Theresa Revay
Biała wilczyca 02
WSZYSTKIE MARZENIA
ŚWIATA
Z francuskiego przełożyła Magdalena Kamińska-Maurugeon
Ksenia odnajduje Maksa, cudem ocalałego z obozu.
Ich córka, Natasza, dowiaduje się, że Maks jest jej
prawdziwym ojcem. Axel, bratanek Maksa, musi
uporać się z faktem, że jego ojciec był nazistą, a para
Żydów, ocalonych przez Ksenię, stara się powrócić do
normalnego życia.
Część pierwsza
Paryż, październik 1944
Sztuka kłamstwa nie toleruje przeciętności. Celujemy w niej albo
pogrążamy się ze szczętem.
Gdy Ksenia Fiodorowna Ossolina po raz pierwszy okłamała córkę,
chwyciła dziewczynę za ręce i oświadczyła łagodnie, choć stanowczo,
że jej ojciec zmarł na zawał serca. Na pozór zachowywała się
spokojnie, ale serce biło jej jak oszalałe. Natasza zbladła. Siedziały w
salonie z oknami wychodzącymi na Ogród Luksemburski. Dziewczyna
łkała matce w rękaw, a ona czuła zapach krwi męża, która rozprysła się
w tym pokoju. Blade ślady widoczne były nadal na ścianach i na
dywanie.
To niesprawiedliwe - myślała poruszona, patrząc, jak pełnym
wdzięku ciałem córki wstrząsa spazmatyczny szloch. Po trwającej
cztery długie lata rozłące nasze ponowne spotkanie powinno być pełne
radości. Gdy niemieckie wojska wkroczyły do Francji, Ksenia doszła
do wniosku, że Natasza będzie bezpieczniejsza z dala od Paryża, i
powierzyła ją opiece siostry, z którą córka wyjechała w okolice Nicei.
Wojna trwała długo. A dziś, zamiast świętować spotkanie, musiała
przekazać dziewczynie wiadomość, która zraniła ją w samo serce.
Natasza uwielbiała Gabriela, był dla niej czułym i oddanym ojcem.
Czy Ksenia mogła wyznać córce prawdę? Straszliwa scena sprzed
dwóch miesięcy znów stanęła jej przed oczami:
odświętnie przybrane miasto, głośno bijące dzwony kościołów, letnie
słońce, entuzjazm wyzwolonych paryżan, lufa rewolweru, którą
Gabriel przyłożył jej do skroni z żądaniem, by przyznała się, że kocha
innego mężczyznę.
- Nie cierpiał bardzo, mamusiu? - spytała Natasza bezbarwnym
głosem.
- Nie - szepnęła Ksenia.
Twarz Gabriela wykrzywiał grymas złości i zazdrości. Miał błędne
spojrzenie człowieka, który całkiem stracił rozum. Wyrafinowany i
inteligentny adwokat nie wybaczył żonie, że pozostała wierna miłości
swojego życia. Nie mogła mieć do niego pretensji. Jednak ani szantaż,
ani groźby nie robiły wrażenia na Rosjance, która stawiła czoło
rewolucji bolszewickiej, a później dramatom wygnania i wojny, i
Gabriel nie zdołał jej złamać. Gdy nacisnął spust, Ksenia była
przekonana, że ją zabije, a następnie naładuje broń i sam zada sobie
śmierć. A Natasza zostałaby sierotą.
Dziewczyna odsunęła się gwałtownie, ocierając oczy dłonią.
Kosmyki grzywki kleiły się do jej wilgotnego czoła. Była wyraźnie
zażenowana, że pozwoliła sobie na moment słabości, i zła na siebie.
Tak bardzo się zmieniła! Z popędliwego, pyzatego dziecka stała się
siedemnastoletnią smukłą panną o szczupłych przegubach. Poruszała
się z niezdarnością jelonka, jak gdyby jeszcze niezbyt pewnie czuła się
w swoim nowym, nie do końca poznanym ciele. Wojenne cierpienia i
lęki nie oszczędziły nikogo. Spojrzenie Nataszy było ciemne,
nieprzeniknione, i Ksenia czasem odnosiła wrażenie, że ma przed sobą
nieznajomą dziewczynę. Patrzyła na córkę z ciekawością zmieszaną z
niepokojem. Inne głosy, inne ręce przeprowadziły Nataszę przez rafy
straconych lat, których nigdy nie będą w stanie nadrobić. Czy
nieobecność nie jest formą zdrady?
W głębi mieszkania trzasnęły drzwi. Ksenia drgnęła. Odzwyczaiła się
od towarzystwa. Odkąd mieszkali tu we czworo, dom ożył. Cieszyła
się z powrotu Nataszy, Feliksa i Lilii. Na dworcu, powodowana
szczególnym uczuciem, przytuliła
mocno rodzeństwo Seligsohnów. Przyjaciółka Kseni, Sara,
powierzyła jej dzieci w 1938 roku. Miała nadzieję, że dołączy do nich z
mężem oraz z najmłodszą córeczką i uniknie dzięki temu
nazistowskich prześladowań. Ale Sara i Victor nie zdołali opuścić
Niemiec. Ktoś zadenuncjował człowieka mającego przerzucić ich
przez granicę. Konspiracyjna organizacja, która przygotowała wyjazd,
została rozwiązana. Ksenia nie wiedziała, co się z nimi dzieje, i
obawiała się najgorszego. Pocieszał ją tylko fakt, że może chronić
Feliksa i Lilii.
Młodzi uparli się, by jak najszybciej wrócić do Paryża. Podróżowali
przez znękaną bombardowaniami Francję. Ksenia naiwnie sądziła, że z
pociągu wysiądą dzieci - takie, jakimi pamiętała ich z początku wojny:
Natasza, sprytna i porywcza, czasem nieco zbyt pewna siebie; Felix,
chłopiec spoglądający gorączkowo spod strzechy ciemnych włosów; i
Lilii, nieśmiała, cicha dziewczynka, cierpiąca z powodu bolesnego
rozdzielenia z rodzicami. Ksenia wprawdzie odwiedzała ich w ciągu
tych kilku lat, choćby po to, żeby przywieźć fałszywe papiery małym
Seligsohnom, ale wyparła z pamięci te przepełnione lękiem wizyty.
Czy podświadomie pragnęła związać pękniętą nić, zapomnieć o
tragediach i wymazać zło?
Za oknami po czerwonych i rdzawych liściach płynęły krople
deszczu. Mleczne światło rozmywało kontury mebli z cennego drewna.
Ksenia patrzyła, jak przygnębienie wyostrza ładne rysy Nataszy.
Nienawidziła czuć się bezradna i miała sobie za złe, że nie potrafi
znaleźć słów, by ukoić cierpienie córki. Była zbyt powściągliwa, aby ją
pocieszać. Tragiczna śmierć Gabriela zaszokowała Ksenię, ale była też
dla niej wyzwoleniem. Złożoność ich relacji zmuszała ją do za-
chowania milczenia. Bała się, że może powiedzieć zbyt dużo. A
przecież tak bardzo pragnęła uchronić Nataszę, oszczędzić jej ran -
tych obecnych i tych, które czekały ją w przyszłości. Wyglądało na to,
że beztroska na zawsze opuściła tę rodzinę pewnej lutowej nocy 1917
roku, gdy bolszewicy zamordowali Fiodora Siergiejewicza Ossolina w
jego pałacu w Piotrogrodzie, a Ksenia znalazła jego zwłoki.
- Przepraszam, mamo - powiedziała Natasza, odwracając się. - Nie
miej mi za złe. Zobaczymy się później, prawda?
Uciekła do swojego pokoju, pozostawiając Ksenię w salonie. Sam na
sam z sekretami.
Minęło kilka dni. Ksenia wychodziła z budynku Izby Krawiectwa z
uśmiechem na ustach i z teczką pod pachą. Spotkanie z
przewodniczącym Izby Lucienem Lelongiem, jej starym, dobrym
przyjacielem, oraz z przedstawicielami organizacji charytatywnej
Entraide Française było owocne. Stowarzyszenie szukało sposobu na
zebranie funduszy, żeby pomóc ofiarom wojny. Powstał pomysł
zaprezentowania kolekcji figurek ubranych w miniaturowe kreacje
wielkich paryskich krawców. Druciane modelki, wysokie na
siedemdziesiąt centymetrów, zrodzone w wyobraźni młodej,
utalentowanej rysowniczki Eliane Bonabel, miały zostać ubrane i
upozowane przez renomowanych artystów. Niespotykane dotąd
połączenie świata mody ze światem sztuki zapowiadało się cudownie.
Słynni krawcy - Jeanne Lanvin, Jacques Heim czy Elsa Schiaparelli -
już obmyślali koncepcje strojów. Reżyser Christian Bćrard
przygotowywał się do stworzenia sceny, dostosowanej do skali
modelek, i szukał malarzy oraz scenografów. Nawet Jean Cocteau
okazał tak duże zainteresowanie pomysłem, że obiecał przygotować
dekoracje do jednej ze scenek. Cel był podwójny: zebrać okrągłą
sumkę na potrzeby stowarzyszenia, ale także przypomnieć o paryskiej
haute couture i udowodnić, że wojna i okupacja nie zdołały odebrać
francuskiej stolicy elegancji i klasy. Jednym z inspiratorów pomysłu
był Robert Ricci, który wymyślił także tytuł wystawy - „Teatr Mody" -
a Ksenię poproszono o koordynację prac.
Szła teraz pewnym krokiem, stukając głośno o bruk drewnianymi
podeszwami chodaków. Oślizła mżawka plamiła fasady kamienic i
spływała po spękanych od kul wystawowych szybach. Ksenia
postawiła kołnierz wytartego płaszcza, żeby choć trochę ochronić się
przed przenikliwym zimnem.
Policjant w białym kasku zatrzymał ruch uliczny, by przepuścić
kawalkadę amerykańskich samochodów jadących w kierunku
ambasady Stanów Zjednoczonych. Nieliczni kierowcy i rowerzyści
czekali, nie kryjąc zniecierpliwienia. Entuzjastyczne przyjęcie
amerykańskich oddziałów przerodziło się w niechęć, skargi i pełne
poirytowania miny. Francuzi przypomnieli już sobie smak białego
chleba, który piekarze przyrządzali triumfalnie z amerykańskiej mąki
zaraz po wyzwoleniu. Niestety, sklepowe półki opustoszały, odkąd
alianci uznali rząd tymczasowy generała de Gaulle'a. Francuzi są z
natury pyszni, więc fakt, iż muszą znosić przedłużające się niewygody,
racjonowanie żywności i czarny rynek, skłaniały ich do kąsania rąk
wyzwolicieli, zwłaszcza że nikt już nie wierzył w szybkie zwycięstwo.
Porażka Hitlera była nieunikniona i oddziały Wehrmachtu cofały się na
wszystkich frontach, lecz nadal walczyły z beznadziejną zażartością.
Ludzie żyli w lęku. Kiedy wreszcie skończy się ten koszmar? Miliony
zabitych, zaginionych i jeńców nie dawały spokoju sumieniom. A
jednak, na przekór szarudze i kwaśnym minom rodaków, Ksenia
chciała wierzyć, że nadejdą lepsze dni.
Schodziła właśnie po kamiennych schodach ku ogrodowi Tuileries,
gdy rozległa się eksplozja. Ksenia zachwiała się i złapała poręczy, żeby
nie stracić równowagi. Teczka wypadła jej spod pachy; rysunki
rozsypały się po zabłoconych kamieniach. Za jej plecami niespokojnie
biegali przechodnie: na szczęście ten huk to była tylko pęknięta opona.
Zirytowana, pochyliła się, żeby zebrać szkice, i poczuła przypływ
wspomnień.
To było dziesięć lat temu, podczas zamieszek w lutym trzydziestego
czwartego roku. Oddziały konne Gwardii Republikańskiej szarżowały
na wściekły tłum, manifestanci wy-wrzaskiwali Marsyliankę,
ewakuując rannych. W powietrzu czuć było podniecenie i woń prochu.
Ludzie obawiali się zbłąkanych kul, a na bruku leżał wywrócony
autobus. Max wyrósł przed nią nagle, bez uprzedzenia - jak zawsze.
Stał nieruchomo pod nagimi drzewami, miał na sobie beżowy
płaszcz z postawionym kołnierzem, a w ręku trzymał aparat
fotograficzny.
Niektóre miłości są jak rany. Każdy, najmniejszy nawet zarys
wspomnienia rozrywa stare blizny. Nie było dnia, w którym Ksenia nie
pomyślałaby o nim. Godzinami siedziała w ciemności, czując całym
ciałem jego obecność, spojrzenie, oddech, zapach skóry, choć nie
wiedziała, czy żyje, czy może zginął. Ta niepewność żarła jej duszę jak
kwas.
