jewka88

  • Dokumenty542
  • Odsłony36 100
  • Obserwuję52
  • Rozmiar dokumentów1.0 GB
  • Ilość pobrań23 020

Sara_Shepard_-_S+éodkie_K+éamstweka_10._Bezlitosne

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :911.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

jewka88
EBooki
ebooki

Sara_Shepard_-_S+éodkie_K+éamstweka_10._Bezlitosne.pdf

jewka88 EBooki ebooki Pretty Little liars
Użytkownik jewka88 wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 13 osób, 19 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 166 stron)

E-book jest zabezpieczony znakiem wodnym SARA SHEPARD BEZLITOSNE Pretty Little Liars przełożył Mateusz Borowski Wydawnictwo Otwarte

Dla Farrin, Kari, Christiny, Marisy i całego wspaniałego zespołu wydawnictwa Harper „Winnych nawiedza zawsze podejrzenie”. W. Szekspir, Król Henryk VI. Część trzecia, tłum. M. Słomczyński

MASZ ZA SWOJE Czy kiedykolwiek uszło ci płazem coś bardzo, ale to bardzo złego? Może kiedyś poszłaś na randkę z przystojniakiem, z którym pracujesz w sklepie z bajglami... i nigdy nie przyznałaś się swojemu chłopakowi. Albo ukradłaś wzorzysty szal ze swojego ulubionego butiku... a alarm przy drzwiach się nie włączył. Albo założyłaś anonimowy profil na Twitterze i za jego pośrednictwem rozpuszczałaś ohydne plotki o swojej najlepszej przyjaciółce... ale nie pisnęłaś ani słówka, kiedy ona obwiniła o to jakąś kłótliwą dziewuchę, która siedziała przed nią na lekcjach matematyki. Początkowo każdy czuje się bosko, kiedy uda mu się taki wyczyn. Ale z czasem, bardzo powoli, pojawia się w żołądku to dziwne uczucie. Naprawdę odważyłam się na coś takiego? A jeśli ktoś się dowie? Strach przed karą może być gorszy niż sama kara, a poczucie winy potrafi zeżreć człowieka żywcem. Na pewno nieraz słyszałaś o osobach, które uniknęły kary za morderstwo, ale zupełnie cię to nie poruszyło. Czterem dziewczynom z Rosewood morderstwo naprawdę uszło na sucho. Zresztą mają o wiele więcej głęboko skrywanych sekretów, które nie dają im spać. Na domiar złego istnieje ktoś, kto zna wszystkie ich ciemne sprawki. Karma to nieubłagany przeciwnik. Szczególnie w Rosewood, gdzie nic się nie ukryje. Dochodziło wpół do jedenastej wieczorem 31 lipca w Rosewood, w stanie Pensylwania, bogatym, sielskim miasteczku oddalonym o czterdzieści kilometrów od Filadelfii. Powietrze wciąż było ciężkie, duszne, gorące i unosiły się w nim chmary komarów. Idealnie zadbane trawniki wyschły i zbrązowiały, kwiaty na rabatkach przywiędły, a z drzew spadały spalone słońcem liście. Mieszkańcy niemrawo pływali w swoich basenach o brzegach z kamienia, jedli lody brzoskwiniowe domowej roboty sprzedawane na otwartym do północy stoisku przy organicznej farmie albo chowali się w domach, włączali klimatyzację na cały regulator i udawali, że nagle nastał luty. Co roku przez te kilka dni miasto nie wyglądało jak z pocztówki. Aria Montgomery siedziała na ganku na tyłach domu, powoli masując kark kostką lodu. Właściwie miała ochotę już iść spać. Towarzyszyła jej mama Ella trzymająca między kolanami kieliszek białego wina. – Pewnie bardzo się cieszysz, że za kilka dni wracasz na Islandię? – zapytała Ella. Aria próbowała wykrzesać z siebie choć odrobinę entuzjazmu, ale w głębi duszy zżerał ją niepokój. Uwielbiała Islandię – chodziła tam do gimnazjum – teraz jednak wracała na nią ze swoim chłopakiem Noelem Kahnem, bratem Mikiem i przyjaciółką Hanną Marin. Ostatnio w tym składzie – oraz z dwiema innymi przyjaciółkami, Spencer Hastings i Emily Fields – pojechali wiosną na Jamajkę. Tam wydarzyło się coś strasznego, o czym Aria nie mogła zapomnieć. W tym samym czasie Hanna Marin pakowała się w swoim pokoju, wyobrażając sobie Islandię. Czy kraj zamieszkany przez dziwnych, bladych, blisko z sobą spokrewnionych wikingów naprawdę zasługiwał na oglądanie jej w botkach na wysokich obcasach marki Elizabeth and James? Zamiast nich wybrała zwykłe klapki Toms. Kiedy klapki wylądowały na dnie walizki, w powietrze wzbił się zapach kokosowego balsamu do opalania, przypominając Hannie plaże skąpane w słońcu, skaliste wybrzeże i lazurowe morze na Jamajce. Tak jak Aria, Hanna wróciła myślami do tamtej tragicznej w skutkach wycieczki w towarzystwie najlepszych przyjaciółek. „Przestań o tym myśleć – upominał ją głos

