jewka88

  • Dokumenty542
  • Odsłony37 457
  • Obserwuję53
  • Rozmiar dokumentów1.0 GB
  • Ilość pobrań23 703

58. Biala wilczyca 01 Biala wilczyca - Theresa Revay

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

jewka88
EBooki
ebooki

58. Biala wilczyca 01 Biala wilczyca - Theresa Revay.pdf

jewka88 EBooki ebooki Biała wilczyca
Użytkownik jewka88 wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 467 stron)

Theresa Revay BIAŁA WILCZYCA Z francuskiego przełożyła Magdalena Kamińska-Maurugeon Ś w i a t Książki

Część pierwsza

Piotrogród, luty 1917 Szczęście nie sprzyja ludziom biernym. Trzeba je prowo­ kować, zdobywać, trzeba po prostu na nie zasłużyć, jak na Krzyż św. Jerzego na polu bitwy. Ksenia Fiodorowna Osso- lina uważała się za wojowniczkę. Wojna trwała już blisko trzy lata. Setki tysięcy Rosjan ginęły od Bałtyku po Dunaj. Nadzieja na ujrzenie podczas urodzinowej kolacji młodego oficera carskiej Białej Gwardii była dość nikła. Mimo to dziewczyna bez wahania wysłała mu zaproszenie, a gdy nie otrzymała odpowiedzi, zatelefo­ nowała do niego, żeby upewnić się, czy dostał przepustkę. Matka byłaby zgorszona, gdyby się o tym dowiedziała. Ksenia siedziała z nosem przyklejonym do okna. Chuch­ nęła na podwójną szybę, jak w dzieciństwie, i palcem naszki­ cowała twarz. Czy cierpliwości uczymy się z wiekiem? Garst­ ka wzburzonych manifestantów wokół Soboru Kazańskiego nie mogła zepsuć jej zabawy. Trzasnęły drzwi wejściowe i w westybulu rozległ się ni­ ski głos ojca. Od razu wyczuła, że Fiodor Siergiejewicz jest rozdrażniony, może nawet zły. Słyszała, jak zdejmuje gruby płaszcz, otrząsając się przy tym jak niedźwiedź, a później nie­ równym krokiem przemierza korytarz aż do gabinetu, powłó­ cząc niewładną prawą nogą, pamiątką po ranie odniesionej podczas wojny. 9

Obróciła się na pięcie i obrzuciła salon szybkim spojrze­ niem. Nie zapaliła lamp. Stała w popołudniowym półmroku, wyprostowana i spokojna, ubrana w długą wełnianą spódnicę i białą bluzkę z plisowanym kołnierzykiem, z szalem zarzu­ conym na ramiona. Nadal czuła ostrą woń środków odka­ żających, zapach szpitala, do którego chodziła, by pomagać w opiece nad rannymi. Nie powierzano jej zadań wymaga­ jących wprawy, uważając, że w wieku lat piętnastu jest jesz­ cze zbyt młoda, by przejść szkolenie pielęgniarskie i znosić widok ropiejących ran w niedyskretnych miejscach, ale chęt­ nie przyjmowano jej pomoc przy szykowaniu opatrunków, dezynfekowaniu narzędzi chirurgicznych czy w podnoszeniu morale żołnierzy. Zegar ścienny dodawał minutę do minuty. Z mroku wy­ łaniały się znane Kseni zarysy kanap i foteli. Zamknęła oczy i odgadywała w myślach, gdzie leżą perskie dywany, gdzie wiszą lustra, gdzie stoi konsola ozdobiona głowami sfink­ sów, gerydony z różanego i amarantowego drewna, rzeźbione krzesła... Ściany zdobiły płótna mistrzów. Była to jedna z naj­ bardziej znanych kolekcji w wyższych sferach miasta. Kse­ nia jak duch prześlizgiwała się w myślach między meblami z brzozy karelskiej, muskała stojące na fortepianie emaliowa­ ne ramki fotografii i kolekcję tabakierek. Znała na pamięć ten wielki salon. Żadne z amfiladowych pomieszczeń tego przy­ tulnego i jednocześnie imponującego domostwa nie miało przed nią tajemnic. Zdawało jej się, że w aksamitnej ciszy wyczuwa jego spokojne tętno, które pulsowało również w jej żyłach i wypełniało ją całą. Serce rodzinnego domu, stoją­ cego nad zamarzniętym kanałem, w połowie drogi m i ę d z y dwoma soborami, biło tym samym rytmem co jej własne. Z zamyślenia wyrwały ją strzępy rozmów. Zdezorientowa­ na, zastanawiała się, czy te odgłosy dochodzą z zewnątrz, ale gdy tylko otworzyła oczy, zdała sobie sprawę, że to ojciec piekli się przy telefonie. Nastawiła ucha. Jakiś czas temu na­ brała takiego zwyczaju. Spacerując po mieście, chwytała okru- 10

chy informacji, plotek i skarg, powtarzanych przez ludzi. Od miesięcy przed piekarniami o trzeciej nad ranem zaczynały ustawiać się kolejki. Okutane w zimowe płaszcze kobiety o policzkach spierzchniętych od mrozu lamentowały, doma­ gały się chleba i przeklinały podwyżkę cen. Naród narzekał na rząd, oskarżał go o ukrywanie mąki, o zaprzedanie się Niemcom i o nieudolność w zaopatrywaniu miasta, w którym brakowało wszystkiego: węgla, mięsa, świec, mydła i cukru. Wydawało się, że zabicie Rasputina rozwiąże wszystkie pro­ blemy, ale sytuacja się nie poprawiła, jak gdyby starzec dys­ ponował złowrogą władzą zza grobu. Brakowało drewna na opał - w niektórych dzielnicach biedacy umierali z zimna w nieogrzanych izbach. Ksenię przeszedł dreszcz. Rodzina Ossolinów także oszczędzała. Nie ogrzewano już domu jak dawniej. Niektóre pomieszczenia zamknięto do wiosny. Ksenia dzieliła teraz pokój z młodszą o pięć lat siostrą Maszą, która każdego wie­ czoru męczyła ją prośbami o czytanie baśni i legend. Ksenia musiała czasem grozić małej, żeby wreszcie zasnęła pod górą pierzyn. - Miarka ziemniaków kosztuje teraz pięć rubli, a przed wojną płaciliśmy tylko piętnaście kopiejek! Co mają jeść ci ludzie, Nino?! - wrzeszczał ojciec. Chyba zostawił otwarte drzwi gabinetu. Ksenia rozpo­ znała cichy głos matki, usiłującej go uspokoić. Nina Piotrow- na Ossolina, kobieta o jasnym spojrzeniu i delikatnych nad­ garstkach, była jedną z tych słodkich żon wywierających aniel­ ski wpływ na wybuchowych mężów. Ileż to razy Ksenia widywała, jak ojciec albo wujowie, emerytowani oficerowie Gwardii, okazywali posłuszeństwo żonom, zanim one pod­ niosły głos! Uległość tych olbrzymów bywała zaskakująca. Ksenia nie zdziwiła się, słysząc, że ojciec mówi o cenach żywności. Ten inteligentny mężczyzna lubił powtarzać, że wojnę wygrywa się na froncie, a przegrywa na tyłach. Od wielu miesięcy tramwaje stały na torach, porzucone przez 11

