1
PROLOG
- Nie zapomnisz o mamusi, kiedy będzie zarabiać na chlebek,
prawda, córeńko?
Mariella współczująco patrzyła w załzawione oczy Tani, swej
młodszej przyrodniej siostry, gdy ta podała jej czteromiesięczne niemowlę.
- Wiem, że nikt lepiej od ciebie nie zaopiekuje się moim
maleństwem - dodała z przejęciem Tania. - Po śmierci rodziców zastąpiłaś
mi matkę. Wolałabym podjąć pracę, która nie łączy się z koniecznością
wyjazdu, ale ten sześciotygodniowy kontrakt na występy podczas rejsu
wycieczkowym transatlantykiem okazał się tak korzystny, że nie mogłam
sobie pozwolić na jego odrzucenie. Wiem, wiem! Gotowa jesteś
utrzymywać mnie i małą - nie dopuściła Marielli do słowa - ale taka
sytuacja byłaby nie do przyjęcia. Chcę stać się całkowicie niezależna i
odpowiadać za siebie. Poza tym utrzymywanie Fleur jest obowiązkiem jej
ojca, a nie twoim! - dodała z goryczą. - Nie mam pojęcia, co widziałam w
tym draniu i słabeuszu! Wymarzyłam sobie szalony romans z szejkiem,
który miał kochać mnie do grobowej deski! Piękny sen zmienił się w
koszmar.
Mariella przyjaźnie spojrzała na Tanię, dodając jej w ten sposób
otuchy. Trudno dojść do siebie po tak bolesnym rozczarowaniu.
- Naprawdę nie musisz się martwić o pieniądze, Taniu - zapewniła
łagodnie. - Zarabiam tyle, że wystarczy dla nas trzech, a w domu miejsca
jest aż nadto.
RS
2
- Wiem, kochanie, i zdaję sobie sprawę, że chętnie zaharujesz się na
śmierć, żeby mnie i Fleur niczego nie zabrakło, ale nie pozwolę, żebyś nas
utrzymywała. Wystarczy, że przez tyle lat byłam pod twoją opieką, kiedy
straciłyśmy rodziców. Miałaś wtedy zaledwie osiemnaście lat, o trzy lata
mniej niż ja teraz. Pamiętam, jak wyszło na jaw, że jesteśmy bez grosza.
Tata na pewno chciał nam zapewnić dostatek, ale nie przypuszczał, że tak
szybko odejdzie z tego świata. Liczył na to, że dochód z akcji pozwoli
spłacić kredyt wzięty na dom, ale nie przewidział nagłej bessy na giełdzie.
Siostry w milczeniu popatrzyły na siebie. Po matce obie miały
delikatną budowę, drobne owalne twarze, jasne włosy o rudawym połysku
oraz nieskazitelną brzoskwiniową cerę. Tania odziedziczyła wysoki wzrost
i piwne oczy swego ojca, a Mariella ciemnoturkusowe tęczówki
lekkomyślnego pana, który niespełna rok po jej narodzinach doszedł do
wniosku, że znudziły my się obowiązki związane z małżeństwem i
ojcostwem, więc opuścił żonę i córeczkę.
- Ella, będę dzwonie codziennie - przyrzekła Tania zduszonym
głosem. - Musisz mi wszystko opowiadać.Chcę znać każdy szczegół
dotyczący mojej córeńki. Czuję się winna... Kochana, śliczna Fleur.
Mariella uścisnęła siostrę, trzymając małą na ręku.
- Taksówka czeka - przypomniała, wypuszczając Tanię z objęć.
Łagodnym ruchem otarła łzy spływające jej po policzkach.
- Ella! Mam dla ciebie fantastyczny kontrakt. - Mariella poznała głos
swojej agentki, Kate. Ułożyła wygodniej trzymaną w ramionach Fleur i
spojrzała na nią czule. Dziecko chciwie piło z butelki.
RS
3
- Mnóstwo wspaniałych koni! Klient ma własną stadninę i tor
wyścigowy w Zuranie. Należy do tamtejszej rodziny królewskiej.
Zapewne dowiedział się o tobie od faceta z Kentucky, którego koń wygrał
miejscowe derby. Jakiś czas temu namalowałaś portret zwycięzcy. Ten
gość z Zuranu chce, żebyś tam przyleciała. Oczywiście pokrywa wszystkie
koszta. Jego zdaniem, powinnaś na miejscu przeprowadzić wstępny
rekonesans, obejrzeć stajnie i te jego zwierzaki. Potem omówicie warunki.
Mariella roześmiała się, bo wiedziała, że agentka nie podziela jej
zauroczenia zwierzętami. Nic dziwnego, skoro nosiła najelegantsze
markowe ubrania, a sterylne mieszkanie urządziła na biało. W takim
świecie nie było miejsca dla czworonożnych przyjaciół.
- Ella, co to za hałasy? - zapytała nagle agentka płaczliwym głosem.
- Fleur gaworzy. Właśnie ją karmię. Ciekawe zlecenie,lecz teraz
jestem zawalona pracą. Zresztą nie ma mowy, żebym teraz poleciała do
Zuranu. Przede wszystkim opiekuję się małą. Spędzi u mnie sześć tygodni,
więc...
- Nie ma problemu. Jestem pewna, że książę Said zgodzi się, abyś ją
także przywiozła. Teraz mamy łuty, w Zuranie trwa najpiękniejsza pora
roku. Pogoda jest śliczna: umiarkowane temperatury, cudowne powietrze.
Ella, nie możesz odmówić. Na samą myśl o prowizji, którą dostanę, gdy
kontrakt zostanie zawarty, chce mi się skakać z radości.
- Ach tak! - Ella wybuchnęła śmiechem. Przypadek sprawił, że zajęła
się portretowaniem zwierząt. Początkowo malarstwo stanowiło dla niej
wyłącznie hobby. Chętnie pracowała nad portretami ulubieńców swoich
przyjaciół, którzy zrobili jej reklamę wśród innych znajomych.
Wiadomość podawana z ust do ust rozeszła się szeroko. Z czasem hobby
RS
4
stało się jej zawodem. Zarabiała nieźle, a dochody pozwalały na wygodne
życie. W innych okolicznościach natychmiast przyjęłaby tak intratną
propozycję.
- Chętnie pojechałabym do Zuranu - odparła - ale teraz najważniejsza
jest Fleur.
- Przegapisz fantastyczną okazję - ostrzegła Kate. -Już mówiłam, że
możesz zabrać małą. Nic jej nie grozi. Pojechałabyś na tydzień. To byłby
wstępny rekonesans, pierwszy kontrakt z nowym zleceniodawcą. Wszelkie
obawy odnośnie zagrożenia dla zdrowia są bezsensowne. Zuran jest
czystym, nowoczesnym miejscem.
Ella obiecała, że rozważy wszystkie za i przeciw, a potem spokojnie
podejmie decyzję.
Okna jej niezbyt dużego, dwupiętrowego domu wychodziły na park.
Uznała, że mimo mżawki Fleur powinna odetchnąć świeżym powietrzem,
więc wsadziła ją do staromodnego wózka, który sama wybrała. Tania, w
przeciwieństwie do niej, wolała nowoczesne wzornictwo.
- Ella, zachowujesz się, jakbyś dobiegała siedemdziesiątki -
marudziła Tania. - Powinnaś lubić nowości. Masz dopiero dwadzieścia
osiem lat. Nie rób z siebie staruszki.
Poprawiając materacyk, Mariella przyznała w duchu, że gust ma
dosyć tradycyjny. Zmarszczyła brwi, bo wyczuła pod kołderką papierową
kulkę, a ostre krawędzie mogły podrażnić delikatną dziecięcą skórę. W
pierwszym odruchu chciała wyrzucić papier, ale zmieniła zdanie, poznając
charakter pisma siostry.
RS
5
Rozprostowała kartkę. Był to Ust z adresem umieszczonym nad
tekstem jak w oficjalnych pismach: Szejk Xavier Al Agir, Quaffire Beach
Road 24, Zuran City.
Serce Marielli biło mocno, gdy starannie wygładziła list i przeczytała
pierwsze zdanie:
Skrzywdziłeś mnie i Fleur, zmarnowałeś nam życie, dlatego zawsze
będę Cię za to nienawidzić.
Miała w ręku list Tani do ojca Fleur. Siostra niechętnie o nim
mówiła. Udało się z niej wyciągnąć, że ukochany jest bogaczem z
Bliskiego Wschodu, którego poznała podczas występu w nocnym klubie.
Mariella oburzała się, że tak łatwo odrzucił ciążące na nim
obowiązki. Powinien zaopiekować się Tanią i Fleur.
No i proszę! Teraz wydało się, że ten drań mieszka w Zwanie.
Zmarszczyła czoło, starannie składając list. Zdawała sobie sprawę, że nie
ma prawa się wtrącać, ale... Czy byłoby to zwykłe natręctwo? A może tak
chce los? Mariella od lat daremnie wypatrywała sposobności, aby
wygarnąć ojcu, od niedawna już nieżyjącemu, całą prawdę. Teraz
przynajmniej miałaby okazję utrzeć nosa draniowi, który zawiódł jej
siostrę. Na pewno żył i miał się dobrze.
Ucałowała Fleur, pobiegła do telefonu i wystukała numer agentki.
- Kate, przemyślałam sprawę - zaczęła bez żadnych wstępów. -
Chodzi o wyjazd do Zuranu.
- Zmieniłaś zdanie! Super! Jestem pewna, że nie pożałujesz. No
wiesz, ten facet jest strasznie bogaty, więc zapłaci słono za
unieśmiertelnienie na płótnie swoich czworonożnych faworytów.
RS
6
Słuchając tej paplaniny, Mariella z ponurą miną uznała, że Kate za
dużo mówi o pieniądzach, lecz pomimo nadmiernego materializmu i
lekceważenia emocji jest znakomitą agentką.
RS
7
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Mariella odebrała bagaż i ruszyła do wyjścia. Przyznała w duchu, że
port lotniczy w Zuranie po prostu lśni czystością. Jak zapowiedziała Kate,
książę Said nie skąpił pieniędzy, bo ogromnie mu zależało na jej wizycie.
