Wstęp
Piszę to dla ciebie.
Mój wrogu.
Mój przyjacielu.
Wiesz – musisz już wiedzieć.
Przegrałeś.
Rozdział pierwszy
Drugi kataklizm rozpoczął się w moim jedenastym
życiu, w 1996 roku. Jak zawsze umierałem na tę samą
chorobę, pogrążając się w ciepłej morfinowej mgiełce,
kiedy nagle moją agonię przerwała dziewczynka.
Wzdrygnąłem się, jakby ktoś przytknął do mojego
kręgosłupa kostkę lodu.
Miała siedem lat, ja siedemdziesiąt osiem. Jej proste
jasne włosy były związane w długi kucyk, moje siwe i
przerzedzone. Miałem na sobie szpitalną piżamę, sterylną i
pokorną, ona zaś jasnoniebieski szkolny mundurek i
filcowy kapelusik. Przysiadła na skraju łóżka, machając
nogami, i popatrzyła mi w oczy. Zerknęła na monitor pracy
serca, którego czujniki przymocowano do mojej piersi,
zauważyła, że wyłączyłem alarm, zbadała mi puls i
powiedziała:
– O mało mi nie umarłeś, doktorze.
Mówiła po niemiecku z berlińskim akcentem, ale
mogłaby zwracać się do mnie w każdym języku świata i
zabrzmiałoby to równie przekonująco. Zaczęła się drapać
po tylnej stronie lewej łydki, gdzie swędziała ją skóra,
ponieważ podkolanówki zamokły jej od deszczu. Drapiąc
się, powiedziała:
– Muszę wysłać wiadomość w przeszłość. Zależy mi na
czasie, więc dobrze się składa, że umierasz. Prosiłabym,
żebyś ją przekazał swojej filii Bractwa, podobnie jak
przekazano ją mnie.
Próbowałem się odezwać, ale zaczął mi się plątać język i
nie odpowiedziałem.
– Świat się kończy – ciągnęła. – Wiadomość z przyszłości
pokonała tysiąclecie, przekazywana z pokolenia na
pokolenie między dziećmi a dorosłymi. Świat się kończy i
nie możemy temu zapobiec. Teraz wszystko zależy od
ciebie.
Okazało się, że potrafię mówić zrozumiale tylko w
języku tajskim, i z trudem wykrztusiłem jedno słowo:
– Dlaczego?
Szybko wyjaśniam, że nie chodziło o to, dlaczego świat
się kończy, tylko dlaczego ma to jakieś znaczenie.
Zrozumiała bez słów, o co mi chodzi, i uśmiechnęła się.
Pochyliła się nade mną i szepnęła mi do ucha:
– Świat się kończy, bo musi. Ale koniec świata staje się
szybszy.
Był to początek końca.
Rozdział drugi
Zacznijmy od początku.
Bractwo, kataklizm, moje jedenaste życie i śmierci,
które nastąpiły później – żadna nie była łagodna – są
kompletnie pozbawione znaczenia. Erupcja przemocy,
która nagle pojawia się i znika, zemsta bez przyczyny,
dopóki nie zrozumiesz, gdzie wszystko się zaczęło.
Nazywam się Harry August.
Mój ojciec to Rory Edmond Hulne, a moją matką jest
Elizabeth Leadmill, chociaż dowiedziałem się o tym
dopiero w połowie swojego trzeciego życia.
Nie wiem, czy napisać, że mój ojciec zgwałcił moją
matkę. Sędziowie przysięgli mieliby pewne trudności z
oceną tej sprawy; inteligentny adwokat mógłby ich
przekonać do obu wersji. Podobno nie krzyczała, nie
stawiała oporu, nawet nie powiedziała nie, gdy ojciec
przyszedł do niej do kuchni tej nocy, kiedy zostałem
poczęty. W ciągu dwudziestu pięciu minut brudnej
namiętności – złość, zazdrość i wściekłość są potężnymi
namiętnościami – zemścił się na niewiernej żonie,
wykorzystując kuchtę. Z formalnego punktu widzenia moja
matka nie została zgwałcona, lecz z drugiej strony miała
około dwudziestu lat, mieszkała i pracowała w domu ojca,
jej przyszłość zależała od jego pieniędzy i dobrej woli
rodziny, toteż argumentowałbym, że nie miała szans się
bronić, że została zmuszona przez sytuację równie
skutecznie, jakby przyłożono jej nóż do gardła.
Kiedy było już widać, że jest w ciąży, ojciec wrócił do
Francji, gdzie służył do końca pierwszej wojny światowej
jako major regimentu Gwardii Szkockiej. Niczym się nie
odznaczył, lecz wydaje się, że można mu tylko zazdrościć –
w czasie walk na froncie zachodnim zdarzało się, że w ciągu
jednego dnia ginęły całe pułki, toteż inni uczestnicy
konfliktu mieli znacznie mniej szczęścia. W czasie jego
nieobecności, jesienią 1918 roku, moja babka ze strony ojca,
Constance Hulne, wyrzuciła matkę z domu, odmawiając
wystawienia jej referencji. Mężczyzna, który miał się stać
moim przybranym ojcem – i kimś bliższym od ojca
biologicznego – zawiózł moją matkę wozem ciągniętym
przez kucyki do pobliskiego miasteczka, po czym zostawił
ją na rynku z kilkoma szylingami w portmonetce,
udzieliwszy rady, by zgłosiła się do jakiejś organizacji
charytatywnej pomagającej kobietom znajdującym się w
potrzebie. Kuzyn o imieniu Alistair, mający zaledwie jedną
ósmą genów matki, lecz bardzo bogaty, co równoważyło
odległe pokrewieństwo, zatrudnił matkę jako robotnicę w
swojej papierni w Edynburgu, jednak kiedy urósł jej brzuch
i nie była już w stanie wypełniać swoich obowiązków, jakiś
młodszy urzędnik po cichu ją zwolnił, nie informując
właściciela. W desperacji napisała do mojego biologicznego
ojca, błagając o pomoc, ale list przechwyciła i zniszczyła
moja podstępna babka, nim Rory Hulne zdążył go
przeczytać, po czym w sylwestra 1918 roku moja matka
wydała kilka ostatnich pensów na bilet kolejowy i wsiadła
na stacji Edinburgh Waverley do pociągu osobowego
jadącego na południe, do Newcastle. Szesnaście
kilometrów dalej, w Berwick-upon-Tweed, poczuła
pierwsze skurcze porodowe.