strajkujących motorniczych. Posiedzenia posłów w Pałacu Taurydzkim były głośne i burzliwe, a Święta Ruś parskała z niezadowolenia jak narowisty koń. Ksenia zmarszczyła brwi na myśl o bladoniebieskiej su­ kience z satyny i haftowanego kryształkami tiulu, która wi­ siała w jej pokoju. Zabroniła Maszy jej dotykać, grożąc su­ rową karą, której jeszcze nie wymyśliła. Rodzice obiecali starszej córce wspaniałe przyjęcie urodzinowe w nagrodę za świetne wyniki w nauce w liceum Oboleńskiego i przykładną pomoc w szpitalu. Matka zaprowadziła ją na ulicę Mochowa- ja, do krawcowej Anny Grigoriewny Gindus, która termino­ wała w Paryżu u Jeanne Paquin i była dla młodej dziewczyny symbolem absolutnej elegancji. Ksenia czuła się tak, jakby z rocznym wyprzedzeniem świętowała swój debiut w salo­ nach petersburskiej elity. Bardzo jej to odpowiadało, lubiła się wyróżniać. Gdy opowiadała przyjaciółkom o kolacji, któ­ ra miała zostać wydana po przedstawieniu sztuki Lermonto­ wa w Teatrze Aleksandryjskim, dziewczęta bladły z zazdro­ ści. Choć wojna przyniosła wszystkim więcej swobody, ich rodzice bardziej przestrzegali konwenansów. Ale przecież gorączka, która trawiła miasto, nie mogła zakłócić radosnego święta, do którego Ksenia przygotowy­ wała się od kilku tygodni. Zdecydowanym krokiem wyszła z salonu i zbiegła po schodach do ojca. Poczuła nagle, że musi go zobaczyć i upewnić się, że wszystko będzie dobrze. Zatrzymała się w drzwiach gabinetu i patrzyła na gene­ rała, który stał przy piecu i czytał jakąś depeszę. Był zgar­ biony i pocierał kark ręką, ale twarz ze złotymi, okrągłymi okularami na nosie wyglądała bardzo młodzieńczo. Ogarnął ją nagły, niemal desperacki przypływ uczuć do ojca. Darzyła go absolutnym zaufaniem, dojrzałym i pełnym jak słodki owoc. Przy nim niemożliwe były wątpliwości czy wahania. Wysoki, barczysty mężczyzna o mocnych dłoniach emanował witalnością. Zawsze na widok Maszy, wtulającej się w jego ramiona, Ksenia żałowała, że jest już za duża, by też szukać 12

w nich schronienia, i muszą jej wystarczyć głośne pocałun­ ki, które ojciec składał jej na policzkach, łaskocząc jasnym wąsem. Teraz zmełł w ustach przekleństwo, pochylił się, żeby wrzucić depeszę do otworu w kaflowym piecu, i dostrzegł córkę. Jego zmęczona twarz natychmiast się rozjaśniła. Zdjął okulary, które odcisnęły mu na nosie czerwony ślad. - Gołąbku, jesteś tu, nie słyszałem, jak weszłaś. Jak się miewa królowa balu? - A ty, tatusiu, jak się miewasz? Ojciec opadł na skórzany fotel i przycisnął ręką rozsypane papiery na biurku. Wykrzywił usta w przykrym, ironicznym grymasie. - Podobno idziemy do teatru na Maskaradę? Ironia losu... Mam wrażenie, że cały dzień uczestniczę w maskaradzie. - Słyszałam, że scenografia jest cudowna - rzuciła Kse­ nia trochę nerwowo. - Wszyscy przyjdą, nawet członkowie rodziny cesarskiej. Zapowiada się wspaniałe przedstawienie. Zdziwiła ją własna panika. Czy naprawdę tak wielkie zna­ czenie miał dla niej wieczór w teatrze? Przed oczami stanę­ ła jej nowa sukienka, dobrane do niej satynowe trzewiczki, wstążki, które będzie miała wplecione we włosy. Jak mogła uważać się za dorosłą, skoro z dziecięcą pasją myślała o rze­ czach tak mało istotnych? - Od stycznia to miasto otępia się zabawą - odezwał się rozdrażniony ojciec. - Ludzie myślą tylko o tańcach. - To są bale dobroczynne, tato - zaprotestowała Ksenia. - Przecież trzeba zebrać pieniądze dla naszych rannych. - Jak tak dalej pójdzie, to w ogóle nie będzie pieniędzy - zakpił. - Od czasu klęski pod Tannenbergiem, a zwłaszcza od wycofania się z Galicji wojsko na froncie się burzy. - Ci żołnierze to tchórze! Tacy oficerowie jak ty czy wu­ jek Sasza nigdy by się tak nie zachowali. - Tchórzy znajdziesz wszędzie, moje dziecko. Ten typ człowieka spotyka się często, wierz mi. Ale czy można na- 13

zwać tchórzami żołnierzy, którym zostało po dziesięć naboi? Którym czasem za jedyną broń musiały wystarczyć kamie­ nie? Przypominam ci, że w sierpniu tysiąc dziewięćset czter­ nastego roku Rosjanie walczyli jak bohaterowie. Poświęcili­ śmy się dla Francuzów. To dzięki nam wygrali bitwę nad Marną, bo Niemcy musieli odpierać nasz atak na Prusy Wschodnie. Za lojalność zapłaciliśmy straszliwą cenę: nie byliśmy gotowi na to starcie i straciliśmy elitę naszej armii. A rok później była Galicja... Zapatrzył się gdzieś, a jego twarz skurczyła się jak z bólu. - Nie mieliśmy amunicji... Artyleria została zdziesiątko­ wana... Pułki straciły trzy czwarte stanu osobowego. Widzia­ łem, jak prości sierżanci prowadzili ludzi do walki, choć nic nie jedli od wielu dni. To już nie była wojna, tylko masakra. Potwierdzi to każdy oficer godny tego tytułu. Naród jest nie­ zadowolony. Zaczyna protestować, i to coraz bardziej otwar­ cie. To powód do zmartwienia. Nie mów mi, że jesteś tak samo głucha jak ci, którzy tego nie słyszą. - Ale to chyba nie jest aż tak poważne! - rzuciła rozdraż­ niona Ksenia. - Strajki i demonstracje to u nas nic nowego. W tysiąc dziewięćset piątym roku wszystko się w końcu uspo­ koiło, prawda? Teraz naród ma swoją Dumę, więc czego jesz­ cze chce? Generał popatrzył na nią surowo. - Duma nie reprezentuje odpowiednio proletariatu i chłop­ stwa. To zgromadzenie notabli. A nasz naród nie jest już tym rozmodlonym tłumem, który ze ślepą wiarą podnosił ikony przed carem. To mężczyźni i kobiety trzeźwo patrzący na świat. Ludzie chcą jeść. Chcą, żeby nie wysyłano już więcej na wojnę ich synów, którzy giną niczym króliki. Chcą poko­ ju, chociaż mamy wojnę. A do tego chcą parcelacji ziemi i Bóg jeden wie, czego jeszcze... - W takim razie chcą zbyt wiele i nie dostaną niczego! Fiodor Siergiejewicz patrzył na córkę. Stała przed nim, niezłomna, skrzyżowawszy ręce, z rozpalonymi policzka- 14

