ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Doktorze, nie zgadnie pan, kogo dzisiaj mamy!
Liza Colton uniosła głowę i rozejrzawszy się wokół upewniła się,
że jest w gabinecie sama. Spojrzała na drzwi, były lekko uchylone.
- Missy, proszę, nie mam czasu na zagadki - odezwał się niski
męski głos, który z miejsca zafascynował Lizę, i to do tego stopnia, że
zastanowiła się, czy fizjonomia jego właściciela jest równie
atrakcyjna. Zresztą, co za różnica, pomyślała natychmiast.
- To ta nowa gwiazda! - wypaliła z przejęciem pielęgniarka.
Liza zesztywniała.
- Jaka znów gwiazda?
- No, tak się mówi, doktorze. A jak pan powie o Streisand, Celine
Dion, Mariah Carey? - wyjaśniała pielęgniarka, jakby lekarz jej nie
zrozumiał
- Wiem, co znaczy gwiazda, Missy - zapewnił męski głos. -
Zdziwiłem się tylko, co taka gwiazda miałaby do roboty w Saratoga
Springs - dodał bez zainteresowania.
- To sama Liza Colton, doktorze! Widziałam ją przedwczoraj.
Prawdziwa gwiazda, a jeśli nawet jeszcze nią nie jest, to na pewno
będzie. Jaki koncert dała! Ludzie bili brawo na stojąco i nie chcieli
skończyć.
Liza uśmiechnęła się pod nosem na wspomnienie owej chwili.
Nieczęsto zdarzały jej się ostatnimi czasy podobnie satysfakcjonujące
momenty.
- Pewnie piwo szło jak woda - zauważył rzeczowo mężczyzna. - Z
czym do nas przyszła?
- Tragedia! Ledwo mówi.
- Po jednym koncercie?
- Dwóch. Wczoraj też śpiewała, i ma jeszcze wystąpić dziś
wieczorem.
Zapadła cisza, jakby para za drzwiami gdzieś się wyniosła. Liza
wcale się tym nie przejęła. Lekarz wyraźnie nie był melomanem, a
przynajmniej nie należał do miłośników jej talentu.
- Doktorze - wstawiła się za nią pielęgniarka, która wprowadziła
ją wcześniej do gabinetu. - Musi pan ją uratować!
- Nie przesadzaj, Missy. Leczę tylko nosy i uszy, ja nie jestem od
ratowania życia.
Dobrze chociaż, że nie ma przewrócone w głowie jak większość
lekarzy, ucieszyła się Liza, postanawiając wynagrodzić mu to i
wybaczyć mu jego wcześniejsze uwagi.
W tym samym momencie drzwi gabinetu otworzyły się na całą
szerokość. Liza chlubiła się tym, że świetnie potrafi ukryć swoje
prawdziwe uczucia. Tym razem nie poszło jej tak gładko - ale też
jeszcze nigdy żaden mężczyzna nie zrobił na niej aż takiego wrażenia.
Nie należał wprawdzie do okładkowego typu modeli i aktorów,
którzy usilnie starali się ją uwieść. Było w nim coś, co wyczuwała
tylko intuicyjnie, jakaś niezaprzeczalna solidność. Tak, właśnie to
określenie najlepiej do niego pasowało, to akurat było w nim
atrakcyjne.
Tradycyjnie krótko przycięte włosy lekarza były nieco
zwichrzone, jakby właśnie wzburzył je dłonią. Czuła nieodpartą chęć,
by zrobić to samo. Mocna budowa mężczyzny i jego niebieskie oczy
miały nieodparty urok. Liza zamrugała, bo obraz przed jej oczami
tracił wyraźne kontury. No ale to już wyłącznie wina jej
niedyspozycji.
- Pani Colton? - zapytał, wyciągając do niej rękę.
Z wahaniem podała mu dłoń i zadrżała.
- Zmarzła pani? Przepraszam, nie przedstawiłem się. Hathaway.
Odpowiedziała mu niewyraźnym uśmiechem i skinieniem głowy.
- Jestem pełen podziwu dla pani. Porywa pani tłumy.
Na końcu języka miała pytanie, ile pan doktor płaci dodatkowo
swojej pielęgniarce za informacje o pacjentach, żeby mógł przed nimi
dobrze wypaść. Dała jednak spokój, nie będzie nadwerężać gardła z
tak błahego powodu.
Powtórnie skinęła głową i czekała, aż lekarz przejdzie do rzeczy.
- Może pani powiedzieć, co pani dolega?
Wzięła głęboki oddech. Ileż to razy słyszała od mężczyzn, że
ulegają jej seksownemu głosowi. Teraz ów głos zgrzytał i skrzeczał, a
do tego sprawiał jej ból. Posłużyła się więc nim delikatnie, mówiąc
tylko:
- Nadwerężyłam głos.
Nie doczekawszy dalszych wyjaśnień, lekarz sięgnął po szpatułkę.
- Proszę otworzyć usta.
Przez kilka minut dokładnie oglądał jej gardło, badał uszy,
marszcząc w skupieniu czoło.
- Kiedy to się zaczęło?
- Wczoraj wieczorem - szepnęła.
- Po występie?
Przytaknęła.
- Czy to się pojawiło nagle?
Zaprzeczyła gestem.
- Miała już pani podobne problemy?
Pokręciła głową i ledwie słyszalnie rzekła:
- Stres. Antybiotyk i odpoczynek.
Nick Hathaway zdusił wybuch cynicznego śmiechu. Miał oto
przed sobą typową młodą, bogatą kobietę, która nie wie, co jej dolega,
ale bez namysłu stawia diagnozę i przepisuje sobie kurację.
- Przyszła pani do mnie, żeby olśnić mnie swoją wiedzą
medyczną? - spytał sarkastycznie.
Zwykle inaczej traktował pacjentów, starał się tylko trzymać z
daleka od tego rodzaju kobiet. Takich jak Liza, którym nie brakowało
ani urody, ani pieniędzy, skupionych wyłącznie na sobie. Wiedział z
doświadczenia, co pieniądze robią z człowiekiem. A kiedy dochodzi
to tego świadomość własnej urody, mieszanka staje się wybuchowa.
Liza powtórzyła tymczasem zbolałym głosem:
- Antybiotyk.
Nick podniósł brwi.
- Nie daję antybiotyku na żądanie pacjenta.
Liza tylko na niego patrzyła, wyjątkowo wymownie, wyjątkowo
zielonymi oczami.
- Trzeba zrobić wymaz z gardła i parę innych badań.
Zacisnęła zęby i nie zareagowała. Gdy na nią spojrzał, uniosła
lewą rękę, wskazując na zegarek. Oczywiście rolex.
- Koncert - szepnęła.
- Chyba nie ma pani zamiaru dzisiaj śpiewać? - zauważył
zdumiony, widząc, że kobieta ledwo wydobywa z siebie głos.
Wzruszyła ramionami.
- Jeśli chce pani być pod moją opieką, mowy nie ma o występie.
Żadnych koncertów co najmniej przez dwa tygodnie. Przez ten czas
spróbuję panią podleczyć, ale niczego nie obiecuję. - Był
zdenerwowany, zakończył chłodno: - Jeżeli to pani nie odpowiada,
chętnie polecę pani innego specjalistę tu na miejscu, albo proszę
wracać do Nowego Jorku. Wyda tam pani kupę pieniędzy na lekarza,
który tylko potwierdzi moje słowa.
Zdziwił się, kiedy Liza, której oczy pociemniały w międzyczasie,
odbijając rozmaite emocje, kiwnęła energicznie głową, po czym
szepnęła:
- Antybiotyk.
Bardzo ucieszyła go jej zgoda, choć słowo, które zdołała
wypowiedzieć, wzbudziło w nim irytację.
- Najpierw badanie, potem leki.
Miała oczy okrągłe ze strachu, kręciła głową nerwowo.
- Absolutnie tak - oznajmił.
Ku jego konsternacji Liza zeskoczyła ze stołu, na którym ją badał,
chwyciła torebkę zostawioną na krześle i pospieszyła ku drzwiom. Nie
miał ochoty użerać się z pacjentką, która wie wszystko lepiej i nie
stosuje się do jego poleceń. Postanowił pozwolić jej odejść.
W tej samej chwili kobieta zemdlała.
Odzyskała przytomność dopiero w karetce, słysząc trzask
zamykanych drzwi. Obok noszy, na których leżała, siedział
mężczyzna. Pociągnęła go za rękaw.
- Niech pani leży spokojnie, zaraz będziemy w szpitalu.
Tyle sama zdołała się zorientować. Spróbowała raz jeszcze.
- Doktor - szeptała, nie widząc w pobliżu lekarza, który badał ją
chwilę wcześniej.
- Jestem pielęgniarzem, nie lekarzem - poinformował mężczyzna
z uśmiechem.
Oczarował ją jego chłopięcy wdzięk, ale inteligencja pozostawiała
wiele do życzenia.
- Hathaway - wyjaśniła, z trudem znosząc ból.
- Doktor Hathaway?! - zawołał młody człowiek, doznając nagłego
olśnienia, a kiedy potwierdziła, dodał: - Spotka się z nami w szpitalu.
Liza z przerażeniem przypominała sobie, co się stało. Lekarz
żądał od niej jakiegoś badania, a zatem, jeżeli ona trafi teraz do
szpitala, on prędko jej stamtąd nie wypuści. A to nie wchodzi w
rachubę.
Chwyciła znowu rękaw koszuli pielęgniarza, który pochylał się
akurat, by szepnąć słówko kierowcy.
