galochbasik

  • Dokumenty1 460
  • Odsłony651 217
  • Obserwuję779
  • Rozmiar dokumentów2.1 GB
  • Ilość pobrań420 472

Gates Olivia - Tron Dżudaru 02 - Szmaragdowa toń

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Gates Olivia - Tron Dżudaru 02 - Szmaragdowa toń.pdf

galochbasik EBooki ROMANSE I EROTYKI ROMANS Z SZEJKIEM
Użytkownik galochbasik wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 131 stron)

Cykl: „Romans z szejkiem" - 21 Tron Dżudaru - 02 1 Olivia Gates Szmaragdowa toń

PROLOG Szehab ben Haret ben Essam Ed-Din Al Masud nie mógł w to uwierzyć. To naprawdę się działo. Ya Ullah. Czy rzeczywiście stał pośrodku sali ceremonialnej w cytadeli Bayt el Hekmah ubrany w czarny strój sukcesji? Tak. Naprawdę tu był. A wraz z nim cała Rada Starszych Dżudaru, wszyscy członkowie rodziny królewskiej, reprezentanci każdego szlacheckiego rodu. Wszyscy patrzyli na niego. Szehab zaś patrzył na swojego brata, Faruka. Stał on w swoich białych rytualnych szatach oznaczających przekazanie władzy, a jego lśniące oczy wyrażały żal i prośbę o wyrozumiałość. Tak, Szehab rozumiał. Faruk robił to wyłącznie dlatego, że zdawał sobie zdecydowany głos o głębokim tonie odbijał się od ścian sali. Ich stryj, król, z trudem siedzący prosto na tronie, przytłoczony ciężką sytuacją polityczną i złym stanem zdrowia, potwierdził to głosem przepełnionym niepewnością i zmartwieniem. - Uznaję cię moim dziedzicem... Szehab uklęknął przed bratem i wyciągnął ręce dłońmi do góry, by przejąć wysadzany klejnotami miecz sukcesji. W chwili, gdy ciężka broń spoczęła na jego rękach, poczuł, jakby przejął ciężar całego świata. Podjął brzemię przyszłości Dżudaru. Kilka dni temu zajmował się wartym wiele miliardów dolarów kontraktem informatycznym, mającym zapewnić jego królestwu czołowe miejsce w światowym wyścigu technologicznym. Kilka dni 2 Ssprawę, iż jego brat udźwignie to brzemię - Przekazuję ci władzę w moje mRiejsce...

temu tron był ułudą, gdyż brat wyprzedzał go w drodze do korony. Potem przyszedł ten dzień. Nadchodząca przyszłość niosła teraz ze sobą niewyobrażalną potęgę i nieopisaną odpowiedzialność. Wystarczyło dziesięć słów. Był teraz księciem koronnym Dżudaru. Przyszłym królem. Jeśli tylko będzie jeszcze Dżudar, którego miałby zostać władcą. Nic nie było już pewne. Nie będzie Dżudaru, jeśli nie uda mu się wypełnić warunków paktu, zawartego z Al Szalanami, drugim co do wielkości plemieniem Dżudaru i najbardziej wpływową mniejszością królestwa. Nie będzie, jeśli nie uda mu się ożenić z kobietą, której nigdy nie widział na oczy. R 3 S

ROZDZIAŁ PIERWSZY Gorąca jak piekło, zimna jak grób. Szehab zacisnął usta na myśl o tym powiedzeniu. Jego wzrok objął morze wystrojonych ludzi. Wciąż ani śladu kobiety, do której odnosiła się ta maksyma. Znów odtworzył ją w głowie, bezwiednie odnajdując w niej rytm, mrucząc ją do taktu wykonywanej na żywo przez orkiestrę bogatej interpretacji dziewiątego koncertu fortepianowego Mozarta. Gorąca jak piekło, zimna jak grób. Pewien człowiek dodał nawet: „nienasycona jak śmierć". Te opisy brzmiały jak tytuły, podobne do tych, którymi sam został obdarzony przy narodzinach. Szejk Al Masud. Jego Królewska Wysokość. Teraz zaś Jego Wysoka Eminencja Książę Koronny. ją poślubić. miesiąc, odkąd poznał swoje przeznaczenie. Czasem czuł do Carmen niemal nienawiść. To z powodu ogromnej miłości dla swojej żony Faruk przekazał Szehabowi brzemię władzy. Mimo to Szehab pogodziłby się z zaaranżowanym małżeństwem, gdyby wybrana panna młoda była kimś do zaakceptowania. Lecz Fara Beaumont, nie- ślubna córka króla Atefa Al Szalana, władcy Zohaydu, taką nie była. Nie dlatego, że nie pochodziła ze ślubnego związku. Nie dlatego też, że nie chciała przyjąć swojego dziedzictwa i zostać narzędziem pokoju. Pierwsze bowiem nie było jej winą, drugie zaś mogło okazać się tylko przelotną niezdolnością do 4 SAle zgodnie z powszechną wiedzą, je j ty Do tego czasu powinien już poddRać się rezygnacji. Minął już ponad