Nie potrafiła się obejść bez Maksa von Passau. Prawdę mówiąc, bez
niego nie istniała. Był jej pierwszym kochankiem, człowiekiem, który
odcisnął piętno na jej ciele i duszy, tym, który wymagał od niej
największego poświęcenia... Pragnął, by złożyła broń, by się
zapomniała. A ona przez lata ciężkich doświadczeń otoczyła się
twardym pancerzem i przede wszystkim bała się pokazać swoją
wrażliwość. Max pokochał ją od razu, tak jak kochają ci, którzy nigdy
niczego nie stracili. Ksenia była mniej odważna i całe lata przed nim
uciekała. Potrzebna była wojna, żeby ośmieliła się wyznać mu miłość.
Stało się to pewnego jesiennego wieczoru w Berlinie, kiedy widmo
Trzeciej Rzeszy rzucało cień na całą Europę i dusze ludzi.
Przyspieszyła kroku. Dawniej podczas swoich wizyt w Paryżu Max
zatrzymywał się w hotelu Meurice. Spotykała się tam z nim w
tajemnicy przed mężem, rozgorączkowana, niecierpliwa, bo Max
pokazywał jej to, co w życiu naprawdę istotne. A jednak po kilku
miesiącach znów go przegnała, kierowana strachem i pychą.
Powiedziała o kilka słów za dużo i do dziś pamiętała jego urażone
spojrzenie. Przeszył ją dreszcz. Nigdy sobie nie wybaczy, że zadała ból
temu niezwykłemu mężczyźnie, utalentowanemu artyście, który tak
subtelnie portretował ją na swoich fotografiach... To wyjątkowy i
niezwykle prawy człowiek, a jedyną jego słabością była miłość do niej,
Kseni Fiodorowny Ossolinej.
Wiedziała, że niemiecki ruch oporu, do którego Max należał od
pierwszych dni wojny, ostatnią próbę wyeliminowania führera podjął
w lipcu. Spisek poniósł klęskę, represje nazi-
stowskich władz były bezlitosne: tysiące aresztowań, kilkaset
egzekucji po parodiach procesów. Jak każda dyktatura, również i ta
karała zdrajców ze szczególnym okrucieństwem. Ścinano im głowy
toporem, wieszano na rzeźnickich hakach...
Na Pont des Arts Ksenia poczuła mdłości. Chwyciła się poręczy, żeby
nie upaść. Oblała się zimnym potem. Co się stało z Maksem? Czy trafił
do więzienia, czy torturowano go w lochach gmachu gestapo na
Prinz-Albrecht-Strasse, czy kaci go zmasakrowali?
- Źle się pani czuje?
Mężczyzna miał na sobie mundur barwy khaki. Siły Wolnych
Francuzów. Ksenia spuściła wzrok i przecząco machnęła ręką. Miała
dość widoku żołnierzy i tej ciągnącej się w nieskończoność wojny.
Pragnęła pokoju i klęski Adolfa Hitlera, który zmienił Europę w kupę
gruzu, pragnęła Maksa w swoich ramionach, całego i zdrowego,
chciała słyszeć jego radosny śmiech, głęboki głos, patrzeć, jak
spokojna radość rozświetla jego spojrzenie, chciała go kochać. Kochać
do zatracenia. Ale może to wszystko było tylko złudzeniem, może już
było za późno, może Max nie chodził już po tym świecie, a jego piękne
ciało gniło w głębokim rowie. Ksenia szła szybko pod stalowoszarym
paryskim niebem i czuła łzy w oczach.
Natasza leżała w ciemności, skulona pod kołdrą. Nie mogła się
rozgrzać. Cały czas padało i wilgoć przenikała przez zimne ściany
domu. Były przerwy w dostawie prądu. Mały piecyk, wstawiony przez
matkę do kuchni, w którym palili wiórami, ledwo ogrzewał
pomieszczenie na czas posiłków. A Natasza potrzebowała ciepła i
światła, żeby próbować przegonić to ciężkie przygnębienie.
Rozczarował ją powrót do Paryża. Tyle się spodziewała po spotkaniu
z rodzicami, a tymczasem czuła się obco we własnym domu. Gdzie się
podział słodki zapach pszczelego wosku i wetywerii, który kojarzył jej
się z dzieciństwem?
Nawet dziewczęcy pokoik wyłożony tapetą w kwiatki, z książkami
równo ustawionymi na regale, wydawał się jej nieodpowiednim
miejscem. Nie potrafiła się w nim odnaleźć. Raz po raz drżała, bo
wydawało jej się, że słyszy głos ojca dobiegający z któregoś z pustych
pokoi.
Lata spędzone z dala od stolicy przeżywała jak karę. Nie znosiła
myśli, że tyle zawdzięcza teściom cioci Maszy, którzy przyjęli ją pod
swój dach. W głębi duszy miała żal do matki, że nie zatrzymała jej przy
sobie. Gdy Ksenia tłumaczyła, że na wsi jest bezpieczniej, że dzięki
pobliskim gospodarstwom łatwiej tu o żywność, Natasza protestowała:
wolała siedzieć głodna w domu niż dobrze jadać u obcych. Wtedy
matka spojrzała na nią surowo. Natasza nie miała prawa narzekać:
wiele dzieci oddałoby wszystko, żeby ktoś tak o nie dbał. „Ale to
gorsze od wygnania!" - krzyknęła dotknięta do żywego Natasza. „Nie
mów o czymś, o czym nie masz pojęcia" - ucięła oschle Ksenia, która
nie znosiła kaprysów. W trudnych chwilach wymagała od bliskich
przykładnej postawy. To była kwestia honoru. „Los jej nie
rozpieszczał" -tłumaczyła łagodnie ciotka Masza, gdy dziewczyna
przyszła pożalić się na matczyną surowość. Natasza dobrze znała
przeszłość matki. Ksenia jako piętnastolatka uciekła z ogarniętego
rewolucją Piotrogrodu, wioząc ze sobą chorą matkę, młodszą siostrę i
nowo narodzonego braciszka, przeżyła obozy dla uchodźców, osiadła
we Francji, mieszkała w mansardzie, spędzała noce na wyszywaniu
sukien, aż wreszcie w latach dwudziestych stała się jedną z
najsłynniejszych muz licznych fotografów. Matka nie miała łatwego
życia, a jej upór i wytrwałość budziły w Nataszy podziw. Bez wahania
przyjęła Feliksa i Lilii, a potem zdołała uchronić ich przed łapankami
francuskiej policji. Natasza domyślała się, że młodzi Seligsohnowie
nie byli jedynymi Żydami, jakich uratowała. Bohaterki mają w sobie
coś wspaniałego i straszliwego jednocześnie. Gdyby Ksenia pozwoliła
zostać córce w Paryżu, Natasza mogłaby przynajmniej dzielić z ojcem
ostatnie lata jego życia.
Gdy dowiedziała się o jego śmierci, schroniła się w ramionach matki
tak samo spontanicznie jak wtedy, gdy była dzieckiem, ale ciało Kseni
pozostało sztywne, a na jej twarzy malował się dystans. Dziewczyna
wyczuła instynktownie, że siłą woli kontroluje ona emocje, i
pozazdrościła jej owej siły.
Rozległo się pukanie. Felix wsunął głowę do pokoju Nataszy.
- Nie przeszkadzam?
Usiadła i wyciągnęła nogi. Chłopak zamknął za sobą drzwi i
przycupnął na łóżku. Bez słowa wyjął z kieszeni papierosa i zapalił
zapałkę. Jasny płomyk oświetlił jego wysokie czoło, krzaczaste brwi,
prosty nos, cienkie usta i czarne włosy, które w kędziorach opadały na
golf. Okrągłe szkła okularów odbijały światło. Zaciągnął się i podał
Nataszy papierosa. Miał delikatne nadgarstki. Ręce inteligenta.
Dziewczyna była mu wdzięczna za milczenie. Felix nigdy nie odzywał
się tylko po to, żeby coś powiedzieć, i jego obecność była dla niej tym
bardziej cenna.
Znali się od sześciu lat, od dnia, w którym matka Nataszy przyjęła do
siebie dwójkę wystraszonych dzieci, oddzielonych od rodziców i
wywiezionych z Berlina, w którym czyhali na nich naziści. Natasza
ciągle pamiętała ich pierwsze spotkanie. Felix stał w salonie w
ciemnym płaszczu i wełnianym, skrzyżowanym na piersi szaliku. Miał
krótkie, ostrzyżone niemal przy samej skórze włosy i trzymał za rękę
siostrzyczkę. Był bardzo blady, zaciskał usta i rozglądał się ponuro. Na
jej widok lekko uniósł podbródek. Tak, jakby rzucał jej wyzwanie,
zgodnie z niepisanymi regułami panującymi wśród dzieci, które
oceniają się bezlitośnie i wydają surowe werdykty. Starszy o rok Felix
miał ten przywilej, że był chłopcem, ale to Natasza Vaudoyer
przyjmowała go pod swój dach, w ciepłym salonie z kominkiem, w
którym buzował ogień, to ona miała wsparcie bliskich i znała każdy,
najmniejszy nawet element swojego otoczenia, od zeszytu po gorącą
czekoladę, którą dostawała na podwieczorek, podczas gdy
jemu odebrano wszystko: rodzinę, przyzwyczajenia, kraj. Było coś
poniżającego w losie uchodźcy, uzależnionego od przychylności
nieznajomych. Nagle człowiek został pozbawiony tego, czego dotąd
był pewien, i rzucony na niegościnny brzeg. Natasza nigdy tego nie
zaznała, ale była w stanie zrozumieć ową mieszankę rozpaczy i
wstydu, ów dziwny zawrót głowy. W pewnym sensie było to jej
dziedzictwo, ponieważ los w podobny sposób doświadczył kiedyś i jej
rodzinę. Podała chłopcu rękę w nastroju niemal wojowniczym. Guten
Abend und wilkommen - rzuciła twardo po niemiecku. Felix zadrżał,
ale blady uśmiech rozjaśnił jego wystraszoną twarz. Wystarczyło jedno
spojrzenie, żeby nawiązała się między nimi nić porozumienia.
Minęło kilka lat. W szkole, będąc w wieku, w którym dzieci lubią
robić wrażenie na kolegach, zdradzając im niezwykłe sekrety, Natasza
pomagała Feliksowi i Lilii znosić ciężkie jarzmo tajemnicy ich
pochodzenia. Wiedziała, że gdyby pisnęła choć słowo, przyjaciele
zostaliby zatrzymani i wywiezieni do obozu. „Wina" Seligsohnów była
podwójna: nie tylko jako Żydów, lecz również jako Niemców. Dwie
nieuleczalne ułomności, które za wszelką cenę należało ukryć. Dzieci
dorastały razem, razem doświadczały wojennych burz. Dwoje
starszych robiło wszystko, żeby chronić Lilii, najmłodszą i
najdelikatniejszą. Słuchali stukotu butów niemieckich żołnierzy
podczas inwazji na wolną strefę, czytali ogłoszenie komendantury, na
którym widniała lista rozstrzelanych zakładników, nauczyli się stapiać
z otoczeniem, znikać, gdy niebezpieczeństwo było zbyt blisko. A
przede wszystkim nauczyli się milczeć. Łączyło ich coś więcej niż
zwykła dziecięca przyjaźń, której często zagraża przelotna zazdrość
lub wahania nastroju. Dojrzeli znacznie wcześniej niż inni, bo nie mieli
wyboru. Los uczynił z nich dzieci wojny i wygania, dzieci milczenia.
- Wiesz, co boli mnie najbardziej? - szepnęła.
- Powiedz.
- Zastanawiam się, czy tęsknił za mną pod koniec, czy
żałował, że mnie nie ma. Może czuł się samotny albo przerażony?
- Zmarł we własnym domu. W naszych czasach to błogosławieństwo.
- Chyba raczej nie można się z tego cieszyć, co? - obruszyła się.
- Twój ojciec wiedział, że jesteś bezpieczna i zdrowa. Niczego więcej
nie pragnął dla córki. To dla rodziców najważniejsze.
- Ale wolałabym być przy nim.
Felix westchnął, po czym odparł ochryple:
- Rozumiem cię.
Wziął od niej papierosa i kilka razy zaciągnął się nerwowo. Natasza
przesunęła się i przytuliła do niego. Wiedziała, jakie złe myśli męczą
przyjaciela i budzą go często w środku nocy.
Felix nie rozstawał się z czarno-białą fotografią. Tak długo nosił ją w
kieszeni i w portfelu, że straciła wszystkie rogi. Przedstawiała rodzinę:
uśmiechnięta brunetka w eleganckiej sukni, ozdobionej broszką w
kształcie kwiatu i długim naszyjnikiem z pereł, trzymała na kolanach
pyzate niemowlę; za nią stał dystyngowany mężczyzna o kanciastej
twarzy i przenikliwym spojrzeniu, otaczający ramionami dwoje
starszych dzieci. Można było rozpoznać Lilii, która położyła rękę na
ramieniu matki, i Feliksa z wyprężonym torsem i szczerym
uśmiechem. Zwyczajny portret szczęśliwej rodziny. A jednak, w
przeciwieństwie do większości tego typu zdjęć, zbyt pozowanych,
żeby mogły być autentyczne, ta fotografia miała w sobie jeszcze jedną
historię. Mężczyzna nie miał krawata, lecz fular zawiązany niedbale na
szyi. Był lekko zgarbiony i wyglądał tak, jakby stawiał opór wiatrowi.
