galochbasik

  • Dokumenty1 460
  • Odsłony646 431
  • Obserwuję778
  • Rozmiar dokumentów2.1 GB
  • Ilość pobrań417 671

Spencer Catherine - Powrót na Maltę

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :515.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Spencer Catherine - Powrót na Maltę.pdf

galochbasik EBooki ROMANSE I EROTYKI ROMANS Z MILIONEREM W RAMIONACH WŁOCHA
Użytkownik galochbasik wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 158 stron)

R O Z D Z I A Ł PIERWSZY Tylko bądź o s t r o ż n a i od początku dbaj o swoje interesy, bo G a b r i e l Brabanti to istny rekin i jeśli mu tylko pozwolisz, żywcem cię s c h r u p i e . Z n i m nie ma żartów, albo będziesz t a ń c z y ć tak, jak ci zagra, albo fora ze d w o r a ! Powtarzając sobie w myśli ostrzeżenia swojej ku­ zynki, Eve, która w ł a ś n i e s t a n ę ł a w drzwiach sali przylotów m i ę d z y n a r o d o w e g o portu lotniczego w L u - qa na M a l c i e , jeszcze mocniej przytuliła do siebie n o s i d e ł k o , w którym s p a ł a jej m a l e ń k a siostrzeniczka. W grupie osób oczekujących na pasażerów przyla¬ tujących z A m s t e r d a m u b y ł z a p e w n e t e n m ę ż c z y z n a , b y ł y mąż Mary, a z a r a z e m ojciec maleńkiej N i c o l i , na której n a r o d z i n y nie r a c z y ł się nawet pofatygować. D o p i e r o po c z t e r e c h m i e s i ą c a c h w e z w a ł do siebie m a t k ę i dziecko, k t ó r e , aby do niego d o t r z e ć z M a n ¬ h a t t a n u , m u s i a ł y b y odbyć p o d r ó ż przez p ó ł świata. M a r y zawsze j e d n a k r o b i ł a tylko t o , n a c o m i a ł a o c h o t ę , co b y ł o ł a t w e , wygodne i p o z w a l a ł o jej z a b ł y s n ą ć . Sprawy t r u d n e i niezbyt m i ł e omijała szerokim ł u k i e m i z r z u c a ł a na i n n y c h .

Wszystko z a c z ę ł o się w miarę niewinnie, gdy Mary z a d z w o n i ł a w i e c z o r e m do jej mieszkania w C h i c a g o . - Jak się masz, Eve? - z a p y t a ł a s ł o d z i u t k i m g ł o s e m . - Tak się za tobą s t ę s k n i ł a m ! N i e roz­ m a w i a ł y ś m y c a ł e wieki! Ale niebawem wyszło szydło z worka. Mary d z w o n i ł a , by powiedzieć kuzynce, że jej były mąż chce k o n i e c z n i e zobaczyć swoja, córkę i spędzić z nią t r o c h ę czasu, do czego m i a ł prawo. - A m n i e kaktus na d ł o n i wyrośnie, jeśli u s ł u ¬ c h a m rozkazu Jego Wysokości - p r y c h n ę ł a ze z ł o ś ¬ cią. W ł ą c z y ł a g ł o ś n i k telefonu, aby w r o z m o w i e m ó g ł wziąć u d z i a ł jej nowy mąż, Jason. - Chyba u d a m , że nie d o s t a ł a m jego listu. - To ci się raczej nie u d a - p o w i e d z i a ł a Eve. - Skoro mówisz, że list p r z y n i ó s ł ci kurier, to m u s i a ł a ś pokwitować odbiór. - M a m to w nosie! W s z e c h m o c n y signor Bra- b a n t i m o ż e sobie iść do diabla! T e n bogaty W ł o c h jest z pewnością personą, przed którą na Malcie wszyscy padają na kolana, ale w N o w y m Jorku jest d o k ł a d n i e nikim. - M o ż e j e d n a k lepiej mu ustąpić, misiaczku - o d e z w a ł się Jason. - Jego list b r z m i dość stanow¬ czo. Albo do niego pojedziesz i szybko wrócisz, albo on przyjedzie tutaj i będzie siedział n a m na g ł o w i e , a tego przecież nic c h c e m y , p r a w d a ? - Jeśli myślisz, że mój przyjazd na Maltę p o ł o ż y

kres jego ż ą d a n i o m - o d r z e k ł a M a r y - to się grubo mylisz, k o c h a n i e . To d o p i e r o początek, w s p o m n i s z moje słowa. - A co ty o t y m sądzisz, Eve? - z a p y l a ł Jason. - No cóż, chyba m u s z ę p r z y z n a ć rację Jasonowi. S a m a musisz d o k o n a ć wyboru. Tak czy owak, pa¬ miętaj, że on ma prawo widywać się ze swoim d z i e c k i e m . - W o b e c tego sama będziesz m u s i a ł a zawieźć m a ł ą do ojca - p o w i e d z i a ł a r o z k a p r y s z o n y m t o n e m M a r y - bo ja na p e w n o ani się nie zgodzę na jego o d w i e d z o n y t u t a j , ani nic m a m z a m i a r u przyjechać do niego na M a l t ę . I, k o c h a n a moja, z a n i m mi odmówisz, pozwól, że ci p r z y p o m n ę , kto przyjechał do C h i c a g o opiekować się twoim ś m i e r d z ą c y m sta¬ rym k o t e m i p o d l e w a ć twoje r a c h i t y c z n e roślinki. - Na Boga, M a r y , to b y ł o pięć lat t e m u , poza tym F i d e l i o nie ś m i e r d z i a ł , a co do m o i c h kwiat¬ ków, to ż a d e n z nich nie p r z e ż y ł twojej troskliwej o p i e k i ! - Ale jesteś mi w i n n a rewanż. Poza tym wciąż powtarzasz, że k o n i e c z n i e chcesz zobaczyć N i c o l e . No więc n a d a r z a ci się wreszcie w s p a n i a ł a okazja, a na d o d a t e k będziecie m i a ł y dość czasu, by się zaprzyjaźnić. - C h y b a o s z a l a ł a ś ! - z a p r o t e s t o w a ł a Eve - K o c h a n i e , t r o c h ę przeginasz - p o p a r ł ją J a s o n . - C h y b a sobie nie wyobrażasz, że wyjadę na M a l t ę w chwili tak istotnej dla twojej kariery