pogodzenia się z przeszłością czy też nietrwałym lękiem przed gwałtowną zmianą w życiu. Żadna z tych rzeczy nie była powodem, dla którego Fara Beaumont, której matka przemyślnie dała arabskie imię popularne na Zachodzie, odtrąciła swojego ojca i mogła sobie pozwolić na wzgardzenie rolą księżniczki. To prawdziwy powód jej zachowania czynił ją tak odpychającą. Niemal od urodzenia była uprzywilejowana, gdyż zaadoptował ją francuski multimilioner, z którym ożeniła się jej matka. Później jednak, gdy umarł, a jego fortuna przepadła, Fara z całych sił starała się wrócić na szczyt. Osiągnęła swój cel, gdy stała się prawą ręką i kochanką krezusa Billa Hansona, żonatego mężczyzny, który mógłby być jej dziadkiem. Jej działania i świadectwo tych, którzy ją znali, malowały portret Fary jako zimnej, rozwiązłej, wynaturzonej kobiety. Odwzajemnił zaczepne spojrzenie pary przebranej za Marię Antoninę i Ludwika XVI. Zamiast odwrócić od siebie uwagę kostiumem skrytego za zasłoną wojownika Sahary, Szehab wzbudzał powszechne zainteresowanie. Wybrał bal maskowy, gdyż mógł zinterpretować jego założenia dosłownie. Odwrócił się od pary królewskiej, zanim mogła uznać kontakt wzrokowy za przyzwolenie do bliższego poznania, i wpadł na długonogą Słodką Irmę. Kobieta zatrzepotała rzęsami w sposób, który Szehab znał dobrze. Zanim spoj- rzenie przerodziło się we flirt, wymamrotał słowa przeprosin, dając jej do zrozumienia, że wolałby zostać sam. Gdy prostytutka o złotym sercu powędrowała dalej, rzucając przez ramię rozczarowane spojrzenie, szejk westchnął. Wolałby nie wzbudzać więcej żadnego zainteresowania. Chociaż ufundował ten bal, nie zaprosił nań żadnego z lubianych i szanowanych przez siebie znajomych. Zapełnił salę ludźmi, 5 S RPozostawał jednak anonimowy. Nie mógł sobie

których ledwie znał, bądź na których zbytnio mu nie zależało, by stworzyć anonimowy i łatwy do zignorowania tłum. Był tutaj, by wzbudzić zaintereso- wanie jednej tylko osoby, Fary Beaumont. Gdyby tylko ta przeklęta kobieta wreszcie się pojawiła! Nagle poczuł mrowienie w karku. Odwrócił się powoli, nadając swojemu ruchowi wrażenie obojętności. Cały świat zwolnił swój bieg, zanim zupełnie nie zniknął mu z oczu. Pozostała tylko tajemnicza postać, otoczona bogato rzeźbioną bramą, przyobleczona w zwiewną suknię we wszystkich odcieniach zieleni, jakby żywcem wzięta z jego ojczystych baśni. Postać, która zeszła z fantastycznego obrazu. To była ona? Zamrugał, wychodząc ze stanu bliskiego hipnozie. Oczywiście, że to ona! Naoglądał się wystarczająco dużo jej zdjęć, by być tego pewnym. Niektóre z tych fotografii przedstawiały ją w objęciach sponsora, afiszującą się zażyłą naturą ich relacji. Rzeczywistość z krwi i kości prześcignęła jednak obraz, jaki pod wpływem fotografii wytworzył się w jego myślach. Żadna z nich nie oddała bowiem setek odcieni jej jedwabnych, jej skóry. Żadna nie ukazywała niezrównanej głębi i niezwykłego odcienia jej oczu. Nawet na największych zbliżeniach jej oczy były bladozielone. Naprawdę zaś, nawet z tej odległości, ich kolor mógł stawać w szranki z letnimi łąkami i szmaragdowymi brzegami jego wyspy. O czym ty myślisz, głupcze? Przecież ona jest egoistycznym, chciwym stworzeniem, które tylko przez przypadek znalazło się w ciele syreny. To ciało zaś sprzedaje temu, kto najwięcej zapłaci. Otrzeźwił go również jej widok, gdy przechodziła przez salę balową, kiedy wszystkie oczy zwracały się ku niej, a ona patrzyła wprost przed siebie. 6 S Rbrązowych włosów. Żadna nie była w stanie odz

Tak, oto jej osławiony chłód. Ale czy na pewno? Nie wyczuwał w niej wyniosłości, wzgardy dla innych ludzi. Rozpoznał w niej raczej głęboką potrzebę samotności, wstręt wobec bycia w centrum uwagi i jednoczesne przeświadczenie o tym, że jest na to skazana. Znowu zaczynam, strofował się w myślach. Nie dość, że przypisywał kobiecie, która odwróciła się od kwitnącego królestwa w potrzebie, ludzkie cechy, to jeszcze teraz zaczynał z nią nawet współodczuwać! Dość, pomyślał. Czas działać. Dał znać kelnerom i zaczął iść do miejsca, gdzie ich drogi miały się przeciąć. Na pięć kroków przed wybranym punktem zmierzył salę wzrokiem, zamierzając ledwie musnąć swoją niechcianą wybrankę spojrzeniem. Jego zamysł, jak i każda uporządkowana myśl, legły jednak w gruzach, gdy jego oczy spotkały się z jej oczyma. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Odczuwał złość na siebie, nie potrafił się opanować. U szczytu zdenerwowania ujrzał w jej szmaragdowym spojrzeniu to, co musiało się w nim w końcu pojawić. tysfakcję. Więc Królowa Śniegu nie była całkiem odporna na jego ogień! Jej reputacja pozwalała mu przypuszczać, że Fara mogła się nim nie zainteresować, co zmusiłoby go do podjęcia większego wysiłku w celu zwrócenia na siebie uwagi. Najwyraźniej jednak nie spotkała jeszcze po prostu mężczyzny, który wzbudziłby jej zainteresowanie. Teraz prawdopodobnie na niego natrafiła. Możliwe, że jej wrażenie byłoby odmienne, gdyby znała całą historię kryjącą się za tym spotkaniem, gdyby wiedziała, że ma zamienić swojego miliardera na innego, który na pewno może dać jej więcej satysfakcji w łóżku niż obecny, starzejący się kochanek... 7 S RŚwiadomość jego uwagi. Zdziwiona i ledwie odc