Świadkami moich narodzin, do których doszło w
damskiej toalecie dworca kolejowego, byli tylko działacz
związkowy Douglas Crannich i jego żona Prudence.
Słyszałem, że pod drzwiami toalety stał zawiadowca stacji,
pilnując, by do środka nie weszły jakieś przypadkowe
kobiety; ręce założył do tyłu, na głowie miał pokrytą
śniegiem czapkę, nasuniętą na oczy w sposób, który zawsze
wydawał mi się niepokojący i złowieszczy. Rozpoczął się
Nowy Rok i w środku nocy w przychodni nie było lekarza;
przyjechał dopiero po trzech godzinach. Za późno. W
chwili jego pojawienia się krew na podłodze zaczęła już
krzepnąć, a Prudence Crannich trzymała mnie na rękach.
Moja matka nie żyła. Okoliczności jej śmierci znam tylko z
relacji Douglasa, ale przypuszczam, że zmarła wskutek
krwotoku. Na jej grobie umieszczono napis: „Lisa, zmarła 1
stycznia 1919 roku. Niechaj anioły poprowadzą ją ku
światłości”. Pani Crannich, spytana przez przedsiębiorcę
pogrzebowego, co powinien wyryć na kamieniu, zdała
sobie sprawę, że nie zna nazwiska mojej matki.
Doszło do krótkiej dyskusji, co zrobić ze mną, nagle
osieroconym noworodkiem. Myślę, że pani Crannich czuła
silną pokusę, by mnie zatrzymać, ale przeciwko takiej
decyzji przemawiały kwestie finansowe i praktyczne,
podobnie jak stanowcza, dosłowna interpretacja przepisów
dokonana przez Douglasa Crannicha oraz jego prywatne
poglądy na to, jak wypada postąpić w tej sytuacji.
Oświadczył, że dziecko ma ojca, a ojciec ma do niego
prawo. Byłaby to jedynie kwestia czysto teoretyczna, gdyby
matka nie miała przy sobie adresu mojego przyszłego
przybranego ojca, Patricka Augusta – prawdopodobnie
zamierzała prosić go o pomoc w nawiązaniu kontaktu z
moim biologicznym ojcem, Rorym Hulne’em. Zasięgnięto
języka, czy moim ojcem może być Patrick, co wywołało
poruszenie we wsi, ponieważ Patrick był od dawna mężem
Harriet August, mojej przybranej matki, i nie miał dzieci, a
kwestia bezdzietności w wiosce na północy Anglii, gdzie aż
do lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku nikt nie
używał prezerwatyw, stanowiła zawsze przedmiot
gorących debat. Sprawa była tak szokująca, że bardzo
szybko dowiedzieli się o niej właściciele dworu Hulne
House, gdzie mieszkała moja babka Constance, dwie ciotki
Victoria i Alexandra, kuzyn Clement oraz Lydia,
nieszczęśliwa żona mego ojca. Myślę, że babka natychmiast
się domyśliła, czyim jestem dzieckiem i jak doszło do mego
poczęcia, ale nie chciała brać za mnie odpowiedzialności.
Wreszcie Alexandra, młodsza z moich ciotek, okazała
przytomność umysłu i ludzkie serce, którego brakowało
reszcie rodziny. Zdała sobie sprawę, że kiedy tożsamość
mojej zmarłej matki wyjdzie na jaw, podejrzenie dość
szybko padnie na rodzinę Hulne’ów, po czym złożyła
Patrickowi i Harriet Augustom propozycję – mają
adoptować dziecko i podpisać stosowne dokumenty,
poświadczone przez Hulne’ów, prawnych właścicieli Hulne
Hall, co pozwoli uciszyć plotki na temat kompromitującego
romansu. Jeśli Augustowie to zrobią, osobiście dopilnuje,
by otrzymywali co miesiąc odpowiednią kwotę
przeznaczoną na utrzymanie dziecka i stanowiącą
rekompensatę za trudy związane z jego wychowaniem.
Alexandra obiecała zadbać, by chłopiec uzyskał
odpowiednie wykształcenie – nieprzesadnie wysokie,
jednak znacznie lepsze od trzeciorzędnej edukacji, na jaką
może liczyć bękart.
Patrick i Harriet zastanawiali się przez pewien czas, po
czym wyrazili zgodę. Wychowałem się jako ich dziecko,
Harry August, i dopiero w swoim drugim życiu zacząłem
rozumieć, skąd się wziąłem i kim jestem.
Rozdział trzeci
Mówi się, że cykliczne życie ouroboran składa się z
trzech etapów: buntu, eksploracji i akceptacji.
Są to dość nieostre pojęcia i w praktyce mogą oznaczać
bardzo różne stany. Na przykład bunt przybiera postać
rozmaitych typowych reakcji, jak samobójstwo,
melancholia, szaleństwo, histeria, izolacja i
samozniszczenie. Podobnie jak prawie wszyscy
ouroboranie, w swoich wczesnych żywotach
doświadczyłem większości ich i pamięć o nich tkwi we
mnie niczym wirus wciąż wczepiony w ścianę żołądka.
W moim przypadku przejście do stanu akceptacji
okazało się dość trudne.
