galochbasik

  • Dokumenty1 460
  • Odsłony646 431
  • Obserwuję778
  • Rozmiar dokumentów2.1 GB
  • Ilość pobrań417 671

Southwick Teresa - Oaza szczescia

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :485.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Southwick Teresa - Oaza szczescia.pdf

galochbasik EBooki ROMANSE I EROTYKI ROMANS Z SZEJKIEM
Użytkownik galochbasik wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 151 stron)

Teresa Southwick Oaza szczęścia

ROZDZIAŁ PIERWSZY Crystal Rawlins czuła się niczym ofermowaty Clark Kent, i to w dniu wyjątkowo fatalnym. Tyle że Clark Kent, gdy taka była potrzeba, przemieniał się w Supermana, natomiast Crystal... Nerwowym ruchem poprawiła okulary. Niestety daleko im było do doskonałości. Spojrzysz ponad oprawką, a świat już nie taki, jaki powinien być. Poza tym gigantyczne okulary przesłaniały pół twarzy, no i były paskudne. Niestety - zarazem niezbędne, sta­ nowiły bowiem podstawowy rekwizyt w przedsta­ wieniu, którego pierwszy akt właśnie się zaczynał, i to w miejscu nie byle jakim. W gabinecie Farika Hassa­ na, drugiego z rzędu syna bajecznie bogatego władcy królestwa El Zafiru. - Jestem Crystal Rawlins. - A, nowa niania? Miło panią powitać, panno Rawlins. Wysoki, ciemny i super - tak można by błys­ kawicznie zdefiniować mężczyznę, który stał obok lśniącego biurka z czereśniowego drewna. Po prostu wzorcowy książę z bajki, do tego uśmiechnięty i uprzejmie wyciągający dłoń na powitanie. Uścisnąć rękę diabła.

Tak nagle pomyślała Crystal, ściskając książęcą prawicę. Skąd ten absurdalny pomysł? Nie wiedziała przecież, czy piękny arystokrata faktycznie ma naturę diabelską. Teraz mogła przekonać się tylko o jednym. Szczupłe, piękne palce były ciepłe i silne, ich uścisk zdecydowany, zaś ona zupełnie nieprzygotowana na­ wet na tak krótki i konwencjonalny kontakt fizyczny. Jej napięte do granic wytrzymałości nerwy zaczęły po prostu wariować. Zwykle gdy po raz pierwszy stawiała się w nowym miejscu pracy, dyskretny makijaż i stonowany, gu­ stowny strój dawały poczucie pewności siebie i umacniały wiarę we własny profesjonalizm. Tym razem jednak nie chodziło o kolejną posadę koniecz­ ną ze względów materialnych. Stawka była nadzwy­ czaj wysoka, a kapryśny los jakby zapomniał o wszelkich zasadach logiki. Gdyby zamiast Crystal zjawiła się tu kobieta atrakcyjna i zrobiona na bóstwo, cały misterny plan ległby w gruzach. - A mnie niezmiernie miło poznać Waszą Wyso­ kość osobiście i gorąco podziękować. Jestem bardzo szczęśliwa, że mam możność podjęcia pracy właśnie tutaj. - Co oznacza całe trzy lata z dala od domu. - Ale przez te trzy lata mam zagwarantowaną pracę. - Fakt. Także dla moich dzieci stabilizacja jest ogromnie ważna. - Niewątpliwie. Ciotka Waszej Wysokości wspo­ minała, że z tą stabilizacją są pewne problemy. Po­ dobno w ciągu roku przewinęło się pięć opiekunek?

Smagła twarz księcia sposępniała. - Tak. Pięć. - Zapewniam Waszą Wysokość, że mam naj­ szczerszy zamiar pracować tak długo, jak przewiduje umowa. - Świetnie. Tym bardziej że ciotka mówiła o pani w samych superlatywach. - Księżniczka Farrah ma świetny gust... - Jednak palnęła. Nerwy, po prostu nerwy. Zabrzmiało to idio­ tycznie, jak pean na własną cześć. - ...gust w spra­ wach ubiorów, naturalnie. Księżniczka Farrah jest osobą niezwykle wytworną i świetnie zorientowaną w aktualnych trendach mody. Uff... Wybrnęła. Pierwszego dnia w nowej pracy każdy jest spięty, to normalne. Nie spodziewała się mimo wszystko, że będzie spięta aż do tego stopnia. W sumie jednak czy to takie dziwne? Szejk Farik Hassan niewątpliwie mieścił się w pierwszej trójce najprzystojniejszych mężczyzn, jakich dane jej było oglądać. A ona musiała się zjawić u niego bez śladu makijażu, nie wspominając o braku tak istotnego ryn­ sztunku, jak pantofle na obcasach czy elegancki ko- stiumik. Niestety, skromny wygląd był jednym z podstawo­ wych wymogów przyszłego pracodawcy. Dla byłej królowej piękności miasta Pullman - dziewięć tysię­ cy mieszkańców z okładem - wyzwanie nie lada. W Pullman uroda i elegancja zadecydowały o sukce­ sie, w królestwie El Zafiru było na odwrót, dlatego też na nosie panny Rawlins znalazły się paskudne

