Kim Lawrence
Kuzynka władcy
«Romans z szejkiem» - 35
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Powszechnie uważano Taira Al Szarifa za wytrawnego dyplomatę, chociaż
nie zabiegał o takie miano. Oczywiście zdarzały się sytuacje, gdy z konieczności
występował w roli dyplomaty, ale daleki był od uprawiania sztuki dla sztuki. Zaci-
snął pięści, gdy zobaczył, że Tarik znów wymownie patrzy na siedzącą naprzeciw
niego młodą Angielkę. Miał ochotę ściągnąć kuzyna z krzesła, mocno nim potrzą-
snąć i zapytać, jaką grę prowadzi.
Gniewne rozmyślania przerwało zadane przez króla Hakima pytanie.
- Tairze, jak czuje się twój ojciec?
Przy stole zapadła cisza. Tair oderwał wzrok od twarzy następcy tronu i popa-
trzył na stryja, dziedzicznego władcę Zarhatu.
- Nie może pogodzić się z losem. Śmierć Hassana jest dla niego wielką trage-
dią.
Król Hakim westchnął, pochylił głowę.
- Rodzice powinni umierać pierwsi, przed dziećmi, bo taka jest naturalna ko-
lej rzeczy. Na szczęście ojciec ma ciebie. Jesteś dla niego jedyną pociechą.
Tair poważnie w to wątpił, ponieważ nie był ulubieńcem ojca. Przypomniała
mu się rozmowa, którą niedawno odbyli, i w jego błękitnych oczach pojawił się
ironiczny błysk.
- Synu, zaufałem ci, a ty, co zrobiłeś? - zawołał król Malik z wyrzutem. - Jak
mogłeś? - Czerwony ze złości uderzył pięścią w stół tak mocno, że zadźwięczały
srebrne sztućce.
Jako mały chłopiec Tair nerwowo reagował na gwałtowne wybuchy króla.
Dawniej niepohamowana furia ojca przyprawiała go o mdłości. Ostatnio jednak
słuchał inwektyw spokojnie, a napady wściekłości przestały go przerażać, wywo-
ływały jedynie współczucie.
- Szkoda, że to on wpadł pod samochód, a nie ty! - krzyczał król Malik. -
R
S
Hassan wiedział, co znaczy lojalność i szacunek wobec ojca. On zawsze stanowił
dla mnie oparcie, teraz stałby po mojej stronie, nie wykorzystałby ojcowskiej roz-
paczy, żeby działać za moimi plecami.
Tair wątpił w rozpacz ojca, który mimo żałoby nie zmienił trybu życia. Nawet
w dniu tragicznej śmierci syna nie zrezygnował z rozrywek.
- Próbowałem skontaktować się z tobą. Dzwoniłem do Paryża kilka razy, ale
nie chciałeś ze mną rozmawiać.
Król Malik zareagował na to machnięciem upierścienionej dłoni i pogardli-
wym prychnięciem.
- Rzekomo byłeś bardzo zajęty - dodał Tair.
Dobrze wiedział, że oznaczało to grę w pokera o bardzo wysoką stawkę.
Król Malik przymrużył oczy i zimnym wzrokiem świdrował młodszego syna.
- Największy kłopot z tobą polega na tym, że brak ci wyobraźni - warknął. -
Nie potrafisz myśleć o sprawach wielkich i pięknych, a jedynie o przyziemnych...
Oczyszczalnia ścieków! - Skrzywieniem warg dał wyraz bezbrzeżnej pogardzie dla
prozaicznego projektu. - Wybrałeś brudy zamiast pięknego jachtu.
- Zdecydowałem się na najnowszą oczyszczalnię, bo to projekt możliwy do
zrealizowania prędko i wszędzie, gdziekolwiek zajdzie potrzeba. Olbrzymim plu-
sem jest program szkoleniowy dla pracowników oraz pięćdziesięcioprocentowy
zysk dla naszych ludzi, gdy inwestorom zwróci się początkowy wkład.
Wynik negocjacji nie zadowolił przedstawicieli międzynarodowego koncernu
ubiegającego się o prawa do eksploatacji nowych złóż. Reprezentanci koncernu by-
li przekonani, że młodszy syn króla Zabranii bez namysłu zaakceptuje ich propozy-
cję. A tymczasem trafili na zdolnego, stanowczego negocjatora, którego byli zmu-
szeni traktować z szacunkiem. Przy podpisywaniu umowy mieli takie miny, jakby
nie bardzo wiedzieli, jak to się stało, że dali się przekonać.
Tair zdawał sobie sprawę, że podczas negocjacji wykorzystał element zasko-
czenia i następnym razem nie będzie miał takiej przewagi. Sądząc jednak po wro-
R
S
gim nastawieniu ojca, było mało prawdopodobne, aby został dopuszczony do dal-
szych negocjacji.
- Zysk dla naszych ludzi! - Niezadowolony monarcha skwitował to określenie
Taira pstryknięciem grubych, obrzmiałych palców. Był bardzo otyły, bo zwykle
zanadto sobie folgował przy stole. Jadł bez umiaru.
Tair przezornie milczał.
- Kiedy wpłyną pierwsze pieniądze? - zapytał król. - Za dziesięć lat? A jacht
obiecywali przysłać za miesiąc...
- Jacht, który kupiłeś w zeszłym roku, wygląda jak nowy - zauważył Tair.
Nie liczył na uznanie, a mimo to zrobiło mu się przykro, gdy ojciec gniewnie
zmarszczył brwi.
Łatwiej było przyjąć reprymendę stryja, ponieważ jego krytyka wypływała z
altruistycznych pobudek. Król Hakim przedkładał dobro poddanych nad własną
wygodę i zachcianki. Jedynie taki człowiek potrafił docenić to, co Tair chciał osią-
gnąć.
- Koniec z brawurą, musisz być ostrożny - rzekł stryj surowym tonem. - Nie
należy wybierać się w podróż samolotem, gdy zanosi się na burzę piaskową. Pa-
miętaj, że ojciec ma teraz tylko ciebie.
Z tych słów trudno było wywnioskować, co króla Hakima bardziej zbulwer-
sowało: niebezpieczeństwo grożące pilotowi podczas burzy piaskowej, czy to, że
Tair podróżował bez licznej asysty, jaka przystoi następcy tronu.
- Kiedyś ty będziesz rządził krajem, czeka cię wielka odpowiedzialność. Mu-
sisz o tym pamiętać.
Tair pochylił głowę na znak, że przyjmuje naganę stryja Hakima.
- Stryju, zapominasz, że jestem nowicjuszem. To dla mnie nowa rola, nie
uniknę błędów.
Po śmierci brata został następcą tronu i od razu uznano, że przestał należeć
wyłącznie do siebie. Godził się z tym, lecz nie potrafił całkowicie zrezygnować z
R
S
wolności. Uważał, że do zachowania równowagi psychicznej potrzebuje trochę
samotności, ale jeszcze bardziej kontaktów z ludźmi, wśród których może być sobą.
Król Hakim uśmiechnął się.
- W mydleniu nam oczu jesteś starym wygą. Myślisz, że nic nie widzę? A ja
doskonale wiem, że uprzejmie słuchasz starszych, mówisz to, co wypada, ale po-
stępujesz tak, jak chcesz. Na szczęście wiem też, że pomimo ryzykownych wysko-
ków znasz swoje obowiązki. Zawsze byłeś bardziej odpowiedzialny niż twój brat.
O zmarłych należy wyrażać się pozytywnie, ale przecież mówię tylko to, co po-
wiedziałbym Hassanowi w oczy. I to samo powtarzałem twojemu ojcu. Nikomu nie
wyszło na dobre, że przymykał oczy na skandale wywoływane przez pierworodne-
go. A jeśli chodzi o jego podejrzane kontakty... - Król Hakim cmoknął i pokręcił
głową z dezaprobatą. - Od dawna uważam, że w Zabranii działoby się lepiej, gdy-
byś ty urodził się jako pierwszy.
Tair przez całe życie musiał bronić swoich racji, swoich poglądów przed kry-
tyką, więc rzadko kiedy brakowało mu słów, ale nieoczekiwana pochwała z ust
stryja wprawiła go w zakłopotanie. Milczał zażenowany.
Na ratunek pośpieszyła mu żona Tarika.
- Marzę o tym, żeby zdobyć uprawnienia pilota - powiedziała Beatrice.
Piękna synowa była w zaawansowanej ciąży, więc jej marzenie, groźne w jej
stanie, skutecznie odwróciło uwagę teścia. Tair był pewien, że Beatrice właśnie o to
chodziło. Zaczęła się ożywiona dyskusja o samolotach i pilotach. Część biesiadni-
ków gorąco broniła tezy, że mężczyźni zdecydowanie górują nad kobietami, gdy
chodzi o umiejętności wymagające błyskawicznego refleksu czy koordynacji ru-
chów.
Wszyscy mieli coś do powiedzenia oprócz Angielki. Tair zastanawiał się,
dlaczego ona milczy. Z powodu nieśmiałości czy braku towarzyskiego obycia? Po-
sądzał ją raczej o to drugie, bo podczas całej kolacji odzywała się tylko wtedy, gdy
ktoś ją bezpośrednio zagadnął.
R
S
Dziwnie milczący był też Tarik.
Tair, który dyskretnie obserwował tę parę, czuł narastającą irytację z powodu
gnębiących go podejrzeń.
Tarik miał wszystko, co człowiekowi potrzebne do szczęścia, a jego piękna,
kochająca żona niedługo urodzi pierwsze dziecko. Tair spojrzał na nią i twarz mu
złagodniała. Beatrice figlarnie uśmiechnęła się do niego i porozumiewawczo mru-
gnęła.
Tair odwrócił głowę i natychmiast sposępniał, gdy zobaczył, że kuzyn nadal
patrzy na angielską myszkę jak cielę na malowane wrota. Skrzywił się zdegusto-
wany. Dotychczas lubił, a nawet podziwiał kuzyna, uważał go za człowieka moc-
nego fizycznie i moralnie. Tarik po krótkim narzeczeństwie poślubił piękność o ty-
cjanowskich włosach. Tair uznał, że akurat w tym przypadku szczęście dopisało
człowiekowi, który w pełni na nie zasługiwał. Jeśli los kiedykolwiek przeznaczył
sobie dwoje ludzi, to na pewno byli nimi Tarik i Beatrice. Ich szczere uczucie po-
ruszyło cyniczne serce Taira, który chwilami marzył, że i on kiedyś spotka równie
piękną bratnią duszę jak Beatrice.
Jego przyszłość była nierozerwalnie związana z krajem, którego - jako jedyny
następca tronu - prędzej czy później będzie władcą. Jego ojczysta Zabrania przez
długie lata była zaniedbywana przez króla Malika, a także przez Hassana, jego
starszego brata i następcę tronu, którzy uważali, że kraj jest ich prywatną własno-
ścią, niewyczerpaną skarbnicą umożliwiającą spełnianie wszelkich zachcianek. Nie
dbali o polityczną i finansową stabilność Zabranii, a kraj właśnie tego najbardziej
potrzebował. I w pełni na to zasługiwał. Następca tronu miał obowiązek przez oże-
nek zapewnić jedno i drugie. Od osobistego szczęścia znacznie ważniejsze było
dobro kraju, poprawienie stanu dróg, zreformowanie służby zdrowia tak, aby zna-
lazła się na poziomie obowiązującym w dwudziestym pierwszym wieku.
Tair lodowatym wzrokiem spojrzał na kuzyna; dziwił się jego głupocie i po-
dejrzewał, że nie docenia on swego wielkiego szczęścia. Czy oszalał na tyle, że
R
S
zdradza żonę, bezmyślnie ryzykując rozbicie udanego małżeństwa? Według Taira
granica między marzeniami o zdradzie a ich spełnieniem była bardzo niewyraźna.
Dlaczego Tarik jest na tyle głupi, że nie tai swej fascynacji Angielką i ostentacyjnie
obraża żonę? Beatrice była wyjątkowo spostrzegawcza, a nawet ślepy dostrzegłby
oznaki zainteresowania Angielką, których kuzyn nie stara się ukryć. Wprost niepo-
jęte, że Tarik okazuje żonie tak mało szacunku, jawnie ją obraża. Dlaczego tak po-
stępuje?
