Dorota Milli
PŁOMIEŃ
WSPOMNIEŃ
1.
Mimo że za oknami panowała zima, Zoe Jones postanowiła wyruszyć w drogę. Nadszedł styczeń, a
przeszywające mrozy dawały się mocno we znaki mieszkańcom Nowej Anglii, jak określano wschodnie
wybrzeże Ameryki Północnej. Śnieg zalegał tonami na poboczach drogi, odgarniany hałdami przez liczne
pługi śnieżne. Tylko dzięki temu autostrady i miejskie uliczki były przejezdne i w miarę bezpieczne, bo
szczodrze posypane solą.
Jadąc samochodem, Zoe zaczęła rozmyślać. Dlaczego teraz?
Dlaczego po tak długim czasie wracała do rodzinnego domu, do wspomnień, z którymi nigdy nie
udało jej się pogodzić? Przecież nigdy nie zapomniała i nie wybaczyła losowi, że tak okrutnie ją
potraktował.
Minęło sporo czasu, odkąd ostatni raz odwiedziła rodziców. Cztery lata temu spędziła z nim święta
wielkanocne. To były tylko dwa krótkie dni, które im wtedy poświęciła. Mogła zostać dłużej, ale zawsze
będąc tam, wracała myślami do przykrych wspomnień, więc uciekała, a jako wymówkę podawała pracę,
której tak naprawdę poświęciła się bez reszty.
Pracowała w dużym, ruchliwym Bostonie, gdzie życie tętniło całą dobę, a ludzie funkcjonowali razem
z jego dźwięcznym rytmem. Była głównym informatykiem i grafikiem firmy reklamowej „Touch”, którą
od bardzo wielu lat traktowała jak drugi dom. Powolutku wspinała się na szczyt i ostatecznie zajmowała
najwyższe stanowisko w dziale informatycznym w firmie. Miała pod sobą kilku podopiecznych, z którymi
pracowała na co dzień. Nie traktowała ich jednak typowo jak swoich podwładnych. Wszyscy bardzo się
ze sobą zżyli i stanowili dobrany, a nawet zgrany zespół.
W pracy była wymagająca i nieustępliwa. Podejmowała szybkie decyzje, kierując się chłodną logiką
i zimną analizą problemu. Chciała, aby każdy traktował ją poważnie i z szacunkiem. Nigdy nie pozwoliła
sobie na odrobinę luzu czy
niesubordynacji w pracy, w życiu prywatnym również stosowała się do tych zasad… choć Zoe
właściwie nie miała życia prywatnego, praca stała się jej całym i jedynym światem.
Kiedyś pragnęłam zupełnie czegoś innego - pomyślała, odpływając w dawno minioną przeszłość i
głośno przy tym wzdychając. Mijane krajobrazy przywracały wspomnienia, które na nowo odżyły w jej
głowie.
Zoe marzyła o zostaniu strażakiem. To było jej największym pragnieniem i jedynym celem, jaki sobie
postawiła. Marzenia i życie w jej przypadku okazały się jednak dwoma osobnymi biegunami, które nigdy
się ze sobą nie spotkały.
Kiedy nie ukończyła szkoły strażackiej, o której marzyła od dziecka, jej świat momentalnie się
zawalił. Liczne plany, marzenia i cele rozsypały się jak domek z kart, pozostawiając jedynie pustkę i
rozgoryczenie. Zmarnowała cztery długie lata swojego życia. Cztery lata ciężkiej walki, które w
rezultacie poszły na marne, jak podarta kartka rzucona w kąt. Pozostał tylko niesmak i urażone ambicje.
Do teraz czuła ból i palące rozczarowanie.
Kierowana strachem i niemocą wybrała więc najprostsze rozwiązanie na swoją przyszłość.
Rozpoczęła studia informatyczne. W końcu zawsze lubiła pracę z komputerem i jego licznymi
programami.
Poznawanie jego tajemnic i rozwiązywanie jego potęgi traktowała jak dobrą zabawę, więc gdy jej
marzenia spełzły na niczym, bez zastanowienia zapisała się na ten kierunek. Studia wiązały się z
wyjazdem i opuszczeniem rodzinnych stron, na czym najbardziej jej zależało.
Była dobrą uczennicą, zawsze chętną do nauki. Odebranie dyplomu jako jedna z najlepszych studentek
nie sprawiło jej więc żadnego problemu. W porównaniu do szkoły pożarniczej i jej warunków nauczania
była to dla niej wręcz dziecinna igraszka. Zaliczała wszystkie przedmioty we wcześniejszym terminie.
Nauka stała się jej odskocznią od rzeczywistości, od której chciała się odgrodzić. Po pierwszym roku
studiów podjęła praktykę w firmie reklamowej, a po roku stażu została
zauważona i dostała cały etat. Zaczęła zarabiać, więc bez problemu mogła wynająć własne
niewielkie mieszkanko.
Życie ze studentami w akademiku było dla niej męczące. Lubiła ciszę i spokój, co nie było możliwe z
tysiącem osób w jednym budynku i trzema osobami, które mieszkały razem z nią w pokoju. Dzięki tej
pracy mogła się w końcu wyprowadzić i żyć według swoich własnych zasad.
Potrzebowała wtedy spokoju i wyciszenia. Po traumatycznych przeżyciach, jakich doświadczyła w
szkole strażackiej przez swojego wykładowcę, zamknęła się w sobie, odgradzając się szczelnym murem
od otoczenia. Unikała kontaktów towarzyskich i jakichkolwiek imprez.
Uciekała w świat wirtualny, gdzie dobrze i pewnie się czuła i gdzie nic nie mogło jej zaskoczyć, a
tym bardziej skrzywdzić. To był jej świat i w nim czuła się najbezpieczniej.
I tak minęło jej pięć lat studiów. Po nich dostała wiele propozycji pracy, lecz została w firmie, od
której rozpoczęła swoją karierę.
Otrzymała większą pensję, awansowała, aż w końcu została managerem działu informatycznego.
Odniosła sukces i robiła to, co naprawdę kochała.
Może gdyby dało się cofnąć czas, nigdy nie poszłabym do szkoły strażackiej, tylko od razu na studia
informatyczne - myślała nieraz, popadając w melancholię. - Nie przeżyłabym takiego upodlenia, jakiego
tam doświadczyłam. Może nie zmieniłabym się i nie zamknęłabym dla otoczenia. Czasu jednak nie dało
się cofnąć, on zawsze biegł swoim nieprzerwanym, monotonnym rytmem.
Z rodzicami utrzymywała kontakt telefoniczny, ale i tak rzadko do nich dzwoniła. Jedynie ze starszym
bratem często rozmawiała.
Tyler był starszy od niej o cztery lata i to właśnie przez niego postanowiła zostać strażakiem. W
dzieciństwie to on pierwszy chciał
zostać pożarnikiem i często bawili się w gaszenie pożarów. Jej brat był
dla niej idolem. Był starszy, silniejszy i oczywiście wiedział wszystko.
Pokazał i wmówił jej, że gasze-
nie pożarów i ratowanie ludzi to wspaniała przygoda. Uważał, że wtedy zostaje się prawdziwym
bohaterem.
- Wszyscy cię lubią i zazdroszczą ci, że jesteś odważny i walczysz z ogniem! - wykrzykiwał nieraz.
Te słowa zafascynowały małą Zoe i wpłynęły na jej dziecinną wyobraźnię. Od tamtej pory mała
dziewczynka postanowiła zostać prawdziwym bohaterem. Z czasem stało się to jej pasją. Przeczytała
mnóstwo książek o pożarnictwie, obejrzała wiele filmów i mimo ukończenia osiemnastu lat nadal
pragnęła zostać strażakiem. Niestety, życie okazało się dla niej brutalne i bardzo szybko musiała
wyrosnąć z marzeń.
Tylerowi szybciej niż jej znudziło się „strażakowanie”. Obecnie na stałe zamieszkał w Wielkiej
Brytanii. Zaraz po ukończeniu szkoły średniej wyjechał do Londynu i podjął studia na kierunku
architektonicznym. Nie ukończył ich, gdyż w międzyczasie odnalazł w sobie pasję do nauki języków
obcych. Już w szkole podstawowej bardzo dobrze radził sobie z angielskim i niemieckim. Później zaczął
uczyć się francuskiego i hiszpańskiego. Kiedy rzucił studia, miał już gotowy plan na swoje życie.
Obecnie pracował w dużej firmie, jako główny przedstawiciel biznesowy. Prowadził interesy z
firmami zarówno zachodnimi, jak i wschodnimi. Zoe wiedziała, że zawsze lubił podróże, unikał
monotonności i kochał adrenalinę pulsującą w żyłach. Miała pewność, że był szczęśliwy w
odróżnieniu od niej samej.
2.
Zoe skręciła z autostrady w zjazd prowadzący do jej rodzinnego miasta. Wszystko wyglądało tak jak
dawniej. Nie dostrzegała wielu zmian w otoczeniu i mijanych miejscach.
To w Warwick w stanie Rhode Island urodziła się i wychowała. Tu zrodziły się jej marzenia i umarły
wszystkie nadzieje. Doświadczyła wszystkiego: od ogromnej radości do wielkiej pustki. Pustki, która
nadal była w niej, a powstałe rany nigdy się nie zabliźniły. Do dziś nic się nie zmieniło. Od tamtej pory
nigdy więcej wewnętrznie się nie otworzyła i nie pogodziła z losem ani z tamtymi wydarzeniami, które
stały się dla niej przestrogą na przyszłość.
Szybko zmieniła kierunek i skręciła w prawą stronę, wjeżdżając w jednokierunkową drogę. Nadłoży
drogi, ale nie chciała przejeżdżać koło szkoły pożarniczej, do której uczęszczała przez cztery lata
studiów. Nic to jednak nie pomogło, bo po chwili przed oczami pojawiły jej się obrazy z tamtych lat.
Wspomnienia zaczęły napływać ogromną, wzburzoną falą. Zrobiło jej się gorąco i duszno, zaczęła
szybko oddychać, a mimo to, nadal brakowało jej tchu. Gdy tylko zobaczyła supermarket, szybko zjechała
z drogi i zaparkowała przed sklepem. Wyłączyła silnik i ze łzami w oczach cofnęła się do wspomnień z
tamtych lat.
Był letni wrześniowy poranek. Byłam szczęśliwa i pełna nadziei na przyszłość. W końcu dostałam
się do wymarzonej szkoły, która miała pomóc mi w spełnieniu marzeń, czyli zostaniu zawodowym
inżynierem pożarnictwa.
Ukończyłam liceum z wyróżnieniem, a po nim miałam zamiar spędzić kolejne cztery lata nauki na
wybranych studiach. Studia dzienne na Wydziale Inżynierii Bezpieczeństwa Pożarowego i kierunku:
inżynieria bezpieczeństwa przeciwpożarowego, były moim celem życiowym i trwały osiem semestrów.
Niewiele osób mogło poszczycić się uczęszcza
niem do tej zacnej uczelni. Była to jedyna taka szkoła w stanie, w dodatku liczba miejsc była
ograniczona, a lista chętnych bardzo długa.
Wtedy myślałam, że najtrudniejsze były egzaminy wstępne zaczynające się od specjalistycznych
badań lekarskich. Później doszły obowiązkowe testy z chemii, fizyki, matematyki i języka obcego oraz
egzamin sprawnościowy z wychowania fizycznego. Na koniec badania psychologiczne oraz ocena
stanu zdrowia przez komisję lekarską, wreszcie ostateczna rozmowa kwalifikacyjna. Z powodzeniem
udało mi się zaliczyć wszystko.
Po egzaminie wstępnym w pierwszych dniach sierpnia rozpoczęłam tak zwane szkolenie
kandydackie, prowadzone w warunkach poligonowych. Trwało ono osiem tygodni i stanowiło
przygotowanie do udziału w akcjach ratowniczo-gaśniczych oraz do pełnienia służby w straży. Po jego
ukończeniu złożyłam ślubowanie i zostałam podchorążym Szkoły Głównej Służby Pożarniczej.
Pierwszy rok, pierwszy poranek i pierwszy dzień nowego życia -
wspominała. Poznałam osoby z mojej grupy, w której było nas piętnaścioro. Trzy dziewczyny, w tym
ja, i dwunastu chłopaków. Wtedy zdziwiłam się tak małą liczbą koleżanek w grupie. Na egzaminie
wstępnym młode kobiety chętne do nauki zawodu znacznie przeważały nad liczbą mężczyzn, ale szybko
poznałam tego przyczynę. Na mojej drodze pojawił się „ON”. To spotkanie zaważyło na moim życiu tak
bardzo, że pamiętam każde wypowiedziane przez niego słowo i każdy jego gest.
Staliśmy całą grupą w hali strażackiej, prosto w rządku jak na apelu w szkole podstawowej. Ja
stałam jako pierwsza od strony wejścia.
Pierwszy szedł nasz wykładowca wychowania fizycznego i opiekun grupy Patrick Walker, za nim
podążało dwóch jego asystentów, Erie Wolt i John Kelly. Uwaga wszystkich z grupy skupiła się na
Walkerze, który już wkrótce miał stać się moim największym życiowym koszmarem.
Szedł pewnie, sztywno wyprostowany i emanujący pewnością siebie.
Kiedy na niego spojrzałam, wyczułam bijącą od niego wściekłość, która na mnie jako pierwszej się
odbiła.
- Popatrzymy, co tu mamy… - odezwał się z pogardą w głosie i popatrzył na mnie swymi szarymi,
zimnymi oczami.
Patrick Walker miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, był barczysty, ale jednocześnie szczupły.
Włosy miał ciemne, krótko ostrzyżone i ułożone do przodu. Prosty nos, szerokie czoło i kształtne usta,
które w tamtym momencie tworzyły jedną, zwartą linię, mocno podkreślały jego męską urodę. Od razu
zdziwił mnie jego młody wiek. Był w końcu wykładowcą i opiekunem grupy, a wyglądał na niespełna
trzydziestolatka.
Jak się później okazało, miał dwadzieścia osiem lat, kilka lat pracy w zawodzie oraz związane z
tym liczne sukcesy i nagrody oraz poparcie i uznanie przełożonych. Odznaczenia i wiele udanych akcji
w terenie, szybkie awansowanie na szczeblach kariery, jak również uratowanie kilku istnień ludzkich w
pożarach - to wszystko sprawiało, że był
postrzegany jako bohater i wyrocznia w wielu sprawach.
Przy nim czułam się jak liliput, z moim metr sześćdziesiąt osiem centymetrów wzrostu i
czterdziestoma ośmioma kilogramami wagi.
Byłam drobnej budowy, ni jak pasującej do szkoły pożarniczej, ale zostanie strażakiem było moim
celem i postanowiłam zrealizować swoje plany za wszelką cenę.
Wtedy, gdy spojrzał mi w oczy, poczułam przyśpieszone bicie serca.
Dlaczego to na mnie skumulowała się cała jego wściekłość? -
pomyślałam w niezrozumieniu.
- Czy ty chcesz zostać strażakiem?! - zapytał z niedowierzaniem w głosie, mrużąc oczy.
Byłam tak zaskoczona jego pytaniem i agresją, która od niego biła, że nic nie odpowiedziałam.
Stałam lekko osłupiała i nadal nieprzerwanie patrzyłam mu w oczy.
- Nawet boisz się mi odpowiedzieć! - rykną na całe gardło. - Takie coś jak ty ma ratować ludzkie
życie? Co ty sobie
myślisz? Do niczego się nie nadajesz! Słyszysz? Takie chuchro nikomu nie pomoże, tracisz tylko
swój… i nasz czas! Najlepiej będzie, jak od razu zrezygnujesz, możesz nawet w tej chwili -warknął,
pokazując ręką wyjście.
Zamurowało mnie tak, że nawet nie drgnęłam. Nie tego się spodziewałam. To było jak kubeł
lodowatej wody, wylany z impetem na moją głowę.
Zawsze miałam własne zdanie i potrafiłam je dobitnie przedstawić.
Nie należałam do osób, którym można było pomiatać. Potrafiłam walczyć na słowa i osiągnąć
zamierzony cel. Znana byłam z nieustępliwości i mocy swojego uporu, ale wtedy, w tamtym momencie
odebrało mi mowę. Osłupiałam. Całkowicie mnie zaskoczył, poniżył i potraktował jak totalne zero.
Dopiero po chwili doszłam do siebie, a moje wewnętrzne „ja” ożyło i od razu s/ę zbuntowało.
Jeżeli myślał, że zrezygnuję ze szkoły, bo on tego zażądał, to bardzo, ale to bardzo się zdziwi -
pomyślałam w napadzie gniewu.
Popatrzyłam na niego z wyższością i już na końcu języka miałam konkretne przekleństwo, żeby
swoją opinię wsadził sobie, i to głęboko.
- Jutro i tak cię tu nie będzie - rzekł, przerywając moje rozmyślania. -
Zadbam o to - zapewnił i zwrócił się do całej grupy. - A teraz przed nami dwie godziny zajęć
fizycznych. W tygodniu będziemy się spotykać aż cztery razy. Liczę na waszą kondycję. Chcę zobaczyć,
jak sobie radzicie, więc na początek… pięć okrążeń wokół budynku.
- Uciekniesz szybciej, niż ci się wydaje - wyszeptał, mrużąc oczy, kiedy koło niego przebiegałam.
I tak zaczął się mój koszmar.
3.
Zoe Jones wychowała się w rodzinie, w której wysoko ceniono zasady moralne i szacunek dla drugiej
osoby. Bycie szczerym i uczciwym było w niej tak głęboko zakorzenione, że mówienie prawdy, nawet tej
nieprzyjemnej, nie sprawiało jej żadnego kłopotu. Nie robiła jednak specjalnie komuś przykrości i
potrafiła czasem ugryźć się w język. Oprócz posiadania ostrego języka, była strasznie uparta. Kiedy tylko
wyznaczyła sobie cel, nieprzerwanie dążyła do jego zrealizowania. Tyler zawsze powtarzał, że nikt nie
potrafił Zoe odwieść od zadania, które sobie postawiła. Nawet jeśli pozbawione było sensu i szkoda
było na to w ogóle czasu, ona i tak uparcie trwała przy swoim.
Jej wręcz ośli upór został najbardziej wystawiony na próbę w czasie studiów na pożarnictwie. I to
przez osobę, która, jak sądziła Zoe, myślała, że jest pępkiem świata… a była wykładowcą wychowania
fizycznego, które na tym kierunku odgrywało kluczową rolę.
Może byłam chuda, no i co z tego - pomyślała w gniewie.
- Nie mogłam zrezygnować, bo on tak sobie zażyczył. To było moje życie i to ja kierowałam swoją
przyszłością. Dla mnie nie był żadnym bohaterem, a tym bardziej wyrocznią. Po prostu zwykły cham i
prostak, a ja starałam się mu odpłacić pięknym za nadobne. Pragnęłam, aby poczuł to samo, co ja
poczułam, kiedy poniżał mnie przy całej grupie.
Może gdybym była mniej uparta, dałabym sobie wtedy spokój? Może inaczej potoczyłoby się moje
życie? Może…?
- pomyślała, wracając do rzeczywistości, i głośno westchnęła ze smutku.
Uspokojona, odetchnęła kilka razy, by przywrócić pulsowi normalny bieg. Mimo że było jej duszno i
gorąco, miała zmarznięte ręce i stopy.
Zawsze, gdy ten koszmar powracał, była psychicznie wypompowana.
Nie chciała, by wspomnienia powróciły. Nienawidziła ich tak bardzo jak Jego”. Mimo że minęło tyle
czasu, nadal odczuwała ten sam ból i te same uczu-
cia przepływały przez jej zranioną duszę, ponownie ją brutalnie dźgając. Niczego nie zapomniała,
jakby wszystko to wydarzyło się tydzień temu.
Kiedy dotarła do domu rodziców, uśmiechnęła się w duchu.
Podjechała pod niewielki piętrowy domek z zielonym gontem na dachu, czując, jak miłe wspomnienia
z dzieciństwa przebiegają przez jej myśli. Tu zawsze mogła liczyć na wsparcie i tu zawsze mogła być
naprawdę sobą.
Gdy tylko zatrzymała samochód, z domu wyszedł jej ojciec, który z szerokim uśmiechem na twarzy
pomachał jej na przywitanie. Dean Jones był niewysokim mężczyzną z wyraźnymi zmarszczkami na
twarzy i znacznie przerzedzoną czupryną. Siwe włosy okalały jego okrągłą twarz, w której ciemne oczy
tak jak u córki świeciły ciepłym blaskiem.
- W końcu się zjawiłaś! Szybko wysiadaj, matka już nie może się ciebie doczekać - powiedział Dean,
otwierając jej drzwi samochodu.
- Tato! Jak się cieszę, że cię widzę! Naprawdę tęskniłam za wami -
przywitała się, zarzucając mu ręce na szyję i mocno się do niego przytulając.
- My za tobą też. W końcu jesteś - rzekł rozradowany, oddając uścisk.
- Chodź do domu, a po twoje rzeczy wrócę później - zapewnił i razem skierowali się do wejścia. W
drzwiach niespodziewanie pojawiła się pani Jones i mocno uściskała córkę na przywitanie.
Lily Jones była drobnej budowy kobietą, co córka w pełni po niej odziedziczyła. Jej jasne włosy
sięgały brody i końcami lekko schodziły się do środka. Niewielka grzywka zasłaniała niewysokie czoło i
opadała na ciemniejsze, wąskie brwi. Duże oczy w kolorze niebieskim były kontrastem dla drobnego
noska i wąskich ust.
- Tak dawno cię nie było - rzekła, ledwo panując nad łzami. -
Córeczka. Moja kochana córeczka!
- Mamusiu… - odparła Zoe wzruszona.
- Nie stójcie tak w drzwiach, zimno leci - powiedział Dean, popychając je do środka domu i
zamykając drzwi wejściowe.
Już po chwili pogrążeni byli w rozmowie, wspominając minione wydarzenia i opowiadając sobie o
przeżyciach i emocjach. Kiedy zjedli gorący posiłek, wszyscy usiedli przy rozpalonym kominku, każde z
lampką czerwonego wina w dłoniach, i grzali się przy jego cieple.
Trzask palącego się drewna uwodził słuch, a wzrok z zafascynowaniem pożerał buchające
nieokiełznane płomienie.
Zoe głównie opowiadała o swojej pracy, osiągnięciach i swoich współpracownikach. Jej życie
prywatne nie istniało, dlatego trzymała się bezpiecznego i jedynego tematu, który mogła poruszyć.
Rodzice Zoe byli obecnie na emeryturze, ich życie więc biegło spokojnym i monotonnym rytmem.
Dean po wieloletniej służbie wojskowej stał się domatorem, a Lily zrezygnowała z pracy w szpitalu,
porzuciła fartuch pielęgniarki i dotrzymywała mężowi towarzystwa.
Oboje uwielbiali podróżować i zwiedzać, a poznawanie nowych zakątków rozległego kraju było ich
pasją. Opowiedzieli więc córce o ostatniej podróży, jaką odbyli w lipcu na wyspę Key West. Pochwalili
się licznymi zdjęciami i filmami video, które zrobili, zwiedzając odległe miejsca. Floryda ich
zachwyciła, dlatego w przyszłości planowali kolejne wycieczki w tamte ciepłe wyspiarskie rejony.
- Tak się cieszę, że tu jestem - wyznała Zoe w przypływie radości.
- Powinnaś przyjeżdżać częściej - odparła Lily.
- Moja praca jest bardzo wymagająca. Gdybym tylko mogła, byłabym tu codziennie-zapewniła,
odczytując jednak z oczu matki
niedowierzanie.
- Oj, córeczko… - westchnęła zmartwiona Lily. - Spotykasz się z kimś? Masz może kogoś? - spytała
po chwili, bacznie jej się przyglądając.