Z tego co Szehab wiedział, wynikało, że jej niezłomny sprzeciw wobec zmiany swojego życia brał się najpewniej z niechęci do utraty władzy nad starym człowiekiem, któremu nie musiała prawie nic dawać w zamian. Młody mężczyzna, który trzymałby ją w ryzach, musiał być dla niej największym zagrożeniem. Przez cały czas, gdy jego myśli zajęte były tymi rozważaniami, wzrok pozostawał przykuty do jej oczu. Chciał się upewnić, że wywarł na niej wrażenie. Teraz był tego pewien. Nigdy wcześniej nie widział tak wyraźnych oznak pożądania we wzroku kobiety. Walczył, by nie odpowiedzieć jej tym samym. Gdy do niej podszedł, jej twarz wyrażała jednak pewność siebie i triumf. W tym momencie wpadli na nich dwaj jego współspiskowcy. Fara Beaumont płonęła z zażenowania. Wszystkie oczy w zapełnionej elitą towarzyską, bogatej sali balowej, zwróciły się ku niej. Szepty zagłuszyły muzykę orkiestry, brzmiąc w jej uszach podobnie do syczenia setek jadowitych węży. Czuła się tak, jakby wpadła do jamy pełnej żmij. Lecz sama nie była bez winy, dając się postrzegać jako kochanka Billa. Czasem zdawało jej się, że spotykała. Odnalazła jednak spokój, odkąd Bill zaczął ją ochraniać, a ona stała się jego zemstą na niewiernej żonie. Niech diabli wezmą Billa za to, że nalegał, bym przyszła pierwsza na ten dobroczynny bal maskowy, pomyślała. Miała być jego reprezentantem. Niech Bóg broni, by gospodarz balu - pochodzący ze Środkowego Wschodu i owiany mgłą tajemnicy nowy wielki gracz na arenie międzynarodowych finansów - miał poczuć się urażony faktem, że jego kolega-multimiliarder nie zaszczycił go swoją obecnością i osobiście nie złożył mu gratulacji lub że nie wysłał pełnomocnika. Tak się między wielkimi po prostu nie robiło. Bill sam nie mógł 8 S Rprzyczyny tej farsy nie były warte całej niechęci

się doczekać spotkania z tajemniczym Rockefellerem Wschodu, wierząc, że ten pojawi się we własnej osobie na balu. Ona myślała, że go nie będzie. Wciąż pracował nad swoją polityką, mającą zmienić ekonomię całego regionu. Wydawało jej się, że bohater tej imprezy pokaże swoją twarz dopiero, gdy osiągnie ten cel. Mądry człowiek, ma głowę na karku, myślała. Kto w pełni władz umysłowych, posiadając całą tę władzę, porzuciłby błogosławioną anonimowość? Skrzywiła się. Czy musiała o to pytać właśnie tutaj, w obecności dwóch tysięcy takich właśnie ludzi? Wszystko to - przyjść, poznać, przeprosić za nieobecność Billa - byłoby jeszcze do zniesienia, gdyby starszy pan nie wymógł na niej założenia tego głupiego przebrania. Gdy pierwszy raz przejrzała się w lustrze w swoim balowym stroju, wybuchła śmiechem. Dla kogoś, kto do tej pory czuł się dobrze jedynie w dżinsach i koszulach, kostium Szeherezady był szaloną nadinterpretacją. Lecz Bill bardzo chciał zrobić Farą wrażenie na gościach. Kiedy tylko zanurzyła się w tym ludzkim oceanie złośliwych spekulacji z poczuła, jakby dwa lasery skierowały się w jej stronę. Nie, to przesada. Te tak zwane lasery okazały się zwykłymi oczami. Męskimi oczami w kolorze obsydianu. Jednak naprawdę czuła się tak, jakby to spojrzenie paliło ją w oczy, sięgało nawet głębiej... Spokojnie, odwróć wzrok, idiotko, pomyślała. Nie mogła oprzeć się zniewalającej mocy tego spojrzenia, która nie pozwoliła jej nawet przyjrzeć się dobrze jego właścicielowi. To, co widziała poza rozpalonymi węglami oczu, dawało jej jedynie przeczucie jakiejś siły, wielkości oraz surowej, nieskażonej niczym męskości. Temperatura jej ciała rosła. 9 S Rnadzieją, że podłoga będzie tak litościwa i otwor

Co się dzieje? - przebiegło jej przez myśl. Nie miała w zwyczaju tak płonąć. A już nigdy, przenigdy nie miała z takiego powodu myśli tylko dla dorosłych! Pot pojawił się na jej dłoniach i stopach, krople spływały między piersiami. Wtem coś uderzyło ją w ramię. I nagle cała kaskada płynu potoczyła się w dół jej sukni. Chłodna ciecz podziałała na nią jak kubeł zimnej wody. Gdy nagle stanęła w miejscu, właściciel ognistych oczu również się zatrzymał, a dwoje zaskoczonych kelnerów wpadło na nich z tacami wypełnionymi po brzegi kieliszkami szampana. Chwilę później kieliszki poddały się prawom grawitacji i, w zagłuszającej muzykę kakofonii tłuczonych kryształów, spadły na marmurową posadzkę. Otaczający ich goście ucichli. Wsłuchani w przeraźliwy dźwięk tłuczonego szkła poddali się chorej fascynacji upokorzeniem bliźnich, która zawsze wprawiała Farę w zakłopotanie. Ostatni kieliszek roztrzaskał się melodyjnie na posadzce pośród dźwięków finalnych akordów koncertu fortepianowego. W ciszy, która nastąpiła po barwnej feerii dźwięków, dały się najpierw słyszeć przepraszające głosy kelnerów, następnie wrzawą głosów z nową siłą. Tuzin rąk sięgnął w stronę jej sukni, pół tuzina ludzi otoczyło ją w źle pojętej chęci pomocy. Fara poczuła się przytłoczona zainteresowaniem. - W porządku... dziękuję... nic się nie stało... naprawdę, dziękuję - szeptała wciąż bezładnie. Zaczynało jej brakować powietrza. Zwróciła się ku jedynej osobie, która nie naruszała sfery jej prywatności. Ku temu mężczyźnie. Tym razem ogień w jego oczach był dla niej wyzwoleniem. Nieznajomy, rozumiejąc jej niewypowiedzianą prośbę, odsunąć innych władczym ruchem dłoni. Po chwili 10 S Rkomentarze i pytania świadków zdarzenia, i po c

