Spis treści
Spis ilustracji..........................................................................................................9
Podziękowania.....................................................................................................11
Wstęp.....................................................................................................................13
Mapy.......................................................................................................................16
Prolog - Fakty w baśni............................................................................. 21
Gaskończyk w Paryżu............................................................................... 23
Dziecko diabła............................................................................................41
Cyrano de Bergerac....................................................................................53
Śmierć muszkietera....................................................................................63
Nic prócz szpady........................................................................................77
Klęska Fouąueta.........................................................................................97
Trzy Królowe............................................................................................. 117
Podwójny agent........................................................................................133
Z powrotem w Pignerol.......................................................................... 151
Czarna msza.............................................................................................. 167
Tajemnica oblężenia Maastricht............................................................177
Sekretny więzień.......................................................................................189
„Proszek na miłość, proszek na śmierć” .............................................199
Dwa „kosy” pana Saint-Marsa...............................................................213
Król, Louvois i szczypce kominkowe...................................................225
Opowieść biografa...................................................................................239
Epilog - Zemsta Żelaznej Maski....................................................................257
Plany więzień.................................................................................................... 271
Główne postaci.................................................................................................277
Chronologia...................................................................................................... 281
Przypisy i źródła...............................................................................................283
Bibliografia.........................................................................................................319
Spis ilustracji
Lucy Percy, hrabina Carlisle. Portret pędzla Adriaana Hannemana.
Jan-Arnold de Trois-Villes, znany jako Treville, kapitan muszkieterów Jego
Królewskiej Mości. Portret pędzla Ludwika i Mateusza Le Nain.
Zamek Castelmore, miejsce narodzin dArtagnana, obecnie posiadłość
jednego z francuskich polityków. Fotografia z roku 2000.
Dziedziniec i fasada gospody Gaillard Bois, pierwszego miejsca zamieszkania
dArtagnana. Sfotografowane w roku 1933, na krótko przed rozbiórką.
Pre-aux-Clercs, nieopodal Sekwany, w Paryżu: scena pojedynku w roku
1640 między muszkieterami króla i gwardzistami kardynała. Grawiura z epoki,
autor nieznany.
Piotr Seguier, kanclerz Francji. Portret pędzla Karola Le Brun.
Franciszka Scarron (przyszła pani de Maintenon). Portret pędzla Piotra
Mignarda.
Athenais de Montespan w jej galerii w Clagny. Fragment portretu
namalowanego prawdopodobnie przez Henryka Gascarda.
Luiza de La Valliere. Portret pędzla Jana Nocreta.
Królowa Maria Teresa ze swym paziem Augustynem. Fragment obrazu
Ludwik X IV i Monsieur przed grotę Tetydy, Wersal, artysta nieznany.
Olimpia Mancini, hrabina de Soissons w pałacu w Vincennes. Portret pędzla
Jana Baptysty Martina.
Vaux-le-Vicomte, pałac Mikołaja Fouqueta. Fotografia z roku 1997.
Jan Baptysta Poquelin, zwany Molierem. Portret pędzla Mikołaja Mignarda.
Mapa z XVII wieku, na której widać dwa miejsca uwięzienia Żelaznej Maski,
Exiles i Pignerol.
Forteca Pignerol. Fotografia, data nieznana.
Benignus dAuvergne de Saint-Mars, stały dozorca Żelaznej Maski. Fragment
portretu z epoki, artysta nieznany.
Cela Maski na Wyspie św. Małgorzaty. Fotografia z roku 1988.
Więzienie na Wyspie św. Małgorzaty widziane z morza. Pocztówka ze
stemplem „Żelaznej Maski” wysłana w roku 1905.
Podziękowania
Książka musi mieć swoich obrońców, by ukazać się drukiem. Moje
serdeczne podziękowania należą się trzem osobom w szczegól
ności. Są nimi: Jonathan Pegg, Carol 0 ’Brien i David Blomfield. Jonny
Pegg, mój agent w Curtis Brown International, od początku wierzył w ten
projekt. Przedstawił wiele pomocnych sugestii i niezmordowanie dążył
do sprzedania pomysłu. Pod wieloma względami niniejsza książka jest w
równym stopniu Carol 0 ’Brien, jak moja. Nie tylko zamówiła ona tytuł
dla wydawnictwa Constable Robinson, ale w konstruktywny sposób rzu
cała wyzwania mojej pracy na każdym kroku. Jej wyczulenie na szczegó
ły było znakomite, a jej doświadczenie nie do przecenienia. Po trzydzie
stu pięciu latach pracy w wydawnictwach książka ta stała się jej łabędzią
pieśnią: jest z pewnością mnóstwo lepiej napisanych dzieł, ale niewiele
jest lepszych przykładów jej osobistego poświęcenia. Carol poprosiła Da-
vida Blomfielda, absolwenta - jak ja - Hertfort College, żeby nadał teks
towi strategiczny wymiar. David, entuzjasta Dumasa i jego postaci, był
świeżo po współpracy z Anthonym Levim nad jego nowatorską biografią
Ludwika XIV. Wydobył on i zaakcentował najważniejsze elementy mojej
narracji, jednocześnie bacznie ją studiując w poszukiwaniu potencjalnych
usterek. Gdyby nie bezgraniczna cierpliwość i oddanie pracowników Ser-
vice Historiąue w Vincennes oraz Francuskiej Biblioteki Narodowej, Bi
blioteki Arsenału i Biblioteki Sainte-Genevieve w Paryżu, zarówno moi
badacze, jak i ja sam uznalibyśmy zadanie przejrzenia tak ogromnej ilo
ści materiałów za niewykonalne. Jak się okazało, również British Library
posiadała egzemplarze wielu ważnych francuskich tekstów, a pracujący
tam bibliotekarze okazywali zawsze dobry humor, nawet gdy zamówione
książki bardzo często niemal się rozsypywały i, gdy tylko je oddaliśmy,
trzeba było poddawać je konserwacji. W dzisiejszych czasach, kiedy tyle
jest przepisów i reguł, będących bez wątpienia owocem przykrych do
świadczeń, przyjemnie jest jednak znaleźć przynajmniej jedną bibliotekę,
gdzie nadal można brać książki prosto z półek i otrzymywać błyskawicz
nie fotokopie, ilekroć się tego potrzebuje. Taka jest biblioteka w Institut
et Musee Voltaire w Genewie, znakomicie prowadzona przez Catherine
Walser.
Wydanie niniejszej książki nie byłoby możliwe bez dodatkowej cen
nej pomocy następujących osób, które wymieniam w mniej więcej chro
nologicznym porządku: Peter Wells, Felix Markham, John Armstrong,
Bernard Caire, Barbara Brindlecombe, Peter Mills, Sarah Macdonald,
Laetitia Audumares, Burcu Baikali, Claire Sauvrage, Jeanne du Canard,
Stephane Bibard, Simon Macdonald, Dominicjue Wells, Camille Lebosse,
John Beare, Tim Macdonald, Andrew Łownie, Genna Gifford, Catherine
Milelli, Jeremy Hoare, Anthony Levi, Jean-Pierre Boudet, Joseph Miąueu,
Claire Trocme oraz Becky Hardie, redaktor odpowiedzialny za sporzą
dzanie listy wydawniczej w wydawnictwie Constable.
Wstęp
Moje historyczne zainteresowanie losem Trzech Muszkieterów
i sprawą Człowieka w Żelaznej Masce zaczęło się od niezwykłe
go połączenia Hollywoodu i Napoleona. Mój nauczyciel historii w Hert-
ford College w Oksfordzie, profesor Felix Markham, napisał biografię
Napoleona, którą „New York Times" nazwał arcydziełem. Został więc za
angażowany przez Stanleya Kubricka jako konsultant przy planowanym
epickim filmie o życiu Napoleona, który Kubrick zamierzał nakręcić dla
MGM. Felix nie wiedział, jakiego honorarium winien zażądać, zadzwonił
więc do mnie z prośbą o radę. Dodawszy zero czy dwa do sumy, o jakiej
Felix początkowo myślał, zasugerowałem, że powinien też zaoferować, za
cenę odpowiednio wyższą, że sprzeda MGM prawa do swojej książki. Ku
zdumieniu Feliksa, MGM przyjęło jego ofertę, ale jak zawsze, oznaczało
to, że zażąda czegoś w zamian.
Kubrick chciał, by życie każdej z postaci występujących w filmie zo
stało dokładnie opisane, rok po roku. Miało mu to pomóc w tworzeniu
intrygi. Felix zaangażował do tej pracy swych obecnych i dawnych stu
dentów, w tym mnie. A ponieważ najwyraźniej okazałem się jedyną oso
bą z listy MGM, która oddała pracę na czas, a i sam Felix okazał się opie
szały w odpowiadaniu na tysiące pytań autorów scenariusza, zirytowany
Kubrick przysłał mi telegram z prośbą o pomoc w rozwiązaniu problemu.
Felix wmówił mu, że w oksfordzkich collegeach życie jest tak klauzuro
we, że nie można telefonować do studentów. Gdy niechcący zniweczyłem
nierozsądną linię obrony mojego profesora, podając Kubrickowi prawid
łowy numer kierunkowy, reżyser zaczął bombardować Feliksa telefona
mi. A że Kubrick, który właśnie wrócił do Los Angeles, gdzie starał się
o większy budżet, nigdy nie przyjmował do wiadomości różnic w strefach
czasowych, większość telefonów miała miejsce w środku nocy, ku wście-
kłości Feliksa i portiera collegeu, gdyż stara centralka, którą musiał ob
służyć, żeby połączyć rozmowę, hałasowała mu nad łóżkiem.
Ostatecznie jednak rosnące koszty filmu, w tym opłacenie 45 tysięcy
w pełni wyekwipowanych żołnierzy rumuńskich, którzy mieli odgrywać
Wielką Armię Napoleona, okazały się za wysokie dla MGM, nawet je
śli chodziło o reżysera, którego Spartakus zarobił fortunę. Z filmu zre
zygnowano właśnie w chwili, gdy kończyłem poszukiwania dotyczące
Fanny de Beauharnais, ciotki Józefiny, która była jej przyzwoitką, ilekroć
Napoleon przychodził na podwieczorek. Kochankiem Fanny był niejaki
Michał de Cubieres, który klecił beznadziejnie słabe wiersze popierające
rewolucję francuską. Przypadkiem odkryłem, że dzień po wzięciu Basty-
lii jako pierwszy opublikował to, co, jak twierdził, było prawdziwą histo
rią Człowieka w Żelaznej Masce, a mianowicie, że był on bratem bliź
niakiem Ludwika XIV. Gdy skwapliwie podzieliłem się tym odkryciem
z Kubrickiem, który porzuciwszy MGM przeniósł się do Warner Brothers
i szukał nowego historycznego tematu, reżyser lakonicznie odpowiedział:
„Bliźniaki nieciekawe. Znajdź coś innego”. W ten sposób wysiłki ponad
stu historyków na przestrzeni ponad dwustu lat zostały załatwione jed
nym zwięzłym zdaniem z Hollywood.
Niedługo potem autor powieści podróżniczych Arthur Eperon zapro
sił mnie do restauracji Rules w Londynie. Nie wiedziałem wówczas, że
Arthur wydawał wtedy niemal dosłownie ostatnie 200 funtów na ten wy
stawny obiad, ale w czasie owego spotkania zrodził się pomysł na książkę
Travellers France, która wylądowała na szczycie listy bestsellerów „Sun-
day Times a i uratowała Arthura od całkowitego bankructwa. Dzięki
nowo nabytej sławie Arthur został zatrudniony na stanowisku wydawcy
nowej erudycyjnej serii przewodników po Francji, która miała pobić Bae-
deckera, a ja otrzymałem zlecenie napisania tomu poświęconego Prowan
sji i Lazurowemu Wybrzeżu. Miał on obejmować m.in. serię miniatur
o historycznych wydarzeniach i postaciach związanych z tym regionem
Francji, w tym o więźniu trzymanym na Wyspie Świętej Małgorzaty
w pobliżu Cannes i zwanym Człowiekiem w Żelaznej Masce.
Zaciekawiony zacząłem zbierać stare książki o Żelaznej Masce. Pro
ponowano ponad pięćdziesiąt rozwiązań tej tajemnicy, ale żadne z nich
nie było przekonujące. Zauważyłem, że wszystkie prace na ten temat mają
jedną wspólną cechę: poświęcają nieproporcjonalnie dużo miejsca oba
laniu konkurencyjnych hipotez. Felix Markham, który zaczął wówczas
wykładać gościnnie na Uniwersytecie Południowej Karoliny, też wskazał
mi tę prawidłowość, posługując się swoim ulubionym środkiem komu
nikacji, zamorską pocztówką. Był kiedyś na wykładzie w Manitoba, pro
wadzonym przez profesora Henri Francqa, eksperta od Maski. Wykład
ten obudził również jego zainteresowanie tym tematem. „Gdyby może,
jak profesor Francą, historycy francuscy podeszli do problemu analitycz
nie”, pisał Felix, „zobaczyliby, że Człowiekiem w Żelaznej Masce absolut
nie nie może być żaden z proponowanych kandydatów i zaczęliby szukać
gdzie indziej”.
Moja odpowiedź sprowokowała Feliksa do napisania kolejnej po
cztówki, która doszła z dużym opóźnieniem. „Liczy się kontekst”, pisał.
„Odpowiedź leży w kontekście. On został uwięziony z jakiegoś powo
du. Znajdź powód, znajdziesz Maskę”. Niżej był słabo czytelny dopisek:
„Charles Samaran powiedział mi, że jego dozorca Saint-Mars był musz
kieterem i sądzi, że Trzej Muszkieterowie mogą być kluczem. Szukaj
muszkieterów”.
Samaran, który dożył wieku 103 lat, był najstarszym z francuskich
historyków. Wśród licznych książek, które napisał, znajdowała się też
biografia dArtagnana, który doszedł do stopnia kapitana muszkieterów.
Samaran zrehabilitował siedemnastowiecznego biografa dArtagnana,
Courtilza de Sandras, wcześniej uważanego przez wielu historyków za
szarlatana. Zaś Felix Markham za pośrednictwem swej niezwykłej sieci
współpracowników akademickich rozpowszechnił prace profesora z Ore-
gonu, Benjamina Woodbridgea, który zajmował się Courtilzem i jego
obszerną spuścizną literacką. Papiery Woodbridgea zawierały bogactwo
szczegółów o Courtilzie i w nich właśnie znalazłem ważną informację.
Otóż podczas gdy powszechnie wierzono, że Courtilz przebywał na wy
gnaniu w Holandii, w rzeczywistości był uwięziony w Bastylii dokładnie
w tym samym czasie, co Maska.
Pojawienie się tych drobnych, ale bardzo istotnych elementów hi
storii, nadal pozostawia braki w układance. Ale stosując się do zaleceń
Markhama, szybko odkryłem, że odgrywa tu istotną rolę wiele najbar
dziej intrygujących wydarzeń w historii Francji. Między innymi kwestia
pochodzenia Ludwika XIV, tajny traktat z Dover między Anglią i Fran
cją oraz Afera Trucizn na francuskim dworze. Tajemnica, która stanowiła
przez stulecia taki problem dla historyków, umieszczona we właściwym
kontekście, nie była już niemożliwa do rozwikłania. I miała zadziwiają
cy związek z muszkieterami. Dokładnie trzysta lat po tym, jak widziano
go żywego po raz ostatni, być może Człowiek w Żelaznej Masce wreszcie
ujawni swe prawdziwe oblicze.
z
5
o
2
w
tr
N
Z
>z
►<
>/5
►<
N-
£
X<
£
cn
7?
C
Północna Francja i wczesne kampanie
Ludwika XIV
Calais ■
D
L>j . r t
Maastricht-*
\ V
i •'K'
\ . 'T■ t - ______Lille
V \ ■ Sambra
Arras . • '
* O v
1hse
Amiens
Metz
Paryż
St-Germain-
en-Laye • i #Vincennes
Wersal St-Maur
vaux-le-Vicomte
Fontainebleau ^M oret-sur-Loing
Nantes
250 km Palteau
Orlean
r:/ ^ \a n c e"
Dijon
•Besanęon
-Com
/£
Połud n iow a Francja i podróże C złow ieka
w Żelaznej M asce
•Chalon-sur-Saóne
• Bourbon-rArchambault
Awinion
G rassj
Mougines1
.esAix-er>-
'Marsylia
\ spa S\sjętej Małgorzaty
• Besanęon
Langres*
Mediolan*
- Ca“l .
Grenoble* Ejiiles «łu ryn
Bardonneche* * Ptage|as
Brianęon* •Pignątol
Prolog
Fakty w baśni
Trzej Muszkieterowie, Atos, Portos i Aramis, którzy swą nieśmiertel
ność zawdzięczają Aleksandrowi Dumas, nie są fikcyjnymi posta
ciami, ale istnieli naprawdę. Faktem jest również ich słynny pojedynek
z gwardzistami kardynała Richelieu, kiedy to u ich boku walczył młody
dArtagnan, świeżo przybyły do Paryża. Historia Trzech Muszkieterów
jest też ściśle związana z losami najbardziej fascynującego więźnia w hi
storii, Człowieka w Żelaznej Masce. Jego prawdziwa tożsamość i tragicz
ny żywot są o wiele bardziej niezwykłe niż to, co mógłby sobie wyobrazić
nawet sam wielki Dumas.
Trop, który śledzi niniejsza książka, wiedzie od muszkieterów do po
nurych więzień francuskich w Pignerol, Exiles, na Świętej Małgorzacie
i w Bastylii, w których za życia pogrzebano Człowieka w Żelaznej Masce.
Trop ten zaczyna się wewnątrz wspaniałego i skorumpowanego świata, ja
kim był dwór Ludwika XIV, wtajemniczy i przerażający sposób powiązany
z paryskimi czarownicami i trucicielami. Historia ta jest jednak wyjątko
wo dobrze udokumentowana. Dotąd możemy czytać niezliczone rozkazy
wysyłane przez królewskiego ministra wojny Louvoisa do Saint-Marsa,
strażnika Maski. Rozkazy dotyczą sposobu, w jaki należy więźnia trans
portować, pilnować i żywić.
Niniejsza książka opiera się na owym bogactwie oryginalnych doku
mentów. Niektóre z nich nigdy nie zostały prawidłowo ocenione. Naj
ważniejsze źródła są opisane w tekście, ilekroć jest to potrzebne. W bi
bliografii zamieszczonej na końcu książki znajduje się natomiast pełna
lista dokumentów związanych z tematem. W przypisach i źródłach za
warte są dodatkowe informacje dotyczące interpretacji materiału źród
łowego. Należy do nich opis bogatego nazewnictwa francuskiej monety
w XVII wieku wraz z obliczeniem jej przybliżonej wartości w obecnych
czasacn. Dołączyłem też indeks głównych postaci oraz chronologię wy
darzeń. Czytelnik może przejrzeć te aneksy oraz przypisy do rozdziałów
do dziesiątego włącznie bez obawy, że tożsamość Człowieka w Żelaznej
Masce zostanie mu przedwcześnie ujawniona.
Niektóre z oryginalnych dokumentów, związanych z historią najsłyn
niejszego więźnia wszech czasów, były dotychczas bądź pomijane, bądź
źle interpretowane. Dość szybko stało się oczywiste, że Człowiek w Żela
znej Masce nie był ani bratem bliźniakiem Ludwika XIV, ani Eustachym
Daugerem, jedynym wiarygodnym z wcześniej proponowanych kandyda
tów. O Daugerze zresztą prawie nic nie wiedziano. Nawet te nieliczne fak
ty, co do których większość historyków była do tej pory zgodna, a miano
wicie data uwięzienia Człowieka w Masce i data jego śmierci w Bastylii,
również należy zakwestionować. Teraz wreszcie można odpowiedzieć na
trzy kluczowe pytania, na które dotychczas nikt nie odpowiedział:
♦ Dlaczego nie można było po prostu pozbyć się Człowieka w Żela
znej Masce?
♦ Dlaczego był zmuszony do noszenia metalowej osłony twarzy?
♦ Kim był?
Absolutystyczna władza siedemnastowiecznej Francji włożyła bez
precedensowy wysiłek w ukrywanie tożsamości Człowieka w Żelaznej
Masce, zaprzeczając wręcz jego istnieniu. A jednak zupełnie nowe i zdu
miewające wyjaśnienie, zaproponowane na tych stronach, jest jedynym,
które zgadza się ze wszystkim faktami. Choć drzwi do paranoicznego
i spiskującego świata Króla Słońce wciąż są ledwo uchylone, jednak ten
klucz bez wątpienia pasuje do zamka.
I
Gaskończyk w Paryżu
Wkrótce po tym, jak Henryk IV zmarł od ciosu sztyletem zadane
go mu przez zamachowca na paryskiej ulicy, utworzony został
elitarny oddział dla ochrony królów Francji. Syn Henryka Ludwik XIII
w obrębie swego pałacu korzystał z własnej straży przybocznej, wszędzie
poza pałacem natomiast ochronę zapewniali mu muszkieterzy Jego Kró
lewskiej Mości, w razie potrzeby na własny koszt. Towarzyszyli królowi
przy oficjalnych wizytach, eskortowali go w czasie wojennych kampanii
i trzymali straż dzień i noc w miejscu, gdzie spał.
Za najodważniejszych uchodzili muszkieterzy wywodzący się z Bearn
i Gaskonii, dwóch najbardziej oddalonych prowincji Francji. Gaskoń
czyk niemal niczym nie różnił się od Bearneńczyka, za to obaj różnili się
od mieszkańców innych prowincji: byli niscy - nawet jak na owe czasy
- smagli i ogorzali. Wygląd ten nie działał na ich korzyść: kojarzono ich
z łotrzykami, zanim jeszcze otwarli usta. Większość mówiła dialektem
bearneńskim, jedną z odmian okcytańskiego. Dynamiczny, ostry i w du
żej mierze niezrozumiały dla innych, język ten był tak odległy od francu
skiego, jak niderlandzki bądź duński. Zarówno Bearneńczycy, jak i Ga-
skończycy słynęli z tego, że jak nikt inny potrafili koloryzować, do tego
stopnia, że francuski czasownik gasconner znaczył tyle, co łgać, a „gasko-
nada” była synonimem najbardziej piramidalnego kłamstwa.
Ich słabo zaludniony kraj u podnóża Pirenejów był ojczyzną bardziej
wojowników niż oraczy. Był to skalisty region pocięty rwącymi potoka
mi, przełęczami górskimi, zawrotnymi przepaściami i porośnięty gęstymi
dębowymi lasami, nawiedzanymi - jak wierzyli chłopi - przez wampiry
i wilkołaki. Ale nawet zwyczajne wilki były wystarczająco niebezpieczne.
Polowały w stadach, porywając zwierzęta hodowlane, a nierzadko małe
dzieci, które nieroztropnie oddaliły się od domu. Nocą ludzie i bydło kry-
li się wspólnie w bastides, wioskach chronionych ziemnymi wałami i po
łączonych wyboistymi ścieżkami.
Najbiedniejsi chłopi wiedli nędzne życie we wszechobecnym brudzie
i smrodzie, w pozbawionych okien, krytych strzechą lepiankach. Cierpie
li nieustanny głód. Uprawne grunty, wydarte lasom metodą karczowania,
były mało żyzne, dostarczając mizerne plony za cenę niewspółmiernie
ciężkiej pracy. Nawet dobrzy rzemieślnicy, jak garncarze, młynarze czy
kowale, z trudem mogli się utrzymać, gnębieni podatkami. Jakby tego
było mało, maruderzy z najemnych wojsk, „wojenne wraki naznaczone
francą i nadające się tylko na stryczek”, terroryzowali mieszkańców, łu
piąc ich z wątłego mienia.
Panowie tych żałosnych włości dla własnego bezpieczeństwa miesz
kali w wysoko wzniesionych zamkach, które dni świetności miały już
dawno za sobą. Ich nieustannie naprawiane tylko, a nie odbudowywa
ne mury były zbiorowiskiem łat na łatach. Szczeliny zaklejano kiepskim
wapnem, a dachy z czerwonej dachówki przepuszczały deszcz. Nie więk
sze od skromnych współczesnych domów wiejskich, „zamki” te otoczone
były bezładną zbieraniną budynków gospodarczych, takich jak stodoła,
piec, tłocznia wina lub składzik na masło. Podłogi stanowiło wilgotne
klepisko, na którym stały szerokie dębowe stoły i krzesła. W maleńkich
przyległych izdebkach przechowywano naczynia kuchenne lub spała
tam służba. Państwo zaś spędzali większość czasu na piętrze, w skromnie
umeblowanej, ale suchszej komnacie, do której wiodły dębowe schody.
Drewno dębowe i praca przy jego obróbce były tanie. Musiały być,
gdyż większość szlachty, choć nie żyła w takiej nędzy, jak ich poddani,
również była bardzo biedna. Charles Perrault, siedemnastowieczny pi
sarz, odwiedził niektórych szlachciców w Gaskonii i Bearn, a spartańskie
warunki, w jakich żyli, stały się inspiracją do napisania jego wersji Kop
ciuszka z postacią zubożałego barona Harduppa, ojca bohaterki. Perrault
wprowadził szklany pantofelek do baśni przez pomyłkę. Pomylił on bear-
neńskie słowo vair, oznaczające „skórę zwierzęcą” - najpowszechniejszy
w tym regionie materiał obuwniczy - z francuskim verre, czyli „szkło”*1.
' Ściśle rzecz biorąc błąd nie pochodził od Perraulta, ale od jego czytelników. Nic
me wskazuje na to, by Perrault myślał o absurdalnym szklanym pantofelku. H. de Balzac
i A. France uznali, że Perraultowi chodziło o pantofelek skórzany. Natomiast niepewność
co do ortografii rzadkich wyrazów mogła wprowadzić czytelnika nie znającego słowa
va,r w błiłd- t o więcej, termin vair wcale nie jest dialektalizmem bearneńskim czy
okcytańskim, ale powszechnym słowem francuskim (przyp. tłum.).
Za czasów Henryka IV, pierwszego króla Francji pochodzącego z Bć-
arn2, rozwinął się handel, dzięki czemu bearneńskie i gaskońskie miesz
czaństwo zaczęło prosperować. )ego przedstawiciele mogli więc nieba
wem z łatwością przejąć każdy kawałek ziemi wystawiony na sprzedaż
przez mało przedsiębiorczą i coraz bardziej biedniejącą szlachtę. Przod
kowie muszkieterów kupowali włości, które - choć niewielkie - wiąza
ły się ze wszystkimi przywilejami przysługującymi francuskiej szlachcie
mieczowej.
Niektórzy z ambitniejszych kupców wydawali swe córki za przed
stawicieli szlachty, gotowych schować swą dumę do kieszeni i zaakcep
tować zięciów z niższych sfer w zamian za zastrzyk gotówki. Z takiego
właśnie związku pochodził Karol dArtagnan, syn gaskońskiego pobor
cy podatków i rzeźnika Bertranda de Batz oraz Franciszki de Montes-
quiou dArtagnan, należącej do jednej z wielkich szlacheckich rodzin
francuskich.
W połowie lutego 1640 roku siedemnastoletni mniej więcej dArtagnan
opuścił swą rodzinną Gaskonię i wyruszył do stolicy Francji. Była to bar
dziej ucieczka niż wyjazd z fanfarami, nie miał bowiem błogosławieństwa
swej matki. Była ona przyzwyczajona do stawiania na swoim. Gdy ród
Monteskiuszy przeciwstawiał się planom jej małżeństwa z Bertrandem
de Batz, postawiła ich przed faktem dokonanym, zachodząc w ciążę. Ale
w czerwcu 1636 roku Bertrand zmarł nagle, zostawiając rozliczne dłu
gi. Franciszka postanowiła zrobić wszystko, by nie stracić zamku Castel-
more niedaleko Łupiąc, siedziby rodu od połowy szesnastego wieku. W
praktyce oznaczało to, że jej siedmioro dzieci będzie musiało zacząć za
rabiać na życie. Sielskie dzieciństwo dArtagnana, spędzone na fechtowa-
niu się ze starszymi braćmi, ilekroć wracali z wojen, nagle się skończyło.