Tair oderwał wzrok od kuzyna i rzucił pogardliwe spojrzenie Angielce udają-
cej niewiniątko. Mężczyzna nie zachowuje się tak jak Tarik bez zachęty ze strony
kobiety. Co kuzyn widzi w osobie wyglądającej jak szara mysz? Mimo starań Tair
nie potrafił dostrzec w niej nic pociągającego.
Angielka w niczym nie przypominała rudowłosej, zmysłowej Beatrice. Męż-
czyzna nie traci głowy dla takiej dziewczyny. Była niska, filigranowa, miała ciem-
ne, gładko zaczesane włosy, związane w węzeł na karku. Wprawdzie miała łabę-
dzią szyję, lecz piękna szyja to za mało, aby kobieta nieodparcie pociągała męż-
czyznę.
Angielka zsunęła okulary na czubek lekko zadartego noska, a Tair usiłował
wyobrazić sobie jej twarz bez okularów w grubej oprawce. Pomyślał, że dziewczy-
na, która chce uwodzić mężczyzn, powinna zafundować sobie soczewki kontakto-
we. Chociaż z drugiej strony taka inwestycja niewiele by zmieniła, ponieważ jej
drobna figurka odziana w workowatą suknię nieokreślonego koloru zbyt dobrze
ukrywała kobiece krągłości, uwielbiane przecież przez większość mężczyzn.
Tair gniewnie zmrużył oczy, gdy Angielka odwróciła głowę i spojrzała na Ta-
rika. Przez chwilę tych dwoje patrzyło na siebie takim wzrokiem, jakby zapomnieli,
że nie są sami. Ich zachowanie było oburzające.
Angielka uśmiechnęła się i przymknęła oczy, a wtedy długie rzęsy rzuciły
cień na gładkie, lekko zarumienione policzki. Tair zerknął na czerwone usta i zdzi-
wił się, że dopiero teraz dostrzegł zmysłowość pełnych warg.
R
S
Jego irytacja z powodu niemądrego zachowania Tarika przerodziła się w silny
niepokój. Do tego momentu sądził, że wystarczy oględnie przypomnieć kuzynowi o
przyzwoitości, lecz teraz uznał, że trzeba działać bardziej stanowczo.
Wymiana spojrzeń wyglądała jak nieme porozumienie kochanków, co na-
tychmiast zrodziło podejrzenie, że sprawy zaszły za daleko i w grę wchodzi coś
więcej niż niewinny flirt. Tair mocno zacisnął palce na kieliszku, z gniewu po-
ciemniały mu oczy. Spod gęstych rzęs rzucił badawcze spojrzenie na biesiadników.
Wszyscy beztrosko rozmawiali i śmiali się, jakby nie widzieli porozumiewawczych
spojrzeń Tarika i zwodniczo skromnej dziewczyny.
Tair zasępił się. Czy wszyscy oślepli? Jak to możliwe, że jedynie on do-
strzegł, co się dzieje? Ponownie zerknął na żonę kuzyna i zorientował się, że ona
też spostrzegła, jakim wzrokiem jej mąż i jej przyjaciółka patrzą na siebie. Był pe-
łen podziwu dla Beatrice, ponieważ rozmawiała z Khalidem jakby nigdy nic. Dla-
czego Beatrice, prawdziwa dama, przyjaźni się z niegodną siebie osobą? Angielka
udaje cichą myszkę, lecz jest drapieżnikiem.
Tair zamyślił się. Czy warto otwarcie zagadnąć Tarika, bez ogródek powie-
dzieć mu, że igra z ogniem? Raczej nie. Rozmowę w najlepszym razie zakończą
ostre słowa. Po zastanowieniu doszedł do wniosku, że rozsądniej będzie pomówić
bezpośrednio z uwodzicielką. Ostrzeże Angielkę, że nie zamierza bezczynnie przy-
glądać się, jak ona rozbija małżeństwo jego kuzyna. Jeśli Panna Myszka nie zmieni
swego postępowania, będzie zmuszony podjąć bardziej stanowcze działanie. Nie
miał pojęcia, jaką formę przyjmie owo stanowcze działanie, ale liczył, że intuicja
podsunie mu najlepsze rozwiązanie. Już bywało podobnie, gdy musiał nagle inter-
weniować. Zdarzało się, że idąc na spotkanie z obrażonymi przez Hassana dygnita-
rzami, nie wiedział, co im powie, lecz zawsze jakoś znajdował odpowiednie słowa.
W obecnej sytuacji może trzeba będzie uciec się do czegoś radykalniejszego.
Na to też potrafi się zdobyć... Zerknął na zmysłowe usta myszowatej uwodzicielki i
przez głowę przemknęło mu pytanie, czy nie będzie na przykład musiał całować
R
S
tych ust. Może upatrzy odpowiedni moment i gdy oboje znajdą się w zasięgu
wzroku kuzyna, pocałuje intrygantkę. Dziewczyna miała i ten minus, że zupełnie
nie była w jego typie, w niczym nie przypominała kobiet, które lubił całować. No,
trudno...
Angielka, która chyba wyczuła jego natarczywy wzrok, odwróciła głowę i
przelotnie spojrzała we wrogie błękitne oczy. Tair miał złośliwą satysfakcję, bo
zaczerwieniła się po korzonki włosów. Pogardliwie wykrzywił usta, a ona drgnęła i
spuściła wzrok. Był zadowolony, że przynajmniej wie, że jest ktoś, kogo nie zwio-
dła swym zachowaniem.
Tarik był w eleganckim garniturze, ale krawat miał przekrzywiony, rozwią-
zany.
Molly zamknęła drzwi i wskazała krzesło, a sama przysiadła na brzegu łóżka
pod baldachimem. W skromnej pidżamie z cienkiego batystu wyglądała trochę ko-
micznie wśród ciężkich brokatów i lśniących jedwabi. Zresztą we wszystkich pała-
cowych komnatach czuła się zupełnie nie na miejscu.
Przyjechała przed dwoma tygodniami. Z każdym dniem coraz mniej krępo-
wała ją obecność Tarika, ale nadal była przy nim spięta. Tym bardziej że odnosiła
wrażenie, że on też czuje się nieswojo. To zrozumiałe, ponieważ dopiero zaczynali
bliżej się poznawać.
Na szczęście Khalid miał inny charakter, był serdeczny, bardziej otwarty, to-
warzyski i przy nim Molly od początku czuła się swobodnie.
Tarik usiadł okrakiem na krześle, położył ręce na oparciu. Milczał. Beatrice
uprzedziła, że jej mąż jest wyjątkowo małomówny. Molly była niecierpliwa, lecz
ugryzła się w język i nie zapytała, dlaczego Tarik przyszedł o tak późnej porze.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - w końcu odezwał się milczek.
Molly przecząco pokręciła głową i znowu zapadło dość długie milczenie.
- Khalid martwi się, że cię obraził.
R
S
- Nie rozumiem. On obraził? - zdziwiła się szczerze. - Dlaczego tak myśli?
- Przedstawił cię Tairowi jako przyjaciółkę Beatrice. Boi się, że opacznie
zrozumiałaś powód, dla którego nie wyjawił twojej tożsamości.
Tair...
Molly dobrze zapamiętała twarz tego przystojnego mężczyzny o przeszywa-
jącym wzroku. Zjawił się niespodziewanie, ponieważ burza piaskowa zmusiła go
do lądowania w Zarhacie. Był zakurzony od stóp do głów.
Tarik bardzo lubił kuzyna, ale tego dnia nie ucieszył się na jego widok. Wo-
lałby spędzić wieczór w gronie najbliższej rodziny, bez gości.
- Nasze rodziny są spokrewnione przez liczne małżeństwa. - Beatrice półgło-
sem wyjaśniała jej, kim jest ten przybysz. - Tair jest następcą tronu w Zabranii.
Mężczyźni siedzący przy stole głośno rozmawiali, przeplatając słowa arab-
skie, francuskie i angielskie.
- Ma niebieskie oczy. Zauważyłaś? - spytała Beatrice.
- Tak. - Trudno byłoby nie zauważyć!
- W rodzie Al Szarifów błękitne oczy pojawiają się stosunkowo często - cią-
gnęła Beatrice. - Krąży ciekawa opowieść o tym, skąd się wzięły, ale nie wiadomo,
na ile jest prawdziwa. Rzekomo kiedyś dotarł w te strony wiking, który bardzo
spodobał się królewskiej córze... Odtąd co kilka pokoleń rodzi się błękitnookie
dziecko. Piękny mężczyzna, prawda?
Molly czuła, że ogarnia ją dziwne podniecenie. Aby się opanować, zacisnęła
wargi i spuściła oczy. Nie rozumiała, dlaczego serce bije jej jak oszalałe. Miała na-
dzieję, że Beatrice nie spostrzegła jej rozdygotania. Spojrzała na Taira i zrobiła
minę niewiniątka.
- Piękny? Czy ja wiem...
Takiego mężczyznę podziwiają wszystkie kobiety, zawsze i wszędzie. Zerka-
jąc na niego spod rzęs, Molly zauważyła, że ma bardzo jasną karnację, a na pra-
wym policzku szeroką bliznę dochodzącą do zmysłowych ust.
R
S
Silnie zarysowane brwi były kruczoczarne, a równie czarne włosy opadały na
rozpięty kołnierzyk koszuli. Pokryta czerwonawym pyłem koszula chyba była nie-
bieska, dobrana pod kolor oczu.
Molly miała nadzieję, że nikt nie zauważył, z jakim zachwytem wpatruje się
w twarz gościa. Wprost pożerała go wzrokiem, ale czy to dziwne? Zasługiwał na
miano pięknego mężczyzny, chociaż jego męska uroda w niczym nie przypominała
urody typowego hollywoodzkiego aktora.
Molly zastanawiała się, czy jedynie ona zachwyciła się błękitnookim arab-
skim królewiczem. Raczej mało prawdopodobne, aby jej reakcja była wyjątkowa.
Na pewno wszystkie kobiety wlepiają wzrok w prawie dwumetrowego mężczyznę
o czarnych włosach i błękitnych oczach. Tair Al Szarif był najprzystojniejszym
mężczyzną, jakiego w życiu spotkała.
I w tym momencie Molly usłyszała głos rozsądku przypominający, że wygląd
to nie wszystko. Podobną opinię często wygłaszał jej ojciec, aby pocieszyć naj-
młodszą córkę. Przyrodnie siostry były piękne i dobre. Molly czasami zdawało się,
że byłoby jej łatwiej, gdyby Rosie i Sue były niemiłe, złośliwe, bo wtedy nie mia-
łaby poczucia winy, że jest zazdrosna. Czy lżej być szykanowaną przez złośliwe
siostry, niż słuchać zapewnień, że najważniejszy jest piękny charakter, a ona wła-
śnie taki ma?
Rosie kiedyś zaproponowała jej zamianę, gdy Molly poskarżyła się, że wola-
łaby być piękna, a za większy biust chętnie oddałaby dziesięć punktów ze swego
ilorazu inteligencji.
Otrząsnęła się ze wspomnień, wróciła do rzeczywistości i spojrzała na Tarika.
- Przecież wiem, dlaczego Khalid tak mnie przedstawił. Powiedz mu, żeby się
mną nie przejmował. Zresztą nie sądzę, żeby twój kuzyn... - Urwała zakłopotana i
niepewnie się uśmiechnęła. - Nie przypadłam do gustu królewiczowi z Zabranii.
Tarik pokręcił głową.
- Skąd takie przypuszczenie? Przecież on wcale cię nie zna. Dlaczego miałby
R
S
czuć niechęć do nieznanej osoby?
Logiczne pytanie, ale Molly nie miała wątpliwości, że w głębi błękitnych
oczu kryła się niechęć do niej. Nigdy w życiu nie wywołała silnych emocji u przy-
stojnego mężczyzny. Widocznie żaden nie potrafił dostrzec jej wewnętrznego
piękna! Dlaczego wytrącił ją z równowagi fakt, że akurat ten mężczyzna patrzył na
nią wrogo, z pogardą? Dziwne!
Usiłowała usunąć jego obraz sprzed oczu, ale zadanie było trudne, ponieważ
miał twarz, której się nie zapomina.
- Przywidziało ci się - rzekł Tarik.
- Możliwe.
