jewka88

  • Dokumenty542
  • Odsłony36 100
  • Obserwuję52
  • Rozmiar dokumentów1.0 GB
  • Ilość pobrań23 020

Sara Shepard Tajemnice Ali

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

jewka88
EBooki
ebooki

Sara Shepard Tajemnice Ali.pdf

jewka88 EBooki ebooki Pretty Little liars
Użytkownik jewka88 wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 73 osób, 59 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 152 stron)

Dla K. „Jeśli masz zamiar być dwulicowa, najpierw spraw, by jedna z twoich twarzy była piękna”. Marilyn Monroe

Nieoczekiwana zamiana miejsc Dawno, dawno temu żyły sobie dwie identyczne bliźniaczki, Alison i Courtney. Były do siebie podobne jak dwie krople wody: miały długie blond włosy, wielkie, czyste i piękne niebieskie oczy, sercowatą twarz i ujmujący uśmiech, który mógł stopić każde serce. Kiedy miały sześć lat, jeździły na takich samych fioletowych rowerach po podjeździe przed swoim domem w Stamford w stanie Connecticut, śpiewając Panie Janie na głosy. Kiedy miały siedem lat, razem wdrapywały się na wysoką zjeżdżalnię i zjeżdżając, cały czas trzymały się za ręce. Choć miały oddzielne sypialnie z łóżkami z baldachimem, rodzice często znajdowali je śpiące razem i wtulone w siebie. Wszyscy powtarzali, że łączy je niezwykła, bliźniacza więź. Przysięgły sobie, że zawsze będą najlepszymi przyjaciółkami. Ale obietnice są po to, by je łamać. Wszystko zaczęło się zmieniać w drugiej klasie. Na początku dotyczyło to drobiazgów – krzywych spojrzeń, lekkich kuksańców, zniecierpliwionych westchnień. Pewnego dnia Courtney przyszła na sobotnie zajęcia plastyczne Ali, podszywając się pod siostrę. Gdy Ali zachorowała, Courtney zajęła jej miejsce w szkolnej ławce. Potem przedstawiła się jako Ali kurierowi UPS, nowym sąsiadom, którzy wyszli na spacer ze szczeniakiem, i starszej pani sprzedającej w aptece. Może dlatego udawała siostrę, że Ali miała w sobie coś, co sprawiało, że wszyscy ją zauważali. Może była zazdrosna. A może ktoś ją do tego zmusił. „To Ali mnie do tego namówiła – tłumaczyła się, gdy rodzice przyłapali ją na kłamstwie. – Powiedziała, że jak przez cały dzień nie będę jej udawała, coś strasznego przydarzy się mnie i wam”. Lecz kiedy rodzice pytali drugą córkę, czy to prawda, ta szeroko otwierała oczy ze zdumienia. „Nigdy bym czegoś takiego nie powiedziała – odpowiadała niewinnym głosikiem. – Kocham moją siostrę i was”. Któregoś razu Courtney i Ali okropnie się pokłóciły na podwórku. Potem Courtney zamknęła Ali w szkolnej łazience w czasie przerwy na lunch i nie chciała jej wypuścić. Zaniepokojeni nauczyciele zadzwonili do rodziców dziewczynek. Sąsiedzi zaczęli mocniej chwytać za rękę swoje dzieci, kiedy Courtney ich mijała, bo się bali, że zrobi im krzywdę. Miarka się przebrała pewnego pięknego wiosennego dnia, gdy rodzice zobaczyli, jak Courtney siedzi na siostrze i zaciska dłonie na jej szyi. Zaprowadzili córki do lekarza. Psychiatrzy zbadali obie dziewczynki. Ali zachowała zimną krew, za to Courtney wpadła w panikę. „To ona zaczęła – upierała się. – Ona mi grozi. Chce się mnie pozbyć”. Lekarze zatroskanym tonem wydali diagnozę: schizofrenia paranoidalna. Choroba uleczalna, jeśli się zastosuje odpowiednią kurację. To jednak Ali musiała podjąć ostateczną decyzję. Ze łzami w oczach powiedziała, że jej siostra musi wyjechać na leczenie. Znaleziono odpowiednią klinikę. Courtney zniknęła, odseparowana od rodziny i domowego życia. Rodzice zapewniali ją, że wróci do domu, kiedy tylko lepiej się poczuje, lecz mijały tygodnie, a potem miesiące i w końcu... wszyscy o niej zapomnieli. Czasem rodzina przypomina kolbę kukurydzy zerwaną późną jesienią. Z zewnątrz wydaje się idealna, ale gdy obierze się ją z liści, wszystkie ziarna okazują się zgniłe. W rodzinie DiLaurentisów dziewczyna, która wydawała się ofiarą, równie dobrze mogła być prześladowcą. Być może to ona uknuła szatański plan pozbycia się Courtney. Być może Courtney chciała tylko prowadzić szczęśliwe życie, do którego miała pełne prawo. Lecz przecież nasze bliźniaczki mieszkały w Rosewood i były najbardziej tajemniczymi mieszkankami tego miasta. A jak wiadomo, w Rosewood pozory zwykle mylą.

Kiedy Courtney DiLaurentis obudziła się rano w dniu, w którym jej życie się zmieniło, usłyszała tykanie zegara na ścianie. Mówił jej bez ogródek, że czas ucieka. Rozejrzała się po obcym pokoju. Rodzice wyprowadzili się ze Stamford kilka lat wcześniej ze wstydu, że umieścili córkę w szpitalu psychiatrycznym. Przenieśli się do Rosewood w stanie Pensylwania, bogatego miasteczka na przedmieściach Filadelfii, w którym psy nosiły obroże od Chanel. Nie znali tam nikogo, więc nie musieli opowiadać o swojej chorej psychicznie córce. Zmienili nawet nazwisko z Day-DiLaurentis na DiLaurentis, w nadziei że dzięki temu nie odnajdą ich wścibscy sąsiedzi z Connecticut. Pokój pachniał naftaliną. Stało w nim podwójne łóżko ze starą pikowaną kołdrą, wiklinowa komoda, bardziej zniszczona niż meble w szpitalu psychiatrycznym, i mały odrapany regał ze starymi czasopismami kulinarnymi i kilkoma pudełkami podpisanymi PODATKI i WYCIĄGI. Szafa była pełna ozdób choinkowych, stosów serwet zrobionych na szydełku przez babcię i ohydnych swetrów, których Courtney nigdy w życiu by nie włożyła. Innymi słowy, pokój był składowiskiem wszystkiego, o czym rodzina chciała zapomnieć. Nadawał się zatem w sam raz dla Courtney. Odwinęła kołdrę i wyszła na korytarz. Wielka wiktoriańska willa została tak zaprojektowana, że z galerii na pierwszym piętrze rozciągał się widok na cały parter, więc Courtney widziała jak na dłoni salon i kuchnię. Jej starszy brat Jason siedział przy stole, zgarbiony nad miseczką z płatkami kukurydzianymi. Ali krzątała się przy kuchennym blacie. Jej włosy, ułożone w idealne fale, spływały na plecy, a różowy podkoszulek podkreślał czystą i promienną cerę. Podniosła stos gazet i zajrzała pod nie. Potem otworzyła szufladę ze sztućcami i zatrzasnęła ją głośno. – Alison, co się dzieje? – zapytała pani DiLaurentis, ubrana w szarą sukienkę od Diane von Furstenberg i buty na wysokich obcasach. Wyglądała tak, jakby się wybierała na rozmowę w sprawie pracy, a nie do szpitala psychiatrycznego, dokąd miała zaraz zawieźć jedną z córek. – Nie mogę znaleźć mojego pierścionka – odburknęła Ali, zaglądając do kosza na śmieci. – Jakiego pierścionka? – Tego z moim inicjałem. – Ali otworzyła kolejną szafkę i zatrzasnęła ją z całej siły. – Tego, z którym się nie rozstaję. – Odwróciła się i spojrzała na brata. – Ty mi go zabrałeś? – A po co mi on? – odparł Jason z ustami pełnymi płatków. – Nie mogę go znaleźć – warknęła Ali. – Tak samo jak mojego kawałka szkolnego sztandaru – dodała, rzucając Jasonowi lodowate spojrzenie. Jason wytarł usta serwetką. – Nie mam pojęcia, gdzie się podziewa ten twój głupi kawałek sztandaru. Poza tym każdy może go zabrać, nawet osoba, która go ukryła. Przypomnij sobie klauzulę o kradzieży. – A może zabrałeś go mnie i dałeś komuś innemu? – Wzrok Ali powędrował w stronę piętra. Courtney odsunęła się od balustrady. Kiedy wróciła do swojego pokoju, otworzyła walizkę w kwiecisty wzór, którą miała od trzeciej klasy, i przejrzała jej zawartość. W środku leżał podkoszulek w prawie takim samym odcieniu różu jak ten, który miała na sobie Ali. Znalazła też ciemne dżinsy, prawie takie, jakie nosiła Ali. Włożyła je. Zabawa w kapsułę czasu należała do tradycji w Rosewood Day, prywatnej szkole, do której chodzili Alison i Jason. Znalezienie kawałka szkolnego sztandaru było wielką gratką dla szóstoklasistów. Przez cały weekend Ali przechwalała się, że znalazła trofeum z kapsuły czasu,