w głowie. – Już nigdy o tym nie myśl”. W centrum Filadelfii panował nie mniej zabójczy upał. Klimatyzacja w akademikach na kampusie Uniwersytetu Temple pochodziła z epoki kamienia łupanego, a uczestnicy szkoły letniej włączyli wentylatory w oknach albo moczyli się w fontannie na dziedzińcu, choć plotka głosiła, że pijani studenci trzeciego i czwartego roku często do niej sikają. Emily Fields otworzyła drzwi do pokoju swojej siostry, w którym ukrywała się przez całe lato. Wrzuciła klucze do kubka z logo drużyny pływackiej Uniwersytetu Stanforda i zdjęła przepocony, przesiąknięty zapachem smażonego jedzenia podkoszulek, zmięte czarne spodnie i piracki kapelusz. W tym stroju pracowała jako kelnerka w Posejdonie, popularnej restauracji specjalizującej się w owocach morza, położonej przy deptaku nad rzeką Delaware. Emily miała ochotę położyć się na łóżku siostry i wziąć kilka głębokich oddechów, ale kiedy tylko zamknęła za sobą drzwi, usłyszała odgłos klucza przekręcanego w zamku. Carolyn weszła do pokoju ze stosem książek w rękach. Choć Emily powiedziała jej już o swojej ciąży, odruchowo zakryła brzuch podkoszulkiem. Carolyn automatycznie na niego spojrzała. Na jej twarzy pojawił się wyraz obrzydzenia i Emily ze wstydem odwróciła wzrok. Kilometr dalej, w okolicach kampusu Uniwersytetu Pensylwanii, Spencer Hastings weszła do małego pokoju w lokalnym komisariacie policji. Po plecach płynęła jej cienka strużka potu. Kiedy przeczesała dłonią swoje blond włosy o popielatym odcieniu, poczuła, że są brudne i splątane. W oszklonych drzwiach zobaczyła swoją wychudłą twarz i sylwetkę, puste, matowe spojrzenie i usta wygięte w podkowę. Wyglądała jak trup. Nie pamiętała nawet, kiedy ostatnio brała prysznic. Wysoki, jasnowłosy policjant wszedł do pokoju za Spencer, zamknął drzwi i spojrzał na nią groźnie. – Bierzesz udział w szkole letniej na Uniwersytecie Pensylwanii? Spencer pokiwała głową. Bała się, że jeśli wypowie choćby jedno słowo, wybuchnie płaczem. Policjant wyciągnął nieoznakowaną fiolkę z kieszeni i podsunął Spencer pod nos. – Zapytam jeszcze raz. To twoje? Spencer widziała fiolkę jak przez mgłę. Gdy policjant nachylił się, poczuła zapach wody kolońskiej Polo. Nagle, nie wiadomo dlaczego, przypomniały się jej czasy, kiedy Jason, brat jej najlepszej przyjaciółki Alison DiLaurentis, też przechodził fazę Polo w liceum. Przed wyjściem na każdą imprezę wylewał na siebie pół flakonu. – Fuj, ten zapach się do mnie przylepił – powtarzała z obrzydzeniem Ali, kiedy obok przeszedł Jason, a Spencer i jej przyjaciółki, Aria, Hanna i Emily, zaczynały chichotać. – Tak cię to bawi? – warknął policjant. – Zapewniam, że nie będzie ci do śmiechu, kiedy z tobą skończymy. Spencer zdała sobie sprawę, że bezwiednie się uśmiechnęła, i mocno zacisnęła usta. – Przepraszam – wyszeptała. Dlaczego w takiej chwili pomyślała o Ali, martwej przyjaciółce, która udawała swoją bliźniaczą, skrywaną przed światem siostrę Courtney? Bała się, że za chwilę wrócą do niej wszystkie wspomnienia o prawdziwej Alison DiLaurentis, przyjaciółce Spencer, która wróciła do Rosewood ze szpitala psychiatrycznego i zabiła własną siostrę bliźniaczkę, a także Iana Thomasa, Jennę Cavanaugh i próbowała zamordować również Spencer. No tak, nie mogła zebrać myśli, bo godzinę wcześniej zażyła pigułkę. Lek właśnie zaczął działać i umysł Spencer pędził z szybkością światła. Miała rozbiegany wzrok i drżące ręce. „Trzęsiesz się jak galareta!”, powiedziałaby Kelsey, jej przyjaciółka, gdyby siedziały teraz w ich pokoju w akademiku, a nie w pokoju przesłuchań w tym obskurnym komisariacie. Wtedy Spencer ze śmiechem zdzieliłaby ją swoim zeszytem, potem wróciłaby do wkuwania materiału z całorocznego kursu chemii do swojej i tak już przeładowanej informacjami głowy. Kiedy policjant zorientował się, że Spencer do niczego się nie przyzna, westchnął i włożył fiolkę