- Nie mam na to czasu, mamo. Moja praca…
- Jest bardzo absorbująca, wiem, ale to jest słaba wymówka i dobrze o tym wiesz - Lily weszła jej w
słowo. - Znowu to samo. Jeszcze się z tym nie uporałaś? Przecież tak naprawdę to nie chciałaś być tym
cholernym strażakiem. - Wzburzona wstała z fotela i chodziła po salonie. - A co z tym chłopakiem, z
którym się umawiałaś? Mówiłaś, że jest fajny i przystojny, no i miał własną firmę - dodała, zatrzymując
się w miejscu.
- To nie było to. Nie mogłam mu zaufać… Mamo, daj spokój - odparła Zoe z naciskiem, chcąc
zakończyć ten drażliwy dla niej temat.
- Nie, nie dam. Sprawa jest poważniejsza, niż myślałam. Masz już ponad trzydzieści lat, a nadal nie
potrafisz po tym wszystkim ułożyć sobie życia i zaufać drugiej osobie. Tak nie może być. Powinnaś iść z
tym do lekarza.
- Mamo, przestań. Pogodziłam się z tym… tylko nie tak łatwo jest znaleźć drugą połówkę. Naprawdę
się staram, ale…
- Przecież widzę to w twoich oczach, Zoe. Nadal nikomu nie wierzysz. Na wszystkich patrzysz
podejrzliwie. Tylko czekasz, aż ktoś cię skrzywdzi - stwierdziła zrozpaczona Lily. - Nas też rzadko
odwiedzasz… - dodała z żalem.
- Na dzisiaj wystarczy, Lily - wtrącił szybko Dean. -Zoe jest pewnie zmęczona podróżą. Idź,
córeczko, do swojego pokoju, a ja zaraz przyniosę ci twoje rzeczy z samochodu -zakończył z uśmiechem,
chcąc rozładować napięcie.
Zoe wykorzystała nadarzającą się okazję i bez zbędnych protestów posłuchała ojca.
- Nie męcz jej. Dopiero przyjechała, a ty już zaczynasz-rzekł z wyrzutem do żony, gdy tylko córka
znikła na schodach prowadzących na wyższe piętro domu.
- Nie męczę jej, tylko się o nią martwię. Ona nadal żyje wspomnieniami, a powinna już być dawno
mężatką z dwójką dzieci na rękach. Powinna być już szczęśliwa i radosna. Przecież sam to widzisz.
- Nie możemy nic na to poradzić… niestety. Wiesz, jaka jest uparta -
dodał, a Lily pokręciła tylko głową, głośno przy tym wzdychając.
Zoe skryła się w swoim dawnym pokoju, z ulgą uciekając od bystrego wzroku matki i jej pytań.
Usiadła na łóżku i kilka razy głęboko odetchnęła, po czym zamyśliła się. Popatrzyła na swój stary pokój i
poczuła w powietrzu inny, nieznany jej zapach. Pokój dzieciństwa już dawno nie pachniał nią, co
odczuwała bardzo wyraźnie. To już nie było jej miejsce, jej oaza. Minęło kilka lat i wszystko się
zmieniło.
Zoe wiedziała, że rodzice się o nią martwią, ale nie potrafiła przy nich udawać. Lily zawsze wracała
do tego tematu, a ona zawsze od niego uciekała.
- Nie ufam ludziom i nic nie może tego zmienić. - To wiedziała na pewno. Złe doświadczenia odbiły
piętno na jej duszy i wtopiły się w jej osobowość. Zoe otoczyła się szczelnym kokonem. Dla
bezpieczeństwa i wobec niezdolności obrony nikogo do siebie nie dopuszczała.
Zamknęła oczy i po chwili wspomnienia same do niej powróciły.
Kolejny raz cofnęła się do tamtych ciężkich dni, które teraz odpowiadały za jej dystans do świata i
ludzi.
Kolejne dni nauki przynosiły coraz to większe przykrości. Każdy trening było okropniejszy od
poprzedniego. Jak obiecał podczas naszego pierwszego spotkania, tak i zrobił.
Upokarzanie mojej osoby przed grupą było normą i cieszyło niezmiernie mojego oprawcę.
Starałam się nie być mu dłużna i pyskowałam ile się dało. Odgryzałam się za każdym razem, przez co
jeszcze bardziej był na mnie wściekły. Prowadziliśmy słowne gierki pod hasłem - kto komu bardziej
dogryzie. Gdy mi się to udało, tym więcej musiałam wykonać pompek i dodatkowych ćwiczeń. Każda
wygrana z nim runda cieszyła mnie mimo to niezmiernie.
Jego brutalne słowa raniły i paliły mnie za każdym razem, ale nie dałam tego po sobie poznać.
Byłam zimna i niewzruszona.
Tylko głęboko w środku ogromnie cierpiałam i powoli zamykałam się w sobie. Z czasem zaczęła
narastać we mnie złość i wściekłość. Powoli stawałam się podobna do niego i to najbardziej mnie
przerażało.
Zmieniałam się i przestawałam być sobą.
Pozostałe przedmioty, jak i sami wykładowcy, były jak opatrunek na krwawiącą ranę. Zdobywałam
najlepsze stopnie i osiągnięcia.
Poświęciłam się całkowicie nauce, która była moją ucieczką od bólu i upokorzenia. Nadal jednak
miałam najniższe stopnie z zajęć sprawnościowych, które to „on” osobiście nadzorował.
Starałam się to nadrobić i często zostawałam po zajęciach łub przychodziłam wieczorem do sali
ćwiczeń, aby wciąż powtarzać techniki, które pomogłyby mi zaliczyć przedmiot, chociażby z najniższą
oceną. Dziwne, ale nie szlo mi w tej dziedzinie, ewidentnie. Do dziś nie wiem, jak udało mi się przejść
egzaminy wstępne. Szybko się męczyłam i miałam słabą kondycję. Czasami potykałam się o własne
nogi i to właśnie wykorzystywał Walker. Wychwytywał moje porażki i wpisywał
- niezaliczony. Z każdym dniem było coraz gorzej.
Walker potrafił wykończyć fizycznie największego twardziela z grupy.
Wyciskał z nas siódme poty, a każdy musiał dawać z siebie absolutnie sto procent mocy. Po jego
zajęciach mieliśmy dość wszystkiego. To były tortury, które jemu sprawiały ogromną przyjemność.
Bolały nas stawy i mięśnie. Zawsze po jego zajęciach spalam jak zabita.
Na lekcjach powtarzał się zazwyczaj ten sam schemat, który Walker opanował do perfekcji, by
pozbyć się mnie z uczelni. Najpierw krytyka, szykanowanie, a później upodlenie. Wyczuwałam to
każdym swoim najmniejszym nerwem, który w nagłym napięciu ranił moje ciało.
- Jeszcze tutaj jesteś? Chyba za mało dostałaś w dupę, ale dzisiaj również nad tym popracujemy -
zapewniał z czystą satysfakcją i jadem w glosie.
- Już nie mogę się doczekać - odpowiadałam z pogardą, patrząc mu prosto w oczy.
- Tak? W takim razie trzydzieści pompek na dzień dobry… Cała grupa! Żeby nie było ci smutno -
dodał z szyderczym uśmiechem.
Złośliwy uśmieszek nie schodził mu z twarzy, gdy patrzył, jak ledwo podnosiłam się na obolałych
pięściach. Przeze mnie cierpiała cała grupa, ale nic na to nie mogłam poradzić. Na szczęście nie mieli
do mnie o to pretensji, raczej współczuli mi i cieszyli się, że to nie na nich skumulowała się cała jego
złość.
Jego wybuchowy charakter oraz wściekłość, która od niego biła, stresowały każdego, kto się z nim
zetknął. Każdego wykładowcę, strażaków czy asystentów, ale zawsze traktowany był ulgowo.
Schodzono mu z drogi i nie komentowano jego negatywnego i agresywnego zachowania.
Koleżanki z roku, mimo jego okropnego charakteru, wzdychały do niego, a nawet po kryjomu
podkochiwały się w nim, co było dla mnie całkowicie niezrozumiałe.
Komu może podobać się potwór?! - zastanawiałam się, nie mogąc tego pojąć.
Jak widać, jego nadmiar testosteronu działał zniewalająco na kobiety.
Nieraz z przyjaciółkami z grupy zastanawiałyśmy się, dlaczego był
taki okrutny, wiecznie wściekły i niedostępny, aż pewnego dnia poznałyśmy odpowiedź na nasze
dociekliwe pytania.
Trzy tygodnie przed rozpoczęciem roku szkolnego w nocnym pożarze budynku mieszkalnego
spłonęli jego rodzice. Ponoć któryś z lokatorów używał piecyka gazowego, który byl przyczyną
wybuchu ognia. Gdy czytałyśmy artykuł w miejscowej gazecie, zaskoczyła nas liczba ofiar.
Budynek miał trzy piętra, na każde z nich przypadały po dwa mieszkania, zginęło jedenaście osób,
w tym dwójka małych dzieci.
Straż pożarna nie mogła zdążyć ich uratować. Ulatniający się gaz udusił część lokatorów, zanim
wybuch pożar.
Walker przeżył prawdziwą tragedię, stracił rodziców. Sama nie wiem, jak bym to przeżyła, czy w
ogóle bym się z tym pogodziła, ale na pewno nie przenosiłabym całej złości na innych.
Zwłaszcza na osobę taką jak ja, słabszą i mniejszą.
Nie było w tym żadnej mojej winy!
Nadal go nie znosiłam i nie odpuściłam mu swojego sarkazmu i lodowatego wzroku, którym go
obrzucałam za każdym razem, gdy na mnie spojrzał. Nic nie usprawiedliwiało jego okrutnego
zachowania względem mnie.
4.
Rano Zoe obudziła się w zdecydowanie lepszym humorze. Za oknem świeciło słońce, promieniami
ogrzewając zmrożone drzewa i gałęzie, które otulone białym puchem przypominały śniegowe bałwany.
Mimo mrozu i ostrego powietrza, poranek wydawał się jej radosny.
Szybko wstała z łóżka i narzuciła na siebie ciepły dres. Po wizycie w łazience zeszła na dół i
skierowała się prosto do kuchni. Zaparzyła świeżą kawę i z uśmiechem głośno odetchnęła.
- Już wstałaś? Ranny z ciebie ptaszek - powiedział Dean, wchodząc do kuchni. Po chwili mocno
uścisnął córkę w odruchu radości.
- Przyzwyczajenie - odparła. - A gdzie mama? Jeszcze śpi?
- Pojechała do sklepu po ciepłe bułeczki. Takie jak najbardziej lubisz.
- Ale mnie rozpieszczacie. Będę chciała tu zostać na zawsze.
- Mama się ucieszy - odparł roześmiany Dean.
Kiedy Lily wróciła z zakupów, zjedli wspólnie śniadanie.
- Powiedz nam teraz, dlaczego tak naprawdę przyjechałaś? - spytała Lily lekkim tonem. Nie do końca
przekonywała ją tęsknota Zoe za domem.
- Na święta, niestety, nie mogłam się wyrwać z pracy. Okres świąteczny to gorący czas w reklamie.
Dlatego postanowiłam wpaść teraz. W pracy zrobiło się spokojniej, więc mogłam bez problemu
wykorzystać zaległy urlop - odpowiedziała Zoe z uśmiechem, nie do końca wyznając prawdę.
- Na ile możesz zostać?
- Udało mi się załatwić dwa tygodnie.
- Hura! - wykrzyknął Dean, uradowany nowiną.
- W końcu odpoczniesz - odparła Lily i uśmiechnęła się pod nosem.
- Mam taką nadzieję. Odezwała się do mnie Grace Wilson - rzekła Zoe, zmieniając temat. - Będę
chciała się z nią spotkać. Tak dawno jej nie widziałam.
- Grace? Czy to z nią studiowałaś na pożarnictwie? -spytała Lily, mocno zaciekawiona.
- Tak, z nią. Nie widziałyśmy się od czasu zakończenia studiów.
Kilka dni temu odezwała się do mnie. Sama się zdziwiłam jej niespodziewanym telefonem.
- A czego chciała?
- Zadzwoniła do mnie i… chyba była pijana. Mówiła jakoś nieskładnie. Ledwo mogłam ją zrozumieć.
Byłam wtedy w pracy i panował straszny zgiełk. Mówiła jakieś dziwne rzeczy. Sama nie wiem, o co jej
chodziło. Dlatego chciałabym się z nią spotkać.
- Grace Wilson? Tak, teraz sobie przypomniałem. - Dean niespodziewanie włączył się do rozmowy. -
To była fajna dziewczyna, pamiętam ją. Bardzo ładna. Spokojna, cicha… że też musiała przeżyć taką
tragedię - rzekł, kiwając głową z niedowierzania.
- Jaką tragedię? Ja o niczym nie wiem? - Zaskoczona Zoe patrzyła na przemian na rodziców, nie
mogąc nic wyczytać z ich niepewnych twarzy.
- Zaraz po tym jak wyjechałaś do Bostonu… Kiedy Grace ukończyła studia, jej matka zginęła w
wypadku samochodowym - powiedział
wreszcie Dean ze smutkiem.
- Och, nie! Ja nic o tym nie wiedziałam! Dlaczego mi nie powiedzieliście? - zapytała, nie rozumiejąc.
- Byłaś wtedy załamana, dopiero co wyjechałaś, uciekłaś stąd, żeby zapomnieć. - Lily
usprawiedliwiała swoją decyzję, z troską patrząc na córkę. - Nie chcieliśmy cię dodatkowo martwić.
- Rozumiem. Wtedy było mi bardzo ciężko… ale co się stało później?
Przecież Grace miała wyjechać do Minnesoty, tam miała dalszą rodzinę i tam chciała podjąć pracę? -
dopytywała Zoe z coraz większymi wyrzutami sumienia.
- Gdyby Grace wyjechała, jej ojciec zostałby sam. Załamał się po śmierci żony i zaczął pić.
Dziewczyna nie mogła zostawić go samego, musiała się nim zaopiekować - wyjaśniła Lily z żalem w
głosie. - Było im naprawdę ciężko. Po jakimś czasie przez alkohol stracił pracę i zaczął nałogowo
przesiadywać w knajpach. Często robił burdy w barach, Grace prawie codziennie odbierała go z aresztu.
Nie dostała pracy w straży, więc imała się dorywczych prac. Ledwo wiązali koniec z końcem. Nie
dawała rady ich utrzymać, a on często podbierał jej ciężko zarobione pieniądze i wszystko przepijał.
Pewnego dnia znalazła ojca martwego w łazience. Od tamtej pory nie była już tą samą osobą. Zmieniła
się.
- Ja… nie wiedziałam. To straszne. Muszę się z nią spotkać, i to jak najszybciej - postanowiła Zoe,
bardziej się upewniając w swojej decyzji.
- Tylko uważaj. Ona nie jest już tą samą osobą, co wtedy. Wplątała się w nieciekawe towarzystwo.
Stoczyła się na dno -ostrzegała Lily, przytaczając miejscowe plotki. - A taka fajna dziewczyna z niej była
-
dodała na koniec ze smutkiem.
- Tym bardziej muszę się z nią spotkać. Poza tym, poprosiła mnie o pomoc.
- Może jutro wieczorem ją odwiedzisz? - zaproponowała Lily. - Na dzisiaj i na jutro mam plany
związane z moją córeczką - powiedziała z uśmiechem na ustach, kładąc jej rękę na dłoni. - Na pewno się
ucieszysz.
- Dobrze… To co zaplanowałaś?
5.
Dwa dni pozwoliły Zoe zapomnieć o pracy i jakichkolwiek zmartwieniach. Razem z mamą pojechały
na podbój sklepów i każdego supermarketu z odzieżą i innymi artykułami. Obkupiła się na każdą porę
roku, zrobiła duży zapas bielizny i kosmetyków.
Lily planowała wymienić meble w salonie, tak więc dyskonty meblowe również musiały zostać
przeszukane, by odnaleźć idealny zestaw do pokoju i zadowolić wybredną panią domu. Umeblowały cały
salon, łącznie z zasłonami w oknach i obrazkami na ścianach.
Przyjemnie zmęczona Zoe planowała wieczorny wyjazd do przyjaciółki. Wiedziała jednak, że
wspomnienia nie dadzą jej spokoju, bo już teraz powoli wdzierały się do jej świadomości z całą mocą.
Znane miejsca, które tego dnia odwiedziła, przywróciły pamięci minione obrazy. Poczuła jakby
cofnęła się w czasie. Jakby znowu studiowała, miała dziewiętnaście lat i… na koniec pustkę w środku.
Szybko zjadła wspólny obiad z rodzicami i pod byle pretekstem uciekła do swojego pokoju.
Zamknęła drzwi, wiedząc, że nie powstrzyma wspomnień. Nie mogła z nimi walczyć, już nawet nie
chciała. Nie miała na to sił i wytrwałości jak kiedyś. Teraz czekała ze spokojem na ich przyjście.
Kończyłam swój kolejny prywatny trening na sali gimnastycznej, po zajęciach teoretycznych.
Nikogo już nie było, więc mogłam spokojnie się skoncentrować.
Wykonywałam ćwiczenia, które musiałam zaliczyć, aby przejść na kolejny rok studiów. Każdy ruch
musiał być precyzyjny i płynny. Tor przeszkód, który przygotował Walker i jego asystenci, był bardzo
trudny i fizycznie wyczerpujący. Oprócz biegu, trzeba było wykonać serię ćwiczeń i zaprezentować
techniki samoobrony w walce z przeciwnikiem. Potrzeba było siły, kondycji i szybkości.
Coraz lepiej radziłam sobie ze swoim ciałem i rzadziej potykałam się o własne kończyny. Dziwne,
ale moje prywatne sesje zawsze mnie zaskakiwały i motywowały. Zawsze mi wychodziło i zawsze
dawałam radę wykonać każde ćwiczenie. Widocznie tylko w towarzystwie Walkera stawałam się
beznadziejną łamagą.
Wiedziałam jednak, że nie będzie lekko, bo nie tylko moja sprawność będzie sprawdzona, ale i
psychika, bardzo wątła po atakach tyrana.
Po swoich treningach bardziej wierzyłam w siebie i przeczuwałam, że zaliczę tor przeszkód, jednak
z jednym zadaniem od początku miałam duży kłopot. Samoobrona spędzała mi sen z powiek i to o jej
zaliczenie się obawiałam. Jak taka osoba jak ja mogła kogokolwiek obezwładnić?!
Poświęciłam na trening dwie godziny i po nim miałam już wszystkiego dosyć. Całkowicie opadłam
z sił, wszędzie odczuwałam ból. W szatni skorzystałam z chłodnego prysznica, po którym poczułam się
znacznie lepiej. Założyłam bieliznę i naciągnęłam niebieskie jeansy. W ręku trzymałam bluzkę, kiedy
moje rozmyślania przerwał jego głos.
- Co ty tu, do diabła, robisz? - warknął niebezpiecznym szeptem.
Stanął niedaleko mnie, na szczęście nie dość blisko, by wyczytać z moich oczu przerażenie.
Zaskoczył mnie. Jak zwykle emanował
wściekłością, a ja stanęłam mu na drodze. Chwilę trwało, zanim złapałam oddech i
odpowiedziałam mu lodowatym tonem.
- Ćwiczyłam po zajęciach i właśnie skończyłam brać prysznic. A co, nie wolno mi? - spytałam
hardo, podnosząc wyżej brodę.
Walker podszedł do mnie bliżej i pochylił się, tak by spojrzeć mi głęboko w oczy. Staliśmy tak
kilkanaście sekund. Nie wiedziałam, co wtedy myślał, patrzyłam tylko w jego intensywnie szare oczy i
nie mogłam odwrócić wzroku. Słyszałam głośne bicie swojego serca.
Każde kolejne, powolne uderze-
nie. Odczuwałam spowolniony oddech i niesamowitą ciszę w uszach.
Przebiegł wzrokiem po mojej twarzy i zatrzymał się na ustach.
Zrobiło mi się gorąco, wiedziałam, że zauważył lekki rumieniec, który wypłynął na moje policzki, a
którego w żaden sposób nie potrafiłam zatrzymać. Nic nie mogłam na to poradzić. Wszystko się
zatraciło w strachu, bólu i rozpaczy.
- I tak cię złamię - wyszeptał, lekko zachrypniętym głosem, nie zmniejszając intensywności swojego
spojrzenia.
Odwrócił się do mnie tyłem i ruszył w kierunku wyjścia, mocno zaciskając dłonie w pięści. Szybko
założyłam bluzkę, którą ściskałam w zimnych dłoniach. Zaczęłam znowu oddychać, nie zdając sobie
sprawy, że wstrzymywałam oddech.
Usłyszałam, że zatrzymał się, a kiedy spojrzałam w jego stronę, znowu był przy mnie. Nawet nie
zdążyłam zareagować, a byłam już w górze przyciskana do ściany, czując jego oddech na mojej twarzy.
Chwycił mnie w pasie i mocno podtrzymywał.
- Robisz to specjalnie, prawda? Specjalnie mnie prowokujesz, tą swoją wyniosłością, lodowatym
tonem i wzrokiem zimnym jak lód! -
wrzasnął, tracąc panowanie. - l ten twój niewyparzony język na zajęciach. Robisz to specjalnie,
żeby jeszcze bardziej mnie wkurzyć -
rzucił wściekle, mocniej przyciskając mnie do zimnej ściany.
Od tamtej chwili go znienawidziłam. Niszczył moje życie i deptał moje marzenia. Gdy się do niego
odezwałam, oddałam mu wszystkie złe emocje, jakie do niego czułam i ukrywałam głęboko w mojej
duszy.
- Sam to zacząłeś! Myślałeś, że będę twoim workiem treningowym…
podręcznym popychadłem! Niedoczekanie! Gardzę tobą, słyszysz?
Jesteś dla mnie nikim i nic dla mnie nie znaczysz! Jeżeli myślisz, że mnie złamiesz, to jesteś w
ogromnym błędzie! Takie zero jak ty, takie nic w żaden sposób mnie nie zniszczy! - krzyknęłam z całą
mocą, tylko silą woli powstrzymując łzy.
- To się jeszcze okaże - zapewnił po chwili, po czym uwolnił mnie z uścisku i wyszedł z szatni, nie
odwracając się za siebie.
Widziałam, jaki był wzburzony po tym, co usłyszał. Cień zaskoczenia przemknął przez jego twarz, a
w jego oczach dostrzegłam iskierkę niepewności, która szybko zgasła, jeszcze zanim się do końca
rozpaliła.
Od tamtej pory trochę mi odpuścił i dla odmiany zaczął mnie ignorować, co przyjęłam z dużą ulgą i
satysfakcją. W jego oczach jednak nadal widziałam nieprzychylność i złość. Spokój nie trwał długo i
szybko przestałam cieszyć się błogostanem ducha.
6.
Wieczór był mroźny i wietrzny. Zoe ubrała się ciepło, dodatkowo naciągając na głowę wełnianą
czapkę. Włosy przewiązała gumką, a na twarz nałożyła lekki makijaż. Specjalnie nie przygotowywała się
do spotkania z dawną przyjaciółką, choć tak naprawdę bardzo się nim denerwowała.
Z Grace Wilson wiele ją kiedyś łączyło. Miały podobne zainteresowania i lubiły razem spędzać czas,
mimo że na studiach pożarniczych niewiele go zostawało. Wspólnie się uczyły i wymieniały się notatkami
z zajęć. Grace w tamtym czasie bardzo wspierała Zoe i wiele razy pomagała jej podnieść się psychicznie
po słowach i okrutnych zachowaniach Walkera. Mogły na sobie nawzajem polegać i na siebie liczyć.
Związały się emocjonalnie, dzieliły się swoimi obawami i marzeniami na przyszłość. Lecz po ostatnich
egzaminach kończących studia wszystko się zmieniło. Zoe się zmieniła.
Ostatecznie zamknęła się w sobie, nie mogąc pogodzić się z porażką i przegraną walką, wewnętrznym
upokorzeniem i wstydem z poniesionej klęski. Wtedy od wszystkich się odwróciła i po prostu uciekła.
Nie chciała nikogo widzieć ani z nikim rozmawiać. Musiała się od tego odciąć i nabrać dystansu, co jak
do tej pory jej się nie udało.
