eugeniusz30

  • Dokumenty288
  • Odsłony29 262
  • Obserwuję16
  • Rozmiar dokumentów2.3 GB
  • Ilość pobrań15 680

Roger Macdonald - człowiek w żelaznej masce

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :9.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Roger Macdonald - człowiek w żelaznej masce.pdf

eugeniusz30 SKANY2 historia historia
Użytkownik eugeniusz30 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 227 stron)

Spis treści Spis ilustracji..........................................................................................................9 Podziękowania.....................................................................................................11 Wstęp.....................................................................................................................13 Mapy.......................................................................................................................16 Prolog - Fakty w baśni............................................................................. 21 Gaskończyk w Paryżu............................................................................... 23 Dziecko diabła............................................................................................41 Cyrano de Bergerac....................................................................................53 Śmierć muszkietera....................................................................................63 Nic prócz szpady........................................................................................77 Klęska Fouąueta.........................................................................................97 Trzy Królowe............................................................................................. 117 Podwójny agent........................................................................................133 Z powrotem w Pignerol.......................................................................... 151 Czarna msza.............................................................................................. 167 Tajemnica oblężenia Maastricht............................................................177 Sekretny więzień.......................................................................................189 „Proszek na miłość, proszek na śmierć” .............................................199 Dwa „kosy” pana Saint-Marsa...............................................................213 Król, Louvois i szczypce kominkowe...................................................225 Opowieść biografa...................................................................................239 Epilog - Zemsta Żelaznej Maski....................................................................257 Plany więzień.................................................................................................... 271 Główne postaci.................................................................................................277 Chronologia...................................................................................................... 281 Przypisy i źródła...............................................................................................283 Bibliografia.........................................................................................................319

Spis ilustracji Lucy Percy, hrabina Carlisle. Portret pędzla Adriaana Hannemana. Jan-Arnold de Trois-Villes, znany jako Treville, kapitan muszkieterów Jego Królewskiej Mości. Portret pędzla Ludwika i Mateusza Le Nain. Zamek Castelmore, miejsce narodzin dArtagnana, obecnie posiadłość jednego z francuskich polityków. Fotografia z roku 2000. Dziedziniec i fasada gospody Gaillard Bois, pierwszego miejsca zamieszkania dArtagnana. Sfotografowane w roku 1933, na krótko przed rozbiórką. Pre-aux-Clercs, nieopodal Sekwany, w Paryżu: scena pojedynku w roku 1640 między muszkieterami króla i gwardzistami kardynała. Grawiura z epoki, autor nieznany. Piotr Seguier, kanclerz Francji. Portret pędzla Karola Le Brun. Franciszka Scarron (przyszła pani de Maintenon). Portret pędzla Piotra Mignarda. Athenais de Montespan w jej galerii w Clagny. Fragment portretu namalowanego prawdopodobnie przez Henryka Gascarda. Luiza de La Valliere. Portret pędzla Jana Nocreta. Królowa Maria Teresa ze swym paziem Augustynem. Fragment obrazu Ludwik X IV i Monsieur przed grotę Tetydy, Wersal, artysta nieznany. Olimpia Mancini, hrabina de Soissons w pałacu w Vincennes. Portret pędzla Jana Baptysty Martina. Vaux-le-Vicomte, pałac Mikołaja Fouqueta. Fotografia z roku 1997. Jan Baptysta Poquelin, zwany Molierem. Portret pędzla Mikołaja Mignarda. Mapa z XVII wieku, na której widać dwa miejsca uwięzienia Żelaznej Maski, Exiles i Pignerol. Forteca Pignerol. Fotografia, data nieznana. Benignus dAuvergne de Saint-Mars, stały dozorca Żelaznej Maski. Fragment portretu z epoki, artysta nieznany. Cela Maski na Wyspie św. Małgorzaty. Fotografia z roku 1988. Więzienie na Wyspie św. Małgorzaty widziane z morza. Pocztówka ze stemplem „Żelaznej Maski” wysłana w roku 1905.

Podziękowania Książka musi mieć swoich obrońców, by ukazać się drukiem. Moje serdeczne podziękowania należą się trzem osobom w szczegól­ ności. Są nimi: Jonathan Pegg, Carol 0 ’Brien i David Blomfield. Jonny Pegg, mój agent w Curtis Brown International, od początku wierzył w ten projekt. Przedstawił wiele pomocnych sugestii i niezmordowanie dążył do sprzedania pomysłu. Pod wieloma względami niniejsza książka jest w równym stopniu Carol 0 ’Brien, jak moja. Nie tylko zamówiła ona tytuł dla wydawnictwa Constable Robinson, ale w konstruktywny sposób rzu­ cała wyzwania mojej pracy na każdym kroku. Jej wyczulenie na szczegó­ ły było znakomite, a jej doświadczenie nie do przecenienia. Po trzydzie­ stu pięciu latach pracy w wydawnictwach książka ta stała się jej łabędzią pieśnią: jest z pewnością mnóstwo lepiej napisanych dzieł, ale niewiele jest lepszych przykładów jej osobistego poświęcenia. Carol poprosiła Da- vida Blomfielda, absolwenta - jak ja - Hertfort College, żeby nadał teks­ towi strategiczny wymiar. David, entuzjasta Dumasa i jego postaci, był świeżo po współpracy z Anthonym Levim nad jego nowatorską biografią Ludwika XIV. Wydobył on i zaakcentował najważniejsze elementy mojej narracji, jednocześnie bacznie ją studiując w poszukiwaniu potencjalnych usterek. Gdyby nie bezgraniczna cierpliwość i oddanie pracowników Ser- vice Historiąue w Vincennes oraz Francuskiej Biblioteki Narodowej, Bi­ blioteki Arsenału i Biblioteki Sainte-Genevieve w Paryżu, zarówno moi badacze, jak i ja sam uznalibyśmy zadanie przejrzenia tak ogromnej ilo­ ści materiałów za niewykonalne. Jak się okazało, również British Library posiadała egzemplarze wielu ważnych francuskich tekstów, a pracujący tam bibliotekarze okazywali zawsze dobry humor, nawet gdy zamówione książki bardzo często niemal się rozsypywały i, gdy tylko je oddaliśmy, trzeba było poddawać je konserwacji. W dzisiejszych czasach, kiedy tyle

jest przepisów i reguł, będących bez wątpienia owocem przykrych do­ świadczeń, przyjemnie jest jednak znaleźć przynajmniej jedną bibliotekę, gdzie nadal można brać książki prosto z półek i otrzymywać błyskawicz­ nie fotokopie, ilekroć się tego potrzebuje. Taka jest biblioteka w Institut et Musee Voltaire w Genewie, znakomicie prowadzona przez Catherine Walser. Wydanie niniejszej książki nie byłoby możliwe bez dodatkowej cen­ nej pomocy następujących osób, które wymieniam w mniej więcej chro­ nologicznym porządku: Peter Wells, Felix Markham, John Armstrong, Bernard Caire, Barbara Brindlecombe, Peter Mills, Sarah Macdonald, Laetitia Audumares, Burcu Baikali, Claire Sauvrage, Jeanne du Canard, Stephane Bibard, Simon Macdonald, Dominicjue Wells, Camille Lebosse, John Beare, Tim Macdonald, Andrew Łownie, Genna Gifford, Catherine Milelli, Jeremy Hoare, Anthony Levi, Jean-Pierre Boudet, Joseph Miąueu, Claire Trocme oraz Becky Hardie, redaktor odpowiedzialny za sporzą­ dzanie listy wydawniczej w wydawnictwie Constable. Wstęp Moje historyczne zainteresowanie losem Trzech Muszkieterów i sprawą Człowieka w Żelaznej Masce zaczęło się od niezwykłe­ go połączenia Hollywoodu i Napoleona. Mój nauczyciel historii w Hert- ford College w Oksfordzie, profesor Felix Markham, napisał biografię Napoleona, którą „New York Times" nazwał arcydziełem. Został więc za­ angażowany przez Stanleya Kubricka jako konsultant przy planowanym epickim filmie o życiu Napoleona, który Kubrick zamierzał nakręcić dla MGM. Felix nie wiedział, jakiego honorarium winien zażądać, zadzwonił więc do mnie z prośbą o radę. Dodawszy zero czy dwa do sumy, o jakiej Felix początkowo myślał, zasugerowałem, że powinien też zaoferować, za cenę odpowiednio wyższą, że sprzeda MGM prawa do swojej książki. Ku zdumieniu Feliksa, MGM przyjęło jego ofertę, ale jak zawsze, oznaczało to, że zażąda czegoś w zamian. Kubrick chciał, by życie każdej z postaci występujących w filmie zo­ stało dokładnie opisane, rok po roku. Miało mu to pomóc w tworzeniu intrygi. Felix zaangażował do tej pracy swych obecnych i dawnych stu­ dentów, w tym mnie. A ponieważ najwyraźniej okazałem się jedyną oso­ bą z listy MGM, która oddała pracę na czas, a i sam Felix okazał się opie­ szały w odpowiadaniu na tysiące pytań autorów scenariusza, zirytowany Kubrick przysłał mi telegram z prośbą o pomoc w rozwiązaniu problemu. Felix wmówił mu, że w oksfordzkich collegeach życie jest tak klauzuro­ we, że nie można telefonować do studentów. Gdy niechcący zniweczyłem nierozsądną linię obrony mojego profesora, podając Kubrickowi prawid­ łowy numer kierunkowy, reżyser zaczął bombardować Feliksa telefona­ mi. A że Kubrick, który właśnie wrócił do Los Angeles, gdzie starał się o większy budżet, nigdy nie przyjmował do wiadomości różnic w strefach czasowych, większość telefonów miała miejsce w środku nocy, ku wście-

kłości Feliksa i portiera collegeu, gdyż stara centralka, którą musiał ob­ służyć, żeby połączyć rozmowę, hałasowała mu nad łóżkiem. Ostatecznie jednak rosnące koszty filmu, w tym opłacenie 45 tysięcy w pełni wyekwipowanych żołnierzy rumuńskich, którzy mieli odgrywać Wielką Armię Napoleona, okazały się za wysokie dla MGM, nawet je­ śli chodziło o reżysera, którego Spartakus zarobił fortunę. Z filmu zre­ zygnowano właśnie w chwili, gdy kończyłem poszukiwania dotyczące Fanny de Beauharnais, ciotki Józefiny, która była jej przyzwoitką, ilekroć Napoleon przychodził na podwieczorek. Kochankiem Fanny był niejaki Michał de Cubieres, który klecił beznadziejnie słabe wiersze popierające rewolucję francuską. Przypadkiem odkryłem, że dzień po wzięciu Basty- lii jako pierwszy opublikował to, co, jak twierdził, było prawdziwą histo­ rią Człowieka w Żelaznej Masce, a mianowicie, że był on bratem bliź­ niakiem Ludwika XIV. Gdy skwapliwie podzieliłem się tym odkryciem z Kubrickiem, który porzuciwszy MGM przeniósł się do Warner Brothers i szukał nowego historycznego tematu, reżyser lakonicznie odpowiedział: „Bliźniaki nieciekawe. Znajdź coś innego”. W ten sposób wysiłki ponad stu historyków na przestrzeni ponad dwustu lat zostały załatwione jed­ nym zwięzłym zdaniem z Hollywood. Niedługo potem autor powieści podróżniczych Arthur Eperon zapro­ sił mnie do restauracji Rules w Londynie. Nie wiedziałem wówczas, że Arthur wydawał wtedy niemal dosłownie ostatnie 200 funtów na ten wy­ stawny obiad, ale w czasie owego spotkania zrodził się pomysł na książkę Travellers France, która wylądowała na szczycie listy bestsellerów „Sun- day Times a i uratowała Arthura od całkowitego bankructwa. Dzięki nowo nabytej sławie Arthur został zatrudniony na stanowisku wydawcy nowej erudycyjnej serii przewodników po Francji, która miała pobić Bae- deckera, a ja otrzymałem zlecenie napisania tomu poświęconego Prowan­ sji i Lazurowemu Wybrzeżu. Miał on obejmować m.in. serię miniatur o historycznych wydarzeniach i postaciach związanych z tym regionem Francji, w tym o więźniu trzymanym na Wyspie Świętej Małgorzaty w pobliżu Cannes i zwanym Człowiekiem w Żelaznej Masce. Zaciekawiony zacząłem zbierać stare książki o Żelaznej Masce. Pro­ ponowano ponad pięćdziesiąt rozwiązań tej tajemnicy, ale żadne z nich nie było przekonujące. Zauważyłem, że wszystkie prace na ten temat mają jedną wspólną cechę: poświęcają nieproporcjonalnie dużo miejsca oba­ laniu konkurencyjnych hipotez. Felix Markham, który zaczął wówczas wykładać gościnnie na Uniwersytecie Południowej Karoliny, też wskazał mi tę prawidłowość, posługując się swoim ulubionym środkiem komu­ nikacji, zamorską pocztówką. Był kiedyś na wykładzie w Manitoba, pro­ wadzonym przez profesora Henri Francqa, eksperta od Maski. Wykład ten obudził również jego zainteresowanie tym tematem. „Gdyby może, jak profesor Francą, historycy francuscy podeszli do problemu analitycz­ nie”, pisał Felix, „zobaczyliby, że Człowiekiem w Żelaznej Masce absolut­ nie nie może być żaden z proponowanych kandydatów i zaczęliby szukać gdzie indziej”. Moja odpowiedź sprowokowała Feliksa do napisania kolejnej po­ cztówki, która doszła z dużym opóźnieniem. „Liczy się kontekst”, pisał. „Odpowiedź leży w kontekście. On został uwięziony z jakiegoś powo­ du. Znajdź powód, znajdziesz Maskę”. Niżej był słabo czytelny dopisek: „Charles Samaran powiedział mi, że jego dozorca Saint-Mars był musz­ kieterem i sądzi, że Trzej Muszkieterowie mogą być kluczem. Szukaj muszkieterów”. Samaran, który dożył wieku 103 lat, był najstarszym z francuskich historyków. Wśród licznych książek, które napisał, znajdowała się też biografia dArtagnana, który doszedł do stopnia kapitana muszkieterów. Samaran zrehabilitował siedemnastowiecznego biografa dArtagnana, Courtilza de Sandras, wcześniej uważanego przez wielu historyków za szarlatana. Zaś Felix Markham za pośrednictwem swej niezwykłej sieci współpracowników akademickich rozpowszechnił prace profesora z Ore- gonu, Benjamina Woodbridgea, który zajmował się Courtilzem i jego obszerną spuścizną literacką. Papiery Woodbridgea zawierały bogactwo szczegółów o Courtilzie i w nich właśnie znalazłem ważną informację. Otóż podczas gdy powszechnie wierzono, że Courtilz przebywał na wy­ gnaniu w Holandii, w rzeczywistości był uwięziony w Bastylii dokładnie w tym samym czasie, co Maska. Pojawienie się tych drobnych, ale bardzo istotnych elementów hi­ storii, nadal pozostawia braki w układance. Ale stosując się do zaleceń Markhama, szybko odkryłem, że odgrywa tu istotną rolę wiele najbar­ dziej intrygujących wydarzeń w historii Francji. Między innymi kwestia pochodzenia Ludwika XIV, tajny traktat z Dover między Anglią i Fran­ cją oraz Afera Trucizn na francuskim dworze. Tajemnica, która stanowiła przez stulecia taki problem dla historyków, umieszczona we właściwym kontekście, nie była już niemożliwa do rozwikłania. I miała zadziwiają­ cy związek z muszkieterami. Dokładnie trzysta lat po tym, jak widziano go żywego po raz ostatni, być może Człowiek w Żelaznej Masce wreszcie ujawni swe prawdziwe oblicze.