Leciały pierwszą klasą, a Fleur była traktowana jak mała królewna.
Mariellę uprzedzono, że kierowca z Beach Club Resort, gdzie miały
zamieszkać, będzie na nie czekał i odwiezie pod same drzwi osobnego
bungalowu. Dzięki znajomościom księcia w sferach dyplomatycznych
udało się załatwić paszport dla małej. Gdy Tania wyraziła zgodę, rzecz
poszła błyskawicznie.
Mariella wyciągała szyję, szukając człowieka, który miał je odebrać
z lotniska. Powinien mieć tabliczkę z jej nazwiskiem.
Odniosła wrażenie, że coś dzieje się za plecami, lecz nie dlatego, że
powstał jakiś szum; wręcz przeciwnie, wszyscy nagle się uciszyli.
Zaniepokojona odwróciła głowę i otworzyła szeroko oczy, widząc, że tłum
rozstępuje się przed grupą mężczyzn w białych szatach. Niczym straż
przednia torowali szerokie przejście dla mężczyzny, który szedł za nimi po
marmurowej posadzce. Usuwali mu z drogi wszelkie przeszkody. Był od
nich wyższy. Nie rozglądał się na boki, więc Mariella patrząca okiem
artystki spokojnie podziwiała arystokratyczny profil i dumną postawę, bez
wątpienia cechującą człowieka przywykłego do rozkazywania.
Nagle ogarnęła ją instynktowna niechęć. Ten facet działał jej na
nerwy. Nie wzbudzał sympatii. Był zbyt arogancki, zadufany w sobie, a
zarazem emanował męskim urokiem, który wzbudził w niej dziwną
RS
8
tęsknotę. Odruchowo mocniej przytuliła małą Fleur. Dziecko głośno
krzyknęło, wyrażając niezadowolenie.
Mężczyzna, który właśnie zrównał się z nimi, posępnymi, ciemnymi
oczyma spojrzał na Mariellę. Zadrżała, bo pod jego wzrokiem poczuła się
nagle bezbronna. Nie tyle rozbierał ją wzrokiem, co zaglądał do duszy.
Uświadomiła sobie, że przez dłuższą chwilę obserwował jej twarz, a raczej
patrzył prosto w oczy. Minę miał pogardliwą i sprawiał wrażenie
rozgniewanego. Fleur znowu krzyknęła. Natychmiast zmierzył ją
spojrzeniem, obserwował przez chwilę i znów popatrzył na Mariellę, jakby
chciał coś sprawdzić.
Nie wiedzieć czemu twarz jego przybrała wyraz jawnej pogardy, a
usta zacisnęły się w ponurym grymasie. Mariella poczuła, że rumieni się z
oburzenia.
Jak śmiał patrzeć na nią w ten sposób? Nie dbała o to, kim jest ten
ważniak. Kiedyś wyobrażała sobie, że tak właśnie ojciec spojrzał na
matkę, nim odszedł, zostawiając ją w beznadziejnej sytuacji. Mariella
dobrze pamiętała, jak trudno im było związać koniec z końcem, zanim
kochający i dobry ojczym wyciągnął je z biedy oraz poniżenia, w którym
dotąd żyły.
Niewielka grupa mężczyzn równie szybko i cicho jak przedtem
minęła hol i zniknęła jej z oczu. Osobliwe i dość pretensjonalne
widowisko, uznała w duchu Mariella, gdy odnalazła wreszcie kierowcę
czekającego na nią cierpliwie. Łaskawie pozwoliła zaprosić siebie i Fleur
do luksusowej, klimatyzowanej limuzyny.
RS
9
Beach Club Resort zapewniał standard wyższy niż inne
pięciogwiazdkowe hotele. Do takich wniosków doszła Mariella, gdy kilka
godzin później skończyła zwiedzanie swego nowego lokum.
Bungalow, w którym ją umieszczono, miał dwie obszerne sypialnie,
małą kuchenkę, salon, wydzielony taras z jacuzzi, lecz największe
wrażenie zrobiły na niej starania kierownictwa, żeby zadbać o wszelkie
potrzeby niemowlaka. W sypialni umieszczono spore łóżeczko, do łazienki
wstawiono nowiutką wanienkę, w łazience obok kosmetyków i przyborów
toaletowych dla pani były również wszelkie dziecięce akcesoria, a
lodówka pękała w szwach od markowej żywności dla maluchów. Ale
dopiero list od dyrektora Beach Club z informacją, że możliwe jest
również przygotowanie świeżutkich posiłków dla maleńkiej klientki,
sprawił, że Mariella całkiem się uspokoiła.
Położyła spać Fleur, która zasnęła szybko i grzecznie, jakby leżała
we własnym łóżeczku. Nadszedł czas, aby zadzwonić do Tani. Jej
transatlantyk krążył po wodach Karaibów i Zatoki Meksykańskiej.
- Ella, jak tam Fleur? - spytała natychmiast.
- Śpi jak aniołek - zapewniła Mariella. - Dobrze zniosła lot. Wszyscy
ją rozpieszczali. Co u ciebie?
- Och, świetnie. Haruję... Co wieczór mam dwa występy i ani chwili
dla siebie, ale płacą świetnie. Ella, muszę kończyć. Ucałuj ode mnie Fleur.
Gdy Mariella przerwała połączenie i spojrzała na aparat, ogarnęło ją
poczucie winy. Nie powiedziała Tani, że postanowiła spotkać się z jej
kłamliwym adoratorem i wygarnąć mu prawdę w oczy. Siostra dość lekko-
RS
10
myślnie poszła z nim do łóżka, ale z pewnością nie kłamała, mówiąc, że
była w nim zakochana i wierzyła, że mają przed sobą wspólną przyszłość.
Źle spała tej nocy. Śnił jej się arogancki mężczyzna, którego widziała
na lotnisku. Znienawidziła go od pierwszej chwili, a zarazem fascynował
ją i przyciągał do siebie z nieodpartą siłą. We śnie krążył wokół niej jak
drapieżnik. Wzdrygnęła się oburzona, gdy rozpuścił jej włosy. Poczuła
jego dłonie na swoich ramionach i przebiegł ją rozkoszny dreszcz. Chciała
uciec, ale nie mogła się ruszyć z miejsca. A może wolała zostać i...
Na pół rozbudzona wstała z łóżka i poszła do łazienki. Potrząsnęła
głową, żeby przywrócić jasność myślom. Daremnie. Nadal była pod
urokiem tamtego mężczyzny i elektryzującego dotknięcia jego rąk. Tamten
sen obudził w niej uśpione pragnienia. Uznała, że potrzebuje zimnego
natrysku, i weszła do kabiny prysznicowej.
Zadrżała, gdy pierwsze krople chłodnej wody dotknęły rozpalonej
skóry. Po chwili, odświeżona i uspokojona, sięgnęła po wielki ręcznik z
miękkiej białej tkaniny. Spojrzała w lustro na swoje odbicie, na jasną
skórę o perłowym połysku. Sprawiała wrażenie odprężonej, ale zdawała
sobie sprawę, że wystarczy przymknąć oczy, żeby pod powiekami ujrzała
znowu obraz swego prześladowcy. Mimo woli wyobrażała sobie, jak ten
wysoki, cyniczny, bystry obserwator podchodzi, aby zerwać z niej ręcznik
i wziąć jak swoją.
Zła na siebie, osuszyła wilgotną skórę, uruchomiła wentylację i
zajrzała do sypialni. Fleur spała spokojnie w swoim łóżeczku. Mariella
poszła do kuchni, wyjęła z lodówki butelkę wody mineralnej i otworzyła
ją. Dłonie tak jej drżały, że wylała trochę wody na blat.
RS
11
Mariella i Fleur kończyły na tarasie przeciągające się śniadanko, gdy
faksem przesłano wiadomość z pałacu księcia. Mariella przeczytała ją,
marszcząc brwi. Jego Wysokość Said musiał niespodziewanie wyjechać,
aby zająć się ważnymi sprawami państwowymi, i dlatego przez kilka dni
będzie nieosiągalny. Przepraszał Mariellę za zmianę planów i prosił, żeby
na jego koszt śmiało korzystała ze wszelkich wygód i uroków Beach Club.
Obiecał skontaktować się zaraz po powrocie i ustalić nowy termin
spotkania.
Mariella starannie nacierała kremem przeciwsłonecznym drobne
ciałko uradowanej i wiercącej się Fleur. Pochyliła się i ucałowała maleńki
brzuszek. Nagle przyszło jej do głowy, że nadarza się idealna sposobność,
żeby odszukać ojca dziewczynki. Miała przecież jego adres. Wystarczy
jedynie wezwać taksówkę i pojechać tam na rekonesans.
Kate miała rację, gdy mówiła, że luty w Zuranie jest wyjątkowo
przyjemny. Gdy Mariella pół godziny później wyszła na słońce,
rozkoszowała się ciepłem i piękną pogodą. Wybrała się do Zuranu w
interesach, a nie na wakacje, więc ubrała się skromnie, odpowiednio do
okoliczności. Miała na sobie białe lniane spodnie i jasną tunikę z długimi
rękawami. Pokazała kopertę z adresem szejka taksówkarzowi, który
uśmiechnął się i kiwnął głową.
- Dojedziemy tam za trzy kwadranse - powiedział. - Ma pani sprawę
do szejka? - zagadnął przyjaźnie.
Mariella zdążyła się już przekonać, jak serdeczni i życzliwi są
mieszkańcy Zuranu, więc nie poczuła się dotknięta swobodnym tonem.
- O tak! Trafił pan w dziesiątkę - odparła ubawiona.
RS
12
- To sławny człowiek. Szanowany w swoim plemieniu. Ludzie
uwielbiają go, ponieważ broni ich prawa do życia według dawnych zasad.
Świetnie radzi sobie w interesach i ma ogromny majątek, lecz woli proste,
spokojne życie na pustyni, jakie od wieków prowadzi jego lud. To bardzo
dobry człowiek.
Mariella zorientowała się od razu, że obraz nakreślony przez
taksówkarza zdecydowanie różni się od wizerunku znanego z opowieści
przyrodniej siostry.