okulary, a jej strój był do przesady nijaki. Granatowy kostium o żadnej właściwie linii, spódnica do kostek, tak zwane praktyczne obuwie... no i największy ko­ szmar, czyli fryzura. Włosy przylizane i zaczesane w tył. Zaczesane? Brutalnie ściągnięte, w wyniku czego nienaturalnie napięta twarz wygląda jak rekla­ ma jakiegoś doktorka od liftingu, z którego usług ra­ czej nie należy korzystać. - Proszę, niech pani spocznie. Usiadła z przyjemnością, bowiem obite skórą krzesło okazało się nieprzyzwoicie wręcz miękkie. Książę zasiadł w fotelu za biurkiem. - Jak minęła podróż? Pani przybyła z... - zerknął na dokumenty - .. .ze stanu Waszyngton. To ojczyzna wspaniałych jabłek, prawda? - Może w innych hrabstwach - zaprzeczyła grzecz­ nie -ale nie w Pullman. Wokół mojego miasta jest tylko pszenica; nic więcej. A podróż, przyznaję, nie trwała krótko. Szczerze mówiąc, straciłam rachubę, ile stref czasowych przekroczyłam. - Rozumiem. Farik Hassan, jeden z trzech synów króla Gamila, nie tracił czasu na zbędne słowa. Crystal wiedziała już co nieco o królewskich synach, nie na darmo przed wyjazdem gorączkowo szukała informacji o tym prawie sielankowym kraju na Bliskim Wscho­ dzie. Najmłodszy z braci, Rafik, miał opinię play­ boya, natomiast Kamal, następca tronu, w rankingach królewskich kawalerów do wzięcia plasował się na pierwszej pozycji. Ale na Farika, wdowca i ojca pię-

cioletnich bliźniąt, również ostrzyła sobie pazurki niejedna bogata ślicznotka z tak zwanego wielkiego świata. - Odpoczęła pani po podróży? - Tak, dziękuję. Wprawdzie po przyjeździe nie bardzo wiedziałam, na jakim świecie się znajduję, ale miałam całą dobę na aklimatyzację i wróciłam do peł­ nej formy. - Świetnie. Proszę mi powiedzieć, jakie ma pani doświadczenie w pracy z dziećmi. Szejk miał wzrok niezwykle przenikliwy, jednak Crystal dostrzegła w nim tylko zwykłą ciekawość. Żadnych oznak męskiego zainteresowania, czyli jest dobrze, z tym przebraniem trafiła w dziesiątkę. - Opiekuję się dziećmi od dawna. Podczas studiów w college'u zarabiałam w ten sposób na czesne... — O stypendium, które było jedną z nagród w konkur­ sie piękności, naturalnie ani mru-mru. - Mam licen­ cjat w zakresie nauczania początkowego, mogę więc nie tylko opiekować się dziećmi, ale także je uczyć. Po studiach przez rok pracowałam u pewnej dobrze sytuowanej rodziny w Seattle. Jak rozumiem, Wasza Wysokość ma przed sobą moje listy rekomendacyjne. - Tak, tak. Pani referencje są bez zarzutu... Panno Rawlins, pani jest niezamężna, prawda? Nie zamierza pani założyć rodziny? - Owszem, zamierzam. Kiedyś zakocham się, wyjdę za mąż i urodzę dzieci. - W tej kolejności? - A może być inna?

- Owszem, może. Najpierw łóżko, potem ślub. W obecnych czasach to żadna sensacja, mimo to policzki Crystal przybrały kolor ciemnoróżowy. Drążenie tak intymnego tematu z tym właśnie mężczyzną było bardzo krępujące. Gdy niespokojnie poruszyła się w krześle, jej wzrok nie­ fortunnie napotkał wzrok księcia. - Nie jestem naiwna, Wasza Wysokość. Wiem, że inna kolejność zawsze może się zdarzyć. Ale nie w moim przypadku. - Rozumiem. Dlaczego jednak zwleka pani z za­ łożeniem rodziny? Wiadomo przecież, że Amerykan­ ki potrafią znakomicie łączyć karierę zawodową z ży­ ciem rodzinnym i są z tego bardzo dumne. - Podchodzę do tego inaczej. Uwielbiam dzieci, więc wybrałam taki zawód. Kiedy jednak będę miała własne dzieci, zamierzam przerwać pracę i sama za­ jąć się ich wychowaniem. Wrócę do pracy, kiedy pod­ rosną, ale i tak będę mogła spędzać z nimi mnóstwo czasu. Nauczyciele mają przecież długie wakacje i sporo dni wolnych. - Czyli pani wszystko dokładnie zaplanowała. Za­ wsze pani tak robi? - Staram się. Czy to wada? - Przeciwnie. Zaleta, i to ogromna. - Wasza Wysokość, a czy mogłabym także o coś zapytać? - Naturalnie. - Proszę wybaczyć, jeśli moje pytanie wyda się trochę zbyt śmiałe. Chodzi mi o to, że czuje się jak