zawodowej? Ty m n i e teraz tutaj potrzebujesz, ż e ­ bym c h r o n i ł a twoje interesy. Jak sądzisz, kto jest dla m n i e ważniejszy: ty czy J a s o n ? - o b u r z y ł a się Mary. - N o , jeśli tak stawiasz sprawę... - A m o ż n a inaczej? Eve, bądź dobrą kumpelką! K t o jak k t o , ale ty wiesz najlepiej, jak t r u d n o po¬ dróżować z m a ł y m i dziećmi p o d c z a s u p a ł ó w . - Żeby wywieźć dziecko z kraju, trzeba czegoś więcej niż tylko bilet lotniczy - z a o p o n o w a ł a Eve. - P o t r z e b n y jest jeszcze paszport i zezwolenie ro¬ dziców. - O to n i e c h cię g ł o w a nic boli. D o s t a r c z ę ci wszystkie d o k u m e n t y . Ty tylko dobrze opiekuj się N i c o l ą i dopilnuj, by p a m i ę t a ł a , że m a m u s i a ją k o c h a . - N i b y w jaki sposób? - Już ty coś wymyślisz. W k o ń c u nie przekazuję malej z u p e ł n i e obcej osobie. Jesteś pielęgniarką, wciąż masz do czynienia z dziećmi. Pomyśl tylko. N a l e ż ą ci się wakacje, pracujesz po dwadzieścia cztery godziny na dobę siedem dni w tygodniu w tej obskurnej n o r z e , którą nazywasz kliniką. D z i ę k i m n i e m o ż e s z spędzić luksusowy u r l o p na egzotycz¬ nej wyspie M o r z a Ś r ó d z i e m n e g o . Cokolwiek bym m ó w i ł a o m o i m b y ł y m m ę ż u , muszę p r z y z n a ć , że zawsze wybiera t o , co najlepsze, więc p o d r ó ż w obie strony odbędziesz pierwszą klasą, a j a k o gość w je¬ go d o m u będziesz d o p i e s z c z a n a jak nigdy. Byłabyś

ostatnią idiotką, odrzucając taką ofertę - o z n a j m i ł a Mary. Eve d a ł a się wreszcie n a m ó w i ć , na swoje nie¬ szczęście, i dlatego s t a ł a teraz u wejścia do hali przylotów, ze śpiącym n i e m o w l ę c i e m w n o s i d e ł k u , oczekując spotkania z signorem B r a b a n t i m , którego nie m i a ł a nawet okazji p o z n a ć , bo Mary w takim t e m p i e w y c h o d z i ł a za mąż, że Eve o ślubie dowie¬ d z i a ł a się już po fakcie. I z a n i m z d ą ż y ł a sobie przyswoić, że Mary jest mężatką, już b y ł o po roz¬ wodzie. Wysoki, c i e m n o w ł o s y , zabójczo przystojny i tak arogancki, że z łatwością go r o z p o z n a s z . N a m i e r z po prostu faceta, który będzie się z a c h o w y w a ł tak, jakby wszystko do niego n a l e ż a ł o . . . Tak go o p i s a ł a Mary, ale w grupie oczekujących Eve nie d o s t r z e g ł a nikogo takiego, n a t o m i a s t po chwili p o d s z e d ł do niej siwowłosy m ę ż c z y z n a śred¬ niego wzrostu w b i a ł y c h s p o d n i a c h i granatowej m a r y n a r c e ze z ł o t y m h e r b e m naszytym na kieszonkę. - Signora B r a b a n t i ? - z a g a d n ą ł . - N a z y w a m się Caldwell - p o w i e d z i a ł a ze zdzi¬ wieniem Eve. Przecież Mary m ó w i ł a , że u p r z e d z i ł a G a b r i e l a o przyjeździe swojej kuzynki. - P a n n a Caldwell - d o d a ł a . - B a r d z o p r z e p r a s z a m . . . - N i c nie szkodzi. P r z y w i o z ł a m córeczkę p a n a B r a b a n t i e g o .

- Ach, r o z u m i e m . A ja j e s t e m P a o l o , signor p o l e c i ł mi przywieźć panią z d z i e c k i e m do willi. - S a m nic m ó g ł się pofatygować? - Signor b a r d z o przeprasza, ale z a t r z y m a ł a go p e w n a pilna sprawa. Jeśli z e c h c e p a n i p o c z e k a ć w s a m o c h o d z i e , zajmę się b a g a ż a m i , ale najpierw ulokujemy b e z p i e c z n i e tę malutką — p o w i e d z i a ł P a o l o , wziął n o s i d e ł k o ze śpiącą N i c o l ą i, zapinając pasy, u m i e ś c i ł je na t y l n y m siedzeniu c z a r n e g o , lśniącego m e r c e d e s a . P o c z e k a ł , aż Eve wsiądzie do s a m o c h o d u , p o d a ł jej t o r e b k ę i torbę z pieluszkami, po czym z n i k n ą ł na chwilę i zaraz w r ó c i ł z b a g a ż a m i . U s i a d ł za kie¬ rownicą i w ł ą c z y ł się w r u c h s a m o c h o d ó w j a d ą c y c h do Valletty. - Ja z historią j e s t e m raczej na bakier, ale ty będziesz się z rozkoszą n u r z a ć w tamtejszych staro¬ ż y t n o ś c i a c h - p r z e p o w i e d z i a ł a Mary. - Na M a l c i e , a z w ł a s z c z a w Valletcie. nie sposób zrobić kroku, żeby się nic n a t k n ą ć na jakieś starocie. I rzeczywiście, gdy tak j e c h a l i na p ó ł n o c n y w s c h ó d , gdzie p o ł o ż o n a b y ł a willa G a b r i e l a , mi¬ m o ż e już z a p a d ł z m r o k . Eve m o g ł a podziwiać wspaniale oświetlone, wysokie mury o b r o n n e miasta, w z n i e s i o n e przez j o a n n i t ó w . Zafascyno¬ wana w i d o k a m i , z a p r a g n ę ł a oderwać się na kilka dni od swoich obowiązków, żeby zwiedzić tę fas¬ cynującą wyspę oraz pobliską mniejszą wysepkę G o z o .