- Żadnego szpitala.
- Mamy tu dobry szpital, miła pani. Nie będzie pani narzekać.
Protestowała gorąco, choć bez słów. Została zignorowana.
- Jesteśmy na miejscu - poinformował rozbawiony pielęgniarz.
Kiedy wieźli ją do izby przyjęć, czuła się, jakby znalazła się w
nieruchomym środku karuzeli, wokół którego wszystko się obraca.
Pielęgniarz zdawał relację lekarzowi, posługując się zawodowymi
skrótami, które nie miały dla niej żadnego sensu. Chciała coś wtrącić,
ale swoim zanikającym głosem nie potrafiła zwrócić na siebie uwagi.
Sięgnęła zatem po wypróbowany już sposób, ciągnąc za rękaw
białego fartucha.
- Dzień dobry. Proszę się nie martwić, pomożemy pani. Pozwolę
sobie powiedzieć, że jesteśmy zaszczyceni pani obecnością. Słyszałem
panią.
Liza kręciła głową.
- Szpital nie - upierała się chrapliwym szeptem, coraz bardziej
zdenerwowana.
- Doktor Hathaway powinien dołączyć do nas lada chwila. Jestem
pewny...
- Nie - zaprotestowała najgłośniej, jak potrafiła, i opadła na
poduszkę, zaciskając dłoń na szyi.
Lekarz ze szpitala zawahał się.
- Tylko rutynowe badanie, proszę pani, zanim doktor Hathaway
do nas dotrze - oznajmił i odsunął się, dając polecenia pielęgniarce.
Liza zamknęła oczy. Brak głosu był ogromnie frustrujący.
Doskonale zdawała sobie sprawę, że sama jest sobie winna, ale przez
minione trzy dni myśl o jedzeniu lub spaniu była jej obca. Gdyby
tylko nie zemdlała!
- Dobrze, że pan jest! - zawołał lekarz z izby przyjęć na widok
Nicka Hathawaya.
Liza podniosła się do pozycji siedzącej, pielęgniarka mierzyła jej
tętno.
- Spokojnie, kochanie. Doktor Hathaway jest jednym z naszych
najlepszych lekarzy. Może mu pani zaufać.
Liza poszukała wzrokiem przystojnego laryngologa i
wypatrzywszy go w nieustannie przemieszczającym się tłumie,
pomachała do niego ręką. Zanim jednak zdołała coś powiedzieć, on
już rzucał instrukcje.
- Proszę przygotować kroplówkę, jest odwodniona. - Popatrzył na
Lizę. - Kiedy ostatnio pani jadła?
Wzruszyła ramionami, nie miała zamiaru przyznawać się do
swojej bezmyślności. Lęk o Emily przesłonił jej wszystkie doczesne
sprawy.
Lekarz z izby przyjęć wziął Nicka Hathawaya na stronę, rzucając
w kierunku Lizy przenikliwe spojrzenia. Liza ciekawa była, o czym
po cichu rozmawiają.
Odpowiedź nadeszła szybko. Nick Hathaway stanął przy jej
łóżku.
- Podobno nie zgadza się pani tutaj zostać.
Przytaknęła z ulgą, że nareszcie ktoś zrozumiał, o co jej chodzi.
- Pani Colton, wiem, że to się pani nie podoba, ale proszę
przynajmniej pozwolić nam na podstawowe badania i kroplówkę. To
potrwa nie dłużej niż godzinę, góra dwie.
Pielęgniarka wróciła do niej z plastikową butelką pełną jakiegoś
płynu.
- Poczuje się pani dzięki temu dużo lepiej - ciągnął lekarz niskim,
łagodnym głosem.
- Muszę... zadzwonić... odwołać... - wyszeptała, czując, że każde
słowo zadaje jej ból.
- Zajmę się tym, proszę się nie kłopotać. W której sali miała pani
dziś wystąpić?
Wymieniła nazwę prestiżowego teatru. Słuchając jej, Nick
Hathaway zbliżył się do pielęgniarki, która włożyła mu coś do ręki
Odwrócił się z powrotem do Lizy.
- Zaraz będę, proszę tak poleżeć - polecił.
Widziała jeszcze, że Nick wpuszcza coś ze strzykawki do
kroplówki. Chciała dowiedzieć się, co jej aplikuje, lecz nagle nawet
chrapliwy szept przekroczył jej możliwości. Język jej zesztywniał,
powieki opadły. Sen, którego sobie tak długa odmawiała, zamierzał
nadrobić zaległości.
- Chcę, żeby ją przyjęto na oddział - powiedział Nick koledze.
- Ona się nie zgadza - tłumaczył lekarz z izby przyjęć. - Nie
możemy jej trzymać wbrew jej woli.
- Chcesz ją teraz spytać?
- No nie, dałeś jej środek uspokajający, ale...
- Zgodziła się zostać parę godzin, żebyśmy mogli zrobić jej
badania. Podejrzewam, że albo jest na jakiejś drakońskiej diecie, albo
zaczęła chorować na bulimię. Artystki! - Zwrócił się do pielęgniarki: -
Proszę ją zawieźć na górę. I niech siostra, która będzie na dyżurze,
zawoła mnie natychmiast, jak pacjentka się obudzi.
- Dobrze, doktorze.
Skinąwszy głową z podziękowaniem, wyszedł, by pokonać
samochodem niewielką odległość, która dzieliła szpital od jego
gabinetu. Kiedy on zajmował się tajemniczą panią Colton, czekali tam
na niego chorzy. Piękna kobieta, stwierdził uczciwie. Nie, nie jest nią
zainteresowany. Po pierwsze, z zasady nie wchodził w osobiste
układy z pacjentkami. A po drugie, miał za sobą małżeństwo z kobietą
piękną i bogatą, i obiecał sobie nie popełnić więcej tego błędu.
Musiał jednak przyznać, że Liza Colton nie bardzo przypomina
jego żonę. Z Daphne łączył ją chyba tylko stan konta. Daphne była jak
jaskrawy neon, Liza jak przyćmione światło księżyca. Daphne,
krzykliwa blondynka, nie szczędziła wysiłku, by przyciągnąć uwagę
płci przeciwnej. Liza Colton była szczupłą brunetką, może nawet zbyt
szczupłą, z krótką, prostą fryzurą, przy której jej oczy zdawały się
jeszcze większe.
Miała ów delikatny i pełen wdzięku czar Winony Ryder, a może
w większym jeszcze stopniu innej wspaniałej aktorki, Audrey
Hepburn. Nick nie miał jednak zamiaru rozmyślać nad jej wyglądem.
Miał ją wyleczyć i odesłać do domu.
Pozostałą część popołudnia zajmował się z troską swoimi
pacjentami, skłamałby jednak, mówiąc, że zapomniał o Lizie. Poprosił
pielęgniarkę, aby zadzwoniła do szpitala i dowiedziała się o stan
chorej. Pani Colton wciąż śpi, powiedziano. Nick podał jej dość
łagodny środek i spodziewał się, że Liza obudzi się po dwóch
godzinach. Gdy tylko zatem wypuścił ostatniego pacjenta, zrzucił
fartuch i chwycił marynarkę.
- Jadę do szpitala, Missy. Zadzwoń, gdyby coś się tu działo.
- Zobaczy się pan z Lizą Colton? Tak bym chciała mieć jej
autograf.
- Ona jest chora, Missy, nie mogę jej zawracać głowy - rzekł z
uśmiechem do młodej pielęgniarki.
Missy w jednej chwili zrzedła mina.
- Pewnie tak.
Nick znowu się uśmiechnął.
- Zobaczę, jak się czuje. Może ją poproszę, ale nie licz na to za
bardzo. - Zrobiło mu się żal Missy, która była bardzo oddana swojej
pracy. Stwierdził, że jeden autograf to chyba nie jest zbyt wiele.
Missy natychmiast obdarzyła go radosnym uśmiechem i słowami
wdzięczności. Machając do niej, pobiegł do samochodu.
Liza Colton leżała na pierwszym piętrze.
- Jakieś zmiany? - zapytał Nick siostrę oddziałową.
- U pani Colton? Nie, wciąż śpi.
Lekko przestraszony, poszedł do jej pokoju. Zgodnie ze słowami
pielęgniarki Liza była pogrążona w głębokim śnie. Dla Nicka
wynikały z tego dwa wnioski: albo nie spała od dłuższego czasu, albo
źle zareagowała na podany jej środek. Uniósł jej rękę, sprawdził puls.
Wszystko w porządku. Posłuchał jej serca, i tam też nie znalazł nic
złego. Niezdecydowany, postanowił jednak obudzić Lizę.
- Pani Colton? Słyszy mnie pani? - Mówiąc to, poklepywał jej
rękę, aż wreszcie, kiedy ani drgnęła, ujął chorą za ramiona i delikatnie
potrząsnął. - Lizo! Lizo, otwórz oczy.
Kobieta bardzo powoli uniosła powieki i spojrzała na niego
zdezorientowana.
- Poznaje mnie pani? Jestem lekarzem. Przyszła pani do mnie z
chorym gardłem.
Po chwili wahania Liza skinęła głową, po czym jej powieki znów
opadły.
- Proszę już nie spać. Chcę pani zadać kilka pytań.
Zabrał poduszkę z sąsiedniego łóżka i podłożył pod plecy Lizy,
podciągając ją do góry. Uświadomił sobie, że przyjemnie jest trzymać
ją w ramionach, i czym prędzej odrzucił tę myśl. Uniósł trochę górną
część łóżka i stanął w jego nogach.
