galochbasik

  • Dokumenty1 460
  • Odsłony646 431
  • Obserwuję778
  • Rozmiar dokumentów2.1 GB
  • Ilość pobrań417 671

05 Czekając na Nicka- Roberts Nora

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :870.7 KB
Rozszerzenie:pdf

05 Czekając na Nicka- Roberts Nora.pdf

galochbasik EBooki ROMANSE I EROTYKI DYNASTIE-ROMANS WSPÓŁCZESNY RODZINA STANISLAVSKICH-ROBERTS NORA
Użytkownik galochbasik wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 252 stron)

NORA ROBERTS Czekając na Nicka

ROZDZIAŁ PIERWSZY Była kobietą, która wie, czego chce. Dokładnie przemyślała powody przeprowadzki z Wirginii Za­ chodniej do Nowego Jorku. Miała zamiar tam się urządzić, osiągnąć sukces zawodowy i zdobyć męża. No, może niekoniecznie w takiej właśnie kolejności. Frederica Kimball uważała się za osobę, która po­ trafi działać zależnie od sytuacji. Szła teraz w dół East Side, w zapadającym zmierz­ chu wczesnej jesieni, i myślała o domu w Shepherd- stown w Wirginii Zachodniej, gdzie mieszkali jej ro­ dzice i rodzeństwo. Dom ten był wprost wymarzo­ nym miejscem do życia: rozległy, pełen radości, roz­ brzmiewający muzyką i śmiechem. Wątpiła, czy mogłaby go opuścić, gdyby nie to, że wiedziała, iż w każdej chwili może wrócić i zostanie przyjęta z otwartymi ramionami. To prawda, że wielokrotnie bywała w Nowym Jor­ ku i miała w tym mieście wiele kontaktów, ale już tęskniła za rodzinnymi stronami, za swoim pokojem na pierwszym piętrze starego domu z kamienia, za miłością i towarzystwem rodzeństwa, za muzyką ojca i śmiechem matki. Ale nie była już dzieckiem. Miała dwadzieścia

6 CZEKAJĄC NA NICKA cztery lata i osiągnęła moment, gdy należało zacząć żyć własnym życiem. Na Manhattanie nie czuła się obco. Spędziła tu przecież pierwsze kilka lat życia, a później często przyjeżdżała w odwiedziny. Tak, ale zawsze z rodzi­ ną, uświadomiła sobie nagle. Cóż, tym razem jest zdana tylko na siebie. I ma sprawę do załatwienia. Musi przede wszystkim przekonać niejakiego Nicho­ lasa LeBecka, że potrzebna mu jest partnerka. Sukces i renoma, jaką zdobył jako kompozytor w ciągu kilku ostatnich lat, jeszcze się zwiększy, jeśli ona będzie pisała teksty do jego piosenek. Oczami wyobraźni widziała już nazwisko LeBeck-Kimball na plakatach przy Great White Way. Wystarczyło, by puściła wodze fantazji, a już muzyka, którą razem napiszą, rozbrzmiewała jej w uszach. A teraz, uśmiechnęła się do siebie, musi przekonać Nicka, żeby zobaczył i usłyszał to samo. W razie po­ trzeby ucieknie się do argumentu lojalności rodzinnej. Byli przecież poniekąd kuzynami, choć nie łączyły ich więzy krwi. Jeszcze będziemy się całować, pomyślała i jej oczy rozjaśnił uśmiech. To był jej ostateczny i najżywotniej­ szy cel. A kiedy go już osiągnie, Nick zakocha się w niej tak rozpaczliwie, jak ona jest w nim zakochana od za­ wsze, od chwili, gdy po raz pierwszy go zobaczyła. Czekała na niego dziesięć lat, a to jak na jej gust było aż nadto długo. Najwyższy czas, uznała, skubiąc brzeg błękitnego blezera, spojrzeć losowi prosto w twarz.

CZEKAJĄC NA NICKA 7 Stanęła przed drzwiami baru, który teraz nazywał się „Pod żaglami". Zdenerwowanie ukryła pod maską pew­ ności siebie. Bar należał do Zacka Muldoona, brata Ni­ cka, a właściwie brata przyrodniego, ale w rodzinie Freddie nikt się nie przejmował terminologią. Liczyły się uczucia. Fakt, że Zack ożenił się z siostrą jej macochy, uczynił z rodzin Stanislaski-Muldoon-Kimball-LeBeck jeden zagmatwany klan rodzinny. Marzeniem Freddie było dodać jeszcze jedno ogni­ wo do rodzinnego łańcucha, wiążąc siebie i Nicka. Odetchnęła głęboko, poprawiła blezer, przeciągnę­ ła ręką po skręconych złocistorudych włosach, któ­ rych nigdy nie była w stanie doprowadzić do ładu, i po raz kolejny rozpaczliwie zapragnęła, by mieć choć odrobinę egzotycznej urody Stanislaskich. Chwyciła za klamkę. Zrobi to, co sobie postanowi­ ła, i ma nadzieję, że to wystarczy. W barze unosił się zapach piwa i przypraw korzen­ nych. Od razu się domyśliła, że Rio, odwieczny ku­ charz Zacka, przygotowuje jeden ze swoich słynnych sosów do makaronu. Z szafy grającej płynęła rzewna piosenka w wykonaniu Celine Dion. Wszystko tu wyglądało tak jak zawsze, wszystko było na swoim miejscu. Ściany ozdobione malowidła­ mi z motywami morskimi, długi sfatygowany kontuar i rzędy butelek na półkach. Było wszystko z wyjąt­ kiem Nicka. Mimo to uśmiechnęła się, podeszła do baru i wspięła się na stołek. - Postawisz mi drinka, żeglarzu? Zack zaskoczony podniósł głowę znad kartki pa-