mi, szarymi, błyszczącymi oczami, długimi jasnymi włosami w nieładzie. Poczuł do niej tak wielką miłość, aż ścisnęło mu się serce. Wiedział, że jest dumna, czasem wręcz pyszna, czę­ sto uparta, ale w tych niełatwych czasach właśnie te cechy charakteru, uważane często za zgubne, stanowiły tarczę po­ trzebną do obrony przed niepewnym jutrem. Nie była tak ser­ deczna jak matka ani tak delikatna jak mała Masza. Młodsza córka miała zadatki na jedno z tych beztroskich i uroczych stworzeń, które mężczyźni kochają tylko za to, że mogą oto­ czyć je opieką. Nie, Ksenia była niepokorna, uparta, drażli­ wa. Zapowiadała się na kobietę, która będzie zawracać męż­ czyznom w głowach, nawiedzać ich w snach, przypominać o sobie bezlitośnie w najmniej oczekiwanych momentach, pośród rozweselonego tłumu i na pustych stepach. Zapowia­ dała się na jedną z tych nieokiełznanych, namiętnych kobiet, o które mężczyźni się pojedynkują i które doprowadzają ich do szaleństwa. Fiodor podziwiał elegancję córki, jej wdzięczną sylwet­ kę i delikatne nadgarstki. Domyślał się przyczyny nagłego gniewu i naszła go niedorzeczna ochota, by otulić ją jak no­ worodka, którego owija się w becik, żeby ochronić przed pustką, tak przerażającą po bezpiecznym cieple matczynego brzucha. Już od wczoraj wsłuchiwał się w narastający pomruk re­ wolty. Splądrowano kilka sklepów. Tramwaje stanęły, atako­ wano bileterki i motorniczych. Żołnierze strzelali do strajku­ jących, były trzy ofiary śmiertelne, straże pilnowały mostów. Na myśl o depeszy, którą ogień trawił w piecu, Fiodor Sier- giejewicz poczuł, jak krew krzepnie mu w żyłach. Dałby wszystko, żeby móc ochronić córkę przed niełatwym losem, przed okrucieństwami wojny i przed ludzką zdradą. - Wrócił na front dziś rano - szepnął. Ksenia poczerwieniała. - O kim mówisz? - O Igorze. 15

- Skąd wiesz?! Powiedział ci?! Widziałeś się z nim?! - Spotkałem go wczoraj wieczorem. Mówił, że obserwo­ wał manifestację na Samsoniewskim Prospekcie i zaniepo­ koiło go zachowanie kozaków. Zbyt łagodnie obeszli się z tłu­ mem. To bystry młodzieniec. Poprosił, żebym podziękował ci za zaproszenie. - Mógł chociaż odpowiedzieć osobiście! Co za źle wy­ chowany chłopak! Nie będę go żałować! Odwróciła się gwałtownie i podeszła do pieca. Była na siebie zła. Nie potrafiła ukryć rozczarowania. Czuła, że ojciec stoi za nią, usiłując znaleźć słowa pocieszenia. Lepiej, żeby się nie odzywał! Poczuła się nagle słaba, bała się, że się rozpłacze. Potrzebowała kilku sekund, by obudzić w sobie gniew, który przegonił smutek. Igor Kunin był przyjacielem wuja Saszy, najmłodszego brata matki. Spotkała go rok temu, gdy wraz z Saszą odwie­ dził ich na przepustce. Obaj byli mniej więcej w tym samym wieku, mieli około dwudziestu lat, ale Ksenia dziwiła się, jak mogą się przyjaźnić dwie tak różne osoby. Wuj Sasza mówił podniesionym głosem, zachowywał się hałaśliwie i - jak sam opowiadał - lubił zapolować na kaczkę między jednym a dru­ gim szturmem w Galicji, co wywoływało konsternację prze­ łożonych. Natomiast Igor podczas wizyty trzymał się na dy­ stans, odpowiadał uprzejmie na pytania pani domu i ostrożnie trzymał filiżankę z herbatą, jak gdyby bał się, że ją stłucze. Przez kilka chwil Sasza wyżywał się na fortepianie, śpie­ wając na całe gardło, po czym przekonał Igora, żeby zajął jego miejsce. „On jest wirtuozem!" - wrzasnął. Zakłopota­ ny Kunin spuścił głowę. Widać było, że ma ochotę zlać się z tłem, lecz Sasza nie ustępował: „Dalej, stary, niedawno skarżyłeś się, że tęsknisz za muzyką". Igor usiadł na tabore­ cie z przepraszającym uśmiechem, z namaszczeniem musnął białe i czarne klawisze, po czym zaczął grać. Tamtego wieczoru Ksenia była jego sąsiadką przy stole. Rozmawiali półgłosem, nie zwracając uwagi na resztę towa- 16