Franciszka przysposobiła go do pomocy w prowadzeniu rodzinnej rzeźni
w Łupiąc, a także pokazała mu, jak zapisywać otrzymane i należne wpła
ty w ciężkich, poplamionych inkaustem księgach podatkowych: rodzi
na miała bowiem monopol na ściąganie podatków z okolicznych miesz
kańców. Jako nieuleczalny romantyk, marzący o przygodzie i chwale,
dArtagnan nie widział siebie w roli rzeźnika lub poborcy podatkowego,
tym bardziej że okazało się, iż każde zajęcie handlowe wymagało elemen
tarnej przynajmniej znajomości matematyki. DArtagnan był beznadziej
ny w rachunkach i zaledwie umiał pisać i czytać.
2 Henryk IV, pierwszy Burbon na tronie Francji, był po matce Joannie d’Albret
królem Nawarry. Wychował się w Bearn i nazywany był powszechnie „Bearneńczykiem
(przyp. tłum.).
Mimo tych braków w edukacji i uporu matki, nie zgadzającej się, by
wstąpił do wojska, d’Artagnan miał wszelkie widoki na wojskowy suk
ces, a to dzięki swym świetnym znajomościom. Dwaj spośród jego braci
służyli już w muszkieterach, a jego wuj Henryk de Montesąuiou, świe
żo mianowany gubernatorem Bayonne, był niegdyś wyższym oficerem
w jednym z czołowych regimentów gwardii. Henryk był zachwycony, że
może pokrzyżować plany swej siostry, i prawie na pewno od niego właś
nie pochodziło dziesięć pistoli, które wziął ze sobą dArtagnan na drogę.
Również Montesąuiou dał swemu siostrzeńcowi list polecający do innego
kupieckiego syna, samego kapitana muszkieterów Jana Arnolda du Pey-
rer de Trois-Villes, którego nazwisko powszechnie wymawiano Treville.
Jak wcześniej jego bracia, dArtagnan przybrał szlacheckie nazwisko
po matce, chociaż nie miał do tego prawa. Niestety, środek transportu,
którym dysponował, w znacznym stopniu udaremniał jego wysiłki, by
uchodzić za ważną osobistość. Mały, żółty wierzchowiec, jedyny koń,
którego można było wyprowadzić z zamku Castelmore nie zwracając ni
czyjej uwagi, stosowniejszy był do pługa niż do noszenia hardego wojaka.
DArtagnan z trudem utrzymywał swój gaskoński temperament na wo
dzy, gdy rozmiar, kształt i maść konia wywoływały powszechne kpiny.
Do poważnego incydentu doszło wreszcie w Saint-Die, niedaleko
Blois, gdzie dArtagnan postanowił zyskać na czasie, korzystając z barki
płynącej w górę Loary, która w XVII wieku była głęboką i żeglowną rze
ką. Między jego potencjalnymi towarzyszami podróży czekającymi na
brzegu był hrabia de Rosnay, wracający z niezbyt chwalebnej misji, z jaką
wysłał go pierwszy minister króla, kardynał Richelieu. Rosnay należał do
potężnej sieci agentów, kierowanej przez kardynała - złowrogiego pają
ka czyhającego w środku pajęczyny. Richelieu zapewniał sobie ich lojal
ność za pomocą systemu nagród i pogróżek. Hrabiego de Rosnay trzymał
w szachu, nie pozwalając wypuścić na wolność jego brata, którego uwięził
pod fałszywymi zarzutami. Rosnay, spieszący się, by jak najszybciej zdać
kardynałowi sprawę ze swej misji, uczynił kilka szyderczych uwag o moż
liwościach dArtagnanowego konika. Jak miałby się on nadawać do dłu
giej podróży, skoro był tak zmęczony, że mógł „zaledwie podnieść ogon”
i opierał się przeciw przeprowadzeniu go przez drewniany trap wiodący
na barkę. Młody Gaskończyk nie był w stanie dłużej nad sobą panować:
wyciągnął żywo szpadę i zażądał satysfakcji. Ale Rosnay nie zamierzał dać
się wciągnąć w uczciwą walkę, toteż na jego znak dArtagnan padł pod
ciosem, który zadał mu z tyłu jeden z pachołków hrabiego. Ocknął się
w celi. Miał rozbitą głowę, był oskarżony o napaść, pozbawiony konia,
siodła, broni, pieniędzy oraz listu, który jego wuj napisał do Trćville’a.
Można się domyślać, że te znakomite referencje, zabrane po namyśle
przez Rosnaya, wylądowały z innymi dokumentami na biurku kardyna
ła, który nie mógł przewidzieć, jakie znaczenie zyska kiedyś dArtagnan.
Dlatego też Richelieu, rzuciwszy okiem na papier, spalił go w kominku.
W tym samym czasie dArtagnan, nie mogąc zapłacić grzywny, gnił w pro
wincjonalnym więzieniu przez dwa i pół miesiąca, nie mając nawet ko
szuli na zmianę. Dopisało mu jednak niezwykłe szczęście: przejeżdżający
tamtędy szlachcic z Orleanu nazwiskiem Montigre, który też miał pora
chunki z Rosnayem, usłyszawszy, kto jest odpowiedzialny za nieszczęście
dArtagnana, ulitował się nad nim. Zapłacił za niego grzywnę i nawet hoj
nie wspomógł, dając pieniądze na drogę i pożyczając odpowiedniejszego
konia, niż utracony żółty wierzchowiec Gaskończyka.
Nawet gdyby jego podróż do Paryża mniej obfitowała w przygody,
dArtagnan i tak potrzebowałby niemal trzech tygodni, by dotrzeć do sto
licy Francji, jadąc drogami, które właściwie zasługiwały na miano ścieżek
i były prawie nieprzebyte przy deszczowej pogodzie. Los jednak sprawił,
że trzy tygodnie zamieniły się w trzy miesiące i dArtagnan przybył do
Paryża mniej więcej w połowie maja. Dla wiejskiego chłopaka, jakim był,
stolica ze swymi pięciuset tysiącami mieszkańców musiała się jawić zu
pełnie baśniowo. Skrzyp skrzydeł kilkunastu wiatraków - niektóre z nich
przemyślnie wbudowano w rozpadające się mury miejskie - obracających
się w jednym rytmie, brzmiał, jakby jakiś olbrzym kręcił wielką korbą, by
zemleć swe zboże w ich prymitywnych żarnach. Za nimi dArtagnan wi
dział niekończący się las dachów, których pokrycia lśniły w słońcu. Set
ki kominów osnuwały nieustającym dymem gęściej zaludnione dzielnice
miasta. W którą stronę by się nie obrócił, dArtagnan dostrzegał wciąż
nowe, zadziwiające rzeczy. Nad dachami rysowały się wspaniałe wieże
Notre-Dame i Saint-Germain-des-Pres, zębate mury królewskiej siedzi
by w Luwrze oraz ponure sylwetki więzień znanych jako Grand-Chatelet
i Bastylia.
Nawet jadąc konno, dArtagnan z trudem przebrnął przez południo
wą bramę noszącą imię Saint-Jacąues. Nieprzerwany strumień mułów,
osłów, krów i świń blokował przejście, o które walczyły karety szlachty
z chłopskimi furmankami. Codziennie do miasta wjeżdżały tysiące tych
ostatnich, by sprzedawać żywność mieszkańcom. Po sforsowaniu bra
my wszyscy ci ludzie rozpływali się w gąszczu zaułków i wąskich uliczek,
przy których tłoczyły się malutkie sklepiki i warsztaty. Czy sprzedawano
w nich filtry miłosne i amulety, czy garnki, drabiny czy używaną odzież,
lowai z tych sklepów piętrzył się na bruku, dodatkowo utrudniając ruch.
Większość ulic miała zaledwie pięć stóp szerokości, a wyższe budynki po
obu stronach niemal stykały się ze sobą na wysokości trzeciego piętra,
sprawiając, że w klaustrofobicznych przejściach między nimi panował
wieczny półmrok.
D’Artagnan przybył na krótko przed zmierzchem, gdy szykowano
się już do zamknięcia bram miejskich. Podnoszono ciężkie drewniane
belki, gotując się do ryglowania - był to znak, że należy zamykać skle
py. DArtagnan posuwał się więc naprzód wśród łoskotu zatrzaskiwanych
drewnianych okiennic i zasuwanych z pośpiechem metalowych rygli.
W pół godziny wrzawę zastąpiła groźna cisza, przerywana jedynie odgło
sem spiesznych kroków praworządnych obywateli starających się dotrzeć
do swych bezpiecznych domów przed nocą.
O tej godzinie Paryż stawał się niebezpieczną krainą nocnych włóczę
gów. Ten podziemny światek przyciągał niewykształconych i bezrobotnych
mężczyzn i kobiety, którzy żyli na granicy nędzy. Rabusie i rzezimieszki
sprzedawali swe łupy na złodziejskich targach w bocznych uliczkach i za
ułkach. Ich istnienie było powszechnie wiadome, co nie przeszkadzało
paserom działać otwarcie, bez obawy przed aresztowaniem. Miasto nie
miało zorganizowanej policji. Patrolowali je, z niewielkim zapałem, funk
cjonariusze wciąż zwani „łucznikami, choć zamiast niegdysiejszych kusz
nosili ukryte pod płaszczami pałki. Gdy po obchodzie wracali do domów
na spoczynek, z cienia wyłaniały się gangi rzezimieszków i rozchodziły
po ciemnych ulicach. Każdego roku miało miejsce ponad trzysta mor
derstw, których sprawcy nie zostali złapani. Zostawiali oni ciała ofiar tam,
gdzie je zaatakowali. O świcie miejscy funkcjonariusze zbierali zwłoki na
wozy.
Ostrożni paryżanie wychodzili z domów jedynie za dnia. Ci, którzy
mogli sobie na to pozwolić, nosili buty z wysokimi cholewami, by chro
nić się przed błotem rozbryzgiwanym przez końskie kopyta i koła po
wozów. Owo błoto składało się w istocie bardziej z ludzkich odchodów
niż z ziemi, jako że nocniki opróżniano, wylewając ich zawartość z gór
nych okien na piętrze. W mieście bez kanalizacji smród był zimą przykry,
a latem nieznośny. Określane lokalnie jako la crotte, uliczne błoto zawie
rało również zwierzęce odchody, gnijące warzywa i podroby wyrzucane
wprost na ulicę ze sklepów i rzeźni. DArtagnan, nie mając perfumowa
nych rękawiczek - podstawowego elementu stroju każdego eleganckiego
szlachcica - nie mógł osłonić się przed fetorem, który z pewnością dawał
mu się we znaki na długo przed tym, zanim mógł zobaczyć, co go po
lO
woduje. „Paryż był prawdopodobnie najbrudniejszym miastem Francji,
a (...) paryskie błoto dawało się wyczuć już na dwie mile przed bramami”.
Domy nie były skanalizowane i nawet w Luwrze szlachta dawała przy
kład, załatwiając się „na balkonach, na schodach i za drzwiami. Czynio
no to otwarcie i bez skrępowania. Hrabia de Brancas, dworzanin królo
wej Anny, prowadził ją za rękę do tańca długim pałacowym korytarzem.
Nagle, gdy stwierdził, że pełny pęcherz za bardzo mu dokucza, wypuścił
dłoń królowej i obficie zmoczył wyłożoną tkaniną ścianę, po czym wrócił
do swej damy i ujął jej rękę, jak gdyby nigdy nic. Takie nieokrzesane zwy
czaje miały długi żywot. Jeszcze w następnym pokoleniu Antoni de Cour-
tins wciąż uważał za konieczne przestrzec w swym podręczniku etykiety,
by dworzanin nie obnażał swego członka w obecności dam.
Czując, że z wielu ważnych przyczyn należałoby jak najszybciej zna
leźć schronienie wewnątrz jakiegoś domu, dArtagnan z trudem, ale bez
przygód dotarł w zapadającym zmroku do gospody zwanej Gaillard Bois.
Gaillard znaczy po francusku „wesoły” lub „sprośny”, wyrażenie conter
des gaillardises oznacza „opowiadać nieprzyzwoitości”. W rodzaju żeń
skim une gaillarde to „dziewka, „ulicznica, łatwo więc zrozumieć, dla
czego taka oberża wydała się dArtagnonowi atrakcyjna. Słowo „bois na
tomiast wskazywało nie tylko na „drewno, ale było też aluzją do „drewna
sprawiedliwości”, czyli do szubienicy3. Gospoda Gaillard Bois znajdowała
się przy ulicy o mało gościnnej nazwie Grabarzy, wskazującej na zawód,
jakim parała się większość mieszkańców tej okolicy. Mając kata i graba
rza za patronów, oberża Gaillard Bois z pewnością nie była miejscem,
w którym można by bezkarnie przewrócić cudzy kufel. Pierwszy biograf
dArtagnana, Gatien de Courtilz de Sandras, twierdzi, że ów mógł sobie
pozwolić jedynie na malutki pokoik na tyłach od strony należącego do
gospody podwórka, na którym goście hałasowali przy świetle pochodni.
Gaskończyk wstał więc raczej późno i niewyspany. Informacje rozsiane
w tekście Courtilza pozwalają wyobrazić sobie, jak dArtagnan, z pewnoś
cią źle zorganizowany, ale bardzo podniecony, spędził następne godziny.
Gaillard Bois znajdowała się niedaleko muszkieterskich koszar, któ
re były celem jego podróży. Mieściły się one na ulicy Tournon, ale
dArtagnan z wrodzoną gaskońską niecierpliwością zajął się czymś in
3 Przekład określenia une gaillarde na dosadną „dziewkę” jest dość wolnym
tłumaczeniem, chodzi bowiem nie tyle o ulicznicę, co o kobietę zbyt swobodną;
jako przydawka do rzeczownika bois - „drewno”, przymiotnik gaillard występuje bez
wątpienia w znaczeniu „solidny, dobrze osadzony". W całym wyrażeniu nie ma więc
raczej aluzji ani do ulicznic, ani do szubienic (przyp. tłum.).
nym. Pragnął zemścić się na Rosnayu, ale paryżanie słysząc, że szuka jed
nego ze współpracowników kardynała, omijali go szerokim lukiem. Zale
dwie rok wcześniej Richelieu wcielił dwa tysiące najbardziej kłopotliwych
mieszczan do armii, po czym wysłał ich do walki z Hiszpanami we Flan
drii. Nikt nie miał więc ochoty pójść w ich ślady. D’Artagnanowi udało się
tylko dowiedzieć, gdzie mieszka sam kardynał: na prawym brzegu Sek
wany, kilka ulic od brzegu. Stąpając ostrożnie wśród ludzkich odchodów
i kuchennych odpadków, skierował się więc ku rzece.
Najdogodniejszym dla dArtagnana przejściem był Pont Barbier,
chwiejny czerwony most z drewna, wybudowany przez handlarza nieru
chomości Ludwika Le Barbier. Polepszając komunikację między brzegami
Sekwany, Barbier chciał sprawić, by cena jego domów wzrosła. Zwłaszcza
zależało mu na tych, które właśnie wybudował. Były to ceglane kamienice
po obu stronach Palais-Cardinal (Pałacu Kardynalskiego), nowej wspa
niałej rezydencji Jego Eminencji. Problem Barbiera polegał na tym, że
główną zaletą owych domów miał być widok na wspaniałe ogrody na
leżące do pałacu, długie na dwieście jardów i szerokie na sto. Niestety,
na rozkaz Richelieu ściany sąsiadujące z pałacem nie miały ani jednego
okna, od piwnic aż po dach. Barbier zaś nie mógł w żaden sposób wpły
nąć na tę decyzję, gdyż kardynał potajemnie wykupił teren, na którym
domy wybudowano. W efekcie połowa z czterdziestu pięciu budowli ni
gdy nie została sprzedana, powodując tym samym ruinę Barbiera.
Eliminacja miejsc dogodnych dla ewentualnego skrytobójcy była tyl
ko jednym z licznych środków przedsięwziętych w celu ochrony Pałacu
Kardynalskiego. Nazajutrz po przybyciu dArtagnana do Paryża rezyden
cji pilnowano ze zdwojoną czujnością, gdyż Richelieu przebywał właś
nie w swej siedzibie. Setki - jak się zdawało młodemu Gaskończykowi
- zbrojnych ludzi, gwardzistów kardynała, identycznie ubranych, spo
glądały podejrzliwie na każdą nieznaną twarz, więc po kilku daremnych
próbach dArtagnan porzucił nadzieję na dostanie się do środka i znale
zienie Rosnaya. Niepocieszony wracał więc ku rzece, gdy spostrzegł po
raz pierwszy prawdziwego muszkietera stojącego na straży przy wejściu
do mizernej królewskiej siedziby w Luwrze. DArtagnan poczuł ten sam
przypływ podniecenia i nadziei, jakiego doświadczył, gdy opuszczał Ga-
skonię. Uznał, że oto nadeszła pora, by udać się do Treville’a, kapitana
muszkieterów. Wiedział jednak, że aby zrobić dobre wrażenie, musi za
dbać o wygląd, i postanowił wydać resztę swych liwrów na nowe pióro do
kapelusza i barwną wstążkę do kołnierza koszuli. Było to łatwe zadanie,
gdyż z miejsca, w którym stał, słyszał nawoływania sklepikarzy z Pont
Neuf. Most ten był usytuowany o kilka kroków w górę rzeki. Nie sposób
było go ominąć, gdyż działał jak magnes na wszystkich odwiedzających
Paryż.
Pont Neuf, czyli „Nowy Most”, wybudowany w kamieniu za Henry
ka IV, nie był już taki nowy, ale w ciągu trzydziestu lat jego status jako
centrum stolicy tylko się umocnił. Była to niezwykła kombinacja głów
nej arterii miasta z bazarem, wzdłuż balustrad ciągnęły się bowiem licz
ne stragany. Przechodnie mogli tu kupić wszystko: od olejnego obrazu
po specyfik rzekomo leczący każde zatwardzenie, aczkolwiek łyk wody
z przechodniego kubka, oferowany przez jednego z sześciuset nosiwodów
stolicy, czerpiących wodę wprost z zanieczyszczanej ekskrementami Sek
wany, był prawdopodobnie skuteczniejszym środkiem na tę przypadłość.
Stręczyciele, domokrążcy i cyrulicy zachwalający swe rzekomo bezboles
ne usuwanie zębów przy pomocy prymitywnych obcęgów - wszyscy bez
skutecznie rywalizowali o skromną zawartość kieszeni dArtagnana, gdy
dokonywał on swych zakupów i przedzierał się przez tłum.
Wróciwszy na lewy brzeg rzeki Gaskończyk odnalazł drogę do hotel
des Mousąuetaires, kwatery głównej królewskich muszkieterów. Słowo
„hotel” oznaczało miejską rezydencję, a nie - tak jak dzisiejszy hotel -
miejsce, gdzie może się zatrzymać każdy, kto dysponuje odpowiednimi
środkami. DArtagnan w pierwszej chwili odniósł wrażenie chaotyczne
go zamętu, gdyż pomimo prostolinijnego podejścia do swych obowiąz
ków, ci z muszkieterów, którzy akurat nie pełnili konkretnej służby, stojąc
gdzieś na warcie, przychodzili do tej siedziby jak do nieformalnego klubu
dla dżentelmenów. Fechtowali się tam na schodach i w korytarzach, uży
wając ostrych jak brzytwy szpad.
Treville, jak każdy człowiek mający dość władzy, by patronować
klientom, przyjmował w trakcie codziennego wstawania z łóżka długie
procesje osób proszących o jakąś łaskę. DArtagnan, który stracił swój list
polecający oraz wiele czasu wskutek przygody z Rosnayem, nigdy nie do
tarł do apartamentów Treville’a. Nie miał też okazji - jak w powieści Du
masa Trzej Muszkieterowie - do sprzeczek, które doprowadzić miały do
trzech pojedynków w trzech kolejnych godzinach. W prawdziwym życiu
wyprawa dArtagnana skończyła się na rozmowie z pierwszym napotka
nym muszkieterem, którym okazał się Portos. Ten, jeśli nawet nie znał
już wcześniej dArtagnana osobiście, to przynajmniej po akcencie rozpo
znał w nim krajana i pokrewną duszę. Powiedział on swemu rozmów
cy, że wraz z przyjaciółmi Atosem i Aramisem ma stanąć do pojedynku
przeciw gwardzistom kardynała o godzinie dziesiątej tego samego dnia,
na Prć-aux-Clers, otwartej łące u wylotu ulicy Saint-Germain. Przypad
kiem dArtagnan dotarł do kwatery głównej Trevillea nieco ponad go
dzinę przed wyznaczonym momentem, w którym długotrwała wrogość
między muszkieterami a gwardzistami kardynała miała zaowocować po
tajemnym pojedynkiem. Stanąć do niego miało po trzech najlepszych
szermierzy z każdej strony. Gwardziści kardynała bynajmniej nie starali
się przestrzegać edyktów swego pana przeciw pojedynkom, lecz równie
jak muszkieterowie byli skorzy do ich łamania.
Ilekroć gwardziści i muszkieterowie w tym samym czasie stacjono
wali w Paryżu, do starć dochodziło niemal codziennie. Tym jednak, co
spowodowało otwartą wrogość między owymi formacjami, była posta
wa ich przywódców. Treville przebył drogę kariery wojskowej i doszedł
do stopnia kapitana muszkieterów, jednego z najbardziej prestiżowych,
dokonując kilku niezwykle brawurowych czynów. Franciszek Dauger de
Cavoie, kapitan gwardzistów Jego Eminencji, również słynął ze swej sza
leńczej odwagi na polu bitwy.
Około roku 1640 Richelieu mógł władać dwiema kompaniami gwar
dzistów: stu było jezdnych, a stu pięćdziesięciu pieszych. Liczba ta znacz
nie przewyższała liczbę muszkieterów, których rzadko bywało więcej niż
stu dwudziestu. Gwardziści byli lepiej uzbrojeni w najnowsze, krótsze
i lżejsze modele muszkietów. Byli też lepiej umundurowani, w pełne uni
formy, których częścią były jaskrawoczerwone opończe z białym krzy
żem. Muszkieterzy musieli się zadowolić błękitnymi opończami zdob
nymi srebrnym krzyżem, zakładanymi na cywilne ubranie. Co biedniejsi
prawdopodobnie rwali się do wałki.
W miarę jak rywalizacja między gwardzistami a muszkieterami
wzmagała się, obaj, Treville i Cavoie, zaczęli rekrutować renomowanych
szermierzy, którzy musieli być również wyjątkowo zuchwali. Jeśli bowiem
ktoś został zabity w pojedynku, jego przeciwnikowi groziła kara śmierci.
Dla każdego, kto by wziął udział w wieloosobowym pojedynku, nawet je
śli nie doszło do zabójstwa, karą również była śmierć. Richelieu dowiódł,
że jest w stanie zastosować to prawo w sposób bezwzględny nawet wobec
najwyżej postawionych. Gdy hrabia de Bouteville-Montmorency, należą
cy do jednego z najpotężniejszych rodów Francji, rzucił wyzwanie kardy
nałowi, biorąc udział w wieloosobowym starciu, rozegranym pod samymi
oknami Jego Eminencji, został pojmany i ścięty na oczach gawiedzi. Nie
było więc żadnej pewności, czy Richelieu zgodzi się patrzeć przez palce
na to, że Treville i Cavoie popierają pomysł spotkania na Pre-aux-Clercs,
nawet gdyby jego gwardziści zadali sromotną klęskę muszkieterom.
Najlepszym szermierzem gwardzistów był Klaudiusz hrabia de jussac,
z drobnej, ale bogatej szlachty, znany ze swych miłosnych podbojów. Miał
wyniosłe, dumne obejście i drażliwy, niecierpliwy temperament. Pod
władni uważali go za nieustępliwego i autorytarnego człowieka, ale słyn
ne też były sukcesy, jakie odnosił w pojedynkach.
Treville potrzebował więc własnych szermierzy. Dlatego też zwrócił
wzrok w stronę rodzinnego Bearn. Tam pozbawieni perspektyw młodsi
synowie przyjaciół, krewnych i rywali ojca kapitana poświęcali większość
swego czasu zwyczajowym sportom: polowaniu i fechtowaniu się. Będąc
tak daleko, że nawet poza zasięgiem kardynała, zdobywali oni również
renomę w rozlicznych pojedynkach. Treville wezwał więc do siebie Atosa,
Aramisa i Portosa i uczynił ich muszkieterami.
Ojciec Treville’a, Jan du Peyrer, kupiec z Oloronu, zatrudniał niegdyś
w swym przedsiębiorstwie śliczną bratanicę. Nicole wpadła w oko boga
temu Adrianowi de Sillegue dAutevielle, którego rodzina posiadała nie
wielkie wioski Autevielle i Athos. Ich syn Armand został muszkieterem
Atosem. Szwagier Peyrera, Karol, odziedziczył wioskę i dwór Aramitz.
lego jedyny syn, Henryk dAramitz, został muszkieterem Aramisem.
A zatem zarówno Atos, jak Aramis byli kuzynami Treville’a. Z kolei Izaak
de Portau, muszkieter Portos, był skoligacony z Aramisem. Jeden z ku
zynów tego ostatniego, Gedeon de Rague, ożeniony był z Anną dArracą,
kuzynką Portosa. Wszyscy oni obracali się w tych samych sferach boga
tego mieszczaństwa, wkupującego się w szeregi zubożałej szlachty. Ojciec
Portosa, również Izaak, sekretarz króla i stanów Nawarry dołączył do
owych kręgów, nabywając leżącą na dalekim południu wioskę Portau nad
rzeką Vert. Od jej nazwy wziął się pseudonim Portosa, który pilnie ukry
wał fakt, że jego dziadek Abraham pochodził z niskich sfer i był jednym
z kucharzy Henryka IV.
Treville zwrócił się najpierw do swych krewnych, Atosa i Aramisa.
Zrobił to prawdopodobnie za pośrednictwem zaprzyjaźnionego kapita
na Jana de Rague, który był w Bearn na chrzcie swego wnuka. Z tej oka
zji zgromadziła się tam cała okoliczna szlachta, a rodzice Aramisa, Karol
i Katarzyna dAramitz zgodzili się zostać chrzestnymi rodzicami dziecka.
Atos i Aramis niespiesznie odpowiedzieli na wezwanie Trevillea. Do Pa
ryża dotarli dopiero w początkach maja. Treville odkrył jednocześnie, że
Portos jest już w stolicy: kilka miesięcy wcześniej jego wpływowy brat
załatwił mu miejsce w jednej z kompanii gwardii. rreville nie miał jed
nak większych trudności z przeniesieniem Portosa, gdyż kapitanem tego
ostatniego był szwagier Treville’a, Aleksander des Essarts.