8 CZEKAJĄC NA NICKA pieru. Na widok Freddie twarz rozjaśnił mu szeroki uśmiech. - To ty! Witaj! - ucieszył się. - Nie sądziłem, że zjawisz się przed końcem tygodnia. - Lubię robić niespodzianki. - Takie to i ja lubię. - Zack zręcznie popchnął ku­ fel z piwem wzdłuż blatu, tak że zatrzymał się dokład­ nie w dłoniach gościa. Potem pochylił się, ujął twarz Freddie w swe duże dłonie i wycisnął na jej policzku głośny pocałunek. - Śliczna jak zawsze - stwierdził z uznaniem. - Ty też. Powiedziała prawdę. Od kiedy go przed dziesięciu laty poznała, jeszcze wyszlachetniał, jak dobra whisky. Wiek niczego mu nie ujął, wręcz przeciwnie. Stał się tym bardziej interesujący. Włosy wciąż miał gęste i kręcone, a w spojrzeniu ciemnoniebieskich oczu było coś mag­ netycznego. A ta twarz! - pomyślała, wzdychając. Opa­ lona, rasowa, ze zmarszczkami, które tylko dodawały jej charakteru i uroku. Niejeden raz w swoim życiu Freddie zastanawiała się, jak to się dzieje, że jest otoczona samymi piękny­ mi ludźmi. - Co u Rachel? - spytała. - Wysoki Sąd ma się znakomicie - odparł. Freddie uśmiechnęła się, słysząc dumę ukrytą w głosie Zacka. Jego żona, a jej ciotka, była teraz sędzią w sprawach kryminalnych. - Jesteśmy wszyscy z niej bardzo dumni - powie­ działa. - Widziałeś młotek, który jej podarowała ma-

CZEKAJĄC NA NICKA 9 ma? Wydaje dźwięk tłuczonego szkła, kiedy nim w coś uderzysz. - Czy widziałem? - Uśmiechnął się niewyraźnie. - Nieraz go już poczułem. Mieć sędziego w rodzinie to jest coś. - Mrugnął porozumiewawczo. - Żebyś wiedziała, jak bajecznie wygląda w todze. - Wyobrażam sobie. A jak dzieciaki? - Ta okropna trójka? Doskonale. Chcesz soku? Freddie rozbawiona przechyliła głowę. - Nie rozśmieszaj mnie, Zack. Mam już dwadzie­ ścia cztery lata, zapomniałeś? Potarł brodę w zakłopotaniu i przyjrzał się jej uważnie. Drobna postać i porcelanowa cera prawdo­ podobnie zawsze będą mylące. Gdyby nie znał jej wieku, tak dobrze jak wieku własnych dzieci, popro­ siłby o dowód tożsamości. - Po prostu nie mogę w to uwierzyć. Mała Freddie jest już dorosła. - A więc skoro jestem... - założyła nogę na nogę - dlaczego nie nalejesz mi białego wina? - Już się robi. - Sięgnął po kieliszek, nawet nie oglądając się za siebie. - A co u was? Jak dzieci? - Wszyscy mają się dobrze i przesyłają wam po­ zdrowienia. - Wzięła kieliszek i uniosła go w górę. - Za rodzinę. Zack stuknął w nią butelką coli. - Jakie masz plany, kochanie? - O, całą masę. - Uśmiechnęła się i pociągnęła łyk wina. Zastanawiała się, co by sobie pomyślał, gdyby mu wyjawiła, że największy plan jej życia to uwie-

10 CZEKAJĄC NA NICKA dzenie jego młodszego brata. - Przede wszystkim muszę znaleźć mieszkanie. - Wiesz przecież, że możesz mieszkać u nas jak długo zechcesz. - Wiem. Albo u babci i dziadka, albo u Michaiła i Sydney, albo u Aleksa i Bess. - Znowu się uśmiech­ nęła. Świadomość, że jest otoczona ludźmi, którzy ją kochają, dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Ale... - Naprawdę chciałabym mieć własny kąt. - Oparła łokcie o kontuar. - Chyba już czas na małą przygodę. - Zaczął mówić, ale przerwała mu, potrząsając gło­ wą. - Nie zamierzasz mnie pouczać, prawda, wujku? Nie ty, chłopak, który wyruszył w morze. Tu mnie ma, pomyślał. Miał znacznie mniej niż dwadzieścia cztery lata, kiedy pierwszy raz się za­ okrętował. - Dobra, żadnych pouczeń. Ale będę miał na cie­ bie oko. - Liczę na to. - Wyprostowała się i odchyliła do tyłu. - A co porabia Nick? - spytała jakby mimocho­ dem, z udaną obojętnością. - Myślałam, że go tu za­ stanę. - Jest w kuchni. Chyba podjada makaron Riosa. Freddie pociągnęła nosem. - Pachnie wspaniale. Chyba też tam pójdę i przy­ witam się z nim. Przy okazji zobaczę, co mają dobre­ go do jedzenia. - Idź. I powiedz Nickowi, że czekamy, żeby za­ czął grać. Bo nie zapracuje na kolację. - Dobrze.