rzystwa. Intrygował ją tak bardzo, że zapomniała o własnej nieśmiałości. Odtąd nie przestawała o nim myśleć. Pisali do siebie listy; ona - krótkie i pospieszne, on - przesycone me­ lancholią. Gdy dowiedziała się, że znów dostał przepustkę i będzie w Petersburgu w czasie jej urodzinowego przyjęcia, poczuła mocniejsze bicie serca. Chciała, aby ujrzał ją w roli niekwestionowanej królowej balu. Wyobrażała sobie, jak - onieśmielony - podziwia ją z daleka. Jak ona podchodzi do niego z szelestem długiej sukni i wybiera go spośród wszyst­ kich, a on jest jej za to wdzięczny. A teraz wszystko legło w gruzach. Bez Igora ta uroczystość nie miała żadnego sensu i Ksenia straciła na nią ochotę. Ta ciągnąca się w nieskończoność wojna zaczynała dzia­ łać jej na nerwy. Ksenia miała dość strachu o wujów i kuzy­ nów, którzy walczyli na froncie. Miała dość restrykcji, budzą­ cych trwogę tytułów w gazetach, ikon i luster zasłoniętych kirem na znak żałoby. Sprzykrzyły jej się długie ceremonie żałobne w cerkwiach, a od zapachu kadzideł robiło jej się niedobrze. Niechętnie chodziła z matką dwa razy w tygodniu do szwalni, gdzie damy z towarzystwa robiły na drutach poń­ czochy, szyły koszule i kamizelki dla żołnierzy, sortowały ubrania dla uchodźców. Gdy zdarzyło jej się zagapić w okno podczas pracy, musiała znosić wymowne spojrzenia tych starych, zgorzkniałych kobiet. Można było pomyśleć, że wszystko sprzysięgło się, by ją zanudzić, by przeszkodzić jej w korzystaniu z czasu, który powinien być najpiękniej­ szy w życiu. To takie okropne i niesprawiedliwe! Zacisnęła pięści i skuliła ramiona, jak gdyby stawiała opór wichurze. Fiodor Siergiejewicz wyczuwał jej gniew. Była za­ wiedziona, zdradzona. Dostrzegał dziewczęce zauroczenie cór­ ki młodym Kuninem i nie miał nic przeciwko niemu. Chło­ pak był obiecującym muzykiem i dzielnym żołnierzem, który rozsądnie oceniał sytuację i znał jej powagę. Poprzedniego dnia obaj doszli do tego samego, gorzkiego wniosku: armię toczy gangrena rewolucyjnej propagandy. Z trudem udawa- 17

ło się utrzymać posłuszeństwo wśród żołnierzy na froncie. „Każdy myśli tylko o sobie - stwierdził zrezygnowanym szep­ tem młody oficer. - Mają dusze proste jak u dzieci. Upajają się pięknymi słowami jak wódką. Stracili zaufanie do nas, dowódców, bo mają poczucie, że chcemy ich rzucić wrogowi na pożarcie. Są zrezygnowani i zniechęceni, a czasem w ich spojrzeniach dostrzegam nienawiść". Nienawiść... Generał też ją odczuwał, wdychał ją wraz z cuchnącym powietrzem, które zatruwało ulice w całym mie­ ście. Co gorsza, nieswojo czuł się także w trakcie inspekcji w rezerwowych oddziałach Gwardii. Nowi rekruci nie byli już zrezygnowanymi, obojętnymi na wszystko muzykami, wyrwanymi z zapadłych rodzinnych wiosek. To byli naszpi­ kowani socjalistycznymi ideami robotnicy z Piotrogrodu. Skłonność do poświęceń czy idea braterstwa krwi do nich nie przemawiały. Mieli zacięte miny i butne spojrzenia. Od kilku miesięcy Fiodor Siergiejewicz zrywał się z łóż­ ka o trzeciej w nocy. Z bijącym sercem słuchał równego od­ dechu śpiącej obok żony i szukał w nim ukojenia, ale sen czmychał na dobre. Wstawał, krzywiąc się, bo krew z trudem krążyła w jego chorej nodze. Jak najciszej wkładał gruby je­ dwabny szlafrok i wychodził z sypialni. Ileż to razy zaglądał do pokoju córek! Patrzył na jasne włosy Kseni rozsypane na poduszce, na pościel, zmiętą, jakby dziewczyna przez całą noc walczyła z niewidzialnym wrogiem, i na Maszę, otuloną miękko pierzyną. Słodka Matko Boska, miej je w swojej opie­ ce! - modlił się, czyniąc nad nimi znak krzyża, po czym szedł do gabinetu, rozpalał w piecu i czekał nadejścia świtu, bijąc się samotnie z myślami. Zadzwonił telefon. - Powinnaś iść na górę i przebrać się, słonko - powie­ dział z uśmiechem. - Chyba przyszedł fryzjer. Jestem pewien, że utalentowany monsieur Francois poradzi sobie z gęstwiną twoich włosów. To będzie piękne przyjęcie, zobaczysz. Ksenia odwróciła się do ojca. Chyba nie czuła już urazy. 18

- Na pewno będzie, tato, i mam zamiar wykorzystać każ­ dą sekundę. Wyszła z wysoko podniesioną głową. Ojciec uśmiechnął się, widząc jej zdecydowanie. Obrzucił telefon niespokojnym spojrzeniem, niechętnie podniósł słuchawkę i wysłuchał informacji od wyższego ofi­ cera. Kompania Pawłowskiego strzelała do dwóch innych jed­ nostek. Rozbrojeni żołnierze zostali aresztowani. Jeżeli Gwar­ dia teraz odpuści, będzie to początek końca - pomyślał Fio­ dor gorzko i wstał podyktować rozkazy. * Noc była granatowa. Ciemność otulała surowe miasto: sze­ rokie, oblodzone arterie, granitowe nabrzeża, piękne iglice, kolumnady, kopuły i majestatyczne pałace. Powóz jechał po­ woli. Po budynkach przesuwały się niewyraźne cienie, pod­ kreślane od czasu do czasu światłem latarń. Ksenia siedzia­ ła obok matki i próbowała śledzić je wzrokiem. Jedwabiste futro kołnierza muskało jej policzek, a szynszylowa mufka ogrzewała zimne dłonie. Wieczór w teatrze był cudowny, scenografia romantyczna, barwna, aktorzy grali jak natchnieni. Podczas antraktu Ksenia paradowała dumnie, prowadzona pod ramię przez ojca. Gra­ tulowano jej eleganckiej sukni i promiennego uśmiechu, ale po zwyczajowych komplementach rozmowy schodziły na znacznie poważniejsze tematy. Posłowie Szyngariew i Sko- bielew domagali się dymisji rządu, który dopuścił do śmierci głodowej narodu. Stara hrabina Czikow, sznurując usta i ma­ chając dłońmi w białych rękawiczkach, twierdziła, że widzia­ ła, jak manifestanci wciągali na maszt czerwony sztandar. Wymawiano cicho nazwiska Sturmera i Protopopowa, krzy­ wiąc się, jakby zostawiały w ustach gorzki posmak. Trochę rozdrażniona, że sprowadzono ją do roli nieważnej ozdoby uczepionej ramienia generała Gwardii, Ksenia zmarszczyła 19