choć tak naprawdę to Jason powiedział jej, gdzie ukrył fragment sztandaru. A to nie było fair. Ali udekorowała swoje trofeum przy kuchennym stole po kolacji dwa dni temu, rzucając wyniosłe spojrzenia w stronę Courtney, która właśnie oglądała telewizję w saloniku w suterenie. „Widzisz, jaka jestem ważna – mówiło jej spojrzenie. – A tobie nawet nie wolno wychodzić z domu”. Ali zrzedła mina, kiedy jej kawałek sztandaru zniknął wczoraj. W zaciszu swojego malutkiego pokoju Courtney głaskała jedwabisty materiał i ornamenty narysowane przez Ali srebrnym markerem – logo Chanel, monogram Louisa Vuittona, kilka gwiazd i komet. Courtney dorysowała w rogu niewielką studnię, bo chciała zostawić swój ślad na przedmiocie, którego tak bardzo pragnęła jej siostra. „Potem jej go oddam”, obiecała sobie w duchu. Ale Jason pierwszy położył rękę na trofeum. Zobaczył, jak Courtney ogląda je w swoim pokoju, wszedł i powiedział: – Naprawdę chcesz, żeby wasze stosunki jeszcze bardziej się pogorszyły? I zanim zdążyła się odezwać, wyrwał jej z rąk kawałek sztandaru. Courtney już miała zamknąć walizkę, kiedy jej wzrok powędrował w stronę broszury wsuniętej do bocznej kieszeni. „Zacisze Addison-Stevens” głosił napis na pierwszej stronie. Pod nim widniało zdjęcie bukietu irysów. Takie same kwiaty rodzice kupili na pogrzeb babci. Otworzyła broszurę i spojrzała na tekst na pierwszej stronie: „Pomagamy dzieciom i nastolatkom rozwijać umiejętności radzenia sobie w trudnych sytuacjach i budować szacunek dla siebie samych, by mogły wrócić do domu i do szkoły”. Łzy napłynęły Courtney do oczu. Od dziewiątego roku życia, to znaczy od trzech lat, była w szpitalu Radley. I choć przywykła do niego, tak jak mysz może się przyzwyczaić do życia w klatce, widziała tam straszne rzeczy, których już nigdy nie chciała oglądać. Od kiedy ogłoszono, że szpital zostanie zamknięty i przekształcony w luksusowy hotel, Courtney liczyła na to, że rodzina pozwoli jej wrócić do domu w Rosewood. Gdy tata przywoził ją tutaj w piątek, powiedział, że będzie to wizyta próbna, która zdecyduje o tym, czy wróci do domu na stałe. Jednak z jakiegoś powodu w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin wszystko się zmieniło. Mama zapukała do drzwi Courtney zeszłego wieczoru i kazała jej natychmiast się spakować, a potem wsunęła jej do ręki ulotkę z Zacisza. – Wszyscy uważamy, że tam będzie ci lepiej – zaszczebiotała, głaszcząc córkę po głowie. Courtney przejrzała broszurę, wpatrując się w zdjęcia pacjentów. To z pewnością byli modele i modelki, bo wyglądali na bardzo szczęśliwych. Słyszała okropne rzeczy od innych dzieci, które tam leczono. Mówiły o tym miejscu „umieralnia”, bo wielu pacjentów popełniało tam samobójstwo. Inne nazywały Zacisze „wieżą Roszpunki”, bo rodzice zostawiali w nim dzieci na całe lata. Nie wolno tam było używać internetu, oglądać telewizji ani rozmawiać przez telefon. Pielęgniarki przypominały siostry z Lotu nad kukułczym gniazdem, a lekarze bez skrupułów przywiązywali pacjentów do łóżek. Lecz rodzice uwielbiali to miejsce, bo z zewnątrz wyglądało wspaniale. Poza tym leczenie tam kosztowało majątek, więc Zacisze musiało być najlepszym miejscem dla ich dzieci, prawda? Courtney jednak nie zamierzała tam jechać. Przez całą noc układała w głowie plan. Teraz wszystkie elementy układanki zaczęły do siebie pasować i musiała tylko poczekać na odpowiednią chwilę. Wiedziała, że ta chwila wkrótce nadejdzie. Rodzice mieli ją zabrać za trzy kwadranse. Włożyła broszurę pod ubrania i postawiła walizkę na szczycie schodów. Potem zeszła na dół. Dostrzegła coś w oknie wychodzącym na tyły domu. Za krzakiem stały cztery dziewczyny

i szeptały do siebie. Były mniej więcej w wieku Courtney, a przez szybę dochodziły ich głosy. Jedna z nich, blondynka w spódniczce do hokeja na trawie i białym podkoszulku, położyła dłonie na biodrach. – Ja przyszłam pierwsza i ten kawałek sztandaru jest mój. – To ja tu byłam pierwsza – upierała się druga dziewczyna. Była trochę pulchna i miała rozwichrzone brązowe włosy. – Kilka minut temu widziałam, jak dopiero wychodzisz z domu. Trzecia dziewczyna tupnęła nogą w fioletowym wysokim bucie z zamszu. – Ty też dopiero co przyszłaś. To ja byłam tu przed wami. Courtney przesunęła językiem po zębach. Czy te dziewczyny zakradły się tu po trofeum Ali? Jedna z nich przyszła z sąsiedniego domu. To pewnie Spencer Hastings. Pani DiLaurentis wymieniła jej nazwisko w czasie piątkowej kolacji, a pan DiLaurentis zrobił kwaśną minę. Twierdził, że rodzice Spencer to okropne snoby i po raz trzeci remontują dom, żeby zamienić zupełnie dobrą stajnię w luksusowy domek dla swojej starszej córki. „Jakby nie wystarczał jej własny pokój”, oburzał się pan DiLaurentis. – Widzisz je? – zapytała Courtney siostrę, która stała przy blacie kuchennym ze słuchawkami w uszach i gniewnie przerzucała strony jakiegoś czasopisma. Jason już sobie poszedł, a z góry dobiegały odgłosy świadczące o tym, że rodzice właśnie się ubierali. Ali gwałtownie podniosła głowę. Wyciągnęła słuchawki z uszu. – Co? – Koło domu kręcą się jakieś dziewczyny. Jedna to nasza sąsiadka. – Są na podwórku? – zapytała Ali z irytacją i podeszła do okna. Wyjrzała i uniosła brwi. – Nie widzę Spencer. Dzięki Bogu. – Nie przyjaźnisz się z nią? Ali prychnęła pogardliwie. – Nie. To straszna suka. „A ty nie?”, pomyślała Courtney. Ali spojrzała na Courtney tak, jakby umiała czytać w myślach. Na jej ustach pojawił się zjadliwy uśmiech. – Śliczna koszulka. Chyba gdzieś ją widziałam – rzekła. Courtney wzięła banana z koszyka. – Spodobał mi się kolor. – No jasne. Ali podeszła do blatu i wyciągnęła pączka z otwartego pudełka. – Uważaj – powiedziała Courtney, podchodząc do niej. – Utyjesz od pączków. Po policzku Alison płynęła konfitura. – A ty od żarcia w psychiatryku, świrze. Courtney to zabolało. Wcale nie była świrem i Ali doskonale o tym wiedziała. – Nie mów tak. – Nie mów tak – przedrzeźniała ją Ali, a na jej twarzy pojawił się złowrogi grymas. Courtney wciągnęła brzuch. Ali zawsze przedrzeźniała ją nosowym głosem, robiąc głupie miny. – Przestań – warknęła. – Przestań – powtórzyła Ali jak echo. Courtney poczuła, jak rozpala się w niej dawny gniew, ten sam, który kiedyś wpędził ją w tarapaty. Choć z całych sił próbowała go powściągnąć, coś w niej pękło. – Wiesz co – wyrzuciła z siebie. – To ja mam twój kawałek sztandaru z kapsuły czasu.

Ali otworzyła szeroko oczy. – Wiedziałam. Oddawaj. – Spóźniłaś się – odparła Courtney. – Dałam go Jasonowi. A on na pewno ci go nie odda. To nie całkiem była prawda, lecz ta wersja brzmiała dużo lepiej. Ali wbiła nienawistny wzrok w Jasona, który właśnie stanął w drzwiach. – To prawda? Wiedziałeś, że ukradła mi trofeum? Jason patrzył to na jedną, to na drugą siostrę, porównując ich niemal identyczne stroje. – No... tak, tylko że... Wzrok Ali powędrował w stronę kieszeni Jasona. Wystawał z niej kawałek lśniącego niebieskiego materiału. Wyciągnęła go do połowy, otwierając szeroko oczy na widok studni narysowanej w rogu, między żabą z mangi a napisanym pękatymi literami słowem „fantastycznie”. Spojrzała na Courtney zmrużonymi oczami. – Ty to narysowałaś? Jason wyrwał jej materiał i z powrotem wepchnął go do kieszeni. – Ali, daj spokój – powiedział. Ali się wyprostowała. – Zawsze bierzesz jej stronę! – Nie biorę niczyjej strony. – A właśnie że tak! – Ali wbiła wzrok w Courtney. – Bardzo dobrze, że powiedziałam mamie, że mi wczoraj groziłaś. Właśnie dlatego jedziesz do Zacisza. Courtney otworzyła szeroko oczy. – Nic ci nie zrobiłam! Ali dotknęła podbródka koniuszkiem palca. – Może zrobiłaś, a może nie. Tak czy siak, nie jesteś tu mile widziana, suko. – Ali, dość tego! – krzyknął Jason. – Dość tego! – powtórzyła Ali z jadowitym uśmiechem. Kiedy mijała brata, wchodząc na schody, popchnęła go. Jason zachwiał się i wpadł na regał z kutego żelaza. Talerz z panoramą Nowego Jorku stojący na górnej półce zachybotał się. Jason rzucił się do przodu, ale było za późno. Talerz spadł na podłogę i rozbił się w drobny mak. Zapadła głucha cisza. Jason wbił wzrok w Courtney, która zamarła w rogu kuchni. – Po co z nią zaczynałaś? – syknął. – Nie mogłam się powstrzymać – powiedziała cicho Courtney. – Owszem, mogłaś. Jęknął zirytowany i otworzył tylne drzwi. Courtney czuła skurcz żołądka. – Jason, poczekaj! – zawołała, podbiegając do okna. Jason był jej jedynym sprzymierzeńcem, nie mogła się z nim pokłócić. Lecz kiedy wyjrzała przez okno, już go nie było. Cztery dziewczyny nadal czaiły się za krzakiem. Obejrzała się przez ramię i popatrzyła na kuchnię. Na podłodze walały się kawałki rozbitego talerza. W każdej chwili mogła tu wejść mama i zobaczyć ten bałagan. Zawołałaby wtedy obie córki i zapytała, co się stało. Jedna zeszłaby z góry. A gdyby jedna z jej córek była na zewnątrz i rozmawiała z kilkoma dziewczynami ze szkoły? Przecież to nie mogłaby być Courtney, które nie znała tu nikogo. Nie wolno jej było nawet wychodzić z domu. Właśnie na taką okazję czekała. Gdyby wyszła, rodzice wzięliby ją za Ali. Po raz pierwszy udawałaby swoją siostrę z własnej woli, a nie zmuszona przez Ali. „Przede wszystkim musisz wejść w jej rolę – powtarzała sobie. – Nikt nie uwierzy, że nią jesteś, jeśli ty sama w to