CZEKAJĄC NA NICKA 11 Wzięła kieliszek z winem i zsunęła się ze stołka. Powstrzymała się przed poprawieniem kolejny raz włosów. Z rezygnacją myślała o swoim wyglądzie. „Wdzięczny" - tylko to określenie przychodziło jej do głowy. Cóż, niewiele mogła zrobić przy swoim niskim wzroście i drobnej posturze. Już dawno wy­ zbyła się marzeń, że rozkwitnie w coś, co można bę­ dzie określić jako olśniewającą piękność. Do niskiego wzrostu trzeba dodać kręcone włosy o odcieniu złocistorudym, piegi na zadartym nosku, duże szare oczy i dołeczki w policzkach. Jako nastolatka ma­ rzyła o tym, żeby być wymuskaną i wyrafinowaną ele­ gantką. Albo kobietą dziką i wyzwoloną. Albo też pełną uroku blondynką o zaokrąglonych kształtach. W końcu, gdy dorosła, zaakceptowała siebie taką, jaką jest. Zda­ rzały się jednak nadal chwile, kiedy żałowała, że nie wygląda jak renesansowy posąg. Szybko jednak napomniała siebie, że jeśli Nick ma ją traktować poważnie jako kobietę, najpierw ona musi poważnie traktować siebie. Doszedłszy do takiego wniosku, pchnęła energicznie drzwi do kuchni. I serce podskoczyło jej do gardła. Nic nie mogła na to poradzić. Zawsze tak było, ile razy go zobaczyła, od chwili gdy ujrzała go po raz pierwszy. Wszystko, czego kiedykolwiek pragnęła, o czym kiedykolwiek marzyła, było przed nią. Nick siedział przy stole kuchennym, pochylony nad tale­ rzem z makaronem. Nicholas LeBeck, nicpoń, którego jej ciotka Ra­ chel broniła w sądzie z pasją i przekonaniem. Młody

12 CZEKAJĄC NA NICKA człowiek, który zboczył z drogi, ale dzięki miłości, trosce i oddaniu rodziny zdołał odłączyć się od mło­ dzieżowych gangów ulicznych i ustatkować. Teraz był już mężczyzną, ale wciąż było w nim coś z buntownika. Ma to w oczach, pomyślała, a serce zabiło jej mocniej. W tych cudownych, chmurnych zielonych oczach. Wciąż nosił długie włosy sczesane z czoła i związane w krótki koński ogon. Były jasne z odcieniem brązu. Miał usta poety, brodę boksera, a ręce artysty. Wiele nocy spędziła na marzeniach o jego silnych szerokich dłoniach i długich, smukłych palcach. O tym, że te dłonie ujmują i gładzą jej twarz, przesu­ wają się wzdłuż jej ciała. Był zbudowany jak biegacz. Wysoki, smukły, dłu­ gonogi. Teraz miał na sobie stare szare dżinsy sprane na kolanach. Rękawy koszuli podwinął. Zauważyła, że brakowało przy nich guzika. Jedząc, wymieniał uwagi z Rio, ogromnym czarnoskórym kucharzem, a ten wytrząsał tłuszcz z kosza pełnego frytek. - Nie powiedziałem, że jest w nim za dużo czosn­ ku. Powiedziałem, że lubię dużo czosnku. - Nick na­ winął na widelec następną porcję makaronu, jakby chcąc odwołać swoje poprzednie słowa. - Jesteś bar­ dzo porywczy jak na swój wiek, staruszku - dodał stłumionym głosem, przełykając makaron. Rio burknął coś pod nosem. - No, no, jaki tam staruszek - żachnął się. - Jesz­ cze dałbym ci popalić. - Już się boję! - roześmiał się Nick i ułamał kawa­ łek chleba czosnkowego w momencie, gdy Freddie

CZEKAJĄC NA NICKA 13 z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi. Odłożył chleb, odsunął się od stołu i popatrzył na nią z niekłamaną przyjemnością. - Widzisz, Rio, kto nas odwiedził? Jak leci, Fred? Podniósł się i uścisnął ją po bratersku. Zmieszał się lekko, uświadomiwszy sobie, że ciało, które się do niego przytuliło, przypomniało mu, że mała Freddie jest już kobietą. - Cóż... - Odsunął się wciąż z uśmiechem na twa­ rzy i wcisnął ręce w kieszenie. - Myślałem, że przy­ jedziesz pod koniec tygodnia. - Zmieniłam plany. Cześć, Rio - zwróciła się do kucharza i odstawiła na stół kieliszek, by móc odwza­ jemnić braterski uścisk. - Siadaj, laleczko. Siadaj i jedz. - Nie dam się prosić. W pociągu cały czas myśla­ łam, co też dzisiaj gotujesz. - Usiadła przy stole, uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę do Nicka. - Siadaj, wystygnie ci - powiedziała. - Masz rację. - Ujął jej dłoń, ścisnął i usiadł obok. - Co u was? "Wszystko w porządku? Brandon wciąż gra w baseball? - Jeszcze jak! Jest kapitanem szkolnej drużyny. - Westchnęła na widok dużego talerza, który postawił przed nią Rio. - A ostatni występ baletowy Katie był naprawdę cudowny. Mama oczywiście popłakała się ze wzruszenia. Wiesz, że o jej sklepie pisano w „Wa­ shington Post"? A tata właśnie skończył nowy utwór. - Nawinęła makaron na widelec. - To tyle. A jak two­ je sprawy?

