RRRooozzzdddzzziiiaaałłł 111
Nie byłam pewna, czy żyję, czy też umarłam.
Zapewne żyłam, ponieważ nadal oddychałam, ale czy na pewno? Nie
miałam co do tego pewności. Nie miałam pewności odnośnie niczego.
Pochłonęła mnie ciemność i to wcale nie ta, jaka otacza cię, gdy
znajdziesz się w spowitym mrokiem pomieszczeniu. Nie, ta ciemność była
gęsta i ciężka. Wpływała na moje ciało falami, sprawiając, że skóra zrobiła
mi się mokra, a kończyny strasznie mi ciążyły.
Gdzie się znajdowałam oraz jak długo tu przebywałam – nie
wiedziałam. To mogły być lata, miesiące, dni, a nawet sekundy. Czas zdawał
się nie grać tu żadnej roli.
Po upływie dłuższego czasu zaczęłam żywić przekonanie, że muszę
nie żyć. Że „memoria extracto”, czy jak tam nazywała się ta cholerna skała,
jakiej użył na mnie Stephan, odebrała mi życie, zamiast wyczyścić mi umysł.
Skąd jednak miałam wiedzieć, czy faktycznie nie żyję, czy też wciąż
oddycham? Czy naprawdę istniała różnica między śmiercią, a zatraceniem
tego, kim się jest?
Jedynym słabym punktem w mojej teorii odnośnie tego, że
umarłam, było to, że czułam rozrywający ból w nodze, w jaką dźgnął mnie
Stephan.
Czy po śmierci można w ogóle fizycznie cierpieć? Skoro jednak
żyłam, a zamiast tego wymazano mi pamięć, a wraz z nią emocję, to co stało
się z bólem serca, jaki nie opuszczał mnie po zdradzie Alexa?
Cierpienie to okazało się tak okrutne, że naprawdę sądziłam, iż mój
biedny narząd krwionośny wkrótce przestanie bić.
Jak on mógł mi coś takiego zrobić?
Owszem, zdawałam sobie sprawę z okoliczności oraz z tego, kim
jestem – a mianowicie dziewczyną, która kumuluje w sobie mogącą ocalić
świat energię gwiazdy. Nie chodziło jednak wcale wyłącznie o tę moc, a
również o Stephana, przywódcę Strażników, który wszedł w komitywę ze
Śmiercionośnymi oraz najprawdopodobniej także Demetriusem, czyli
człowiekiem, który pragnął, aby dwudziestego pierwszego grudnia 2012
roku otworzył się pewien zabójczy portal. Portal, który jeśli faktycznie stanie
otworem, wpuści do naszego świata setki Śmiercionośnych, sprawiając, że
życie na Ziemi skończy się, kiedy glob pokryje warstwa lodu. Mimo to,
pomijając wszystkie wspomniane już kwestie, zielonooki chłopak i tak
pozwolił swojemu ojcu, by ten wymazał mi pamięć. Nie zadawał żadnych
pytań.
Zostać zdradzonym.
Doskonale wiedziałam, jakie to uczucie.
Jak to jednak możliwe, że czułam się zraniona? Jak mogłam w ogóle
cokolwiek czuć?
Nie liczyło się, ile podobnych pytań zadam samej sobie, ponieważ
nigdy nie miałam otrzymać na nie odpowiedzi. Dysponowałam jedynie
ciemnością, która stanowiła mojego jedynego towarzysza.
Byliśmy tylko my: ja i mrok.
Zostałam sama.
Ból w nodze skierował się ku górze, wpływając na zdolność
samodzielnego stania. Możliwie jak najostrożniej, jak się dało, spróbowałam
się położyć, ale ostre ukłucie z tyłu karku sprawiło, że zamarłam. Pisnęłam,
muskając opuszkami palców tamto miejsce.
Przypomniałam sobie, że znajduje się tam znak Wieszczów.
Wspomniałam również moment, kiedy Alex mnie pocałował. Chwilę po
tym, jak to zrobił, zdradził mnie.
Westchnęłam, kładąc się na ziemi i zastanawiając się, czy zawsze już
tak będzie.
Czy zawsze będę uwięziona w mroku i samotna jak wtedy, kiedy nie
byłam jeszcze zdolna cokolwiek czuć. Mimo iż dni nie mijały mi wtedy w
towarzystwie ciemności, czułam się tak samo opuszczona jak teraz. Jedyna
różnica polegała na tym, że teraz znałam i rozróżniałam poszczególne
emocje. Strach, zdenerwowanie, ból – były tylko niektórymi z uczuć, jakie
mną teraz targały.
I wtedy, całkiem niespodziewanie, zaczęło mi szumieć w głowie, a
mrowienie na skórze przypominało kontakt z ładunkami elektrycznymi.
Sapnęłam, kiedy coś szarpnęło całym moim ciałem. Coś ciągnęło
mnie przez mrok, prowadząc do... nie miałam pojęcia gdzie konkretnie.
Wierzgałam nogami, próbując przenieść ciężar sylwetki do przodu, ale
okazało się to całkowicie bezużyteczne. Moje serce biło szaleńczo.
Zacisnęłam kurczowo powieki, czekając na to, co ma nastąpić.
Czy mój umysł odejdzie w zapomnienie? Czy umrę?
I wtedy to poczułam – delikatny, elektryczny pocałunek na opuszce
palca.
Chwilka. Nie. Nie mogłam tego czuć.
Nie mogłam.
Ale czy na pewno?
RRRooozzzdddzzziiiaaałłł 222
Wirowanie... Wirowanie... Wirowanie.
Uniosłam powieki i zostałam natychmiast oślepiona przez jaskrawe
światło.
Światło, które otaczało mnie z każdej strony. Dosłownie wypełniało
pomieszczenie.
Bo to było jakieś pomieszczenie, prawda?
Wirowało mi w głowie, kiedy usiadłam wyprostowana na łóżku.
Łóżku?
Owszem, leżałam teraz na jakimś posłaniu i ktoś otulił mnie
szczelnie kocem. Otaczały mnie blado fioletowe ściany, a obok znajdowało
się niewielkie okno, zza którego witały mnie kolorowe światła, które
atakowały mnie z każdej możliwej strony, oraz budynki o dziwnych
kształtach, jakie strzelały ku niebu.
Chwila... Znam to miejsce. Czy to... Vegas?
Co, do...? – Zmrużyłam oczy, gapiąc się w ulokowane
naprzeciwko okno i nie wierząc w to, co właśnie oglądałam.
Vegas?
Jakim cudem się tu znalazłam?
Przebywałam w Kolorado, kiedy...
Cóż, właściwie to nie byłam pewna, co mi się takiego przytrafiło. Być
może śniłam? Zapewne mój umysł stworzył ten pokój jako formę
psychicznego odpoczynku po tak długim czasie spędzonym w ciemnościach.
Jak zawsze, uszczypnęłam się, żeby przekonać się, czy przypadkiem
nie śnię i, owszem, zabolało.
A zatem wcale nie spałam.
Przestało mi wirować w głowie, a zamiast tego słyszałam w swym
umyśle jedynie jakiś cichy szept.
Hmmm... co powinnam zrobić?
W ścianie naprzeciwko mnie znajdowały się jakieś drzwi. Czy
powinnam przez nie wyjść i przekonać się, co znajdę po drugiej stronie?
Jeśli czegokolwiek się dowiedziałam, to tego, że nie istniało takie pojęcie jak
przesadna ostrożność.
Zdobyte już doświadczenia nauczyły mnie, że wystarczyło jedynie
otworzyć te drzwi, a za chwilę przejdzie przez nie tysiąc Śmiercionośnych.
Ich ślepia będą się jarzyć na żółto, emanując pragnieniem pozbawienia
mnie życia. Albo co gorsze – co będzie, jak wyłoni się zza nich Stephan?
Ten facet awansował na pierwszą pozycję listy „Najbardziej
Przerażających Rzeczy” według Gemmy Lucas, pokonując nawet mroźne
demony.
To powinno stanowić najlepszy dowód na to, jak bardzo mnie
przerażał.
Zdecydowałam, że najlepszym sposobem na właściwe wybrnięcie z
tej sytuacji będzie wstanie z łóżka i skierowanie się do drzwi.
Zapewne, gdy zbliżę się do nich na wystarczającą odległość, uda mi
się podsłuchać coś, co udzieli mi wskazówki odnośnie tego, gdzie się
znajduję. I jeśli usłyszę coś, co uznam za niebezpieczne – jak na przykład
niski, gardłowy głos należący do faceta z bardzo charakterystyczna blizną na
lewym policzku – wówczas wcielę w życie swój kolejny plan. Plan ten
polegał na ucieczce przez okno. Wymagało to sporej sprawności fizycznej,
zwłaszcza że znajdowałam się na drugim piętrze. Zawsze mogłam jednak
skorzystać ze sztuczki, polegającej na związaniu ze sobą prześcieradeł i
stworzeniu z nich liny.
Wstrzymawszy oddech, odrzuciłam od siebie koc i przełożyłam nogi
przez krawędź łóżka.
Nie miałam już na sobie ubrań, jakie nosiłam w Kolorado. Ubrano
mnie w szorty od piżamy oraz jednolity top. Obie części garderoby były
różowe, co sugerowało, że w żadnym wypadku nie mogły należeć do mnie.
W górnej części uda – w miejscu, w jakie dźgnął mnie Stephan – owinięto
mnie bandażem. Najwyraźniej, ktoś zatroszczył się o moje zdrowie.
Kto to mógł być?
Dobre pytanie.
Noga zabolała mnie, kiedy wstałam z posłania, a szary dywan
przyjemnie grzał mnie w stopy. Pokuśtykałam w stronę drzwi.
Nie słyszałam nawet najcichszego, dobiegającego zza nich odgłosu.
Gdziekolwiek się znajdowałam, towarzyszyła mi cisza.
Mrożąca krew w żyłach cisza.
Stałam niezdecydowana przed zamkniętymi drzwiami.