Żałowała, że się poskarżyła. Niezależnie od tego, co mówił Tarik, wiedziała,
że się nie omyliła. Tair Al Szarif nie mógł na nią patrzeć. Na szczęście nie spędzi
jej to snu z powiek, ponieważ nie zapałała sympatią do następcy tronu w Zabranii.
- Jeśli sobie życzysz, wyjaśnię mu, co nas łączy.
- Nie trzeba. Zostaw to tak, jak jest.
W oczach Tarika dostrzegła ulgę. Nie powinno to boleć, a jednak zabolało.
Wiedziała, że Tair nie pozbędzie się uprzedzenia do niej, nawet jeśli z wiarygodne-
go źródła dowie się, że jest przyrodnią siostrą Tarika i Khalida.
Oczywiście nie rozumiała, dlaczego wzbudziła w nim niechęć. Wmawiała so-
bie, że nie zależy jej na jego sympatii. W duchu wyliczyła niemiłe cechy Taira:
arogancję, brak poczucia humoru, zapatrzenie w siebie. Ostatnia cecha zdawała się
najbardziej prawdopodobna, bo człowiek, który codziennie widzi w lustrze idealnie
piękną twarz, musi być z siebie zadowolony.
- Decyzja należy do ciebie - powiedział Tarik. - Przyszedłem zapewnić cię, że
nie wstydzimy się naszego pokrewieństwa. Wręcz przeciwnie. Chociaż... - Krzywo
się uśmiechnął. - Na razie wolimy nie rozgłaszać tego wszem i wobec.
- Ze względu na waszego ojca, prawda?
Tarik był jej wdzięczny za zrozumienie.
R
S
- Tak. Bardzo przeżył odejście żony... Jest dumnym człowiekiem, a to był
wielki skandal w naszych kręgach. Plotki zostawiły trwałe ślady.
Molly dopiero niedawno uświadomiła sobie, że dla Tarika odejście matki też
było bolesnym przeżyciem, którego, się nie zapomina.
- Wasz ojciec jest dla mnie bardzo dobry, serdeczny. Nie chciałabym stawiać
go w przykrej sytuacji. Na pewno nie będę rozpowiadać o naszym pokrewieństwie,
nikomu nie pisnę ani słowa. Przysięgam. Na wścibskie pytania będę odpowiadać,
że jestem przyjaciółką Beatrice.
Chętnie złożyła taką obietnicę, bo wzruszyła ją serdeczność króla Hakima.
Zdawała sobie sprawę, że nie jest mu łatwo gościć córkę byłej żony.
Poznała kulturę i obyczaje Zarhatu, więc domyśliła się, co kryje się za sło-
wami Tarika o skandalu po rozwodzie. Mimo wszystko król Hakim ciepło ją przy-
jął, a wielu mężczyzn, będących na jego miejscu, wolałoby nie wiedzieć o jej ist-
nieniu.
Tarik patrzył na nią z uznaniem.
- Dziękuję za tę obietnicę, ale wierz mi, że Khalid i ja z dumą przedstawili-
byśmy ciebie jako naszą siostrę.
Molly poczuła łzy napływające do oczu.
- Naprawdę? - szepnęła przez ściśnięte gardło.
- Dlaczego wątpisz? No tak, to zrozumiałe... Trudno, żebyś miała do mnie za-
ufanie po tym, jak ignorowałem cię przez dwadzieścia cztery lata. Zasłużyłem na
to, żebyś posłała mnie do diabła.
Molly odgarnęła włosy opadające na twarz i blado się uśmiechnęła.
- Ja postępowałam podobnie. Wszystko zawdzięczamy Beatrice. Gdyby nie
przyjechała do Anglii, nie byłoby mnie tutaj.
To prawda. Gdy Tarik przysłał zaproszenie, gniewnie odrzuciła jego propo-
zycję pojednania. Nie chciała mieć nic wspólnego z człowiekiem, który przysporzył
jej matce tylu cierpień. Nigdy jej nie odwiedził po jej powtórnym zamążpojściu.
R
S
Przez całe życie przyrodni bracia byli właściwie jak obcy ludzie i wolałaby, aby tak
pozostało. Nie życzyła sobie kontaktów z nimi, a szczególnie z Tarikiem, ponieważ
ignorował ją przez długie lata. Na domiar złego skłonił Khalida, aby też odciął się
od matki i przyrodniej siostry.
Beatrice gorąco prosiła w imieniu męża o pojednanie i to ona skłoniła Molly
do przyjęcia zaproszenia.
Była przekonana, że będzie obojętnie traktować starszego brata, ale gdy go
bliżej poznała, bardzo go polubiła.
- Jesteś zadowolona, że przyjechałaś?
- Tak, nawet bardzo - szepnęła wzruszona.
Rozpromieniony Tarik wstał.
- Przemyślisz to, co mówiłem?
- Tak. - Gdy doszli do drzwi, schwyciła go za rękę. - Muszę coś ci powie-
dzieć.
- Słucham.
- Wreszcie zrozumiałam, dlaczego nie chciałeś odwiedzać mamusi.
Długo tego nie rozumiała. Widziała, jak bardzo matka cierpiała, ponieważ
Tarik nie przyjechał na wakacje razem z Khalidem. Wtedy nie przyszło jej do gło-
wy, że on też cierpiał. Na pewno czuł się zdradzony, bolało go, że ukochana matka
ich zostawiła.
- Tuż przed moim wyjazdem tatuś powiedział, że mamusia do końca wyrzu-
cała sobie, że was zostawiła. Pocieszała się, że jesteście kochani, szczęśliwi...
Wiedziała, że wasze miejsce jest tutaj.
- A jej nie?
W głosie Tarika nie było krytyki, a mimo to Molly stanęła w obronie matki.
- Na pewno była nieszczęśliwa, że musi rozstać się z dziećmi.
Wyobrażała sobie rozpacz kobiety, która jest zmuszona dokonać takiego wy-
boru. Nie znała siły macierzyńskich uczuć, ale przypuszczała, że porzucenie dziec-
R
S
ka jest jak wyrwanie sobie serca, oznacza pustkę do końca życia.
- Mamusia wiedziała, że będziecie pod dobrą opieką. Cieszyłaby się, widząc
nas teraz razem.
Tarik przytulił ją, a wtedy poczuła, jak lata odrzucenia i wzajemnego żalu idą
gdzieś w niepamięć. Wysunęła się z braterskiego uścisku i otarła mokre policzki.
- Och, rozkleiłam się. Idź już, bo Beatrice gotowa wysłać ludzi na poszukiwa-
nie męża.
R
S
ROZDZIAŁ DRUGI
Tair widział ten czuły gest i słyszał ostatnie słowa Molly. Zalała go fala nie-
pohamowanego gniewu, ale nadal stał ukryty, aż ucichły kroki Tarika na marmu-
rowej posadzce. Dopiero wtedy ruszył w stronę zamkniętych drzwi sypialni.
Z wściekłości pociemniało mu w oczach, gdy wyobraził sobie, jaka Molly jest
zadowolona, że nikt nie odkrył jej gry. Doskonale się maskowała, lecz on ją przej-
rzał.
Ostrożnie nacisnął klamkę i lekko uchylił drzwi sypialni. W kobiecie bez
okularów i z rozpuszczonymi włosami ledwo poznał szarą myszkę. Światło pada-
jące z głębi sypialni przeświecało przez jej cienką batystową pidżamę, więc od razu
dostrzegł zarys smukłej sylwetki o bardzo kobiecych kształtach.
Kto by przypuszczał, że ta mała intrygantka ma taką zgrabną figurkę, pomy-
ślał zaskoczony.
Zatrzymał się w uchylonych drzwiach, aby ochłonąć. Opuścił wzrok, chcąc
usunąć sprzed oczu podniecający widok. Spodziewał się, że rozprawa z uwodzi-
cielką sprawi mu niemałą przyjemność, lecz nie miał pojęcia, co w ostatecznym
rachunku osiągnie. Molly na pewno będzie usiłowała jakoś wytłumaczyć tę scenę,
której był świadkiem. Pewnie już zawczasu przygotowała sobie alibi i ma w zana-
drzu jakąś sentymentalną historyjkę.
Rzadko wyciągał pochopne wnioski, lecz uważał, że tym razem sprawa jest
jasna i ma prawo posądzać Angielkę o najgorsze. To, czego przed chwilą był
świadkiem, stanowiło dowód, jak głęboko Molly wbiła pazurki w Tarika. Zwykłe
pogróżki nie skłonią tak zaborczej kokietki do wycofania się. Bezpośredni atak
mógłby przynieść odwrotny od zamierzonego skutek i jedynie pogorszyć sytuację.
Zło tylko na razie zostałoby zażegnane, a gdyby wieść się rozniosła...
Musiał zastanowić się, dogłębnie przemyśleć rozwiązanie tego problemu.
Trzeba zadecydować, jakim sposobem osiągnąć cel.
R
S
Kilkakrotnie westchnął, ostatni raz groźnym okiem łypnął na Molly, po czym
cicho zamknął drzwi jej sypialni i udał się do swoich komnat.
Spotkali się na dziedzińcu. Tair podszedł uśmiechnięty do Tarika, choć w
duchu nazywał kuzyna idiotą. Niewierny mąż wyglądał kiepsko. Czyżby nie wy-
spał się, bo poczucie winy nie pozwoliło mu zmrużyć oka?
Tair też źle spał tej nocy, ale nigdy nie narzekał na złe samopoczucie z po-
wodu braku snu. A tego ranka był wyjątkowo zadowolony z siebie oraz z obmy-
ślonego planu.
- Dobrze, że cię widzę - powiedział Tarik.
Tair popatrzył na niego zdziwiony.
- Czy będziesz tak dobry i wyświadczysz mi przysługę? - Tarik zmarszczył
brwi i spojrzał na zegarek. - Przekażesz Molly wiadomość ode mnie?
Tair w milczeniu skłonił głowę. Ucieszył się, że sprawa przybiera pomyślny
dla niego obrót. Podejrzewał, że kuzyn nie doceni jego troski od razu, ale po pew-
nym czasie chyba zmądrzeje i nawet mu podziękuje.
- Molly jest w oranżerii. - Tarik znów popatrzył na zegarek. - Fascynują ją
egzotyczne rośliny, co jest zrozumiałe.
- Zrozumiałe? - powtórzył Tair.
- Wykłada nauki ścisłe, ale pracę magisterską napisała z botaniki. Zaintere-
sowała ją wiadomość o oranżerii zbudowanej przez mojego pradziadka i o rośli-
nach, które przetrwały do dziś. Chciałem prosić Khalida, żeby mnie zastąpił, ale nie
mogę go znaleźć.
- Ona jest nauczycielką? - spytał zaskoczony Tair.
Tarik lekko się uśmiechnął.
- Tak. Uczy w szkole dla dziewcząt. - Podał nazwę szkoły, o której Tair co
nieco słyszał. - Jest wybitnie inteligentna.
Tair niecierpliwie mu przerwał.
R
S
- Widzę, że ma w tobie zachwyconego rzecznika. Postaram się lepiej ją po-
znać.
- Zostaniesz u nas dłużej?
- Raczej nie. Wolałbym nie nadużywać waszej gościnności.
- Przeproś Molly w moim imieniu i powiedz, że Beatrice przez całą noc nie
spała. Trzeba zrobić dodatkowe badania, więc musimy jechać do szpitala. - Po raz
trzeci zerknął na zegarek. - Teraz właśnie pakuje niezbędne rzeczy, a mnie wypro-
siła z sypialni, bo podobno jej przeszkadzam.
- Dlaczego od razu nie powiedziałeś, o co chodzi? - zawołał Tair. - Czy już...?
- Nie, ale lepiej dmuchać na zimne. Za mocno podskoczyło jej ciśnienie. Nie
oszczędza się, a to moja wina. Nie powinienem zostawiać jej samej.
Tair pomyślał, że kuzyn trochę późno to sobie uświadomił, lecz nie chciał ro-
bić mu wymówek.
- Twoje miejsce jest przy żonie - mruknął.
- Powiesz wszystko Molly, wyjaśnisz sytuację?
Tair zirytował się, że nawet w takim momencie kuzyn nie zapomina o prze-
wrotnej Angielce.
- Zrobię wszystko, żeby zrozumiała.