G d y l i m u z y n a p r z e j e c h a ł a przez b r a m ę z kutego żelaza i p r z y s t a n ę ł a na podjeździe, o c z o m Eve uka¬ z a ł się masywny d o m , pogrążony w c i e m n o ś c i . W blasku księżyca p o ł y s k i w a ł y tylko z i m n o jego okna. Wszystko wyglądało n i e g o ś c i n n i e , groźnie i n i e s a m o w i c i e , niczym z jakiegoś filmowego hor¬ roru. - Czy n a p r a w d ę tu na nas czeka? - z a p y t a ł a , czując, jak przenika ją dreszcz. - To w ł a ś n i e ta pilna sprawa, o której wspo¬ m i n a ł e m . Mieliśmy awarię instalacji elektrycznej, która m o g ł a grozić p o ż a r e m , trzeba b y ł o natych¬ miast ją u s u n ą ć . Ale proszę się nic p r z e j m o w a ć , signor B r a b a n t i z p e w n o ś c i ą wszystkiego dopil¬ n o w a ł . N a g l e , jak za d o t k n i ę c i e m różdżki czarodziej¬ skiej o ż y ł d o m i cale jego o t o c z e n i e . O k n a roz¬ j a r z y ł y się z ł o t y m blaskiem, w ogrodzie i na pod¬ jeździe r o z b ł y s ł y światła, wydobywając wszystko z m r o k u . P a o l o p o m ó g ł Eve wysiąść i p o w i e d z i a ł : - Signor z pewnością s ł y s z a ł , że przyjechaliśmy i czeka na nas w d o m u . Tędy, proszę. Eve wyjęła z s a m o c h o d u n o s i d e ł k o z N i c o l ą i s z e p n ę ł a do niej: - C h o d ź m y , m a l e ń k a . Pierwsze koty za ploty... Miejmy to j u ż z głowy. C i e p ł e powietrze p r z e s y c o n e b y ł o z a p a c h e m kwiatów, d ł u g a aleja wysadzana z obu stron p o d -

świetlonymi p a l a m i p r o w a d z i ł a na podjazd i par¬ king przed d o m e m . Po prawej stronie r o z c i ą g a ł się rozległy trawnik, zza którego d o c h o d z i ł ł a g o d n y jak k o ł y s a n k a szum fal rozbijających się o skały. P a o l o w p r o w a d z i ł Eve do holu o tak imponują¬ cych r o z m i a r a c h i wystroju, że nie powstydziłaby się go królewska rezydencja. P o s a d z k a b y ł a wyło¬ ż o n a szachownicą z czarnego i b i a ł e g o m a r m u r u , wyblakłe ze starości gobeliny m i e n i ł y się przytłu¬ m i o n y m i b a r w a m i ceru, różu i b ł ę k i t u . N a p r z e c i w k o g ł ó w n e g o wejścia w s p a n i a ł e m a r m u r o w e schody w i o d ł y na g ł ó w n y podest, po czym r o z c h o d z i ł y się w dwie strony, p r o w a d z ą c na galerię biegnącą w z d ł u ż c a ł e g o drugiego piętra. Wysoko w górze w i d n i a ł a k o p u ł a sklepienia o z d o b i o n a freskami, n a których wśród o b ł o k ó w b a r a s z k o w a ł y c h e r u b i n y , w samym zaś środku z n a j d o w a ł o się wielobarwne o k n o witrażowe. Z a u r o c z o n a elegancją i p r z e p y c h e m tego wnęt¬ rza. Eve nie z a u w a ż y ł a w pierwszej chwili, że w g ł ę b i h o l u u c h y l i ł y się lekko drzwi, aż wreszcie ktoś z i m p e t e m je o t w o r z y ł i na progu pojawiła się postać wysokiego m ę ż c z y z n y . Od razu w i e d z i a ł a , że to musi być pan d o m u , r o z t a c z a ł bowiem w o k ó ł siebie aurę arystokratycznego a u t o r y t e t u . Przez chwilę stal bez r u c h u , wpijając się wzro¬ kiem w Eve, którą w p r a w i ł w zmieszanie swoim spojrzeniem, po czym zbliżył się do niej szybkim, z d e c y d o w a n y m krokiem. N i e wyglądał na ojca,

który nie m o ż e się d o c z e k a ć spotkania ze swoim dzieckiem. W y d a w a ł o się, że jest zirytowany wtarg¬ nięciem n i e p r o s z o n y c h gości do s a n k t u a r i u m swego d o m u . - K i m , u d i a b ł a , jesteście? - z a p y t a ł g ł ę b o k i m , a k s a m i t n y m g ł o s e m z a k c e n t e m , w którym po¬ b r z m i e w a ł a intrygująca m i e s z a n i n a amerykańskie¬ go, angielskiego i w ł o s k i e g o . O s ł u p i a ł a Eve wpatrywała się w niego, nie m o ¬ gąc dobyć słowa. Z a u w a ż y ł a , że jest b a r d z o wysoki, s z c z u p ł y , z n a k o m i c i e zbudowany, szeroki w ramio¬ n a c h i wąski w b i o d r a c h , a jego oliwkowa cera n o s i ł a ślady opalenizny. Na widok jego twarzy Eve z a p a r ł o dech w piersi. M i a ł wyjątkowo piękne oczy o n i e s p o t y k a n y m ko¬ lorze kryształowego b ł ę k i t u , kontrastujące z długi¬ mi i gęstymi, c z a r n y m i rzęsami, i szlachetnie zary¬ sowane usta. Mary wprawdzie u p r z e d z a ł a ją, że jej były mąż jest wysoki i przystojny, ale Eve nie s p o d z i e w a ł a się, że ujrzy wcielenie męskiej urody. G a b r i e l Brabanti wyglądał jak bóg pośród śmiertel¬ ników. - Co to za dziwne p y t a n i e ? - o d r z e k ł a ł a m i ą c y m się g ł o s e m . - Świetnie wiesz, kim j e s t e m . Mary d a ł a ci z n a ć , że przyjadę. Mówiąc t o , p o m y ś l a ł a j e d n a k , że Mary pewnie j e d n a k tego nie u c z y n i ł a , unikając, jak zwykle, niezręcznej dla siebie sytuacji, i po prostu s k ł a m a ł a jej, że p o w i a d o m i ł a G a b r i e l a .