Czy odważę się je otworzyć?
Serce dudniło mi w piersi, gdy sięgnęłam drżącą dłonią w stronę
gałki.
Nim jednak zdołałam jej dotknąć, ona sama się przekręciła, a moje
ciało smagnęła elektryczna fala.
Odskoczyłam do tyłu, ale natychmiast tego pożałowałam, ponieważ
kończyny odmówiły mi posłuszeństwa i upadłam na podłogę.
Złapałam się za ranną nogę.
Chol...
Drzwi stanęły przede mną otworem.
Ignorując niemożliwy do wytrzymania ból, z trudem wstałam.
Zaczęłam rozglądać się nerwowo na boki w poszukiwaniu innej drogi
ucieczki z tego pomieszczenia niż ewakuacja przez okno.
Gemmo – powiedział Alex bardzo ostrożnym tonem, mijając
próg pokoju.
Zbliżał się do mnie niesamowicie powoli, zupełnie jakby zbyt szybkie
ruchy mogły mnie spłoszyć.
Ale sam jego widok działał na mnie deprymująco.
Chłopak miał na sobie czarny podkoszulek oraz jeansy. Jego włosy
sterczały we wszystkie strony, tworząc ten uroczy, starannie wypracowany
bałagan. Wyglądał jak każdy inny chłopak – całkowicie niegroźnie.
Niestety, doskonale wiedziałam, jakie stwarzał zagrożenie.
T–trzymaj się ode mnie z d–daleka – wydukałam. Serce waliło
mi szaleńczo w piersi, gdy próbowałam się od niego odsunąć. – Nie zbliżaj
się do mnie.
Nie wyrządzę ci krzywdy. – Jego głos brzmiał tak delikatnie jak
muśnięcie piórkiem. Zielonooki nieustannie zmniejszał dzielący nas
dystans, nie spuszczając ze mnie wzroku, całkiem jak wtedy, kiedy
przyglądał się, jak jego ojciec próbuje pozbawić mnie zdolności odczuwania
jakichkolwiek emocji. – Obiecuję, że nic ci nie zrobię.
Obiecujesz! – pisnęłam, czując, jak złość wręcz się we mnie
gotuje. – Twoje obietnice są nic nie warte.
Tyle już razy obiecywał mi, że nic mi się nie przytrafi, a mimo to
dopuścił do tego, by jego ojciec podjął próbę wyczyszczenia mojego umysłu
oraz odebrania mi emocji.
Alex zatrzymał się w miejscu, wyglądając teraz na rozdrażnionego.
Co to ma, do diaska, oznaczać?
Dotknęłam plecami ściany.
Zielonooki zapędził mnie w kozi róg.
To oznacza, że twoje obietnice są kompletnie bezwartościowe. A
przynajmniej te, jakie złożyłeś mi. Przysięgałeś, że nic mi się nie stanie, i
zobacz tylko, dokąd mnie do doprowadziło.
Alex uniósł brwi, a na jego wargach wykwitł drwiący uśmieszek.
Szeroko rozłożył ramiona.
Doprowadziło cię tutaj: całą i zdrową.
Całą i zdrową – powtórzyłam, rozglądając się wokoło i nie
znajdując śladów potencjalnego zagrożenia.
Popatrzyłam na swoje ręce oraz dłonie i stwierdziłam, że poza
bandażem, który przepasał moją nogę, nie przytrafiło mi się nic złego. Nadal
potrafiłam odczuwać rozmaite emocje, które oscylowały teraz między
zaskoczeniem, złością i tęsknotą.
Za ostatnie uczucie winiłam jednak elektryczność.
Gemmo – powiedział Alex, a ja wreszcie na niego popatrzyłam.
– Nic ci nie jest?
Zaczęłam mu się przyglądać nieco uważniej.
Nie byłam pewna, jak się mam zachować. W ogóle mu nie ufałam,
pomijając fakt, że chyba nic mi się nie stało.
Nie wiem... A nie jest?
Chłopak uniósł na mnie brew.
To ja zadałem to pytanie.
Czemu? To ty jesteś tym, który wie, co mi się przytrafiło. –
Skrzyżowałam ramiona na klatce piersiowej. – Co tu się dzieje? Czy jestem
wciąż zdolna do odczuwania emocji? I gdzie się podziewa Stephan?
Zapewne czeka za drzwiami, czekając na ciebie, żebyś powiedział mu, jak się
miewam oraz czy „memoria extracto” – czy jak się nazywał ten głupi
zmywacz pamięci – wykonał swoje zadanie. – Moja złość przybrała jeszcze
na sile, gdy tylko odzyskałam bolesne wspomnienia, opowiadające o tym, co
mi się przytrafiło.
„Memoria extraho” – powiedział Alex.
Zagapiłam się na niego.
Co?
Narzędzie do wymazywania pamięci nazywa się „memoria
extraho” – wyjaśnił.
Posłałam mu mordercze spojrzenie.
To teraz nieistotne. Chcę się tylko dowiedzieć, co tu się, do licha,
dzieje.
Zielonooki zawahał się, przeczesując palcami swoje ciemnobrązowe
włosy.
Zapewne tworzył właśnie jakieś kłamstwo, które zamierzał sprzedać
mi, jak jakąś tanią bajeczkę.
Musiałam się stąd wydostać i znaleźć jak najdalej od niego, mimo iż
elektryczność radziła mi coś zupełnie odwrotnego.
Uczyniłam krok w bok, próbując go wyminąć.
Gemmo – ostrzegł mnie chłopak, naśladując mój ruch z
refleksem kota. Zagrodził mi drogę ucieczki. – Posłuchaj mnie przez
sekundę. Jeśli się uspokoisz, opowiem ci, co się dzieje.
Zaśmiałam się w nienaturalny, nieco piskliwy sposób.
Tak? – zapytałam. – Ponieważ nigdy dotąd tego nie zrobiłeś. A
przynajmniej nie do końca.
Gemmo – zaczął Alex, ale ja wskoczyłam w międzyczasie na
łóżko, całkowicie ignorując niemożliwy do zniesienia ból w nodze i
wyminęłam go, kierując się do drzwi.
Chłopak wysunął rękę, starając się chwycić mnie w powietrzu, kiedy
ześlizgiwałam się z posłania, ale chybił o cal.
Dzięki temu zdołałam wymknąć się z pokoju.
Nie wiedziałam do końca, gdzie chcę się udać oraz co będzie czekać
na mnie u podnóża schodów, ale zdawałam sobie sprawę jedynie z tego, że
muszę stąd uciekać. I to szybko.
Planowałam odszukać Laylena albo kogoś, kto wyjaśni mi, co tu się
dzieje.
Moje nagie stopy dudniły o schody, gdy zbiegałam po nich na parter.
Na dole znajdowały się drzwi, a światło słoneczne sączyło się przed
wmontowane w nie okienko. Jeśli uda mi się wydostać na zewnątrz, wtedy
zdołam uciec...
Cóż, plan mojej ucieczki nie sięgał aż tak daleko. Jedyne, co
wiedziałam, to że muszę uwolnić się od tego szaleństwa. Było mi niedobrze
od ciągłych kłamstw i sekretów. Miałam dość potworów oraz ludzi, którzy
chcieli wyrządzić mi krzywdę.
Dotarłam do podnóża schodów, wyciągając rękę w kierunku gałki w
drzwiach.
Jeszcze tylko kilka kroków i powitają mnie ciepłe powietrze Vegas
oraz światło słoneczne.
Gemmo – zawołał ktoś, kto stał z boku.
Podskoczyłam, a moje serce zaczęło szybciej bić. Przez ułamek
sekundy wydawało mi się, że nie żyję. Że osoba, jaka wypowiedziała moje
imię, okaże się Stephanem.
Ale, dzięki Bogu, wcale tak nie było.
Co jest, do licha? – zawołał Laylen, wstrzymując oddech i
przykładając sobie rękę do piersi. – Na śmierć mnie przestraszyłaś.
To ty mnie przestraszyłeś – odpowiedziałam, prawie tak samo
porażona jak on.
Jego jasnoniebieskie oczy gapiły się na mnie w szoku, zupełnie jakby
on sam nie wierzył, że tu stoję.
Uwierzcie mi, ja czułam się dokładnie tak samo.
Przez moment, trwałam w bezruchu, po prostu chłonąc w siebie jego
widok.
Jego jasne włosy z pofarbowanymi na niebiesko końcówkami.
Ciemnoczerwone usta, oraz srebrny kolczyk w dolnej wardze. Znak
nieśmiertelności odciśnięty w formie tatuażu na skórze jego przedramienia.
Spotkanie z wampirem stanowiło nie lada ulgę. Miałam mu tyle do
powiedzenia i chciałam mu zadać niezliczoną ilość pytań.
Nic ci nie jest? – Znajomy uważnie mi się przyglądał, jakby
pragnął przekonać się, czy nic mi nie dolegało. – Przed czym uciekałaś?
Ja...
Przede mną – odpowiedział znajdujący się za mną Alex.
Wykręciłam się na pięcie, przysuwając się do Laylena.
Zielonooki, w typowy dla siebie leniwy sposób, schodził właśnie po
schodach, zupełnie jakby uważał, że i tak nie ucieknę.
Nie mam pojęcia, czemu stwarzasz tyle problemów –
powiedział, przeszywając mnie spojrzeniem na wylot. Ładunki elektryczne
na mojej skórze zareagowały na ten gest z taką ochotą, że nogi lekko mi
zwiotczały. – Mówiłem ci już, że wyjaśnię ci, co się stało. Nie masz powodu
do ucieczki.
Nie mam powodu do ucieczki – powtórzyłam za nim. – Czy ty
sobie ze mnie kpisz?
Kiedy chłopak dotarł do podnóża schodów, zmarszczył czoło.
Gdy się do mnie zbliżył, ja podeszłam jeszcze bliżej do Laylena.
Stałam teraz tak blisko wampira, że praktycznie trącałam go
ramieniem.