Przy Pierwszym spotkaniu w kwaterze muszkieterów Portos, uro
dzony przywódca, dał d’Artagnanowi dobrą radę: albo jak najszybciej
dowiedzie swego męstwa, albo wróci do Gaskonii. Natychmiastową re
akcją dArtagnana było wyzwanie Portosa na pojedynek, skoro ten śmiał
wątpić w jego odwagę. Portos wybuchnąwszy śmiechem powiedział, że
jes i dArtagnau tak pali się do walki, jego życzenie „niebawem się speł
ni i kazał niezadowolonemu Gaskończykowi udać się z nim do pobli
skich koszar gwardii w hotel dAiguillon, niedaleko oberży Gaillard Bois
Sprawił Jussacowi przykrą niespodziankę, stawiając mu za punkt honoru!
by znalazł czwartego gwardzistę, który w planowanym pojedynku zosta
nie przeciwnikiem dArtagnana. Jussac był wściekły, ale wobec obecności
młodego Gaskończyka znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Portos postano
wił włączyc dArtagnana do pojedynku nie dlatego, że był świadom jego
zdolności szermierskich, ale po to, by postawić Jussaca w trudnej sytua
cji. Zamiast odpoczywać przed pojedynkiem, tamten musiał bowiem bie
gać po Paryżu w poszukiwaniu podwładnego trzeźwego na tyle, by mógł
stanąć do pojedynku niecałą godzinę później.
Jussac wybrał już był Cahusaca i Biscarata na swych towarzyszy Byli
to dwaj bracia z rodu Rotondis. Jan de Badarat de Rotondis, pan na Ca-
husac, był jednym z podoficerów Cavoie. Jakub de Biscarat de Rotondis
znany ze swej brawury, pełnił funkcję porucznika w kampanii konnej
gwardzistów kardynała. Razem odwiedzili bezskutecznie pięć czy sześć
szynków: nigdzie nie mogli znaleźć przeciwnika dla dArtagnana.
Jussac powiększył jeszcze trudność, gdyż uparł się, by wziąć swój
prywatny powoź. W tym czasie ów symbol prestiżu był tak powszechny
w stolicy, ze Paryż liczył ich ponad cztery i pół tysiąca. Gdy karoca z tru
dem torowała sobie drogę w ciasnych uliczkach, wieści o poszukiwaniach
Jussaca dotarły do tych gwardzistów, którzy akurat mieli wolne. Wszyscy
z wyjątkiem zbyt pijanych, by ustać na nogach, ulotnili się więc szybko,
opuszczając gospody tylnymi drzwiami, gdy Jussac wchodził frontowymi’
Pojedynek miał się zacząć o dziesiątej, a dochodziła już jedenasta. Bojąc
się, ze muszkieterowie nie będą dłużej czekać, Cahusac i Biscarat złapali
swego najmłodszego brata, Armanda Jana de Rotondis, który nie był by
najmniej zawodowym żołnierzem, lecz klerykiem szykującym się do ka
riery kościelnej. Jego protesty nie zdały się na nic: został siłą wepchnięty
do karocy Jussaca.
W tym czasie Portos też musiał stawić czoło trudnościom. Jego sub
telny fortel me został doceniony przez Atosa i Aramisa. Gdy dowiedzie
li się oni o wszystkim, byli równie wściekli jak Jussac. Nie wierzyli, że
dArtagnan zdoła długo się opierać gwardzistom Jego Eminencji, a jego
odpadnięcie z gry pozostawiałoby ich - zgodnie z regułami pojedynków
we trzech przeciw czterem.
Miejsce pojedynku na Pre-aux-Clercs było dogodnym punktem, któ
rego nie widziało się przejeżdżając drogą. Panująca tam atmosfera była
co najmniej bardzo napięta. Po ostrej wymianie zdań z Portosem Atos
i Aramis zajęli się rozgrzewką, nie zwracając uwagi na zakłopotanego
dArtagnana. Dopiero gdy Portos zaczął z nim ćwiczyć, poddając próbie
jego umiejętności, zorientowali się, że mają do czynienia z urodzonym
szermierzem o niezwykłym talencie. Portos, jak się okazało, znalazł me
kozła ofiarnego, ale tygrysa.
Wreszcie nadeszli pieszo Jussac i trzej bracia Rotondis. Pozostawili
powóz z woźnicą i służbą nieco dalej, by nie mieć niepotrzebnych świad
ków zdarzenia. Z każdą minutą upał się wzmagał. Wszyscy byli spoceni,
głównie wskutek gonitwy po Paryżu, ale Armand Jan z pewnością pocił
się też ze strachu. W dłoń włożono mu szpadę, z którą stał sztywny i bla
dy jak śmierć, nie do końca pojmując swoje położenie.
Portos i Jussac ustalali właśnie, kto z kim będzie walczył, gdy nagle
pojawił się na łące mężczyzna z imponującymi wąsami. Jussac bowiem
zostawił był desperacką wiadomość dla Bernajoux, kapitana z regimen
tu Nawarry i przyjaciela Biscarata, prosząc go na czwartego do pojedyn
ku. Teraz Bernajoux łagodnie wyjął broń z ręki drżącego kleryka i zają
jego miejsce. Dla biednego Armanda Jana była to zgoła boska interwen
cja: został uratowany w ostatniej chwili. Wiele lat później, juz jako bi
skup Beziers, miał w ramach kazania opowiedzieć tę historię, nieco ją
upiększając, dla zbudowania swych parafian. Twierdził wtedy, ze słynny
dArtagnan ledwo uszedł z życiem z tego pojedynku.
Bernajoux, pochodzący z rodziny słynnych szermierzy, mógł byc bar
dzo groźnym przeciwnikiem dla dArtagnana. Nie mając jednak czasu, by
lepiej się przyjrzeć swemu vis a vis, i nieco zmęczony z powodu pospie
chu, z jakim zmierzał na pojedynek, znalazł się w możliwie najgorszej sy
tuacji. On także całkowicie się pomylił w ocenie Gaskończyka i zapytał
szyderczo Jussaca, czy sobie zeń zakpił, każąc mu walczyc z dzieckiem.
DArtagnan dał mu najlepszą możliwą odpowiedź.
Skrzyżowano szpady. Bernajoux zaatakował od razu, ale dArtagnan
sparował cios z łatwością. Bernajoux próbował walczyć finezyjnie i z sub
telną inwencją. DArtagnan skontrował, ale tym razem - jak się zdało
przeciwnikowi - z większym trudem. Zwiedziony tym Bernajoux, ufny
we własną przewagę, wymierzył ostateczny cios, ale pchnął jedynie po
wietrze. DArtagnan z niewiarygodną zwinnością odskoczył poza jego
zasięg, po czym zbił ostrze przeciwnika, zwarł się z nim rękojeściami i
wykorzystując otwarcie zaatakował sztychem, które łukiem dosięgło
gwardzistę pod pachą. Bernajoux zachwiał się, upuścił broń i upadł cięż
ko na ziemię. Pojedynek był zakończony.
Obficie krwawiąc, Bernajoux poprosił dArtagnana, by pomógł mu
opatrzyć ranę, co ten uczynił, dając dowód swej rycerskości. Pomógł
gwardziście usiąść i podarłszy jego koszulę na szarpie obwiązał krwawią
cą pierś. W tym czasie pozostali wciąż walczyli: szermierze napierali i co
fali się, szpady dźwięczały.
DArtagnan porzucił pielęgnowanie Bernajoux dopiero, gdy Jussac
zranił Atosa w rękę i szykował się do ostatniego ciosu. Nie chcąc ata
kować od tyłu, dArtagnan zawołał na Jussaca, by stawił mu czoło. Ten
w jednej chwili ocenił sytuację: został oddzielony od swych towarzyszy,
Atos był ranny, ale wciąż zdolny do walki, a dArtagnan właśnie przedziu
rawił Bernajoux, dawszy zapierający dech pokaz swych umiejętności.
In extremis Jussac stwierdził, że bardziej zależy mu na własnej skórze niż
na reputacji, i szybko się poddał. Cahusaca i Biscarata, zmuszonych te
raz walczyć we dwóch przeciw czterem, też nie trzeba było długo prze
konywać. Oddali swe szpady Aramisowi i Portosowi. Niezmordowany
dArtagnan pobiegł po powóz Jussaca, w którym złożono rannego Ber-
najoux. „Zawieziono go do domu, gdzie pozostawał przez sześć tygodni
w łóżku, zanim ozdrowiał”.
Następnego dnia dArtagnan powiększył tę względnie niewielką po
rażkę gwardzistów do rozmiarów dyplomatycznego incydentu na wielką
skalę. Treville dał trzem muszkieterom wolny dzień, co miało być nagro
dą za ich sukces. Postanowili więc wykorzystać ten czas na grę w odbi
janą piłkę niedaleko stajni, przylegających do pustego Pałacu Luksem
burskiego zbudowanego dla królowej matki, Marii Medycejskiej, która
w tym czasie przebywała na wygnaniu. DArtagnan, nie mając nic lepsze
go do roboty, wybrał się tam z nimi. Znudziło go oglądanie meczu, pró
bował więc wziąć udział w grze, ale nie znał jej reguł. Za to jego usiłowa
nia spotkały się z szyderstwami ze strony jednego z widzów, gwardzisty
kardynała, który wyśmiał go jako „terminującego muszkietera”. Była to
zniewaga, która musiała prowadzić do wyzwania i pojedynku. W obec
ności trzech muszkieterów, patrzących z niekłamanym podziwem, młody
Gaskonczyk powtórzył swój wyczyn z poprzedniego dnia. W czterech lub
pięciu złożeniach trafił przeciwnika trzykrotnie, raniąc go najpierw w ra
mię, potem w udo i wreszcie przebijając mu płuco.
Trawniki ogrodów Luksemburga ciągnęły się aż do rezydencji pana
ile Tremoille. W przeciwieństwie do niezbyt ozdobnej, ale funkcjonal
nej kwatery głównej Treville’a, hotel Tremoille była wystawnym, bogato
umeblowanym pałacem. Większość podobnych siedzib zamieszkiwali
ich arystokratyczni właściciele, ilekroć przebywali w stolicy. Najbardziej
prestiżowe z nich znajdowały się w okolicach placu Królewskiego ^kwa
dratowego placu z posągiem króla45, otoczonego wysokimi kamienicami
/ krużgankami na parterze. Inne rezydencje szlacheckie budowano
w okolicy ogrodu Tuileries, znanego ze swych symetrycznych alei wysa
dzanych wiązami. Jedynie kilka z nich, w tym hotel Tremoille, znajdowało
się w bardziej wiejskim otoczeniu, niedaleko ulicy Saint-Germain. Każda
taka rezydencja zatrudniała dużą liczbę biednych i z reguły zle opłaca
nych służących, często pobierających zapłatę w naturze: winie, mięsie,
a nawet meblach. Zarabiali oni na swe utrzymanie troszcząc się o licznych
gości, konsumujących wiele jadła i alkoholu. Goście ci, zainteresowani
darmowym wiktem i mieszkaniem, potrafili zostawać tam na całe lata.
Zwani les domestiąues d'un grand seigneur („ludzie na służbie6 u wielkie
go pana”) byli oni często młodszymi synami ze szlacheckich rodzin, bez
szans na odziedziczenie ojcowizny, mający więc nadzieję, że na służbie
u wielkich arystokratów znajdą drogę do kariery w wojsku lub na dworze.
W zamian za pomoc w realizacji tych planów gotowi byli służyć swemu
patronowi szpadą, biorąc udział w każdym sporze, bez względu na to, po
czyjej stronie była słuszność.
DArtagnan szybko się przekonał o możliwościach pałacu de Tremo
ille Właśnie pokonany przeciwnik Gaskończyka miał kuzyna, który aku
rat był koniuszym samego diuka Henryka Karola de la Tremoille. Słysząc
gwardzistów wołających o pomoc, uzbrojeni po zęby służący dmka wysy
pali się ze wszystkich drzwi i bram. Z łatwością pokonaliby dArtagnana
i Trzech Muszkieterów, gdyby nie inny muszkieter, który widząc, co
się święci, pobiegł po posiłki do kwater w pałacu Treville’a. Gdy nagle
w miejscu zwady pojawiło się około dwudziestu dodatkowych muszkie
terów ze szpadami w ręku, na ulicy przed pałacem zapanowało całkowi-
4 Place Royale, obecnie place des Vosges w Paryżu, zbudowany za Henryka IV
w dzielnicy Marais, na prawym brzegu Sekwany. Luksemburg znajduje się na lewym
brzegu (przyp. tłum.). ..
5 Posąg Ludwika XIII na koniu stanął na placu Królewskim w roku 1639, czyli
w pierwszych dniach pobytu dArtagnana w Paryżu jeszcze go tam me było (przyp. tłum.).
6 Niekoniecznie chodziło tu o służących. Mogli to być również ludzie pochodzenia
szlacheckiego, pełniący u wielmożów rolę totumfackich (przyp. tłum.).
tr zamieszanie. „Domownicy” diuka niebawem stracili zapał do walki
i wycofali się do rezydencji, zabierając dwóch swych towarzyszy ranio
nych przez Atosa i Aramisa oraz gwardzistę, którego stan byl bardzo cięż
ki. Powiększona grupa muszkieterów rozważała zatem możliwość podpa
lenia pałacu, by wykurzyć zeń przeciwników. Ktoś posunął się nawet do
tego, by wrzucić przez okno zapalone pakuły. W końcu jednak rozsądek
zwyciężył.
Przez ten czas wieści o pojedynku na Pre-aux-Clercs dotarły do króla,
który nie miał innego wyjścia niż wezwać Treville'a do Luwru. Kapitan
muszkieterów bronił się nieprzekonująco, twierdząc, że nie był to umó
wiony pojedynek, ale „przypadkowe spotkanie”, sprowokowane przez Bi-
scarata i Cahusaca. Utrzymywał też, że doszło jedynie do „lekkich obra
żeń . Po rozmowie z królem Treville udał się z wizytą do Bernajoux, chcąc
się upewnić, że rana, którą mu zadał dArtagnan, goi się dobrze. Ale po
powrocie do swej kwatery głównej dowiedział się, że teraz przyjdzie mu
się tłumaczyć z regularnej bitwy! Jego przeciwnik Cavoie odwiedził diuka
de la Tremoille i bardzo poważnie potraktował próby podpalenia pałacu
Poprosił diuka Henryka Karola, by sprzymierzył się z kardynałem w celu
„uzyskania satysfakcji za wyrządzoną im obydwu krzywdę”. Treville zdo
łał jednak nakłonić diuka, by ten przesłuchał rannego gwardzistę, leżące
go w pomieszczeniach dla służby. W obliczu śmierci gwardzista wyznał,
że dArtagnan jest niewinny.
Tremoille, ktorego liczni krewni i przyjaciele byli protestantami
i ucierpieli od prześladowań kardynała, nie pałał miłością do Jego Emi
nencji. Następnego dnia udał się więc do Ludwika XIII, by poprzeć wer
sję wydarzeń przedstawioną przez Treville’a. Najwyraźniej diuk nie chciał
zmarnować takiej szansy pognębienia kardynała, ponieważ, wróciwszy
z balu o godzinie drugiej nad ranem, zrezygnował ze śniadania, by nie
spozmć się na moment, gdy król wstanie z łóżka. W efekcie, gdy Cavoie
przybył nazajutrz rano do pałacu de la Tremoille, by upewnić się, że diuk
będzie trzymał jego stronę, dowiedział się - ku swemu ogromnemu za
skoczeniu - że ten właśnie wyszedł do Luwru.
Nieświadomy porażki Cavoie Richelieu był przekonany, że król go po
prze. Uprzedził już Ludwika XIII listownie, pisząc, że jeśli muszkieterzy
me zostaną ukarani, zachęci to innych i spowoduje „tysiąc zuchwałości”,
nad którymi nie uda się zapanować. Jednak z braku wiarygodnych świad
ków kazanie Jego Eminencji zostało puszczone mimo uszu. Nieczęsto
zdarzało się, by król, źle znoszący swą zależność od kardynała, mógł roz
gniewać swego ministra niepodejmowaniem żadnych działań. Zamiast
więc skarcić Treville’a i jego muszkieterów, wezwał potajemnie Arami
sa, Eortosa i Atosa do swego gabinetu „u szczytu tajemnych schodków
w* Luwrze. Powiedziano im, by przyprowadzili ze sobą dArtagnana.
Wszyscy czterej spędzili z królem całą godzinę. Po wysłuchaniu opowie
ści dArtagnana o jego pełnej przygód podróży do Paryża monarcha wrę
czył Gaskończykowi pięćdziesiąt luidorów.
DArtagnan, Treville i szesnastu muszkieterów uczciło podwójne zwy
cięstwo nad gwardzistami kardynała ucztą w ich ulubionej gospodzie Bel
Air niedaleko Pałacu Luksemburskiego. Korzystając z wyjątkowo ciężkiej
sakiewki dArtagnana, pochłaniali „całe dzbany wina z Anjou. Triumf
muszkieterów był na ustach całego Paryża, a dArtagnan awansował na
bohatera dnia. . ..
Gaskończykowi zostało dość pieniędzy, by wynająć poddasze w Gail-
lard Bois, dokąd już przed nim dotarła jego świeża sława. Żona karczma
rza, nazwana przez Dumasa panią Bonancieux, zaprosiła dArtagnana do
swego łoża. W tym akurat czasie jej mąż był w Burgundii, gdzie objeżdżał
swoje winnice, ale dArtagnan, zasmakowawszy w tych rozkoszach, kon
tynuował swe igraszki z panią Bonancieux również po powrocie męża.
Podejrzewając najgorsze, karczmarz ukrył się w komórce przylegającej do
sypialni. Gdy usłyszał swą żonę i dArtagnana w sytuacji intymnej, wpadł
do izby i wystrzelił z pistoletu prosto w gacha. Ale czy to ruch nagich
ciał sprawił, że cel nagle się przemieścił, czy też nie chcąc zranić zony
karczmarz celował za wysoko - trudno stwierdzić. Faktem jest, ze pocisk
chybił celu. Po raz pierwszy i bynajmniej nie ostatni w życiu dArtagnan
stwierdził, że urodził się w czepku.
II
Dziecko diabła
Małe zwycięstwo króla nad kardynałem; zwycięstwo, do którego
d’Artagnan niechcący i nieostrożnie się przyczynił, było jednym
/. rzadkich triumfów monarchy. Z reguły Richelieu wykazywał się więk
szą przebiegłością w dyskontowaniu ich burzliwych, nieprzewidywal
nych i ambiwalentnych stosunków. Niekiedy król dawał wyraz ogrom
nemu przywiązaniu do swego ministra, mówiąc o wiecznej wdzięczności
za jego oddanie i lojalność. Ale już chwilę później potrafił okazywać za
zdrość, a nawet niechęć wobec kardynała. Niejednokrotnie prowadziło
lo do wybuchów niekontrolowanej wściekłości. Ta niezwykła huśtawka
królewskich nastrojów spowodowana była czymś więcej niż tylko poczu
ciem zależności od kardynała. Mogła być ona wyrazem kompleksów niż
szości, które Ludwik XIII miał jako mężczyzna. Jego katastrofalny zwią
zek z Anną Austriaczką tylko je potęgował. Rozważania te prowadzą nas
do mrocznej tajemnicy, którą spowite jest narodzenie przyszłego Ludwi
ka XIV. Sekret ten miał później związać się z postacią Człowieka w Żela
znej Masce.
Dwór Henryka IV i Marii Medycejskiej nie przygotował dobrze ich
syna do obowiązków mężczyzny i męża. Żona Maria oraz Henrietta
d’Entragues - oficjalna kochanka żyły w niełatwym trójkącie z Henry
kiem IV, mieszkając razem w królewskich pałacach Luwru i Saint-Ger-
main-en-Laye. Obie panie zaszły w pierwszą ciążę niemal w tym samym
czasie. Później ich rozliczne dzieci, ślubne i nieślubne, wychowywały się
razem. Henryk, niezmordowany kobieciarz, był niezwykle dumny ze
swych seksualnych wyczynów i pokazywał trzyletniemu wówczas Ludwi
kowi swego sporych rozmiarów penisa w erekcji, mówiąc, że to właśnie
rządzi królestwem i zapewnia mu przyszłość. Jego dworzanie chętnie na
śladowali monarchę: gdy Henryk został zamordowany, zanim Ludwik
ukończył dziesięć lat, wciąż traktowali oni genitalia nieletniego króla jako
najważniejszy temat jego wychowania. Czasem macali go, by sprawdzić,
czy jego penis wykazuje symptomy dojrzałości, czasem złośliwie straszyli
króla, że mu go obetną. Jak skomentował Geoffrey Regan: „To, co w sie
demnastowiecznej Francji uchodziło za normalne w ramach wychowy
wania dzieci, mogłoby stanowić bogaty materiał na obszerną konferencję
0 dziecięcej traumie i zachwianiach osobowości”.
Królowa matka, regentka Francji, Maria Medycejska, córka wielkiego
doży Franciszka z Florencji, była tępą, krótkowzroczną bigotką ze sporą
nadwagą i bardzo źle mówiła po francusku. Była też żarliwą katoliczką
1 pragnęła - instynktownie i nierealistycznie - zbliżenia dwóch katoli
ckich potęg, Francji i Hiszpanii, w celu podporządkowania protestantów
i ich wiary. W nieskomplikowanym i egocentrycznym umyśle Marii Me-
dycejskiej tkwiło przekonanie, że interes francuskich katolików i jej włas
ny wymaga, by królową Francji została habsburska księżniczka.
Zaaranżowane przez regentkę małżeństwo Ludwika XIII i hiszpań
skiej infantki Anny Austriaczki zawarte zostało per procura w październi
ku 1615 roku. Spodziewano się, że zostanie ono skonsumowane 25 listo
pada tegoż roku, gdy małżonkowie spotkali się w Bordeaux. Oboje mieli
po czternaście lat. Byli więc w wieku, który, zdaniem ówczesnych, nie był
zbyt wczesny na małżeństwo . Skonsumowanie dyplomatycznego mał
żeństwa było niezmiernie ważne, gdyż pozwalało oczekiwać narodzenia
następcy tronu. Dlatego też raporty o nocy poślubnej są bardzo szczegó
łowe.
Jednym z najważniejszych źródeł są tu Historyjki Tallemanta des Re-
aux, protestanckiego prawnika skoligaconego z Katarzyną de Vivonne,
markizą de Rambouillet, której rezydencja w Paryżu była ważnym ośrod
kiem społecznym i literackim przez niemal czterdzieści lat. Pani de Ram
bouillet i jej towarzystwo stanowili dla Tallemanta cenne źródło informa
cji o wydarzeniach na dworze Ludwika XIII.
Zgodnie ze świadectwem Tallemanta, potwierdzonym przez inne nie
zależne źródło, Ludwik —mimo wszelkich wysiłków, jakie podejmował
jego ojciec, by obudzić weń zainteresowanie seksem - nie był bynajmniej
gorliwym małżonkiem. Pierwszej nocy musiał zostać wręcz zaniesiony
do łoża Anny Austriaczki przez swego przyjaciela Karola dAlbert, diuka
de Luynes. Była to dziwna, niemal groteskowa procesja, w której uczest-
Inaczej twierdzi Tallemant de Reaux, który zaznacza w swych Historyjkach, że
„Ludwik XIII został ożeniony będąc dzieckiem” (Paryż, 1995, t. II, s. 64) (przyp. tłum.).
niczyli: regentka, lekarz króla, dwie niańki oraz liczni dworzanie, w tym
Ilenryk de Beringhem, pierwszy pokojowiec króla, prowadzący uroczy
ście pochód ze świecą w ręce.
Jak wymagał obyczaj, nazajutrz rano królowa matka pokazała zebra
nym pokrwawione prześcieradła i obleśnie oznajmiła, że jej syn spene
trował Annę Austriaczkę swągland rouge8. Jan Heroard, nadworny lekarz
I.udwika, zanotował w swym dzienniku, że król w ciągu niecałych trzech
godzin dwukrotnie odbył stosunek z Anną. Jednak ta opinia lekarza opie
rała się na zeznaniach dwóch nianiek, które czuwały w sypialni, a że ko
tary wokół łoża były zaciągnięte, niańki nie mogły bezpośrednio widzieć,
co się dzieje. Wydaje się raczej nieprawdopodobne, by w takich warun
kach mogło dojść do penetracji.
Później też nie było lepiej. Ludwik tak długo, jak mógł, sypiał sam,
„wzdragając się przed jakimkolwiek fizycznym kontaktem z królową
i nawet unikając jej przy posiłkach przez następnych siedem miesięcy.
Podjęto specjalne środki, by podniecić seksualne apetyty króla. W stycz
niu 1619 roku przyrodnia siostra króla z nieprawego łoża Katarzyna
Ilenrietta de Vendóme wyszła za mąż za Karola II Lotaryńskiego, diuka
ifFlbeuf. Para zaprosiła siedemnastoletniego wówczas Ludwika do swej
małżeńskiej alkowy, by przyglądał się im w czasie stosunku, który odby
li zupełnie nadzy i bez przykrycia. Ludwik stał tuż przy łożu, wetknąw
szy głowę za kotary. Ambasador Wenecji zanotował, że „stosunek został
wielokrotnie powtórzony, ku ogromnemu zadowoleniu i uciesze króla”.
Katarzyna - młoda dama najwyraźniej pozbawiona zahamowań - powie
działa wówczas do króla: „Najjaśniejszy Panie, zrób to samo z królową,
a zobaczysz, że będziesz zadowolony”.
Niestety, niewiele to pomogło. W następnym tygodniu królowa matka
kazała Luynesowi, by zaprowadził Ludwika - nawet siłą, gdyby się opie
rał - do sypialni Anny. Płaczący, wyrywający się król ponownie znalazł
się w łożu z Anną. Doktor Heroard zanotował tego dnia, że król „zmusił
się” do stosunku z żoną. Było to mało obiecujące. Król Hiszpanii wciąż
wątpił, czy małżeństwo zostało skonsumowane, i Franciszek Leclerc du
Tremblay, znany lepiej jako ojciec Józef, szara eminencja dworu, otrzy
mał polecenie, by go przekonać. W lutym wysłał list do Madrytu, w któ
rym oznajmiał, że para spędziła razem poprzednią noc i że „wiele rzeczy
wskazuje wyraźnie na boże działanie. W ten okrężny sposób kapucyn
czynił być może aluzję do badania prześcieradeł.
8Fr.: czerwona żołądź (przyp. tłum.).
Ludwik byl bez wątpienia zdolny do erekcji, o czyni zaświadczył jego
szatny, który widział króla w kąpieli. Ludwik miał wówczas szesnaście lat,
a rzecz się działa niedługo przedtem, nim rozpoczął samodzielne rządy.
Tallemant, który zanotował ten fakt, podaje też całą listę królewskich ko
chanków, od woźnicy Saint-Amoura do Harana, nadzorcy królewskiej
psiarni. Znajduje się na niej również Klaudiusz de Rouvroy de Saint-Si-
mon, ojciec sławnego pamiętnikarza. Gdy sam utracił królewskie łaski,
Rouvroy zaczął służyć monarsze jako stręczyciel, wyszukując obiecują
cych kandydatów do dzielenia królewskiego łoża. Ludwik usłyszał kiedyś
pogłoski o urodziwym młodym żołnierzu służącym w Pikardii. Powie
dział więc do Rouvroya: „Jeśli jest tak ładnym chłopcem, jak powiadają,
każ jego kapitanowi, by go do mnie przysłał”.
Król był nie tylko obojętny na kobiece wdzięki, ale wręcz miał do
nich awersję. Gdy jedna z figlarnych dworek królowej Maria de Haute-
fort ukryła na swym bujnym biuście, za stanikiem, list, który król chciał
zobaczyć, i powiedziała, by sam po niego sięgnął, Ludwik z gniewem zre
zygnował. Pani de Hautefort mogła być zadowolona, że nie spotkała jej
żadna przykrość, czego nie mogła o sobie powiedzieć inna dama dworu,
która pojawiła się na kolacji ubrana w suknię ze szczególnie głębokim de
koltem. Dając wyraz swemu zdegustowaniu, Ludwik wypluł na jej odkry
te piersi cały haust czerwonego wina.