zwrócił się ku niej. Tym razem unikała jego wzroku, czując, że gorąco, przygaszone chłodnym szampanem, znów znajduje drogę do jej policzków. Odkąd skończyła szesnaście lat, nigdy się nie zarumieniła. Poznawała jednak ten żar. Naprawdę się czerwieniła. Cudownie, pomyślała. Przy tym mężczyźnie odżywała cała jej nieporadność, którą, zdawało się jej, pogrzebała wraz ze swoim przybranym ojcem. W odpowiedzi na jej zażenowanie, mężczyzna podał jej serwetki, chroniąc ją przed zaciekawionymi spojrzeniami gapiów, gdy się osuszała. Jego ruchy były spokojniejsze, bardziej wydajne. Kiedy uznał, że zrobiła już wszystko, co mogła, odebrał serwetki z jej odrę- twiałych palców i odłożył je na tacę wciąż przepraszających kelnerów. Zbliżył się do niej i delikatnym gestem wskazał drogę na taras. Ruszyła w stronę otwartych francuskich okien. Gdy zanurzyli się w panującej na tarasie nocy, pierwsze solowe dźwięki skrzypiec wykonujących nieznany jej przejmujący utwór zaczęły płynąć wraz z nimi w mrok. Wyczuwała, że jej kat i wybawca idzie dwa kroki za nią. Przy nim czuła się słaba i delikatna. Księżyc stał wysoko nad horyzontem, oświetlając piękny pośmiewisko w oczach jedynej osoby, na której chciała zrobić wrażenie. Zagarnęła wciąż wilgotne od szampana kosmyki włosów za uszy i powiedziała nieśmiało: - Tego mi było trzeba... - Świeżej wieczornej bryzy? - Uśmiech zabarwił głęboki ton jego głosu. - Czy ucieczki od nadskakujących wielbicieli i lepkich serwetek ociekających szampanem? Miał brytyjski akcent, znamię edukacji i wysokiej kultury osobistej, był pełen klasy i samokontroli. Coś w tych dwóch zdaniach powiedziało jej, że nie był urodzonym Brytyjczykiem, nie mogła jednak określić jego pochodzenia. 11 S Rkrajobraz. Miała wrażenie, jakby znów miała dz

Głos idealnie pasował do jego wyglądu. Egzotyczny, wyniosły, onieśmielający. Pozwoliła sobie na rzut oka na jego sylwetkę. Wyglądał, jakby był gotów zmierzyć się z każdą piaskową burzą. Obawiała się przyglądać się mu dłużej. Westchnęła. - Miałam na myśli prysznic z szampana. Do diabła, będzie wiedział, że nie żartuję, pomyślała. Powinna siedzieć cicho, dopóki on sobie nie pójdzie. Nie udało jej się nigdy posiąść umiejętności konwersacji, nie miała też wyczucia dobrych manier. Za każdym razem, gdy pozwalała sobie wypowiedzieć jakąś nieocenzurowaną myśl, robiła sobie wrogów lub niepotrzebnie wystawiała się na krytykę. On zaś musiał po prostu uważać ją za idiotkę. Odwróciła się do niego plecami i zaczęła wyżymać brzeg swojej sukni. Następnie zdjęła przemoczone buty i podlała z nich szampanem rosnące poniżej krzewy. W jej uszach zaczęło narastać dudnienie, w pełni harmonizujące z wiolonczelową muzyką dochodzącą z sali balowej. On się śmieje, pomyślała zdziwiona. I to nie z niej, a razem z nią, gdyż po chwili - Więc... ucieszyłaś się z chłodnego prysznica? Nawet jeśli oznaczał on również wystawienie się na widok publiczny boso i w zniszczonej kreacji? - powiedział z rozbawieniem w głosie. - Pociłam się tak bardzo, że i tak czekał mnie ten los. Miałam już pełno wody w butach. Ucieszyłam się, że to, co nieuniknione, nastąpiło szybciej. - A dlaczego tak piękny motyl jak ty pocił się w tej doskonale wietrzonej, klimatyzowanej sali balowej? Powiedział o mnie motyl? Jej sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu i sześćdziesiąt trzy kilo wagi sprawiały, że takie porównanie było cokolwiek naciągane. 12 S Rsama zaczęła się śmiać.

- A ty jesteś ulepiony z innej gliny? - zapytała. - Dla twojej wiadomości, wszystkie organizmy, być może prócz twojego, emitują ciepło. Gdy weszłam do sali, poczułam żar tysiąca ciał rozgrzanych silnym poczuciem własnej wartości, więc kiedy i ty, na dokładkę, skierowałeś na mnie te swoje dzikie oczy, po prostu zaczęłam płonąć... Zamknij się! - pomyślała. - Po prostu się zamknij! To było dużo gorsze od jej typowych wpadek. Ten mężczyzna naprawdę wytrącał ją z równowagi. Lecz było za późno, żeby się przejmować. Zacisnęła zęby, czekając na odpowiedź. - A więc dlatego tak ci się spodobał ten zimny prysznic! Dziękuję. - Za co on jej, u diabła, dziękował? - pomyślała zaskoczona. Za komedię, której był świadkiem? Jej rozgoryczenie ulotniło się, gdy usłyszała dalszą część jego wypowiedzi. - Dziękuję, że ułatwiłaś mi zadanie. Sam też chciałem ci powiedzieć, jak twój wzrok podniósł temperaturę moich myśli. Mężczyzna zbliżył dłoń do jej twarzy, muskając kciukiem policzek, a wskazującym palcem dotykając jej podbródka i delikatnym naciskiem - Spójrz na mnie jeszcze raz - powiedział głosem chropawym od powstrzymywanych emocji. - Fara podniosła wzrok, mimowolnie spełniając jego życzenie. Wrażenie było jeszcze silniejsze niż za pierwszym razem. W świetle pełni księżyca białka jego oczu lśniły niepowstrzymanym blaskiem, tęczówki wydały się zarazem jeszcze ciemniejsze, niby dwie czarne dziury wciągające jej świadomość coraz głębiej i głębiej. Następnie zaczął rozwijać zasłonę z twarzy, powolnymi, hipnotycznymi ruchami. Skończył, opuścił ręce i wyszeptał: - Spójrz na mnie, przyjrzyj mi się całemu. Dopiero teraz mogła oderwać wzrok od jego oczu. Pozwoliła, by jej spojrzenie pochłonęło jego postać tak, jak jej suknia nasiąknęła szampanem. 13 S Rnakazując jej podnieść głowę.