Zielonooki złączył brwi, zatrzymując się tuż przede mną.
Co twoim zdaniem zamierzam ci zrobić, Gemmo? Skrzywdzić
cię?
Wzruszyłam ramionami.
Nie wiem. Nigdy nie wiem, co się stanie, jeśli chodzi o ciebie.
Chłopak posłał mi mordercze spojrzenie, a ja je odwzajemniłam.
Elektryczność sprawiała, że powietrze między nami zrobiło się
gorące, a jego temperatura stopniowo wzrastała, im dłużej się na siebie
gapiliśmy.
Gemmo – odparł Laylen i po raz drugi w odstępie zaledwie
kilku sekund o mały włos nie wyskoczyłam ze swojej skóry. – Wszystko gra.
Nikt nie wyrządzi ci krzywdy.
Zadarłam głowę, żeby na niego spojrzeć. Naprawdę ją zadarłam,
ponieważ wampir liczył sobie sześć stóp i cztery cale wzrostu.
Wszystko gra? – spytałam, nie kryjąc sceptycyzmu. – Serio?
Znajomy przytaknął.
Tak, a teraz usiądźmy, a ja i Alex wyjaśnimy ci, co się stało.
Zerknęłam w pośpiechu na Alexa, a potem skoncentrowałam całą
uwagę na Laylenie.
Chcę, żebyś to ty mi to wytłumaczył.
Gemmo, powiedziałem ci już przecież, że powiem ci prawdę. –
Zielonooki sprawiał wrażenie poirytowanego.
Otworzyłam usta, żeby zakomunikować mu, że mam gdzieś to, co
mówił.
Oraz, że był oszustem.
Wampir zabrał jednak głos, zanim otrzymałam podobną szansę:
Alex, nie możesz winić jej za to, że ci nie ufa. – Urwał, próbując
zachować ostrożność. – Po tym, co jej zrobiłeś...
Stwierdzenie to, co oczywiste, wkurzyło samego zainteresowanego.
Nic nie zrobiłem. A ty masz tupet, jeśli tak twierdzisz.
Laylen wyglądał teraz tak, jakby z rozkoszą odpyskował mu coś, co
wszczęłoby bójkę. Alex natomiast nie miał chyba nic przeciwko temu.
Tak właśnie układały się czasem ich relacje – ci dwaj kłócili się coraz
żarliwiej, im częściej zabierali głos.
Nie miałam jednak na to czasu.
Musiałam dowiedzieć się, co stało się wtedy, w chacie, po tym jak...
otoczyła mnie ciemność.
Czy możesz po prostu wyjaśnić mi, co się wydarzyło? –
błagałam wampira. – Proszę. Ufam ci zdecydowanie bardziej od niego.
Właściwie, to wcale nie ufałam Alexowi.
Laylen zerknął na odwiecznego rywala, posyłając mu tryumfalne
spojrzenie, po czym skupił na mnie swój błękitnooki wzrok.
Ależ tak, zgoda. Powiem ci, co wiem.
Dziękuję – odparłam, będąc odrobinę mniej zaniepokojona.
Mój niepokój był wciąż na tyle silny, żeby nogi nadal mi drżały.
Wampir nakazał mi, żebym za nim poszła, po czym przeszedł przez
drzwi utworzone z koralikowej zasłony, które prowadziły do salonu z
ciemnoniebieskimi ścianami, udekorowanymi półkami z dziwacznie
wyglądającymi bibelotami. Posadzkę wyłożono biało-czarnymi kafelkami.
Na środku pomieszczenia stały kanapy obite fioletowym jedwabiem oraz
stolik zastawiony czarnymi świeczkami.
Hmm... Towarzyszyło mi dziwaczne wrażenie déjà vu, całkiem
jakbym już kiedyś odwiedziła to miejsce. Nagle spłynęło na mnie olśnienie.
Czy to dom Adessy? – zapytałam.
Tak. – Laylen usiadł na jednej z fioletowych sof. – Jest
połączony z jej sklepem.
Spoczęłam obok niego, a nadal wyglądający na wściekłego Alex
opadł na stojące naprzeciwko nas krzesło.
Od czego mam zacząć? – zapytał mnie wampir.
Podobało mi się to, że zadał to pytanie, zamiast mnie zbywać, jak
miał to w zwyczaju osobnik o zielonych oczach.
Dysponowanie prawem wyboru zbiło mnie z tropu.
Hmm... Co się takiego wydarzyło? – Pokręciłam głową na
niedorzeczność swojego pytania. – To znaczy, co się wydarzyło w Kolorado?
I jakim cudem znaleźliśmy się w Vegas?
Wampir milczał, dlatego też zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy
zna odpowiedzi na moje pytania.
Alex postawił sprawę jasno – Laylen był krwiopijcą, w związku z
czym nie należał już do świata Strażników, i został niejako wyłączony z
obiegu spraw.
Wampir odsunął z czoła zakończone na niebiesko kosmyki.
Cóż, chyba bez trudu odpowiem na pytanie numer jeden.
Znajdujesz się w domu Adessy, ponieważ Aislin nas tu przeniosła.
Co takiego?! – krzyknęłam, sprawiając, że Laylen podskoczył.
Ściszyłam głos: – Wybacz. Ale jakim cudem? Ostatnie, co pamiętam, to
otaczający mnie milion Śmiercionośnych, a także przesuwający mi przed
twarzą dymiącą skałą Stephan, który próbował wymazać mi pamięć.
Ta skała nazywa się „memoria extraho” – wtrącił się Alex.
Tak, z pewnością to wiesz, skoro zamierzałeś pozwolić
tatusiowi, żeby jej na mnie użył – warknęłam.
Zielonooki spojrzał na mnie z protekcjonalnym wyrazem twarzy.
Gdybyś zechciała mnie wysłuchać, zrozumiałabyś, że się mylisz.
Mówiłam już, że życzę sobie, żeby to Laylen mi o wszystko
opowiedział – prawie warknęłam.
Chłopak wzruszył ramionami, odchylając się do tyłu na oparciu
krzesła.
Położył ręce za głową, sprawiając wrażenie kompletnie obojętnego
na to, co się dzieje.
Świetnie. Rób, co chcesz.
Zagapiłam się na niego, kompletnie zbita z tropu. Co takiego? Czy on
właśnie pozwolił mi robić, co mi się tylko spodoba? Mi?
No co – stwierdził Alex, zgrywając Pana Obojętnego. –
Zamierzałem powiedzieć ci prawdę, skoro jednak bardziej wierzysz
Laylenowi, to niech on ci o wszystkim opowie. W ten sposób nie będziesz
mieć żadnych wątpliwości.
Pokręciłam głową, zastanawiając się nad tym, czemu zielonooki
próbuje ze mną współpracować, ale stwierdziłam, że będę martwić się o to
później, i odwróciłam się ponownie w stronę wampira.
Jakim cudem ty i Aislin dotarliście do Kolorado?
Cóż... Pozwól, że skrócę tę opowieść. Po tym, jak Aislin wróciła
po mnie do Nevady, ci Śmiercionośni, jakich widzieliśmy wtedy, na pustyni,
dotarli do domu. Zapędzili nas w kozi róg, ale po wielkiej bitwie ja i
czarownica zdołaliśmy przedrzeć się do samochodu. Niestety, demony
ponownie zniszczyły kryształ Aislin, więc ja i ona musieliśmy raz jeszcze
przyjechać do sklepu Adessy. Później teleportowaliśmy się do Kolorado.
Jakim cudem nie zostaliście zaatakowani w Kolorado przez
Śmiercionośnych? – zapytałam. – Oraz przez Stephana? Ostatnie, co
pamiętam, to milion demonów, które przyglądały się, jak tatusiek Alexa
próbował wymazać mi pamięć.
Laylena zerknął na zielonookiego i obaj wymienili spojrzenia, jakich
nie potrafiłam zinterpretować.
Moje mięśnie napięły się, kiedy przez mój umysł przemknęła myśl,
że być może wampir coś przede mną ukrywa.
Czy byłby do tego zdolny? Ledwo go przecież znałam. W chwili,
kiedy go poznałam, instynkt podpowiedział mi jednak, że mogę mu zaufać.
Niestety, czasami nie wiedziałam, czy mogę zdać się na przeczucia.
Kiedy ja i Aislin pojawiliśmy się w chacie – błękitne oczy
Laylena ponownie spoglądały wyłącznie na mnie – po Stephanie i
Śmiercionośnych nie został nawet ślad.
Co takiego? – zapytałam, nie mogąc w to uwierzyć. – Czemu
mieliby tak po prostu sobie pójść?
Wampir raz jeszcze zerknął na Alexa, a ja zrobiłam się jeszcze
bardziej niespokojna.
Coś było na rzeczy. Czułam to, ponieważ atmosfera w pomieszczeniu
zrobiła się strasznie ciężka.
Sądzę, że to ty powinieneś opowiedzieć jej tę część – powiedział
Laylen zielonookiemu. – To raczej twoja historia.
Nie – zaprotestowałam, kręcąc głową. – Chcę, żebyś to ty to
zrobił.
Znajomy zaczął wiercić się na sofie, dając oznaki niepokoju.
Posłuchaj, Gemmo, w pełni rozumiem, czemu wolisz, żebym to
ja ci wszystko wyjaśnił. Naprawdę jednak uważam, że to Alex powinien
opisać ci szczegóły, ponieważ nie było mnie nawet obok, kiedy to wszystko
się działo.
To było naprawdę dziwaczne.
Kiedy po raz ostatni gawędziłam z Laylenem w jego domu, ostrzegł
mnie przed ufaniem zielonookiemu. Teraz natomiast prosił, żebym
obdarzyła go zaufaniem.
To nie miało sensu.
Ja... hmm... – Urwałam, gapiąc się na wampira.