Grace mieszkała w mieście, blisko centrum, w wynajmowanym mieszkaniu. Rodzice podali Zoe
ostatni adres przyjaciółki, który był im znany. Ruch na drodze był niewielki, więc szybko dotarła do celu.
Nie była to zamożna dzielnica miasta, wręcz jej całkowite przeciwieństwo.
Gdyby mogła, Zoe zawróciłaby i pojechała z powrotem do przytulnego i ciepłego domu rodziców,
jednak szybko zwalczyła tę pokusę.
Niektóre latarnie nie paliły się, a w zaułkach czaili się bezdomni. Zoe niepewnie i z trwogą
rozejrzała się po okolicy, nabierając coraz większych obaw. Na szczęście łatwo znalazła wolne miejsce
parkingowe położone na wprost budynku, w którym mieszkała przyjaciółka. Zaparkowała auto i zgasiła
silnik. Kilka razy głośno odetchnęła dla dodania sobie odwagi i w końcu wysiadła z samochodu.
Idąc w stronę wejścia do budynku, Zoe ponownie wróciła myślami do przyjaciółki. Grace zaskoczyła
ją niespodziewanym telefonem po tak długim czasie. Nie utrzymywały kontaktu przez minione lata, więc
tym bardziej jej głos w słuchawce był dla Zoe dużą niespodzianką. Grace mówiła, że potrzebuje
przysługi i że ona jedna może jej pomóc. Zoe bardzo zdziwiła się jej szczerymi wyznaniami. Nie
wiedziała, co o tym wszystkim sądzić, tym bardziej że wyczuła w jej głosie wahanie i nawet sądziła, że
dawna przyjaciółka była pijana.
O co jej chodziło z tym zabezpieczeniem? - pomyślała, przypominając sobie dziwną rozmowę z
Grace. - Na wypadek gdyby…? Gdyby co? - pytała samą siebie, nie do końca biorąc tamte słowa na
poważnie.
Gwałtowny wybuch ognia brutalnie przerwał jej rozmyślania, popychając ją do tyłu, aż wpadła na
zaparkowany obok samochód. W
budynku, do którego właśnie zmierzała, w jednym z mieszkań wybuchł
pożar, rozbijając wszystkie szyby w sąsiednich oknach. Ogień szybko się rozprzestrzeniał, zwłaszcza
w mieszkaniu, w którym się pojawił.
Zoe tylko na chwilę straciła równowagę. Szybko się pozbierała i pobiegła do środka, chcąc pomóc
ludziom próbującym wydostać się z płonącego budynku.
W środku panował ogromny chaos i panika. Ludzie wybiegali z mieszkań, trzymając w rękach to ze
swojego dobytku, co udało im się w tej chwili zabrać. Wszyscy krzyczeli i biegli do wyjścia.
Zoe, niewiele myśląc, wbiegła na schody, aby dostać się do mieszkania przyjaciółki. Niestety, nigdzie
w tłumie jej nie wypatrzyła.
Kilka osób wywróciło się na stopniach, wstrzymując innych. Histeria wisiała na włosku. Na
korytarzach zaczął się robić zamęt, a dym i zapach spalenizny coraz bardziej zduszały czyste powietrze i z
sekundy na sekundę ograniczały widoczność.
Grace mieszkała na trzecim, najwyższym piętrze budynku. Zoe została do pokonania jeszcze jedna
kondygnacja schodów, a już miała problemy z oddychaniem. Zdjęła czapkę z głowy i przyłożyła ją sobie
do ust. Z oczu zaczęły płynąć jej łzy, ale nadal szła przed siebie, ani myśląc zawrócić. W budynku
pozostało już niewiele osób i krzyki powoli zaczęły milknąć.
Zoe coraz ciężej oddychała, czując żar na ciele. Odbyła cztery lata studiów na pożarnictwie, więc
znała proces postępowania. Mimo że minęło kilka lat, coś w zakamarkach jej pamięci jeszcze pozostało.
Liczyła, że ktoś już wezwał straż pożarną, bo ona nie miała na to czasu.
Chciała szybko zareagować i pomóc komu tylko mogła. Kiedy w dymie zobaczyła mężczyznę,
chwyciła go za łokieć, aby go zatrzymać.
- Czy ktoś jeszcze został w budynku?! - krzyknęła mu do ucha.
- Nie wiem! Ja już nikogo nie widziałem - rzucił. W rękach trzymał
ogromne pudło z kartonu.
- Mieszkali tu jacyś starsi ludzie?! - dopytywała, mimo że nieznajomy coraz bardziej się
niecierpliwił.
- Chyba nie, ale mieszka tu bardzo gruba kobieta, co rzadko wychodziła z domu. Może ona jeszcze
została! To mieszkanie na końcu korytarza! Ja uciekam, nie mam zamiaru spłonąć tu żywcem -
odparł i zniknął w dymie, krztusząc się i głośno kaszląc.
Zoe szybko odnalazła mieszkanie przyjaciółki. Stało całe w płomieniach. Ogień rozprzestrzeniał się
po suficie, atakując cały dach i przyległe ściany. Wyglądało to tak, jakby to od mieszkania Grace
rozpoczął się pożar.
Zoe miała nadzieję, że Grace nie było dzisiaj w mieszkaniu i że jest bezpieczna. Z takimi myślami
przeszła po omacku do końca korytarza i chwyciła za drzwi ostatniego mieszkania na piętrze. W środku
usłyszała niewyraźne nawoływania i skierowała się w tamtą stronę.
Otworzyła drzwi łazienki, bo stamtąd dochodziły głosy i zobaczyła przerażoną otyłą kobietę, która
polewała wodą siebie i swojego psa.
- Co pani robi!? Musimy uciekać! - wykrzyknęła Zoe, odsuwając od twarzy czapkę.
- Ja nie dam rady! A mój Hector jest za stary, żeby biegać! Musimy tu zostać i czekać na pomoc -
powiedziała otyła kobieta i nadal polewała psa zimną wodą.
- Będzie za późno! Ja wezmę Hectora! No dalej, nie mamy czasu! -
wykrzyknęła Zoe, biorąc psa na ręce.
- Ja nie dam rady! Poczekam tutaj! Tu będę bezpieczna -zapewniła kobieta z ciężkim oddechem.
Po jej słowach zatrzęsło całym budynkiem. Zoe zaczęła głośno kaszleć. Próbowała zakryć czapką usta
i nos, ale trzymanie psa na rękach bardzo jej to utrudniało.
- Nie możemy zwlekać! Zaraz wszystko spłonie! -wykrzyknęła i pociągnęła kobietę za rękę.
Kobieta była bardzo otyła, przez co miała problemy z poruszaniem się. Powoli robiła krok za
krokiem, a dymu wciąż przybywało. Zoe zaczęła się denerwować. Nie mogła zostawiać tej biednej
kobiety samej. Musiała jej pomóc, ale nie wiedziała jak.
- Proszę się pośpieszyć! Zaraz wszystko spłonie! -wykrzyknęła, wybiegając na korytarz.
Zatrzymała się gwałtownie, bo przed nią utworzyła się już ściana ognia. Wyjście z budynku miały
zablokowane. Zoe cofnęła się i ze łzami w oczach zaczęła głośno kaszleć. Kiedy wpadła na kobietę,
szybko się do niej odwróciła i kazała jej wracać do mieszkania.
Postawiła psa na nogi, po czym zamknęła drzwi i podbiegła do okna.
Szybko rozsunęła zasłony i otworzyła okno na całą szerokość.
- Pomocy! Ratunku! Jesteśmy uwięzione w budynku! -wykrzyknęła na całe gardło, które paliło ją od
dymu.
Osoby, które uciekły z płonącego budynku, od razu ją usłyszały i dały znać strażakom, którzy właśnie
podjechali i rozpoczynali akcję gaszenia pożaru.
Starsza kobieta również zaczęła głośno kaszleć, a po chwili zaczęła się dusić. Zoe resztką sił
panowała nad swoim strachem. Wiedziała, że nie może poddać się temu uczuciu. Pragnęła wyjść z tego
budynku żywa. Podbiegła do kobiety i pomogła jej podejść bliżej okna. Podała jej kawałek materiału i
kazała zasłonić usta i nos. Kobieta nie mogła ustać na nogach i powoli traciła świadomość.
Zoe poczuła duszność i przerażenie, zaczęło brakować jej powietrza.
Mimo że starała się wychylić mocno przez okno, traciła oddech z każdą sekundą. Pies przy jej nogach
zaczął głośno skamleć, gdy ogień zajął jedną ze ścian mieszkania, w którym przebywały. Starsza kobieta
po chwili upadła z hukiem na dywan, tracąc przytomność.
Zoe przez łzy zobaczyła, że strażacy są już blisko, więc resztkami sił
walczyła o utrzymanie przytomności. Po chwili jednak zabrakło jej powietrza i odpłynęła, także
osuwając się na podłogę.
7.
Zoe ocknęła się i zaczęła głośno charczeć. Płuca paliły ją przy oddychaniu, a gardło piekło, jakby w
środku płonął ogień. Na twarzy miała maskę z tlenem i czuła, że ktoś niesie ją na rękach. Nie mogła
otworzyć powiek, oczy piekły ją niemiłosiernie. Coraz szybciej wracała jednak do rzeczywistości, zdała
sobie sprawę, że wokoło słyszy liczne głosy i nawoływania.
- Co z nią? - spytał nieznany głosy, po czym dodał: -Połóż ją na łóżku, zaraz zabierzemy ją do
szpitala.
- Myślę, że nie ma poważnych obrażeń. Tylko nawdychała się dymu.
Ma problemy z oddychaniem - odpowiedział drugi mężczyzna, kładąc Zoe na noszach i po chwili
zdejmując kask.
- Czy jeszcze kogoś znaleźliście?
- Oprócz niej, psa i bardzo otyłej kobiety, nikogo więcej nie było.
- Dobra robota.
- Dobrze, że dziewczyna zachowała przytomność umysłu i krzyczała o pomoc. Inaczej nigdy byśmy
ich nie znaleźli w tym piekle.
Kiedy dziewczyna znów zaczęła głośno kaszleć, sanitariusz zabrał ją do karetki, po czym dał znać
kierowcy, by ruszał.
Zoe, mimo że miała zamknięte oczy, była przytomna i słyszała całą rozmowę obu mężczyzn. Doznała
kolejnego szoku tego wieczora.
Poznała ten głos. Znała go bardzo dobrze. Wiedziała, kto to był, i tak jak w przeszłości, przez jej
ciało przebiegł lodowaty dreszcz.
Droga do szpitala zajęła kilka minut, a w tym czasie Zoe ponownie znalazła się w świecie swoich
okrutnych wspomnień. Usłyszany przed chwilą głos przywrócił w myślach minione zdarzenia.
Po ostatnim spotkaniu w szatni dal mi kilka dni spokoju. Nie trwało jednak zbyt długo, nim Walker
wrócił do dalszego gnębienia mnie.
Na szczęście ludzie z mojej grupy byli pomocni i pomagali mi czasami zapomnieć o moim
prześladowcy. Przyjaźniłam się z Grace, która mnie w tamtym czasie najbardziej wspierała, i to z nią
spędzałam większość wolnego czasu. Razem wymykałyśmy się na miasto i odwiedzałyśmy pobliskie
supermarkety.
Wszystko powoli zaczynało się jakoś układać, bo nawet znalazłam „korepetytora” na zajęcia
fizyczne. Martin, kolega z grupy, byl wysokim i szczupłym chłopakiem. Miał ciemne, krótko obcięte
włosy, które lekko zawijały mu się na końcach. Wesoły optymista z zaraźliwym uśmiechem na twarzy,
który był dla mnie odskocznią i kolejną motywacją, by walczyć o swoje marzenia. Dobrze sobie radził
na zajęciach z wychowania fizycznego, więc poprosiłam go o pomoc. Nie odmówił, więc zostałam jego
dłużniczką do końca życia.
Najczęściej ćwiczyliśmy zasady samoobrony, robił za mój prywatny worek treningowy. Choć tak
naprawdę, z moją „miażdżącą” siłą, trudno mi było kogokolwiek zranić. Martin robił wszystko, żeby
mi pomóc, a i ja starałam się wykrzesać z siebie więcej energii.
Unieruchomienie przeciwnika i położenie go na łopatki dla niego było pestką, a dla mnie
graniczyło z cudem. Niewykonalne, ale musiałam to zrobić, by zaliczyć pierwszy rok studiów.
Dzięki niezmiernej pomocy Martina oraz jego niewyczerpanemu optymizmowi powoli zaczynałam
wierzyć, że uda mi się zdać egzamin praktyczny. Jakoś opanowałam podstawy 1 to już było moim
ogromnym sukcesem. Coraz lepiej panowałam nad balansem ciała i wykorzystywałam siłę rozpędu.
Moje postępy były coraz bardziej widoczne.
Może dlatego Martinowi oberwało się wtedy za mnie? Jak co dnia staliśmy w szeregu, czekając na
zajęcia. Martin stal obok mnie i próbował mnie rozweselić. Walker wszedł
do sali dokładnie w momencie, kiedy wybuchnęłam śmiechem.
Zauważył mój dobry humor i zorientował się, co było tego przyczyną.
Trudno było wywnioskować, co sobie pomyślał, ale przez całą godzinę zajęć dał chłopakowi nieźle
popalić, zgniatając go na miazgę.
Doszłam wtedy do wniosku, że nawet kolegów z grupy chciał do mnie zrazić. Pragnął, bym została
sama jak palec, bez żadnego wsparcia, co skłoniłoby mnie do rezygnacji z jego zajęć i odejścia ze
szkoły. Na zawsze zniknęłabym z jego oczu.
Zastanawiałam się, co takiego zrobiłam w poprzednim życiu, bo w tym nie miałam szansy nawet
palcem kiwnąć.
Martin na szczęście nie zerwał ze mną kontaktu, tylko jeszcze bardziej mi współczuł i tym bardziej
pomagał w zajęciach.
Kiedy jedne z zajęć dobiegły końca, Walker rzucił mi kolejną złośliwą uwagę.
- Widzę, że zaczynasz walczyć. Kto by pomyślał, że takie chuchną może coś z siebie wykrzesać -
powiedział, intensywnie się we mnie wpatrując.
Spojrzałam na niego z pogardą i ostentacyjnie odwróciłam się do niego plecami.
- Pieprzony mięśniak się odezwał - wyszeptałam pod nosem w złości.
- Co powiedziałaś? - spytał Walker. Podszedł bliżej mnie, cały napięty i czujny.
- Nic. A coś usłyszałeś?- zapytałam, udając niewiniątko.
- Tak. Przecież miałem usłyszeć, prawda? No to teraz kółeczko wokół
budynku. To taki bonus na koniec zajęć.
- Kółeczko - prychnęłam, patrząc wymownie na zegarek. - Jestem po zajęciach, więc idę się
przebrać - odparłam z wyższością i wyszłam z sali, całkowicie go ignorując.
Czułam jego palący wzrok na moich plecach, kiedy się od niego ponownie odwróciłam.
Wiedziałam, że był zły, w końcu robiłam to specjalnie, chciałam go drażnić i podsycać jego wściekłość.
Jednak tak naprawdę udawałam, ba… grałam,
tak jakby jego uwagi nie robiły na mnie żadnego wrażenia. W środku jednak krzyczałam, błagając
o sprawiedliwość i litość. Kilka minut rozmowy z nim kosztowało mnie całą nieprzespaną noc i kolejny
stres przed jego zajęciami. Mój ból nigdy nie słabł, bo wiedziałam, jak Walker mnie nienawidzi i jak
mną pogardza. Powoli przestawałam sobie radzić i popadałam w rozpacz.
8.
W szpitalu zajęli się Zoe bardzo troskliwie. Zrobili jej rutynowe badania i podali lek na złagodzenie
palącego gardła. Z oddychaniem nie miała już problemów i powoli dochodziła do siebie. Ucieszyła się,
że nie musiała zostawać na noc w szpitalu. Nie chciała martwić rodziców, którzy zdążyli już kilka razy do
niej dzwonić. Nie odbierała.
Postanowiła opowiedzieć im wszystko na spokojnie w domu.
Właśnie szykowała się do wyjścia, zabierając swoje rzeczy z łóżka, gdy poczuła czyjąś obecność w
pokoju. Gwałtownie się odwróciła i zamarła. Było tak, jakby cofnęła się w czasie. Przez chwilę znowu
stała się dziewczyną ze swoich wspomnień, gnębioną przez wykładowcę.
Niemoc i boleść wlały się do jej serca, w całości je wypełniając. Na szczęście szybko odzyskała
równowagę i wyrwała się smutnemu wspomnieniu. Minęło kilka lat, a ona nie była już tą samą osobą.
Zmieniła się, dorosła.
Popatrzyli sobie w oczy. Przez kilkadziesiąt sekund nie oderwali od siebie wzroku. Nastała długa
cisza, żadne z nich się nie poruszyło, nie drgnęło. W powietrzu dało się wyczuć dziwne napięcie.
Gdy Patrick Walker ją zobaczył, doznał ogromnego zaskoczenia.
Nigdy nie spodziewał się, że jeszcze kiedykolwiek ją spotka na swojej drodze. A teraz stała przed
nim chłodna i niedostępna, niczym bogini lodu. Jej zimne oczy wyrażały to, co zapewne czuła, nienawiść
i pogardę dla całej jego osoby. Niewiele zmieniła się o tamtej pory, nadal była brunetką, jedynie jej
włosy były dłuższe, sięgające za ramiona. Tak samo miały odcień ciemnej czekolady, podobnej do
odcienia jej pięknych, dużych oczu. Drobna, filigranowa stała pośrodku pokoju i teraz, tak samo jak
wtedy uważał ją za delikatną i kruchą jak piórko płynące na wietrze.
- Nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek cię zobaczę - stwierdził ze spokojem w głosie, mimo że
emocje w nim szalały.
Jak zwykle musiała podnieść głowę, by patrzeć mu w oczy. Był
wysoki, a ona znowu poczuła się przy nim mała i niezdarna. Nadal był
przystojny i tajemniczy, jedynie bardziej zmężniał i wydoroślał.
- Życie potrafi zaskakiwać - rzekła prawie szeptem.
- Nie wiedziałem, że to ty. Nawet nie przypuszczałem, że…
- Ja tym bardziej - rzekła, wchodząc mu w słowo. Odwróciła się do niego plecami, by sięgnąć po
swoją kurtkę, po czym skierowała się do wyjścia, ale on nadal stał w przejściu.
- Czy wszystko w porządku? - spytał, nadal zaskoczony spotkaniem.
- Tak. Mogę już iść? - Zoe trzymała się sztywno, nie wiedząc, jak się zachować w tej dziwnej
sytuacji.
- Hmm… Najpierw musimy porozmawiać - rzucił Patrick łagodnym tonem.
- Nie chcę z tobą rozmawiać - odrzekła Zoe podenerwowanym głosem. - Nie mamy o czym
rozmawiać. Teraz jak najszybciej chciałabym wrócić do domu.
- Chcę porozmawiać o pożarze. Prowadzę dochodzenie i mam kilka pytań - odparł, niezrażony jej
chłodnym nastawieniem.
- Dobrze, więc słuchani. Tylko szybko, bo jestem bardzo zmęczona.
Widziała, że po jej słowach przygryzł zęby, ale nie zobaczyła cienia wściekłości w jego oczach, tak
jak bywało dawniej.
- Może usiądziemy? - zaproponował pokojowo.
- Nie. Nie usiądziemy! - warknęła, nie kryjąc już irytacji. Zoe nie potrafiła tłumić złości, jaką w niej
budził. Nie chciała rozmawiać z nim jakby nic, nigdy się nie wydarzyło. Ona wciąż pamiętała i nadal żyła
przeszłością. Pielęgnowała w sobie nienawiść do niego, więc teraz, gdy się spotkali, tym bardziej nie
zamierzała mu odpuszczać. -
Porozmawiam z kimś innym, ale na pewno nie z tobą - dodała ze złością.
- Ale to moja sprawa i ja ją prowadzę - odparł spokojnie.
- Nic mnie to nie obchodzi - rzuciła, próbując go wyminąć.
- Daj spokój. Minęło tyle czasu…
- Ale ja nadal pamiętam! - wykrzyknęła, nie panując nad nienawiścią, która po latach tłumienia
wybuchła ze zdwojoną siłą. Dopiero po chwili, gdy uspokoiła drżące nerwy, dodała spokojniejszym
tonem. -
Nie mam ochoty cię oglądać, a tym bardziej z tobą rozmawiać. Daj mi spokój.
- Rozumiem, ale to nie jest takie łatwe - powiedział, wpatrując się w nią intensywnie.
- Po prostu zejdź mi z drogi.
- Nie mogę.
- Zejdź.
- Uratowałem ci życie - oznajmił w końcu, a kiedy nic nie odpowiedziała, mówił dalej. - To ja
wyniosłem cię z płonącego budynku.
Zoe zamrugała kilka razy. Musiała głęboko odetchnąć, by się choć trochę uspokoić i zatrzymać łzy
cisnące się jej do oczu.
- Co za złośliwość losu, prawda - odparła z rezygnacją. - Pieprzona złośliwość losu.
Patrick nic na to nie odpowiedział, nawet nie próbował jej dotknąć.
Stał tylko i patrzył w jej duże, smutne oczy. Wyczytał z nich. skrajne emocje, od czystej złości po
rezygnację i niemoc.
- W porządku - odezwała się po chwili, wykrzesawszy resztkę energii.
- Powiem ci, co tam robiłam i co wiem. Później się więcej nie spotkamy, nie zobaczymy… i nie
będzie żadnych dodatkowych pytań.
Czy tak?
- Jak chcesz. - Patrick wyjął notes i długopis z bocznej kieszeni kurtki, ledwo ukrywając własne
emocje. - To co tam robiłaś? - spytał i spojrzał
na nią pytająco.
- Jechałam spotkać się z Grace Wilson. Rodzice podali mi jej ostatni adres. Zanim weszłam do
budynku, wybuchł
pożar. Kiedy byłam w środku, jej mieszkanie już płonęło. Nie wiem, czy… - powiedziała i popatrzyła
na niego z wahaniem.
- Czy ona była… w środku? - zapytała szeptem, bojąc się odpowiedzi.
- Tak… Grace była w mieszkaniu. Strasznie mi przykro - odpowiedział z rezygnacją.
O mało nie zemdlała, zatoczyła się, ale Patrick zdążył ją chwycić, po czym posadził na najbliższym
łóżku.
Zoe po raz kolejny w tym dniu przeżyła ogromny szok.
9.
Patrick czekał na korytarzu, aż Zoe dojdzie do siebie. Bardzo przeżyła zarówno tragiczną śmierć
dawnej przyjaciółki, jak i kolejne wydarzenia tego wieczoru. On sam nadal był zaskoczony ich
niespodziewanym spotkaniem po latach i ze względu na dawne czasy bardzo ucieszył się, że to właśnie
on ją uratował.
Od jakiegoś czasu Patrick nie jeździł na akcje gaszenia pożarów, bo miał więcej pracy za biurkiem,
jednak dzisiaj wieczorem wyjątkowo jeden z kolegów nie mógł zjawić się na zmianie. Po otrzymaniu
zgłoszenia o pożarze Patrick bez wahania zajął jego miejsce. Teraz dziękował opatrzności za taką
sposobność i uratowanie swojej dawnej podopiecznej. Upatrywał w tym spotkaniu dobrej wróżby i
szansy na naprawienie dawnych krzywd.
Jej tak nagłe pojawienie w jego mrocznym życiu przywróciło mu dawne wspomnienia. Pamiętał
wszystko, każdy dzień tego trudnego okresu, jaki wtedy przeżywał. Do dziś odczuwał wyrzuty sumienia.
Pamiętał ten dzień, dzień żałoby i początek okresu z nią związanego.
Pamiętał rodziców roześmianych i szczęśliwych, którzy niedawno wrócili z wycieczki na
Dominikanę. Biła od nich radość, nawet jego zarazili dobrym humorem. Pamiętał ich radosne twarze i
śmiejące się oczy.
