galochbasik

  • Dokumenty1 460
  • Odsłony629 658
  • Obserwuję768
  • Rozmiar dokumentów2.1 GB
  • Ilość pobrań408 331

Gates Olivia - Tron Dżudaru 03 - Królestwo za serce

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :813.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Gates Olivia - Tron Dżudaru 03 - Królestwo za serce.pdf

galochbasik EBooki ROMANSE I EROTYKI ROMANS Z SZEJKIEM
Użytkownik galochbasik wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 413 osób, 274 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 128 stron)

1 Olivia Gates Królestwo za serce Cykl: „Romans z szejkiem" - 23 Tron Dżudaru - 03

2 PROLOG Siedem lat wcześniej - Naprawdę myślałeś, że pozwolę ci tak po prostu odejść? Kamal zamarł. Ten głos, jej obecność i rzucone mu wyzwanie oszołomiły go. To była Aliyah, a jej głos dobiegał z jego łóżka. Chyba dlatego odczuwał ten dziwny niepokój i rosnące pobudzenie, gdy wszedł do domu. Wiedział, że ona tam jest, nawet jeśli logika podpowiadała mu, że ta kobieta nie mogła się wedrzeć do jego sypialni. Opuścił powieki, aby na nią nie spojrzeć. Jej obraz i tak cały czas miał w pamięci. Nie musiał zresztą na nią patrzeć, aby być pod jej urokiem. Przy niej zamieniał się w kompletnego idiotę. On - dorosły, dwudziestoośmioletni męż- czyzna, który każdego dnia zarządzał załogą kilkunastu tysięcy ludzi, który pokonywał twardych negocjatorów i wykorzystywał ich pomysły, aby piąć się ku władzy. Ya Ullah, jak ona się tu dostała? Zapewne okłamała jego ludzi, a może ich nawet uwiodła. Z innego powodu nie ryzykowaliby jego gniewu. Oczyma wyobraźni widział, jak ociera się o innych mężczyzn, zanim wróci do niego i rzuci się w jego ramiona, pozbawiając go rozumu, nienasycona żądzą. A teraz igrała z jego pragnieniem poddania się tej żądzy, wbrew zdrowemu rozsądkowi i wbrew dumie, która go rozpierała. - Dobrze wiesz, że nie pozwolę ci odejść, mój kochany. Te słowa, wypowiedziane niskim namiętnym głosem, złamały jego opór. Spojrzał na nią, chociaż wiedział, że nie powinien. RS

3 Leżała na łóżku, przyodziana w bieliznę, która miała na celu przeistaczać mężczyzn w podnieconych kretynów. Włosy rozsypały się wokół jej szczupłych ramion, a nogi ułożyła skromnie, udając, że strzeże swojego największego skarbu. Ta sztuczna nieśmiałość wywoływała w nim chęć rozłożenia tych nóg, zarzucenia ich sobie na ramiona i wbicia się w jej kobiecość. Wyobrażał to sobie w marzeniach, które jednak bladły w porównaniu z rzeczywistością. Zapewne nieraz wykorzystywała swoją urodę, kiedy chciała coś osiągnąć. Tak jak w tej chwili. Przecież nigdy wcześniej nie dzieliła z nim tego łóżka i nigdy nie pozwoliła mu zostać u siebie na noc. Spotykali się na neutralnym gruncie, gdzie się kochali, a właściwie uprawiali seks w cudzych łóżkach. Nigdy też wcześniej nie zjawiła się w miejscu spotkania przed nim, aby zainscenizować taką sytuację, jaką zastał dzisiaj. I bez względu na to, jak bardzo się zatracali w nocnych igraszkach, jak bardzo byli spełnieni - zawsze odchodziła. Zawsze jako pierwsza. Nigdy nie spała w jego objęciach. A teraz wyciągała ku niemu ramiona, a jej dłonie drżały tak mocno, jak gdyby nie była w stanie swoim drobnym ciałem opanować targających nią emocji. Wiedział, że tych emocji tak naprawdę w niej nie ma. Nie odczuwała ich. Ale nagle załamał jej się głos, jakby odkrywała swoje intencje i zaskamlała: - Zakończ moje męki, ya habibi. Powiedz coś. Chodź tu. Sam wiesz, że chcesz tego. Ach, niczego bardziej nie pragnął. Tylko żeby zagłuszyć teraz głos zdrowego rozsądku, zedrzeć z siebie ubrania, zgnieść ją swoim ciężarem i poczuć jak stapiają się w jedno. Chciał czuć jedwab jej skóry, wniknąć w nią i osiągnąć wreszcie spokój ducha. Ale spokoju nie zazna już nigdy, gdyż jedyna kobieta, którą zaprosił do swojego świata i zezwolił, aby zapanowała nad jego RS

4 umysłem, okazała się iluzją. Miał wrażenie, że po prostu ją sobie wymyślił. Musi się nauczyć żyć z tą myślą, że ją utracił, a to wyssie go od środka, nie da mu spokojnie żyć. Chociaż ten jeden raz. Ten ostatni raz... Już widział tę scenę, a pokusa i słabość szarpały mu serce niczym narzędzie tortur. Wyczuwała to i jeszcze podniecała ten żar. - Musisz ze mną pomówić, Kamal, i powiedzieć, co się stało. Jesteś to winien mnie, nam. Nie zgodzę się, abyś mnie tak zostawił. Wiesz, że nadal cię kocham. A ty nie możesz przestać kochać mnie. Wiem, że nie przestałeś mnie kochać. Znała go zbyt dobrze, a on, okazało się, wcale jej nie znał. Dowiedział się jednak o wszystkich perwersyjnych czynach, które skalały jej umysł i ciało. W chwili, kiedy poznał dowody jej odrażającego zachowania, podjął decyzję, że już nigdy jej nie ulegnie i nie będzie szukał sposobów, aby ją oczyścić z zarzutów. Ale ta diablica nie dawała za wygraną. Nagabywała go, udając zdziwienie i wielkie cierpienie po tym, jak zerwał z nią nagle i bez ostrzeżenia. Chwilami była żałosna, a czasami bezwstydna w swoich próbach odbudowania ich związku, który przetrwał zaledwie sześć miesięcy. Dzisiejszej nocy udało jej się go osaczyć. Ale dosyć tego! Wyrwie z serca szalejącą tęsknotę i nie pozwoli się zdradzać i oszukiwać nigdy więcej. Ale te oczy - lśniące złotem bursztynu, wzbierające łzami udręczenia i błagające o li- tość - omotały jego świadomość. Wbrew swoim postanowieniom zbliżył się do niej, zachwycał się z bliska jej urodą i czuł jej oszałamiający zapach. Jednak w chwili, gdy już muskał ustami te spragnione wargi, zobaczył w jej oczach ulgę i triumf, które wbiły mu się w serce niczym nóż. RS

