Wesele na pustyni
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Edward stał na środku salonu i z uśmiechem na
ustach obracał na palcu koronkowe majteczki, a raczej
trzy połączone ze sobą cienkie paseczki. Pytająco
uniósł do góry ciemną brew i zaczepnie spojrzał na
niewielkiego wzrostu blondynkę, która wyglądała
teraz jak mała, speszona dziewczynka.
- Czy przypadkiem czegoś nie zgubiłaś?
Mówiono, że ma nieznośnie seksowny, aksamitny
głos. Często pytano go nawet, czy nie pracuje
przypadkiem w radiu. Odpowiedź na to pytanie
brzmiała naturalnie „nie", gdyż Edward de Cullen nie
musiał oddawać się tego typu zajęciom w celach
zarobkowych, a to dlatego, że posiadał ogromny
majątek. Tylko raz
zdecydował się wykorzystać atuty swojej urody -
piękną, nieco smagłą twarz i prężne, muskularne ciało.
Miał wtedy siedemnaście lat i sporo zarobił za reklamę
wody po goleniu. Później odrzucił wiele lukratywnych
ofert, które spłynęły do niego po tym dużym
medialnym sukcesie, wprowadzając tym samym w
osłupienie cały świat reklamy. Zamiast tego wolał zająć
się biznesem i zainwestował zarobione przez siebie
pieniądze w agencję nieruchomości, która rozrosła się
do prawdziwego imperium, jednego z największych na
świecie.
- Czyżbyś już stracił zainteresowanie dla naszych
dawnych igraszek? - spytała cicho blondynka, z
filuternym uśmiechem.
Ale twarz Edwarda nawet nie drgnęła. Nie
zamierzał się uśmiechać. Był po prostu zły na tę
kobietę. Nie sądziła chyba, że od zeszłego roku, kiedy
zakończyli romans, nic się w jego życiu nie zmieniło?
Że zatrzymał się w miejscu i czekał przez długie
miesiące na to, kiedy ona się znowu zjawi, by mogli
zacząć wszystko od nowa?
Chciała się umówić, żeby pogadać, nadrobić
zaległości, jak się wyraziła. Tak przynajmniej
twierdziła, kiedy rozmawiali przez telefon. A tu nagle,
dosłownie w parę minut po wejściu do jego
luksusowego paryskiego apartamentu, dostrzega na
wypolerowanym parkiecie salonu najbardziej intymną
część kobiecej garderoby. Niechcący zgubiła majteczki?
Wykrzywił twarz w sarkastycznym uśmiechu. Byłe
kochanki potrafią być czasami naprawdę wyjątkowo
przebiegłe, ale i nużące zarazem.
Bo czy istnieje coś mniej ekscytującego, aniżeli myśl o
seksie z kobietą, którą się już raz przetestowało?
Wprawdzie gdy wczoraj zadzwoniła z propozycją
spotkania, chęt- nie na nią przystał, bo w końcu od ich
rozstania upłynął już cały rok. Sądził, że będzie ich
stać na normalną, kulturalną rozmowę, na to, żeby się
zwyczajnie spotkać i wypić kawę lub drinka, jak
zasugerowała. Ale od pierwszej chwili zauważył, że
ona zachowuje się w stosunku do niego raczej niezbyt
naturalnie. Od razu dostrzegł ten charakterystyczny
błysk pożądania w jej oczach. Od początku spotkania
próbowała z nim flirtować. Szybko się domyślił, czego
tak naprawdę chce, ale nie spodziewał się
aż takiej determinacji. Westchnął ciężko. Że też
niektóre kobiety nigdy nie mogą sobie odpuścić!
- Nasze dawne igraszki były i minęły. Nie sądzisz,
że wyczerpaliśmy już wszelkie możliwości w tej
materii i to rok temu? Ale muszę przyznać, że podjęłaś
odważną próbę ponownego uwiedzenia mnie, cherie. -
Uśmiechnął się z przekąsem. - Myślę, że powinnaś
spróbować tych igraszek z innym mężczyzną, który
będzie w stanie cię docenić, tak jak na to zasługujesz.
- Ależ Edward, co ty ...
Nie pozwolił jej dokończyć.
- Czy nie wspominałaś coś o samolocie, który
koniecznie musisz jeszcze dziś
złapać?
Przez moment na jej twarzy widoczne było
zdumienie. Jakby nie mogła uwierzyć, że jej były
kochanek tak lekkomyślnie odrzuca taką cudowną
okazję uprawiania z nią seksu. Zaproponowała mu to
bez słów, a on mówi jej, żeby biegła na samolot. Nie
brakowało jej inteligencji, więc szybko dotarło do niej,
co chciał jej przez to powiedzieć. Czasami lepiej jest,
gdy pewne rzeczy pozostają do końca nienazwane.
Dzięki temu można się rozstać z nienaruszonym
poczuciem godności.
Wzruszyła więc ramionami, wyjęła mu z ręki
swoje stringi i zaczęła je powoli wkładać. Lekko
uniosła przy tym spódniczkę z czystego jedwabiu i
Edward nagle poczuł, że jego postanowienie nie jest
już aż tak nieugięte. Co więcej, byłby skłonny zmienić
zdanie na temat igraszek z tą seksowną blondynką. A
warunki do igraszek były wręcz znakomite. Na końcu
korytarza znajdowała się sypialnia, a w niej ogromne,
wygodne łoże ze świeżutką, pachnącą satynową
pościelą i wspaniałym
widokiem na Sekwanę. Edward de Cullen był
właścicielem całego budynku, w którym znajdowały
się praktycznie same biura. On zaś zajmował
luksusowy apartament na ostatnim piętrze, z którego
największy pokój stanowiła sypialnia. To przede
wszystkim dlatego, jak tłumaczył swoim znajomym,
że spotkania biznesowe przeciągały się często do
późnej nocy i musiał mieć jakieś miejsce, gdzie
mógłby się zdrzemnąć. A za hotelami szczególnie nie
przepadał. W mieście jednak mówiono, że zabawia się
tam z kobietami, i dzięki tym plotkom zyskał sobie
opinię niezmordowanego kochanka. Generalnie był
mężczyzną o dużym apetycie na dobra tego świata i
kiedyś ciężko pracował po to właśnie, by teraz móc
sobie pozwolić na wszystko, na co miał ochotę.
Odwrócił się, by spojrzeć przez okno. Na dole
rozpościerał się wspaniały widok na rzekę. Po tafli
wody, w której odbijały się światła miasta, wolno
sunęły kolorowe stateczki z turystami. Nie znał nikogo,
kto nie byłby oczarowany Paryżem. Także i jego dusza
była na wskroś przesiąknięta atmosferą tego miasta,
które fascynowało go bardziej niż kiedykolwiek
jakakolwiek kobieta. Nagle zmarszczył
brwi, gdyż zdał sobie sprawę, że dawno już, jak na
jego możliwości, nie trzymał w ramionach kobiety.
Dlaczego więc chciał odrzucić tak kuszącą
propozycję? Może dlatego, że przyszłoby mu to zbyt
łatwo? A nigdy nie przepadał za rzeczami, które
przychodziły mu bez najmniejszego trudu, żeby nie
powiedzieć, same wchodziły w rece
- A więc, jak sądzę, już nigdy więcej cię nie
zobaczę? - zapytała blondynka. Powoli
odwrócił się w jej stronę. Nie był zaskoczony,
właściwie zawsze
wyglądało to podobnie, niezależnie od tego, jak
piękne, utalentowane i inteligentne były jego kochanki.
Nowe wyzwanie zawsze było prawdziwą pokusą i
podejmował je bez wahania, ale równie szybko
zaspokajał swój apetyt. Gdy raz już coś zdobył,
natychmiast szukał nowego wyzwania.