Ruchliwe niemowlę bawiło się perłami mamy, trzymało je w buzi.
Lilii, pochyliwszy głowę ku dłoni ojca, postawiła jedną stopę na
drugiej i zsunęła jej się skarpetka. Felix śmiało odsłaniał w uśmiechu
brakującego mleczaka. Fotograf potrafił uchwycić naturalność dzieci i
czułą pobłażliwość rodziców. Nie
było tu żadnego przymusu, nic nie zostało narzucone. Zdjęcie było
wyjątkowe, piękne i poruszające, bo emanowała z niego całkowia
swoboda każdego z modeli.
Natasza rozumiała wielkie wewnętrzne rozdarcie Feliksa i Lilii. Nikt
ich nie pytał o zdanie, gdy wywożono ich z Niemiec. Gdyby mieli
wybór, nie zgodziliby się na to rozdzielenie. W pierwszych miesiącach
z ufnością czekali na przyjazd Sary, Victora i małej Dalii. Ksenia
robiła, co mogła, żeby czuli się dobrze. Codziennie udzielała im lekcji
francuskiego, pragnąc, by udoskonalali znajomość języka, którym
Felix, jak na małego chłopca, władał naprawdę dobrze. Planowała
zajęcia, by nie siedzieli bezczynnie, skazani na własne towarzystwo:
lekcje fortepianu dla Lilii i zajęcia sportowe dla Feliksa, który - choć
szczupły i kruchy - dzielnie znosił wszelkie próby, na jakie wystawiał
go los. Wojna spadła na ich życie jak nóż gilotyny. Wygnani na
południe Francji, musieli nauczyć się cierpliwości, co w ich wieku jest
nie lada wyzwaniem. Wieści od Kseni docierały do nich rzadko, na
ohydnych międzystrefowych pocztówkach, opatrzonych drukowanymi
napisami dla półgłówków i adnotacją: niepotrzebne skreślić.
Trzynaście linijek, żeby przekazać wiadomość o dobrym zdrowiu,
chorobie, śmierci i uwięzieniu, poprosić o prowiant, poinformować o
podjęciu pracy czy pójściu do szkoły. Trzynaście linijek dla
zakneblowanych rodzin.
- Czasem zastanawiam się, czy nie jest za późno - westchnął Felix z
rezygnacją. - Jak my się po tym wszystkim odnajdziemy? Co sobie
powiemy?
- Gdy rodzice cię przytulą nie będziesz potrzebował słów. Wystarczy
jeden gest, zobaczysz.
- Rozmawiasz ze mną, nie z Lilii - odparł oschle. - Nie musisz mnie
pocieszać. Myślisz tak samo jak ja, że oni nie żyją. Nie mamy żadnych
informacji, możemy spodziewać się najgorszego. Mój ojciec był
profesorem na uniwersytecie. Nie sądzę, by przeżył przymusowe
roboty w obozie. A mama nigdy nie była wysportowana. Kierowała
sklepem Lindnerów
i spędzała czas na projektowaniu sukienek. Naprawdę nie byli
atletami.
W jego głosie zabrzmiało lekceważenie, którego zresztą natychmiast
się zawstydził, jak gdyby rodzice sami byli sobie winni, bo nie mieli
nadprzyrodzonej siły fizycznej. Nie widział ojca od listopada
trzydziestego ósmego, kiedy to nazistowscy brutale wtargnęli w środku
nocy do ich willi w Gru-newaldzie. Zniszczyli meble, porozbijali
lustra, rozpruli materace. Felix zdołał ukryć się razem z matką i
przerażonymi siostrami w szopie ogrodnika, ale ojca zawleczono siłą
do samochodu. Chłopak takim go właśnie zapamiętał: blady
mężczyzna w piżamie, w płaszczu zarzuconym na ramiona,
zdezorientowany i bezradny. Mężczyzna, który pewnego mroźnego
poranka nie mógł zrobić nic, żeby uchronić żonę i dzieci przed
wyrzuceniem na bruk, wydalony z uniwersytetu przestępca, człowiek
pozbawiony praw obywatelskich i katedry naukowej, który stał się
wrogiem tylko dlatego, że był Żydem.
Felix wbił wzrok w niewidoczny punkt na ścianie. Oczy mu
błyszczały, a krew pulsowała w skroniach. To wspomnienie napawało
go zawsze lękiem zmieszanym z obrzydzeniem, bo musiał przyznać, że
czuł dla ojca litość, a jest to najtragiczniejsze uczucie, jakie może
odczuwać dziecko.
Dość surowo oceniał rzeczywistość. Prawdziwym mężczyzną był dla
niego ten, kto odpowiadał jego wyśrubowanym, młodzieńczym
kryteriom, które złagodzić może tylko życiowe doświadczenie. Oboje
z Nataszą potrzebowali jasności i przejrzystości. Gdy stawiali czoło
najbardziej sekretnym lękom, czuli swoisty rodzaj egzaltacji. Jednak
Felix, choć przybierał maskę pyszałka, z trudem ukrywał rozpacz. Nie
mógł pogodzić się ze zniknięciem rodziców. A Dalia? Ona
przynajmniej była jak pączek w maśle - tłuściutkie ciałko, dołki w
policzkach... Może potrafiła przetrwać ciężkie próby.
- Ani przez chwilę nie pomyślałam, że oni nie żyją -
oświadczyła Natasza. - Ale na pewno będą osłabieni i muszą mieć
czas, by dojść do siebie. Człowiek może przetrwać bardzo dużo. Moja
rodzina jest tego przykładem, prawda?
- Powinienem zostać z nimi i im pomóc - upierał się Felix.
- Chcieli wysłać cię w bezpieczne miejsce. Taka jest rola rodziców.
Przecież sam próbowałeś mnie o tym przekonać.
- A więc przyłożyłem rękę do ich ofiary - odparł z ironią. - Ciężkie
jarzmo...
- Ty się po prostu za bardzo nad wszystkim zastanawiasz! - krzyknęła
Natasza, zrywając się z łóżka. - Wyjdźmy stąd, duszno mi!
*
Siedzieli akurat przy stole w kuchni nad beznadziejnie mdłą zupą z
brukwi i marchewki, w którą Natasza wpatrywała się z obrzydzeniem,
gdy rozległo się gwałtowne łomotanie do drzwi. Lilii miała na szyi
wełniany szalik, a Ksenia udrapowała na ramionach dwie chusty z
elegancją, której tak zazdrościła jej córka. Wszyscy spojrzeli po sobie z
lękiem. Ile czasu będzie musiało minąć, żeby pukanie do drzwi nie
budziło w nas strachu i poczucia winy? - zastanawiała się rozdrażniona
Natasza.
- Pójdę sprawdzić, kto to - powiedziała, gdy rozbrzęczał się dzwonek.
Mężczyzna miał opaskę Francuskich Sił Wewnętrznych, nieforemną
czapkę i burą kurtkę kanadyjkę. Obok niego stało dwóch policjantów w
mundurach. Zimne światło klatki schodowej podkreślało napięcie na
ich twarzach. Stali czujni, wbijając w Nataszę nieufny wzrok.
Dziewczyna poczuła ucisk w żołądku.
- Słucham panów - odezwała się ze ściśniętym gardłem.
- Czy mieszka tu pani Vaudoyer? - zapytał mężczyzna w kaszkiecie.
- A o co chodzi?
Agresja budziła w niej zawsze odruch buntu. Natasza była
niepokorna, tak jak wszystkie kobiety z rodziny Ossolinów. Jej ciotka
Masza odmówiła wpisania Feliksa i Lilii na listy inwentarzowe Żydów
i ani przez chwilę nie miała zamiaru przyszywać im do ubrań żółtych
gwiazd. Gdy Ksenia przywiozła młodym Seligsohnom fałszywe
dokumenty, Natasza pomogła im przyswoić nową tożsamość.
Ossolinowie nie byli posłuszni byle komu. A już na pewno nie
jakiemuś nieogolonemu, nieznajomemu mężczyźnie, wyniosłemu
facetowi patrzącemu wilkiem.
- Jest w domu czy jej nie ma?
To pytanie zbiło Nataszę z tropu. Poczuła ulgę, słysząc kroki matki.
- W czym mogę panu pomóc? - spytała Ksenia spokojnie.
- Pani jest wdową po Gabrielu Vaudoyerze?
- Tak.
- Pójdzie pani z nami na komisariat.
Natasza zadrżała. Niemcy wyjechali, milicja i gestapo nie
terroryzowały już ludności, ale zastąpili je przedstawiciele innych
władz. Francja wyrównywała własne rachunki, i bardzo często robiła
to bez zastanowienia. Ksenia, nieporuszona, wbijała w mężczyzn jasne
spojrzenie.
- Przypuszczam, że mają panowie polecenie zatrzymania - rzekła, na
co jeden z mężczyzn wyjął z kieszeni dokument. - Świetnie -
stwierdziła, rzuciwszy okiem na papier. -Proszę mi dać chwilę, wezmę
potrzebne rzeczy.
- Pójdę z panią - postanowił ten z FSW.
Mężczyźni rozeszli się po mieszkaniu. Natasza była zdumiona
reakcją matki. Nie dostrzegła w niej ani gniewu, ani oburzenia, lecz
dziwną bierność, której świadkiem była po raz pierwszy. Ksenia
wkładała do torby dokumenty, a mężczyzna w kaszkiecie z
nonszalancką miną opierał się o ścianę. Obecność intruza w tak
intymnej przestrzeni była dla Nataszy czymś wstrząsającym i
oburzającym. On z wyraźną przyjemnością mierzył ją wzrokiem,
ostentacyjnie trzymając rękę w kieszeni. Od kilku miesięcy mężczyźni
przyglądali jej
się nachalnie. Nie mogła się do tego przyzwyczaić, zwłaszcza w
przypadku takich, którzy próbowali wywierać na nią jakikolwiek
nacisk. Ten tu dawał do zrozumienia, że ma broń, zresztą Natasza ani
przez chwilę w to nie wątpiła. Członkowie FSW, zwani przez paryżan
fifi, już nie obnosili się z karabinami maszynowymi, nie chodzili z
rozwianym włosem i w rozpiętych koszulach, jak to się działo w
najpiękniejszych momentach wyzwolenia, ale byli ciągle tak samo
aroganccy.
- Co się dzieje, mamo? Nie rozumiem. Dlaczego zgadzasz się iść na
komisariat?
- Nie martw się, kochanie - powiedziała Ksenia, wyjmując z szafy
gruby sweter. - To na pewno nieporozumienie.
- Ładne mi nieporozumienie! - warknął mężczyzna. -Zawsze tak
mówicie... Ale wystarczy pokazać dwa, trzy śliczne dowody waszych
świństw i od razu spuszczacie z tonu. Z panią będzie tak samo, moja
paniusiu! Zobaczymy, jaką będzie miała pani minę!
Czarne punkty zawirowały Nataszy przed oczami. Miała wrażenie, że
zaraz zemdleje, po raz pierwszy w życiu. Ogarnęło ją przerażenie,
przypominające najgorsze okupacyjne chwile. Uległe zachowanie
matki, która bez słowa protestu wkładała płaszcz, kazało jej
przypuszczać, że zdarzyło się coś naprawdę poważnego. Nataszę oblał
zimny pot, kręciło jej się w głowie i miała wrażenie, że stoi nad
brzegiem przepaści.
- Coś się stało, ciociu? - zaniepokoił się Felix.
- Muszę iść z panami na komisariat - wyjaśniła Ksenia. -Jestem
pewna, że nie potrwa to długo. Być może kilka godzin. W najgorszym
wypadku dzień lub dwa. Macie pieniądze i kartki żywnościowe. Chcę,
żebyście żyli normalnie, jak do tej pory. Wkrótce wrócę.
- To pani tak twierdzi - wtrącił ironicznie mężczyzna. -A teraz
szybciej. Dość już gadania.
W jego spojrzeniu pojawiły się metaliczne błyski. Podszedł do biurka
i drżącą ręką przerzucił papiery. Policjanci rozmawiali półgłosem w
salonie. Słowo „czystka" było na
ustach wszystkich Francuzów. Domagali się zadośćuczynienia. Za
rozstrzelanych, deportowanych, torturowanych członków ruchu oporu.
Za zakładników, których ciała ekshumowano ze zbiorowych grobów.
Za cztery lata, które nadwerężyły siły kraju. Rozwścieczeni Niemcy,
uchodząc na drugi brzeg Rodanu, zostawiali po sobie krwawe ślady.