5 Na Allacha, prawie się zapomniał. Nadal pragnął zatopić i zagubić się w niej. Wiedział jednak, że to będzie tylko zagubienie i że w końcu utraci samego siebie. Stracił już wystarczająco dużo. Ale zamierza to nareszcie ukrócić. Tu i teraz. - Chcesz, żebym coś powiedział? - zawarczał. - Próbowałem ci tego oszczędzić, ale skoro nachodzisz mnie w domu i tak żałośnie o to prosisz, to ci powiem! - O Boże, Kamal, nie! - urwała, zaszokowana jego nagłym wybuchem agresji i skuliła się w sobie. - Skoro dołożyłaś takich starań, o jakie nie posądziłbym żadnej kobiety, która ma choć trochę honoru, to usłyszysz to, co chcę ci powiedzieć. Zakończyłem naszą znajomość, bo się tobą brzydzę! Sturlała się pospiesznie z łóżka i chaotycznie sięgnęła po ubrania. - Proszę, przestań... - Myślałaś, że jestem przez ciebie zbyt omotany, żeby to zauważyć?! - krzyczał, zdzierając gardło do żywego. - Ale powiem ci, że bardziej uczciwe są zwykłe prostytutki z Los Angeles, od takich jak ty - dziwek wychowanych w konserwatywnej kulturze, które nurzają się w nierządzie, jak tylko zasmakują innego stylu życia, tej tak zwanej „wolności" Ty jesteś z nich najgorsza, bo dla ciebie rozpusta to przyjemność, a nie konieczność. - Proszę, już przestań. Pójdę już, tylko przestań... - szlochała. Kiedy chwiejnie przechodziła obok, chwycił ją za ramię. - Myślałem, że zdawałaś sobie sprawę, czym dla mnie byłaś. Tylko łatwo dostępną okazją do zaspokojenia w wolnych chwilach. Skuliła się, jakby ją uderzył w brzuch, i próbowała wyrwać ramię z jego uścisku. Kamal walczył z chęcią przygarnięcia jej do siebie i błagania o RS

6 wybaczenie za tak okrutne słowa. Ręka zaciskała mu się na jej delikatnych kościach. Czuł jej dreszcze rozpaczy i przerażenia, które raziły go aż do bólu. Wszystkie złe wspomnienia wezbrały w nim niczym krew w rozdartej ranie. Pamiętał każde jej słowo, każdy oddech, każde kłamstwo, którymi go karmiła, aby potem pójść w ramiona innego mężczyzny. Nie jednego, jak się później dowiedział. Rozluźnił uchwyt i puścił jej ramię, jakby było czymś cuchnącym i oślizłym. - Teraz możesz odejść. Zatoczyła się i poczuł, że coś mu kapnęło na rękę. Łzy. Prawie się załamał, wściekły na siebie i na nią. - Aliyah! - zawołał, kiedy była przy drzwiach. Odwróciła się jak marionetka na sznurku. Przez jej rozpacz przezierała nieśmiało nadzieja, że Kamal jeszcze się ugnie i do niej wróci. Ale on, rozdrażniony, podszedł do niej, nie kontrolując myśli. To wszystko przez nią. Zdradzała go, a tak bardzo ją kochał i przez to tak mocno ją teraz znienawidził. Zatrzymał się przy niej i usłyszał własny głos, podobny do grzmotu w czasie burzy: - Dla własnego dobra, nigdy więcej nie wchodź mi w drogę. Wydawało mu się, że rozsypała się w środku, a wszelka nadzieja w niej zagasła. Szlochając, wybiegła z jego sypialni i z jego życia. Musiał tylko dopilnować, żeby już nigdy nie wróciła. RS

7 ROZDZIAŁ PIERWSZY Kamal ben kareth ben Essam Ed-Din Al Masud zadał cios, który wbił się w przeciwnika niczym łamacz kości. Worek treningowy zatoczył szeroki łuk i oddał skumulowaną w nim siłę jak szarżujący baran. Przygryzając z wściekłości wargę, Kamal wyobraził sobie, że tym workiem są osoby, które go wplątały w to rozpaczliwe położenie. Tak mocno uderzał, że gdyby to było żywe stworzenie, pozostałaby z niego krwawa miazga. Tymczasem po trzydziestu minutach odbierania ciosów, worek pozostał nietknięty, niemal naśmiewając się z wyczerpanego boksera. Gdy odbił się po raz ostatni, Kamal objął go i wtulił twarz w chłodną powierzchnię, dysząc ciężko z wysiłku i rezygnacji. Nic nie pomagało, nadal był wściekły, a nawet bardziej niż wściekły. Czy kiedyś przestanie odczuwać gniew? Czy otrząśnie się z szoku? Zmarł król Dżudaru - niech żyje nowy król. Został nim Kamal. Krew łomotała mu w skroniach, a palce wbijały się w worek, którym powinni być jego dwaj bracia. Założyłby się, że staliby tak i wzięli na siebie te wszystkie ciosy. W końcu osiągnęli to, co chcieli. Najpierw Faruk, a zaraz po nim Szehab, zrobili rzeczy nie do pomyślenia. Zostawili ważne sprawy wagi państwowej dla miłostek i to jemu wrzucili na barki ciężar sukcesji tronu w Dżudarze. A dwa dni po tym, jak przejął tytuł następcy tronu, nadeszła spodziewana wieść o śmierci króla. Niebawem miała nastąpić kolejna uroczystość, czyli wstąpienie na tron, a raczej joloos - przejęcie władzy przez nowego króla. RS