- Pani Colton? Lizo? Proszę otworzyć oczy.
- Jestem taka zmęczona - szepnęła, mrugając powiekami.
- Ma pani kłopoty ze snem?
- Nie. - Jej głos wciąż brzmiał chrapliwie. - Nie mogłam spać.
- Dlaczego?
- Emi... - Nie zdążyła dokończyć, bo nagle otrzeźwiała i zaczęła
się rozglądać spłoszona.
- O co chodzi? Co się dzieje? - pytał, coraz bardziej zafrapowany.
- Muszę iść - zamruczała, a na jej twarzy widoczne było
cierpienie, jakie sprawiły jej te dwa krótkie słowa.
- Jest pani w kiepskim stanie. Kiedy ostatnio pani jadła?
Rzucała wzrokiem to tu, to tam, jakby szukała drogi ucieczki.
Uniosła ramiona.
- Chciałbym otrzymać trochę bardziej precyzyjną odpowiedź.
Jeśli jest pani na jakiejś idiotycznej diecie, i to w ogóle nie wiadomo
po co, muszę o tym wiedzieć. To może mieć wpływ na pani głos.
Uniosła dłoń i otarła czoło.
- Nie - odparła tak cicho, że Nick nie zrozumiał.
- Nie jest pani na diecie?
Potrząsnęła lekko głową.
Nachylił się i nacisnął przycisk.
- Siostro, proszę przynieść dwie kolacje do numeru dwieście
dwadzieścia sześć.
- Dobrze, doktorze.
Przysiadł na brzegu łóżka. Liza patrzyła na niego zmieszana.
- Umieram z głodu - powiedział. - Dotrzymam pani towarzystwa,
chociaż trochę wcześnie na kolację.
Chciał po prostu dopilnować, by coś zjadła. I żeby nie
zwymiotowała. Jeżeli ma do czynienia z bulimiczką, będzie musiał z
nią zostać kilka godzin, ale nie widział u Lizy tak naprawdę śladów
bulimii.
- Muszę iść. - W głosie Lizy pobrzmiewał strach.
- Dzwoniłem do teatru, zawiadomiłem, że jest pani chora i nie
może pani wystąpić. Obiecali, że wszystkim się zajmą i nie zdradzą
też nikomu miejsca pani pobytu.
Nie był pewien, czy dobrze zrobił, czy sobie tego życzyła. Może
nawet spodziewała się, że hałas wokół jej choroby tylko zwiększy jej
sławę. Takie są te artystki, pomyślał, kiedy pielęgniarka wniosła tacę
z jedzeniem.
- Ma pan szczęście, doktorze. Dają dzisiaj sztukę mięsa i
jabłecznik na deser - oznajmiła pogodnie.
Odpowiedział jej uśmiechem.
- Powinno być niezłe. Zgodzi się pani?
Liza wyglądała na tak kompletnie oszołomioną, że zaczął jej
współczuć. Taka gwiazda i tak się pogubiła? Czy ktoś zmusza ją do
tego, żeby schudła? A może jej kariera się chwieje? W teatrze
powiedzieli, że skontaktują się z jej menadżerem, musiał więc
zdradzić im, gdzie Liza się znajduje, a teraz zaczynał tego żałować.
Podniósł jeszcze do góry wezgłowie łóżka i dopiero potem
podsunął Lizie ruchomy stolik z kolacją. Zdjął z talerza metalową
pokrywę, utrzymującą ciepło.
- Wygląda smacznie, prawda?
Nie ruszyła się nawet, gapiła się na talerz z niesmakiem. Ukroił
kawałek mięsa na jej talerzu.
- Proszę tylko spróbować, na pewno będzie pani smakowało.
Przysunął widelec do jej ust i czekał, aż Liza je otworzy. Nie
spuszczał z niej wzroku, mówiąc:
- Niech pani dokładnie, powoli żuje. Pani potrzebuje kalorii, Lizo.
Liza przełknęła, Nick sięgnął z kolei po kukurydzę, nie zdążył
jednak podać jej Lizie. W ostatniej chwili złapał naczynie, które
rozdawano w szpitalu chorym na wypadek, gdyby mieli problemy z
żołądkiem.
ROZDZIAŁ DRUGI
Zażenowana i nieszczęśliwa, Liza wydusiła:
- Za dużo naraz.
- Taka porcja nie utrzymałaby przy życiu nawet muchy - odparł
zirytowany.
- Nie - zaprotestowała z jeszcze większą chrypką. - Nie jadłam...
parę dni.
Patrzył na nią badawczo, mierząc jej puls, po czym skontaktował
się z pielęgniarką.
- Siostro, poproszę o lekką zupę, galaretkę i coś
przeciwwymiotnego. - Odwrócił głowę do Lizy. - Pytałem przecież,
kiedy ostatnio pani jadła - rzekł z pretensją, odstawiwszy naczynie.
Po chwili jego oczy złagodniały.
- Wytrzeć pani twarz?
Kiwnęła głową, nie wysilając głosu. Nick zniknął na moment, po
czym wrócił z wilgotnym ręcznikiem. Wytarł jej twarz bardzo
delikatnie.
- No już, niech się pani nie martwi. Zajmiemy się panią -
pocieszał.
- Muszę stąd wyjść - szepnęła.
- Nie sądzę, żeby miała pani siłę na spacery. Może jednak powie
mi pani, o co w tym wszystkim chodzi? To mi pozwoli skuteczniej
pani pomóc.
Za nic nie mogła powiedzieć mu o Emily, to miał być ich sekret.
Nie mogła podzielić się z lekarzem tym, co wiedziała.
Dzwonek telefonu niemile ją zaskoczył. Nick zerknął na nią i
podniósł słuchawkę. Ten, kto dzwoni, może równie dobrze
porozmawiać z nim. Nie życzył sobie, by jego pacjentka niepotrzebnie
nadwerężała struny głosowe.
- Kto mówi? - warknął kobiecy głos w słuchawce.
- Doktor Hathaway. Z kim mam przyjemność?
- Cynthia Turner Colton. Jestem matką i menadżerem Lizy. Co z
moją córką?
- Pani córka leży teraz w łóżku, pani Colton, odpoczywa. W czym
mogę pani pomóc?
- W niczym! Niech pan ją da do telefonu!
- Przykro mi, pani Colton, ale nie mogę pozwolić pani córce w tej
chwili rozmawiać. Ma i tak niedysponowane gardło.
- Niedysponowane?! - wrzasnęła kobieta. - Do diabła! Od czego
jest pan lekarzem? Niech pan coś zrobi!
- Robię, co w mojej mocy.
- Ona ma dzisiaj wystąpić, rozumie pan? Nie pozwolę, żeby sobie
zepsuła opinię, opuszczając koncert. Zaraz zaczną gadać, że bierze
narkotyki.
- Ona nie może...
- Niech pan jej coś da, żeby mogła śpiewać! I niech pan jej powie,
że nie ma wyboru!
- Myli się pani. Ona jest dorosła. - Mówiąc te słowa, patrzył na
swoją pacjentkę. Nie pamiętał daty jej urodzenia, lecz wyglądała
bardzo młodo. Kiedy jednak nie usłyszał sprzeciwu z drugiej strony
słuchawki, dodał: - Pani córka sama zdecyduje, czy dzisiaj wystąpi,
czy zostanie pod moją opieką.
- Pan mi utrudnia, poszukam innego lekarza. Niech się pan
wynosi z jej pokoju!
Duże zielone oczy Lizy skupiły się na jego twarzy. Uśmiechnął
się do niej z otuchą.
- Ta decyzja nie należy do pani, pani Colton.
- Jestem jej menadżerem, do cholery! To ja zajmuję się jej karierą
i żaden prowincjonalny lekarzyna nie będzie mi mówił, co mam robić.
Nick zrobił coś, co mu się dotąd nie zdarzyło - przerwał rozmowę,
odkładając słuchawkę. Nigdy nie traktował tak członków rodziny
pacjentów, ale pani Colton sprawiła tylko, że poczuł więcej
współczucia dla Lizy. Z ust jej matki nie padło ani jedno pytanie o
stan córki, o to, czy ma dobrą opiekę, a nawet czy w ogóle żyje.
Cynthię Turner Colton interesowało wyłącznie, czy jej córka będzie
śpiewać.
- Pani matka - wyjaśnił, patrząc na Lizę.
- Przepraszam - szepnęła.
Pielęgniarka przyniosła tymczasem nową tacę i zabrała
poprzednią, którą Nick odstawił na bok.
- Dziękuję, Mary - powiedział, a kiedy pielęgniarka wyszła,
uśmiechnął się do Lizy. - Proszę spróbować, to jest lekkostrawne, nie
powinno zaszkodzić. - Zamierzał właśnie zanurzyć łyżkę w lekkim
chudym rosole z kury, kiedy znowu odezwał się telefon.
Nie miał wątpliwości, kto dzwoni. Sięgnął po słuchawkę i rzucił
chłodno:
- Tak?
- Jak pan będzie się tak zachowywał, złożę na pana skargę!
- Bardzo proszę. Podać pani numer, pod który trzeba dzwonić?
- Chcę rozmawiać z córką!
- Przykro mi, dzisiaj to niemożliwe. Proszę spróbować jutro, może
będzie mogła rozmawiać.
- Jutro będzie za późno! Ona ma dzisiaj występ!