Dokonywali zbiorowych egzekucji. Czy można było mieć żal do tych,
którzy -oszołomieni bólem - wymierzali sprawiedliwość na własną
rękę, nie czekając na wyroki sądu? Ale nie wszyscy ci „sprawiedliwi"
byli aniołami. Natasza wiedziała, że niektórzy z nich korzystali z
okazji, by pozbyć się konkurenta, niewygodnego sąsiada, zazdrosnej
kobiety - ludzi niewinnych. Nagle przed oczami stanęła jej wizja matki
w łachmanach, wleczonej ulicą z ogoloną głową.
- Nie chcę, żebyś tam szła! - krzyknęła z bijącym mocno sercem.
Ksenia chwyciła ją za ramiona i spojrzała jej w oczy.
- Wszystko będzie dobrze, Nataszeńko. Obiecuję. Po prostu należy
wyjaśnić pewne sprawy. Nie martw się, serce -dodała po rosyjsku. -1
nie rób scen, proszę cię.
Patrzyła na zmartwioną twarz córki, próbując przekazać jej choć
trochę własnej determinacji. W przeciwieństwie do Nataszy jej nie
zdziwiło to najście. Prawdę mówiąc, spodziewała się go już od kilku
dni, odkąd dostała wiadomość z banku, że konta męża zostały
zablokowane. Na szczęście była na tyle przezorna, że już w sierpniu
podjęła sporą sumę. Gabriel był „podejrzany o kolaborację z
wrogiem". Jego nazwisko pojawiło się prawdopodobnie na liście
sporządzonej przez sekretarza generalnego spraw wewnętrznych,
podobnej do tych, które w czasie wojny publikowała podziemna prasa.
Fakt, że Gabriel nie żyje, niczego nie zmieniał. Należało
przeprowadzić śledztwo. Prawdopodobnie podejrzewano ją o
współpracę z mężem. Chyba że ktoś doniósł na nią z innego powodu:
jakieś dawne urazy, skrywana niechęć... Od dwóch miesięcy wtrącano
do więzień tysiące ludzi - bez przesłuchań i procesów. Wielu z nich nie
było w stanie wyjaśnić przyczyn swoje-
go internowania. Jednak Ksenia wiedziała, że sumienie Gabriela nie
było całkiem czyste. W połowie lat trzydziestych, podczas wizyty na
olimpiadzie w Berlinie, zafascynował go nieubłagany mechanizm
narodowego socjalizmu. W trudnych wojennych latach, jako człowiek
związany z kręgami władzy, zawsze wychodził na swoje, jednak
Ksenia nie wiedziała, do jakiego stopnia był zaangażowany, ponieważ
nie wtajemniczał jej w swoje sprawy. Tak czy inaczej bała się, jak
zareaguje Natasza, gdy odkryje, że ojciec nie jest godnym podziwu
bohaterem, którego dziewczyna wzniosła na najwyższy piedestał.
- W takim razie pójdę z tobą - nalegała córka.
- Nie ma mowy. Chcę, żebyś została z Feliksem i z Lilii. To ważne,
słyszysz?
Dziewczyna zawahała się. Felix stał nieco z tyłu, blady i milczący.
Lilii była blisko, tuż za drzwiami do kuchni. Seligsohnowie mieli
fałszywe papiery, a wojna nadal trwała. Niemcy nie zostali jeszcze
ostatecznie pobici. Należało uzbroić się w cierpliwość i za bardzo się
nie wychylać. Trudno było przewidzieć, co się jeszcze wydarzy.
Dziewczyna zacisnęła zęby i pokiwała głową.
- No, dość już tego! - zdenerwował się mężczyzna w kaszkiecie,
chwytając Ksenię za ramię.
Zaciągnął ją do salonu. Policjanci nie odstępowali go na krok. Mijając
gerydon, zahaczył ręką o wazon, który z hukiem spadł na parkiet.
Natasza zdusiła okrzyk. Jej matka zbiegała po schodach, otoczona
ciasno przez trzech mężczyzn. Wstrząśnięta dziewczyna ruszyła
szybko za nimi.
- Wracaj do domu! - krzyknęła Ksenia.
Trzasnęły szklane drzwi klatki schodowej, a za chwilę ciężka brama.
Natasza zatrzymała się na pierwszym piętrze. Nogi odmówiły jej
posłuszeństwa. Osunęła się i przysiadła na stopniu. Podbiegł Felix,
chwycił ją za ramię i zmusił, by wstała.
- Nie rozumiem. To na pewno jakaś pomyłka. Mama nie zrobiła nic
złego... przeciwnie...
- Jeżeli dziś nie wróci, jutro z samego rana pójdziemy na komisariat.
A teraz chodź! Nie możesz tak tu siedzieć.
Nie puszczając jej ręki, zamknął drzwi mieszkania i dwukrotnie
przekręcił klucz w zamku. W kuchni krzesło Kseni stało tuż przy
ścianie, a jej szklanka była do połowy pusta. Na stole leżała zmięta
serwetka. Skonsternowana Natasza spojrzała na puste miejsce.
- Myślisz, że to coś poważnego? - zapytała Lilii. Natasza odwróciła
się do dziewczynki, którą traktowała
jak młodszą siostrę. Czarne oczy, błyszczące w pociągłej twarzyczce,
przypominały dwie studnie bez dna. Czasem trudno było zgadnąć, o
czym myśli Lilii. Siedziała w czerwonym szaliku, okręconym dwa razy
wokół szyi, i wstrząsały nią takie dreszcze, że Natasza chwyciła
dziewczynkę za ręce, żeby ją ogrzać.
- Oczywiście, że nic poważnego! - oświadczyła. - Mama jest
niewinna. To nieporozumienie. Pewnie biorą ją za kogoś innego.
Chyba że ktoś zrobił jej głupi żart... Sami wiecie, że nie ma łatwego
charakteru. Pewnie narobiła sobie wrogów, którzy cieszą się na myśl,
że przez kilka godzin będzie przesłuchiwać ją policja.
Próbowała żartować, ale jej nienaturalnie podniesiony głos zdradzał
emocje.
- Zachowywała się tak spokojnie - dodała, marszcząc brwi. - To
dziwne, nie uważacie? Jakby się spodziewała...
Felix odgrzał zupę i rozlał ją do talerzy.
- Nie chce mi się jeść - powiedziała Natasza.
- Musisz - oświadczył twardo i podał jej koszyk z chlebem. - Ty też,
Lilii. Za chwilę wyłączą gaz i do jutra nie będziemy mieć nic ciepłego
w ustach.
Natasza spojrzała na niego, rozdrażniona. Jakby miało to jakieś
znaczenie po tym wszystkim, co się przed chwilą stało! Cóż, wygnanie
i wojna wpłynęły na osobowość Feliksa Se-ligsohna. Stał się
pragmatycznym i rozsądnym młodzieńcem i przywiązywał dużą wagę
do zajęć, jakie zazwyczaj chłopcom w jego wieku są całkiem obce.
Dbał, by nigdy nie mar-
nować jedzenia, ostrożnie obchodził się z ubraniami i obdarzał
bliskich surową troską.
- Tu chyba nie chodzi o nią - powiedziała Lilii, dmuchając na łyżkę z
zupą.
- Jak to? - zdziwiła się Natasza.
- Może to twój ojciec narobił głupstw.
Natasza spojrzała na nią w osłupieniu. Taka myśl nawet nie przyszła
jej do głowy.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Ojciec nigdy nie zrobił nic złego.
To był prawy człowiek. Sławny adwokat. Poza tym, gdy zaczęła się
wojna, miał już swoje lata. Nie sądzę, żeby prowadził wiele spraw
podczas okupacji. Nie potrzebował tego. Skąd u ciebie te niedorzeczne
myśli, Lilii? - dodała zaczepnie.
- Wiemy, że twoja mama jest niewinna. Nie jesteśmy jedynymi
żydowskimi dziećmi, którym pomogła. Na pewno robiła też wiele
rzeczy, o których nie wiemy. Nienawidziła nazistów i nigdy się z tym
nie kryła. Za to twój ojciec...
Przygryzała w zakłopotaniu wargę, zerkając raz po raz na brata, jakby
chciała, żeby jej pomógł. Na widok Feliksa wbijającego wzrok w talerz
Natasza poczuła, jak ciarki przechodzą jej po plecach.
- Powiedziałaś już zbyt dużo, albo raczej zbyt mało -stwierdziła,
zaciskając pięści. - Felix, czy wiesz, o co chodzi Lilii?
Chłopak westchnął, po czym zdjął okulary i zaczął wycierać je
chusteczką. Zawsze tak robił, gdy był zakłopotany i czuł, że musi
uporządkować myśli.
- Gdy mieszkaliśmy tu przed okupacją, słyszeliśmy czasem, jak twoi
rodzice dyskutują ze sobą zawzięcie. Twój ojciec niechętnie nas do
siebie przyjął. Twoja mama musiała nalegać. Rozmawiali też o
polityce Hitlera. Wypowiedzi pana Vaudoyera były... Jak to
powiedzieć... Dość jednoznaczne.
Policzki Nataszy zapłonęły.
- Podsłuchiwałeś pod drzwiami, czy co? A może po prostu tata nie
chciał Niemców pod swoim dachem, nieważne -
Żydów czy nie! Mój ojciec był bohaterem Wielkiej Wojny. Nie miał
serca do Szwabów.
Felix podniósł ręce w przepraszającym geście.
- Przykro mi, Nataszo. Zadałaś pytanie, a ja szczerze na nie
odpowiedziałem. Myślę, że twój ojciec podziwiał politykę nazistów.
Zarówno gospodarczą, jak i zagraniczną. Zresztą podobnie jak wielu
Francuzów w tamtym czasie. Wyjechaliśmy w 1940 roku i później już
go nie widziałem. Może zmądrzał przez te wszystkie lata? A może nie -
rzucił na koniec.
Ostatnie słowa uderzyły w nią jak nóż gilotyny. W kuchni zapadło
milczenie. Tylko ogień głośno buzował w piecyku. Lilii z niepokojem
patrzyła na Nataszę. Domyślała się, że brat ją zranił.
- Wasze podejrzenia są ohydne! - krzyknęła dziewczyna, zrywając się
z krzesła. - Nie wierzę w ani jedno wasze słowo! Tata na pewno nie
kolaborował. Po prostu doniósł na niego jakiś zazdrośnik! Mnóstwo
ludzi aresztowano w wyniku absurdalnych pomówień!
- Ale wśród nich są winni - mruknął Felix. - Trzeba mieć odwagę i
spojrzeć prawdzie w oczy. Zwłaszcza w kraju takim jak Francja, który
ma na sumieniu rząd Vichy.
- Nie zapominaj, że to właśnie Francuzi uratowali ci życie! Nie sądzę,
żeby zdobyło się na to wielu Niemców!
- Nie, nigdy nie zapomnę tego, co dla nas zrobiliście -powiedział
poważnie, a przez twarz przebiegł mu bolesny skurcz, jakby odczuł
ciężar tej wdzięczności.
- Nie mogę uwierzyć, że podejrzewaliście go przez te wszystkie lata i
nic mi o tym nie powiedzieliście. Myślałam, że mówiliśmy sobie
wszystko.
Felix wzruszył ramionami.
- Co mieliśmy ci powiedzieć? Że gdy przebywaliśmy pod dachem
twojego ojca, jego wypowiedzi obfitowały w nazistowskie treści?
Zresztą trzeba się było wykazać inteligencją, żeby zrozumieć te
półsłówka, ale Lilii i ja byliśmy na nie wyczuleni, bo, na swoje
nieszczęście, spędziliśmy część dzieciństwa w Trzeciej Rzeszy.
Postaw się w naszej sytuacji. Przy-
bywaliśmy z kraju, w którym poniżano nas w obecności kolegów z
klasy i wyrzucono ze szkoły... W ciągu kilku miesięcy odebrano nam
wszystko. Byliśmy tylko dziećmi, a nie mogliśmy chodzić na
pływalnię czy do kina. Niektórzy moi szkolni przyjaciele przestali się
do mnie odzywać, jakbym był zadżumiony. A nasi rodzice...
Umilkł, zdyszany. Jego twarz stężała w bolesnym grymasie. Miał
niewyraźny żal do siebie o tę niepotrzebną dyskusję, lecz jednocześnie
czuł wielki gniew, przerażający w swej sile.
- Mojego ojca zabrali w środku nocy i zamknęli w obozie
koncentracyjnym. Bez powodu. On naprawdę był niewinny! Trzeba po
prostu przeżyć to wszystko, żeby domyślić się, co oznaczają półsłówka
zwolenników nazistowskiej ideologii. To się wyczuwa, to jest jak
smród - mówił z miną pełną pogardy. - Mnie się od tego włos jeży na
głowie... Nie chciałbym, by to wyglądało tak, jakbym mówił źle o
zmarłym, ale obawiam się, że aresztowanie twojej matki rzuci światło
na fakty, które mogą ci się nie spodobać. Lepiej się na to przygotuj.