8 Faruk i Szehab stali się, w kolejności, następcą tronu i kolejnym pretendentem. Poklepywali Kamala po plecach za uwolnienie od tej odpowiedzialności, dzięki czemu mogli żyć spokojnie w oparach pożądania i płodzić kolejne księżniczki na chwałę Dżudaru. Jakże pragnął wbić im trochę rozsądku do głowy i ustrzec przed tymi ich kobietami, które zapewne któregoś dnia wyrwą im żywcem serca i je podepczą. Przepowiedział im to brutalnie i bez ogródek. Obydwaj bracia, których uważał za światłych mężczyzn, odpowiedzieli mu zatroskanymi spojrzeniami i współczującym tonem. Uświadomili mu, jak bardzo się myli. Malahees. Mrucząc pod nosem, że jego bracia zostali omotani przez dwie syreny, zerwał z siebie przepocony podkoszulek, zwinął go w kulkę i cisnął o ścianę w drodze pod prysznic. Gdyby starsi bracia wystawili głowy na pewne ścięcie, wyratowałby ich z opresji. A w dowód wdzięczności przejąłby od nich tron. Ale w obecnej sytuacji musiał także pojąć za żonę kobietę, która była nieodłącznym „warunkiem" wstąpienia na tron. I jakoś by przebolał ten los, gorszy niż dożywotnie więzienie, gdyby to była inna kobieta. Każda, tylko nie Aliyah Morgan. Nie, to nie był koszmar. To była prawda. Po siedmiu latach walki ze sobą, aby wreszcie wymazać ją z pamięci, musiał ożenić się właśnie z nią. Przez makabryczną złośliwość losu, Aliyah okazała się tą kobietą, którą musiał poślubić przyszły król Dżudaru. Zobowiązywały go do tego ustalenia rozejmu, zawarte w celu przywrócenia równowagi i pokoju w całym regionie. Powinien był odmówić swoim braciom i nalegać, aby jeden z nich jednak został królem. Wówczas któryś z nich musiałby ożenić się z Aliyah, nawet mimo posiadania pierwszej żony... RS

9 Niemoralne myśli zawładnęły jego umysłem. Zatrzymał się w pół kroku, wyobrażając sobie Aliyah w łóżku Faruka lub Szehaba, wijącą się pod nimi, doprowadzającą ich do szaleństwa... Zacisnął pieści do bólu. Czyżby stracił rozum? Czemu nadal pragnął kobiety, która nigdy tak na- prawdę nie należała do niego i nie była tego warta? Wszedł pod prysznic i ustawił najwyższą temperaturę. Zasyczał, kiedy ostre igły wrzącej wody parzyły mu skórę, równoważąc żar jego rozpalonego wnętrza, a para otulała go mgłą gorącego oddechu. Do diabła z tą jego doskonałą pamięcią! Dawała mu przewagę nad innymi, kiedy pragnął zgłębić jakieś sprawy tylko po to, aby wszystkich pokonać i odnieść sukces. Nigdy niczego nie zapominał. Ale w tym przypadku taka pamięć była przekleństwem. Wystarczyło tylko zamknąć oczy, aby ponownie poczuć każde doznanie i przywołać każdą myśl, kiedy ją poznał. Do tamtej chwili kobiety były dla niego albo ukochaną rodziną, albo przyjaciółkami, albo potencjalnymi partnerkami seksualnymi. Zdarzały się także łowczynie, które rozumiały, czego powinny się spodziewać i zaspokajały jego fantazje z wielkim zapałem, aby potem odejść bez zobowiązań. Chciał jeszcze poznać taką kobietę, która nie należałaby do żadnej z tych grup. I wtedy, na jakiejś konferencji, kiedy po raz pierwszy zorientował się, że przygląda mu się właśnie ona, Aliyah, wszystkie dotychczasowe wyobrażenia o kobietach rozwiały się na zawsze. Podszedł do niej i zachwycił się jej ciętą ripostą, inteligentnymi pytaniami i energią, którą go zarażała. Nie ukrywała, jak pozytywne wrażenie na niej wywarł, co otwarcie dawała mu do zrozumienia. Spotęgowało to jeszcze bardziej jego zauroczenie. Obawiając się o jego zaangażowanie, doradcy szepnęli mu kilka słów ostrzeżenia. Aliyah nie zgłębiała tajników zawodu modelki tylko po to, aby RS