brwi, starając się nie słuchać pretensji pod adresem premie­ ra ani wątpliwości dotyczących morale żołnierzy. Od dawna marzyła o tym wieczorze, pragnęła, żeby był beztroski, i wi­ dok każdej zmartwionej twarzy traktowała jak zniewagę. Matkę złapał atak kaszlu, usiłowała go zdusić, przycis­ nąwszy do ust koronkową chusteczkę. Ksenię niepokoiła jej bladość. Mając na uwadze delikatne zdrowie Niny Piotrow- ny, dziewczyna zrezygnowała z powrotu saniami, choć nade wszystko uwielbiała nocne jazdy po mieście. Siedziała wte­ dy otulona futrami, barczysty stangret osłaniał ją od wiatru, a konie pędziły, podzwaniając dzwonkami. - Źle się czujesz, mamusiu? - spytała, zaniepokojona. Nina Piotrowna czule dotknęła ramienia córki. - To nic, kochanie. Chwila słabości. Niebieskawe cienie pod oczami przysłaniały jej uśmiech. Delikatność tej kobiety widoczna była w jasnych oczach o niespotykanej dobroci i w drobnych zmarszczkach mi­ micznych wokół niewielkich ust. Przypominała starannie wy­ rzeźbioną kameę, miała wysokie czoło, cienki nos i wysokie kości policzkowe. Jasne włosy, zebrane w ozdobiony perłami kok, odsłaniały bladą twarz i wspaniałe, słynne kolczyki rodu Ossolinów, wykonane ze szmaragdów i diamentów. Ksenia przyjrzała się matce podejrzliwie. Od kilku dni Nina Piotrowna wstawała późno, a popołudniami znikała w sy­ pialni, by odpocząć. Świadomość, że cierpi, budziła w dziew­ czynie trwogę, której nienawidziła. Od wczesnego dzieciń­ stwa traktowała matkę z dużą ostrożnością, jak gdyby bała się, że obchodząc się z nią zbyt gwałtownie albo niezgrabnie, rozbije ją na tysiąc kawałków. Powóz zatrzymał się przed domem. Podbiegł portier w płaszczu z galonami i pomógł im wysiąść. Z wnętrza przez otwarte drzwi buchnęło jaskrawe światło, oblewając ośnie­ żony, obsypany szafranowym piaskiem chodnik. Ulica zasta­ wiona była rzędem automobilów i fiakrów zaprzężonych w krępe koniki, z woźnicami w długich, ściśniętych pasami 20

paltach. Na kolacji miało się zjawić około czterdziestu gości. Ksenia podniosła oczy. Wysoko na niebie błyszczały gwiaz­ dy, a jej oddech parował w mroźnym powietrzu. Odetchnęła pełną piersią, do bólu, aż zakręciło jej się w głowie od ostre­ go, słonawego zapachu miasta. Docierały do niej głośne akor­ dy muzyki. Ktoś zaczął już grać tango. Postanowiła, że nic nie zepsuje jej tego święta, i z lekkim sercem ruszyła za matką po stopniach ganku. - A ty się nie boisz? - Też coś! - obruszyła się Ksenia, otwierając szeroko oczy. - A niby czego miałabym się bać? Sofia, jej przyjaciółka, nerwowo wygładziła spódnicę. W kąciku ust miała smużkę czekolady. - Dzieją się poważne rzeczy. Odkąd robotnicy od Puti- łowa i Eriksona zaczęli strajkować, manifestacje stały się jeszcze bardziej burzliwe. Ludzie nie tylko domagają się ab­ dykacji cara, ale dodatkowo proklamowania republiki. Bali­ śmy się, że z powodu zamieszek nie dotrzemy na twoje uro­ dziny. Mama już chciała jechać do Kijowa i tam zaczekać, aż wszystko się uspokoi. - Nie mam ochoty siedzieć na wsi, skoro wszystko, co ważne, dzieje się tutaj - odparła Ksenia, układając makaroni­ ki na swoim talerzu. Dania, choć niezbyt obfite, godne były najwykwintniej- szych przyjęć. Ksenia zastanawiała się, skąd kucharka wy­ trzasnęła te cuda: kawior, ikrę łososia, wspaniałą pieczoną gęś, rybne galaretki... A ukoronowanie całej uczty stanowiła farandola deserów z cukierni Iwanowa, i to teraz, gdy nigdzie w stolicy nie można było dostać jajek. Ksenia wypiła różowe­ go szampana i poczuła się bezgranicznie szczęśliwa. Zauważyła ojca - przechodził obok, pogrążony w rozmo­ wie z ambasadorem Francji. Monsieur Paléologue miał po­ ważną minę, ręce założył z tyłu. Złoty łańcuszek kieszon­ kowego zegarka przecinał jego kamizelkę świetlistą smugą. 21

Skrzywione wargi pod krótko przyciętym wąsem zdradzały niepokój. Mówił półgłosem, tak że pan domu musiał pochy­ lać się, żeby go usłyszeć. W kącie sali, otoczona wianusz­ kiem wiernych dam, w dwóch naszyjnikach z pereł, stała hra­ bina Czikow. Wachlując się, perorowała skrzekliwie, że Święta Ruś może rozkwitać wyłącznie w rękach despoty i że nie­ szczęsny Mikołaj II ma tę samą wadę co Ludwik XVI: nad­ mierną dobroć, która obraca się przeciw niemu. - Ludzie rozmawiają już tylko o polityce - rzuciła roz­ drażniona Ksenia. - A przecież jest tyle ciekawszych rze­ czy niż rozprawianie o tym, co złego się dzieje w naszym kraju. - Ale przecież to jest najważniejsze, prawda? Trzeba zna­ leźć jakieś wyjście - zaprotestowała Sofia z błyskiem nieza­ dowolenia w czarnych oczach. Sofia Dmitriewna była córką słynnego adwokata i cenio­ nej poetki. Miała roziskrzone oczy, krągłe policzki i czarne, niesforne loczki, które otaczały aureolą jej pyzatą twarzycz­ kę. Była dziewczyną inteligentną, żywą i pełną pasji. - Sofia, kochanie, całymi dniami siedzisz z nosem w książ­ kach. Godzinami dyskutujesz przez telefon o zaletach i wa­ dach partii socjaldemokratycznej czy socjalistyczno-rewolu- cyjnej. Mnie wszyscy politycy śmiertelnie nudzą. - Nigdy cię nie zrozumiem! Jeżeli chcemy, żeby to wszystko przetrwało, musimy myśleć i działać! - Sofia szero­ kim gestem wskazała na wykładane boazerią drzwi, weneckie lustra i siwowłosych lokajów. - Nic w życiu nie jest dane na zawsze. Jednego dnia można być bogaczem, a drugiego - bie­ dakiem. Fortuna kołem się toczy dla każdego z nas. Nie wi­ dzisz, że Rosja stacza się prosto w przepaść? Jesteśmy na pokładzie okrętu pośrodku rozszalałej burzy, mamy słabe­ go i niezdecydowanego kapitana, podporządkowanego złej kobiecie, która nie jest Rosjanką, tylko Niemką, a przecież Niemcy to nasi wrogowie. - Przypominam ci, że Katarzyna II też była Niemką - od- 22