- Kto wie, cherie - odparł, wzruszając ramionami. -
Zdarza mi się dość często być w Nowym Jorku, a więc
może zjemy razem kolację, gdy zawitam tam kolejny
raz.
Stali tak, wpatrując się w siebie, i oboje
doskonale zdawali sobie sprawę, że widzą się po raz
ostatni.
Ale czego ona właściwie oczekiwała? Przygryzła
lekko dolną wargę.
- No tak, zapomniałam, że jesteś zwykłym draniem
- rzuciła bez agresji.
- Doprawdy? Jestem draniem? - odrzekł lekko,
jednak nic więcej nie powiedział, bo zadzwonił
telefon. - Qui? - zaczął po francusku.
Niespodziewanie dzwoniła jego asystentka.
- Tu na dole jest ktoś, kto chciałby się z tobą
zobaczyć.
- Jak to, tak bez uprzedniego umówienia się?
- Nie przepadał za takimi niespodziankami i z
góry był nieufny. - Mam nadzieję, że to nie jakiś
cholerny dziennikarz - żachnął się.
Budynek, w którym znajdował się jego apartament,
był w ostatnim czasie pod nieustannym obstrzałem
dziennikarzy. A dokładniej mówiąc, od momentu, kiedy
w jednym z najlepiej sprzedających się francuskich
dzienników o nazwie „Bonjour", zamieszczono jego
zdjęcie, na którym stoi na balkonie i zapina stare,
wyblakłe dżinsy. Jak się okazało, masowo ściągały je z
Internetu kobiety będące jego fankami. Sprawa
wylądowała już zresztą w sądzie za naruszenie
prywatności.
- Nie, to nikt z prasy - odpowiedziała asystentka.
- Więc czego on chce?
- To nie on, lecz ona i nie poinformowała
mnie, czego od ciebie chce. Powiedziała tylko,
że musi pomówić z tobą osobiście.
- Ach tak - zdziwił się . - A czy ja ją znam?
- Powiedziała, że nie.
- Rozumiem - kiwnął głową. Fakt, że asystentka
nie odesłała jej z kwitkiem, mówił sam za siebie.
Zatrudniał bowiem wyłącznie takich ludzi, których
instynktowi mógł zaufać. Raz jeszcze spojrzał na
blondynkę, która wciąż stała nadąsana w tym samym
miejscu. Jak, do licha, miał się jej pozbyć? Cała
nadzieja w tej kobiecie, która czekała na dole.
- Powiedz jej, żeby zaczekała - poprosił. - Zaraz
zejdę na dół, jak tylko tutaj skończę...
- Więc spotykasz się z kimś? - zapytała
podejrzliwie blondynka. - No oczywiście, że tak - sama
odpowiedziała na swoje pytanie. - Jak mogłam być taka
głupia i sądzić, że po roku wciąż jeszcze jesteś wolny i
może nawet na mnie czekasz? Łudziłam się, że
moglibyśmy spróbować raz jeszcze...
- Nigdy ci niczego nie obiecywałem, Emmily.
Nie przypuszczałem nawet, że nasze rozstanie może
stanowić dla ciebie jakiś problem.
- Bez przesady, mój drogi, być może nie tego się
spodziewałam, ale żeby od razu problem... Sądzę, że
problemem, jesteś ty sam dla siebie. Żegnaj i dzięki za
pamięć.
Emmily wyszła na korytarz z wysoko uniesioną
głową, a po chwili usłyszał windę. Czy postąpił
niehonorowo? Nie, pomyślał, niehonorowo postąpiłby
wówczas, gdyby dziś skorzystał z jej propozycji, a
potem ją odesłał. Niejeden facet zrobiłby tak i, co
więcej, nazwałby go głupcem, że nie skorzystał z takiej
okazji. Ale Edward był ostrożny i bardzo skrupulatnie
dobierał sobie kochanki. Przy wyborze kierował się
zawsze dwiema zasadami: po pierwsze musiały się
odznaczać wyjątkową urodą, a po
drugie niewielkim zaangażowaniem emocjonalnym.
Zawsze od początku jasno stawiał sprawę: nie jest
zainteresowany ani miłością, ani małżeństwem. Jak do
tej pory, miał tylko niewielkie doświadczenie w
miłości, a już na pewno nie zamierzał je zdobywać w
celu zawarcia małżeństwa. Powtarzał zawsze, że biada
tej, która będzie próbowała zmienić jego nastawienie.
Energicznym ruchem odgarnął do tyłu włosy.
Czuł, że fala podniecenia, którą wywołała w nim
Emmily, powoli opada. Za chwilę poprosi swoją
asystentkę, żeby zrobiła mu dobrą kawę, a potem
wysłucha, co ma do powiedzenia kobieta, która tak
niespodziewanie zjawiła się tu dzisiaj. Poniekąd
pomogła mu w szybkim pozbyciu się Emmily, a więc
zasłużyła sobie, żeby ją przyjął. A potem, zanim uda się
na kolację, weźmie długi, gorący prysznic.
Uśmiechnął się do swego odbicia w lustrze i
pomyślał: czy wolność nie jest najpiękniejszą rzeczą
pod słońcem?
Isabella przycupnęła na rogu czerwonej sofy,
której kolor zdecydowanie kłócił się z kolorem jej
drogiego kostiumu. Nie zdążyła jeszcze przywyknąć do
noszenia tak eleganckich, żeby nie powiedzieć
ekskluzywnych, ubrań. Przez kilka ostatnich tygodni
przeszła przyspieszony kurs, jak odnaleźć się w
luksusie. Zakończył się on pobytem w starożytnym
pałacu i sądziła, że przepychowi, który tam panował,
już nic nie jest w stanie dorównać. Musiała jednak
przyznać, że przepych, jaki zobaczyła w biurach
Edwarda de Cullena, niewiele tamtemu ustępował.
Kremowe ściany w zestawieniu z
nadzwyczaj drogim i gustownym umeblowaniem
przypominały raczej pomieszczenia pałacowe niż
główną siedzibę dobrze prosperującej korporacji.
Lśniący pod sufitem żyrandol wyglądał na niezwykle
kosztowny, a nieco staroświeckie obrazy,
przedstawiające piękne, rasowe konie i nizinne
krajobrazy, nadawały temu miejscu nieco tradycyjny
charakter, ale także pierwiastek męski.
Bella pogładziła opuszkami palców swoją nową,
jedwabną spódniczkę. Wcale nie tak łatwo było się
przyzwyczaić do takiego delikatnego, miękkiego
materiału. Czuła dreszcz niepewności, mimo iż
wiedziała, że jest świetnie przygotowana do tego
spotkania. Generalnie przygotowanie było czymś w
ogóle najważniejszym, jeśli chciało się być uznanym i
dobrym prawnikiem. Można powiedzieć, że w innych
dziedzinach życia nie odniosła na razie
spektakularnych sukcesów, ale za to ciężko i wytrwale
pracowała nad tym, by stać się dobrym prawnikiem. Jej
umysł analizował jeszcze raz to, co wiedziała na temat
Edwarda de Cullena. Był znanym na całym świecie
biznesmenem, playboyem, a zarazem francuskim
symbolem seksu.
Krótko mówiąc, potężny człowiek z dwuznaczną
reputacją. Miał posiadłości w Paryżu, a także w
Londynie i w Nowym Jorku. Ostatnio spekulowano też,
że wkrótce rozkręci jeszcze jeden ogromny biznes,
oferując tanie przeloty z lotniska Orly w Paryżu. W
przypadku gdyby miało okazać się to prawdą, pewnie
nie będzie miał czasu przejąć się zbytnio wiadomością,
którą chciała mu przekazać, ani majątkiem, który dzięki
niej mógłby zyskać.
Drzwi windy otworzyły się i Isabella drgnęła
nieco nerwowo. Ale ku jej zdziwieniu nie ukazał się
w nich Edward de Cullen, lecz piękna blondynka,
która rzuciła jej niechętne spojrzenie. Coś
pomiędzy złością i zazdrością, choć Bella wyczuła
także nutkę sympatii.
