galochbasik

  • Dokumenty1 460
  • Odsłony642 228
  • Obserwuję776
  • Rozmiar dokumentów2.1 GB
  • Ilość pobrań415 283

3 RÓD COLTONÓW-MIIONER Z KUWEJU-Sharon De Vita

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :788.7 KB
Rozszerzenie:pdf

3 RÓD COLTONÓW-MIIONER Z KUWEJU-Sharon De Vita.pdf

galochbasik EBooki ROMANSE I EROTYKI DYNASTIE-ROMANS WSPÓŁCZESNY RÓD COLTONÓW
Użytkownik galochbasik wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 231 stron)

SHARON DE VITA Milioner z Kuwejtu

ROZDZIAŁ PIERWSZY San Diego Faith Martin była wściekła. Mimo protestów pana Kadida, który dotrzymywał jej towarzystwa przez minione półtorej godziny, szybkim krokiem ruszyła ku zamkniętym drzwiom do gabinetu. - Panno Martin, proszę zaczekać. Nie może pani tam wejść. - Przerażony pan Kadid pobiegł za nią, cmokając z dezaprobatą. Było jednak za późno. Zdecydowanie otworzyła pod­ wójne mahoniowe drzwi i zatrzymała się jak wryta na widok niewiarygodnego przepychu, z jakim urządzono gabinet. - Dobry Boże! - szepnęła bezwiednie. Odkąd siedem lat temu założyła własną konsultingową firmę komputerową, widziała już wiele biur i gabinetów, włącznie z należącymi do najbogatszych kalifornijskich przedsiębiorców, ale żadne z nich nie mogło się równać z tym dekadencko wręcz luksusowym wnętrzem. Urządzony w kolorach granatu i brązu gabinet mieścił kolekcję wspaniałych dzieł sztuki, bez wątpienia auten­ tycznych. Ściany wybito eleganckim białym jedwabiem, a sufit ozdobiono sztukaterią. Pośrodku pokoju, na tle

6 SHARON DE VITA zajmującego niemal całą ścianę okna, za którym rozta­ czała się panorama miasta, stało piękne, zapewne ręcznej roboty biurko z wiśniowego drewna. Przed nim ustawio­ no dwa miękkie, obite granatową skórą fotele, doskonale dopasowane do dwóch stojących nieopodal kanap. Na półkach znajdowały się setki książek, w tym wiele białych kruków, które sprawiały, że w gabinecie pano­ wała miła, niemal domowa atmosfera. W odległym koń­ cu, przy drugim sięgającym sufitu oknie, umieszczono długi, rzeźbiony stół konferencyjny, a wokół niego skó­ rzane, granatowe fotele. W rogu pysznił się imponujący kominek z misternie wykonanym rodowym herbem nad gzymsem. Wszędzie stały porcelanowe wazony z jesien­ nymi kwiatami, które wypełniały pokój słodką, wręcz nie­ przyzwoicie zmysłową wonią. Promienie popołudniowego słońca wpadały przez ok­ na, podkreślając urodę wnętrza. Wśród tego przepychu, za biurkiem siedział wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, zatopiony w rozmowie telefo­ nicznej. Zdawał się w ogóle nie dostrzegać obecności Faith. Nawet nie podniósł na nią wzroku. - Panie El-Etra - odezwała się, podchodząc bliżej. Puszysty, granatowy dywan tłumił kroki jej obutych w te­ nisówki stóp. - Panie El-Etra - powtórzyła, tym razem bardziej stanowczo. Dostrzegła teraz, że również na biur­ ku umieszczono pięknie wykonany, inkrustowany złotem herb rodzinny. Szyty na miarę, prążkowany, szary garnitur rozma­ wiającego przez telefon mężczyzny kosztował pewnie

MILIONER Z KUWEJTU 7 więcej niż wynosił roczny czynsz za jej mieszkanie. Cena również szytej na miarę białej koszuli z monogramem pewnie równała się jej rocznym wydatkom na jedzenie. Cudownie, pomyślała kwaśno i jeszcze raz rozejrzała się po gabinecie. Denerwująco arogancki, niewiarygodnie bogaty i bez wątpienia zepsuty. Trzy cechy, których najbardziej nie znosiła u mężczyzn, nie mówiąc już o klientach. Oparła dłonie o blat biurka. - Panie El-Etra, zdaję sobie sprawę, że pańska firma inwestycyjna zajmuje znaczącą pozycję w świecie wiel­ kich interesów, musi pan jednak zrozumieć, że mój czas jest nie mniej ważny i cenny niż pański. - Urwała dla nabrania oddechu i zauważyła, że mężczyzna nadal nie zwraca uwagi ani na nią, ani na jej tyradę. Natomiast jego sekretarz, który właśnie wyrósł u jej boku, wyglądał tak, jakby ze zdenerwowania miał za chwilę połknąć własny język: oczy wyszły mu z orbit, usta drgały w nerwowym tiku. Faith czuła, że jej gniew narasta z każdą sekundą. Groźnie spojrzała na mężczyznę za biurkiem. Nie dość, że niemal dwie godziny trzymał ją w poczekalni, to teraz bezczelnie ją ignoruje! - Panie El-Etra! - Zabębniła palcami o biurko, ale on nawet nie drgnął. - Zadzwonił do mnie dziś rano dyrektor pańskiej firmy i prosił, żebym natychmiast przyszła, ponie­ waż macie awarię komputerów i trzeba to pilnie naprawić. Widzę, że sprawa nie jest taka pilna, skoro przetrzymał mnie pan w poczekalni bez mała półtorej godziny. - Hm, Panno Martin... - Sekretarz uniósł palec. - To nie jest pan El-Etra - poprawił ją cicho.