Gemmo, spokojnie. Wszystko będzie dobrze. – Laylen wstał z
sofy, klepiąc mnie po ramieniu, co jeszcze mocniej mnie zafrasowało. Nikt
przed nim nigdy tego nie robił. – Wszystko będzie dobrze. Alex wyjaśni ci,
co się wydarzyło.
To powiedziawszy, tak po prostu wyszedł, a koralikowa zasłona
zadźwięczała, kiedy kolejne paciorki uderzyły o siebie.
Przyglądałam się, jak prowizoryczne drzwi falują, czując się
niewiarygodnie wręcz zagubiona.
Zastanawiałam się rozpaczliwie nad tym, co się dzieje. Wysnuwałam
coraz to nowe wnioski, dotyczące prania mózgu, jakiemu poddano Laylena,
oraz porwania jego ciała przez złodzieja ciał.
Gemmo. – Głos Alexa wyrwał mnie z zamyślenia.
Odwróciłam się powoli i popatrzyłam prosto na niego.
Moje emocje były na swoim miejscu, a elektryczność tańczyła na
mojej skórze, zupełnie jakby obrzucono mnie petardami. Jakaś część mnie
kazała mi uciekać, twierdząc, że coś tu jest nie tak. Reszta jednak wciąż
przyciskała mnie do sofy, marząc o tym, by wysłuchać tego, co miał mi do
powiedzenia Alex.
A więc, planujesz wysłuchać tego, co mam ci do powiedzenia –
zapytał, unosząc brew – czy też może ponownie spróbujesz ucieczki?
Nie wiem... – Owszem, zdawałam sobie sprawę z tego, jak
kretyńsko brzmiała moja odpowiedź, ale tak właśnie przedstawiała się
prawda, więc...
Alex westchnął.
Czemu zawsze musisz być taka problematyczna?
A czego oczekujesz? – zapytałam, gapiąc się na niego z
niedowierzaniem. – Chciałeś pozwolić swojemu ojcu na to, by wymazał mi
pamięć.
Nie, wcale nie chciałem. – Alex tracił starannie wypracowany
spokój. – Jeśli skończysz z tym uporem i cierpliwie mnie wysłuchasz,
dowiesz się, co się naprawdę wydarzyło.
Skrzyżowałam ramiona, opadając na krzesło i zastanawiając się nad
tym, co powinnam zrobić.
Czy nadal powinnam być uparta, jak określił to zielonooki, czy
jednak go wysłuchać?
Świetnie. No to powiedz mi, co się stało.
Na jego obliczu odmalował się szok, jak zawsze gdy decydowałam się
z nim współpracować.
Okej... Od czego mam zacząć?
Wzruszyłam ramionami.
Czy to miało w ogóle znaczenie?
Przecież i tak nie planował powiedzieć mi prawdy.
Od czego chcesz.
Okej... – Alex wyglądał tak, jakby zastanawiał się nad tym, od
czego zacząć. – Pamiętasz naszyjnik, jaki ci podarowałem?
Skinęłam głową, dotykając szyi i uświadamiając sobie, że błyskotki
już tam nie było.
Chwila. Gdzie on jest?
Spokojnie. Mam go.
Ani trochę mnie to nie uspokoiło.
Czemu go masz?
Właśnie do tego zmierzam. – Chłopak zaczerpnął głęboki
oddech i zaczął snuć swoją opowieść, mówiąc do mnie wyjątkowo powoli: –
Kiedy dałem ci naszyjnik, nie zrobiłem tego tylko dlatego, że do ciebie
należał. Ofiarowałem ci, ponieważ to pewnego rodzaju tarcza ochronna.
Zaadresowałam mu pytające spojrzenie.
Jaka znowu tarcza ochronna?
Chodzi o ten fioletowy kamień, umieszczony w medalionie.
Chroni noszącą go osobę przed każdym możliwym rodzajem magii. – Alex
urwał na chwilę swoją opowieść. – Jak na przykład magią, mającą na celu
wymazanie czyjegoś umysłu.
Mówiłeś przecież, że mama dała mi ten wisiorek, kiedy byłam
mała?
Owszem, zrobiła to. Głównie dlatego, że ten kamień działa jak
tarcza. – Chłopak wychylił się do przodu, opierając łokcie na kolanach. –
Jocelyn podarowała ci go, ponieważ nosisz w sobie energię gwiazdy.
Powierzając ci naszyjnik, próbowała ochronić cię przed każdym, kto
chciałby użyć na tobie magii, żeby zdobyć tę moc.
Czemu to nie zadziałało, kiedy byłam mała? – Mój głos brzmiał
szorstko i ociekał goryczą. – Gdy Sophia pozbawiła mnie emocji? Czemu
naszyjnik mnie wówczas nie ochronił? Czy to nie rodzaj magii?
Alex pokręcił głową.
To jest rodzaj magii. Ale Stephan... cóż, wiedział, co to takiego,
dlatego też zabrał ci naszyjnik, zanim Sophia zdezaktywowała twoją duszę.
Stephan wie, czym jest ten naszyjnik?
Podobne wytłumaczenie stanowiłoby formę wyjaśnienia, czemu
wisiorek nie zdołał mnie wówczas uratować.
Zielonooki skinął głowa.
Właśnie dlatego ukryłem go pod twoją koszulką. Dzięki temu
nie mógł go dostrzec i kazać ci go zdjąć.
Pamiętałam, że tuż przed opuszczeniem Jeepa i powrotem do chatki
– wtedy, gdy pokazali się Stephan oraz Śmiercionośni – Alex faktycznie
zrobił to, o czym opowiadał.
Cokolwiek zrobisz, trzymaj go w ukryciu. Nie pozwól, żeby
ktokolwiek dowiedział się, że go masz.
Czemu to zrobiłeś? – zapytałam. – Czemu mi go dałeś, skoro
wiedziałeś, że uchroni mnie przed dezaktywacją duszy? Myślałam, że trzeba
mnie jej pozbawić, żeby moc gwiazdy nie osłabła oraz byśmy mogli ocalić
świat?
Alex popatrzył na mnie tak, że po mojej skórze przebiegły ładunki
elektryczne.
Ponieważ chciałem powstrzymać tego, który zechce „wyłączyć”
twoją duszę.
Z trudem stłumiłam śmiech.
– Szczerze w to wątpię, zwłaszcza że powtarzałeś mi chyba z milion
razy, że musicie mi to zrobić.
Tak, ale... ja... – Zielonooki urwał w połowie zdania.
Ale ty co? – naciskałam.
Ale – chłopak nabrał powietrza w płuca – kiedy po raz pierwszy
ofiarowywałem ci naszyjnik, nadal wahałem się, czy powinienem pozwolić
swojemu ojcu, by zobaczył, że go nosisz. Gdyby wiedział, że masz go na
sobie, kazałby ci go ściągnąć, zanim skorzystałby z „memoria extraho”.
Mimo iż wcale mnie to nie zaskoczyło – Alex okłamywał mnie
przecież niezliczoną ilość razy – i tak poczułam ból w sercu.
Jeśli tak właśnie było, to czemu w ogóle podarowałeś mi
naszyjnik?
Zielonooki wzruszył ramionami. W jego oczach malowało się
zagubienie.
Nie mam bladego pojęcia.
Pokręciłam głową.
Elektryczność wkłuwała się w moją skórę niczym niewidzialne
komary. Zamarzyłam o tym, by opędzić się od niej ręką.
Cóż, to miłe.
Posłuchaj, Gemmo – powiedział chłopak bardzo rzeczowym
tonem. – Wiem, że zrobiłem ci kilka świństw. Czy nie możemy jednak po
prostu o nich zapomnieć? Ukryłem przecież naszyjnik przed moim ojcem.
Uratowałem cię przed odebraniem ci zmysłów.
I czemu to zrobiłeś? – zapytałam podejrzliwie. – Byłeś przecież
bardziej niż pewien, że Stephan jest tym dobrym i że to ja się pomyliłam,
twierdząc, że wysłał moją mamę do Podziemia. Wykazywałeś się ogromną
determinacją, uważając, że trzeba pozbawić mnie emocji, tak by twoje
stowarzyszenie mogło ocalić świat. Skąd więc ta nagła zmiana?
Zielonooki milczał przez chwilę, co natychmiast mnie zaalarmowało.
Stałam się czujna, wiedząc, że zapewne wciśnie mi kolejną bajeczkę.
Chodzi o to, że Stephan pojawił się w towarzystwie
Śmiercionośnych – powiedział wreszcie. – Musi kryć się za tym coś jeszcze.
Spojrzałam na niego nieufnie.
Skoro faktycznie w to wierzysz, czemu zatem zachowywałeś się
tak, jakbyś stał po stronie swojego kochanego tatusia? Nawet się nie
ruszyłeś, kiedy wyrządzał mi krzywdę i spokojnie patrzyłeś, jak próbował
odebrać mi wszystko, co miałam. Nawet nie kiwnąłeś palcem.
Nie mogłem nic zrobić. Musiałem udawać, że go popieram.
Wiedziałem również, że gdy tylko użyje na tobie „memoria extraho”,
zemdleje.
Zemdleje? – powtórzyłam zanim. – Czemu?
Ponieważ tak właśnie działa tarcza – tłumaczył mi chłopak. –
Ten, kto spróbuje zaszkodzić magią komuś, kto ją nosi, automatycznie
przyjmie na siebie cios, jaki starał się wymierzyć. Tak to właśnie działa.
Jakiego rodzaju cios? – zapytałam mocno zaciekawiona,
zastanawiając się, czy istnieje możliwość, by Stephan już nie żył.
Wówczas wszystkie moje problemy automatycznie by się skończyły.
Wszystko zależy od tego, z jakiej magii korzysta oprawca.
Ponieważ mój ojciec próbował zaszkodzić twojemu umysłowi, tarcza zrobiła
z nim dokładnie to samo, aż w końcu zemdlał.
Więc co się z nim stało? To znaczy ze Stephanem? Czy... ty go
zabiłeś?
Alex walczył z samym sobą, nie mogąc wydusić z siebie choćby
słówka.