Wrażenie było piorunujące. Dawno temu wierzyła, że któregoś dnia odnajdzie miłość swojego życia. Wyobrażała sobie wtedy mgliście swojego jedynego, niesamowitego wybranka. Rzeczywistość, którą ujrzała, przerosła nawet owoce jej rozbudzonej, nastoletniej wyobraźni. Wysoki, ciemnowłosy i przystojny. Jego potężna postura przerastała ją o ponad dwadzieścia centymetrów, i choć jego ciało skryte było za zasłoną pustynnego ubrania, miała pewność, że doskonale prezentowałby się również w obcisłym kostiumie herosa. Nigdy nie miała zdolności artystycznych ani zamiłowania do poezji. W jej życiu liczyły się liczby i fakty. Lecz jego twarz zasługiwała na sonety pochwalne i portrety w muzeach. Jego doskonałe oblicze dało jej dowód, że nie tylko asymetryczne i zniszczone twarze mogą poszczycić się siłą wyrazu. Jego atrakcyjność jednak przerastała samą fizyczność. Żywe oczy pełne były mocy, przemawiała przez nie osobowość, która nikogo nie pozostawiała obojętnym. Panował nad każdym swoim ruchem i gestem, intonacja jego głosu dawała poczucie wielkiej siły charakteru i żywego umysłu. skórę uderzył jej do głowy? Kiedyś upiła się jeden raz i miała wtedy przemożną potrzebę powiedzenia tego, co naprawdę myślała. Teraz znów uległa tej potrzebie. - Ale ty jesteś piękny! - wykrzyknęła. I natychmiast zagryzła wargi. Za późno! Teraz pozostawało jej jedynie czekać, aż on odwróci się albo wybuchnie śmiechem lub skorzysta z tego niedopowiedzianego zaproszenia. Kiedy jednak żadna z tych rzeczy się nie wydarzyła, a on stał tylko i przyglądał się jej, Fara w końcu wybuchła. - Wykrztuś coś wreszcie! - wykrzyknęła. - Miejmy to już za sobą i zostaw mnie w spokoju. 14 S RCoś jest ze mną nie tak, pomyślała. Czy to możli

Szehab przyglądał się jej zaskoczony. Zupełnie czego innego się po niej spodziewał! Kobieta, o której słyszał tyle złego... Nie mógł jej odnaleźć w Farze. Emanowała zupełnie inną aurą niż ta, której oczekiwał. Mogła też być najlepszą aktorką na świecie. Nie miało to znaczenia. Czy była aniołem, czy demonem, jego misja pozostawała niezmienna. Zmieniło się coś innego. Wcześniej przeczuwał, że będzie musiał walczyć z obrzydzeniem. Teraz zaś gotów był z radością oddać się uwodzeniu tej niezwykłej istoty i przy- gotowywaniu pułapki. S 15 R

ROZDZIAŁ DRUGI Chciała uciec. Przyglądał się jej zbyt długo, miała tego dość. Sięgnęła po swoje buty i zaczęła skakać na jednej nodze, usiłując je założyć. On wiedział, że kiedy włoży oba pantofelki, ucieknie. Pochwycił jej nadgarstki ruchem, który był bardziej gestem niż rzeczywistym uściskiem. Schylił się, spojrzał jej w oczy, dotknął jej łydki i zaczął posuwać dłonią w górę, delikatnie gładząc jej skórę tiulem sukni coraz wyżej, aż jego ręka musnęła udo. Fara zacisnęła kolana. Popchnął ją delikatnie na balustradę, aż oparła się o nią plecami. Wtedy popatrzył w dół, jego palce też zaczęły zmierzać w tę stronę, aż mógł zamknąć jej stopę w swojej dłoni. Mimowolnie wydała z siebie ciche westchnienie, zaciskając palce u stopy. Ktoś z oddali wydał lubieżny oddechu. Przygryzł wargi, by powstrzymać narastające podniecenie i napawać swoim ramieniu. Cała drżała. Teraz, gdy przed nią klęczał, a ona poddała się jego władzy, poczuł, że nadszedł właściwy moment, by jej odpowiedzieć. - Chcesz wiedzieć, o czym myślałem? - powiedział. - Myślałem, że to dla ciebie właśnie stworzono słowo „piękno", że pochodzisz z innego gatunku. Onieśmielasz mnie. - Co robię? - wykrztusiła zaskoczona i się wzdrygnęła. - Posłuchaj, ja... powiedziałam kilka żenujących rzeczy. Po prostu przepraszam. Zapomnij o tym... - Reszta jej słów utonęła w zmaganiach, by uwolnić nogę. On zaś jedynie położył jej stopę na swoim sercu, delikatnie, by zrozumiała, że w każdej chwili może ją zabrać. 16 Sokrzyk, lecz on nie zwracał na nic uwagi, się doskonałością delikatnej rzeźby jejRstopy. Po chwili położył jej stopę na