Tarik uścisnął mu dłoń.
- Dziękuję. Bądź dla niej miły. Molly uważa, że jesteś wrogo do niej usposo-
biony.
Tair zrobił przesadnie zdziwioną minę, ale pomyślał, że szara myszka chyba
jest za bardzo spostrzegawcza.
- Wiem, jaki potrafisz być czarujący. Będę ci wdzięczny, jeśli postarasz się ze
względu na mnie. To jej pierwsza wizyta u nas, a bardzo chcę, żeby znowu przyje-
chała.
Tair postanowił, że zrobi wszystko, aby jednak do tego nie doszło.
- Dobrze, postaram się.
R
S
- Jeszcze raz dziękuję.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
W duchu dodał, że to wcale nie jest przyjemność, a obowiązek usunięcia po-
kusy sprzed oczu żonatego kuzyna.
Dziewiętnastowieczne, ale świetnie zachowane oranżerie zajmowały kilka
akrów. Hodowano w nich rzadkie odmiany owoców i warzyw oraz bardzo cenną
kolekcję storczyków. Tair dobrze znał te oranżerie, ponieważ w dzieciństwie często
bawił się tu z kuzynami. Powietrze było przesycone odurzającym zapachem stor-
czyków. Dość prędko znalazł Molly, ale niewiele brakowało, aby ją minął. Sie-
działa na posadzce i w skupieniu coś szkicowała. Pochłonięta rysowaniem nie sły-
szała kroków. Dzięki temu Tair miał okazję dokładnie się jej przyjrzeć.
Miała na sobie niezbyt twarzowy strój. Ubrała się w luźną bluzkę i bez-
kształtną spódnicę do pół łydki. Rysowała, a była bez okularów... Dziwne! Tair stał
tak blisko, że mógł obejrzeć sobie jej owalną twarz. Miała gładką cerę, niewielki
nos i zmysłowe usta. Rysując, lekko ściągnęła brwi.
Molly skończyła rysować, odłożyła kredkę i jeszcze bardziej zmarszczyła
brwi. Chyba była niezadowolona z rysunku.
- Brak talentu jest irytujący - odezwał się współczującym tonem.
Molly nerwowo drgnęła, upuściła kredkę, gwałtownie odwróciła się i przelot-
nie na niego spojrzała. Taira uderzyły dwie rzeczy: Angielka miała cudownie złoci-
ste oczy i patrzyła na niego, jakby był diabłem wcielonym.
Zrobił zdziwioną minę, a Molly zarumieniła się po korzonki włosów. Węzeł
na karku był niedbale spięty klamrą. Czy po jej wyjęciu włosy spływają na plecy
jedwabistą falą? Czy poprzedniego wieczoru Tarik odpiął tę klamrę?
Tair odsunął niepokojące myśli i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Pomyślał z
zadowoleniem, że kuzyn już nigdy więcej nie wyjmie klamry z tych jedwabistych
włosów... Po prostu nie będzie miał okazji, ponieważ już nigdy więcej nie zobaczy
tej niebezpiecznej kobiety.
R
S
Molly po głosie poznała, kto za nią stoi. Tair Al Szarif miał bardzo charakte-
rystyczny głos, którego aksamitnie miękki ton przyprawił ją o dreszcz. Wstała po-
woli, z pochyloną głową, aby ukryć rumieńce. Patrzyła na storczyki, ale wiedziała,
że Tair nie spuszcza z niej oczu. Miał przenikliwy wzrok, co bardzo ją onieśmiela-
ło. I stał stanowczo za blisko. Uparcie spoglądała w bok, wolała nie patrzeć Tairowi
w oczy.
- Zaskoczył mnie pan - odezwała się, otrzepując spódnicę.
- Przepraszam.
Tair mówił bez cienia skruchy, ale tonem mniej wrogim niż poprzedniego
dnia.
Molly pomyślała, że być może niesłusznie się do niego uprzedziła. Zerknęła
na pociągłą twarz i mimo woli westchnęła. Jak przyjemnie na niego patrzeć! Starała
się opanować, nie zdradzić się ze swoimi uczuciami. Dlaczego tak gwałtownie za-
reagowała na bliskość kuzyna Tarika? Zawstydziła się i jednocześnie wystraszyła.
Tair wyciągnął rękę po szkicownik.
- Wątpię, żeby moja nieudolna próba spodobała się... żeby w ogóle zaintere-
sowała następcę tronu.
- A czy panią interesuje moja opinia? - spytał Tair.
Molly milczała. Pierwszy raz w życiu znalazła się w sytuacji, gdy podniecenie
sprawiło, że nie mogła zdobyć się na odpowiedź. Przygryzła wargę i zakłopotana
obserwowała, jak Tair ogląda jej rysunek. Pocieszyła się myślą, że Tair nie jest
miarodajnym krytykiem, więc nie warto przejmować się tym, jak oceni jej pracę.
Tair oglądał rysunek zaskoczony tym, że Molly ma talent, którego z góry jej
odmówił. Nawet jego niezbyt profesjonalne oko dostrzegło mistrzowską kreskę.
Delikatny szkic nie zyskał uznania artystki, bo widocznie była surowym krytykiem
swych umiejętności.
Oderwał wzrok od rysunku i obrzucił Molly bacznym spojrzeniem od stóp do
głów. Pomyślał, że żadna znana mu kobieta nie włożyłaby takiego stroju na spo-
R
S
tkanie z ukochanym, ale widocznie Tarik nie zwracał uwagi na ubiór uwodzicielki.
Na wspomnienie niemądrze zadurzonego kuzyna gniewnie zmarszczył brwi.
Molly chciała poprawić okulary, ale zorientowała się, że ich nie ma. Ogarnął
ją strach, jaki czasem paraliżuje człowieka we śnie. Powtarzała sobie, że nie czeka
na aplauz i nie potrzebuje się maskować. Okulary kiedyś bardzo się przydawały,
lecz już dawno przestała być wybitnie uzdolnioną nastolatką, która na uniwersyte-
cie pragnie wyglądać jak starsze studentki.
Tair zauważył jej charakterystyczny gest.
- Zgubiła pani okulary i bez nich kiepsko widzi? - Bawiło go, że nauczycielka
patrzy na niego jak uczennica bojąca się reprymendy.
Molly niedbale wzruszyła ramionami.
- Znajdą się.
- Storczyk jest jak żywy - powiedział Tair, oddając rysunek.
Molly powoli zamknęła szkicownik. Drgnęły jej kąciki ust, a bursztynowe
oczy rozświetliło zadowolenie.
- Dziękuję - szepnęła.
R
S
ROZDZIAŁ TRZECI
- Chyba nie jestem pierwszą osobą, która uważa, że pani ma... talent.
Ostatnie słowo wymówił jakby z niechętnym podziwem, co zbiło Molly z
tropu.
- To zwykłe hobby. Maluję tylko dla rozrywki.
Ciekawe, czy uwodzi cudzego męża też tylko dla rozrywki, pomyślał Tair,
patrząc na nią z niechęcią.
Zmrożona jego lodowatym wzrokiem przestąpiła z nogi na nogę i znowu
spuściła wzrok. Zobaczyła leżące na podłodze okulary i z westchnieniem ulgi schy-
liła się, aby je podnieść. W tym samym momencie Tair też sięgnął po okulary i
niechcący musnął palcami dłoń Molly.
Przelotny dotyk sprawił, że przez jej ciało przebiegł prąd.
Tair spojrzał na jej łabędzią szyję i jego wzrok przykuła pulsująca żyła. W
oranżerii zrobiło się bardzo parno, wilgotne powietrze było naelektryzowane. Tair
chciał być beznamiętnym wybawicielem Tarika, ale wzburzona krew sprawiła, że
nagle widział Molly jakby za mgłą. Ogarnęło go pożądanie; wybuchnęło niespo-
dziewanie, z wielką siłą, i trzymało go w swej mocy. Usiłując zapanować nad sobą,
zacisnął zęby. Znał moc pożądania, ale dotychczas był dumny z tego, że nigdy nie
pozwalał ciału rządzić swoim zachowaniem. Pierwszy raz kobieta pociągała go z
tak wielką siłą.
- Rysuję tylko dla rozrywki - powtórzyła Molly ochryple.
Patrząc na jej pięknie wykrojone usta, zapomniał o rysunku. Jeśli pocałuje
przewrotną Angielkę, zrobi to, bo tak postanowił, a nie dlatego, że stał się bezwol-
ny wobec pożądania. Nie, nie stracił głowy, nadal panuje nad sobą. Dlaczego więc
patrzy na jej zmysłowe usta, jakby to była oaza, a on umierał z pragnienia? Niepo-
jęte! Opuścił ręce, zacisnął pięści, oderwał wzrok od czerwonych warg. Jeśli po-
całuje tę kobietę, zrobi to, kiedy zechce i gdzie zechce. Nie teraz.
R
S
Molly odgarnęła włosy opadające na oczy i wyciągnęła rękę po okulary.
- Dziękuję - szepnęła.
Patrząc na jej smukłe palce, Tair wyobraził sobie, jak pieści go tą drobną dło-
nią. Skrzywił się zirytowany, że przychodzą mu do głowy takie głupie myśli.
Ostatnio bardzo dużo pracował i z konieczności unikał kobiet. I to był jego główny
problem. Gdyby nie te zmysłowe usta Angielki...
Zamiast oddać okulary, Tair włożył je na nos i zaskoczony wysoko uniósł
brwi.
Speszona Molly pomyślała, że to ironia losu. Dlaczego akurat ten człowiek
jako jedyny przejrzał jej niewinny kamuflaż?
- Zwykłe szkło - mruknął Tair.
Odkrycie wywołało zdumienie, którego nie umiał ukryć. Oszustka! Zapewne
brak makijażu i byle jaki strój służyły temu samemu celowi. Uwodzicielce chodziło
o to, by kobiety uważały ją za niegroźną rywalkę. Tymczasem mężczyzna, który się
z nią zetknie, natychmiast przekona się, że jest inaczej. On już o tym wie.
Molly pokręciła głową. Miała irracjonalne poczucie winy, jakby została przy-
łapana na wyjątkowo ohydnym uczynku.
Nie zamierzała wyjaśniać, dlaczego nosi okulary ze zwykłymi szkłami. Jako
wybitnie uzdolnione dziecko chodziła do szkoły ze specjalnym programem, a w
wieku szesnastu lat rozpoczęła studia. Czuła się nieswojo, ponieważ wyglądała jak
dziewczynka. Dość prędko wymyśliła genialny jej zdaniem pomysł. Uznała, że do-
da sobie powagi, jeśli będzie nosić okulary w rogowych oprawkach. Przez dziesięć
lat okulary spełniały swe zadanie, bo zapewniały jej lepsze samopoczucie. Dopiero
teraz Molly zdała sobie sprawę, że ostatnio chyba już nie dodawały jej powagi ani
lat, a jedynie szpeciły jej drobną twarz.
- Okulary są tylko takim dodatkiem... - szepnęła.
- Radzę zmienić osobistego projektanta mody.
Molly roześmiała się z przymusem.
R
S
- Nie zwracam uwagi na modę.
- Dlatego nosi pani rzeczy o dwa numery za duże?
Nie powiedział wyraźnie, że wygląda okropnie, ale w zawoalowany sposób
dał to do zrozumienia. Molly rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu. Ubierała się
tak, aby było wygodnie, i nikomu nic do tego. Jeżeli ktoś, kto ma idealną twarz i
idealne ciało, dostrzega tylko to, co powierzchowne - czyli makijaż i elegancki strój
- to trudno. Nie warto się tym przejmować.
Popatrzyła na dłoń trzymającą okulary; palce były długie, kształtne. Przelotny
kontakt z nimi niemal rozstroił jej system nerwowy, ale szybko znalazła logiczne
wyjaśnienie tego, co poczuła. Przyczyną jej gwałtownej reakcji na pewno było za-
skoczenie. Nie zamierzała sprawdzać wymyślonej na poczekaniu teorii. Niedobrze,
że jej ciało ciągle jeszcze odczuwa skutki przelotnego muśnięcia.
Z uśmiechem nadal przyklejonym do twarzy ponownie wyciągnęła rękę po
okulary.
Tair bez słowa oddał jej zgubę.