Gdy im wtedy oznajmił, że zdał egzamin i został prawdziwym strażakiem, cieszyli się razem z nim,
gratulowali mu i mocno wierzyli w jego sukces. Dostał również etat na uczelni, jako wykładowca
wychowania fizycznego, z czego także byli bardzo dumni. Jak się okazało, odniósł sukces w dziedzinie,
którą pokochał jeszcze jako młokos.
Rodzice zawsze go wspierali i pokładali w nim duże nadzieje, mimo że jako nastolatek sprawiał im
sporo proble-
mów. Częste bójki ich jedynego syna w szkole, a nawet poza nią, były zmorą jego rodziców, ale
nawet wtedy nadal w niego wierzyli, bezwarunkowo go kochali i zawsze troszczyli się o niego.
To właśnie częste bijatyki i nieodpowiednie towarzystwo wpłynęły na drogę życiową, którą wybrał i
którą nadal podążał.
Lubił ryzyko i w tamtym czasie ciągle je podejmował. Próbował wielu niebezpiecznych i
nierozważnych rzeczy, tylko dlatego że szybko się nudził i potrzebował nowych, nieznanych jeszcze
wrażeń. Jego rodzice byli dość zamożni, więc nie miał problemu ze zdobywaniem pieniędzy, a jako
jedynakowi tym bardziej mu pobłażali i pozwalali na wszystko.
Z czasem jednak przestali sobie radzić z jego nieokrzesaniem i młodzieńczą buntowniczością, choć
starali się jak mogli dotrzeć do niego, bez kar i zakazów. Kiedy do domu zaczęła odwozić go policja,
zabrakło im siły do walki z energią młodego nastolatka, który czul się dorosły i niezależny.
Patrick dopuszczał się wielu wybryków, głupio ryzykując własnym życiem. Rozbijanie się
samochodem z kolegami czy wyścigi samochodowe o północy przez główną ulicę miasta - takie były
atrakcje, jakim najczęściej oddawał się w wolnym czasie. Nieraz dochodziło do stłuczek, które
kończyły się przynajmniej zarysowaniami, ale rodzice szybko reagowali i pokrywali koszty naprawy.
Szukając adrenaliny, wdawał się w bijatyki z błahych powodów i gotów był na wariackie wygłupy z
kolegami. To było jego życie i nie zamierzał w ogóle go zmieniać. Miał również ogromne powodzenie u
płci przeciwnej, bo dzięki jego reputacji każda dziewczyna chciała się z nim umówić. Dostawał zawsze
to, czego chciał, i myślał, że życie kręci się tylko wokół niego. Był panem swojego losu, a
rzeczywistość dostosowywała się od jego potrzeb.
Pewnego dnia jednak to się skończyło i Patrick dostał solidną nauczkę. Przyszedł czas, że w jeden
dzień z nieokrzesanego chłopaka zmienił się w mężczyznę.
Miał wtedy szesnaście lat i to była kolejna wieczorna wyprawa do przydrożnego baru, gdzie
płynęły duże ilości alkoholu, było towarzystwo koleżanek, zabawa i śmiech. Kiedy z kumplami
porządnie się wstawili, zaczęły się zabawy dużych niegrzecznych chłopców, jak i tradycyjne
podkradanie dziewczyn chłopakom z innych stolików w barze. Jemu wpadła w oko drobna brunetka.
Zawsze miał słabość do brunetek. Dziewczyna nie była zachwycona podpitym amantem i starała się go
pozbyć. W jej obronie stanął jej kolega ze stolika i to wystarczyło, żeby sprowokować bójkę. Patrick
pobił chłopka kilkoma ciosami, ale w jego obronie stanęli jego towarzysze. Później do bójki dołączyli
kumple Patricka, zawsze murem stający za swoim przywódcą.
Zanim przyjechała policja, lokal był zdewastowany. Porozbijane szkło leżało na podłodze,
pomiędzy połamanymi krzesłami i stolikami.
Szybkie dochodzenie ujawniło winę Walkera i jego kompanów.
Zostali zatrzymani i zabrani do aresztu. Kiedy jego rodzice dostali telefon z posterunku, chcieli jak
najszybciej zabrać syna do domu.
Patrick jednak musiał odsiedzieć swoją karę i dopiero nazajutrz mógł
opuścić areszt.
Jeden z funkcjonariuszy policji znal dobrze Patricka Walkera i jego poprzednie liczne wybryki.
Wiedząc, że jego rodzice mają z nim nie lada kłopoty, postanowił im pomóc i dać chłopakowi
odpowiednią karę za wszczęcie bójki, zdewastowanie i zniszczenie lokalu, oraz nauczkę za wiele
innych rzeczy, których dopuścił się w przeszłości.
Walker musiał odbyć staż w szkole strażackiej. Staż miał trwać przez całe letnie wakacje, które
zaczynały się za dwa tygodnie, inaczej jego przypadek zostałby skierowany do sądu, gdzie byłby
osądzony również za swoje poprzednie wybryki i łamanie prawa. Rodzice przystali na ten warunek,
więc gdy tylko rok szkolny się zakończył, Patrick musiał
zgłosić się do komendanta straż pożarnej w Warwick w stanie Rhode Island.
Od tamtej pory jego życie całkowicie się zmieniło. Na początku walczył, pyskował i nie chciał się
podporządkować
regułom i zasadom panującym w jednostce ani wykonywać powierzonych mu zadań, ale po
kilkunastu dniach, kiedy po raz pierwszy pojechał na akcję ratowniczą gaszenia pożaru, zaszła w nim
przemiana. Zobaczył na własne oczy, jak ogień niszczył wszystko, co napotkał na swojej drodze,
zamieniając w drobny, ulotny pyl.
Przekonał się, jak ciężką walkę podejmują strażacy, narażając swoje życie i zdrowie, by ratować
innych. Widział wyciąganych z pożaru ludzi, ich ciemne od dymu twarze, dostrzegł też bijący od nich
strach i przerażenie. Odczuł to ze zdwojoną siłą i przeżywał wszystko razem z nimi.
Po wielu godzinach gaszenia pożaru, towarzyszącego temu zmęczenia i ciężkich zmagań, gdy akcja
ratownicza dobiegła końca, poczuł zaś radość i satysfakcję z dobrze wykonanej pracy. Doznał
wdzięczności ludzi uratowanych z pożaru i zobaczył, jak cieszą się z ocalenia życia, a jednocześnie
odczuwał ich smutek spowodowany utratą domu i całego dobytku.
Patrick pokochał to całym sobą i wyznaczył sobie nowy cel w życiu, do którego dążył, z najlepszymi
wynikami i rezultatem.
Od tamtej pory jego życie diametralnie się zmieniło. W jednostce straży spędził całe wakacje, ale
już nie z przymusu, zajęcie to zaczęło sprawiać mu przyjemność. Wykonywał wszystkie powierzone mu
czynności i zostawał dużej, niż powinien. Często jeździł na akcje, gdzie obserwował, uczył się i
pomagał ile mógł i na ile mu pozwolono. Kiedy wakacje dobiegły końca, a tym samym i wyznaczona mu
kara, on nadal po lekcjach czy w dni wolne od szkoły przyjeżdżał do jednostki, by pomagać. Zerwał
kontakt z dawnymi kolegami i poświęcił swój czas na to, co go bezgranicznie wciągnęło, co kochał do
dziś.
Osiągnął bardzo dużo, parł do przodu jak dobrze naoliwiona maszyna, bo już wiedział, co chce
robić w życiu. Poświęcił się bez reszty obowiązkom, podporządkowując swoje całe życie nauce i
ciężkiej pracy.
Kiedy nadeszły tamte pamiętne wakacje, on jak zwykle więcej przesiadywał w pracy niż w domu.
Otrzymanie posady w szkole i szybki awans postanowił uczcić z kolegami w najbliższej knajpce. To był
pierwszy swobodny wieczór od kilku lat, cieszył się nim, dlatego pozwolił sobie na kilka głębszych
dla uczczenia swoich dokonań.
Po dziś dzień tego żałował
Kiedy zabawa trwała w najlepsze, zadzwonił jego telefon komórkowy.
Na początku nie odbierał, miał przecież dzisiaj wolne i w dodatku świętował swój ogromny sukces.
Kiedy sygnał telefonu nie dawał za wygraną, Patrick popatrzył na wyświetlacz. To był numer jego
przełożonego z jednostki. Odebrał, myśląc, że szef chce mu pogratulować pierwszej grupy
absolwentów. Niestety, to, co usłyszał, zmroziło mu krew w żyłach.
Tłum ludzi, hałasy w lokalu przestały się dla niego liczyć, nic nie słyszał i na nic nie reagował.
Powoli do jego świadomości przedzierały się słowa, których nie chciał przyjąć do wiadomości. Nie
chciał tego słyszeć. Chciał wierzyć, że to jakiś głupi żart. To nie mogła być przecież prawda!
Resztką sił starał się zapanować nad swoją rozpaczą. Nie wiedząc dokładnie, co robi, pojechał pod
budynek, w którym mieszkali jego rodzice. Jednorodzinny dom po jego wyprowadzce stał się dla nich
za duży, dlatego przenieśli się do mniejszego mieszkania w centrum, które w zupełności im wystarczyło
i spełniało ich niewielkie wymagania.
Kiedy Patrick zastał tam tylko zgliszcza i popiół, pojechał do jednostki. Jego umysł pracował na
najwyższych obrotach, ale nie odczuwał nic. Nie reagował. Bez emocji wysłuchał wyników podjętej
akcji ratowniczej, czując, jakby ważna cząstka jego samego również spłonęła w tym pożarze.
Jego ukochani rodzice zginęli we śnie. Udusili się gazem, który ulatniał się z piecyka gazowego
sąsiada mieszkającego na parterze.
Później wybuch pożar.
Rodzice mieszkali w trzypiętrowym bloku, starego, ale solidnego budownictwa. Większość sąsiadów
przekraczała wiek
emerytalny. Na samym dole, tuż pod mieszkaniem jego rodziców mieszkał bardzo stary człowiek,
wychudzony do samych kości. Rzadko ktoś go odwiedzał, jedynie sąsiedzi przychodzili z pomocą. Tego
dnia staruszek dogrzewał swoje stare kości mimo ciepła panującego na dworze. Zapomniał na noc
wyłączyć piecyka. Niesprawna aparatura spowodowała ulatnianie się gazu. Niektórzy zginęli od
uduszenia, a inni przez pożar. Wszyscy przebywający w bloku nie przeżyli tej nocy, w tym rodzice
Patricka Walkera.
10.
Zoe jak najszybciej chciała wrócić do domu. Chciała pobyć sama w miejscu, które było jej oazą i
które dobrze znała. Musiała się dobrze skupić i przypomnieć sobie całą rozmowę telefoniczną z Grace.
Musiała pomyśleć nad wieloma rzeczami, a tutaj w ogóle nie mogła zebrać rozbieganych myśli.
Gdy wyszła na korytarz, zobaczyła Walkera, który mocno zatopiony w myślach w ogóle na nic nie
reagował. Dopiero po chwili na nią spojrzał i jakby wrócił do rzeczywistości.
Kiedy ich oczy się spotkały, obudziła się w niej cała jej wrogość i nienawiść do jego osoby. Prawda,
to on uratował ją z pożaru, ale nic to dla niej nie znaczyło. Była zła na złośliwe zrządzenie losu i na to, że
tak okropnie z niej zadrwił. Wiedziała, że powinna być mu wdzięczna, lecz nie odczuwała tego. Nie
potrafiła. Jej serce i duszę przepełniała złość i dawna uraza. Nadal był jej wrogiem i tak nadal miała
zamiar go traktować.
- Czujesz się już lepiej? - spytał z troską w głosie, podchodząc do niej bliżej.
- Tak. Już mi lepiej. Czy… to było morderstwo? - zapytała z wahaniem.
- Tego jeszcze do końca nie wiemy. Wszystko okaże się w najbliższych dniach. Ale… podpalenie
było celowe.
- Rozumiem - powiedziała, ledwo panując nad paniką.
- Czy teraz możemy porozmawiać? Chciałbym…
- Już wszystko ci powiedziałam - rzekła, znów wchodząc mu w słowo. - Jechałam odwiedzić
przyjaciółkę z dawnych lat i okazało się, że budynek, w którym mieszkała, płonął. To tyle, co mam ci do
powiedzenia. A teraz chciałabym pojechać do domu i zmyć z siebie dym z pożaru.
- Mam dodatkowe pytania - powiedział, ledwo panując nad złością. -
To jest poważna sprawa, a twoje humory naprawdę nie ułatwiają mi zadania.
- Oj, jak mi przykro. To może przyślesz kogoś innego, skoro sam nie radzisz sobie ze złością. Z tego,
co pamiętam, już w przeszłości miałeś z tym ogromny problem.
- Posłuchaj… - zaczął, odetchnąwszy głęboko dla uspokojenia.
- Nie, to ty posłuchaj - przerwała mu w gniewie. - Nie będę z tobą rozmawiać. Powód jest ci dobrze
znany. Delikatnie mówiąc… nie lubimy się i na pewno się nie polubimy. To, że się spotkaliśmy… to, że
minęło tyle lat, niczego nie zmienia, więc odpuść sobie i daj mi po prostu spokój. - Zoe odwróciła się do
niego, chcąc jak najszybciej odejść.
Patrick chwycił ją za łokieć i odwrócił w swoją stronę. Potem powiedział twardym głosem:
- Posłuchaj, panieneczko… Byłem dla ciebie miły, ale widzę, że tego nie doceniasz, więc jeżeli nie
chcesz ze mną normalnie porozmawiać, w takim razie załatwimy to służbowo. Pojedziesz ze mną na
posterunek i grzecznie złożysz zeznania, czy ci się to podoba, czy nie. A to, że to ja osobiście cię
uratowałem, również mnie nie uszczęśliwia.
Zadowolona?
- Puść mnie i więcej mnie nie dotykaj. Zrozumiałeś? Twoja przemowa jak zwykle nie zrobiła na mnie
wrażenia, ale nigdy nie byłeś w tym dobry. Minęły już czasy, w których mi rozkazywałeś, teraz jest
inaczej, a więc jadę do domu, a ty rób, co chcesz. Żegnam - oznajmiła dobitnie i odeszła w stronę wind.
Patrick zgniótł w ustach przekleństwo i ruszył za dziewczyną.
- Rozmowa ze mną i tak cię nie ominie, więc dlaczego uciekasz? -
powiedział, chcąc ją sprowokować.
- Ja nie uciekam - warknęła, spojrzawszy na niego zmrużonymi oczami.
- Czyżby? Myślę, że nadal się mnie boisz i próbujesz złośliwością pokryć swój strach i jak
najszybciej uciec.
- Nie boję się ciebie i nigdy się nie bałam - odparowała.
- Ja też znałem Grace Wilson i tym bardziej pragnę dowiedzieć się wszystkiego, co tego wieczora się
wydarzyło - zapewnił z mocą.
Zoe nic nie odpowiedziała, tylko szybko wsiadła do widny, której drzwi właśnie się rozsunęły.
- Chcę, żebyś mi w tym pomogła. - Patrick nie poddawał się i wszedł
za nią do kabiny.
- Nie pomogę ci - odparła twardo, nie patrząc na niego, a w myślach odliczając kolejne mijane piętra.
- Do diabła, dlaczego? - zapytał, zły na jej upór.
- Czego nie rozumiesz w słowie „nie”?
- Zamierzasz to tak zostawić? - dopytywał, nie wiedząc, co tak naprawdę chodziło dziewczynie po
głowie.
- Nie, na pewno tego tak nie zostawię i to ci mogę obiecać.
- To w takim razie co planujesz zrobić? - zapytał, zaskoczony.
- Nie powiem ci - odparła po chwili.
Patrick zacisnął ze złości pięści i kilka razy głęboko odetchnął, po czym włączył przycisk „stop” i
zatrzymał windę.
- Co ty, do diabła, robisz?! - wykrzyknęła, Zoe i wtedy dopiero spojrzała na niego. - Uruchom tę
cholerną windę -rozkazała.
- Nie mam zamiaru - Patrick, blokując jej dostęp do tablicy z przyciskami, spojrzał jej w oczy. - Nie
ruszymy się stąd, dopóki mi nie powiesz, co zamierzasz.
- Ty chyba oszalałeś! Masz mnie wypuścić, i to natychmiast -
zażądała, miażdżąc go spojrzeniem.
- Zapomnij.
- Do diabła! To była moja przyjaciółka, dla ciebie to tylko kolejna sprawa i kolejny krok do awansu.
Nie mam zamiaru ci w tym pomagać!
- wykrzyknęła. Stała teraz naprzeciwko niego i patrzyła mu prosto w oczy.
- To nieprawda. Nie traktuję ofiar pożarów jak szczebelków w drabinie kariery. Zaczynasz mnie
naprawdę wkurzać!
- Czyli nic się nie zmieniło.
- Tak, zawsze byłaś wredna i złośliwa!
- O, pan wykładowca o troskliwym sercu się odezwał!
- Zawsze musiałaś mieć ostatnie zdanie, co?
- Ty za to zawsze musiałeś znaleźć sobie kogoś, żeby podnieść swoje nędzne ego!
- Pyskata smarkula!
- Nadęty dupek!
- A więc to była twoja przyjaciółka, tak? - powiedział, podchodząc do niej bliżej. - To powiedz mi,
kiedy ostatni raz ją widziałaś? Kiedy ją pocieszałaś po stracie matki, a później ojca? Kiedy ją wspierałaś
w ciężkich chwilach? No, kiedy? -naciskał, wyczytując z jej oczu wahanie.
Zoe cofała się przed nim, aż w końcu ściana windy zablokowała jej ruchy. Patrick stanął blisko niej i
nadal nie ustępował.
- No, dalej. Nie odpowiesz? - Wpatrywał się w nią ze złością.
- Nie twój interes - odparła niepewnie.
- Prawda jest taka, że nawet nie wiedziałaś, że jej matka zginęła, a ojciec zapił się na śmierć.
Uciekłaś stąd i zapomniałaś o niej, tak jak o wszystkich, których znałaś. Więc powiedz mi, jaka z ciebie
przyjaciółka?
- Zostaw mnie, słyszysz? To wszystko twoja wina! To wszystko przez ciebie! - wykrzyczała głośno, a
z jej oczu popłynęły łzy. Wiedziała, że miał rację, i to ją najbardziej zabolało, bo spotęgowało wyrzuty
sumienia. - Wypuść mnie stąd! - Zoe krzyczała, już całkiem nie panując nad łzami, które jak ulewny
deszcz zalały jej policzki.
Patrick, zaskoczony jej reakcją, nic nie odpowiedział. Nie wiedział, co ma teraz zrobić. Zoe
podbiegła do tablicy i szybko wcisnęła numer kolejnego piętra, a gdy tylko drzwi się rozsunęły, wybiegła
z windy i zniknęła mu z oczu.
Nie gonił jej, wiedząc, że kolejny raz zawalił sprawę. Sam do siebie poczuł niechęć i złość. Jej
zaskakujące zachowanie dało mu jednak mocno do myślenia, jemu także wyrzuty sumienia ponownie dały
o sobie znać palącym rozczarowaniem.
11.
Patrick opuścił szpital w złym humorze. Wsiadł do samochodu, choć tak naprawdę nie wiedział,
gdzie dalej jechać. Miał mętlik w głowie, a wszystko przez to, że ich drogi z Zoe tak niespodziewanie się
spotkały.
Wiedział, że Zoe Jones czuła do niego czystą nienawiść, w końcu już wcześniej dała temu wyraz.
Teraz upewnił się tylko, że mimo minionych lat nic się nie zmieniło. Nie był jednak bez winy, w końcu on
sam dał jej mnóstwo powodów, aby właśnie to do niego czuła.
Zapracował na to przez cztery długie lata, w czasie których był jej wykładowcą wychowania
fizycznego.
Przez kilka dni był w transie załatwiania wszystkich formalności związanych z pogrzebem. Nie
odczuwał nic, tylko wszechogarniającą pustkę. Nie mógł wybaczyć sobie, że właśnie w tę noc, gdy on
bawił się w najlepsze, jego ukochani rodzice umierali. Do tej pory czul żal i złość na samego siebie.
Wiedział, że jego koledzy dali z siebie wszystko, ale i tak sprawa była z góry przegrana. Pomoc
wezwano zbyt późno, żeby kogokolwiek dało się uratować. Mimo to, on nadal żałował, że tamtego
wieczoru nie odwiedził rodziców.
Z czasem robił sobie wyrzuty, że rzadko ich widywał, że mało poświęcał im czasu. W pewien sposób
obwiniał siebie za ich śmierć.
Mieli tylko jego, jedynego syna, którym zawsze się opiekowali, w którego zawsze wierzyli. Teraz
nadszedł czas, żeby to on się nimi zaopiekował, ale nie dano mu takiej możliwości. Ogień zabrał mu
wszystko, co miał najcenniejszego. Nigdy więcej nie powie im, jak bardzo ich kocha, jak wiele dla
niego znaczą i jak bardzo ich potrzebuje. Został sam ze swoimi wyrzutami sumienia i ze swoją
rozpaczą.
Jego ojciec nie miał rodzeństwa, a dziadkowie dawno odeszli. Mama miała starszą siostrę, która
jako nastolatka wyjechała do Australii i tak kontakt się urwał. Patrick nie miał
więc nikogo. Tamtego pamiętnego wieczora jego cala rodzina przestała istnieć.
Pochował rodziców na najbliższym cmentarzu. Pragnął być blisko nich, by często ich odwiedzać.
Mówił do nich i liczył, że go usłyszą.
Miał nadzieję, że patrzą na niego z góry i wiedzą, jak wiele dla niego znaczyli.
W tamtym czasie nie byl sobą. Znów się zmienił. Z uśmiechniętego, kipiącego energią człowieka
stal się zamkniętym w sobie samotnikiem.
Straci! humor, spoważniał, już nic nie było takie jak przedtem. Czuł w środku rozsadzającą rozpacz,
odczuwał niesprawiedliwość, że to właśnie jego rodziców musiała spotkać tak okrutna śmierć. Szalały
w nim skrajne emocje, od wybuchowej nienawiści po mrożący spokój.
Jego charakter stal się chwiejny, od opryskliwości z zimnym wyrachowaniem po brutalne chłodne
traktowanie kogokolwiek, kto mu akurat stanął na drodze. Był zły na to, co go spotkało, i obwieszczał
to całemu światu.
W pracy zyskał szacunek, jak również podziw dla jego umiejętności.
Każdy wiedział, z czym się zmaga, więc nikt nie stawał mu na drodze.
Koledzy zdawali sobie sprawę, co przeżywał i jaką walkę toczył.
Wtedy również rozpoczynał swój pierwszy rok nauczania. Został
wykładowcą wychowania fizycznego nowego rocznika. Dostał cztery grupy z pierwszego roku i
dwóch asystentów do pomocy. Każda grupa liczyła piętnaście osób, chętnych do nauki zawodu.
Niełatwo było się dostać na uczelnię, więc tylko najlepsi mieli możliwość studiowania na tym
zaszczytnym kierunku.
Każdy wykładowca pamięta swój pierwszy rok ze studentami. Dla Patricka w tamtym czasie praca
stała się całym światem, jedyną ucieczką od ogromnego smutku po stracie rodziców.
Jako nowicjusz, starał się, żeby wszystko było jak należy i zawsze zgodnie z planem nauczania.
Żadnych ulg dla siebie, asystentów, a zwłaszcza dla studentów. Z takim nastawieniem rozpoczął
pierwszy rok wykładów.
Kiedy wraz z asystentami zjawił się przed grupką pierwszych uczniów, miał lekką tremę, ale
wiedział, po co tu jest i jakie jest jego zadanie. Wyszkolić odpowiednich ludzi, by w przyszłości
ratowali ludzkie życie. Musieli być najlepsi, twardzi, silni, odporni na stres, a przede wszystkim nie
poddawać się strachowi ani panice, czyli odpowiednio reagować w kryzysowych sytuacjach,
zachowując zimną krew. Musieli posiadać silę walki z żywiołem, jakim był ogień, umieć pokonywać
różne trudności: od znalezienia wyjścia z zadymionego budynku po obronę przed atakiem drugiej
osoby, którą mógł być podpalacz. Chciał, by byli najlepsi, i to on miał za zadanie stworzyć z nich
odpowiedni, niezawodny i wyszkolony personel do ratowania życia.