10 piąć się w górę do śmietanki towarzyskiej przy pomocy sponsorów. Robiła coś znacznie gorszego. Nie tylko wykorzystywała swoją niezwykłą urodę, lecz także swoją pozycję księżniczki Zohaydu, aby osiągnąć status gwiazdy w atmosferze skandalu i niedomówień. Ale Kamal, tym razem niesłuchający żadnego głosu rozsądku, odrzucił te informacje, bo dla niego ta dziewczyna była cudem i objawieniem. Zawsze myślał, że takiej kobiety nigdzie nie znajdzie. Wiedział, że jest stworzona dla niego, bo żyła w świecie Zachodu, lecz pochodziła z jego kręgu kulturowego, przez co miał z nią tak wiele wspólnego. Uznał to za zrządzenie losu, że spotkał kogoś, kto jest tak jemu podobny i jest mu równy pod każdym względem. I było to zrządzenie, jakże jednak niefortunne, które spowodowało jego bolesny upadek. Kiedy doszły go ohydne słuchy o jej postępkach, kiedy przypominał sobie ostatnie ich spotkanie, zalewały go fale gniewu. Ale już tylko wściekał się na siebie za to, że tak długo nie chciał przejrzeć na oczy i że znając swoją słabość do tej kobiety, nadal nakazywał ochroniarzom, aby nigdy więcej nie pozwolili jej zbliżyć się do niego. Teraz jednak wszystko i wszyscy sprzysięgli się przeciw niemu. Przeklęte Carmen i Fara, które usidliły mu starszych braci. Przeklęci ci dwaj idioci, Faruk i Szehab, totalni pantoflarze. Cholerni Al Szalanowie, żądający tego małżeństwa pod groźbą wojny domowej. I ci beznadziejni Al Masudowie, uznający, że takie małżeństwo będzie gwarancją pokoju. Ale głównym winowajcą był król Zohaydu. Spłodził Aliyah, a później nie chciał jej uznać jako córki. Następnie jej własna matka, Amerykanka, oddała ją do adopcji, a zaadoptowała ją siostra króla Atefa. Wszyscy byli winni. RS

11 Cały ten bałagan pozostałby tajemnicą, gdyby król Atef nie zaczął nagle poszukiwać swojej byłej kochanki i przyznawać się, że być może Aliyah jest jednak jego córką. A królewska amerykańska kochanka zaadoptowała Farę, kiedy oddanie Aliyah wzbudziło w niej niedające się uciszyć wyrzuty sumienia. Dla Fary okazało się to uśmiechem losu, bo teraz była uwielbianą żoną tego głupka, Szehaba. Tylko dla niego, Kamala, zabrakło uśmiechu losu. Koło fortuny zatoczyło obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni, pchając go, już na zawsze, w ramiona Aliyah. Aliyah była księżniczką półkrwi, której nikt formalnie w towarzystwie nie uznawał, a jej rozpustne życie w Stanach dawało pożywkę niekończącym się plotkom na królewskich salonach. Trzęsło go z gniewu na myśl, że przypadkowo urodzona osoba mogła okazać się jedynym materiałem na królową i gwarantem pokoju w państwie opartym na tradycji i przestrzeganiu konserwatywnych wartości. Aby dolać oliwy do ognia, podobno sama Aliyah odgrywała rozgniewaną i oburzoną takim obrotem spraw. Powiedziała nawet swemu ojcu i królowi, że może iść do diabła i że prędzej umrze, niż zostanie żoną Kamala. Zdawała sobie sprawę, że jej odpowiedź dotrze do niego i że on przyjmie to jako wyzwanie. I tak się stanie. Jeszcze się udławi własnymi słowami. Ale to nie z przyczyn osobistych, jak sobie wmawiał. Poświęci się dla Dżudaru, jego królestwa. Wyszedł spod prysznica, czując poparzoną skórę, obolałe mięśnie i przegrzany mózg. Ściągnął ręcznik z pobliskiego wieszaka i przewiązał go sobie w pasie. Tak odziany ruszył do swoich gabinetów. Ochroniarze, których przybyło, odkąd został pierwszym pretendentem do tronu, usunęli się w cień, aby nie zakłócać mu spokoju. Przeżył życie wśród RS

12 ludzi odbierających mu prywatność i nauczył się ich ignorować. W tej chwili tylko jakaś inwazja mogłaby odwrócić jego uwagę od zamysłu, który powziął. Podszedł do komputera i kliknął myszką. Zawahał się przez chwilę, czując strumyczki wody spływające mu z mokrych włosów na pierś i kark. Co miał powiedzieć kobiecie, z którą rozstał się w tak bezwzględny sposób wieki temu, a która stanie się niebawem jego niechcianą żoną, królową i matką jego dzieci? Nic, oto co napisze. Po prostu wyda jej rozkaz, pierwszy z wielu. Napisał dwa pozbawione emocji zdania. Przesunął strzałkę na jej imię na pasku adresów. Aliyah... Nadal odczuwał rozedrganie i niepokój. Jak długo jeszcze to imię będzie nim rządziło? To muszą być jakieś pozostałości po iluzji uczuć, która go kiedyś omotała. Iluzji tak nierealnej, jak to, co między nimi było. Zgrzytnął zębami i nacisnął „wyślij". Telefon wysunął się Aliyah z ręki. Poczuła napływającą falę mdłości. Prawie już zapomniała, jak niegdyś to obezwładniające uczucie paraliżowało jej emocje i reakcje. Tak długo i mocno z tym walczyła, aż wreszcie powoli udało jej się to zwalczyć... Nie była to reakcja patologiczna. Założyłaby się z każdym, że zareagowałby podobnie, gdyby po dwudziestu siedmiu latach życia pełnego emocjonalnych zawirowań dowiedział się, że wszystko, czego jest pewien o swoim życiu, tak naprawdę jest jednym wielkim kłamstwem. I to jeszcze jakim. Była nim karmiona przez ludzi będącymi filarami jej dotychczasowej egzystencji, którzy następnie wszystko uświadomili jej na nowo. Przecież nie była w stanie przyjąć na siebie tego wszystkiego na raz! Randall Morgan, okazało się, nie był jej ojcem biologicznym, lecz tym, który RS