- W i e m j e d y n i e to - o d r z e k ł Brabanti lodowa¬ tym t o n e m - że nic jesteś moją b y ł ą żoną, chyba że p r z e s z ł a ś operację plastyczną. Mary n a p i s a ł a mi tylko, że dziś przyjeżdża. Od czasu, gdy m n i e p o w i a d o m i ł a o n a r o d z i n a c h mojej córki, nic mieliś¬ my z sobą k o n t a k t u . Więc m o ż e mi wreszcie wyja¬ wisz, k i m w ł a ś c i w i e j e s t e ś ? - N a z y w a m się Eve Caldwell i j e s t e m stryjeczną siostrą Mary - o d p o w i e d z i a ł a Eve. stawiając nosi¬ d e ł k o z N i c o l ą na p o d ł o d z e . - N a s i ojcowie są b r a ć m i , dziwnym trafem nawet u r o d z i ł y ś m y się tego samego dnia. D l a t e g o mogę się ś m i a ł o uważać za ciotkę jej dziecka. - I, jak się w ł a ś n i e o k a z a ł o , twoja stryjeczna siostra bez s k r u p u ł ó w n a d u ż y ł a twego zaufania - z a u w a ż y ł c i e r p k o G a b r i e l . - Wcale m n i e to nie dziwi, p o z n a ł e m d o s t a t e c z n i e jej możliwości. O s t r z e g a m cię j e d n a k , żebyś nic p r ó b o w a ł a w jaki¬ kolwiek sposób u c z e s t n i c z y ć w intrygach Mary. Przyparty do m u r u , potrafię być g r o ź n y m przeciw— n i k i e m . A teraz - d o d a ł , pochylając się nad n o s i d e ł ¬ kiem - c h c i a ł b y m przywitać się z moją córką. - Ale o n a w ł a ś n i e śpi - z a p r o t e s t o w a ł a Eve. - Będę się z nią o b c h o d z i ł delikatnie - z a p e w n i ł ją G a b r i e l . -i nie nadużywaj mojej cierpliwości. To jest w k o ń c u moje d z i e c k o ! Wziął do ręki n o s i d e ł k o i szybkim r u c h e m pod— n i ó s ł je na wysokość piersi. - Jaka o n a m a l e ń k a - z a u w a ż y ł .

- N i e m o w l ę t a zwykle są maleńkie - powiedzia­ ła Eve, z t r u d e m powstrzymując irytację. - Z a p e w n e - kiwnął głową Gabriel i ostrożnie ruszył z n o s i d e ł k i e m przez hol w stronę drzwi po lewej stronie. Znaleźli się w salonie o tak w s p a n i a ł y m wy— stroju, że Eve aż w e s t c h n ę ł a na jego widok. Jako częsta bywalczyni m u z e ó w świetnie się o r i e n t o ­ w a ł a , że w s p a n i a ł e stiuki na sufitach i ścianach, p i ę k n e , nieco wyblakłe dywany, intarsjowane me— ble i kryte j e d w a b i e m kanapy są b e z c e n n e . J e d n a k niezwykłej urody d o d a w a ł y t e m u w n ę t r z u nie tyl— ko a n t y c z n e meble, ale także p o ł ą c z e n i e kolorów i faktur. - Czy coś się s t a ł o ? - z a g a d n ą ł ją Gabriel, uno — sząc pytająco brew i przystając przed k o m i n k i e m . - M o ż e uważasz, że to nic jest o d p o w i e d n i e otocze— nie dla dziecka? Że m a ł a nic c z u ł a b y się tu swobod— nie i b a ł a b y się, że m o ż e uszkodzić coś c e n n e g o podczas zabawy? Eve p o m y ś l a ł a j e d n a k w tej chwili raczej o sobie, o swoim nieświeżym po p o d r ó ż y k o s t i u m i e . Klapę żakietu p o p l a m i ł a jej w samolocie N i c o l a , a kloszo— w a s p ó d n i c a b y ł a m o c n o wymięta. - Prawdę mówiąc, u ś w i a d o m i ł a m sobie, że znaj— dując się w t a k i m salonie, p o w i n n a m mieć na sobie strój wieczorowy; m o ż e suknię z t r e n e m z ciężkiego jedwabiu i p e r ł y lub d i a m e n t y . - Okazja z pewnością nadarzy się w stosownym