parła Ksenia. - Mój Boże, wykończysz mnie, Sofio. Jeszcze pomyślisz, że bronię carycy, choć przecież nie lubię jej tak samo jak ty. Na szczęście wielkie księżne są sympatyczniej­ sze od matki. - Wierzę ci, ale nie wypowiadam się na tematy, które mnie nie dotyczą. - Jesteś zazdrosna, że to ja je znam, a nie ty. - Ależ skąd! - uniosła się Sofia. Ksenia wiedziała, że tra­ fiła w czuły punkt przyjaciółki. Miała akurat dyżur w szpitalu, gdy zjawiły się w nim Olga Nikołajewna i jej młodsza siostra Tatiana. Przepracowały dwie godziny w szarych fartuchach i białych czepkach pie­ lęgniarek wolontariuszek. Ksenia została im przedstawiona, choć były od niej o kilka lat starsze. Zła na siebie za ogar­ niające ją nagłe onieśmielenie, złożyła głęboki ukłon i uprzej­ mie odpowiadała na ich pytania. Siostry miały szczere spoj­ rzenia i często się uśmiechały, choć Tania wydała się Kseni dość pyszałkowata. Śmiały się z kilku niefortunnych wpadek, jakie przytrafiły im się przy łóżkach rannych żołnierzy. Gdy Ksenia opowiedziała o tym Sofii, dziewczyna, choć oficjalnie głosiła demokratyczne ideały, wypytała ją o szczegóły do­ tyczące zachowania wielkich księżnych, ich manier, charak­ teru i ubiorów. - Ja też czytam gazety - ciągnęła Ksenia, rejestrując przy­ bycie młodego mężczyzny w mundurze Korpusu Paziów. - Nie jestem głucha ani ślepa, choć pewnie ty za taką właśnie mnie masz, ale bardziej interesują mnie opowieści naszego drogiego Siergieja niż te wszystkie złe wiadomości. Proszę cię, nie psuj wieczoru swoim złym humorem. Dziś chcę się dobrze bawić. - W takim razie jestem do pani usług, Kseniu Fiodorow- no - ukłonił jej się młodzieniec w sztywnym kołnierzyku. - Serdeczne powinszowania. Jest pani jeszcze piękniejsza niż ostatnio, gdy panią widziałem, jeśli to w ogóle możliwe. - A gdzież to się podział Igor? - rzuciła Sofia z perfidną 23

minką, biorąc odwet na przyjaciółce. - Z tego, co pamiętam, mówiłaś, że będzie tu dzisiaj z nami. Ksenia wstała i podała Sofii swój talerzyk z makaroni­ kami. - Musiał, biedak, dziś rano wrócić na front. Było mu na­ prawdę przykro, że omija go przyjęcie... Ach właśnie, Sofio, masz czekoladę w kąciku ust - dorzuciła jeszcze. - Chodźmy, Siergieju, to przecież moje urodziny. Mam ochotę zatańczyć. Nina Piotrowna patrzyła, jak roześmiana Ksenia flirtuje z synem jednej z jej najlepszych przyjaciółek. Siergiej nie spuszczał dziewczyny z oczu, co wyraźnie ją bawiło. Nina uważała, że córka zachowuje się trochę nieskromnie, ale nie miała serca robić jej wymówek. W ciągu kilku ostatnich miesięcy Ksenia bardzo urosła. Męczyło ją to i wprawiało w rozdrażnienie. Czasem skarżyła się na bóle stawów. Wyglądało na to, że ta szczupła i wysoka dziewczyna o jasnoszarych oczach będzie prawdziwą pięk­ nością, co napawało jej ojca ogromną dumą. Była kapryśna, szybko się unosiła, ale ten gniew bywał zazwyczaj krótki jak letnia burza, i nie wahała się prosić o przebaczenie, gdy do­ szła do wniosku, że postąpiła niesprawiedliwie. Była nieugię­ ta, szczera i bezpośrednia, lojalna w przyjaźni i niezdolna do skrywania uczuć. Nina obawiała się, że może mieć przez to pewne kłopoty z mężczyznami. - Twoja córka wyrasta na prawdziwą piękność, hrabi­ no, ale nigdy nie będzie mogła konkurować z matką - szep­ nął jej ktoś do ucha, kładąc jednocześnie rękę na nagim ra­ mieniu. Nina przymknęła oczy, delektując się ciepłem dłoni Fio­ dora, a jej ciało przebiegł dreszcz, jaki zawsze odczuwała, gdy jej dotykał. Poślubiła go jako osiemnastolatka, i od tej pory zawsze robił na niej takie samo wrażenie. Młoda kobie­ ta nie lekceważyła szczęścia, wiedziała, że gdy tylko miną pierwsze miłosne uniesienia, w większości małżeństw zaczy- 24

na panować pustka. Na szczęście nie zaznała tej zrodzonej z upływem czasu obojętności, która często zastępowała uczu­ cia. Na sam widok Fiodora czuła, że zalewa ją fala szczęścia. Jego bezwarunkowa miłość napawała ją spokojem, z którego czerpała siły. Dzięki tej miłości lepiej znosiła dramaty, jakich nie szczędziło jej życie: śmierć dwóch braci, którzy zginęli w czarnych błotach pod Tannenbergiem, a także narodziny martwego dziecka dwa lata po przyjściu na świat Kseni i trudne poronienie rok przed jej narodzinami. Obawiała się, że nie będzie w stanie dać Fiodorowi licznej rodziny, której tak pragnął; tak bardzo chciała okazać się god­ na męża i nie zawieść go. Mężczyźni z jej środowiska wiedli zdyscyplinowane życie, poświęcając się bez reszty carowi i walce o przetrwanie Rosji, natomiast ich małżonki dba­ ły o rodziny, rodząc kolejne dzieci i przekazując im rodo­ we tradycje. Fiodor, jak zwykle, ją uspokoił. Powiedział, że jest dla niego wszystkim, a reszta i tak pozostaje w rękach Boga. Przecież trzeba Mu ufać. A jednak czasem, w środku nocy, w posiadłości na Krymie, gdzie przez kilka miesię­ cy wracała do zdrowia, Ninę dręczyła myśl, że Fiodor ża­ łuje braku spadkobiercy, i odczuwała z tego powodu smutek i wstyd. Dyskretnie położyła rękę na brzuchu. W nocy, po przyję­ ciu, powie mu nareszcie, że oczekuje dziecka. A on na pewno uśmiechnie się i pochyli, żeby ucałować jej dłoń i czoło, i bę­ dzie błagał, by dbała o siebie i się nie przemęczała. Będzie się cieszył i jednocześnie obawiał, bo choć był wojskowym, któ­ ry dzielnie walczył na froncie na czele swoich oddziałów, na­ rodziny dziecka napawały go większym strachem niż najgor­ szy ostrzał artyleryjski. Fiodor przysunął sobie fotel i usiadł obok żony. Wziął ją za rękę. Ten gest wzruszył Ninę. Znów dał jej do zrozumienia, że nie wstydzi się okazywać publicznie małżeńskich uczuć. Splotła palce z jego palcami. 25