podczas rozmowy wstępnej, a byłam przekonana, że zostałam już do tej pracy przyjęta. - Na ciotce Farrah zrobiła pani bardzo dobre wra­ żenie, ale to są moje dzieci, panno Rawlins, i to ja podejmuję ostateczną decyzję. - Czyli jeśli opinia Waszej Wysokości będzie inna niż księżniczki Farrah... - Wróci pani pierwszym samolotem do Stanów. - Rozumiem. Mam jeszcze jedno pytanie, jeśli wolno. - Proszę pytać. - Dlaczego Wasza Wysokość nie zatrudni kogoś z El Zafiru, kto zna tutejsze obyczaje, historię, kulturę? - O moim kraju będę uczył dzieci sam, do tego zresztą włączy się cała rodzina. Ale El Zafir ma sze­ rokie kontakty z krajami Zachodu, także z Ameryką. Hana i Nuri, z racji swego urodzenia, w przyszłości będą służyli swemu krajowi. Będą załatwiać wiele ważnych spraw, między innymi z przedstawicielami Stanów, a do tego najlepiej przygotuje je osoba właś­ nie stamtąd. - Rozumiem. Mam jeszcze jedno pytanie, Wasza Wysokość, odnośnie do kwalifikacji. Opiekunka ma być osobą skromną, czy tak? - Tak. O ile pamiętam, sformułowaliśmy to nastę­ pująco: skromna, nierzucająca się w oczy Amerykan­ ka, inteligentna i dobrze radząca sobie z dziećmi. - Tak. Ale ciotka Waszej Wysokości nie przekaza­ ła mi, dlaczego ta skromność i nie rzucanie się w oczy są tak istotne,

- Bardzo istotne. Ponieważ piękne kobiety... Książę zawiesił głos, jego twarz sposępniała. - Co... one? - Crystal poczuła się bardzo nieswojo. - Niepotrzebnie zwracają na siebie uwagę - rzucił szorstko. - Czyli uroda kobiety, zdaniem Waszej Wysoko­ ści, to wada? - W pewnym sensie tak. Powiało chłodem, co pozwalało przypuszczać, że pięknemu szejkowi jakaś urodziwa dama porządnie zalazła za skórę, przez co nabrał awersji do kobiet, w każdym razie do tych niebrzydkich. Crystal nigdy nie uważała siebie za ósmy cud świa­ ta, podejrzewała też, że w sferach, w których obraca się Farik Hassan, nikt nie uznałby jej za piękność. Niemniej jednak w Pullman jej powierzchowność zwracała uwagę, choć związane z tym przeżycia nie zawsze może były miłe. Niezależnie jednak od wszystkiego uważała, że uroda - albo jej brak - nie może decydować o tym, czy ktoś nadaje się do opieki nad dziećmi, czy nie. Niestety w pałacu królewskim w El Zafirze obowiązywały inne zasady. Trudno. Crystal podniosła głowę i spojrzała szej­ kowi prosto w oczy. Bardzo proszę, niech książę so­ bie popatrzy. Jeśli przebranie nie jest jednak strzałem w dziesiątkę, lepiej przekonać się o tym od razu. Cry­ stal rozważała możliwość wykorzystania najrozmait­ szych rekwizytów - peruki, końskich zębów z plasti­ ku, a nawet wielkiej obrzydliwej brodawki przykle­ jonej na nosie. W końcu zdecydowała się na środki

mniej efektowne, miała jednak nadzieję, że skutecz­ ne. Bo ona i tak nigdy do końca nie wierzyła, że Clark Kent dzięki uczesaniu i okularom faktycznie był nie do rozpoznania. Przecież ciało nadal było tak samo wspaniałe jak z sennych kobiecych marzeń. Przez kilka minut spoglądali na siebie w milczeniu. - Myślę, że ciotka dokonała dobrego wyboru - ku ogromnej uldze Crystal oznajmił w końcu książę Fa¬ rik i podniósł się z fotela. - Zaprowadzę panią do dzieci. - Uprzejmie wskazał ręką, żeby Crystal szła przodem. Do masywnych, drewnianych drzwi dotarli w tym samym momencie. Nad klamką zawisły dwie dłonie. - Pozwoli pani. Zadrżała, słysząc tuż przy uchu niski, głęboki głos. Nagle stał się dziwnie uwodzicielski, kojarzył się z czymś bardzo przyjemnym. - Dzię... dziękuję. Wyszli do przestronnego holu. Stopy Crystal na­ tychmiast zapadły się w cudownie grubym i puszy­ stym dywanie, najpewniej bajecznie drogim, jak wszystko w tym pałacu. Crystal nigdy jeszcze nie zetknęła się z takim luksusem. Poczuła się oszołomio­ na, gdy tylko wprowadzono ją przez pałacowe drzwi i znalazła się w olbrzymim westybulu z szemrzącą fontanną w otoczeniu wspaniałych, bujnych roślin. W pałacu nie było zwyczajnych podłóg, tylko lśniące, marmurowe posadzki, a także szerokie schody z kun­ sztownie rzeźbionymi balustradami, mnóstwo złoco­ nych ozdobnych przedmiotów i bezcennych dzieł