Tania poznała ukochanego w nocnym klubie. Mariella nie była
zadowolona, że siostra tam pracuje. Była tam zatrudniona jako
piosenkarka, ale lokal szczycił się głównie wdziękami zgrabnych i
śmiałych tancerek. Sama Tania przyznawała otwarcie, że większość
klienteli to panowie szukający mocnych wrażeń.
Tania była ze swoim najdroższym przez cały rok, lecz Mariella ani
razu nie usłyszała od niej, że przystojny szejk chętnie spędza wolne chwile
na pustyni. Z tamtych opowieści wynikało za to jasno i wyraźnie, że jest
typem playboya, co zapewne w jego przypadku było eufemizmem.
Po czterdziestu minutach zatrzymali się przed imponującą białą
rezydencją. Kierowca zapewnił, że trafili pod właściwy adres. Ogromna
dwuskrzydłowa brama z kutego żelaza zagrodziła im drogę, ale jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawił się służący. Wyszedł z jednej
z dwu oficyn stojących przy wejściu i podbiegł do auta.
Mariella stanowczo zażądała widzenia z szejkiem.
- Przykro mi, ale pan jest nieobecny - powiedział odźwierny. -
Przebywa obecnie w oazie i zostanie tam przez jakiś czas.
RS
13
Mariella nie przewidziała takich komplikacji. Fleur obudziła się i
zaczęła marudzić.
- Czy zechce pani zostawić wiadomość? - zapytał uprzejmie służący.
Mariella z ponurą miną uznała w duchu, że tego rodzaju wiadomości,
jakie miała oznajmić szejkowi, lepiej przekazywać osobiście.
Podziękowała służącemu i poleciła kierowcy wrócić do hotelu.
- Jeśli pani chce, znajdę chętnego, który zawiezie panią do tej oazy -
zaproponował.
- Wie pan, gdzie to jest? - zapytała. Wzruszył ramionami.
- Pewnie! Ale trzeba mieć samochód terenowy z napędem na cztery
koła, bo szlak zasypany jest piaskiem.
- Mogłabym sama tam dojechać? - zaciekawiła się Mariella.
- Chyba tak. To zajmie dwie, może trzy godziny. Opisać pani trasę?
Mariella uznała, że to dobry pomysł. Taniej będzie, jeśli wynajmie
samochód i sama usiądzie za kierownicą zamiast dodatkowo wynajmować
kierowcę na cały dzień.
- Bardzo proszę - odparła.
Mariella starannie przejrzała wszystkie bagaże, które miały być
zapakowane do dżipa. Recepcjonista Beach Club zapewnił, że w czasie
podróży nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo. Zadbał również o
przygotowanie auta do drogi. Dla Fleur przygotowano odpowiedni fotelik.
Poinformowano ją, że dotrze do celu za trzy godziny; może za
cztery, jeśli zatrzyma się, aby zjeść obiad w innej oazie, znanej jako
miejscowość wypoczynkowa. Pracownicy Beach Club radzili jej tak
RS
14
zrobić, lecz na wypadek gdyby zdecydowała inaczej, w bagażniku był
kosz piknikowy z suchym prowiantem.
Gdyby nie inny powód wyjazdu, mogłaby czuć się jak dzielna
podróżniczka rozpoczynająca odkrywczą wyprawę. Dżip wynajęty z
wypożyczalni Beach Club jak wszystko w tym hotelu okazał się
nieskazitelnie czysty. W środku był nawet telefon komórkowy.
Na drodze, dobrze oznakowanej, utwardzonej i gładkiej Mariella
poczuła się pewnie i świetnie sobie radziła, siedząc za kierownicą.
Położona na uboczu oaza, w której przebywał szejk, znajdowała się
w pobliżu góry Agir. Lekki wiatr, który zerwał się, gdy Mariella
opuszczała Beach Club, po godzinie przybrał na sile i teraz był już tak
mocny, że ciskał pył i piasek na auto oraz zasypywał drogę. Mikroskopijne
drobiny wciskały się nawet do wnętrza samochodu, chociaż starannie
zamknęła szyby. Wkrótce zjechała z ubitej drogi na dobrze oznakowany
pustynny szlak.
Odetchnęła z ulgą, gdy dotarła do oznaczonej na mapie beduińskiej
wioski. Trafiła na dzień targowy, więc był tłok i dlatego jechała wolno za
karawaną wielbłądów dostojnie kroczących przez osadę. Przyspieszyła
dopiero, gdy minęła ostatnie domy.
Postanowiła sobie, że za pół godziny zatrzyma się na posiłek, nawet
gdyby nie zdążyła dojechać do kolejnej oazy zaznaczonej na mapie. W
takim wypadku zamierzała wraz z Fleur urządzić piknik w samym środku
pustyni.
Zdziwiła ją wysokość piaszczystych pagórków zwanych diunami.
Przyglądała się im, zdumiona i trochę wystraszona. Przypominały
RS
15
łańcuchy górskie. Nie mogła jednak dłużej podziwiać krajobrazu, bo Fleur
obudziła się i gaworzyła. Mariella wyłączyła radio, wsunęła do
odtwarzacza kasetę z jej ulubionymi kołysankami i śpiewała do wtóru.
W turystycznej oazie, gdzie miała zatrzymać się na obiad, powinna
być o pierwszej, a tymczasem minęła już druga. Nikła chmura niesionego
wiatrem piasku zasnuła niebo, które przybrało rudozłote zabarwienie. Gdy
Mariella wjechała na kolejną diunę i ujrzała za nią tylko bezmiar piasku,
ogarnęła ją panika. Z takiej wysokości powinna zobaczyć upragnione
osiedle.
Pełna obaw sięgnęła po telefon komórkowy, uznając, że w takim
położeniu najrozsądniej będzie wezwać pomoc, lecz daremnie wybierała
kolejne numery wpisane do pamięci. Słyszała tylko statyczny szum.
Zatrzymała auto i wyjęła swoją komórkę, ale i tym razem czekało ją
przykre rozczarowanie.
Niebo jeszcze bardziej pociemniało, a wiatr z taką siłą uderzał w
samochód, że chwilami kolebał nim na boki. Fleur, wyczuwając
zaniepokojenie cioci, zaczęła płakać. Była głodna i zapewne należało jej
zmienić pieluszkę. Mariella miała wszystko pod ręką, więc machinalnie
zajęła się niemowlakiem, próbując znaleźć jakieś wyjście z trudnej
sytuacji.
To niemożliwe, żeby się zgubiła. Auto miało wbudowany kompas, a
poza tym otrzymała szczegółowy opis trasy i skrupulatnie się go trzymała.
W takim razie dlaczego nie dotarła do turystycznej oazy?
Fleur zjadła łapczywie swój obiad, ale Mariella straciła apetyt. Gdy
zaczynała wpadać w panikę, nagle ujrzała karawanę. Rząd wielbłądów
RS
16
wyłonił się z chmury piasku i zmierzał w jej stronę. Prowadził je
poganiacz ubrany w szeroką tunikę.
Odetchnęła z ulgą, uruchomiła silnik i ruszyła ku niemu. Z powagą i
wyszukaną uprzejmością wyjaśnił, że przegapiła boczną drogę prowadzącą
do osady, bo w tumanach piasku niełatwo ją dostrzec. Mariella wy-
straszyła się, gdy dodał, że z powodu nagłego pogorszenia pogody
turystów ostrzegano, żeby wrócili do miasta, bo dalszy pobyt na pustyni
stanowi dla nich poważne zagrożenie, ale skoro zajechała tak daleko,
zamiast zawrócić, powinna jak najszybciej dotrzeć do oazy szejka. Opisał
trasę i pokazał, jak prowadzić, kierując się wskazaniem kompasu.
Podziękowała i zgodnie z jego radą ruszyła, raz po raz sprawdzając,
czy zachowuje właściwy kierunek. Wspinała się na niezliczone diuny, aż
wreszcie ujrzała w oddali potężną górę majaczącą niewyraźnie wśród
tumanów piasku.
Dochodziła czwarta i robiło się coraz ciemniej, więc przestraszona
dodała gazu. Kiedy opuszczała hotel, przez myśl jej nie przeszło, że
podróż może się okazać ryzykowna. Teraz wyrzucała sobie, że powinna
siedzieć w przytulnym bungalowie, ale przynajmniej cel podróży miała już
w zasięgu wzroku.
Minęła jeszcze godzina, nim, lawirując między wydmami, nareszcie
wjechała na skalne podłoże u podnóża góry. Oaza leżała w głębokim
wąwozie o ścianach tak wysokich, że Mariella zadrżała, zagłębiając się w
ich cień. Kto by pomyślał, że były narzeczony siostry lubuje się w takich
miejscach.
Czy jego pustynna willa jest równie okazałą jak miejska rezydencja?
Mariella zastanawiała się nad tym, wypatrując oazy leżącej u
RS
17
przeciwległego wejścia do wąwozu. Okolica piękna i odludna, z
pewnością mało kto ją odwiedza, pomyślała, widząc palmowy krąg
rozświetlony ostatnimi promieniami zachodzącego słońca. Zahamowała i
wysiadła z samochodu, osłaniając dłonią oczy. Rozejrzała się wokół.
Gdzie ta willa? Zobaczyła tylko obszerny namiot mieszkalny we
wschodnim stylu, niewątpliwie wygodny, ale gdzie mu tam do kosztow-
nego pałacu. Czyżby ponownie zabłądziła?
Fleur zaczęła płakać ze złości, głodu i zmęczenia. Mariella
zareagowała natychmiast. Przez wzgląd na małą trzeba się tu zatrzymać.
Ostrożnie jechała wyboistą drogą usianą skalnymi odłamkami, która
bardziej przypominała suche koryto rzeki niż wytyczony trakt. Piasek
nawiewany z pustyni zasypywał kamienie i rzadką trawę.
Kilka metrów od namiotu stał dżip, więc Mariella zaparkowała obok
niego. Ze środka namiotu wyjrzał jakiś mężczyzna. Zapewne usłyszał
warkot silnika. Gdy szedł pod wiatr, trzepocąca szata przylgnęła do torsu i
nóg, ujawniając wspaniałą muskulaturę. Mariella wstrzymała oddech,
zaskoczona własną reakcją, bo na widok nieznajomego odżyły tłumione
kobiece fantazje.