- Tak bardzo bym chciała, żeby była szczęśliwa - szep­ nęła. - A czemu miałaby nie być? Będzie tylko musiała na­ uczyć się poskramiać swój niepokorny charakter. Nasza mała Ksenia to urodzona rewolucjonistka. - Nawet nie wypowiadaj tego słowa! Zaczynam obawiać się najgorszego. - Już ci mówiłem: nie czekaj do wiosny, jedź z dziećmi do Jałty już teraz. Tam będziesz spokojniejsza. - Nie chcę cię zostawiać. Potrzebujesz mnie. Pogłaskał jej rękę kciukiem i uśmiechnął się smutno. - Lubię mieć cię przy sobie i dziękuję Bogu za każdy dzień z tobą, ale musisz być rozsądna. Wiele rodzin już wyje­ chało na Kaukaz albo na Krym. Dlaczego upierasz się, żeby zostać? - Nie mówmy już o tym - odpowiedziała z bijącym ser­ cem. - Przy tobie czujemy się bezpiecznie. Wyjedziemy za kilka miesięcy, jak zwykle. Nie skłamała, mówiąc, że chce zostać przy nim, ale nie śmiała mu wyznać, że lekarz stanowczo odradzał jej długą podróż pociągiem do Jałty. Wstrząsy nie były wskazane dla kobiety, która straciła już dwoje dzieci. Zalecił jej absolutny spokój, cierpliwość i odpoczynek aż do porodu. Nina posta­ nowiła całkowicie dostosować się do jego zaleceń. Pragnęła tego dziecka jak nigdy dotąd, jak gdyby śmierć ukochanych braci i wszystkich nieznanych żołnierzy nałożyła na nią obo­ wiązek wydania na świat nowego życia. - Wspaniały wieczór, prawda?! - wykrzyknęła Ksenia, podchodząc do rodziców. - Dziękuję wam... Jest cudownie! Miała zaróżowione policzki i błyszczące oczy. Promie­ niała, bo postanowiła, że tego wieczoru będzie szczęśliwa i nikt ani nic nie zdoła wyrwać jej z tego stanu. Ucałowawszy rodziców, podskoczyła do Sofii, chwyciła ją za rękę i razem odtańczyły improwizowany taniec. - Taka właśnie jest - szepnął Fiodor. - Jak huragan, który 26

zjawia się niespodziewanie, miesza człowiekowi szyki, wbija mu się nieodwracalnie w pamięć, a potem znika. - Niektórych może to drażnić, prawda? - zaniepokoiła się Nina. - Tylko słabych, a w naszym życiu nie ma dla nich miejsca. Ton jego głosu przestraszył hrabinę, przebiegł ją dreszcz obawy. W drzwiach ukazała się niewysoka, krępa kobietka o si­ wych włosach i pomarszczonej twarzy, ubrana w szarą, za­ piętą po szyję sukienkę, biały fartuszek i czarne, wypastowa­ ne botki. Stała nieruchomo, wyprostowana i pełna godności. Pod koronkowym czepkiem błyszczały przenikliwe oczy. Po­ toczyła wzrokiem po sali, przez moment przyglądała się Kse- ni, która wirowała z Siergiejem i Sofią jak na wiejskiej za­ bawie, po czym spojrzała twardo na Ninę Piotrownę, która z uśmiechem wzruszyła ramionami. Hrabina poczuła spokój. Skąd Nianiuszka wiedziała, że zabawa właśnie zaczęła ją nu­ żyć? Kobieta, która wychowała ją i jej braci, ktoś więcej niż opiekunka i guwernantka, po prostu najwierniejsze serce ro­ dziny, była obdarzona szóstym zmysłem wobec wszystkich, których strzegła. To Niania pierwsza odgadła, że Nina jest w ciąży, kładąc na jej brzuchu żylastą rękę, jakby chciała po­ błogosławić to nowe dziecko. - Pogniewasz się, jeśli wyjdę wcześniej? - spytała Nina męża. - Widzę, że Niania czuwa - odpowiedział z uśmiechem. - Dziwię się trochę, że zostawiła Maszę samą i zapuściła się w sam środek przyjęcia. - Pewnie chciała rzucić okiem na twoją starszą córkę - odparła Nina, siląc się na beztroski ton. - Do zobaczenia, ko­ chanie. Przeproś ode mnie przyjaciół. Za nic w świecie nie chciałabym psuć przyjęcia, ale jestem trochę zmęczona. Podniósł jej rękę do ust. - Przez kilka godzin nie będę cię widział, kochanie. Ża­ łuję tylko tego. 27

Uśmiechnęła się do niego i czule pogładziła po policz­ ku. Patrzył, jak idzie ku drzwiom, unosząc dumnie głowę i wdzięcznie poruszając ramionami. Gdy dotarła do Niani, kobieta przepuściła ją, po czym ruszyła tuż za nią niczym anioł stróż. - Jak się czujesz, barynia? - spytała Niania, zamknąwszy drzwi od sypialni. - Nie zachowałaś się rozsądnie. Powie­ działam, że po ciebie przyjdę, jeżeli nie wrócisz, gdy tylko poczujesz zmęczenie. W piecu w kącie pokoju trzaskał ogień. Nina usiadła na krześle przed toaletką i rozmasowała plecy, by zmniejszyć nieprzyjemny ucisk. Domyśliła się, że Niania odesłała po­ kojówkę. W tych początkowych, decydujących tygodniach nie pozwalała nikomu zajmować się swoją panią którą po raz pierwszy wzięła w ramiona trzydzieści cztery lata wcześniej i kochała jak własną córkę. Jej spokojna powaga przywodziła Ninie na myśl dzieciństwo, wieczorne kołysanki i słonecz­ ne dni. - Ksenia jest szczęśliwa, więc ja również. - Nie mówiłam o niej, lecz o tobie - uściśliła Niania, patrząc, jak Nina zdejmuje kolczyki i ostrożnie układa je w wyściełanej aksamitem szkatułce. Odkąd Niania wiedziała o ciąży, nie tylko zajmowała się Maszą i miała oko na Ksenię, ale przede wszystkim poświę­ cała więcej czasu Ninie, która była jej za to wdzięczna. Sta­ ruszka odpięła hrabinie naszyjnik i wyjęła z włosów wszyst­ kie perły. Bez słowa pomogła zdjąć sukienkę, pończochy, jedwabne desu i naciągnąć nocną koszulę. Z dołu dobiegały zduszone dźwięki muzyki. Niania rytmicznie szczotkowała długie włosy Niny. Młoda kobieta pozwoliła się ukołysać. Gdy Niania przykryła ją ciepłą kołdrą hrabina poczuła, że oczy same jej się zamykają. - Powiem mu dziś, Nianiuszka. Będzie taki szczęśliwy. - Wszystko dobrze, barynia - szepnęła Niania, kreśląc na 28