13 ją zaadoptował, a Bahiyah Al Szalan okazała się nie być jej matką, lecz ciotką ze strony ojca, a sam król Atef nie jest wujkiem, tylko jej prawdziwym ojcem. Co gorsza, jej matka biologiczna jest jakąś Amerykanką, której Aliyah nigdy w życiu nie widziała. Wszyscy jednak zachowywali się tak, jakby oczekiwali, że po zachłyśnięciu się tymi wiadomościami otrząśnie się szybko z zaskoczenia i przejdzie nad tym do porządku dziennego. Wmawiali jej, że jej kilkudniowe załamanie wskazywałoby na nawrót jej chwiejności emocjonalnej. Sprawili, że czuła się mało rozsądna, prosząc o czas na zastanowienie się i uporządkowanie tych nowych wiadomości. I jeszcze na dodatek zarzucali jej, że nie przyjęła zmian w swoim życiu z należytą godnością i uśmiechem na ustach. Ostatni telefon od jej wujko-tatusia spowodował, że czuła się winna, iż nie pojechała do Zohaydu, aby poznać swoją biologiczną matkę, która oddała ją do adopcji. Tak naprawdę, to miała wszelkie prawo, aby nie chcieć widzieć się z ową kobietą ani z żadnym z nich. Przynajmniej na razie. Zapewne w końcu przejdzie do porządku nad tym, że pozmieniali jej przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Jakoś się do tego przyzwyczai. Natomiast nie przywyknie do samej myśli o tym, co jej zgotowali zaraz potem i ku czemu ją tak usilnie popychają... Przestraszył ją ostry dźwięk komputera. „Masz wiadomość". Zacisnęła zęby. Musi zmienić ten irytujący sygnał. Westchnęła i kliknęła myszką, czekając, aż okno wiadomości wpłynie na ekran. Zamarło w niej serce, aby za chwilę boleśnie rozsadzić klatkę piersiową. Zabrakło jej oddechu, gdy jego imię przesłoniło jej całe pole widzenia. Kamal Al Masud. Ciężko dysząc, opadła na łóżko. Czuła w żołądku, jakby jakiś rozżarzony kamień nieznośnie ją palił. Dostała e-maila właśnie od niego, mężczyzny, RS

14 którego przecież nienawidziła ze wszystkich sił. To on odebrał jej całą miłość, wszystkie marzenia i namiętność, jakie do niego czuła swoim naiwnym, dwudziestoletnim wówczas sercem. Odebrał i podarł na strzępy, jak starą zużytą szmatę... A teraz wszyscy oni, jak obłąkani, powtarzają jej, że musi za niego wyjść! Czując napięcie każdego mięśnia, prześledziła okienko wiadomości. Nie było tematu, tylko jego imię w polu nadawcy. Ale w końcu, jaki miałby być temat listu od kogoś, kto wyrzucił ją ze swojego życia jak niepotrzebnego śmiecia? Może na przykład „do kompletnej idiotki" albo „do odrażającej dziwki"? W takim razie, co jej przysłał? Więcej upokorzeń i obelg? To byłoby tylko dowodem na to, jak bardzo głupi pomysł mieli ci, którzy planowali to niedorzeczne małżeństwo. Drżącą dłonią usiłowała naprowadzić myszką na strzałkę. Chybiła, zacisnęła dłoń na myszy i kliknęła, aby otworzyć list. Wpatrywała się z niedowierzaniem w napisane słowa: „Spotkamy się na kolacji, aby omówić zaistniałą sytuację. Zostaniesz odebrana z domu o 19:00". Nic więcej. Ani pozdrowienia, ani podpisu. Zostaniesz odebrana... Jakby mówił - poderwana. Tak jak ją poderwał pierwszego wieczoru. Jakże była nim wtedy oczarowana. Wydawał się jej najwspanialszym uosobieniem mężczyzny dominującego. Był niczym rycerz pustyni, w którego żyłach płynęła dobroć i szlachetność. Zdawali się być sobie równi. Oboje obciążeni dziedzictwem doskonałego urodzenia i oboje próbujący zrzucić z siebie ograniczenia, które niosło. Myślała wtedy, że wejrzał w jej wnętrze i pragnie od niej czegoś więcej niż przyjaźni, ceniąc jej osobowość, a nie tylko ciało. Wiedziała też, że wreszcie znalazł się ktoś bezinteresowny, kto nie będzie chciał podnieść RS

15 własnego statusu dzięki znajomości z księżniczką. Była pewna, że nigdy się nią nie nasyci, ale się nasycił i odszedł bez słowa. Nie wiedząc, jak się ratować, popadła w rozpacz i desperację, błagając go o pojednanie czy jakiekolwiek wytłumaczenie. Unikał odpowiedzi i spotkań, jakby przestała dla niego istnieć. Nie słuchając instynktu samozachowawczego, dostała za swoje, kiedy wysmarował jej twarz błotem prawdy o sobie samym. Zamiast wielkiego romansu była to tylko zwykła gra pokręconego hipokryty, który ją wykorzystał i potępił za okazywanie uczuć. A teraz znowu pojawia się w jej życiu, posyłając po nią, jakby była stertą brudów, których nie zamierza dotknąć. Królewski drań. Za kilka dni bowiem zostanie królem, dzięki temu, że jego bracia go wrobili i usadzili na tronie. A tron nie był mu potrzebny do okazywania, jak bardzo jest bezwzględny, bo zawsze szedł przez życie po trupach, likwidując każdego, kto śmiał znaleźć się na jego drodze. A ona okazała się na tyle żałosna, że widziała w jego ok- rucieństwie wielką siłę, która ją także pochłonęła i zniszczyła. Niedługo będzie go musiała poślubić i nic ją przed tym nie uchroni. W każdym razie tak głosiło jakieś głupawe, archaiczne prawo klanowe. Dzięki wszystkim przedsięwzięciom jej dwóch zestawów rodziców, stała się teraz przedmiotem rozgrywek politycznych. Musi wykonać tylko jeden ruch. Wyjść w ciągu kilku dni za króla Dżudaru i urodzić kilkoro dzieci - następców tronu z domieszką krwi Al Szalanów. Odpowiedziała im na to, aby wszyscy sobie poszli do diabła. I to samo powie mu prosto w twarz. Spojrzała na dłonie, które przestały już drżeć, i ogarnął ją dziwny spokój. Przez ostatnie dwa tygodnie miotała się, jakby opasała ją mackami wielka ośmiornica, z której ramion nie umiała się wyplątać. Ale już wiedziała, jak to zrobić. Po co uderzać w macki, skoro można ją walnąć w łeb? Szczególnie, RS