Moje pierwsze życie było nieciekawe. Tak jak wszyscy
młodzi ludzie, otrzymałem powołanie do wojska, by
walczyć w drugiej wojnie światowej, i zostałem skromnym
żołnierzem piechoty. Nie odznaczyłem się w czasie wojny, a
po zakończeniu konfliktu również nie stałem się nikim
ważnym. Po wojnie wróciłem do Hulne House i przejąłem
obowiązki Patricka: dbałem o grunty wchodzące w skład
posiadłości. Podobnie jak mój przybrany ojciec, kochałem
tę ziemię – jej zapach po deszczu i nagły szum w powietrzu,
gdy jednocześnie pękają nasiona kolcolistu i porywa je
wiatr. Jeśli czułem się w jakiś sposób odizolowany od reszty
społeczeństwa, to tylko dlatego, że jako jedynak nie miałem
brata. Teoretyczna samotność, bez rzeczywistych przeżyć,
które mogłyby nadać jej uchwytną formę.
Po śmierci Patricka stałem się formalnie ogrodnikiem w
posiadłości Hulne’ów, choć stracili oni prawie cały majątek
wskutek rozrzutności i inercji. W 1964 roku posiadłość
wraz ze mną zakupił National Trust, państwowy fundusz
muzealny. Spędziłem resztę życia na udzielaniu
wskazówek turystom, którzy wybierali się na wycieczki po
pustkowiach otaczających dwór, i obserwowałem, jak jego
ściany powoli zapadają się w czarnym błocie moczarów.
Umarłem w 1989 roku, w chwili upadku muru
berlińskiego, samotny w szpitalu w Newcastle, jako
bezdzietny rozwodnik utrzymujący się z państwowej
emerytury, który nawet na łożu śmierci uważał się za syna
dawno nieżyjących Patricka i Harriet Augustów. Przyczyną
mojego zgonu była choroba, która okazała się
przekleństwem moich wszystkich żywotów – szpiczak
mnogi, nowotwór szpiku kostnego, sprawiający, że w
pewnej chwili cały organizm przestaje funkcjonować.
Naturalnie moją reakcją na urodzenie się dokładnie w
tym samym miejscu – w damskiej toalecie na stacji
kolejowej w Berwick-upon-Tweed pierwszego stycznia 1919
roku – było dość stereotypowe szaleństwo. Dokładnie
pamiętałem całe swoje poprzednie życie, a kiedy moje
dziecięce ciało odzyskało świadomość dorosłego, miałem
kompletny mętlik w głowie. Męczyłem się, nie wiedziałem,
co o tym myśleć, krzyczałem i piszczałem, aż wreszcie w
wieku siedmiu lat zamknięto mnie w Szpitalu
Psychiatrycznym Świętej Małgorzaty. Szczerze mówiąc,
uważałem to za słuszne i po sześciu miesiącach udało mi
się wyskoczyć z okna na drugim piętrze.
Spoglądając na to z perspektywy czasu, zdaję sobie
sprawę, że drugie piętro nie znajduje się dostatecznie
wysoko, by zagwarantować szybką, względnie bezbolesną
śmierć, na jaką zasługuje taka sytuacja. Mogłem łatwo
połamać sobie kości miednicy i nóg, lecz zachować
przytomność. Na szczęście wylądowałem na głowie i
wszystko się skończyło.
Rozdział czwarty
Jest taka chwila, gdy moczary ożywają. Szkoda, że tego
nie widziałeś, ale kiedy wybierałem się z tobą na spacery po
polach i lasach, nigdy nie trafiliśmy na te kilka godzin
objawienia. Niebo miało szarą barwę łupku, podobną do
koloru skałek rozsianych po okolicy, a czasem susza
zmieniała ziemię w brązową skorupę. Raz padał tak wielki
śnieg, że zaspy zablokowały drzwi kuchni, aż musiałem
wyjść przez okno i odgarnąć je szuflą, byśmy mogli opuścić
dom. Podczas jednej z wycieczek, w 1949 roku, bez przerwy
padał deszcz – zdaje się, przez pięć dni z rzędu. Nigdy nie
widziałeś kilku pierwszych godzin po deszczu, gdy niebo
staje się fioletowo-żółte i czuć woń czarnej, żyznej ziemi.
Na początku naszej przyjaźni domyśliłeś się, że
urodziłem się w północnej części Anglii, choć maskują to
zachowania i manieryzmy nabyte w ciągu wielu żywotów.
Miałeś całkowitą rację. Mój przybrany ojciec, Patrick
August, nigdy nie pozwolił mi o tym zapomnieć. Był
ogrodnikiem w posiadłości rodziny Hulne’ów; pełnił tę
funkcję przez całe życie. Podobnie jak jego ojciec, a
wcześniej dziadek, od 1834 roku, gdy niedawno wzbogaceni
Hulne’owie kupili majątek ziemski i zaczęli realizować
swoje marzenie o idealnym życiu klas wyższych. Sadzili
drzewa, wytyczali drogi przez moczary, budowali
groteskowe wieżyczki i arkady – pretensjonalne pomniki
dziewiętnastowiecznej architektury ogrodowej – które w
chwili moich narodzin były już omszałymi ruinami. Nie
podobały im się karłowate chaszcze otaczające posiadłość,
w których gdzieniegdzie sterczały grupki skałek
przypominające kamienne zęby tkwiące w błotnistej ziemi.
Dawni energiczni przedstawiciele rodziny Hulne’ów
zajmowali się hodowlą owiec, choć należałoby raczej
powiedzieć, że owce hodowały się same na przestronnych
pastwiskach ogrodzonych kamiennymi murkami, jednak
dwudziesty wiek nie okazał się łaskawy dla rodziny. Ziemia
ciągle należała do obecnej generacji Hulne’ów, lecz leżała
odłogiem i dziczała – idealne miejsce dla chłopca, który
mógł się tam swobodnie bawić, gdy rodzice zajmowali się
codzienną pracą. Co dziwne, przeżywając dzieciństwo po
raz drugi, zachowywałem się znacznie mniej awanturniczo
niż za pierwszym razem. Jaskinie i skałki, gdzie
myszkowałem w swoim pierwszym życiu, wspinając się i
skacząc, zaczęły mi się teraz wydawać niebezpieczne.
Konserwatywny, dojrzały umysł sprawiał, że moje dziecięce
ciało przypominało noszony przez starą kobietę skąpy
kostium bikini ofiarowany jej przez przyjaciela z młodości.