z 5 o 2 w tr N Z >z ►< >/5 ►< N- £ X< £ cn 7? C

Północna Francja i wczesne kampanie Ludwika XIV Calais ■ D L>j . r t Maastricht-* \ V i •'K' \ . 'T■ t - ______Lille V \ ■ Sambra Arras . • ' * O v 1hse Amiens Metz Paryż St-Germain- en-Laye • i #Vincennes Wersal St-Maur vaux-le-Vicomte Fontainebleau ^M oret-sur-Loing Nantes 250 km Palteau Orlean r:/ ^ \a n c e" Dijon •Besanęon -Com /£ Połud n iow a Francja i podróże C złow ieka w Żelaznej M asce •Chalon-sur-Saóne • Bourbon-rArchambault Awinion G rassj Mougines1 .esAix-er>- 'Marsylia \ spa S\sjętej Małgorzaty • Besanęon Langres* Mediolan* - Ca“l . Grenoble* Ejiiles «łu ryn Bardonneche* * Ptage|as Brianęon* •Pignątol

Prolog Fakty w baśni Trzej Muszkieterowie, Atos, Portos i Aramis, którzy swą nieśmiertel­ ność zawdzięczają Aleksandrowi Dumas, nie są fikcyjnymi posta­ ciami, ale istnieli naprawdę. Faktem jest również ich słynny pojedynek z gwardzistami kardynała Richelieu, kiedy to u ich boku walczył młody dArtagnan, świeżo przybyły do Paryża. Historia Trzech Muszkieterów jest też ściśle związana z losami najbardziej fascynującego więźnia w hi­ storii, Człowieka w Żelaznej Masce. Jego prawdziwa tożsamość i tragicz­ ny żywot są o wiele bardziej niezwykłe niż to, co mógłby sobie wyobrazić nawet sam wielki Dumas. Trop, który śledzi niniejsza książka, wiedzie od muszkieterów do po­ nurych więzień francuskich w Pignerol, Exiles, na Świętej Małgorzacie i w Bastylii, w których za życia pogrzebano Człowieka w Żelaznej Masce. Trop ten zaczyna się wewnątrz wspaniałego i skorumpowanego świata, ja­ kim był dwór Ludwika XIV, wtajemniczy i przerażający sposób powiązany z paryskimi czarownicami i trucicielami. Historia ta jest jednak wyjątko­ wo dobrze udokumentowana. Dotąd możemy czytać niezliczone rozkazy wysyłane przez królewskiego ministra wojny Louvoisa do Saint-Marsa, strażnika Maski. Rozkazy dotyczą sposobu, w jaki należy więźnia trans­ portować, pilnować i żywić. Niniejsza książka opiera się na owym bogactwie oryginalnych doku­ mentów. Niektóre z nich nigdy nie zostały prawidłowo ocenione. Naj­ ważniejsze źródła są opisane w tekście, ilekroć jest to potrzebne. W bi­ bliografii zamieszczonej na końcu książki znajduje się natomiast pełna lista dokumentów związanych z tematem. W przypisach i źródłach za­ warte są dodatkowe informacje dotyczące interpretacji materiału źród­ łowego. Należy do nich opis bogatego nazewnictwa francuskiej monety w XVII wieku wraz z obliczeniem jej przybliżonej wartości w obecnych

czasacn. Dołączyłem też indeks głównych postaci oraz chronologię wy­ darzeń. Czytelnik może przejrzeć te aneksy oraz przypisy do rozdziałów do dziesiątego włącznie bez obawy, że tożsamość Człowieka w Żelaznej Masce zostanie mu przedwcześnie ujawniona. Niektóre z oryginalnych dokumentów, związanych z historią najsłyn­ niejszego więźnia wszech czasów, były dotychczas bądź pomijane, bądź źle interpretowane. Dość szybko stało się oczywiste, że Człowiek w Żela­ znej Masce nie był ani bratem bliźniakiem Ludwika XIV, ani Eustachym Daugerem, jedynym wiarygodnym z wcześniej proponowanych kandyda­ tów. O Daugerze zresztą prawie nic nie wiedziano. Nawet te nieliczne fak­ ty, co do których większość historyków była do tej pory zgodna, a miano­ wicie data uwięzienia Człowieka w Masce i data jego śmierci w Bastylii, również należy zakwestionować. Teraz wreszcie można odpowiedzieć na trzy kluczowe pytania, na które dotychczas nikt nie odpowiedział: ♦ Dlaczego nie można było po prostu pozbyć się Człowieka w Żela­ znej Masce? ♦ Dlaczego był zmuszony do noszenia metalowej osłony twarzy? ♦ Kim był? Absolutystyczna władza siedemnastowiecznej Francji włożyła bez­ precedensowy wysiłek w ukrywanie tożsamości Człowieka w Żelaznej Masce, zaprzeczając wręcz jego istnieniu. A jednak zupełnie nowe i zdu­ miewające wyjaśnienie, zaproponowane na tych stronach, jest jedynym, które zgadza się ze wszystkim faktami. Choć drzwi do paranoicznego i spiskującego świata Króla Słońce wciąż są ledwo uchylone, jednak ten klucz bez wątpienia pasuje do zamka. I Gaskończyk w Paryżu Wkrótce po tym, jak Henryk IV zmarł od ciosu sztyletem zadane­ go mu przez zamachowca na paryskiej ulicy, utworzony został elitarny oddział dla ochrony królów Francji. Syn Henryka Ludwik XIII w obrębie swego pałacu korzystał z własnej straży przybocznej, wszędzie poza pałacem natomiast ochronę zapewniali mu muszkieterzy Jego Kró­ lewskiej Mości, w razie potrzeby na własny koszt. Towarzyszyli królowi przy oficjalnych wizytach, eskortowali go w czasie wojennych kampanii i trzymali straż dzień i noc w miejscu, gdzie spał. Za najodważniejszych uchodzili muszkieterzy wywodzący się z Bearn i Gaskonii, dwóch najbardziej oddalonych prowincji Francji. Gaskoń­ czyk niemal niczym nie różnił się od Bearneńczyka, za to obaj różnili się od mieszkańców innych prowincji: byli niscy - nawet jak na owe czasy - smagli i ogorzali. Wygląd ten nie działał na ich korzyść: kojarzono ich z łotrzykami, zanim jeszcze otwarli usta. Większość mówiła dialektem bearneńskim, jedną z odmian okcytańskiego. Dynamiczny, ostry i w du­ żej mierze niezrozumiały dla innych, język ten był tak odległy od francu­ skiego, jak niderlandzki bądź duński. Zarówno Bearneńczycy, jak i Ga- skończycy słynęli z tego, że jak nikt inny potrafili koloryzować, do tego stopnia, że francuski czasownik gasconner znaczył tyle, co łgać, a „gasko- nada” była synonimem najbardziej piramidalnego kłamstwa. Ich słabo zaludniony kraj u podnóża Pirenejów był ojczyzną bardziej wojowników niż oraczy. Był to skalisty region pocięty rwącymi potoka­ mi, przełęczami górskimi, zawrotnymi przepaściami i porośnięty gęstymi dębowymi lasami, nawiedzanymi - jak wierzyli chłopi - przez wampiry i wilkołaki. Ale nawet zwyczajne wilki były wystarczająco niebezpieczne. Polowały w stadach, porywając zwierzęta hodowlane, a nierzadko małe dzieci, które nieroztropnie oddaliły się od domu. Nocą ludzie i bydło kry-

li się wspólnie w bastides, wioskach chronionych ziemnymi wałami i po­ łączonych wyboistymi ścieżkami. Najbiedniejsi chłopi wiedli nędzne życie we wszechobecnym brudzie i smrodzie, w pozbawionych okien, krytych strzechą lepiankach. Cierpie­ li nieustanny głód. Uprawne grunty, wydarte lasom metodą karczowania, były mało żyzne, dostarczając mizerne plony za cenę niewspółmiernie ciężkiej pracy. Nawet dobrzy rzemieślnicy, jak garncarze, młynarze czy kowale, z trudem mogli się utrzymać, gnębieni podatkami. Jakby tego było mało, maruderzy z najemnych wojsk, „wojenne wraki naznaczone francą i nadające się tylko na stryczek”, terroryzowali mieszkańców, łu­ piąc ich z wątłego mienia. Panowie tych żałosnych włości dla własnego bezpieczeństwa miesz­ kali w wysoko wzniesionych zamkach, które dni świetności miały już dawno za sobą. Ich nieustannie naprawiane tylko, a nie odbudowywa­ ne mury były zbiorowiskiem łat na łatach. Szczeliny zaklejano kiepskim wapnem, a dachy z czerwonej dachówki przepuszczały deszcz. Nie więk­ sze od skromnych współczesnych domów wiejskich, „zamki” te otoczone były bezładną zbieraniną budynków gospodarczych, takich jak stodoła, piec, tłocznia wina lub składzik na masło. Podłogi stanowiło wilgotne klepisko, na którym stały szerokie dębowe stoły i krzesła. W maleńkich przyległych izdebkach przechowywano naczynia kuchenne lub spała tam służba. Państwo zaś spędzali większość czasu na piętrze, w skromnie umeblowanej, ale suchszej komnacie, do której wiodły dębowe schody. Drewno dębowe i praca przy jego obróbce były tanie. Musiały być, gdyż większość szlachty, choć nie żyła w takiej nędzy, jak ich poddani, również była bardzo biedna. Charles Perrault, siedemnastowieczny pi­ sarz, odwiedził niektórych szlachciców w Gaskonii i Bearn, a spartańskie warunki, w jakich żyli, stały się inspiracją do napisania jego wersji Kop­ ciuszka z postacią zubożałego barona Harduppa, ojca bohaterki. Perrault wprowadził szklany pantofelek do baśni przez pomyłkę. Pomylił on bear- neńskie słowo vair, oznaczające „skórę zwierzęcą” - najpowszechniejszy w tym regionie materiał obuwniczy - z francuskim verre, czyli „szkło”*1. ' Ściśle rzecz biorąc błąd nie pochodził od Perraulta, ale od jego czytelników. Nic me wskazuje na to, by Perrault myślał o absurdalnym szklanym pantofelku. H. de Balzac i A. France uznali, że Perraultowi chodziło o pantofelek skórzany. Natomiast niepewność co do ortografii rzadkich wyrazów mogła wprowadzić czytelnika nie znającego słowa va,r w błiłd- t o więcej, termin vair wcale nie jest dialektalizmem bearneńskim czy okcytańskim, ale powszechnym słowem francuskim (przyp. tłum.). Za czasów Henryka IV, pierwszego króla Francji pochodzącego z Bć- arn2, rozwinął się handel, dzięki czemu bearneńskie i gaskońskie miesz­ czaństwo zaczęło prosperować. )ego przedstawiciele mogli więc nieba­ wem z łatwością przejąć każdy kawałek ziemi wystawiony na sprzedaż przez mało przedsiębiorczą i coraz bardziej biedniejącą szlachtę. Przod­ kowie muszkieterów kupowali włości, które - choć niewielkie - wiąza­ ły się ze wszystkimi przywilejami przysługującymi francuskiej szlachcie mieczowej. Niektórzy z ambitniejszych kupców wydawali swe córki za przed­ stawicieli szlachty, gotowych schować swą dumę do kieszeni i zaakcep­ tować zięciów z niższych sfer w zamian za zastrzyk gotówki. Z takiego właśnie związku pochodził Karol dArtagnan, syn gaskońskiego pobor­ cy podatków i rzeźnika Bertranda de Batz oraz Franciszki de Montes- quiou dArtagnan, należącej do jednej z wielkich szlacheckich rodzin francuskich. W połowie lutego 1640 roku siedemnastoletni mniej więcej dArtagnan opuścił swą rodzinną Gaskonię i wyruszył do stolicy Francji. Była to bar­ dziej ucieczka niż wyjazd z fanfarami, nie miał bowiem błogosławieństwa swej matki. Była ona przyzwyczajona do stawiania na swoim. Gdy ród Monteskiuszy przeciwstawiał się planom jej małżeństwa z Bertrandem de Batz, postawiła ich przed faktem dokonanym, zachodząc w ciążę. Ale w czerwcu 1636 roku Bertrand zmarł nagle, zostawiając rozliczne dłu­ gi. Franciszka postanowiła zrobić wszystko, by nie stracić zamku Castel- more niedaleko Łupiąc, siedziby rodu od połowy szesnastego wieku. W praktyce oznaczało to, że jej siedmioro dzieci będzie musiało zacząć za­ rabiać na życie. Sielskie dzieciństwo dArtagnana, spędzone na fechtowa- niu się ze starszymi braćmi, ilekroć wracali z wojen, nagle się skończyło. Franciszka przysposobiła go do pomocy w prowadzeniu rodzinnej rzeźni w Łupiąc, a także pokazała mu, jak zapisywać otrzymane i należne wpła­ ty w ciężkich, poplamionych inkaustem księgach podatkowych: rodzi­ na miała bowiem monopol na ściąganie podatków z okolicznych miesz­ kańców. Jako nieuleczalny romantyk, marzący o przygodzie i chwale, dArtagnan nie widział siebie w roli rzeźnika lub poborcy podatkowego, tym bardziej że okazało się, iż każde zajęcie handlowe wymagało elemen­ tarnej przynajmniej znajomości matematyki. DArtagnan był beznadziej­ ny w rachunkach i zaledwie umiał pisać i czytać. 2 Henryk IV, pierwszy Burbon na tronie Francji, był po matce Joannie d’Albret królem Nawarry. Wychował się w Bearn i nazywany był powszechnie „Bearneńczykiem (przyp. tłum.).