nie uwierzysz”. Zamknęła oczy i wyobraziła sobie, że jest swoją siostrą. Piękną suką. Manipulatorką i królową szkoły. Dziewczyną, która zrujnowała jej życie. Courtney czuła mrowienie na skórze. To nie było bardzo trudne. W Radley należała do elity, zawsze siadała przy najlepszym stoliku w jadalni, wszyscy oglądali w telewizji to, co ona chciała, i wygrywała każdy konkurs talentów organizowany na oddziale. Jeszcze zanim wylądowała w Radley, rówieśnicy ją uwielbiali, o wiele bardziej niż jej siostrę. W jej towarzystwie czuli się swobodnie. Ją pierwszą wybierali do drużyny piłkarskiej, z nią chcieli realizować projekty artystyczne i to ona dostawała najwięcej walentynek w klasie. Tymczasem Ali potrafiła tylko zrażać do siebie ludzi. Była zbyt nachalna i ekspansywna. Gdy tylko dorośli spuścili ją z oka, krzyczała na kolegów. Jeśli w czasie klasowego mikołaja nie dostała najlepszego prezentu, dąsała się. Raz nawet kopnęła kotka przyniesionego do szkoły przez jedną z dziewczyn, która miała o nim opowiedzieć na lekcji biologii. Tak, Ali była śliczna – troszeczkę ładniejsza niż Courtney – ale to nie ją wszyscy kochali. Dlatego tak bardzo chciała pozbyć się siostry. Chciała być jedyną gwiazdą. Courtney zauważyła obok drzwi niebieskie buty Ali i włożyła je. Żeby się upewnić, że mama zobaczy ją na zewnątrz, zrzuciła jeszcze jeden talerz z półki. Kiedy spadł z niemożliwym do zignorowania hukiem, Courtney otworzyła drzwi i obserwowała dziewczyny, które jeszcze przed chwilą się kłóciły, a teraz ucichły i spojrzały na nią. Ich przerażone, pełne nabożnego szacunku twarze przekonały ją, że udało się je nabrać. Oczywiście wzięły ją za Ali. – Możecie wyjść! – zawołała z taką pewnością siebie, na jaką tylko było ją stać. Dziewczyny ani drgnęły. – Przecież wiem, że ktoś tu jest. Jeśli przyszłyście po mój kawałek sztandaru, to już go nie ma. Ktoś go ukradł. Spencer jako pierwsza wyłoniła się zza krzaka. Pozostałe dziewczyny wyszły za nią. I nagle... stało się! Wzięły ją za Ali i zaczęły zadawać jej pytania. Courtney odpowiadała całkiem naturalnie, doskonale grając swoją rolę. A kiedy na ganku pojawiła się pani DiLaurentis, przyjrzała się uważnie dziewczynom na podwórku – to z pewnością nie były przyjaciółki Ali. Kiedy jednak spojrzała na swoją córkę, nie przyszło jej do głowy, że to nie Ali. Zamknęła drzwi, a kilka minut później cała rodzina siedziała w samochodzie. I po prostu odjechała. Courtney była jednocześnie podekscytowana, zdenerwowana i przerażona. Ledwie udało jej się odegrać swoją rolę przed dziewczynami na podwórku. Wydawało się, że zaraz eksploduje. Miała ochotę przytulić się do każdego drzewa w ogrodzie. Kiedy wróciła do domu, czuła się tak, jakby przebiegła cały dystans do Radley i z powrotem. Miała lekką głowę, za to ciężkie ręce i nogi. Rozejrzała się po kuchni. Kawałki talerza nadal leżały na podłodze. Wazon z kwiatami też na niej wylądował. W cichym domu wciąż jeszcze pobrzmiewało echo dźwięków i głosów, które przed chwilą tu się rozlegały: dzikich, pełnych rozpaczy okrzyków, szamotaniny podczas wsiadania do samochodu oraz protestów, że zaszła pomyłka i do szpitala jedzie nie ta bliźniaczka, co trzeba. Przeszła przez ciche pokoje, a buty na koturnie lekko stukały o posadzkę. Jej plan się powiódł. Nagle jednak ogarnęła ją panika. Teraz musiała grać dalej. To przedstawienie mogło potrwać tylko kilka dni, a może tygodni, do czasu, aż ktoś się zorientuje, że do Zacisza pojechała Alison. Musiała wymyślić jakiś sposób, żeby zostać w domu na zawsze. Pobiegła na górę do sypialni siostry, przeskakując po dwa schody. Spojrzała na czarno-białą pościel na łóżku Ali, na reklamy wycięte z czasopism, zdjęcia jej przyjaciółek na ścianie i szafę wypchaną ubraniami. Podeszła do łóżka Ali i wsunęła dłoń pod materac. Na

samym środku leżał pamiętnik jej siostry. Courtney usiadła, otworzyła w miejscu, w którym wczoraj skończyła czytać, i czytała dalej. Kiedy doszła do końca, poczuła jeszcze mocniejszy skurcz żołądka. Głównymi bohaterkami pamiętnika były Naomi Zeigler i Riley Wolfe. Znalazła w nim także mnóstwo niezrozumiałych odniesień do tajemnic i żartów. Wiedziała, że nie może się przyjaźnić z Naomi i Riley – musi je zostawić i stworzyć nową paczkę. Ale z kim? Pomyślała o czterech dziewczynach, które zakradły się na podwórze. Spencer, Aria, Emily i ta czwarta, grubaska. Zdjęła z półki szkolną kronikę z piątej klasy i przekartkowała ją. Hanna, tak miała na imię ta czwarta. Żadna z nich nie podpisała się pod swoim zdjęciem. A więc nie znały się dobrze z Ali. Doskonale. Trzasnęły drzwi auta. Gwałtownie uniosła głowę i wsunęła pamiętnik pod materac. Minęła zaledwie godzina. Już wrócili? Domyślili się? Wyjrzała przez okno. Przed domem stało czarne auto. Nie widziała kierowcy. W kuchni rozległy się kroki, a potem zaskrzypiały schody. Stała jak skamieniała, gdy ktoś szedł korytarzem. W drzwiach zamajaczyła jakaś postać i Courtney o mało nie krzyknęła. Jason spojrzał na nią zmrużonymi oczami. – Już ją zabrali? Courtney pokiwała głową, wstrzymując oddech. Jason zacisnął usta. – I co, Ali, nareszcie jesteś szczęśliwa? Pokręcił głową i poszedł do swojego pokoju. Trzasnął drzwiami tak, że aż zatrzęsły się ściany. Kilka sekund później rozległy się początkowe takty piosenki Elliotta Smitha. Courtney przesunęła dłońmi po twarzy. Jason nazwał ją „Ali”. Podeszła do lustra. Zobaczyła w nim dziewczynę w różowej koszulce i niebieskich butach na koturnie. Miała lśniące włosy, sercowatą twarz i szelmowski uśmiech. Po chwili odrzuciła w tył głowę, dokładnie tak jak Ali, i westchnęła. Udało się. Ogarnęła ją euforia niczym morska fala. Będzie rządzić szkołą. Będzie fantastyczna. Zmieni się w sobowtóra Alison DiLaurentis. Zasługiwała na to, do cholery. A jej siostra? Wyobraziła sobie twarz Ali, gdy rodzice siłą wpychali ją do samochodu, i jej życie w Zaciszu. Ale co się stało, to się nie odstanie. Ali zasłużyła na swój los. Courtney stała prosto, podziwiając swoje odbicie. Nagle coś sobie przypomniała. Pobiegła do pokoju, w którym spędziła noc, otworzyła górną szufladę ohydnego biurka i wyciągnęła srebrny pierścionek. Wczoraj go ukradła, gdy Ali go zdjęła, zanim zaczęła zmywać naczynia. Podniosła pierścionek do lampy. Było na nim wygrawerowane małe A. Uśmiechnęła się do siebie, wsunęła pierścionek na palec wskazujący prawej ręki, ten sam, na którym nosiła go Ali. Znowu spojrzała do lustra. – Jestem Ali – powiedziała do swojego odbicia. – I jestem fantastyczna.