Natasza uświadomiła sobie z przerażeniem, że ma łzy w oczach.
Spokojny wieczór przerodził się w koszmar. Dziwne zachowanie
matki, wstrętne insynuacje Feliksa i Lilii -wszystko to doprowadzało ją
do mdłości. Bez słowa uciekła do swojego pokoju.
- Mogłam się nie odzywać - westchnęła przygnębiona Lilii.
- To prawda, szkoda, że się nie powstrzymałaś. Ale z drugiej strony
oddałaś jej przysługę. Prędzej czy później i tak by się dowiedziała.
- Naprawdę myślisz, że on kolaborował?
Felix spojrzał na siostrę. Lilii wyglądała na oburzoną i jednocześnie
przerażoną.
- Prawdopodobnie tak. Mężczyzna, który przyszedł po ciocię Ksenię,
był bardzo pewny siebie.
- Co jej zrobią? - przeraziła się.
Theresa Revay Biała wilczyca 02 WSZYSTKIE MARZENIA ŚWIATA Z francuskiego przełożyła Magdalena Kamińska-Maurugeon Ksenia odnajduje Maksa, cudem ocalałego z obozu. Ich córka, Natasza, dowiaduje się, że Maks jest jej prawdziwym ojcem. Axel, bratanek Maksa, musi uporać się z faktem, że jego ojciec był nazistą, a para Żydów, ocalonych przez Ksenię, stara się powrócić do normalnego życia.
Część pierwsza
Paryż, październik 1944 Sztuka kłamstwa nie toleruje przeciętności. Celujemy w niej albo pogrążamy się ze szczętem. Gdy Ksenia Fiodorowna Ossolina po raz pierwszy okłamała córkę, chwyciła dziewczynę za ręce i oświadczyła łagodnie, choć stanowczo, że jej ojciec zmarł na zawał serca. Na pozór zachowywała się spokojnie, ale serce biło jej jak oszalałe. Natasza zbladła. Siedziały w salonie z oknami wychodzącymi na Ogród Luksemburski. Dziewczyna łkała matce w rękaw, a ona czuła zapach krwi męża, która rozprysła się w tym pokoju. Blade ślady widoczne były nadal na ścianach i na dywanie. To niesprawiedliwe - myślała poruszona, patrząc, jak pełnym wdzięku ciałem córki wstrząsa spazmatyczny szloch. Po trwającej cztery długie lata rozłące nasze ponowne spotkanie powinno być pełne radości. Gdy niemieckie wojska wkroczyły do Francji, Ksenia doszła do wniosku, że Natasza będzie bezpieczniejsza z dala od Paryża, i powierzyła ją opiece siostry, z którą córka wyjechała w okolice Nicei. Wojna trwała długo. A dziś, zamiast świętować spotkanie, musiała przekazać dziewczynie wiadomość, która zraniła ją w samo serce. Natasza uwielbiała Gabriela, był dla niej czułym i oddanym ojcem. Czy Ksenia mogła wyznać córce prawdę? Straszliwa scena sprzed dwóch miesięcy znów stanęła jej przed oczami:
odświętnie przybrane miasto, głośno bijące dzwony kościołów, letnie słońce, entuzjazm wyzwolonych paryżan, lufa rewolweru, którą Gabriel przyłożył jej do skroni z żądaniem, by przyznała się, że kocha innego mężczyznę. - Nie cierpiał bardzo, mamusiu? - spytała Natasza bezbarwnym głosem. - Nie - szepnęła Ksenia. Twarz Gabriela wykrzywiał grymas złości i zazdrości. Miał błędne spojrzenie człowieka, który całkiem stracił rozum. Wyrafinowany i inteligentny adwokat nie wybaczył żonie, że pozostała wierna miłości swojego życia. Nie mogła mieć do niego pretensji. Jednak ani szantaż, ani groźby nie robiły wrażenia na Rosjance, która stawiła czoło rewolucji bolszewickiej, a później dramatom wygnania i wojny, i Gabriel nie zdołał jej złamać. Gdy nacisnął spust, Ksenia była przekonana, że ją zabije, a następnie naładuje broń i sam zada sobie śmierć. A Natasza zostałaby sierotą. Dziewczyna odsunęła się gwałtownie, ocierając oczy dłonią. Kosmyki grzywki kleiły się do jej wilgotnego czoła. Była wyraźnie zażenowana, że pozwoliła sobie na moment słabości, i zła na siebie. Tak bardzo się zmieniła! Z popędliwego, pyzatego dziecka stała się siedemnastoletnią smukłą panną o szczupłych przegubach. Poruszała się z niezdarnością jelonka, jak gdyby jeszcze niezbyt pewnie czuła się w swoim nowym, nie do końca poznanym ciele. Wojenne cierpienia i lęki nie oszczędziły nikogo. Spojrzenie Nataszy było ciemne, nieprzeniknione, i Ksenia czasem odnosiła wrażenie, że ma przed sobą nieznajomą dziewczynę. Patrzyła na córkę z ciekawością zmieszaną z niepokojem. Inne głosy, inne ręce przeprowadziły Nataszę przez rafy straconych lat, których nigdy nie będą w stanie nadrobić. Czy nieobecność nie jest formą zdrady? W głębi mieszkania trzasnęły drzwi. Ksenia drgnęła. Odzwyczaiła się od towarzystwa. Odkąd mieszkali tu we czworo, dom ożył. Cieszyła się z powrotu Nataszy, Feliksa i Lilii. Na dworcu, powodowana szczególnym uczuciem, przytuliła
mocno rodzeństwo Seligsohnów. Przyjaciółka Kseni, Sara, powierzyła jej dzieci w 1938 roku. Miała nadzieję, że dołączy do nich z mężem oraz z najmłodszą córeczką i uniknie dzięki temu nazistowskich prześladowań. Ale Sara i Victor nie zdołali opuścić Niemiec. Ktoś zadenuncjował człowieka mającego przerzucić ich przez granicę. Konspiracyjna organizacja, która przygotowała wyjazd, została rozwiązana. Ksenia nie wiedziała, co się z nimi dzieje, i obawiała się najgorszego. Pocieszał ją tylko fakt, że może chronić Feliksa i Lilii. Młodzi uparli się, by jak najszybciej wrócić do Paryża. Podróżowali przez znękaną bombardowaniami Francję. Ksenia naiwnie sądziła, że z pociągu wysiądą dzieci - takie, jakimi pamiętała ich z początku wojny: Natasza, sprytna i porywcza, czasem nieco zbyt pewna siebie; Felix, chłopiec spoglądający gorączkowo spod strzechy ciemnych włosów; i Lilii, nieśmiała, cicha dziewczynka, cierpiąca z powodu bolesnego rozdzielenia z rodzicami. Ksenia wprawdzie odwiedzała ich w ciągu tych kilku lat, choćby po to, żeby przywieźć fałszywe papiery małym Seligsohnom, ale wyparła z pamięci te przepełnione lękiem wizyty. Czy podświadomie pragnęła związać pękniętą nić, zapomnieć o tragediach i wymazać zło? Za oknami po czerwonych i rdzawych liściach płynęły krople deszczu. Mleczne światło rozmywało kontury mebli z cennego drewna. Ksenia patrzyła, jak przygnębienie wyostrza ładne rysy Nataszy. Nienawidziła czuć się bezradna i miała sobie za złe, że nie potrafi znaleźć słów, by ukoić cierpienie córki. Była zbyt powściągliwa, aby ją pocieszać. Tragiczna śmierć Gabriela zaszokowała Ksenię, ale była też dla niej wyzwoleniem. Złożoność ich relacji zmuszała ją do za- chowania milczenia. Bała się, że może powiedzieć zbyt dużo. A przecież tak bardzo pragnęła uchronić Nataszę, oszczędzić jej ran - tych obecnych i tych, które czekały ją w przyszłości. Wyglądało na to, że beztroska na zawsze opuściła tę rodzinę pewnej lutowej nocy 1917 roku, gdy bolszewicy zamordowali Fiodora Siergiejewicza Ossolina w jego pałacu w Piotrogrodzie, a Ksenia znalazła jego zwłoki.
- Przepraszam, mamo - powiedziała Natasza, odwracając się. - Nie miej mi za złe. Zobaczymy się później, prawda? Uciekła do swojego pokoju, pozostawiając Ksenię w salonie. Sam na sam z sekretami. Minęło kilka dni. Ksenia wychodziła z budynku Izby Krawiectwa z uśmiechem na ustach i z teczką pod pachą. Spotkanie z przewodniczącym Izby Lucienem Lelongiem, jej starym, dobrym przyjacielem, oraz z przedstawicielami organizacji charytatywnej Entraide Française było owocne. Stowarzyszenie szukało sposobu na zebranie funduszy, żeby pomóc ofiarom wojny. Powstał pomysł zaprezentowania kolekcji figurek ubranych w miniaturowe kreacje wielkich paryskich krawców. Druciane modelki, wysokie na siedemdziesiąt centymetrów, zrodzone w wyobraźni młodej, utalentowanej rysowniczki Eliane Bonabel, miały zostać ubrane i upozowane przez renomowanych artystów. Niespotykane dotąd połączenie świata mody ze światem sztuki zapowiadało się cudownie. Słynni krawcy - Jeanne Lanvin, Jacques Heim czy Elsa Schiaparelli - już obmyślali koncepcje strojów. Reżyser Christian Bćrard przygotowywał się do stworzenia sceny, dostosowanej do skali modelek, i szukał malarzy oraz scenografów. Nawet Jean Cocteau okazał tak duże zainteresowanie pomysłem, że obiecał przygotować dekoracje do jednej ze scenek. Cel był podwójny: zebrać okrągłą sumkę na potrzeby stowarzyszenia, ale także przypomnieć o paryskiej haute couture i udowodnić, że wojna i okupacja nie zdołały odebrać francuskiej stolicy elegancji i klasy. Jednym z inspiratorów pomysłu był Robert Ricci, który wymyślił także tytuł wystawy - „Teatr Mody" - a Ksenię poproszono o koordynację prac. Szła teraz pewnym krokiem, stukając głośno o bruk drewnianymi podeszwami chodaków. Oślizła mżawka plamiła fasady kamienic i spływała po spękanych od kul wystawowych szybach. Ksenia postawiła kołnierz wytartego płaszcza, żeby choć trochę ochronić się przed przenikliwym zimnem.