14 CZEKAJĄC NA NICKA - W porządku. - Pracujesz nad czymś? - Mam następne zamówienie dla Broadwayu. - Wzruszył ramionami. Wciąż było mu niezręcznie opowiadać innym o swoich sukcesach. - Za „Ostatni przystanek" powinieneś dostać To­ ny'ego. - Już sama nominacja była nie lada wyróżnieniem. Potrząsnęła głową. - Nick, to była znakomita rzecz. Jest znakomita - poprawiła się, bo musical wciąż szedł przy pełnej widowni. - Jesteśmy z ciebie dumni. - Cóż, to moja praca. - Nie chwal go, bo mu woda sodowa uderzy do głowy - odezwał się Rio, który stał przy kuchni. - Ejże, sam słyszałem, jak podśpiewywałeś „Mi­ łość o zmierzchu" - zauważył Nick. Rio wzruszył potężnymi ramionami. - Może... Jeden czy dwa kawałki były całkiem niezłe. Jedz. - Pracujesz z kimś? - spytała Freddie. - Nad tą nową sztuką? - Nie. To na razie wstępny etap. Zaledwie za­ cząłem. Sam. Właśnie to pragnęła usłyszeć. - Gdzieś czytałam, że Michael Lorrey dostał jakieś zamówienie. Będziesz potrzebował nowego autora tekstów. - Tak. - Nick dołożył sobie makaronu. - Wcale mnie to nie cieszy. Dobrze mi się z nim pracowało.

CZEKAJĄC NA NICKA 15 Inni na ogół słuchają tylko własnych słów zamiast muzyki. - A więc masz problem - uznała Freddie. - Po­ trzebujesz kogoś z solidnym przygotowaniem mu­ zycznym, kto w melodii usłyszy słowa. - Właśnie. - Nick podniósł do ust kufel piwa. - Tym kimś jestem ja- oświadczyła zdecydowanie. Nick aż się zakrztusił. Odstawił kufel i spojrzał na nią tak, jakby nagle zaczęła mówić jakimś egzotycz­ nym językiem. - Coś ty powiedziała? - Przez całe życie uczyłam się muzyki. - Starała się opanować emocje i przyjąć rzeczowy ton. - Pa­ miętam, że jako mała dziewczynka siedziałam na ko­ lanach ojca, a on trzymał moje dłonie i prowadził je po klawiszach. Ale bardzo go rozczarowałam, bo komponowanie nie jest moją namiętnością. Moja na­ miętność to słowa. Mogłabym dla ciebie pisać teksty, Nick, lepsze niż ktokolwiek inny. - Jej oczy, szare i spokojne, napotkały jego wzrok. - Bo rozumiem nie tylko twoją muzykę, ale i ciebie. A zatem, co o tym sądzisz? Nick aż podniósł się z krzesła. - Nie wiem... To dla mnie wielka niewiadoma. - Dlaczego? Przecież wiesz, że pisałam słowa do niektórych utworów tatusia. I do innych zresztą też. - Ułamała kawałek chleba i zaczęła wolno go przeżu­ wać. - Mnie się ten pomysł wydaje logicznym i do­ brym rozwiązaniem dla nas obojga. Ja szukam pracy, a ty autora tekstów.

16 CZEKAJĄC NA NICKA - Cóż... - Myśl o pracy z Freddie trochę go za­ niepokoiła i rozdrażniła. Szczerze mówiąc, w ostat­ nich latach coraz częściej czuł się w jej obecności jakoś nieswojo. - A więc pomyśl o tym. - Uśmiechnęła się ponow­ nie. Należąc do dużej rodziny, znała strategiczną war­ tość pozornego wycofywania się. - A jak już ci się spodoba ten pomysł, możesz go zaproponować pro­ ducentowi. - Mógłbym to zrobić. - Zawahał się. - Pewnie tak... - Wspaniale! Będę tu wpadać, albo złapiesz mnie w Waldorf. - Zatrzymałaś się w hotelu? - Tylko chwilowo, dopóki nie znajdę mieszkania. Może słyszałeś o czymś w okolicy? Podoba mi się tutaj. - Chcesz się tu na dobre przeprowadzić? - Tak. I od razu ci mówię, że nie zamierzam mie­ szkać u nikogo z rodziny. Chcę się dowiedzieć, jak to jest mieszkać samej. A ty wciąż na górze, co? W daw­ nym pokoju Zacka? - Zgadza się. - A więc gdybyś słyszał o jakimś mieszkaniu w sąsiedztwie, daj mi znać. Zdziwiło go, że przez moment zaniepokoił się, co jej przeprowadzka do Nowego Jorku może zmienić w jego życiu. Nic, oczywiście, że nic. - Myślałem, że wolałabyś Park Avenue. - Kiedyś tam mieszkałam - powiedziała, kończąc jeść makaron. - A teraz szukam czegoś innego. - Od-