Kiedy w grupie młodzieży wypatrzył drobną brunetkę 0 dużych, czekoladowych oczach, poczuł
złość.
Jak taka drobna dziewczyna miałaby uratować ludzkie życie? Ledwo mogłaby uratować swoje -
pomyślał, widząc po raz pierwszy Zoe Jones.
Wtedy postanowił „uratować” jej życie i nie dopuścić do tego, by pozostała w tej szkole, a co
dopiero ją ukończyła. Przywitał ją z niechęcią i tak zaczęła się ich prywatna wojna. On robił wszystko,
żeby zrezygnowała, a ona uparcie trwała przy swoim, zjawiając się na kolejnych zajęciach. Był
zaskoczony jej ostrym językiem, stanowczością i uporem w dążeniu do celu. Wytrwale, mimo trudności
z jego strony, walczyła z nim za każdym razem. Nieraz starał się ją upokorzyć przy grupie. Wiedział, że
Dorota Milli PŁOMIEŃ WSPOMNIEŃ 1. Mimo że za oknami panowała zima, Zoe Jones postanowiła wyruszyć w drogę. Nadszedł styczeń, a przeszywające mrozy dawały się mocno we znaki mieszkańcom Nowej Anglii, jak określano wschodnie wybrzeże Ameryki Północnej. Śnieg zalegał tonami na poboczach drogi, odgarniany hałdami przez liczne pługi śnieżne. Tylko dzięki temu autostrady i miejskie uliczki były przejezdne i w miarę bezpieczne, bo szczodrze posypane solą. Jadąc samochodem, Zoe zaczęła rozmyślać. Dlaczego teraz? Dlaczego po tak długim czasie wracała do rodzinnego domu, do wspomnień, z którymi nigdy nie udało jej się pogodzić? Przecież nigdy nie zapomniała i nie wybaczyła losowi, że tak okrutnie ją potraktował. Minęło sporo czasu, odkąd ostatni raz odwiedziła rodziców. Cztery lata temu spędziła z nim święta wielkanocne. To były tylko dwa krótkie dni, które im wtedy poświęciła. Mogła zostać dłużej, ale zawsze będąc tam, wracała myślami do przykrych wspomnień, więc uciekała, a jako wymówkę podawała pracę, której tak naprawdę poświęciła się bez reszty. Pracowała w dużym, ruchliwym Bostonie, gdzie życie tętniło całą dobę, a ludzie funkcjonowali razem z jego dźwięcznym rytmem. Była głównym informatykiem i grafikiem firmy reklamowej „Touch”, którą od bardzo wielu lat traktowała jak drugi dom. Powolutku wspinała się na szczyt i ostatecznie zajmowała najwyższe stanowisko w dziale informatycznym w firmie. Miała pod sobą kilku podopiecznych, z którymi pracowała na co dzień. Nie traktowała ich jednak typowo jak swoich podwładnych. Wszyscy bardzo się ze sobą zżyli i stanowili dobrany, a nawet zgrany zespół. W pracy była wymagająca i nieustępliwa. Podejmowała szybkie decyzje, kierując się chłodną logiką i zimną analizą problemu. Chciała, aby każdy traktował ją poważnie i z szacunkiem. Nigdy nie pozwoliła sobie na odrobinę luzu czy niesubordynacji w pracy, w życiu prywatnym również stosowała się do tych zasad… choć Zoe właściwie nie miała życia prywatnego, praca stała się jej całym i jedynym światem. Kiedyś pragnęłam zupełnie czegoś innego - pomyślała, odpływając w dawno minioną przeszłość i głośno przy tym wzdychając. Mijane krajobrazy przywracały wspomnienia, które na nowo odżyły w jej głowie. Zoe marzyła o zostaniu strażakiem. To było jej największym pragnieniem i jedynym celem, jaki sobie postawiła. Marzenia i życie w jej przypadku okazały się jednak dwoma osobnymi biegunami, które nigdy się ze sobą nie spotkały. Kiedy nie ukończyła szkoły strażackiej, o której marzyła od dziecka, jej świat momentalnie się zawalił. Liczne plany, marzenia i cele rozsypały się jak domek z kart, pozostawiając jedynie pustkę i rozgoryczenie. Zmarnowała cztery długie lata swojego życia. Cztery lata ciężkiej walki, które w rezultacie poszły na marne, jak podarta kartka rzucona w kąt. Pozostał tylko niesmak i urażone ambicje. Do teraz czuła ból i palące rozczarowanie. Kierowana strachem i niemocą wybrała więc najprostsze rozwiązanie na swoją przyszłość. Rozpoczęła studia informatyczne. W końcu zawsze lubiła pracę z komputerem i jego licznymi programami. Poznawanie jego tajemnic i rozwiązywanie jego potęgi traktowała jak dobrą zabawę, więc gdy jej
marzenia spełzły na niczym, bez zastanowienia zapisała się na ten kierunek. Studia wiązały się z wyjazdem i opuszczeniem rodzinnych stron, na czym najbardziej jej zależało. Była dobrą uczennicą, zawsze chętną do nauki. Odebranie dyplomu jako jedna z najlepszych studentek nie sprawiło jej więc żadnego problemu. W porównaniu do szkoły pożarniczej i jej warunków nauczania była to dla niej wręcz dziecinna igraszka. Zaliczała wszystkie przedmioty we wcześniejszym terminie. Nauka stała się jej odskocznią od rzeczywistości, od której chciała się odgrodzić. Po pierwszym roku studiów podjęła praktykę w firmie reklamowej, a po roku stażu została zauważona i dostała cały etat. Zaczęła zarabiać, więc bez problemu mogła wynająć własne niewielkie mieszkanko. Życie ze studentami w akademiku było dla niej męczące. Lubiła ciszę i spokój, co nie było możliwe z tysiącem osób w jednym budynku i trzema osobami, które mieszkały razem z nią w pokoju. Dzięki tej pracy mogła się w końcu wyprowadzić i żyć według swoich własnych zasad. Potrzebowała wtedy spokoju i wyciszenia. Po traumatycznych przeżyciach, jakich doświadczyła w szkole strażackiej przez swojego wykładowcę, zamknęła się w sobie, odgradzając się szczelnym murem od otoczenia. Unikała kontaktów towarzyskich i jakichkolwiek imprez. Uciekała w świat wirtualny, gdzie dobrze i pewnie się czuła i gdzie nic nie mogło jej zaskoczyć, a tym bardziej skrzywdzić. To był jej świat i w nim czuła się najbezpieczniej. I tak minęło jej pięć lat studiów. Po nich dostała wiele propozycji pracy, lecz została w firmie, od której rozpoczęła swoją karierę. Otrzymała większą pensję, awansowała, aż w końcu została managerem działu informatycznego. Odniosła sukces i robiła to, co naprawdę kochała. Może gdyby dało się cofnąć czas, nigdy nie poszłabym do szkoły strażackiej, tylko od razu na studia informatyczne - myślała nieraz, popadając w melancholię. - Nie przeżyłabym takiego upodlenia, jakiego tam doświadczyłam. Może nie zmieniłabym się i nie zamknęłabym dla otoczenia. Czasu jednak nie dało się cofnąć, on zawsze biegł swoim nieprzerwanym, monotonnym rytmem. Z rodzicami utrzymywała kontakt telefoniczny, ale i tak rzadko do nich dzwoniła. Jedynie ze starszym bratem często rozmawiała. Tyler był starszy od niej o cztery lata i to właśnie przez niego postanowiła zostać strażakiem. W dzieciństwie to on pierwszy chciał zostać pożarnikiem i często bawili się w gaszenie pożarów. Jej brat był dla niej idolem. Był starszy, silniejszy i oczywiście wiedział wszystko. Pokazał i wmówił jej, że gasze- nie pożarów i ratowanie ludzi to wspaniała przygoda. Uważał, że wtedy zostaje się prawdziwym bohaterem. - Wszyscy cię lubią i zazdroszczą ci, że jesteś odważny i walczysz z ogniem! - wykrzykiwał nieraz. Te słowa zafascynowały małą Zoe i wpłynęły na jej dziecinną wyobraźnię. Od tamtej pory mała dziewczynka postanowiła zostać prawdziwym bohaterem. Z czasem stało się to jej pasją. Przeczytała mnóstwo książek o pożarnictwie, obejrzała wiele filmów i mimo ukończenia osiemnastu lat nadal pragnęła zostać strażakiem. Niestety, życie okazało się dla niej brutalne i bardzo szybko musiała wyrosnąć z marzeń. Tylerowi szybciej niż jej znudziło się „strażakowanie”. Obecnie na stałe zamieszkał w Wielkiej Brytanii. Zaraz po ukończeniu szkoły średniej wyjechał do Londynu i podjął studia na kierunku architektonicznym. Nie ukończył ich, gdyż w międzyczasie odnalazł w sobie pasję do nauki języków obcych. Już w szkole podstawowej bardzo dobrze radził sobie z angielskim i niemieckim. Później zaczął uczyć się francuskiego i hiszpańskiego. Kiedy rzucił studia, miał już gotowy plan na swoje życie.
Obecnie pracował w dużej firmie, jako główny przedstawiciel biznesowy. Prowadził interesy z firmami zarówno zachodnimi, jak i wschodnimi. Zoe wiedziała, że zawsze lubił podróże, unikał monotonności i kochał adrenalinę pulsującą w żyłach. Miała pewność, że był szczęśliwy w odróżnieniu od niej samej. 2. Zoe skręciła z autostrady w zjazd prowadzący do jej rodzinnego miasta. Wszystko wyglądało tak jak dawniej. Nie dostrzegała wielu zmian w otoczeniu i mijanych miejscach. To w Warwick w stanie Rhode Island urodziła się i wychowała. Tu zrodziły się jej marzenia i umarły wszystkie nadzieje. Doświadczyła wszystkiego: od ogromnej radości do wielkiej pustki. Pustki, która nadal była w niej, a powstałe rany nigdy się nie zabliźniły. Do dziś nic się nie zmieniło. Od tamtej pory nigdy więcej wewnętrznie się nie otworzyła i nie pogodziła z losem ani z tamtymi wydarzeniami, które stały się dla niej przestrogą na przyszłość. Szybko zmieniła kierunek i skręciła w prawą stronę, wjeżdżając w jednokierunkową drogę. Nadłoży drogi, ale nie chciała przejeżdżać koło szkoły pożarniczej, do której uczęszczała przez cztery lata studiów. Nic to jednak nie pomogło, bo po chwili przed oczami pojawiły jej się obrazy z tamtych lat. Wspomnienia zaczęły napływać ogromną, wzburzoną falą. Zrobiło jej się gorąco i duszno, zaczęła szybko oddychać, a mimo to, nadal brakowało jej tchu. Gdy tylko zobaczyła supermarket, szybko zjechała z drogi i zaparkowała przed sklepem. Wyłączyła silnik i ze łzami w oczach cofnęła się do wspomnień z tamtych lat. Był letni wrześniowy poranek. Byłam szczęśliwa i pełna nadziei na przyszłość. W końcu dostałam się do wymarzonej szkoły, która miała pomóc mi w spełnieniu marzeń, czyli zostaniu zawodowym inżynierem pożarnictwa. Ukończyłam liceum z wyróżnieniem, a po nim miałam zamiar spędzić kolejne cztery lata nauki na wybranych studiach. Studia dzienne na Wydziale Inżynierii Bezpieczeństwa Pożarowego i kierunku: inżynieria bezpieczeństwa przeciwpożarowego, były moim celem życiowym i trwały osiem semestrów. Niewiele osób mogło poszczycić się uczęszcza niem do tej zacnej uczelni. Była to jedyna taka szkoła w stanie, w dodatku liczba miejsc była ograniczona, a lista chętnych bardzo długa. Wtedy myślałam, że najtrudniejsze były egzaminy wstępne zaczynające się od specjalistycznych badań lekarskich. Później doszły obowiązkowe testy z chemii, fizyki, matematyki i języka obcego oraz egzamin sprawnościowy z wychowania fizycznego. Na koniec badania psychologiczne oraz ocena stanu zdrowia przez komisję lekarską, wreszcie ostateczna rozmowa kwalifikacyjna. Z powodzeniem udało mi się zaliczyć wszystko. Po egzaminie wstępnym w pierwszych dniach sierpnia rozpoczęłam tak zwane szkolenie kandydackie, prowadzone w warunkach poligonowych. Trwało ono osiem tygodni i stanowiło przygotowanie do udziału w akcjach ratowniczo-gaśniczych oraz do pełnienia służby w straży. Po jego ukończeniu złożyłam ślubowanie i zostałam podchorążym Szkoły Głównej Służby Pożarniczej. Pierwszy rok, pierwszy poranek i pierwszy dzień nowego życia - wspominała. Poznałam osoby z mojej grupy, w której było nas piętnaścioro. Trzy dziewczyny, w tym ja, i dwunastu chłopaków. Wtedy zdziwiłam się tak małą liczbą koleżanek w grupie. Na egzaminie wstępnym młode kobiety chętne do nauki zawodu znacznie przeważały nad liczbą mężczyzn, ale szybko poznałam tego przyczynę. Na mojej drodze pojawił się „ON”. To spotkanie zaważyło na moim życiu tak bardzo, że pamiętam każde wypowiedziane przez niego słowo i każdy jego gest. Staliśmy całą grupą w hali strażackiej, prosto w rządku jak na apelu w szkole podstawowej. Ja stałam jako pierwsza od strony wejścia.
Pierwszy szedł nasz wykładowca wychowania fizycznego i opiekun grupy Patrick Walker, za nim podążało dwóch jego asystentów, Erie Wolt i John Kelly. Uwaga wszystkich z grupy skupiła się na Walkerze, który już wkrótce miał stać się moim największym życiowym koszmarem. Szedł pewnie, sztywno wyprostowany i emanujący pewnością siebie. Kiedy na niego spojrzałam, wyczułam bijącą od niego wściekłość, która na mnie jako pierwszej się odbiła. - Popatrzymy, co tu mamy… - odezwał się z pogardą w głosie i popatrzył na mnie swymi szarymi, zimnymi oczami. Patrick Walker miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, był barczysty, ale jednocześnie szczupły. Włosy miał ciemne, krótko ostrzyżone i ułożone do przodu. Prosty nos, szerokie czoło i kształtne usta, które w tamtym momencie tworzyły jedną, zwartą linię, mocno podkreślały jego męską urodę. Od razu zdziwił mnie jego młody wiek. Był w końcu wykładowcą i opiekunem grupy, a wyglądał na niespełna trzydziestolatka. Jak się później okazało, miał dwadzieścia osiem lat, kilka lat pracy w zawodzie oraz związane z tym liczne sukcesy i nagrody oraz poparcie i uznanie przełożonych. Odznaczenia i wiele udanych akcji w terenie, szybkie awansowanie na szczeblach kariery, jak również uratowanie kilku istnień ludzkich w pożarach - to wszystko sprawiało, że był postrzegany jako bohater i wyrocznia w wielu sprawach. Przy nim czułam się jak liliput, z moim metr sześćdziesiąt osiem centymetrów wzrostu i czterdziestoma ośmioma kilogramami wagi. Byłam drobnej budowy, ni jak pasującej do szkoły pożarniczej, ale zostanie strażakiem było moim celem i postanowiłam zrealizować swoje plany za wszelką cenę. Wtedy, gdy spojrzał mi w oczy, poczułam przyśpieszone bicie serca. Dlaczego to na mnie skumulowała się cała jego wściekłość? - pomyślałam w niezrozumieniu. - Czy ty chcesz zostać strażakiem?! - zapytał z niedowierzaniem w głosie, mrużąc oczy. Byłam tak zaskoczona jego pytaniem i agresją, która od niego biła, że nic nie odpowiedziałam. Stałam lekko osłupiała i nadal nieprzerwanie patrzyłam mu w oczy. - Nawet boisz się mi odpowiedzieć! - rykną na całe gardło. - Takie coś jak ty ma ratować ludzkie życie? Co ty sobie myślisz? Do niczego się nie nadajesz! Słyszysz? Takie chuchro nikomu nie pomoże, tracisz tylko swój… i nasz czas! Najlepiej będzie, jak od razu zrezygnujesz, możesz nawet w tej chwili -warknął, pokazując ręką wyjście. Zamurowało mnie tak, że nawet nie drgnęłam. Nie tego się spodziewałam. To było jak kubeł lodowatej wody, wylany z impetem na moją głowę. Zawsze miałam własne zdanie i potrafiłam je dobitnie przedstawić. Nie należałam do osób, którym można było pomiatać. Potrafiłam walczyć na słowa i osiągnąć zamierzony cel. Znana byłam z nieustępliwości i mocy swojego uporu, ale wtedy, w tamtym momencie odebrało mi mowę. Osłupiałam. Całkowicie mnie zaskoczył, poniżył i potraktował jak totalne zero. Dopiero po chwili doszłam do siebie, a moje wewnętrzne „ja” ożyło i od razu s/ę zbuntowało. Jeżeli myślał, że zrezygnuję ze szkoły, bo on tego zażądał, to bardzo, ale to bardzo się zdziwi - pomyślałam w napadzie gniewu. Popatrzyłam na niego z wyższością i już na końcu języka miałam konkretne przekleństwo, żeby swoją opinię wsadził sobie, i to głęboko. - Jutro i tak cię tu nie będzie - rzekł, przerywając moje rozmyślania. - Zadbam o to - zapewnił i zwrócił się do całej grupy. - A teraz przed nami dwie godziny zajęć
fizycznych. W tygodniu będziemy się spotykać aż cztery razy. Liczę na waszą kondycję. Chcę zobaczyć, jak sobie radzicie, więc na początek… pięć okrążeń wokół budynku. - Uciekniesz szybciej, niż ci się wydaje - wyszeptał, mrużąc oczy, kiedy koło niego przebiegałam. I tak zaczął się mój koszmar. 3. Zoe Jones wychowała się w rodzinie, w której wysoko ceniono zasady moralne i szacunek dla drugiej osoby. Bycie szczerym i uczciwym było w niej tak głęboko zakorzenione, że mówienie prawdy, nawet tej nieprzyjemnej, nie sprawiało jej żadnego kłopotu. Nie robiła jednak specjalnie komuś przykrości i potrafiła czasem ugryźć się w język. Oprócz posiadania ostrego języka, była strasznie uparta. Kiedy tylko wyznaczyła sobie cel, nieprzerwanie dążyła do jego zrealizowania. Tyler zawsze powtarzał, że nikt nie potrafił Zoe odwieść od zadania, które sobie postawiła. Nawet jeśli pozbawione było sensu i szkoda było na to w ogóle czasu, ona i tak uparcie trwała przy swoim. Jej wręcz ośli upór został najbardziej wystawiony na próbę w czasie studiów na pożarnictwie. I to przez osobę, która, jak sądziła Zoe, myślała, że jest pępkiem świata… a była wykładowcą wychowania fizycznego, które na tym kierunku odgrywało kluczową rolę. Może byłam chuda, no i co z tego - pomyślała w gniewie. - Nie mogłam zrezygnować, bo on tak sobie zażyczył. To było moje życie i to ja kierowałam swoją przyszłością. Dla mnie nie był żadnym bohaterem, a tym bardziej wyrocznią. Po prostu zwykły cham i prostak, a ja starałam się mu odpłacić pięknym za nadobne. Pragnęłam, aby poczuł to samo, co ja poczułam, kiedy poniżał mnie przy całej grupie. Może gdybym była mniej uparta, dałabym sobie wtedy spokój? Może inaczej potoczyłoby się moje życie? Może…? - pomyślała, wracając do rzeczywistości, i głośno westchnęła ze smutku. Uspokojona, odetchnęła kilka razy, by przywrócić pulsowi normalny bieg. Mimo że było jej duszno i gorąco, miała zmarznięte ręce i stopy. Zawsze, gdy ten koszmar powracał, była psychicznie wypompowana. Nie chciała, by wspomnienia powróciły. Nienawidziła ich tak bardzo jak Jego”. Mimo że minęło tyle czasu, nadal odczuwała ten sam ból i te same uczu- cia przepływały przez jej zranioną duszę, ponownie ją brutalnie dźgając. Niczego nie zapomniała, jakby wszystko to wydarzyło się tydzień temu. Kiedy dotarła do domu rodziców, uśmiechnęła się w duchu. Podjechała pod niewielki piętrowy domek z zielonym gontem na dachu, czując, jak miłe wspomnienia z dzieciństwa przebiegają przez jej myśli. Tu zawsze mogła liczyć na wsparcie i tu zawsze mogła być naprawdę sobą. Gdy tylko zatrzymała samochód, z domu wyszedł jej ojciec, który z szerokim uśmiechem na twarzy pomachał jej na przywitanie. Dean Jones był niewysokim mężczyzną z wyraźnymi zmarszczkami na twarzy i znacznie przerzedzoną czupryną. Siwe włosy okalały jego okrągłą twarz, w której ciemne oczy tak jak u córki świeciły ciepłym blaskiem. - W końcu się zjawiłaś! Szybko wysiadaj, matka już nie może się ciebie doczekać - powiedział Dean, otwierając jej drzwi samochodu. - Tato! Jak się cieszę, że cię widzę! Naprawdę tęskniłam za wami - przywitała się, zarzucając mu ręce na szyję i mocno się do niego przytulając. - My za tobą też. W końcu jesteś - rzekł rozradowany, oddając uścisk. - Chodź do domu, a po twoje rzeczy wrócę później - zapewnił i razem skierowali się do wejścia. W
drzwiach niespodziewanie pojawiła się pani Jones i mocno uściskała córkę na przywitanie. Lily Jones była drobnej budowy kobietą, co córka w pełni po niej odziedziczyła. Jej jasne włosy sięgały brody i końcami lekko schodziły się do środka. Niewielka grzywka zasłaniała niewysokie czoło i opadała na ciemniejsze, wąskie brwi. Duże oczy w kolorze niebieskim były kontrastem dla drobnego noska i wąskich ust. - Tak dawno cię nie było - rzekła, ledwo panując nad łzami. - Córeczka. Moja kochana córeczka! - Mamusiu… - odparła Zoe wzruszona. - Nie stójcie tak w drzwiach, zimno leci - powiedział Dean, popychając je do środka domu i zamykając drzwi wejściowe. Już po chwili pogrążeni byli w rozmowie, wspominając minione wydarzenia i opowiadając sobie o przeżyciach i emocjach. Kiedy zjedli gorący posiłek, wszyscy usiedli przy rozpalonym kominku, każde z lampką czerwonego wina w dłoniach, i grzali się przy jego cieple. Trzask palącego się drewna uwodził słuch, a wzrok z zafascynowaniem pożerał buchające nieokiełznane płomienie. Zoe głównie opowiadała o swojej pracy, osiągnięciach i swoich współpracownikach. Jej życie prywatne nie istniało, dlatego trzymała się bezpiecznego i jedynego tematu, który mogła poruszyć. Rodzice Zoe byli obecnie na emeryturze, ich życie więc biegło spokojnym i monotonnym rytmem. Dean po wieloletniej służbie wojskowej stał się domatorem, a Lily zrezygnowała z pracy w szpitalu, porzuciła fartuch pielęgniarki i dotrzymywała mężowi towarzystwa. Oboje uwielbiali podróżować i zwiedzać, a poznawanie nowych zakątków rozległego kraju było ich pasją. Opowiedzieli więc córce o ostatniej podróży, jaką odbyli w lipcu na wyspę Key West. Pochwalili się licznymi zdjęciami i filmami video, które zrobili, zwiedzając odległe miejsca. Floryda ich zachwyciła, dlatego w przyszłości planowali kolejne wycieczki w tamte ciepłe wyspiarskie rejony. - Tak się cieszę, że tu jestem - wyznała Zoe w przypływie radości. - Powinnaś przyjeżdżać częściej - odparła Lily. - Moja praca jest bardzo wymagająca. Gdybym tylko mogła, byłabym tu codziennie-zapewniła, odczytując jednak z oczu matki niedowierzanie. - Oj, córeczko… - westchnęła zmartwiona Lily. - Spotykasz się z kimś? Masz może kogoś? - spytała po chwili, bacznie jej się przyglądając. - Nie mam na to czasu, mamo. Moja praca… - Jest bardzo absorbująca, wiem, ale to jest słaba wymówka i dobrze o tym wiesz - Lily weszła jej w słowo. - Znowu to samo. Jeszcze się z tym nie uporałaś? Przecież tak naprawdę to nie chciałaś być tym cholernym strażakiem. - Wzburzona wstała z fotela i chodziła po salonie. - A co z tym chłopakiem, z którym się umawiałaś? Mówiłaś, że jest fajny i przystojny, no i miał własną firmę - dodała, zatrzymując się w miejscu. - To nie było to. Nie mogłam mu zaufać… Mamo, daj spokój - odparła Zoe z naciskiem, chcąc zakończyć ten drażliwy dla niej temat. - Nie, nie dam. Sprawa jest poważniejsza, niż myślałam. Masz już ponad trzydzieści lat, a nadal nie potrafisz po tym wszystkim ułożyć sobie życia i zaufać drugiej osobie. Tak nie może być. Powinnaś iść z tym do lekarza. - Mamo, przestań. Pogodziłam się z tym… tylko nie tak łatwo jest znaleźć drugą połówkę. Naprawdę się staram, ale… - Przecież widzę to w twoich oczach, Zoe. Nadal nikomu nie wierzysz. Na wszystkich patrzysz podejrzliwie. Tylko czekasz, aż ktoś cię skrzywdzi - stwierdziła zrozpaczona Lily. - Nas też rzadko
odwiedzasz… - dodała z żalem. - Na dzisiaj wystarczy, Lily - wtrącił szybko Dean. -Zoe jest pewnie zmęczona podróżą. Idź, córeczko, do swojego pokoju, a ja zaraz przyniosę ci twoje rzeczy z samochodu -zakończył z uśmiechem, chcąc rozładować napięcie. Zoe wykorzystała nadarzającą się okazję i bez zbędnych protestów posłuchała ojca. - Nie męcz jej. Dopiero przyjechała, a ty już zaczynasz-rzekł z wyrzutem do żony, gdy tylko córka znikła na schodach prowadzących na wyższe piętro domu. - Nie męczę jej, tylko się o nią martwię. Ona nadal żyje wspomnieniami, a powinna już być dawno mężatką z dwójką dzieci na rękach. Powinna być już szczęśliwa i radosna. Przecież sam to widzisz. - Nie możemy nic na to poradzić… niestety. Wiesz, jaka jest uparta - dodał, a Lily pokręciła tylko głową, głośno przy tym wzdychając. Zoe skryła się w swoim dawnym pokoju, z ulgą uciekając od bystrego wzroku matki i jej pytań. Usiadła na łóżku i kilka razy głęboko odetchnęła, po czym zamyśliła się. Popatrzyła na swój stary pokój i poczuła w powietrzu inny, nieznany jej zapach. Pokój dzieciństwa już dawno nie pachniał nią, co odczuwała bardzo wyraźnie. To już nie było jej miejsce, jej oaza. Minęło kilka lat i wszystko się zmieniło. Zoe wiedziała, że rodzice się o nią martwią, ale nie potrafiła przy nich udawać. Lily zawsze wracała do tego tematu, a ona zawsze od niego uciekała. - Nie ufam ludziom i nic nie może tego zmienić. - To wiedziała na pewno. Złe doświadczenia odbiły piętno na jej duszy i wtopiły się w jej osobowość. Zoe otoczyła się szczelnym kokonem. Dla bezpieczeństwa i wobec niezdolności obrony nikogo do siebie nie dopuszczała. Zamknęła oczy i po chwili wspomnienia same do niej powróciły. Kolejny raz cofnęła się do tamtych ciężkich dni, które teraz odpowiadały za jej dystans do świata i ludzi. Kolejne dni nauki przynosiły coraz to większe przykrości. Każdy trening było okropniejszy od poprzedniego. Jak obiecał podczas naszego pierwszego spotkania, tak i zrobił. Upokarzanie mojej osoby przed grupą było normą i cieszyło niezmiernie mojego oprawcę. Starałam się nie być mu dłużna i pyskowałam ile się dało. Odgryzałam się za każdym razem, przez co jeszcze bardziej był na mnie wściekły. Prowadziliśmy słowne gierki pod hasłem - kto komu bardziej dogryzie. Gdy mi się to udało, tym więcej musiałam wykonać pompek i dodatkowych ćwiczeń. Każda wygrana z nim runda cieszyła mnie mimo to niezmiernie. Jego brutalne słowa raniły i paliły mnie za każdym razem, ale nie dałam tego po sobie poznać. Byłam zimna i niewzruszona. Tylko głęboko w środku ogromnie cierpiałam i powoli zamykałam się w sobie. Z czasem zaczęła narastać we mnie złość i wściekłość. Powoli stawałam się podobna do niego i to najbardziej mnie przerażało. Zmieniałam się i przestawałam być sobą. Pozostałe przedmioty, jak i sami wykładowcy, były jak opatrunek na krwawiącą ranę. Zdobywałam najlepsze stopnie i osiągnięcia. Poświęciłam się całkowicie nauce, która była moją ucieczką od bólu i upokorzenia. Nadal jednak miałam najniższe stopnie z zajęć sprawnościowych, które to „on” osobiście nadzorował. Starałam się to nadrobić i często zostawałam po zajęciach łub przychodziłam wieczorem do sali ćwiczeń, aby wciąż powtarzać techniki, które pomogłyby mi zaliczyć przedmiot, chociażby z najniższą oceną. Dziwne, ale nie szlo mi w tej dziedzinie, ewidentnie. Do dziś nie wiem, jak udało mi się przejść egzaminy wstępne. Szybko się męczyłam i miałam słabą kondycję. Czasami potykałam się o własne nogi i to właśnie wykorzystywał Walker. Wychwytywał moje porażki i wpisywał - niezaliczony. Z każdym dniem było coraz gorzej.