Blondynka podeszła bliżej i powiedziała:
- Posłuchaj mojej rady, kochana, może i jest on
świetnym facetem, ale, wierz mi, mężczyzna taki jak
Edward de Cullen oznacza same kłopoty.
- Dziękuję, zapamiętam to sobie - odparła Bella i
uprzejmie się uśmiechnęła. Asystentka Cullena,
o kamiennym wyrazie twarzy, zmierzyła
blondynkę od
stóp do głów i wyglądało na to, że ma ochotę
wypchnąć ją na ulicę. Nie było jednak takiej
potrzeby, gdyż już po chwili blondynka zniknęła za
szklanymi drzwiami. I
wtedy Bella dostrzegła oburzone spojrzenie, które
posłała jej asystentka Edwarda . Wyrażało ono mniej
więcej tyle: „Czy możesz w to uwierzyć? Jak ona śmie
mówić takie rzeczy!". Bella uśmiechnęła się
porozumiewawczo. Nigdy nie mogła zrozumieć kobiet,
które pozwalały, aby mężczyźni mieli nad nimi
całkowitą władzę.
- Chyba pojawiłam się nie w porę? - powiedziała.
- Czyżby się pani tym przejmowała? - usłyszała za
sobą męski głos. - Przecież
weszła tu pani prosto z ulicy, bez uprzedzenia, i
zażyczyła sobie ze mną rozmawiać.
Isabella podniosła się ze skórzanej kanapy i
powoli się odwróciła. Otworzyła usta, żeby przeprosić
za to najście, ale nie była w stanie wypowiedzieć ani
słowa. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że ten już
niemal legendarny playboy musiał być szalenie
przystojny, ale, jak miała teraz okazję się przekonać, ta
opinia wcale nie była przejaskrawiona. Dosłownie
ugięły się pod nią kolana na widok Edwarda de
Cullena. Wrażenie, jakie na niej wywarł, zaskoczyło ją.
Wpatrywała się w niego z nieco głupawym wyrazem
twarzy. Można by pomyśleć, że nigdy wcześniej nie
widziała mężczyzny. I w pewnym sensie była to
prawda, bo nigdy wcześniej nie widziała takiego
mężczyzny.
Stał przed nią w lekkim rozkroku, z rękami
wsuniętymi w kieszenie. Wyglądał na najbardziej
pewnego siebie człowieka na świecie. Widziała
wcześniej wiele jego zdjęć i zdawała sobie sprawę, że
ma zmysłowe usta i uwodzicielskie spojrzenie, ale
nigdy nie spodziewała się, że jego fizyczna obecność
podziała na nią do tego stopnia obezwładniająco. Jego
oliwkowa karnacja wspaniale współgrała z jasnym,
świetnie skrojonym garniturem. Całości dopełniała
nieco ciemniejsza, jedwabna koszula i jedwabny
krawat. Wyglądał naprawdę niezwykle szykownie,
czego z pewnością świat oczekiwał od takiego
człowieka jak on, ale i tak to elegancie ubranie
wydawało się całkiem zbędne. Lepiej by było, gdyby
niczego nie miał na sobie. Zaszokowało ją, że mogła
coś podobnego pomyśleć, ale wciąż nie była w stanie
oderwać od niego
wzroku. Miał charyzmę, która była nie do odparcia.
Czuła się wprost zahipnotyzowana przez jego ciemne,
ogromne, a jednocześnie niespotykanie zimne oczy.
- Spodziewałbym się czegoś więcej niż tylko
milczenia od osoby, która wparowała tu bez
zapowiedzi i domagała się spotkania ze mną. -
Pożeranie mnie wzrokiem może sobie pani
zostawić na inne okoliczności, dodał w duchu.
Te słowa wyrwały Isabelle z osłupienia i
próbowała skupić myśli na tym, z czym tutaj przyszła.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że nachodzę pana
w dość niekonwencjonalny sposób - powiedziała z
silnym angielskim akcentem.
- Podejrzewam, że jest pani Angielką, mogłem
się tego domyślić, to takie typowe dla tego kraju.
Oferuje pani coś do sprzedaży?
Popatrzyła na niego zaskoczona. Czy naprawdę
wygląda na domokrążcę? W
tym stroju, który był wart tyle co jej miesięczna pensja?
- Nie - pokręciła głową.
Przez chwilę Edward zastanawiał się, czy już ją
gdzieś widział. Ale nie, tego był pewien. Zmierzył ją
jeszcze raz wzrokiem i, ku swemu zdziwieniu, nie
wiedział, do jakiej ją wrzucić szufladki. W jej
przypadku nie było to łatwe, choć nie potrafiłby
powiedzieć, co sprawiało, że była jakby inna od kobiet,
które znał. Czy to były rude włosy, przy których jej
skóra wydawała się biała jak śnieg? A może oczy? Z
pewnością najpiękniejsze, jakie kiedykolwiek widział.
Ogromne, o barwie najdroższych szmaragdów.
Była szczupła, ale miała bardzo kobiecą figurę:
zaokrąglone piersi, wąską talię i pięknie
wyeksponowane biodra. Wspaniale też prezentowały się
jej zgrabne, długie nogi i szczupłe kostki w butach na
wysokich obcasach. Przyłapał się niespodziewanie na
tym, że wyobraża sobie, jak oplatają jego ciało. Zaklął
w duchu, zły na siebie, że
nie wykorzystał przed chwilą nadarzającej się
okazji i nie zaspokoił swojego seksualnego
głodu.
- A nie słyszała pani o takim urządzeniu jak
telefon? - spytał sarkastycznie. - Nie przyszło pani na
myśl, żeby umówić się w taki właśnie sposób, jak
czynią to zwykle inni cywilizowani ludzie?
- Oczywiście, że tak, ale mam swoje powody, dla
których chciałam dotrzeć do pana w ten mniej
konwencjonalny sposób.
- Ach tak, to bardzo intrygujące.
W jej postawie i stosunku wobec niego było coś
dziwnego, coś, do czego nie był przyzwyczajony. Nie
potrafił tego jeszcze nazwać. Może chodziło o to, że
nie próbowała go uwodzić czy z nim flirtować, jak
robiły to inne kobiety.
- A z kim mam właściwie przyjemność? - zapytał.
Pod wpływem jego zimnego wzroku Bella nie
była już niczego pewna. Czuła tylko, że jego
magnetyzujące spojrzenie pozbawia ją zwykłej
zawodowej pewności siebie. A przecież to miało być
spotkanie biznesowe, wyłącznie biznesowe. Teraz
jednak obawiała się o swoje emocjonalne reakcje.
Wiedziała, że to, co ma zamiar mu powiedzieć, będzie
miało ogromny wpływ na jego życie, i to nie tylko
zawodowe, ale przede wszystkim osobiste. I właśnie
choćby z tego powodu ich spotkanie nie mogło mieć
charakteru wyłącznie biznesowego, nie wspominając
już o innych, bardziej przyziemnych przyczynach. To
co miała zamiar zakomunikować Cullenowi, miało na
zawsze zmienić jego życie, a już z całą pewnością jego
sposób myślenia. Musiała rozegrać to bardzo
ostrożnie, bo była w posiadaniu informacji o sile
dynamitu - dynamitu emocjonalnego. Nie chciała, żeby
ten dynamit wybuchł jej prosto w twarz. Wyciągnęła
rękę w jego kierunku i posłała mu energiczny,
zawodowy uśmiech. Miała nadzieję, że uda jej się
dzięki temu nieco zamaskować wrażenie, jakie na niej
wywarł.
- Nazywam się Isabella Swan.
- Isabelllll - powtórzył, rolując przez chwilę na
języku literę „l".