Molly cicho westchnęła i wsunęła okulary na nos. Tair oczywiście wie, że jest
fantastycznym mężczyzną i kobiety mdleją, gdy łaskawie na nie spojrzy. Lecz ona
nie ma zamiaru być omdlewającą ofiarą.
- Czekam na Tarika - oznajmiła spokojnie. - Powinien lada moment się zja-
wić.
Miała nadzieję, że Tair zrozumie aluzję i odejdzie.
- Wiem - mruknął Tair.
- Wie pan? - Nie rozumiała, dlaczego od razu nie powiedział.
- Prosił mnie o przekazanie wiadomości - dodał Tair. - Tarik nie przyjdzie.
Molly posmutniała.
- Ha, trudno. Dziękuję za informację.
- Beatrice źle się czuje.
- Co jej jest?
R
S
Kim Lawrence Kuzynka władcy «Romans z szejkiem» - 35
ROZDZIAŁ PIERWSZY Powszechnie uważano Taira Al Szarifa za wytrawnego dyplomatę, chociaż nie zabiegał o takie miano. Oczywiście zdarzały się sytuacje, gdy z konieczności występował w roli dyplomaty, ale daleki był od uprawiania sztuki dla sztuki. Zaci- snął pięści, gdy zobaczył, że Tarik znów wymownie patrzy na siedzącą naprzeciw niego młodą Angielkę. Miał ochotę ściągnąć kuzyna z krzesła, mocno nim potrzą- snąć i zapytać, jaką grę prowadzi. Gniewne rozmyślania przerwało zadane przez króla Hakima pytanie. - Tairze, jak czuje się twój ojciec? Przy stole zapadła cisza. Tair oderwał wzrok od twarzy następcy tronu i popa- trzył na stryja, dziedzicznego władcę Zarhatu. - Nie może pogodzić się z losem. Śmierć Hassana jest dla niego wielką trage- dią. Król Hakim westchnął, pochylił głowę. - Rodzice powinni umierać pierwsi, przed dziećmi, bo taka jest naturalna ko- lej rzeczy. Na szczęście ojciec ma ciebie. Jesteś dla niego jedyną pociechą. Tair poważnie w to wątpił, ponieważ nie był ulubieńcem ojca. Przypomniała mu się rozmowa, którą niedawno odbyli, i w jego błękitnych oczach pojawił się ironiczny błysk. - Synu, zaufałem ci, a ty, co zrobiłeś? - zawołał król Malik z wyrzutem. - Jak mogłeś? - Czerwony ze złości uderzył pięścią w stół tak mocno, że zadźwięczały srebrne sztućce. Jako mały chłopiec Tair nerwowo reagował na gwałtowne wybuchy króla. Dawniej niepohamowana furia ojca przyprawiała go o mdłości. Ostatnio jednak słuchał inwektyw spokojnie, a napady wściekłości przestały go przerażać, wywo- ływały jedynie współczucie. - Szkoda, że to on wpadł pod samochód, a nie ty! - krzyczał król Malik. - R S
Hassan wiedział, co znaczy lojalność i szacunek wobec ojca. On zawsze stanowił dla mnie oparcie, teraz stałby po mojej stronie, nie wykorzystałby ojcowskiej roz- paczy, żeby działać za moimi plecami. Tair wątpił w rozpacz ojca, który mimo żałoby nie zmienił trybu życia. Nawet w dniu tragicznej śmierci syna nie zrezygnował z rozrywek. - Próbowałem skontaktować się z tobą. Dzwoniłem do Paryża kilka razy, ale nie chciałeś ze mną rozmawiać. Król Malik zareagował na to machnięciem upierścienionej dłoni i pogardli- wym prychnięciem. - Rzekomo byłeś bardzo zajęty - dodał Tair. Dobrze wiedział, że oznaczało to grę w pokera o bardzo wysoką stawkę. Król Malik przymrużył oczy i zimnym wzrokiem świdrował młodszego syna. - Największy kłopot z tobą polega na tym, że brak ci wyobraźni - warknął. - Nie potrafisz myśleć o sprawach wielkich i pięknych, a jedynie o przyziemnych... Oczyszczalnia ścieków! - Skrzywieniem warg dał wyraz bezbrzeżnej pogardzie dla prozaicznego projektu. - Wybrałeś brudy zamiast pięknego jachtu. - Zdecydowałem się na najnowszą oczyszczalnię, bo to projekt możliwy do zrealizowania prędko i wszędzie, gdziekolwiek zajdzie potrzeba. Olbrzymim plu- sem jest program szkoleniowy dla pracowników oraz pięćdziesięcioprocentowy zysk dla naszych ludzi, gdy inwestorom zwróci się początkowy wkład. Wynik negocjacji nie zadowolił przedstawicieli międzynarodowego koncernu ubiegającego się o prawa do eksploatacji nowych złóż. Reprezentanci koncernu by- li przekonani, że młodszy syn króla Zabranii bez namysłu zaakceptuje ich propozy- cję. A tymczasem trafili na zdolnego, stanowczego negocjatora, którego byli zmu- szeni traktować z szacunkiem. Przy podpisywaniu umowy mieli takie miny, jakby nie bardzo wiedzieli, jak to się stało, że dali się przekonać. Tair zdawał sobie sprawę, że podczas negocjacji wykorzystał element zasko- czenia i następnym razem nie będzie miał takiej przewagi. Sądząc jednak po wro- R S
gim nastawieniu ojca, było mało prawdopodobne, aby został dopuszczony do dal- szych negocjacji. - Zysk dla naszych ludzi! - Niezadowolony monarcha skwitował to określenie Taira pstryknięciem grubych, obrzmiałych palców. Był bardzo otyły, bo zwykle zanadto sobie folgował przy stole. Jadł bez umiaru. Tair przezornie milczał. - Kiedy wpłyną pierwsze pieniądze? - zapytał król. - Za dziesięć lat? A jacht obiecywali przysłać za miesiąc... - Jacht, który kupiłeś w zeszłym roku, wygląda jak nowy - zauważył Tair. Nie liczył na uznanie, a mimo to zrobiło mu się przykro, gdy ojciec gniewnie zmarszczył brwi. Łatwiej było przyjąć reprymendę stryja, ponieważ jego krytyka wypływała z altruistycznych pobudek. Król Hakim przedkładał dobro poddanych nad własną wygodę i zachcianki. Jedynie taki człowiek potrafił docenić to, co Tair chciał osią- gnąć. - Koniec z brawurą, musisz być ostrożny - rzekł stryj surowym tonem. - Nie należy wybierać się w podróż samolotem, gdy zanosi się na burzę piaskową. Pa- miętaj, że ojciec ma teraz tylko ciebie. Z tych słów trudno było wywnioskować, co króla Hakima bardziej zbulwer- sowało: niebezpieczeństwo grożące pilotowi podczas burzy piaskowej, czy to, że Tair podróżował bez licznej asysty, jaka przystoi następcy tronu. - Kiedyś ty będziesz rządził krajem, czeka cię wielka odpowiedzialność. Mu- sisz o tym pamiętać. Tair pochylił głowę na znak, że przyjmuje naganę stryja Hakima. - Stryju, zapominasz, że jestem nowicjuszem. To dla mnie nowa rola, nie uniknę błędów. Po śmierci brata został następcą tronu i od razu uznano, że przestał należeć wyłącznie do siebie. Godził się z tym, lecz nie potrafił całkowicie zrezygnować z R S
wolności. Uważał, że do zachowania równowagi psychicznej potrzebuje trochę samotności, ale jeszcze bardziej kontaktów z ludźmi, wśród których może być sobą. Król Hakim uśmiechnął się. - W mydleniu nam oczu jesteś starym wygą. Myślisz, że nic nie widzę? A ja doskonale wiem, że uprzejmie słuchasz starszych, mówisz to, co wypada, ale po- stępujesz tak, jak chcesz. Na szczęście wiem też, że pomimo ryzykownych wysko- ków znasz swoje obowiązki. Zawsze byłeś bardziej odpowiedzialny niż twój brat. O zmarłych należy wyrażać się pozytywnie, ale przecież mówię tylko to, co po- wiedziałbym Hassanowi w oczy. I to samo powtarzałem twojemu ojcu. Nikomu nie wyszło na dobre, że przymykał oczy na skandale wywoływane przez pierworodne- go. A jeśli chodzi o jego podejrzane kontakty... - Król Hakim cmoknął i pokręcił głową z dezaprobatą. - Od dawna uważam, że w Zabranii działoby się lepiej, gdy- byś ty urodził się jako pierwszy. Tair przez całe życie musiał bronić swoich racji, swoich poglądów przed kry- tyką, więc rzadko kiedy brakowało mu słów, ale nieoczekiwana pochwała z ust stryja wprawiła go w zakłopotanie. Milczał zażenowany. Na ratunek pośpieszyła mu żona Tarika. - Marzę o tym, żeby zdobyć uprawnienia pilota - powiedziała Beatrice. Piękna synowa była w zaawansowanej ciąży, więc jej marzenie, groźne w jej stanie, skutecznie odwróciło uwagę teścia. Tair był pewien, że Beatrice właśnie o to chodziło. Zaczęła się ożywiona dyskusja o samolotach i pilotach. Część biesiadni- ków gorąco broniła tezy, że mężczyźni zdecydowanie górują nad kobietami, gdy chodzi o umiejętności wymagające błyskawicznego refleksu czy koordynacji ru- chów. Wszyscy mieli coś do powiedzenia oprócz Angielki. Tair zastanawiał się, dlaczego ona milczy. Z powodu nieśmiałości czy braku towarzyskiego obycia? Po- sądzał ją raczej o to drugie, bo podczas całej kolacji odzywała się tylko wtedy, gdy ktoś ją bezpośrednio zagadnął. R S
Dziwnie milczący był też Tarik. Tair, który dyskretnie obserwował tę parę, czuł narastającą irytację z powodu gnębiących go podejrzeń. Tarik miał wszystko, co człowiekowi potrzebne do szczęścia, a jego piękna, kochająca żona niedługo urodzi pierwsze dziecko. Tair spojrzał na nią i twarz mu złagodniała. Beatrice figlarnie uśmiechnęła się do niego i porozumiewawczo mru- gnęła. Tair odwrócił głowę i natychmiast sposępniał, gdy zobaczył, że kuzyn nadal patrzy na angielską myszkę jak cielę na malowane wrota. Skrzywił się zdegusto- wany. Dotychczas lubił, a nawet podziwiał kuzyna, uważał go za człowieka moc- nego fizycznie i moralnie. Tarik po krótkim narzeczeństwie poślubił piękność o ty- cjanowskich włosach. Tair uznał, że akurat w tym przypadku szczęście dopisało człowiekowi, który w pełni na nie zasługiwał. Jeśli los kiedykolwiek przeznaczył sobie dwoje ludzi, to na pewno byli nimi Tarik i Beatrice. Ich szczere uczucie po- ruszyło cyniczne serce Taira, który chwilami marzył, że i on kiedyś spotka równie piękną bratnią duszę jak Beatrice. Jego przyszłość była nierozerwalnie związana z krajem, którego - jako jedyny następca tronu - prędzej czy później będzie władcą. Jego ojczysta Zabrania przez długie lata była zaniedbywana przez króla Malika, a także przez Hassana, jego starszego brata i następcę tronu, którzy uważali, że kraj jest ich prywatną własno- ścią, niewyczerpaną skarbnicą umożliwiającą spełnianie wszelkich zachcianek. Nie dbali o polityczną i finansową stabilność Zabranii, a kraj właśnie tego najbardziej potrzebował. I w pełni na to zasługiwał. Następca tronu miał obowiązek przez oże- nek zapewnić jedno i drugie. Od osobistego szczęścia znacznie ważniejsze było dobro kraju, poprawienie stanu dróg, zreformowanie służby zdrowia tak, aby zna- lazła się na poziomie obowiązującym w dwudziestym pierwszym wieku. Tair lodowatym wzrokiem spojrzał na kuzyna; dziwił się jego głupocie i po- dejrzewał, że nie docenia on swego wielkiego szczęścia. Czy oszalał na tyle, że R S