1 Księżniczka Rosewood Day Alison DiLaurentis przechadzała się korytarzami szkoły średniej Rosewood Day, stukając niskimi obcasami swoich klapek. Jej blond włosy kołysały się lekko, a spódniczka była wysoko podciągnięta i odsłaniała uda. Nauczyciel geografii wysunął głowę z klasy i uniósł brwi. Światło lamp, w którym każda inna osoba wyglądała na zmęczoną i bladą, uwydatniało miodowy odcień cery Ali i zielone plamki w jej oczach. Szła w takt muzyki klasycznej, która na przerwach rozbrzmiewała w całej szkole. Kiedy skręciła do kafeterii, tłum rozstąpił się niczym przed swoją królową. Którą zresztą trochę była. Zaczęła się już wiosna i koniec siódmej klasy zbliżał się wielkimi krokami. Ali i jej przyjaciółki jadały na zewnątrz, przy najlepszym kwadratowym stoliku dla czterech osób, z którego rozciągał się wspaniały widok na boisko do bejsbolu. Emily Fields, Spencer Hastings, Aria Montgomery i Hanna Marin już siedziały, wyciągając lunch: sushi ze szkolnego baru i pulchne precle z kafeterii. Ali stanęła w drzwiach i pomachała im. Spencer się uśmiechnęła. Hanna wyciągnęła z torby jeszcze jedno pudełko z sushi i położyła na miejscu Ali. Emily wpatrywała się w Ali lekko uśmiechnięta i podekscytowana, mimochodem strącając kilka suchych liści z ulubionego miejsca Ali. Aria odłożyła robótkę i posłała Ali szeroki uśmiech. Kiedy Ali przechodziła przez dziedziniec, wszyscy się na nią gapili. Słyszała pełne podziwu szepty i pogwizdywania. Devon Arliss, która chodziła z Ali na historię, podbiegła do niej i wręczyła jej odrobione zadanie na popołudniowe zajęcia. Ali nawet nie musiała o nie prosić. Heather Rausch zaś, której siostra pracowała w Sephorze w centrum handlowym, wręczyła jej torebkę z próbkami najnowszych kosmetyków do makijażu. – Poza pracownikami Sephory tylko ty możesz je wypróbować – powiedziała z dumą Heather. – Dzięki – odrzekła Ali, posyłając chłodny uśmiech Devon i Heather. Czuła się jak celebrytka: była tak popularna i oblegana, że ludzie czekali w kolejce, żeby się do niej dostać. Mówiąc krótko, rządzenie szkołą to świetna sprawa. Narzucała nowe trendy (w jednej chwili sprawiła, że tej wiosny wszystkie dziewczyny w Rosewood Day zaczęły używać jasnozielonego lakieru do paznokci). Niszczyła niektóre osoby (podrzuciła Kirsten Cullen list miłosny, który sama napisała i podpisała jako Lucas Beattie, mszcząc się za to, że Kirsten krytykowała jej umiejętności hokejowe). Planowała przyjęcia (najwięcej było ich w sezonie wiosenno-letnim). Przyćmiewała wszystkie dziewczyny, w tym również swoje najbliższe przyjaciółki. Podeszła do ich stolika. – Hej, suki! Jej przyjaciółki uśmiechnęły się promiennie. – Hej, suko! – odrzekły chórem, choć Emily wyglądała przy tym na nieco zakłopotaną.

Nawet nauczyciele nie zwracali już nikomu uwagi, gdy na korytarzu słyszeli słowo „suka”, ale Emily właściwie wychowywała się u amiszów i nadal nie umiała przeklinać. Ali wyciągnęła stary polaroid, który dostała od taty, i zrobiła zdjęcie uśmiechającym się radośnie dziewczynom. Choć to Aria była oficjalną fotografką i wideografką w grupie, polaroid był specjalnością Ali. Nigdzie się nie ruszała bez aparatu. Najpierw nosiła go przy sobie, żeby utrwalić szczegóły swojego nowego życia, na wypadek gdyby ją zdekonspirowano i odesłano do Zacisza. Chciała mieć dowód na to, że przyjaźniła się z przystojnymi chłopakami i codziennie jadła lunch z przyjaciółkami na słonecznym tarasie. Teraz robienie zdjęć weszło jej w nawyk. – Co słychać? – zapytała Ali, podnosząc pokrywkę pudełka z sushi. Hanna wybrała jej ulubione maki z tuńczykiem na ostro i dodatkową porcją wasabi. – Widziałam Larę Fiori po WF-ie – powiedziała Aria. – Była w takich samych sandałkach od Marca Jacobsa, jakie ty miałaś w zeszłym tygodniu. Totalny plagiat. Ali prychnęła pogardliwie. – Tylko nie to! To powiedzonko wzięła z gry podpatrzonej u Jasona. Zawsze mówiły tak z przyjaciółkami o kimś, kogo nie lubiły i uważały za wieśniaka. – Tylko nie to! – powtórzyła jak echo Spencer, wyciągając coś z torby i podając Ali. – Kirsten Cullen dała mi zaproszenie na przyjęcie w klubie w ten weekend. Mam potwierdzić, że się tam zjawimy? Ali przyjrzała się zaproszeniu na grubym kremowym papierze. – Wygląda idealnie, Spence. Potwierdź. Spencer wyglądała na zadowoloną z siebie. – Musimy kupić sukienki, prawda? – Oooch, do Bloomie właśnie przyszła dostawa nowych ubrań od Diane von Furstenberg – powiedziała podekscytowana Hanna. – Cały ranek do nich wydzwaniałam i udało mi się nakłonić sprzedawczynię, żeby odłożyła kilka dla nas. – To miło – odrzekła Ali, wznosząc z Hanną toast butelką wody z witaminami. Emily nachyliła się do Ali. – Odzywał się do ciebie Matt? Ali zaczęła obgryzać paznokieć. – Chyba z milion razy. Matt Reynolds był chłopakiem Ali, który w zeszłym tygodniu przeprowadził się do Wirginii. Chciał związku na odległość, lecz Ali nie zgodziła się na to. Choć był najprzystojniejszym chłopakiem w siódmej klasie, wcale nie podobał jej się aż tak bardzo. Lecz jako najśliczniejsza dziewczyna w siódmej klasie mogła chodzić tylko z nim. – Zerwałam z nim – mówiła dalej Ali. – Wolę umawiać się codziennie z wami. Jej najlepsze przyjaciółki, które znała od półtora roku, zaczerwieniły się z wdzięczności tak jak wtedy, gdy Ali przyjęła je do swojej nowej paczki. Ali też im wiele zawdzięczała. Gdyby nie zjawiły się na podwórzu jej domu tamtego dnia, w krytycznym momencie, jej życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Całe Rosewood szybko zaakceptowało nową paczkę Ali, a jej nowe przyjaciółki natychmiast zyskały na popularności. Każda z nich coś zyskała. Świetnie się bawiły. Jeździły do należącego do DiLaurentisów domku w górach Pocono. Chadzały na przyjęcia, na których brylowały, a inne dziewczyny próbowały zrobić na nich wrażenie. W zeszłym roku kąpały się na golasa w Pecks Pond. Zorganizowały mnóstwo piżamowych imprez i spędziły setki godzin na rozmowach przez telefon, na zakupach i w spa. Dzięki Ali dziewczyny przeszły transformację. Były nikim, a właśnie dzięki Alison DiLaurentis stały się osobistościami.

Oczywiście nie wiedziały, że tak naprawdę nie przyjaźnią się z Alison, tylko z Courtney. Ali niechętnie powracała myślami do przeszłości. Tego właśnie nauczyła się na terapii grupowej sto lat temu: jeśli myśli się pozytywnie, życie zmienia się na lepsze. Jej dawne życie jako Courtney skończyło się nieodwołalnie. Spojrzała na Arię, która wzięła do rąk druty i kłębek różowego moheru. – Robisz kolejny biustonosz? Aria pokiwała głową i podniosła połowę miseczki w rozmiarze C. – Podoba ci się? Ali dotknęła miękkiej wełny. – Mogłabyś je sprzedawać w Saksie. Serio. – Spojrzała na Spencer, która wpisywała coś ołówkiem do swojego terminarza. – Boże, Spencer, masz taki śliczny charakter pisma. Twarz Spencer pojaśniała. – Dzięki! Ali powiedziała Hannie, że jej nowe okulary kupione w H&M są niezwykle szykowne, a potem lekko pociągnęła Emily za kucyk i zauważyła, że jej bluzka z dekoltem w łódeczkę ładnie uwydatnia jej muskularne ramiona. Prawienie komplementów przyjaciółkom sprawiało jej radość – nie tylko dlatego, że one też obsypywały ją komplementami, ale również dlatego, że dzięki temu zbliżała się do nich. Żadna siła na świecie nie mogła pokonać paczki dziewczyn, które były naprawdę najlepszymi przyjaciółkami – a nie tylko koleżankami, które od czasu do czasu robią sobie na złość. O takiej paczce Ali marzyła przez całe życie. A jednak na każdym kroku podkreślała, że jest odrobinę lepsza od pozostałych. Wyciągnęła telefon, spojrzała na ekran i się zaśmiała. – Cassie przysłała mi dziś rano okropnie śmiesznego SMS-a. – Razem z Cassie Buckley grała w szkolnej reprezentacji hokeja na trawie. – Ona jest taka zabawna. – Nadal się z nią kumplujesz? – W głosie Emily słychać było rozgoryczenie. – Przecież od miesięcy nie trenowałyście. – Ale bardzo się zaprzyjaźniłyśmy – odparła Ali od niechcenia. – A tak w ogóle, umówiłam się z Cassie i kilkoma dziewczynami z drużyny dziś po południu. Zapadła głucha cisza. Ali spojrzała na przyjaciółki, z satysfakcją obserwując ich zatroskane, przerażone miny. Wiedziała, że chcą, żeby je z sobą zabrała, ale przecież chodziło o to, żeby je wykluczyć. Nie robiła tego ze złośliwości. Przypomniała sobie, jak zachowywały się dwa labradory Spencer, Rufus i Beatrice, gdy biegały po podwórku za domem. Przez chwilę się bawiły, lecz nagle Rufus wskakiwał na Beatrice i przyciskał ją do ziemi, przypominając jej, kto tu jest samcem alfa. – Słuchajcie – powiedziała po chwili Spencer. – Musimy ustalić, jak uczcimy zakończenie siódmej klasy. O ile nie masz już planów na ten wieczór, Ali. – Mówiła lekkim tonem, lecz spojrzała na przyjaciółkę z niepokojem. – Błagam, powiedz, że nie masz jeszcze planów! – ze smutkiem w głosie powiedziała Emily. – Takiej imprezy bym nie przegapiła. – Ali spojrzała na Spencer. – A może urządzimy ją w domku Melissy? Rodzina Hastingsów niedawno przerobiła starą stajnię obok domu na wspaniały domek dla Melissy, starszej siostry Spencer. Miał spadzisty dach, olbrzymią garderobę i łazienkę całą w marmurach, z wielką wanną. To była naprawdę luksusowa kawalerka. Spencer się skrzywiła. – Tylko że wtedy będziemy musiały bawić się z Melissą w prawda czy wyzwanie. Ali przewróciła oczami.