z powrotem do kieszeni. – Musisz wiedzieć, że twoja przyjaciółka gada jak najęta – oznajmił ostrym tonem. – Twierdzi, że to ty wpadłaś na ten pomysł, a ona tylko zgodziła się go zrealizować. Spencer westchnęła głośno. – Co takiego? Ktoś zapukał do drzwi. – Nigdzie się stąd nie ruszaj – warknął. – Zaraz wrócę. Wyszedł. Spencer rozejrzała się po pokoiku. Ceglane ściany miały obrzydliwy kolor zielonych wymiocin. Na wytartym beżowym dywanie zauważyła podejrzane żółte plamy, a świetlówka nad jej głową brzęczała tak głośno, że cierpły od tego zęby. Za drzwiami usłyszała czyjeś kroki. Siedziała, nasłuchując. Czy policjanci spisywali zeznania Kelsey? I ona zrzuciła winę na Spencer? Nigdy nie ustaliły, co powiedzą, gdy zostaną złapane. Bo też nigdy nie sądziły, że im się to przytrafi. Samochód policyjny wyrósł jak spod ziemi... Spencer zamknęła oczy, przypominając sobie to, co działo się przez ostatnią godzinę. Odebrała pigułki na południu miasta. Jak najszybciej opuściła podejrzaną dzielnicę. Usłyszała za sobą syrenę policyjną. Ogarnął ją strach na myśl o tym, co ją czeka. Telefon do rodziców. Ich rozgoryczenie i ciche łzy. Pewnie wyrzucą ją z Rosewood Day i będzie musiała skończyć państwowe liceum. Albo pójdzie do poprawczaka. A stamtąd wiedzie prosta droga do najpodlejszej szkoły pomaturalnej albo – jeszcze gorzej – do supermarketu, gdzie będzie pracowała jako kasjerka, albo do lokalnej kasy zapomogowej przy Lancaster Avenue, przed którą będzie stała jako żywa reklama i polecała przechodniom i kierowcom nisko oprocentowane kredyty. Spencer dotknęła w kieszeni zalaminowanej legitymacji członkini szkoły letniej Uniwersytetu Pensylwanii. Przypomniały się jej wszystkie sprawdziany i testy, które zdała w zeszłym tygodniu z doskonałym wynikiem. Tak świetnie jej szło. Wystarczyło tylko skończyć szkołę letnią i zdobyć kilka dobrych stopni na kursach rozszerzonych w liceum, żeby wrócić na szczyt szkolnego rankingu. Zasługiwała na to po przejściach z Prawdziwą Ali. Jak wiele cierpienia i niepowodzeń mogło przypadać na jedną osobę? Z kieszeni dżinsowych szortów wyciągnęła iPhone’a i wybrała numer Arii. Rozległ się sygnał – pierwszy, a potem drugi... Telefon Arii zmącił wieczorną ciszę w sielskim Rosewood. Kiedy Aria zobaczyła na ekranie nazwisko Spencer, zamarła. – Hej – przywitała się drżącym głosem. Nie rozmawiała ze Spencer od bardzo dawna, co najmniej od ich kłótni w czasie imprezy u Noela Kahna. – Aria – głos Spencer wibrował jak za mocno naciągnięta struna skrzypiec. – Musisz mi pomóc. Wpadłam w niezłe tarapaty. Serio. Aria szybko weszła do domu przez rozsuwane oszklone drzwi i pobiegła do swojego pokoju. – Co się stało? Nic ci nie jest? Spencer z trudem przełknęła ślinę. – Chodzi o mnie i Kelsey. Wpadłyśmy. Aria zatrzymała się na schodach. – Z powodu pigułek? Spencer jęknęła. Aria milczała. „A nie mówiłam – pomyślała. – Tylko że wtedy na mnie naskoczyłaś”. Spencer westchnęła, bo doskonale wiedziała, czemu Aria się nie odzywa. – Słuchaj, przepraszam za to, co powiedziałam w czasie imprezy u Noela. Wtedy... nie byłam sobą

i wcale tak nie myślę. – Jeszcze raz spojrzała na oszklone drzwi. – Ale teraz mam poważne kłopoty. Cała moja przyszłość jest zagrożona. Całe moje życie. Aria ścisnęła w palcach skórę między brwiami. – Mam związane ręce. Nie zamierzam wchodzić w drogę policji, szczególnie po tym, co się stało na Jamajce. Przykro mi, nie mogę ci pomóc. – Z ciężkim sercem się rozłączyła. – Aria! – zawołała Spencer do telefonu, ale na ekranie już pojawił się napis: „ROZMOWA ZAKOŃCZONA”. Niewiarygodne. Jak Aria mogła jej to zrobić, po tym wszystkim, co razem przeszły? Ktoś zakaszlał na korytarzu pod pokojem przesłuchań. Spencer wybrała numer Emily. Przycisnęła telefon do ucha, słuchając miarowego sygnału. „Odbierz, odbierz”, błagała w myślach. Carolyn zgasiła już światło w pokoju, kiedy zadzwonił telefon Emily, a na ekranie pojawiło się nazwisko Spencer. Emily obleciał strach. Spencer pewnie chciała ją zaprosić na spotkanie na uniwersytecie, żeby odnowić ich przyjaźń. Emily odmawiała spotkań z przyjaciółkami, twierdząc, że jest zmęczona, ale tak naprawdę nie chciała się z nimi widywać, bo nie przyznała się im, że zaszła w ciążę. Drżała ze strachu na samą myśl, że mogłaby im o tym powiedzieć. Ale kiedy zaświecił się ekran jej telefonu, ogarnęły ją złe przeczucia. A jeśli Spencer wpadła w jakieś tarapaty? Ostatni raz, kiedy ją widziała, wydawała się jej przerażona i zdesperowana. Może potrzebowała pomocy. Może mogły pomóc sobie nawzajem. Sięgnęła po telefon, gdy nagle Carolyn przewróciła się na drugi bok i jęknęła. – Chyba nie zamierzasz odebrać? Niektórzy mają rano zajęcia. Emily nacisnęła klawisz „ODRZUĆ” i położyła się, powstrzymując łzy. Wiedziała, że jej pobyt tutaj to dla Carolyn ogromne obciążenie. Materac zajmował prawie całą podłogę, Emily cały czas przeszkadzała siostrze w nauce i poprosiła ją, żeby zataiła przed rodzicami jej wielki sekret. Ale czy naprawdę Carolyn nie mogła odnosić się do niej trochę uprzejmiej? Spencer rozłączyła się, nie zostawiając Emily wiadomości. Została jej ostatnia deska ratunku. W książce adresowej wyszukała numer Hanny. Hanna dopinała właśnie walizkę, kiedy zadzwonił telefon. – Mike? – zapytała, nie patrząc na ekran. Przez cały dzień jej chłopak dzwonił do niej z zupełnie absurdalnymi wiadomościami na temat Islandii: „A wiedziałaś, że tam jest muzeum seksu? Na pewno cię tam zabiorę”. – Hanna – westchnęła Spencer. – Potrzebuję twojej pomocy. Hanna usiadła. – Wszystko w porządku? Od kiedy Spencer wyjechała do szkoły letniej na uniwersytet, właściwie nie odzywała się do Hanny. Ostatni raz spotkały się na imprezie u Noela Kahna, gdzie Spencer zjawiła się ze swoją przyjaciółką Kelsey. To była naprawdę dziwna noc. Spencer wybuchła płaczem. Wypowiadała pojedyncze słowa, które nie układały się w sensowne zdania. – Policja... tabletki... próbowałam się ich pozbyć... Jak mi nie pomożesz, to... Hanna wstała i zaczęła chodzić w tę i z powrotem. – Spokojnie. Mów powoli... Wpakowałaś się w jakieś tarapaty? Z powodu narkotyków? – Tak. I musisz dla mnie coś zrobić. – Spencer trzymała telefon w obu dłoniach. – Ale jak ja mogę ci pomóc? – wyszeptała Hanna. Przypomniała sobie, jak ją zaciągnięto na komisariat, kiedy ukradła bransoletkę od Tiffany’ego, a później kiedy rozwaliła samochód swojego chłopaka Seana. Spencer chyba nie chciała, żeby Hanna