Mimo tych braków w edukacji i uporu matki, nie zgadzającej się, by wstąpił do wojska, d’Artagnan miał wszelkie widoki na wojskowy suk­ ces, a to dzięki swym świetnym znajomościom. Dwaj spośród jego braci służyli już w muszkieterach, a jego wuj Henryk de Montesąuiou, świe­ żo mianowany gubernatorem Bayonne, był niegdyś wyższym oficerem w jednym z czołowych regimentów gwardii. Henryk był zachwycony, że może pokrzyżować plany swej siostry, i prawie na pewno od niego właś­ nie pochodziło dziesięć pistoli, które wziął ze sobą dArtagnan na drogę. Również Montesąuiou dał swemu siostrzeńcowi list polecający do innego kupieckiego syna, samego kapitana muszkieterów Jana Arnolda du Pey- rer de Trois-Villes, którego nazwisko powszechnie wymawiano Treville. Jak wcześniej jego bracia, dArtagnan przybrał szlacheckie nazwisko po matce, chociaż nie miał do tego prawa. Niestety, środek transportu, którym dysponował, w znacznym stopniu udaremniał jego wysiłki, by uchodzić za ważną osobistość. Mały, żółty wierzchowiec, jedyny koń, którego można było wyprowadzić z zamku Castelmore nie zwracając ni­ czyjej uwagi, stosowniejszy był do pługa niż do noszenia hardego wojaka. DArtagnan z trudem utrzymywał swój gaskoński temperament na wo­ dzy, gdy rozmiar, kształt i maść konia wywoływały powszechne kpiny. Do poważnego incydentu doszło wreszcie w Saint-Die, niedaleko Blois, gdzie dArtagnan postanowił zyskać na czasie, korzystając z barki płynącej w górę Loary, która w XVII wieku była głęboką i żeglowną rze­ ką. Między jego potencjalnymi towarzyszami podróży czekającymi na brzegu był hrabia de Rosnay, wracający z niezbyt chwalebnej misji, z jaką wysłał go pierwszy minister króla, kardynał Richelieu. Rosnay należał do potężnej sieci agentów, kierowanej przez kardynała - złowrogiego pają­ ka czyhającego w środku pajęczyny. Richelieu zapewniał sobie ich lojal­ ność za pomocą systemu nagród i pogróżek. Hrabiego de Rosnay trzymał w szachu, nie pozwalając wypuścić na wolność jego brata, którego uwięził pod fałszywymi zarzutami. Rosnay, spieszący się, by jak najszybciej zdać kardynałowi sprawę ze swej misji, uczynił kilka szyderczych uwag o moż­ liwościach dArtagnanowego konika. Jak miałby się on nadawać do dłu­ giej podróży, skoro był tak zmęczony, że mógł „zaledwie podnieść ogon” i opierał się przeciw przeprowadzeniu go przez drewniany trap wiodący na barkę. Młody Gaskończyk nie był w stanie dłużej nad sobą panować: wyciągnął żywo szpadę i zażądał satysfakcji. Ale Rosnay nie zamierzał dać się wciągnąć w uczciwą walkę, toteż na jego znak dArtagnan padł pod ciosem, który zadał mu z tyłu jeden z pachołków hrabiego. Ocknął się w celi. Miał rozbitą głowę, był oskarżony o napaść, pozbawiony konia, siodła, broni, pieniędzy oraz listu, który jego wuj napisał do Trćville’a. Można się domyślać, że te znakomite referencje, zabrane po namyśle przez Rosnaya, wylądowały z innymi dokumentami na biurku kardyna­ ła, który nie mógł przewidzieć, jakie znaczenie zyska kiedyś dArtagnan. Dlatego też Richelieu, rzuciwszy okiem na papier, spalił go w kominku. W tym samym czasie dArtagnan, nie mogąc zapłacić grzywny, gnił w pro­ wincjonalnym więzieniu przez dwa i pół miesiąca, nie mając nawet ko­ szuli na zmianę. Dopisało mu jednak niezwykłe szczęście: przejeżdżający tamtędy szlachcic z Orleanu nazwiskiem Montigre, który też miał pora­ chunki z Rosnayem, usłyszawszy, kto jest odpowiedzialny za nieszczęście dArtagnana, ulitował się nad nim. Zapłacił za niego grzywnę i nawet hoj­ nie wspomógł, dając pieniądze na drogę i pożyczając odpowiedniejszego konia, niż utracony żółty wierzchowiec Gaskończyka. Nawet gdyby jego podróż do Paryża mniej obfitowała w przygody, dArtagnan i tak potrzebowałby niemal trzech tygodni, by dotrzeć do sto­ licy Francji, jadąc drogami, które właściwie zasługiwały na miano ścieżek i były prawie nieprzebyte przy deszczowej pogodzie. Los jednak sprawił, że trzy tygodnie zamieniły się w trzy miesiące i dArtagnan przybył do Paryża mniej więcej w połowie maja. Dla wiejskiego chłopaka, jakim był, stolica ze swymi pięciuset tysiącami mieszkańców musiała się jawić zu­ pełnie baśniowo. Skrzyp skrzydeł kilkunastu wiatraków - niektóre z nich przemyślnie wbudowano w rozpadające się mury miejskie - obracających się w jednym rytmie, brzmiał, jakby jakiś olbrzym kręcił wielką korbą, by zemleć swe zboże w ich prymitywnych żarnach. Za nimi dArtagnan wi­ dział niekończący się las dachów, których pokrycia lśniły w słońcu. Set­ ki kominów osnuwały nieustającym dymem gęściej zaludnione dzielnice miasta. W którą stronę by się nie obrócił, dArtagnan dostrzegał wciąż nowe, zadziwiające rzeczy. Nad dachami rysowały się wspaniałe wieże Notre-Dame i Saint-Germain-des-Pres, zębate mury królewskiej siedzi­ by w Luwrze oraz ponure sylwetki więzień znanych jako Grand-Chatelet i Bastylia. Nawet jadąc konno, dArtagnan z trudem przebrnął przez południo­ wą bramę noszącą imię Saint-Jacąues. Nieprzerwany strumień mułów, osłów, krów i świń blokował przejście, o które walczyły karety szlachty z chłopskimi furmankami. Codziennie do miasta wjeżdżały tysiące tych ostatnich, by sprzedawać żywność mieszkańcom. Po sforsowaniu bra­ my wszyscy ci ludzie rozpływali się w gąszczu zaułków i wąskich uliczek, przy których tłoczyły się malutkie sklepiki i warsztaty. Czy sprzedawano w nich filtry miłosne i amulety, czy garnki, drabiny czy używaną odzież,

lowai z tych sklepów piętrzył się na bruku, dodatkowo utrudniając ruch. Większość ulic miała zaledwie pięć stóp szerokości, a wyższe budynki po obu stronach niemal stykały się ze sobą na wysokości trzeciego piętra, sprawiając, że w klaustrofobicznych przejściach między nimi panował wieczny półmrok. D’Artagnan przybył na krótko przed zmierzchem, gdy szykowano się już do zamknięcia bram miejskich. Podnoszono ciężkie drewniane belki, gotując się do ryglowania - był to znak, że należy zamykać skle­ py. DArtagnan posuwał się więc naprzód wśród łoskotu zatrzaskiwanych drewnianych okiennic i zasuwanych z pośpiechem metalowych rygli. W pół godziny wrzawę zastąpiła groźna cisza, przerywana jedynie odgło­ sem spiesznych kroków praworządnych obywateli starających się dotrzeć do swych bezpiecznych domów przed nocą. O tej godzinie Paryż stawał się niebezpieczną krainą nocnych włóczę­ gów. Ten podziemny światek przyciągał niewykształconych i bezrobotnych mężczyzn i kobiety, którzy żyli na granicy nędzy. Rabusie i rzezimieszki sprzedawali swe łupy na złodziejskich targach w bocznych uliczkach i za­ ułkach. Ich istnienie było powszechnie wiadome, co nie przeszkadzało paserom działać otwarcie, bez obawy przed aresztowaniem. Miasto nie miało zorganizowanej policji. Patrolowali je, z niewielkim zapałem, funk­ cjonariusze wciąż zwani „łucznikami, choć zamiast niegdysiejszych kusz nosili ukryte pod płaszczami pałki. Gdy po obchodzie wracali do domów na spoczynek, z cienia wyłaniały się gangi rzezimieszków i rozchodziły po ciemnych ulicach. Każdego roku miało miejsce ponad trzysta mor­ derstw, których sprawcy nie zostali złapani. Zostawiali oni ciała ofiar tam, gdzie je zaatakowali. O świcie miejscy funkcjonariusze zbierali zwłoki na wozy. Ostrożni paryżanie wychodzili z domów jedynie za dnia. Ci, którzy mogli sobie na to pozwolić, nosili buty z wysokimi cholewami, by chro­ nić się przed błotem rozbryzgiwanym przez końskie kopyta i koła po­ wozów. Owo błoto składało się w istocie bardziej z ludzkich odchodów niż z ziemi, jako że nocniki opróżniano, wylewając ich zawartość z gór­ nych okien na piętrze. W mieście bez kanalizacji smród był zimą przykry, a latem nieznośny. Określane lokalnie jako la crotte, uliczne błoto zawie­ rało również zwierzęce odchody, gnijące warzywa i podroby wyrzucane wprost na ulicę ze sklepów i rzeźni. DArtagnan, nie mając perfumowa­ nych rękawiczek - podstawowego elementu stroju każdego eleganckiego szlachcica - nie mógł osłonić się przed fetorem, który z pewnością dawał mu się we znaki na długo przed tym, zanim mógł zobaczyć, co go po­ lO woduje. „Paryż był prawdopodobnie najbrudniejszym miastem Francji, a (...) paryskie błoto dawało się wyczuć już na dwie mile przed bramami”. Domy nie były skanalizowane i nawet w Luwrze szlachta dawała przy­ kład, załatwiając się „na balkonach, na schodach i za drzwiami. Czynio­ no to otwarcie i bez skrępowania. Hrabia de Brancas, dworzanin królo­ wej Anny, prowadził ją za rękę do tańca długim pałacowym korytarzem. Nagle, gdy stwierdził, że pełny pęcherz za bardzo mu dokucza, wypuścił dłoń królowej i obficie zmoczył wyłożoną tkaniną ścianę, po czym wrócił do swej damy i ujął jej rękę, jak gdyby nigdy nic. Takie nieokrzesane zwy­ czaje miały długi żywot. Jeszcze w następnym pokoleniu Antoni de Cour- tins wciąż uważał za konieczne przestrzec w swym podręczniku etykiety, by dworzanin nie obnażał swego członka w obecności dam. Czując, że z wielu ważnych przyczyn należałoby jak najszybciej zna­ leźć schronienie wewnątrz jakiegoś domu, dArtagnan z trudem, ale bez przygód dotarł w zapadającym zmroku do gospody zwanej Gaillard Bois. Gaillard znaczy po francusku „wesoły” lub „sprośny”, wyrażenie conter des gaillardises oznacza „opowiadać nieprzyzwoitości”. W rodzaju żeń­ skim une gaillarde to „dziewka, „ulicznica, łatwo więc zrozumieć, dla­ czego taka oberża wydała się dArtagnonowi atrakcyjna. Słowo „bois na­ tomiast wskazywało nie tylko na „drewno, ale było też aluzją do „drewna sprawiedliwości”, czyli do szubienicy3. Gospoda Gaillard Bois znajdowała się przy ulicy o mało gościnnej nazwie Grabarzy, wskazującej na zawód, jakim parała się większość mieszkańców tej okolicy. Mając kata i graba­ rza za patronów, oberża Gaillard Bois z pewnością nie była miejscem, w którym można by bezkarnie przewrócić cudzy kufel. Pierwszy biograf dArtagnana, Gatien de Courtilz de Sandras, twierdzi, że ów mógł sobie pozwolić jedynie na malutki pokoik na tyłach od strony należącego do gospody podwórka, na którym goście hałasowali przy świetle pochodni. Gaskończyk wstał więc raczej późno i niewyspany. Informacje rozsiane w tekście Courtilza pozwalają wyobrazić sobie, jak dArtagnan, z pewnoś­ cią źle zorganizowany, ale bardzo podniecony, spędził następne godziny. Gaillard Bois znajdowała się niedaleko muszkieterskich koszar, któ­ re były celem jego podróży. Mieściły się one na ulicy Tournon, ale dArtagnan z wrodzoną gaskońską niecierpliwością zajął się czymś in­ 3 Przekład określenia une gaillarde na dosadną „dziewkę” jest dość wolnym tłumaczeniem, chodzi bowiem nie tyle o ulicznicę, co o kobietę zbyt swobodną; jako przydawka do rzeczownika bois - „drewno”, przymiotnik gaillard występuje bez wątpienia w znaczeniu „solidny, dobrze osadzony". W całym wyrażeniu nie ma więc raczej aluzji ani do ulicznic, ani do szubienic (przyp. tłum.).