Walker potrafił wykończyć fizycznie największego twardziela z grupy. Wyciskał z nas siódme poty, a każdy musiał dawać z siebie absolutnie sto procent mocy. Po jego zajęciach mieliśmy dość wszystkiego. To były tortury, które jemu sprawiały ogromną przyjemność. Bolały nas stawy i mięśnie. Zawsze po jego zajęciach spalam jak zabita. Na lekcjach powtarzał się zazwyczaj ten sam schemat, który Walker opanował do perfekcji, by pozbyć się mnie z uczelni. Najpierw krytyka, szykanowanie, a później upodlenie. Wyczuwałam to każdym swoim najmniejszym nerwem, który w nagłym napięciu ranił moje ciało. - Jeszcze tutaj jesteś? Chyba za mało dostałaś w dupę, ale dzisiaj również nad tym popracujemy - zapewniał z czystą satysfakcją i jadem w glosie. - Już nie mogę się doczekać - odpowiadałam z pogardą, patrząc mu prosto w oczy. - Tak? W takim razie trzydzieści pompek na dzień dobry… Cała grupa! Żeby nie było ci smutno - dodał z szyderczym uśmiechem. Złośliwy uśmieszek nie schodził mu z twarzy, gdy patrzył, jak ledwo podnosiłam się na obolałych pięściach. Przeze mnie cierpiała cała grupa, ale nic na to nie mogłam poradzić. Na szczęście nie mieli do mnie o to pretensji, raczej współczuli mi i cieszyli się, że to nie na nich skumulowała się cała jego złość. Jego wybuchowy charakter oraz wściekłość, która od niego biła, stresowały każdego, kto się z nim zetknął. Każdego wykładowcę, strażaków czy asystentów, ale zawsze traktowany był ulgowo. Schodzono mu z drogi i nie komentowano jego negatywnego i agresywnego zachowania. Koleżanki z roku, mimo jego okropnego charakteru, wzdychały do niego, a nawet po kryjomu podkochiwały się w nim, co było dla mnie całkowicie niezrozumiałe. Komu może podobać się potwór?! - zastanawiałam się, nie mogąc tego pojąć. Jak widać, jego nadmiar testosteronu działał zniewalająco na kobiety. Nieraz z przyjaciółkami z grupy zastanawiałyśmy się, dlaczego był taki okrutny, wiecznie wściekły i niedostępny, aż pewnego dnia poznałyśmy odpowiedź na nasze dociekliwe pytania. Trzy tygodnie przed rozpoczęciem roku szkolnego w nocnym pożarze budynku mieszkalnego spłonęli jego rodzice. Ponoć któryś z lokatorów używał piecyka gazowego, który byl przyczyną wybuchu ognia. Gdy czytałyśmy artykuł w miejscowej gazecie, zaskoczyła nas liczba ofiar. Budynek miał trzy piętra, na każde z nich przypadały po dwa mieszkania, zginęło jedenaście osób, w tym dwójka małych dzieci. Straż pożarna nie mogła zdążyć ich uratować. Ulatniający się gaz udusił część lokatorów, zanim wybuch pożar. Walker przeżył prawdziwą tragedię, stracił rodziców. Sama nie wiem, jak bym to przeżyła, czy w ogóle bym się z tym pogodziła, ale na pewno nie przenosiłabym całej złości na innych. Zwłaszcza na osobę taką jak ja, słabszą i mniejszą. Nie było w tym żadnej mojej winy! Nadal go nie znosiłam i nie odpuściłam mu swojego sarkazmu i lodowatego wzroku, którym go obrzucałam za każdym razem, gdy na mnie spojrzał. Nic nie usprawiedliwiało jego okrutnego zachowania względem mnie. 4. Rano Zoe obudziła się w zdecydowanie lepszym humorze. Za oknem świeciło słońce, promieniami ogrzewając zmrożone drzewa i gałęzie, które otulone białym puchem przypominały śniegowe bałwany. Mimo mrozu i ostrego powietrza, poranek wydawał się jej radosny. Szybko wstała z łóżka i narzuciła na siebie ciepły dres. Po wizycie w łazience zeszła na dół i skierowała się prosto do kuchni. Zaparzyła świeżą kawę i z uśmiechem głośno odetchnęła.
- Już wstałaś? Ranny z ciebie ptaszek - powiedział Dean, wchodząc do kuchni. Po chwili mocno uścisnął córkę w odruchu radości. - Przyzwyczajenie - odparła. - A gdzie mama? Jeszcze śpi? - Pojechała do sklepu po ciepłe bułeczki. Takie jak najbardziej lubisz. - Ale mnie rozpieszczacie. Będę chciała tu zostać na zawsze. - Mama się ucieszy - odparł roześmiany Dean. Kiedy Lily wróciła z zakupów, zjedli wspólnie śniadanie. - Powiedz nam teraz, dlaczego tak naprawdę przyjechałaś? - spytała Lily lekkim tonem. Nie do końca przekonywała ją tęsknota Zoe za domem. - Na święta, niestety, nie mogłam się wyrwać z pracy. Okres świąteczny to gorący czas w reklamie. Dlatego postanowiłam wpaść teraz. W pracy zrobiło się spokojniej, więc mogłam bez problemu wykorzystać zaległy urlop - odpowiedziała Zoe z uśmiechem, nie do końca wyznając prawdę. - Na ile możesz zostać? - Udało mi się załatwić dwa tygodnie. - Hura! - wykrzyknął Dean, uradowany nowiną. - W końcu odpoczniesz - odparła Lily i uśmiechnęła się pod nosem. - Mam taką nadzieję. Odezwała się do mnie Grace Wilson - rzekła Zoe, zmieniając temat. - Będę chciała się z nią spotkać. Tak dawno jej nie widziałam. - Grace? Czy to z nią studiowałaś na pożarnictwie? -spytała Lily, mocno zaciekawiona. - Tak, z nią. Nie widziałyśmy się od czasu zakończenia studiów. Kilka dni temu odezwała się do mnie. Sama się zdziwiłam jej niespodziewanym telefonem. - A czego chciała? - Zadzwoniła do mnie i… chyba była pijana. Mówiła jakoś nieskładnie. Ledwo mogłam ją zrozumieć. Byłam wtedy w pracy i panował straszny zgiełk. Mówiła jakieś dziwne rzeczy. Sama nie wiem, o co jej chodziło. Dlatego chciałabym się z nią spotkać. - Grace Wilson? Tak, teraz sobie przypomniałem. - Dean niespodziewanie włączył się do rozmowy. - To była fajna dziewczyna, pamiętam ją. Bardzo ładna. Spokojna, cicha… że też musiała przeżyć taką tragedię - rzekł, kiwając głową z niedowierzania. - Jaką tragedię? Ja o niczym nie wiem? - Zaskoczona Zoe patrzyła na przemian na rodziców, nie mogąc nic wyczytać z ich niepewnych twarzy. - Zaraz po tym jak wyjechałaś do Bostonu… Kiedy Grace ukończyła studia, jej matka zginęła w wypadku samochodowym - powiedział wreszcie Dean ze smutkiem. - Och, nie! Ja nic o tym nie wiedziałam! Dlaczego mi nie powiedzieliście? - zapytała, nie rozumiejąc. - Byłaś wtedy załamana, dopiero co wyjechałaś, uciekłaś stąd, żeby zapomnieć. - Lily usprawiedliwiała swoją decyzję, z troską patrząc na córkę. - Nie chcieliśmy cię dodatkowo martwić. - Rozumiem. Wtedy było mi bardzo ciężko… ale co się stało później? Przecież Grace miała wyjechać do Minnesoty, tam miała dalszą rodzinę i tam chciała podjąć pracę? - dopytywała Zoe z coraz większymi wyrzutami sumienia. - Gdyby Grace wyjechała, jej ojciec zostałby sam. Załamał się po śmierci żony i zaczął pić. Dziewczyna nie mogła zostawić go samego, musiała się nim zaopiekować - wyjaśniła Lily z żalem w głosie. - Było im naprawdę ciężko. Po jakimś czasie przez alkohol stracił pracę i zaczął nałogowo przesiadywać w knajpach. Często robił burdy w barach, Grace prawie codziennie odbierała go z aresztu. Nie dostała pracy w straży, więc imała się dorywczych prac. Ledwo wiązali koniec z końcem. Nie dawała rady ich utrzymać, a on często podbierał jej ciężko zarobione pieniądze i wszystko przepijał. Pewnego dnia znalazła ojca martwego w łazience. Od tamtej pory nie była już tą samą osobą. Zmieniła się.
- Ja… nie wiedziałam. To straszne. Muszę się z nią spotkać, i to jak najszybciej - postanowiła Zoe, bardziej się upewniając w swojej decyzji. - Tylko uważaj. Ona nie jest już tą samą osobą, co wtedy. Wplątała się w nieciekawe towarzystwo. Stoczyła się na dno -ostrzegała Lily, przytaczając miejscowe plotki. - A taka fajna dziewczyna z niej była - dodała na koniec ze smutkiem. - Tym bardziej muszę się z nią spotkać. Poza tym, poprosiła mnie o pomoc. - Może jutro wieczorem ją odwiedzisz? - zaproponowała Lily. - Na dzisiaj i na jutro mam plany związane z moją córeczką - powiedziała z uśmiechem na ustach, kładąc jej rękę na dłoni. - Na pewno się ucieszysz. - Dobrze… To co zaplanowałaś? 5. Dwa dni pozwoliły Zoe zapomnieć o pracy i jakichkolwiek zmartwieniach. Razem z mamą pojechały na podbój sklepów i każdego supermarketu z odzieżą i innymi artykułami. Obkupiła się na każdą porę roku, zrobiła duży zapas bielizny i kosmetyków. Lily planowała wymienić meble w salonie, tak więc dyskonty meblowe również musiały zostać przeszukane, by odnaleźć idealny zestaw do pokoju i zadowolić wybredną panią domu. Umeblowały cały salon, łącznie z zasłonami w oknach i obrazkami na ścianach. Przyjemnie zmęczona Zoe planowała wieczorny wyjazd do przyjaciółki. Wiedziała jednak, że wspomnienia nie dadzą jej spokoju, bo już teraz powoli wdzierały się do jej świadomości z całą mocą. Znane miejsca, które tego dnia odwiedziła, przywróciły pamięci minione obrazy. Poczuła jakby cofnęła się w czasie. Jakby znowu studiowała, miała dziewiętnaście lat i… na koniec pustkę w środku. Szybko zjadła wspólny obiad z rodzicami i pod byle pretekstem uciekła do swojego pokoju. Zamknęła drzwi, wiedząc, że nie powstrzyma wspomnień. Nie mogła z nimi walczyć, już nawet nie chciała. Nie miała na to sił i wytrwałości jak kiedyś. Teraz czekała ze spokojem na ich przyjście. Kończyłam swój kolejny prywatny trening na sali gimnastycznej, po zajęciach teoretycznych. Nikogo już nie było, więc mogłam spokojnie się skoncentrować. Wykonywałam ćwiczenia, które musiałam zaliczyć, aby przejść na kolejny rok studiów. Każdy ruch musiał być precyzyjny i płynny. Tor przeszkód, który przygotował Walker i jego asystenci, był bardzo trudny i fizycznie wyczerpujący. Oprócz biegu, trzeba było wykonać serię ćwiczeń i zaprezentować techniki samoobrony w walce z przeciwnikiem. Potrzeba było siły, kondycji i szybkości. Coraz lepiej radziłam sobie ze swoim ciałem i rzadziej potykałam się o własne kończyny. Dziwne, ale moje prywatne sesje zawsze mnie zaskakiwały i motywowały. Zawsze mi wychodziło i zawsze dawałam radę wykonać każde ćwiczenie. Widocznie tylko w towarzystwie Walkera stawałam się beznadziejną łamagą. Wiedziałam jednak, że nie będzie lekko, bo nie tylko moja sprawność będzie sprawdzona, ale i psychika, bardzo wątła po atakach tyrana. Po swoich treningach bardziej wierzyłam w siebie i przeczuwałam, że zaliczę tor przeszkód, jednak z jednym zadaniem od początku miałam duży kłopot. Samoobrona spędzała mi sen z powiek i to o jej zaliczenie się obawiałam. Jak taka osoba jak ja mogła kogokolwiek obezwładnić?! Poświęciłam na trening dwie godziny i po nim miałam już wszystkiego dosyć. Całkowicie opadłam z sił, wszędzie odczuwałam ból. W szatni skorzystałam z chłodnego prysznica, po którym poczułam się znacznie lepiej. Założyłam bieliznę i naciągnęłam niebieskie jeansy. W ręku trzymałam bluzkę, kiedy moje rozmyślania przerwał jego głos. - Co ty tu, do diabła, robisz? - warknął niebezpiecznym szeptem. Stanął niedaleko mnie, na szczęście nie dość blisko, by wyczytać z moich oczu przerażenie.
Zaskoczył mnie. Jak zwykle emanował wściekłością, a ja stanęłam mu na drodze. Chwilę trwało, zanim złapałam oddech i odpowiedziałam mu lodowatym tonem. - Ćwiczyłam po zajęciach i właśnie skończyłam brać prysznic. A co, nie wolno mi? - spytałam hardo, podnosząc wyżej brodę. Walker podszedł do mnie bliżej i pochylił się, tak by spojrzeć mi głęboko w oczy. Staliśmy tak kilkanaście sekund. Nie wiedziałam, co wtedy myślał, patrzyłam tylko w jego intensywnie szare oczy i nie mogłam odwrócić wzroku. Słyszałam głośne bicie swojego serca. Każde kolejne, powolne uderze- nie. Odczuwałam spowolniony oddech i niesamowitą ciszę w uszach. Przebiegł wzrokiem po mojej twarzy i zatrzymał się na ustach. Zrobiło mi się gorąco, wiedziałam, że zauważył lekki rumieniec, który wypłynął na moje policzki, a którego w żaden sposób nie potrafiłam zatrzymać. Nic nie mogłam na to poradzić. Wszystko się zatraciło w strachu, bólu i rozpaczy. - I tak cię złamię - wyszeptał, lekko zachrypniętym głosem, nie zmniejszając intensywności swojego spojrzenia. Odwrócił się do mnie tyłem i ruszył w kierunku wyjścia, mocno zaciskając dłonie w pięści. Szybko założyłam bluzkę, którą ściskałam w zimnych dłoniach. Zaczęłam znowu oddychać, nie zdając sobie sprawy, że wstrzymywałam oddech. Usłyszałam, że zatrzymał się, a kiedy spojrzałam w jego stronę, znowu był przy mnie. Nawet nie zdążyłam zareagować, a byłam już w górze przyciskana do ściany, czując jego oddech na mojej twarzy. Chwycił mnie w pasie i mocno podtrzymywał. - Robisz to specjalnie, prawda? Specjalnie mnie prowokujesz, tą swoją wyniosłością, lodowatym tonem i wzrokiem zimnym jak lód! - wrzasnął, tracąc panowanie. - l ten twój niewyparzony język na zajęciach. Robisz to specjalnie, żeby jeszcze bardziej mnie wkurzyć - rzucił wściekle, mocniej przyciskając mnie do zimnej ściany. Od tamtej chwili go znienawidziłam. Niszczył moje życie i deptał moje marzenia. Gdy się do niego odezwałam, oddałam mu wszystkie złe emocje, jakie do niego czułam i ukrywałam głęboko w mojej duszy. - Sam to zacząłeś! Myślałeś, że będę twoim workiem treningowym… podręcznym popychadłem! Niedoczekanie! Gardzę tobą, słyszysz? Jesteś dla mnie nikim i nic dla mnie nie znaczysz! Jeżeli myślisz, że mnie złamiesz, to jesteś w ogromnym błędzie! Takie zero jak ty, takie nic w żaden sposób mnie nie zniszczy! - krzyknęłam z całą mocą, tylko silą woli powstrzymując łzy. - To się jeszcze okaże - zapewnił po chwili, po czym uwolnił mnie z uścisku i wyszedł z szatni, nie odwracając się za siebie. Widziałam, jaki był wzburzony po tym, co usłyszał. Cień zaskoczenia przemknął przez jego twarz, a w jego oczach dostrzegłam iskierkę niepewności, która szybko zgasła, jeszcze zanim się do końca rozpaliła. Od tamtej pory trochę mi odpuścił i dla odmiany zaczął mnie ignorować, co przyjęłam z dużą ulgą i satysfakcją. W jego oczach jednak nadal widziałam nieprzychylność i złość. Spokój nie trwał długo i szybko przestałam cieszyć się błogostanem ducha. 6. Wieczór był mroźny i wietrzny. Zoe ubrała się ciepło, dodatkowo naciągając na głowę wełnianą czapkę. Włosy przewiązała gumką, a na twarz nałożyła lekki makijaż. Specjalnie nie przygotowywała się
do spotkania z dawną przyjaciółką, choć tak naprawdę bardzo się nim denerwowała. Z Grace Wilson wiele ją kiedyś łączyło. Miały podobne zainteresowania i lubiły razem spędzać czas, mimo że na studiach pożarniczych niewiele go zostawało. Wspólnie się uczyły i wymieniały się notatkami z zajęć. Grace w tamtym czasie bardzo wspierała Zoe i wiele razy pomagała jej podnieść się psychicznie po słowach i okrutnych zachowaniach Walkera. Mogły na sobie nawzajem polegać i na siebie liczyć. Związały się emocjonalnie, dzieliły się swoimi obawami i marzeniami na przyszłość. Lecz po ostatnich egzaminach kończących studia wszystko się zmieniło. Zoe się zmieniła. Ostatecznie zamknęła się w sobie, nie mogąc pogodzić się z porażką i przegraną walką, wewnętrznym upokorzeniem i wstydem z poniesionej klęski. Wtedy od wszystkich się odwróciła i po prostu uciekła. Nie chciała nikogo widzieć ani z nikim rozmawiać. Musiała się od tego odciąć i nabrać dystansu, co jak do tej pory jej się nie udało. Grace mieszkała w mieście, blisko centrum, w wynajmowanym mieszkaniu. Rodzice podali Zoe ostatni adres przyjaciółki, który był im znany. Ruch na drodze był niewielki, więc szybko dotarła do celu. Nie była to zamożna dzielnica miasta, wręcz jej całkowite przeciwieństwo. Gdyby mogła, Zoe zawróciłaby i pojechała z powrotem do przytulnego i ciepłego domu rodziców, jednak szybko zwalczyła tę pokusę. Niektóre latarnie nie paliły się, a w zaułkach czaili się bezdomni. Zoe niepewnie i z trwogą rozejrzała się po okolicy, nabierając coraz większych obaw. Na szczęście łatwo znalazła wolne miejsce parkingowe położone na wprost budynku, w którym mieszkała przyjaciółka. Zaparkowała auto i zgasiła silnik. Kilka razy głośno odetchnęła dla dodania sobie odwagi i w końcu wysiadła z samochodu. Idąc w stronę wejścia do budynku, Zoe ponownie wróciła myślami do przyjaciółki. Grace zaskoczyła ją niespodziewanym telefonem po tak długim czasie. Nie utrzymywały kontaktu przez minione lata, więc tym bardziej jej głos w słuchawce był dla Zoe dużą niespodzianką. Grace mówiła, że potrzebuje przysługi i że ona jedna może jej pomóc. Zoe bardzo zdziwiła się jej szczerymi wyznaniami. Nie wiedziała, co o tym wszystkim sądzić, tym bardziej że wyczuła w jej głosie wahanie i nawet sądziła, że dawna przyjaciółka była pijana. O co jej chodziło z tym zabezpieczeniem? - pomyślała, przypominając sobie dziwną rozmowę z Grace. - Na wypadek gdyby…? Gdyby co? - pytała samą siebie, nie do końca biorąc tamte słowa na poważnie. Gwałtowny wybuch ognia brutalnie przerwał jej rozmyślania, popychając ją do tyłu, aż wpadła na zaparkowany obok samochód. W budynku, do którego właśnie zmierzała, w jednym z mieszkań wybuchł pożar, rozbijając wszystkie szyby w sąsiednich oknach. Ogień szybko się rozprzestrzeniał, zwłaszcza w mieszkaniu, w którym się pojawił. Zoe tylko na chwilę straciła równowagę. Szybko się pozbierała i pobiegła do środka, chcąc pomóc ludziom próbującym wydostać się z płonącego budynku. W środku panował ogromny chaos i panika. Ludzie wybiegali z mieszkań, trzymając w rękach to ze swojego dobytku, co udało im się w tej chwili zabrać. Wszyscy krzyczeli i biegli do wyjścia. Zoe, niewiele myśląc, wbiegła na schody, aby dostać się do mieszkania przyjaciółki. Niestety, nigdzie w tłumie jej nie wypatrzyła. Kilka osób wywróciło się na stopniach, wstrzymując innych. Histeria wisiała na włosku. Na korytarzach zaczął się robić zamęt, a dym i zapach spalenizny coraz bardziej zduszały czyste powietrze i z sekundy na sekundę ograniczały widoczność. Grace mieszkała na trzecim, najwyższym piętrze budynku. Zoe została do pokonania jeszcze jedna kondygnacja schodów, a już miała problemy z oddychaniem. Zdjęła czapkę z głowy i przyłożyła ją sobie do ust. Z oczu zaczęły płynąć jej łzy, ale nadal szła przed siebie, ani myśląc zawrócić. W budynku pozostało już niewiele osób i krzyki powoli zaczęły milknąć.