- Nie przepraszaj - odparł. - Nigdy. Nie spotkałem nigdy równie cudownie otwartej kobiety. - Obserwował rozkwitanie rumieńca na jej twarzy. Blask księżyca nadawał jej policzkom nierealnych odcieni. Czuł krew pulsującą w skroniach, w lędźwiach... Uniósł jej stopę, walczył z potrzebą, by ją pocałować. Przemożną siłą woli zmusił się, by na powrót założyć jej na nogę szmaragdowe pantofelki. Ręce mu drżały. Pragnął wziąć ją w ramiona. Ucałował skraj jej sukni i z żalem pozwolił jej opaść na mlecznobiałą skórę. Łagodnie ułożył jej nogę na posadzce. - Czemu sprawia ci to przykrość, mój Kopciuszku? - zapytał. - Przecież dajesz mi tym wielką radość. - Radość? - odparła zdziwiona. Szehab uniósł się powoli z ziemi. - Wielką radość - dodał po chwili. - Od pierwszego momentu, gdy cię zobaczyłem, zastanawiałem się, jak się do ciebie zbliżyć, byś nie uznała tego za nietakt. Przez głowę przebiegła mi cała lista okrężnych sposobów, żeby dać ci znać, jak się przy tobie czuję. Nie chciałem cię obrazić ani przestraszyć. A ty pokazałaś mi, że cała ta gra nie jest potrzebna, gdyż czujemy to samo. - To samo? Ale ja nawet nie wiem, co sama czuję. Dotknął kosmyka jej wilgotnych, brązowych włosów, bardzo blisko piersi. - Może mi to opiszesz? Fara oparła się o balustradę, by umknąć przed jego bliskością, by powstrzymać przemożną chęć zbliżenia się do niego. Zrozumiał to. - Już ci mówiłam... przy tobie czuję się zagubiona i niezdarna... - ...i jest ci gorąco - dopowiedział. - Tak, to też. - Zamilkła na chwilę, po czym jęknęła cicho. - Nie wiem, czemu ci to mówię. Poza tym, że choruję na mówienie tego, co myślę, kiedy 17 S RPotrząsnęła głową.

nie wchodzą w grę interesy. To jest niedorzeczne! To chyba przez ten księżyc w pełni albo przez szampana. Nie jestem do tego stopnia społecznie upośledzona... Pochylił się w jej stronę. - Ta sytuacja nie jest społeczna, zachodzi tylko między tobą i mną. Księżyc też nie ma nic wspólnego z magią, jaka się tworzy między nami. On tylko rzuca na nią silniejsze światło. A co do szampana, to tylko się w nim wykąpaliśmy... - Tak. Na pewno odurzyliśmy się oparami szampana. Szehab musiał stłumić śmiech. Chciał się skupić, skoncentrować, lecz wszystko, co mówiła, wywoływało w nim podniecenie i radość. - Odurzyliśmy, tak? - powiedział. - Nie, ty po prostu szukasz jakiejś zewnętrznej przyczyny, która sprawiła, że siedzisz tutaj, niczym baśniowa wizja, i zdradzasz mi swoje najskrytsze myśli. - Wizja? Najwyżej widok, który coś ci przypomina. Najdziwniejsze było to, że czuł szczerość w wypowiadanych przez nią - Tak, wizja - powiedział, zniżając głos. - Tym silniejsza, że prawdziwa. Ty myślisz o mnie tak samo. Przytaknęła. Zacisnęła oczy i wydała z siebie kolejny jęk. Czy to możliwe, żeby ktoś tak szczery i bezpośredni był prawdziwy? - Ale jak to może być prawdą? Co to w ogóle jest? - pytała sceptycznie. - To coś, o czym nie myślałaś, że tego doświadczysz. Momentalne zauroczenie. Jej oczy wyrażały oszołomienie. Odwróciła głowę. On dotknął jej policzka i nie natrafiając na opór, skierował jej twarz ku sobie. Nie była w 18 S Rsłowach. I zakłopotanie.

stanie odrzucić go tak łatwo, jak odrzuciła los dwóch królestw. Zbliżył się do niej tak, że czuła jego oddech. - Nie uciekaj od prawdy - powiedział. - Ale przecież nawet nie znamy swoich imion. Nadszedł więc czas, byśmy poznali swoje imiona, pomyślał Szehab. Specjalnie w tym celu stworzył w ciągu kilku ostatnich miesięcy swoje alter ego. - Szybko to naprawimy - powiedział, chwytając jej prawą dłoń i przyciągając ją do swoich ust. - Nazywam się Szehab Al Ajman. - Pocałował ją w środek dłoni. - Teraz, by usankcjonować nasze uczucie, musisz mi tylko wyznać swoje imię - rzekł. Fara zabrała rękę i zacisnęła ją w pięść, jakby ten pocałunek palił jej skórę. - Czy to arabskie? - zapytała. - Tak, moja piękna - odpowiedział. - Och! To ty! - Otworzyła szeroko oczy. - Ty nim jesteś? Szejk Szehab Al - Zapewniam cię, że mogę - odparł, uśmiechając się szeroko. - A więc słyszałaś o mnie. Czy to nie dowód, że kierowało nami przeznaczenie? Choć oszołomiona, musiała zaprzeczyć ostatniemu stwierdzeniu Szehaba. - Przeznaczenie? Nie, przeznaczenie nie miało z tym nic wspólnego. Jak mogłabym nie słyszeć o nowym graczu, który wstrząsnął światem finansów? Do moich obowiązków należy zdobywanie wiedzy o wszystkich ludziach zdolnych wywoływać takie fale. Ty zaś spowodowałeś istne tsunami. - Fara odetchnęła głęboko, wciąż walcząc z niedowierzaniem. - Wybacz, ale muszę jeszcze chwilę ochłonąć. Miałam w głowie obraz Szehaba Al Ajmana, który nijak się ma do prawdy... Prawdy o tobie. 19 S RAjman? Ale nie możesz nim być!