I nagle, ku jej zdziwieniu, po raz pierwszy to
zwykłe imię zabrzmiało nieprawdopodobnie
seksownie. Ujął po chwili jej dłoń i przesunął kciuk
nieco wyżej, by wyczuć, czy ma przyspieszony puls.
- Czy myśmy się już gdzieś poznali? - zapytał,
przymrużywszy oczy. - Choć nie wydaje mi się - dodał
po chwili - z pewnością nie zapomniałbym tak pięknej
twarzy.
Pięknej, pomyślała ze zdziwieniem Bella. Tak
by się nigdy nie określiła. Uwolniła swoją dłoń z
uścisku i odparła:
- Nic mi o tym nie wiadomo.
- Więc dlaczego pani tutaj jest? Ciągle waha się
pani, czy wyjawić mi cel tej wizyty, podczas gdy wielu
innych, będąc na pani miejscu, już dawno wszystko by
mi powiedziało, choćby z obawy, że zniecierpliwiony,
wyproszę za drzwi. Jestem doprawdy zaintrygowany,
panno Swan, a to, proszę mi wierzyć, rzadko mi się
zdarza.
Zabrzmiało to naprawdę arogancko, ale wiele
można było mu wybaczyć, patrząc w te jego
ogromne, piękne oczy, pomyślała.
Bella rzuciła krótkie spojrzenie jego asystentce,
która z wielkim zainteresowaniem przysłuchiwała
się ich rozmowie, choć starała się to za wszelką cenę
ukryć.
- Wolałabym, żebyśmy porozmawiali na
osobności - zwróciła się niego. A to niby co
ma znaczyć? Edward był oburzony. Czyżby
sądziła, że uroda
pozwala jej ustalać reguły gry?
- Na osobności? Można zrozumieć to tak, jakby
przyszła pani po to, żeby na przykład ustalić
ojcostwo - zakpił.
- A może jest tu pani w imieniu jakiejś dziewczyny,
która mnie o to posądza?
- Nie, skąd, nic podobnego - odparła bez wahania,
ale natychmiast zdała sobie sprawę, jak bystrym jest
obserwatorem. Gdyby tylko wiedział, jak trafnie, choć
całko- wicie nieświadomie, ocenił sytuację! - Po prostu
wydaje mi się, że lepiej będzie dla pana, gdy
porozmawiamy w cztery oczy.
Edward z niedowierzaniem utkwił w niej wzrok,
ale za to z taką intensywnością,
że przez chwilę poczuła się nieswojo, jakby stała przed
nim całkowicie obnażona.
- Eh, bien - powiedział po francusku. -
Chodźmy więc do mojego gabinetu, mam nadzieję,
że sprawa jest tego warta, bo nie lubię na darmo
tracić czasu.
Serce mocno jej biło na myśl o tym, co ma mu
za moment wyjawić. Wzięła swoją małą walizkę i
ruszyła korytarzem w ślad za nim. Gdy dotarli na
miejsce, poprosił, by zamknęła za sobą drzwi.
Dopiero teraz do niej dotarło, że udało jej się jakimś
cudem osiągnąć cel, naprawdę była z nim sam na
sam!
Nie poprosił jej, by zajęła miejsce, więc stała
pośrodku dużego pokoju z walizką w ręce, niczym
podróżny, który właśnie się spóźnił na swój
pociąg.
- To bardzo miło z pana strony, monsieur de
Cullen, że zechciał się pan ze mną
tak szybko spotkać.
- Zapewniam panią, że nie chodziło mi wcale o
to, żeby być miłym. To, co mnie skłoniło do tej
decyzji, to moja wygoda. Było mi to po prostu na rękę.
Bo widzi pani, oddała mi pani swego rodzaju
przysługę, mademoiselle Swan. To spotkanie z panią
stanowiło dla mnie znakomity pretekst do wyjścia z
sytuacji, która
stała się męcząca i niewygodna. - Umilkł i czekał już
tylko na to, kiedy panna Swan zacznie wtykać nos w
nieswoje sprawy, jak wszystkie kobiety, które znał. Ale
ona, ku jego zdziwieniu, posłała mu jedynie uprzejmy,
zawodowy uśmiech i spoj- rzała na niego w taki
sposób, w jaki zazwyczaj kobiety na niego nie patrzyły.
Edward poczuł nagle sympatię dla panny Isabelli.
Bella zbyt dobrze zdawała sobie sprawę, że to
nie czas i miejsce na jakiekolwiek komentarze na
temat jego arogancji i tego, w jaki sposób chciał się
pozbyć tej nieszczęsnej blondynki.
- Umówiłabym się na inny termin, gdyby ten
dzisiejszy okazał się niemożliwy lub nieodpowiedni.
Zgodnie z planem miałam pomówić z panem w cztery
oczy, bo to, co jest zawarte w tych aktach - wskazała na
walizkę - jest tylko do pana wiadomości.
W jej głosie było coś, co obudziło w nim
czujność. Ludzie przychodzili do niego zwykle po
to, żeby go o coś prosić, jako że miał potężne
wpływy i był niezwykle zamożny. Ale Laura
zachowywała się raczej jak ktoś, kto ma coś do
zaoferowania. Nagle przypomniał sobie, że użyła
słowa „akta".
- Czy wspominała pani coś o aktach? Jest pani
może prawnikiem?
- Tak - skinęła głową.
- Nie ufam prawnikom, chyba że pracują dla mnie -
dodał szybko.
- To bardzo zdrowy odruch. - Liczyła na to, że go
rozbawi, ale nie uśmiechnął
się, tylko uniósł brwi, co nadało jego przystojnej twarzy
wyraz zdziwienia.
- Jeśli to zagadnienie prawne, dlaczego nie
skontaktowała się pani z moimi prawnikami?
- Ponieważ... ponieważ, jak już wspomniałam,
dotyczy to bardzo delikatnej kwestii i jest
przeznaczone tylko i wyłącznie dla pańskich uszu.
- To doprawdy bardzo intrygujące. Widzę, że lubi
pani się droczyć. Czy tak samo droczy się pani w
łóżku? Może już wreszcie przestanie pani bawić się ze
mną w tę grę i powie mi, o co chodzi.
Bella zarumieniła się, słysząc tę arogancką
uwagę o droczeniu się w łóżku, jednak wiedziała, że
takie uwagi najlepiej po prostu zignorować.
- Oczywiście, monsieur de Cullen - powiedziała.
- Przybywam tu w imieniu innej osoby, a dokładniej
w imieniu szejka Carlisa z Kharastanu.
Edward zamilkł. Bardzo rzadko zdarzało mu się,
by ktoś go czymś zaskoczył, a ta kobieta bezustannie
go zaskakiwała.
- Szejka? - powtórzył. Przecież nie prowadził
żadnych interesów w tamtych stronach świata. - Nic
z tego nie rozumiem...
- Wcale tego nie oczekuję - odparła - ale
zaraz spróbuję panu wszystko wyjaśnić. - Wzięła
głęboki oddech. - Słyszał pan zapewne o
Kharastanie?
- Słyszałem o większości krajów na świecie.
- To niesamowicie zamożny kraj, położony w
górach, którego granice sięgają
starożytnego Marabanu.
- Sądzę, że nie potrzebna mi ta lekcja geografii -
powiedział lekko zirytowany. - Udało się pani ze mną
spotkać, a mój czas jest niezwykle cenny. Albo więc
proszę przejść do rzeczy, albo dziękuję pani za tę
wizytę.
Bella dostrzegła jego zdenerwowanie. Dlatego już
bez ogródek powiedziała:
- Jestem tu, by porozmawiać o pana ojcu.
Edward drgnął, a w środku coś mocno ukłuło go
w samo serce. Wkroczyła na zabronione terytorium.