- Pani Colton, już odwołałem dzisiejszy koncert. Jakakolwiek
próba śpiewu spowodowałaby nienaprawialne szkody w strunach
głosowych córki. Tego sobie pani życzy?
- Jakie ma pan kwalifikacje?
- Jestem laryngologiem z drugim stopniem specjalizacji.
Praktykuję w Saratoga Springs od ośmiu lat. Jestem członkiem
kierownictwa szpitala i konsultantem w wielu przypadkach w naszym
stanie.
- Gwarantuje pan, że córka opuści tylko jeden koncert?
- Absolutnie nie. Pani córka musi odpocząć dwa tygodnie. Potem
zobaczymy. - Wiedział, że ta opinia doprowadzi jego rozmówczynię
do kolejnego ataku szału, trzymał więc słuchawkę odpowiednio
daleko od ucha.
Liza zacisnęła powieki, ale kiedy głos jej matki grzmiał ze
słuchawki, podniosła je i spojrzała ze smutkiem na Nicka.
- Muszę kończyć, pani Colton. Dziękuję za telefon.
Nie czekając na odpowiedź, Nick rozłączył się, zdecydowawszy,
że pożegnał się na tyle grzecznie, iż nie zostanie ponownie posądzony
o odkładanie słuchawki. Rozmowa z matką Lizy rzuciła nieco światła
na stan emocjonalny jego pacjentki. Podniósł znów łyżkę z zupą do
ust Lizy, która powoli wypiła rosół.
- Mogę... - zaczęła i wyciągnęła rękę.
Pozwolił jej jeść samodzielnie, ale nie ruszył się z miejsca, dopóki
nie opróżniła przynajmniej połowy talerza.
- Proszę spojrzeć, jak smakowicie wygląda ta czerwona galaretka.
Spróbuje pani? - spytał, podsuwając jej kolejne naczynie.
Liza skrzywiła się, ale ostatecznie wsunęła do ust trzęsący się
kawałek galaretki. Zdawało się, że trzyma go w ustach, aż się
rozpuści.
- Czy to matka kazała pani zrzucić wagę? - zapytał, nie
rozumiejąc powodu takiej ewentualności. Dla niego Liza była chuda,
ale matki gwiazd wpadają czasem w amok na tym punkcie.
Liza pokręciła głową i zamknęła oczy, jakby chciała coś przed
nim ukryć.
- Chyba pani rozumie, że narażała pani swoje zdrowie, ale także
głos. Stan strun głosowych jest uzależniony od ogólnego stanu
zdrowia.
Przytaknęła, odwracając spojrzenie.
- Niech pani postara się jeść trochę więcej.
Kiedy Liza ponownie sięgnęła po łyżkę, poczuł ulgę. Zawsze
bardzo przejmował się pacjentami, a Liza Colton chwyciła go za
serce. Może z powodu agresywnej matki. A może smutku, jaki
malował się w jej oczach. Jej kruchości.
Kilka minut później odłożyła łyżkę.
- Dosyć - wyszeptała z uśmiechem, jakby chciała mu coś
wynagrodzić.
- Świetnie się pani spisała, biorąc pod uwagę, że to pani pierwszy
posiłek od jakiegoś czasu.
Zaczęła sobie powoli uświadamiać, że jej samopoczucie zależy od
uśmiechu doktora Hathawaya. Dołeczek na jego brodzie nie
wychodził jej z głowy. Ledwo się powstrzymywała, by go nie
dotknąć, ale gdyby to zrobiła, przestałby ją traktować poważnie.
- Muszę wyjść.
Odstawiając na bok tacę, spróbowała spuścić nogi z łóżka, ale
Nick czym prędzej zablokował jej drogę.
- Nic podobnego. Proszę mi dać jedną dobę. Możemy...
Urwał, gdy zobaczył, że Liza gwałtownie protestuje, tak
gwałtownie, aż jej się zakręciło w głowie.
- Do jutra rana zatem? - Nie ustępował. - Przyjdę do pani przed
śniadaniem. Wyśpi się pani choć jedną noc i odpocznie.
Ta propozycja zabrzmiała tak kusząco, że zmarszczyła brwi,
dumając nad nią chwilę. Ale Emily...
- Zadzwonię do hotelu - szepnęła. - Sprawdzić wiadomości.
Nick wpatrywał się w nią z uwagą.
- Ja to zrobię - zaproponował. - I tak nie zrozumieją, co pani
mówi.
Liza była przekonana, że nikt z rodziny nie zostawił jej
wiadomości, której nie mógłby usłyszeć ktoś obcy, zgodziła się więc i
podała nazwę hotelu. Rozmawiał krótko, a ona czekała w napięciu.
- Pół godziny temu dzwoniła pani matka, zanim tu panią znalazła.
Parę minut temu miała pani telefon od pani Tremble.
Liza zadrżała. Telefon od matki nie był dla niej niespodzianką, ale
kim jest pani Tremble? Coś jej się tłukło po głowie, aż nagle usiadła
wyprostowana i chwyciła lekarza za rękę.
- Co się dzieje? Coś panią boli? - zapytał natychmiast, nachylając
się nad nią.
Nachylił się za mocno. Liza wzięła głęboki oddech i wbiła się w
poduszkę.
- Wiadomość od pani Tremble?
Spojrzał na kartkę, na której notował w czasie rozmowy z
hotelem.
- Powiedziała, że zadzwoni znowu w ciągu dwudziestu czterech
godzin.
Lizę wypełniła radość i wielka ulga.
- Numer?
Pokręcił głową.
A zatem nie może oddzwonić. Emily jest mądra. Tak mądra, że
udało jej się umknąć mężczyźnie, który chciał ją zabić. Tak mądra, że
jeszcze żyje.
Liza chętnie skontaktowałaby się z wujem Joe, ale nie mogła tego
zrobić. Gdyby wszystko było w porządku, Emily nie przedstawiłaby
się jako pani Tremble. Nazywała tak szmacianą lalkę, z którą nie
rozstawała się w dzieciństwie, wiedziała zatem, że pozwoli to Lizie
rozszyfrować, kto dzwoni.
- Dlaczego ten telefon jest taki ważny? - zainteresował się doktor
Hathaway.
Liza promieniała.
- Ważny - powtórzyła.
- A więc zostanie pani na noc?
A cóż mi to przeszkadza, wyśpię się i rano poczuje się lepiej,
pomyślała. Nie spodziewała się, że matka zacznie ją znowu nękać. Nie
będzie więc musiała użerać się z nią, dopóki nie nabierze sił. Już sama
ta myśl zmniejszyła skurcz w jej żołądku. Jednak głównym powodem
spokoju, jaki na nią spłynął, była wiadomość od Emily. Emily wciąż
jest w kłopocie, ale przynajmniej żyje.
Liza próbowała kiwnąć głową potakująco, nie była jednak pewna,
czy jej się to udało. Błogosławiony sen wziął ją znowu w posiadanie.
Nick obserwował, jak jego pacjentka zapada w sen. W głowie
huczało mu od pytań. Z reakcji Lizy na odczytaną przez niego
wiadomość domyślił się, że były to ważkie słowa. Teraz widział, jak
jej ciało opuszcza napięcie, jak oddaje się we władanie snu.
Był przekonany, że dwanaście godzin odpoczynku i pożywny
posiłek sprawią, że rankiem Liza poczuje się znacznie silniejsza.
Postanowił towarzyszyć jej przy śniadaniu, by mieć pewność, że
pacjentka je zje. Potem, jeśli będzie nadal upierała się przy
opuszczeniu szpitala, będzie musiał jej na to pozwolić.
Przyszedł mu do głowy pomysł, by wpaść po drodze do hotelu i
osobiście zadać kilka pytań telefonistce, która odebrała wiadomość od
tajemniczej pani Tremble. Liza Colton wzbudziła zainteresowanie
Nicka z wielu różnych powodów, a jednym z istotniejszych była
otaczająca ją tajemnicza aura. W końcu nie chodzi mi przecież o jej
urodę, zapewniał sam siebie.
Była sobota, siódma rano. O tej porze szpital pogrążony był w
ciszy. Większość lekarzy, którzy robili obchód, pojawiało się w
weekendy godzinę później niż w dni powszednie. Nick nie miał
rodziny, mieszkał z prowadzącą mu dom gospodynią. Poza tym z
natury należał do rannych ptaszków.
Tak przynajmniej tłumaczył sobie swoje pojawienie się w szpitalu
o tak wczesnej porze. Nie miało to nic wspólnego z faktem, że całą
noc śniła mu się Liza Colton. W drodze do domu zatrzymał się w
hotelu, w którym dowiedział się, że pani Tremble to dość młoda
kobieta i na pewno nie podszywająca się pod kogoś innego matka
Lizy. Na samą wzmiankę o matce telefonistka przewróciła oczami, co
było dla Nicka całkiem zrozumiałe.
Tak, to dlatego śnił potem o Lizie. To przez te tajemnice. Lubił
czytać dla relaksu powieści kryminalne, znajdował przyjemność w
rozwiązywaniu kryminalnych zagadek, zgadywaniu, kto jest
mordercą. Z uśmiechem wykluczył z tej roli starszą panią Colton. To
byłoby zbyt proste. Tak czy owak, zdecydował, kobieta ta jest na
pewno choćby częściowo odpowiedzialna za stan psychiczny córki.