Zoe coraz ciężej oddychała, czując żar na ciele. Odbyła cztery lata studiów na pożarnictwie, więc znała proces postępowania. Mimo że minęło kilka lat, coś w zakamarkach jej pamięci jeszcze pozostało. Liczyła, że ktoś już wezwał straż pożarną, bo ona nie miała na to czasu. Chciała szybko zareagować i pomóc komu tylko mogła. Kiedy w dymie zobaczyła mężczyznę, chwyciła go za łokieć, aby go zatrzymać. - Czy ktoś jeszcze został w budynku?! - krzyknęła mu do ucha. - Nie wiem! Ja już nikogo nie widziałem - rzucił. W rękach trzymał ogromne pudło z kartonu. - Mieszkali tu jacyś starsi ludzie?! - dopytywała, mimo że nieznajomy coraz bardziej się niecierpliwił. - Chyba nie, ale mieszka tu bardzo gruba kobieta, co rzadko wychodziła z domu. Może ona jeszcze została! To mieszkanie na końcu korytarza! Ja uciekam, nie mam zamiaru spłonąć tu żywcem - odparł i zniknął w dymie, krztusząc się i głośno kaszląc. Zoe szybko odnalazła mieszkanie przyjaciółki. Stało całe w płomieniach. Ogień rozprzestrzeniał się po suficie, atakując cały dach i przyległe ściany. Wyglądało to tak, jakby to od mieszkania Grace rozpoczął się pożar. Zoe miała nadzieję, że Grace nie było dzisiaj w mieszkaniu i że jest bezpieczna. Z takimi myślami przeszła po omacku do końca korytarza i chwyciła za drzwi ostatniego mieszkania na piętrze. W środku usłyszała niewyraźne nawoływania i skierowała się w tamtą stronę. Otworzyła drzwi łazienki, bo stamtąd dochodziły głosy i zobaczyła przerażoną otyłą kobietę, która polewała wodą siebie i swojego psa. - Co pani robi!? Musimy uciekać! - wykrzyknęła Zoe, odsuwając od twarzy czapkę. - Ja nie dam rady! A mój Hector jest za stary, żeby biegać! Musimy tu zostać i czekać na pomoc - powiedziała otyła kobieta i nadal polewała psa zimną wodą. - Będzie za późno! Ja wezmę Hectora! No dalej, nie mamy czasu! - wykrzyknęła Zoe, biorąc psa na ręce. - Ja nie dam rady! Poczekam tutaj! Tu będę bezpieczna -zapewniła kobieta z ciężkim oddechem. Po jej słowach zatrzęsło całym budynkiem. Zoe zaczęła głośno kaszleć. Próbowała zakryć czapką usta i nos, ale trzymanie psa na rękach bardzo jej to utrudniało. - Nie możemy zwlekać! Zaraz wszystko spłonie! -wykrzyknęła i pociągnęła kobietę za rękę. Kobieta była bardzo otyła, przez co miała problemy z poruszaniem się. Powoli robiła krok za krokiem, a dymu wciąż przybywało. Zoe zaczęła się denerwować. Nie mogła zostawiać tej biednej kobiety samej. Musiała jej pomóc, ale nie wiedziała jak. - Proszę się pośpieszyć! Zaraz wszystko spłonie! -wykrzyknęła, wybiegając na korytarz. Zatrzymała się gwałtownie, bo przed nią utworzyła się już ściana ognia. Wyjście z budynku miały zablokowane. Zoe cofnęła się i ze łzami w oczach zaczęła głośno kaszleć. Kiedy wpadła na kobietę, szybko się do niej odwróciła i kazała jej wracać do mieszkania. Postawiła psa na nogi, po czym zamknęła drzwi i podbiegła do okna. Szybko rozsunęła zasłony i otworzyła okno na całą szerokość. - Pomocy! Ratunku! Jesteśmy uwięzione w budynku! -wykrzyknęła na całe gardło, które paliło ją od dymu. Osoby, które uciekły z płonącego budynku, od razu ją usłyszały i dały znać strażakom, którzy właśnie podjechali i rozpoczynali akcję gaszenia pożaru. Starsza kobieta również zaczęła głośno kaszleć, a po chwili zaczęła się dusić. Zoe resztką sił panowała nad swoim strachem. Wiedziała, że nie może poddać się temu uczuciu. Pragnęła wyjść z tego budynku żywa. Podbiegła do kobiety i pomogła jej podejść bliżej okna. Podała jej kawałek materiału i kazała zasłonić usta i nos. Kobieta nie mogła ustać na nogach i powoli traciła świadomość.
Zoe poczuła duszność i przerażenie, zaczęło brakować jej powietrza. Mimo że starała się wychylić mocno przez okno, traciła oddech z każdą sekundą. Pies przy jej nogach zaczął głośno skamleć, gdy ogień zajął jedną ze ścian mieszkania, w którym przebywały. Starsza kobieta po chwili upadła z hukiem na dywan, tracąc przytomność. Zoe przez łzy zobaczyła, że strażacy są już blisko, więc resztkami sił walczyła o utrzymanie przytomności. Po chwili jednak zabrakło jej powietrza i odpłynęła, także osuwając się na podłogę. 7. Zoe ocknęła się i zaczęła głośno charczeć. Płuca paliły ją przy oddychaniu, a gardło piekło, jakby w środku płonął ogień. Na twarzy miała maskę z tlenem i czuła, że ktoś niesie ją na rękach. Nie mogła otworzyć powiek, oczy piekły ją niemiłosiernie. Coraz szybciej wracała jednak do rzeczywistości, zdała sobie sprawę, że wokoło słyszy liczne głosy i nawoływania. - Co z nią? - spytał nieznany głosy, po czym dodał: -Połóż ją na łóżku, zaraz zabierzemy ją do szpitala. - Myślę, że nie ma poważnych obrażeń. Tylko nawdychała się dymu. Ma problemy z oddychaniem - odpowiedział drugi mężczyzna, kładąc Zoe na noszach i po chwili zdejmując kask. - Czy jeszcze kogoś znaleźliście? - Oprócz niej, psa i bardzo otyłej kobiety, nikogo więcej nie było. - Dobra robota. - Dobrze, że dziewczyna zachowała przytomność umysłu i krzyczała o pomoc. Inaczej nigdy byśmy ich nie znaleźli w tym piekle. Kiedy dziewczyna znów zaczęła głośno kaszleć, sanitariusz zabrał ją do karetki, po czym dał znać kierowcy, by ruszał. Zoe, mimo że miała zamknięte oczy, była przytomna i słyszała całą rozmowę obu mężczyzn. Doznała kolejnego szoku tego wieczora. Poznała ten głos. Znała go bardzo dobrze. Wiedziała, kto to był, i tak jak w przeszłości, przez jej ciało przebiegł lodowaty dreszcz. Droga do szpitala zajęła kilka minut, a w tym czasie Zoe ponownie znalazła się w świecie swoich okrutnych wspomnień. Usłyszany przed chwilą głos przywrócił w myślach minione zdarzenia. Po ostatnim spotkaniu w szatni dal mi kilka dni spokoju. Nie trwało jednak zbyt długo, nim Walker wrócił do dalszego gnębienia mnie. Na szczęście ludzie z mojej grupy byli pomocni i pomagali mi czasami zapomnieć o moim prześladowcy. Przyjaźniłam się z Grace, która mnie w tamtym czasie najbardziej wspierała, i to z nią spędzałam większość wolnego czasu. Razem wymykałyśmy się na miasto i odwiedzałyśmy pobliskie supermarkety. Wszystko powoli zaczynało się jakoś układać, bo nawet znalazłam „korepetytora” na zajęcia fizyczne. Martin, kolega z grupy, byl wysokim i szczupłym chłopakiem. Miał ciemne, krótko obcięte włosy, które lekko zawijały mu się na końcach. Wesoły optymista z zaraźliwym uśmiechem na twarzy, który był dla mnie odskocznią i kolejną motywacją, by walczyć o swoje marzenia. Dobrze sobie radził na zajęciach z wychowania fizycznego, więc poprosiłam go o pomoc. Nie odmówił, więc zostałam jego dłużniczką do końca życia. Najczęściej ćwiczyliśmy zasady samoobrony, robił za mój prywatny worek treningowy. Choć tak naprawdę, z moją „miażdżącą” siłą, trudno mi było kogokolwiek zranić. Martin robił wszystko, żeby mi pomóc, a i ja starałam się wykrzesać z siebie więcej energii. Unieruchomienie przeciwnika i położenie go na łopatki dla niego było pestką, a dla mnie
graniczyło z cudem. Niewykonalne, ale musiałam to zrobić, by zaliczyć pierwszy rok studiów. Dzięki niezmiernej pomocy Martina oraz jego niewyczerpanemu optymizmowi powoli zaczynałam wierzyć, że uda mi się zdać egzamin praktyczny. Jakoś opanowałam podstawy 1 to już było moim ogromnym sukcesem. Coraz lepiej panowałam nad balansem ciała i wykorzystywałam siłę rozpędu. Moje postępy były coraz bardziej widoczne. Może dlatego Martinowi oberwało się wtedy za mnie? Jak co dnia staliśmy w szeregu, czekając na zajęcia. Martin stal obok mnie i próbował mnie rozweselić. Walker wszedł do sali dokładnie w momencie, kiedy wybuchnęłam śmiechem. Zauważył mój dobry humor i zorientował się, co było tego przyczyną. Trudno było wywnioskować, co sobie pomyślał, ale przez całą godzinę zajęć dał chłopakowi nieźle popalić, zgniatając go na miazgę. Doszłam wtedy do wniosku, że nawet kolegów z grupy chciał do mnie zrazić. Pragnął, bym została sama jak palec, bez żadnego wsparcia, co skłoniłoby mnie do rezygnacji z jego zajęć i odejścia ze szkoły. Na zawsze zniknęłabym z jego oczu. Zastanawiałam się, co takiego zrobiłam w poprzednim życiu, bo w tym nie miałam szansy nawet palcem kiwnąć. Martin na szczęście nie zerwał ze mną kontaktu, tylko jeszcze bardziej mi współczuł i tym bardziej pomagał w zajęciach. Kiedy jedne z zajęć dobiegły końca, Walker rzucił mi kolejną złośliwą uwagę. - Widzę, że zaczynasz walczyć. Kto by pomyślał, że takie chuchną może coś z siebie wykrzesać - powiedział, intensywnie się we mnie wpatrując. Spojrzałam na niego z pogardą i ostentacyjnie odwróciłam się do niego plecami. - Pieprzony mięśniak się odezwał - wyszeptałam pod nosem w złości. - Co powiedziałaś? - spytał Walker. Podszedł bliżej mnie, cały napięty i czujny. - Nic. A coś usłyszałeś?- zapytałam, udając niewiniątko. - Tak. Przecież miałem usłyszeć, prawda? No to teraz kółeczko wokół budynku. To taki bonus na koniec zajęć. - Kółeczko - prychnęłam, patrząc wymownie na zegarek. - Jestem po zajęciach, więc idę się przebrać - odparłam z wyższością i wyszłam z sali, całkowicie go ignorując. Czułam jego palący wzrok na moich plecach, kiedy się od niego ponownie odwróciłam. Wiedziałam, że był zły, w końcu robiłam to specjalnie, chciałam go drażnić i podsycać jego wściekłość. Jednak tak naprawdę udawałam, ba… grałam, tak jakby jego uwagi nie robiły na mnie żadnego wrażenia. W środku jednak krzyczałam, błagając o sprawiedliwość i litość. Kilka minut rozmowy z nim kosztowało mnie całą nieprzespaną noc i kolejny stres przed jego zajęciami. Mój ból nigdy nie słabł, bo wiedziałam, jak Walker mnie nienawidzi i jak mną pogardza. Powoli przestawałam sobie radzić i popadałam w rozpacz. 8. W szpitalu zajęli się Zoe bardzo troskliwie. Zrobili jej rutynowe badania i podali lek na złagodzenie palącego gardła. Z oddychaniem nie miała już problemów i powoli dochodziła do siebie. Ucieszyła się, że nie musiała zostawać na noc w szpitalu. Nie chciała martwić rodziców, którzy zdążyli już kilka razy do niej dzwonić. Nie odbierała. Postanowiła opowiedzieć im wszystko na spokojnie w domu. Właśnie szykowała się do wyjścia, zabierając swoje rzeczy z łóżka, gdy poczuła czyjąś obecność w pokoju. Gwałtownie się odwróciła i zamarła. Było tak, jakby cofnęła się w czasie. Przez chwilę znowu stała się dziewczyną ze swoich wspomnień, gnębioną przez wykładowcę. Niemoc i boleść wlały się do jej serca, w całości je wypełniając. Na szczęście szybko odzyskała
równowagę i wyrwała się smutnemu wspomnieniu. Minęło kilka lat, a ona nie była już tą samą osobą. Zmieniła się, dorosła. Popatrzyli sobie w oczy. Przez kilkadziesiąt sekund nie oderwali od siebie wzroku. Nastała długa cisza, żadne z nich się nie poruszyło, nie drgnęło. W powietrzu dało się wyczuć dziwne napięcie. Gdy Patrick Walker ją zobaczył, doznał ogromnego zaskoczenia. Nigdy nie spodziewał się, że jeszcze kiedykolwiek ją spotka na swojej drodze. A teraz stała przed nim chłodna i niedostępna, niczym bogini lodu. Jej zimne oczy wyrażały to, co zapewne czuła, nienawiść i pogardę dla całej jego osoby. Niewiele zmieniła się o tamtej pory, nadal była brunetką, jedynie jej włosy były dłuższe, sięgające za ramiona. Tak samo miały odcień ciemnej czekolady, podobnej do odcienia jej pięknych, dużych oczu. Drobna, filigranowa stała pośrodku pokoju i teraz, tak samo jak wtedy uważał ją za delikatną i kruchą jak piórko płynące na wietrze. - Nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek cię zobaczę - stwierdził ze spokojem w głosie, mimo że emocje w nim szalały. Jak zwykle musiała podnieść głowę, by patrzeć mu w oczy. Był wysoki, a ona znowu poczuła się przy nim mała i niezdarna. Nadal był przystojny i tajemniczy, jedynie bardziej zmężniał i wydoroślał. - Życie potrafi zaskakiwać - rzekła prawie szeptem. - Nie wiedziałem, że to ty. Nawet nie przypuszczałem, że… - Ja tym bardziej - rzekła, wchodząc mu w słowo. Odwróciła się do niego plecami, by sięgnąć po swoją kurtkę, po czym skierowała się do wyjścia, ale on nadal stał w przejściu. - Czy wszystko w porządku? - spytał, nadal zaskoczony spotkaniem. - Tak. Mogę już iść? - Zoe trzymała się sztywno, nie wiedząc, jak się zachować w tej dziwnej sytuacji. - Hmm… Najpierw musimy porozmawiać - rzucił Patrick łagodnym tonem. - Nie chcę z tobą rozmawiać - odrzekła Zoe podenerwowanym głosem. - Nie mamy o czym rozmawiać. Teraz jak najszybciej chciałabym wrócić do domu. - Chcę porozmawiać o pożarze. Prowadzę dochodzenie i mam kilka pytań - odparł, niezrażony jej chłodnym nastawieniem. - Dobrze, więc słuchani. Tylko szybko, bo jestem bardzo zmęczona. Widziała, że po jej słowach przygryzł zęby, ale nie zobaczyła cienia wściekłości w jego oczach, tak jak bywało dawniej. - Może usiądziemy? - zaproponował pokojowo. - Nie. Nie usiądziemy! - warknęła, nie kryjąc już irytacji. Zoe nie potrafiła tłumić złości, jaką w niej budził. Nie chciała rozmawiać z nim jakby nic, nigdy się nie wydarzyło. Ona wciąż pamiętała i nadal żyła przeszłością. Pielęgnowała w sobie nienawiść do niego, więc teraz, gdy się spotkali, tym bardziej nie zamierzała mu odpuszczać. - Porozmawiam z kimś innym, ale na pewno nie z tobą - dodała ze złością. - Ale to moja sprawa i ja ją prowadzę - odparł spokojnie. - Nic mnie to nie obchodzi - rzuciła, próbując go wyminąć. - Daj spokój. Minęło tyle czasu… - Ale ja nadal pamiętam! - wykrzyknęła, nie panując nad nienawiścią, która po latach tłumienia wybuchła ze zdwojoną siłą. Dopiero po chwili, gdy uspokoiła drżące nerwy, dodała spokojniejszym tonem. - Nie mam ochoty cię oglądać, a tym bardziej z tobą rozmawiać. Daj mi spokój. - Rozumiem, ale to nie jest takie łatwe - powiedział, wpatrując się w nią intensywnie.
- Po prostu zejdź mi z drogi. - Nie mogę. - Zejdź. - Uratowałem ci życie - oznajmił w końcu, a kiedy nic nie odpowiedziała, mówił dalej. - To ja wyniosłem cię z płonącego budynku. Zoe zamrugała kilka razy. Musiała głęboko odetchnąć, by się choć trochę uspokoić i zatrzymać łzy cisnące się jej do oczu. - Co za złośliwość losu, prawda - odparła z rezygnacją. - Pieprzona złośliwość losu. Patrick nic na to nie odpowiedział, nawet nie próbował jej dotknąć. Stał tylko i patrzył w jej duże, smutne oczy. Wyczytał z nich. skrajne emocje, od czystej złości po rezygnację i niemoc. - W porządku - odezwała się po chwili, wykrzesawszy resztkę energii. - Powiem ci, co tam robiłam i co wiem. Później się więcej nie spotkamy, nie zobaczymy… i nie będzie żadnych dodatkowych pytań. Czy tak? - Jak chcesz. - Patrick wyjął notes i długopis z bocznej kieszeni kurtki, ledwo ukrywając własne emocje. - To co tam robiłaś? - spytał i spojrzał na nią pytająco. - Jechałam spotkać się z Grace Wilson. Rodzice podali mi jej ostatni adres. Zanim weszłam do budynku, wybuchł pożar. Kiedy byłam w środku, jej mieszkanie już płonęło. Nie wiem, czy… - powiedziała i popatrzyła na niego z wahaniem. - Czy ona była… w środku? - zapytała szeptem, bojąc się odpowiedzi. - Tak… Grace była w mieszkaniu. Strasznie mi przykro - odpowiedział z rezygnacją. O mało nie zemdlała, zatoczyła się, ale Patrick zdążył ją chwycić, po czym posadził na najbliższym łóżku. Zoe po raz kolejny w tym dniu przeżyła ogromny szok. 9. Patrick czekał na korytarzu, aż Zoe dojdzie do siebie. Bardzo przeżyła zarówno tragiczną śmierć dawnej przyjaciółki, jak i kolejne wydarzenia tego wieczoru. On sam nadal był zaskoczony ich niespodziewanym spotkaniem po latach i ze względu na dawne czasy bardzo ucieszył się, że to właśnie on ją uratował. Od jakiegoś czasu Patrick nie jeździł na akcje gaszenia pożarów, bo miał więcej pracy za biurkiem, jednak dzisiaj wieczorem wyjątkowo jeden z kolegów nie mógł zjawić się na zmianie. Po otrzymaniu zgłoszenia o pożarze Patrick bez wahania zajął jego miejsce. Teraz dziękował opatrzności za taką sposobność i uratowanie swojej dawnej podopiecznej. Upatrywał w tym spotkaniu dobrej wróżby i szansy na naprawienie dawnych krzywd. Jej tak nagłe pojawienie w jego mrocznym życiu przywróciło mu dawne wspomnienia. Pamiętał wszystko, każdy dzień tego trudnego okresu, jaki wtedy przeżywał. Do dziś odczuwał wyrzuty sumienia. Pamiętał ten dzień, dzień żałoby i początek okresu z nią związanego. Pamiętał rodziców roześmianych i szczęśliwych, którzy niedawno wrócili z wycieczki na Dominikanę. Biła od nich radość, nawet jego zarazili dobrym humorem. Pamiętał ich radosne twarze i śmiejące się oczy. Gdy im wtedy oznajmił, że zdał egzamin i został prawdziwym strażakiem, cieszyli się razem z nim, gratulowali mu i mocno wierzyli w jego sukces. Dostał również etat na uczelni, jako wykładowca
wychowania fizycznego, z czego także byli bardzo dumni. Jak się okazało, odniósł sukces w dziedzinie, którą pokochał jeszcze jako młokos. Rodzice zawsze go wspierali i pokładali w nim duże nadzieje, mimo że jako nastolatek sprawiał im sporo proble- mów. Częste bójki ich jedynego syna w szkole, a nawet poza nią, były zmorą jego rodziców, ale nawet wtedy nadal w niego wierzyli, bezwarunkowo go kochali i zawsze troszczyli się o niego. To właśnie częste bijatyki i nieodpowiednie towarzystwo wpłynęły na drogę życiową, którą wybrał i którą nadal podążał. Lubił ryzyko i w tamtym czasie ciągle je podejmował. Próbował wielu niebezpiecznych i nierozważnych rzeczy, tylko dlatego że szybko się nudził i potrzebował nowych, nieznanych jeszcze wrażeń. Jego rodzice byli dość zamożni, więc nie miał problemu ze zdobywaniem pieniędzy, a jako jedynakowi tym bardziej mu pobłażali i pozwalali na wszystko. Z czasem jednak przestali sobie radzić z jego nieokrzesaniem i młodzieńczą buntowniczością, choć starali się jak mogli dotrzeć do niego, bez kar i zakazów. Kiedy do domu zaczęła odwozić go policja, zabrakło im siły do walki z energią młodego nastolatka, który czul się dorosły i niezależny. Patrick dopuszczał się wielu wybryków, głupio ryzykując własnym życiem. Rozbijanie się samochodem z kolegami czy wyścigi samochodowe o północy przez główną ulicę miasta - takie były atrakcje, jakim najczęściej oddawał się w wolnym czasie. Nieraz dochodziło do stłuczek, które kończyły się przynajmniej zarysowaniami, ale rodzice szybko reagowali i pokrywali koszty naprawy. Szukając adrenaliny, wdawał się w bijatyki z błahych powodów i gotów był na wariackie wygłupy z kolegami. To było jego życie i nie zamierzał w ogóle go zmieniać. Miał również ogromne powodzenie u płci przeciwnej, bo dzięki jego reputacji każda dziewczyna chciała się z nim umówić. Dostawał zawsze to, czego chciał, i myślał, że życie kręci się tylko wokół niego. Był panem swojego losu, a rzeczywistość dostosowywała się od jego potrzeb. Pewnego dnia jednak to się skończyło i Patrick dostał solidną nauczkę. Przyszedł czas, że w jeden dzień z nieokrzesanego chłopaka zmienił się w mężczyznę. Miał wtedy szesnaście lat i to była kolejna wieczorna wyprawa do przydrożnego baru, gdzie płynęły duże ilości alkoholu, było towarzystwo koleżanek, zabawa i śmiech. Kiedy z kumplami porządnie się wstawili, zaczęły się zabawy dużych niegrzecznych chłopców, jak i tradycyjne podkradanie dziewczyn chłopakom z innych stolików w barze. Jemu wpadła w oko drobna brunetka. Zawsze miał słabość do brunetek. Dziewczyna nie była zachwycona podpitym amantem i starała się go pozbyć. W jej obronie stanął jej kolega ze stolika i to wystarczyło, żeby sprowokować bójkę. Patrick pobił chłopka kilkoma ciosami, ale w jego obronie stanęli jego towarzysze. Później do bójki dołączyli kumple Patricka, zawsze murem stający za swoim przywódcą. Zanim przyjechała policja, lokal był zdewastowany. Porozbijane szkło leżało na podłodze, pomiędzy połamanymi krzesłami i stolikami. Szybkie dochodzenie ujawniło winę Walkera i jego kompanów. Zostali zatrzymani i zabrani do aresztu. Kiedy jego rodzice dostali telefon z posterunku, chcieli jak najszybciej zabrać syna do domu. Patrick jednak musiał odsiedzieć swoją karę i dopiero nazajutrz mógł opuścić areszt. Jeden z funkcjonariuszy policji znal dobrze Patricka Walkera i jego poprzednie liczne wybryki. Wiedząc, że jego rodzice mają z nim nie lada kłopoty, postanowił im pomóc i dać chłopakowi odpowiednią karę za wszczęcie bójki, zdewastowanie i zniszczenie lokalu, oraz nauczkę za wiele innych rzeczy, których dopuścił się w przeszłości.