uwiodła policjanta, jak kiedyś jej mama, by wyciągnąć Hannę z aresztu. – Masz jeszcze te tabletki, które ci dałam na imprezie u Noela? – zapytała Spencer. – Mhm, tak. – Hanna poczuła się nieswojo. – Weź je i zawieź na kampus mojego uniwersytetu. Idź do akademika Friedmana. Dostaniesz się do środka tylnym wejściem, nigdy go nie zamykają. Wejdź na czwarte piętro, do pokoju czterysta trzynaście. Kod do drzwi to pięć-dziewięć-dwa-zero. Jak wejdziesz, włóż tabletki pod poduszkę. Albo do szuflady. Niby je schowaj, ale tak, żeby łatwo je było znaleźć. – Czekaj... Czyj to pokój? Spencer podkurczyła palce w bucie. Już miała nadzieję, że Hanna o to nie zapyta. – Kelsey – przyznała. – Błagam, nie oceniaj mnie. Tego już nie zniosę. Ona mnie zniszczy. Chcę, żebyś podłożyła tabletki w jej pokoju, a potem zadzwoniła na policję i powiedziała, że Kelsey to dilerka, znana na całej uczelni. I dodaj, że już wcześniej nieźle nabroiła. Wtedy policja przeszuka jej pokój. – Kelsey to naprawdę dilerka? – zapytała Hanna. – No, nie. Chyba nie. – Więc prosisz mnie, żebym wrobiła Kelsey za coś, za co obie ponosicie winę. Spencer zamknęła oczy. – Zapewniam cię, że Kelsey siedzi teraz w pokoju obok i oskarża mnie. Muszę się ratować. – Ale ja za dwa dni jadę na Islandię! – zaprotestowała Hanna. – Wolałabym nie przechodzić przez kontrolę paszportową, gdy wyślą za mną list gończy. – Nikt cię nie złapie – zapewniła ją Spencer. – Obiecuję. Poza tym... przypomnij sobie Jamajkę. Wszystkie miałybyśmy przechlapane, gdybyśmy nie trzymały się razem. Żołądek Hanny się zacisnął. Z całych sił próbowała wymazać z pamięci wspomnienia o tym, co się stało na Jamajce, dlatego przez resztę roku szkolnego szerokim kołem omijała przyjaciółki, żeby nie przypominać sobie tamtych strasznych dni. To samo przydarzyło się im, gdy ich najlepsza przyjaciółka Alison DiLaurentis – a tak naprawdę Courtney, skrywana przed światem przez rodzinę bliźniaczka Ali – zniknęła ostatniego dnia w siódmej klasie. Niekiedy tragedie zbliżały przyjaciółki. Czasami jednak potrafiły je od siebie oddalić. Teraz jednak Spencer potrzebowała pomocy Hanny, tak jak Hanna nie poradziłaby sobie na Jamajce bez przyjaciółek. Uratowały jej życie. Wstała i włożyła japonki Havaiana. – Dobra – wyszeptała do słuchawki. – Zrobię to. – Dziękuję – odparła Spencer. Kiedy się rozłączyła, poczuła ulgę, jakby spadł na nią chłodny deszcz. Drzwi otworzyły się z hukiem i Spencer o mało nie upuściła telefonu. Do pokoju przesłuchań wszedł ten sam muskularny policjant. Kiedy zobaczył telefon w ręku Spencer, spurpurowiał. – Co ty wyprawiasz? Spencer odłożyła telefon na stół. – Nikt mi nie kazał go oddać. Policjant wziął telefon i włożył do kieszeni. Potem chwycił Spencer za rękę i brutalnie pociągnął za sobą. – Idziemy. – Dokąd mnie pan zabiera? Policjant wypchnął Spencer na korytarz. Zapach taniego jedzenia na wynos drażnił jej nos. – Teraz sobie porozmawiamy. – Już mówiłam, że nic nie wiem – zaprotestowała Spencer. – Co powiedziała Kelsey? Policjant uśmiechnął się złowieszczo. – Zobaczymy, czy powtórzysz tę samą historyjkę.