Doktor Heroard wciąż odnotowywał nieregularne nocne wizyty króla
w alkowie królowej. Ale biorąc pod uwagę, że najprawdopodobniej zale
żało mu głównie na tym, by uspokoić obawy czy to Marii Medycejskiej,
czy to króla Hiszpanii, liczby, które podaje, by wskazać częstotliwość kró
lewskich stosunków seksualnych wydają się ze wszech miar nieprawdo
podobne. Historyk August Bailly przeprowadził szczegółowe badania
stosunków łączących parę królewską i stwierdził, że Ludwik żywił wobec
Anny Austriaczki „niezwykłą oziębłość fizyczną graniczącą niemal z od
razą”.
W obliczu tak oczywistego homoseksualizmu swego męża Anna - co
me powinno dziwić - zaczęła szukać pociechy gdzie indziej. Wpadła ona
pod zły wpływ diuszesy de Chevreuse, Marii de Rohan. Była to czarująco
piękna kobieta o złotych włosach i błękitnych oczach okolonych długi
mi rzęsami. Jej tryskający energią nieskrępowany duch „ożywiał jej głos
i ruchy... i nadawał całej jej osobie nieodparty urok”. Maria miała dopiero
osiemnaście lat, gdy Ludwik, rozbawiony jej błyskotliwością, mianował ją
nadintendentką dworu królowej. Szybko jednak zaczął żałować tego po
sunięcia, a frywolne aluzje Marii do jego upodobań seksualnych wcale go
już tak nie bawiły. Gdy damy dworu odwiedziły obóz armii francuskiej
oblegającej Montauban i pozostały tam dłużej niż planowano, król zapro
testował przeciw pomysłowi, by zanocowały na miejscu, twierdząc, że nie
ma wolnych łóżek. Maria odkrzyknęła, że „król z pewnością ma łóżko”,
i o wywołało salwy śmiechu ze strony wszystkich, którzy wiedzieli, jaka
pleć na ogół w nim gości.
Maria miała niezliczonych kochanków i szczegółowo opowiadała swe
doświadczenia królowej. Zaznajomiła też Annę z popularną wówczas
książką, zatytułowaną Cabaret satiriąue, pełną pornograficznych wier
szy. Zachęcana przez Marię, by wzięła sobie kochanka, Anna często wi
dywana była w towarzystwie dworzan płci męskiej, a zwłaszcza przystoj
nych czarnych służących z francuskich kolonii, którzy byli nowością na
dworze. Krążyła pogłoska, że królowa urodziła dziecko „o skórze i twarzy
Murzyna”, które po miesiącu zmarło. Były też bardziej prawdopodobne
historie o licznych poronieniach. Jedna z nich nawet jest dobrze udoku
mentowana. Mniej więcej o północy 14 marca 1622 roku Anna wraca
ła z przyjęcia z Marią de Chevreuse i, choć była w zaawansowanej ciąży,
biegła po korytarzach Luwru „podskakując jak mała dziewczynka. Nag
le poślizgnęła się na wypolerowanej posadzce i upadła całym ciężarem
na podłogę. Przez cały tydzień wieść o wynikłym z tego poronieniu była
trzymana w tajemnicy przed królem, podsycając domysły, że dziecko nie
było jego i że Anna cieszyła się z takiego obrotu spraw.
Aż do tego czasu dwór francuski zdołał zachować owe skandale
w sekrecie, ale przybycie do Francji Jerzego Villiersa, diuka Buckingham,
przystojnego faworyta Jakuba I Angielskiego, zmieniło sytuację. Na po
czątku 1623 roku Buckingham wyruszył na jedną z tych szaleńczych wy
praw tak typowych dla jego kariery. Zdołał on przekonać księcia Walii,
przyszłego Karola I, że najkorzystniejsze byłoby dlań małżeństwo z in
fantką Izabelą Hiszpańską, siostrą Anny Austriaczki. Namówił go też, by
zerwał z dyplomatyczną konwencją i wyruszył w konkury osobiście. Obaj
młodzieńcy przebyli razem Francję incognito, choć i tak doskonale ich
rozpoznawano. W drodze zahaczyli o Paryż, gdzie mieli okazję zobaczyć
Annę i dziewiętnaście jej dworek biorących udział w balecie. Wszystkie
tańczyły w maskach. Niewykluczone, że Buckingham widział jednak wię
cej: królowa pozwoliła mu wejść do swej sypialni, co doprowadziło Lu
dwika do wściekłości.
Książę Walii i diuk, odprawieni z kwitkiem w Madrycie - czego nale
żało się oczywiście spodziewać - wrócili w końcu do Anglii w nastroju,
jak to ujął znakomity historyk Richard Henry lawney, „rozczarowane
go zalotnika, który daje wyraz swej pasji podrzynając ukochanej gardło”.
Następstwem była wojna z Hiszpanią. Tymczasem Buckingham, obraca
jąc stery dyplomacji o sto osiemdziesiąt stopni, przekonał umierającego
Jakuba I, że francuskie małżeństwo będzie korzystniejsze dla jego syna.
Karola zaręczono więc z piętnastoletnią siostrą Ludwika XIII Henriettą
Marią.
W maju 1625 roku, dwa miesiące po śmierci swego ojca, Karol I wysłał
diuka Buckingham do Francji, by przywiózł mu stamtąd jego narzeczo
ną. Buckingham podróżował „z większą pompą i splendorem, niż gdyby
był królem. Drogę do Paryża odbył płynąc w górę Sekwany na własnej
barce, u której wioseł siedziało dwudziestu dwóch wioślarzy wystrojo
nych w „taftę koloru nieba. Za barką wzdłuż brzegu podążały trzy karety
wyściełane aksamitem zdobionym złotą koronką. Każdą ciągnęło osiem
koni i obsada każdej składała się z sześciu ludzi - stangretów, hajduków
i forysiów.
Przybycie Buckinghama z jego ogromną świtą do Paryża wywoła
ło sensację. W sumie towarzyszyło mu sześćset osób, w tym trzydziestu
łuczników, dwudziestu czterech forysiów, dwudziestu dwóch kucharzy,
dwudziestu szlachetnie urodzonych dworzan, dwunastu paziów, siedmiu
pokojowców, a także odpowiednio dobrani podczaszy, łowczy, wioślarze,
a do tego dwunastu innych lordów, bez wątpienia równie rzucających się
w oczy. Poproszony, by pozował Rubensowi, diuk nie mógł się zdecydo
wać, który z dwudziestu siedmiu strojów, jakie miał w swych bagażach,
powinien przywdziać na tę okazję. Jeden z nich, z purpurowej satyny,
„wyszywany był w całości drogimi wschodnimi perłami”. Inny, „z bia
łej satyny z aksamitnymi wyłogami, błyszczał od brylantów” z których
kilka odpadło od jego rękawa, gdy szedł korytarzem Luwru. Ci, co byli
tego świadkami, rzucili się na podłogę i na czworakach zbierali rozsypane
klejnoty, podczas gdy on nawet się nie obejrzał i szedł dalej, okazując, jak
niewiele dlań znaczy strata paru brylantów.
Zachęcana przez Marię de Chevreuse, by zostać kochanką Bucking
hama, dwudziestotrzyletnia wówczas Anna znalazła się całkowicie pod
jego urokiem. Maria wiedziała, że królowa była zakochana w Bucking
hamie do szaleństwa i w czasie jego wizyty w Paryżu zaaranżowała noc
ne spotkanie z diukiem w małym zamkniętym ogrodzie w Luwrze. Sama
stanęła na straży w dyskretnej odległości. Królowa była na tyle zaniepo
kojona tym, co się wydarzyło, że nazajutrz wysłała swą przyjaciółkę do
Buckinghama, by „zapytała go, czy jest całkowicie pewien, że nie grozi jej
zajście w ciążę”. Skoro rozległa wiedza Marii w tej dziedzinie była niewy
starczająca, by uspokoić królową, wydaje się prawdopodobne, że między
kochankami doszło do jakichś nietypowych zachowań seksualnych.
W czerwcu 1625 roku przyszła żona Karola I Henrietta Maria wyje-
i hała z Paryża do Londynu, eskortowana przez Buckinghama i jego świtę.
Dwór francuski wraz z Anną i królową matką, ale bez Ludwika, który
twierdził, że źle się czuje, towarzyszył orszakowi aż do Amiens. Obie świty
zakwaterowane były osobno. Królowa zajmowała elegancki budynek nad
Summą, a Maria de Chevreuse już zadbała o to, by Buckingham i Anna
znaleźli się sam na sam w ogrodzie nad rzeką. Dwa dni później diuk nie
chętnie opuścił królową i udał się z Henriettą Marią do Boulogne. Po
nieważ jednak przeciwny wiatr nie pozwalał na wypłynięcie, skorzystał
z. okazji i powrócił nocą galopem do Amiens. Bez zapowiedzi wdarł się
do sypialni królowej, ukląkł przy jej łożu i przysiągł Annie, że ją kocha.
Służba doniosła o wszystkim kardynałowi, a ten powiadomił króla.
Buckingham później zrobił dziecko Marii de Chevreuse. Gdy spędzał
z. nią czas na miłosnych igraszkach, wyznał, że miał dość szczęścia, by
ąourmer trzy królowe. Czasownik „gourmer oznacza między innymi
„ujeżdżać konia”. Oprócz Anny Austriaczki, królowymi, o których mówił
Buckingham, były Anna Duńska i Henrietta Maria, żony Jakuba I i Ka
rola I. Anna Duńska żyła w faktycznej separacji ze swym biseksualnym
mężem od roku 1606, a Karol ignorował Henriettę przez trzy długie lata
1625-1628. Zatem stosunki seksualne między Buckinghamem a każdą
z trzech królowych wydają się jak najbardziej prawdopodobne.
W przeddzień wyprawy wojennej mającej na celu pomoc oblężonej
hugenockiej enklawie w La Rochelle; wyprawy uznawanej przez niektó
rych za pierwszy krok ze strony Buckinghama, by zażądać dla siebie kró
lowej Francji, diuk został zabity przez rozczarowanego angielskiego ofi
cera, którego pominięto przy awansie. Być może jego śmierć uratowała
Annę Austriaczkę przed poważnymi konsekwencjami, jakie mogła spo
wodować tak wielka niedyskrecja, ale w przypadku tej królowej byłaby
ona tylko jedną z wielu. Anna była wesoła i ładna, ale przede wszystkim
nierozważna, lubiła flirtować, nie umiała zachowywać pozorów, a w po
lityce cechowała się wielką naiwnością. Innymi słowy była doskonałym
celem oskarżeń o cudzołóstwo. Do kardynała czuła ogromną antypatię
i miała zwyczaj pisać o nim Cul Pourri („Zgniły Zadek ) w prywatnej
korespondencji ze swymi stronnikami na dworze. Był to złośliwy epitet,
gdyż wszyscy wiedzieli, że Richelieu cierpiał z powodu hemoroidów do
tego stopnia, że często nie mógł usiąść, tak dotkliwy nękał go ból. Próba
operacyjnego usunięcia hemoroidów doprowadziła do powstania fatal
nego wrzodu. Ponieważ prawie nic nie umykało szpiegom kardynała, po
stępowanie królowej było jednym z najgłupszych sposobów ośmieszenia
Jego Eminencji, ale Anna rzadko kierowała się zdrowym rozsądkiem.
W roku 1626 Maria de Chevreuse, słusznie zwana „arcyintrygantką
stulecia”, wplątała królową w spisek, którego celem było usunięcie kar
dynała i zastąpienie Ludwika XIII jego bratem Gastonem Orleańskim,
innym z licznych kochanków diuszesy. Małżeństwo Anny miało zostać
anulowane na podstawie nieskonsumowania, tak by mogła ona poślubić
Gastona. Spisek, w którym udział wzięła również królowa matka oraz co
potężniejsi baronowie, spalił na panewce, jak się można było spodziewać.
Pani de Chevreuse skazana została na banicję. 9 września 1626 roku Anna
została przesłuchana przez kardynała przed Radą Królewską, na okolicz
ność jej uczestnictwa w spisku i zamiaru poślubienia Gastona. Królowa
pogardliwie odpowiedziała, że „niewiele by zyskała na zamianie”.
Niemal dokładnie cztery lata później, gdy Ludwik XIII cierpiał na
chroniczną dyzenterię i lekarze nie wróżyli mu, że przeżyje, ci sami spi
skowcy zaplanowali, że Richelieu zostanie zabity zaraz po śmierci króla.
Na wykonawcę tego zamachu, na arcyskrytobójcę wybrali de Treville’a,
który właśnie otrzymał awans na drugiego dowódcę muszkieterów kró
lewskich. Polecono mu, by był gotów wraz z tuzinem dobranych i zaufa
nych muszkieterów „pojmać kardynała i przytknąć mu pistolet do skro
ni”. Ludwik jednak wydobrzał, ze spisku zaś trzeba było zrezygnować po
tym, jak Richelieu skutecznie przerwał spotkanie między królem a Ma
rią Medycejską, mającą nadzieję przekonać syna, by odprawił kardyna
ła. Wydarzenia te, które przeszły w końcu do historii pod nazwą Journee
des Dupes, „Dnia Oszukanych”, doprowadziły do klęski stronników Marii
Medycejskiej i do triumfu kardynała. Królowa matka została skazana na
banicję i nigdy już nie wróciła do Francji.
Richelieu martwił się coraz bardziej tym, że nieodpowiedzialny brat
króla Gaston może pewnego dnia zająć tron, gdyż Ludwik wciąż nie miał
syna. W tej kwestii jednak upór Ludwika, by nie spać w jednym łóżku
z żoną, był nie do przezwyciężenia. Należało go jednak nakłonić, by spę
dził z mą choć jedną noc, dając tym samym podstawy do uznania za pra
wego potomka dziecko, które ona pocznie z kimś innym. W roku 1637
zaistniała dobra okazja. Królewskie upodobania przeniosły się, na krótki
czas i w sposób platoniczny, z męskich kochanków na Luizę de La Fayette,
dworkę królowej. Ta dziewiętnastoletnia wówczas dziewczyna nie czuła
Nię na siłach, by sprostać dworskim intrygom, i zamknęła się w klasztorze
w Chaillot, jako siostra Angelika. Ludwik odwiedzał ją tam niekiedy. Przy
okazji jednej z takich wizyt, 5 grudnia, zaraz potem jak opuścił klasztor,
rozpętała się straszna burza, uniemożliwiając królowi dotarcie do pla
nowanego miejsca noclegu, zamku Saint-Maur-des-Fosses usytuowane
go nad rzeką Marną, około pięć mil na południowy wschód od Paryża.
Większość z jego świty dotarła już do zamku wraz z bagażami, pościelą
I naczyniami (w tamtych czasach pomysł, by na stałe wyposażać każdą
królewską rezydencję, zwłaszcza gdy używano jej tylko okazyjnie, wyda
wał się absurdalny). Jeśli więc Ludwik chciał mieć kolację, łóżko i śnia
danie, pozostawało mu tylko jedno wyjście: udać się do apartamentów
królowej w Luwrze, gdyż meble, dywany i kotary z jego apartamentów
zostały zabrane.
Król początkowo sprzeciwiał się, mówiąc, że królowa zawsze jadała
na modłę hiszpańską, siadając do posiłków o dużo późniejszych porach
niż on. Ale Guitaut, kapitan królewskiej straży, usunął obiekcje Ludwika,
pędząc przodem do Luwru, gdzie zadbał o to, by kolacja odbyła się- zgod
nie z upodobaniami króla. Niewykluczone, że Guitaut był posłuszny roz
kazom kardynała i dlatego zatroszczył się też o to, by para królewska spę
dziła noc razem, sam na sam, w jednym pokoju. Ludwik i Anna, mający
wówczas oboje po trzydzieści sześć lat, zjedli kolację i położyli się razem
spać. Królowa postarała się wcześniej o dwie poduszki. Wynikiem było
rzekome poczęcie, a następnie narodzenie Ludwika XIV.
Niewiele było na dworze osób, które w obliczu ryzyka, że Gaston
zasiądzie na tronie - zwłaszcza że król od dawna był chory na gruźlicę
- miało ochotę podważać czarującą opowieść o cudownym niemal po
częciu delfina. Mimo to noc, którą król i królowa spędzili razem, była
tylko listkiem figowym ukrywającym prawdę. Ludwik wolał, byc może,
upokarzający przydomek rogacza, od upokarzającej sugestii, że nigdy nie
był mężczyzną. ,
O godzinie 11.22 dnia 5 września 1638 roku Anna Austriaczka szczęś
liwie urodziła przyszłego Ludwika XIV w pałacu w Saint-Germain-en-
-Laye. Król po tym wydarzeniu nie życzył sobie ze strony Gastona żad
nych prób kontestacji. Dlatego też zmusił brata do obserwowania porodu
ze wszystkimi detalami. Gaston, rozumiejąc, że tron Francji jest dian bez
powrotnie stracony, oznajmił, aczkolwiek niechętnie, że jest usatysfak
cjonowany, gdyż widział, że dziecko wyszło z łona królowej Anny. Dodał
jednak złośliwie, że nie wie, jaki diabeł je tam włożył.
Syn Anny urodził się dziesięć miesięcy i dwa dni po oficjalnej dacie
poczęcia9. Mieściło się to w przepisowym okresie czterdziestu tygodni,
ale wystarczało, by języki poszły w ruch. Z pewnością pozwala to się do
myślać, że po owej spędzonej razem nocy królowa przeżyła kilka tygodni
bardzo aktywnych działań na polu seksualnym, i w tym właśnie czasie
poczęty został przyszły Ludwik XIV. Doszło do tego bez udziału Ludwi
ka XIII, ale też bez wzbudzania nadmiernych podejrzeń ze strony dwo
rzan. Najbardziej prawdopodobnym kandydatem do tej ważnej roli był
Włoch, Juliusz Mazarini, prawie rok młodszy od królowej. Przybył on do
Paryża w grudniu 1634 roku jako członek papieskiego korpusu dyploma
tycznego. Jules Mazarin - jak mieli go później nazywać Francuzi - miał
skromne pochodzenie. Jego ojciec służył rzymskiemu rodowi Colonna
jako majordomus. W nagrodę pracodawcy opłacili edukację jego syna na
uniwersytecie w Alcala, gdzie nauczył się hiszpańskiego, ojczystego języ
ka Anny.
Richelieu, ze swym tak łatwym do wyobrażenia sardonicznym uśmie
chem, przedstawił Mazariniego królowej, mówiąc: „Polubi go pani. Wy
gląda jak Buckingham”. Była to prawda. Tallemant podaje, że Richelieu
zauważył fizyczny pociąg, który pojawił się między Anną i Mazarinim już
przy ich pierwszym spotkaniu. Jak stwierdza Antonia Fraser w swej bio
grafii Jakuba I, „w sprawach seksualnych ogólnie lepiej jest przyjąć naj
bardziej oczywiste rozwiązanie, chyba że są jakieś podstawy, by je odrzu
cić”. Anthony Levi w swej erudycyjnej biografii Ludwika XIV konkluduje,
że Mazarini był „właściwie pewien”, że jest ojcem przyszłego Króla Słoń
ce. Ludwik XIII wybrał Mazariniego na ojca chrzestnego delfina, co może
wskazywać na to, że uznawał prawa Włocha do szczególnego zaintereso
wania wychowaniem młodego księcia.
Królowa szalała na punkcie delfina, a król nie. Narodziny drugiego
syna, Filipa Orleańskiego, we wrześniu 1640 roku wcale nie poprawiły mu
humoru. Chociaż w kwestii ojcostwa Filipa Levi ograniczył się do stwier
dzenia, że było ono „mniej pewne”, później jednak dotarł do dworskiej
plotki, jakoby Filip był synem de Treville’a - mentora dArtagnana. W
każdym razie poczęcie drugiego dziecka nastąpiło w czasie, gdy stosunki
między królem i królową były w najgorszym stadium. Jedna z najbardziej
oddanych królowej dworek, pani de Motteville, stwierdza, że Ludwika
9 Mowa oczywiście o tzw. miesiącach księżycowych, liczących 28 dni, będących
odpowiednikiem cyklu płciowego kobiety, w których oblicza się również czas ciąży (40
tygodni, czyli 280 dni) (przyp. red.).
irytował zwłaszcza delfin. Wspomina ona znaczący incydent. opowR-
dziany jej przez królów, ze łzami w oczach, który imał miejscei n edlugo
po powrocie króla z oblężenia Arras w sierpniu 1640 roku. Maty Lud k
przestraszy! się. gdy król nagle stanął przy jego lozku w ^ ^
płakać. Zamiast uspokoić dziecko, kroi wpadł we wściekłość l oskarży!
królową, że podjudza syna, by go nienawidził. Groził jej tez. ze osię|
by nawet Mazarini nie był ojcem również Filipa Ludwik X wy y
się w każdym razie najmniej prawdopodobnym kandydatem.
III
Cyrano de Bergerac
D
’Artagnan szybko odkrył, że dzwony stu kościołów dzwoniły
w stolicy Francji wcześnie i mało melodyjnie. Każdego ranka ich
kakofonia budziła go, gdy spał snem sprawiedliwego (choć już nie nie
winnego) na swym poddaszu w Gaillard Bois. Lecz tego dnia, gdy wy
szedł zaspany z oberży, stwierdził, ku swemu zaskoczeniu, że jest rozpo
znawany i pozdrawiany. Ale Trzej Muszkieterowie nie byli zachwyceni
jego zszarganym wyglądem. Uznali, że jako ulubieniec Paryża ich mło
dy przyjaciel powinien odpowiednio się prezentować. Świadomi tego,
że sakiewka ze złotymi monetami, którą otrzymał od króla, nie będzie
wiecznie pełna, zabrali go do Antoinea - ówczesnego prekursora „ciu
cholandu” - który sprzedawał eleganckie ubrania, a potem odkupował je
za pół ceny, gdy nabywca znalazł się w trudnej sytuacji finansowej. Tam
dArtagnan, akurat będąc przy pieniądzach, mógł wystroić się wedle naj
nowszej mody. Kupił kapelusz z czaplimi piórami, czerwony dublet, ręka
wiczki z mankietami z zielonej satyny, zagraniczne pończochy nazywane
„miłosnym pożądaniem” i nowiutką szpadę z „gąską”, czyli pękiem bar
wnych wstążek przy gardzie. Dwaj wysocy asystenci kupca podnieśli dro
giego klienta do góry, by wsadzić go wprost w nowe spodnie: ten sposób
ich zakładania pozwalał uniknąć zagięć i marszczenia się materiału.
Mieszając szyki kardynałowi Richelieu, dArtagnan stał się przedmio
tem wielkiego zainteresowania. W miarę jak wieści o jego czynach roz
chodziły się po mieście, Gaskończyka zapraszano na przyjęcia do pała
ców największych szlacheckich rodów Francji. Niemal wszystkie bowiem
wycierpiały wiele upokorzeń ze strony kardynała. Dlatego też każdy
chciał zobaczyć młodego człowieka, któremu udało się stawić mu czoło.
By zachęcić dArtagnana do udziału w owych przyjęciach, wysyłano poń
do Gaillard Bois lektyki.
Owych środków lokomocji dostarczał bogaczom markiz de Montbrun.
Gdy nie zdołał znaleźć rozrysowanego projektu angielskiej lektyki, wtedy,
by skonstruować paryski prototyp, ukradł oryginalny egzemplarz z Lon
dynu, a ściślej rzecz biorąc, porwał go wraz z pasażerem. Plotka głosiła,
że wewnątrz drzemał podpity starszy dżentelmen, który obudził się do
piero nazajutrz, bez lektyki, na nadbrzeżu w Dunkierce.
^ 1 oto służalczy lokaje, którzy tydzień wcześniej odpędziliby
d’Artagnana od kuchennych drzwi, wpuszczali go w lansadach głównym
wejściem. W trakcie jednego z takich przyjęć dArtagnan bez zastano
wienia przysiadł się do stolika, przy którym grali w karty zamożni ary
stokraci. Stawki przerastały wręcz wyobrażenia Gaskończyka. A jednak,
z typowym dla siebie szczęściem, wyszedł z pałacu nad ranem bogatszy
o kilkukrotną wartość sumy ofiarowanej mu przez Ludwika XIII.
W tym samym czasie, mając królewskie przyzwolenie wyrażone ski
nięciem głowy i mrugnięciem okiem, Treville starał się znaleźć mniej
kontrowersyjne zajęcie dla dArtagnanowej szpady. Gaskończyk szczerze
pragnął zostać królewskim muszkieterem, ale, jak większość kandydatów,
musiał najpierw przejść próbę, służąc w innym regimencie. Treville po
prosił więc o kolejną przysługę swego szwagra, Aleksandra des Essartsa,
a ten przyjął dArtagnana jako kadeta do straży królewskiej. Portos na
tomiast musiał oddać swój muszkieterski płaszcz i wrócić do kompanii
pana des Essarts, gdyż taki był warunek przyjęcia dArtagnana. Oczywi
ście Portosowi wcale się to nie spodobało.
Essarts cieszył się z okazji oddania przysługi Treville’owi zwłaszcza
dlatego, że zgodnie ze zwyczajem kadet był bezpłatnym ochotnikiem.
W rzeczywistości, jak mówili cyniczni dowódcy w regimencie Essartsa,
otrzymał on trzech nowych rekrutów za cenę żadnego, gdyż Atos i Ara
mis dotrzymywali na zmianę towarzystwa dArtagnanowi, gdy ten pełnił
wartę na swym wystawionym na wiatr stanowisku w pałacu królewskim.
Nie był to tylko koleżeński gest. We Francji oświetlanej jedynie ogniem
nocny Paryż był niebezpiecznym, ciemnym choć oko wykol miejscem.
Świece były bardzo drogim luksusem i wskutek ograniczeń królewskiego
budżetu większa część Luwru i okolic tonęła w kompletnych ciemnoś
ciach. Tu i ówdzie odblask świecy przebijał mroki, pojawiając się i znika
jąc, jak robaczek świętojański. Dworzanie i ich służba musieli przyświecać
sobie wędrując z jednego pomieszczenia do drugiego, mijając rabusiów
czyhających w zakamarkach na ofiarę.
DArtagnan ułagodził Portosa i zrewanżował się Aramisowi i Atosowi,
zapraszając wszystkich trzech w dniu, gdy miał wolne, na szaloną hulan
kę, która miała ich wprowadzić w nieznany im świat wyższych ster. Drugi
nieoczekiwany i dużo większy zysk dArtagnana (wygrana w karty) uczy
nil go idealnym klientem tzw. kabaretów, wysokiej marki gospód, gdzie
oferowano bilard, muzykę, kurtyzany i wygodne łóżka. Lokale te otwai-
te były od zmierzchu do świtu. Tym, którzy mogli zapłacić od ręki, ser
wowano najlepsze mięsiwa na srebrnych półmiskach i doskonałe wina,
a wszystko to podawano na stołach nakrytych białymi obrusami. Obiet
nice zapłaty w późniejszym terminie przyjmowano natomiast z pogardą.
Przyzwyczajeni do obyczajów pozbawionej skrupułów szlachty, właści
ciele kabaretów wywieszali na drzwiach zniechęcającą informację stosu
jącą się do wszystkich klientów: „credit est m ort, „kredyt umarł! .
Najsłynniejszy był kabaret u Duriera w Saint-Cloud na przedmieś
ciach Paryża. Był to labirynt połączonych pokojów z luksusowym wypo
sażeniem. Znany był z uprawianej tam rozpusty. Jego właścicielka, wesoła
i hoża wdówka Durier, była też kochanką Jussaca, porucznika w gwardii
kardynała. Niewykluczone, że tam właśnie doszło do awantury, gdy Atos
i Aramis, którzy nie mogli pozwolić sobie nawet na „jednego głębszego,
dopóki dArtagnan i Portos nie wrócili ze swej warty, próbowali odsunąć
od bilardowego stołu kilku gwardzistów. Sprzeczka zamieniła się w wy
mianę obelg, aż wreszcie oponenci sięgnęli do szpad.