16 jeśli tą ośmiornicą jest godne pogardy metr dziewięćdziesiąt sześć męskiego szowinizmu i bezwzględności. Podniosła się z łóżka i przeszła pewnym krokiem do garderoby. Spojrzała w lustro. Zaprosił ją, aby omówić sytuację. Nawet nie uważał za stosowne, aby zaprosić ją osobiście, choćby przez telefon. To nie było zresztą nawet za- proszenie. To był rozkaz, który musiała wykonać. Nie, nie walnie go przez łeb. Aliyah postanowiła, że ten łeb odrąbie. Gdy wybiła siódma, zajechali po nią jego ludzie. Dwóch z nich przyszło pod jej apartament i odeskortowało ją do limuzyny wchodzącej w skład kawalkady trzech samochodów. Ludzie wpatrywali się w nich na ruchliwej ulicy, zastanawiając się, kim jest ta ważna persona jadąca w takim orszaku. Zaskoczyła ją ta manifestacja władzy, gdyż Kamal w przeszłości nie afiszował się z ochroniarzami, wręcz zakazywał im się pokazywać. Jako osoba z rodziny królewskiej Aliyah wiedziała, że księciu jednego z najbogatszych państw naftowych ochroniarze zawsze depczą po piętach. Nigdy im jednak nie weszli w drogę i nigdy im nie przeszkadzali, co było dla niego kolejnym plusem. Jaka była głupia. Poza tym, że nie obstawiał się świtą, to nigdy nie obnosił się ze swoim pochodzeniem i władzą. Ale ludzie, którzy widzieli go po raz pierwszy, od razu wyczuwali jego status i ulegali jego wpływowi. Sama przecież stała się ofiarą jego osobowości. I za to też została zmieszana z błotem. Uznał ją za odrażającą. Być może właśnie zmienił zdanie. Aliyah wzięła głęboki wdech jak ktoś, kto musi stawić czoła problemom, i zapatrzyła się przez przyciemnioną, kuloodporną szybę na zamazany obraz ulic Los Angeles. Rozpoznała trasę, którą przemierzała kiedyś do jego po- siadłości nad oceanem. RS

17 A on nigdy nie pozostawał poza swoim rodzinnym domem zbyt długo. Kiedy wyjeżdżał za granicę, zwykle wynajmował przestronne apartamenty wraz z obsługą. Ten pałac kupił w kilka dni po ich pierwszym spotkaniu. Da- wał jej do zrozumienia, że to niby dla niej, że zawsze będzie wracał do niej z delegacji. Tworzył wokół ich związku atmosferę czegoś poważnego i długoterminowego. Aliyah właśnie zorientowała się, że dom za trzydzieści milionów dolarów był dla niego tym, czym dla niej samochód za trzydzieści tysięcy. Okazał się zbyt łatwą zdobyczą, by mógł być oznaką jakiegokolwiek przywiązania. I chociaż ten dom był dla niej zapowiedzią wspaniałej przyszłości, to nigdy nie spędziła w nim żadnej nocy do rana. Obawiała się, że o poranku Kamal zauwa- ży niektóre objawy jej emocjonalnego rozchwiania i się do niej zniechęci. Nie powinna była się tym przejmować, skoro i tak nią pogardzał. Nagle, na końcu długiej alei obsadzonej wielkimi palmami, biegnącej w górę zbocza, spostrzegła ten dom. Z przestronnych okien można było patrzeć godzinami na zapierającą dech panoramę Pacyfiku. Ten dom i jego bujne, parkowe ogrody, kiedyś zawładnęły jej naiwnymi marzeniami. Ten pałac wydawał jej się najpiękniejszym miejscem na ziemi, ale rzeczywistość okazała się jednak inna. Jako księżniczka Zohaydu, Aliyah niejednokrotnie zamieszkiwała w pałacach, które przerastały przepychem i artystyczną ekstrawagancją wszystko, co oglądała w Stanach. Ale ten nowoczesny dom wydawał jej się piękniejszy niż inne, gdyż mieszkał w nim on i jej marzenia o ich wspólnym życiu. Marzenia, które legły w gruzach. Kawalkada zatrzymała się na podjeździe. Aliyah wypuściła powietrze, które wstrzymywała. Rozruszała ramiona jak bokser przed walką na ringu i wysiadła z limuzyny. Dwaj mężczyźni, którzy eskortowali ją z jej kawalerki, pospieszyli w górę schodów, aby otworzyć jej wielkie dębowe drzwi. RS

18 Kiedy tylko weszła, poczuła jego obecność. Jeszcze nie zapomniała tych wrażeń sprzed lat. Ogarnęło ją dziwne uczucie, że kiedyś atmosfera tego domu ją rozgrzewała, a teraz działała wręcz odpychająco. To było bezduszne, ste- rylne mieszkanie, podobne do swego właściciela. Podeszła do wysokich, trzymetrowych drzwi, nie wiedząc, jaką komnatę za sobą kryją. Zapewne jest tam poczekalnia, w której ona ma uspokoić nerwy i czekać, podczas gdy wielki pan się spóźni. Wyciągnęła rękę do klamki, a dwaj mężczyźni prawie zderzyli się głowami, rzucając się, by jej otworzyć. Westchnęła, gdyż przez dziesięć ostatnich lat mieszkała właściwie sama i zapomniała już, jak to jest być pilnowanym i obsługiwanym przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie obwiniała ich o to, że czuła się osaczona. To chyba miało związek z tym, że zaraz spotka się z mężczyzną, którego kiedyś czciła jak boga, za co została zdeptana i poniżona. Po co tu, do cholery, przyszła? Usłuchała jego wezwania jak jedna z jego poddanych. Podjęła szybką decyzję. Musi stąd jak najszybciej wyjść. Obróciła się na pięcie i stanęła twarzą w twarz z ochroniarzami, którzy ją przywieźli do posiadłości Kamala. - Powiedzcie waszemu szefowi, księciu, królowi czy kim on tam jest, że nie zamierzam się z nim zobaczyć. Tak będzie najlepiej. Gapili się na nią, jakby była dwugłowym smokiem. Żaden się jednak nie ruszył i tkwili w miejscu, zagradzając jej drzwi. - Dobrze - zawarczała. - Dla własnego dobra zejdźcie mi z drogi. Wymienili zaniepokojone spojrzenia i posłusznie zrobili przejście. Czy była aż tak straszna? Nagle odczuła zimny dreszcz osaczenia. Miała wrażenie, jakby wbijał się jej między łopatki. Zmroził ją głęboki, szorstko-aksamitny głos. RS