Odwrócił głowę i spojrzał na nią, a wtedy ziemia omal nie usunęła
się jej spod nóg.
To jego widziała w porcie lotniczym. I we śnie.
RS
18
ROZDZIAŁ DRUGI
Mężczyzna w mgnieniu oka chwycił klamkę dżipa, otworzył drzwi i
zawołał gniewnie:
- Do diabła! Kim jesteś, kobieto?
Zapomniał o uprzejmości i formach grzecznościowych, patrząc z
jawną pogardą w jej oczy. Spojrzenie miał ostre, minę ponurą.
- Chcę rozmawiać z szejkiem Xavierem Al Agirem - odparła
zaciekawiona Mariella, nie odwracając wzroku. Twarz jej przybrała
równie pogardliwy wyraz.
- Ach tak? O czym?
Był szorstki, niemal grubiański. Nic dziwnego. Czegóż mogła
oczekiwać, biorąc pod uwagę swoje dotychczasowe obserwacje... oraz sen.
- To moja sprawa. Pilnuj swego nosa! - odcięła się ze złością.
W tej samej chwili Fleur zaniosła się płaczem. Mężczyzna zajrzał do
auta i zapytał z niedowierzaniem:
- Przywiozłaś tu dziecko?
Odraza i gniew słyszalne w jego głosie dotknęły ją bardziej od
kłujących ziaren piasku, które wiatr ciskał w twarz.
- Co ci strzeliło do głowy? - pieklił się nieznajomy. - Słyszałaś
prognozę pogody? Niedawno podany został komunikat stanowczo
nakazujący turystom powrót do hotelu z powodu burzy piaskowej!
Czerwona ze złości Mariella przypomniała sobie, że wyłączyła radio,
bo puściła taśmę z ulubionymi kołysankami Fleur.
RS
19
- Przybyłam nie w porę - odparła sarkastycznie, żeby ukryć niepokój.
- Proszę mi tylko wskazać drogę do oazy Istafan, a wtedy...
- To tutaj - przerwał oschle. Aha. W takim razie...
- Chcę się widzieć z szejkiem Xavierem Al Agirem - powtórzyła. -
Powiedziano mi, że tu jest.
- Po co chcesz się z nim spotkać? Mariella miała dość tej indagacji.
- To nie twoja sprawa! - odparła bez zastanowienia.
Z obawą myślała o powrocie do miasta i wygodnego hotelu. Co
napadło takiego bogacza jak szejk, żeby wlec się na odludne pustkowie i
spędzać czas z tym aroganckim... drapieżnikiem w ludzkiej skórze.
- Och, sądzę, że wszystko, co odnosi się do Xaviera, bez wątpienia
mnie dotyczy - padła zgryźliwa odpowiedź.
Mariella nie była pewna, co sprawiło, że doznała olśnienia. Porażona
odkryciem, spojrzała w oczy swemu rozmówcy, popatrzyła na jego usta, a
potem znów napotkała jego wzrok. Poczuła zimny dreszcz, gdy stało się
dla niej jasne jak słońce, kto przed nią stoi.
- Nie mam chyba do czynienia z szejkiem... ? - głos jej drżał,
zdradzając, że nie jest o tym przekonana.
Czyżby to był kochanek siostry... i ojciec Fleur? Dlaczego na samą
myśl o tym ogarnęły ją lęk oraz gorycz?
- Rozmawiam z szejkiem, prawda? - powiedziała słabnącym głosem.
Krótkie, lekceważące skinienie głową, które musiało jej starczyć za
odpowiedź, nie budziło wątpliwości.
RS
20
Odwróciła się do niego plecami i ostrożnie wyjęła Fleur z
dziecięcego fotelika. Gdy tuliła małą i całowała jasną główkę, twarz jej
złagodniała i promieniała miłością.
- Oto Fleur - oznajmiła z naciskiem, patrząc mu prosto w oczy. -
Dziecko, którego nie chcesz uznać ani utrzymywać.
Poznała od razu, że jest zaskoczony, choć szybko ukrył to przed nią.
Zrobił krok do tyłu, więc pomyślała, że każe jej się wynieść. Sama chętnie
zwiałaby gdzie pieprz rośnie. Ten mężczyzna, a także okoliczności i
miejsce ich spotkania różniły się bardzo od scenariusza, na który była
przygotowana. Oboje byli zbici z tropu i wytrąceni z równowagi.
Mimo wszelkich starań Mariella nie potrafiła sobie wyobrazić tego
mężczyzny jako bywalca nocnego klubu, w którym śpiewała Tania.
Odludne miejsce budziło w niej artystyczne tęsknoty. Żałowała, że nie ma
w samochodzie malarskich przyborów. A jej sytuacja... Na miłość boską,
to się nie mieści w głowie! Przecież stał przed nią kochanek siostry, ojciec
Fleur!
Wspomnienia z przeszłości kładące się cieniem na jej dorosłym
życiu nabrały znów wyrazistości, budząc obawy. Nie chce być taka jak
matka, nie pozwoli sobie nigdy na poczucie bezradność wobec mężczyzny,
który mógłby ją unieszczęśliwić. Można się zarazić skłonnością do
kochania nieodpowiednich mężczyzn, ale nie słyszała dotąd, żeby ta
przypadłość była dziedziczna.
- Zabieraj się stąd!
RS
21
Ach tak? Bardzo chętnie! Jedną ręką chwyciła kierownicę, drugą
zatrzasnęła drzwi. Błyskawicznie uruchomiła silnik i ze złością wrzuciła
wsteczny bieg.
Koła buksowały, sypał się spod nich piasek. Usłyszała głośny łomot.
Xavier walił pięściami w drzwi. Zerknęła w okno i zobaczyła wyraz
niedowierzania na jego wykrzywionej złością twarzy.
Zorientowała się, że koła na dobre utknęły w wirującym piasku, więc
natychmiast zgasiła silnik. Upokorzona i rozzłoszczona własną
bezsilnością uznała, że jeśli ten gbur życzy sobie, aby odjechała, będzie
musiał ją popchnąć.
Ledwie ucichły odgłosy silnika, otworzył drzwi i spytał gniewnie:
- Co ty wyprawiasz, do jasnej cholery?
- Kazałeś mi się stąd zabierać! - przypomniała mu, równie wściekła
Mariella.
- Chciałem, żebyś wyszła z samochodu, a nie... -Zaklął, a potem ku
jej ogromnemu zaskoczeniu odpiął pasy, objął ją w talii tak mocno, że nie
mogła złapać tchu, i wyciągnął z auta. Stali teraz blisko jak w tamtym śnie.
- Puść mnie! - zażądała zduszonym głosem, próbując go odepchnąć.
- Łapy przy sobie! Nie dotykaj mnie!
- Łapy przy sobie?
Dopiero kiedy oboje stanęli na piasku, uświadomiła sobie, jak
wysoko musi zadzierać głowę, żeby spojrzeć mu w oczy.
- Z tego, co wiem, mało kto słyszy z twoich ust takie słowa.
RS
22
Mariella odruchowo uniosła ramię, żeby ukarać go w sposób dobrze
znany kobietom i stary jak świat, lecz w tej samej chwili zatrzymał jej
rękę, chwytając nadgarstek. W jego oczach ujrzała groźny błysk, gdy
zacisnął palce jeszcze mocniej.
- Cholerna kocica! - warknął. - Spróbuj tylko naznaczyć mi twarz
pazurami, a obiecuję, że pożałujesz tego. - Po chwili dodał tonem nie
znoszącym sprzeciwu: - Dziś wieczorem nie dasz rady stąd wyjechać.
Zapowiadają tak silną burzę, że w połowie drogi piasek zasypie samochód,
grzebiąc cię żywcem. Mała strata, ale przez wzgląd na dziecko...
Dziecko... Fleur!
Mariella biła się z myślami. Nie mogła zostać w tej dziczy z takim...
niebezpiecznym osobnikiem, ale z drugiej strony zdrowy rozsądek
podpowiadał, że nie ma innego wyjścia. Terenowe auto było już zasypane
piaskiem do połowy kół. Czuła go w ustach, lepił się do skóry. Fleur
znowu płakała. Mariella natychmiast odwróciła się do małej, lecz Xavier
był szybszy i wziął ją na ręce.
W jego objęciach wydawała się taka drobniutka. Mariella
wstrzymała oddech. Xavier był ojcem, więc musi coś do niej czuć,
prawda? Niech to będą wyrzuty sumienia, poczucie winy, cokolwiek...
Istotnie przyglądał się małej, ale zachował kamienną twarz.
- Ma włosy podobne do twoich - powiedział do Marielli i dodał
ponuro: - Wichura się wzmaga. Musimy wejść do namiotu. A ty dokąd? -
spytał, gdy odwróciła się ponownie w stronę auta.
- Muszę zabrać jej rzeczy - wyjaśniła, ale znieruchomiała, słysząc
podniesiony głos i arogancką odpowiedź:
RS
23
- Zostaw! Potem wszystko przyniosę.
Mariella nie sądziła, że podmuchy wiatru mogą być tak silne. Miała
wrażenie, że miliony szklanych igieł ranią jej skórę. Kiedy schroniła się w
namiocie, bolały ją mięśnie nóg, bo z trudem brnęła wśród szalejącego
piasku.
Natychmiast zorientowała się, że namiot jest obszerniejszy, niż jej
się z początku wydawało. Środkowa część wyłożona była dywanami i
umeblowana niskimi sofami oraz drewnianymi kuframi. Przykrywały je
barwne kobierce. Na stolikach z kunsztownie rzeźbionego drewna stały
lampy oliwne i świece. W ich blasku Mariella zobaczyła dwie zaciągnięte
kotary podtrzymywane grubym złocistym sznurem; zasłaniały pewnie
wejście do innego pomieszczenia.
- Muszę nakarmić Fleur i przebrać ją - oznajmiła krótko. - Chcę
także zadzwonić do Beach Club i powiedzieć, co się stało.
- Chcesz telefonować w czasie takiej burzy? Miałabyś szczęście,
gdyby udało ci się z aparatu stacjonarnego. O używaniu komórki nie ma
co marzyć. A jeśli chodzi o dziecko...