Zameldowawszy się u pielęgniarki, przekroczył próg pokoju Lizy,
która ani razu w nocy nie prosiła o pomoc. Nic dziwnego, stwierdził
widząc, że wciąż śpi. Musiała być już na krawędzi przepaści, kiedy się
do niego zgłosiła. Nick zbliżył się cicho do łóżka, kładąc chłodne
dłonie na jej ręce, by zbadać tętno.
Powoli otworzyła oczy. Patrzyła na niego tak, jakby go nie
poznawała.
- Dzień dobry, Lizo. Jestem lekarzem. Nick Hathaway, pamięta
pani? Zdaje się, że budzenie pani stało się moim zwyczajem. Jak się
pani dziś czuje?
- Dobrze - powiedziała niskim, ochrypłym, choć już nie tak
skrzekliwym głosem.
JUDY CHRISTENBERRY Duet z solistką
ROZDZIAŁ PIERWSZY - Doktorze, nie zgadnie pan, kogo dzisiaj mamy! Liza Colton uniosła głowę i rozejrzawszy się wokół upewniła się, że jest w gabinecie sama. Spojrzała na drzwi, były lekko uchylone. - Missy, proszę, nie mam czasu na zagadki - odezwał się niski męski głos, który z miejsca zafascynował Lizę, i to do tego stopnia, że zastanowiła się, czy fizjonomia jego właściciela jest równie atrakcyjna. Zresztą, co za różnica, pomyślała natychmiast. - To ta nowa gwiazda! - wypaliła z przejęciem pielęgniarka. Liza zesztywniała. - Jaka znów gwiazda? - No, tak się mówi, doktorze. A jak pan powie o Streisand, Celine Dion, Mariah Carey? - wyjaśniała pielęgniarka, jakby lekarz jej nie zrozumiał - Wiem, co znaczy gwiazda, Missy - zapewnił męski głos. - Zdziwiłem się tylko, co taka gwiazda miałaby do roboty w Saratoga Springs - dodał bez zainteresowania. - To sama Liza Colton, doktorze! Widziałam ją przedwczoraj. Prawdziwa gwiazda, a jeśli nawet jeszcze nią nie jest, to na pewno będzie. Jaki koncert dała! Ludzie bili brawo na stojąco i nie chcieli skończyć. Liza uśmiechnęła się pod nosem na wspomnienie owej chwili. Nieczęsto zdarzały jej się ostatnimi czasy podobnie satysfakcjonujące momenty.
- Pewnie piwo szło jak woda - zauważył rzeczowo mężczyzna. - Z czym do nas przyszła? - Tragedia! Ledwo mówi. - Po jednym koncercie? - Dwóch. Wczoraj też śpiewała, i ma jeszcze wystąpić dziś wieczorem. Zapadła cisza, jakby para za drzwiami gdzieś się wyniosła. Liza wcale się tym nie przejęła. Lekarz wyraźnie nie był melomanem, a przynajmniej nie należał do miłośników jej talentu. - Doktorze - wstawiła się za nią pielęgniarka, która wprowadziła ją wcześniej do gabinetu. - Musi pan ją uratować! - Nie przesadzaj, Missy. Leczę tylko nosy i uszy, ja nie jestem od ratowania życia. Dobrze chociaż, że nie ma przewrócone w głowie jak większość lekarzy, ucieszyła się Liza, postanawiając wynagrodzić mu to i wybaczyć mu jego wcześniejsze uwagi. W tym samym momencie drzwi gabinetu otworzyły się na całą szerokość. Liza chlubiła się tym, że świetnie potrafi ukryć swoje prawdziwe uczucia. Tym razem nie poszło jej tak gładko - ale też jeszcze nigdy żaden mężczyzna nie zrobił na niej aż takiego wrażenia. Nie należał wprawdzie do okładkowego typu modeli i aktorów, którzy usilnie starali się ją uwieść. Było w nim coś, co wyczuwała tylko intuicyjnie, jakaś niezaprzeczalna solidność. Tak, właśnie to określenie najlepiej do niego pasowało, to akurat było w nim atrakcyjne.
Tradycyjnie krótko przycięte włosy lekarza były nieco zwichrzone, jakby właśnie wzburzył je dłonią. Czuła nieodpartą chęć, by zrobić to samo. Mocna budowa mężczyzny i jego niebieskie oczy miały nieodparty urok. Liza zamrugała, bo obraz przed jej oczami tracił wyraźne kontury. No ale to już wyłącznie wina jej niedyspozycji. - Pani Colton? - zapytał, wyciągając do niej rękę. Z wahaniem podała mu dłoń i zadrżała. - Zmarzła pani? Przepraszam, nie przedstawiłem się. Hathaway. Odpowiedziała mu niewyraźnym uśmiechem i skinieniem głowy. - Jestem pełen podziwu dla pani. Porywa pani tłumy. Na końcu języka miała pytanie, ile pan doktor płaci dodatkowo swojej pielęgniarce za informacje o pacjentach, żeby mógł przed nimi dobrze wypaść. Dała jednak spokój, nie będzie nadwerężać gardła z tak błahego powodu. Powtórnie skinęła głową i czekała, aż lekarz przejdzie do rzeczy. - Może pani powiedzieć, co pani dolega? Wzięła głęboki oddech. Ileż to razy słyszała od mężczyzn, że ulegają jej seksownemu głosowi. Teraz ów głos zgrzytał i skrzeczał, a do tego sprawiał jej ból. Posłużyła się więc nim delikatnie, mówiąc tylko: - Nadwerężyłam głos. Nie doczekawszy dalszych wyjaśnień, lekarz sięgnął po szpatułkę. - Proszę otworzyć usta.
Przez kilka minut dokładnie oglądał jej gardło, badał uszy, marszcząc w skupieniu czoło. - Kiedy to się zaczęło? - Wczoraj wieczorem - szepnęła. - Po występie? Przytaknęła. - Czy to się pojawiło nagle? Zaprzeczyła gestem. - Miała już pani podobne problemy? Pokręciła głową i ledwie słyszalnie rzekła: - Stres. Antybiotyk i odpoczynek. Nick Hathaway zdusił wybuch cynicznego śmiechu. Miał oto przed sobą typową młodą, bogatą kobietę, która nie wie, co jej dolega, ale bez namysłu stawia diagnozę i przepisuje sobie kurację. - Przyszła pani do mnie, żeby olśnić mnie swoją wiedzą medyczną? - spytał sarkastycznie. Zwykle inaczej traktował pacjentów, starał się tylko trzymać z daleka od tego rodzaju kobiet. Takich jak Liza, którym nie brakowało ani urody, ani pieniędzy, skupionych wyłącznie na sobie. Wiedział z doświadczenia, co pieniądze robią z człowiekiem. A kiedy dochodzi to tego świadomość własnej urody, mieszanka staje się wybuchowa. Liza powtórzyła tymczasem zbolałym głosem: - Antybiotyk. Nick podniósł brwi. - Nie daję antybiotyku na żądanie pacjenta.
Liza tylko na niego patrzyła, wyjątkowo wymownie, wyjątkowo zielonymi oczami. - Trzeba zrobić wymaz z gardła i parę innych badań. Zacisnęła zęby i nie zareagowała. Gdy na nią spojrzał, uniosła lewą rękę, wskazując na zegarek. Oczywiście rolex. - Koncert - szepnęła. - Chyba nie ma pani zamiaru dzisiaj śpiewać? - zauważył zdumiony, widząc, że kobieta ledwo wydobywa z siebie głos. Wzruszyła ramionami. - Jeśli chce pani być pod moją opieką, mowy nie ma o występie. Żadnych koncertów co najmniej przez dwa tygodnie. Przez ten czas spróbuję panią podleczyć, ale niczego nie obiecuję. - Był zdenerwowany, zakończył chłodno: - Jeżeli to pani nie odpowiada, chętnie polecę pani innego specjalistę tu na miejscu, albo proszę wracać do Nowego Jorku. Wyda tam pani kupę pieniędzy na lekarza, który tylko potwierdzi moje słowa. Zdziwił się, kiedy Liza, której oczy pociemniały w międzyczasie, odbijając rozmaite emocje, kiwnęła energicznie głową, po czym szepnęła: - Antybiotyk. Bardzo ucieszyła go jej zgoda, choć słowo, które zdołała wypowiedzieć, wzbudziło w nim irytację. - Najpierw badanie, potem leki. Miała oczy okrągłe ze strachu, kręciła głową nerwowo. - Absolutnie tak - oznajmił.
Ku jego konsternacji Liza zeskoczyła ze stołu, na którym ją badał, chwyciła torebkę zostawioną na krześle i pospieszyła ku drzwiom. Nie miał ochoty użerać się z pacjentką, która wie wszystko lepiej i nie stosuje się do jego poleceń. Postanowił pozwolić jej odejść. W tej samej chwili kobieta zemdlała. Odzyskała przytomność dopiero w karetce, słysząc trzask zamykanych drzwi. Obok noszy, na których leżała, siedział mężczyzna. Pociągnęła go za rękaw. - Niech pani leży spokojnie, zaraz będziemy w szpitalu. Tyle sama zdołała się zorientować. Spróbowała raz jeszcze. - Doktor - szeptała, nie widząc w pobliżu lekarza, który badał ją chwilę wcześniej. - Jestem pielęgniarzem, nie lekarzem - poinformował mężczyzna z uśmiechem. Oczarował ją jego chłopięcy wdzięk, ale inteligencja pozostawiała wiele do życzenia. - Hathaway - wyjaśniła, z trudem znosząc ból. - Doktor Hathaway?! - zawołał młody człowiek, doznając nagłego olśnienia, a kiedy potwierdziła, dodał: - Spotka się z nami w szpitalu. Liza z przerażeniem przypominała sobie, co się stało. Lekarz żądał od niej jakiegoś badania, a zatem, jeżeli ona trafi teraz do szpitala, on prędko jej stamtąd nie wypuści. A to nie wchodzi w rachubę.