czasie - z a u w a ż y ł Gabriel z a g a d k o w o - ale na dziś wystarczy t o , co masz na sobie. Z pewnością zauwa¬ ż y ł a ś , że ja też nie j e s t e m u b r a n y tak, j a k b y m się wybierał do opery. Oczywiście, że Eve z a u w a ż y ł a ! Jaka kobieta przy z d r o w y c h z m y s ł a c h m o g ł a b y tego nie d o s t r z e c ? Niebieskie dżinsy o wąskich n o g a w k a c h uwydatnia— ły jego b i o d r a i u d a , a koszula z r o z p i ę t y m k o ł n i e — rzykiem u k a z y w a ł a męską, opaloną na brąz szyję. Gabriel p o s t a w i ł n o s i d e ł k o na frymuśnym, po— z ł a c a n y m stoliku i z a p y t a ł : - Jak się to r o z p i n a ? - Tutaj jest guziczek, który trzeba n a c i s n ą ć - wyjaśniła Eve, która, aby oszczędzić delikatną p o w i e r z c h n i ę stolika, szybko r o z p i ę ł a paski bez— pieczeństwa, wyjęła N i c o l e i ostrożnie p o d a ł a Gab— rielowi. T e n zaś, n i e d o ś w i a d c z o n y , z niepewną miną, ł o k c i a m i przyciśniętymi do b o k ó w i wyciągniętymi r a m i o n a m i , zamiast przytulić dziecko do piersi, spoglądał na Eve pytająco. N i c o l a od razu w y c z u ł a jego brak pewności i w y d a ł a z siebie okrzyk pro— testu. - Ojej - wzdrygnął się. - Per carita! O n a się wije j a k w ę g o r z ! - Przytul ją, główką do góry - p o r a d z i ł a Eve. G d y tylko Gabriel p o d n i ó s ł m a ł ą n a wysokość piersi i p r z y g a r n ą ł do siebie, N i c o l a u ł o ż y ł a g ł ó w k ę w z a g ł ę b i e n i u jego szyi.

N i e o c z e k i w a n i e wzruszona w i d o k i e m dziecka, różowego i delikatnego, ufnie p r z y t u l o n e g o do tego silnego mężczyzny, Eve r z e k ł a c i c h o : - O, w ł a ś n i e tak. Ale widzę, że m a ł a jest g ł o d n a , pójdę po torbę, m a m t a m butelkę z mieszanką dla niemowląt. Jeśli mi powiesz, gdzie jest k u c h n i a , podgrzeję m l e k o i n a k a r m i ę N i c o l e . G a b r i e l wskazał aksamitny sznur wiszący przy k o m i n k u . - Z a d z w o ń po gospodynię, o n a podgrzeje mle— ko, a ja... n a k a r m i ę moją c ó r e c z k ę . Ty już z r o b i ł a ś , co do ciebie n a l e ż a ł o , przywiozłaś ją do m n i e . T e r a z ja przejmuję n a d nią opiekę. Eve nigdy dotąd się nie z d a r z y ł o , żeby ktoś w p o d o b n y sposób ją o d p r a w i ł . - D o s k o n a ł e - p o w i e d z i a ł a k p i ą c o , pociągając za sznurek m o c n i e j , niż trzeba. - Wobec tego z m i e ń jej również pieluszkę. N i c wiem, czy z a u w a ż y ł e ś , ale w ł a ś n i e przecieka ci na koszulę. Przy okazji możesz ją też wykąpać. Kąpiel na p e w n o się jej przyda p o c a ł y m dniu s p ę d z o n y m n a lotniskach i w s a m o l o t a c h . Eve omal nie w y b u c h n ę ł a ś m i e c h e m na widok przerażonej miny G a b r i e l a . - H m . . . — m r u k n ą ł n i e c h ę t n i e - chyba jeszcze t e n ostatni raz pozwolę ci zająć się nią. - P o z w o l i s z mi zająć się moją siostrzenicą? To b a r d z o w s p a n i a ł o m y ś l n i e z twojej s t r o n y ! Przez m o m e n t gniewnie patrzyli sobie w oczy.

I z u p e ł n i e n i e s p o d z i e w a n i e oboje p o c z u l i , że p o d p o w i e r z c h n i ą n i e c h ę c i i rywalizacji kryje się coś mniej wrogiego, coś bardziej e r o t y c z n e g o i że to „ c o ś " usiłuje wydobyć się na p o w i e r z c h n i ę . - P r z e p r a s z a m cię - p o w i e d z i a ł G a b r i e l , n i e m a l wciskając Eve do rąk m a ł ą N i c o l e , a p o t e m cofając się o krok, jakby c h c i a ł wyjść z zasięgu tego pola, w którym coś m o c n o z a i s k r z y ł o . — N i e c h c i a ł e m być tak a p o d y k t y c z n y . P r o s z ę , opiekuj się moją córką tak, jak sama uznasz za stosowne. W ciągu następ — n y c h tygodni b ę d ę mial dość czasu, żeby lepiej ją p o z n a ć . - Jak sobie życzysz - r z e k ł a Eve, t r o c h ę zdezo— r i e n t o w a n a . W t y m m o m e n c i e w d r z w i a c h pojawiła się kobie — ta o m i ł y m obliczu i m a c i e r z y ń s k i m wyglądzie. - To jest Beryl, moja g o s p o d y n i - p r z e d s t a w i ł ją G a b r i e l z wyraźną ulgą na twarzy. - P o s ł u c h a j , Beryl, o k a z a ł o się, że m a t k a mojej córki nie zamie— szka u nas, jej miejsce zajmie p a n n a Caldwell. Beryl, powstrzymując się od k o m e n t a r z a , skłoni— ł a tylko g ł o w ę . - Ile czasu m a ł a potrzebuje, żeby z a s n ą ć ? - O k o ł o godziny — o d r z e k ł a Eve. - W o b e c tego p r o p o n u j ę , żebyśmy za g o d z i n ę zasiedli do kolacji. - Wybacz m i , p r o s z ę , ale d o s ł o w n i e p a d a m na nos po p o d r ó ż y . W o l a ł a b y m przekąsić coś u siebie w pokoju.