- A jaki to obraz wytworzyły w twojej wyobraźni moje imię i reputacja? - Odpychającego grubasa w tradycyjnym beduińskim ubraniu, zalatującego piżmem, o wysokim, nosowym głosie i z paskudnym akcentem... - Fara nagle ugryzła się w język. Rany, pomyślała. Wiele bym dała, żeby całą rozmowę odbyć od początku. Szehab jednak wydawał się szczerze rozbawiony. - Powiedziałaś, że masz jakieś obowiązki. Czy to znaczy, że ty pracujesz? Uniosła brwi ze zdziwienia. - Tak, pracuję. Szczerze mówiąc, robię niewiele więcej. A skąd wzięło się to niedowierzanie w twoim głosie? - Patrząc na ciebie w tym ubraniu, wyglądającą jak pierwsza konkubina w haremie sułtana, moja Szeherezado, trudno uwierzyć, że jesteś kimś więcej, niż tylko rozpieszczaną własnością jakiegoś szczęściarza. Jaka to więc praca zajmuje taką oszałamiającą uwodzicielkę? Udała, że się rozgląda, czy nikt za nią nie stoi. fałszywe wrażenie. - W jej głosie zabrzmiał sarkazm. - Choć moja sukienka sugeruje coś innego, a założyłam ją zresztą nie z własnej woli, mam najbardziej nieromantyczną pracę świata. Jestem głównym doradcą finanso- wym Billa Hansona z Global View Finance. Nie mogła poznać, czy jej rozmówca jest pod wrażeniem. Jego odpowiedź też nie rzuciła na to większego światła. - Mam wrażenie, że nie jesteś całkiem zadowolona ze swojego stanowiska. Czemu więc z niego nie zrezygnujesz? - Nie znam się na niczym innym. - Fara wzruszyła ramionami. - Mój przybrany ojciec żył w świecie wielkiej finansjery i do takiego życia mnie 20 S R- Uwodzicielka? Gdzie? Kto, ja? Rany, to ubrani

przygotowywał. Jednak gdy po jego śmierci podrosłam dostatecznie, by prze- jąć rodzinne interesy, majątek już przestał istnieć. Miałam szczęście, że znalazłam taką pracę. Nie zastanawiam się, czy ją lubię, po prostu wykonuję ją najlepiej, jak umiem. Przepraszam za to, co mówiłam przed chwilą o wrażeniu, jakie na mnie zrobiłeś. Byłam uprzedzona. Uciszył ją gestem, po czym musnął wierzchem dłoni jej usta. - Co ci mówiłem o przepraszaniu? - powiedział Szehab. - Nigdy, przenigdy tego nie rób, ya helweti. Zerknęła w dół na jego dłoń o pięknych, długich i silnych palcach. Miała chęć chwycić te palce i namiętnie całować. Nie dość, że ją dotykał, to jeszcze do tego te obce słowa, sposób, w jaki je wypowiedział, rzeźba jego ust, gdy mówił, ton jego głosu... Poczuła krew tętniącą w skroniach. - Czy to jakieś czułe słówko? - spytała. Powoli skinął głową: - Moja słodyczy. Bo jesteś nieprawdopodobnie słodka, w każdym słowie, Wyprostował się i zbliżył do niej tak, że czuła dotyk jego ciała. - Ale nie zdradziłaś mi jeszcze swojego imienia. Chciałbym móc wyszeptać je twoim ustom, każdemu centymetrowi twojego ciała, smakować je wraz z twoim nektarem. Zdradź je. Nie mogła wydobyć z siebie głosu. Wpatrywała się w jego oczy, usta, pragnęła tylko, by spełnił swoją obietnicę, wziął ją tu i teraz. Lecz on czekał. Powiedz mu, pomyślała. Sekundę później jej usta same zdradziły mu to, na co czekał. - Fara... 21 S Rw każdym geście. Ciekaw jestem, czy wszystko

- Fara - powtórzył. - Arabskie imię. To jest przeznaczenie. Twoi rodzice wiedzieli, kim będziesz. Radością. Zawsze śmieszyło ją znaczenie jej imienia. Radość czuła wyłącznie podczas krótkich chwil spędzonych z jej wiecznie zajętym ojczymem. Zaśmiała się, czując się niezręcznie. - Na pewno nie byłam radością dla mojej matki. - Bez wątpienia byłaś - odparł. - Jak mogłabyś nie być? - Żeby na to odpowiedzieć, musiałabym cię do niej odesłać. - Naprawdę sama ci to powiedziała? - Szehab zmarszczył brwi. - Jaka matka mówi coś takiego własnemu dziecku? - Taka, której życie bardzo się skomplikowało. Chyba przypominałam jej mojego prawdziwego ojca. Położył gorącą dłoń na jej policzku. Przycisnęła do niej swoją twarz. On odpowiedział na ten nacisk, po czym przesunął rękę na jej kark, podniósł jej głowę. - Nie miała prawa pozwolić, by jej rozgoryczenie twoim biologicznym - Nie, ona nigdy mi nic takiego nie powiedziała. - Fara oparła głowę na jego dłoni. - Sama to wywnioskowałam. Widzisz, zawsze była przygnębiona, wycofana. Zachowuje się wobec mnie w porządku, ale zawsze jest... zamknięta w sobie. Jakby to był jej obowiązek, jakby nie mogła w tym znaleźć... radości. Znów to słowo. Kochała go bez pamięci i nigdy już nie była taka sama po tym, jak go straciła. Długą chwilę Szehab przyglądał się jej bez słowa. - Więc nie masz jej tego za złe? - zapytał po chwili milczenia. - Ani swojemu prawdziwemu ojcu, że pozbawił cię uczucia matki, na które zasługiwałaś? 22 S Rojcem miało wpływ na miłość do ciebie.