- To jest Fleur! - poprawiła go rozzłoszczona. -Znasz prawdę, ale nie
chcesz jej przyjąć do wiadomości, zgadłam? W takim razie pozwól, że ci
powiem...
- Najpierw mnie wysłuchasz. Każdy może być ojcem tego dziecka!
Współczuję małej, bo ma bezpruderyjną matkę, która chętnie puszcza się z
każdym, który wpadnie jej w oko. Postawmy sprawę jasno: nie dam się
szantażować i nie zamierzam teraz płacić za uniesienia, które niewiele są
RS
0 PENNY JORDAN PUSTYNNE NOCE
1 PROLOG - Nie zapomnisz o mamusi, kiedy będzie zarabiać na chlebek, prawda, córeńko? Mariella współczująco patrzyła w załzawione oczy Tani, swej młodszej przyrodniej siostry, gdy ta podała jej czteromiesięczne niemowlę. - Wiem, że nikt lepiej od ciebie nie zaopiekuje się moim maleństwem - dodała z przejęciem Tania. - Po śmierci rodziców zastąpiłaś mi matkę. Wolałabym podjąć pracę, która nie łączy się z koniecznością wyjazdu, ale ten sześciotygodniowy kontrakt na występy podczas rejsu wycieczkowym transatlantykiem okazał się tak korzystny, że nie mogłam sobie pozwolić na jego odrzucenie. Wiem, wiem! Gotowa jesteś utrzymywać mnie i małą - nie dopuściła Marielli do słowa - ale taka sytuacja byłaby nie do przyjęcia. Chcę stać się całkowicie niezależna i odpowiadać za siebie. Poza tym utrzymywanie Fleur jest obowiązkiem jej ojca, a nie twoim! - dodała z goryczą. - Nie mam pojęcia, co widziałam w tym draniu i słabeuszu! Wymarzyłam sobie szalony romans z szejkiem, który miał kochać mnie do grobowej deski! Piękny sen zmienił się w koszmar. Mariella przyjaźnie spojrzała na Tanię, dodając jej w ten sposób otuchy. Trudno dojść do siebie po tak bolesnym rozczarowaniu. - Naprawdę nie musisz się martwić o pieniądze, Taniu - zapewniła łagodnie. - Zarabiam tyle, że wystarczy dla nas trzech, a w domu miejsca jest aż nadto. RS
2 - Wiem, kochanie, i zdaję sobie sprawę, że chętnie zaharujesz się na śmierć, żeby mnie i Fleur niczego nie zabrakło, ale nie pozwolę, żebyś nas utrzymywała. Wystarczy, że przez tyle lat byłam pod twoją opieką, kiedy straciłyśmy rodziców. Miałaś wtedy zaledwie osiemnaście lat, o trzy lata mniej niż ja teraz. Pamiętam, jak wyszło na jaw, że jesteśmy bez grosza. Tata na pewno chciał nam zapewnić dostatek, ale nie przypuszczał, że tak szybko odejdzie z tego świata. Liczył na to, że dochód z akcji pozwoli spłacić kredyt wzięty na dom, ale nie przewidział nagłej bessy na giełdzie. Siostry w milczeniu popatrzyły na siebie. Po matce obie miały delikatną budowę, drobne owalne twarze, jasne włosy o rudawym połysku oraz nieskazitelną brzoskwiniową cerę. Tania odziedziczyła wysoki wzrost i piwne oczy swego ojca, a Mariella ciemnoturkusowe tęczówki lekkomyślnego pana, który niespełna rok po jej narodzinach doszedł do wniosku, że znudziły my się obowiązki związane z małżeństwem i ojcostwem, więc opuścił żonę i córeczkę. - Ella, będę dzwonie codziennie - przyrzekła Tania zduszonym głosem. - Musisz mi wszystko opowiadać.Chcę znać każdy szczegół dotyczący mojej córeńki. Czuję się winna... Kochana, śliczna Fleur. Mariella uścisnęła siostrę, trzymając małą na ręku. - Taksówka czeka - przypomniała, wypuszczając Tanię z objęć. Łagodnym ruchem otarła łzy spływające jej po policzkach. - Ella! Mam dla ciebie fantastyczny kontrakt. - Mariella poznała głos swojej agentki, Kate. Ułożyła wygodniej trzymaną w ramionach Fleur i spojrzała na nią czule. Dziecko chciwie piło z butelki. RS
3 - Mnóstwo wspaniałych koni! Klient ma własną stadninę i tor wyścigowy w Zuranie. Należy do tamtejszej rodziny królewskiej. Zapewne dowiedział się o tobie od faceta z Kentucky, którego koń wygrał miejscowe derby. Jakiś czas temu namalowałaś portret zwycięzcy. Ten gość z Zuranu chce, żebyś tam przyleciała. Oczywiście pokrywa wszystkie koszta. Jego zdaniem, powinnaś na miejscu przeprowadzić wstępny rekonesans, obejrzeć stajnie i te jego zwierzaki. Potem omówicie warunki. Mariella roześmiała się, bo wiedziała, że agentka nie podziela jej zauroczenia zwierzętami. Nic dziwnego, skoro nosiła najelegantsze markowe ubrania, a sterylne mieszkanie urządziła na biało. W takim świecie nie było miejsca dla czworonożnych przyjaciół. - Ella, co to za hałasy? - zapytała nagle agentka płaczliwym głosem. - Fleur gaworzy. Właśnie ją karmię. Ciekawe zlecenie,lecz teraz jestem zawalona pracą. Zresztą nie ma mowy, żebym teraz poleciała do Zuranu. Przede wszystkim opiekuję się małą. Spędzi u mnie sześć tygodni, więc... - Nie ma problemu. Jestem pewna, że książę Said zgodzi się, abyś ją także przywiozła. Teraz mamy łuty, w Zuranie trwa najpiękniejsza pora roku. Pogoda jest śliczna: umiarkowane temperatury, cudowne powietrze. Ella, nie możesz odmówić. Na samą myśl o prowizji, którą dostanę, gdy kontrakt zostanie zawarty, chce mi się skakać z radości. - Ach tak! - Ella wybuchnęła śmiechem. Przypadek sprawił, że zajęła się portretowaniem zwierząt. Początkowo malarstwo stanowiło dla niej wyłącznie hobby. Chętnie pracowała nad portretami ulubieńców swoich przyjaciół, którzy zrobili jej reklamę wśród innych znajomych. Wiadomość podawana z ust do ust rozeszła się szeroko. Z czasem hobby RS
4 stało się jej zawodem. Zarabiała nieźle, a dochody pozwalały na wygodne życie. W innych okolicznościach natychmiast przyjęłaby tak intratną propozycję. - Chętnie pojechałabym do Zuranu - odparła - ale teraz najważniejsza jest Fleur. - Przegapisz fantastyczną okazję - ostrzegła Kate. -Już mówiłam, że możesz zabrać małą. Nic jej nie grozi. Pojechałabyś na tydzień. To byłby wstępny rekonesans, pierwszy kontrakt z nowym zleceniodawcą. Wszelkie obawy odnośnie zagrożenia dla zdrowia są bezsensowne. Zuran jest czystym, nowoczesnym miejscem. Ella obiecała, że rozważy wszystkie za i przeciw, a potem spokojnie podejmie decyzję. Okna jej niezbyt dużego, dwupiętrowego domu wychodziły na park. Uznała, że mimo mżawki Fleur powinna odetchnąć świeżym powietrzem, więc wsadziła ją do staromodnego wózka, który sama wybrała. Tania, w przeciwieństwie do niej, wolała nowoczesne wzornictwo. - Ella, zachowujesz się, jakbyś dobiegała siedemdziesiątki - marudziła Tania. - Powinnaś lubić nowości. Masz dopiero dwadzieścia osiem lat. Nie rób z siebie staruszki. Poprawiając materacyk, Mariella przyznała w duchu, że gust ma dosyć tradycyjny. Zmarszczyła brwi, bo wyczuła pod kołderką papierową kulkę, a ostre krawędzie mogły podrażnić delikatną dziecięcą skórę. W pierwszym odruchu chciała wyrzucić papier, ale zmieniła zdanie, poznając charakter pisma siostry. RS
5 Rozprostowała kartkę. Był to Ust z adresem umieszczonym nad tekstem jak w oficjalnych pismach: Szejk Xavier Al Agir, Quaffire Beach Road 24, Zuran City. Serce Marielli biło mocno, gdy starannie wygładziła list i przeczytała pierwsze zdanie: Skrzywdziłeś mnie i Fleur, zmarnowałeś nam życie, dlatego zawsze będę Cię za to nienawidzić. Miała w ręku list Tani do ojca Fleur. Siostra niechętnie o nim mówiła. Udało się z niej wyciągnąć, że ukochany jest bogaczem z Bliskiego Wschodu, którego poznała podczas występu w nocnym klubie. Mariella oburzała się, że tak łatwo odrzucił ciążące na nim obowiązki. Powinien zaopiekować się Tanią i Fleur. No i proszę! Teraz wydało się, że ten drań mieszka w Zwanie. Zmarszczyła czoło, starannie składając list. Zdawała sobie sprawę, że nie ma prawa się wtrącać, ale... Czy byłoby to zwykłe natręctwo? A może tak chce los? Mariella od lat daremnie wypatrywała sposobności, aby wygarnąć ojcu, od niedawna już nieżyjącemu, całą prawdę. Teraz przynajmniej miałaby okazję utrzeć nosa draniowi, który zawiódł jej siostrę. Na pewno żył i miał się dobrze. Ucałowała Fleur, pobiegła do telefonu i wystukała numer agentki. - Kate, przemyślałam sprawę - zaczęła bez żadnych wstępów. - Chodzi o wyjazd do Zuranu. - Zmieniłaś zdanie! Super! Jestem pewna, że nie pożałujesz. No wiesz, ten facet jest strasznie bogaty, więc zapłaci słono za unieśmiertelnienie na płótnie swoich czworonożnych faworytów. RS
6 Słuchając tej paplaniny, Mariella z ponurą miną uznała, że Kate za dużo mówi o pieniądzach, lecz pomimo nadmiernego materializmu i lekceważenia emocji jest znakomitą agentką. RS