8 SHARON DE VITA Skonsternowana Faith zamrugała oczami. Czyżby przez pomyłkę wtargnęła nie do tego gabinetu, co trzeba? To byłoby odpowiednie zakończenie tego okropnego dnia. - Słucham? - zapytała ostrożnie. - To jest szejk El-Etra. Nie wierzyła własnym uszom. - Zmarnował pan dwie godziny mojego cennego cza­ su, a teraz czepia się pan takich protokolarnych szcze­ gółów? - zapytała podniesionym głosem i postąpiła bli­ żej, zmuszając go do cofnięcia się o krok. Nie tylko spędziła całą wieczność w poczekalni, ale na dodatek nie zjadła lunchu i przez niemal dwie godziny przedzierała się przez uliczne korki, by na czas dotrzeć na to przeklęte spotkanie. Kiedy dziś rano do niej za­ dzwoniono, bardzo się przejęła. Zdawała sobie sprawę, że El-Etra Investments to firma szeroko znana i dodanie jej do listy klientów bardzo przysłużyłoby się jej intere­ som, które co prawda szły dobrze, ale mogłyby iść o wie­ le lepiej. Miłe podniecenie musiało jednak w końcu ustąpić zło­ ści. Faith odnosiła sukcesy, miała wiele zleceń, cieszyła się w świecie biznesu doskonałą opinią i nie była przy­ zwyczajona do tego, by ją traktowano jak uciążliwą pe­ tentkę. - Pani Martin... - Sekretarz nerwowo mrugał ocza­ mi. - Jestem pewien... - Nie, panie Kadid, to ja jestem pewna, że dla pana tytuł szefa to sprawa pierwszorzędnej wagi. - Oparła dło­ nie na biodrach i zmierzyła groźnym wzrokiem mężczy-

MILIONER Z KUWEJTU 9 znę nadal rozmawiającego przez telefon. - Zapewniam pana, że wcale mnie nie obchodzi, jak pan go nazywa. Mnie w tej chwili przychodzą do głowy różne określenia. - Wyniośle potrząsnęła głową. - A teraz proszę wyba­ czyć, ale nie mam czasu na takie głupstwa. Proszę prze­ kazać szejkowi wyrazy ubolewania - warknęła, specjal­ nie wymawiając z przesadnym naciskiem jego tytuł. - Proszę też mu powiedzieć, żeby do mnie zadzwonił, kiedy na serio zacznie się zajmować swoimi interesami. - Mamrocząc coś niezrozumiale pod nosem, ruszyła do drzwi. - Pani Martin... - Aksamitny, brzmiący trochę z cu­ dzoziemska głos sprawił, że stanęła jak wryta. Odniosła wrażenie, że jego dźwięk wibruje w zakończeniach jej nerwów niczym zaskakująca, niechciana pieszczota. Od­ wróciła się i z ciekawością spojrzała na właściciela głosu. Odłożył słuchawkę i wstał. Dopiero teraz zobaczyła, jaki jest wysoki. Musiała odchylić głowę, by popatrzeć mu w twarz. Jego wybitnie męską urodę potrafiła określić jedynie słowem „magnetyczna". Sekundę później przyszło jej do głowy również słowo „wspaniały". W tej chwili był także wyraźnie zirytowany, sądząc z chmurnego spojrzenia cie­ mnych oczu. Faith buntowniczo uniosła głowę. Poirytowany? No to szkoda. Ona również jest poiry­ towana. Nie dając się onieśmielić jego władczej postawie, podeszła bliżej. Przedtem była zbyt rozwścieczona, by uważnie przyj­ rzeć się jego twarzy, ale to, co teraz zobaczyła, wręcz ją oszołomiło. Na żywo wyglądał o wiele lepiej niż na

10 SHARON DE VITA fotografiach w plotkarskich czasopismach, które zwykle przedstawiały go z jakąś rozchichotaną lalą, uczepioną jego ramienia jak rzep. Smagła, oliwkowa cera, wyraziste rysy, ładnie wykro­ jone usta, duże, ciemne oczy i gęste, czarne włosy spra­ wiały, że wyglądał jak pirat sprzed kilku wieków. Faith miała wrażenie, że przebiegł przez nią prąd. Otrząsnęła się natychmiast, gdy przypomniała sobie, że ten człowiek to znany playboy, zmieniający kobiety jak rękawiczki. Wiedziała, że z takim na pewno nie chce mieć nic wspól­ nego. Za bardzo przypominał jej ojca, także przystojnego, nieodpowiedzialnego playboya, który uczucia innych miał za nic. Przez całe życie bardzo się starała unikać takich ty­ pów. Dzięki Bogu, że nie będzie zmuszona utrzymywać z nim kontaktów w życiu prywatnym. Nigdy nie miała wiele cierpliwości dla niedojrzałych facetów, a tę nie­ wielką ilość, którą była w stanie z siebie wykrzesać, wy­ korzystał wiele lat temu jej ojciec. - Pani Martin... - powtórzył z irytacją, a Faith pode­ szła jeszcze bliżej, zastanawiając się, co też go tak zi­ rytowało. - Zdaje się, że jesteśmy umówieni? - Trudne do rozszyfrowania ciemne oczy patrzyły na nią śmiało, jakby chciały oszacować jej wartość. - Byliśmy - poprawiła go. Miała wrażenie, że spoj­ rzeniem przeszywa ją na przestrzał. - Byliśmy umówieni, panie... to znaczy Wasza Wysokość. - Stuknęła palcem w tarczę swojego sportowego zegarka. - Prawie dwie go­ dziny temu.