sztuki - obrazów, wazonów i gobelinów. Pałac pora­ żał przepychem i ogromem. Dziarskie dziewczęta z Molly Maid, renomowanej firmy zajmującej się sprzątaniem, miałyby tu zapewnioną pracę do końca życia. Także zgrabne sylwetki. Krzątanie się po takiej przestrzeni pozwoli spalić każdy nadmiar kalorii. Pierwsze oszołomienie już minęło i Crystal spo­ glądała na nowe otoczenie okiem bardziej przyto­ mnym. Zorientowała się, że jest w skrzydle, gdzie znajdują się biura władcy El Zafiru i trzech jego sy­ nów. Gabinet Farika już poznała, teraz książę prowa­ dził ją na sam koniec holu, skąd dobiegały dziecięce głosy, piski i śmiech. W gabinecie, na obitej skórą kanapie, siedział męż­ czyzna, który nie mógł być nikim innym, tylko naj­ młodszym z trójki królewskich synów. Na jednym kolanie księcia Rafika siedziała mała, roześmiana dziewczynka i wichrzyła włosy wujowi, który z kolei łaskotał chłopczyka okupującego drugie kolano. Na widok Farika dzieci natychmiast podbiegły do ojca i przywarły do jego nóg. - Tatuś! Tatuś! - Cześć, maluchy. - Pogłaskał śliczną dziewczyn­ kę po policzku, a chłopczyka po gęstej, czarnej czu- prynce. - Przyprowadziłem kogoś, kto bardzo chce was poznać. Dwie pary czarnych oczu nieco bojaźliwie zerknę­ ły w stronę Crystal. - To jest panna Rawlins, wasza nowa niania. Co teraz należy powiedzieć?

- Cześć! - odezwał się śmiałym głosem chłop­ czyk, spojrzawszy jednak na ojca, natychmiast się poprawił: - To znaczy... chciałem powiedzieć... dzień dobry pani. Jak się pani miewa? - Jak się pani miewa? - powtórzyła jak echo dziewczynka, wychylając się zza nogi ojca. Farik z aprobatą skinął głową, a potem spojrzał na mężczyznę, który podnosił się z kanapy. - Ta nędzna namiastka niani to mój młodszy brat, Rafik. - Witam Waszą Wysokość. - Crystal skłoniła się lekko. Książę Rafik uśmiechnął się i przejechał ręką po gęstych, czarnych włosach, próbując w dzikiej pląta­ ninie wprowadzić jakiś ład. Crystal spojrzała na niego ciepło. Mężczyzna, który potrafi bawić się z dziećmi kosztem swego wyglądu, miał u panny Rawlins naj­ wyższe notowania. - Bardzo mi miło poznać panią, panno Rawlins - odezwał się książę, wyciągając do niej dłoń. - Mnie również, Wasza. - Prószę mówić mi po imieniu. Nalegam. - Dziękuję. A to... to na pewno jest Hana, a to Nuri. - Skąd pani wie, jak się nazywamy? - spytała Hana. W czarnych oczach ukazał się podziw, a oczy te, obra­ mowane nadzwyczaj gęstymi rzęsami, były prześliczne. To pewne, że za kilkanaście lat na widok księżniczki niejedno męskie serce zabije niespokojnie. - Wasza ciocia Farrah pokazała mi wasze zdjęcia

- wyjaśniła Crystal. - Spotkałyśmy się w Nowym Jorku i... - A pani okulary są bardzo duże - stwierdził Nuri. - I bardzo brzydkie. - I pani włosy są takie... ściśnięte - wtrąciła sio­ strzyczka. - Czy panią to nie boli? - Nie, skądże - zaprzeczyła skwapliwie Crystal, choć jej biedna głowa, nieprzyzwyczajona do tego rodzaju katuszy, zaczynała dawać znać o sobie. Uśmiechnęła się do dzieci i spojrzała na ojca. - Czy mogę się o coś zapytać, Wasza... - Farik. Mój brat ma rację. Tylko w sytuacjach bardziej oficjalnych będziemy bawić się w etykietę. Mówmy sobie po imieniu. Ja też nalegam. -. Dobrze. Dziękuję... Fariku. - Farik. Całkiem miło wypowiadać takie egzotyczne imię. - Chciałam się zapytać, czy często zabierasz dzieci do pracy? - Do pracy? A, chodzi ci o to, że są w gabinecie brata? To sytuacja wyjątkowa. Rafik ofiarnie pomaga w opiece nad dziećmi, ale nic dziwnego, skoro przy­ czynił się do nagłego odejścia ostatniej niani. - Nieprawda - zaprotestował Rafik. - Nie kłam, wujku - zaprotestował równie sta­ nowczo Nuri. - Niania była w twoim łóżku. Ciocia Farrah powiedziała o tym dziadkowi. A dziadek po­ wiedział, że następna niania ma być stara. Ma wyglą­ dać jak suszona śliwka i... - Nuri! - przerwał surowym głosem ojciec. - Skąd ty to wszystko wiesz? - Nuri znów schował się za kanapą cioci Farrah!