7 ROZDZIAŁ PIERWSZY Mariella odebrała bagaż i ruszyła do wyjścia. Przyznała w duchu, że port lotniczy w Zuranie po prostu lśni czystością. Jak zapowiedziała Kate, książę Said nie skąpił pieniędzy, bo ogromnie mu zależało na jej wizycie. Leciały pierwszą klasą, a Fleur była traktowana jak mała królewna. Mariellę uprzedzono, że kierowca z Beach Club Resort, gdzie miały zamieszkać, będzie na nie czekał i odwiezie pod same drzwi osobnego bungalowu. Dzięki znajomościom księcia w sferach dyplomatycznych udało się załatwić paszport dla małej. Gdy Tania wyraziła zgodę, rzecz poszła błyskawicznie. Mariella wyciągała szyję, szukając człowieka, który miał je odebrać z lotniska. Powinien mieć tabliczkę z jej nazwiskiem. Odniosła wrażenie, że coś dzieje się za plecami, lecz nie dlatego, że powstał jakiś szum; wręcz przeciwnie, wszyscy nagle się uciszyli. Zaniepokojona odwróciła głowę i otworzyła szeroko oczy, widząc, że tłum rozstępuje się przed grupą mężczyzn w białych szatach. Niczym straż przednia torowali szerokie przejście dla mężczyzny, który szedł za nimi po marmurowej posadzce. Usuwali mu z drogi wszelkie przeszkody. Był od nich wyższy. Nie rozglądał się na boki, więc Mariella patrząca okiem artystki spokojnie podziwiała arystokratyczny profil i dumną postawę, bez wątpienia cechującą człowieka przywykłego do rozkazywania. Nagle ogarnęła ją instynktowna niechęć. Ten facet działał jej na nerwy. Nie wzbudzał sympatii. Był zbyt arogancki, zadufany w sobie, a zarazem emanował męskim urokiem, który wzbudził w niej dziwną RS
8 tęsknotę. Odruchowo mocniej przytuliła małą Fleur. Dziecko głośno krzyknęło, wyrażając niezadowolenie. Mężczyzna, który właśnie zrównał się z nimi, posępnymi, ciemnymi oczyma spojrzał na Mariellę. Zadrżała, bo pod jego wzrokiem poczuła się nagle bezbronna. Nie tyle rozbierał ją wzrokiem, co zaglądał do duszy. Uświadomiła sobie, że przez dłuższą chwilę obserwował jej twarz, a raczej patrzył prosto w oczy. Minę miał pogardliwą i sprawiał wrażenie rozgniewanego. Fleur znowu krzyknęła. Natychmiast zmierzył ją spojrzeniem, obserwował przez chwilę i znów popatrzył na Mariellę, jakby chciał coś sprawdzić. Nie wiedzieć czemu twarz jego przybrała wyraz jawnej pogardy, a usta zacisnęły się w ponurym grymasie. Mariella poczuła, że rumieni się z oburzenia. Jak śmiał patrzeć na nią w ten sposób? Nie dbała o to, kim jest ten ważniak. Kiedyś wyobrażała sobie, że tak właśnie ojciec spojrzał na matkę, nim odszedł, zostawiając ją w beznadziejnej sytuacji. Mariella dobrze pamiętała, jak trudno im było związać koniec z końcem, zanim kochający i dobry ojczym wyciągnął je z biedy oraz poniżenia, w którym dotąd żyły. Niewielka grupa mężczyzn równie szybko i cicho jak przedtem minęła hol i zniknęła jej z oczu. Osobliwe i dość pretensjonalne widowisko, uznała w duchu Mariella, gdy odnalazła wreszcie kierowcę czekającego na nią cierpliwie. Łaskawie pozwoliła zaprosić siebie i Fleur do luksusowej, klimatyzowanej limuzyny. RS
9 Beach Club Resort zapewniał standard wyższy niż inne pięciogwiazdkowe hotele. Do takich wniosków doszła Mariella, gdy kilka godzin później skończyła zwiedzanie swego nowego lokum. Bungalow, w którym ją umieszczono, miał dwie obszerne sypialnie, małą kuchenkę, salon, wydzielony taras z jacuzzi, lecz największe wrażenie zrobiły na niej starania kierownictwa, żeby zadbać o wszelkie potrzeby niemowlaka. W sypialni umieszczono spore łóżeczko, do łazienki wstawiono nowiutką wanienkę, w łazience obok kosmetyków i przyborów toaletowych dla pani były również wszelkie dziecięce akcesoria, a lodówka pękała w szwach od markowej żywności dla maluchów. Ale dopiero list od dyrektora Beach Club z informacją, że możliwe jest również przygotowanie świeżutkich posiłków dla maleńkiej klientki, sprawił, że Mariella całkiem się uspokoiła. Położyła spać Fleur, która zasnęła szybko i grzecznie, jakby leżała we własnym łóżeczku. Nadszedł czas, aby zadzwonić do Tani. Jej transatlantyk krążył po wodach Karaibów i Zatoki Meksykańskiej. - Ella, jak tam Fleur? - spytała natychmiast. - Śpi jak aniołek - zapewniła Mariella. - Dobrze zniosła lot. Wszyscy ją rozpieszczali. Co u ciebie? - Och, świetnie. Haruję... Co wieczór mam dwa występy i ani chwili dla siebie, ale płacą świetnie. Ella, muszę kończyć. Ucałuj ode mnie Fleur. Gdy Mariella przerwała połączenie i spojrzała na aparat, ogarnęło ją poczucie winy. Nie powiedziała Tani, że postanowiła spotkać się z jej kłamliwym adoratorem i wygarnąć mu prawdę w oczy. Siostra dość lekko- RS
10 myślnie poszła z nim do łóżka, ale z pewnością nie kłamała, mówiąc, że była w nim zakochana i wierzyła, że mają przed sobą wspólną przyszłość. Źle spała tej nocy. Śnił jej się arogancki mężczyzna, którego widziała na lotnisku. Znienawidziła go od pierwszej chwili, a zarazem fascynował ją i przyciągał do siebie z nieodpartą siłą. We śnie krążył wokół niej jak drapieżnik. Wzdrygnęła się oburzona, gdy rozpuścił jej włosy. Poczuła jego dłonie na swoich ramionach i przebiegł ją rozkoszny dreszcz. Chciała uciec, ale nie mogła się ruszyć z miejsca. A może wolała zostać i... Na pół rozbudzona wstała z łóżka i poszła do łazienki. Potrząsnęła głową, żeby przywrócić jasność myślom. Daremnie. Nadal była pod urokiem tamtego mężczyzny i elektryzującego dotknięcia jego rąk. Tamten sen obudził w niej uśpione pragnienia. Uznała, że potrzebuje zimnego natrysku, i weszła do kabiny prysznicowej. Zadrżała, gdy pierwsze krople chłodnej wody dotknęły rozpalonej skóry. Po chwili, odświeżona i uspokojona, sięgnęła po wielki ręcznik z miękkiej białej tkaniny. Spojrzała w lustro na swoje odbicie, na jasną skórę o perłowym połysku. Sprawiała wrażenie odprężonej, ale zdawała sobie sprawę, że wystarczy przymknąć oczy, żeby pod powiekami ujrzała znowu obraz swego prześladowcy. Mimo woli wyobrażała sobie, jak ten wysoki, cyniczny, bystry obserwator podchodzi, aby zerwać z niej ręcznik i wziąć jak swoją. Zła na siebie, osuszyła wilgotną skórę, uruchomiła wentylację i zajrzała do sypialni. Fleur spała spokojnie w swoim łóżeczku. Mariella poszła do kuchni, wyjęła z lodówki butelkę wody mineralnej i otworzyła ją. Dłonie tak jej drżały, że wylała trochę wody na blat. RS
11 Mariella i Fleur kończyły na tarasie przeciągające się śniadanko, gdy faksem przesłano wiadomość z pałacu księcia. Mariella przeczytała ją, marszcząc brwi. Jego Wysokość Said musiał niespodziewanie wyjechać, aby zająć się ważnymi sprawami państwowymi, i dlatego przez kilka dni będzie nieosiągalny. Przepraszał Mariellę za zmianę planów i prosił, żeby na jego koszt śmiało korzystała ze wszelkich wygód i uroków Beach Club. Obiecał skontaktować się zaraz po powrocie i ustalić nowy termin spotkania. Mariella starannie nacierała kremem przeciwsłonecznym drobne ciałko uradowanej i wiercącej się Fleur. Pochyliła się i ucałowała maleńki brzuszek. Nagle przyszło jej do głowy, że nadarza się idealna sposobność, żeby odszukać ojca dziewczynki. Miała przecież jego adres. Wystarczy jedynie wezwać taksówkę i pojechać tam na rekonesans. Kate miała rację, gdy mówiła, że luty w Zuranie jest wyjątkowo przyjemny. Gdy Mariella pół godziny później wyszła na słońce, rozkoszowała się ciepłem i piękną pogodą. Wybrała się do Zuranu w interesach, a nie na wakacje, więc ubrała się skromnie, odpowiednio do okoliczności. Miała na sobie białe lniane spodnie i jasną tunikę z długimi rękawami. Pokazała kopertę z adresem szejka taksówkarzowi, który uśmiechnął się i kiwnął głową. - Dojedziemy tam za trzy kwadranse - powiedział. - Ma pani sprawę do szejka? - zagadnął przyjaźnie. Mariella zdążyła się już przekonać, jak serdeczni i życzliwi są mieszkańcy Zuranu, więc nie poczuła się dotknięta swobodnym tonem. - O tak! Trafił pan w dziesiątkę - odparła ubawiona. RS