MILIONER Z KUWEJTU 11 - Ali - powiedział cicho. Starała się nie zwracać uwagi na brzmienie jego głosu, które znów przyprawiło ją o zmysłowy dreszcz. - Słucham? - Ali. - Przechylił głowę na bok i miała wrażenie, że kącik jego ust lekko drgnął. - Mam na imię Ali. Szeroki uśmiech rozjaśnił mu twarz, a Faith aż za­ brakło tchu. Serce zaczęło jej mocniej bić i musiała się lekko cofnąć, jakby się bała, że stojąc tak blisko niego, nie zdoła nad sobą zapanować. - Chociaż zdaje się, że pani miałaby teraz ochotę na­ zwać mnie zupełnie inaczej. - Patrzył na nią rozbawiony, a jej zrobiło się trochę wstyd, że pozwoliła sobie na wy­ buch złości. Zaczerwieniła się po uszy. - Nie jestem przyzwyczajona do wysiadywania w po­ czekalni - wyjaśniła zaczepnie i zmierzyła go surowym wzrokiem. - Mój czas jest bardzo cenny... - A czyj nie jest? - odparował, spoglądając na nią cie­ kawie. Nie nawykł do tego, żeby kobieta patrzyła na niego jak na coś, co przed chwilą wypełzło spod kamienia. Kobiety przeważnie spoglądały na niego zupełnie ina­ czej. - Bardzo mi przykro. - W przepraszającym geście rozłożył ręce. - Nic nie mogłem na to poradzić. Musia­ łem się uporać z kolejnym kryzysem. Oczywiście, wy­ nagrodzimy pani stracony czas. - To nie tylko kwestia pieniędzy - warknęła Faith, zirytowana, że jego zdaniem obchodzą ją tylko pieniądze. - Są rzeczy ważniejsze niż pieniądze.

12 SHARON DE VITA - Doprawdy? - Znów ze zdziwieniem uniósł brwi. Wcale nie była zaskoczona, że dla niego wszystko sprowadzało się do pieniędzy. To kolejna wspólna cecha, jaka łączyła go z jej ojcem. Kiedy jednak spojrzała mu głębiej w oczy, odniosła dziwne wrażenie, że z niej kpi. Natychmiast zesztywniała. - Dla niektórych liczy się coś jeszcze. To kwestia cza­ su i priorytetów. Inni klienci potrzebowali dziś mojej po­ mocy w kłopotach, ale musiałam umówić się z nimi na później, ponieważ pan twierdził, że to bardzo pilna spra­ wa. Jak widać, wcale nie. - Wręcz przeciwnie, pani Martin. Moje potrzeby są bardzo pilne. - Ton jego głosu się zmienił, złagodniał, a jej od razu na myśl przyszły innego rodzaju potrzeby, bardziej pierwotnej natury. Poczuła, że zalewa ją fala dziwnego ciepła. - I w przeciwieństwie do tego, co pani wcześniej powiedziała, swoje interesy traktuję bardzo serio. Przyglądał się jej zafascynowany. Doszedł do wnio­ sku, że jest zbyt niepozorna, by ją nazwać piękną, ale było w niej coś, co wzbudzało zainteresowanie mimo sportowego, niedbałego stroju. Dopasowane w talii spod­ nie koloru khaki opinały jej biodra, których krągłość przyciągnęłaby wzrok każdego mężczyzny. Biała luźna koszulka nie zdołała ukryć kształtnych piersi i szczu­ płych, ładnie zarysowanych ramion. Włosy, gładko zaczesane do tyłu i zaplecione w skomplikowany warkocz, były miodowo-kasztanowe, przetykane pasemkami w najróżniejszych odcieniach ru­ dości. Założyłby się o najnowszego źrebaka ze swej stad-

MILIONER Z KUWEJTU 13 niny, że ich kolor jest naturalny. Świadczyła o tym do­ skonale do nich pasująca, jasna jak mleko cera. Twarz miała bardzo kobiecą, o wielkich, zielonych oczach, wy­ sokich kościach policzkowych i pełnych ustach, jakby stworzonych do pocałunków. Z drugiej strony, sądząc po jej minie, chyba nie całowała się zbyt często. Nie należała do kobiet, za którymi mężczyźni się uga­ niają i o których śnią po nocach. Taka zwyczajna dziew­ czyna, sportowo ubrana i bez makijażu. Jednak jej twarz przykuwała uwagę. Ali stwierdził, że nieznajoma nadzwyczaj go intrygu­ je, choć nie wiedział, dlaczego tak jest. Westchnął cicho. Może to z przepracowania. Z natury bardzo zmysłowy, zwracał uwagę na wszystko w kobie­ cie, począwszy od jej ogólnego wyglądu i zapachu, do najsubtelniejszej linii bioder. Dotychczas jednak był za­ jęty oganianiem się od kobiet, które wynajdowali dla nie­ go rodzice, by poszukać partnerki naprawdę mu odpo­ wiadającej i zdolnej docenić jego osobowość. Chciał towarzystwa kobiety inteligentnej, która nie by­ łaby tylko wieszakiem dla najnowszych kreacji modnego projektanta i która zareagowałaby szczerze na jego og­ nisty temperament. Nie pragnął jednak miłości. Po prostu nie chciał jeszcze raz przeżywać tego uczucia. Większość kobiet z jego otoczenia to były modelki o doskonałej prezencji albo piękne debiutantki z dobrych domów, które nigdy nie pokazałyby się w publicznym miejscu inaczej, niż tylko w najmodniejszym stroju i peł­ nym makijażu. Miały śliczne buzie, kurze móżdżki i serca z kamie-