Ponieważ próba zakończenia cyklu mojej egzystencji
samobójstwem zakończyła się spektakularnym fiaskiem,
teraz, w trzecim życiu, postanowiłem szukać odpowiedzi
na nurtujące mnie pytania. Ouroboranie jako dzieci
odzyskują pamięć bardzo powoli, co uważam za swoiste
błogosławieństwo – dzięki temu wspomnienie skoku z
okna pojawiało się stopniowo, niczym łagodnie rozwijająca
się infekcja dróg oddechowych, i nie budziło mojego
zdziwienia. Szybko pogodziłem się z faktem, że
próbowałem coś zrobić, lecz poniosłem klęskę.
Moje pierwsze życie, chociaż pozbawione prawdziwego
celu, było jednak w jakiś sposób szczęśliwe – ignorancja
stała się namiastką niewinności, a samotność beztroski.
Jednak następne życie, gdy pamiętałem wszystko, co mnie
poprzednio spotkało, musiało być inne. Nie chodzi tylko o
świadomość przyszłych wydarzeń, lecz raczej nowe
spojrzenie na to, co mnie otacza – w pierwszym życiu
nawet nie przychodziło mi do głowy, że wiele rzeczy, w
które święcie wierzę, nie ma nic wspólnego z prawdą.
Teraz znów byłem chłopcem, lecz miałem psychikę
dorosłego i dobrze rozumiałem zachowania ludzi
odgrywających przede mną komedię w przekonaniu, że nie
potrafię niczego pojąć. Myślę, że przybrani rodzice z
czasem mnie pokochali – Harriet znacznie szybciej od
męża – ale Patrick August zaczął mnie traktować jak
rodzonego syna dopiero po śmierci żony.
W każdym ze swoich żywotów moja przybrana matka
umiera w nieco innym dniu – istnieje studium medyczne
poświęcone temu zjawisku. Przyczyna jest zawsze taka
sama, chyba że wcześniej pojawią się zewnętrzne czynniki
gwałtownie przyśpieszające zgon. Około moich szóstych
urodzin zaczyna kaszleć, a po upływie kolejnego roku pluć
krwią. Moich rodziców nie stać na wizytę u lekarza, ale w
końcu moja ciotka Alexandra daje pieniądze, po czym
matka jedzie do szpitala w Newcastle, gdzie lekarze
rozpoznają u niej raka płuc. (Moim zdaniem jest to
niedrobnokomórkowy rak lewego płuca; frustrujące jest to,
że czterdzieści lat później choroba dałaby się wyleczyć, lecz
w latach dwudziestych dwudziestego wieku medycyna była
bezsilna). Lekarze zapisują matce nikotynę i laudanum, po
czym umiera ona szybko w 1927 roku. Po jej śmierci ojciec
staje się milczący i spędza dużo czasu na wędrówkach
wśród wzgórz, niekiedy znika na wiele dni. Potrafię już o
siebie zadbać i przed śmiercią matki gromadzę trochę
żywności, by mieć co jeść w czasie nieobecności Patricka.
Kiedy wraca, jest milczący i obojętny; nie reaguje gniewem
na moje próby nawiązania rozmowy, ale chyba głównie
dlatego, że w ogóle na nic nie reaguje. W pierwszym życiu
nie rozumiałem żalu ojca ani tego, w jaki sposób się
przejawiał, ponieważ sam odczuwałem niemą pustkę
dziecka potrzebującego pomocy, której od niego nie
uzyskałem. W drugim życiu matka zmarła, gdy nadal
przebywałem w szpitalu psychiatrycznym, i byłem zbyt
zaabsorbowany własnym szaleństwem, by naprawdę coś
odczuć, lecz w trzecim śmierć Harriet przypominała pociąg
osobowy powoli toczący się w nocy w stronę człowieka
przywiązanego do torów kolejowych – wydawała się
nieunikniona, niepowstrzymana, dostrzegałem jej
nieubłagane zbliżanie się. Świadomość, że wkrótce nastąpi,
była jeszcze gorsza niż ona sama. Wiedziałem, że matka
umiera, a kiedy wreszcie zakończyła życie, poczułem coś w
rodzaju ulgi – koniec dręczącego oczekiwania nieco
złagodził ból po stracie.
W trzecim życiu zbliżająca się śmierć matki dostarczyła
mi także zajęcia. Bardzo chciałem jej zapobiec, a
przynajmniej ją odwlec. Jedynym wyjaśnieniem tego, co
mnie spotyka, była klątwa jakiegoś mściwego Boga, toteż
szczerze wierzyłem, że za pomocą dobrych uczynków albo
prób wpływania na bieg swego życia mogę przerwać zaklęty
krąg powtarzającej się egzystencji, która stała się moim
udziałem. Ponieważ nie popełniłem żadnych grzechów
wymagających odpokutowania ani nie musiałem cofać
żadnych ważniejszych wydarzeń, poświęciłem wszystkie
siły na pomaganie Harriet, gdyż był to najoczywistszy
sposób zrobienia czegoś pożytecznego. Zająłem się tym,
angażując całą swoją inteligencję i doświadczenie, a miałem
go niemało, bo choć byłem dopiero pięciolatkiem,
przeżyłem już dziewięćdziesiąt siedem lat.
Wykorzystywałem pomoc udzielaną Harriet, by unikać
nudnego chodzenia do szkoły, a mój ojciec był zbyt zajęty,
by się zorientować, co robię. Opiekowałem się nią i
doskonale wiedziałem, jaki był jej tryb życia, gdy ojciec
przebywał poza domem. Można powiedzieć, że w ten
sposób jako dorosły mężczyzna mogłem poznać kobietę,
którą wcześniej znałem tylko jako dziecko. W tym okresie
po raz pierwszy zacząłem podejrzewać, że nie jestem
synem swojego ojca.