- wyjaśniła z rozbrajającą szczerością Hana, zerkając nieśmiało na Crystal. - A ja się cieszę, że niania nie wygląda jak suszona śliwka. - Przede wszystkim nie powinnaś skarżyć na swo­ jego brata! - Kiedy to prawda, tatusiu! On jest niegrzeczny! - Ale na brata skarżyć nie wolno. Lojalność w ro­ dzinie to prawdziwy skarb... No tak... - Farik chrząknął. - Jak by ci to wyjaśnić, Crystal... Po­ przednia niania, jak zresztą i wszystkie kobiety, które mają do czynienia z moim młodszym bratem, kom­ pletnie straciła dla niego głowę. Za wszelką cenę starała się zdobyć jego względy, podobno jednak za­ reagował nie tak, jak tego oczekiwała. - Oczywiście! - przytaknął skwapliwie Rafik. - Niania natychmiast została zwolniona. Co prawda król zastanawiał się, czy nie ściąć jej głowy, ale uległ mojej sile perswazji i niania przeżyła. Hana zachichotała. - Wujku, ty znów kłamiesz! - Tak, kochanie. Wujek Rafik ma niezwykle bujną fantazję - oświadczył ojciec. - Bez zmrużenia okiem twierdzi, że odtrącił zaloty natarczywej niani. - Bo to prawda! - zaprotestował z ogniem Rafik. - Kiedy wszedłem do pokoju, ona już tam była, i to rozwalona w moim łóżku. Natychmiast się odwróci- łem i wyszedłem, to wszystko. Niestety ojciec mi nie wierzy. - Powiedzmy... - mruknął Farik, spoglądając na Crystal. - Król po prostu nie miał ochoty drążyć tego

tematu. Zabronił Rafikowi raz na zawsze flirtów z za­ trudnionymi tu kobietami, kazał mu znaleźć sobie żonę i ustatkować się. Król chce, żeby w pałacu pa­ nował spokój. W każdym razie po tej aferze znów pojawił się problem niani. Ja w tym czasie prowadzi­ łem ważne negocjacje, dlatego poprosiłem o pomoc ciotkę Farrah. Ciotka wywiązała się ze swego zadania znakomi­ cie. Panna Rawlins już na pierwszy rzut oka wydała się Farikowi osobą jak najbardziej odpowiednią. Jej Wygląd i sposób bycia potwierdzały tak pożądaną skromność. Może nawet była w tym pewna ostenta­ cja? - pomyślał Farik. Każdy natychmiast musiał zwrócić uwagę na ogromne i wyjątkowo brzydkie okulary. Jednak Farik dostrzegł coś więcej niż jego synek, mianowicie to, że zza ogromnych szkieł spo­ glądały piękne orzechowe oczy, błyszczące inteligen­ cją i humorem. Cerę miała panna Rawlins nieskazi­ telną, a włosy brązowe. Jednostajny, nudny brąz bez żadnych refleksów, czego przyczyną było przesadnie skromne uczesanie. Mała Hana słusznie zauważyła, że tak mocno ściągnięte włosy muszą boleć. Równie skromny był ubiór panny Rawlins. Grana­ towy, obszerny kostium, idealnie ukrywający kształty, spódnica długa aż do kostek. Noga w tym miejscu ładna, wąska, ciekawe, jak przedstawiała się sytuacja nieco wyżej... Bzdura... Najważniejsze, że nowa niania wygląda­ ła jak należy, a do tego sprawiała wrażenie osoby otwartej i bezpretensjonalnej —co książę Farik szcze-

gólnie cenił - a także inteligentnej i dowcipnej. Jed­ nym słowem, idealna niania. Poza jednym drobnym szczegółem, pomyślał. Idealna niania nie powinna uśmiechać się tak uroczo, a w każdym razie nie w obecności ojca powierzonych jej dzieci. A ona uśmiechała się przesłodko. Pełne, pięknie wykrojone usta rozchylały się, ukazując dwa rzędy bielusieńkich zębów. Teraz znów się uśmiech­ nęła, tym razem do Hany. Farik, rzecz dziwna, poczuł w okolicy serca ni to ukłucie, ni to szczypnięcie. - Hana? Zgadzam się całkowicie z twoim tatą - mówiła Crystal łagodnym, ciepłym głosem, pochylo­ na nad dziewczynką. - Nieładnie jest skarżyć. Ale po cichu ci wyznam, że dobrze znam to uczucie, kiedy w końcu znajdzie się jakiś haczyk na ukochanego bra­ ciszka. - Masz brata, Crystal? - spytał Rafik. - Czterech, ja jestem najmłodsza. I ze wstydem muszę się przyznać, że nieraz zdarzyło mi się na nich naskarżyć. Oni natomiast byli bezsilni, ponieważ oj­ ciec najsurowiej zabronił podnosić na mnie rękę. Za­ wsze im powtarzał, że dziewczynek bić nie wolno. - Fakt. Mężczyzna, który podnosi rękę na kobietę, jest zwykłą świnią. - Zgodnie z tym, co twierdził mój ojciec, ów męż­ czyzna jest czymś jeszcze gorszym od tego, co wynosi się z chlewu, robiąc w nim porządki. - W naszym kraju nie toleruje się przemocy wobec kobiet. Kara za takie przewinienie jest niezwykle su­ rowa - patetycznie oświadczył Rafik, po czym zaraz