14 SHARON DE VITA nia, toteż nie były zdolne do prawdziwej namiętności i nie wzbudzały w Alim głębszego zainteresowania. Wierzył, że zimna kobieta to dla mężczyzny przekleństwo gorsze niż śmierć. Z doświadczenia wiedział, że jeśli kobieta nadmiernie przejmuje się wyglądem, to rzadko zastanawia się nad swoimi uczuciami. A kobieta, która nie potrafi zaakcep­ tować i docenić uczuć, cieszyć się namiętnością i pasją, nie była dla niego prawdziwą kobietą. Przyjrzał się uważniej stojącej przed nim Faith. Ki­ piała gniewem, przez co wydała mu się wyjątkowo inte­ resująca. Oto kobieta, która pozwala sobie na doświad­ czanie wszystkich ludzkich emocji. Fascynowała go i in­ trygowała, szkoda tylko, że jest taka obrażona i nabur­ muszona. Rzadko się zdarzało, by ktokolwiek, a już zwłaszcza kobieta, przemawiał do niego z taką wyższością. Kobiety na ogół wręcz stawały na głowie, żeby wywrzeć na nim jak najkorzystniejsze wrażenie. Irytowało go to coraz bar­ dziej, zwłaszcza że uroda, stroje i biżuteria nie robiły na nim wrażenia. Pragnął, żeby kobieta zadziwiła go swoją osobowością, szczerością, charakterem. Dotychczas jeszcze takiej nie spotkał. - Pani Martin, jeśli problem z naszymi komputerami nie zostanie zaraz rozwiązany, narazi to na straty całe El-Etra Investments, a do tego nie mogę dopuścić. Czuję się odpowiedzialny wobec klientów. Powierzyli mi swoje fundusze, niektórzy nawet oszczędności całego życia. Nie zamierzam wywoływać paniki wśród inwestorów z po­ wodu błahego kłopotu z głupią maszyną.

MILIONER Z KUWEJTU 15 - Błahy kłopot z głupią maszyną! - powtórzyła z niedowierzaniem Faith. - Panie El-Etra, gdyby nie ta głupia maszyna, wątpię, czy miałby pan taką dużą firmę. Ta maszyna zwiększa pańską efektywność, oszczędza czas, nie wspominając już o pieniądzach. - Poucza mnie pani? Jego słowa na chwilę zawisły w powietrzu, ciche, uprzejme, ale dało się w nich wyczuć groźną nutę. Faith przeszło przez myśl, że być może posunęła się za daleko, ale nie zamierzała się cofnąć. To nie leżało w jej naturze. - Takie są fakty, proszę pana - odparła chłodno. Nie chciała używać ani jego imienia, ani tytułu, ponieważ to nadałoby ich rozmowie bardziej osobisty wymiar. - Na czym dokładnie polega problem? - zapytała, zdecydo­ wana przystąpić do dzieła. Uśmiechnął się. - Gdybym to wiedział, to zapewniam, że sam bym to naprawił albo zlecił któremuś z zatrudnionych w fir­ mie informatyków. Obawiam się, że nikt tutaj nie wie, dlaczego system źle działa. Zastanawiało ją, z jakim akcentem mówił. Brzmiało to trochę jak brytyjska angielszczyzna, rodem zapewne z Oksfordu, i chociaż słownictwo i gramatyka były ab­ solutnie nienaganne, słyszała w jego wymowie echo ob­ cego języka. Tworzyło to dość egzotyczną i... zmysłową mieszankę. Przeczesał palcami włosy. - Wiem tylko, że przez tę awarię jedna z naszych ope­ racji została całkowicie zablokowana i nie mogę dłużej tego tolerować. Problem trzeba rozwiązać natychmiast.

16 SHARON DE VITA - Natychmiast - powtórzyła, z irytacją kiwając gło­ wą. Ten facet nie wyobraża sobie, by ktoś nie spełnił jego polecenia, i to jak najszybciej. Zepsuty i rozkapry­ szony, pomyślała. - Cóż, gdybym nie musiała siedzieć półtorej godziny w poczekalni, może już bym wiedziała, co jest przyczyną awarii. - Może. - Zrozumiał, że Faith tak szybko mu nie wy­ baczy. - O ile wiem, pani firma jest uważana za jedną z najlepszych w swojej branży. - Jest uważana? - Rudawe brwi uniosły się. Faith po­ czuła się urażona tym subtelnie wyrażonym powątpie­ waniem. Zacisnęła pięści i podeszła do biurka. - Widzę, że źle pana poinformowano. Tym razem to on miał zaskoczoną minę. Szybko prze­ niósł wzrok na starszawego sekretarza, który niespokojnie stał pod ścianą. - Kadid? O co tu chodzi? - Znów zerknął na Faith, a potem przeniósł wzrok z powrotem na sekretarza. - Czy rzeczywiście źle mnie poinformowano? Te słowa zabrzmiały jak groźba, a Faith poczuła na plecach zimny dreszcz. Chyba nigdy nie spotkała nikogo równie aroganckiego. - Bardzo źle - odezwała się, zanim sekretarz otworzył usta. - Ja po prostu jestem najlepsza w tej dziedzinie. - W dodatku bardzo skromna - rzekł Ali z lekkim uśmiechem ulgi. Niezbyt piękna, ale jaka zadziorna, po­ myślał rozbawiony. Bardzo interesujące połączenie. - Nie, panie El-Etra, jestem po prostu szczera. - Uniosła głowę. - Szczera i najlepsza w branży, ale mój czas jest cenny i nie lubię, kiedy ktoś mi go marnuje.