Kiedy przybrana matka zmarła wreszcie w moim
trzecim życiu, na jej pogrzebie pojawiła się cała rodzina
Hulne’ów. Mój ojciec powiedział kilka słów, a ja stałem
obok niego – siedmiolatek ubrany w czarne spodnie i
marynarkę pożyczone od Clementa Hulne’a, kuzyna
starszego ode mnie o trzy lata, który w poprzednim życiu
próbował mnie terroryzować, gdy przypominał sobie o
moim istnieniu. Constance Hulne, oparta na lasce z gałką z
kości słoniowej w kształcie głowy słonia, wygłosiła krótką
Wstęp Piszę to dla ciebie. Mój wrogu. Mój przyjacielu. Wiesz – musisz już wiedzieć. Przegrałeś.
Rozdział pierwszy Drugi kataklizm rozpoczął się w moim jedenastym życiu, w 1996 roku. Jak zawsze umierałem na tę samą chorobę, pogrążając się w ciepłej morfinowej mgiełce, kiedy nagle moją agonię przerwała dziewczynka. Wzdrygnąłem się, jakby ktoś przytknął do mojego kręgosłupa kostkę lodu. Miała siedem lat, ja siedemdziesiąt osiem. Jej proste jasne włosy były związane w długi kucyk, moje siwe i przerzedzone. Miałem na sobie szpitalną piżamę, sterylną i pokorną, ona zaś jasnoniebieski szkolny mundurek i filcowy kapelusik. Przysiadła na skraju łóżka, machając nogami, i popatrzyła mi w oczy. Zerknęła na monitor pracy serca, którego czujniki przymocowano do mojej piersi, zauważyła, że wyłączyłem alarm, zbadała mi puls i powiedziała: – O mało mi nie umarłeś, doktorze.
Mówiła po niemiecku z berlińskim akcentem, ale mogłaby zwracać się do mnie w każdym języku świata i zabrzmiałoby to równie przekonująco. Zaczęła się drapać po tylnej stronie lewej łydki, gdzie swędziała ją skóra, ponieważ podkolanówki zamokły jej od deszczu. Drapiąc się, powiedziała: – Muszę wysłać wiadomość w przeszłość. Zależy mi na czasie, więc dobrze się składa, że umierasz. Prosiłabym, żebyś ją przekazał swojej filii Bractwa, podobnie jak przekazano ją mnie. Próbowałem się odezwać, ale zaczął mi się plątać język i nie odpowiedziałem. – Świat się kończy – ciągnęła. – Wiadomość z przyszłości pokonała tysiąclecie, przekazywana z pokolenia na pokolenie między dziećmi a dorosłymi. Świat się kończy i nie możemy temu zapobiec. Teraz wszystko zależy od ciebie. Okazało się, że potrafię mówić zrozumiale tylko w języku tajskim, i z trudem wykrztusiłem jedno słowo: – Dlaczego? Szybko wyjaśniam, że nie chodziło o to, dlaczego świat się kończy, tylko dlaczego ma to jakieś znaczenie. Zrozumiała bez słów, o co mi chodzi, i uśmiechnęła się. Pochyliła się nade mną i szepnęła mi do ucha: – Świat się kończy, bo musi. Ale koniec świata staje się
szybszy. Był to początek końca.
Rozdział drugi Zacznijmy od początku. Bractwo, kataklizm, moje jedenaste życie i śmierci, które nastąpiły później – żadna nie była łagodna – są kompletnie pozbawione znaczenia. Erupcja przemocy, która nagle pojawia się i znika, zemsta bez przyczyny, dopóki nie zrozumiesz, gdzie wszystko się zaczęło. Nazywam się Harry August. Mój ojciec to Rory Edmond Hulne, a moją matką jest Elizabeth Leadmill, chociaż dowiedziałem się o tym dopiero w połowie swojego trzeciego życia. Nie wiem, czy napisać, że mój ojciec zgwałcił moją matkę. Sędziowie przysięgli mieliby pewne trudności z oceną tej sprawy; inteligentny adwokat mógłby ich przekonać do obu wersji. Podobno nie krzyczała, nie stawiała oporu, nawet nie powiedziała nie, gdy ojciec
przyszedł do niej do kuchni tej nocy, kiedy zostałem poczęty. W ciągu dwudziestu pięciu minut brudnej namiętności – złość, zazdrość i wściekłość są potężnymi namiętnościami – zemścił się na niewiernej żonie, wykorzystując kuchtę. Z formalnego punktu widzenia moja matka nie została zgwałcona, lecz z drugiej strony miała około dwudziestu lat, mieszkała i pracowała w domu ojca, jej przyszłość zależała od jego pieniędzy i dobrej woli rodziny, toteż argumentowałbym, że nie miała szans się bronić, że została zmuszona przez sytuację równie skutecznie, jakby przyłożono jej nóż do gardła. Kiedy było już widać, że jest w ciąży, ojciec wrócił do Francji, gdzie służył do końca pierwszej wojny światowej jako major regimentu Gwardii Szkockiej. Niczym się nie odznaczył, lecz wydaje się, że można mu tylko zazdrościć – w czasie walk na froncie zachodnim zdarzało się, że w ciągu jednego dnia ginęły całe pułki, toteż inni uczestnicy konfliktu mieli znacznie mniej szczęścia. W czasie jego nieobecności, jesienią 1918 roku, moja babka ze strony ojca, Constance Hulne, wyrzuciła matkę z domu, odmawiając wystawienia jej referencji. Mężczyzna, który miał się stać moim przybranym ojcem – i kimś bliższym od ojca biologicznego – zawiózł moją matkę wozem ciągniętym przez kucyki do pobliskiego miasteczka, po czym zostawił ją na rynku z kilkoma szylingami w portmonetce,