Podszedł do niej bliżej i odezwał się zniżonym, nieco
zachrypniętym głosem:
- Jak pani śmie poruszać sprawę mojego
pochodzenia? To bardzo osobista kwestia, a pani
jest dla mnie kimś zupełnie obcym. Jak pani śmie!?
Pani prawnik nie wzięła do siebie tego upustu
złości. Każdy byłby zły, gdyby znalazł
się w takich okolicznościach.
- Ja tylko wykonuję zlecenie, które mi
powierzono, panie de Cullen. - Nagle zdała sobie
sprawę, jaka odpowiedzialność spoczywa teraz na
niej i zrozumiała, co
miał na myśli jej szef, kiedy mówił, że nie ma czegoś
Wesele na pustyni ROZDZIAŁ PIERWSZY Edward stał na środku salonu i z uśmiechem na ustach obracał na palcu koronkowe majteczki, a raczej trzy połączone ze sobą cienkie paseczki. Pytająco uniósł do góry ciemną brew i zaczepnie spojrzał na niewielkiego wzrostu blondynkę, która wyglądała teraz jak mała, speszona dziewczynka. - Czy przypadkiem czegoś nie zgubiłaś? Mówiono, że ma nieznośnie seksowny, aksamitny głos. Często pytano go nawet, czy nie pracuje przypadkiem w radiu. Odpowiedź na to pytanie brzmiała naturalnie „nie", gdyż Edward de Cullen nie musiał oddawać się tego typu zajęciom w celach
zarobkowych, a to dlatego, że posiadał ogromny majątek. Tylko raz zdecydował się wykorzystać atuty swojej urody - piękną, nieco smagłą twarz i prężne, muskularne ciało. Miał wtedy siedemnaście lat i sporo zarobił za reklamę wody po goleniu. Później odrzucił wiele lukratywnych ofert, które spłynęły do niego po tym dużym medialnym sukcesie, wprowadzając tym samym w osłupienie cały świat reklamy. Zamiast tego wolał zająć się biznesem i zainwestował zarobione przez siebie pieniądze w agencję nieruchomości, która rozrosła się do prawdziwego imperium, jednego z największych na świecie. - Czyżbyś już stracił zainteresowanie dla naszych dawnych igraszek? - spytała cicho blondynka, z filuternym uśmiechem. Ale twarz Edwarda nawet nie drgnęła. Nie zamierzał się uśmiechać. Był po prostu zły na tę kobietę. Nie sądziła chyba, że od zeszłego roku, kiedy zakończyli romans, nic się w jego życiu nie zmieniło? Że zatrzymał się w miejscu i czekał przez długie miesiące na to, kiedy ona się znowu zjawi, by mogli
zacząć wszystko od nowa? Chciała się umówić, żeby pogadać, nadrobić zaległości, jak się wyraziła. Tak przynajmniej twierdziła, kiedy rozmawiali przez telefon. A tu nagle, dosłownie w parę minut po wejściu do jego luksusowego paryskiego apartamentu, dostrzega na wypolerowanym parkiecie salonu najbardziej intymną część kobiecej garderoby. Niechcący zgubiła majteczki? Wykrzywił twarz w sarkastycznym uśmiechu. Byłe kochanki potrafią być czasami naprawdę wyjątkowo przebiegłe, ale i nużące zarazem. Bo czy istnieje coś mniej ekscytującego, aniżeli myśl o seksie z kobietą, którą się już raz przetestowało? Wprawdzie gdy wczoraj zadzwoniła z propozycją spotkania, chęt- nie na nią przystał, bo w końcu od ich rozstania upłynął już cały rok. Sądził, że będzie ich stać na normalną, kulturalną rozmowę, na to, żeby się zwyczajnie spotkać i wypić kawę lub drinka, jak zasugerowała. Ale od pierwszej chwili zauważył, że ona zachowuje się w stosunku do niego raczej niezbyt naturalnie. Od razu dostrzegł ten charakterystyczny błysk pożądania w jej oczach. Od początku spotkania
próbowała z nim flirtować. Szybko się domyślił, czego tak naprawdę chce, ale nie spodziewał się aż takiej determinacji. Westchnął ciężko. Że też niektóre kobiety nigdy nie mogą sobie odpuścić! - Nasze dawne igraszki były i minęły. Nie sądzisz, że wyczerpaliśmy już wszelkie możliwości w tej materii i to rok temu? Ale muszę przyznać, że podjęłaś odważną próbę ponownego uwiedzenia mnie, cherie. - Uśmiechnął się z przekąsem. - Myślę, że powinnaś spróbować tych igraszek z innym mężczyzną, który będzie w stanie cię docenić, tak jak na to zasługujesz. - Ależ Edward, co ty ... Nie pozwolił jej dokończyć. - Czy nie wspominałaś coś o samolocie, który koniecznie musisz jeszcze dziś złapać? Przez moment na jej twarzy widoczne było zdumienie. Jakby nie mogła uwierzyć, że jej były kochanek tak lekkomyślnie odrzuca taką cudowną okazję uprawiania z nią seksu. Zaproponowała mu to bez słów, a on mówi jej, żeby biegła na samolot. Nie brakowało jej inteligencji, więc szybko dotarło do niej, co chciał jej przez to powiedzieć. Czasami lepiej jest,
gdy pewne rzeczy pozostają do końca nienazwane. Dzięki temu można się rozstać z nienaruszonym poczuciem godności. Wzruszyła więc ramionami, wyjęła mu z ręki swoje stringi i zaczęła je powoli wkładać. Lekko uniosła przy tym spódniczkę z czystego jedwabiu i Edward nagle poczuł, że jego postanowienie nie jest już aż tak nieugięte. Co więcej, byłby skłonny zmienić zdanie na temat igraszek z tą seksowną blondynką. A warunki do igraszek były wręcz znakomite. Na końcu korytarza znajdowała się sypialnia, a w niej ogromne, wygodne łoże ze świeżutką, pachnącą satynową pościelą i wspaniałym widokiem na Sekwanę. Edward de Cullen był właścicielem całego budynku, w którym znajdowały się praktycznie same biura. On zaś zajmował luksusowy apartament na ostatnim piętrze, z którego największy pokój stanowiła sypialnia. To przede wszystkim dlatego, jak tłumaczył swoim znajomym, że spotkania biznesowe przeciągały się często do późnej nocy i musiał mieć jakieś miejsce, gdzie mógłby się zdrzemnąć. A za hotelami szczególnie nie
przepadał. W mieście jednak mówiono, że zabawia się tam z kobietami, i dzięki tym plotkom zyskał sobie opinię niezmordowanego kochanka. Generalnie był mężczyzną o dużym apetycie na dobra tego świata i kiedyś ciężko pracował po to właśnie, by teraz móc sobie pozwolić na wszystko, na co miał ochotę. Odwrócił się, by spojrzeć przez okno. Na dole rozpościerał się wspaniały widok na rzekę. Po tafli wody, w której odbijały się światła miasta, wolno sunęły kolorowe stateczki z turystami. Nie znał nikogo, kto nie byłby oczarowany Paryżem. Także i jego dusza była na wskroś przesiąknięta atmosferą tego miasta, które fascynowało go bardziej niż kiedykolwiek jakakolwiek kobieta. Nagle zmarszczył brwi, gdyż zdał sobie sprawę, że dawno już, jak na jego możliwości, nie trzymał w ramionach kobiety. Dlaczego więc chciał odrzucić tak kuszącą propozycję? Może dlatego, że przyszłoby mu to zbyt łatwo? A nigdy nie przepadał za rzeczami, które przychodziły mu bez najmniejszego trudu, żeby nie powiedzieć, same wchodziły w rece - A więc, jak sądzę, już nigdy więcej cię nie
zobaczę? - zapytała blondynka. Powoli odwrócił się w jej stronę. Nie był zaskoczony, właściwie zawsze wyglądało to podobnie, niezależnie od tego, jak piękne, utalentowane i inteligentne były jego kochanki. Nowe wyzwanie zawsze było prawdziwą pokusą i podejmował je bez wahania, ale równie szybko zaspokajał swój apetyt. Gdy raz już coś zdobył, natychmiast szukał nowego wyzwania. - Kto wie, cherie - odparł, wzruszając ramionami. - Zdarza mi się dość często być w Nowym Jorku, a więc może zjemy razem kolację, gdy zawitam tam kolejny raz. Stali tak, wpatrując się w siebie, i oboje doskonale zdawali sobie sprawę, że widzą się po raz ostatni. Ale czego ona właściwie oczekiwała? Przygryzła lekko dolną wargę. - No tak, zapomniałam, że jesteś zwykłym draniem - rzuciła bez agresji. - Doprawdy? Jestem draniem? - odrzekł lekko, jednak nic więcej nie powiedział, bo zadzwonił telefon. - Qui? - zaczął po francusku. Niespodziewanie dzwoniła jego asystentka.