MILIONER Z KUWEJTU 17 Zauważył, że bije z niej gniew i coś jeszcze, czego nie potrafił określić. - Ja też tego nie lubię - odparł, dając do zrozumienia, że uważa jej wybuch złości za stratę własnego czasu. - Skoro jest pani najlepsza, to na pewno rozwiąże pani ten trudny problem. Natychmiast. - To było wyzwanie i Faith nie mogła go zignorować. - Cóż, nie wiem, co według pana znaczy natychmiast, ale jak tylko się dowiem, na czym polega problem, na pewno go rozwiążę. Nie potrafię powiedzieć, ile czasu mi to zabierze, dopóki nie ustalę, o co chodzi. - Spoj­ rzała na niego śmiało. - Niektóre rzeczy muszą trochę potrwać, czy się to panu podoba, czy nie. - I na pewno nie pozwoli się poganiać. Wyczuwając, że zaraz usłyszy kolejne polecenie, które tylko jeszcze bardziej ją zdener­ wuje, dodała pośpiesznie: - Na pewno trochę by pomog­ ło, gdyby pan mi wyjaśnił, o co chodzi. Znam się na sprzęcie komputerowym, ale nie potrafię czytać w my­ ślach. Patrzył na nią przez chwilę, trochę urażony jej sarka­ zmem. Wyprostował się i włożył ręce do kieszeni spodni. - Jesteśmy dużą firmą inwestycyjną i raz na miesiąc wysyłamy każdemu klientowi czek. Czeki są wystawiane na różne sumy i rzecz jasna rozsyłane do najróżniejszych odbiorców. - Jasne. - Że też musiał cały czas na nią patrzeć. Czuła, jak po plecach przebiegają jej lekkie dreszcze. Ali westchnął z rezygnacją. - Kilka dni temu, na początku miesiąca, kiedy jak zwykle rozsyłaliśmy pierwszą partię należności, system

18 SHARON DE VITA zaczął wyrzucać czeki w nieodpowiednich kwotach. W dodatku odkryliśmy, że przesyłaliśmy pieniądze na niewłaściwe konta i w nieodpowiedniej ilości. Zarówno nowe fundusze, odsetki, jak i ściągane należności nie tra­ fiały tam, gdzie powinny. Potrząsnął głową i zerknął na równy stos papierów na biurku. Długie godziny ślęczał nad dokumentami, starając się dojść przyczyny tego problemu, a potem jeszcze musiał telefonicznie uspokajać zaniepokojonych inwestorów. Czuł się tak, jakby od kilku tygodni nie wychodził z biura. - W rezultacie zapanował chaos. Księgowi odkryli pomyłkę dopiero, kiedy pierwsze czeki zostały rozesłane i odezwali się zirytowani klienci. - Ściągnął brwi na wspomnienie paniki, jaka dziś rano zapanowała wśród pracowników. - Nasi firmowi komputerowcy też nie wie­ dzieli, skąd to zamieszanie. Zaczęli badać problem... - Natychmiast - wtrąciła, a on urwał i przyjrzał jej się uważnie. Sądząc z wyrazu jego twarzy, nie był przy­ zwyczajony do tego, by mu przerywano. - Tak - powiedział wolno, nie odrywając od niej wzro­ ku. - Niestety, do niczego nie doszli. Próbowali najróżniej­ szych rozwiązań, ale bez skutku. W rezultacie musieliśmy całkiem wyłączyć system komputerowy, ponieważ jest on zaprogramowany na automatyczne wystawianie i rozsyłanie czeków. Bez przerwy odbieram telefony od rozgniewanych inwestorów, którzy albo nie dostali w ogóle pieniędzy, albo dostali ich zbyt mało. Zaczynają teraz kwestionować nie tylko sprawność, ale i uczciwość firmy. - Zabrzmiało to tak, jakby sam nie mógł w to uwierzyć. - No, ja też bym miała wątpliwości. - Wsunęła ręce