nym. Pragnął zemścić się na Rosnayu, ale paryżanie słysząc, że szuka jed­ nego ze współpracowników kardynała, omijali go szerokim lukiem. Zale­ dwie rok wcześniej Richelieu wcielił dwa tysiące najbardziej kłopotliwych mieszczan do armii, po czym wysłał ich do walki z Hiszpanami we Flan­ drii. Nikt nie miał więc ochoty pójść w ich ślady. D’Artagnanowi udało się tylko dowiedzieć, gdzie mieszka sam kardynał: na prawym brzegu Sek­ wany, kilka ulic od brzegu. Stąpając ostrożnie wśród ludzkich odchodów i kuchennych odpadków, skierował się więc ku rzece. Najdogodniejszym dla dArtagnana przejściem był Pont Barbier, chwiejny czerwony most z drewna, wybudowany przez handlarza nieru­ chomości Ludwika Le Barbier. Polepszając komunikację między brzegami Sekwany, Barbier chciał sprawić, by cena jego domów wzrosła. Zwłaszcza zależało mu na tych, które właśnie wybudował. Były to ceglane kamienice po obu stronach Palais-Cardinal (Pałacu Kardynalskiego), nowej wspa­ niałej rezydencji Jego Eminencji. Problem Barbiera polegał na tym, że główną zaletą owych domów miał być widok na wspaniałe ogrody na­ leżące do pałacu, długie na dwieście jardów i szerokie na sto. Niestety, na rozkaz Richelieu ściany sąsiadujące z pałacem nie miały ani jednego okna, od piwnic aż po dach. Barbier zaś nie mógł w żaden sposób wpły­ nąć na tę decyzję, gdyż kardynał potajemnie wykupił teren, na którym domy wybudowano. W efekcie połowa z czterdziestu pięciu budowli ni­ gdy nie została sprzedana, powodując tym samym ruinę Barbiera. Eliminacja miejsc dogodnych dla ewentualnego skrytobójcy była tyl­ ko jednym z licznych środków przedsięwziętych w celu ochrony Pałacu Kardynalskiego. Nazajutrz po przybyciu dArtagnana do Paryża rezyden­ cji pilnowano ze zdwojoną czujnością, gdyż Richelieu przebywał właś­ nie w swej siedzibie. Setki - jak się zdawało młodemu Gaskończykowi - zbrojnych ludzi, gwardzistów kardynała, identycznie ubranych, spo­ glądały podejrzliwie na każdą nieznaną twarz, więc po kilku daremnych próbach dArtagnan porzucił nadzieję na dostanie się do środka i znale­ zienie Rosnaya. Niepocieszony wracał więc ku rzece, gdy spostrzegł po raz pierwszy prawdziwego muszkietera stojącego na straży przy wejściu do mizernej królewskiej siedziby w Luwrze. DArtagnan poczuł ten sam przypływ podniecenia i nadziei, jakiego doświadczył, gdy opuszczał Ga- skonię. Uznał, że oto nadeszła pora, by udać się do Treville’a, kapitana muszkieterów. Wiedział jednak, że aby zrobić dobre wrażenie, musi za­ dbać o wygląd, i postanowił wydać resztę swych liwrów na nowe pióro do kapelusza i barwną wstążkę do kołnierza koszuli. Było to łatwe zadanie, gdyż z miejsca, w którym stał, słyszał nawoływania sklepikarzy z Pont Neuf. Most ten był usytuowany o kilka kroków w górę rzeki. Nie sposób było go ominąć, gdyż działał jak magnes na wszystkich odwiedzających Paryż. Pont Neuf, czyli „Nowy Most”, wybudowany w kamieniu za Henry­ ka IV, nie był już taki nowy, ale w ciągu trzydziestu lat jego status jako centrum stolicy tylko się umocnił. Była to niezwykła kombinacja głów­ nej arterii miasta z bazarem, wzdłuż balustrad ciągnęły się bowiem licz­ ne stragany. Przechodnie mogli tu kupić wszystko: od olejnego obrazu po specyfik rzekomo leczący każde zatwardzenie, aczkolwiek łyk wody z przechodniego kubka, oferowany przez jednego z sześciuset nosiwodów stolicy, czerpiących wodę wprost z zanieczyszczanej ekskrementami Sek­ wany, był prawdopodobnie skuteczniejszym środkiem na tę przypadłość. Stręczyciele, domokrążcy i cyrulicy zachwalający swe rzekomo bezboles­ ne usuwanie zębów przy pomocy prymitywnych obcęgów - wszyscy bez­ skutecznie rywalizowali o skromną zawartość kieszeni dArtagnana, gdy dokonywał on swych zakupów i przedzierał się przez tłum. Wróciwszy na lewy brzeg rzeki Gaskończyk odnalazł drogę do hotel des Mousąuetaires, kwatery głównej królewskich muszkieterów. Słowo „hotel” oznaczało miejską rezydencję, a nie - tak jak dzisiejszy hotel - miejsce, gdzie może się zatrzymać każdy, kto dysponuje odpowiednimi środkami. DArtagnan w pierwszej chwili odniósł wrażenie chaotyczne­ go zamętu, gdyż pomimo prostolinijnego podejścia do swych obowiąz­ ków, ci z muszkieterów, którzy akurat nie pełnili konkretnej służby, stojąc gdzieś na warcie, przychodzili do tej siedziby jak do nieformalnego klubu dla dżentelmenów. Fechtowali się tam na schodach i w korytarzach, uży­ wając ostrych jak brzytwy szpad. Treville, jak każdy człowiek mający dość władzy, by patronować klientom, przyjmował w trakcie codziennego wstawania z łóżka długie procesje osób proszących o jakąś łaskę. DArtagnan, który stracił swój list polecający oraz wiele czasu wskutek przygody z Rosnayem, nigdy nie do­ tarł do apartamentów Treville’a. Nie miał też okazji - jak w powieści Du­ masa Trzej Muszkieterowie - do sprzeczek, które doprowadzić miały do trzech pojedynków w trzech kolejnych godzinach. W prawdziwym życiu wyprawa dArtagnana skończyła się na rozmowie z pierwszym napotka­ nym muszkieterem, którym okazał się Portos. Ten, jeśli nawet nie znał już wcześniej dArtagnana osobiście, to przynajmniej po akcencie rozpo­ znał w nim krajana i pokrewną duszę. Powiedział on swemu rozmów­ cy, że wraz z przyjaciółmi Atosem i Aramisem ma stanąć do pojedynku przeciw gwardzistom kardynała o godzinie dziesiątej tego samego dnia,

na Prć-aux-Clers, otwartej łące u wylotu ulicy Saint-Germain. Przypad­ kiem dArtagnan dotarł do kwatery głównej Trevillea nieco ponad go­ dzinę przed wyznaczonym momentem, w którym długotrwała wrogość między muszkieterami a gwardzistami kardynała miała zaowocować po­ tajemnym pojedynkiem. Stanąć do niego miało po trzech najlepszych szermierzy z każdej strony. Gwardziści kardynała bynajmniej nie starali się przestrzegać edyktów swego pana przeciw pojedynkom, lecz równie jak muszkieterowie byli skorzy do ich łamania. Ilekroć gwardziści i muszkieterowie w tym samym czasie stacjono­ wali w Paryżu, do starć dochodziło niemal codziennie. Tym jednak, co spowodowało otwartą wrogość między owymi formacjami, była posta­ wa ich przywódców. Treville przebył drogę kariery wojskowej i doszedł do stopnia kapitana muszkieterów, jednego z najbardziej prestiżowych, dokonując kilku niezwykle brawurowych czynów. Franciszek Dauger de Cavoie, kapitan gwardzistów Jego Eminencji, również słynął ze swej sza­ leńczej odwagi na polu bitwy. Około roku 1640 Richelieu mógł władać dwiema kompaniami gwar­ dzistów: stu było jezdnych, a stu pięćdziesięciu pieszych. Liczba ta znacz­ nie przewyższała liczbę muszkieterów, których rzadko bywało więcej niż stu dwudziestu. Gwardziści byli lepiej uzbrojeni w najnowsze, krótsze i lżejsze modele muszkietów. Byli też lepiej umundurowani, w pełne uni­ formy, których częścią były jaskrawoczerwone opończe z białym krzy­ żem. Muszkieterzy musieli się zadowolić błękitnymi opończami zdob­ nymi srebrnym krzyżem, zakładanymi na cywilne ubranie. Co biedniejsi prawdopodobnie rwali się do wałki. W miarę jak rywalizacja między gwardzistami a muszkieterami wzmagała się, obaj, Treville i Cavoie, zaczęli rekrutować renomowanych szermierzy, którzy musieli być również wyjątkowo zuchwali. Jeśli bowiem ktoś został zabity w pojedynku, jego przeciwnikowi groziła kara śmierci. Dla każdego, kto by wziął udział w wieloosobowym pojedynku, nawet je­ śli nie doszło do zabójstwa, karą również była śmierć. Richelieu dowiódł, że jest w stanie zastosować to prawo w sposób bezwzględny nawet wobec najwyżej postawionych. Gdy hrabia de Bouteville-Montmorency, należą­ cy do jednego z najpotężniejszych rodów Francji, rzucił wyzwanie kardy­ nałowi, biorąc udział w wieloosobowym starciu, rozegranym pod samymi oknami Jego Eminencji, został pojmany i ścięty na oczach gawiedzi. Nie było więc żadnej pewności, czy Richelieu zgodzi się patrzeć przez palce na to, że Treville i Cavoie popierają pomysł spotkania na Pre-aux-Clercs, nawet gdyby jego gwardziści zadali sromotną klęskę muszkieterom. Najlepszym szermierzem gwardzistów był Klaudiusz hrabia de jussac, z drobnej, ale bogatej szlachty, znany ze swych miłosnych podbojów. Miał wyniosłe, dumne obejście i drażliwy, niecierpliwy temperament. Pod­ władni uważali go za nieustępliwego i autorytarnego człowieka, ale słyn­ ne też były sukcesy, jakie odnosił w pojedynkach. Treville potrzebował więc własnych szermierzy. Dlatego też zwrócił wzrok w stronę rodzinnego Bearn. Tam pozbawieni perspektyw młodsi synowie przyjaciół, krewnych i rywali ojca kapitana poświęcali większość swego czasu zwyczajowym sportom: polowaniu i fechtowaniu się. Będąc tak daleko, że nawet poza zasięgiem kardynała, zdobywali oni również renomę w rozlicznych pojedynkach. Treville wezwał więc do siebie Atosa, Aramisa i Portosa i uczynił ich muszkieterami. Ojciec Treville’a, Jan du Peyrer, kupiec z Oloronu, zatrudniał niegdyś w swym przedsiębiorstwie śliczną bratanicę. Nicole wpadła w oko boga­ temu Adrianowi de Sillegue dAutevielle, którego rodzina posiadała nie­ wielkie wioski Autevielle i Athos. Ich syn Armand został muszkieterem Atosem. Szwagier Peyrera, Karol, odziedziczył wioskę i dwór Aramitz. lego jedyny syn, Henryk dAramitz, został muszkieterem Aramisem. A zatem zarówno Atos, jak Aramis byli kuzynami Treville’a. Z kolei Izaak de Portau, muszkieter Portos, był skoligacony z Aramisem. Jeden z ku­ zynów tego ostatniego, Gedeon de Rague, ożeniony był z Anną dArracą, kuzynką Portosa. Wszyscy oni obracali się w tych samych sferach boga­ tego mieszczaństwa, wkupującego się w szeregi zubożałej szlachty. Ojciec Portosa, również Izaak, sekretarz króla i stanów Nawarry dołączył do owych kręgów, nabywając leżącą na dalekim południu wioskę Portau nad rzeką Vert. Od jej nazwy wziął się pseudonim Portosa, który pilnie ukry­ wał fakt, że jego dziadek Abraham pochodził z niskich sfer i był jednym z kucharzy Henryka IV. Treville zwrócił się najpierw do swych krewnych, Atosa i Aramisa. Zrobił to prawdopodobnie za pośrednictwem zaprzyjaźnionego kapita­ na Jana de Rague, który był w Bearn na chrzcie swego wnuka. Z tej oka­ zji zgromadziła się tam cała okoliczna szlachta, a rodzice Aramisa, Karol i Katarzyna dAramitz zgodzili się zostać chrzestnymi rodzicami dziecka. Atos i Aramis niespiesznie odpowiedzieli na wezwanie Trevillea. Do Pa­ ryża dotarli dopiero w początkach maja. Treville odkrył jednocześnie, że Portos jest już w stolicy: kilka miesięcy wcześniej jego wpływowy brat załatwił mu miejsce w jednej z kompanii gwardii. rreville nie miał jed­ nak większych trudności z przeniesieniem Portosa, gdyż kapitanem tego ostatniego był szwagier Treville’a, Aleksander des Essarts.