- Tu na dole jest ktoś, kto chciałby się z tobą zobaczyć. - Jak to, tak bez uprzedniego umówienia się? - Nie przepadał za takimi niespodziankami i z góry był nieufny. - Mam nadzieję, że to nie jakiś cholerny dziennikarz - żachnął się. Budynek, w którym znajdował się jego apartament, był w ostatnim czasie pod nieustannym obstrzałem dziennikarzy. A dokładniej mówiąc, od momentu, kiedy w jednym z najlepiej sprzedających się francuskich dzienników o nazwie „Bonjour", zamieszczono jego zdjęcie, na którym stoi na balkonie i zapina stare, wyblakłe dżinsy. Jak się okazało, masowo ściągały je z Internetu kobiety będące jego fankami. Sprawa wylądowała już zresztą w sądzie za naruszenie prywatności. - Nie, to nikt z prasy - odpowiedziała asystentka. - Więc czego on chce? - To nie on, lecz ona i nie poinformowała mnie, czego od ciebie chce. Powiedziała tylko, że musi pomówić z tobą osobiście. - Ach tak - zdziwił się . - A czy ja ją znam? - Powiedziała, że nie.
- Rozumiem - kiwnął głową. Fakt, że asystentka nie odesłała jej z kwitkiem, mówił sam za siebie. Zatrudniał bowiem wyłącznie takich ludzi, których instynktowi mógł zaufać. Raz jeszcze spojrzał na blondynkę, która wciąż stała nadąsana w tym samym miejscu. Jak, do licha, miał się jej pozbyć? Cała nadzieja w tej kobiecie, która czekała na dole. - Powiedz jej, żeby zaczekała - poprosił. - Zaraz zejdę na dół, jak tylko tutaj skończę... - Więc spotykasz się z kimś? - zapytała podejrzliwie blondynka. - No oczywiście, że tak - sama odpowiedziała na swoje pytanie. - Jak mogłam być taka głupia i sądzić, że po roku wciąż jeszcze jesteś wolny i może nawet na mnie czekasz? Łudziłam się, że moglibyśmy spróbować raz jeszcze... - Nigdy ci niczego nie obiecywałem, Emmily. Nie przypuszczałem nawet, że nasze rozstanie może stanowić dla ciebie jakiś problem. - Bez przesady, mój drogi, być może nie tego się spodziewałam, ale żeby od razu problem... Sądzę, że problemem, jesteś ty sam dla siebie. Żegnaj i dzięki za pamięć. Emmily wyszła na korytarz z wysoko uniesioną
głową, a po chwili usłyszał windę. Czy postąpił niehonorowo? Nie, pomyślał, niehonorowo postąpiłby wówczas, gdyby dziś skorzystał z jej propozycji, a potem ją odesłał. Niejeden facet zrobiłby tak i, co więcej, nazwałby go głupcem, że nie skorzystał z takiej okazji. Ale Edward był ostrożny i bardzo skrupulatnie dobierał sobie kochanki. Przy wyborze kierował się zawsze dwiema zasadami: po pierwsze musiały się odznaczać wyjątkową urodą, a po drugie niewielkim zaangażowaniem emocjonalnym. Zawsze od początku jasno stawiał sprawę: nie jest zainteresowany ani miłością, ani małżeństwem. Jak do tej pory, miał tylko niewielkie doświadczenie w miłości, a już na pewno nie zamierzał je zdobywać w celu zawarcia małżeństwa. Powtarzał zawsze, że biada tej, która będzie próbowała zmienić jego nastawienie. Energicznym ruchem odgarnął do tyłu włosy. Czuł, że fala podniecenia, którą wywołała w nim Emmily, powoli opada. Za chwilę poprosi swoją asystentkę, żeby zrobiła mu dobrą kawę, a potem wysłucha, co ma do powiedzenia kobieta, która tak niespodziewanie zjawiła się tu dzisiaj. Poniekąd
pomogła mu w szybkim pozbyciu się Emmily, a więc zasłużyła sobie, żeby ją przyjął. A potem, zanim uda się na kolację, weźmie długi, gorący prysznic. Uśmiechnął się do swego odbicia w lustrze i pomyślał: czy wolność nie jest najpiękniejszą rzeczą pod słońcem? Isabella przycupnęła na rogu czerwonej sofy, której kolor zdecydowanie kłócił się z kolorem jej drogiego kostiumu. Nie zdążyła jeszcze przywyknąć do noszenia tak eleganckich, żeby nie powiedzieć ekskluzywnych, ubrań. Przez kilka ostatnich tygodni przeszła przyspieszony kurs, jak odnaleźć się w luksusie. Zakończył się on pobytem w starożytnym pałacu i sądziła, że przepychowi, który tam panował, już nic nie jest w stanie dorównać. Musiała jednak przyznać, że przepych, jaki zobaczyła w biurach Edwarda de Cullena, niewiele tamtemu ustępował. Kremowe ściany w zestawieniu z nadzwyczaj drogim i gustownym umeblowaniem przypominały raczej pomieszczenia pałacowe niż główną siedzibę dobrze prosperującej korporacji. Lśniący pod sufitem żyrandol wyglądał na niezwykle kosztowny, a nieco staroświeckie obrazy,
przedstawiające piękne, rasowe konie i nizinne krajobrazy, nadawały temu miejscu nieco tradycyjny charakter, ale także pierwiastek męski. Bella pogładziła opuszkami palców swoją nową, jedwabną spódniczkę. Wcale nie tak łatwo było się przyzwyczaić do takiego delikatnego, miękkiego materiału. Czuła dreszcz niepewności, mimo iż wiedziała, że jest świetnie przygotowana do tego spotkania. Generalnie przygotowanie było czymś w ogóle najważniejszym, jeśli chciało się być uznanym i dobrym prawnikiem. Można powiedzieć, że w innych dziedzinach życia nie odniosła na razie spektakularnych sukcesów, ale za to ciężko i wytrwale pracowała nad tym, by stać się dobrym prawnikiem. Jej umysł analizował jeszcze raz to, co wiedziała na temat Edwarda de Cullena. Był znanym na całym świecie biznesmenem, playboyem, a zarazem francuskim symbolem seksu. Krótko mówiąc, potężny człowiek z dwuznaczną reputacją. Miał posiadłości w Paryżu, a także w Londynie i w Nowym Jorku. Ostatnio spekulowano też, że wkrótce rozkręci jeszcze jeden ogromny biznes,