udzieliwszy rady, by zgłosiła się do jakiejś organizacji charytatywnej pomagającej kobietom znajdującym się w potrzebie. Kuzyn o imieniu Alistair, mający zaledwie jedną ósmą genów matki, lecz bardzo bogaty, co równoważyło odległe pokrewieństwo, zatrudnił matkę jako robotnicę w swojej papierni w Edynburgu, jednak kiedy urósł jej brzuch i nie była już w stanie wypełniać swoich obowiązków, jakiś młodszy urzędnik po cichu ją zwolnił, nie informując właściciela. W desperacji napisała do mojego biologicznego ojca, błagając o pomoc, ale list przechwyciła i zniszczyła moja podstępna babka, nim Rory Hulne zdążył go przeczytać, po czym w sylwestra 1918 roku moja matka wydała kilka ostatnich pensów na bilet kolejowy i wsiadła na stacji Edinburgh Waverley do pociągu osobowego jadącego na południe, do Newcastle. Szesnaście kilometrów dalej, w Berwick-upon-Tweed, poczuła pierwsze skurcze porodowe. Świadkami moich narodzin, do których doszło w damskiej toalecie dworca kolejowego, byli tylko działacz związkowy Douglas Crannich i jego żona Prudence. Słyszałem, że pod drzwiami toalety stał zawiadowca stacji, pilnując, by do środka nie weszły jakieś przypadkowe kobiety; ręce założył do tyłu, na głowie miał pokrytą śniegiem czapkę, nasuniętą na oczy w sposób, który zawsze wydawał mi się niepokojący i złowieszczy. Rozpoczął się
Nowy Rok i w środku nocy w przychodni nie było lekarza; przyjechał dopiero po trzech godzinach. Za późno. W chwili jego pojawienia się krew na podłodze zaczęła już krzepnąć, a Prudence Crannich trzymała mnie na rękach. Moja matka nie żyła. Okoliczności jej śmierci znam tylko z relacji Douglasa, ale przypuszczam, że zmarła wskutek krwotoku. Na jej grobie umieszczono napis: „Lisa, zmarła 1 stycznia 1919 roku. Niechaj anioły poprowadzą ją ku światłości”. Pani Crannich, spytana przez przedsiębiorcę pogrzebowego, co powinien wyryć na kamieniu, zdała sobie sprawę, że nie zna nazwiska mojej matki. Doszło do krótkiej dyskusji, co zrobić ze mną, nagle osieroconym noworodkiem. Myślę, że pani Crannich czuła silną pokusę, by mnie zatrzymać, ale przeciwko takiej decyzji przemawiały kwestie finansowe i praktyczne, podobnie jak stanowcza, dosłowna interpretacja przepisów dokonana przez Douglasa Crannicha oraz jego prywatne poglądy na to, jak wypada postąpić w tej sytuacji. Oświadczył, że dziecko ma ojca, a ojciec ma do niego prawo. Byłaby to jedynie kwestia czysto teoretyczna, gdyby matka nie miała przy sobie adresu mojego przyszłego przybranego ojca, Patricka Augusta – prawdopodobnie zamierzała prosić go o pomoc w nawiązaniu kontaktu z moim biologicznym ojcem, Rorym Hulne’em. Zasięgnięto języka, czy moim ojcem może być Patrick, co wywołało
poruszenie we wsi, ponieważ Patrick był od dawna mężem Harriet August, mojej przybranej matki, i nie miał dzieci, a kwestia bezdzietności w wiosce na północy Anglii, gdzie aż do lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku nikt nie używał prezerwatyw, stanowiła zawsze przedmiot gorących debat. Sprawa była tak szokująca, że bardzo szybko dowiedzieli się o niej właściciele dworu Hulne House, gdzie mieszkała moja babka Constance, dwie ciotki Victoria i Alexandra, kuzyn Clement oraz Lydia, nieszczęśliwa żona mego ojca. Myślę, że babka natychmiast się domyśliła, czyim jestem dzieckiem i jak doszło do mego poczęcia, ale nie chciała brać za mnie odpowiedzialności. Wreszcie Alexandra, młodsza z moich ciotek, okazała przytomność umysłu i ludzkie serce, którego brakowało reszcie rodziny. Zdała sobie sprawę, że kiedy tożsamość mojej zmarłej matki wyjdzie na jaw, podejrzenie dość szybko padnie na rodzinę Hulne’ów, po czym złożyła Patrickowi i Harriet Augustom propozycję – mają adoptować dziecko i podpisać stosowne dokumenty, poświadczone przez Hulne’ów, prawnych właścicieli Hulne Hall, co pozwoli uciszyć plotki na temat kompromitującego romansu. Jeśli Augustowie to zrobią, osobiście dopilnuje, by otrzymywali co miesiąc odpowiednią kwotę przeznaczoną na utrzymanie dziecka i stanowiącą rekompensatę za trudy związane z jego wychowaniem.
Alexandra obiecała zadbać, by chłopiec uzyskał odpowiednie wykształcenie – nieprzesadnie wysokie, jednak znacznie lepsze od trzeciorzędnej edukacji, na jaką może liczyć bękart. Patrick i Harriet zastanawiali się przez pewien czas, po czym wyrazili zgodę. Wychowałem się jako ich dziecko, Harry August, i dopiero w swoim drugim życiu zacząłem rozumieć, skąd się wziąłem i kim jestem.