Policjant w białym kasku zatrzymał ruch uliczny, by przepuścić kawalkadę amerykańskich samochodów jadących w kierunku ambasady Stanów Zjednoczonych. Nieliczni kierowcy i rowerzyści czekali, nie kryjąc zniecierpliwienia. Entuzjastyczne przyjęcie amerykańskich oddziałów przerodziło się w niechęć, skargi i pełne poirytowania miny. Francuzi przypomnieli już sobie smak białego chleba, który piekarze przyrządzali triumfalnie z amerykańskiej mąki zaraz po wyzwoleniu. Niestety, sklepowe półki opustoszały, odkąd alianci uznali rząd tymczasowy generała de Gaulle'a. Francuzi są z natury pyszni, więc fakt, iż muszą znosić przedłużające się niewygody, racjonowanie żywności i czarny rynek, skłaniały ich do kąsania rąk wyzwolicieli, zwłaszcza że nikt już nie wierzył w szybkie zwycięstwo. Porażka Hitlera była nieunikniona i oddziały Wehrmachtu cofały się na wszystkich frontach, lecz nadal walczyły z beznadziejną zażartością. Ludzie żyli w lęku. Kiedy wreszcie skończy się ten koszmar? Miliony zabitych, zaginionych i jeńców nie dawały spokoju sumieniom. A jednak, na przekór szarudze i kwaśnym minom rodaków, Ksenia chciała wierzyć, że nadejdą lepsze dni. Schodziła właśnie po kamiennych schodach ku ogrodowi Tuileries, gdy rozległa się eksplozja. Ksenia zachwiała się i złapała poręczy, żeby nie stracić równowagi. Teczka wypadła jej spod pachy; rysunki rozsypały się po zabłoconych kamieniach. Za jej plecami niespokojnie biegali przechodnie: na szczęście ten huk to była tylko pęknięta opona. Zirytowana, pochyliła się, żeby zebrać szkice, i poczuła przypływ wspomnień. To było dziesięć lat temu, podczas zamieszek w lutym trzydziestego czwartego roku. Oddziały konne Gwardii Republikańskiej szarżowały na wściekły tłum, manifestanci wy-wrzaskiwali Marsyliankę, ewakuując rannych. W powietrzu czuć było podniecenie i woń prochu. Ludzie obawiali się zbłąkanych kul, a na bruku leżał wywrócony autobus. Max wyrósł przed nią nagle, bez uprzedzenia - jak zawsze. Stał nieruchomo pod nagimi drzewami, miał na sobie beżowy
płaszcz z postawionym kołnierzem, a w ręku trzymał aparat fotograficzny. Niektóre miłości są jak rany. Każdy, najmniejszy nawet zarys wspomnienia rozrywa stare blizny. Nie było dnia, w którym Ksenia nie pomyślałaby o nim. Godzinami siedziała w ciemności, czując całym ciałem jego obecność, spojrzenie, oddech, zapach skóry, choć nie wiedziała, czy żyje, czy może zginął. Ta niepewność żarła jej duszę jak kwas. Nie potrafiła się obejść bez Maksa von Passau. Prawdę mówiąc, bez niego nie istniała. Był jej pierwszym kochankiem, człowiekiem, który odcisnął piętno na jej ciele i duszy, tym, który wymagał od niej największego poświęcenia... Pragnął, by złożyła broń, by się zapomniała. A ona przez lata ciężkich doświadczeń otoczyła się twardym pancerzem i przede wszystkim bała się pokazać swoją wrażliwość. Max pokochał ją od razu, tak jak kochają ci, którzy nigdy niczego nie stracili. Ksenia była mniej odważna i całe lata przed nim uciekała. Potrzebna była wojna, żeby ośmieliła się wyznać mu miłość. Stało się to pewnego jesiennego wieczoru w Berlinie, kiedy widmo Trzeciej Rzeszy rzucało cień na całą Europę i dusze ludzi. Przyspieszyła kroku. Dawniej podczas swoich wizyt w Paryżu Max zatrzymywał się w hotelu Meurice. Spotykała się tam z nim w tajemnicy przed mężem, rozgorączkowana, niecierpliwa, bo Max pokazywał jej to, co w życiu naprawdę istotne. A jednak po kilku miesiącach znów go przegnała, kierowana strachem i pychą. Powiedziała o kilka słów za dużo i do dziś pamiętała jego urażone spojrzenie. Przeszył ją dreszcz. Nigdy sobie nie wybaczy, że zadała ból temu niezwykłemu mężczyźnie, utalentowanemu artyście, który tak subtelnie portretował ją na swoich fotografiach... To wyjątkowy i niezwykle prawy człowiek, a jedyną jego słabością była miłość do niej, Kseni Fiodorowny Ossolinej. Wiedziała, że niemiecki ruch oporu, do którego Max należał od pierwszych dni wojny, ostatnią próbę wyeliminowania führera podjął w lipcu. Spisek poniósł klęskę, represje nazi-
stowskich władz były bezlitosne: tysiące aresztowań, kilkaset egzekucji po parodiach procesów. Jak każda dyktatura, również i ta karała zdrajców ze szczególnym okrucieństwem. Ścinano im głowy toporem, wieszano na rzeźnickich hakach... Na Pont des Arts Ksenia poczuła mdłości. Chwyciła się poręczy, żeby nie upaść. Oblała się zimnym potem. Co się stało z Maksem? Czy trafił do więzienia, czy torturowano go w lochach gmachu gestapo na Prinz-Albrecht-Strasse, czy kaci go zmasakrowali? - Źle się pani czuje? Mężczyzna miał na sobie mundur barwy khaki. Siły Wolnych Francuzów. Ksenia spuściła wzrok i przecząco machnęła ręką. Miała dość widoku żołnierzy i tej ciągnącej się w nieskończoność wojny. Pragnęła pokoju i klęski Adolfa Hitlera, który zmienił Europę w kupę gruzu, pragnęła Maksa w swoich ramionach, całego i zdrowego, chciała słyszeć jego radosny śmiech, głęboki głos, patrzeć, jak spokojna radość rozświetla jego spojrzenie, chciała go kochać. Kochać do zatracenia. Ale może to wszystko było tylko złudzeniem, może już było za późno, może Max nie chodził już po tym świecie, a jego piękne ciało gniło w głębokim rowie. Ksenia szła szybko pod stalowoszarym paryskim niebem i czuła łzy w oczach. Natasza leżała w ciemności, skulona pod kołdrą. Nie mogła się rozgrzać. Cały czas padało i wilgoć przenikała przez zimne ściany domu. Były przerwy w dostawie prądu. Mały piecyk, wstawiony przez matkę do kuchni, w którym palili wiórami, ledwo ogrzewał pomieszczenie na czas posiłków. A Natasza potrzebowała ciepła i światła, żeby próbować przegonić to ciężkie przygnębienie. Rozczarował ją powrót do Paryża. Tyle się spodziewała po spotkaniu z rodzicami, a tymczasem czuła się obco we własnym domu. Gdzie się podział słodki zapach pszczelego wosku i wetywerii, który kojarzył jej się z dzieciństwem?
Nawet dziewczęcy pokoik wyłożony tapetą w kwiatki, z książkami równo ustawionymi na regale, wydawał się jej nieodpowiednim miejscem. Nie potrafiła się w nim odnaleźć. Raz po raz drżała, bo wydawało jej się, że słyszy głos ojca dobiegający z któregoś z pustych pokoi. Lata spędzone z dala od stolicy przeżywała jak karę. Nie znosiła myśli, że tyle zawdzięcza teściom cioci Maszy, którzy przyjęli ją pod swój dach. W głębi duszy miała żal do matki, że nie zatrzymała jej przy sobie. Gdy Ksenia tłumaczyła, że na wsi jest bezpieczniej, że dzięki pobliskim gospodarstwom łatwiej tu o żywność, Natasza protestowała: wolała siedzieć głodna w domu niż dobrze jadać u obcych. Wtedy matka spojrzała na nią surowo. Natasza nie miała prawa narzekać: wiele dzieci oddałoby wszystko, żeby ktoś tak o nie dbał. „Ale to gorsze od wygnania!" - krzyknęła dotknięta do żywego Natasza. „Nie mów o czymś, o czym nie masz pojęcia" - ucięła oschle Ksenia, która nie znosiła kaprysów. W trudnych chwilach wymagała od bliskich przykładnej postawy. To była kwestia honoru. „Los jej nie rozpieszczał" -tłumaczyła łagodnie ciotka Masza, gdy dziewczyna przyszła pożalić się na matczyną surowość. Natasza dobrze znała przeszłość matki. Ksenia jako piętnastolatka uciekła z ogarniętego rewolucją Piotrogrodu, wioząc ze sobą chorą matkę, młodszą siostrę i nowo narodzonego braciszka, przeżyła obozy dla uchodźców, osiadła we Francji, mieszkała w mansardzie, spędzała noce na wyszywaniu sukien, aż wreszcie w latach dwudziestych stała się jedną z najsłynniejszych muz licznych fotografów. Matka nie miała łatwego życia, a jej upór i wytrwałość budziły w Nataszy podziw. Bez wahania przyjęła Feliksa i Lilii, a potem zdołała uchronić ich przed łapankami francuskiej policji. Natasza domyślała się, że młodzi Seligsohnowie nie byli jedynymi Żydami, jakich uratowała. Bohaterki mają w sobie coś wspaniałego i straszliwego jednocześnie. Gdyby Ksenia pozwoliła zostać córce w Paryżu, Natasza mogłaby przynajmniej dzielić z ojcem ostatnie lata jego życia.
Gdy dowiedziała się o jego śmierci, schroniła się w ramionach matki tak samo spontanicznie jak wtedy, gdy była dzieckiem, ale ciało Kseni pozostało sztywne, a na jej twarzy malował się dystans. Dziewczyna wyczuła instynktownie, że siłą woli kontroluje ona emocje, i pozazdrościła jej owej siły. Rozległo się pukanie. Felix wsunął głowę do pokoju Nataszy. - Nie przeszkadzam? Usiadła i wyciągnęła nogi. Chłopak zamknął za sobą drzwi i przycupnął na łóżku. Bez słowa wyjął z kieszeni papierosa i zapalił zapałkę. Jasny płomyk oświetlił jego wysokie czoło, krzaczaste brwi, prosty nos, cienkie usta i czarne włosy, które w kędziorach opadały na golf. Okrągłe szkła okularów odbijały światło. Zaciągnął się i podał Nataszy papierosa. Miał delikatne nadgarstki. Ręce inteligenta. Dziewczyna była mu wdzięczna za milczenie. Felix nigdy nie odzywał się tylko po to, żeby coś powiedzieć, i jego obecność była dla niej tym bardziej cenna. Znali się od sześciu lat, od dnia, w którym matka Nataszy przyjęła do siebie dwójkę wystraszonych dzieci, oddzielonych od rodziców i wywiezionych z Berlina, w którym czyhali na nich naziści. Natasza ciągle pamiętała ich pierwsze spotkanie. Felix stał w salonie w ciemnym płaszczu i wełnianym, skrzyżowanym na piersi szaliku. Miał krótkie, ostrzyżone niemal przy samej skórze włosy i trzymał za rękę siostrzyczkę. Był bardzo blady, zaciskał usta i rozglądał się ponuro. Na jej widok lekko uniósł podbródek. Tak, jakby rzucał jej wyzwanie, zgodnie z niepisanymi regułami panującymi wśród dzieci, które oceniają się bezlitośnie i wydają surowe werdykty. Starszy o rok Felix miał ten przywilej, że był chłopcem, ale to Natasza Vaudoyer przyjmowała go pod swój dach, w ciepłym salonie z kominkiem, w którym buzował ogień, to ona miała wsparcie bliskich i znała każdy, najmniejszy nawet element swojego otoczenia, od zeszytu po gorącą czekoladę, którą dostawała na podwieczorek, podczas gdy
jemu odebrano wszystko: rodzinę, przyzwyczajenia, kraj. Było coś poniżającego w losie uchodźcy, uzależnionego od przychylności nieznajomych. Nagle człowiek został pozbawiony tego, czego dotąd był pewien, i rzucony na niegościnny brzeg. Natasza nigdy tego nie zaznała, ale była w stanie zrozumieć ową mieszankę rozpaczy i wstydu, ów dziwny zawrót głowy. W pewnym sensie było to jej dziedzictwo, ponieważ los w podobny sposób doświadczył kiedyś i jej rodzinę. Podała chłopcu rękę w nastroju niemal wojowniczym. Guten Abend und wilkommen - rzuciła twardo po niemiecku. Felix zadrżał, ale blady uśmiech rozjaśnił jego wystraszoną twarz. Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby nawiązała się między nimi nić porozumienia. Minęło kilka lat. W szkole, będąc w wieku, w którym dzieci lubią robić wrażenie na kolegach, zdradzając im niezwykłe sekrety, Natasza pomagała Feliksowi i Lilii znosić ciężkie jarzmo tajemnicy ich pochodzenia. Wiedziała, że gdyby pisnęła choć słowo, przyjaciele zostaliby zatrzymani i wywiezieni do obozu. „Wina" Seligsohnów była podwójna: nie tylko jako Żydów, lecz również jako Niemców. Dwie nieuleczalne ułomności, które za wszelką cenę należało ukryć. Dzieci dorastały razem, razem doświadczały wojennych burz. Dwoje starszych robiło wszystko, żeby chronić Lilii, najmłodszą i najdelikatniejszą. Słuchali stukotu butów niemieckich żołnierzy podczas inwazji na wolną strefę, czytali ogłoszenie komendantury, na którym widniała lista rozstrzelanych zakładników, nauczyli się stapiać z otoczeniem, znikać, gdy niebezpieczeństwo było zbyt blisko. A przede wszystkim nauczyli się milczeć. Łączyło ich coś więcej niż zwykła dziecięca przyjaźń, której często zagraża przelotna zazdrość lub wahania nastroju. Dojrzeli znacznie wcześniej niż inni, bo nie mieli wyboru. Los uczynił z nich dzieci wojny i wygania, dzieci milczenia. - Wiesz, co boli mnie najbardziej? - szepnęła. - Powiedz. - Zastanawiam się, czy tęsknił za mną pod koniec, czy
żałował, że mnie nie ma. Może czuł się samotny albo przerażony? - Zmarł we własnym domu. W naszych czasach to błogosławieństwo. - Chyba raczej nie można się z tego cieszyć, co? - obruszyła się. - Twój ojciec wiedział, że jesteś bezpieczna i zdrowa. Niczego więcej nie pragnął dla córki. To dla rodziców najważniejsze. - Ale wolałabym być przy nim. Felix westchnął, po czym odparł ochryple: - Rozumiem cię. Wziął od niej papierosa i kilka razy zaciągnął się nerwowo. Natasza przesunęła się i przytuliła do niego. Wiedziała, jakie złe myśli męczą przyjaciela i budzą go często w środku nocy. Felix nie rozstawał się z czarno-białą fotografią. Tak długo nosił ją w kieszeni i w portfelu, że straciła wszystkie rogi. Przedstawiała rodzinę: uśmiechnięta brunetka w eleganckiej sukni, ozdobionej broszką w kształcie kwiatu i długim naszyjnikiem z pereł, trzymała na kolanach pyzate niemowlę; za nią stał dystyngowany mężczyzna o kanciastej twarzy i przenikliwym spojrzeniu, otaczający ramionami dwoje starszych dzieci. Można było rozpoznać Lilii, która położyła rękę na ramieniu matki, i Feliksa z wyprężonym torsem i szczerym uśmiechem. Zwyczajny portret szczęśliwej rodziny. A jednak, w przeciwieństwie do większości tego typu zdjęć, zbyt pozowanych, żeby mogły być autentyczne, ta fotografia miała w sobie jeszcze jedną historię. Mężczyzna nie miał krawata, lecz fular zawiązany niedbale na szyi. Był lekko zgarbiony i wyglądał tak, jakby stawiał opór wiatrowi. Ruchliwe niemowlę bawiło się perłami mamy, trzymało je w buzi. Lilii, pochyliwszy głowę ku dłoni ojca, postawiła jedną stopę na drugiej i zsunęła jej się skarpetka. Felix śmiało odsłaniał w uśmiechu brakującego mleczaka. Fotograf potrafił uchwycić naturalność dzieci i czułą pobłażliwość rodziców. Nie