Gemmo... ja... ja nie mogłem... chodzi o to, że... – Zaczerpnął
głęboki oddech, odzyskując panowanie nad sobą. – Nie mogłem zabić
własnego ojca... skoro nie wiem, co tu się właściwie dzieje.
Starałam się to zrozumieć; wymyślić, skąd mu się to brało.
JJJeeessssssiiicccaaa SSSooorrreeennnssseeennn ––– FFFaaalllllleeennn SSStttaaarrr 000222 ––– TTThhheee UUUnnndddeeerrrwwwooorrrlllddd TTTłłłuuummmaaaccczzzeeennniiieee::: TTTrrraaannnssslllaaatttiiiooonnnsss___CCCllluuubbb TTTłłłuuummmaaaccczzzeeennniiieee::: VVVaaammmpppiiirrreeeEEEvvveee KKKooorrreeekkktttaaa::: KKKaaaaaajjjjjjaaaaaa KKKooorrreeekkktttaaa cccaaałłłooośśśccciii::: MMMaaajjjjjj___
RRRooozzzdddzzziiiaaałłł 111 Nie byłam pewna, czy żyję, czy też umarłam. Zapewne żyłam, ponieważ nadal oddychałam, ale czy na pewno? Nie miałam co do tego pewności. Nie miałam pewności odnośnie niczego. Pochłonęła mnie ciemność i to wcale nie ta, jaka otacza cię, gdy znajdziesz się w spowitym mrokiem pomieszczeniu. Nie, ta ciemność była gęsta i ciężka. Wpływała na moje ciało falami, sprawiając, że skóra zrobiła mi się mokra, a kończyny strasznie mi ciążyły. Gdzie się znajdowałam oraz jak długo tu przebywałam – nie wiedziałam. To mogły być lata, miesiące, dni, a nawet sekundy. Czas zdawał się nie grać tu żadnej roli. Po upływie dłuższego czasu zaczęłam żywić przekonanie, że muszę nie żyć. Że „memoria extracto”, czy jak tam nazywała się ta cholerna skała, jakiej użył na mnie Stephan, odebrała mi życie, zamiast wyczyścić mi umysł. Skąd jednak miałam wiedzieć, czy faktycznie nie żyję, czy też wciąż oddycham? Czy naprawdę istniała różnica między śmiercią, a zatraceniem tego, kim się jest? Jedynym słabym punktem w mojej teorii odnośnie tego, że umarłam, było to, że czułam rozrywający ból w nodze, w jaką dźgnął mnie Stephan. Czy po śmierci można w ogóle fizycznie cierpieć? Skoro jednak żyłam, a zamiast tego wymazano mi pamięć, a wraz z nią emocję, to co stało się z bólem serca, jaki nie opuszczał mnie po zdradzie Alexa? Cierpienie to okazało się tak okrutne, że naprawdę sądziłam, iż mój biedny narząd krwionośny wkrótce przestanie bić.
Jak on mógł mi coś takiego zrobić? Owszem, zdawałam sobie sprawę z okoliczności oraz z tego, kim jestem – a mianowicie dziewczyną, która kumuluje w sobie mogącą ocalić świat energię gwiazdy. Nie chodziło jednak wcale wyłącznie o tę moc, a również o Stephana, przywódcę Strażników, który wszedł w komitywę ze Śmiercionośnymi oraz najprawdopodobniej także Demetriusem, czyli człowiekiem, który pragnął, aby dwudziestego pierwszego grudnia 2012 roku otworzył się pewien zabójczy portal. Portal, który jeśli faktycznie stanie otworem, wpuści do naszego świata setki Śmiercionośnych, sprawiając, że życie na Ziemi skończy się, kiedy glob pokryje warstwa lodu. Mimo to, pomijając wszystkie wspomniane już kwestie, zielonooki chłopak i tak pozwolił swojemu ojcu, by ten wymazał mi pamięć. Nie zadawał żadnych pytań. Zostać zdradzonym. Doskonale wiedziałam, jakie to uczucie. Jak to jednak możliwe, że czułam się zraniona? Jak mogłam w ogóle cokolwiek czuć? Nie liczyło się, ile podobnych pytań zadam samej sobie, ponieważ nigdy nie miałam otrzymać na nie odpowiedzi. Dysponowałam jedynie ciemnością, która stanowiła mojego jedynego towarzysza. Byliśmy tylko my: ja i mrok. Zostałam sama. Ból w nodze skierował się ku górze, wpływając na zdolność samodzielnego stania. Możliwie jak najostrożniej, jak się dało, spróbowałam się położyć, ale ostre ukłucie z tyłu karku sprawiło, że zamarłam. Pisnęłam, muskając opuszkami palców tamto miejsce.
Przypomniałam sobie, że znajduje się tam znak Wieszczów. Wspomniałam również moment, kiedy Alex mnie pocałował. Chwilę po tym, jak to zrobił, zdradził mnie. Westchnęłam, kładąc się na ziemi i zastanawiając się, czy zawsze już tak będzie. Czy zawsze będę uwięziona w mroku i samotna jak wtedy, kiedy nie byłam jeszcze zdolna cokolwiek czuć. Mimo iż dni nie mijały mi wtedy w towarzystwie ciemności, czułam się tak samo opuszczona jak teraz. Jedyna różnica polegała na tym, że teraz znałam i rozróżniałam poszczególne emocje. Strach, zdenerwowanie, ból – były tylko niektórymi z uczuć, jakie mną teraz targały. I wtedy, całkiem niespodziewanie, zaczęło mi szumieć w głowie, a mrowienie na skórze przypominało kontakt z ładunkami elektrycznymi. Sapnęłam, kiedy coś szarpnęło całym moim ciałem. Coś ciągnęło mnie przez mrok, prowadząc do... nie miałam pojęcia gdzie konkretnie. Wierzgałam nogami, próbując przenieść ciężar sylwetki do przodu, ale okazało się to całkowicie bezużyteczne. Moje serce biło szaleńczo. Zacisnęłam kurczowo powieki, czekając na to, co ma nastąpić. Czy mój umysł odejdzie w zapomnienie? Czy umrę? I wtedy to poczułam – delikatny, elektryczny pocałunek na opuszce palca. Chwilka. Nie. Nie mogłam tego czuć. Nie mogłam. Ale czy na pewno?
RRRooozzzdddzzziiiaaałłł 222 Wirowanie... Wirowanie... Wirowanie. Uniosłam powieki i zostałam natychmiast oślepiona przez jaskrawe światło. Światło, które otaczało mnie z każdej strony. Dosłownie wypełniało pomieszczenie. Bo to było jakieś pomieszczenie, prawda? Wirowało mi w głowie, kiedy usiadłam wyprostowana na łóżku. Łóżku? Owszem, leżałam teraz na jakimś posłaniu i ktoś otulił mnie szczelnie kocem. Otaczały mnie blado fioletowe ściany, a obok znajdowało się niewielkie okno, zza którego witały mnie kolorowe światła, które atakowały mnie z każdej możliwej strony, oraz budynki o dziwnych kształtach, jakie strzelały ku niebu. Chwila... Znam to miejsce. Czy to... Vegas? Co, do...? – Zmrużyłam oczy, gapiąc się w ulokowane naprzeciwko okno i nie wierząc w to, co właśnie oglądałam. Vegas? Jakim cudem się tu znalazłam? Przebywałam w Kolorado, kiedy... Cóż, właściwie to nie byłam pewna, co mi się takiego przytrafiło. Być może śniłam? Zapewne mój umysł stworzył ten pokój jako formę psychicznego odpoczynku po tak długim czasie spędzonym w ciemnościach.
Jak zawsze, uszczypnęłam się, żeby przekonać się, czy przypadkiem nie śnię i, owszem, zabolało. A zatem wcale nie spałam. Przestało mi wirować w głowie, a zamiast tego słyszałam w swym umyśle jedynie jakiś cichy szept. Hmmm... co powinnam zrobić? W ścianie naprzeciwko mnie znajdowały się jakieś drzwi. Czy powinnam przez nie wyjść i przekonać się, co znajdę po drugiej stronie? Jeśli czegokolwiek się dowiedziałam, to tego, że nie istniało takie pojęcie jak przesadna ostrożność. Zdobyte już doświadczenia nauczyły mnie, że wystarczyło jedynie otworzyć te drzwi, a za chwilę przejdzie przez nie tysiąc Śmiercionośnych. Ich ślepia będą się jarzyć na żółto, emanując pragnieniem pozbawienia mnie życia. Albo co gorsze – co będzie, jak wyłoni się zza nich Stephan? Ten facet awansował na pierwszą pozycję listy „Najbardziej Przerażających Rzeczy” według Gemmy Lucas, pokonując nawet mroźne demony. To powinno stanowić najlepszy dowód na to, jak bardzo mnie przerażał. Zdecydowałam, że najlepszym sposobem na właściwe wybrnięcie z tej sytuacji będzie wstanie z łóżka i skierowanie się do drzwi. Zapewne, gdy zbliżę się do nich na wystarczającą odległość, uda mi się podsłuchać coś, co udzieli mi wskazówki odnośnie tego, gdzie się znajduję. I jeśli usłyszę coś, co uznam za niebezpieczne – jak na przykład niski, gardłowy głos należący do faceta z bardzo charakterystyczna blizną na lewym policzku – wówczas wcielę w życie swój kolejny plan. Plan ten polegał na ucieczce przez okno. Wymagało to sporej sprawności fizycznej,
zwłaszcza że znajdowałam się na drugim piętrze. Zawsze mogłam jednak skorzystać ze sztuczki, polegającej na związaniu ze sobą prześcieradeł i stworzeniu z nich liny. Wstrzymawszy oddech, odrzuciłam od siebie koc i przełożyłam nogi przez krawędź łóżka. Nie miałam już na sobie ubrań, jakie nosiłam w Kolorado. Ubrano mnie w szorty od piżamy oraz jednolity top. Obie części garderoby były różowe, co sugerowało, że w żadnym wypadku nie mogły należeć do mnie. W górnej części uda – w miejscu, w jakie dźgnął mnie Stephan – owinięto mnie bandażem. Najwyraźniej, ktoś zatroszczył się o moje zdrowie. Kto to mógł być? Dobre pytanie. Noga zabolała mnie, kiedy wstałam z posłania, a szary dywan przyjemnie grzał mnie w stopy. Pokuśtykałam w stronę drzwi. Nie słyszałam nawet najcichszego, dobiegającego zza nich odgłosu. Gdziekolwiek się znajdowałam, towarzyszyła mi cisza. Mrożąca krew w żyłach cisza. Stałam niezdecydowana przed zamkniętymi drzwiami. Czy odważę się je otworzyć? Serce dudniło mi w piersi, gdy sięgnęłam drżącą dłonią w stronę gałki. Nim jednak zdołałam jej dotknąć, ona sama się przekręciła, a moje ciało smagnęła elektryczna fala. Odskoczyłam do tyłu, ale natychmiast tego pożałowałam, ponieważ kończyny odmówiły mi posłuszeństwa i upadłam na podłogę. Złapałam się za ranną nogę.