Spencer zamarła. Już sobie wyobrażała, jak jej przyjaciółka siedzi w pokoju przesłuchań i walczy o swoją przyszłość, pogrążając Spencer. Potem oczyma wyobraźni zobaczyła, jak Hanna wsiada do samochodu i za pomocą GPS-u odnajduje kampus Uniwersytetu Pensylwanii. Na samą myśl o tym, że rujnuje życie Kelsey, przechodziły ją ciarki. Ale czy miała jakiś wybór? Policjant otworzył drugie drzwi i gestem wskazał krzesło. Spencer usiadła. – Musi mi pani wyjaśnić to i owo, panno Spencer. „Tak ci się tylko wydaje”, pomyślała Spencer i wyprostowała plecy. Podjęła słuszną decyzję. Musiała walczyć o siebie. Z pomocą Hanny jakoś się z tego wywinie. Nieco później Hanna podłożyła narkotyki w pokoju Kelsey i zadzwoniła na centralę komisariatu. Lecz kiedy Spencer podsłuchała dwóch policjantów rozmawiających o planowanej rewizji w pokoju czterysta trzynaście w akademiku Friedmana, wiedziała już, że Kelsey nie złożyła żadnych zeznań, które rzucałyby choć cień podejrzeń na obie dziewczyny. Spencer chciała wszystko odkręcić, ale było za późno – gdyby teraz się do wszystkiego przyznała, wpadłaby w jeszcze większe tarapaty. Musiała trzymać język za zębami. Policjanci na pewno nie powiążą z nią znalezionych narkotyków. Niedługo później Spencer została zwolniona z aresztu. Udzielono jej pouczenia. Kiedy wychodziła z celi, w korytarzu minęła Kelsey prowadzoną przez dwóch policjantów. Ich wielkie dłonie zaciskały się na jej ramionach, jakby popełniła nie wiadomo jakie zbrodnie. Kelsey z lękiem spojrzała na Spencer. Jej oczy zdawały się pytać: „Co się dzieje? Co oni na mnie mają?”. Spencer tylko wzruszyła ramionami, jakby nie miała pojęcia, a potem wyszła z budynku. Ocaliła własną przyszłość. Jej życie toczyło się dalej. Wszystkie egzaminy zdała celująco. Wróciła do Rosewood Day jako prymuska. Bez najmniejszego problemu dostała się na Uniwersytet Princeton. Mijały tygodnie i miesiące, koszmarne wspomnienia nawiedzały ją coraz rzadziej i już miała pewność, że jej sekret jest bezpieczny. Tylko Hanna znała prawdę. Nikt inny – ani jej rodzice, ani komisja rekrutacyjna na uniwersytecie, ani Kelsey – nie mógł się dowiedzieć, co się stało. Tak było aż do zeszłej zimy. Kiedy ktoś wpadł na trop jej tajemnicy.

1 KAŻDY ZABÓJCA ZASŁUGUJE NA TROCHĘ ZABAWY W pewien środowy wieczór na początku marca Emily Fields leżała na dywanie w swoim pokoju, który niegdyś dzieliła z Carolyn. Na ścianach wisiały medale zdobyte w zawodach pływackich i plakaty z Michaelem Phelpsem. Na łóżku jej siostry zalegała góra ubrań – bluz od dresu, za dużych podkoszulków i obszernych dżinsów. W sierpniu Carolyn wyjechała na Uniwersytet Stanforda, a Emily z radością zajęła cały pokój. Zwłaszcza że ostatnio większość czasu spędzała tu w samotności. Podniosła się i spojrzała na laptopa. Na ekranie pojawiła się strona na Facebooku. Była zatytułowana: „Tabitha Clark. Spoczywaj w pokoju”. Spojrzała na zdjęcie Tabithy. Przyglądała się różowym ustom, które tak uwodzicielsko uśmiechały się do niej na Jamajce, i zielonym oczom, które Tabitha przymrużyła, przyglądając się wszystkim dziewczynom na tarasie hotelowym. Teraz zostały z niej tylko nagie kości, obgryzione przez morskie ryby i oczyszczone przez fale przypływu. To nasza wina. Emily zamknęła laptopa i zrobiło się jej niedobrze. Rok temu, w czasie wiosennych ferii na Jamajce, razem z przyjaciółkami nie miały żadnych wątpliwości, że po raz kolejny stanęły oko w oko z prawdziwą Alison DiLaurentis. Wydawało im się, że zmartwychwstała, aby dokończyć to, co planowała zrobić w domu w górach Pocono – zabić całą czwórkę. Gdy dziwna nieznajoma rozmawiała sam na sam z każdą z dziewczyn, okazywało się, że zna sekrety, o których wiedziała tylko Ali. Potem Aria zepchnęła nieznajomą z tarasu widokowego. Dziewczyna spadła z ogromnej wysokości na piaszczystą plażę, ale jej ciało zniknęło, najprawdopodobniej porwane przez gwałtowny przypływ. Kiedy dwa tygodnie temu wszystkie razem oglądały wiadomości telewizyjne, dowiedziały się, że szczątki tej dziewczyny znaleziono w morzu w okolicy kurortu. W pierwszej chwili zdawało im się, że teraz cały świat się dowie o tym, o czym one wiedziały od dawna – że Prawdziwa Ali przeżyła pożar w Pocono. Ale potem gruchnęła wieść jak grom z jasnego nieba: dziewczyna zepchnięta z tarasu przez Arię nie była Prawdziwą Ali. Nazywała się Tabitha Clark, tak jak mówiła. Zabiły niewinną osobę. Kiedy tylko skończyły się wiadomości, wszystkie dziewczyny dostały tę samą, mrożącą krew w żyłach, anonimową informację od kogoś, kto podpisywał się tylko jedną literą – A. Wcześniej już dwie osoby nękały je takimi SMS-ami. Tym razem ten ktoś wiedział, co zrobiły, i straszył je, że za wszystko słono zapłacą. Od tamtej chwili Emily w ogromnym napięciu czekała na kolejne posunięcie A. Każdego dnia Emily obsesyjnie wspominała tamte wydarzenia. Miała nerwy napięte jak struny i czuła dojmujący wstyd. To przez nią zginęła Tabitha, której rodzina pogrążyła się teraz w żałobie. Z trudem powstrzymywała się, żeby nie zadzwonić na policję i nie opowiedzieć, co zrobiła. Ale wtedy zniszczyłaby życie także Arii, Hannie i Spencer. Odezwał się jej telefon leżący na poduszce. Na ekranie pojawiło się nazwisko Arii Montgomery. – Hej – przywitała się Emily. – Cześć – odparła Aria. – Wszystko w porządku? Emily wzruszyła ramionami. – No, wiesz. – Tak, wiem – przytaknęła cicho Aria.