– Wykop ją stamtąd na jeden wieczór! Byłoby idealnie, nie sądzisz? Rozłożyłybyśmy śpiwory w salonie, oglądałybyśmy filmy na plazmie, a może nawet wpadłoby kilku chłopaków... – W jej oczach pojawiły się iskierki. – Na przykład Sean Ackard? – zapytała podekscytowana Hanna. – Noel Kahn. – Aria uśmiechnęła się nieśmiało. Spencer skubała skórkę przy paznokciu. – A może lepiej urządźmy tę imprezę na twoim podwórku, co, Ali? Ali się skrzywiła. – Zapomniałaś, że budujemy altanę? Moje podwórko to jedno wielkie pobojowisko. – Położyła głowę na ramieniu Spencer. – Proszę, pogadaj z Melissą. Odwdzięczę ci się za to. Spencer westchnęła, Ali jednak wiedziała, że jej przyjaciółka się zastanawia. Właśnie taką miała nad nimi władzę. Zrobiłyby dla niej wszystko, nawet wbrew sobie. Tak jak ona wiele lat temu zrobiłaby wszystko dla swojej siostry. Odezwał się dzwonek i wszyscy wstali. – Zadzwonisz do nas później? – zapytała Hanna, a Ali pokiwała głową w odpowiedzi. Każdego wieczoru dziewczyny odbywały rozmowę konferencyjną przez telefon, żeby wymienić się ploteczkami. Ali wysoko uniosła głowę, kiedy skręciła w korytarz prowadzący do sali gimnastycznej, gdzie miała następną lekcję. Czuła zazdrosne spojrzenia swoich koleżanek z klasy niczym ciepłe promienie słońca na skórze. Nagle jednak zobaczyła coś w korytarzu i przystanęła. W jednej z witryn była nowa gazetka: KÓŁKO TEATRALNE ROSEWOOD DAY: RETROSPEKTYWA. Pośrodku wisiało zdjęcie przedstawiające wszystkich członków kółka po premierze ich ostatniego spektaklu, Skrzypka na dachu. Spencer, grająca w nim drugoplanową rolę, stała w pierwszym rzędzie. Wokół tego zdjęcia rozmieszczono fotografie z wcześniejszych przedstawień. Ali zobaczyła dużo młodszą Spencer w roli drzewa w Śnie nocy letniej. Zobaczyła też zdjęcie Mony Vanderwaal uczesanej w kucyki, z aparatem ortodontycznym, w roli kowbojki w musicalu Rekord Annie. Młodsza Jenna Cavanaugh śpiewała solo, miała naturalnie różowe usta i szeroko otwarte orzechowe oczy, które wszystko widziały. A obok zobaczyła siebie samą, mówiącą coś do Noela Kahna, który miał opaskę na oku. Była to jednak sztuka sprzed szóstej klasy, czyli z czasów, zanim Courtney zamieniła się rolami z Ali. Gdyby ktoś uważnie przyjrzał się zdjęciu, bez trudu zauważyłby różnice między siostrami. Ali miała większe i bardziej błękitne oczy. Stała wyprostowana, a jej uszy nie odstawały tak bardzo jak uszy Courtney. Lecz do tej pory nikt nie spostrzegł tych drobiazgów. Ludzie rzadko skupiają się na szczegółach. Ali przypomniała sobie o Zaciszu Addison-Stevens. Odwiedziła to miejsce kilka razy i rzeczywistość okazała się znacznie gorsza niż wszystkie plotki. Oddział dla pacjentów miał odrapane niebieskie ściany, ciemne korytarze i kraty w oknach. Dzieci snuły się po korytarzach jak automaty, niektóre coś mamrotały, inne krzyczały, a większość miała drgawki. Teraz jej siostra była jedną z nich. Przez pierwszy rok wpadała we wściekłość, kiedy ktoś nazywał ją Courtney. To było błędne koło: im bardziej się upierała, że bezpodstawnie zamknięto ją w Zaciszu, tym lekarze byli mocniej przekonani, że powinna tam zostać. Nafaszerowali ją taką ilością leków, że niemal przez cały czas pozostawała w stanie otępienia. Ali obejrzała się przez ramię, bo nagle poczuła się tak, jakby ktoś ją obserwował. Niekiedy nachodziło ją takie przeczucie, zazwyczaj jednak tłumaczyła je sobie stresem przed egzaminami końcowymi. Jeszcze raz spojrzała na zdjęcie. Z jakiegoś powodu poczuła się zagrożona. Nie mogła dopuścić do tego, by jej sekret wyszedł na jaw. Nie miała zamiaru przenosić się do Zacisza.

Otworzyła witrynę, wsunęła rękę do środka, zerwała zdjęcie ślicznej Alison z piątej klasy i schowała je do torby. Postanowiła, że gdy tylko wróci do domu, spali je. Co z oczu, to z serca. To było jej credo.

2 Szkoła uwodzenia Po południu Ali siedziała w jeepie Cassie Buckley pod jej domem. Cassie właśnie zrobiła prawo jazdy i z przyjemnością odwoziła swoje przyjaciółki do domu. Stały przodem do rozpadającego się wiktoriańskiego domu Cassie, gdzie razem z kilkoma innymi dziewczynami z drużyny hokejowej spędziły całe popołudnie po szkole. Wokół domu ciągnęła się weranda, okna były ozdobione witrażami, a na dachu kręcił się wiatrowskaz w kształcie kogucika. Po prawej stronie było długie i wąskie podwórze, z ogrodem, któremu przydałoby się generalne odchwaszczenie, kamienny mur oddzielał działkę od sąsiedniej posesji, stała też stara wanna na nóżkach z pazurami, która doskonale pasowała do artystycznej dzielnicy Old Hollis. Ali wolała artystyczny nieład w Hollis niż idealną czystość Rosewood, nigdy jednak nie powiedziałaby tego głośno. Przecież Alison DiLaurentis miała zupełnie inny gust. Cassie skończyła ustawiać lusterka i włączyła silnik. – Mam nadzieję, że po drodze miniemy jakichś fajnych chłopaków z czwartej klasy. – Których? – zapytała Zoe Schwartz z tylnego siedzenia. – Nie wiem – odparła Cassie. – Jakieś ciacha. – Już ja ci kogoś znajdę. – Zoe przeglądała ostatni numer „Muła”, kroniki szkolnej, która właśnie się ukazała. Nikt nie wiedział, dlaczego kronika nosi właśnie taki tytuł. Wiązał się z nim jakiś tajemniczy żart zrozumiały tylko dla pracowników szkoły i żaden z redaktorów nie ośmieliłby się tej nazwy zmienić. – Ian Thomas jest taki przystojny – powiedziała Zoe, przyglądając się zdjęciu Iana, który był właśnie w czwartej klasie. Uśmiechał się szeroko, miał oczy błękitne jak niebo i nawet w birecie wyglądał świetnie. – Nie aż tak przystojny jak brat Ali. – Cassie wzięła papierosa, który krążył wśród dziewczyn, i zaciągnęła się głęboko. – No co ty? – oburzyła się Ali. – Co? Jest śliczny. – Cassie ją szturchnęła. – Umów mnie z nim na randkę. – Nie chcesz iść z nim na randkę – powiedziała Ali. – On jest taki humorzasty. Usiadła prosto na fotelu pasażera, wzięła marlboro light z ręki Zoe i zaciągnęła się, próbując z całych sił nie skrzywić się, gdy dym wdarł się jej do płuc. Pozostałe dziewczyny chodziły do drugiej i trzeciej klasy liceum. Ona jako jedyna z siódmej klasy podstawówki weszła do drużyny i pokonała nawet Spencer, która chwaliła się na prawo i lewo, że w hokeja na trawie gra od urodzenia. Lecz kiedy Ali siedziała w jeepie Cassie z pozostałymi dziewczynami, paliła i plotkowała o chłopakach, nie czuła różnicy wieku. – Ian jest bardzo fajny – powiedziała Ali. – Bez przerwy się z nim spotykam. – Naprawdę? – Wszystkie na nią popatrzyły. – Kiedy? Ali uwielbiała być w centrum uwagi. – On chodzi z siostrą Spencer Hastings. Często do niej wpada. Cassie zmarszczyła swój krótki nos.