- A czemu by to służyło? - Hmmm... Nie dość, że jesteś uwodzicielska, to jeszcze bardzo rozsądna. Zakrztusiła się śmiechem. Rozsądna? Przebieg naszego spotkania chyba temu przeczy, pomyślała. - Czy twój prawdziwy ojciec żyje? - zapytał Szehab. - Wiesz, gdzie jest? - Tak. To odpowiedź na oba pytania. Dowiedziałam się miesiąc temu. - Opowiesz mi o tym? - Wolałabym zmienić temat. Gdy o tym mówię, czuję się, jakbym czołgała się po drucie kolczastym. Nie przesadzała. To porównanie było nawet dość łagodne wobec uczuć, jakie wywołało w niej odkrycie, kim jest jej ojciec. Jej świat się zawalił, gdy matka powiedziała jej, że Francois Beaumont nie był jej biologicznym rodzicem, że był nim pewien monarcha ze Środkowego Wschodu. Jej nowo odkryty ojciec onieśmielił ją radością z odnalezienia zaginionej córki, chęcią poznania jej. A ona czekała na następny telefon, następną wiadomość z zapartym tchem. Martwiła się swoją gorliwą reakcją, zastanawiając się, czy to zapełniłby powstałą wtedy pustkę. Lecz król Atef z Zohaydu uśmierzył jej lęk swoją reakcją. Spotkała się z nim i dowiedziała się kolejnej wstrząsającej rze- czy - chciał, by poślubiła jakiegoś księcia z sąsiedniego królestwa, dla podtrzymania jakiegoś przymierza. Zrozumiała wtedy, że znowu dała się nabrać. Znów ktoś udawał uczucie, by wykorzystać ją dla własnych celów. Zerwała tę nową znajomość, życząc królowi, by znalazł jakiś inny sposób na podtrzymanie tego sojuszu bez sprzedawania jej obcemu mężczyźnie. By zapomniał, że kiedykolwiek istniała. Szehab pogładził ją palcem po ramieniu, wybawiając od dalszych smutnych myśli i od łez, które na pewno popłynęłyby ich śladem. 23 S Rnie śmierć Francois Beaumonta sprawiała, że po

- To naprawdę tak bardzo bolało? - zapytał. - Szczerze mówiąc, rozrywanie skóry nie było tak bolesne. - Rozrywanie skóry?! Jak? Kiedy? - Oczy mu zabłysły ze zdziwienia. - Masz na myśli ranę? Chciałam się przecisnąć pod płotem na jednym z majątków mojego ojczyma. Zaplątałam się w drut kolczasty. Miałam jedenaście lat. - Gdzie ta rana? - dopytywał się Szehab. - Och, na plecach. - Fara ledwie powstrzymała się przed opowiedzeniem mu o swojej drugiej bliźnie, na pośladku. - Pokaż mi to - powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu. Mogła jedynie zamknąć oczy i podporządkować się temu rozkazowi. Odwrócił ją i zaczął dotykać jej ramion, pleców. Odsunął jej włosy, szukając śladów dawnych ran. Rozpiął suwak na plecach sukni. Świadomość tego, na co mu pozwala, omal nie powaliła jej z nóg. A on szukał dalej, jego ręce posuwały się wzdłuż jej kręgosłupa, aż natrafiły na lekkie wybrzuszenie blizny nad kością ogonową. Jego palce gładziły jej plecy w rytm tych słów, wywołując prąd, który niemal pozbawił ją zmysłów. Mogła jedynie potrząsnąć głową. - Obiecaj mi, że już nigdy nie zrobisz sobie krzywdy. Położył dłoń na bliźnie w geście wyrażającym coś bardziej niepokojącego niż pożądanie - troskę. Nikt prócz Billa i jej ojczyma nie dawał jej tego odczuć. Znów pokręciła głową. Szehab zapiął suwak. Chwycił ją za biodra, po czym obrócił znów twarzą ku sobie. Mogła jedynie patrzeć, jak pochyla się nad nią, by ją pocałować... Nie zrobił jednak tego. Pochylił się i wyszeptał: - Zatańcz ze mną. 24 S R- Czy to wciąż boli? - zapytał.

Ona chciała czegoś więcej. On zaś jedynie wziął ją w swoje objęcia, rozpoczynając pierwsze kroki walca. Poddała się mu, przypominając sobie chwile, gdy była ulubioną partnerką do tańca swojego ojczyma. Podążyła za nim, obejmując swoimi ramionami jego potężny tors, czując pulsującą w nim siłę. Miała przeczucie, że wszystko się skończy wraz z tańcem. W pewnej chwili Szehab nachylił się do jej skroni. - Jesteś tym, co twoje imię oznacza. Czuję się, jakbym trzymał w ramionach hurysę. - Przycisnął ją mocniej do siebie. - Ale nie, hurysy byłyby przy tobie niczym. Taniec z tobą, to jak taniec z samą rozkoszą, pasją, która przybrała ludzką postać. Roześmiała się nieprzytomnie. Nie wierzyła tym słowom. Wydawało się jednak, że on sam wierzy w to, co mówi. Mgliście zdała sobie sprawę, że muzyka się skończyła, że już nie tańczyli. Prowadził ją marmurowymi schoda- mi w dół, do ogrodów. Śmiejąc się, szła za nim, gotowa na wszystko pośród ciemniejących drzew. Oparł ją plecami o pień, wziął w dłonie jej twarz. Czuła, jakby trawił ją ogień, jakby miała zamienić się w popiół u jego stóp. - Fara! - odpowiedział. W tej chwili pękły wszystkie mury. Nie myślała, że istnieje coś piękniejszego od jego zapachu. Teraz poznała smak jego ust i przyćmił on wszystkie dotychczasowe doznania. Jego dłonie niecierpliwie wędrowały po jej ciele, brutalne pocałunki niemal miażdżyły jej usta, aż nie mogła już dłużej znieść namiętności, która ją paliła. - Szehab... proszę... - zaczęła błagać, sama nie wiedząc o co. Jego usta wpiły się w jej wargi, język sięgał coraz głębiej, dławiąc jej jęki i prośby. Oddała się cała temu pragnieniu, nie wiedząc, jak odpłacić mu za wszechogarniającą przyjemność, której doznawała. Błogie napięcie narastało w 25 S R- Szehab... - wyszeptała.