oferując tanie przeloty z lotniska Orly w Paryżu. W przypadku gdyby miało okazać się to prawdą, pewnie nie będzie miał czasu przejąć się zbytnio wiadomością, którą chciała mu przekazać, ani majątkiem, który dzięki niej mógłby zyskać. Drzwi windy otworzyły się i Isabella drgnęła nieco nerwowo. Ale ku jej zdziwieniu nie ukazał się w nich Edward de Cullen, lecz piękna blondynka, która rzuciła jej niechętne spojrzenie. Coś pomiędzy złością i zazdrością, choć Bella wyczuła także nutkę sympatii. Blondynka podeszła bliżej i powiedziała: - Posłuchaj mojej rady, kochana, może i jest on świetnym facetem, ale, wierz mi, mężczyzna taki jak Edward de Cullen oznacza same kłopoty. - Dziękuję, zapamiętam to sobie - odparła Bella i uprzejmie się uśmiechnęła. Asystentka Cullena, o kamiennym wyrazie twarzy, zmierzyła blondynkę od stóp do głów i wyglądało na to, że ma ochotę wypchnąć ją na ulicę. Nie było jednak takiej potrzeby, gdyż już po chwili blondynka zniknęła za szklanymi drzwiami. I
wtedy Bella dostrzegła oburzone spojrzenie, które posłała jej asystentka Edwarda . Wyrażało ono mniej więcej tyle: „Czy możesz w to uwierzyć? Jak ona śmie mówić takie rzeczy!". Bella uśmiechnęła się porozumiewawczo. Nigdy nie mogła zrozumieć kobiet, które pozwalały, aby mężczyźni mieli nad nimi całkowitą władzę. - Chyba pojawiłam się nie w porę? - powiedziała. - Czyżby się pani tym przejmowała? - usłyszała za sobą męski głos. - Przecież weszła tu pani prosto z ulicy, bez uprzedzenia, i zażyczyła sobie ze mną rozmawiać. Isabella podniosła się ze skórzanej kanapy i powoli się odwróciła. Otworzyła usta, żeby przeprosić za to najście, ale nie była w stanie wypowiedzieć ani słowa. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że ten już niemal legendarny playboy musiał być szalenie przystojny, ale, jak miała teraz okazję się przekonać, ta opinia wcale nie była przejaskrawiona. Dosłownie ugięły się pod nią kolana na widok Edwarda de Cullena. Wrażenie, jakie na niej wywarł, zaskoczyło ją. Wpatrywała się w niego z nieco głupawym wyrazem twarzy. Można by pomyśleć, że nigdy wcześniej nie
widziała mężczyzny. I w pewnym sensie była to prawda, bo nigdy wcześniej nie widziała takiego mężczyzny. Stał przed nią w lekkim rozkroku, z rękami wsuniętymi w kieszenie. Wyglądał na najbardziej pewnego siebie człowieka na świecie. Widziała wcześniej wiele jego zdjęć i zdawała sobie sprawę, że ma zmysłowe usta i uwodzicielskie spojrzenie, ale nigdy nie spodziewała się, że jego fizyczna obecność podziała na nią do tego stopnia obezwładniająco. Jego oliwkowa karnacja wspaniale współgrała z jasnym, świetnie skrojonym garniturem. Całości dopełniała nieco ciemniejsza, jedwabna koszula i jedwabny krawat. Wyglądał naprawdę niezwykle szykownie, czego z pewnością świat oczekiwał od takiego człowieka jak on, ale i tak to elegancie ubranie wydawało się całkiem zbędne. Lepiej by było, gdyby niczego nie miał na sobie. Zaszokowało ją, że mogła coś podobnego pomyśleć, ale wciąż nie była w stanie oderwać od niego wzroku. Miał charyzmę, która była nie do odparcia. Czuła się wprost zahipnotyzowana przez jego ciemne,
ogromne, a jednocześnie niespotykanie zimne oczy. - Spodziewałbym się czegoś więcej niż tylko milczenia od osoby, która wparowała tu bez zapowiedzi i domagała się spotkania ze mną. - Pożeranie mnie wzrokiem może sobie pani zostawić na inne okoliczności, dodał w duchu. Te słowa wyrwały Isabelle z osłupienia i próbowała skupić myśli na tym, z czym tutaj przyszła. - Zdaję sobie sprawę z tego, że nachodzę pana w dość niekonwencjonalny sposób - powiedziała z silnym angielskim akcentem. - Podejrzewam, że jest pani Angielką, mogłem się tego domyślić, to takie typowe dla tego kraju. Oferuje pani coś do sprzedaży? Popatrzyła na niego zaskoczona. Czy naprawdę wygląda na domokrążcę? W tym stroju, który był wart tyle co jej miesięczna pensja? - Nie - pokręciła głową. Przez chwilę Edward zastanawiał się, czy już ją gdzieś widział. Ale nie, tego był pewien. Zmierzył ją jeszcze raz wzrokiem i, ku swemu zdziwieniu, nie wiedział, do jakiej ją wrzucić szufladki. W jej przypadku nie było to łatwe, choć nie potrafiłby
powiedzieć, co sprawiało, że była jakby inna od kobiet, które znał. Czy to były rude włosy, przy których jej skóra wydawała się biała jak śnieg? A może oczy? Z pewnością najpiękniejsze, jakie kiedykolwiek widział. Ogromne, o barwie najdroższych szmaragdów. Była szczupła, ale miała bardzo kobiecą figurę: zaokrąglone piersi, wąską talię i pięknie wyeksponowane biodra. Wspaniale też prezentowały się jej zgrabne, długie nogi i szczupłe kostki w butach na wysokich obcasach. Przyłapał się niespodziewanie na tym, że wyobraża sobie, jak oplatają jego ciało. Zaklął w duchu, zły na siebie, że nie wykorzystał przed chwilą nadarzającej się okazji i nie zaspokoił swojego seksualnego głodu. - A nie słyszała pani o takim urządzeniu jak telefon? - spytał sarkastycznie. - Nie przyszło pani na myśl, żeby umówić się w taki właśnie sposób, jak czynią to zwykle inni cywilizowani ludzie? - Oczywiście, że tak, ale mam swoje powody, dla których chciałam dotrzeć do pana w ten mniej konwencjonalny sposób. - Ach tak, to bardzo intrygujące.