– Z Melissą Hastings? Szkoda. – Ona okropnie zadziera nosa – dodała Zoe. – Co Ian w niej widzi? Ali przyglądała się swoim paznokciom ze starannym manicure’em. Jak na ironię, jej brat też podkochiwał się w Melissie Hastings. Ona sama nie wiedziała, co o niej sądzić. Melissa jako jedna z niewielu mieszkańców Rosewood nie padała przed nią plackiem. Czasami kiedy Ali wychodziła na podwórze, Melissa stała w oknie swojego domku na skraju posiadłości Hastingsów i po prostu na nią patrzyła. Cassie zrobiła kółko z dymu. – Dziewczyny, jakie macie plany na lato? Za miesiąc kończy się szkoła. Brianna Huston, która miała lśniące czarne włosy i grube nogi, zsunęła ciemne okulary na czubek nosa. – Schudnąć pięć kilo. I oczywiście znaleźć sobie chłopaka. – Mnie też by się przydał wakacyjny romans – westchnęła Zoe. – Ja także chcę chłopaka – oświadczyła Ali. Cassie spojrzała na nią pytająco, hamując na skrzyżowaniu. – Przecież już masz? Ali przypomniała sobie zalaną łzami twarz Matta, który wsiadał do minivana i odjeżdżał z całą rodziną do Wirginii. Tylko dwa razy odpowiedziała na jego pełne szczerej miłości SMS-y. – Nie kręcą mnie związki na odległość. Minęły Uniwersytet Hollis. Studenci siedzieli na ławkach i popijali mrożoną kawę z papierowych kubków albo rozmawiali, stojąc na schodach. Kiedy Ali zauważyła trzech chłopaków bez koszulek grających we frisbee na trawniku, wyciągnęła rękę i nacisnęła klakson. Chłopcy spojrzeli w jej stronę i uśmiechnęli się. Ali posłała im całusa. – O, tacy mogą być – zażartowała. Cassie popatrzyła na Ali z otwartymi ustami. – Powinnaś być moją nową najlepszą przyjaciółką – powiedziała Cassie. – Pozbędę się tych suk, a ciebie mianuję wicekrólową szkoły. – Hej! – zawołała Zoe z udawanym oburzeniem. – Przecież żartuję. – Cassie puściła oko do Ali. Wyjechały z Hollis i krążyły po ulicach Rosewood, gdzie domy były większe i bardziej rozległe. Cassie puściła na cały regulator piosenkę Jaya-Z, a wszystkie dziewczyny śpiewały razem z nim. Minęły wielki biały budynek centrum handlowego King James, z afiszem przy wejściu informującym o otwarciu nowej filii francuskiej restauracji Rive Gauche. Potem skręciły w jedną z bocznych uliczek, biegnącą wzdłuż szlaku Marwyn, gdzie znajdował się parking, teraz pełen samochodów i rowerów. Przejechały przez stary zadaszony most, ulubione miejsce grafficiarzy, i znalazły się w dzielnicy pełnej rozległych posiadłości. W jednej z nich mieszkał Sean Ackard, wielka miłość Hanny. Cassie przyjechała do tej dzielnicy pałaców, bo tam mieszkała Zoe. Potem podjechała pod bramę domu Brianny, który mieścił się na terenie dawnej stadniny koni. Kiedy w samochodzie zostały tylko Cassie i Ali, Cassie zapaliła kolejnego papierosa, zaciągnęła się i podała go Ali. – Mam nowinę. Moja mama zostaje w domu, żeby przyjść na wręczenie nagród sportowych w przyszłym tygodniu. Chyba czuje się winna. – To super. – Ali ścisnęła dłoń Cassie. – Teraz jeszcze musimy przekonać moją mamę, żeby przyszła na zakończenie roku szkolnego. Cassie spojrzała na nią ze współczuciem. – Cały czas jest poza domem? – Tak – odparła sztywno Ali. – Miss Towarzystwa Jessica DiLaurentis. – Przewróciła

oczami. – Nawet mój tata nie chadza już z nią na te imprezy. Kiedy Ali powiedziała swoim przyjaciółkom, że z dziewczynami z drużyny hokejowej rozmawiają na poważne tematy, nie do końca kłamała. Często rozmawiały o rodzicach. Mama i tata Cassie świetnie zarabiali, ale nigdy nie mieli dla niej czasu. Przed pozostałymi dziewczynami udawała, że jest jej to bardzo na rękę. W pustym domu mogła organizować imprezy, ubierała się do szkoły, tak jak chciała, a jej rodzice nawet nie zauważyli, że lekko wgniotła błotnik w jeepie. Prawdę powiedziała tylko Ali, którą rodzice też traktowali jak powietrze. Jej mama w tym miesiącu brała udział w trzech imprezach charytatywnych na rzecz dzieci chorych psychicznie, co stało się jej wielkim posłannictwem, za to rzadko rozmawiała z Ali i Jasonem. Skręciły w ulicę, przy której mieszkała Ali. Znajome domy, na które Ali patrzyła codziennie już od półtora roku, oświetlało teraz popołudniowe słońce. Mona Vanderwaal jeździła na skuterze wokół przydomowego garażu na pięć samochodów. Jej przyjaciółki Phi Templeton i Chassey Bledsoe siedziały pod wierzbą przed domem i bawiły się jo-jo. Wszystkie trzy podniosły głowę i z niedowierzaniem spojrzały na Ali i Cassie w samochodzie. Ale wieśniary. Dalej stał dom Cavanaughów, olbrzymia willa w stylu kolonialnym, z ogrodem na tyłach. Ali spojrzała na rozłożysty dąb, na którym nadal widać było ślady po drabinie kiedyś prowadzącej do domku na drzewie Toby’ego Cavanaugha. Nagle w oknie domu zauważyła twarz. Jenna Cavanaugh w olbrzymich ciemnych okularach wpatrywała się w dal. Ali poczuła ukłucie w klatce piersiowej. Dwoma palcami dotknęła szyby w samochodzie. To był sekretny znak jej i Jenny. Tylko że teraz Jenna nie mogła go zobaczyć. Cassie zatrzymała się na podjeździe pod domem Ali, tuż za ciężarówką z drabinami i łopatami. Obok niej stał zdezelowany czarny samochód sportowy, w którym walały się papierowe kubki z Burger Kinga, puste opakowania po hamburgerach i szkolne podręczniki. – Co się tutaj dzieje? – zapytała Cassie. Ali westchnęła teatralnie. – Rodzice budują olbrzymią altanę. W czasie ich przyjęć pomieści milion gości. Wczoraj przyjechali ci okropni robotnicy, żeby obgadać z rodzicami plan budowy. Cassie podniosła się na fotelu i przyjrzała się czemuś na tyłach podwórka. – Na moje oko wcale nie są tacy okropni. Ali powędrowała za jej wzrokiem. Trzech facetów w przepoconych koszulach i podartych dżinsach przechodziło przez podwórko, mijając domek na drzewie, w którym Ali spędziła wiele godzin, rozmawiając z Emily. Jeden z robotników miał ręce całe w tatuażach, a na ramieniu niósł łopatę. Drugi miał umorusaną twarz i rozmawiał przez telefon. Trzeci, znacznie od nich młodszy, patrzył prosto na Ali swoimi świdrującymi, zielonymi oczami, z szelmowskim uśmiechem na twarzy. – O Boże, zakochałam się – wyszeptała Cassie. – W Darrenie Wildenie? – Ali się skrzywiła. Cassie spojrzała na nią. – Znasz go? Ja tylko go widywałam na szkolnym korytarzu. – To przyjaciel Jasona. – Ali chrząknęła. – Jego ulubiona zabawa polega na gryzmoleniu sprayem po murze za kortami tenisowymi. – Łobuzy są seksi. – Cassie wyciągnęła tubkę z przezroczystym błyszczykiem i powoli posmarowała nim usta. – Jest cały twój – mruknęła pod nosem Ali. Zamilkły, gdy Darren podszedł do nich, ciągle gapiąc się na Ali. Chrząknął.

– Ali, nie powinnaś palić – powiedział poważnym tonem. Ali spuściła wzrok. Nadal trzymała w palcach papierosa od Cassie, a biały popiół sypał się na podłogę. Poczuła gniew. Darren bez przerwy kręcił się po jej domu, tak samo humorzasty i irytujący jak Jason. Co on sobie wyobrażał? Że jest jej ojcem? Jakby mógł jej mówić, co jej wolno, a co nie! Ali jeszcze raz głęboko zaciągnęła się papierosem, a potem wyrzuciła go przez okno. Powoli wysiadła z samochodu, patrząc Warrenowi prosto w oczy. Bez słowa podeszła bliżej i stanęła naprzeciw niego. Potem podciągnęła spódniczkę i przez moment pokazała mu nogę. Wzrok Darrena powędrował w tamtym kierunku. Wytrzeszczył oczy, ale nie był przerażony ani zdegustowany. W jego oczach czaiło się zupełnie nieodpowiednie pożądanie. Ali z łobuzerskim uśmiechem pomachała do Cassie, odwróciła się i miarowym krokiem ruszyła w stronę domu, czując na sobie wzrok Cassie i Darrena. No i proszę. Przecież to ona zawsze była panią sytuacji.