się rozluźnił, a jego piękne zęby błysnęły w uśmie­ chu. - Crystal, mam nadzieję, że będziemy mieli je­ szcze okazję pogawędzić, na przykład dzisiaj przy kolacji. Co ty na to, braciszku? No proszę, cały Rafik, czaruje każdą, pomyślał Farik, dziwiąc się, że tym razem irytuje go to bardziej niż zwykle. Mała Hana błagalnie złożyła rączki. - Nianiu! Proszę! Niech niania przyjdzie! Irytacja natychmiast znikła, Farik spojrzał na małą z rozczuleniem. I z wielkim zadowoleniem. Dobry znak, córka zaczyna już lgnąć do nowej opiekunki. - Mój brat ma rację - powiedział. - Powinnaś po­ znać naszą rodzinę. Zapraszam, kolację jadamy o siódmej.

ROZDZIAŁ DRUGI Punktualnie o siódmej Crystal zasiadła do kolacji w towarzystwie całej królewskiej rodziny. Znów spięła się do granic możliwości, ale też sytuacja była podbramkowa. Panna Rawlins w swym śmiesznym przebraniu została poddana kolejnym oględzinom. Sędzią był władca El Zafiru i jego najbliżsi. Tyle par czarnych oczu wpatrywało się w nią uważnie... - Oj, chyba nowa niania chce nas troszkę oszukać! Miły głos księżniczki Farrah prawie pozbawił Cry­ stal tchu. Oszukać? Jej serce zabiło mocniej, palce nerwowo przesunęły się po złoconym brzegu talerza z chińskiej porcelany. - Przepraszam? Słucham? - Pani jest taka cichutka, w niczym nie przypomi­ na pełnej wigoru młodej kobiety, którą poznałam w Nowy Jorku. Uff... W porządku. Żadnej aluzji do wyglądu. Te­ raz trzeba zebrać się w sobie i dać sensowną odpowiedź. - Moja matka powiada, że lepiej milczeć, ryzyku­ jąc posądzenie o prostactwo, niż otworzyć usta i udo­ wodnić, że tak jest w istocie.

Zabrzmiało dość pompatycznie, ale chyba nie naj­ gorzej, bo sam król Gamil przyznał łaskawie: - Pani matka jest mądrą kobietą. - O tak, Wasza Królewska Mość. Crystal zerknęła w lewo, gdzie na poczesnym miejscu zasiadał władca. Był przystojnym i postaw­ nym mężczyzną, który z miejsca wzbudzał respekt. Skronie miał siwe, na głowie srebrzyły się białe nitki. Musiał zbliżać się do sześćdziesiątki. Crystal westchnęła w duchu. Biedna mama byłaby zachwycona, gdyby też mogła zasiąść do wystawnej kolacji w pałacu królewskim. Niestety, Vicki Raw­ lins, zawsze z głową pełną marzeń o szerokim świe­ cie, na całe życie zakotwiczyła w mieście Pullman w stanie Waszyngton. Po odchowaniu pięciorga dzie­ ci rodzice Crystal, zamiast udać się w wymarzoną podróż, rozwiedli się. Potem zdarzył się straszny wy­ padek. Matka ocalała cudem, przeszła długą, bardzo bolesną rehabilitację. I bardzo kosztowną. Górę ra­ chunków Crystal zamierzała zapłacić ze wspaniałej pensji za opiekę nad książęcymi dziećmi. - Może nie smakuje pani nasze jedzenie? - spytał otwarcie król. - Pozwalam sobie zaprzeczyć z całą mocą, Wasza Królewska Mość. I czuję się wielce zaszczycona, że da­ ne mi jest zasiąść do jednego stołu z Waszą Królewską Mością i jego rodziną. Wzrok Crystal przemknął po galerii śniadych twa­ rzy. Naprzeciwko niej siedzieli trzej królewscy syno­ wie. Już z wyglądu można było wnioskować, że