MILIONER Z KUWEJTU 19 do kieszeni spodni. - Gdybym zainwestowała w jakiejś firmie oszczędności całego życia, a potem odkryła, że firma coś skopała i wysłała moje pieniądze komuś inne­ mu, to trochę bym się wkurzyła. - Skopała? - Ali El-Etra przymrużył oczy, a stojący za nią Kadid westchnął ciężko. Najwyraźniej oznajmienie szejkowi, że coś skopał, było wbrew protokołowi. - Z tym trzeba skończyć - oznajmił zdecydowanie. - Jak sama pani widzi, to rzeczywiście pilna sprawa i trzeba się nią zająć. Natychmiast. Może gdyby nie zabrzmiało to jak rozkaz, Faith wy­ kazałaby większe współczucie. - Problemy się zdarzają, czy tego chcemy, czy nie. A skoro mowa o sprawach pilnych i natychmiastowych, to przypominam, że nie jestem wozem straży pożarnej - stwierdziła i natychmiast spostrzegła, że twarz mu spoch­ murniała, a sekretarz znów zaczął ciężko wzdychać. - Najwyraźniej ma pan kłopoty z programem do księgowa­ nia, ale żeby do tego dojść, nie trzeba być geniuszem. Słysząc tę impertynencką uwagę, zesztywniał, a w je­ go oczach pojawiły się zimne błyski. - Zapewniam panią, pani Martin, że mój personel ma odpowiednie kwalifikacje, żeby się zająć niemal każdym problemem, jaki się pojawi. - Ale jak widać nie tym. W przeciwnym wypadku nie byłoby mnie tutaj. Te słowa na długą chwilę zawisły w powietrzu, a Faith przyszło na myśl, że być może posunęła się za daleko. Ale ten facet był taki... irytująco arogancki, że musiała się trochę z nim podrażnić.

20 SHARON DE VITA - Punkt dla pani. - Z łaskawym uśmiechem skłonił głowę, jakby dawał jej jakiś wspaniały podarunek. - Oczywiście, ma pani rację. Z tym problemem moi ludzie nie mogli sobie dać rady. - Urwał, a po chwili mówił dalej: - El-Etra Investments szczyci się nieskazitelną opi­ nią. Jeśli chodzi o powierzone pieniądze, to choćby cień podejrzenia o nieprawidłowe działania może mieć kata­ strofalny wpływ nie tylko na bieżące interesy, ale na opi­ nię firmy. Jestem pewien, że pani to rozumie. W tym biznesie opinia to największy kapitał. - Odetchnął głę­ boko, cały czas nie odrywając od niej wzroku. - Zapew­ niłem inwestorów, że problem zostanie natychmiast roz­ wiązany i chociaż jestem ubezpieczony na wypadek tego rodzaju zdarzeń, tu wchodzi w grę moje nazwisko, więc zadeklarowałem, że osobiście wyrównam wszystkie stra­ ty. Właśnie rozsyłamy czeki naszym klientom, żeby jak najszybciej wszystko załatwić jak należy. - Ma pan tyle pieniędzy? - Pytanie to wyrwało jej się samo, zanim zdążyła pomyśleć. Rozejrzała się wokół. To nie był jakiś sklepik na rogu, tylko firma pierwszej wielkości, obracająca milionami dolarów. Na samą myśl o tak wielkim bogactwie poczuła, że robi jej się gorąco. Dla kogoś, kto musiał się zmagać z przeciwnościami losu, odkładać grosz do grosza i pra­ cować popołudniami, by skończyć szkołę, kto się mocno zadłużył, by założyć własną firmę i przez siedem lat ha­ rował w pocie czoła, takie nieprzebrane bogactwo wy­ dawało się czymś niepojętym. A ten człowiek mówi o tym bez najlżejszego drżenia w głosie. - Ależ oczywiście, że mam tyle pieniędzy - stwier-

MILIONER Z KUWEJTU 21 dził bez namysłu, jakby rozmawiali o drobnych na kawę. - A dlaczego pani pyta? Chce pani podnieść stawkę? Musiała się uśmiechnąć. - Właściwie nie o tym myślałam, ale teraz chyba się zastanowię. - Pani Martin, ja jestem szejkiem El-Etra. - Powie­ dział to tak, jakby się spodziewał, że nisko się przed nim skłoni, albo coś w tym rodzaju. - Tak słyszałam. Wszyscy wkoło mi to powtarzają, chociaż nie bardzo wiem, dlaczego. Zdaje się, że powinno to na mnie robić wrażenie. - Nic to dla pani nie znaczy? - Przez chwilę nie wie­ dział, czy powinno go to złościć, czy śmieszyć. Na ogół kobiety, z którymi miał do czynienia, dowiadywały się wszystkiego o historii jego rodziny, jeszcze zanim go po­ znały. - Nie mam pojęcia, co oznacza pański tytuł i dlacze­ go miałby mieć znaczenie dla kogokolwiek poza panem. Musiał przyznać, że ta uwaga uraziła go. - Mój tytuł oznacza tyle, że płynie we mnie króle­ wska krew - wyjaśnił. - Królewska krew? - Podejrzliwie uniosła brwi. - Akurat. - Tym razem westchnienie za jej plecami roz­ legło się wyjątkowo donośnie i słychać w nim było... panikę. - Królewska krew? - powtórzyła z namysłem. - To znaczy, tak samo jak w królu czy królowej, czy coś w tym guście? - Czy coś w tym guście - potwierdził i wolno skinął głową. - I oczywiście nikt nie uznał za stosowne mi tego