- R o z u m i e m . Jak m o g ł e m o t y m nic pomyśleć. Beryl, proszę cię, z a p r o w a d ź p a n n ę Caldwell do a p a r t a m e n t u , który dla niej p r z y g o t o w a ł a ś , i upew­ nij się, czy ma wszystko, czego potrzebuje, a ja t y m c z a s e m polecę F a b r i o n i e m u , by p r z y g o t o w a ł lekką kolację. - Oczywiście, proszę p a n a - s k ł o n i ł a g ł o w ę Be­ ryl i, uśmiechając się do Ève, p o w i e d z i a ł a : - Proszę za mną. signorina, myślę, że najpierw zatroszczymy się o tę m a l e ń k ą osóbkę. G d y z o s t a ł sam w pokoju, Gabriel ze zmarsz — czoną brwią z a c z ą ł d u m a ć , co też takiego u k n u ł a jego b y ł a ż o n a , bo tego, że m i a ł a w tym jakiś cel, b y ł absolutnie pewien. Z wyjątkiem j a k i c h ś wyjątkowych w y d a r z e ń losowych, ż a d n a n o r m a l n a m a t k a nie p o w i e r z y ł a b y opieki n a d swoim n i e m o ­ wlęciem innej osobie, zwłaszcza gdy w grę wcho — d z i ł a p o d r ó ż przez p ó ł świata, nawet gdyby tą osobą byl ktoś absolutnie godny zaufania. P y t a n i e : jaką rolę odgrywała w tym wszystkim jej kuzynka? Czy b y ł a j e d y n i e p i o n k i e m w ostatniej grze p r o w a d z o n e j przez Mary, czy też m o ż e jej wielkie, n i e w i n n e , szare oczy i delikatnie zarysowa— ne usta były tylko maską, p o d którą kryl się równie p r z e b i e g ł y u m y s ł ? N i e n a d s z e d ł jeszcze dzień, kiedy Mary u d a się m n ą m a n i p u l o w a ć - p o m y ś l a ł Gabriel, zaciskając usta. W taki czy inny sposób wydobędzie z Eve

prawdziwe motywy jej postępowania i jeśli którakol­ wiek z tych kobiet wyobraża sobie się, że z d o ł a się p o s ł u ż y ć b e z b r o n n y m n i e m o w l ę c i e m dla osiągnie — cia w ł a s n y c h celów, to szybko się p r z e k o n a , że jest w b ł ę d z i e .

ROZDZIAŁ DRUGI Bery! p o p r o w a d z i ł a Eve najpierw m a r m u r o w y m i s c h o d a m i na górę, a p o t e m szerokim k o r y t a r z e m do p o d w ó j n y c h drzwi na jego k o ń c u . — J e s t e ś m y na miejscu, signorina. Z a m i e s z k a p a n i w a p a r t a m e n c i e na wieży. Jest b a r d z o wygodny i rozciąga się z niego wyjątkowo p i ę k n y widok. Signor B r a b a n t i dal mi wolną rękę w u r z ą d z e n i u pokoju d z i e c i ę c e g o , m a m nadzieję, że znajdzie p a n i t a m wszystko, co p o t r z e b n e . Tyle się z m i e n i ł o od czasu, kiedy z a j m o w a ł a m się m a ł y m i d z i e ć m i , nie m i a ł a m nawet pojęcia, jakie c u d e ń k a się teraz robi. P r o s z ę , n i e c h p a n i wejdzie pierwsza - d o d a ł a , usu— wając się na bok. Przestąpiwszy próg, Eve z n a l a z ł a się w saloniku o kojącej kolorystyce s e l e d y n o w o - k r c m o w e j . Pokój b y ł p i ę k n i e u r z ą d z o n y i tak obszerny, że z łatwością z m i e ś c i ł o b y się w n i m cale jej chicagowskie miesz— k a n i e . - M o ż e ja zajmę się na chwilę d z i e c k i e m , a p a n i się t y m c z a s e m rozejrzy - z a p r o p o n o w a ł a Beryl. - Sypialnia jest za n a s t ę p n y m i d r z w i a m i , a dalej

k u c h e n k a . Proszę mi powiedzieć, jeśli o czymś z a p o m n i a ł a m . O s z o ł o m i o n a Eve r o z g l ą d a ł a się po salonie, po— dziwiając kunsztowne stiuki na ścianach i suficie oraz zdobiące drzwi bogato rzeźbione p a n e l e . Przy drzwiach b a l k o n o w y c h s t a ł o o s i e m n a s t o w i e c z n e damskie b i u r e c z k o z w y ś c i e ł a n y m k r z e s ł e m . Na ścianach, p o m i ę d z y wysokimi, wykuszowymi ok— n a m i i k i n k i e t a m i z weneckiego kryształu wisiały pięknie o p r a w i o n e stare sztychy. Były j e d n a k również akcenty w s p ó ł c z e s n e : tele— fon na biurku, wysoka, stojąca l a m p a do czytania, świeże kwiaty w wazonie Lalique na niskim stoliku przy k a n a p i e , w y p e ł n i o n y książkami r e g a ł przy nie— wielkim, m a r m u r o w y m k o m i n k u oraz stolik z róża— nego drewna p o d telewizor i a p a r a t u r ę stereo. N i e mniejsze wrażenie sprawiała sypialnia, także obszerna, o p e r ł o w y c h ścianach, rzeźbionej kunsz— townie szafie o muzealnej wartości i należącym do k o m p l e t u ł o ż u tak wysokim, że trzeba się b y ł o na nic wspinać po stojącym obok s t o ł e c z k u . Z tymi a n t y c z n y m i w n ę t r z a m i k o n t r a s t o w a ł a su— p e r n o w o c z e s n a , m a r m u r o w a ł a z i e n k a . W rogu s t a ł a kabina prysznicowa, w z d ł u ż jednej ze ścian usta— wiono g ł ę b o k ą i szeroką w a n n ę z o t w o r a m i na h y d r o m a s a ż , w której bez t r u d u z m i e ś c i ł o b y się dwóch zapaśników s u m o . N a w e t sedes i bidet były nie tylko funkcjonalne, ale z a r a z e m eleganckie w li— nii. Połyskujące z ł o t o krany, puszyste męciutkie