CZEKAJĄC NA NICKA 17 garnęła włosy z twarzy i odchyliła się do tyłu. - Rio, to była poezja. Jeśli znajdę w pobliżu jakieś lokum, masz mnie codziennie na kolacji. - Może wykopiemy Nicka i wprowadzisz się na górę. - Mrugnął do niej porozumiewawczo. - Wolę patrzeć na ciebie niż na jego paskudną gębę. - Cóż, a tymczasem... - wstała i pocałowała ol­ brzyma w policzek - Zack chce, żebyś pograł, Nick. - Za moment. - Powiem mu. Może jeszcze chwilę posiedzę i po­ słucham. Do widzenia, Rio. - Do widzenia, laleczko. - Rio podśpiewując, wrócił do swojej roboty. - Ale wyrosła ta mała Fred­ die - powiedział. - Śliczna jak z obrazka. - Tak, w porządku dziewczyna. - Nick był zły, że korzenny zapach jej perfum niepokojąco drażnił jego zmysły. - Ale wciąż naiwna jak dziecko. Nie ma po­ jęcia, co ją tu czeka, w tym mieście. - A więc będziesz na nią uważał. - Rio podniósł w górę drewnianą łyżkę. - Albo ja będę uważał na ciebie. - Gadanie. - Nick wziął butelkę piwa i nalał sobie pełny kufel. Nowy Jork wciąż zaskakiwał Freddie. Wystarczy­ ło, by przeszła zaledwie kilkadziesiąt metrów w do­ wolnym kierunku, a już zauważała coś nowego. A to sukienkę w butiku, a to jakąś interesującą twarz w tłu­ mie, a to ulicznego śpiewaka o głosie Pavarottiego. Między innymi dlatego tak lubiła to miasto. Wiedzia­ ła, że jest naiwna, tak jak może być naiwna kobieta,

18 CZEKAJĄC NA NICKA która wyrosła w małym mieście, otoczona czułością i troskliwą opieką. Zdawała sobie sprawę, że daleko jej do sprytu Nicka, którego wychowała ulica, ale czuła, że ma niezłą dawkę zdrowego rozsądku. Sko­ rzystała z niego, planując swój pierwszy dzień w mie­ ście. Jedząc rogaliki, obserwowała widok rozciągający się za oknem hotelu. Miała sporo spraw do załatwie­ nia. Odwiedzając wuja Michaiła w jego galerii, upie­ cze dwie pieczenie przy jednym ogniu. Pogada z nim, a przy okazji zorientuje się, czy jego żona Sydney nie pomogłaby jej znaleźć jakiegoś mieszkania przez swoją agencję nieruchomości. I nie zaszkodzi napomknąć mu - a tym samym pozostałym członkom rodziny - że ma nadzieję pra­ cować z Nickiem nad jego najnowszym musicalem. To nie za bardzo uczciwe, pomyślała, nalewając sobie drugą filiżankę kawy. Ale miłość rządzi się własnymi prawami. A ona nigdy by nawet nie próbo­ wała tego rodzaju łagodnej presji, gdyby nie wierzyła w swój talent. Jeśli chodzi o umiejętności w zakresie poezji i muzyki, była aż nadto pewna siebie. Tylko gdy w grę wchodził Nick, traciła wszelką odwagę. Oczywiście, kiedy już zaczną razem pracować, Nick przestanie ją traktować jak małą kuzyneczkę z zachodniej Wirginii. Ale ona nigdy nie będzie mog­ ła konkurować z tymi gorącymi, fascynującymi ko­ bietami, które kręciły się koło niego. A więc, pomy­ ślała, musi być sprytna i utorować sobie drogę do jego serca przez wspólną miłość do muzyki.

CZEKAJĄC NA NICKA tir 19 To wszystko w końcu dla jego dobra. Ona jest naj­ lepszą rzeczą, jaka może go w życiu spotkać. Tylko musi mu to uświadomić. A więc do dzieła. Nie ma czasu do stracenia. Zerwała się od stołu i pobiegła do sypialni, żeby się ubrać. Godzinę później wysiadała z taksówki przed gale­ rią SoHo. Miała pięćdziesiąt procent szansy, że zasta­ nie wuja. Równie dobrze mógł być teraz w swym domu w Connecticut i rzeźbić albo bawić się z dzieć­ mi. Mógł też pomagać ojcu gdzieś w mieście. Pchnęła drzwi z matowego szkła. Jeśli nie zastanie Michaiła, wpadnie do biura Sydney albo do sądu do Rachel. Później zajrzy do Bess do studia telewizyjne­ go albo do Aleksija. Pomyślała z radością, że w ja­ kimkolwiek kierunku się ruszy, wszędzie może spot­ kać kogoś z rodziny. Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła jej się w oczy w gale­ rii, była nowa praca Michaiła. Nie widziała jej jesz­ cze, lecz od razu poznała rękę wuja. Wyrzeźbił w ma­ honiu podobiznę swej żony. Na wzór Madonny, Syd­ ney trzymała w ramionach ich najmłodsze dziecko, Laurel. U jej stóp siedziała jeszcze trójka w różnym wieku i różnego wzrostu. Podszedłszy bliżej, Freddie rozpoznała swoich kuzynów, Griffa, Moirę i Adama. Nie mogła się oprzeć, by nie przejechać palcem po policzku niemowlęcia. Pewnego dnia, pomyślała, będę tak samo trzymać moje dziecko. Moje i Nicka. - Nie czekam na faksy! - krzyknął Michaił, wcho-