Chwyciła znowu rękaw koszuli pielęgniarza, który pochylał się akurat, by szepnąć słówko kierowcy. - Żadnego szpitala. - Mamy tu dobry szpital, miła pani. Nie będzie pani narzekać. Protestowała gorąco, choć bez słów. Została zignorowana. - Jesteśmy na miejscu - poinformował rozbawiony pielęgniarz. Kiedy wieźli ją do izby przyjęć, czuła się, jakby znalazła się w nieruchomym środku karuzeli, wokół którego wszystko się obraca. Pielęgniarz zdawał relację lekarzowi, posługując się zawodowymi skrótami, które nie miały dla niej żadnego sensu. Chciała coś wtrącić, ale swoim zanikającym głosem nie potrafiła zwrócić na siebie uwagi. Sięgnęła zatem po wypróbowany już sposób, ciągnąc za rękaw białego fartucha. - Dzień dobry. Proszę się nie martwić, pomożemy pani. Pozwolę sobie powiedzieć, że jesteśmy zaszczyceni pani obecnością. Słyszałem panią. Liza kręciła głową. - Szpital nie - upierała się chrapliwym szeptem, coraz bardziej zdenerwowana. - Doktor Hathaway powinien dołączyć do nas lada chwila. Jestem pewny... - Nie - zaprotestowała najgłośniej, jak potrafiła, i opadła na poduszkę, zaciskając dłoń na szyi. Lekarz ze szpitala zawahał się.
- Tylko rutynowe badanie, proszę pani, zanim doktor Hathaway do nas dotrze - oznajmił i odsunął się, dając polecenia pielęgniarce. Liza zamknęła oczy. Brak głosu był ogromnie frustrujący. Doskonale zdawała sobie sprawę, że sama jest sobie winna, ale przez minione trzy dni myśl o jedzeniu lub spaniu była jej obca. Gdyby tylko nie zemdlała! - Dobrze, że pan jest! - zawołał lekarz z izby przyjęć na widok Nicka Hathawaya. Liza podniosła się do pozycji siedzącej, pielęgniarka mierzyła jej tętno. - Spokojnie, kochanie. Doktor Hathaway jest jednym z naszych najlepszych lekarzy. Może mu pani zaufać. Liza poszukała wzrokiem przystojnego laryngologa i wypatrzywszy go w nieustannie przemieszczającym się tłumie, pomachała do niego ręką. Zanim jednak zdołała coś powiedzieć, on już rzucał instrukcje. - Proszę przygotować kroplówkę, jest odwodniona. - Popatrzył na Lizę. - Kiedy ostatnio pani jadła? Wzruszyła ramionami, nie miała zamiaru przyznawać się do swojej bezmyślności. Lęk o Emily przesłonił jej wszystkie doczesne sprawy. Lekarz z izby przyjęć wziął Nicka Hathawaya na stronę, rzucając w kierunku Lizy przenikliwe spojrzenia. Liza ciekawa była, o czym po cichu rozmawiają.
Odpowiedź nadeszła szybko. Nick Hathaway stanął przy jej łóżku. - Podobno nie zgadza się pani tutaj zostać. Przytaknęła z ulgą, że nareszcie ktoś zrozumiał, o co jej chodzi. - Pani Colton, wiem, że to się pani nie podoba, ale proszę przynajmniej pozwolić nam na podstawowe badania i kroplówkę. To potrwa nie dłużej niż godzinę, góra dwie. Pielęgniarka wróciła do niej z plastikową butelką pełną jakiegoś płynu. - Poczuje się pani dzięki temu dużo lepiej - ciągnął lekarz niskim, łagodnym głosem. - Muszę... zadzwonić... odwołać... - wyszeptała, czując, że każde słowo zadaje jej ból. - Zajmę się tym, proszę się nie kłopotać. W której sali miała pani dziś wystąpić? Wymieniła nazwę prestiżowego teatru. Słuchając jej, Nick Hathaway zbliżył się do pielęgniarki, która włożyła mu coś do ręki Odwrócił się z powrotem do Lizy. - Zaraz będę, proszę tak poleżeć - polecił. Widziała jeszcze, że Nick wpuszcza coś ze strzykawki do kroplówki. Chciała dowiedzieć się, co jej aplikuje, lecz nagle nawet chrapliwy szept przekroczył jej możliwości. Język jej zesztywniał, powieki opadły. Sen, którego sobie tak długa odmawiała, zamierzał nadrobić zaległości.
- Chcę, żeby ją przyjęto na oddział - powiedział Nick koledze. - Ona się nie zgadza - tłumaczył lekarz z izby przyjęć. - Nie możemy jej trzymać wbrew jej woli. - Chcesz ją teraz spytać? - No nie, dałeś jej środek uspokajający, ale... - Zgodziła się zostać parę godzin, żebyśmy mogli zrobić jej badania. Podejrzewam, że albo jest na jakiejś drakońskiej diecie, albo zaczęła chorować na bulimię. Artystki! - Zwrócił się do pielęgniarki: - Proszę ją zawieźć na górę. I niech siostra, która będzie na dyżurze, zawoła mnie natychmiast, jak pacjentka się obudzi. - Dobrze, doktorze. Skinąwszy głową z podziękowaniem, wyszedł, by pokonać samochodem niewielką odległość, która dzieliła szpital od jego gabinetu. Kiedy on zajmował się tajemniczą panią Colton, czekali tam na niego chorzy. Piękna kobieta, stwierdził uczciwie. Nie, nie jest nią zainteresowany. Po pierwsze, z zasady nie wchodził w osobiste układy z pacjentkami. A po drugie, miał za sobą małżeństwo z kobietą piękną i bogatą, i obiecał sobie nie popełnić więcej tego błędu. Musiał jednak przyznać, że Liza Colton nie bardzo przypomina jego żonę. Z Daphne łączył ją chyba tylko stan konta. Daphne była jak jaskrawy neon, Liza jak przyćmione światło księżyca. Daphne, krzykliwa blondynka, nie szczędziła wysiłku, by przyciągnąć uwagę płci przeciwnej. Liza Colton była szczupłą brunetką, może nawet zbyt szczupłą, z krótką, prostą fryzurą, przy której jej oczy zdawały się jeszcze większe.
Miała ów delikatny i pełen wdzięku czar Winony Ryder, a może w większym jeszcze stopniu innej wspaniałej aktorki, Audrey Hepburn. Nick nie miał jednak zamiaru rozmyślać nad jej wyglądem. Miał ją wyleczyć i odesłać do domu. Pozostałą część popołudnia zajmował się z troską swoimi pacjentami, skłamałby jednak, mówiąc, że zapomniał o Lizie. Poprosił pielęgniarkę, aby zadzwoniła do szpitala i dowiedziała się o stan chorej. Pani Colton wciąż śpi, powiedziano. Nick podał jej dość łagodny środek i spodziewał się, że Liza obudzi się po dwóch godzinach. Gdy tylko zatem wypuścił ostatniego pacjenta, zrzucił fartuch i chwycił marynarkę. - Jadę do szpitala, Missy. Zadzwoń, gdyby coś się tu działo. - Zobaczy się pan z Lizą Colton? Tak bym chciała mieć jej autograf. - Ona jest chora, Missy, nie mogę jej zawracać głowy - rzekł z uśmiechem do młodej pielęgniarki. Missy w jednej chwili zrzedła mina. - Pewnie tak. Nick znowu się uśmiechnął. - Zobaczę, jak się czuje. Może ją poproszę, ale nie licz na to za bardzo. - Zrobiło mu się żal Missy, która była bardzo oddana swojej pracy. Stwierdził, że jeden autograf to chyba nie jest zbyt wiele. Missy natychmiast obdarzyła go radosnym uśmiechem i słowami wdzięczności. Machając do niej, pobiegł do samochodu. Liza Colton leżała na pierwszym piętrze.
- Jakieś zmiany? - zapytał Nick siostrę oddziałową. - U pani Colton? Nie, wciąż śpi. Lekko przestraszony, poszedł do jej pokoju. Zgodnie ze słowami pielęgniarki Liza była pogrążona w głębokim śnie. Dla Nicka wynikały z tego dwa wnioski: albo nie spała od dłuższego czasu, albo źle zareagowała na podany jej środek. Uniósł jej rękę, sprawdził puls. Wszystko w porządku. Posłuchał jej serca, i tam też nie znalazł nic złego. Niezdecydowany, postanowił jednak obudzić Lizę. - Pani Colton? Słyszy mnie pani? - Mówiąc to, poklepywał jej rękę, aż wreszcie, kiedy ani drgnęła, ujął chorą za ramiona i delikatnie potrząsnął. - Lizo! Lizo, otwórz oczy. Kobieta bardzo powoli uniosła powieki i spojrzała na niego zdezorientowana. - Poznaje mnie pani? Jestem lekarzem. Przyszła pani do mnie z chorym gardłem. Po chwili wahania Liza skinęła głową, po czym jej powieki znów opadły. - Proszę już nie spać. Chcę pani zadać kilka pytań. Zabrał poduszkę z sąsiedniego łóżka i podłożył pod plecy Lizy, podciągając ją do góry. Uświadomił sobie, że przyjemnie jest trzymać ją w ramionach, i czym prędzej odrzucił tę myśl. Uniósł trochę górną część łóżka i stanął w jego nogach. - Pani Colton? Lizo? Proszę otworzyć oczy. - Jestem taka zmęczona - szepnęła, mrugając powiekami. - Ma pani kłopoty ze snem?