12 - To sławny człowiek. Szanowany w swoim plemieniu. Ludzie uwielbiają go, ponieważ broni ich prawa do życia według dawnych zasad. Świetnie radzi sobie w interesach i ma ogromny majątek, lecz woli proste, spokojne życie na pustyni, jakie od wieków prowadzi jego lud. To bardzo dobry człowiek. Mariella zorientowała się od razu, że obraz nakreślony przez taksówkarza zdecydowanie różni się od wizerunku znanego z opowieści przyrodniej siostry. Tania poznała ukochanego w nocnym klubie. Mariella nie była zadowolona, że siostra tam pracuje. Była tam zatrudniona jako piosenkarka, ale lokal szczycił się głównie wdziękami zgrabnych i śmiałych tancerek. Sama Tania przyznawała otwarcie, że większość klienteli to panowie szukający mocnych wrażeń. Tania była ze swoim najdroższym przez cały rok, lecz Mariella ani razu nie usłyszała od niej, że przystojny szejk chętnie spędza wolne chwile na pustyni. Z tamtych opowieści wynikało za to jasno i wyraźnie, że jest typem playboya, co zapewne w jego przypadku było eufemizmem. Po czterdziestu minutach zatrzymali się przed imponującą białą rezydencją. Kierowca zapewnił, że trafili pod właściwy adres. Ogromna dwuskrzydłowa brama z kutego żelaza zagrodziła im drogę, ale jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawił się służący. Wyszedł z jednej z dwu oficyn stojących przy wejściu i podbiegł do auta. Mariella stanowczo zażądała widzenia z szejkiem. - Przykro mi, ale pan jest nieobecny - powiedział odźwierny. - Przebywa obecnie w oazie i zostanie tam przez jakiś czas. RS
13 Mariella nie przewidziała takich komplikacji. Fleur obudziła się i zaczęła marudzić. - Czy zechce pani zostawić wiadomość? - zapytał uprzejmie służący. Mariella z ponurą miną uznała w duchu, że tego rodzaju wiadomości, jakie miała oznajmić szejkowi, lepiej przekazywać osobiście. Podziękowała służącemu i poleciła kierowcy wrócić do hotelu. - Jeśli pani chce, znajdę chętnego, który zawiezie panią do tej oazy - zaproponował. - Wie pan, gdzie to jest? - zapytała. Wzruszył ramionami. - Pewnie! Ale trzeba mieć samochód terenowy z napędem na cztery koła, bo szlak zasypany jest piaskiem. - Mogłabym sama tam dojechać? - zaciekawiła się Mariella. - Chyba tak. To zajmie dwie, może trzy godziny. Opisać pani trasę? Mariella uznała, że to dobry pomysł. Taniej będzie, jeśli wynajmie samochód i sama usiądzie za kierownicą zamiast dodatkowo wynajmować kierowcę na cały dzień. - Bardzo proszę - odparła. Mariella starannie przejrzała wszystkie bagaże, które miały być zapakowane do dżipa. Recepcjonista Beach Club zapewnił, że w czasie podróży nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo. Zadbał również o przygotowanie auta do drogi. Dla Fleur przygotowano odpowiedni fotelik. Poinformowano ją, że dotrze do celu za trzy godziny; może za cztery, jeśli zatrzyma się, aby zjeść obiad w innej oazie, znanej jako miejscowość wypoczynkowa. Pracownicy Beach Club radzili jej tak RS
14 zrobić, lecz na wypadek gdyby zdecydowała inaczej, w bagażniku był kosz piknikowy z suchym prowiantem. Gdyby nie inny powód wyjazdu, mogłaby czuć się jak dzielna podróżniczka rozpoczynająca odkrywczą wyprawę. Dżip wynajęty z wypożyczalni Beach Club jak wszystko w tym hotelu okazał się nieskazitelnie czysty. W środku był nawet telefon komórkowy. Na drodze, dobrze oznakowanej, utwardzonej i gładkiej Mariella poczuła się pewnie i świetnie sobie radziła, siedząc za kierownicą. Położona na uboczu oaza, w której przebywał szejk, znajdowała się w pobliżu góry Agir. Lekki wiatr, który zerwał się, gdy Mariella opuszczała Beach Club, po godzinie przybrał na sile i teraz był już tak mocny, że ciskał pył i piasek na auto oraz zasypywał drogę. Mikroskopijne drobiny wciskały się nawet do wnętrza samochodu, chociaż starannie zamknęła szyby. Wkrótce zjechała z ubitej drogi na dobrze oznakowany pustynny szlak. Odetchnęła z ulgą, gdy dotarła do oznaczonej na mapie beduińskiej wioski. Trafiła na dzień targowy, więc był tłok i dlatego jechała wolno za karawaną wielbłądów dostojnie kroczących przez osadę. Przyspieszyła dopiero, gdy minęła ostatnie domy. Postanowiła sobie, że za pół godziny zatrzyma się na posiłek, nawet gdyby nie zdążyła dojechać do kolejnej oazy zaznaczonej na mapie. W takim wypadku zamierzała wraz z Fleur urządzić piknik w samym środku pustyni. Zdziwiła ją wysokość piaszczystych pagórków zwanych diunami. Przyglądała się im, zdumiona i trochę wystraszona. Przypominały RS
15 łańcuchy górskie. Nie mogła jednak dłużej podziwiać krajobrazu, bo Fleur obudziła się i gaworzyła. Mariella wyłączyła radio, wsunęła do odtwarzacza kasetę z jej ulubionymi kołysankami i śpiewała do wtóru. W turystycznej oazie, gdzie miała zatrzymać się na obiad, powinna być o pierwszej, a tymczasem minęła już druga. Nikła chmura niesionego wiatrem piasku zasnuła niebo, które przybrało rudozłote zabarwienie. Gdy Mariella wjechała na kolejną diunę i ujrzała za nią tylko bezmiar piasku, ogarnęła ją panika. Z takiej wysokości powinna zobaczyć upragnione osiedle. Pełna obaw sięgnęła po telefon komórkowy, uznając, że w takim położeniu najrozsądniej będzie wezwać pomoc, lecz daremnie wybierała kolejne numery wpisane do pamięci. Słyszała tylko statyczny szum. Zatrzymała auto i wyjęła swoją komórkę, ale i tym razem czekało ją przykre rozczarowanie. Niebo jeszcze bardziej pociemniało, a wiatr z taką siłą uderzał w samochód, że chwilami kolebał nim na boki. Fleur, wyczuwając zaniepokojenie cioci, zaczęła płakać. Była głodna i zapewne należało jej zmienić pieluszkę. Mariella miała wszystko pod ręką, więc machinalnie zajęła się niemowlakiem, próbując znaleźć jakieś wyjście z trudnej sytuacji. To niemożliwe, żeby się zgubiła. Auto miało wbudowany kompas, a poza tym otrzymała szczegółowy opis trasy i skrupulatnie się go trzymała. W takim razie dlaczego nie dotarła do turystycznej oazy? Fleur zjadła łapczywie swój obiad, ale Mariella straciła apetyt. Gdy zaczynała wpadać w panikę, nagle ujrzała karawanę. Rząd wielbłądów RS
16 wyłonił się z chmury piasku i zmierzał w jej stronę. Prowadził je poganiacz ubrany w szeroką tunikę. Odetchnęła z ulgą, uruchomiła silnik i ruszyła ku niemu. Z powagą i wyszukaną uprzejmością wyjaśnił, że przegapiła boczną drogę prowadzącą do osady, bo w tumanach piasku niełatwo ją dostrzec. Mariella wy- straszyła się, gdy dodał, że z powodu nagłego pogorszenia pogody turystów ostrzegano, żeby wrócili do miasta, bo dalszy pobyt na pustyni stanowi dla nich poważne zagrożenie, ale skoro zajechała tak daleko, zamiast zawrócić, powinna jak najszybciej dotrzeć do oazy szejka. Opisał trasę i pokazał, jak prowadzić, kierując się wskazaniem kompasu. Podziękowała i zgodnie z jego radą ruszyła, raz po raz sprawdzając, czy zachowuje właściwy kierunek. Wspinała się na niezliczone diuny, aż wreszcie ujrzała w oddali potężną górę majaczącą niewyraźnie wśród tumanów piasku. Dochodziła czwarta i robiło się coraz ciemniej, więc przestraszona dodała gazu. Kiedy opuszczała hotel, przez myśl jej nie przeszło, że podróż może się okazać ryzykowna. Teraz wyrzucała sobie, że powinna siedzieć w przytulnym bungalowie, ale przynajmniej cel podróży miała już w zasięgu wzroku. Minęła jeszcze godzina, nim, lawirując między wydmami, nareszcie wjechała na skalne podłoże u podnóża góry. Oaza leżała w głębokim wąwozie o ścianach tak wysokich, że Mariella zadrżała, zagłębiając się w ich cień. Kto by pomyślał, że były narzeczony siostry lubuje się w takich miejscach. Czy jego pustynna willa jest równie okazałą jak miejska rezydencja? Mariella zastanawiała się nad tym, wypatrując oazy leżącej u RS
17 przeciwległego wejścia do wąwozu. Okolica piękna i odludna, z pewnością mało kto ją odwiedza, pomyślała, widząc palmowy krąg rozświetlony ostatnimi promieniami zachodzącego słońca. Zahamowała i wysiadła z samochodu, osłaniając dłonią oczy. Rozejrzała się wokół. Gdzie ta willa? Zobaczyła tylko obszerny namiot mieszkalny we wschodnim stylu, niewątpliwie wygodny, ale gdzie mu tam do kosztow- nego pałacu. Czyżby ponownie zabłądziła? Fleur zaczęła płakać ze złości, głodu i zmęczenia. Mariella zareagowała natychmiast. Przez wzgląd na małą trzeba się tu zatrzymać. Ostrożnie jechała wyboistą drogą usianą skalnymi odłamkami, która bardziej przypominała suche koryto rzeki niż wytyczony trakt. Piasek nawiewany z pustyni zasypywał kamienie i rzadką trawę. Kilka metrów od namiotu stał dżip, więc Mariella zaparkowała obok niego. Ze środka namiotu wyjrzał jakiś mężczyzna. Zapewne usłyszał warkot silnika. Gdy szedł pod wiatr, trzepocąca szata przylgnęła do torsu i nóg, ujawniając wspaniałą muskulaturę. Mariella wstrzymała oddech, zaskoczona własną reakcją, bo na widok nieznajomego odżyły tłumione kobiece fantazje. Odwrócił głowę i spojrzał na nią, a wtedy ziemia omal nie usunęła się jej spod nóg. To jego widziała w porcie lotniczym. I we śnie. RS