było tu żadnego przymusu, nic nie zostało narzucone. Zdjęcie było wyjątkowe, piękne i poruszające, bo emanowała z niego całkowia swoboda każdego z modeli. Natasza rozumiała wielkie wewnętrzne rozdarcie Feliksa i Lilii. Nikt ich nie pytał o zdanie, gdy wywożono ich z Niemiec. Gdyby mieli wybór, nie zgodziliby się na to rozdzielenie. W pierwszych miesiącach z ufnością czekali na przyjazd Sary, Victora i małej Dalii. Ksenia robiła, co mogła, żeby czuli się dobrze. Codziennie udzielała im lekcji francuskiego, pragnąc, by udoskonalali znajomość języka, którym Felix, jak na małego chłopca, władał naprawdę dobrze. Planowała zajęcia, by nie siedzieli bezczynnie, skazani na własne towarzystwo: lekcje fortepianu dla Lilii i zajęcia sportowe dla Feliksa, który - choć szczupły i kruchy - dzielnie znosił wszelkie próby, na jakie wystawiał go los. Wojna spadła na ich życie jak nóż gilotyny. Wygnani na południe Francji, musieli nauczyć się cierpliwości, co w ich wieku jest nie lada wyzwaniem. Wieści od Kseni docierały do nich rzadko, na ohydnych międzystrefowych pocztówkach, opatrzonych drukowanymi napisami dla półgłówków i adnotacją: niepotrzebne skreślić. Trzynaście linijek, żeby przekazać wiadomość o dobrym zdrowiu, chorobie, śmierci i uwięzieniu, poprosić o prowiant, poinformować o podjęciu pracy czy pójściu do szkoły. Trzynaście linijek dla zakneblowanych rodzin. - Czasem zastanawiam się, czy nie jest za późno - westchnął Felix z rezygnacją. - Jak my się po tym wszystkim odnajdziemy? Co sobie powiemy? - Gdy rodzice cię przytulą nie będziesz potrzebował słów. Wystarczy jeden gest, zobaczysz. - Rozmawiasz ze mną, nie z Lilii - odparł oschle. - Nie musisz mnie pocieszać. Myślisz tak samo jak ja, że oni nie żyją. Nie mamy żadnych informacji, możemy spodziewać się najgorszego. Mój ojciec był profesorem na uniwersytecie. Nie sądzę, by przeżył przymusowe roboty w obozie. A mama nigdy nie była wysportowana. Kierowała sklepem Lindnerów
i spędzała czas na projektowaniu sukienek. Naprawdę nie byli atletami. W jego głosie zabrzmiało lekceważenie, którego zresztą natychmiast się zawstydził, jak gdyby rodzice sami byli sobie winni, bo nie mieli nadprzyrodzonej siły fizycznej. Nie widział ojca od listopada trzydziestego ósmego, kiedy to nazistowscy brutale wtargnęli w środku nocy do ich willi w Gru-newaldzie. Zniszczyli meble, porozbijali lustra, rozpruli materace. Felix zdołał ukryć się razem z matką i przerażonymi siostrami w szopie ogrodnika, ale ojca zawleczono siłą do samochodu. Chłopak takim go właśnie zapamiętał: blady mężczyzna w piżamie, w płaszczu zarzuconym na ramiona, zdezorientowany i bezradny. Mężczyzna, który pewnego mroźnego poranka nie mógł zrobić nic, żeby uchronić żonę i dzieci przed wyrzuceniem na bruk, wydalony z uniwersytetu przestępca, człowiek pozbawiony praw obywatelskich i katedry naukowej, który stał się wrogiem tylko dlatego, że był Żydem. Felix wbił wzrok w niewidoczny punkt na ścianie. Oczy mu błyszczały, a krew pulsowała w skroniach. To wspomnienie napawało go zawsze lękiem zmieszanym z obrzydzeniem, bo musiał przyznać, że czuł dla ojca litość, a jest to najtragiczniejsze uczucie, jakie może odczuwać dziecko. Dość surowo oceniał rzeczywistość. Prawdziwym mężczyzną był dla niego ten, kto odpowiadał jego wyśrubowanym, młodzieńczym kryteriom, które złagodzić może tylko życiowe doświadczenie. Oboje z Nataszą potrzebowali jasności i przejrzystości. Gdy stawiali czoło najbardziej sekretnym lękom, czuli swoisty rodzaj egzaltacji. Jednak Felix, choć przybierał maskę pyszałka, z trudem ukrywał rozpacz. Nie mógł pogodzić się ze zniknięciem rodziców. A Dalia? Ona przynajmniej była jak pączek w maśle - tłuściutkie ciałko, dołki w policzkach... Może potrafiła przetrwać ciężkie próby. - Ani przez chwilę nie pomyślałam, że oni nie żyją -
oświadczyła Natasza. - Ale na pewno będą osłabieni i muszą mieć czas, by dojść do siebie. Człowiek może przetrwać bardzo dużo. Moja rodzina jest tego przykładem, prawda? - Powinienem zostać z nimi i im pomóc - upierał się Felix. - Chcieli wysłać cię w bezpieczne miejsce. Taka jest rola rodziców. Przecież sam próbowałeś mnie o tym przekonać. - A więc przyłożyłem rękę do ich ofiary - odparł z ironią. - Ciężkie jarzmo... - Ty się po prostu za bardzo nad wszystkim zastanawiasz! - krzyknęła Natasza, zrywając się z łóżka. - Wyjdźmy stąd, duszno mi! * Siedzieli akurat przy stole w kuchni nad beznadziejnie mdłą zupą z brukwi i marchewki, w którą Natasza wpatrywała się z obrzydzeniem, gdy rozległo się gwałtowne łomotanie do drzwi. Lilii miała na szyi wełniany szalik, a Ksenia udrapowała na ramionach dwie chusty z elegancją, której tak zazdrościła jej córka. Wszyscy spojrzeli po sobie z lękiem. Ile czasu będzie musiało minąć, żeby pukanie do drzwi nie budziło w nas strachu i poczucia winy? - zastanawiała się rozdrażniona Natasza. - Pójdę sprawdzić, kto to - powiedziała, gdy rozbrzęczał się dzwonek. Mężczyzna miał opaskę Francuskich Sił Wewnętrznych, nieforemną czapkę i burą kurtkę kanadyjkę. Obok niego stało dwóch policjantów w mundurach. Zimne światło klatki schodowej podkreślało napięcie na ich twarzach. Stali czujni, wbijając w Nataszę nieufny wzrok. Dziewczyna poczuła ucisk w żołądku. - Słucham panów - odezwała się ze ściśniętym gardłem. - Czy mieszka tu pani Vaudoyer? - zapytał mężczyzna w kaszkiecie. - A o co chodzi?
Agresja budziła w niej zawsze odruch buntu. Natasza była niepokorna, tak jak wszystkie kobiety z rodziny Ossolinów. Jej ciotka Masza odmówiła wpisania Feliksa i Lilii na listy inwentarzowe Żydów i ani przez chwilę nie miała zamiaru przyszywać im do ubrań żółtych gwiazd. Gdy Ksenia przywiozła młodym Seligsohnom fałszywe dokumenty, Natasza pomogła im przyswoić nową tożsamość. Ossolinowie nie byli posłuszni byle komu. A już na pewno nie jakiemuś nieogolonemu, nieznajomemu mężczyźnie, wyniosłemu facetowi patrzącemu wilkiem. - Jest w domu czy jej nie ma? To pytanie zbiło Nataszę z tropu. Poczuła ulgę, słysząc kroki matki. - W czym mogę panu pomóc? - spytała Ksenia spokojnie. - Pani jest wdową po Gabrielu Vaudoyerze? - Tak. - Pójdzie pani z nami na komisariat. Natasza zadrżała. Niemcy wyjechali, milicja i gestapo nie terroryzowały już ludności, ale zastąpili je przedstawiciele innych władz. Francja wyrównywała własne rachunki, i bardzo często robiła to bez zastanowienia. Ksenia, nieporuszona, wbijała w mężczyzn jasne spojrzenie. - Przypuszczam, że mają panowie polecenie zatrzymania - rzekła, na co jeden z mężczyzn wyjął z kieszeni dokument. - Świetnie - stwierdziła, rzuciwszy okiem na papier. -Proszę mi dać chwilę, wezmę potrzebne rzeczy. - Pójdę z panią - postanowił ten z FSW. Mężczyźni rozeszli się po mieszkaniu. Natasza była zdumiona reakcją matki. Nie dostrzegła w niej ani gniewu, ani oburzenia, lecz dziwną bierność, której świadkiem była po raz pierwszy. Ksenia wkładała do torby dokumenty, a mężczyzna w kaszkiecie z nonszalancką miną opierał się o ścianę. Obecność intruza w tak intymnej przestrzeni była dla Nataszy czymś wstrząsającym i oburzającym. On z wyraźną przyjemnością mierzył ją wzrokiem, ostentacyjnie trzymając rękę w kieszeni. Od kilku miesięcy mężczyźni przyglądali jej
się nachalnie. Nie mogła się do tego przyzwyczaić, zwłaszcza w przypadku takich, którzy próbowali wywierać na nią jakikolwiek nacisk. Ten tu dawał do zrozumienia, że ma broń, zresztą Natasza ani przez chwilę w to nie wątpiła. Członkowie FSW, zwani przez paryżan fifi, już nie obnosili się z karabinami maszynowymi, nie chodzili z rozwianym włosem i w rozpiętych koszulach, jak to się działo w najpiękniejszych momentach wyzwolenia, ale byli ciągle tak samo aroganccy. - Co się dzieje, mamo? Nie rozumiem. Dlaczego zgadzasz się iść na komisariat? - Nie martw się, kochanie - powiedziała Ksenia, wyjmując z szafy gruby sweter. - To na pewno nieporozumienie. - Ładne mi nieporozumienie! - warknął mężczyzna. -Zawsze tak mówicie... Ale wystarczy pokazać dwa, trzy śliczne dowody waszych świństw i od razu spuszczacie z tonu. Z panią będzie tak samo, moja paniusiu! Zobaczymy, jaką będzie miała pani minę! Czarne punkty zawirowały Nataszy przed oczami. Miała wrażenie, że zaraz zemdleje, po raz pierwszy w życiu. Ogarnęło ją przerażenie, przypominające najgorsze okupacyjne chwile. Uległe zachowanie matki, która bez słowa protestu wkładała płaszcz, kazało jej przypuszczać, że zdarzyło się coś naprawdę poważnego. Nataszę oblał zimny pot, kręciło jej się w głowie i miała wrażenie, że stoi nad brzegiem przepaści. - Coś się stało, ciociu? - zaniepokoił się Felix. - Muszę iść z panami na komisariat - wyjaśniła Ksenia. -Jestem pewna, że nie potrwa to długo. Być może kilka godzin. W najgorszym wypadku dzień lub dwa. Macie pieniądze i kartki żywnościowe. Chcę, żebyście żyli normalnie, jak do tej pory. Wkrótce wrócę. - To pani tak twierdzi - wtrącił ironicznie mężczyzna. -A teraz szybciej. Dość już gadania. W jego spojrzeniu pojawiły się metaliczne błyski. Podszedł do biurka i drżącą ręką przerzucił papiery. Policjanci rozmawiali półgłosem w salonie. Słowo „czystka" było na
ustach wszystkich Francuzów. Domagali się zadośćuczynienia. Za rozstrzelanych, deportowanych, torturowanych członków ruchu oporu. Za zakładników, których ciała ekshumowano ze zbiorowych grobów. Za cztery lata, które nadwerężyły siły kraju. Rozwścieczeni Niemcy, uchodząc na drugi brzeg Rodanu, zostawiali po sobie krwawe ślady. Dokonywali zbiorowych egzekucji. Czy można było mieć żal do tych, którzy -oszołomieni bólem - wymierzali sprawiedliwość na własną rękę, nie czekając na wyroki sądu? Ale nie wszyscy ci „sprawiedliwi" byli aniołami. Natasza wiedziała, że niektórzy z nich korzystali z okazji, by pozbyć się konkurenta, niewygodnego sąsiada, zazdrosnej kobiety - ludzi niewinnych. Nagle przed oczami stanęła jej wizja matki w łachmanach, wleczonej ulicą z ogoloną głową. - Nie chcę, żebyś tam szła! - krzyknęła z bijącym mocno sercem. Ksenia chwyciła ją za ramiona i spojrzała jej w oczy. - Wszystko będzie dobrze, Nataszeńko. Obiecuję. Po prostu należy wyjaśnić pewne sprawy. Nie martw się, serce -dodała po rosyjsku. -1 nie rób scen, proszę cię. Patrzyła na zmartwioną twarz córki, próbując przekazać jej choć trochę własnej determinacji. W przeciwieństwie do Nataszy jej nie zdziwiło to najście. Prawdę mówiąc, spodziewała się go już od kilku dni, odkąd dostała wiadomość z banku, że konta męża zostały zablokowane. Na szczęście była na tyle przezorna, że już w sierpniu podjęła sporą sumę. Gabriel był „podejrzany o kolaborację z wrogiem". Jego nazwisko pojawiło się prawdopodobnie na liście sporządzonej przez sekretarza generalnego spraw wewnętrznych, podobnej do tych, które w czasie wojny publikowała podziemna prasa. Fakt, że Gabriel nie żyje, niczego nie zmieniał. Należało przeprowadzić śledztwo. Prawdopodobnie podejrzewano ją o współpracę z mężem. Chyba że ktoś doniósł na nią z innego powodu: jakieś dawne urazy, skrywana niechęć... Od dwóch miesięcy wtrącano do więzień tysiące ludzi - bez przesłuchań i procesów. Wielu z nich nie było w stanie wyjaśnić przyczyn swoje-
go internowania. Jednak Ksenia wiedziała, że sumienie Gabriela nie było całkiem czyste. W połowie lat trzydziestych, podczas wizyty na olimpiadzie w Berlinie, zafascynował go nieubłagany mechanizm narodowego socjalizmu. W trudnych wojennych latach, jako człowiek związany z kręgami władzy, zawsze wychodził na swoje, jednak Ksenia nie wiedziała, do jakiego stopnia był zaangażowany, ponieważ nie wtajemniczał jej w swoje sprawy. Tak czy inaczej bała się, jak zareaguje Natasza, gdy odkryje, że ojciec nie jest godnym podziwu bohaterem, którego dziewczyna wzniosła na najwyższy piedestał. - W takim razie pójdę z tobą - nalegała córka. - Nie ma mowy. Chcę, żebyś została z Feliksem i z Lilii. To ważne, słyszysz? Dziewczyna zawahała się. Felix stał nieco z tyłu, blady i milczący. Lilii była blisko, tuż za drzwiami do kuchni. Seligsohnowie mieli fałszywe papiery, a wojna nadal trwała. Niemcy nie zostali jeszcze ostatecznie pobici. Należało uzbroić się w cierpliwość i za bardzo się nie wychylać. Trudno było przewidzieć, co się jeszcze wydarzy. Dziewczyna zacisnęła zęby i pokiwała głową. - No, dość już tego! - zdenerwował się mężczyzna w kaszkiecie, chwytając Ksenię za ramię. Zaciągnął ją do salonu. Policjanci nie odstępowali go na krok. Mijając gerydon, zahaczył ręką o wazon, który z hukiem spadł na parkiet. Natasza zdusiła okrzyk. Jej matka zbiegała po schodach, otoczona ciasno przez trzech mężczyzn. Wstrząśnięta dziewczyna ruszyła szybko za nimi. - Wracaj do domu! - krzyknęła Ksenia. Trzasnęły szklane drzwi klatki schodowej, a za chwilę ciężka brama. Natasza zatrzymała się na pierwszym piętrze. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Osunęła się i przysiadła na stopniu. Podbiegł Felix, chwycił ją za ramię i zmusił, by wstała. - Nie rozumiem. To na pewno jakaś pomyłka. Mama nie zrobiła nic złego... przeciwnie...