- Nie. - Jej głos wciąż brzmiał chrapliwie. - Nie mogłam spać. - Dlaczego? - Emi... - Nie zdążyła dokończyć, bo nagle otrzeźwiała i zaczęła się rozglądać spłoszona. - O co chodzi? Co się dzieje? - pytał, coraz bardziej zafrapowany. - Muszę iść - zamruczała, a na jej twarzy widoczne było cierpienie, jakie sprawiły jej te dwa krótkie słowa. - Jest pani w kiepskim stanie. Kiedy ostatnio pani jadła? Rzucała wzrokiem to tu, to tam, jakby szukała drogi ucieczki. Uniosła ramiona. - Chciałbym otrzymać trochę bardziej precyzyjną odpowiedź. Jeśli jest pani na jakiejś idiotycznej diecie, i to w ogóle nie wiadomo po co, muszę o tym wiedzieć. To może mieć wpływ na pani głos. Uniosła dłoń i otarła czoło. - Nie - odparła tak cicho, że Nick nie zrozumiał. - Nie jest pani na diecie? Potrząsnęła lekko głową. Nachylił się i nacisnął przycisk. - Siostro, proszę przynieść dwie kolacje do numeru dwieście dwadzieścia sześć. - Dobrze, doktorze. Przysiadł na brzegu łóżka. Liza patrzyła na niego zmieszana. - Umieram z głodu - powiedział. - Dotrzymam pani towarzystwa, chociaż trochę wcześnie na kolację.
Chciał po prostu dopilnować, by coś zjadła. I żeby nie zwymiotowała. Jeżeli ma do czynienia z bulimiczką, będzie musiał z nią zostać kilka godzin, ale nie widział u Lizy tak naprawdę śladów bulimii. - Muszę iść. - W głosie Lizy pobrzmiewał strach. - Dzwoniłem do teatru, zawiadomiłem, że jest pani chora i nie może pani wystąpić. Obiecali, że wszystkim się zajmą i nie zdradzą też nikomu miejsca pani pobytu. Nie był pewien, czy dobrze zrobił, czy sobie tego życzyła. Może nawet spodziewała się, że hałas wokół jej choroby tylko zwiększy jej sławę. Takie są te artystki, pomyślał, kiedy pielęgniarka wniosła tacę z jedzeniem. - Ma pan szczęście, doktorze. Dają dzisiaj sztukę mięsa i jabłecznik na deser - oznajmiła pogodnie. Odpowiedział jej uśmiechem. - Powinno być niezłe. Zgodzi się pani? Liza wyglądała na tak kompletnie oszołomioną, że zaczął jej współczuć. Taka gwiazda i tak się pogubiła? Czy ktoś zmusza ją do tego, żeby schudła? A może jej kariera się chwieje? W teatrze powiedzieli, że skontaktują się z jej menadżerem, musiał więc zdradzić im, gdzie Liza się znajduje, a teraz zaczynał tego żałować. Podniósł jeszcze do góry wezgłowie łóżka i dopiero potem podsunął Lizie ruchomy stolik z kolacją. Zdjął z talerza metalową pokrywę, utrzymującą ciepło. - Wygląda smacznie, prawda?
Nie ruszyła się nawet, gapiła się na talerz z niesmakiem. Ukroił kawałek mięsa na jej talerzu. - Proszę tylko spróbować, na pewno będzie pani smakowało. Przysunął widelec do jej ust i czekał, aż Liza je otworzy. Nie spuszczał z niej wzroku, mówiąc: - Niech pani dokładnie, powoli żuje. Pani potrzebuje kalorii, Lizo. Liza przełknęła, Nick sięgnął z kolei po kukurydzę, nie zdążył jednak podać jej Lizie. W ostatniej chwili złapał naczynie, które rozdawano w szpitalu chorym na wypadek, gdyby mieli problemy z żołądkiem. ROZDZIAŁ DRUGI Zażenowana i nieszczęśliwa, Liza wydusiła: - Za dużo naraz. - Taka porcja nie utrzymałaby przy życiu nawet muchy - odparł zirytowany. - Nie - zaprotestowała z jeszcze większą chrypką. - Nie jadłam... parę dni. Patrzył na nią badawczo, mierząc jej puls, po czym skontaktował się z pielęgniarką. - Siostro, poproszę o lekką zupę, galaretkę i coś przeciwwymiotnego. - Odwrócił głowę do Lizy. - Pytałem przecież, kiedy ostatnio pani jadła - rzekł z pretensją, odstawiwszy naczynie. Po chwili jego oczy złagodniały. - Wytrzeć pani twarz?
Kiwnęła głową, nie wysilając głosu. Nick zniknął na moment, po czym wrócił z wilgotnym ręcznikiem. Wytarł jej twarz bardzo delikatnie. - No już, niech się pani nie martwi. Zajmiemy się panią - pocieszał. - Muszę stąd wyjść - szepnęła. - Nie sądzę, żeby miała pani siłę na spacery. Może jednak powie mi pani, o co w tym wszystkim chodzi? To mi pozwoli skuteczniej pani pomóc. Za nic nie mogła powiedzieć mu o Emily, to miał być ich sekret. Nie mogła podzielić się z lekarzem tym, co wiedziała. Dzwonek telefonu niemile ją zaskoczył. Nick zerknął na nią i podniósł słuchawkę. Ten, kto dzwoni, może równie dobrze porozmawiać z nim. Nie życzył sobie, by jego pacjentka niepotrzebnie nadwerężała struny głosowe. - Kto mówi? - warknął kobiecy głos w słuchawce. - Doktor Hathaway. Z kim mam przyjemność? - Cynthia Turner Colton. Jestem matką i menadżerem Lizy. Co z moją córką? - Pani córka leży teraz w łóżku, pani Colton, odpoczywa. W czym mogę pani pomóc? - W niczym! Niech pan ją da do telefonu! - Przykro mi, pani Colton, ale nie mogę pozwolić pani córce w tej chwili rozmawiać. Ma i tak niedysponowane gardło.
- Niedysponowane?! - wrzasnęła kobieta. - Do diabła! Od czego jest pan lekarzem? Niech pan coś zrobi! - Robię, co w mojej mocy. - Ona ma dzisiaj wystąpić, rozumie pan? Nie pozwolę, żeby sobie zepsuła opinię, opuszczając koncert. Zaraz zaczną gadać, że bierze narkotyki. - Ona nie może... - Niech pan jej coś da, żeby mogła śpiewać! I niech pan jej powie, że nie ma wyboru! - Myli się pani. Ona jest dorosła. - Mówiąc te słowa, patrzył na swoją pacjentkę. Nie pamiętał daty jej urodzenia, lecz wyglądała bardzo młodo. Kiedy jednak nie usłyszał sprzeciwu z drugiej strony słuchawki, dodał: - Pani córka sama zdecyduje, czy dzisiaj wystąpi, czy zostanie pod moją opieką. - Pan mi utrudnia, poszukam innego lekarza. Niech się pan wynosi z jej pokoju! Duże zielone oczy Lizy skupiły się na jego twarzy. Uśmiechnął się do niej z otuchą. - Ta decyzja nie należy do pani, pani Colton. - Jestem jej menadżerem, do cholery! To ja zajmuję się jej karierą i żaden prowincjonalny lekarzyna nie będzie mi mówił, co mam robić. Nick zrobił coś, co mu się dotąd nie zdarzyło - przerwał rozmowę, odkładając słuchawkę. Nigdy nie traktował tak członków rodziny pacjentów, ale pani Colton sprawiła tylko, że poczuł więcej współczucia dla Lizy. Z ust jej matki nie padło ani jedno pytanie o
stan córki, o to, czy ma dobrą opiekę, a nawet czy w ogóle żyje. Cynthię Turner Colton interesowało wyłącznie, czy jej córka będzie śpiewać. - Pani matka - wyjaśnił, patrząc na Lizę. - Przepraszam - szepnęła. Pielęgniarka przyniosła tymczasem nową tacę i zabrała poprzednią, którą Nick odstawił na bok. - Dziękuję, Mary - powiedział, a kiedy pielęgniarka wyszła, uśmiechnął się do Lizy. - Proszę spróbować, to jest lekkostrawne, nie powinno zaszkodzić. - Zamierzał właśnie zanurzyć łyżkę w lekkim chudym rosole z kury, kiedy znowu odezwał się telefon. Nie miał wątpliwości, kto dzwoni. Sięgnął po słuchawkę i rzucił chłodno: - Tak? - Jak pan będzie się tak zachowywał, złożę na pana skargę! - Bardzo proszę. Podać pani numer, pod który trzeba dzwonić? - Chcę rozmawiać z córką! - Przykro mi, dzisiaj to niemożliwe. Proszę spróbować jutro, może będzie mogła rozmawiać. - Jutro będzie za późno! Ona ma dzisiaj występ! - Pani Colton, już odwołałem dzisiejszy koncert. Jakakolwiek próba śpiewu spowodowałaby nienaprawialne szkody w strunach głosowych córki. Tego sobie pani życzy? - Jakie ma pan kwalifikacje?