Chol... Drzwi stanęły przede mną otworem. Ignorując niemożliwy do wytrzymania ból, z trudem wstałam. Zaczęłam rozglądać się nerwowo na boki w poszukiwaniu innej drogi ucieczki z tego pomieszczenia niż ewakuacja przez okno. Gemmo – powiedział Alex bardzo ostrożnym tonem, mijając próg pokoju. Zbliżał się do mnie niesamowicie powoli, zupełnie jakby zbyt szybkie ruchy mogły mnie spłoszyć. Ale sam jego widok działał na mnie deprymująco. Chłopak miał na sobie czarny podkoszulek oraz jeansy. Jego włosy sterczały we wszystkie strony, tworząc ten uroczy, starannie wypracowany bałagan. Wyglądał jak każdy inny chłopak – całkowicie niegroźnie. Niestety, doskonale wiedziałam, jakie stwarzał zagrożenie. T–trzymaj się ode mnie z d–daleka – wydukałam. Serce waliło mi szaleńczo w piersi, gdy próbowałam się od niego odsunąć. – Nie zbliżaj się do mnie. Nie wyrządzę ci krzywdy. – Jego głos brzmiał tak delikatnie jak muśnięcie piórkiem. Zielonooki nieustannie zmniejszał dzielący nas dystans, nie spuszczając ze mnie wzroku, całkiem jak wtedy, kiedy przyglądał się, jak jego ojciec próbuje pozbawić mnie zdolności odczuwania jakichkolwiek emocji. – Obiecuję, że nic ci nie zrobię. Obiecujesz! – pisnęłam, czując, jak złość wręcz się we mnie gotuje. – Twoje obietnice są nic nie warte.
Tyle już razy obiecywał mi, że nic mi się nie przytrafi, a mimo to dopuścił do tego, by jego ojciec podjął próbę wyczyszczenia mojego umysłu oraz odebrania mi emocji. Alex zatrzymał się w miejscu, wyglądając teraz na rozdrażnionego. Co to ma, do diaska, oznaczać? Dotknęłam plecami ściany. Zielonooki zapędził mnie w kozi róg. To oznacza, że twoje obietnice są kompletnie bezwartościowe. A przynajmniej te, jakie złożyłeś mi. Przysięgałeś, że nic mi się nie stanie, i zobacz tylko, dokąd mnie do doprowadziło. Alex uniósł brwi, a na jego wargach wykwitł drwiący uśmieszek. Szeroko rozłożył ramiona. Doprowadziło cię tutaj: całą i zdrową. Całą i zdrową – powtórzyłam, rozglądając się wokoło i nie znajdując śladów potencjalnego zagrożenia. Popatrzyłam na swoje ręce oraz dłonie i stwierdziłam, że poza bandażem, który przepasał moją nogę, nie przytrafiło mi się nic złego. Nadal potrafiłam odczuwać rozmaite emocje, które oscylowały teraz między zaskoczeniem, złością i tęsknotą. Za ostatnie uczucie winiłam jednak elektryczność. Gemmo – powiedział Alex, a ja wreszcie na niego popatrzyłam. – Nic ci nie jest? Zaczęłam mu się przyglądać nieco uważniej. Nie byłam pewna, jak się mam zachować. W ogóle mu nie ufałam, pomijając fakt, że chyba nic mi się nie stało.
Nie wiem... A nie jest? Chłopak uniósł na mnie brew. To ja zadałem to pytanie. Czemu? To ty jesteś tym, który wie, co mi się przytrafiło. – Skrzyżowałam ramiona na klatce piersiowej. – Co tu się dzieje? Czy jestem wciąż zdolna do odczuwania emocji? I gdzie się podziewa Stephan? Zapewne czeka za drzwiami, czekając na ciebie, żebyś powiedział mu, jak się miewam oraz czy „memoria extracto” – czy jak się nazywał ten głupi zmywacz pamięci – wykonał swoje zadanie. – Moja złość przybrała jeszcze na sile, gdy tylko odzyskałam bolesne wspomnienia, opowiadające o tym, co mi się przytrafiło. „Memoria extraho” – powiedział Alex. Zagapiłam się na niego. Co? Narzędzie do wymazywania pamięci nazywa się „memoria extraho” – wyjaśnił. Posłałam mu mordercze spojrzenie. To teraz nieistotne. Chcę się tylko dowiedzieć, co tu się, do licha, dzieje. Zielonooki zawahał się, przeczesując palcami swoje ciemnobrązowe włosy. Zapewne tworzył właśnie jakieś kłamstwo, które zamierzał sprzedać mi, jak jakąś tanią bajeczkę. Musiałam się stąd wydostać i znaleźć jak najdalej od niego, mimo iż elektryczność radziła mi coś zupełnie odwrotnego. Uczyniłam krok w bok, próbując go wyminąć.
Gemmo – ostrzegł mnie chłopak, naśladując mój ruch z refleksem kota. Zagrodził mi drogę ucieczki. – Posłuchaj mnie przez sekundę. Jeśli się uspokoisz, opowiem ci, co się dzieje. Zaśmiałam się w nienaturalny, nieco piskliwy sposób. Tak? – zapytałam. – Ponieważ nigdy dotąd tego nie zrobiłeś. A przynajmniej nie do końca. Gemmo – zaczął Alex, ale ja wskoczyłam w międzyczasie na łóżko, całkowicie ignorując niemożliwy do zniesienia ból w nodze i wyminęłam go, kierując się do drzwi. Chłopak wysunął rękę, starając się chwycić mnie w powietrzu, kiedy ześlizgiwałam się z posłania, ale chybił o cal. Dzięki temu zdołałam wymknąć się z pokoju. Nie wiedziałam do końca, gdzie chcę się udać oraz co będzie czekać na mnie u podnóża schodów, ale zdawałam sobie sprawę jedynie z tego, że muszę stąd uciekać. I to szybko. Planowałam odszukać Laylena albo kogoś, kto wyjaśni mi, co tu się dzieje. Moje nagie stopy dudniły o schody, gdy zbiegałam po nich na parter. Na dole znajdowały się drzwi, a światło słoneczne sączyło się przed wmontowane w nie okienko. Jeśli uda mi się wydostać na zewnątrz, wtedy zdołam uciec... Cóż, plan mojej ucieczki nie sięgał aż tak daleko. Jedyne, co wiedziałam, to że muszę uwolnić się od tego szaleństwa. Było mi niedobrze od ciągłych kłamstw i sekretów. Miałam dość potworów oraz ludzi, którzy chcieli wyrządzić mi krzywdę. Dotarłam do podnóża schodów, wyciągając rękę w kierunku gałki w drzwiach.
Jeszcze tylko kilka kroków i powitają mnie ciepłe powietrze Vegas oraz światło słoneczne. Gemmo – zawołał ktoś, kto stał z boku. Podskoczyłam, a moje serce zaczęło szybciej bić. Przez ułamek sekundy wydawało mi się, że nie żyję. Że osoba, jaka wypowiedziała moje imię, okaże się Stephanem. Ale, dzięki Bogu, wcale tak nie było. Co jest, do licha? – zawołał Laylen, wstrzymując oddech i przykładając sobie rękę do piersi. – Na śmierć mnie przestraszyłaś. To ty mnie przestraszyłeś – odpowiedziałam, prawie tak samo porażona jak on. Jego jasnoniebieskie oczy gapiły się na mnie w szoku, zupełnie jakby on sam nie wierzył, że tu stoję. Uwierzcie mi, ja czułam się dokładnie tak samo. Przez moment, trwałam w bezruchu, po prostu chłonąc w siebie jego widok. Jego jasne włosy z pofarbowanymi na niebiesko końcówkami. Ciemnoczerwone usta, oraz srebrny kolczyk w dolnej wardze. Znak nieśmiertelności odciśnięty w formie tatuażu na skórze jego przedramienia. Spotkanie z wampirem stanowiło nie lada ulgę. Miałam mu tyle do powiedzenia i chciałam mu zadać niezliczoną ilość pytań. Nic ci nie jest? – Znajomy uważnie mi się przyglądał, jakby pragnął przekonać się, czy nic mi nie dolegało. – Przed czym uciekałaś? Ja... Przede mną – odpowiedział znajdujący się za mną Alex. Wykręciłam się na pięcie, przysuwając się do Laylena.