19 - Chyba zapomniałaś, jak to wszystko działa. Będziesz mogła odejść, kiedy ci pozwolę. RS

20 ROZDZIAŁ DRUGI Aliyah zamarła. Usłyszała głos, który kiedyś doprowadzał ją do ekstremalnych rozkoszy. Teraz dochodził z tego pomieszczenia, do którego nie zamierzała wchodzić. Przewiercił jej serce na wylot, a mimo to nadal biło, chociaż można by po- wiedzieć, że raczej kołatało jak grosik w pustej skarbonce. Mięśnie napięte do ostateczności odmówiły jej posłuszeństwa. Nie mogła zrobić kroku, nie mogła się ruszyć. Wreszcie zlodowacenie odpuściło i aby udowodnić mu, kto tu rządzi, postąpiła naprzód kolejne trzy kroki. Stawiając czwarty, zawahała się. Czemu to robi? Po co się wycofuje? Miała przecież ściąć jakąś przejrzałą kapuścianą głowę. Odwróciła się i zaczęła iść w jego kierunku. Drewniana podłoga wydawała się wciągać ją jak ruchome piaski, a nogi szły jak zaczarowane. Ale dopóki on nie rzucał na nie czaru, dopóty jej to nie przeszkadzało. Przekroczyła próg i przez pierwsze pół minuty niewiele widziała w słabo oświetlonym pomieszczeniu. A później zaczął się materializować, rozparty na obciągniętym czarną skórą wielkim fotelu, zalany światłem z wysokich okien wychodzących na ogród. Jego postać oświetlała boczna lampa, a twarz skrywał cień. Serce łomotało jej w klatce piersiowej. Był taki demoniczny i ponury, tkwiąc tam niczym jakieś stworzenie z zaświatów. Och, co za bzdury, pomyślała. Poza tym, że umiał ją serdecznie wkurzyć swoim udawaniem tajemniczego i... znudzonego, to nie było w nim nic nadprzyrodzonego. Podchodziła bliżej, krok po kroku, wchodząc w pole oświetlone przez lampę, skupiając wzrok tam, gdzie powinien na nią patrzeć. Czyżby czekał, że RS

21 straci rezon? Sądził może, że jest tą samą dziewczyną, co kiedyś? To za chwilę się zdziwi. Poznaj nową Aliyah, draniu. A właściwie, Aliyah Al Szalan. Kamal poruszył się, jakby każdy jej krok przyciągał go ku niej, a światło powoli odsłaniało mu twarz. Aliyah opuściła powieki, bojąc się chwili, gdy ujrzy jego oczy, lśniące jak u wilka. Spojrzała i przytkało jej oddech, tak jak wtedy przy pierwszym spotkaniu, gdy niemal zwaliło ją z nóg. Ale wyraz jego twarzy przywrócił jej zdrowy rozsądek. Czyżby jej widok aż tak go oszołomił, chociaż był na nią przygotowany? Przecież jego nic nie mogło zaskoczyć. Kamal podniósł się z fotela, a oczy zamieniły mu się w dwie płonące kreski, osłonięte ściągniętymi brwiami. Tym spojrzeniem zapewne pokona ją emocjonalnie, jeśli nie będzie się miała na baczności. Czy zawsze taki był, czy już zapomniała? Świetna pamięć zawsze przysparzała jej kłopotów. Przy robieniu kariery i w czasie nauki była nieoceniona, ale jeśli chodzi o emocje, to uprzykrzała jej życie. Podobnie jak Kamal, Aliyah nie zapominała żadnych szczegółów. Okazało się, że pamiętała, w co był ubrany podczas ich pierwszego spotkania. Na dzisiejsze spotkanie ubrał się tak samo. Jeżeli zrobił to z premedytacją, to w jakim celu? Może chciał wzbudzić w niej ciekawość albo ją ośmieszyć? A może nawiązywał do pierwszego spotkania, aby zacząć wszystko od początku? Akurat. Od początku to może sobie zaczynać w piekle. Tam, gdzie jego miejsce. Nadal jednak robił na niej wrażenie, w niezobowiązującym, czarnym garniturze i w rozpiętej koszuli, podkreślającej kolor jego złocistych oczu. Co gorsza, ze szczupłego, wysokiego młodego człowieka przeistoczył się w moc- niej umięśnionego, pociągająco dojrzałego i jeszcze bardziej męskiego faceta, a zmiany w posturze szły w parze ze zmianami na twarzy. RS