Rozdział trzeci Mówi się, że cykliczne życie ouroboran składa się z trzech etapów: buntu, eksploracji i akceptacji. Są to dość nieostre pojęcia i w praktyce mogą oznaczać bardzo różne stany. Na przykład bunt przybiera postać rozmaitych typowych reakcji, jak samobójstwo, melancholia, szaleństwo, histeria, izolacja i samozniszczenie. Podobnie jak prawie wszyscy ouroboranie, w swoich wczesnych żywotach doświadczyłem większości ich i pamięć o nich tkwi we mnie niczym wirus wciąż wczepiony w ścianę żołądka. W moim przypadku przejście do stanu akceptacji okazało się dość trudne. Moje pierwsze życie było nieciekawe. Tak jak wszyscy młodzi ludzie, otrzymałem powołanie do wojska, by walczyć w drugiej wojnie światowej, i zostałem skromnym żołnierzem piechoty. Nie odznaczyłem się w czasie wojny, a
po zakończeniu konfliktu również nie stałem się nikim ważnym. Po wojnie wróciłem do Hulne House i przejąłem obowiązki Patricka: dbałem o grunty wchodzące w skład posiadłości. Podobnie jak mój przybrany ojciec, kochałem tę ziemię – jej zapach po deszczu i nagły szum w powietrzu, gdy jednocześnie pękają nasiona kolcolistu i porywa je wiatr. Jeśli czułem się w jakiś sposób odizolowany od reszty społeczeństwa, to tylko dlatego, że jako jedynak nie miałem brata. Teoretyczna samotność, bez rzeczywistych przeżyć, które mogłyby nadać jej uchwytną formę. Po śmierci Patricka stałem się formalnie ogrodnikiem w posiadłości Hulne’ów, choć stracili oni prawie cały majątek wskutek rozrzutności i inercji. W 1964 roku posiadłość wraz ze mną zakupił National Trust, państwowy fundusz muzealny. Spędziłem resztę życia na udzielaniu wskazówek turystom, którzy wybierali się na wycieczki po pustkowiach otaczających dwór, i obserwowałem, jak jego ściany powoli zapadają się w czarnym błocie moczarów. Umarłem w 1989 roku, w chwili upadku muru berlińskiego, samotny w szpitalu w Newcastle, jako bezdzietny rozwodnik utrzymujący się z państwowej emerytury, który nawet na łożu śmierci uważał się za syna dawno nieżyjących Patricka i Harriet Augustów. Przyczyną mojego zgonu była choroba, która okazała się przekleństwem moich wszystkich żywotów – szpiczak
mnogi, nowotwór szpiku kostnego, sprawiający, że w pewnej chwili cały organizm przestaje funkcjonować. Naturalnie moją reakcją na urodzenie się dokładnie w tym samym miejscu – w damskiej toalecie na stacji kolejowej w Berwick-upon-Tweed pierwszego stycznia 1919 roku – było dość stereotypowe szaleństwo. Dokładnie pamiętałem całe swoje poprzednie życie, a kiedy moje dziecięce ciało odzyskało świadomość dorosłego, miałem kompletny mętlik w głowie. Męczyłem się, nie wiedziałem, co o tym myśleć, krzyczałem i piszczałem, aż wreszcie w wieku siedmiu lat zamknięto mnie w Szpitalu Psychiatrycznym Świętej Małgorzaty. Szczerze mówiąc, uważałem to za słuszne i po sześciu miesiącach udało mi się wyskoczyć z okna na drugim piętrze. Spoglądając na to z perspektywy czasu, zdaję sobie sprawę, że drugie piętro nie znajduje się dostatecznie wysoko, by zagwarantować szybką, względnie bezbolesną śmierć, na jaką zasługuje taka sytuacja. Mogłem łatwo połamać sobie kości miednicy i nóg, lecz zachować przytomność. Na szczęście wylądowałem na głowie i wszystko się skończyło.
Rozdział czwarty Jest taka chwila, gdy moczary ożywają. Szkoda, że tego nie widziałeś, ale kiedy wybierałem się z tobą na spacery po polach i lasach, nigdy nie trafiliśmy na te kilka godzin objawienia. Niebo miało szarą barwę łupku, podobną do koloru skałek rozsianych po okolicy, a czasem susza zmieniała ziemię w brązową skorupę. Raz padał tak wielki śnieg, że zaspy zablokowały drzwi kuchni, aż musiałem wyjść przez okno i odgarnąć je szuflą, byśmy mogli opuścić dom. Podczas jednej z wycieczek, w 1949 roku, bez przerwy padał deszcz – zdaje się, przez pięć dni z rzędu. Nigdy nie widziałeś kilku pierwszych godzin po deszczu, gdy niebo staje się fioletowo-żółte i czuć woń czarnej, żyznej ziemi. Na początku naszej przyjaźni domyśliłeś się, że urodziłem się w północnej części Anglii, choć maskują to zachowania i manieryzmy nabyte w ciągu wielu żywotów. Miałeś całkowitą rację. Mój przybrany ojciec, Patrick
August, nigdy nie pozwolił mi o tym zapomnieć. Był ogrodnikiem w posiadłości rodziny Hulne’ów; pełnił tę funkcję przez całe życie. Podobnie jak jego ojciec, a wcześniej dziadek, od 1834 roku, gdy niedawno wzbogaceni Hulne’owie kupili majątek ziemski i zaczęli realizować swoje marzenie o idealnym życiu klas wyższych. Sadzili drzewa, wytyczali drogi przez moczary, budowali groteskowe wieżyczki i arkady – pretensjonalne pomniki dziewiętnastowiecznej architektury ogrodowej – które w chwili moich narodzin były już omszałymi ruinami. Nie podobały im się karłowate chaszcze otaczające posiadłość, w których gdzieniegdzie sterczały grupki skałek przypominające kamienne zęby tkwiące w błotnistej ziemi. Dawni energiczni przedstawiciele rodziny Hulne’ów zajmowali się hodowlą owiec, choć należałoby raczej powiedzieć, że owce hodowały się same na przestronnych pastwiskach ogrodzonych kamiennymi murkami, jednak dwudziesty wiek nie okazał się łaskawy dla rodziny. Ziemia ciągle należała do obecnej generacji Hulne’ów, lecz leżała odłogiem i dziczała – idealne miejsce dla chłopca, który mógł się tam swobodnie bawić, gdy rodzice zajmowali się codzienną pracą. Co dziwne, przeżywając dzieciństwo po raz drugi, zachowywałem się znacznie mniej awanturniczo niż za pierwszym razem. Jaskinie i skałki, gdzie myszkowałem w swoim pierwszym życiu, wspinając się i