Zielonooki, w typowy dla siebie leniwy sposób, schodził właśnie po schodach, zupełnie jakby uważał, że i tak nie ucieknę. Nie mam pojęcia, czemu stwarzasz tyle problemów – powiedział, przeszywając mnie spojrzeniem na wylot. Ładunki elektryczne na mojej skórze zareagowały na ten gest z taką ochotą, że nogi lekko mi zwiotczały. – Mówiłem ci już, że wyjaśnię ci, co się stało. Nie masz powodu do ucieczki. Nie mam powodu do ucieczki – powtórzyłam za nim. – Czy ty sobie ze mnie kpisz? Kiedy chłopak dotarł do podnóża schodów, zmarszczył czoło. Gdy się do mnie zbliżył, ja podeszłam jeszcze bliżej do Laylena. Stałam teraz tak blisko wampira, że praktycznie trącałam go ramieniem. Zielonooki złączył brwi, zatrzymując się tuż przede mną. Co twoim zdaniem zamierzam ci zrobić, Gemmo? Skrzywdzić cię? Wzruszyłam ramionami. Nie wiem. Nigdy nie wiem, co się stanie, jeśli chodzi o ciebie. Chłopak posłał mi mordercze spojrzenie, a ja je odwzajemniłam. Elektryczność sprawiała, że powietrze między nami zrobiło się gorące, a jego temperatura stopniowo wzrastała, im dłużej się na siebie gapiliśmy. Gemmo – odparł Laylen i po raz drugi w odstępie zaledwie kilku sekund o mały włos nie wyskoczyłam ze swojej skóry. – Wszystko gra. Nikt nie wyrządzi ci krzywdy.
Zadarłam głowę, żeby na niego spojrzeć. Naprawdę ją zadarłam, ponieważ wampir liczył sobie sześć stóp i cztery cale wzrostu. Wszystko gra? – spytałam, nie kryjąc sceptycyzmu. – Serio? Znajomy przytaknął. Tak, a teraz usiądźmy, a ja i Alex wyjaśnimy ci, co się stało. Zerknęłam w pośpiechu na Alexa, a potem skoncentrowałam całą uwagę na Laylenie. Chcę, żebyś to ty mi to wytłumaczył. Gemmo, powiedziałem ci już przecież, że powiem ci prawdę. – Zielonooki sprawiał wrażenie poirytowanego. Otworzyłam usta, żeby zakomunikować mu, że mam gdzieś to, co mówił. Oraz, że był oszustem. Wampir zabrał jednak głos, zanim otrzymałam podobną szansę: Alex, nie możesz winić jej za to, że ci nie ufa. – Urwał, próbując zachować ostrożność. – Po tym, co jej zrobiłeś... Stwierdzenie to, co oczywiste, wkurzyło samego zainteresowanego. Nic nie zrobiłem. A ty masz tupet, jeśli tak twierdzisz. Laylen wyglądał teraz tak, jakby z rozkoszą odpyskował mu coś, co wszczęłoby bójkę. Alex natomiast nie miał chyba nic przeciwko temu. Tak właśnie układały się czasem ich relacje – ci dwaj kłócili się coraz żarliwiej, im częściej zabierali głos. Nie miałam jednak na to czasu. Musiałam dowiedzieć się, co stało się wtedy, w chacie, po tym jak... otoczyła mnie ciemność.
Czy możesz po prostu wyjaśnić mi, co się wydarzyło? – błagałam wampira. – Proszę. Ufam ci zdecydowanie bardziej od niego. Właściwie, to wcale nie ufałam Alexowi. Laylen zerknął na odwiecznego rywala, posyłając mu tryumfalne spojrzenie, po czym skupił na mnie swój błękitnooki wzrok. Ależ tak, zgoda. Powiem ci, co wiem. Dziękuję – odparłam, będąc odrobinę mniej zaniepokojona. Mój niepokój był wciąż na tyle silny, żeby nogi nadal mi drżały. Wampir nakazał mi, żebym za nim poszła, po czym przeszedł przez drzwi utworzone z koralikowej zasłony, które prowadziły do salonu z ciemnoniebieskimi ścianami, udekorowanymi półkami z dziwacznie wyglądającymi bibelotami. Posadzkę wyłożono biało-czarnymi kafelkami. Na środku pomieszczenia stały kanapy obite fioletowym jedwabiem oraz stolik zastawiony czarnymi świeczkami. Hmm... Towarzyszyło mi dziwaczne wrażenie déjà vu, całkiem jakbym już kiedyś odwiedziła to miejsce. Nagle spłynęło na mnie olśnienie. Czy to dom Adessy? – zapytałam. Tak. – Laylen usiadł na jednej z fioletowych sof. – Jest połączony z jej sklepem. Spoczęłam obok niego, a nadal wyglądający na wściekłego Alex opadł na stojące naprzeciwko nas krzesło. Od czego mam zacząć? – zapytał mnie wampir. Podobało mi się to, że zadał to pytanie, zamiast mnie zbywać, jak miał to w zwyczaju osobnik o zielonych oczach. Dysponowanie prawem wyboru zbiło mnie z tropu.
Hmm... Co się takiego wydarzyło? – Pokręciłam głową na niedorzeczność swojego pytania. – To znaczy, co się wydarzyło w Kolorado? I jakim cudem znaleźliśmy się w Vegas? Wampir milczał, dlatego też zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy zna odpowiedzi na moje pytania. Alex postawił sprawę jasno – Laylen był krwiopijcą, w związku z czym nie należał już do świata Strażników, i został niejako wyłączony z obiegu spraw. Wampir odsunął z czoła zakończone na niebiesko kosmyki. Cóż, chyba bez trudu odpowiem na pytanie numer jeden. Znajdujesz się w domu Adessy, ponieważ Aislin nas tu przeniosła. Co takiego?! – krzyknęłam, sprawiając, że Laylen podskoczył. Ściszyłam głos: – Wybacz. Ale jakim cudem? Ostatnie, co pamiętam, to otaczający mnie milion Śmiercionośnych, a także przesuwający mi przed twarzą dymiącą skałą Stephan, który próbował wymazać mi pamięć. Ta skała nazywa się „memoria extraho” – wtrącił się Alex. Tak, z pewnością to wiesz, skoro zamierzałeś pozwolić tatusiowi, żeby jej na mnie użył – warknęłam. Zielonooki spojrzał na mnie z protekcjonalnym wyrazem twarzy. Gdybyś zechciała mnie wysłuchać, zrozumiałabyś, że się mylisz. Mówiłam już, że życzę sobie, żeby to Laylen mi o wszystko opowiedział – prawie warknęłam. Chłopak wzruszył ramionami, odchylając się do tyłu na oparciu krzesła. Położył ręce za głową, sprawiając wrażenie kompletnie obojętnego na to, co się dzieje.
Świetnie. Rób, co chcesz. Zagapiłam się na niego, kompletnie zbita z tropu. Co takiego? Czy on właśnie pozwolił mi robić, co mi się tylko spodoba? Mi? No co – stwierdził Alex, zgrywając Pana Obojętnego. – Zamierzałem powiedzieć ci prawdę, skoro jednak bardziej wierzysz Laylenowi, to niech on ci o wszystkim opowie. W ten sposób nie będziesz mieć żadnych wątpliwości. Pokręciłam głową, zastanawiając się nad tym, czemu zielonooki próbuje ze mną współpracować, ale stwierdziłam, że będę martwić się o to później, i odwróciłam się ponownie w stronę wampira. Jakim cudem ty i Aislin dotarliście do Kolorado? Cóż... Pozwól, że skrócę tę opowieść. Po tym, jak Aislin wróciła po mnie do Nevady, ci Śmiercionośni, jakich widzieliśmy wtedy, na pustyni, dotarli do domu. Zapędzili nas w kozi róg, ale po wielkiej bitwie ja i czarownica zdołaliśmy przedrzeć się do samochodu. Niestety, demony ponownie zniszczyły kryształ Aislin, więc ja i ona musieliśmy raz jeszcze przyjechać do sklepu Adessy. Później teleportowaliśmy się do Kolorado. Jakim cudem nie zostaliście zaatakowani w Kolorado przez Śmiercionośnych? – zapytałam. – Oraz przez Stephana? Ostatnie, co pamiętam, to milion demonów, które przyglądały się, jak tatusiek Alexa próbował wymazać mi pamięć. Laylena zerknął na zielonookiego i obaj wymienili spojrzenia, jakich nie potrafiłam zinterpretować. Moje mięśnie napięły się, kiedy przez mój umysł przemknęła myśl, że być może wampir coś przede mną ukrywa.
Czy byłby do tego zdolny? Ledwo go przecież znałam. W chwili, kiedy go poznałam, instynkt podpowiedział mi jednak, że mogę mu zaufać. Niestety, czasami nie wiedziałam, czy mogę zdać się na przeczucia. Kiedy ja i Aislin pojawiliśmy się w chacie – błękitne oczy Laylena ponownie spoglądały wyłącznie na mnie – po Stephanie i Śmiercionośnych nie został nawet ślad. Co takiego? – zapytałam, nie mogąc w to uwierzyć. – Czemu mieliby tak po prostu sobie pójść? Wampir raz jeszcze zerknął na Alexa, a ja zrobiłam się jeszcze bardziej niespokojna. Coś było na rzeczy. Czułam to, ponieważ atmosfera w pomieszczeniu zrobiła się strasznie ciężka. Sądzę, że to ty powinieneś opowiedzieć jej tę część – powiedział Laylen zielonookiemu. – To raczej twoja historia. Nie – zaprotestowałam, kręcąc głową. – Chcę, żebyś to ty to zrobił. Znajomy zaczął wiercić się na sofie, dając oznaki niepokoju. Posłuchaj, Gemmo, w pełni rozumiem, czemu wolisz, żebym to ja ci wszystko wyjaśnił. Naprawdę jednak uważam, że to Alex powinien opisać ci szczegóły, ponieważ nie było mnie nawet obok, kiedy to wszystko się działo. To było naprawdę dziwaczne. Kiedy po raz ostatni gawędziłam z Laylenem w jego domu, ostrzegł mnie przed ufaniem zielonookiemu. Teraz natomiast prosił, żebym obdarzyła go zaufaniem. To nie miało sensu.