W kabaretach i w innych miejscach przy formalnych spotkaniach
oczekiwano od szlachetnie urodzonych gości, że będą przestrzegać pcw
nych zasad etykiety. Należał do nich zwyczaj, by do stołu siadać w ka
peluszu i w płaszczu, ze szpadą w pochwie. Ta niewygodna kombinacja
miała pewną ukrytą zaletę: w razie sprzeczki między biesiadnikami trud
no było im rozpocząć walkę siedząc przy stole. Płaszcz również służył
wielu celom. Odkrył to dArtagnan niedługo potem jak spotkał Francisz
ka de Montlezun, pana na Besmaux, kolejnego z najwyraźniej niewyczer
panej serii bearneńskich żołnierzy. Besmaux pochodził z Pavie, małego
nadrzecznego miasteczka na wschód od Pau, gdzie jego ojciec, Manaud
de Montlezun, dzierżawił niechcianą przez nikogo posiadłość w środku
gęstego lasu. Całkowity brak widoku i perspektywy przyczynił się do na
zwania owej posiadłości Besmaux. W lokalnym dialekcie bowiem „y besi
mau" znaczyło tyle, co „nic nie widzę”. Posiadłość była w rękach Manau-
da na mocy umowy dzierżawnej zwanej po francusku metayage, z któiej
czynsz płacony był w naturze, gdyż Manaud rzadko kiedy dysponował
pieniędzmi. Besmaux cierpiał więc z powodu swojego skromnego pocho
dzenia. DArtagnan, któremu przecież można było zarzucić nie do końca
Spis treści Spis ilustracji..........................................................................................................9 Podziękowania.....................................................................................................11 Wstęp.....................................................................................................................13 Mapy.......................................................................................................................16 Prolog - Fakty w baśni............................................................................. 21 Gaskończyk w Paryżu............................................................................... 23 Dziecko diabła............................................................................................41 Cyrano de Bergerac....................................................................................53 Śmierć muszkietera....................................................................................63 Nic prócz szpady........................................................................................77 Klęska Fouąueta.........................................................................................97 Trzy Królowe............................................................................................. 117 Podwójny agent........................................................................................133 Z powrotem w Pignerol.......................................................................... 151 Czarna msza.............................................................................................. 167 Tajemnica oblężenia Maastricht............................................................177 Sekretny więzień.......................................................................................189 „Proszek na miłość, proszek na śmierć” .............................................199 Dwa „kosy” pana Saint-Marsa...............................................................213 Król, Louvois i szczypce kominkowe...................................................225 Opowieść biografa...................................................................................239 Epilog - Zemsta Żelaznej Maski....................................................................257 Plany więzień.................................................................................................... 271 Główne postaci.................................................................................................277 Chronologia...................................................................................................... 281 Przypisy i źródła...............................................................................................283 Bibliografia.........................................................................................................319
Spis ilustracji Lucy Percy, hrabina Carlisle. Portret pędzla Adriaana Hannemana. Jan-Arnold de Trois-Villes, znany jako Treville, kapitan muszkieterów Jego Królewskiej Mości. Portret pędzla Ludwika i Mateusza Le Nain. Zamek Castelmore, miejsce narodzin dArtagnana, obecnie posiadłość jednego z francuskich polityków. Fotografia z roku 2000. Dziedziniec i fasada gospody Gaillard Bois, pierwszego miejsca zamieszkania dArtagnana. Sfotografowane w roku 1933, na krótko przed rozbiórką. Pre-aux-Clercs, nieopodal Sekwany, w Paryżu: scena pojedynku w roku 1640 między muszkieterami króla i gwardzistami kardynała. Grawiura z epoki, autor nieznany. Piotr Seguier, kanclerz Francji. Portret pędzla Karola Le Brun. Franciszka Scarron (przyszła pani de Maintenon). Portret pędzla Piotra Mignarda. Athenais de Montespan w jej galerii w Clagny. Fragment portretu namalowanego prawdopodobnie przez Henryka Gascarda. Luiza de La Valliere. Portret pędzla Jana Nocreta. Królowa Maria Teresa ze swym paziem Augustynem. Fragment obrazu Ludwik X IV i Monsieur przed grotę Tetydy, Wersal, artysta nieznany. Olimpia Mancini, hrabina de Soissons w pałacu w Vincennes. Portret pędzla Jana Baptysty Martina. Vaux-le-Vicomte, pałac Mikołaja Fouqueta. Fotografia z roku 1997. Jan Baptysta Poquelin, zwany Molierem. Portret pędzla Mikołaja Mignarda. Mapa z XVII wieku, na której widać dwa miejsca uwięzienia Żelaznej Maski, Exiles i Pignerol. Forteca Pignerol. Fotografia, data nieznana. Benignus dAuvergne de Saint-Mars, stały dozorca Żelaznej Maski. Fragment portretu z epoki, artysta nieznany. Cela Maski na Wyspie św. Małgorzaty. Fotografia z roku 1988. Więzienie na Wyspie św. Małgorzaty widziane z morza. Pocztówka ze stemplem „Żelaznej Maski” wysłana w roku 1905.
Podziękowania Książka musi mieć swoich obrońców, by ukazać się drukiem. Moje serdeczne podziękowania należą się trzem osobom w szczegól ności. Są nimi: Jonathan Pegg, Carol 0 ’Brien i David Blomfield. Jonny Pegg, mój agent w Curtis Brown International, od początku wierzył w ten projekt. Przedstawił wiele pomocnych sugestii i niezmordowanie dążył do sprzedania pomysłu. Pod wieloma względami niniejsza książka jest w równym stopniu Carol 0 ’Brien, jak moja. Nie tylko zamówiła ona tytuł dla wydawnictwa Constable Robinson, ale w konstruktywny sposób rzu cała wyzwania mojej pracy na każdym kroku. Jej wyczulenie na szczegó ły było znakomite, a jej doświadczenie nie do przecenienia. Po trzydzie stu pięciu latach pracy w wydawnictwach książka ta stała się jej łabędzią pieśnią: jest z pewnością mnóstwo lepiej napisanych dzieł, ale niewiele jest lepszych przykładów jej osobistego poświęcenia. Carol poprosiła Da- vida Blomfielda, absolwenta - jak ja - Hertfort College, żeby nadał teks towi strategiczny wymiar. David, entuzjasta Dumasa i jego postaci, był świeżo po współpracy z Anthonym Levim nad jego nowatorską biografią Ludwika XIV. Wydobył on i zaakcentował najważniejsze elementy mojej narracji, jednocześnie bacznie ją studiując w poszukiwaniu potencjalnych usterek. Gdyby nie bezgraniczna cierpliwość i oddanie pracowników Ser- vice Historiąue w Vincennes oraz Francuskiej Biblioteki Narodowej, Bi blioteki Arsenału i Biblioteki Sainte-Genevieve w Paryżu, zarówno moi badacze, jak i ja sam uznalibyśmy zadanie przejrzenia tak ogromnej ilo ści materiałów za niewykonalne. Jak się okazało, również British Library posiadała egzemplarze wielu ważnych francuskich tekstów, a pracujący tam bibliotekarze okazywali zawsze dobry humor, nawet gdy zamówione książki bardzo często niemal się rozsypywały i, gdy tylko je oddaliśmy, trzeba było poddawać je konserwacji. W dzisiejszych czasach, kiedy tyle
jest przepisów i reguł, będących bez wątpienia owocem przykrych do świadczeń, przyjemnie jest jednak znaleźć przynajmniej jedną bibliotekę, gdzie nadal można brać książki prosto z półek i otrzymywać błyskawicz nie fotokopie, ilekroć się tego potrzebuje. Taka jest biblioteka w Institut et Musee Voltaire w Genewie, znakomicie prowadzona przez Catherine Walser. Wydanie niniejszej książki nie byłoby możliwe bez dodatkowej cen nej pomocy następujących osób, które wymieniam w mniej więcej chro nologicznym porządku: Peter Wells, Felix Markham, John Armstrong, Bernard Caire, Barbara Brindlecombe, Peter Mills, Sarah Macdonald, Laetitia Audumares, Burcu Baikali, Claire Sauvrage, Jeanne du Canard, Stephane Bibard, Simon Macdonald, Dominicjue Wells, Camille Lebosse, John Beare, Tim Macdonald, Andrew Łownie, Genna Gifford, Catherine Milelli, Jeremy Hoare, Anthony Levi, Jean-Pierre Boudet, Joseph Miąueu, Claire Trocme oraz Becky Hardie, redaktor odpowiedzialny za sporzą dzanie listy wydawniczej w wydawnictwie Constable. Wstęp Moje historyczne zainteresowanie losem Trzech Muszkieterów i sprawą Człowieka w Żelaznej Masce zaczęło się od niezwykłe go połączenia Hollywoodu i Napoleona. Mój nauczyciel historii w Hert- ford College w Oksfordzie, profesor Felix Markham, napisał biografię Napoleona, którą „New York Times" nazwał arcydziełem. Został więc za angażowany przez Stanleya Kubricka jako konsultant przy planowanym epickim filmie o życiu Napoleona, który Kubrick zamierzał nakręcić dla MGM. Felix nie wiedział, jakiego honorarium winien zażądać, zadzwonił więc do mnie z prośbą o radę. Dodawszy zero czy dwa do sumy, o jakiej Felix początkowo myślał, zasugerowałem, że powinien też zaoferować, za cenę odpowiednio wyższą, że sprzeda MGM prawa do swojej książki. Ku zdumieniu Feliksa, MGM przyjęło jego ofertę, ale jak zawsze, oznaczało to, że zażąda czegoś w zamian. Kubrick chciał, by życie każdej z postaci występujących w filmie zo stało dokładnie opisane, rok po roku. Miało mu to pomóc w tworzeniu intrygi. Felix zaangażował do tej pracy swych obecnych i dawnych stu dentów, w tym mnie. A ponieważ najwyraźniej okazałem się jedyną oso bą z listy MGM, która oddała pracę na czas, a i sam Felix okazał się opie szały w odpowiadaniu na tysiące pytań autorów scenariusza, zirytowany Kubrick przysłał mi telegram z prośbą o pomoc w rozwiązaniu problemu. Felix wmówił mu, że w oksfordzkich collegeach życie jest tak klauzuro we, że nie można telefonować do studentów. Gdy niechcący zniweczyłem nierozsądną linię obrony mojego profesora, podając Kubrickowi prawid łowy numer kierunkowy, reżyser zaczął bombardować Feliksa telefona mi. A że Kubrick, który właśnie wrócił do Los Angeles, gdzie starał się o większy budżet, nigdy nie przyjmował do wiadomości różnic w strefach czasowych, większość telefonów miała miejsce w środku nocy, ku wście-
kłości Feliksa i portiera collegeu, gdyż stara centralka, którą musiał ob służyć, żeby połączyć rozmowę, hałasowała mu nad łóżkiem. Ostatecznie jednak rosnące koszty filmu, w tym opłacenie 45 tysięcy w pełni wyekwipowanych żołnierzy rumuńskich, którzy mieli odgrywać Wielką Armię Napoleona, okazały się za wysokie dla MGM, nawet je śli chodziło o reżysera, którego Spartakus zarobił fortunę. Z filmu zre zygnowano właśnie w chwili, gdy kończyłem poszukiwania dotyczące Fanny de Beauharnais, ciotki Józefiny, która była jej przyzwoitką, ilekroć Napoleon przychodził na podwieczorek. Kochankiem Fanny był niejaki Michał de Cubieres, który klecił beznadziejnie słabe wiersze popierające rewolucję francuską. Przypadkiem odkryłem, że dzień po wzięciu Basty- lii jako pierwszy opublikował to, co, jak twierdził, było prawdziwą histo rią Człowieka w Żelaznej Masce, a mianowicie, że był on bratem bliź niakiem Ludwika XIV. Gdy skwapliwie podzieliłem się tym odkryciem z Kubrickiem, który porzuciwszy MGM przeniósł się do Warner Brothers i szukał nowego historycznego tematu, reżyser lakonicznie odpowiedział: „Bliźniaki nieciekawe. Znajdź coś innego”. W ten sposób wysiłki ponad stu historyków na przestrzeni ponad dwustu lat zostały załatwione jed nym zwięzłym zdaniem z Hollywood. Niedługo potem autor powieści podróżniczych Arthur Eperon zapro sił mnie do restauracji Rules w Londynie. Nie wiedziałem wówczas, że Arthur wydawał wtedy niemal dosłownie ostatnie 200 funtów na ten wy stawny obiad, ale w czasie owego spotkania zrodził się pomysł na książkę Travellers France, która wylądowała na szczycie listy bestsellerów „Sun- day Times a i uratowała Arthura od całkowitego bankructwa. Dzięki nowo nabytej sławie Arthur został zatrudniony na stanowisku wydawcy nowej erudycyjnej serii przewodników po Francji, która miała pobić Bae- deckera, a ja otrzymałem zlecenie napisania tomu poświęconego Prowan sji i Lazurowemu Wybrzeżu. Miał on obejmować m.in. serię miniatur o historycznych wydarzeniach i postaciach związanych z tym regionem Francji, w tym o więźniu trzymanym na Wyspie Świętej Małgorzaty w pobliżu Cannes i zwanym Człowiekiem w Żelaznej Masce. Zaciekawiony zacząłem zbierać stare książki o Żelaznej Masce. Pro ponowano ponad pięćdziesiąt rozwiązań tej tajemnicy, ale żadne z nich nie było przekonujące. Zauważyłem, że wszystkie prace na ten temat mają jedną wspólną cechę: poświęcają nieproporcjonalnie dużo miejsca oba laniu konkurencyjnych hipotez. Felix Markham, który zaczął wówczas wykładać gościnnie na Uniwersytecie Południowej Karoliny, też wskazał mi tę prawidłowość, posługując się swoim ulubionym środkiem komu nikacji, zamorską pocztówką. Był kiedyś na wykładzie w Manitoba, pro wadzonym przez profesora Henri Francqa, eksperta od Maski. Wykład ten obudził również jego zainteresowanie tym tematem. „Gdyby może, jak profesor Francą, historycy francuscy podeszli do problemu analitycz nie”, pisał Felix, „zobaczyliby, że Człowiekiem w Żelaznej Masce absolut nie nie może być żaden z proponowanych kandydatów i zaczęliby szukać gdzie indziej”. Moja odpowiedź sprowokowała Feliksa do napisania kolejnej po cztówki, która doszła z dużym opóźnieniem. „Liczy się kontekst”, pisał. „Odpowiedź leży w kontekście. On został uwięziony z jakiegoś powo du. Znajdź powód, znajdziesz Maskę”. Niżej był słabo czytelny dopisek: „Charles Samaran powiedział mi, że jego dozorca Saint-Mars był musz kieterem i sądzi, że Trzej Muszkieterowie mogą być kluczem. Szukaj muszkieterów”. Samaran, który dożył wieku 103 lat, był najstarszym z francuskich historyków. Wśród licznych książek, które napisał, znajdowała się też biografia dArtagnana, który doszedł do stopnia kapitana muszkieterów. Samaran zrehabilitował siedemnastowiecznego biografa dArtagnana, Courtilza de Sandras, wcześniej uważanego przez wielu historyków za szarlatana. Zaś Felix Markham za pośrednictwem swej niezwykłej sieci współpracowników akademickich rozpowszechnił prace profesora z Ore- gonu, Benjamina Woodbridgea, który zajmował się Courtilzem i jego obszerną spuścizną literacką. Papiery Woodbridgea zawierały bogactwo szczegółów o Courtilzie i w nich właśnie znalazłem ważną informację. Otóż podczas gdy powszechnie wierzono, że Courtilz przebywał na wy gnaniu w Holandii, w rzeczywistości był uwięziony w Bastylii dokładnie w tym samym czasie, co Maska. Pojawienie się tych drobnych, ale bardzo istotnych elementów hi storii, nadal pozostawia braki w układance. Ale stosując się do zaleceń Markhama, szybko odkryłem, że odgrywa tu istotną rolę wiele najbar dziej intrygujących wydarzeń w historii Francji. Między innymi kwestia pochodzenia Ludwika XIV, tajny traktat z Dover między Anglią i Fran cją oraz Afera Trucizn na francuskim dworze. Tajemnica, która stanowiła przez stulecia taki problem dla historyków, umieszczona we właściwym kontekście, nie była już niemożliwa do rozwikłania. I miała zadziwiają cy związek z muszkieterami. Dokładnie trzysta lat po tym, jak widziano go żywego po raz ostatni, być może Człowiek w Żelaznej Masce wreszcie ujawni swe prawdziwe oblicze.
z 5 o 2 w tr N Z >z ►< >/5 ►< N- £ X< £ cn 7? C
Północna Francja i wczesne kampanie Ludwika XIV Calais ■ D L>j . r t Maastricht-* \ V i •'K' \ . 'T■ t - ______Lille V \ ■ Sambra Arras . • ' * O v 1hse Amiens Metz Paryż St-Germain- en-Laye • i #Vincennes Wersal St-Maur vaux-le-Vicomte Fontainebleau ^M oret-sur-Loing Nantes 250 km Palteau Orlean r:/ ^ \a n c e" Dijon •Besanęon -Com /£ Połud n iow a Francja i podróże C złow ieka w Żelaznej M asce •Chalon-sur-Saóne • Bourbon-rArchambault Awinion G rassj Mougines1 .esAix-er>- 'Marsylia \ spa S\sjętej Małgorzaty • Besanęon Langres* Mediolan* - Ca“l . Grenoble* Ejiiles «łu ryn Bardonneche* * Ptage|as Brianęon* •Pignątol
Prolog Fakty w baśni Trzej Muszkieterowie, Atos, Portos i Aramis, którzy swą nieśmiertel ność zawdzięczają Aleksandrowi Dumas, nie są fikcyjnymi posta ciami, ale istnieli naprawdę. Faktem jest również ich słynny pojedynek z gwardzistami kardynała Richelieu, kiedy to u ich boku walczył młody dArtagnan, świeżo przybyły do Paryża. Historia Trzech Muszkieterów jest też ściśle związana z losami najbardziej fascynującego więźnia w hi storii, Człowieka w Żelaznej Masce. Jego prawdziwa tożsamość i tragicz ny żywot są o wiele bardziej niezwykłe niż to, co mógłby sobie wyobrazić nawet sam wielki Dumas. Trop, który śledzi niniejsza książka, wiedzie od muszkieterów do po nurych więzień francuskich w Pignerol, Exiles, na Świętej Małgorzacie i w Bastylii, w których za życia pogrzebano Człowieka w Żelaznej Masce. Trop ten zaczyna się wewnątrz wspaniałego i skorumpowanego świata, ja kim był dwór Ludwika XIV, wtajemniczy i przerażający sposób powiązany z paryskimi czarownicami i trucicielami. Historia ta jest jednak wyjątko wo dobrze udokumentowana. Dotąd możemy czytać niezliczone rozkazy wysyłane przez królewskiego ministra wojny Louvoisa do Saint-Marsa, strażnika Maski. Rozkazy dotyczą sposobu, w jaki należy więźnia trans portować, pilnować i żywić. Niniejsza książka opiera się na owym bogactwie oryginalnych doku mentów. Niektóre z nich nigdy nie zostały prawidłowo ocenione. Naj ważniejsze źródła są opisane w tekście, ilekroć jest to potrzebne. W bi bliografii zamieszczonej na końcu książki znajduje się natomiast pełna lista dokumentów związanych z tematem. W przypisach i źródłach za warte są dodatkowe informacje dotyczące interpretacji materiału źród łowego. Należy do nich opis bogatego nazewnictwa francuskiej monety w XVII wieku wraz z obliczeniem jej przybliżonej wartości w obecnych
czasacn. Dołączyłem też indeks głównych postaci oraz chronologię wy darzeń. Czytelnik może przejrzeć te aneksy oraz przypisy do rozdziałów do dziesiątego włącznie bez obawy, że tożsamość Człowieka w Żelaznej Masce zostanie mu przedwcześnie ujawniona. Niektóre z oryginalnych dokumentów, związanych z historią najsłyn niejszego więźnia wszech czasów, były dotychczas bądź pomijane, bądź źle interpretowane. Dość szybko stało się oczywiste, że Człowiek w Żela znej Masce nie był ani bratem bliźniakiem Ludwika XIV, ani Eustachym Daugerem, jedynym wiarygodnym z wcześniej proponowanych kandyda tów. O Daugerze zresztą prawie nic nie wiedziano. Nawet te nieliczne fak ty, co do których większość historyków była do tej pory zgodna, a miano wicie data uwięzienia Człowieka w Masce i data jego śmierci w Bastylii, również należy zakwestionować. Teraz wreszcie można odpowiedzieć na trzy kluczowe pytania, na które dotychczas nikt nie odpowiedział: ♦ Dlaczego nie można było po prostu pozbyć się Człowieka w Żela znej Masce? ♦ Dlaczego był zmuszony do noszenia metalowej osłony twarzy? ♦ Kim był? Absolutystyczna władza siedemnastowiecznej Francji włożyła bez precedensowy wysiłek w ukrywanie tożsamości Człowieka w Żelaznej Masce, zaprzeczając wręcz jego istnieniu. A jednak zupełnie nowe i zdu miewające wyjaśnienie, zaproponowane na tych stronach, jest jedynym, które zgadza się ze wszystkim faktami. Choć drzwi do paranoicznego i spiskującego świata Króla Słońce wciąż są ledwo uchylone, jednak ten klucz bez wątpienia pasuje do zamka. I Gaskończyk w Paryżu Wkrótce po tym, jak Henryk IV zmarł od ciosu sztyletem zadane go mu przez zamachowca na paryskiej ulicy, utworzony został elitarny oddział dla ochrony królów Francji. Syn Henryka Ludwik XIII w obrębie swego pałacu korzystał z własnej straży przybocznej, wszędzie poza pałacem natomiast ochronę zapewniali mu muszkieterzy Jego Kró lewskiej Mości, w razie potrzeby na własny koszt. Towarzyszyli królowi przy oficjalnych wizytach, eskortowali go w czasie wojennych kampanii i trzymali straż dzień i noc w miejscu, gdzie spał. Za najodważniejszych uchodzili muszkieterzy wywodzący się z Bearn i Gaskonii, dwóch najbardziej oddalonych prowincji Francji. Gaskoń czyk niemal niczym nie różnił się od Bearneńczyka, za to obaj różnili się od mieszkańców innych prowincji: byli niscy - nawet jak na owe czasy - smagli i ogorzali. Wygląd ten nie działał na ich korzyść: kojarzono ich z łotrzykami, zanim jeszcze otwarli usta. Większość mówiła dialektem bearneńskim, jedną z odmian okcytańskiego. Dynamiczny, ostry i w du żej mierze niezrozumiały dla innych, język ten był tak odległy od francu skiego, jak niderlandzki bądź duński. Zarówno Bearneńczycy, jak i Ga- skończycy słynęli z tego, że jak nikt inny potrafili koloryzować, do tego stopnia, że francuski czasownik gasconner znaczył tyle, co łgać, a „gasko- nada” była synonimem najbardziej piramidalnego kłamstwa. Ich słabo zaludniony kraj u podnóża Pirenejów był ojczyzną bardziej wojowników niż oraczy. Był to skalisty region pocięty rwącymi potoka mi, przełęczami górskimi, zawrotnymi przepaściami i porośnięty gęstymi dębowymi lasami, nawiedzanymi - jak wierzyli chłopi - przez wampiry i wilkołaki. Ale nawet zwyczajne wilki były wystarczająco niebezpieczne. Polowały w stadach, porywając zwierzęta hodowlane, a nierzadko małe dzieci, które nieroztropnie oddaliły się od domu. Nocą ludzie i bydło kry-
li się wspólnie w bastides, wioskach chronionych ziemnymi wałami i po łączonych wyboistymi ścieżkami. Najbiedniejsi chłopi wiedli nędzne życie we wszechobecnym brudzie i smrodzie, w pozbawionych okien, krytych strzechą lepiankach. Cierpie li nieustanny głód. Uprawne grunty, wydarte lasom metodą karczowania, były mało żyzne, dostarczając mizerne plony za cenę niewspółmiernie ciężkiej pracy. Nawet dobrzy rzemieślnicy, jak garncarze, młynarze czy kowale, z trudem mogli się utrzymać, gnębieni podatkami. Jakby tego było mało, maruderzy z najemnych wojsk, „wojenne wraki naznaczone francą i nadające się tylko na stryczek”, terroryzowali mieszkańców, łu piąc ich z wątłego mienia. Panowie tych żałosnych włości dla własnego bezpieczeństwa miesz kali w wysoko wzniesionych zamkach, które dni świetności miały już dawno za sobą. Ich nieustannie naprawiane tylko, a nie odbudowywa ne mury były zbiorowiskiem łat na łatach. Szczeliny zaklejano kiepskim wapnem, a dachy z czerwonej dachówki przepuszczały deszcz. Nie więk sze od skromnych współczesnych domów wiejskich, „zamki” te otoczone były bezładną zbieraniną budynków gospodarczych, takich jak stodoła, piec, tłocznia wina lub składzik na masło. Podłogi stanowiło wilgotne klepisko, na którym stały szerokie dębowe stoły i krzesła. W maleńkich przyległych izdebkach przechowywano naczynia kuchenne lub spała tam służba. Państwo zaś spędzali większość czasu na piętrze, w skromnie umeblowanej, ale suchszej komnacie, do której wiodły dębowe schody. Drewno dębowe i praca przy jego obróbce były tanie. Musiały być, gdyż większość szlachty, choć nie żyła w takiej nędzy, jak ich poddani, również była bardzo biedna. Charles Perrault, siedemnastowieczny pi sarz, odwiedził niektórych szlachciców w Gaskonii i Bearn, a spartańskie warunki, w jakich żyli, stały się inspiracją do napisania jego wersji Kop ciuszka z postacią zubożałego barona Harduppa, ojca bohaterki. Perrault wprowadził szklany pantofelek do baśni przez pomyłkę. Pomylił on bear- neńskie słowo vair, oznaczające „skórę zwierzęcą” - najpowszechniejszy w tym regionie materiał obuwniczy - z francuskim verre, czyli „szkło”*1. ' Ściśle rzecz biorąc błąd nie pochodził od Perraulta, ale od jego czytelników. Nic me wskazuje na to, by Perrault myślał o absurdalnym szklanym pantofelku. H. de Balzac i A. France uznali, że Perraultowi chodziło o pantofelek skórzany. Natomiast niepewność co do ortografii rzadkich wyrazów mogła wprowadzić czytelnika nie znającego słowa va,r w błiłd- t o więcej, termin vair wcale nie jest dialektalizmem bearneńskim czy okcytańskim, ale powszechnym słowem francuskim (przyp. tłum.). Za czasów Henryka IV, pierwszego króla Francji pochodzącego z Bć- arn2, rozwinął się handel, dzięki czemu bearneńskie i gaskońskie miesz czaństwo zaczęło prosperować. )ego przedstawiciele mogli więc nieba wem z łatwością przejąć każdy kawałek ziemi wystawiony na sprzedaż przez mało przedsiębiorczą i coraz bardziej biedniejącą szlachtę. Przod kowie muszkieterów kupowali włości, które - choć niewielkie - wiąza ły się ze wszystkimi przywilejami przysługującymi francuskiej szlachcie mieczowej. Niektórzy z ambitniejszych kupców wydawali swe córki za przed stawicieli szlachty, gotowych schować swą dumę do kieszeni i zaakcep tować zięciów z niższych sfer w zamian za zastrzyk gotówki. Z takiego właśnie związku pochodził Karol dArtagnan, syn gaskońskiego pobor cy podatków i rzeźnika Bertranda de Batz oraz Franciszki de Montes- quiou dArtagnan, należącej do jednej z wielkich szlacheckich rodzin francuskich. W połowie lutego 1640 roku siedemnastoletni mniej więcej dArtagnan opuścił swą rodzinną Gaskonię i wyruszył do stolicy Francji. Była to bar dziej ucieczka niż wyjazd z fanfarami, nie miał bowiem błogosławieństwa swej matki. Była ona przyzwyczajona do stawiania na swoim. Gdy ród Monteskiuszy przeciwstawiał się planom jej małżeństwa z Bertrandem de Batz, postawiła ich przed faktem dokonanym, zachodząc w ciążę. Ale w czerwcu 1636 roku Bertrand zmarł nagle, zostawiając rozliczne dłu gi. Franciszka postanowiła zrobić wszystko, by nie stracić zamku Castel- more niedaleko Łupiąc, siedziby rodu od połowy szesnastego wieku. W praktyce oznaczało to, że jej siedmioro dzieci będzie musiało zacząć za rabiać na życie. Sielskie dzieciństwo dArtagnana, spędzone na fechtowa- niu się ze starszymi braćmi, ilekroć wracali z wojen, nagle się skończyło. Franciszka przysposobiła go do pomocy w prowadzeniu rodzinnej rzeźni w Łupiąc, a także pokazała mu, jak zapisywać otrzymane i należne wpła ty w ciężkich, poplamionych inkaustem księgach podatkowych: rodzi na miała bowiem monopol na ściąganie podatków z okolicznych miesz kańców. Jako nieuleczalny romantyk, marzący o przygodzie i chwale, dArtagnan nie widział siebie w roli rzeźnika lub poborcy podatkowego, tym bardziej że okazało się, iż każde zajęcie handlowe wymagało elemen tarnej przynajmniej znajomości matematyki. DArtagnan był beznadziej ny w rachunkach i zaledwie umiał pisać i czytać. 2 Henryk IV, pierwszy Burbon na tronie Francji, był po matce Joannie d’Albret królem Nawarry. Wychował się w Bearn i nazywany był powszechnie „Bearneńczykiem (przyp. tłum.).