zdradza żonę, bezmyślnie ryzykując rozbicie udanego małżeństwa? Według Taira granica między marzeniami o zdradzie a ich spełnieniem była bardzo niewyraźna. Dlaczego Tarik jest na tyle głupi, że nie tai swej fascynacji Angielką i ostentacyjnie obraża żonę? Beatrice była wyjątkowo spostrzegawcza, a nawet ślepy dostrzegłby oznaki zainteresowania Angielką, których kuzyn nie stara się ukryć. Wprost niepo- jęte, że Tarik okazuje żonie tak mało szacunku, jawnie ją obraża. Dlaczego tak po- stępuje? Tair oderwał wzrok od kuzyna i rzucił pogardliwe spojrzenie Angielce udają- cej niewiniątko. Mężczyzna nie zachowuje się tak jak Tarik bez zachęty ze strony kobiety. Co kuzyn widzi w osobie wyglądającej jak szara mysz? Mimo starań Tair nie potrafił dostrzec w niej nic pociągającego. Angielka w niczym nie przypominała rudowłosej, zmysłowej Beatrice. Męż- czyzna nie traci głowy dla takiej dziewczyny. Była niska, filigranowa, miała ciem- ne, gładko zaczesane włosy, związane w węzeł na karku. Wprawdzie miała łabę- dzią szyję, lecz piękna szyja to za mało, aby kobieta nieodparcie pociągała męż- czyznę. Angielka zsunęła okulary na czubek lekko zadartego noska, a Tair usiłował wyobrazić sobie jej twarz bez okularów w grubej oprawce. Pomyślał, że dziewczy- na, która chce uwodzić mężczyzn, powinna zafundować sobie soczewki kontakto- we. Chociaż z drugiej strony taka inwestycja niewiele by zmieniła, ponieważ jej drobna figurka odziana w workowatą suknię nieokreślonego koloru zbyt dobrze ukrywała kobiece krągłości, uwielbiane przecież przez większość mężczyzn. Tair gniewnie zmrużył oczy, gdy Angielka odwróciła głowę i spojrzała na Ta- rika. Przez chwilę tych dwoje patrzyło na siebie takim wzrokiem, jakby zapomnieli, że nie są sami. Ich zachowanie było oburzające. Angielka uśmiechnęła się i przymknęła oczy, a wtedy długie rzęsy rzuciły cień na gładkie, lekko zarumienione policzki. Tair zerknął na czerwone usta i zdzi- wił się, że dopiero teraz dostrzegł zmysłowość pełnych warg. R S
Jego irytacja z powodu niemądrego zachowania Tarika przerodziła się w silny niepokój. Do tego momentu sądził, że wystarczy oględnie przypomnieć kuzynowi o przyzwoitości, lecz teraz uznał, że trzeba działać bardziej stanowczo. Wymiana spojrzeń wyglądała jak nieme porozumienie kochanków, co na- tychmiast zrodziło podejrzenie, że sprawy zaszły za daleko i w grę wchodzi coś więcej niż niewinny flirt. Tair mocno zacisnął palce na kieliszku, z gniewu po- ciemniały mu oczy. Spod gęstych rzęs rzucił badawcze spojrzenie na biesiadników. Wszyscy beztrosko rozmawiali i śmiali się, jakby nie widzieli porozumiewawczych spojrzeń Tarika i zwodniczo skromnej dziewczyny. Tair zasępił się. Czy wszyscy oślepli? Jak to możliwe, że jedynie on do- strzegł, co się dzieje? Ponownie zerknął na żonę kuzyna i zorientował się, że ona też spostrzegła, jakim wzrokiem jej mąż i jej przyjaciółka patrzą na siebie. Był pe- łen podziwu dla Beatrice, ponieważ rozmawiała z Khalidem jakby nigdy nic. Dla- czego Beatrice, prawdziwa dama, przyjaźni się z niegodną siebie osobą? Angielka udaje cichą myszkę, lecz jest drapieżnikiem. Tair zamyślił się. Czy warto otwarcie zagadnąć Tarika, bez ogródek powie- dzieć mu, że igra z ogniem? Raczej nie. Rozmowę w najlepszym razie zakończą ostre słowa. Po zastanowieniu doszedł do wniosku, że rozsądniej będzie pomówić bezpośrednio z uwodzicielką. Ostrzeże Angielkę, że nie zamierza bezczynnie przy- glądać się, jak ona rozbija małżeństwo jego kuzyna. Jeśli Panna Myszka nie zmieni swego postępowania, będzie zmuszony podjąć bardziej stanowcze działanie. Nie miał pojęcia, jaką formę przyjmie owo stanowcze działanie, ale liczył, że intuicja podsunie mu najlepsze rozwiązanie. Już bywało podobnie, gdy musiał nagle inter- weniować. Zdarzało się, że idąc na spotkanie z obrażonymi przez Hassana dygnita- rzami, nie wiedział, co im powie, lecz zawsze jakoś znajdował odpowiednie słowa. W obecnej sytuacji może trzeba będzie uciec się do czegoś radykalniejszego. Na to też potrafi się zdobyć... Zerknął na zmysłowe usta myszowatej uwodzicielki i przez głowę przemknęło mu pytanie, czy nie będzie na przykład musiał całować R S
tych ust. Może upatrzy odpowiedni moment i gdy oboje znajdą się w zasięgu wzroku kuzyna, pocałuje intrygantkę. Dziewczyna miała i ten minus, że zupełnie nie była w jego typie, w niczym nie przypominała kobiet, które lubił całować. No, trudno... Angielka, która chyba wyczuła jego natarczywy wzrok, odwróciła głowę i przelotnie spojrzała we wrogie błękitne oczy. Tair miał złośliwą satysfakcję, bo zaczerwieniła się po korzonki włosów. Pogardliwie wykrzywił usta, a ona drgnęła i spuściła wzrok. Był zadowolony, że przynajmniej wie, że jest ktoś, kogo nie zwio- dła swym zachowaniem. Tarik był w eleganckim garniturze, ale krawat miał przekrzywiony, rozwią- zany. Molly zamknęła drzwi i wskazała krzesło, a sama przysiadła na brzegu łóżka pod baldachimem. W skromnej pidżamie z cienkiego batystu wyglądała trochę ko- micznie wśród ciężkich brokatów i lśniących jedwabi. Zresztą we wszystkich pała- cowych komnatach czuła się zupełnie nie na miejscu. Przyjechała przed dwoma tygodniami. Z każdym dniem coraz mniej krępo- wała ją obecność Tarika, ale nadal była przy nim spięta. Tym bardziej że odnosiła wrażenie, że on też czuje się nieswojo. To zrozumiałe, ponieważ dopiero zaczynali bliżej się poznawać. Na szczęście Khalid miał inny charakter, był serdeczny, bardziej otwarty, to- warzyski i przy nim Molly od początku czuła się swobodnie. Tarik usiadł okrakiem na krześle, położył ręce na oparciu. Milczał. Beatrice uprzedziła, że jej mąż jest wyjątkowo małomówny. Molly była niecierpliwa, lecz ugryzła się w język i nie zapytała, dlaczego Tarik przyszedł o tak późnej porze. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - w końcu odezwał się milczek. Molly przecząco pokręciła głową i znowu zapadło dość długie milczenie. - Khalid martwi się, że cię obraził. R S
- Nie rozumiem. On obraził? - zdziwiła się szczerze. - Dlaczego tak myśli? - Przedstawił cię Tairowi jako przyjaciółkę Beatrice. Boi się, że opacznie zrozumiałaś powód, dla którego nie wyjawił twojej tożsamości. Tair... Molly dobrze zapamiętała twarz tego przystojnego mężczyzny o przeszywa- jącym wzroku. Zjawił się niespodziewanie, ponieważ burza piaskowa zmusiła go do lądowania w Zarhacie. Był zakurzony od stóp do głów. Tarik bardzo lubił kuzyna, ale tego dnia nie ucieszył się na jego widok. Wo- lałby spędzić wieczór w gronie najbliższej rodziny, bez gości. - Nasze rodziny są spokrewnione przez liczne małżeństwa. - Beatrice półgło- sem wyjaśniała jej, kim jest ten przybysz. - Tair jest następcą tronu w Zabranii. Mężczyźni siedzący przy stole głośno rozmawiali, przeplatając słowa arab- skie, francuskie i angielskie. - Ma niebieskie oczy. Zauważyłaś? - spytała Beatrice. - Tak. - Trudno byłoby nie zauważyć! - W rodzie Al Szarifów błękitne oczy pojawiają się stosunkowo często - cią- gnęła Beatrice. - Krąży ciekawa opowieść o tym, skąd się wzięły, ale nie wiadomo, na ile jest prawdziwa. Rzekomo kiedyś dotarł w te strony wiking, który bardzo spodobał się królewskiej córze... Odtąd co kilka pokoleń rodzi się błękitnookie dziecko. Piękny mężczyzna, prawda? Molly czuła, że ogarnia ją dziwne podniecenie. Aby się opanować, zacisnęła wargi i spuściła oczy. Nie rozumiała, dlaczego serce bije jej jak oszalałe. Miała na- dzieję, że Beatrice nie spostrzegła jej rozdygotania. Spojrzała na Taira i zrobiła minę niewiniątka. - Piękny? Czy ja wiem... Takiego mężczyznę podziwiają wszystkie kobiety, zawsze i wszędzie. Zerka- jąc na niego spod rzęs, Molly zauważyła, że ma bardzo jasną karnację, a na pra- wym policzku szeroką bliznę dochodzącą do zmysłowych ust. R S
Silnie zarysowane brwi były kruczoczarne, a równie czarne włosy opadały na rozpięty kołnierzyk koszuli. Pokryta czerwonawym pyłem koszula chyba była nie- bieska, dobrana pod kolor oczu. Molly miała nadzieję, że nikt nie zauważył, z jakim zachwytem wpatruje się w twarz gościa. Wprost pożerała go wzrokiem, ale czy to dziwne? Zasługiwał na miano pięknego mężczyzny, chociaż jego męska uroda w niczym nie przypominała urody typowego hollywoodzkiego aktora. Molly zastanawiała się, czy jedynie ona zachwyciła się błękitnookim arab- skim królewiczem. Raczej mało prawdopodobne, aby jej reakcja była wyjątkowa. Na pewno wszystkie kobiety wlepiają wzrok w prawie dwumetrowego mężczyznę o czarnych włosach i błękitnych oczach. Tair Al Szarif był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego w życiu spotkała. I w tym momencie Molly usłyszała głos rozsądku przypominający, że wygląd to nie wszystko. Podobną opinię często wygłaszał jej ojciec, aby pocieszyć naj- młodszą córkę. Przyrodnie siostry były piękne i dobre. Molly czasami zdawało się, że byłoby jej łatwiej, gdyby Rosie i Sue były niemiłe, złośliwe, bo wtedy nie mia- łaby poczucia winy, że jest zazdrosna. Czy lżej być szykanowaną przez złośliwe siostry, niż słuchać zapewnień, że najważniejszy jest piękny charakter, a ona wła- śnie taki ma? Rosie kiedyś zaproponowała jej zamianę, gdy Molly poskarżyła się, że wola- łaby być piękna, a za większy biust chętnie oddałaby dziesięć punktów ze swego ilorazu inteligencji. Otrząsnęła się ze wspomnień, wróciła do rzeczywistości i spojrzała na Tarika. - Przecież wiem, dlaczego Khalid tak mnie przedstawił. Powiedz mu, żeby się mną nie przejmował. Zresztą nie sądzę, żeby twój kuzyn... - Urwała zakłopotana i niepewnie się uśmiechnęła. - Nie przypadłam do gustu królewiczowi z Zabranii. Tarik pokręcił głową. - Skąd takie przypuszczenie? Przecież on wcale cię nie zna. Dlaczego miałby R S