odziedziczyli najlepsze geny po imponującym ojcu. Wszyscy tak samo nieprzyzwoicie przystojni. Tak sa­ mo? O nie. Crystal w skrytości ducha zdążyła wyro­ bić sobie opinię. Najprzystojniejszy jest Farik, to nie ulega wątpliwości. Obok króla księżniczka Farrah, siostra i podpora owdowiałego władcy. Piękna i niezwykle wytworna kobieta w trudnym do określenia wieku. Prawdziwa księżniczka z bajki. Mała, kształtna głowa, czarne włosy ostrzyżone przez znakomitego stylistę, z tyłu ledwo sięgające kołnierza chanelowskiego kostiumu w kolorze ciemnoniebieskim. Czarne ogromne oczy, dyskretny makijaż... Ot, skończona piękność. Równie urodziwa była księżniczka Johara, najmłod­ sza z królewskich dzieci. Jedyna córka króla Gamila, delikatna siedemnastolatka o czarnych, aksamitnych oczach. Równie prześliczne i słodkie bliźnięta, usadzone po obu stronach młodziutkiej ciotki. - A mnie się wydaje, że pani jest po prostu trochę onieśmielona - odezwał się Farik. - Ja? Onieśmielona? Ależ skąd! Crystal Rawlins z niewielkiego miasta w zachodniej części stanu Waszyngton nigdy w życiu nie czuła się swobodniej. Dla niej to pestka, taka wspólna kolacyjka w towarzystwie władcy kraju, któ­ ry, jak to się mówi, siedzi na ropie naftowej. Crystal Rawlins w tym ogromnym pokoju, zapełnionym lu­ ksusowymi meblami, czuje się jak w pizzerii, choć tam nie migoczą płomienie świec powtykanych do kryształowych kinkietów i nie ma cudownych bukie-

tów ze świeżych kwiatów, które rozsiewają upojny zapach. Krótko mówiąc, Crystal czuła, że ogarnia ją pusty śmiech. Weźmy na przykład obrus. Kosztował zapew­ ne tyle, co jej miesięczna pensja. A licho nie śpi: Kto wie, czy za chwilę panna Rawlins na oczach całej rodziny królewskiej tego wspaniałego obrusu nie po­ plami czymś tak paskudnym, że sama Martha Stewart, prawdziwa wyrocznia amerykańskich pań domu, nie znalazłaby na to żadnego złotego środka. - Jestem po prostu nieco przytłoczona nowym oto­ czeniem, Wasza Wysokość. - Ależ moja droga! Proszę się rozluźnić - odezwa­ ła się ponownie księżniczka Farrah. - Jesteśmy zwy­ kłymi ludźmi. - Zwykłymi?! - Niestety napięte nerwy puściły i Crystal pozwoliła sobie na krótki śmiech. - Wasza Wysokość, moja rodzina nigdy przed kolacją nie są­ czy przez godzinę koktajlu, a strojem jak najbardziej oficjalnym są dżinsy, T-shirt i adidasy. Zerknęła w dół, na swoją kompletnie pozbawioną wdzięku brązową suknię. Każda niania z racji swoich obowiązków dysponuje strojem bardziej eleganckim, jednak Crystal, konsekwentnie stylizująca się na szarą myszkę, przywdziała coś, co przypominało worek. Zerkała nie tylko na suknię, ale i na małą Hanę. Dziewczynka właśnie wsuwała się pod stół, w ślad za serwetką, która spadła jej z kolan. - Być może jesteśmy nieco bardziej oficjalni niż przeciętna rodzina - stwierdził król. - Jednak przyłą-

czam się do prośby Farrah i wręcz nalegam, proszę czuć się w naszym towarzystwie swobodnie. Jestem przekonany, że siostra dokonała właściwego wyboru, zatrudniając właśnie panią. Na pewno będzie pani świetną opiekunka dla Nuriego. I dla Hany również, o ile Hana wyjdzie spod tego stołu... Ostatnie zdanie król wypowiedział głosem pełnym dezaprobaty. Dziewczynka zachichotała pod stołem, zasłaniając usta rączką, i niepewnym wzrokiem spoj­ rzała na Crystal, która z największą chęcią już teraz przystąpiłaby do wykonywania swoich obowiązków. Znużone długą kolacją dzieci powinny iść spać. Nie­ stety Crystal oficjalnie rozpoczynała pracę dopiero następnego dnia, nie wypadało więc jej podejmować żadnej interwencji. Dlatego kiwnęła tylko dyskretnie na Hanę. Mała znów zachichotała i posłusznie wgra­ moliła się na krzesło, a Crystal elegancko skłoniła głową w stronę władcy. - Bardzo jestem wdzięczna za życzliwe słowa, Wasza Królewska Mość. Uśmiechnęła się, pewna już, że w tym akurat to­ warzystwie nigdy nie będzie się w stanie odprężyć. - Jakie jest pani wykształcenie? - spytał Kamal, następca tronu, najpoważniejszy z trzech braci. - Studiowałam na Uniwersytecie Stanu Waszyngton. - Co było przedmiotem pani studiów? - Nauczanie początkowe. Jako przedmiot dodat­ kowy wybrałam psychologię wieku dziecięcego. - Jakie jeszcze posiada pani kwalifikacje? - W trakcie studiów podczas wakacji i przerw