ręczniki, duży wybór kolorowych p ł y n ó w do ką­ pieli, m y d e ł , p u d r ó w i s z a m p o n ó w - z pewnością przeszłyby n i e z a u w a ż o n e przez c z ł o n k ó w jakiejś europejskiej rodziny królewskiej, ale z a p i e r a ł y dech s k r o m n e j , m ł o d e j pielęgniarce z C h i c a g o . - W szafce w rogu jest p r z e n o ś n a w a n i e n k a dla dziecka. M o ż n a j ą postawić tuż przy umywalce, nie będzie się p a n i m u s i a ł a nisko schylać, kąpiąc m a ł ą - o d e z w a ł a się Beryl. - Dziękuję - u ś m i e c h n ę ł a się do niej Eve. - Be— ryl, czy mogę ci z a d a ć osobiste pytanie? Oczywiście, o d p o w i e m na wszystkie, chyba że m n i e p a n i zapyta, ile ważę - r o z e ś m i a ł a się Beryl. - Z a u w a ż y ł a m , że biegle mówisz po w ł o s k u , ale nic brzmisz jak Włoszka... - Bo nie j e s t e m Włoszką. P o c h o d z ę z Anglii, z M a n c h e s t e r u . - J a k i m sposobem z n a l a z ł a ś się tutaj? - Mój mąż przywiózł m n i e na M a l t ę , mieliśmy tu o b c h o d z i ć dwudziestopięciolecie naszego ślubu, i oboje z a k o c h a l i ś m y się w tej wyspie. N i e d ł u g o p o t e m J o h n z m a r ł , a p o n i e w a ż po jego śmierci już nic nie t r z y m a ł o m n i e w Anglii, p r z y w i o z ł a m jego p r o c h y na M a l t ę , z którą w i ą z a ł o się tyle naszych szczęśliwych w s p o m n i e ń . P o s t a n o w i ł a m tu rozpo — cząć nowe życie. To b y ł o j e d e n a ś c i e lat t e m u i mu— szę p o w i e d z i e ć , że ani przez m o m e n t nie ż a ł o w a ł a m tej decyzji.

- Twoje m a ł ż e ń s t w o b y ł o n a p r a w d ę m a ł ż e ń — stwem z m i ł o ś c i . . . - Tak, to prawda! Z u p e ł n i e inne niż to o k r o p n e m a ł ż e ń s t w o signora. P r z e p r a s z a m , że to m ó w i ę , bo to przecież p a n i kuzynka, p a n n o Caldwell, ale do— prawdy nie sposób b y ł o zadowolić jego żony. - M a r y bywa t r u d n a . . . - To delikatnie p o w i e d z i a n e . Ale najbardziej żal mi w tym wszystkim dziecka. T a k a s ł o d k a kruszy— na... I taka śliczna, m o ż e troszkę d r o b n a jak na swoje p o n a d cztery miesiące, m o i m z d a n i e m . Czy o n a jest d o b r z e k a r m i o n a ? - T r u d n o mi p o w i e d z i e ć . S a m a ją po raz pierw— szy z o b a c z y ł a m d o p i e r o parę dni t e m u , i przez t e n c a ł y czas b y ł y ś m y w p o d r ó ż y , więc nie wiem, ile onaje. Ale w p o r ó w n a n i u z i n n y m i dziećmi, jakie na co dzień widuję, wygląda na okaz zdrowia. W tej chwili na p e w n o trzeba ją wykąpać i n a k a r m i ć . Czy z e c h c i a ł a b y ś zejść do k u c h n i i p o d g r z a ć jej b u t e l k ę , a ja bym ją t y m c z a s e m szybko w y k ą p a ł a ? - Wcale nie muszę schodzić, p a n i e n k o . M a m y tu w k u c h e n c e podgrzewacz do mleka i lodówkę. N i e c h c i a ł a m , żeby p a n i za każdym razem musia— ła w ę d r o w a ć w górę i w d ó ł s c h o d a m i . P r o s z ę sobie chwilę o d p o c z ą ć , musi pani być zmordowa— na po takiej długiej p o d r ó ż y , a ja się wszystkim zajmę. Eve rzeczywiście ledwie t r z y m a ł a się na n o g a c h . - Jesteś prawdziwym skarbem, Beryl - powie-

działa, wdzięczna gospodyni nic tylko za jej troskę, ale także za bezpośredni i przyjazny sposób za¬ chowania. - Za wszystko bardzo ci dziękuję. - Cała przyjemność po mojej stronie, panno Caldwell. Aha, chciałam przypomnieć, że w pani salonie przy kominku jest dzwonek, a drugi w poko¬ ju dziecięcym. Kiedy tylko będzie pani czegoś potrzebowała, w dzień czy w nocy, proszę zadzwo¬ nić, a na pewno ktoś przyjdzie pani pomóc. - Dziękuję. Jeszcze j e d n o . Beryl: proszę, czy mogłabyś mi mówić po imieniu? Eve... - Nie jestem pewna, czy panu by się to spodoba­ ło - odrzekła Beryl, napełniając do polowy ciepłą wodą plastikową wanienkę i rozkładając ręczniki koło koszyka z oliwką dla dzieci, wacikami, tal¬ kiem, mydłem i gąbką. - Do jego byłej żony zwraca¬ liśmy się zawsze „signora Brabanti". - Signor Brabanti nie ma tu nic do powiedzenia. Nie jestem jego żoną. - Niestety nic! Jaka szkoda! Widzę, że pani jest ulepiona z zupełnie innej gliny... N o , powiedziałam pewnie więcej, niż powinnam. Kiedy tylko tu skoń¬ czę, zaraz sobie pójdę. Już prawie dziewiąta. O któ¬ rej przysłać pani kolację? - Może koło dziesiątej? Nicola pewnie już do tego czasu uśnie, a ja zdążę wziąć szybki prysznic. Gdy tylko Eve wysuszyła włosy, rozległo się pukanie. Zawiązała szybko pasek u szlafroka i po-