czuć niechęć do nieznanej osoby? Logiczne pytanie, ale Molly nie miała wątpliwości, że w głębi błękitnych oczu kryła się niechęć do niej. Nigdy w życiu nie wywołała silnych emocji u przy- stojnego mężczyzny. Widocznie żaden nie potrafił dostrzec jej wewnętrznego piękna! Dlaczego wytrącił ją z równowagi fakt, że akurat ten mężczyzna patrzył na nią wrogo, z pogardą? Dziwne! Usiłowała usunąć jego obraz sprzed oczu, ale zadanie było trudne, ponieważ miał twarz, której się nie zapomina. - Przywidziało ci się - rzekł Tarik. - Możliwe. Żałowała, że się poskarżyła. Niezależnie od tego, co mówił Tarik, wiedziała, że się nie omyliła. Tair Al Szarif nie mógł na nią patrzeć. Na szczęście nie spędzi jej to snu z powiek, ponieważ nie zapałała sympatią do następcy tronu w Zabranii. - Jeśli sobie życzysz, wyjaśnię mu, co nas łączy. - Nie trzeba. Zostaw to tak, jak jest. W oczach Tarika dostrzegła ulgę. Nie powinno to boleć, a jednak zabolało. Wiedziała, że Tair nie pozbędzie się uprzedzenia do niej, nawet jeśli z wiarygodne- go źródła dowie się, że jest przyrodnią siostrą Tarika i Khalida. Oczywiście nie rozumiała, dlaczego wzbudziła w nim niechęć. Wmawiała so- bie, że nie zależy jej na jego sympatii. W duchu wyliczyła niemiłe cechy Taira: arogancję, brak poczucia humoru, zapatrzenie w siebie. Ostatnia cecha zdawała się najbardziej prawdopodobna, bo człowiek, który codziennie widzi w lustrze idealnie piękną twarz, musi być z siebie zadowolony. - Decyzja należy do ciebie - powiedział Tarik. - Przyszedłem zapewnić cię, że nie wstydzimy się naszego pokrewieństwa. Wręcz przeciwnie. Chociaż... - Krzywo się uśmiechnął. - Na razie wolimy nie rozgłaszać tego wszem i wobec. - Ze względu na waszego ojca, prawda? Tarik był jej wdzięczny za zrozumienie. R S
- Tak. Bardzo przeżył odejście żony... Jest dumnym człowiekiem, a to był wielki skandal w naszych kręgach. Plotki zostawiły trwałe ślady. Molly dopiero niedawno uświadomiła sobie, że dla Tarika odejście matki też było bolesnym przeżyciem, którego, się nie zapomina. - Wasz ojciec jest dla mnie bardzo dobry, serdeczny. Nie chciałabym stawiać go w przykrej sytuacji. Na pewno nie będę rozpowiadać o naszym pokrewieństwie, nikomu nie pisnę ani słowa. Przysięgam. Na wścibskie pytania będę odpowiadać, że jestem przyjaciółką Beatrice. Chętnie złożyła taką obietnicę, bo wzruszyła ją serdeczność króla Hakima. Zdawała sobie sprawę, że nie jest mu łatwo gościć córkę byłej żony. Poznała kulturę i obyczaje Zarhatu, więc domyśliła się, co kryje się za sło- wami Tarika o skandalu po rozwodzie. Mimo wszystko król Hakim ciepło ją przy- jął, a wielu mężczyzn, będących na jego miejscu, wolałoby nie wiedzieć o jej ist- nieniu. Tarik patrzył na nią z uznaniem. - Dziękuję za tę obietnicę, ale wierz mi, że Khalid i ja z dumą przedstawili- byśmy ciebie jako naszą siostrę. Molly poczuła łzy napływające do oczu. - Naprawdę? - szepnęła przez ściśnięte gardło. - Dlaczego wątpisz? No tak, to zrozumiałe... Trudno, żebyś miała do mnie za- ufanie po tym, jak ignorowałem cię przez dwadzieścia cztery lata. Zasłużyłem na to, żebyś posłała mnie do diabła. Molly odgarnęła włosy opadające na twarz i blado się uśmiechnęła. - Ja postępowałam podobnie. Wszystko zawdzięczamy Beatrice. Gdyby nie przyjechała do Anglii, nie byłoby mnie tutaj. To prawda. Gdy Tarik przysłał zaproszenie, gniewnie odrzuciła jego propo- zycję pojednania. Nie chciała mieć nic wspólnego z człowiekiem, który przysporzył jej matce tylu cierpień. Nigdy jej nie odwiedził po jej powtórnym zamążpojściu. R S
Przez całe życie przyrodni bracia byli właściwie jak obcy ludzie i wolałaby, aby tak pozostało. Nie życzyła sobie kontaktów z nimi, a szczególnie z Tarikiem, ponieważ ignorował ją przez długie lata. Na domiar złego skłonił Khalida, aby też odciął się od matki i przyrodniej siostry. Beatrice gorąco prosiła w imieniu męża o pojednanie i to ona skłoniła Molly do przyjęcia zaproszenia. Była przekonana, że będzie obojętnie traktować starszego brata, ale gdy go bliżej poznała, bardzo go polubiła. - Jesteś zadowolona, że przyjechałaś? - Tak, nawet bardzo - szepnęła wzruszona. Rozpromieniony Tarik wstał. - Przemyślisz to, co mówiłem? - Tak. - Gdy doszli do drzwi, schwyciła go za rękę. - Muszę coś ci powie- dzieć. - Słucham. - Wreszcie zrozumiałam, dlaczego nie chciałeś odwiedzać mamusi. Długo tego nie rozumiała. Widziała, jak bardzo matka cierpiała, ponieważ Tarik nie przyjechał na wakacje razem z Khalidem. Wtedy nie przyszło jej do gło- wy, że on też cierpiał. Na pewno czuł się zdradzony, bolało go, że ukochana matka ich zostawiła. - Tuż przed moim wyjazdem tatuś powiedział, że mamusia do końca wyrzu- cała sobie, że was zostawiła. Pocieszała się, że jesteście kochani, szczęśliwi... Wiedziała, że wasze miejsce jest tutaj. - A jej nie? W głosie Tarika nie było krytyki, a mimo to Molly stanęła w obronie matki. - Na pewno była nieszczęśliwa, że musi rozstać się z dziećmi. Wyobrażała sobie rozpacz kobiety, która jest zmuszona dokonać takiego wy- boru. Nie znała siły macierzyńskich uczuć, ale przypuszczała, że porzucenie dziec- R S
ka jest jak wyrwanie sobie serca, oznacza pustkę do końca życia. - Mamusia wiedziała, że będziecie pod dobrą opieką. Cieszyłaby się, widząc nas teraz razem. Tarik przytulił ją, a wtedy poczuła, jak lata odrzucenia i wzajemnego żalu idą gdzieś w niepamięć. Wysunęła się z braterskiego uścisku i otarła mokre policzki. - Och, rozkleiłam się. Idź już, bo Beatrice gotowa wysłać ludzi na poszukiwa- nie męża. R S
ROZDZIAŁ DRUGI Tair widział ten czuły gest i słyszał ostatnie słowa Molly. Zalała go fala nie- pohamowanego gniewu, ale nadal stał ukryty, aż ucichły kroki Tarika na marmu- rowej posadzce. Dopiero wtedy ruszył w stronę zamkniętych drzwi sypialni. Z wściekłości pociemniało mu w oczach, gdy wyobraził sobie, jaka Molly jest zadowolona, że nikt nie odkrył jej gry. Doskonale się maskowała, lecz on ją przej- rzał. Ostrożnie nacisnął klamkę i lekko uchylił drzwi sypialni. W kobiecie bez okularów i z rozpuszczonymi włosami ledwo poznał szarą myszkę. Światło pada- jące z głębi sypialni przeświecało przez jej cienką batystową pidżamę, więc od razu dostrzegł zarys smukłej sylwetki o bardzo kobiecych kształtach. Kto by przypuszczał, że ta mała intrygantka ma taką zgrabną figurkę, pomy- ślał zaskoczony. Zatrzymał się w uchylonych drzwiach, aby ochłonąć. Opuścił wzrok, chcąc usunąć sprzed oczu podniecający widok. Spodziewał się, że rozprawa z uwodzi- cielką sprawi mu niemałą przyjemność, lecz nie miał pojęcia, co w ostatecznym rachunku osiągnie. Molly na pewno będzie usiłowała jakoś wytłumaczyć tę scenę, której był świadkiem. Pewnie już zawczasu przygotowała sobie alibi i ma w zana- drzu jakąś sentymentalną historyjkę. Rzadko wyciągał pochopne wnioski, lecz uważał, że tym razem sprawa jest jasna i ma prawo posądzać Angielkę o najgorsze. To, czego przed chwilą był świadkiem, stanowiło dowód, jak głęboko Molly wbiła pazurki w Tarika. Zwykłe pogróżki nie skłonią tak zaborczej kokietki do wycofania się. Bezpośredni atak mógłby przynieść odwrotny od zamierzonego skutek i jedynie pogorszyć sytuację. Zło tylko na razie zostałoby zażegnane, a gdyby wieść się rozniosła... Musiał zastanowić się, dogłębnie przemyśleć rozwiązanie tego problemu. Trzeba zadecydować, jakim sposobem osiągnąć cel. R S
Kilkakrotnie westchnął, ostatni raz groźnym okiem łypnął na Molly, po czym cicho zamknął drzwi jej sypialni i udał się do swoich komnat. Spotkali się na dziedzińcu. Tair podszedł uśmiechnięty do Tarika, choć w duchu nazywał kuzyna idiotą. Niewierny mąż wyglądał kiepsko. Czyżby nie wy- spał się, bo poczucie winy nie pozwoliło mu zmrużyć oka? Tair też źle spał tej nocy, ale nigdy nie narzekał na złe samopoczucie z po- wodu braku snu. A tego ranka był wyjątkowo zadowolony z siebie oraz z obmy- ślonego planu. - Dobrze, że cię widzę - powiedział Tarik. Tair popatrzył na niego zdziwiony. - Czy będziesz tak dobry i wyświadczysz mi przysługę? - Tarik zmarszczył brwi i spojrzał na zegarek. - Przekażesz Molly wiadomość ode mnie? Tair w milczeniu skłonił głowę. Ucieszył się, że sprawa przybiera pomyślny dla niego obrót. Podejrzewał, że kuzyn nie doceni jego troski od razu, ale po pew- nym czasie chyba zmądrzeje i nawet mu podziękuje. - Molly jest w oranżerii. - Tarik znów popatrzył na zegarek. - Fascynują ją egzotyczne rośliny, co jest zrozumiałe. - Zrozumiałe? - powtórzył Tair. - Wykłada nauki ścisłe, ale pracę magisterską napisała z botaniki. Zaintere- sowała ją wiadomość o oranżerii zbudowanej przez mojego pradziadka i o rośli- nach, które przetrwały do dziś. Chciałem prosić Khalida, żeby mnie zastąpił, ale nie mogę go znaleźć. - Ona jest nauczycielką? - spytał zaskoczony Tair. Tarik lekko się uśmiechnął. - Tak. Uczy w szkole dla dziewcząt. - Podał nazwę szkoły, o której Tair co nieco słyszał. - Jest wybitnie inteligentna. Tair niecierpliwie mu przerwał. R S
- Widzę, że ma w tobie zachwyconego rzecznika. Postaram się lepiej ją po- znać. - Zostaniesz u nas dłużej? - Raczej nie. Wolałbym nie nadużywać waszej gościnności. - Przeproś Molly w moim imieniu i powiedz, że Beatrice przez całą noc nie spała. Trzeba zrobić dodatkowe badania, więc musimy jechać do szpitala. - Po raz trzeci zerknął na zegarek. - Teraz właśnie pakuje niezbędne rzeczy, a mnie wypro- siła z sypialni, bo podobno jej przeszkadzam. - Dlaczego od razu nie powiedziałeś, o co chodzi? - zawołał Tair. - Czy już...? - Nie, ale lepiej dmuchać na zimne. Za mocno podskoczyło jej ciśnienie. Nie oszczędza się, a to moja wina. Nie powinienem zostawiać jej samej. Tair pomyślał, że kuzyn trochę późno to sobie uświadomił, lecz nie chciał ro- bić mu wymówek. - Twoje miejsce jest przy żonie - mruknął. - Powiesz wszystko Molly, wyjaśnisz sytuację? Tair zirytował się, że nawet w takim momencie kuzyn nie zapomina o prze- wrotnej Angielce. - Zrobię wszystko, żeby zrozumiała. Tarik uścisnął mu dłoń. - Dziękuję. Bądź dla niej miły. Molly uważa, że jesteś wrogo do niej usposo- biony. Tair zrobił przesadnie zdziwioną minę, ale pomyślał, że szara myszka chyba jest za bardzo spostrzegawcza. - Wiem, jaki potrafisz być czarujący. Będę ci wdzięczny, jeśli postarasz się ze względu na mnie. To jej pierwsza wizyta u nas, a bardzo chcę, żeby znowu przyje- chała. Tair postanowił, że zrobi wszystko, aby jednak do tego nie doszło. - Dobrze, postaram się. R S