czole swej pani znak krzyża. - Niech twoje sny będą słodkie. Niech Bóg was błogosławi, ciebie i dzieciątko, które w sobie nosisz. * Ksenia obudziła się nagle i gwałtownie. Z bijącym sercem otworzyła oczy w ciemności. Przez krótką chwilę wsłuchiwa­ ła się w ciężką ciszę. Siedziała nieruchomo, próbując przypo­ mnieć sobie koszmar, który śniła. W kącie pokoju świeciła blado lampka pod ikoną Świętej Panienki. W pewnym mo­ mencie dotarł do niej stłumiony odgłos uderzeń łomem. Co to się działo?! Niedziela była okropna. Ociepliło się, więc Ksenia chciała iść pieszo do Sofii. Ale ojciec jej zabronił. Mosty zamknięto, żeby ograniczyć przemieszczanie się manifestantów, po mie­ ście krążyły policyjne patrole, od czasu do czasu słychać było strzały karabinowe. Na skrzyżowaniach toczyły się bitwy, z Twierdzy Pietropawłowskiej oddano kilka salw armatnich. Wśród żołnierzy zatrzymanych w garnizonach przez przeło­ żonych zapanowało rewolucyjne poruszenie. Byli to bojaźli- wi mężczyźni, ogarnięci obsesją uniknięcia frontu. Policja starała się utrzymać porządek, ale napotykała opór kozaków, którzy bratali się z demonstrantami i odmawiali strzelania do ludu, domagającego się chleba i obalenia cara. Słysząc brzęk rozbijanego szkła, Ksenia odrzuciła pierzy­ nę i zerwała się z łóżka. Wyszła na klatkę schodową. Piętro było pogrążone w ciemności, ale na końcu korytarza, w świet­ le lampy wiszącej na ganku, widać było poruszające się ja­ kieś cienie. Ktoś klął ochryple. Wichrzyciele prawdopodobnie próbowali najpierw wyważyć drzwi, a dopiero potem wybili okno, żeby dostać się do środka. Ksenia miała ściśnięte gard­ ło, nogi jej drżały. Była zirytowana, zastanawiała się, czemu ojciec nie reaguje na wdarcie się obcych. Na jej ramieniu zacisnęła się czyjaś twarda ręka. 29

- Wracaj do pokoju, natychmiast! - nakazała Niania, marszcząc gniewnie drobną twarz. - Zostań z Maszą, muszę zobaczyć, co się dzieje. - Nie ma mowy. To bardzo niebezpieczne. Ksenia czuła gniew zmieszany ze strachem. Próbowała wyrwać się z mocnego uścisku staruszki. - Kseniu, bądź posłuszna! - szepnęła matka, która nagle przed nią wyrosła, podtrzymując poły niedopiętego szlafroka. Nina Piotrowna była straszliwie blada. Jej długi jasny war­ kocz, przerzucony na pierś, połyskiwał w migotliwym blasku płomieni. Ksenia poczuła nagle zapach spalenizny i zrozu­ miała, że rewolucjoniści mają pochodnie. Boże, żeby tylko nie podpalili domu! - pomyślała przerażona. - Gdzie jest tata? - spytała. - Muszę mu pomóc. - Nie bądź śmieszna! - Matka zbeształa ją i chwyciła za nadgarstek. - Zostaw ojca w spokoju. Wie, jak z nimi rozma­ wiać. Okrzyki brzmiały coraz groźniej. Padały wyzwiska. Wy­ glądało na to, że znaleźli generała w gabinecie. Choć Niania coś mamrotała, a matka siłowała się z Ksenią, próbując za­ ciągnąć ją do pokoju, dziewczyna usłyszała słowa „zdrada", „zabójca" i „wróg ludu". Dopiero po chwili dostrzegła Ma­ szę, która stała w drzwiach z lalką w ramionach, wytrzesz­ czając oczy ze strachu. - Puść mnie! - krzyknęła ostro Ksenia i brutalnie ode­ pchnęła matkę. Zabrzmiały odgłosy wystrzałów. Nina krzyknęła i złapała się za głowę. Stara Nianiuszka wzięła Maszę za rękę i chwy­ ciła za ramię swoją panią. Bez ceregieli pociągnęła obie w stronę schodów prowadzących na wyższe piętro. Ksenia podbiegła do balustrady, zza której mogła dostrzec, co się dzieje w westybulu. Ku drzwiom wejściowym sunęła banda żołnierzy o tor­ sach obwieszonych nabojami, w furażerkach i futrzanych cza- 30

pach, krzycząc, że to jeszcze nie koniec i że noc dopiero się zaczęła. Jeden z nich skoczył na schody i zaczął strzelać na chybił trafił. Kule odbijały się od ścian, wybuchły żarówki w żyrandolach, lustra rozsypały się na miliony kryształków. Przerażona Ksenia przywarła do ściany, przekonana, że wan­ dale wejdą na piętro. Na ulicy rozległa się seria z karabinu maszynowego. Żołnierz zbiegł po schodach i dołączył do to­ warzyszy, których krzyki coraz bardziej się oddalały. Znów zapanowała cisza. Ksenia drżała. Przed oczami wi­ rowały jej czarne punkty, a jej serce biło tak mocno, że czuła, jak obija się o żebra. Schodziła powoli po schodach, opie­ rając się o poręcz, i wdychała przykry zapach prochu i dymu. Mroźne powietrze wpadało do domu przez otwarte drzwi i rozbite szyby. Dostrzegła płomienie na ulicy. Żołnierze pie­ choty rozpalali ogniska w różnych miejscach w stolicy, ale jak rozpoznać, którzy z nich pozostali wierni carowi? To był wstrząs: nie można darzyć zaufaniem nawet przedstawicieli porządku i bezpieczeństwa publicznego. Gdzie się podziała służba? Dlaczego ona nagle została sama? Drżącymi rękoma zamknęła drzwi, przez chwilę szarpała się z zamkami, lecz okazało się, że są zniszczone. Trzeba bę­ dzie naprawić je jak najszybciej i zabić deskami okna, dopóki szklarz nie wstawi szyb. A później tylko zamieść szkło, po­ wiesić nowe lustra i pomalować ściany. Podniosła wzrok. Niestety, bandyci zniszczyli jeden z obrazów, nie mówiąc już o weneckim żyrandolu - większość jego wisiorów leżała roz­ trzaskana. Zastanawiała się, co jest do zrobienia, jakby nie po raz pierwszy miała do czynienia z widokiem wichrzycieli plądrujących dom w środku nocy. - Tato?! - zawołała, a jej głos zabrzmiał dziwnie na tym zdewastowanym korytarzu. Zauważyła, że szczęka zębami. Wbiła oczy w podłogę, żeby omijać kawałki szkła i nie poranić bosych stóp, i ruszyła przez westybul. Czuła w piersi mocny ucisk. Instynkt podpo- 31