międzysemestralnych opiekowałam się dziećmi z za­ możnych rodzin. Referencje razem z CV przekaza­ łam księżniczce Farrah. - Przejrzę to sobie. Proszę jeszcze powiedzieć... - Och, przestań, Kamalu - przerwała księżniczka, machając niecierpliwie ręką. -Crystal, niech pani nie da się zastraszyć mężczyznom z rodu Hassana! Moi bratankowie lubią przybierać różne pozy... Farik odstawił kryształową szklankę z wodą. - Nie przybieram żadnej pozy w sprawach, które dotyczą moich dzieci. - Naturalnie, Fariku. Ale twoje dzieci też są mi drogie, a w agencji w Nowym Jorku, do której się zwróciłam, panna Rawlins ma jak najlepszą opinię. Jestem pewna, że Hana i Nuri znajdą się w cudow­ nych rękach. - Czas pokaże. Crystal nie zdążyła się zastanowić nad chłodną uwagą Farika, ponieważ dla odmiany Nuri zaczął wsuwać się pod stół w poszukiwaniu swojej serwetki, a ponadto dotychczas milcząca Johara zwróciła się do swego ojca: - Bardzo bym chciała pojechać do Nowego Jorku. - Do Nowego Jorku? - powtórzył szorstkim gło­ sem król. - Po co? Miasto jak każde inne. A twoje miejsce jest tutaj. - Ale ja wcale nie chcę być zawsze tam, gdzie jest moje miejsce. Chcę zobaczyć świat i nabrać doświad­ czenia. - Nonsens, Joharo. To są tylko mrzonki.

- Żadne mrzonki! Każdy człowiek ma prawo do własnego życia. Nie chcę ciągle siedzieć w domu, gdzie każdy mi tylko mówi, co mam robić. Ja... - Wystarczy, Joharo. Lepiej w ogóle się nie odzywaj. Dziewczyna, rzuciwszy ojcu gniewne spojrzenie, nie powiedziała już ani słowa. Crystal obserwowała całą scenę z wielką przykrością. Wiedziała, że król Gamil cieszy się sławą monarchy niezwykle wyczu­ lonego na potrzeby swego ludu, a oto okazuje się, że jest ślepy i głuchy na potrzeby własnej córki. I gorzko może za to zapłacić. Ameryka jest po jednej stronie kuli ziemskiej, El Zafir po drugiej, jednak Crystal była pewna, że marzenia i potrzeby nastolatków wszędzie są takie same. - Crystal, ciekaw jestem, czy pani, jako obywatel­ ka Stanów Zjednoczonych, opowiada się za jakąś par­ tią bądź orientacją polityczną? - spytał król, zmienia­ jąc całkowicie temat. Miała ochotę potrząsnąć władcą i zmusić go, by przede wszystkim wysłuchał swojej córki, ale cóż, musiała odpowiedzieć. - Można by mnie nazwać republikańskim eklekty- kiem, Wasza Królewska Mość. Przy królewskim stole zapanowała cisza. Sześć par czarnych oczu wpatrywało się w pannę Rawlins. Tych par oczu byłoby osiem, bliźnięta jednak skupiły się na nakładaniu sobie serwetek na głowę. - Eklektyk republikański? - powtórzył z wolna Farik. - Studiowałem w waszym kraju nauki poli­ tyczne, nigdy jednak o takiej partii nie słyszałem.

- Nikt o niej nie słyszał - oświadczyła Crystal z rozbrajającym uśmiechem. - Do tej partii należy tylko jedna osoba. Biorę sobie od demokratów to co najlepsze, uszczknę co nieco od republikanów, a gło­ suję zawsze zgodnie ze swoim sumieniem. - Rozumiem, jest pani polityczną hybrydą. Bardzo rozsądne - zawyrokował król z widoczną aprobatą. - Myśli pani samodzielnie i nie podąża jak owca za jedną orientacją polityczną. - Staram się, Wasza Królewska Mość. Jestem mie­ szanką zarówno pod względem politycznym, jak i po­ chodzenia. - I bardzo dobrze - wtrącił Rafik. - Weźmy, na przykład, konie. Z końmi ras czystej krwi zawsze są problemy. - Wielkie problemy - przytaknął Farik i wypił ko­ lejny łyk szampana. - Są uparte i wymagające. Z ludźmi jest podobnie, dlatego moje dzieci powinien kształtować ktoś bardzo inteligentny, obdarzony we­ wnętrzną siłą i trzymający się żelaznych zasad. O właśnie, panno Rawlins, my nie znamy jeszcze pani poglądów na wychowanie dzieci. Na przykład co pani sądzi o dyscyplinie? - Jestem za, ale jeśli chodzi o kary, to uważam, że powinny być bezwzględnie dostosowane do rodzaju wykroczenia. W tym momencie Hana trąciła łokciem talerz, ta­ lerz trącił szklankę, woda polała się na śnieżnobiały obrus. - Och, nianiu! - pisnęła dziewczynka, kryjąc bu-