Przy Pierwszym spotkaniu w kwaterze muszkieterów Portos, uro­ dzony przywódca, dał d’Artagnanowi dobrą radę: albo jak najszybciej dowiedzie swego męstwa, albo wróci do Gaskonii. Natychmiastową re­ akcją dArtagnana było wyzwanie Portosa na pojedynek, skoro ten śmiał wątpić w jego odwagę. Portos wybuchnąwszy śmiechem powiedział, że jes i dArtagnau tak pali się do walki, jego życzenie „niebawem się speł­ ni i kazał niezadowolonemu Gaskończykowi udać się z nim do pobli­ skich koszar gwardii w hotel dAiguillon, niedaleko oberży Gaillard Bois Sprawił Jussacowi przykrą niespodziankę, stawiając mu za punkt honoru! by znalazł czwartego gwardzistę, który w planowanym pojedynku zosta­ nie przeciwnikiem dArtagnana. Jussac był wściekły, ale wobec obecności młodego Gaskończyka znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Portos postano­ wił włączyc dArtagnana do pojedynku nie dlatego, że był świadom jego zdolności szermierskich, ale po to, by postawić Jussaca w trudnej sytua­ cji. Zamiast odpoczywać przed pojedynkiem, tamten musiał bowiem bie­ gać po Paryżu w poszukiwaniu podwładnego trzeźwego na tyle, by mógł stanąć do pojedynku niecałą godzinę później. Jussac wybrał już był Cahusaca i Biscarata na swych towarzyszy Byli to dwaj bracia z rodu Rotondis. Jan de Badarat de Rotondis, pan na Ca- husac, był jednym z podoficerów Cavoie. Jakub de Biscarat de Rotondis znany ze swej brawury, pełnił funkcję porucznika w kampanii konnej gwardzistów kardynała. Razem odwiedzili bezskutecznie pięć czy sześć szynków: nigdzie nie mogli znaleźć przeciwnika dla dArtagnana. Jussac powiększył jeszcze trudność, gdyż uparł się, by wziąć swój prywatny powoź. W tym czasie ów symbol prestiżu był tak powszechny w stolicy, ze Paryż liczył ich ponad cztery i pół tysiąca. Gdy karoca z tru­ dem torowała sobie drogę w ciasnych uliczkach, wieści o poszukiwaniach Jussaca dotarły do tych gwardzistów, którzy akurat mieli wolne. Wszyscy z wyjątkiem zbyt pijanych, by ustać na nogach, ulotnili się więc szybko, opuszczając gospody tylnymi drzwiami, gdy Jussac wchodził frontowymi’ Pojedynek miał się zacząć o dziesiątej, a dochodziła już jedenasta. Bojąc się, ze muszkieterowie nie będą dłużej czekać, Cahusac i Biscarat złapali swego najmłodszego brata, Armanda Jana de Rotondis, który nie był by­ najmniej zawodowym żołnierzem, lecz klerykiem szykującym się do ka­ riery kościelnej. Jego protesty nie zdały się na nic: został siłą wepchnięty do karocy Jussaca. W tym czasie Portos też musiał stawić czoło trudnościom. Jego sub­ telny fortel me został doceniony przez Atosa i Aramisa. Gdy dowiedzie­ li się oni o wszystkim, byli równie wściekli jak Jussac. Nie wierzyli, że dArtagnan zdoła długo się opierać gwardzistom Jego Eminencji, a jego odpadnięcie z gry pozostawiałoby ich - zgodnie z regułami pojedynków we trzech przeciw czterem. Miejsce pojedynku na Pre-aux-Clercs było dogodnym punktem, któ­ rego nie widziało się przejeżdżając drogą. Panująca tam atmosfera była co najmniej bardzo napięta. Po ostrej wymianie zdań z Portosem Atos i Aramis zajęli się rozgrzewką, nie zwracając uwagi na zakłopotanego dArtagnana. Dopiero gdy Portos zaczął z nim ćwiczyć, poddając próbie jego umiejętności, zorientowali się, że mają do czynienia z urodzonym szermierzem o niezwykłym talencie. Portos, jak się okazało, znalazł me kozła ofiarnego, ale tygrysa. Wreszcie nadeszli pieszo Jussac i trzej bracia Rotondis. Pozostawili powóz z woźnicą i służbą nieco dalej, by nie mieć niepotrzebnych świad­ ków zdarzenia. Z każdą minutą upał się wzmagał. Wszyscy byli spoceni, głównie wskutek gonitwy po Paryżu, ale Armand Jan z pewnością pocił się też ze strachu. W dłoń włożono mu szpadę, z którą stał sztywny i bla­ dy jak śmierć, nie do końca pojmując swoje położenie. Portos i Jussac ustalali właśnie, kto z kim będzie walczył, gdy nagle pojawił się na łące mężczyzna z imponującymi wąsami. Jussac bowiem zostawił był desperacką wiadomość dla Bernajoux, kapitana z regimen­ tu Nawarry i przyjaciela Biscarata, prosząc go na czwartego do pojedyn­ ku. Teraz Bernajoux łagodnie wyjął broń z ręki drżącego kleryka i zają jego miejsce. Dla biednego Armanda Jana była to zgoła boska interwen­ cja: został uratowany w ostatniej chwili. Wiele lat później, juz jako bi­ skup Beziers, miał w ramach kazania opowiedzieć tę historię, nieco ją upiększając, dla zbudowania swych parafian. Twierdził wtedy, ze słynny dArtagnan ledwo uszedł z życiem z tego pojedynku. Bernajoux, pochodzący z rodziny słynnych szermierzy, mógł byc bar­ dzo groźnym przeciwnikiem dla dArtagnana. Nie mając jednak czasu, by lepiej się przyjrzeć swemu vis a vis, i nieco zmęczony z powodu pospie­ chu, z jakim zmierzał na pojedynek, znalazł się w możliwie najgorszej sy­ tuacji. On także całkowicie się pomylił w ocenie Gaskończyka i zapytał szyderczo Jussaca, czy sobie zeń zakpił, każąc mu walczyc z dzieckiem. DArtagnan dał mu najlepszą możliwą odpowiedź. Skrzyżowano szpady. Bernajoux zaatakował od razu, ale dArtagnan sparował cios z łatwością. Bernajoux próbował walczyć finezyjnie i z sub­ telną inwencją. DArtagnan skontrował, ale tym razem - jak się zdało przeciwnikowi - z większym trudem. Zwiedziony tym Bernajoux, ufny we własną przewagę, wymierzył ostateczny cios, ale pchnął jedynie po­

wietrze. DArtagnan z niewiarygodną zwinnością odskoczył poza jego zasięg, po czym zbił ostrze przeciwnika, zwarł się z nim rękojeściami i wykorzystując otwarcie zaatakował sztychem, które łukiem dosięgło gwardzistę pod pachą. Bernajoux zachwiał się, upuścił broń i upadł cięż­ ko na ziemię. Pojedynek był zakończony. Obficie krwawiąc, Bernajoux poprosił dArtagnana, by pomógł mu opatrzyć ranę, co ten uczynił, dając dowód swej rycerskości. Pomógł gwardziście usiąść i podarłszy jego koszulę na szarpie obwiązał krwawią­ cą pierś. W tym czasie pozostali wciąż walczyli: szermierze napierali i co­ fali się, szpady dźwięczały. DArtagnan porzucił pielęgnowanie Bernajoux dopiero, gdy Jussac zranił Atosa w rękę i szykował się do ostatniego ciosu. Nie chcąc ata­ kować od tyłu, dArtagnan zawołał na Jussaca, by stawił mu czoło. Ten w jednej chwili ocenił sytuację: został oddzielony od swych towarzyszy, Atos był ranny, ale wciąż zdolny do walki, a dArtagnan właśnie przedziu­ rawił Bernajoux, dawszy zapierający dech pokaz swych umiejętności. In extremis Jussac stwierdził, że bardziej zależy mu na własnej skórze niż na reputacji, i szybko się poddał. Cahusaca i Biscarata, zmuszonych te­ raz walczyć we dwóch przeciw czterem, też nie trzeba było długo prze­ konywać. Oddali swe szpady Aramisowi i Portosowi. Niezmordowany dArtagnan pobiegł po powóz Jussaca, w którym złożono rannego Ber- najoux. „Zawieziono go do domu, gdzie pozostawał przez sześć tygodni w łóżku, zanim ozdrowiał”. Następnego dnia dArtagnan powiększył tę względnie niewielką po­ rażkę gwardzistów do rozmiarów dyplomatycznego incydentu na wielką skalę. Treville dał trzem muszkieterom wolny dzień, co miało być nagro­ dą za ich sukces. Postanowili więc wykorzystać ten czas na grę w odbi­ janą piłkę niedaleko stajni, przylegających do pustego Pałacu Luksem­ burskiego zbudowanego dla królowej matki, Marii Medycejskiej, która w tym czasie przebywała na wygnaniu. DArtagnan, nie mając nic lepsze­ go do roboty, wybrał się tam z nimi. Znudziło go oglądanie meczu, pró­ bował więc wziąć udział w grze, ale nie znał jej reguł. Za to jego usiłowa­ nia spotkały się z szyderstwami ze strony jednego z widzów, gwardzisty kardynała, który wyśmiał go jako „terminującego muszkietera”. Była to zniewaga, która musiała prowadzić do wyzwania i pojedynku. W obec­ ności trzech muszkieterów, patrzących z niekłamanym podziwem, młody Gaskonczyk powtórzył swój wyczyn z poprzedniego dnia. W czterech lub pięciu złożeniach trafił przeciwnika trzykrotnie, raniąc go najpierw w ra­ mię, potem w udo i wreszcie przebijając mu płuco. Trawniki ogrodów Luksemburga ciągnęły się aż do rezydencji pana ile Tremoille. W przeciwieństwie do niezbyt ozdobnej, ale funkcjonal­ nej kwatery głównej Treville’a, hotel Tremoille była wystawnym, bogato umeblowanym pałacem. Większość podobnych siedzib zamieszkiwali ich arystokratyczni właściciele, ilekroć przebywali w stolicy. Najbardziej prestiżowe z nich znajdowały się w okolicach placu Królewskiego ^kwa­ dratowego placu z posągiem króla45, otoczonego wysokimi kamienicami / krużgankami na parterze. Inne rezydencje szlacheckie budowano w okolicy ogrodu Tuileries, znanego ze swych symetrycznych alei wysa­ dzanych wiązami. Jedynie kilka z nich, w tym hotel Tremoille, znajdowało się w bardziej wiejskim otoczeniu, niedaleko ulicy Saint-Germain. Każda taka rezydencja zatrudniała dużą liczbę biednych i z reguły zle opłaca­ nych służących, często pobierających zapłatę w naturze: winie, mięsie, a nawet meblach. Zarabiali oni na swe utrzymanie troszcząc się o licznych gości, konsumujących wiele jadła i alkoholu. Goście ci, zainteresowani darmowym wiktem i mieszkaniem, potrafili zostawać tam na całe lata. Zwani les domestiąues d'un grand seigneur („ludzie na służbie6 u wielkie­ go pana”) byli oni często młodszymi synami ze szlacheckich rodzin, bez szans na odziedziczenie ojcowizny, mający więc nadzieję, że na służbie u wielkich arystokratów znajdą drogę do kariery w wojsku lub na dworze. W zamian za pomoc w realizacji tych planów gotowi byli służyć swemu patronowi szpadą, biorąc udział w każdym sporze, bez względu na to, po czyjej stronie była słuszność. DArtagnan szybko się przekonał o możliwościach pałacu de Tremo­ ille Właśnie pokonany przeciwnik Gaskończyka miał kuzyna, który aku­ rat był koniuszym samego diuka Henryka Karola de la Tremoille. Słysząc gwardzistów wołających o pomoc, uzbrojeni po zęby służący dmka wysy­ pali się ze wszystkich drzwi i bram. Z łatwością pokonaliby dArtagnana i Trzech Muszkieterów, gdyby nie inny muszkieter, który widząc, co się święci, pobiegł po posiłki do kwater w pałacu Treville’a. Gdy nagle w miejscu zwady pojawiło się około dwudziestu dodatkowych muszkie­ terów ze szpadami w ręku, na ulicy przed pałacem zapanowało całkowi- 4 Place Royale, obecnie place des Vosges w Paryżu, zbudowany za Henryka IV w dzielnicy Marais, na prawym brzegu Sekwany. Luksemburg znajduje się na lewym brzegu (przyp. tłum.). .. 5 Posąg Ludwika XIII na koniu stanął na placu Królewskim w roku 1639, czyli w pierwszych dniach pobytu dArtagnana w Paryżu jeszcze go tam me było (przyp. tłum.). 6 Niekoniecznie chodziło tu o służących. Mogli to być również ludzie pochodzenia szlacheckiego, pełniący u wielmożów rolę totumfackich (przyp. tłum.).