Zapadło głuche milczenie. W ciągu dwóch tygodni, od kiedy dostały pierwszą wiadomość od nowego A. i znaleziono ciało Tabithy, Emily i Aria co wieczór do siebie dzwoniły. Na wszelki wypadek. Ale właściwie nie rozmawiały. Czasami oglądały razem telewizję, jakieś głupie seriale albo reality show. W zeszłym tygodniu natrafiły na powtórkę filmu telewizyjnego Śliczna zabójczyni, opowiadającego o powrocie Prawdziwej Ali do Rosewood i jej morderstwach. Żadna z dziewczyn nie obejrzała go tego wieczoru, kiedy nadawano go po raz pierwszy. Zbyt duże wrażenie zrobiła na nich wiadomość o odnalezieniu ciała Tabithy. Później Emily i Aria obejrzały go w pełnym napięcia milczeniu. Czasem tylko wzdychały na widok grających je aktorek albo krzywiły się w przesadnie dramatycznych momentach, gdy ich sobowtóry odnajdywały ciało Iana Thomasa albo uciekały przed pożarem wokół domu Spencer. Kiedy dotarły do finału, w którym dom w górach Pocono wyleciał w powietrze razem z Ali, Emily poczuła dreszcze. Producenci filmu nie pozostawili widzom żadnych wątpliwości. Uśmiercili czarny charakter, a bohaterki mogły żyć dalej długo i szczęśliwie. Nie wiedzieli, że Emily i jej przyjaciółki jeszcze raz znajdą się pod obstrzałem ze strony A. Kiedy tylko zaczęły przychodzić wiadomości od Nowego A. – w rocznicę tego strasznego pożaru w Pocono, w którym o mało nie zginęły – Emily nabrała pewności, że Prawdziwa Ali przeżyła zarówno pożar, jak i upadek z tarasu hotelu na Jamajce, a teraz wróciła dokonać ostatecznej zemsty. Co prawda, w wiadomościach ujawniono, kim była Tabitha. Ale to przecież nie wykluczało możliwości, że Prawdziwa Ali nadal żyła. To ona mogła być Nowym A. I znała całą prawdę. Emily wiedziała, co powiedziałyby jej przyjaciółki, gdyby przedstawiła im swoją hipotezę. „Em, daj sobie wreszcie siana. Ali nie żyje”. I pewnie pocieszałyby się myślą, że Ali zginęła w ruinach spalonego domu w Pocono. Ale one nie wiedziały o jednym: przed eksplozją Emily nie zamknęła frontowych drzwi, więc Ali z łatwością mogła uciec. – Emily!? – zawołała pani Fields. – Możesz tu do mnie zejść? Emily zerwała się na równe nogi. – Muszę lecieć – powiedziała do Arii. – Pogadamy jutro, dobra? Rozłączyła się, wyszła z pokoju i spojrzała w dół znad balustrady. W holu stali rodzice. Właśnie wrócili ze swojego wieczornego marszobiegu po okolicy i nadal mieli na sobie identyczne, szare dresy. Obok nich stała wysoka, piegowata dziewczyna o takich samych jak Emily blond włosach z rudawym odcieniem. Przez ramię miała przewieszoną torbę z wielkim czerwonym napisem „DRUŻYNA PŁYWACKA UNIWERSYTETU ARIZONY”. – Beth? – Emily zmrużyła oczy, przyglądając się jej badawczo. Beth, starsza siostra Emily, spojrzała w górę i rozpostarła ramiona. – To ja! Emily zbiegła po schodach. – Co ty tu robisz!? – zawołała. Jej siostra rzadko odwiedzała Rosewood. Była bardzo zajęta. Pracowała jako asystentka na Uniwersytecie Arizony, gdzie wcześniej studiowała. Poza tym jako jedna z trenerek opiekowała się uczelnianą drużyną pływacką, której kapitanem była na ostatnim roku studiów. Beth postawiła torbę na drewnianej podłodze. – Dostałam kilka dni wolnego. I udało mi się kupić bilet lotniczy w promocji. Więc postanowiłam zrobić wam niespodziankę. – Ze zdegustowaną miną zmierzyła wzrokiem Emily. – Ciekawy zestaw. Emily spojrzała na siebie. Była ubrana w poplamiony podkoszulek z karnawałowych zawodów pływackich i za małe dresowe spodnie Victoria’s Secret, ze słowem „PINK” na pośladkach. Należały kiedyś do Ali – do jej Ali, która jak się okazało, naprawdę nazywała się Courtney DiLaurentis. To jej Emily bezgranicznie ufała, spędzała z nią mnóstwo czasu i podkochiwała się w niej w szóstej i siódmej klasie. Choć spodnie miały postrzępione u dołu nogawki i dawno temu zginął sznurek służący do