20 CZEKAJĄC NA NICKA dząc do galerii z zaplecza. - Ty czekasz na faksy! Ja muszę pracować. - Ależ, Misza - dobiegł z głębi błagalny głos. - Waszyngton mówi... - Nie obchodzi mnie, co mówi Waszyngton. Po­ wiedz im, że mogę mieć trzy sztuki, nie więcej. - Ale... - Nie więcej - powtórzył, zamykając za sobą drzwi i mrucząc coś pod nosem po ukraińsku. - Cóż za artystyczny język, wujku - odezwała się. Przerwał w pół zdania. - Freddie! - wykrzyknął, porwał ją za ramiona i uniósł jak piórko. - Ty chyba nic nie ważysz. - Po­ całował ją w oba policzki i postawił z powrotem na ziemi. - Jak się czuje moja śliczna dziewczynka? - Świetnie. Cieszę się, że tu jestem i że cię widzę. Był jak jego przekleństwa, dziki i egzotyczny, miał brązowe oczy i kruczoczarne włosy Stanislaskich. Freddie nieraz myślała sobie, że gdyby potrafiła ma­ lować, namalowałaby w śmiałych pociągnięciach pędzla i barwach całą tę rodzinę. - Podziwiałam twoje prace - oznajmiła. - Są nie­ wyobrażalnie piękne. - Nietrudno jest tworzyć coś pięknego, jeśli pracu­ jesz nad czymś pięknym. - Popatrzył na rzeźbę wzro­ kiem przepełnionym miłością. Miłością do tego pięk­ nego tworzywa, ale jeszcze bardziej do rodziny, którą uwiecznił w swej rzeźbie. - A więc przyjechałaś za­ kosztować wielkiego miasta. - Rzeczywiście. - Freddie zatrzepotała rzęsami,

CZEKAJĄC NA NICKA 21 wzięła pod rękę Michaiła i zaczęła z uwagą studiować jego dzieło. - Mam nadzieję, że będę pracować z Ni­ ckiem nad jego najnowszym musicalem - zauważyła niby mimochodem. - O? - Michaił podniósł brwi. Ten mężczyzna, otoczony przez kobiety, doskonale wyczuwał je i ro­ zumiał. - Pisać słowa do jego muzyki? - Tak. Stworzymy dobry zespół, nie sądzisz? - Owszem, ale to nie to, o czym myślę, prawda? - Uśmiechnął się na widok jej kwaśnej miny. - Nasz Nick potrafi być uparty. Jak coś sobie wbije do głowy, to trudno mu to wybić. Mogę spróbować, chcesz? - Myślę, że nie będzie takiej potrzeby, ale trzy­ mam cię za słowo - roześmiała się. Michaił przyjrzał jej się bacznie. Nie jest już dzieckiem, zauważył w duchu. - Jestem dobra, wujku. Mam muzykę we krwi, tak jak ty swoją sztukę. - A więc skoro wiesz, czego chcesz... - Znajdę sposób, żeby to mieć. - Zdziwiona włas­ nym tupetem wzruszyła ramionami. To też miała w krwi. - Chcę pracować z Nickiem. Chcę mu po­ móc. I zrobię to. - A czego chcesz ode mnie? - Poparcia rodziny, jeśli to będzie potrzebne, choć myślę, że uda mi się go samej przekonać. - Odgarnęła włosy gestem, który przypomniał Michaiłowi siostrę. - A teraz potrzebuję rady co do mieszkania. Może ciocia Sydney pomoże mi coś znaleźć. - Może, ale przecież u nas jest masa miejsca. Wiesz, jak dzieci cię lubią, a Sydney... - Zauważył

22 CZEKAJĄC NA NICKA wyraz jej twarzy i westchnął. - Obiecałem twojej ma­ mie, że ci zaproponuję, żebyś mieszkała u nas. Wiesz, jak Natasza się martwi. - Nie ma powodu. Ona i tatuś zrobili dobrą robotę, wychowując kogoś niezależnego - kontynuowała, nie dając mu dojść do słowa. - Jakieś niewielkie mieszka­ nie, wujku. Poproś tylko ciocię, żeby zadzwoniła do mnie do Waldorf. Może pójdziemy razem na lunch, jeśli będzie miała czas. - Zawsze ma dla ciebie czas. Jak my wszyscy zresztą. - Wiem. I mam zamiar to wykorzystać. Muszę mieć mieszkanie jak najprędzej. Zanim - dodała z błyskiem w oku - babcia zacznie spiskować, żebym wprowadziła się do nich na Brooklyn. No, muszę lecieć. - Pocałowała go w policzek. - Mam jeszcze parę spotkań. - Skierowa­ ła się do drzwi. - Aha, jak będziesz rozmawiać z mamą, powiedz jej, że próbowałeś. Odwróciła się na pięcie i już jej nie było. Skinęła na taksówkę. A teraz, gdy zrobiła już początek, kazała taksówkarzowi zawieźć się do baru Zacka i zaczekać. Podeszła do tylnego wejścia i nacisnęła dzwonek. W chwilę później w domofonie rozległ się zaspany głos Nicka. - Jeszcze w łóżku? - spytała słodkim głosem. - Starzejesz się, Nicholas. - Freddie? Która, do diabła, godzina? - Dziesiąta, ale kto by liczył godziny. Po prostu wpuść mnie do środka. Mam coś dla ciebie. Zostawię to na dole.