22" SHARON DE VITA wytłumaczyć? - zapytała, trochę zażenowana swoją wcześniejszą reakcją. W końcu to jest klient i należy go traktować uprzejmie, bez względu na jego niegrzeczne zachowanie. - Zachowałaby się pani inaczej, gdyby pani o tym wiedziała? - Ciekawe, czy ugryzłaby się w ten swój ostry język, zastanawiał się w duchu. - Pewnie nie - wyznała szczerze. - Chyba że mógłby mnie pan za to skazać na ścięcie głowy. Roześmiał się donośnie. - Obawiam się, że nie ścinamy już głów. - Uśmie­ chnął się do niej olśniewająco, a wokół zrobiło się jakby cieplej. - Robi się przy tym za duży bałagan. - No to mam szczęście. - A czy miałoby to dla pani w ogóle jakieś znaczenie? - Co takiego? Ścięcie głowy? Rozbawiony potrząsnął głową. - Nie. Moja szlachetna krew. - Pana rodowód obchodziłby mnie, gdyby był pan koniem i miał wystartować w gonitwie - stwierdziła, wzruszając ramionami. Znów się roześmiał. Od dawna nikt nie ośmielił się rozmawiać z nim tak swobodnie. Tak rozmawiała z nim tylko jego babka. Ale ta kobieta na pewno nie przypomina mu babki. Wręcz przeciwnie, była młoda i kipiąca życiem, miała bystry umysł i ostry język. Irytowała go i bawiła. Kobieta, na której nie robił wrażenia jego tytuł, po­ chodzenie i majątek, to było coś zupełnie nowego. - Mój tytuł, jak pani słusznie zauważyła, nie ma wię-

MILIONER Z KUWEJTU 23 kszego znaczenia, chyba że dla ludzi, którzy przywiązują do takich rzeczy wielką wagę. Pani najwyraźniej do nich nie należy. - Dla mnie równie dobrze mógłby pan być królem Syjamu. - Nie ten kraj, nie ten kontynent. - Wskazał na wiel­ ką, kolorową mapę wiszącą na ścianie. - Urodziłem się w Kuwejcie. Faith zerknęła we wskazanym kierunku. Szczegóły na mapie były tak plastyczne i dokładne, że wydawały się wykreślone ręcznie. I tak zapewne było. Pewnie kazał swoim sługom namalować mapę tylko po to, by przyoz­ dobić nią gabinet. Dlaczego to wszystko tak ją dener­ wowało? Znów spojrzała na swojego rozmówcę. Kuwejt. A więc stąd ten lekki akcent i herb rodzinny na biurku i nad kominkiem. To wiele wyjaśnia. Od początku się nie myliła; jest zepsuty i bogaty, a na domiar wszystkie­ go pochodzi z królewskiego rodu. Cudownie. - Znów się pani marszczy. Czy powiedziałem coś iry­ tującego? - Bez wątpienia większość tego, co mówił i ro­ bił, irytowało ją. - Może pan zwracać się do mnie po imieniu. Nazy­ wam się Faith - rzekła z roztargnieniem. Skoro płynie w nim królewska krew, może jej mówić na ty. - Co po­ tomek królewskiego rodu z Kuwejtu robi w Kalifornii? - To, co wszyscy normalni ludzie. Prowadzę interesy. - Spojrzał wrogo na komputer na biurku. - A przynaj­ mniej się staram. - Sam nie wiedział dlaczego, ale po­ stanowił zdradzić Faith kilka szczegółów ze swojego ży-

24 SHARON DE VITA cia. - Wiele lat temu mój ojciec i Joe Colton, który mie­ szka w Prosperino, w Kalifornii właśnie, zaczęli razem robić interesy. To była doskonała spółka dwóch ludzi o podobnych charakterach, dwóch krajów i kultur. - Słyszałam o Coltonach - powiedziała cicho. Coltonowie byli kalifornijskim odpowiednikiem rodziny królewskiej - ustosunkowani, poważani, cieszący się do­ skonałą opinią w świecie biznesu i polityki oraz w elitar­ nych kręgach towarzyskich. Zawsze z daleka podziwiała tę rodzinę, chętnie czytała o niej w gazetach, zazdrościła jej członkom wzajemnej bliskości, miłości i niewiarygodnego oddania. Dla niej Coltonowie byli wcieleniem rodziny ide­ alnej, jakiej ona sama nigdy nie miała. Jej sympatia do Coltonów miała mocniejsze podłoże niż artykuły w prasie. Rodzina chętnie zajmowała się fi­ lantropią, wspierając finansowo potrzebujących. To właś­ nie Coltonowie założyli ranczo Hopechest, na którym ja­ ko nastolatka spędziła kilka lat. Gdyby nie to ranczo, pewnie skończyłaby na ulicy, jak niejeden zagubiony dzieciak. Zawdzięczała więc rodzinie Coltonów bardzo dużo. Na ranczu wychowało się wiele dzieci, które nie miały własnego domu i których nikt inny nie chciał. Ona sama była takim dzieckiem, nie miała jednak zamiaru teraz o tym opowiadać. Ktoś taki jak Ali nigdy by nie zrozu­ miał, co to znaczy być samemu na świecie, bez dachu nad głową, jedzenia i pewności jutra. Ali El-Etra miał tabuny służby, spełniającej każdą jego zachciankę. Na pewno nie pojąłby jej przeżyć z dzieciń­ stwa.