Mimo tych braków w edukacji i uporu matki, nie zgadzającej się, by wstąpił do wojska, d’Artagnan miał wszelkie widoki na wojskowy suk ces, a to dzięki swym świetnym znajomościom. Dwaj spośród jego braci służyli już w muszkieterach, a jego wuj Henryk de Montesąuiou, świe żo mianowany gubernatorem Bayonne, był niegdyś wyższym oficerem w jednym z czołowych regimentów gwardii. Henryk był zachwycony, że może pokrzyżować plany swej siostry, i prawie na pewno od niego właś nie pochodziło dziesięć pistoli, które wziął ze sobą dArtagnan na drogę. Również Montesąuiou dał swemu siostrzeńcowi list polecający do innego kupieckiego syna, samego kapitana muszkieterów Jana Arnolda du Pey- rer de Trois-Villes, którego nazwisko powszechnie wymawiano Treville. Jak wcześniej jego bracia, dArtagnan przybrał szlacheckie nazwisko po matce, chociaż nie miał do tego prawa. Niestety, środek transportu, którym dysponował, w znacznym stopniu udaremniał jego wysiłki, by uchodzić za ważną osobistość. Mały, żółty wierzchowiec, jedyny koń, którego można było wyprowadzić z zamku Castelmore nie zwracając ni czyjej uwagi, stosowniejszy był do pługa niż do noszenia hardego wojaka. DArtagnan z trudem utrzymywał swój gaskoński temperament na wo dzy, gdy rozmiar, kształt i maść konia wywoływały powszechne kpiny. Do poważnego incydentu doszło wreszcie w Saint-Die, niedaleko Blois, gdzie dArtagnan postanowił zyskać na czasie, korzystając z barki płynącej w górę Loary, która w XVII wieku była głęboką i żeglowną rze ką. Między jego potencjalnymi towarzyszami podróży czekającymi na brzegu był hrabia de Rosnay, wracający z niezbyt chwalebnej misji, z jaką wysłał go pierwszy minister króla, kardynał Richelieu. Rosnay należał do potężnej sieci agentów, kierowanej przez kardynała - złowrogiego pają ka czyhającego w środku pajęczyny. Richelieu zapewniał sobie ich lojal ność za pomocą systemu nagród i pogróżek. Hrabiego de Rosnay trzymał w szachu, nie pozwalając wypuścić na wolność jego brata, którego uwięził pod fałszywymi zarzutami. Rosnay, spieszący się, by jak najszybciej zdać kardynałowi sprawę ze swej misji, uczynił kilka szyderczych uwag o moż liwościach dArtagnanowego konika. Jak miałby się on nadawać do dłu giej podróży, skoro był tak zmęczony, że mógł „zaledwie podnieść ogon” i opierał się przeciw przeprowadzeniu go przez drewniany trap wiodący na barkę. Młody Gaskończyk nie był w stanie dłużej nad sobą panować: wyciągnął żywo szpadę i zażądał satysfakcji. Ale Rosnay nie zamierzał dać się wciągnąć w uczciwą walkę, toteż na jego znak dArtagnan padł pod ciosem, który zadał mu z tyłu jeden z pachołków hrabiego. Ocknął się w celi. Miał rozbitą głowę, był oskarżony o napaść, pozbawiony konia, siodła, broni, pieniędzy oraz listu, który jego wuj napisał do Trćville’a. Można się domyślać, że te znakomite referencje, zabrane po namyśle przez Rosnaya, wylądowały z innymi dokumentami na biurku kardyna ła, który nie mógł przewidzieć, jakie znaczenie zyska kiedyś dArtagnan. Dlatego też Richelieu, rzuciwszy okiem na papier, spalił go w kominku. W tym samym czasie dArtagnan, nie mogąc zapłacić grzywny, gnił w pro wincjonalnym więzieniu przez dwa i pół miesiąca, nie mając nawet ko szuli na zmianę. Dopisało mu jednak niezwykłe szczęście: przejeżdżający tamtędy szlachcic z Orleanu nazwiskiem Montigre, który też miał pora chunki z Rosnayem, usłyszawszy, kto jest odpowiedzialny za nieszczęście dArtagnana, ulitował się nad nim. Zapłacił za niego grzywnę i nawet hoj nie wspomógł, dając pieniądze na drogę i pożyczając odpowiedniejszego konia, niż utracony żółty wierzchowiec Gaskończyka. Nawet gdyby jego podróż do Paryża mniej obfitowała w przygody, dArtagnan i tak potrzebowałby niemal trzech tygodni, by dotrzeć do sto licy Francji, jadąc drogami, które właściwie zasługiwały na miano ścieżek i były prawie nieprzebyte przy deszczowej pogodzie. Los jednak sprawił, że trzy tygodnie zamieniły się w trzy miesiące i dArtagnan przybył do Paryża mniej więcej w połowie maja. Dla wiejskiego chłopaka, jakim był, stolica ze swymi pięciuset tysiącami mieszkańców musiała się jawić zu pełnie baśniowo. Skrzyp skrzydeł kilkunastu wiatraków - niektóre z nich przemyślnie wbudowano w rozpadające się mury miejskie - obracających się w jednym rytmie, brzmiał, jakby jakiś olbrzym kręcił wielką korbą, by zemleć swe zboże w ich prymitywnych żarnach. Za nimi dArtagnan wi dział niekończący się las dachów, których pokrycia lśniły w słońcu. Set ki kominów osnuwały nieustającym dymem gęściej zaludnione dzielnice miasta. W którą stronę by się nie obrócił, dArtagnan dostrzegał wciąż nowe, zadziwiające rzeczy. Nad dachami rysowały się wspaniałe wieże Notre-Dame i Saint-Germain-des-Pres, zębate mury królewskiej siedzi by w Luwrze oraz ponure sylwetki więzień znanych jako Grand-Chatelet i Bastylia. Nawet jadąc konno, dArtagnan z trudem przebrnął przez południo wą bramę noszącą imię Saint-Jacąues. Nieprzerwany strumień mułów, osłów, krów i świń blokował przejście, o które walczyły karety szlachty z chłopskimi furmankami. Codziennie do miasta wjeżdżały tysiące tych ostatnich, by sprzedawać żywność mieszkańcom. Po sforsowaniu bra my wszyscy ci ludzie rozpływali się w gąszczu zaułków i wąskich uliczek, przy których tłoczyły się malutkie sklepiki i warsztaty. Czy sprzedawano w nich filtry miłosne i amulety, czy garnki, drabiny czy używaną odzież,
lowai z tych sklepów piętrzył się na bruku, dodatkowo utrudniając ruch. Większość ulic miała zaledwie pięć stóp szerokości, a wyższe budynki po obu stronach niemal stykały się ze sobą na wysokości trzeciego piętra, sprawiając, że w klaustrofobicznych przejściach między nimi panował wieczny półmrok. D’Artagnan przybył na krótko przed zmierzchem, gdy szykowano się już do zamknięcia bram miejskich. Podnoszono ciężkie drewniane belki, gotując się do ryglowania - był to znak, że należy zamykać skle py. DArtagnan posuwał się więc naprzód wśród łoskotu zatrzaskiwanych drewnianych okiennic i zasuwanych z pośpiechem metalowych rygli. W pół godziny wrzawę zastąpiła groźna cisza, przerywana jedynie odgło sem spiesznych kroków praworządnych obywateli starających się dotrzeć do swych bezpiecznych domów przed nocą. O tej godzinie Paryż stawał się niebezpieczną krainą nocnych włóczę gów. Ten podziemny światek przyciągał niewykształconych i bezrobotnych mężczyzn i kobiety, którzy żyli na granicy nędzy. Rabusie i rzezimieszki sprzedawali swe łupy na złodziejskich targach w bocznych uliczkach i za ułkach. Ich istnienie było powszechnie wiadome, co nie przeszkadzało paserom działać otwarcie, bez obawy przed aresztowaniem. Miasto nie miało zorganizowanej policji. Patrolowali je, z niewielkim zapałem, funk cjonariusze wciąż zwani „łucznikami, choć zamiast niegdysiejszych kusz nosili ukryte pod płaszczami pałki. Gdy po obchodzie wracali do domów na spoczynek, z cienia wyłaniały się gangi rzezimieszków i rozchodziły po ciemnych ulicach. Każdego roku miało miejsce ponad trzysta mor derstw, których sprawcy nie zostali złapani. Zostawiali oni ciała ofiar tam, gdzie je zaatakowali. O świcie miejscy funkcjonariusze zbierali zwłoki na wozy. Ostrożni paryżanie wychodzili z domów jedynie za dnia. Ci, którzy mogli sobie na to pozwolić, nosili buty z wysokimi cholewami, by chro nić się przed błotem rozbryzgiwanym przez końskie kopyta i koła po wozów. Owo błoto składało się w istocie bardziej z ludzkich odchodów niż z ziemi, jako że nocniki opróżniano, wylewając ich zawartość z gór nych okien na piętrze. W mieście bez kanalizacji smród był zimą przykry, a latem nieznośny. Określane lokalnie jako la crotte, uliczne błoto zawie rało również zwierzęce odchody, gnijące warzywa i podroby wyrzucane wprost na ulicę ze sklepów i rzeźni. DArtagnan, nie mając perfumowa nych rękawiczek - podstawowego elementu stroju każdego eleganckiego szlachcica - nie mógł osłonić się przed fetorem, który z pewnością dawał mu się we znaki na długo przed tym, zanim mógł zobaczyć, co go po lO woduje. „Paryż był prawdopodobnie najbrudniejszym miastem Francji, a (...) paryskie błoto dawało się wyczuć już na dwie mile przed bramami”. Domy nie były skanalizowane i nawet w Luwrze szlachta dawała przy kład, załatwiając się „na balkonach, na schodach i za drzwiami. Czynio no to otwarcie i bez skrępowania. Hrabia de Brancas, dworzanin królo wej Anny, prowadził ją za rękę do tańca długim pałacowym korytarzem. Nagle, gdy stwierdził, że pełny pęcherz za bardzo mu dokucza, wypuścił dłoń królowej i obficie zmoczył wyłożoną tkaniną ścianę, po czym wrócił do swej damy i ujął jej rękę, jak gdyby nigdy nic. Takie nieokrzesane zwy czaje miały długi żywot. Jeszcze w następnym pokoleniu Antoni de Cour- tins wciąż uważał za konieczne przestrzec w swym podręczniku etykiety, by dworzanin nie obnażał swego członka w obecności dam. Czując, że z wielu ważnych przyczyn należałoby jak najszybciej zna leźć schronienie wewnątrz jakiegoś domu, dArtagnan z trudem, ale bez przygód dotarł w zapadającym zmroku do gospody zwanej Gaillard Bois. Gaillard znaczy po francusku „wesoły” lub „sprośny”, wyrażenie conter des gaillardises oznacza „opowiadać nieprzyzwoitości”. W rodzaju żeń skim une gaillarde to „dziewka, „ulicznica, łatwo więc zrozumieć, dla czego taka oberża wydała się dArtagnonowi atrakcyjna. Słowo „bois na tomiast wskazywało nie tylko na „drewno, ale było też aluzją do „drewna sprawiedliwości”, czyli do szubienicy3. Gospoda Gaillard Bois znajdowała się przy ulicy o mało gościnnej nazwie Grabarzy, wskazującej na zawód, jakim parała się większość mieszkańców tej okolicy. Mając kata i graba rza za patronów, oberża Gaillard Bois z pewnością nie była miejscem, w którym można by bezkarnie przewrócić cudzy kufel. Pierwszy biograf dArtagnana, Gatien de Courtilz de Sandras, twierdzi, że ów mógł sobie pozwolić jedynie na malutki pokoik na tyłach od strony należącego do gospody podwórka, na którym goście hałasowali przy świetle pochodni. Gaskończyk wstał więc raczej późno i niewyspany. Informacje rozsiane w tekście Courtilza pozwalają wyobrazić sobie, jak dArtagnan, z pewnoś cią źle zorganizowany, ale bardzo podniecony, spędził następne godziny. Gaillard Bois znajdowała się niedaleko muszkieterskich koszar, któ re były celem jego podróży. Mieściły się one na ulicy Tournon, ale dArtagnan z wrodzoną gaskońską niecierpliwością zajął się czymś in 3 Przekład określenia une gaillarde na dosadną „dziewkę” jest dość wolnym tłumaczeniem, chodzi bowiem nie tyle o ulicznicę, co o kobietę zbyt swobodną; jako przydawka do rzeczownika bois - „drewno”, przymiotnik gaillard występuje bez wątpienia w znaczeniu „solidny, dobrze osadzony". W całym wyrażeniu nie ma więc raczej aluzji ani do ulicznic, ani do szubienic (przyp. tłum.).
nym. Pragnął zemścić się na Rosnayu, ale paryżanie słysząc, że szuka jed nego ze współpracowników kardynała, omijali go szerokim lukiem. Zale dwie rok wcześniej Richelieu wcielił dwa tysiące najbardziej kłopotliwych mieszczan do armii, po czym wysłał ich do walki z Hiszpanami we Flan drii. Nikt nie miał więc ochoty pójść w ich ślady. D’Artagnanowi udało się tylko dowiedzieć, gdzie mieszka sam kardynał: na prawym brzegu Sek wany, kilka ulic od brzegu. Stąpając ostrożnie wśród ludzkich odchodów i kuchennych odpadków, skierował się więc ku rzece. Najdogodniejszym dla dArtagnana przejściem był Pont Barbier, chwiejny czerwony most z drewna, wybudowany przez handlarza nieru chomości Ludwika Le Barbier. Polepszając komunikację między brzegami Sekwany, Barbier chciał sprawić, by cena jego domów wzrosła. Zwłaszcza zależało mu na tych, które właśnie wybudował. Były to ceglane kamienice po obu stronach Palais-Cardinal (Pałacu Kardynalskiego), nowej wspa niałej rezydencji Jego Eminencji. Problem Barbiera polegał na tym, że główną zaletą owych domów miał być widok na wspaniałe ogrody na leżące do pałacu, długie na dwieście jardów i szerokie na sto. Niestety, na rozkaz Richelieu ściany sąsiadujące z pałacem nie miały ani jednego okna, od piwnic aż po dach. Barbier zaś nie mógł w żaden sposób wpły nąć na tę decyzję, gdyż kardynał potajemnie wykupił teren, na którym domy wybudowano. W efekcie połowa z czterdziestu pięciu budowli ni gdy nie została sprzedana, powodując tym samym ruinę Barbiera. Eliminacja miejsc dogodnych dla ewentualnego skrytobójcy była tyl ko jednym z licznych środków przedsięwziętych w celu ochrony Pałacu Kardynalskiego. Nazajutrz po przybyciu dArtagnana do Paryża rezyden cji pilnowano ze zdwojoną czujnością, gdyż Richelieu przebywał właś nie w swej siedzibie. Setki - jak się zdawało młodemu Gaskończykowi - zbrojnych ludzi, gwardzistów kardynała, identycznie ubranych, spo glądały podejrzliwie na każdą nieznaną twarz, więc po kilku daremnych próbach dArtagnan porzucił nadzieję na dostanie się do środka i znale zienie Rosnaya. Niepocieszony wracał więc ku rzece, gdy spostrzegł po raz pierwszy prawdziwego muszkietera stojącego na straży przy wejściu do mizernej królewskiej siedziby w Luwrze. DArtagnan poczuł ten sam przypływ podniecenia i nadziei, jakiego doświadczył, gdy opuszczał Ga- skonię. Uznał, że oto nadeszła pora, by udać się do Treville’a, kapitana muszkieterów. Wiedział jednak, że aby zrobić dobre wrażenie, musi za dbać o wygląd, i postanowił wydać resztę swych liwrów na nowe pióro do kapelusza i barwną wstążkę do kołnierza koszuli. Było to łatwe zadanie, gdyż z miejsca, w którym stał, słyszał nawoływania sklepikarzy z Pont Neuf. Most ten był usytuowany o kilka kroków w górę rzeki. Nie sposób było go ominąć, gdyż działał jak magnes na wszystkich odwiedzających Paryż. Pont Neuf, czyli „Nowy Most”, wybudowany w kamieniu za Henry ka IV, nie był już taki nowy, ale w ciągu trzydziestu lat jego status jako centrum stolicy tylko się umocnił. Była to niezwykła kombinacja głów nej arterii miasta z bazarem, wzdłuż balustrad ciągnęły się bowiem licz ne stragany. Przechodnie mogli tu kupić wszystko: od olejnego obrazu po specyfik rzekomo leczący każde zatwardzenie, aczkolwiek łyk wody z przechodniego kubka, oferowany przez jednego z sześciuset nosiwodów stolicy, czerpiących wodę wprost z zanieczyszczanej ekskrementami Sek wany, był prawdopodobnie skuteczniejszym środkiem na tę przypadłość. Stręczyciele, domokrążcy i cyrulicy zachwalający swe rzekomo bezboles ne usuwanie zębów przy pomocy prymitywnych obcęgów - wszyscy bez skutecznie rywalizowali o skromną zawartość kieszeni dArtagnana, gdy dokonywał on swych zakupów i przedzierał się przez tłum. Wróciwszy na lewy brzeg rzeki Gaskończyk odnalazł drogę do hotel des Mousąuetaires, kwatery głównej królewskich muszkieterów. Słowo „hotel” oznaczało miejską rezydencję, a nie - tak jak dzisiejszy hotel - miejsce, gdzie może się zatrzymać każdy, kto dysponuje odpowiednimi środkami. DArtagnan w pierwszej chwili odniósł wrażenie chaotyczne go zamętu, gdyż pomimo prostolinijnego podejścia do swych obowiąz ków, ci z muszkieterów, którzy akurat nie pełnili konkretnej służby, stojąc gdzieś na warcie, przychodzili do tej siedziby jak do nieformalnego klubu dla dżentelmenów. Fechtowali się tam na schodach i w korytarzach, uży wając ostrych jak brzytwy szpad. Treville, jak każdy człowiek mający dość władzy, by patronować klientom, przyjmował w trakcie codziennego wstawania z łóżka długie procesje osób proszących o jakąś łaskę. DArtagnan, który stracił swój list polecający oraz wiele czasu wskutek przygody z Rosnayem, nigdy nie do tarł do apartamentów Treville’a. Nie miał też okazji - jak w powieści Du masa Trzej Muszkieterowie - do sprzeczek, które doprowadzić miały do trzech pojedynków w trzech kolejnych godzinach. W prawdziwym życiu wyprawa dArtagnana skończyła się na rozmowie z pierwszym napotka nym muszkieterem, którym okazał się Portos. Ten, jeśli nawet nie znał już wcześniej dArtagnana osobiście, to przynajmniej po akcencie rozpo znał w nim krajana i pokrewną duszę. Powiedział on swemu rozmów cy, że wraz z przyjaciółmi Atosem i Aramisem ma stanąć do pojedynku przeciw gwardzistom kardynała o godzinie dziesiątej tego samego dnia,
na Prć-aux-Clers, otwartej łące u wylotu ulicy Saint-Germain. Przypad kiem dArtagnan dotarł do kwatery głównej Trevillea nieco ponad go dzinę przed wyznaczonym momentem, w którym długotrwała wrogość między muszkieterami a gwardzistami kardynała miała zaowocować po tajemnym pojedynkiem. Stanąć do niego miało po trzech najlepszych szermierzy z każdej strony. Gwardziści kardynała bynajmniej nie starali się przestrzegać edyktów swego pana przeciw pojedynkom, lecz równie jak muszkieterowie byli skorzy do ich łamania. Ilekroć gwardziści i muszkieterowie w tym samym czasie stacjono wali w Paryżu, do starć dochodziło niemal codziennie. Tym jednak, co spowodowało otwartą wrogość między owymi formacjami, była posta wa ich przywódców. Treville przebył drogę kariery wojskowej i doszedł do stopnia kapitana muszkieterów, jednego z najbardziej prestiżowych, dokonując kilku niezwykle brawurowych czynów. Franciszek Dauger de Cavoie, kapitan gwardzistów Jego Eminencji, również słynął ze swej sza leńczej odwagi na polu bitwy. Około roku 1640 Richelieu mógł władać dwiema kompaniami gwar dzistów: stu było jezdnych, a stu pięćdziesięciu pieszych. Liczba ta znacz nie przewyższała liczbę muszkieterów, których rzadko bywało więcej niż stu dwudziestu. Gwardziści byli lepiej uzbrojeni w najnowsze, krótsze i lżejsze modele muszkietów. Byli też lepiej umundurowani, w pełne uni formy, których częścią były jaskrawoczerwone opończe z białym krzy żem. Muszkieterzy musieli się zadowolić błękitnymi opończami zdob nymi srebrnym krzyżem, zakładanymi na cywilne ubranie. Co biedniejsi prawdopodobnie rwali się do wałki. W miarę jak rywalizacja między gwardzistami a muszkieterami wzmagała się, obaj, Treville i Cavoie, zaczęli rekrutować renomowanych szermierzy, którzy musieli być również wyjątkowo zuchwali. Jeśli bowiem ktoś został zabity w pojedynku, jego przeciwnikowi groziła kara śmierci. Dla każdego, kto by wziął udział w wieloosobowym pojedynku, nawet je śli nie doszło do zabójstwa, karą również była śmierć. Richelieu dowiódł, że jest w stanie zastosować to prawo w sposób bezwzględny nawet wobec najwyżej postawionych. Gdy hrabia de Bouteville-Montmorency, należą cy do jednego z najpotężniejszych rodów Francji, rzucił wyzwanie kardy nałowi, biorąc udział w wieloosobowym starciu, rozegranym pod samymi oknami Jego Eminencji, został pojmany i ścięty na oczach gawiedzi. Nie było więc żadnej pewności, czy Richelieu zgodzi się patrzeć przez palce na to, że Treville i Cavoie popierają pomysł spotkania na Pre-aux-Clercs, nawet gdyby jego gwardziści zadali sromotną klęskę muszkieterom. Najlepszym szermierzem gwardzistów był Klaudiusz hrabia de jussac, z drobnej, ale bogatej szlachty, znany ze swych miłosnych podbojów. Miał wyniosłe, dumne obejście i drażliwy, niecierpliwy temperament. Pod władni uważali go za nieustępliwego i autorytarnego człowieka, ale słyn ne też były sukcesy, jakie odnosił w pojedynkach. Treville potrzebował więc własnych szermierzy. Dlatego też zwrócił wzrok w stronę rodzinnego Bearn. Tam pozbawieni perspektyw młodsi synowie przyjaciół, krewnych i rywali ojca kapitana poświęcali większość swego czasu zwyczajowym sportom: polowaniu i fechtowaniu się. Będąc tak daleko, że nawet poza zasięgiem kardynała, zdobywali oni również renomę w rozlicznych pojedynkach. Treville wezwał więc do siebie Atosa, Aramisa i Portosa i uczynił ich muszkieterami. Ojciec Treville’a, Jan du Peyrer, kupiec z Oloronu, zatrudniał niegdyś w swym przedsiębiorstwie śliczną bratanicę. Nicole wpadła w oko boga temu Adrianowi de Sillegue dAutevielle, którego rodzina posiadała nie wielkie wioski Autevielle i Athos. Ich syn Armand został muszkieterem Atosem. Szwagier Peyrera, Karol, odziedziczył wioskę i dwór Aramitz. lego jedyny syn, Henryk dAramitz, został muszkieterem Aramisem. A zatem zarówno Atos, jak Aramis byli kuzynami Treville’a. Z kolei Izaak de Portau, muszkieter Portos, był skoligacony z Aramisem. Jeden z ku zynów tego ostatniego, Gedeon de Rague, ożeniony był z Anną dArracą, kuzynką Portosa. Wszyscy oni obracali się w tych samych sferach boga tego mieszczaństwa, wkupującego się w szeregi zubożałej szlachty. Ojciec Portosa, również Izaak, sekretarz króla i stanów Nawarry dołączył do owych kręgów, nabywając leżącą na dalekim południu wioskę Portau nad rzeką Vert. Od jej nazwy wziął się pseudonim Portosa, który pilnie ukry wał fakt, że jego dziadek Abraham pochodził z niskich sfer i był jednym z kucharzy Henryka IV. Treville zwrócił się najpierw do swych krewnych, Atosa i Aramisa. Zrobił to prawdopodobnie za pośrednictwem zaprzyjaźnionego kapita na Jana de Rague, który był w Bearn na chrzcie swego wnuka. Z tej oka zji zgromadziła się tam cała okoliczna szlachta, a rodzice Aramisa, Karol i Katarzyna dAramitz zgodzili się zostać chrzestnymi rodzicami dziecka. Atos i Aramis niespiesznie odpowiedzieli na wezwanie Trevillea. Do Pa ryża dotarli dopiero w początkach maja. Treville odkrył jednocześnie, że Portos jest już w stolicy: kilka miesięcy wcześniej jego wpływowy brat załatwił mu miejsce w jednej z kompanii gwardii. rreville nie miał jed nak większych trudności z przeniesieniem Portosa, gdyż kapitanem tego ostatniego był szwagier Treville’a, Aleksander des Essarts.