CZEKAJĄC NA NICKA 23 Zaklął. Usłyszała, że coś upadło na podłogę. - Już schodzę - powiedział. - Nie, nie przeszkadzaj sobie. - Bała się, że nie zdoła się opanować na jego widok, na wpół rozbudzo­ nego, jeszcze ciepłego ze snu. - Nie mam czasu. Tyl­ ko mnie wpuść, a potem zadzwoń, jak zobaczysz, co ci przyniosłam. - Co to jest? - zaciekawił się, otwierając drzwi. Freddie nie odpowiedziała. Wbiegła do środka, rzuciła na stół w kuchni teczkę ze swoimi tekstami i wybiegła. - Wybacz, że cię obudziłam! - zawołała jeszcze przez domofon. - Jeśli masz dzisiaj czas, możemy pójść razem na kolację. Do zobaczenia. - Co, do diabła! Zaczekaj! Ale ona już wsiadała do taksówki. Zagłębiła się na tylnym siedzeniu, odetchnęła głęboko i zamknęła oczy. Jeśli on jej nie zechce, jej talentu, poprawiła się w duchu, znajdzie się z powrotem w punkcie wyjścia. Myśl pozytywnie, upomniała siebie. Wyprostowa­ ła się, podniosła głowę. - Do Gucciego, proszę-rzuciła. Jeśli kobietę czeka randka z mężczyzną, którego zamierza poślubić, to koniecznie musi sobie kupić nową suknię.

ROZDZIAŁ DRUGI Zanim Nick znalazł i wciągnął dżinsy, po czym zbiegł na dół, Freddie zdążyła już odjechać. Na stole kuchennym leżała teczka, którą mu zostawiła. Co też temu dzieciakowi chodzi po głowie? - za­ stanawiał się. Budzi go skoro świt, zostawia w kuchni tajemnicze papiery i znika bez słowa wyjaśnienia. Za­ klął pod nosem, wziął teczkę i powlókł się z powro­ tem na górę. Musi się koniecznie napić kawy. Ostrożnie stąpał między rozłożonymi na podłodze gazetami, częściami garderoby, nutami. Rzucił teczkę Freddie na blat i podszedł do ekspresu do kawy. Mu­ siał się bardzo skupić, żeby przypomnieć sobie, jak on działa. Nie był rannym ptaszkiem i nagle wyrwany ze snu z trudem zbierał myśli. Zaparzył kawę i zajrzał do lodówki. W barze Zacka nie podawano śniadań. Rio nie dał się namówić, by je przygotowywać, a więc Nick był zdany na siebie. W lodówce znalazł tylko resztkę mleka. Nawet płatki się skończyły. Zadowolił się więc kawą i papierosem. Usiadł i otworzył teczkę pozostawioną przez Fred­ die. Był bardzo ciekaw, co takiego mogło skłonić ją

CZEKAJĄC NA NICKA 25 do tego, by budzić go o tak wczesnej porze. Nawet bogate dzieciaki z małych miast powinny wiedzieć, że bary zamyka się bardzo późno. A kiedy Nick zmie­ niał brata, rzadko kładł się spać przed trzecią nad ranem. Ziewnął i wyłożył zawartość teczki na stół. Zoba­ czył starannie wydrukowane kartki z nutami. Ten dzieciak wbił sobie do głowy, że będziemy razem pracować, pomyślał. Znał Freddie dostatecznie długo, by wiedzieć, że jeśli coś postanowi, nie da sobie tego tak łatwo wyperswadować. Cóż, na pewno ma talent, zamyślił się. Trudno byłoby się spodziewać, że córce Spencera Kimballa słoń nadepnął na ucho. Ale nie wyobrażał sobie współpracy z kimkolwiek. Owszem, dobrze mu się pracowało z Lorreyem, lecz Lorrey nie był jego krew­ nym. I nie pachniał tak słodko i kusząco jak grzech. Opamiętaj się, LeBeck, upomniał sam siebie. Od­ garnął włosy z czoła i sięgnął po pierwszą kartkę. W końcu może chyba zrobić choć tyle dla swojej kuzyneczki. Przynajmniej zerknąć na jej pracę. Popatrzył i zmarszczył brwi. To była jego muzyka. Coś, czego nie dokończył, coś nad czym pracował podczas jednego ze swoich pobytów w Wirginii Za­ chodniej. Pamiętał, jak siedział przy fortepianie w po­ koju muzycznym w tym dużym domu z kamienia, a Freddie stała obok niego. Kiedy to było? Ostatniego lata? Przedostatniego? Nie mógł sobie przypomnieć momentu, kiedy wyrosła tak nagle, że zaczynał od­ czuwać pewien niepokój, gdy opierała się o niego czy ...6