spieszyła otworzyć drzwi, za którymi spodziewała się ujrzeć Beryl lub kogoś ze służby. Zobaczyła jednak Gabriela, z ostrożnym uśmie­ chem na twarzy i tacą w rękach. On także musiał wziąć prysznic, bo miał jeszcze mokre włosy, i zdą¬ żył się przebrać w czarne spodnie i otwartą na szyi białą koszulę. Z jego opalenizną kontrastowały lśniące, białe zęby i błękitne oczy. Wyglądał fantas¬ tycznie... Niebezpiecznie fantastycznie... Nieświadomy wrażenia, jakie na niej wywarł, przeszedł szybko przez pokój i postawił tacę na stoliku przed kanapą. - Nie wiem jak ty - odezwał się, zdejmując wykrochmaloną białą serwetkę z półmiska - ale ja jestem głodny jak wilk. Mamy tu sałatkę z langusty, gorące bułeczki i masło, dojrzałe figi, winogrona, trochę sera i migdałowe ciasteczka... No i wyśmie¬ nite białe wino - dodał, wyciągając butelkę ze srebrnego kubełka z lodem. Eve ze zdziwieniem zauważyła, że na tacy znaj¬ dują się dwa nakrycia. - A więc wypijmy za zdrowie mojej malej córecz¬ ki - zaproponował, podając jej kryształowy kieli¬ szek napełniony bladozlotym płynem. - À propos, jak ona się czuje? Czy bez trudu zasnęła? - Tak - odpowiedziała Eve, rzucając mu ostre spojrzenie.—Była bardzo zmęczona. Podobnie jak ja. - Trudno się dziwić - zauważył z całym spoko¬ jem Gabriel. - Przebyłyście pól świata.

— Właśnie. Wobec tego chyba mnie zrozumiesz, gdy ci powiem, że nie jestem przygotowana na przyjmowanie gości. — Przecież ja nie jestem gościem. Jestem twoim gospodarzem. — Wiem - westchnęła. - Ale nie jestem nawet ubrana... Gabriel w odpowiedzi machnął tylko lekceważą¬ co ręką. — Kto by się tym przejmował — mruknął. Może on nie, ale Eve czuła się skrępowana, mając na sobie tylko prawie przejrzystą, etaminową koszulę i cieniutki bawełniany szlafroczek. — Musimy porozmawiać — oznajmił Gabriel. — Akurat t e r a z ? - Eve spojrzała wymownie na podróżny budzik na biurku. — Nie możemy z tym poczekać do jutra? Naprawdę, już ledwo żyję. Gabriel jednak nic zamierzał ustąpić. — Jak sobie życzysz - powiedziała Eve, nakłada¬ jąc sobie na talerz sałatkę z langusty i chrupiącą bułeczkę. — To juz lepiej — uśmiechnął się zwycięsko, siadając tuż obok niej i przytykając brzeg swego kieliszka do jej kieliszka, tak że oba zadźwięczały jak dzwoneczki. — Witam panią na Malcie. Oby pani wizyta oka¬ zała się przyjemna dla wszystkich zainteresowa¬ nych. Eve, spojrzawszy na niego spod rzęs, musiała

chcąc nie chcąc przyznać, że Mary nie bez powodu była nim oczarowana, nawet jeśli magia tego związ­ ku nic trwała długo. W jego oczach migotały cieple iskierki i prócz tego. że był tak zabójczo przystojny, miał w sobie subtelny, uwodzicielski wdzięk, któ¬ rym, jeśliby tylko zechciał go użyć, mógł bez trudu podbić i zranić kobiece serce. Wstrząśnięta tym spostrzeżeniem i niepokojąco świadoma jego fizycznej bliskości, Eve usiłowała się skoncentrować na jedzeniu, nakładając sobie jeszcze jedną porcję sałatki i plasterek sera. Chcąc przerwać kłopotliwą ciszę, zapytała: - Właściwie dlaczego rozwiodłeś się z moją kuzynką? Przecież jest wyjątkowo atrakcyjną ko¬ bietą... - Pozwolę sobie być odmiennego zdania. Mary stwarza pozory, ale jest w gruncie rzeczy czarują¬ cym, lecz zepsutym dzieckiem, zdolnym do wszel¬ kich manipulacji. Niestety, ta niemiła prawda wy¬ chodzi na wierzch dość szybko. - Ale gdy małżeństwo się rozpada, winne są zwykle obie strony? - Być może. Nie zamierzam udawać, że nic ponoszę żadnej winy. Chemie przyznam, że zmę¬ czyło mnie odgrywanie roli opiekuna dorosłej z po¬ zoru kobiety i miałem powyżej uszu jej prób robie¬ nia mnie w konia. W ogóle nie powinienem był się z nią żenić. - Więc czemu to zrobiłeś?

- Bo czasami ulegam odruchom szaleństwa. Mary z miejsca zawojowała świat towarzyski w Vallctcic. gdy tylko się tu pojawiła. Przez jakiś czas sam znalazłem się pod jej urokiem, intrygował mnie jej odmienny od naszego sposób zachowania. Niestety nic przewidziałem, że będzie to przeszkoda nic do pokonania. Mieliśmy tak różne gusty, że nie sposób było znaleźć wspólnej płaszczyzny. - Chcesz przez to powiedzieć, że jako Amery¬ kanka nic okazała się dla ciebie dość wyrafino¬ wana? - Proszę cię, nie wkładaj mi w usta słów, których nie wypowiedziałem. Mary po prostu nie chciała zrozumieć, że my zachowujemy się tu trochę ina¬ czej. Malta jest takim szczególnym miejscem, gdzie wschód spotyka się z zachodem. Z początku Mary zdawała się tym zafascynowana, ale szybko ją to znudziło i narzekała, że nie jesteśmy dostatecznie zamerykanizowani. - Może tęskniła za swoim domem. - Możliwe. Tym bardziej że jej zainteresowanie moją osobą wygasło równic szybko, jak fascynacja wszystkim innym na Malcie. Mam nadzieję, że mówiąc to, nie sprawiłem ci wielkiej przykrości? - N i e , po prostu to wszystko tak idealnie pasuje do Mary, że nie potrafię nawet jej bronić. - Eve - Gabriel zmienił temat rozmowy - po¬ wiedz mi, dlaczego przyjechałaś tu zamiast niej? - Przecież ci mówiłam.