zawiązywania ich w pasie, od dwóch tygodni Emily wkładała je natychmiast po powrocie do domu. Z jakiegoś powodu powtarzała sobie, że póki będzie je nosiła, nic złego jej się nie stanie. – Za chwilę będzie kolacja. – Pani Fields odwróciła się na pięcie i ruszyła do kuchni. – Chodźcie, dziewczyny. Wszyscy poszli za nią korytarzem. W powietrzu unosił się kojący zapach sosu pomidorowego i czosnku. Kuchenny stół nakryto dla czterech osób, a mama Emily podbiegła do piekarnika, kiedy zapiszczał minutnik. Beth usiadła obok Emily i powoli napiła się wody z wysokiej szklanki z Kermitem, która należała do niej od czasów dzieciństwa. Podobnie jak Emily, Beth miała na policzkach mnóstwo piegów i posturę pływaczki, ale włosy obcięte krótko, na pazia. W górnej części ucha miała wpięte małe srebrne kółko. Emily zastanawiała się, czy przekłuwanie małżowiny bardzo boli. Zastanawiała się też, co powie na widok tego kolczyka pani Fields. Jej dzieci nie mogły wyglądać „dziwnie”, nosić kolczyków w nosie albo pępku, farbować włosów na neonowe kolory ani robić tatuaży. Ale Beth miała dwadzieścia cztery lata. Może mama ostatecznie utraciła nad nią kontrolę. – Co u ciebie? – Beth położyła dłonie na stole i spojrzała na Emily. – Nie widziałyśmy się całe wieki. – Powinnaś częściej nas odwiedzać – zaszczebiotała pani Fields znad kuchenki. Emily wpatrywała się w swoje paznokcie, obgryzione do żywego mięsa. Właściwie nie potrafiłaby opowiedzieć Beth ani jednej niewinnej, radosnej historii. Ostatnio jej życie zamieniło się w ciąg nieszczęść. – Słyszałam, że spędziłaś całe lato z Carolyn w Filadelfii. – Beth próbowała inaczej zacząć rozmowę. – A, tak – odparła Emily, zwijając w kulkę serwetkę z narysowanym kurczakiem. Zdecydowanie nie uśmiechała się jej rozmowa na temat wakacji. – Tak, dzikie lato Emily w mieście – wtrąciła pani Fields głosem, w którym uraza mieszała się z rozbawieniem. Postawiła na stole półmisek z lasagne. – Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek przerwała treningi w czasie wakacji, Beth. – Dzisiaj to już nie ma znaczenia. – Pan Fields usiadł na swoim miejscu przy stole i wziął z koszyczka kromkę pieczywa czosnkowego. – Emily nie musi się już martwić o przyszły rok. – Ach tak, o tym też słyszałam! – Beth wymierzyła Emily przyjacielskiego kuksańca w ramię. – Dostałaś stypendium sportowe na Uniwersytecie Północnej Karoliny! Pewnie się bardzo cieszysz! Emily czuła, że wszyscy na nią patrzą, i z trudem przełknęła ślinę. – O tak, bardzo. Wiedziała, że powinna się cieszyć ze stypendium. Ale okupiła je utratą przyjaciółki Chloe Roland, która myślała, że Emily uwodzi jej ojca, żeby wykorzystać jego znajomości na Uniwersytecie Północnej Karoliny i dostać się do uczelnianej drużyny pływackiej. Tymczasem tak naprawdę to pan Roland próbował ją wykorzystać, a ona zrobiła wszystko, by uniknąć katastrofy. Zresztą nie miała żadnej pewności, że w przyszłym roku zacznie studia na tym uniwersytecie. A jeśli A. poinformuje policję, jak zginęła Tabitha? Wtedy Emily znajdzie się za kratkami, zanim jeszcze zacznie pierwszy rok studiów. Wszyscy zajadali lasagne, a widelce miarowo stukały o talerze. Beth zaczęła opowiadać o swojej pracy w grupie zajmującej się sadzeniem drzewek w Arizonie. Pan Fields pochwalił pyszny duszony szpinak przygotowany przez żonę. Pani Fields zrelacjonowała swoją wizytę z oficjalnym komitetem powitalnym u rodziny, która dopiero co wprowadziła się do Rosewood. Emily uśmiechała się i kiwała głową. Zadawała pytania, ale próbowała nie włączać się do rozmowy. Nie potrafiła wmusić w siebie więcej niż kilka kęsów lasagne, choć należały do jej ulubionych dań. Po deserze Beth wstała od stołu i zaproponowała, że pozmywa naczynia. – Pomożesz mi, Em?