Ja... hmm... – Urwałam, gapiąc się na wampira. Gemmo, spokojnie. Wszystko będzie dobrze. – Laylen wstał z sofy, klepiąc mnie po ramieniu, co jeszcze mocniej mnie zafrasowało. Nikt przed nim nigdy tego nie robił. – Wszystko będzie dobrze. Alex wyjaśni ci, co się wydarzyło. To powiedziawszy, tak po prostu wyszedł, a koralikowa zasłona zadźwięczała, kiedy kolejne paciorki uderzyły o siebie. Przyglądałam się, jak prowizoryczne drzwi falują, czując się niewiarygodnie wręcz zagubiona. Zastanawiałam się rozpaczliwie nad tym, co się dzieje. Wysnuwałam coraz to nowe wnioski, dotyczące prania mózgu, jakiemu poddano Laylena, oraz porwania jego ciała przez złodzieja ciał. Gemmo. – Głos Alexa wyrwał mnie z zamyślenia. Odwróciłam się powoli i popatrzyłam prosto na niego. Moje emocje były na swoim miejscu, a elektryczność tańczyła na mojej skórze, zupełnie jakby obrzucono mnie petardami. Jakaś część mnie kazała mi uciekać, twierdząc, że coś tu jest nie tak. Reszta jednak wciąż przyciskała mnie do sofy, marząc o tym, by wysłuchać tego, co miał mi do powiedzenia Alex. A więc, planujesz wysłuchać tego, co mam ci do powiedzenia – zapytał, unosząc brew – czy też może ponownie spróbujesz ucieczki? Nie wiem... – Owszem, zdawałam sobie sprawę z tego, jak kretyńsko brzmiała moja odpowiedź, ale tak właśnie przedstawiała się prawda, więc... Alex westchnął. Czemu zawsze musisz być taka problematyczna?
A czego oczekujesz? – zapytałam, gapiąc się na niego z niedowierzaniem. – Chciałeś pozwolić swojemu ojcu na to, by wymazał mi pamięć. Nie, wcale nie chciałem. – Alex tracił starannie wypracowany spokój. – Jeśli skończysz z tym uporem i cierpliwie mnie wysłuchasz, dowiesz się, co się naprawdę wydarzyło. Skrzyżowałam ramiona, opadając na krzesło i zastanawiając się nad tym, co powinnam zrobić. Czy nadal powinnam być uparta, jak określił to zielonooki, czy jednak go wysłuchać? Świetnie. No to powiedz mi, co się stało. Na jego obliczu odmalował się szok, jak zawsze gdy decydowałam się z nim współpracować. Okej... Od czego mam zacząć? Wzruszyłam ramionami. Czy to miało w ogóle znaczenie? Przecież i tak nie planował powiedzieć mi prawdy. Od czego chcesz. Okej... – Alex wyglądał tak, jakby zastanawiał się nad tym, od czego zacząć. – Pamiętasz naszyjnik, jaki ci podarowałem? Skinęłam głową, dotykając szyi i uświadamiając sobie, że błyskotki już tam nie było. Chwila. Gdzie on jest? Spokojnie. Mam go. Ani trochę mnie to nie uspokoiło.
Czemu go masz? Właśnie do tego zmierzam. – Chłopak zaczerpnął głęboki oddech i zaczął snuć swoją opowieść, mówiąc do mnie wyjątkowo powoli: – Kiedy dałem ci naszyjnik, nie zrobiłem tego tylko dlatego, że do ciebie należał. Ofiarowałem ci, ponieważ to pewnego rodzaju tarcza ochronna. Zaadresowałam mu pytające spojrzenie. Jaka znowu tarcza ochronna? Chodzi o ten fioletowy kamień, umieszczony w medalionie. Chroni noszącą go osobę przed każdym możliwym rodzajem magii. – Alex urwał na chwilę swoją opowieść. – Jak na przykład magią, mającą na celu wymazanie czyjegoś umysłu. Mówiłeś przecież, że mama dała mi ten wisiorek, kiedy byłam mała? Owszem, zrobiła to. Głównie dlatego, że ten kamień działa jak tarcza. – Chłopak wychylił się do przodu, opierając łokcie na kolanach. – Jocelyn podarowała ci go, ponieważ nosisz w sobie energię gwiazdy. Powierzając ci naszyjnik, próbowała ochronić cię przed każdym, kto chciałby użyć na tobie magii, żeby zdobyć tę moc. Czemu to nie zadziałało, kiedy byłam mała? – Mój głos brzmiał szorstko i ociekał goryczą. – Gdy Sophia pozbawiła mnie emocji? Czemu naszyjnik mnie wówczas nie ochronił? Czy to nie rodzaj magii? Alex pokręcił głową. To jest rodzaj magii. Ale Stephan... cóż, wiedział, co to takiego, dlatego też zabrał ci naszyjnik, zanim Sophia zdezaktywowała twoją duszę. Stephan wie, czym jest ten naszyjnik?
Podobne wytłumaczenie stanowiłoby formę wyjaśnienia, czemu wisiorek nie zdołał mnie wówczas uratować. Zielonooki skinął głowa. Właśnie dlatego ukryłem go pod twoją koszulką. Dzięki temu nie mógł go dostrzec i kazać ci go zdjąć. Pamiętałam, że tuż przed opuszczeniem Jeepa i powrotem do chatki – wtedy, gdy pokazali się Stephan oraz Śmiercionośni – Alex faktycznie zrobił to, o czym opowiadał. Cokolwiek zrobisz, trzymaj go w ukryciu. Nie pozwól, żeby ktokolwiek dowiedział się, że go masz. Czemu to zrobiłeś? – zapytałam. – Czemu mi go dałeś, skoro wiedziałeś, że uchroni mnie przed dezaktywacją duszy? Myślałam, że trzeba mnie jej pozbawić, żeby moc gwiazdy nie osłabła oraz byśmy mogli ocalić świat? Alex popatrzył na mnie tak, że po mojej skórze przebiegły ładunki elektryczne. Ponieważ chciałem powstrzymać tego, który zechce „wyłączyć” twoją duszę. Z trudem stłumiłam śmiech. – Szczerze w to wątpię, zwłaszcza że powtarzałeś mi chyba z milion razy, że musicie mi to zrobić. Tak, ale... ja... – Zielonooki urwał w połowie zdania. Ale ty co? – naciskałam. Ale – chłopak nabrał powietrza w płuca – kiedy po raz pierwszy ofiarowywałem ci naszyjnik, nadal wahałem się, czy powinienem pozwolić swojemu ojcu, by zobaczył, że go nosisz. Gdyby wiedział, że masz go na
sobie, kazałby ci go ściągnąć, zanim skorzystałby z „memoria extraho”. Mimo iż wcale mnie to nie zaskoczyło – Alex okłamywał mnie przecież niezliczoną ilość razy – i tak poczułam ból w sercu. Jeśli tak właśnie było, to czemu w ogóle podarowałeś mi naszyjnik? Zielonooki wzruszył ramionami. W jego oczach malowało się zagubienie. Nie mam bladego pojęcia. Pokręciłam głową. Elektryczność wkłuwała się w moją skórę niczym niewidzialne komary. Zamarzyłam o tym, by opędzić się od niej ręką. Cóż, to miłe. Posłuchaj, Gemmo – powiedział chłopak bardzo rzeczowym tonem. – Wiem, że zrobiłem ci kilka świństw. Czy nie możemy jednak po prostu o nich zapomnieć? Ukryłem przecież naszyjnik przed moim ojcem. Uratowałem cię przed odebraniem ci zmysłów. I czemu to zrobiłeś? – zapytałam podejrzliwie. – Byłeś przecież bardziej niż pewien, że Stephan jest tym dobrym i że to ja się pomyliłam, twierdząc, że wysłał moją mamę do Podziemia. Wykazywałeś się ogromną determinacją, uważając, że trzeba pozbawić mnie emocji, tak by twoje stowarzyszenie mogło ocalić świat. Skąd więc ta nagła zmiana? Zielonooki milczał przez chwilę, co natychmiast mnie zaalarmowało. Stałam się czujna, wiedząc, że zapewne wciśnie mi kolejną bajeczkę. Chodzi o to, że Stephan pojawił się w towarzystwie Śmiercionośnych – powiedział wreszcie. – Musi kryć się za tym coś jeszcze. Spojrzałam na niego nieufnie.
Skoro faktycznie w to wierzysz, czemu zatem zachowywałeś się tak, jakbyś stał po stronie swojego kochanego tatusia? Nawet się nie ruszyłeś, kiedy wyrządzał mi krzywdę i spokojnie patrzyłeś, jak próbował odebrać mi wszystko, co miałam. Nawet nie kiwnąłeś palcem. Nie mogłem nic zrobić. Musiałem udawać, że go popieram. Wiedziałem również, że gdy tylko użyje na tobie „memoria extraho”, zemdleje. Zemdleje? – powtórzyłam zanim. – Czemu? Ponieważ tak właśnie działa tarcza – tłumaczył mi chłopak. – Ten, kto spróbuje zaszkodzić magią komuś, kto ją nosi, automatycznie przyjmie na siebie cios, jaki starał się wymierzyć. Tak to właśnie działa. Jakiego rodzaju cios? – zapytałam mocno zaciekawiona, zastanawiając się, czy istnieje możliwość, by Stephan już nie żył. Wówczas wszystkie moje problemy automatycznie by się skończyły. Wszystko zależy od tego, z jakiej magii korzysta oprawca. Ponieważ mój ojciec próbował zaszkodzić twojemu umysłowi, tarcza zrobiła z nim dokładnie to samo, aż w końcu zemdlał. Więc co się z nim stało? To znaczy ze Stephanem? Czy... ty go zabiłeś? Alex walczył z samym sobą, nie mogąc wydusić z siebie choćby słówka. Gemmo... ja... ja nie mogłem... chodzi o to, że... – Zaczerpnął głęboki oddech, odzyskując panowanie nad sobą. – Nie mogłem zabić własnego ojca... skoro nie wiem, co tu się właściwie dzieje. Starałam się to zrozumieć; wymyślić, skąd mu się to brało.