W jej postawie i stosunku wobec niego było coś dziwnego, coś, do czego nie był przyzwyczajony. Nie potrafił tego jeszcze nazwać. Może chodziło o to, że nie próbowała go uwodzić czy z nim flirtować, jak robiły to inne kobiety. - A z kim mam właściwie przyjemność? - zapytał. Pod wpływem jego zimnego wzroku Bella nie była już niczego pewna. Czuła tylko, że jego magnetyzujące spojrzenie pozbawia ją zwykłej zawodowej pewności siebie. A przecież to miało być spotkanie biznesowe, wyłącznie biznesowe. Teraz jednak obawiała się o swoje emocjonalne reakcje. Wiedziała, że to, co ma zamiar mu powiedzieć, będzie miało ogromny wpływ na jego życie, i to nie tylko zawodowe, ale przede wszystkim osobiste. I właśnie choćby z tego powodu ich spotkanie nie mogło mieć charakteru wyłącznie biznesowego, nie wspominając już o innych, bardziej przyziemnych przyczynach. To co miała zamiar zakomunikować Cullenowi, miało na zawsze zmienić jego życie, a już z całą pewnością jego sposób myślenia. Musiała rozegrać to bardzo ostrożnie, bo była w posiadaniu informacji o sile
dynamitu - dynamitu emocjonalnego. Nie chciała, żeby ten dynamit wybuchł jej prosto w twarz. Wyciągnęła rękę w jego kierunku i posłała mu energiczny, zawodowy uśmiech. Miała nadzieję, że uda jej się dzięki temu nieco zamaskować wrażenie, jakie na niej wywarł. - Nazywam się Isabella Swan. - Isabelllll - powtórzył, rolując przez chwilę na języku literę „l". I nagle, ku jej zdziwieniu, po raz pierwszy to zwykłe imię zabrzmiało nieprawdopodobnie seksownie. Ujął po chwili jej dłoń i przesunął kciuk nieco wyżej, by wyczuć, czy ma przyspieszony puls. - Czy myśmy się już gdzieś poznali? - zapytał, przymrużywszy oczy. - Choć nie wydaje mi się - dodał po chwili - z pewnością nie zapomniałbym tak pięknej twarzy. Pięknej, pomyślała ze zdziwieniem Bella. Tak by się nigdy nie określiła. Uwolniła swoją dłoń z uścisku i odparła: - Nic mi o tym nie wiadomo. - Więc dlaczego pani tutaj jest? Ciągle waha się pani, czy wyjawić mi cel tej wizyty, podczas gdy wielu
innych, będąc na pani miejscu, już dawno wszystko by mi powiedziało, choćby z obawy, że zniecierpliwiony, wyproszę za drzwi. Jestem doprawdy zaintrygowany, panno Swan, a to, proszę mi wierzyć, rzadko mi się zdarza. Zabrzmiało to naprawdę arogancko, ale wiele można było mu wybaczyć, patrząc w te jego ogromne, piękne oczy, pomyślała. Bella rzuciła krótkie spojrzenie jego asystentce, która z wielkim zainteresowaniem przysłuchiwała się ich rozmowie, choć starała się to za wszelką cenę ukryć. - Wolałabym, żebyśmy porozmawiali na osobności - zwróciła się niego. A to niby co ma znaczyć? Edward był oburzony. Czyżby sądziła, że uroda pozwala jej ustalać reguły gry? - Na osobności? Można zrozumieć to tak, jakby przyszła pani po to, żeby na przykład ustalić ojcostwo - zakpił. - A może jest tu pani w imieniu jakiejś dziewczyny, która mnie o to posądza? - Nie, skąd, nic podobnego - odparła bez wahania,
ale natychmiast zdała sobie sprawę, jak bystrym jest obserwatorem. Gdyby tylko wiedział, jak trafnie, choć całko- wicie nieświadomie, ocenił sytuację! - Po prostu wydaje mi się, że lepiej będzie dla pana, gdy porozmawiamy w cztery oczy. Edward z niedowierzaniem utkwił w niej wzrok, ale za to z taką intensywnością, że przez chwilę poczuła się nieswojo, jakby stała przed nim całkowicie obnażona. - Eh, bien - powiedział po francusku. - Chodźmy więc do mojego gabinetu, mam nadzieję, że sprawa jest tego warta, bo nie lubię na darmo tracić czasu. Serce mocno jej biło na myśl o tym, co ma mu za moment wyjawić. Wzięła swoją małą walizkę i ruszyła korytarzem w ślad za nim. Gdy dotarli na miejsce, poprosił, by zamknęła za sobą drzwi. Dopiero teraz do niej dotarło, że udało jej się jakimś cudem osiągnąć cel, naprawdę była z nim sam na sam! Nie poprosił jej, by zajęła miejsce, więc stała pośrodku dużego pokoju z walizką w ręce, niczym podróżny, który właśnie się spóźnił na swój
pociąg. - To bardzo miło z pana strony, monsieur de Cullen, że zechciał się pan ze mną tak szybko spotkać. - Zapewniam panią, że nie chodziło mi wcale o to, żeby być miłym. To, co mnie skłoniło do tej decyzji, to moja wygoda. Było mi to po prostu na rękę. Bo widzi pani, oddała mi pani swego rodzaju przysługę, mademoiselle Swan. To spotkanie z panią stanowiło dla mnie znakomity pretekst do wyjścia z sytuacji, która stała się męcząca i niewygodna. - Umilkł i czekał już tylko na to, kiedy panna Swan zacznie wtykać nos w nieswoje sprawy, jak wszystkie kobiety, które znał. Ale ona, ku jego zdziwieniu, posłała mu jedynie uprzejmy, zawodowy uśmiech i spoj- rzała na niego w taki sposób, w jaki zazwyczaj kobiety na niego nie patrzyły. Edward poczuł nagle sympatię dla panny Isabelli. Bella zbyt dobrze zdawała sobie sprawę, że to nie czas i miejsce na jakiekolwiek komentarze na temat jego arogancji i tego, w jaki sposób chciał się pozbyć tej nieszczęsnej blondynki. - Umówiłabym się na inny termin, gdyby ten
dzisiejszy okazał się niemożliwy lub nieodpowiedni. Zgodnie z planem miałam pomówić z panem w cztery oczy, bo to, co jest zawarte w tych aktach - wskazała na walizkę - jest tylko do pana wiadomości. W jej głosie było coś, co obudziło w nim czujność. Ludzie przychodzili do niego zwykle po to, żeby go o coś prosić, jako że miał potężne wpływy i był niezwykle zamożny. Ale Laura zachowywała się raczej jak ktoś, kto ma coś do zaoferowania. Nagle przypomniał sobie, że użyła słowa „akta". - Czy wspominała pani coś o aktach? Jest pani może prawnikiem? - Tak - skinęła głową. - Nie ufam prawnikom, chyba że pracują dla mnie - dodał szybko. - To bardzo zdrowy odruch. - Liczyła na to, że go rozbawi, ale nie uśmiechnął się, tylko uniósł brwi, co nadało jego przystojnej twarzy wyraz zdziwienia. - Jeśli to zagadnienie prawne, dlaczego nie skontaktowała się pani z moimi prawnikami? - Ponieważ... ponieważ, jak już wspomniałam, dotyczy to bardzo delikatnej kwestii i jest przeznaczone tylko i wyłącznie dla pańskich uszu.
- To doprawdy bardzo intrygujące. Widzę, że lubi pani się droczyć. Czy tak samo droczy się pani w łóżku? Może już wreszcie przestanie pani bawić się ze mną w tę grę i powie mi, o co chodzi. Bella zarumieniła się, słysząc tę arogancką uwagę o droczeniu się w łóżku, jednak wiedziała, że takie uwagi najlepiej po prostu zignorować. - Oczywiście, monsieur de Cullen - powiedziała. - Przybywam tu w imieniu innej osoby, a dokładniej w imieniu szejka Carlisa z Kharastanu. Edward zamilkł. Bardzo rzadko zdarzało mu się, by ktoś go czymś zaskoczył, a ta kobieta bezustannie go zaskakiwała. - Szejka? - powtórzył. Przecież nie prowadził żadnych interesów w tamtych stronach świata. - Nic z tego nie rozumiem... - Wcale tego nie oczekuję - odparła - ale zaraz spróbuję panu wszystko wyjaśnić. - Wzięła głęboki oddech. - Słyszał pan zapewne o Kharastanie? - Słyszałem o większości krajów na świecie. - To niesamowicie zamożny kraj, położony w górach, którego granice sięgają starożytnego Marabanu.
- Sądzę, że nie potrzebna mi ta lekcja geografii - powiedział lekko zirytowany. - Udało się pani ze mną spotkać, a mój czas jest niezwykle cenny. Albo więc proszę przejść do rzeczy, albo dziękuję pani za tę wizytę. Bella dostrzegła jego zdenerwowanie. Dlatego już bez ogródek powiedziała: - Jestem tu, by porozmawiać o pana ojcu. Edward drgnął, a w środku coś mocno ukłuło go w samo serce. Wkroczyła na zabronione terytorium. Podszedł do niej bliżej i odezwał się zniżonym, nieco zachrypniętym głosem: - Jak pani śmie poruszać sprawę mojego pochodzenia? To bardzo osobista kwestia, a pani jest dla mnie kimś zupełnie obcym. Jak pani śmie!? Pani prawnik nie wzięła do siebie tego upustu złości. Każdy byłby zły, gdyby znalazł się w takich okolicznościach. - Ja tylko wykonuję zlecenie, które mi powierzono, panie de Cullen. - Nagle zdała sobie sprawę, jaka odpowiedzialność spoczywa teraz na niej i zrozumiała, co miał na myśli jej szef, kiedy mówił, że nie ma czegoś