- Jeszcze raz dziękuję. - Cała przyjemność po mojej stronie. W duchu dodał, że to wcale nie jest przyjemność, a obowiązek usunięcia po- kusy sprzed oczu żonatego kuzyna. Dziewiętnastowieczne, ale świetnie zachowane oranżerie zajmowały kilka akrów. Hodowano w nich rzadkie odmiany owoców i warzyw oraz bardzo cenną kolekcję storczyków. Tair dobrze znał te oranżerie, ponieważ w dzieciństwie często bawił się tu z kuzynami. Powietrze było przesycone odurzającym zapachem stor- czyków. Dość prędko znalazł Molly, ale niewiele brakowało, aby ją minął. Sie- działa na posadzce i w skupieniu coś szkicowała. Pochłonięta rysowaniem nie sły- szała kroków. Dzięki temu Tair miał okazję dokładnie się jej przyjrzeć. Miała na sobie niezbyt twarzowy strój. Ubrała się w luźną bluzkę i bez- kształtną spódnicę do pół łydki. Rysowała, a była bez okularów... Dziwne! Tair stał tak blisko, że mógł obejrzeć sobie jej owalną twarz. Miała gładką cerę, niewielki nos i zmysłowe usta. Rysując, lekko ściągnęła brwi. Molly skończyła rysować, odłożyła kredkę i jeszcze bardziej zmarszczyła brwi. Chyba była niezadowolona z rysunku. - Brak talentu jest irytujący - odezwał się współczującym tonem. Molly nerwowo drgnęła, upuściła kredkę, gwałtownie odwróciła się i przelot- nie na niego spojrzała. Taira uderzyły dwie rzeczy: Angielka miała cudownie złoci- ste oczy i patrzyła na niego, jakby był diabłem wcielonym. Zrobił zdziwioną minę, a Molly zarumieniła się po korzonki włosów. Węzeł na karku był niedbale spięty klamrą. Czy po jej wyjęciu włosy spływają na plecy jedwabistą falą? Czy poprzedniego wieczoru Tarik odpiął tę klamrę? Tair odsunął niepokojące myśli i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Pomyślał z zadowoleniem, że kuzyn już nigdy więcej nie wyjmie klamry z tych jedwabistych włosów... Po prostu nie będzie miał okazji, ponieważ już nigdy więcej nie zobaczy tej niebezpiecznej kobiety. R S
Molly po głosie poznała, kto za nią stoi. Tair Al Szarif miał bardzo charakte- rystyczny głos, którego aksamitnie miękki ton przyprawił ją o dreszcz. Wstała po- woli, z pochyloną głową, aby ukryć rumieńce. Patrzyła na storczyki, ale wiedziała, że Tair nie spuszcza z niej oczu. Miał przenikliwy wzrok, co bardzo ją onieśmiela- ło. I stał stanowczo za blisko. Uparcie spoglądała w bok, wolała nie patrzeć Tairowi w oczy. - Zaskoczył mnie pan - odezwała się, otrzepując spódnicę. - Przepraszam. Tair mówił bez cienia skruchy, ale tonem mniej wrogim niż poprzedniego dnia. Molly pomyślała, że być może niesłusznie się do niego uprzedziła. Zerknęła na pociągłą twarz i mimo woli westchnęła. Jak przyjemnie na niego patrzeć! Starała się opanować, nie zdradzić się ze swoimi uczuciami. Dlaczego tak gwałtownie za- reagowała na bliskość kuzyna Tarika? Zawstydziła się i jednocześnie wystraszyła. Tair wyciągnął rękę po szkicownik. - Wątpię, żeby moja nieudolna próba spodobała się... żeby w ogóle zaintere- sowała następcę tronu. - A czy panią interesuje moja opinia? - spytał Tair. Molly milczała. Pierwszy raz w życiu znalazła się w sytuacji, gdy podniecenie sprawiło, że nie mogła zdobyć się na odpowiedź. Przygryzła wargę i zakłopotana obserwowała, jak Tair ogląda jej rysunek. Pocieszyła się myślą, że Tair nie jest miarodajnym krytykiem, więc nie warto przejmować się tym, jak oceni jej pracę. Tair oglądał rysunek zaskoczony tym, że Molly ma talent, którego z góry jej odmówił. Nawet jego niezbyt profesjonalne oko dostrzegło mistrzowską kreskę. Delikatny szkic nie zyskał uznania artystki, bo widocznie była surowym krytykiem swych umiejętności. Oderwał wzrok od rysunku i obrzucił Molly bacznym spojrzeniem od stóp do głów. Pomyślał, że żadna znana mu kobieta nie włożyłaby takiego stroju na spo- R S
tkanie z ukochanym, ale widocznie Tarik nie zwracał uwagi na ubiór uwodzicielki. Na wspomnienie niemądrze zadurzonego kuzyna gniewnie zmarszczył brwi. Molly chciała poprawić okulary, ale zorientowała się, że ich nie ma. Ogarnął ją strach, jaki czasem paraliżuje człowieka we śnie. Powtarzała sobie, że nie czeka na aplauz i nie potrzebuje się maskować. Okulary kiedyś bardzo się przydawały, lecz już dawno przestała być wybitnie uzdolnioną nastolatką, która na uniwersyte- cie pragnie wyglądać jak starsze studentki. Tair zauważył jej charakterystyczny gest. - Zgubiła pani okulary i bez nich kiepsko widzi? - Bawiło go, że nauczycielka patrzy na niego jak uczennica bojąca się reprymendy. Molly niedbale wzruszyła ramionami. - Znajdą się. - Storczyk jest jak żywy - powiedział Tair, oddając rysunek. Molly powoli zamknęła szkicownik. Drgnęły jej kąciki ust, a bursztynowe oczy rozświetliło zadowolenie. - Dziękuję - szepnęła. R S
ROZDZIAŁ TRZECI - Chyba nie jestem pierwszą osobą, która uważa, że pani ma... talent. Ostatnie słowo wymówił jakby z niechętnym podziwem, co zbiło Molly z tropu. - To zwykłe hobby. Maluję tylko dla rozrywki. Ciekawe, czy uwodzi cudzego męża też tylko dla rozrywki, pomyślał Tair, patrząc na nią z niechęcią. Zmrożona jego lodowatym wzrokiem przestąpiła z nogi na nogę i znowu spuściła wzrok. Zobaczyła leżące na podłodze okulary i z westchnieniem ulgi schy- liła się, aby je podnieść. W tym samym momencie Tair też sięgnął po okulary i niechcący musnął palcami dłoń Molly. Przelotny dotyk sprawił, że przez jej ciało przebiegł prąd. Tair spojrzał na jej łabędzią szyję i jego wzrok przykuła pulsująca żyła. W oranżerii zrobiło się bardzo parno, wilgotne powietrze było naelektryzowane. Tair chciał być beznamiętnym wybawicielem Tarika, ale wzburzona krew sprawiła, że nagle widział Molly jakby za mgłą. Ogarnęło go pożądanie; wybuchnęło niespo- dziewanie, z wielką siłą, i trzymało go w swej mocy. Usiłując zapanować nad sobą, zacisnął zęby. Znał moc pożądania, ale dotychczas był dumny z tego, że nigdy nie pozwalał ciału rządzić swoim zachowaniem. Pierwszy raz kobieta pociągała go z tak wielką siłą. - Rysuję tylko dla rozrywki - powtórzyła Molly ochryple. Patrząc na jej pięknie wykrojone usta, zapomniał o rysunku. Jeśli pocałuje przewrotną Angielkę, zrobi to, bo tak postanowił, a nie dlatego, że stał się bezwol- ny wobec pożądania. Nie, nie stracił głowy, nadal panuje nad sobą. Dlaczego więc patrzy na jej zmysłowe usta, jakby to była oaza, a on umierał z pragnienia? Niepo- jęte! Opuścił ręce, zacisnął pięści, oderwał wzrok od czerwonych warg. Jeśli po- całuje tę kobietę, zrobi to, kiedy zechce i gdzie zechce. Nie teraz. R S
Molly odgarnęła włosy opadające na oczy i wyciągnęła rękę po okulary. - Dziękuję - szepnęła. Patrząc na jej smukłe palce, Tair wyobraził sobie, jak pieści go tą drobną dło- nią. Skrzywił się zirytowany, że przychodzą mu do głowy takie głupie myśli. Ostatnio bardzo dużo pracował i z konieczności unikał kobiet. I to był jego główny problem. Gdyby nie te zmysłowe usta Angielki... Zamiast oddać okulary, Tair włożył je na nos i zaskoczony wysoko uniósł brwi. Speszona Molly pomyślała, że to ironia losu. Dlaczego akurat ten człowiek jako jedyny przejrzał jej niewinny kamuflaż? - Zwykłe szkło - mruknął Tair. Odkrycie wywołało zdumienie, którego nie umiał ukryć. Oszustka! Zapewne brak makijażu i byle jaki strój służyły temu samemu celowi. Uwodzicielce chodziło o to, by kobiety uważały ją za niegroźną rywalkę. Tymczasem mężczyzna, który się z nią zetknie, natychmiast przekona się, że jest inaczej. On już o tym wie. Molly pokręciła głową. Miała irracjonalne poczucie winy, jakby została przy- łapana na wyjątkowo ohydnym uczynku. Nie zamierzała wyjaśniać, dlaczego nosi okulary ze zwykłymi szkłami. Jako wybitnie uzdolnione dziecko chodziła do szkoły ze specjalnym programem, a w wieku szesnastu lat rozpoczęła studia. Czuła się nieswojo, ponieważ wyglądała jak dziewczynka. Dość prędko wymyśliła genialny jej zdaniem pomysł. Uznała, że do- da sobie powagi, jeśli będzie nosić okulary w rogowych oprawkach. Przez dziesięć lat okulary spełniały swe zadanie, bo zapewniały jej lepsze samopoczucie. Dopiero teraz Molly zdała sobie sprawę, że ostatnio chyba już nie dodawały jej powagi ani lat, a jedynie szpeciły jej drobną twarz. - Okulary są tylko takim dodatkiem... - szepnęła. - Radzę zmienić osobistego projektanta mody. Molly roześmiała się z przymusem. R S
- Nie zwracam uwagi na modę. - Dlatego nosi pani rzeczy o dwa numery za duże? Nie powiedział wyraźnie, że wygląda okropnie, ale w zawoalowany sposób dał to do zrozumienia. Molly rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu. Ubierała się tak, aby było wygodnie, i nikomu nic do tego. Jeżeli ktoś, kto ma idealną twarz i idealne ciało, dostrzega tylko to, co powierzchowne - czyli makijaż i elegancki strój - to trudno. Nie warto się tym przejmować. Popatrzyła na dłoń trzymającą okulary; palce były długie, kształtne. Przelotny kontakt z nimi niemal rozstroił jej system nerwowy, ale szybko znalazła logiczne wyjaśnienie tego, co poczuła. Przyczyną jej gwałtownej reakcji na pewno było za- skoczenie. Nie zamierzała sprawdzać wymyślonej na poczekaniu teorii. Niedobrze, że jej ciało ciągle jeszcze odczuwa skutki przelotnego muśnięcia. Z uśmiechem nadal przyklejonym do twarzy ponownie wyciągnęła rękę po okulary. Tair bez słowa oddał jej zgubę. Molly cicho westchnęła i wsunęła okulary na nos. Tair oczywiście wie, że jest fantastycznym mężczyzną i kobiety mdleją, gdy łaskawie na nie spojrzy. Lecz ona nie ma zamiaru być omdlewającą ofiarą. - Czekam na Tarika - oznajmiła spokojnie. - Powinien lada moment się zja- wić. Miała nadzieję, że Tair zrozumie aluzję i odejdzie. - Wiem - mruknął Tair. - Wie pan? - Nie rozumiała, dlaczego od razu nie powiedział. - Prosił mnie o przekazanie wiadomości - dodał Tair. - Tarik nie przyjdzie. Molly posmutniała. - Ha, trudno. Dziękuję za informację. - Beatrice źle się czuje. - Co jej jest? R S