3 Sekretna impreza – Jedno szwajcarskie fondue i cztery szpikulce. – Kelnerka postawiła kociołek z bulgoczącym roztopionym serem na środku stolika. – Smacznego! Mama Ali, wysoka, elegancka dama z długimi blond włosami, o sercowatej twarzy i czole gładkim jak po kuracji botoksowej, rozłożyła serwetkę na kolanach i z gracją wzięła jeden szpikulec. Tata zamruczał pod nosem i oblizał wargi, które Ali zawsze wydawały się trochę zbyt mięsiste i wydatne. Długie pasmo sera ciągnęło się ze szpikulca do jego ust. Pewnie to z tego powodu mama nigdy nie zabierała go na swoje charytatywne imprezy. Ali z niesmakiem zmarszczyła nos. – Co to jest? Wygląda jak ser topiony. – To jest fondue. – Pani DiLaurentis podała jej szpikulec. – Posmakuje ci. – Lody z pełnego mleka też by mi pewnie smakowały, ale jak wiesz, nie jadam ich. Mama napiła się białego wina. – To francuska potrawa, kochanie. Dlatego nie ma żadnych kalorii. Rozciągnęła usta w uśmiechu, jakby właśnie powiedziała doskonały dowcip. Ali położyła skrzyżowane dłonie na pustym talerzu i rozejrzała się po restauracji. Był czwartkowy wieczór, a ona przyszła z rodziną do Rive Gauche, nowego francuskiego bistro, które właśnie otworzono w luksusowej części centrum handlowego King James. Ściany udekorowano tu lustrami w postarzanych ramach, starymi reklamami napojów alkoholowych i tablicami z nazwami paryskich ulic. Prawie przy każdym stoliku siedziały elegantki z całej okolicy i zajadały mule z frytkami. Kilku studentów, którzy wyglądali jak z żurnala, jadło zupę cebulową przy stoliku w rogu. Ali chciała najpierw zrobić polaroidem kilka zdjęć tej nowej, luksusowej restauracji, lecz się rozmyśliła – to było fantastyczne miejsce, wolała jednak je sfotografować, gdy będzie tu z przyjaciółkami. Nie mogła uwierzyć, że z całą rodziną przyszła tu na kolację. Od wieków im się to nie zdarzyło. Ale i tak rodzice siedzieli na przeciwległych końcach stołu, jak dwoje licealistów z pierwszej klasy, którzy przyszli na szkolną dyskotekę. Pani DiLaurentis nie mogła odkleić się od telefonu, jakby esemesowała z samym prezydentem, a pan DiLaurentis stale patrzył na plik dokumentów w swojej aktówce. – Jason, ty chyba spróbujesz? – Pani DiLaurentis położyła telefon obok talerza i podsunęła szpikulec bratu Ali. Blond włosy Jasona spadły mu na oczy, kiedy gwałtownie pokręcił głową. – Nie jestem głodny. – Źle się czujesz? – Pani DiLaurentis wyciągnęła rękę, żeby położyć mu dłoń na czole. Jason się odsunął. – Nic mi nie jest. Ali prychnęła. – Ktoś tu chyba nasłuchał się za dużo piosenek Elliotta Smitha i złapał doła –

powiedziała, wspominając nastrojową, smętną muzykę, której Jason zawsze słuchał, gdy wpadał w depresję. Jason przez ułamek sekundy przyglądał się Ali, potem pociągnął nosem i się odwrócił. Ali myślała, że się wkurzył, bo usłyszał, że paliła papierosy z Cassie, a może nawet że flirtowała z Darrenem. Ale czemu takie sprawy w ogóle go obchodziły? Przez większość czasu Jason traktował ją jak powietrze. Bolało ją to. Ali cieszyła się, że rodzice się nie zorientowali, kim jest – za bardzo koncentrowali się na swoich sprawach, żeby zwracać na nią uwagę. Kiedy tylko zachowywała się dość podobnie do Ali, nie zadawali zbędnych pytań. Jason jednak powinien coś zauważyć. Przecież to on znał ją jak nikt inny. Odwiedzał ją praktycznie co weekend w Radley, grał z nią w karty w jej pokoju, opowiadał jej o dziewczynach, które mu się podobały – jedną z nich była Melissa Hastings, z którą się zaprzyjaźnił. – W ten sposób sprawisz, że ona też cię polubi – radziła mu Ali, powołując się na artykuł, który niedawno przeczytała w „Cosmo”. Lecz kiedy skradła życie swojej siostrze, dowiedziała się, że Melissa chodzi z Ianem Thomasem, a Jason nie ma nikogo. Chciała go zapytać, czy u niego wszystko w porządku, ale to nie pasowało do granej przez nią roli. Alison uważała, że Jason jest irytujący i nieznośny. Jeśli miała właściwie zagrać tę rolę, musiała udawać, że myśli tak samo. Gdyby choć jednej osobie zdradziła prawdę, jej tajemnica mogłaby w każdej chwili zostać odkryta. Kelnerka postawiła na stoliku napoje. Państwo DiLaurentisowie szeptali do siebie. – Teraz? – Mama Ali wyglądała na zaniepokojoną. – Powinniśmy poczekać. – Nie mam na to czasu – odparł zdecydowanie pan DiLaurentis. – Owszem, masz. – Na co? – zapytała Ali, zanurzając w serze kawałek chleba i wkładając go do ust. Ciepły ser rozpłynął się na jej języku. Był tak pyszny, że o mało nie zemdlała. Mama obracała w dłoniach swój szpikulec. – Ach, na nic, kochanie. Mamy teraz trochę spraw na głowie. Studia Jasona w Yale to spory wydatek i zastanawiamy się, jak najlepiej zarządzać finansami. Ali wybuchła śmiechem. – Skoro tak się martwicie o pieniądze, dlaczego budujecie tę ogromną altanę w ogrodzie? Nastało długie milczenie. Pan DiLaurentis wstał i poszedł do łazienki. Zakołysał przy tym stolikiem tak mocno, że o mało nie przewrócił kociołka z fondue. Telefon mamy zadzwonił, a ona odebrała i zaczęła rozmawiać fałszywie radosnym głosem. Kiedy mama odwróciła wzrok, Ali chwyciła jej kieliszek z winem i napiła się. A co tam. Rok temu wzięłaby sobie do serca ich dziwaczne zachowanie. Wydawałoby się jej, że rodzice się zorientowali, kim naprawdę jest, i nie chcieli dzielić się z nią tajemnicami. Potem jednak zrozumiała, że mają wiele tajemnic, których nie powierzali nawet Jasonowi. Pan DiLaurentis wrócił z łazienki i natychmiast sięgnął po kieliszek z winem. Kiedy pani DiLaurentis skończyła rozmawiać przez telefon, spojrzała na Ali. – W ten weekend jedziemy do szpitala. Ali poczuła skurcz żołądka. – Znowu? Przecież dopiero co tam byliśmy. – Ty byłaś tam ostatnio dwa miesiące temu. Dobrze ci zrobi wizyta u siostry. – Już mam plany – odparła szybko Ali. Pan DiLaurentis zmarszczył brwi.

– Mama nawet nie zdążyła ci powiedzieć, którego dnia tam się wybieramy. – Zaplanowałam już cały weekend. – Ali uśmiechnęła się niewinnie. – Błagam, nie każcie mi jechać. To dla mnie zawsze okropne przeżycie. Kiedy stamtąd wracam, całymi godzinami płaczę w łóżku. Pani DiLaurentis miała minę jak na torturach. Ali ogarnęło uczucie triumfu. Emocjonalny szantaż zawsze skutkował. Reszta kolacji upłynęła w krępującym milczeniu, bo nikt nie miał ochoty na rozmowę. Pani DiLaurentis nie zdążyła nawet dokończyć przystawki, a już wstała od stolika, gdyż zobaczyła kilka znajomych, z którymi współpracowała w jednej z organizacji charytatywnych. Kiedy wrócili do domu, przy chodniku stało mnóstwo samochodów – jeepy, SUV-y, najnowsze bmw i hondy. Jeszcze więcej zaparkowało na podjeździe Hastingsów. Z podwórka za domem dochodziło głuche dudnienie basu. – Ktoś urządził sobie przyjęcie – mruknęła pani DiLaurentis. Pan DiLaurentis się skrzywił. – W czwartek wieczorem? Ali wysiadła z samochodu, żeby mieć lepszy widok. Na tarasie Hastingsów i wokół domku Melissy stało mnóstwo młodych ludzi. Melissa siedziała przy jednym ze stolików na tarasie ze skrzyżowanymi nogami. Z długimi do ramion włosami i w perłach wyglądała jak klon pani Hastings. Ojciec Spencer, wysoki i barczysty, z długim, wąskim nosem, mocno zarysowaną szczęką i burzą ciemnych kręconych włosów, stał na tarasie, kołysząc w dłoni kieliszek koniaku. Pan DiLaurentis przewrócił oczami i z hukiem zatrzasnął drzwi samochodu. – Czy oni muszą tak się popisywać? Ta trzecia kondygnacja tarasu wygląda niedorzecznie. – A ona na każdym kroku przechwala się, że na przyjęciach podają tylko Dom Pérignon – dodała pani DiLaurentis. – Co za efekciarstwo! Lecz kiedy już wysiadła z samochodu i weszła do domu, nie spuszczała oka z tłumu gości. Wręcz tęsknie spoglądała w ich stronę. Jason wszedł do środka bez słowa. Po chwili na podjeździe stała tylko Ali. Spojrzała poprzez żywopłot. Znała większość gości. Byli tam Justin Poole, przystojny piłkarz Garrett Flagg i Reed Cohen, którego zespół o mało nie wystąpił na festiwalu muzycznym w Filadelfii w zeszłym roku. Ian Thomas, o włosach koloru słomy, pewny siebie, bardzo przystojny złoty chłopak, stał przy drzwiach domku z czerwonym plastikowym kubkiem pełnym z pewnością jakiegoś alkoholu. Kiedy Ali zobaczyła, kto stoi obok niego i bezwstydnie z nim flirtuje, opadła jej szczęka. To była Spencer. Ali natychmiast ruszyła przed siebie, nie dbając o to, czy jej nowiutkie japonki Maloles pobrudzą się od trawy. Przeszła przez dziurę w żywopłocie i przeciskając się przez tłum, dotarła do Spencer i Iana. Kiedy Spencer się odwróciła, zbladła jak ściana. – Och – westchnęła zdenerwowana. Ian spojrzał na nie, a potem odszedł, żeby porozmawiać z jednym z kolegów z klasy. Ali uśmiechnęła się słodko do Spencer. – Nie wspominałaś, że urządzasz dziś przyjęcie. Spencer miała rozbiegany wzrok. – To Melissa je urządziła, bez zapowiedzi. Dostała się na uczelnię, i to z pełnym stypendium. – Super! – powiedziała Ali. – Czemu nie napisałaś do mnie SMS-a?