skacząc, zaczęły mi się teraz wydawać niebezpieczne. Konserwatywny, dojrzały umysł sprawiał, że moje dziecięce ciało przypominało noszony przez starą kobietę skąpy kostium bikini ofiarowany jej przez przyjaciela z młodości. Ponieważ próba zakończenia cyklu mojej egzystencji samobójstwem zakończyła się spektakularnym fiaskiem, teraz, w trzecim życiu, postanowiłem szukać odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Ouroboranie jako dzieci odzyskują pamięć bardzo powoli, co uważam za swoiste błogosławieństwo – dzięki temu wspomnienie skoku z okna pojawiało się stopniowo, niczym łagodnie rozwijająca się infekcja dróg oddechowych, i nie budziło mojego zdziwienia. Szybko pogodziłem się z faktem, że próbowałem coś zrobić, lecz poniosłem klęskę. Moje pierwsze życie, chociaż pozbawione prawdziwego celu, było jednak w jakiś sposób szczęśliwe – ignorancja stała się namiastką niewinności, a samotność beztroski. Jednak następne życie, gdy pamiętałem wszystko, co mnie poprzednio spotkało, musiało być inne. Nie chodzi tylko o świadomość przyszłych wydarzeń, lecz raczej nowe spojrzenie na to, co mnie otacza – w pierwszym życiu nawet nie przychodziło mi do głowy, że wiele rzeczy, w które święcie wierzę, nie ma nic wspólnego z prawdą. Teraz znów byłem chłopcem, lecz miałem psychikę dorosłego i dobrze rozumiałem zachowania ludzi
odgrywających przede mną komedię w przekonaniu, że nie potrafię niczego pojąć. Myślę, że przybrani rodzice z czasem mnie pokochali – Harriet znacznie szybciej od męża – ale Patrick August zaczął mnie traktować jak rodzonego syna dopiero po śmierci żony. W każdym ze swoich żywotów moja przybrana matka umiera w nieco innym dniu – istnieje studium medyczne poświęcone temu zjawisku. Przyczyna jest zawsze taka sama, chyba że wcześniej pojawią się zewnętrzne czynniki gwałtownie przyśpieszające zgon. Około moich szóstych urodzin zaczyna kaszleć, a po upływie kolejnego roku pluć krwią. Moich rodziców nie stać na wizytę u lekarza, ale w końcu moja ciotka Alexandra daje pieniądze, po czym matka jedzie do szpitala w Newcastle, gdzie lekarze rozpoznają u niej raka płuc. (Moim zdaniem jest to niedrobnokomórkowy rak lewego płuca; frustrujące jest to, że czterdzieści lat później choroba dałaby się wyleczyć, lecz w latach dwudziestych dwudziestego wieku medycyna była bezsilna). Lekarze zapisują matce nikotynę i laudanum, po czym umiera ona szybko w 1927 roku. Po jej śmierci ojciec staje się milczący i spędza dużo czasu na wędrówkach wśród wzgórz, niekiedy znika na wiele dni. Potrafię już o siebie zadbać i przed śmiercią matki gromadzę trochę żywności, by mieć co jeść w czasie nieobecności Patricka. Kiedy wraca, jest milczący i obojętny; nie reaguje gniewem
na moje próby nawiązania rozmowy, ale chyba głównie dlatego, że w ogóle na nic nie reaguje. W pierwszym życiu nie rozumiałem żalu ojca ani tego, w jaki sposób się przejawiał, ponieważ sam odczuwałem niemą pustkę dziecka potrzebującego pomocy, której od niego nie uzyskałem. W drugim życiu matka zmarła, gdy nadal przebywałem w szpitalu psychiatrycznym, i byłem zbyt zaabsorbowany własnym szaleństwem, by naprawdę coś odczuć, lecz w trzecim śmierć Harriet przypominała pociąg osobowy powoli toczący się w nocy w stronę człowieka przywiązanego do torów kolejowych – wydawała się nieunikniona, niepowstrzymana, dostrzegałem jej nieubłagane zbliżanie się. Świadomość, że wkrótce nastąpi, była jeszcze gorsza niż ona sama. Wiedziałem, że matka umiera, a kiedy wreszcie zakończyła życie, poczułem coś w rodzaju ulgi – koniec dręczącego oczekiwania nieco złagodził ból po stracie. W trzecim życiu zbliżająca się śmierć matki dostarczyła mi także zajęcia. Bardzo chciałem jej zapobiec, a przynajmniej ją odwlec. Jedynym wyjaśnieniem tego, co mnie spotyka, była klątwa jakiegoś mściwego Boga, toteż szczerze wierzyłem, że za pomocą dobrych uczynków albo prób wpływania na bieg swego życia mogę przerwać zaklęty krąg powtarzającej się egzystencji, która stała się moim udziałem. Ponieważ nie popełniłem żadnych grzechów
wymagających odpokutowania ani nie musiałem cofać żadnych ważniejszych wydarzeń, poświęciłem wszystkie siły na pomaganie Harriet, gdyż był to najoczywistszy sposób zrobienia czegoś pożytecznego. Zająłem się tym, angażując całą swoją inteligencję i doświadczenie, a miałem go niemało, bo choć byłem dopiero pięciolatkiem, przeżyłem już dziewięćdziesiąt siedem lat. Wykorzystywałem pomoc udzielaną Harriet, by unikać nudnego chodzenia do szkoły, a mój ojciec był zbyt zajęty, by się zorientować, co robię. Opiekowałem się nią i doskonale wiedziałem, jaki był jej tryb życia, gdy ojciec przebywał poza domem. Można powiedzieć, że w ten sposób jako dorosły mężczyzna mogłem poznać kobietę, którą wcześniej znałem tylko jako dziecko. W tym okresie po raz pierwszy zacząłem podejrzewać, że nie jestem synem swojego ojca. Kiedy przybrana matka zmarła wreszcie w moim trzecim życiu, na jej pogrzebie pojawiła się cała rodzina Hulne’ów. Mój ojciec powiedział kilka słów, a ja stałem obok niego – siedmiolatek ubrany w czarne spodnie i marynarkę pożyczone od Clementa Hulne’a, kuzyna starszego ode mnie o trzy lata, który w poprzednim życiu próbował mnie terroryzować, gdy przypominał sobie o moim istnieniu. Constance Hulne, oparta na lasce z gałką z kości słoniowej w kształcie głowy słonia, wygłosiła krótką