Przy Pierwszym spotkaniu w kwaterze muszkieterów Portos, uro dzony przywódca, dał d’Artagnanowi dobrą radę: albo jak najszybciej dowiedzie swego męstwa, albo wróci do Gaskonii. Natychmiastową re akcją dArtagnana było wyzwanie Portosa na pojedynek, skoro ten śmiał wątpić w jego odwagę. Portos wybuchnąwszy śmiechem powiedział, że jes i dArtagnau tak pali się do walki, jego życzenie „niebawem się speł ni i kazał niezadowolonemu Gaskończykowi udać się z nim do pobli skich koszar gwardii w hotel dAiguillon, niedaleko oberży Gaillard Bois Sprawił Jussacowi przykrą niespodziankę, stawiając mu za punkt honoru! by znalazł czwartego gwardzistę, który w planowanym pojedynku zosta nie przeciwnikiem dArtagnana. Jussac był wściekły, ale wobec obecności młodego Gaskończyka znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Portos postano wił włączyc dArtagnana do pojedynku nie dlatego, że był świadom jego zdolności szermierskich, ale po to, by postawić Jussaca w trudnej sytua cji. Zamiast odpoczywać przed pojedynkiem, tamten musiał bowiem bie gać po Paryżu w poszukiwaniu podwładnego trzeźwego na tyle, by mógł stanąć do pojedynku niecałą godzinę później. Jussac wybrał już był Cahusaca i Biscarata na swych towarzyszy Byli to dwaj bracia z rodu Rotondis. Jan de Badarat de Rotondis, pan na Ca- husac, był jednym z podoficerów Cavoie. Jakub de Biscarat de Rotondis znany ze swej brawury, pełnił funkcję porucznika w kampanii konnej gwardzistów kardynała. Razem odwiedzili bezskutecznie pięć czy sześć szynków: nigdzie nie mogli znaleźć przeciwnika dla dArtagnana. Jussac powiększył jeszcze trudność, gdyż uparł się, by wziąć swój prywatny powoź. W tym czasie ów symbol prestiżu był tak powszechny w stolicy, ze Paryż liczył ich ponad cztery i pół tysiąca. Gdy karoca z tru dem torowała sobie drogę w ciasnych uliczkach, wieści o poszukiwaniach Jussaca dotarły do tych gwardzistów, którzy akurat mieli wolne. Wszyscy z wyjątkiem zbyt pijanych, by ustać na nogach, ulotnili się więc szybko, opuszczając gospody tylnymi drzwiami, gdy Jussac wchodził frontowymi’ Pojedynek miał się zacząć o dziesiątej, a dochodziła już jedenasta. Bojąc się, ze muszkieterowie nie będą dłużej czekać, Cahusac i Biscarat złapali swego najmłodszego brata, Armanda Jana de Rotondis, który nie był by najmniej zawodowym żołnierzem, lecz klerykiem szykującym się do ka riery kościelnej. Jego protesty nie zdały się na nic: został siłą wepchnięty do karocy Jussaca. W tym czasie Portos też musiał stawić czoło trudnościom. Jego sub telny fortel me został doceniony przez Atosa i Aramisa. Gdy dowiedzie li się oni o wszystkim, byli równie wściekli jak Jussac. Nie wierzyli, że dArtagnan zdoła długo się opierać gwardzistom Jego Eminencji, a jego odpadnięcie z gry pozostawiałoby ich - zgodnie z regułami pojedynków we trzech przeciw czterem. Miejsce pojedynku na Pre-aux-Clercs było dogodnym punktem, któ rego nie widziało się przejeżdżając drogą. Panująca tam atmosfera była co najmniej bardzo napięta. Po ostrej wymianie zdań z Portosem Atos i Aramis zajęli się rozgrzewką, nie zwracając uwagi na zakłopotanego dArtagnana. Dopiero gdy Portos zaczął z nim ćwiczyć, poddając próbie jego umiejętności, zorientowali się, że mają do czynienia z urodzonym szermierzem o niezwykłym talencie. Portos, jak się okazało, znalazł me kozła ofiarnego, ale tygrysa. Wreszcie nadeszli pieszo Jussac i trzej bracia Rotondis. Pozostawili powóz z woźnicą i służbą nieco dalej, by nie mieć niepotrzebnych świad ków zdarzenia. Z każdą minutą upał się wzmagał. Wszyscy byli spoceni, głównie wskutek gonitwy po Paryżu, ale Armand Jan z pewnością pocił się też ze strachu. W dłoń włożono mu szpadę, z którą stał sztywny i bla dy jak śmierć, nie do końca pojmując swoje położenie. Portos i Jussac ustalali właśnie, kto z kim będzie walczył, gdy nagle pojawił się na łące mężczyzna z imponującymi wąsami. Jussac bowiem zostawił był desperacką wiadomość dla Bernajoux, kapitana z regimen tu Nawarry i przyjaciela Biscarata, prosząc go na czwartego do pojedyn ku. Teraz Bernajoux łagodnie wyjął broń z ręki drżącego kleryka i zają jego miejsce. Dla biednego Armanda Jana była to zgoła boska interwen cja: został uratowany w ostatniej chwili. Wiele lat później, juz jako bi skup Beziers, miał w ramach kazania opowiedzieć tę historię, nieco ją upiększając, dla zbudowania swych parafian. Twierdził wtedy, ze słynny dArtagnan ledwo uszedł z życiem z tego pojedynku. Bernajoux, pochodzący z rodziny słynnych szermierzy, mógł byc bar dzo groźnym przeciwnikiem dla dArtagnana. Nie mając jednak czasu, by lepiej się przyjrzeć swemu vis a vis, i nieco zmęczony z powodu pospie chu, z jakim zmierzał na pojedynek, znalazł się w możliwie najgorszej sy tuacji. On także całkowicie się pomylił w ocenie Gaskończyka i zapytał szyderczo Jussaca, czy sobie zeń zakpił, każąc mu walczyc z dzieckiem. DArtagnan dał mu najlepszą możliwą odpowiedź. Skrzyżowano szpady. Bernajoux zaatakował od razu, ale dArtagnan sparował cios z łatwością. Bernajoux próbował walczyć finezyjnie i z sub telną inwencją. DArtagnan skontrował, ale tym razem - jak się zdało przeciwnikowi - z większym trudem. Zwiedziony tym Bernajoux, ufny we własną przewagę, wymierzył ostateczny cios, ale pchnął jedynie po
wietrze. DArtagnan z niewiarygodną zwinnością odskoczył poza jego zasięg, po czym zbił ostrze przeciwnika, zwarł się z nim rękojeściami i wykorzystując otwarcie zaatakował sztychem, które łukiem dosięgło gwardzistę pod pachą. Bernajoux zachwiał się, upuścił broń i upadł cięż ko na ziemię. Pojedynek był zakończony. Obficie krwawiąc, Bernajoux poprosił dArtagnana, by pomógł mu opatrzyć ranę, co ten uczynił, dając dowód swej rycerskości. Pomógł gwardziście usiąść i podarłszy jego koszulę na szarpie obwiązał krwawią cą pierś. W tym czasie pozostali wciąż walczyli: szermierze napierali i co fali się, szpady dźwięczały. DArtagnan porzucił pielęgnowanie Bernajoux dopiero, gdy Jussac zranił Atosa w rękę i szykował się do ostatniego ciosu. Nie chcąc ata kować od tyłu, dArtagnan zawołał na Jussaca, by stawił mu czoło. Ten w jednej chwili ocenił sytuację: został oddzielony od swych towarzyszy, Atos był ranny, ale wciąż zdolny do walki, a dArtagnan właśnie przedziu rawił Bernajoux, dawszy zapierający dech pokaz swych umiejętności. In extremis Jussac stwierdził, że bardziej zależy mu na własnej skórze niż na reputacji, i szybko się poddał. Cahusaca i Biscarata, zmuszonych te raz walczyć we dwóch przeciw czterem, też nie trzeba było długo prze konywać. Oddali swe szpady Aramisowi i Portosowi. Niezmordowany dArtagnan pobiegł po powóz Jussaca, w którym złożono rannego Ber- najoux. „Zawieziono go do domu, gdzie pozostawał przez sześć tygodni w łóżku, zanim ozdrowiał”. Następnego dnia dArtagnan powiększył tę względnie niewielką po rażkę gwardzistów do rozmiarów dyplomatycznego incydentu na wielką skalę. Treville dał trzem muszkieterom wolny dzień, co miało być nagro dą za ich sukces. Postanowili więc wykorzystać ten czas na grę w odbi janą piłkę niedaleko stajni, przylegających do pustego Pałacu Luksem burskiego zbudowanego dla królowej matki, Marii Medycejskiej, która w tym czasie przebywała na wygnaniu. DArtagnan, nie mając nic lepsze go do roboty, wybrał się tam z nimi. Znudziło go oglądanie meczu, pró bował więc wziąć udział w grze, ale nie znał jej reguł. Za to jego usiłowa nia spotkały się z szyderstwami ze strony jednego z widzów, gwardzisty kardynała, który wyśmiał go jako „terminującego muszkietera”. Była to zniewaga, która musiała prowadzić do wyzwania i pojedynku. W obec ności trzech muszkieterów, patrzących z niekłamanym podziwem, młody Gaskonczyk powtórzył swój wyczyn z poprzedniego dnia. W czterech lub pięciu złożeniach trafił przeciwnika trzykrotnie, raniąc go najpierw w ra mię, potem w udo i wreszcie przebijając mu płuco. Trawniki ogrodów Luksemburga ciągnęły się aż do rezydencji pana ile Tremoille. W przeciwieństwie do niezbyt ozdobnej, ale funkcjonal nej kwatery głównej Treville’a, hotel Tremoille była wystawnym, bogato umeblowanym pałacem. Większość podobnych siedzib zamieszkiwali ich arystokratyczni właściciele, ilekroć przebywali w stolicy. Najbardziej prestiżowe z nich znajdowały się w okolicach placu Królewskiego ^kwa dratowego placu z posągiem króla45, otoczonego wysokimi kamienicami / krużgankami na parterze. Inne rezydencje szlacheckie budowano w okolicy ogrodu Tuileries, znanego ze swych symetrycznych alei wysa dzanych wiązami. Jedynie kilka z nich, w tym hotel Tremoille, znajdowało się w bardziej wiejskim otoczeniu, niedaleko ulicy Saint-Germain. Każda taka rezydencja zatrudniała dużą liczbę biednych i z reguły zle opłaca nych służących, często pobierających zapłatę w naturze: winie, mięsie, a nawet meblach. Zarabiali oni na swe utrzymanie troszcząc się o licznych gości, konsumujących wiele jadła i alkoholu. Goście ci, zainteresowani darmowym wiktem i mieszkaniem, potrafili zostawać tam na całe lata. Zwani les domestiąues d'un grand seigneur („ludzie na służbie6 u wielkie go pana”) byli oni często młodszymi synami ze szlacheckich rodzin, bez szans na odziedziczenie ojcowizny, mający więc nadzieję, że na służbie u wielkich arystokratów znajdą drogę do kariery w wojsku lub na dworze. W zamian za pomoc w realizacji tych planów gotowi byli służyć swemu patronowi szpadą, biorąc udział w każdym sporze, bez względu na to, po czyjej stronie była słuszność. DArtagnan szybko się przekonał o możliwościach pałacu de Tremo ille Właśnie pokonany przeciwnik Gaskończyka miał kuzyna, który aku rat był koniuszym samego diuka Henryka Karola de la Tremoille. Słysząc gwardzistów wołających o pomoc, uzbrojeni po zęby służący dmka wysy pali się ze wszystkich drzwi i bram. Z łatwością pokonaliby dArtagnana i Trzech Muszkieterów, gdyby nie inny muszkieter, który widząc, co się święci, pobiegł po posiłki do kwater w pałacu Treville’a. Gdy nagle w miejscu zwady pojawiło się około dwudziestu dodatkowych muszkie terów ze szpadami w ręku, na ulicy przed pałacem zapanowało całkowi- 4 Place Royale, obecnie place des Vosges w Paryżu, zbudowany za Henryka IV w dzielnicy Marais, na prawym brzegu Sekwany. Luksemburg znajduje się na lewym brzegu (przyp. tłum.). .. 5 Posąg Ludwika XIII na koniu stanął na placu Królewskim w roku 1639, czyli w pierwszych dniach pobytu dArtagnana w Paryżu jeszcze go tam me było (przyp. tłum.). 6 Niekoniecznie chodziło tu o służących. Mogli to być również ludzie pochodzenia szlacheckiego, pełniący u wielmożów rolę totumfackich (przyp. tłum.).
tr zamieszanie. „Domownicy” diuka niebawem stracili zapał do walki i wycofali się do rezydencji, zabierając dwóch swych towarzyszy ranio nych przez Atosa i Aramisa oraz gwardzistę, którego stan byl bardzo cięż ki. Powiększona grupa muszkieterów rozważała zatem możliwość podpa lenia pałacu, by wykurzyć zeń przeciwników. Ktoś posunął się nawet do tego, by wrzucić przez okno zapalone pakuły. W końcu jednak rozsądek zwyciężył. Przez ten czas wieści o pojedynku na Pre-aux-Clercs dotarły do króla, który nie miał innego wyjścia niż wezwać Treville'a do Luwru. Kapitan muszkieterów bronił się nieprzekonująco, twierdząc, że nie był to umó wiony pojedynek, ale „przypadkowe spotkanie”, sprowokowane przez Bi- scarata i Cahusaca. Utrzymywał też, że doszło jedynie do „lekkich obra żeń . Po rozmowie z królem Treville udał się z wizytą do Bernajoux, chcąc się upewnić, że rana, którą mu zadał dArtagnan, goi się dobrze. Ale po powrocie do swej kwatery głównej dowiedział się, że teraz przyjdzie mu się tłumaczyć z regularnej bitwy! Jego przeciwnik Cavoie odwiedził diuka de la Tremoille i bardzo poważnie potraktował próby podpalenia pałacu Poprosił diuka Henryka Karola, by sprzymierzył się z kardynałem w celu „uzyskania satysfakcji za wyrządzoną im obydwu krzywdę”. Treville zdo łał jednak nakłonić diuka, by ten przesłuchał rannego gwardzistę, leżące go w pomieszczeniach dla służby. W obliczu śmierci gwardzista wyznał, że dArtagnan jest niewinny. Tremoille, ktorego liczni krewni i przyjaciele byli protestantami i ucierpieli od prześladowań kardynała, nie pałał miłością do Jego Emi nencji. Następnego dnia udał się więc do Ludwika XIII, by poprzeć wer sję wydarzeń przedstawioną przez Treville’a. Najwyraźniej diuk nie chciał zmarnować takiej szansy pognębienia kardynała, ponieważ, wróciwszy z balu o godzinie drugiej nad ranem, zrezygnował ze śniadania, by nie spozmć się na moment, gdy król wstanie z łóżka. W efekcie, gdy Cavoie przybył nazajutrz rano do pałacu de la Tremoille, by upewnić się, że diuk będzie trzymał jego stronę, dowiedział się - ku swemu ogromnemu za skoczeniu - że ten właśnie wyszedł do Luwru. Nieświadomy porażki Cavoie Richelieu był przekonany, że król go po prze. Uprzedził już Ludwika XIII listownie, pisząc, że jeśli muszkieterzy me zostaną ukarani, zachęci to innych i spowoduje „tysiąc zuchwałości”, nad którymi nie uda się zapanować. Jednak z braku wiarygodnych świad ków kazanie Jego Eminencji zostało puszczone mimo uszu. Nieczęsto zdarzało się, by król, źle znoszący swą zależność od kardynała, mógł roz gniewać swego ministra niepodejmowaniem żadnych działań. Zamiast więc skarcić Treville’a i jego muszkieterów, wezwał potajemnie Arami sa, Eortosa i Atosa do swego gabinetu „u szczytu tajemnych schodków w* Luwrze. Powiedziano im, by przyprowadzili ze sobą dArtagnana. Wszyscy czterej spędzili z królem całą godzinę. Po wysłuchaniu opowie ści dArtagnana o jego pełnej przygód podróży do Paryża monarcha wrę czył Gaskończykowi pięćdziesiąt luidorów. DArtagnan, Treville i szesnastu muszkieterów uczciło podwójne zwy cięstwo nad gwardzistami kardynała ucztą w ich ulubionej gospodzie Bel Air niedaleko Pałacu Luksemburskiego. Korzystając z wyjątkowo ciężkiej sakiewki dArtagnana, pochłaniali „całe dzbany wina z Anjou. Triumf muszkieterów był na ustach całego Paryża, a dArtagnan awansował na bohatera dnia. . .. Gaskończykowi zostało dość pieniędzy, by wynająć poddasze w Gail- lard Bois, dokąd już przed nim dotarła jego świeża sława. Żona karczma rza, nazwana przez Dumasa panią Bonancieux, zaprosiła dArtagnana do swego łoża. W tym akurat czasie jej mąż był w Burgundii, gdzie objeżdżał swoje winnice, ale dArtagnan, zasmakowawszy w tych rozkoszach, kon tynuował swe igraszki z panią Bonancieux również po powrocie męża. Podejrzewając najgorsze, karczmarz ukrył się w komórce przylegającej do sypialni. Gdy usłyszał swą żonę i dArtagnana w sytuacji intymnej, wpadł do izby i wystrzelił z pistoletu prosto w gacha. Ale czy to ruch nagich ciał sprawił, że cel nagle się przemieścił, czy też nie chcąc zranić zony karczmarz celował za wysoko - trudno stwierdzić. Faktem jest, ze pocisk chybił celu. Po raz pierwszy i bynajmniej nie ostatni w życiu dArtagnan stwierdził, że urodził się w czepku.
II Dziecko diabła Małe zwycięstwo króla nad kardynałem; zwycięstwo, do którego d’Artagnan niechcący i nieostrożnie się przyczynił, było jednym /. rzadkich triumfów monarchy. Z reguły Richelieu wykazywał się więk szą przebiegłością w dyskontowaniu ich burzliwych, nieprzewidywal nych i ambiwalentnych stosunków. Niekiedy król dawał wyraz ogrom nemu przywiązaniu do swego ministra, mówiąc o wiecznej wdzięczności za jego oddanie i lojalność. Ale już chwilę później potrafił okazywać za zdrość, a nawet niechęć wobec kardynała. Niejednokrotnie prowadziło lo do wybuchów niekontrolowanej wściekłości. Ta niezwykła huśtawka królewskich nastrojów spowodowana była czymś więcej niż tylko poczu ciem zależności od kardynała. Mogła być ona wyrazem kompleksów niż szości, które Ludwik XIII miał jako mężczyzna. Jego katastrofalny zwią zek z Anną Austriaczką tylko je potęgował. Rozważania te prowadzą nas do mrocznej tajemnicy, którą spowite jest narodzenie przyszłego Ludwi ka XIV. Sekret ten miał później związać się z postacią Człowieka w Żela znej Masce. Dwór Henryka IV i Marii Medycejskiej nie przygotował dobrze ich syna do obowiązków mężczyzny i męża. Żona Maria oraz Henrietta d’Entragues - oficjalna kochanka żyły w niełatwym trójkącie z Henry kiem IV, mieszkając razem w królewskich pałacach Luwru i Saint-Ger- main-en-Laye. Obie panie zaszły w pierwszą ciążę niemal w tym samym czasie. Później ich rozliczne dzieci, ślubne i nieślubne, wychowywały się razem. Henryk, niezmordowany kobieciarz, był niezwykle dumny ze swych seksualnych wyczynów i pokazywał trzyletniemu wówczas Ludwi kowi swego sporych rozmiarów penisa w erekcji, mówiąc, że to właśnie rządzi królestwem i zapewnia mu przyszłość. Jego dworzanie chętnie na śladowali monarchę: gdy Henryk został zamordowany, zanim Ludwik
ukończył dziesięć lat, wciąż traktowali oni genitalia nieletniego króla jako najważniejszy temat jego wychowania. Czasem macali go, by sprawdzić, czy jego penis wykazuje symptomy dojrzałości, czasem złośliwie straszyli króla, że mu go obetną. Jak skomentował Geoffrey Regan: „To, co w sie demnastowiecznej Francji uchodziło za normalne w ramach wychowy wania dzieci, mogłoby stanowić bogaty materiał na obszerną konferencję 0 dziecięcej traumie i zachwianiach osobowości”. Królowa matka, regentka Francji, Maria Medycejska, córka wielkiego doży Franciszka z Florencji, była tępą, krótkowzroczną bigotką ze sporą nadwagą i bardzo źle mówiła po francusku. Była też żarliwą katoliczką 1 pragnęła - instynktownie i nierealistycznie - zbliżenia dwóch katoli ckich potęg, Francji i Hiszpanii, w celu podporządkowania protestantów i ich wiary. W nieskomplikowanym i egocentrycznym umyśle Marii Me- dycejskiej tkwiło przekonanie, że interes francuskich katolików i jej włas ny wymaga, by królową Francji została habsburska księżniczka. Zaaranżowane przez regentkę małżeństwo Ludwika XIII i hiszpań skiej infantki Anny Austriaczki zawarte zostało per procura w październi ku 1615 roku. Spodziewano się, że zostanie ono skonsumowane 25 listo pada tegoż roku, gdy małżonkowie spotkali się w Bordeaux. Oboje mieli po czternaście lat. Byli więc w wieku, który, zdaniem ówczesnych, nie był zbyt wczesny na małżeństwo . Skonsumowanie dyplomatycznego mał żeństwa było niezmiernie ważne, gdyż pozwalało oczekiwać narodzenia następcy tronu. Dlatego też raporty o nocy poślubnej są bardzo szczegó łowe. Jednym z najważniejszych źródeł są tu Historyjki Tallemanta des Re- aux, protestanckiego prawnika skoligaconego z Katarzyną de Vivonne, markizą de Rambouillet, której rezydencja w Paryżu była ważnym ośrod kiem społecznym i literackim przez niemal czterdzieści lat. Pani de Ram bouillet i jej towarzystwo stanowili dla Tallemanta cenne źródło informa cji o wydarzeniach na dworze Ludwika XIII. Zgodnie ze świadectwem Tallemanta, potwierdzonym przez inne nie zależne źródło, Ludwik —mimo wszelkich wysiłków, jakie podejmował jego ojciec, by obudzić weń zainteresowanie seksem - nie był bynajmniej gorliwym małżonkiem. Pierwszej nocy musiał zostać wręcz zaniesiony do łoża Anny Austriaczki przez swego przyjaciela Karola dAlbert, diuka de Luynes. Była to dziwna, niemal groteskowa procesja, w której uczest- Inaczej twierdzi Tallemant de Reaux, który zaznacza w swych Historyjkach, że „Ludwik XIII został ożeniony będąc dzieckiem” (Paryż, 1995, t. II, s. 64) (przyp. tłum.). niczyli: regentka, lekarz króla, dwie niańki oraz liczni dworzanie, w tym Ilenryk de Beringhem, pierwszy pokojowiec króla, prowadzący uroczy ście pochód ze świecą w ręce. Jak wymagał obyczaj, nazajutrz rano królowa matka pokazała zebra nym pokrwawione prześcieradła i obleśnie oznajmiła, że jej syn spene trował Annę Austriaczkę swągland rouge8. Jan Heroard, nadworny lekarz I.udwika, zanotował w swym dzienniku, że król w ciągu niecałych trzech godzin dwukrotnie odbył stosunek z Anną. Jednak ta opinia lekarza opie rała się na zeznaniach dwóch nianiek, które czuwały w sypialni, a że ko tary wokół łoża były zaciągnięte, niańki nie mogły bezpośrednio widzieć, co się dzieje. Wydaje się raczej nieprawdopodobne, by w takich warun kach mogło dojść do penetracji. Później też nie było lepiej. Ludwik tak długo, jak mógł, sypiał sam, „wzdragając się przed jakimkolwiek fizycznym kontaktem z królową i nawet unikając jej przy posiłkach przez następnych siedem miesięcy. Podjęto specjalne środki, by podniecić seksualne apetyty króla. W stycz niu 1619 roku przyrodnia siostra króla z nieprawego łoża Katarzyna Ilenrietta de Vendóme wyszła za mąż za Karola II Lotaryńskiego, diuka ifFlbeuf. Para zaprosiła siedemnastoletniego wówczas Ludwika do swej małżeńskiej alkowy, by przyglądał się im w czasie stosunku, który odby li zupełnie nadzy i bez przykrycia. Ludwik stał tuż przy łożu, wetknąw szy głowę za kotary. Ambasador Wenecji zanotował, że „stosunek został wielokrotnie powtórzony, ku ogromnemu zadowoleniu i uciesze króla”. Katarzyna - młoda dama najwyraźniej pozbawiona zahamowań - powie działa wówczas do króla: „Najjaśniejszy Panie, zrób to samo z królową, a zobaczysz, że będziesz zadowolony”. Niestety, niewiele to pomogło. W następnym tygodniu królowa matka kazała Luynesowi, by zaprowadził Ludwika - nawet siłą, gdyby się opie rał - do sypialni Anny. Płaczący, wyrywający się król ponownie znalazł się w łożu z Anną. Doktor Heroard zanotował tego dnia, że król „zmusił się” do stosunku z żoną. Było to mało obiecujące. Król Hiszpanii wciąż wątpił, czy małżeństwo zostało skonsumowane, i Franciszek Leclerc du Tremblay, znany lepiej jako ojciec Józef, szara eminencja dworu, otrzy mał polecenie, by go przekonać. W lutym wysłał list do Madrytu, w któ rym oznajmiał, że para spędziła razem poprzednią noc i że „wiele rzeczy wskazuje wyraźnie na boże działanie. W ten okrężny sposób kapucyn czynił być może aluzję do badania prześcieradeł. 8Fr.: czerwona żołądź (przyp. tłum.).