– Przepraszam. – Spencer wyglądała na zdenerwowaną. – Nie wiedziałam, że jesteś w domu. Widziałam, jak wyjeżdżaliście. Ali położyła dłonie na biodrach. – No i co z tego? Spencer zacisnęła usta, które zmieniły się w cienką linię. – Ali, to nie tak... Nagle spojrzała na kogoś za plecami Ali. Ian wracał z talerzem pełnym jedzenia. – Kto grillował te burgery? – Ugryzł soczyste mięso. – Pycha. Spencer uśmiechnęła się radośnie. – Ja. – Naprawdę? – Ian spojrzał na nią z podziwem. – A umiesz smażyć steki? Spencer przeniosła ciężar ciała na jedną nogę i posłała mu długie, namiętne spojrzenie. – Wszystko potrafię. Ian uśmiechnął się szeroko. Nagle Ali przeszło przez myśl, że to z jego powodu Spencer nie powiedziała jej o przyjęciu. Może chciała go mieć tylko dla siebie. Zbliżyła się tak, by wejść w pole widzenia Iana. – Hej, I – powiedziała, używając jego pseudonimu, którym posługiwała się jej siostra w swoim pamiętniku. Ian spojrzał na Ali. Uśmiechnął się jeszcze szerzej i zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. – Co jest, Ali? Ona zatrzepotała rzęsami. Był dla niej o wiele za stary, ale flirtowanie z nim sprawiało jej tyle radości. Poza tym nie potrafiła się oprzeć seksownym dołeczkom, które pojawiały się w jego policzkach, gdy się uśmiechał. – Pijesz Dom Pérignon? – Pokazała na jego kubek. Ian wzruszył ramionami. – To szampan, ale nie mam pojęcia jaki. Ali spojrzała na Spencer. – Podobno twoja mama przechwala się, że u was na przyjęciach podaje się wyłącznie Dom Pérignon. To efekciarstwo pierwszej wody, nie sądzisz? – Uwielbiała dokuczać Spencer, cytując wszystkie zjadliwe komentarze, które jej rodzice wypowiadali pod adresem Hastingsów. – Co z tego, że efekciarstwo, skoro to takie dobre? – powiedział Ian. Podsunął Ali swój kubek. – Chcesz łyka? – Ian? – odezwała się Melissa stojąca na patio, akurat w chwili gdy Ali wzięła od niego kubek. Melissa stała przy balustradzie, wpatrując się w nich z gniewem. Ali posłała jej słodki uśmiech, lecz wyraz twarzy Melissy ani trochę się nie zmienił. – Już idę – powiedział Ian, biorąc kubek z dłoni Ali. Posłał dziewczynom uśmiech na odchodne i dodał, że później do nich dołączy. Kiedy objął Melissę ramieniem, Spencer wydała cichy, pełen rozpaczy jęk. – Ktoś tu planuje odbić siostrze chłopaka – drwiła z niej Ali. Spencer się zaczerwieniła. – Oczywiście, że nie! Ali przewróciła oczami. – Och, daj spokój. Masz to wypisane na twarzy. „Wszystko potrafię – dodała chropawym głosem. – Chodź do mnie, przystojniaku. Daj mi mokrego całusa”. – Zamknij się! – wrzasnęła Spencer. – Ty też z nim flirtowałaś!

Ali wzruszyła ramionami. Oczywiście, że z nim flirtowała. Miała zapisane w genach to, żeby flirtować z każdym chłopakiem, który podobał się Spencer. Musiała udowodnić, że jest lepsza. Zresztą, obie konkurowały przez cały rok, której uda się pocałować starszego chłopaka. Spencer twierdziła, że wygrywa, lecz Ali zarzucała jej, że oszukuje. – Przecież żartuję – powiedziała. – Przyznaj, że się w nim bujasz, to nie będę się gniewać, że nie powiedziałaś mi o dzisiejszej imprezie, żeby mieć Iana tylko dla siebie. – Ale ja nie wiedziałam... – zaczęła Spencer. – Chcę, żebyś coś wiedziała – przerwała jej Ali. – Uważam, że on jest boski. Powinnaś go poderwać. – Tak sądzisz? – W oczach Spencer pojawiły się radosne iskierki. – Przecież on chodzi z Melissą. – No i co z tego? – zapytała Ali. – W miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone. Tak naprawdę Ali uważała, że podrywanie starszych chłopaków jest trochę żenujące, lecz miała nadzieję, że gdy trochę urobi Spencer, wyciągnie z niej więcej informacji. Spencer westchnęła. – No dobrze, podkochuję się w nim. Ale nie mów o tym nikomu. – Twój sekret jest bezpieczny. Ali wzięła Spencer pod rękę i zaciągnęła ją do stolika z jedzeniem i napojami, ustawionego obok grilla. A na stole, ku swojemu rozbawieniu, zobaczyła kilka butelek szampana Dom Pérignon. Lecz kiedy wzięła jedną z nich i nalała nieco tego luksusowego napoju do kubka, nagle ją oświeciło: Spencer, przyznając się do swojej fascynacji Ianem, przyznała się też mimowolnie do tego, że celowo nie zaprosiła Ali na to przyjęcie. Co za suka.

4 Nigdy nie ufaj dziewczynom z Kalifornii – Dlaczego nie przyszedłeś wczoraj do Hastingsów? – zapytała Ali, kiedy następnego ranka wsiadała do bmw Jasona, który zawoził ją do szkoły. Jason, z fioletowymi podkowami pod oczami, tak jakby nie spał przez całą noc, włączył uniwersytecką stację radiową. – Nie chciało mi się. – Przyszło pół twojej klasy – mówiła dalej Ali. – Było naprawdę fajnie. Kiedy już pogodziły się ze Spencer, resztę wieczoru przetańczyły z przystojnymi chłopakami ze starszych klas. Kilku z nich poprosiło Ali o numer telefonu, ale ona im go oczywiście nie dała. Nadal uważała, że umawianie się z kimś dużo starszym jest dziwne. – Nie miałem nastroju na imprezę. – Jason posłał jej mordercze spojrzenie. – I nie podoba mi się to, że ty tam poszłaś. Ali obrzuciła go wymownym spojrzeniem. – Melissie nie przeszkadzało, że Spencer kręci się wśród gości. Jason się skrzywił. – Gdyby Melissa skoczyła z mostu, ja bym jej nie naśladował. Ali skrzyżowała nogi, a potem je rozprostowała. Miała ochotę powiedzieć mu prosto w twarz: „Jeszcze rok temu byś skoczył”. Lecz wydawało się jej, że Jason nie wyznał prawdziwej Ali, że kocha Melissę. Spojrzała na brata. – Myślisz, że mama i tata naprawdę aż tak się stresują tym, że jedziesz na uczelnię? – zapytała. – A jeśli zbankrutowali? Jason prychnął. – Na pewno nie zbankrutowali. I nie sądzę, że finanse to powód ich zmartwień. – Przecież powiedzieli... – Ali urwała, przypominając sobie dziwne zachowanie rodziców w czasie kolacji zeszłego wieczoru. – Myślisz, że kłamali? Jason zahamował gwałtownie, gdy drogę zajechał mu mercedes coupé, i nie odpowiedział na jej pytanie. Ali przesunęła palcami wzdłuż pasa bezpieczeństwa. – A jeśli zamierzają się rozwieść? Jason się skrzywił. – Nie sądzę... – To by miało sens. Już nie spędzają razem czasu. Poza tym przez całą kolację zastanawiali się, czy nam o czymś powiedzieć. Pewnie chodzi o rozwód, nie sądzisz? – Okręciła bransoletkę ze sznurka wokół nadgarstka. – Wcale by mnie to nie zdziwiło. Taka córka jak Courtney musi poważnie ciążyć na małżeństwie. Imię Courtney wisiało w powietrzu jak brzydki zapach. Ali rzadko wypowiadała je na głos, a już nigdy w obecności brata. Jason oddychał miarowo i spokojnie. Jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć. – Może – powiedział po chwili.