- Jestem laryngologiem z drugim stopniem specjalizacji. Praktykuję w Saratoga Springs od ośmiu lat. Jestem członkiem kierownictwa szpitala i konsultantem w wielu przypadkach w naszym stanie. - Gwarantuje pan, że córka opuści tylko jeden koncert? - Absolutnie nie. Pani córka musi odpocząć dwa tygodnie. Potem zobaczymy. - Wiedział, że ta opinia doprowadzi jego rozmówczynię do kolejnego ataku szału, trzymał więc słuchawkę odpowiednio daleko od ucha. Liza zacisnęła powieki, ale kiedy głos jej matki grzmiał ze słuchawki, podniosła je i spojrzała ze smutkiem na Nicka. - Muszę kończyć, pani Colton. Dziękuję za telefon. Nie czekając na odpowiedź, Nick rozłączył się, zdecydowawszy, że pożegnał się na tyle grzecznie, iż nie zostanie ponownie posądzony o odkładanie słuchawki. Rozmowa z matką Lizy rzuciła nieco światła na stan emocjonalny jego pacjentki. Podniósł znów łyżkę z zupą do ust Lizy, która powoli wypiła rosół. - Mogę... - zaczęła i wyciągnęła rękę. Pozwolił jej jeść samodzielnie, ale nie ruszył się z miejsca, dopóki nie opróżniła przynajmniej połowy talerza. - Proszę spojrzeć, jak smakowicie wygląda ta czerwona galaretka. Spróbuje pani? - spytał, podsuwając jej kolejne naczynie. Liza skrzywiła się, ale ostatecznie wsunęła do ust trzęsący się kawałek galaretki. Zdawało się, że trzyma go w ustach, aż się rozpuści.
- Czy to matka kazała pani zrzucić wagę? - zapytał, nie rozumiejąc powodu takiej ewentualności. Dla niego Liza była chuda, ale matki gwiazd wpadają czasem w amok na tym punkcie. Liza pokręciła głową i zamknęła oczy, jakby chciała coś przed nim ukryć. - Chyba pani rozumie, że narażała pani swoje zdrowie, ale także głos. Stan strun głosowych jest uzależniony od ogólnego stanu zdrowia. Przytaknęła, odwracając spojrzenie. - Niech pani postara się jeść trochę więcej. Kiedy Liza ponownie sięgnęła po łyżkę, poczuł ulgę. Zawsze bardzo przejmował się pacjentami, a Liza Colton chwyciła go za serce. Może z powodu agresywnej matki. A może smutku, jaki malował się w jej oczach. Jej kruchości. Kilka minut później odłożyła łyżkę. - Dosyć - wyszeptała z uśmiechem, jakby chciała mu coś wynagrodzić. - Świetnie się pani spisała, biorąc pod uwagę, że to pani pierwszy posiłek od jakiegoś czasu. Zaczęła sobie powoli uświadamiać, że jej samopoczucie zależy od uśmiechu doktora Hathawaya. Dołeczek na jego brodzie nie wychodził jej z głowy. Ledwo się powstrzymywała, by go nie dotknąć, ale gdyby to zrobiła, przestałby ją traktować poważnie. - Muszę wyjść.
Odstawiając na bok tacę, spróbowała spuścić nogi z łóżka, ale Nick czym prędzej zablokował jej drogę. - Nic podobnego. Proszę mi dać jedną dobę. Możemy... Urwał, gdy zobaczył, że Liza gwałtownie protestuje, tak gwałtownie, aż jej się zakręciło w głowie. - Do jutra rana zatem? - Nie ustępował. - Przyjdę do pani przed śniadaniem. Wyśpi się pani choć jedną noc i odpocznie. Ta propozycja zabrzmiała tak kusząco, że zmarszczyła brwi, dumając nad nią chwilę. Ale Emily... - Zadzwonię do hotelu - szepnęła. - Sprawdzić wiadomości. Nick wpatrywał się w nią z uwagą. - Ja to zrobię - zaproponował. - I tak nie zrozumieją, co pani mówi. Liza była przekonana, że nikt z rodziny nie zostawił jej wiadomości, której nie mógłby usłyszeć ktoś obcy, zgodziła się więc i podała nazwę hotelu. Rozmawiał krótko, a ona czekała w napięciu. - Pół godziny temu dzwoniła pani matka, zanim tu panią znalazła. Parę minut temu miała pani telefon od pani Tremble. Liza zadrżała. Telefon od matki nie był dla niej niespodzianką, ale kim jest pani Tremble? Coś jej się tłukło po głowie, aż nagle usiadła wyprostowana i chwyciła lekarza za rękę. - Co się dzieje? Coś panią boli? - zapytał natychmiast, nachylając się nad nią. Nachylił się za mocno. Liza wzięła głęboki oddech i wbiła się w poduszkę.
- Wiadomość od pani Tremble? Spojrzał na kartkę, na której notował w czasie rozmowy z hotelem. - Powiedziała, że zadzwoni znowu w ciągu dwudziestu czterech godzin. Lizę wypełniła radość i wielka ulga. - Numer? Pokręcił głową. A zatem nie może oddzwonić. Emily jest mądra. Tak mądra, że udało jej się umknąć mężczyźnie, który chciał ją zabić. Tak mądra, że jeszcze żyje. Liza chętnie skontaktowałaby się z wujem Joe, ale nie mogła tego zrobić. Gdyby wszystko było w porządku, Emily nie przedstawiłaby się jako pani Tremble. Nazywała tak szmacianą lalkę, z którą nie rozstawała się w dzieciństwie, wiedziała zatem, że pozwoli to Lizie rozszyfrować, kto dzwoni. - Dlaczego ten telefon jest taki ważny? - zainteresował się doktor Hathaway. Liza promieniała. - Ważny - powtórzyła. - A więc zostanie pani na noc? A cóż mi to przeszkadza, wyśpię się i rano poczuje się lepiej, pomyślała. Nie spodziewała się, że matka zacznie ją znowu nękać. Nie będzie więc musiała użerać się z nią, dopóki nie nabierze sił. Już sama ta myśl zmniejszyła skurcz w jej żołądku. Jednak głównym powodem
spokoju, jaki na nią spłynął, była wiadomość od Emily. Emily wciąż jest w kłopocie, ale przynajmniej żyje. Liza próbowała kiwnąć głową potakująco, nie była jednak pewna, czy jej się to udało. Błogosławiony sen wziął ją znowu w posiadanie. Nick obserwował, jak jego pacjentka zapada w sen. W głowie huczało mu od pytań. Z reakcji Lizy na odczytaną przez niego wiadomość domyślił się, że były to ważkie słowa. Teraz widział, jak jej ciało opuszcza napięcie, jak oddaje się we władanie snu. Był przekonany, że dwanaście godzin odpoczynku i pożywny posiłek sprawią, że rankiem Liza poczuje się znacznie silniejsza. Postanowił towarzyszyć jej przy śniadaniu, by mieć pewność, że pacjentka je zje. Potem, jeśli będzie nadal upierała się przy opuszczeniu szpitala, będzie musiał jej na to pozwolić. Przyszedł mu do głowy pomysł, by wpaść po drodze do hotelu i osobiście zadać kilka pytań telefonistce, która odebrała wiadomość od tajemniczej pani Tremble. Liza Colton wzbudziła zainteresowanie Nicka z wielu różnych powodów, a jednym z istotniejszych była otaczająca ją tajemnicza aura. W końcu nie chodzi mi przecież o jej urodę, zapewniał sam siebie. Była sobota, siódma rano. O tej porze szpital pogrążony był w ciszy. Większość lekarzy, którzy robili obchód, pojawiało się w weekendy godzinę później niż w dni powszednie. Nick nie miał rodziny, mieszkał z prowadzącą mu dom gospodynią. Poza tym z natury należał do rannych ptaszków.
Tak przynajmniej tłumaczył sobie swoje pojawienie się w szpitalu o tak wczesnej porze. Nie miało to nic wspólnego z faktem, że całą noc śniła mu się Liza Colton. W drodze do domu zatrzymał się w hotelu, w którym dowiedział się, że pani Tremble to dość młoda kobieta i na pewno nie podszywająca się pod kogoś innego matka Lizy. Na samą wzmiankę o matce telefonistka przewróciła oczami, co było dla Nicka całkiem zrozumiałe. Tak, to dlatego śnił potem o Lizie. To przez te tajemnice. Lubił czytać dla relaksu powieści kryminalne, znajdował przyjemność w rozwiązywaniu kryminalnych zagadek, zgadywaniu, kto jest mordercą. Z uśmiechem wykluczył z tej roli starszą panią Colton. To byłoby zbyt proste. Tak czy owak, zdecydował, kobieta ta jest na pewno choćby częściowo odpowiedzialna za stan psychiczny córki. Zameldowawszy się u pielęgniarki, przekroczył próg pokoju Lizy, która ani razu w nocy nie prosiła o pomoc. Nic dziwnego, stwierdził widząc, że wciąż śpi. Musiała być już na krawędzi przepaści, kiedy się do niego zgłosiła. Nick zbliżył się cicho do łóżka, kładąc chłodne dłonie na jej ręce, by zbadać tętno. Powoli otworzyła oczy. Patrzyła na niego tak, jakby go nie poznawała. - Dzień dobry, Lizo. Jestem lekarzem. Nick Hathaway, pamięta pani? Zdaje się, że budzenie pani stało się moim zwyczajem. Jak się pani dziś czuje? - Dobrze - powiedziała niskim, ochrypłym, choć już nie tak skrzekliwym głosem.