tr zamieszanie. „Domownicy” diuka niebawem stracili zapał do walki i wycofali się do rezydencji, zabierając dwóch swych towarzyszy ranio­ nych przez Atosa i Aramisa oraz gwardzistę, którego stan byl bardzo cięż­ ki. Powiększona grupa muszkieterów rozważała zatem możliwość podpa­ lenia pałacu, by wykurzyć zeń przeciwników. Ktoś posunął się nawet do tego, by wrzucić przez okno zapalone pakuły. W końcu jednak rozsądek zwyciężył. Przez ten czas wieści o pojedynku na Pre-aux-Clercs dotarły do króla, który nie miał innego wyjścia niż wezwać Treville'a do Luwru. Kapitan muszkieterów bronił się nieprzekonująco, twierdząc, że nie był to umó­ wiony pojedynek, ale „przypadkowe spotkanie”, sprowokowane przez Bi- scarata i Cahusaca. Utrzymywał też, że doszło jedynie do „lekkich obra­ żeń . Po rozmowie z królem Treville udał się z wizytą do Bernajoux, chcąc się upewnić, że rana, którą mu zadał dArtagnan, goi się dobrze. Ale po powrocie do swej kwatery głównej dowiedział się, że teraz przyjdzie mu się tłumaczyć z regularnej bitwy! Jego przeciwnik Cavoie odwiedził diuka de la Tremoille i bardzo poważnie potraktował próby podpalenia pałacu Poprosił diuka Henryka Karola, by sprzymierzył się z kardynałem w celu „uzyskania satysfakcji za wyrządzoną im obydwu krzywdę”. Treville zdo­ łał jednak nakłonić diuka, by ten przesłuchał rannego gwardzistę, leżące­ go w pomieszczeniach dla służby. W obliczu śmierci gwardzista wyznał, że dArtagnan jest niewinny. Tremoille, ktorego liczni krewni i przyjaciele byli protestantami i ucierpieli od prześladowań kardynała, nie pałał miłością do Jego Emi­ nencji. Następnego dnia udał się więc do Ludwika XIII, by poprzeć wer­ sję wydarzeń przedstawioną przez Treville’a. Najwyraźniej diuk nie chciał zmarnować takiej szansy pognębienia kardynała, ponieważ, wróciwszy z balu o godzinie drugiej nad ranem, zrezygnował ze śniadania, by nie spozmć się na moment, gdy król wstanie z łóżka. W efekcie, gdy Cavoie przybył nazajutrz rano do pałacu de la Tremoille, by upewnić się, że diuk będzie trzymał jego stronę, dowiedział się - ku swemu ogromnemu za­ skoczeniu - że ten właśnie wyszedł do Luwru. Nieświadomy porażki Cavoie Richelieu był przekonany, że król go po­ prze. Uprzedził już Ludwika XIII listownie, pisząc, że jeśli muszkieterzy me zostaną ukarani, zachęci to innych i spowoduje „tysiąc zuchwałości”, nad którymi nie uda się zapanować. Jednak z braku wiarygodnych świad­ ków kazanie Jego Eminencji zostało puszczone mimo uszu. Nieczęsto zdarzało się, by król, źle znoszący swą zależność od kardynała, mógł roz­ gniewać swego ministra niepodejmowaniem żadnych działań. Zamiast więc skarcić Treville’a i jego muszkieterów, wezwał potajemnie Arami­ sa, Eortosa i Atosa do swego gabinetu „u szczytu tajemnych schodków w* Luwrze. Powiedziano im, by przyprowadzili ze sobą dArtagnana. Wszyscy czterej spędzili z królem całą godzinę. Po wysłuchaniu opowie­ ści dArtagnana o jego pełnej przygód podróży do Paryża monarcha wrę­ czył Gaskończykowi pięćdziesiąt luidorów. DArtagnan, Treville i szesnastu muszkieterów uczciło podwójne zwy­ cięstwo nad gwardzistami kardynała ucztą w ich ulubionej gospodzie Bel Air niedaleko Pałacu Luksemburskiego. Korzystając z wyjątkowo ciężkiej sakiewki dArtagnana, pochłaniali „całe dzbany wina z Anjou. Triumf muszkieterów był na ustach całego Paryża, a dArtagnan awansował na bohatera dnia. . .. Gaskończykowi zostało dość pieniędzy, by wynająć poddasze w Gail- lard Bois, dokąd już przed nim dotarła jego świeża sława. Żona karczma­ rza, nazwana przez Dumasa panią Bonancieux, zaprosiła dArtagnana do swego łoża. W tym akurat czasie jej mąż był w Burgundii, gdzie objeżdżał swoje winnice, ale dArtagnan, zasmakowawszy w tych rozkoszach, kon­ tynuował swe igraszki z panią Bonancieux również po powrocie męża. Podejrzewając najgorsze, karczmarz ukrył się w komórce przylegającej do sypialni. Gdy usłyszał swą żonę i dArtagnana w sytuacji intymnej, wpadł do izby i wystrzelił z pistoletu prosto w gacha. Ale czy to ruch nagich ciał sprawił, że cel nagle się przemieścił, czy też nie chcąc zranić zony karczmarz celował za wysoko - trudno stwierdzić. Faktem jest, ze pocisk chybił celu. Po raz pierwszy i bynajmniej nie ostatni w życiu dArtagnan stwierdził, że urodził się w czepku.

II Dziecko diabła Małe zwycięstwo króla nad kardynałem; zwycięstwo, do którego d’Artagnan niechcący i nieostrożnie się przyczynił, było jednym /. rzadkich triumfów monarchy. Z reguły Richelieu wykazywał się więk­ szą przebiegłością w dyskontowaniu ich burzliwych, nieprzewidywal­ nych i ambiwalentnych stosunków. Niekiedy król dawał wyraz ogrom­ nemu przywiązaniu do swego ministra, mówiąc o wiecznej wdzięczności za jego oddanie i lojalność. Ale już chwilę później potrafił okazywać za­ zdrość, a nawet niechęć wobec kardynała. Niejednokrotnie prowadziło lo do wybuchów niekontrolowanej wściekłości. Ta niezwykła huśtawka królewskich nastrojów spowodowana była czymś więcej niż tylko poczu­ ciem zależności od kardynała. Mogła być ona wyrazem kompleksów niż­ szości, które Ludwik XIII miał jako mężczyzna. Jego katastrofalny zwią­ zek z Anną Austriaczką tylko je potęgował. Rozważania te prowadzą nas do mrocznej tajemnicy, którą spowite jest narodzenie przyszłego Ludwi­ ka XIV. Sekret ten miał później związać się z postacią Człowieka w Żela­ znej Masce. Dwór Henryka IV i Marii Medycejskiej nie przygotował dobrze ich syna do obowiązków mężczyzny i męża. Żona Maria oraz Henrietta d’Entragues - oficjalna kochanka żyły w niełatwym trójkącie z Henry­ kiem IV, mieszkając razem w królewskich pałacach Luwru i Saint-Ger- main-en-Laye. Obie panie zaszły w pierwszą ciążę niemal w tym samym czasie. Później ich rozliczne dzieci, ślubne i nieślubne, wychowywały się razem. Henryk, niezmordowany kobieciarz, był niezwykle dumny ze swych seksualnych wyczynów i pokazywał trzyletniemu wówczas Ludwi­ kowi swego sporych rozmiarów penisa w erekcji, mówiąc, że to właśnie rządzi królestwem i zapewnia mu przyszłość. Jego dworzanie chętnie na­ śladowali monarchę: gdy Henryk został zamordowany, zanim Ludwik

ukończył dziesięć lat, wciąż traktowali oni genitalia nieletniego króla jako najważniejszy temat jego wychowania. Czasem macali go, by sprawdzić, czy jego penis wykazuje symptomy dojrzałości, czasem złośliwie straszyli króla, że mu go obetną. Jak skomentował Geoffrey Regan: „To, co w sie­ demnastowiecznej Francji uchodziło za normalne w ramach wychowy­ wania dzieci, mogłoby stanowić bogaty materiał na obszerną konferencję 0 dziecięcej traumie i zachwianiach osobowości”. Królowa matka, regentka Francji, Maria Medycejska, córka wielkiego doży Franciszka z Florencji, była tępą, krótkowzroczną bigotką ze sporą nadwagą i bardzo źle mówiła po francusku. Była też żarliwą katoliczką 1 pragnęła - instynktownie i nierealistycznie - zbliżenia dwóch katoli­ ckich potęg, Francji i Hiszpanii, w celu podporządkowania protestantów i ich wiary. W nieskomplikowanym i egocentrycznym umyśle Marii Me- dycejskiej tkwiło przekonanie, że interes francuskich katolików i jej włas­ ny wymaga, by królową Francji została habsburska księżniczka. Zaaranżowane przez regentkę małżeństwo Ludwika XIII i hiszpań­ skiej infantki Anny Austriaczki zawarte zostało per procura w październi­ ku 1615 roku. Spodziewano się, że zostanie ono skonsumowane 25 listo­ pada tegoż roku, gdy małżonkowie spotkali się w Bordeaux. Oboje mieli po czternaście lat. Byli więc w wieku, który, zdaniem ówczesnych, nie był zbyt wczesny na małżeństwo . Skonsumowanie dyplomatycznego mał­ żeństwa było niezmiernie ważne, gdyż pozwalało oczekiwać narodzenia następcy tronu. Dlatego też raporty o nocy poślubnej są bardzo szczegó­ łowe. Jednym z najważniejszych źródeł są tu Historyjki Tallemanta des Re- aux, protestanckiego prawnika skoligaconego z Katarzyną de Vivonne, markizą de Rambouillet, której rezydencja w Paryżu była ważnym ośrod­ kiem społecznym i literackim przez niemal czterdzieści lat. Pani de Ram­ bouillet i jej towarzystwo stanowili dla Tallemanta cenne źródło informa­ cji o wydarzeniach na dworze Ludwika XIII. Zgodnie ze świadectwem Tallemanta, potwierdzonym przez inne nie­ zależne źródło, Ludwik —mimo wszelkich wysiłków, jakie podejmował jego ojciec, by obudzić weń zainteresowanie seksem - nie był bynajmniej gorliwym małżonkiem. Pierwszej nocy musiał zostać wręcz zaniesiony do łoża Anny Austriaczki przez swego przyjaciela Karola dAlbert, diuka de Luynes. Była to dziwna, niemal groteskowa procesja, w której uczest- Inaczej twierdzi Tallemant de Reaux, który zaznacza w swych Historyjkach, że „Ludwik XIII został ożeniony będąc dzieckiem” (Paryż, 1995, t. II, s. 64) (przyp. tłum.). niczyli: regentka, lekarz króla, dwie niańki oraz liczni dworzanie, w tym Ilenryk de Beringhem, pierwszy pokojowiec króla, prowadzący uroczy­ ście pochód ze świecą w ręce. Jak wymagał obyczaj, nazajutrz rano królowa matka pokazała zebra­ nym pokrwawione prześcieradła i obleśnie oznajmiła, że jej syn spene­ trował Annę Austriaczkę swągland rouge8. Jan Heroard, nadworny lekarz I.udwika, zanotował w swym dzienniku, że król w ciągu niecałych trzech godzin dwukrotnie odbył stosunek z Anną. Jednak ta opinia lekarza opie­ rała się na zeznaniach dwóch nianiek, które czuwały w sypialni, a że ko­ tary wokół łoża były zaciągnięte, niańki nie mogły bezpośrednio widzieć, co się dzieje. Wydaje się raczej nieprawdopodobne, by w takich warun­ kach mogło dojść do penetracji. Później też nie było lepiej. Ludwik tak długo, jak mógł, sypiał sam, „wzdragając się przed jakimkolwiek fizycznym kontaktem z królową i nawet unikając jej przy posiłkach przez następnych siedem miesięcy. Podjęto specjalne środki, by podniecić seksualne apetyty króla. W stycz­ niu 1619 roku przyrodnia siostra króla z nieprawego łoża Katarzyna Ilenrietta de Vendóme wyszła za mąż za Karola II Lotaryńskiego, diuka ifFlbeuf. Para zaprosiła siedemnastoletniego wówczas Ludwika do swej małżeńskiej alkowy, by przyglądał się im w czasie stosunku, który odby­ li zupełnie nadzy i bez przykrycia. Ludwik stał tuż przy łożu, wetknąw­ szy głowę za kotary. Ambasador Wenecji zanotował, że „stosunek został wielokrotnie powtórzony, ku ogromnemu zadowoleniu i uciesze króla”. Katarzyna - młoda dama najwyraźniej pozbawiona zahamowań - powie­ działa wówczas do króla: „Najjaśniejszy Panie, zrób to samo z królową, a zobaczysz, że będziesz zadowolony”. Niestety, niewiele to pomogło. W następnym tygodniu królowa matka kazała Luynesowi, by zaprowadził Ludwika - nawet siłą, gdyby się opie­ rał - do sypialni Anny. Płaczący, wyrywający się król ponownie znalazł się w łożu z Anną. Doktor Heroard zanotował tego dnia, że król „zmusił się” do stosunku z żoną. Było to mało obiecujące. Król Hiszpanii wciąż wątpił, czy małżeństwo zostało skonsumowane, i Franciszek Leclerc du Tremblay, znany lepiej jako ojciec Józef, szara eminencja dworu, otrzy­ mał polecenie, by go przekonać. W lutym wysłał list do Madrytu, w któ­ rym oznajmiał, że para spędziła razem poprzednią noc i że „wiele rzeczy wskazuje wyraźnie na boże działanie. W ten okrężny sposób kapucyn czynił być może aluzję do badania prześcieradeł. 8Fr.: czerwona żołądź (przyp. tłum.).