18 ROZDZIAŁ DRUGI Mężczyzna w mgnieniu oka chwycił klamkę dżipa, otworzył drzwi i zawołał gniewnie: - Do diabła! Kim jesteś, kobieto? Zapomniał o uprzejmości i formach grzecznościowych, patrząc z jawną pogardą w jej oczy. Spojrzenie miał ostre, minę ponurą. - Chcę rozmawiać z szejkiem Xavierem Al Agirem - odparła zaciekawiona Mariella, nie odwracając wzroku. Twarz jej przybrała równie pogardliwy wyraz. - Ach tak? O czym? Był szorstki, niemal grubiański. Nic dziwnego. Czegóż mogła oczekiwać, biorąc pod uwagę swoje dotychczasowe obserwacje... oraz sen. - To moja sprawa. Pilnuj swego nosa! - odcięła się ze złością. W tej samej chwili Fleur zaniosła się płaczem. Mężczyzna zajrzał do auta i zapytał z niedowierzaniem: - Przywiozłaś tu dziecko? Odraza i gniew słyszalne w jego głosie dotknęły ją bardziej od kłujących ziaren piasku, które wiatr ciskał w twarz. - Co ci strzeliło do głowy? - pieklił się nieznajomy. - Słyszałaś prognozę pogody? Niedawno podany został komunikat stanowczo nakazujący turystom powrót do hotelu z powodu burzy piaskowej! Czerwona ze złości Mariella przypomniała sobie, że wyłączyła radio, bo puściła taśmę z ulubionymi kołysankami Fleur. RS
19 - Przybyłam nie w porę - odparła sarkastycznie, żeby ukryć niepokój. - Proszę mi tylko wskazać drogę do oazy Istafan, a wtedy... - To tutaj - przerwał oschle. Aha. W takim razie... - Chcę się widzieć z szejkiem Xavierem Al Agirem - powtórzyła. - Powiedziano mi, że tu jest. - Po co chcesz się z nim spotkać? Mariella miała dość tej indagacji. - To nie twoja sprawa! - odparła bez zastanowienia. Z obawą myślała o powrocie do miasta i wygodnego hotelu. Co napadło takiego bogacza jak szejk, żeby wlec się na odludne pustkowie i spędzać czas z tym aroganckim... drapieżnikiem w ludzkiej skórze. - Och, sądzę, że wszystko, co odnosi się do Xaviera, bez wątpienia mnie dotyczy - padła zgryźliwa odpowiedź. Mariella nie była pewna, co sprawiło, że doznała olśnienia. Porażona odkryciem, spojrzała w oczy swemu rozmówcy, popatrzyła na jego usta, a potem znów napotkała jego wzrok. Poczuła zimny dreszcz, gdy stało się dla niej jasne jak słońce, kto przed nią stoi. - Nie mam chyba do czynienia z szejkiem... ? - głos jej drżał, zdradzając, że nie jest o tym przekonana. Czyżby to był kochanek siostry... i ojciec Fleur? Dlaczego na samą myśl o tym ogarnęły ją lęk oraz gorycz? - Rozmawiam z szejkiem, prawda? - powiedziała słabnącym głosem. Krótkie, lekceważące skinienie głową, które musiało jej starczyć za odpowiedź, nie budziło wątpliwości. RS
20 Odwróciła się do niego plecami i ostrożnie wyjęła Fleur z dziecięcego fotelika. Gdy tuliła małą i całowała jasną główkę, twarz jej złagodniała i promieniała miłością. - Oto Fleur - oznajmiła z naciskiem, patrząc mu prosto w oczy. - Dziecko, którego nie chcesz uznać ani utrzymywać. Poznała od razu, że jest zaskoczony, choć szybko ukrył to przed nią. Zrobił krok do tyłu, więc pomyślała, że każe jej się wynieść. Sama chętnie zwiałaby gdzie pieprz rośnie. Ten mężczyzna, a także okoliczności i miejsce ich spotkania różniły się bardzo od scenariusza, na który była przygotowana. Oboje byli zbici z tropu i wytrąceni z równowagi. Mimo wszelkich starań Mariella nie potrafiła sobie wyobrazić tego mężczyzny jako bywalca nocnego klubu, w którym śpiewała Tania. Odludne miejsce budziło w niej artystyczne tęsknoty. Żałowała, że nie ma w samochodzie malarskich przyborów. A jej sytuacja... Na miłość boską, to się nie mieści w głowie! Przecież stał przed nią kochanek siostry, ojciec Fleur! Wspomnienia z przeszłości kładące się cieniem na jej dorosłym życiu nabrały znów wyrazistości, budząc obawy. Nie chce być taka jak matka, nie pozwoli sobie nigdy na poczucie bezradność wobec mężczyzny, który mógłby ją unieszczęśliwić. Można się zarazić skłonnością do kochania nieodpowiednich mężczyzn, ale nie słyszała dotąd, żeby ta przypadłość była dziedziczna. - Zabieraj się stąd! RS
21 Ach tak? Bardzo chętnie! Jedną ręką chwyciła kierownicę, drugą zatrzasnęła drzwi. Błyskawicznie uruchomiła silnik i ze złością wrzuciła wsteczny bieg. Koła buksowały, sypał się spod nich piasek. Usłyszała głośny łomot. Xavier walił pięściami w drzwi. Zerknęła w okno i zobaczyła wyraz niedowierzania na jego wykrzywionej złością twarzy. Zorientowała się, że koła na dobre utknęły w wirującym piasku, więc natychmiast zgasiła silnik. Upokorzona i rozzłoszczona własną bezsilnością uznała, że jeśli ten gbur życzy sobie, aby odjechała, będzie musiał ją popchnąć. Ledwie ucichły odgłosy silnika, otworzył drzwi i spytał gniewnie: - Co ty wyprawiasz, do jasnej cholery? - Kazałeś mi się stąd zabierać! - przypomniała mu, równie wściekła Mariella. - Chciałem, żebyś wyszła z samochodu, a nie... -Zaklął, a potem ku jej ogromnemu zaskoczeniu odpiął pasy, objął ją w talii tak mocno, że nie mogła złapać tchu, i wyciągnął z auta. Stali teraz blisko jak w tamtym śnie. - Puść mnie! - zażądała zduszonym głosem, próbując go odepchnąć. - Łapy przy sobie! Nie dotykaj mnie! - Łapy przy sobie? Dopiero kiedy oboje stanęli na piasku, uświadomiła sobie, jak wysoko musi zadzierać głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. - Z tego, co wiem, mało kto słyszy z twoich ust takie słowa. RS
22 Mariella odruchowo uniosła ramię, żeby ukarać go w sposób dobrze znany kobietom i stary jak świat, lecz w tej samej chwili zatrzymał jej rękę, chwytając nadgarstek. W jego oczach ujrzała groźny błysk, gdy zacisnął palce jeszcze mocniej. - Cholerna kocica! - warknął. - Spróbuj tylko naznaczyć mi twarz pazurami, a obiecuję, że pożałujesz tego. - Po chwili dodał tonem nie znoszącym sprzeciwu: - Dziś wieczorem nie dasz rady stąd wyjechać. Zapowiadają tak silną burzę, że w połowie drogi piasek zasypie samochód, grzebiąc cię żywcem. Mała strata, ale przez wzgląd na dziecko... Dziecko... Fleur! Mariella biła się z myślami. Nie mogła zostać w tej dziczy z takim... niebezpiecznym osobnikiem, ale z drugiej strony zdrowy rozsądek podpowiadał, że nie ma innego wyjścia. Terenowe auto było już zasypane piaskiem do połowy kół. Czuła go w ustach, lepił się do skóry. Fleur znowu płakała. Mariella natychmiast odwróciła się do małej, lecz Xavier był szybszy i wziął ją na ręce. W jego objęciach wydawała się taka drobniutka. Mariella wstrzymała oddech. Xavier był ojcem, więc musi coś do niej czuć, prawda? Niech to będą wyrzuty sumienia, poczucie winy, cokolwiek... Istotnie przyglądał się małej, ale zachował kamienną twarz. - Ma włosy podobne do twoich - powiedział do Marielli i dodał ponuro: - Wichura się wzmaga. Musimy wejść do namiotu. A ty dokąd? - spytał, gdy odwróciła się ponownie w stronę auta. - Muszę zabrać jej rzeczy - wyjaśniła, ale znieruchomiała, słysząc podniesiony głos i arogancką odpowiedź: RS
23 - Zostaw! Potem wszystko przyniosę. Mariella nie sądziła, że podmuchy wiatru mogą być tak silne. Miała wrażenie, że miliony szklanych igieł ranią jej skórę. Kiedy schroniła się w namiocie, bolały ją mięśnie nóg, bo z trudem brnęła wśród szalejącego piasku. Natychmiast zorientowała się, że namiot jest obszerniejszy, niż jej się z początku wydawało. Środkowa część wyłożona była dywanami i umeblowana niskimi sofami oraz drewnianymi kuframi. Przykrywały je barwne kobierce. Na stolikach z kunsztownie rzeźbionego drewna stały lampy oliwne i świece. W ich blasku Mariella zobaczyła dwie zaciągnięte kotary podtrzymywane grubym złocistym sznurem; zasłaniały pewnie wejście do innego pomieszczenia. - Muszę nakarmić Fleur i przebrać ją - oznajmiła krótko. - Chcę także zadzwonić do Beach Club i powiedzieć, co się stało. - Chcesz telefonować w czasie takiej burzy? Miałabyś szczęście, gdyby udało ci się z aparatu stacjonarnego. O używaniu komórki nie ma co marzyć. A jeśli chodzi o dziecko... - To jest Fleur! - poprawiła go rozzłoszczona. -Znasz prawdę, ale nie chcesz jej przyjąć do wiadomości, zgadłam? W takim razie pozwól, że ci powiem... - Najpierw mnie wysłuchasz. Każdy może być ojcem tego dziecka! Współczuję małej, bo ma bezpruderyjną matkę, która chętnie puszcza się z każdym, który wpadnie jej w oko. Postawmy sprawę jasno: nie dam się szantażować i nie zamierzam teraz płacić za uniesienia, które niewiele są RS