Ludwik byl bez wątpienia zdolny do erekcji, o czyni zaświadczył jego szatny, który widział króla w kąpieli. Ludwik miał wówczas szesnaście lat, a rzecz się działa niedługo przedtem, nim rozpoczął samodzielne rządy. Tallemant, który zanotował ten fakt, podaje też całą listę królewskich ko chanków, od woźnicy Saint-Amoura do Harana, nadzorcy królewskiej psiarni. Znajduje się na niej również Klaudiusz de Rouvroy de Saint-Si- mon, ojciec sławnego pamiętnikarza. Gdy sam utracił królewskie łaski, Rouvroy zaczął służyć monarsze jako stręczyciel, wyszukując obiecują cych kandydatów do dzielenia królewskiego łoża. Ludwik usłyszał kiedyś pogłoski o urodziwym młodym żołnierzu służącym w Pikardii. Powie dział więc do Rouvroya: „Jeśli jest tak ładnym chłopcem, jak powiadają, każ jego kapitanowi, by go do mnie przysłał”. Król był nie tylko obojętny na kobiece wdzięki, ale wręcz miał do nich awersję. Gdy jedna z figlarnych dworek królowej Maria de Haute- fort ukryła na swym bujnym biuście, za stanikiem, list, który król chciał zobaczyć, i powiedziała, by sam po niego sięgnął, Ludwik z gniewem zre zygnował. Pani de Hautefort mogła być zadowolona, że nie spotkała jej żadna przykrość, czego nie mogła o sobie powiedzieć inna dama dworu, która pojawiła się na kolacji ubrana w suknię ze szczególnie głębokim de koltem. Dając wyraz swemu zdegustowaniu, Ludwik wypluł na jej odkry te piersi cały haust czerwonego wina. Doktor Heroard wciąż odnotowywał nieregularne nocne wizyty króla w alkowie królowej. Ale biorąc pod uwagę, że najprawdopodobniej zale żało mu głównie na tym, by uspokoić obawy czy to Marii Medycejskiej, czy to króla Hiszpanii, liczby, które podaje, by wskazać częstotliwość kró lewskich stosunków seksualnych wydają się ze wszech miar nieprawdo podobne. Historyk August Bailly przeprowadził szczegółowe badania stosunków łączących parę królewską i stwierdził, że Ludwik żywił wobec Anny Austriaczki „niezwykłą oziębłość fizyczną graniczącą niemal z od razą”. W obliczu tak oczywistego homoseksualizmu swego męża Anna - co me powinno dziwić - zaczęła szukać pociechy gdzie indziej. Wpadła ona pod zły wpływ diuszesy de Chevreuse, Marii de Rohan. Była to czarująco piękna kobieta o złotych włosach i błękitnych oczach okolonych długi mi rzęsami. Jej tryskający energią nieskrępowany duch „ożywiał jej głos i ruchy... i nadawał całej jej osobie nieodparty urok”. Maria miała dopiero osiemnaście lat, gdy Ludwik, rozbawiony jej błyskotliwością, mianował ją nadintendentką dworu królowej. Szybko jednak zaczął żałować tego po sunięcia, a frywolne aluzje Marii do jego upodobań seksualnych wcale go już tak nie bawiły. Gdy damy dworu odwiedziły obóz armii francuskiej oblegającej Montauban i pozostały tam dłużej niż planowano, król zapro testował przeciw pomysłowi, by zanocowały na miejscu, twierdząc, że nie ma wolnych łóżek. Maria odkrzyknęła, że „król z pewnością ma łóżko”, i o wywołało salwy śmiechu ze strony wszystkich, którzy wiedzieli, jaka pleć na ogół w nim gości. Maria miała niezliczonych kochanków i szczegółowo opowiadała swe doświadczenia królowej. Zaznajomiła też Annę z popularną wówczas książką, zatytułowaną Cabaret satiriąue, pełną pornograficznych wier szy. Zachęcana przez Marię, by wzięła sobie kochanka, Anna często wi dywana była w towarzystwie dworzan płci męskiej, a zwłaszcza przystoj nych czarnych służących z francuskich kolonii, którzy byli nowością na dworze. Krążyła pogłoska, że królowa urodziła dziecko „o skórze i twarzy Murzyna”, które po miesiącu zmarło. Były też bardziej prawdopodobne historie o licznych poronieniach. Jedna z nich nawet jest dobrze udoku mentowana. Mniej więcej o północy 14 marca 1622 roku Anna wraca ła z przyjęcia z Marią de Chevreuse i, choć była w zaawansowanej ciąży, biegła po korytarzach Luwru „podskakując jak mała dziewczynka. Nag le poślizgnęła się na wypolerowanej posadzce i upadła całym ciężarem na podłogę. Przez cały tydzień wieść o wynikłym z tego poronieniu była trzymana w tajemnicy przed królem, podsycając domysły, że dziecko nie było jego i że Anna cieszyła się z takiego obrotu spraw. Aż do tego czasu dwór francuski zdołał zachować owe skandale w sekrecie, ale przybycie do Francji Jerzego Villiersa, diuka Buckingham, przystojnego faworyta Jakuba I Angielskiego, zmieniło sytuację. Na po czątku 1623 roku Buckingham wyruszył na jedną z tych szaleńczych wy praw tak typowych dla jego kariery. Zdołał on przekonać księcia Walii, przyszłego Karola I, że najkorzystniejsze byłoby dlań małżeństwo z in fantką Izabelą Hiszpańską, siostrą Anny Austriaczki. Namówił go też, by zerwał z dyplomatyczną konwencją i wyruszył w konkury osobiście. Obaj młodzieńcy przebyli razem Francję incognito, choć i tak doskonale ich rozpoznawano. W drodze zahaczyli o Paryż, gdzie mieli okazję zobaczyć Annę i dziewiętnaście jej dworek biorących udział w balecie. Wszystkie tańczyły w maskach. Niewykluczone, że Buckingham widział jednak wię cej: królowa pozwoliła mu wejść do swej sypialni, co doprowadziło Lu dwika do wściekłości. Książę Walii i diuk, odprawieni z kwitkiem w Madrycie - czego nale żało się oczywiście spodziewać - wrócili w końcu do Anglii w nastroju, jak to ujął znakomity historyk Richard Henry lawney, „rozczarowane
go zalotnika, który daje wyraz swej pasji podrzynając ukochanej gardło”. Następstwem była wojna z Hiszpanią. Tymczasem Buckingham, obraca jąc stery dyplomacji o sto osiemdziesiąt stopni, przekonał umierającego Jakuba I, że francuskie małżeństwo będzie korzystniejsze dla jego syna. Karola zaręczono więc z piętnastoletnią siostrą Ludwika XIII Henriettą Marią. W maju 1625 roku, dwa miesiące po śmierci swego ojca, Karol I wysłał diuka Buckingham do Francji, by przywiózł mu stamtąd jego narzeczo ną. Buckingham podróżował „z większą pompą i splendorem, niż gdyby był królem. Drogę do Paryża odbył płynąc w górę Sekwany na własnej barce, u której wioseł siedziało dwudziestu dwóch wioślarzy wystrojo nych w „taftę koloru nieba. Za barką wzdłuż brzegu podążały trzy karety wyściełane aksamitem zdobionym złotą koronką. Każdą ciągnęło osiem koni i obsada każdej składała się z sześciu ludzi - stangretów, hajduków i forysiów. Przybycie Buckinghama z jego ogromną świtą do Paryża wywoła ło sensację. W sumie towarzyszyło mu sześćset osób, w tym trzydziestu łuczników, dwudziestu czterech forysiów, dwudziestu dwóch kucharzy, dwudziestu szlachetnie urodzonych dworzan, dwunastu paziów, siedmiu pokojowców, a także odpowiednio dobrani podczaszy, łowczy, wioślarze, a do tego dwunastu innych lordów, bez wątpienia równie rzucających się w oczy. Poproszony, by pozował Rubensowi, diuk nie mógł się zdecydo wać, który z dwudziestu siedmiu strojów, jakie miał w swych bagażach, powinien przywdziać na tę okazję. Jeden z nich, z purpurowej satyny, „wyszywany był w całości drogimi wschodnimi perłami”. Inny, „z bia łej satyny z aksamitnymi wyłogami, błyszczał od brylantów” z których kilka odpadło od jego rękawa, gdy szedł korytarzem Luwru. Ci, co byli tego świadkami, rzucili się na podłogę i na czworakach zbierali rozsypane klejnoty, podczas gdy on nawet się nie obejrzał i szedł dalej, okazując, jak niewiele dlań znaczy strata paru brylantów. Zachęcana przez Marię de Chevreuse, by zostać kochanką Bucking hama, dwudziestotrzyletnia wówczas Anna znalazła się całkowicie pod jego urokiem. Maria wiedziała, że królowa była zakochana w Bucking hamie do szaleństwa i w czasie jego wizyty w Paryżu zaaranżowała noc ne spotkanie z diukiem w małym zamkniętym ogrodzie w Luwrze. Sama stanęła na straży w dyskretnej odległości. Królowa była na tyle zaniepo kojona tym, co się wydarzyło, że nazajutrz wysłała swą przyjaciółkę do Buckinghama, by „zapytała go, czy jest całkowicie pewien, że nie grozi jej zajście w ciążę”. Skoro rozległa wiedza Marii w tej dziedzinie była niewy starczająca, by uspokoić królową, wydaje się prawdopodobne, że między kochankami doszło do jakichś nietypowych zachowań seksualnych. W czerwcu 1625 roku przyszła żona Karola I Henrietta Maria wyje- i hała z Paryża do Londynu, eskortowana przez Buckinghama i jego świtę. Dwór francuski wraz z Anną i królową matką, ale bez Ludwika, który twierdził, że źle się czuje, towarzyszył orszakowi aż do Amiens. Obie świty zakwaterowane były osobno. Królowa zajmowała elegancki budynek nad Summą, a Maria de Chevreuse już zadbała o to, by Buckingham i Anna znaleźli się sam na sam w ogrodzie nad rzeką. Dwa dni później diuk nie chętnie opuścił królową i udał się z Henriettą Marią do Boulogne. Po nieważ jednak przeciwny wiatr nie pozwalał na wypłynięcie, skorzystał z. okazji i powrócił nocą galopem do Amiens. Bez zapowiedzi wdarł się do sypialni królowej, ukląkł przy jej łożu i przysiągł Annie, że ją kocha. Służba doniosła o wszystkim kardynałowi, a ten powiadomił króla. Buckingham później zrobił dziecko Marii de Chevreuse. Gdy spędzał z. nią czas na miłosnych igraszkach, wyznał, że miał dość szczęścia, by ąourmer trzy królowe. Czasownik „gourmer oznacza między innymi „ujeżdżać konia”. Oprócz Anny Austriaczki, królowymi, o których mówił Buckingham, były Anna Duńska i Henrietta Maria, żony Jakuba I i Ka rola I. Anna Duńska żyła w faktycznej separacji ze swym biseksualnym mężem od roku 1606, a Karol ignorował Henriettę przez trzy długie lata 1625-1628. Zatem stosunki seksualne między Buckinghamem a każdą z trzech królowych wydają się jak najbardziej prawdopodobne. W przeddzień wyprawy wojennej mającej na celu pomoc oblężonej hugenockiej enklawie w La Rochelle; wyprawy uznawanej przez niektó rych za pierwszy krok ze strony Buckinghama, by zażądać dla siebie kró lowej Francji, diuk został zabity przez rozczarowanego angielskiego ofi cera, którego pominięto przy awansie. Być może jego śmierć uratowała Annę Austriaczkę przed poważnymi konsekwencjami, jakie mogła spo wodować tak wielka niedyskrecja, ale w przypadku tej królowej byłaby ona tylko jedną z wielu. Anna była wesoła i ładna, ale przede wszystkim nierozważna, lubiła flirtować, nie umiała zachowywać pozorów, a w po lityce cechowała się wielką naiwnością. Innymi słowy była doskonałym celem oskarżeń o cudzołóstwo. Do kardynała czuła ogromną antypatię i miała zwyczaj pisać o nim Cul Pourri („Zgniły Zadek ) w prywatnej korespondencji ze swymi stronnikami na dworze. Był to złośliwy epitet, gdyż wszyscy wiedzieli, że Richelieu cierpiał z powodu hemoroidów do tego stopnia, że często nie mógł usiąść, tak dotkliwy nękał go ból. Próba
operacyjnego usunięcia hemoroidów doprowadziła do powstania fatal nego wrzodu. Ponieważ prawie nic nie umykało szpiegom kardynała, po stępowanie królowej było jednym z najgłupszych sposobów ośmieszenia Jego Eminencji, ale Anna rzadko kierowała się zdrowym rozsądkiem. W roku 1626 Maria de Chevreuse, słusznie zwana „arcyintrygantką stulecia”, wplątała królową w spisek, którego celem było usunięcie kar dynała i zastąpienie Ludwika XIII jego bratem Gastonem Orleańskim, innym z licznych kochanków diuszesy. Małżeństwo Anny miało zostać anulowane na podstawie nieskonsumowania, tak by mogła ona poślubić Gastona. Spisek, w którym udział wzięła również królowa matka oraz co potężniejsi baronowie, spalił na panewce, jak się można było spodziewać. Pani de Chevreuse skazana została na banicję. 9 września 1626 roku Anna została przesłuchana przez kardynała przed Radą Królewską, na okolicz ność jej uczestnictwa w spisku i zamiaru poślubienia Gastona. Królowa pogardliwie odpowiedziała, że „niewiele by zyskała na zamianie”. Niemal dokładnie cztery lata później, gdy Ludwik XIII cierpiał na chroniczną dyzenterię i lekarze nie wróżyli mu, że przeżyje, ci sami spi skowcy zaplanowali, że Richelieu zostanie zabity zaraz po śmierci króla. Na wykonawcę tego zamachu, na arcyskrytobójcę wybrali de Treville’a, który właśnie otrzymał awans na drugiego dowódcę muszkieterów kró lewskich. Polecono mu, by był gotów wraz z tuzinem dobranych i zaufa nych muszkieterów „pojmać kardynała i przytknąć mu pistolet do skro ni”. Ludwik jednak wydobrzał, ze spisku zaś trzeba było zrezygnować po tym, jak Richelieu skutecznie przerwał spotkanie między królem a Ma rią Medycejską, mającą nadzieję przekonać syna, by odprawił kardyna ła. Wydarzenia te, które przeszły w końcu do historii pod nazwą Journee des Dupes, „Dnia Oszukanych”, doprowadziły do klęski stronników Marii Medycejskiej i do triumfu kardynała. Królowa matka została skazana na banicję i nigdy już nie wróciła do Francji. Richelieu martwił się coraz bardziej tym, że nieodpowiedzialny brat króla Gaston może pewnego dnia zająć tron, gdyż Ludwik wciąż nie miał syna. W tej kwestii jednak upór Ludwika, by nie spać w jednym łóżku z żoną, był nie do przezwyciężenia. Należało go jednak nakłonić, by spę dził z mą choć jedną noc, dając tym samym podstawy do uznania za pra wego potomka dziecko, które ona pocznie z kimś innym. W roku 1637 zaistniała dobra okazja. Królewskie upodobania przeniosły się, na krótki czas i w sposób platoniczny, z męskich kochanków na Luizę de La Fayette, dworkę królowej. Ta dziewiętnastoletnia wówczas dziewczyna nie czuła Nię na siłach, by sprostać dworskim intrygom, i zamknęła się w klasztorze w Chaillot, jako siostra Angelika. Ludwik odwiedzał ją tam niekiedy. Przy okazji jednej z takich wizyt, 5 grudnia, zaraz potem jak opuścił klasztor, rozpętała się straszna burza, uniemożliwiając królowi dotarcie do pla nowanego miejsca noclegu, zamku Saint-Maur-des-Fosses usytuowane go nad rzeką Marną, około pięć mil na południowy wschód od Paryża. Większość z jego świty dotarła już do zamku wraz z bagażami, pościelą I naczyniami (w tamtych czasach pomysł, by na stałe wyposażać każdą królewską rezydencję, zwłaszcza gdy używano jej tylko okazyjnie, wyda wał się absurdalny). Jeśli więc Ludwik chciał mieć kolację, łóżko i śnia danie, pozostawało mu tylko jedno wyjście: udać się do apartamentów królowej w Luwrze, gdyż meble, dywany i kotary z jego apartamentów zostały zabrane. Król początkowo sprzeciwiał się, mówiąc, że królowa zawsze jadała na modłę hiszpańską, siadając do posiłków o dużo późniejszych porach niż on. Ale Guitaut, kapitan królewskiej straży, usunął obiekcje Ludwika, pędząc przodem do Luwru, gdzie zadbał o to, by kolacja odbyła się- zgod nie z upodobaniami króla. Niewykluczone, że Guitaut był posłuszny roz kazom kardynała i dlatego zatroszczył się też o to, by para królewska spę dziła noc razem, sam na sam, w jednym pokoju. Ludwik i Anna, mający wówczas oboje po trzydzieści sześć lat, zjedli kolację i położyli się razem spać. Królowa postarała się wcześniej o dwie poduszki. Wynikiem było rzekome poczęcie, a następnie narodzenie Ludwika XIV. Niewiele było na dworze osób, które w obliczu ryzyka, że Gaston zasiądzie na tronie - zwłaszcza że król od dawna był chory na gruźlicę - miało ochotę podważać czarującą opowieść o cudownym niemal po częciu delfina. Mimo to noc, którą król i królowa spędzili razem, była tylko listkiem figowym ukrywającym prawdę. Ludwik wolał, byc może, upokarzający przydomek rogacza, od upokarzającej sugestii, że nigdy nie był mężczyzną. , O godzinie 11.22 dnia 5 września 1638 roku Anna Austriaczka szczęś liwie urodziła przyszłego Ludwika XIV w pałacu w Saint-Germain-en- -Laye. Król po tym wydarzeniu nie życzył sobie ze strony Gastona żad nych prób kontestacji. Dlatego też zmusił brata do obserwowania porodu ze wszystkimi detalami. Gaston, rozumiejąc, że tron Francji jest dian bez powrotnie stracony, oznajmił, aczkolwiek niechętnie, że jest usatysfak cjonowany, gdyż widział, że dziecko wyszło z łona królowej Anny. Dodał jednak złośliwie, że nie wie, jaki diabeł je tam włożył.
Syn Anny urodził się dziesięć miesięcy i dwa dni po oficjalnej dacie poczęcia9. Mieściło się to w przepisowym okresie czterdziestu tygodni, ale wystarczało, by języki poszły w ruch. Z pewnością pozwala to się do myślać, że po owej spędzonej razem nocy królowa przeżyła kilka tygodni bardzo aktywnych działań na polu seksualnym, i w tym właśnie czasie poczęty został przyszły Ludwik XIV. Doszło do tego bez udziału Ludwi ka XIII, ale też bez wzbudzania nadmiernych podejrzeń ze strony dwo rzan. Najbardziej prawdopodobnym kandydatem do tej ważnej roli był Włoch, Juliusz Mazarini, prawie rok młodszy od królowej. Przybył on do Paryża w grudniu 1634 roku jako członek papieskiego korpusu dyploma tycznego. Jules Mazarin - jak mieli go później nazywać Francuzi - miał skromne pochodzenie. Jego ojciec służył rzymskiemu rodowi Colonna jako majordomus. W nagrodę pracodawcy opłacili edukację jego syna na uniwersytecie w Alcala, gdzie nauczył się hiszpańskiego, ojczystego języ ka Anny. Richelieu, ze swym tak łatwym do wyobrażenia sardonicznym uśmie chem, przedstawił Mazariniego królowej, mówiąc: „Polubi go pani. Wy gląda jak Buckingham”. Była to prawda. Tallemant podaje, że Richelieu zauważył fizyczny pociąg, który pojawił się między Anną i Mazarinim już przy ich pierwszym spotkaniu. Jak stwierdza Antonia Fraser w swej bio grafii Jakuba I, „w sprawach seksualnych ogólnie lepiej jest przyjąć naj bardziej oczywiste rozwiązanie, chyba że są jakieś podstawy, by je odrzu cić”. Anthony Levi w swej erudycyjnej biografii Ludwika XIV konkluduje, że Mazarini był „właściwie pewien”, że jest ojcem przyszłego Króla Słoń ce. Ludwik XIII wybrał Mazariniego na ojca chrzestnego delfina, co może wskazywać na to, że uznawał prawa Włocha do szczególnego zaintereso wania wychowaniem młodego księcia. Królowa szalała na punkcie delfina, a król nie. Narodziny drugiego syna, Filipa Orleańskiego, we wrześniu 1640 roku wcale nie poprawiły mu humoru. Chociaż w kwestii ojcostwa Filipa Levi ograniczył się do stwier dzenia, że było ono „mniej pewne”, później jednak dotarł do dworskiej plotki, jakoby Filip był synem de Treville’a - mentora dArtagnana. W każdym razie poczęcie drugiego dziecka nastąpiło w czasie, gdy stosunki między królem i królową były w najgorszym stadium. Jedna z najbardziej oddanych królowej dworek, pani de Motteville, stwierdza, że Ludwika 9 Mowa oczywiście o tzw. miesiącach księżycowych, liczących 28 dni, będących odpowiednikiem cyklu płciowego kobiety, w których oblicza się również czas ciąży (40 tygodni, czyli 280 dni) (przyp. red.). irytował zwłaszcza delfin. Wspomina ona znaczący incydent. opowR- dziany jej przez królów, ze łzami w oczach, który imał miejscei n edlugo po powrocie króla z oblężenia Arras w sierpniu 1640 roku. Maty Lud k przestraszy! się. gdy król nagle stanął przy jego lozku w ^ ^ płakać. Zamiast uspokoić dziecko, kroi wpadł we wściekłość l oskarży! królową, że podjudza syna, by go nienawidził. Groził jej tez. ze o
się| by nawet Mazarini nie był ojcem również Filipa Ludwik X wy y się w każdym razie najmniej prawdopodobnym kandydatem.III Cyrano de Bergerac D ’Artagnan szybko odkrył, że dzwony stu kościołów dzwoniły w stolicy Francji wcześnie i mało melodyjnie. Każdego ranka ich kakofonia budziła go, gdy spał snem sprawiedliwego (choć już nie nie winnego) na swym poddaszu w Gaillard Bois. Lecz tego dnia, gdy wy szedł zaspany z oberży, stwierdził, ku swemu zaskoczeniu, że jest rozpo znawany i pozdrawiany. Ale Trzej Muszkieterowie nie byli zachwyceni jego zszarganym wyglądem. Uznali, że jako ulubieniec Paryża ich mło dy przyjaciel powinien odpowiednio się prezentować. Świadomi tego, że sakiewka ze złotymi monetami, którą otrzymał od króla, nie będzie wiecznie pełna, zabrali go do Antoinea - ówczesnego prekursora „ciu cholandu” - który sprzedawał eleganckie ubrania, a potem odkupował je za pół ceny, gdy nabywca znalazł się w trudnej sytuacji finansowej. Tam dArtagnan, akurat będąc przy pieniądzach, mógł wystroić się wedle naj nowszej mody. Kupił kapelusz z czaplimi piórami, czerwony dublet, ręka wiczki z mankietami z zielonej satyny, zagraniczne pończochy nazywane „miłosnym pożądaniem” i nowiutką szpadę z „gąską”, czyli pękiem bar wnych wstążek przy gardzie. Dwaj wysocy asystenci kupca podnieśli dro giego klienta do góry, by wsadzić go wprost w nowe spodnie: ten sposób ich zakładania pozwalał uniknąć zagięć i marszczenia się materiału. Mieszając szyki kardynałowi Richelieu, dArtagnan stał się przedmio tem wielkiego zainteresowania. W miarę jak wieści o jego czynach roz chodziły się po mieście, Gaskończyka zapraszano na przyjęcia do pała ców największych szlacheckich rodów Francji. Niemal wszystkie bowiem wycierpiały wiele upokorzeń ze strony kardynała. Dlatego też każdy chciał zobaczyć młodego człowieka, któremu udało się stawić mu czoło. By zachęcić dArtagnana do udziału w owych przyjęciach, wysyłano poń do Gaillard Bois lektyki.
Owych środków lokomocji dostarczał bogaczom markiz de Montbrun. Gdy nie zdołał znaleźć rozrysowanego projektu angielskiej lektyki, wtedy, by skonstruować paryski prototyp, ukradł oryginalny egzemplarz z Lon dynu, a ściślej rzecz biorąc, porwał go wraz z pasażerem. Plotka głosiła, że wewnątrz drzemał podpity starszy dżentelmen, który obudził się do piero nazajutrz, bez lektyki, na nadbrzeżu w Dunkierce. ^ 1 oto służalczy lokaje, którzy tydzień wcześniej odpędziliby d’Artagnana od kuchennych drzwi, wpuszczali go w lansadach głównym wejściem. W trakcie jednego z takich przyjęć dArtagnan bez zastano wienia przysiadł się do stolika, przy którym grali w karty zamożni ary stokraci. Stawki przerastały wręcz wyobrażenia Gaskończyka. A jednak, z typowym dla siebie szczęściem, wyszedł z pałacu nad ranem bogatszy o kilkukrotną wartość sumy ofiarowanej mu przez Ludwika XIII. W tym samym czasie, mając królewskie przyzwolenie wyrażone ski nięciem głowy i mrugnięciem okiem, Treville starał się znaleźć mniej kontrowersyjne zajęcie dla dArtagnanowej szpady. Gaskończyk szczerze pragnął zostać królewskim muszkieterem, ale, jak większość kandydatów, musiał najpierw przejść próbę, służąc w innym regimencie. Treville po prosił więc o kolejną przysługę swego szwagra, Aleksandra des Essartsa, a ten przyjął dArtagnana jako kadeta do straży królewskiej. Portos na tomiast musiał oddać swój muszkieterski płaszcz i wrócić do kompanii pana des Essarts, gdyż taki był warunek przyjęcia dArtagnana. Oczywi ście Portosowi wcale się to nie spodobało. Essarts cieszył się z okazji oddania przysługi Treville’owi zwłaszcza dlatego, że zgodnie ze zwyczajem kadet był bezpłatnym ochotnikiem. W rzeczywistości, jak mówili cyniczni dowódcy w regimencie Essartsa, otrzymał on trzech nowych rekrutów za cenę żadnego, gdyż Atos i Ara mis dotrzymywali na zmianę towarzystwa dArtagnanowi, gdy ten pełnił wartę na swym wystawionym na wiatr stanowisku w pałacu królewskim. Nie był to tylko koleżeński gest. We Francji oświetlanej jedynie ogniem nocny Paryż był niebezpiecznym, ciemnym choć oko wykol miejscem. Świece były bardzo drogim luksusem i wskutek ograniczeń królewskiego budżetu większa część Luwru i okolic tonęła w kompletnych ciemnoś ciach. Tu i ówdzie odblask świecy przebijał mroki, pojawiając się i znika jąc, jak robaczek świętojański. Dworzanie i ich służba musieli przyświecać sobie wędrując z jednego pomieszczenia do drugiego, mijając rabusiów czyhających w zakamarkach na ofiarę. DArtagnan ułagodził Portosa i zrewanżował się Aramisowi i Atosowi, zapraszając wszystkich trzech w dniu, gdy miał wolne, na szaloną hulan kę, która miała ich wprowadzić w nieznany im świat wyższych ster. Drugi nieoczekiwany i dużo większy zysk dArtagnana (wygrana w karty) uczy nil go idealnym klientem tzw. kabaretów, wysokiej marki gospód, gdzie oferowano bilard, muzykę, kurtyzany i wygodne łóżka. Lokale te otwai- te były od zmierzchu do świtu. Tym, którzy mogli zapłacić od ręki, ser wowano najlepsze mięsiwa na srebrnych półmiskach i doskonałe wina, a wszystko to podawano na stołach nakrytych białymi obrusami. Obiet nice zapłaty w późniejszym terminie przyjmowano natomiast z pogardą. Przyzwyczajeni do obyczajów pozbawionej skrupułów szlachty, właści ciele kabaretów wywieszali na drzwiach zniechęcającą informację stosu jącą się do wszystkich klientów: „credit est m ort, „kredyt umarł! . Najsłynniejszy był kabaret u Duriera w Saint-Cloud na przedmieś ciach Paryża. Był to labirynt połączonych pokojów z luksusowym wypo sażeniem. Znany był z uprawianej tam rozpusty. Jego właścicielka, wesoła i hoża wdówka Durier, była też kochanką Jussaca, porucznika w gwardii kardynała. Niewykluczone, że tam właśnie doszło do awantury, gdy Atos i Aramis, którzy nie mogli pozwolić sobie nawet na „jednego głębszego, dopóki dArtagnan i Portos nie wrócili ze swej warty, próbowali odsunąć od bilardowego stołu kilku gwardzistów. Sprzeczka zamieniła się w wy mianę obelg, aż wreszcie oponenci sięgnęli do szpad. W kabaretach i w innych miejscach przy formalnych spotkaniach oczekiwano od szlachetnie urodzonych gości, że będą przestrzegać pcw nych zasad etykiety. Należał do nich zwyczaj, by do stołu siadać w ka peluszu i w płaszczu, ze szpadą w pochwie. Ta niewygodna kombinacja miała pewną ukrytą zaletę: w razie sprzeczki między biesiadnikami trud no było im rozpocząć walkę siedząc przy stole. Płaszcz również służył wielu celom. Odkrył to dArtagnan niedługo potem jak spotkał Francisz ka de Montlezun, pana na Besmaux, kolejnego z najwyraźniej niewyczer panej serii bearneńskich żołnierzy. Besmaux pochodził z Pavie, małego nadrzecznego miasteczka na wschód od Pau, gdzie jego ojciec, Manaud de Montlezun, dzierżawił niechcianą przez nikogo posiadłość w środku gęstego lasu. Całkowity brak widoku i perspektywy przyczynił się do na zwania owej posiadłości Besmaux. W lokalnym dialekcie bowiem „y besi mau" znaczyło tyle, co „nic nie widzę”. Posiadłość była w rękach Manau- da na mocy umowy dzierżawnej zwanej po francusku metayage, z któiej czynsz płacony był w naturze, gdyż Manaud rzadko kiedy dysponował pieniędzmi. Besmaux cierpiał więc z powodu swojego skromnego pocho dzenia. DArtagnan, któremu przecież można było zarzucić nie do końca