22 Czarne, pochłaniające światło włosy, które kiedyś nosił krótko obcięte, spływały teraz falą na kołnierzyk, dodając jego rysom nowej atrakcyjności. Największą zmianą jednak była mocno przycięta bródka i zrośnięte z nią wąsy, które nadawały jego twarzy zdecydowanego wyrazu, zdradzając jego okrutną i bezwzględną naturę zdobywcy. Bez dwóch zdań czas był dla niego łaskawy, a nieskończone bogactwo i władza zdecydowanie mu służyły. Sądząc po jego niesławnej reputacji kobieciarza, każda kobieta by się z nią zgodziła i każda chciałaby chociaż cząstkę jego dla siebie. A on, fałszywa świnia, nazwał ją zdeprawowaną! Niech go sobie biorą. Nic ją to już nie obchodzi. No dobrze, przyznaje, że musiałaby być chyba martwa, żeby samiec tego kalibru nie działał jej na hormony. Ale czy to miało znaczenie, że był jednym z najpiękniejszych mężczyzn, jacy chodzili po ziemi? Spośród tych kilku po- zostałych miliardów, jego właśnie poznała z jak najgorszej strony, jako bezdusznego łajdaka. Nie podejdzie do niego na odległość pięciometrowego kija. Chyba tylko po to, żeby mu tym kijem wyłupić oczy. Ale to już nie miało znaczenia. Miała tylko nadzieję, że nie wgapiała się w niego zbyt długo, a przynajmniej nie z rozdziawionymi ustami. Teraz tylko liczyło się to, że odzyskała spokój i władzę nad emocjami, które zawsze jej od- bierał, gdy na nią długo patrzył. Wzięła głęboki wdech i przechyliła lekko głowę, taksując z rozmysłem całą jego sylwetkę od stóp do głowy, aż ich oczy się spotkały. - Widzę, że nastały naprawdę dramatyczne czasy - powiedziała. Wydała z siebie zachrypnięte dźwięki, ale przynajmniej odezwała się jako pierwsza. Zachęcona i jeszcze bardziej zirytowana jego milczącym wgapianiem się w nią, kontynuowała: - To muszą być ciężkie czasy, skoro twoi ludzie wyszukują sobie króla ze śmietnika. RS

23 Kamal prawie się zachwiał. W uszach rozległ się ten aksamitny głos, który nie przestawał odzywać się echem w jego wspomnieniach od wielu lat. Ten głos chłostał go ostrą intonacją, grał na jego zniewolonych zmysłach. Kamal nie mógł się ruszyć, nawet mrugnąć, co rozsierdzało go potwornie. Czy zawsze musiał tak reagować, gdy była w pobliżu? Co było takiego w tej kobiecie, co dezaktywowało mu ośrodki kontroli? A przecież zmieniła się prawie nie do poznania. I to, do diabła, zmieniła się na lepsze. Zatopił zmysły w porównaniach, gorączkując się tymi zmianami. Nie było już trzcinowatej chudości, zwariowanych ubrań i elektryzującej go dziewczęcości. Teraz stała przed nim doskonale ubrana, elegancka kobieta o zrównoważonym spojrzeniu i o ciele tak wypełnionym kobiecymi walorami, że nie panował nad własnym rozsądkiem. Jego ciało dopominało się swoich praw i takiej właśnie partnerki. Nie jest twoją partnerką, ya moghaffal. Należy do każdego. Ale jego ciało nie chciało słuchać, wyrywało się cuglom rozumu i walczyło, aby ponownie posiąść to, czego nie mógł znaleźć u innych kobiet. Na szczęście machnęła w jego stronę dłonią w ruchu pełnym pogardy, co go na chwilę ostudziło. - Sam fakt, że postanowili wybrać ciebie, jest najstraszliwszym dowodem na to, że świat zmierza ku zagładzie, a Dżudar nie tylko opłakuje śmierć króla, ale i własną przyszłość. Znowu te obelgi, wycelowane w niego jak rozpalone końcówki żelaznych szpilek, niedające mu szansy na odpowiedź. Zatem to też zmieniło się w jej postępowaniu. Już nie będzie łez, otwartych z bólu ust i reakcji milczącego zaskoczenia. W zamian postanowiła go zranić słowami pełnymi poniżenia i pogardy. RS

24 Założyłby się o wszystko, że było to wyćwiczone po to, aby go sobą na nowo zainteresować. Zatem jej mistrzowskie metody manipulacji niewiele się zmieniły, poza tym, że nie była już spontaniczna i rozkosznie mu oddana, czym wydobywała z niego odwzajemnione uczucia. Po prostu zmieniła strategię, dopasowując ją do ich poszarpanych relacji. I działało to skuteczniej, niż się spodziewał. Nic nie mógł na to poradzić. Wparowała tu, skupiając na nim swoje bezwzględne spojrzenie, obrzucając go błotem i odbierając mu oddechem wiatr z jego żagli. Co gorsza, zbiła go z tropu. A przecież zamierzał ją rozjechać jak buldożer, dając jej jasno do zrozumienia, jak będzie wyglądać ich pożałowania godne i nieuniknione pożycie. Wezwał ją tu, by poinformować ją o swoich planach i roli, jaką będzie musiała odegrać. A tymczasem to ona rzuciła ręka- wicę, której on nie mógł podnieść. Nie mówiąc już o tym, że na jej widok nie mógł złapać oddechu. Otrząsając się z niemocy, przez którą prawie ustąpił jej pola, wydął usta i zmierzył ją śmiałym spojrzeniem, zatrzymując się na krągłościach jej ciała. - Zgadzam się. Te ciężkie czasy zmusiły mnie, abym odwołał dekret, w którym postanowiłem, że cię już nigdy więcej nie zobaczę. Wzruszyła ramionami, a jej włosy rozsypały się wokół pełnych piersi, wtulonych miękko w żakiet. - Odwołał dekret? Uważaj, bo od tego nadęcia dostaniesz ataku pompatycznej śpiączki. Nie mógł wytrzymać. Rozbawiła go, wyrywając mu z piersi mimowolny, głośny śmiech. Ya Ullah, działała też na jego poczucie humoru, nie tylko na hormony. Jedyną korzyścią, jaka wypłynęła z zażenowania, które go ogarnęło z powodu RS