MILIONER Z KUWEJTU 25 - Mój ojciec jest potomkiem kuwejckiej rodziny kró­ lewskiej - ciągnął Ali. - Jesteśmy największymi posia­ daczami ziemskimi w kraju, a nasza ziemia jest bogata w ropę. Wiele lat temu nikt nie był tego świadom, nie umieliśmy też jej wydobywać. Joe Colton natomiast miał sprzęt, doświadczenie i firmę wydobywczą. Ali nie wspomniał o tym, jak bardzo rodzina El-Etrów i Coltonowie stali się sobie bliscy. Zastępowali mu naj­ bliższych, zwłaszcza w trudnych latach niepokojów w je­ go ojczyźnie, gdy ojciec, obawiając się o bezpieczeństwo syna, wysłał go do Ameryki. Dla Alego był to trudny czas. Został odizolowany od rodziny, stracił swą ukocha­ ną Dżalilę. Odpędził od siebie wspomnienia. Wolał o nich nie myśleć, były nadal zbyt bolesne. - Joe Colton i mój ojciec zostali nie tylko wspólni­ kami, ale też bliskimi przyjaciółmi i ludźmi sukcesu. - Lekko wzruszył ramionami. - Bardzo dobrze wyszli na tej współpracy. Faith rozejrzała się wokół. - To widać - stwierdziła z uśmiechem. Trafnie go oceniła. Niewiarygodnie zepsuty bogacz, który nie ma pojęcia, co to jest ciężka praca. W życiu wszystko samo wpadało mu w ręce. Z kimś takim nigdy nie zdoła się porozumieć. Ona była dumna ze wszystkiego, co sobie wypraco­ wała i co samodzielnie osiągnęła, bez najmniejszej po­ mocy innych. Właściwie w jej życiu nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc. Nie miała wyboru, musiała do wszy­ stkiego dojść sama.

26 SHARON DE VITA Spojrzała mu prosto w oczy. - A więc to dzięki pieniądzom tatusia może pan wy­ płacić zaległe należności inwestorom. - Z namysłem ski­ nęła głową, starając się zdusić w sobie zazdrość. - Teraz rozumiem. - Przechyliła głowę w bok. - Łatwo jest od­ nosić sukcesy, jeśli ktoś inny płaci za nas rachunki. - Myśli pani, że korzystam z pieniędzy ojca? - Po­ czerwieniał z gniewu i oczy mu rozbłysły. - Nic podo­ bnego, pani Martin. To moje pieniądze - oznajmił i sta­ nął tuż przed nią. Był tak blisko, że poczuła zapach jego wody po go­ leniu; dyskretny i oszałamiający. Z daleka robił na niej wielkie wrażenie. Teraz, kiedy widziała go z bliska, niemal ją przytłaczał. W jego oczach spostrzegła błysk irytacji. Patrzył na nią z hipno­ tyczną siłą, zaciskając usta w wąską linię. - Dziesięć lat temu przyjechałem do Ameryki i za­ łożyłem El-Etra Investments bez najmniejszej pomocy oj­ ca i rodziny. Nie wziąłem od nich ani grosza. - Rozejrzał się po imponującym gabinecie. - Jedyną pomocą, jakiej udzielił mi ojciec, były jego rady, które zawsze bardzo sobie ceniłem, ponieważ jest on nie tylko doskonałym biznesmenem, ale również uczciwym, mądrym czło­ wiekiem. - Zmierzył ją wzrokiem, od którego nogi się pod nią ugięły. - Ojciec był jednym z moich pierw­ szych klientów, ale proszę nie wyciągać z tego zbyt po­ chopnych wniosków. Nigdy nie powierzyłby mojej firmie rodzinnych pieniędzy, gdyby nie wierzył, że to dobry interes. Faith patrzyła na niego czujnie, jakby był rozwście-

MILIONER Z KUWEJTU 27 czonym tygrysem, gotowym w każdej chwili rzucić się na nią. Najwyraźniej poruszyła jakiś bolesny dla niego temat. Ali trząsł się z gniewu, a jego oczy patrzyły na nią z ta­ kim żarem, jakby chciały ją spalić na popiół. Chyba tym razem jednak przesadziła. Żałowała tego i miała ochotę głośno westchnąć. Zrozumiała, że pora się wycofać, duchowo i fizycznie. Nie zaszkodziłoby też przeprosić. Nie chciała stracić tego zamówienia, nie ze względu na królewską krew czy bogactwo Alego. Żadna z tych rzeczy nie miała dla niej znaczenia. Liczyła się natomiast jego firma. Współpraca z taką firmą zapewniłaby jej pożyczkę ban­ kową, dzięki której mogłaby się przenieść do większego biura i zatrudnić większą liczbę konsultantów. To wszystko nie będzie możliwe, jeśli szejk nie skorzysta z jej usług. Chociaż nie podobał jej się ani ten człowiek, ani jego styl życia, musiała zachować emocje dla siebie i nie po­ zwolić, by jej prywatna niechęć do Alego, jego opinii i bogactwa, zaszkodziła jej interesom. Musi się zdystan­ sować, zachować chłodny spokój. Cały czas powinna o tym pamiętać. Wiedziała, że będzie to bardzo trudne, ponieważ Ali El-Etra reprezentował sobą wszystko to, czego w mężczyźnie nie znosiła. - Przepraszam - rzekła cicho. Stał tak blisko, że na­ dal czuła się przytłoczona jego obecnością. Owiewał ją jego obezwładniający zapach, który drażnił zmysły. Wy­ trącało ją to z równowagi. - Nie chciałam obrazić pana rodziny.

28 SHARON DE VITA _ - Dla mnie rodzina to rzecz święta, pani Martin - stwierdził cicho. Mimo to jego słowa zabrzmiały jak ostrzeżenie. - Postaram się zapamiętać. - Faith skinęła głową. - Bardzo bym o to prosił. - Oczy mu pojaśniały, a twarz się rozpogodziła. Tak, jest zdecydowanie zbyt urodziwy. Powinno mu się zakazać uśmiechania się w miejscach publicznych. Spojrzał na nią z namysłem. - Niedobrze by było, gdybym musiał rozważyć przywró­ cenie sobie prawa do ścinania głów, prawda?