Ludwik byl bez wątpienia zdolny do erekcji, o czyni zaświadczył jego szatny, który widział króla w kąpieli. Ludwik miał wówczas szesnaście lat, a rzecz się działa niedługo przedtem, nim rozpoczął samodzielne rządy. Tallemant, który zanotował ten fakt, podaje też całą listę królewskich ko­ chanków, od woźnicy Saint-Amoura do Harana, nadzorcy królewskiej psiarni. Znajduje się na niej również Klaudiusz de Rouvroy de Saint-Si- mon, ojciec sławnego pamiętnikarza. Gdy sam utracił królewskie łaski, Rouvroy zaczął służyć monarsze jako stręczyciel, wyszukując obiecują­ cych kandydatów do dzielenia królewskiego łoża. Ludwik usłyszał kiedyś pogłoski o urodziwym młodym żołnierzu służącym w Pikardii. Powie­ dział więc do Rouvroya: „Jeśli jest tak ładnym chłopcem, jak powiadają, każ jego kapitanowi, by go do mnie przysłał”. Król był nie tylko obojętny na kobiece wdzięki, ale wręcz miał do nich awersję. Gdy jedna z figlarnych dworek królowej Maria de Haute- fort ukryła na swym bujnym biuście, za stanikiem, list, który król chciał zobaczyć, i powiedziała, by sam po niego sięgnął, Ludwik z gniewem zre­ zygnował. Pani de Hautefort mogła być zadowolona, że nie spotkała jej żadna przykrość, czego nie mogła o sobie powiedzieć inna dama dworu, która pojawiła się na kolacji ubrana w suknię ze szczególnie głębokim de­ koltem. Dając wyraz swemu zdegustowaniu, Ludwik wypluł na jej odkry­ te piersi cały haust czerwonego wina. Doktor Heroard wciąż odnotowywał nieregularne nocne wizyty króla w alkowie królowej. Ale biorąc pod uwagę, że najprawdopodobniej zale­ żało mu głównie na tym, by uspokoić obawy czy to Marii Medycejskiej, czy to króla Hiszpanii, liczby, które podaje, by wskazać częstotliwość kró­ lewskich stosunków seksualnych wydają się ze wszech miar nieprawdo­ podobne. Historyk August Bailly przeprowadził szczegółowe badania stosunków łączących parę królewską i stwierdził, że Ludwik żywił wobec Anny Austriaczki „niezwykłą oziębłość fizyczną graniczącą niemal z od­ razą”. W obliczu tak oczywistego homoseksualizmu swego męża Anna - co me powinno dziwić - zaczęła szukać pociechy gdzie indziej. Wpadła ona pod zły wpływ diuszesy de Chevreuse, Marii de Rohan. Była to czarująco piękna kobieta o złotych włosach i błękitnych oczach okolonych długi­ mi rzęsami. Jej tryskający energią nieskrępowany duch „ożywiał jej głos i ruchy... i nadawał całej jej osobie nieodparty urok”. Maria miała dopiero osiemnaście lat, gdy Ludwik, rozbawiony jej błyskotliwością, mianował ją nadintendentką dworu królowej. Szybko jednak zaczął żałować tego po­ sunięcia, a frywolne aluzje Marii do jego upodobań seksualnych wcale go już tak nie bawiły. Gdy damy dworu odwiedziły obóz armii francuskiej oblegającej Montauban i pozostały tam dłużej niż planowano, król zapro­ testował przeciw pomysłowi, by zanocowały na miejscu, twierdząc, że nie ma wolnych łóżek. Maria odkrzyknęła, że „król z pewnością ma łóżko”, i o wywołało salwy śmiechu ze strony wszystkich, którzy wiedzieli, jaka pleć na ogół w nim gości. Maria miała niezliczonych kochanków i szczegółowo opowiadała swe doświadczenia królowej. Zaznajomiła też Annę z popularną wówczas książką, zatytułowaną Cabaret satiriąue, pełną pornograficznych wier­ szy. Zachęcana przez Marię, by wzięła sobie kochanka, Anna często wi­ dywana była w towarzystwie dworzan płci męskiej, a zwłaszcza przystoj­ nych czarnych służących z francuskich kolonii, którzy byli nowością na dworze. Krążyła pogłoska, że królowa urodziła dziecko „o skórze i twarzy Murzyna”, które po miesiącu zmarło. Były też bardziej prawdopodobne historie o licznych poronieniach. Jedna z nich nawet jest dobrze udoku­ mentowana. Mniej więcej o północy 14 marca 1622 roku Anna wraca­ ła z przyjęcia z Marią de Chevreuse i, choć była w zaawansowanej ciąży, biegła po korytarzach Luwru „podskakując jak mała dziewczynka. Nag­ le poślizgnęła się na wypolerowanej posadzce i upadła całym ciężarem na podłogę. Przez cały tydzień wieść o wynikłym z tego poronieniu była trzymana w tajemnicy przed królem, podsycając domysły, że dziecko nie było jego i że Anna cieszyła się z takiego obrotu spraw. Aż do tego czasu dwór francuski zdołał zachować owe skandale w sekrecie, ale przybycie do Francji Jerzego Villiersa, diuka Buckingham, przystojnego faworyta Jakuba I Angielskiego, zmieniło sytuację. Na po­ czątku 1623 roku Buckingham wyruszył na jedną z tych szaleńczych wy­ praw tak typowych dla jego kariery. Zdołał on przekonać księcia Walii, przyszłego Karola I, że najkorzystniejsze byłoby dlań małżeństwo z in­ fantką Izabelą Hiszpańską, siostrą Anny Austriaczki. Namówił go też, by zerwał z dyplomatyczną konwencją i wyruszył w konkury osobiście. Obaj młodzieńcy przebyli razem Francję incognito, choć i tak doskonale ich rozpoznawano. W drodze zahaczyli o Paryż, gdzie mieli okazję zobaczyć Annę i dziewiętnaście jej dworek biorących udział w balecie. Wszystkie tańczyły w maskach. Niewykluczone, że Buckingham widział jednak wię­ cej: królowa pozwoliła mu wejść do swej sypialni, co doprowadziło Lu­ dwika do wściekłości. Książę Walii i diuk, odprawieni z kwitkiem w Madrycie - czego nale­ żało się oczywiście spodziewać - wrócili w końcu do Anglii w nastroju, jak to ujął znakomity historyk Richard Henry lawney, „rozczarowane­

go zalotnika, który daje wyraz swej pasji podrzynając ukochanej gardło”. Następstwem była wojna z Hiszpanią. Tymczasem Buckingham, obraca­ jąc stery dyplomacji o sto osiemdziesiąt stopni, przekonał umierającego Jakuba I, że francuskie małżeństwo będzie korzystniejsze dla jego syna. Karola zaręczono więc z piętnastoletnią siostrą Ludwika XIII Henriettą Marią. W maju 1625 roku, dwa miesiące po śmierci swego ojca, Karol I wysłał diuka Buckingham do Francji, by przywiózł mu stamtąd jego narzeczo­ ną. Buckingham podróżował „z większą pompą i splendorem, niż gdyby był królem. Drogę do Paryża odbył płynąc w górę Sekwany na własnej barce, u której wioseł siedziało dwudziestu dwóch wioślarzy wystrojo­ nych w „taftę koloru nieba. Za barką wzdłuż brzegu podążały trzy karety wyściełane aksamitem zdobionym złotą koronką. Każdą ciągnęło osiem koni i obsada każdej składała się z sześciu ludzi - stangretów, hajduków i forysiów. Przybycie Buckinghama z jego ogromną świtą do Paryża wywoła­ ło sensację. W sumie towarzyszyło mu sześćset osób, w tym trzydziestu łuczników, dwudziestu czterech forysiów, dwudziestu dwóch kucharzy, dwudziestu szlachetnie urodzonych dworzan, dwunastu paziów, siedmiu pokojowców, a także odpowiednio dobrani podczaszy, łowczy, wioślarze, a do tego dwunastu innych lordów, bez wątpienia równie rzucających się w oczy. Poproszony, by pozował Rubensowi, diuk nie mógł się zdecydo­ wać, który z dwudziestu siedmiu strojów, jakie miał w swych bagażach, powinien przywdziać na tę okazję. Jeden z nich, z purpurowej satyny, „wyszywany był w całości drogimi wschodnimi perłami”. Inny, „z bia­ łej satyny z aksamitnymi wyłogami, błyszczał od brylantów” z których kilka odpadło od jego rękawa, gdy szedł korytarzem Luwru. Ci, co byli tego świadkami, rzucili się na podłogę i na czworakach zbierali rozsypane klejnoty, podczas gdy on nawet się nie obejrzał i szedł dalej, okazując, jak niewiele dlań znaczy strata paru brylantów. Zachęcana przez Marię de Chevreuse, by zostać kochanką Bucking­ hama, dwudziestotrzyletnia wówczas Anna znalazła się całkowicie pod jego urokiem. Maria wiedziała, że królowa była zakochana w Bucking­ hamie do szaleństwa i w czasie jego wizyty w Paryżu zaaranżowała noc­ ne spotkanie z diukiem w małym zamkniętym ogrodzie w Luwrze. Sama stanęła na straży w dyskretnej odległości. Królowa była na tyle zaniepo­ kojona tym, co się wydarzyło, że nazajutrz wysłała swą przyjaciółkę do Buckinghama, by „zapytała go, czy jest całkowicie pewien, że nie grozi jej zajście w ciążę”. Skoro rozległa wiedza Marii w tej dziedzinie była niewy­ starczająca, by uspokoić królową, wydaje się prawdopodobne, że między kochankami doszło do jakichś nietypowych zachowań seksualnych. W czerwcu 1625 roku przyszła żona Karola I Henrietta Maria wyje- i hała z Paryża do Londynu, eskortowana przez Buckinghama i jego świtę. Dwór francuski wraz z Anną i królową matką, ale bez Ludwika, który twierdził, że źle się czuje, towarzyszył orszakowi aż do Amiens. Obie świty zakwaterowane były osobno. Królowa zajmowała elegancki budynek nad Summą, a Maria de Chevreuse już zadbała o to, by Buckingham i Anna znaleźli się sam na sam w ogrodzie nad rzeką. Dwa dni później diuk nie­ chętnie opuścił królową i udał się z Henriettą Marią do Boulogne. Po­ nieważ jednak przeciwny wiatr nie pozwalał na wypłynięcie, skorzystał z. okazji i powrócił nocą galopem do Amiens. Bez zapowiedzi wdarł się do sypialni królowej, ukląkł przy jej łożu i przysiągł Annie, że ją kocha. Służba doniosła o wszystkim kardynałowi, a ten powiadomił króla. Buckingham później zrobił dziecko Marii de Chevreuse. Gdy spędzał z. nią czas na miłosnych igraszkach, wyznał, że miał dość szczęścia, by ąourmer trzy królowe. Czasownik „gourmer oznacza między innymi „ujeżdżać konia”. Oprócz Anny Austriaczki, królowymi, o których mówił Buckingham, były Anna Duńska i Henrietta Maria, żony Jakuba I i Ka­ rola I. Anna Duńska żyła w faktycznej separacji ze swym biseksualnym mężem od roku 1606, a Karol ignorował Henriettę przez trzy długie lata 1625-1628. Zatem stosunki seksualne między Buckinghamem a każdą z trzech królowych wydają się jak najbardziej prawdopodobne. W przeddzień wyprawy wojennej mającej na celu pomoc oblężonej hugenockiej enklawie w La Rochelle; wyprawy uznawanej przez niektó­ rych za pierwszy krok ze strony Buckinghama, by zażądać dla siebie kró­ lowej Francji, diuk został zabity przez rozczarowanego angielskiego ofi­ cera, którego pominięto przy awansie. Być może jego śmierć uratowała Annę Austriaczkę przed poważnymi konsekwencjami, jakie mogła spo­ wodować tak wielka niedyskrecja, ale w przypadku tej królowej byłaby ona tylko jedną z wielu. Anna była wesoła i ładna, ale przede wszystkim nierozważna, lubiła flirtować, nie umiała zachowywać pozorów, a w po­ lityce cechowała się wielką naiwnością. Innymi słowy była doskonałym celem oskarżeń o cudzołóstwo. Do kardynała czuła ogromną antypatię i miała zwyczaj pisać o nim Cul Pourri („Zgniły Zadek ) w prywatnej korespondencji ze swymi stronnikami na dworze. Był to złośliwy epitet, gdyż wszyscy wiedzieli, że Richelieu cierpiał z powodu hemoroidów do tego stopnia, że często nie mógł usiąść, tak dotkliwy nękał go ból. Próba

operacyjnego usunięcia hemoroidów doprowadziła do powstania fatal­ nego wrzodu. Ponieważ prawie nic nie umykało szpiegom kardynała, po­ stępowanie królowej było jednym z najgłupszych sposobów ośmieszenia Jego Eminencji, ale Anna rzadko kierowała się zdrowym rozsądkiem. W roku 1626 Maria de Chevreuse, słusznie zwana „arcyintrygantką stulecia”, wplątała królową w spisek, którego celem było usunięcie kar­ dynała i zastąpienie Ludwika XIII jego bratem Gastonem Orleańskim, innym z licznych kochanków diuszesy. Małżeństwo Anny miało zostać anulowane na podstawie nieskonsumowania, tak by mogła ona poślubić Gastona. Spisek, w którym udział wzięła również królowa matka oraz co potężniejsi baronowie, spalił na panewce, jak się można było spodziewać. Pani de Chevreuse skazana została na banicję. 9 września 1626 roku Anna została przesłuchana przez kardynała przed Radą Królewską, na okolicz­ ność jej uczestnictwa w spisku i zamiaru poślubienia Gastona. Królowa pogardliwie odpowiedziała, że „niewiele by zyskała na zamianie”. Niemal dokładnie cztery lata później, gdy Ludwik XIII cierpiał na chroniczną dyzenterię i lekarze nie wróżyli mu, że przeżyje, ci sami spi­ skowcy zaplanowali, że Richelieu zostanie zabity zaraz po śmierci króla. Na wykonawcę tego zamachu, na arcyskrytobójcę wybrali de Treville’a, który właśnie otrzymał awans na drugiego dowódcę muszkieterów kró­ lewskich. Polecono mu, by był gotów wraz z tuzinem dobranych i zaufa­ nych muszkieterów „pojmać kardynała i przytknąć mu pistolet do skro­ ni”. Ludwik jednak wydobrzał, ze spisku zaś trzeba było zrezygnować po tym, jak Richelieu skutecznie przerwał spotkanie między królem a Ma­ rią Medycejską, mającą nadzieję przekonać syna, by odprawił kardyna­ ła. Wydarzenia te, które przeszły w końcu do historii pod nazwą Journee des Dupes, „Dnia Oszukanych”, doprowadziły do klęski stronników Marii Medycejskiej i do triumfu kardynała. Królowa matka została skazana na banicję i nigdy już nie wróciła do Francji. Richelieu martwił się coraz bardziej tym, że nieodpowiedzialny brat króla Gaston może pewnego dnia zająć tron, gdyż Ludwik wciąż nie miał syna. W tej kwestii jednak upór Ludwika, by nie spać w jednym łóżku z żoną, był nie do przezwyciężenia. Należało go jednak nakłonić, by spę­ dził z mą choć jedną noc, dając tym samym podstawy do uznania za pra­ wego potomka dziecko, które ona pocznie z kimś innym. W roku 1637 zaistniała dobra okazja. Królewskie upodobania przeniosły się, na krótki czas i w sposób platoniczny, z męskich kochanków na Luizę de La Fayette, dworkę królowej. Ta dziewiętnastoletnia wówczas dziewczyna nie czuła Nię na siłach, by sprostać dworskim intrygom, i zamknęła się w klasztorze w Chaillot, jako siostra Angelika. Ludwik odwiedzał ją tam niekiedy. Przy okazji jednej z takich wizyt, 5 grudnia, zaraz potem jak opuścił klasztor, rozpętała się straszna burza, uniemożliwiając królowi dotarcie do pla­ nowanego miejsca noclegu, zamku Saint-Maur-des-Fosses usytuowane­ go nad rzeką Marną, około pięć mil na południowy wschód od Paryża. Większość z jego świty dotarła już do zamku wraz z bagażami, pościelą I naczyniami (w tamtych czasach pomysł, by na stałe wyposażać każdą królewską rezydencję, zwłaszcza gdy używano jej tylko okazyjnie, wyda­ wał się absurdalny). Jeśli więc Ludwik chciał mieć kolację, łóżko i śnia­ danie, pozostawało mu tylko jedno wyjście: udać się do apartamentów królowej w Luwrze, gdyż meble, dywany i kotary z jego apartamentów zostały zabrane. Król początkowo sprzeciwiał się, mówiąc, że królowa zawsze jadała na modłę hiszpańską, siadając do posiłków o dużo późniejszych porach niż on. Ale Guitaut, kapitan królewskiej straży, usunął obiekcje Ludwika, pędząc przodem do Luwru, gdzie zadbał o to, by kolacja odbyła się- zgod­ nie z upodobaniami króla. Niewykluczone, że Guitaut był posłuszny roz­ kazom kardynała i dlatego zatroszczył się też o to, by para królewska spę­ dziła noc razem, sam na sam, w jednym pokoju. Ludwik i Anna, mający wówczas oboje po trzydzieści sześć lat, zjedli kolację i położyli się razem spać. Królowa postarała się wcześniej o dwie poduszki. Wynikiem było rzekome poczęcie, a następnie narodzenie Ludwika XIV. Niewiele było na dworze osób, które w obliczu ryzyka, że Gaston zasiądzie na tronie - zwłaszcza że król od dawna był chory na gruźlicę - miało ochotę podważać czarującą opowieść o cudownym niemal po­ częciu delfina. Mimo to noc, którą król i królowa spędzili razem, była tylko listkiem figowym ukrywającym prawdę. Ludwik wolał, byc może, upokarzający przydomek rogacza, od upokarzającej sugestii, że nigdy nie był mężczyzną. , O godzinie 11.22 dnia 5 września 1638 roku Anna Austriaczka szczęś­ liwie urodziła przyszłego Ludwika XIV w pałacu w Saint-Germain-en- -Laye. Król po tym wydarzeniu nie życzył sobie ze strony Gastona żad­ nych prób kontestacji. Dlatego też zmusił brata do obserwowania porodu ze wszystkimi detalami. Gaston, rozumiejąc, że tron Francji jest dian bez­ powrotnie stracony, oznajmił, aczkolwiek niechętnie, że jest usatysfak­ cjonowany, gdyż widział, że dziecko wyszło z łona królowej Anny. Dodał jednak złośliwie, że nie wie, jaki diabeł je tam włożył.