26 CZEKAJĄC NA NICKA patrzyła z ukosa tymi niewiarygodnie dużymi szary­ mi oczami. Nick potrząsnął głową, potarł policzki i ponownie skoncentrował się na muzyce. Wygładziła ją, stwier­ dził, ale trochę zjeżył się na myśl, że ktoś majstrował nad jego dziełem. I dodała pełne poezji, romantyczne słowa, które znakomicie współgrały z nastrojem mu­ zyki. „Na zawsze ty". Taki tytuł dała piosence. Kiedy muzyka rozbrzmiała mu w głowie, zostawił niedopitą kawę, zebrał nuty, przeszedł do pokoju i usiadł przy pianinie. Dziesięć minut później dzwonił do hotelu Waldorf, by zostawić pierwszą z wielu wiadomości dla panny Frederiki Kimball. Wróciła do hotelu dopiero późnym popołudniem w świetnym nastroju, niosąc liczne torby z zakupami. Spędziła bardzo miły dzień. Najpierw chodziła po sklepach, w południe zjadła lunch z Rachel i Bess, a potem kontynuowała zakupy. Wcisnęła wszystkie torby do szafy i podeszła do telefonu. O tej porze na pewno zastanie już w domu kogoś z rodziny, jeśli nie wszystkich. Zauważyła mrugające światełko na sekretarce, ale zanim zdążyła wcisnąć przycisk, rozległ się dzwonek telefonu. - Halo! - Podniosła słuchawkę. - Do diabła, Fred, gdzie ty się podziewałaś? Uśmiechnęła się, słysząc głos Nicka.

CZEKAJĄC NA NICKA 27 - Tu i tam, a co? - Interesujące zajęcie. Cały dzień usiłuję cię zła­ pać. Już miałem dzwonić do Aleksa, żeby zaczęto cię szukać. - Wyobraził ją sobie porwaną, pobitą, zmal­ tretowaną. Freddie ściągnęła buty. - Gdybyś to zrobił, powiedziałby ci, że spędziłam parę godzin na lunchu z jego żoną. Ale, ale... w czym problem? - Problem? Nie, dlaczego od razu problem... - W jego głosie słychać było sarkastyczne tony. - Zry­ wasz mnie na równe nogi skoro świt... - Po dziesiątej - sprostowała. - A potem znikasz na cały dzień - ciągnął. - Przy­ pominam ci, że coś tam wołałaś, żebym do ciebie zadzwonił. - Owszem. - Starała się zachować obojętność, szczęśliwa, że Nick nie może zobaczyć nadziei rysu­ jącej się na jej twarzy. - Przejrzałeś nuty, które ci zostawiłam? Otworzył usta, ale milczał przez chwilę, starając się nie okazywać emocji. - Rzuciłem na nie okiem. - Spędził całe godziny na czytaniu ich, studiowaniu, graniu. - Niezłe, zwła­ szcza w części, którą ja napisałem. Mimo że nie mógł jej widzieć, podniosła hardo brodę. - To jest o wiele lepsze niż niezłe, szczególnie te części, które ja dokończyłam - oświadczyła, nie kry­ jąc dumy. - A co powiesz o słowach?

28 CZEKAJĄC NA NICKA Były pełne poezji, zadumy, ale i humoru i wywarły na nim większe wrażenie, niż chciałby to przyznać. - Masz lekkie pióro, Fred. - O, dodajesz mi otuchy. - No więc: są dobre. To chciałaś usłyszeć? - Wziął głęboki oddech. - Nie wiem, co chcesz, żebym z tym zrobił, ale... - Może pogadamy, co? Masz dziś czas? Zastanawiał się przez chwilę nad spotkaniem, które miał tego wieczoru, pomyślał o muzyce i uznał, że wszystko inne się nie liczy. - Nie mam nic takiego w planie, z czego nie mógł­ bym zrezygnować - odpowiedział w koricu. Ciekawe, mówi o pracy czy o kobiecie? - prze­ mknęło Freddie przez głowę. - Świetnie, a więc zapraszam cię na kolację. Bądź w hotelu o wpół do ósmej. - Posłuchaj, dlaczego nie możemy... - Przecież musimy coś zjeść, prawda? Włóż garni­ tur. Niech to będzie uroczyste wyjście. A więc o wpół do ósmej. - Freddie zagryzła wargi i odłożyła słu­ chawkę, zanim Nick zdążył zaprotestować. Zdenerwowana usiadła na poręczy fotela. A więc zadziałało, pomyślała. Wszystko idzie według jej pla­ nu, nie ma powodów do zdenerwowania. Żadnych, absolutnie żadnych. Zacznie podrywać i uwodzić mężczyznę, którego kochała prawie przez całe życie. A jeśli jej się nie uda, będzie miała złamane serce, będzie upokorzona, a wszystkie jej nadzieje i marzenia legną w gruzach.