- Jeżeli dziś nie wróci, jutro z samego rana pójdziemy na komisariat. A teraz chodź! Nie możesz tak tu siedzieć. Nie puszczając jej ręki, zamknął drzwi mieszkania i dwukrotnie przekręcił klucz w zamku. W kuchni krzesło Kseni stało tuż przy ścianie, a jej szklanka była do połowy pusta. Na stole leżała zmięta serwetka. Skonsternowana Natasza spojrzała na puste miejsce. - Myślisz, że to coś poważnego? - zapytała Lilii. Natasza odwróciła się do dziewczynki, którą traktowała jak młodszą siostrę. Czarne oczy, błyszczące w pociągłej twarzyczce, przypominały dwie studnie bez dna. Czasem trudno było zgadnąć, o czym myśli Lilii. Siedziała w czerwonym szaliku, okręconym dwa razy wokół szyi, i wstrząsały nią takie dreszcze, że Natasza chwyciła dziewczynkę za ręce, żeby ją ogrzać. - Oczywiście, że nic poważnego! - oświadczyła. - Mama jest niewinna. To nieporozumienie. Pewnie biorą ją za kogoś innego. Chyba że ktoś zrobił jej głupi żart... Sami wiecie, że nie ma łatwego charakteru. Pewnie narobiła sobie wrogów, którzy cieszą się na myśl, że przez kilka godzin będzie przesłuchiwać ją policja. Próbowała żartować, ale jej nienaturalnie podniesiony głos zdradzał emocje. - Zachowywała się tak spokojnie - dodała, marszcząc brwi. - To dziwne, nie uważacie? Jakby się spodziewała... Felix odgrzał zupę i rozlał ją do talerzy. - Nie chce mi się jeść - powiedziała Natasza. - Musisz - oświadczył twardo i podał jej koszyk z chlebem. - Ty też, Lilii. Za chwilę wyłączą gaz i do jutra nie będziemy mieć nic ciepłego w ustach. Natasza spojrzała na niego, rozdrażniona. Jakby miało to jakieś znaczenie po tym wszystkim, co się przed chwilą stało! Cóż, wygnanie i wojna wpłynęły na osobowość Feliksa Se-ligsohna. Stał się pragmatycznym i rozsądnym młodzieńcem i przywiązywał dużą wagę do zajęć, jakie zazwyczaj chłopcom w jego wieku są całkiem obce. Dbał, by nigdy nie mar-
nować jedzenia, ostrożnie obchodził się z ubraniami i obdarzał bliskich surową troską. - Tu chyba nie chodzi o nią - powiedziała Lilii, dmuchając na łyżkę z zupą. - Jak to? - zdziwiła się Natasza. - Może to twój ojciec narobił głupstw. Natasza spojrzała na nią w osłupieniu. Taka myśl nawet nie przyszła jej do głowy. - Co chcesz przez to powiedzieć? Ojciec nigdy nie zrobił nic złego. To był prawy człowiek. Sławny adwokat. Poza tym, gdy zaczęła się wojna, miał już swoje lata. Nie sądzę, żeby prowadził wiele spraw podczas okupacji. Nie potrzebował tego. Skąd u ciebie te niedorzeczne myśli, Lilii? - dodała zaczepnie. - Wiemy, że twoja mama jest niewinna. Nie jesteśmy jedynymi żydowskimi dziećmi, którym pomogła. Na pewno robiła też wiele rzeczy, o których nie wiemy. Nienawidziła nazistów i nigdy się z tym nie kryła. Za to twój ojciec... Przygryzała w zakłopotaniu wargę, zerkając raz po raz na brata, jakby chciała, żeby jej pomógł. Na widok Feliksa wbijającego wzrok w talerz Natasza poczuła, jak ciarki przechodzą jej po plecach. - Powiedziałaś już zbyt dużo, albo raczej zbyt mało -stwierdziła, zaciskając pięści. - Felix, czy wiesz, o co chodzi Lilii? Chłopak westchnął, po czym zdjął okulary i zaczął wycierać je chusteczką. Zawsze tak robił, gdy był zakłopotany i czuł, że musi uporządkować myśli. - Gdy mieszkaliśmy tu przed okupacją, słyszeliśmy czasem, jak twoi rodzice dyskutują ze sobą zawzięcie. Twój ojciec niechętnie nas do siebie przyjął. Twoja mama musiała nalegać. Rozmawiali też o polityce Hitlera. Wypowiedzi pana Vaudoyera były... Jak to powiedzieć... Dość jednoznaczne. Policzki Nataszy zapłonęły. - Podsłuchiwałeś pod drzwiami, czy co? A może po prostu tata nie chciał Niemców pod swoim dachem, nieważne -
Żydów czy nie! Mój ojciec był bohaterem Wielkiej Wojny. Nie miał serca do Szwabów. Felix podniósł ręce w przepraszającym geście. - Przykro mi, Nataszo. Zadałaś pytanie, a ja szczerze na nie odpowiedziałem. Myślę, że twój ojciec podziwiał politykę nazistów. Zarówno gospodarczą, jak i zagraniczną. Zresztą podobnie jak wielu Francuzów w tamtym czasie. Wyjechaliśmy w 1940 roku i później już go nie widziałem. Może zmądrzał przez te wszystkie lata? A może nie - rzucił na koniec. Ostatnie słowa uderzyły w nią jak nóż gilotyny. W kuchni zapadło milczenie. Tylko ogień głośno buzował w piecyku. Lilii z niepokojem patrzyła na Nataszę. Domyślała się, że brat ją zranił. - Wasze podejrzenia są ohydne! - krzyknęła dziewczyna, zrywając się z krzesła. - Nie wierzę w ani jedno wasze słowo! Tata na pewno nie kolaborował. Po prostu doniósł na niego jakiś zazdrośnik! Mnóstwo ludzi aresztowano w wyniku absurdalnych pomówień! - Ale wśród nich są winni - mruknął Felix. - Trzeba mieć odwagę i spojrzeć prawdzie w oczy. Zwłaszcza w kraju takim jak Francja, który ma na sumieniu rząd Vichy. - Nie zapominaj, że to właśnie Francuzi uratowali ci życie! Nie sądzę, żeby zdobyło się na to wielu Niemców! - Nie, nigdy nie zapomnę tego, co dla nas zrobiliście -powiedział poważnie, a przez twarz przebiegł mu bolesny skurcz, jakby odczuł ciężar tej wdzięczności. - Nie mogę uwierzyć, że podejrzewaliście go przez te wszystkie lata i nic mi o tym nie powiedzieliście. Myślałam, że mówiliśmy sobie wszystko. Felix wzruszył ramionami. - Co mieliśmy ci powiedzieć? Że gdy przebywaliśmy pod dachem twojego ojca, jego wypowiedzi obfitowały w nazistowskie treści? Zresztą trzeba się było wykazać inteligencją, żeby zrozumieć te półsłówka, ale Lilii i ja byliśmy na nie wyczuleni, bo, na swoje nieszczęście, spędziliśmy część dzieciństwa w Trzeciej Rzeszy. Postaw się w naszej sytuacji. Przy-
bywaliśmy z kraju, w którym poniżano nas w obecności kolegów z klasy i wyrzucono ze szkoły... W ciągu kilku miesięcy odebrano nam wszystko. Byliśmy tylko dziećmi, a nie mogliśmy chodzić na pływalnię czy do kina. Niektórzy moi szkolni przyjaciele przestali się do mnie odzywać, jakbym był zadżumiony. A nasi rodzice... Umilkł, zdyszany. Jego twarz stężała w bolesnym grymasie. Miał niewyraźny żal do siebie o tę niepotrzebną dyskusję, lecz jednocześnie czuł wielki gniew, przerażający w swej sile. - Mojego ojca zabrali w środku nocy i zamknęli w obozie koncentracyjnym. Bez powodu. On naprawdę był niewinny! Trzeba po prostu przeżyć to wszystko, żeby domyślić się, co oznaczają półsłówka zwolenników nazistowskiej ideologii. To się wyczuwa, to jest jak smród - mówił z miną pełną pogardy. - Mnie się od tego włos jeży na głowie... Nie chciałbym, by to wyglądało tak, jakbym mówił źle o zmarłym, ale obawiam się, że aresztowanie twojej matki rzuci światło na fakty, które mogą ci się nie spodobać. Lepiej się na to przygotuj. Natasza uświadomiła sobie z przerażeniem, że ma łzy w oczach. Spokojny wieczór przerodził się w koszmar. Dziwne zachowanie matki, wstrętne insynuacje Feliksa i Lilii -wszystko to doprowadzało ją do mdłości. Bez słowa uciekła do swojego pokoju. - Mogłam się nie odzywać - westchnęła przygnębiona Lilii. - To prawda, szkoda, że się nie powstrzymałaś. Ale z drugiej strony oddałaś jej przysługę. Prędzej czy później i tak by się dowiedziała. - Naprawdę myślisz, że on kolaborował? Felix spojrzał na siostrę. Lilii wyglądała na oburzoną i jednocześnie przerażoną. - Prawdopodobnie tak. Mężczyzna, który przyszedł po ciocię Ksenię, był bardzo pewny siebie. - Co jej zrobią? - przeraziła się.