Walker musiał odbyć staż w szkole strażackiej. Staż miał trwać przez całe letnie wakacje, które zaczynały się za dwa tygodnie, inaczej jego przypadek zostałby skierowany do sądu, gdzie byłby osądzony również za swoje poprzednie wybryki i łamanie prawa. Rodzice przystali na ten warunek, więc gdy tylko rok szkolny się zakończył, Patrick musiał zgłosić się do komendanta straż pożarnej w Warwick w stanie Rhode Island. Od tamtej pory jego życie całkowicie się zmieniło. Na początku walczył, pyskował i nie chciał się podporządkować regułom i zasadom panującym w jednostce ani wykonywać powierzonych mu zadań, ale po kilkunastu dniach, kiedy po raz pierwszy pojechał na akcję ratowniczą gaszenia pożaru, zaszła w nim przemiana. Zobaczył na własne oczy, jak ogień niszczył wszystko, co napotkał na swojej drodze, zamieniając w drobny, ulotny pyl. Przekonał się, jak ciężką walkę podejmują strażacy, narażając swoje życie i zdrowie, by ratować innych. Widział wyciąganych z pożaru ludzi, ich ciemne od dymu twarze, dostrzegł też bijący od nich strach i przerażenie. Odczuł to ze zdwojoną siłą i przeżywał wszystko razem z nimi. Po wielu godzinach gaszenia pożaru, towarzyszącego temu zmęczenia i ciężkich zmagań, gdy akcja ratownicza dobiegła końca, poczuł zaś radość i satysfakcję z dobrze wykonanej pracy. Doznał wdzięczności ludzi uratowanych z pożaru i zobaczył, jak cieszą się z ocalenia życia, a jednocześnie odczuwał ich smutek spowodowany utratą domu i całego dobytku. Patrick pokochał to całym sobą i wyznaczył sobie nowy cel w życiu, do którego dążył, z najlepszymi wynikami i rezultatem. Od tamtej pory jego życie diametralnie się zmieniło. W jednostce straży spędził całe wakacje, ale już nie z przymusu, zajęcie to zaczęło sprawiać mu przyjemność. Wykonywał wszystkie powierzone mu czynności i zostawał dużej, niż powinien. Często jeździł na akcje, gdzie obserwował, uczył się i pomagał ile mógł i na ile mu pozwolono. Kiedy wakacje dobiegły końca, a tym samym i wyznaczona mu kara, on nadal po lekcjach czy w dni wolne od szkoły przyjeżdżał do jednostki, by pomagać. Zerwał kontakt z dawnymi kolegami i poświęcił swój czas na to, co go bezgranicznie wciągnęło, co kochał do dziś. Osiągnął bardzo dużo, parł do przodu jak dobrze naoliwiona maszyna, bo już wiedział, co chce robić w życiu. Poświęcił się bez reszty obowiązkom, podporządkowując swoje całe życie nauce i ciężkiej pracy. Kiedy nadeszły tamte pamiętne wakacje, on jak zwykle więcej przesiadywał w pracy niż w domu. Otrzymanie posady w szkole i szybki awans postanowił uczcić z kolegami w najbliższej knajpce. To był pierwszy swobodny wieczór od kilku lat, cieszył się nim, dlatego pozwolił sobie na kilka głębszych dla uczczenia swoich dokonań. Po dziś dzień tego żałował Kiedy zabawa trwała w najlepsze, zadzwonił jego telefon komórkowy. Na początku nie odbierał, miał przecież dzisiaj wolne i w dodatku świętował swój ogromny sukces. Kiedy sygnał telefonu nie dawał za wygraną, Patrick popatrzył na wyświetlacz. To był numer jego przełożonego z jednostki. Odebrał, myśląc, że szef chce mu pogratulować pierwszej grupy absolwentów. Niestety, to, co usłyszał, zmroziło mu krew w żyłach. Tłum ludzi, hałasy w lokalu przestały się dla niego liczyć, nic nie słyszał i na nic nie reagował. Powoli do jego świadomości przedzierały się słowa, których nie chciał przyjąć do wiadomości. Nie chciał tego słyszeć. Chciał wierzyć, że to jakiś głupi żart. To nie mogła być przecież prawda! Resztką sił starał się zapanować nad swoją rozpaczą. Nie wiedząc dokładnie, co robi, pojechał pod budynek, w którym mieszkali jego rodzice. Jednorodzinny dom po jego wyprowadzce stał się dla nich za duży, dlatego przenieśli się do mniejszego mieszkania w centrum, które w zupełności im wystarczyło
i spełniało ich niewielkie wymagania. Kiedy Patrick zastał tam tylko zgliszcza i popiół, pojechał do jednostki. Jego umysł pracował na najwyższych obrotach, ale nie odczuwał nic. Nie reagował. Bez emocji wysłuchał wyników podjętej akcji ratowniczej, czując, jakby ważna cząstka jego samego również spłonęła w tym pożarze. Jego ukochani rodzice zginęli we śnie. Udusili się gazem, który ulatniał się z piecyka gazowego sąsiada mieszkającego na parterze. Później wybuch pożar. Rodzice mieszkali w trzypiętrowym bloku, starego, ale solidnego budownictwa. Większość sąsiadów przekraczała wiek emerytalny. Na samym dole, tuż pod mieszkaniem jego rodziców mieszkał bardzo stary człowiek, wychudzony do samych kości. Rzadko ktoś go odwiedzał, jedynie sąsiedzi przychodzili z pomocą. Tego dnia staruszek dogrzewał swoje stare kości mimo ciepła panującego na dworze. Zapomniał na noc wyłączyć piecyka. Niesprawna aparatura spowodowała ulatnianie się gazu. Niektórzy zginęli od uduszenia, a inni przez pożar. Wszyscy przebywający w bloku nie przeżyli tej nocy, w tym rodzice Patricka Walkera. 10. Zoe jak najszybciej chciała wrócić do domu. Chciała pobyć sama w miejscu, które było jej oazą i które dobrze znała. Musiała się dobrze skupić i przypomnieć sobie całą rozmowę telefoniczną z Grace. Musiała pomyśleć nad wieloma rzeczami, a tutaj w ogóle nie mogła zebrać rozbieganych myśli. Gdy wyszła na korytarz, zobaczyła Walkera, który mocno zatopiony w myślach w ogóle na nic nie reagował. Dopiero po chwili na nią spojrzał i jakby wrócił do rzeczywistości. Kiedy ich oczy się spotkały, obudziła się w niej cała jej wrogość i nienawiść do jego osoby. Prawda, to on uratował ją z pożaru, ale nic to dla niej nie znaczyło. Była zła na złośliwe zrządzenie losu i na to, że tak okropnie z niej zadrwił. Wiedziała, że powinna być mu wdzięczna, lecz nie odczuwała tego. Nie potrafiła. Jej serce i duszę przepełniała złość i dawna uraza. Nadal był jej wrogiem i tak nadal miała zamiar go traktować. - Czujesz się już lepiej? - spytał z troską w głosie, podchodząc do niej bliżej. - Tak. Już mi lepiej. Czy… to było morderstwo? - zapytała z wahaniem. - Tego jeszcze do końca nie wiemy. Wszystko okaże się w najbliższych dniach. Ale… podpalenie było celowe. - Rozumiem - powiedziała, ledwo panując nad paniką. - Czy teraz możemy porozmawiać? Chciałbym… - Już wszystko ci powiedziałam - rzekła, znów wchodząc mu w słowo. - Jechałam odwiedzić przyjaciółkę z dawnych lat i okazało się, że budynek, w którym mieszkała, płonął. To tyle, co mam ci do powiedzenia. A teraz chciałabym pojechać do domu i zmyć z siebie dym z pożaru. - Mam dodatkowe pytania - powiedział, ledwo panując nad złością. - To jest poważna sprawa, a twoje humory naprawdę nie ułatwiają mi zadania. - Oj, jak mi przykro. To może przyślesz kogoś innego, skoro sam nie radzisz sobie ze złością. Z tego, co pamiętam, już w przeszłości miałeś z tym ogromny problem. - Posłuchaj… - zaczął, odetchnąwszy głęboko dla uspokojenia. - Nie, to ty posłuchaj - przerwała mu w gniewie. - Nie będę z tobą rozmawiać. Powód jest ci dobrze znany. Delikatnie mówiąc… nie lubimy się i na pewno się nie polubimy. To, że się spotkaliśmy… to, że minęło tyle lat, niczego nie zmienia, więc odpuść sobie i daj mi po prostu spokój. - Zoe odwróciła się do niego, chcąc jak najszybciej odejść. Patrick chwycił ją za łokieć i odwrócił w swoją stronę. Potem powiedział twardym głosem:
- Posłuchaj, panieneczko… Byłem dla ciebie miły, ale widzę, że tego nie doceniasz, więc jeżeli nie chcesz ze mną normalnie porozmawiać, w takim razie załatwimy to służbowo. Pojedziesz ze mną na posterunek i grzecznie złożysz zeznania, czy ci się to podoba, czy nie. A to, że to ja osobiście cię uratowałem, również mnie nie uszczęśliwia. Zadowolona? - Puść mnie i więcej mnie nie dotykaj. Zrozumiałeś? Twoja przemowa jak zwykle nie zrobiła na mnie wrażenia, ale nigdy nie byłeś w tym dobry. Minęły już czasy, w których mi rozkazywałeś, teraz jest inaczej, a więc jadę do domu, a ty rób, co chcesz. Żegnam - oznajmiła dobitnie i odeszła w stronę wind. Patrick zgniótł w ustach przekleństwo i ruszył za dziewczyną. - Rozmowa ze mną i tak cię nie ominie, więc dlaczego uciekasz? - powiedział, chcąc ją sprowokować. - Ja nie uciekam - warknęła, spojrzawszy na niego zmrużonymi oczami. - Czyżby? Myślę, że nadal się mnie boisz i próbujesz złośliwością pokryć swój strach i jak najszybciej uciec. - Nie boję się ciebie i nigdy się nie bałam - odparowała. - Ja też znałem Grace Wilson i tym bardziej pragnę dowiedzieć się wszystkiego, co tego wieczora się wydarzyło - zapewnił z mocą. Zoe nic nie odpowiedziała, tylko szybko wsiadła do widny, której drzwi właśnie się rozsunęły. - Chcę, żebyś mi w tym pomogła. - Patrick nie poddawał się i wszedł za nią do kabiny. - Nie pomogę ci - odparła twardo, nie patrząc na niego, a w myślach odliczając kolejne mijane piętra. - Do diabła, dlaczego? - zapytał, zły na jej upór. - Czego nie rozumiesz w słowie „nie”? - Zamierzasz to tak zostawić? - dopytywał, nie wiedząc, co tak naprawdę chodziło dziewczynie po głowie. - Nie, na pewno tego tak nie zostawię i to ci mogę obiecać. - To w takim razie co planujesz zrobić? - zapytał, zaskoczony. - Nie powiem ci - odparła po chwili. Patrick zacisnął ze złości pięści i kilka razy głęboko odetchnął, po czym włączył przycisk „stop” i zatrzymał windę. - Co ty, do diabła, robisz?! - wykrzyknęła, Zoe i wtedy dopiero spojrzała na niego. - Uruchom tę cholerną windę -rozkazała. - Nie mam zamiaru - Patrick, blokując jej dostęp do tablicy z przyciskami, spojrzał jej w oczy. - Nie ruszymy się stąd, dopóki mi nie powiesz, co zamierzasz. - Ty chyba oszalałeś! Masz mnie wypuścić, i to natychmiast - zażądała, miażdżąc go spojrzeniem. - Zapomnij. - Do diabła! To była moja przyjaciółka, dla ciebie to tylko kolejna sprawa i kolejny krok do awansu. Nie mam zamiaru ci w tym pomagać! - wykrzyknęła. Stała teraz naprzeciwko niego i patrzyła mu prosto w oczy. - To nieprawda. Nie traktuję ofiar pożarów jak szczebelków w drabinie kariery. Zaczynasz mnie naprawdę wkurzać! - Czyli nic się nie zmieniło. - Tak, zawsze byłaś wredna i złośliwa! - O, pan wykładowca o troskliwym sercu się odezwał!
- Zawsze musiałaś mieć ostatnie zdanie, co? - Ty za to zawsze musiałeś znaleźć sobie kogoś, żeby podnieść swoje nędzne ego! - Pyskata smarkula! - Nadęty dupek! - A więc to była twoja przyjaciółka, tak? - powiedział, podchodząc do niej bliżej. - To powiedz mi, kiedy ostatni raz ją widziałaś? Kiedy ją pocieszałaś po stracie matki, a później ojca? Kiedy ją wspierałaś w ciężkich chwilach? No, kiedy? -naciskał, wyczytując z jej oczu wahanie. Zoe cofała się przed nim, aż w końcu ściana windy zablokowała jej ruchy. Patrick stanął blisko niej i nadal nie ustępował. - No, dalej. Nie odpowiesz? - Wpatrywał się w nią ze złością. - Nie twój interes - odparła niepewnie. - Prawda jest taka, że nawet nie wiedziałaś, że jej matka zginęła, a ojciec zapił się na śmierć. Uciekłaś stąd i zapomniałaś o niej, tak jak o wszystkich, których znałaś. Więc powiedz mi, jaka z ciebie przyjaciółka? - Zostaw mnie, słyszysz? To wszystko twoja wina! To wszystko przez ciebie! - wykrzyczała głośno, a z jej oczu popłynęły łzy. Wiedziała, że miał rację, i to ją najbardziej zabolało, bo spotęgowało wyrzuty sumienia. - Wypuść mnie stąd! - Zoe krzyczała, już całkiem nie panując nad łzami, które jak ulewny deszcz zalały jej policzki. Patrick, zaskoczony jej reakcją, nic nie odpowiedział. Nie wiedział, co ma teraz zrobić. Zoe podbiegła do tablicy i szybko wcisnęła numer kolejnego piętra, a gdy tylko drzwi się rozsunęły, wybiegła z windy i zniknęła mu z oczu. Nie gonił jej, wiedząc, że kolejny raz zawalił sprawę. Sam do siebie poczuł niechęć i złość. Jej zaskakujące zachowanie dało mu jednak mocno do myślenia, jemu także wyrzuty sumienia ponownie dały o sobie znać palącym rozczarowaniem. 11. Patrick opuścił szpital w złym humorze. Wsiadł do samochodu, choć tak naprawdę nie wiedział, gdzie dalej jechać. Miał mętlik w głowie, a wszystko przez to, że ich drogi z Zoe tak niespodziewanie się spotkały. Wiedział, że Zoe Jones czuła do niego czystą nienawiść, w końcu już wcześniej dała temu wyraz. Teraz upewnił się tylko, że mimo minionych lat nic się nie zmieniło. Nie był jednak bez winy, w końcu on sam dał jej mnóstwo powodów, aby właśnie to do niego czuła. Zapracował na to przez cztery długie lata, w czasie których był jej wykładowcą wychowania fizycznego. Przez kilka dni był w transie załatwiania wszystkich formalności związanych z pogrzebem. Nie odczuwał nic, tylko wszechogarniającą pustkę. Nie mógł wybaczyć sobie, że właśnie w tę noc, gdy on bawił się w najlepsze, jego ukochani rodzice umierali. Do tej pory czul żal i złość na samego siebie. Wiedział, że jego koledzy dali z siebie wszystko, ale i tak sprawa była z góry przegrana. Pomoc wezwano zbyt późno, żeby kogokolwiek dało się uratować. Mimo to, on nadal żałował, że tamtego wieczoru nie odwiedził rodziców. Z czasem robił sobie wyrzuty, że rzadko ich widywał, że mało poświęcał im czasu. W pewien sposób obwiniał siebie za ich śmierć. Mieli tylko jego, jedynego syna, którym zawsze się opiekowali, w którego zawsze wierzyli. Teraz nadszedł czas, żeby to on się nimi zaopiekował, ale nie dano mu takiej możliwości. Ogień zabrał mu wszystko, co miał najcenniejszego. Nigdy więcej nie powie im, jak bardzo ich kocha, jak wiele dla niego znaczą i jak bardzo ich potrzebuje. Został sam ze swoimi wyrzutami sumienia i ze swoją
rozpaczą. Jego ojciec nie miał rodzeństwa, a dziadkowie dawno odeszli. Mama miała starszą siostrę, która jako nastolatka wyjechała do Australii i tak kontakt się urwał. Patrick nie miał więc nikogo. Tamtego pamiętnego wieczora jego cala rodzina przestała istnieć. Pochował rodziców na najbliższym cmentarzu. Pragnął być blisko nich, by często ich odwiedzać. Mówił do nich i liczył, że go usłyszą. Miał nadzieję, że patrzą na niego z góry i wiedzą, jak wiele dla niego znaczyli. W tamtym czasie nie byl sobą. Znów się zmienił. Z uśmiechniętego, kipiącego energią człowieka stal się zamkniętym w sobie samotnikiem. Straci! humor, spoważniał, już nic nie było takie jak przedtem. Czuł w środku rozsadzającą rozpacz, odczuwał niesprawiedliwość, że to właśnie jego rodziców musiała spotkać tak okrutna śmierć. Szalały w nim skrajne emocje, od wybuchowej nienawiści po mrożący spokój. Jego charakter stal się chwiejny, od opryskliwości z zimnym wyrachowaniem po brutalne chłodne traktowanie kogokolwiek, kto mu akurat stanął na drodze. Był zły na to, co go spotkało, i obwieszczał to całemu światu. W pracy zyskał szacunek, jak również podziw dla jego umiejętności. Każdy wiedział, z czym się zmaga, więc nikt nie stawał mu na drodze. Koledzy zdawali sobie sprawę, co przeżywał i jaką walkę toczył. Wtedy również rozpoczynał swój pierwszy rok nauczania. Został wykładowcą wychowania fizycznego nowego rocznika. Dostał cztery grupy z pierwszego roku i dwóch asystentów do pomocy. Każda grupa liczyła piętnaście osób, chętnych do nauki zawodu. Niełatwo było się dostać na uczelnię, więc tylko najlepsi mieli możliwość studiowania na tym zaszczytnym kierunku. Każdy wykładowca pamięta swój pierwszy rok ze studentami. Dla Patricka w tamtym czasie praca stała się całym światem, jedyną ucieczką od ogromnego smutku po stracie rodziców. Jako nowicjusz, starał się, żeby wszystko było jak należy i zawsze zgodnie z planem nauczania. Żadnych ulg dla siebie, asystentów, a zwłaszcza dla studentów. Z takim nastawieniem rozpoczął pierwszy rok wykładów. Kiedy wraz z asystentami zjawił się przed grupką pierwszych uczniów, miał lekką tremę, ale wiedział, po co tu jest i jakie jest jego zadanie. Wyszkolić odpowiednich ludzi, by w przyszłości ratowali ludzkie życie. Musieli być najlepsi, twardzi, silni, odporni na stres, a przede wszystkim nie poddawać się strachowi ani panice, czyli odpowiednio reagować w kryzysowych sytuacjach, zachowując zimną krew. Musieli posiadać silę walki z żywiołem, jakim był ogień, umieć pokonywać różne trudności: od znalezienia wyjścia z zadymionego budynku po obronę przed atakiem drugiej osoby, którą mógł być podpalacz. Chciał, by byli najlepsi, i to on miał za zadanie stworzyć z nich odpowiedni, niezawodny i wyszkolony personel do ratowania życia. Kiedy w grupie młodzieży wypatrzył drobną brunetkę 0 dużych, czekoladowych oczach, poczuł złość. Jak taka drobna dziewczyna miałaby uratować ludzkie życie? Ledwo mogłaby uratować swoje - pomyślał, widząc po raz pierwszy Zoe Jones. Wtedy postanowił „uratować” jej życie i nie dopuścić do tego, by pozostała w tej szkole, a co dopiero ją ukończyła. Przywitał ją z niechęcią i tak zaczęła się ich prywatna wojna. On robił wszystko, żeby zrezygnowała, a ona uparcie trwała przy swoim, zjawiając się na kolejnych zajęciach. Był zaskoczony jej ostrym językiem, stanowczością i uporem w dążeniu do celu. Wytrwale, mimo trudności z jego strony, walczyła z nim za każdym razem. Nieraz starał się ją upokorzyć przy grupie. Wiedział, że