Syn Anny urodził się dziesięć miesięcy i dwa dni po oficjalnej dacie poczęcia9. Mieściło się to w przepisowym okresie czterdziestu tygodni, ale wystarczało, by języki poszły w ruch. Z pewnością pozwala to się do­ myślać, że po owej spędzonej razem nocy królowa przeżyła kilka tygodni bardzo aktywnych działań na polu seksualnym, i w tym właśnie czasie poczęty został przyszły Ludwik XIV. Doszło do tego bez udziału Ludwi­ ka XIII, ale też bez wzbudzania nadmiernych podejrzeń ze strony dwo­ rzan. Najbardziej prawdopodobnym kandydatem do tej ważnej roli był Włoch, Juliusz Mazarini, prawie rok młodszy od królowej. Przybył on do Paryża w grudniu 1634 roku jako członek papieskiego korpusu dyploma­ tycznego. Jules Mazarin - jak mieli go później nazywać Francuzi - miał skromne pochodzenie. Jego ojciec służył rzymskiemu rodowi Colonna jako majordomus. W nagrodę pracodawcy opłacili edukację jego syna na uniwersytecie w Alcala, gdzie nauczył się hiszpańskiego, ojczystego języ­ ka Anny. Richelieu, ze swym tak łatwym do wyobrażenia sardonicznym uśmie­ chem, przedstawił Mazariniego królowej, mówiąc: „Polubi go pani. Wy­ gląda jak Buckingham”. Była to prawda. Tallemant podaje, że Richelieu zauważył fizyczny pociąg, który pojawił się między Anną i Mazarinim już przy ich pierwszym spotkaniu. Jak stwierdza Antonia Fraser w swej bio­ grafii Jakuba I, „w sprawach seksualnych ogólnie lepiej jest przyjąć naj­ bardziej oczywiste rozwiązanie, chyba że są jakieś podstawy, by je odrzu­ cić”. Anthony Levi w swej erudycyjnej biografii Ludwika XIV konkluduje, że Mazarini był „właściwie pewien”, że jest ojcem przyszłego Króla Słoń­ ce. Ludwik XIII wybrał Mazariniego na ojca chrzestnego delfina, co może wskazywać na to, że uznawał prawa Włocha do szczególnego zaintereso­ wania wychowaniem młodego księcia. Królowa szalała na punkcie delfina, a król nie. Narodziny drugiego syna, Filipa Orleańskiego, we wrześniu 1640 roku wcale nie poprawiły mu humoru. Chociaż w kwestii ojcostwa Filipa Levi ograniczył się do stwier­ dzenia, że było ono „mniej pewne”, później jednak dotarł do dworskiej plotki, jakoby Filip był synem de Treville’a - mentora dArtagnana. W każdym razie poczęcie drugiego dziecka nastąpiło w czasie, gdy stosunki między królem i królową były w najgorszym stadium. Jedna z najbardziej oddanych królowej dworek, pani de Motteville, stwierdza, że Ludwika 9 Mowa oczywiście o tzw. miesiącach księżycowych, liczących 28 dni, będących odpowiednikiem cyklu płciowego kobiety, w których oblicza się również czas ciąży (40 tygodni, czyli 280 dni) (przyp. red.). irytował zwłaszcza delfin. Wspomina ona znaczący incydent. opowR- dziany jej przez królów, ze łzami w oczach, który imał miejscei n edlugo po powrocie króla z oblężenia Arras w sierpniu 1640 roku. Maty Lud k przestraszy! się. gdy król nagle stanął przy jego lozku w ^ ^ płakać. Zamiast uspokoić dziecko, kroi wpadł we wściekłość l oskarży! królową, że podjudza syna, by go nienawidził. Groził jej tez. ze osię| by nawet Mazarini nie był ojcem również Filipa Ludwik X wy y się w każdym razie najmniej prawdopodobnym kandydatem.

III Cyrano de Bergerac D ’Artagnan szybko odkrył, że dzwony stu kościołów dzwoniły w stolicy Francji wcześnie i mało melodyjnie. Każdego ranka ich kakofonia budziła go, gdy spał snem sprawiedliwego (choć już nie nie­ winnego) na swym poddaszu w Gaillard Bois. Lecz tego dnia, gdy wy­ szedł zaspany z oberży, stwierdził, ku swemu zaskoczeniu, że jest rozpo­ znawany i pozdrawiany. Ale Trzej Muszkieterowie nie byli zachwyceni jego zszarganym wyglądem. Uznali, że jako ulubieniec Paryża ich mło­ dy przyjaciel powinien odpowiednio się prezentować. Świadomi tego, że sakiewka ze złotymi monetami, którą otrzymał od króla, nie będzie wiecznie pełna, zabrali go do Antoinea - ówczesnego prekursora „ciu cholandu” - który sprzedawał eleganckie ubrania, a potem odkupował je za pół ceny, gdy nabywca znalazł się w trudnej sytuacji finansowej. Tam dArtagnan, akurat będąc przy pieniądzach, mógł wystroić się wedle naj nowszej mody. Kupił kapelusz z czaplimi piórami, czerwony dublet, ręka­ wiczki z mankietami z zielonej satyny, zagraniczne pończochy nazywane „miłosnym pożądaniem” i nowiutką szpadę z „gąską”, czyli pękiem bar­ wnych wstążek przy gardzie. Dwaj wysocy asystenci kupca podnieśli dro­ giego klienta do góry, by wsadzić go wprost w nowe spodnie: ten sposób ich zakładania pozwalał uniknąć zagięć i marszczenia się materiału. Mieszając szyki kardynałowi Richelieu, dArtagnan stał się przedmio­ tem wielkiego zainteresowania. W miarę jak wieści o jego czynach roz­ chodziły się po mieście, Gaskończyka zapraszano na przyjęcia do pała­ ców największych szlacheckich rodów Francji. Niemal wszystkie bowiem wycierpiały wiele upokorzeń ze strony kardynała. Dlatego też każdy chciał zobaczyć młodego człowieka, któremu udało się stawić mu czoło. By zachęcić dArtagnana do udziału w owych przyjęciach, wysyłano poń do Gaillard Bois lektyki.

Owych środków lokomocji dostarczał bogaczom markiz de Montbrun. Gdy nie zdołał znaleźć rozrysowanego projektu angielskiej lektyki, wtedy, by skonstruować paryski prototyp, ukradł oryginalny egzemplarz z Lon­ dynu, a ściślej rzecz biorąc, porwał go wraz z pasażerem. Plotka głosiła, że wewnątrz drzemał podpity starszy dżentelmen, który obudził się do­ piero nazajutrz, bez lektyki, na nadbrzeżu w Dunkierce. ^ 1 oto służalczy lokaje, którzy tydzień wcześniej odpędziliby d’Artagnana od kuchennych drzwi, wpuszczali go w lansadach głównym wejściem. W trakcie jednego z takich przyjęć dArtagnan bez zastano­ wienia przysiadł się do stolika, przy którym grali w karty zamożni ary­ stokraci. Stawki przerastały wręcz wyobrażenia Gaskończyka. A jednak, z typowym dla siebie szczęściem, wyszedł z pałacu nad ranem bogatszy o kilkukrotną wartość sumy ofiarowanej mu przez Ludwika XIII. W tym samym czasie, mając królewskie przyzwolenie wyrażone ski­ nięciem głowy i mrugnięciem okiem, Treville starał się znaleźć mniej kontrowersyjne zajęcie dla dArtagnanowej szpady. Gaskończyk szczerze pragnął zostać królewskim muszkieterem, ale, jak większość kandydatów, musiał najpierw przejść próbę, służąc w innym regimencie. Treville po­ prosił więc o kolejną przysługę swego szwagra, Aleksandra des Essartsa, a ten przyjął dArtagnana jako kadeta do straży królewskiej. Portos na­ tomiast musiał oddać swój muszkieterski płaszcz i wrócić do kompanii pana des Essarts, gdyż taki był warunek przyjęcia dArtagnana. Oczywi­ ście Portosowi wcale się to nie spodobało. Essarts cieszył się z okazji oddania przysługi Treville’owi zwłaszcza dlatego, że zgodnie ze zwyczajem kadet był bezpłatnym ochotnikiem. W rzeczywistości, jak mówili cyniczni dowódcy w regimencie Essartsa, otrzymał on trzech nowych rekrutów za cenę żadnego, gdyż Atos i Ara­ mis dotrzymywali na zmianę towarzystwa dArtagnanowi, gdy ten pełnił wartę na swym wystawionym na wiatr stanowisku w pałacu królewskim. Nie był to tylko koleżeński gest. We Francji oświetlanej jedynie ogniem nocny Paryż był niebezpiecznym, ciemnym choć oko wykol miejscem. Świece były bardzo drogim luksusem i wskutek ograniczeń królewskiego budżetu większa część Luwru i okolic tonęła w kompletnych ciemnoś­ ciach. Tu i ówdzie odblask świecy przebijał mroki, pojawiając się i znika­ jąc, jak robaczek świętojański. Dworzanie i ich służba musieli przyświecać sobie wędrując z jednego pomieszczenia do drugiego, mijając rabusiów czyhających w zakamarkach na ofiarę. DArtagnan ułagodził Portosa i zrewanżował się Aramisowi i Atosowi, zapraszając wszystkich trzech w dniu, gdy miał wolne, na szaloną hulan­ kę, która miała ich wprowadzić w nieznany im świat wyższych ster. Drugi nieoczekiwany i dużo większy zysk dArtagnana (wygrana w karty) uczy nil go idealnym klientem tzw. kabaretów, wysokiej marki gospód, gdzie oferowano bilard, muzykę, kurtyzany i wygodne łóżka. Lokale te otwai- te były od zmierzchu do świtu. Tym, którzy mogli zapłacić od ręki, ser­ wowano najlepsze mięsiwa na srebrnych półmiskach i doskonałe wina, a wszystko to podawano na stołach nakrytych białymi obrusami. Obiet­ nice zapłaty w późniejszym terminie przyjmowano natomiast z pogardą. Przyzwyczajeni do obyczajów pozbawionej skrupułów szlachty, właści­ ciele kabaretów wywieszali na drzwiach zniechęcającą informację stosu jącą się do wszystkich klientów: „credit est m ort, „kredyt umarł! . Najsłynniejszy był kabaret u Duriera w Saint-Cloud na przedmieś ciach Paryża. Był to labirynt połączonych pokojów z luksusowym wypo­ sażeniem. Znany był z uprawianej tam rozpusty. Jego właścicielka, wesoła i hoża wdówka Durier, była też kochanką Jussaca, porucznika w gwardii kardynała. Niewykluczone, że tam właśnie doszło do awantury, gdy Atos i Aramis, którzy nie mogli pozwolić sobie nawet na „jednego głębszego, dopóki dArtagnan i Portos nie wrócili ze swej warty, próbowali odsunąć od bilardowego stołu kilku gwardzistów. Sprzeczka zamieniła się w wy­ mianę obelg, aż wreszcie oponenci sięgnęli do szpad. W kabaretach i w innych miejscach przy formalnych spotkaniach oczekiwano od szlachetnie urodzonych gości, że będą przestrzegać pcw nych zasad etykiety. Należał do nich zwyczaj, by do stołu siadać w ka peluszu i w płaszczu, ze szpadą w pochwie. Ta niewygodna kombinacja miała pewną ukrytą zaletę: w razie sprzeczki między biesiadnikami trud no było im rozpocząć walkę siedząc przy stole. Płaszcz również służył wielu celom. Odkrył to dArtagnan niedługo potem jak spotkał Francisz­ ka de Montlezun, pana na Besmaux, kolejnego z najwyraźniej niewyczer­ panej serii bearneńskich żołnierzy. Besmaux pochodził z Pavie, małego nadrzecznego miasteczka na wschód od Pau, gdzie jego ojciec, Manaud de Montlezun, dzierżawił niechcianą przez nikogo posiadłość w środku gęstego lasu. Całkowity brak widoku i perspektywy przyczynił się do na­ zwania owej posiadłości Besmaux. W lokalnym dialekcie bowiem „y besi mau" znaczyło tyle, co „nic nie widzę”. Posiadłość była w rękach Manau- da na mocy umowy dzierżawnej zwanej po francusku metayage, z któiej czynsz płacony był w naturze, gdyż Manaud rzadko kiedy dysponował pieniędzmi. Besmaux cierpiał więc z powodu swojego skromnego pocho­ dzenia. DArtagnan, któremu przecież można było zarzucić nie do końca