Tak naprawdę Emily marzyła tylko o tym, by wrócić do pokoju i zniknąć pod kołdrą, ale nie chciała być niegrzeczna dla siostry, której nie widziała od tak dawna. – No jasne. Razem stały przy zlewozmywaku, patrząc, jak zmrok zapadał nad polem kukurydzianym rozciągającym się za ich domem. Kiedy zlew wypełnił się pianą, a wokół rozszedł się zapach cytrynowego płynu do mycia naczyń, Emily chrząknęła. – Jakie masz plany na najbliższe dni? – spytała. Beth spojrzała przez ramię, upewniając się, że zostały same. – Już zaplanowałam kilka atrakcji – wyszeptała. – Jutro idę na bal przebierańców. Ponoć będzie super. – To chyba... fajny pomysł. Emily nie potrafiła ukryć swojego zdumienia. Beth, którą znała w dawnych czasach, w ogóle nie imprezowała. Właściwie przypominała Carolyn – nigdy nie przychodziła późno do domu, nigdy nie uciekła z treningu ani z lekcji. Na przykład zamiast pójść na prywatkę po studniówce, Beth przesiedziała cały wieczór w domu ze swoim chłopakiem Chazem, szczupłym i wysportowanym pływakiem o białych włosach. Była wtedy w czwartej klasie liceum, a Emily w szóstej klasie podstawówki. Tamtej nocy w domu Fieldsów spała również Ali. Razem z Emily podglądały Beth i Chaza, bo chciały ich przyłapać na całowaniu się. Ale oni tylko siedzieli na dwóch końcach kanapy, oglądając jakieś stare seriale w telewizji. – Wybacz, Emily, ale twoja siostra to totalna frajerka – wyszeptała wtedy Ali. Beth ochlapała Emily pianą, przy okazji mocząc sobie bluzę z logo uniwersytetu. – Cieszę się, że tak myślisz, bo idziesz ze mną – powiedziała. Emily energicznie pokręciła głową. Pomysł pójścia na imprezę wydał się jej tak atrakcyjny, jak zabawa w chodzenie po rozżarzonych węglach. Beth wyciągnęła korek ze zlewozmywaka i woda zabulgotała. – Co się z tobą dzieje? Mama wspominała, że ostatnio masz skwaszoną minę, ale ja widzę, że ty chodzisz jak błędna. Kiedy zapytałam cię o stypendium, prawie się rozpłakałaś. Zerwałaś z dziewczyną? Dziewczyna. Kuchenna ścierka z nadrukiem w kurczaki wysunęła się z dłoni Emily. Kiedy tylko ktoś z jej niezwykle porządnej rodziny wspominał o jej orientacji seksualnej, Emily nie potrafiła ukryć skrępowania. Wiedziała, że próbują ją zrozumieć, ale czasem po prostu czuła zażenowanie, kiedy poklepywali ją dobrotliwie po ramieniu i przekonywali, że nie mają nic przeciwko lesbijkom. – Z nikim nie zerwałam – wymamrotała Emily. – Mama ciągle się czepia? – Beth przewróciła oczami. – I co z tego, że zrobiłaś sobie w wakacje przerwę od treningów? To było dawno temu! Nie wiem, jak sobie dajesz radę, mieszkając tu sama z rodzicami. Emily podniosła wzrok. – Wydawało mi się, że się lubicie z mamą? – Bo to prawda, ale w czwartej klasie nie mogłam się doczekać wyprowadzki. – Beth wytarła dłonie w ręcznik. – No mów, co ci leży na wątrobie? Emily powoli wytarła talerz, patrząc w łagodną, spokojną twarz Beth. Miała ogromną ochotę powiedzieć siostrze całą prawdę. O ciąży. O A. Nawet o Tabicie. Ale wtedy Beth pewnie by spanikowała. Już jedna siostra zerwała kontakty z Emily. – Ostatnio miałam sporo stresów – wyjąkała. – Czwarta klasa okazała się trudniejsza, niż przypuszczałam. Beth wymierzyła widelec w jej stronę. – I właśnie dlatego musisz iść ze mną na tę imprezę. Nie przyjmuję twojej odmowy.

Emily przesunęła palcem po ozdobnie tłoczonym brzegu talerza. Bardzo chciała sprzeciwić się siostrze, ale jakiś wewnętrzny głos kazał jej zamilknąć. Tęskniła za siostrzanymi rozmowami, bo kiedy ostatnim razem widziała się z Carolyn w czasie przerwy świątecznej, ta robiła wszystko, żeby tylko nie zostawać z Emily sam na sam. Sypiała nawet na kanapie w salonie w suterenie, twierdząc, że przywykła do zasypiania przy telewizji. Ale Emily wiedziała doskonale, że siostra nie chce spać z nią w jednym pokoju. Czułość i troska Beth wydawały się jej darem, którego nie mogła odrzucić. – No dobra, pójdę na chwilę – wyszeptała. Beth rzuciła się jej na szyję. – Wiedziałam, że się zgodzisz. – Zgodzisz na co? Obie natychmiast się odwróciły. W drzwiach stała mama z dłońmi na biodrach. Beth się wyprostowała. – Na nic, mamo. Pani Fields wyszła. Emily spojrzała na Beth i obie wybuchły śmiechem. – Zabawimy się – wyszeptała Beth. I przez krótką chwilę Emily jej wierzyła.

2 SPENCER I JEJ SOBOWTÓR – Jeszcze trochę w lewo. – Veronica Hastings, mama Spencer, stała w holu ich rodzinnego domu z dłonią na biodrze. Dwóch zawodowych konserwatorów zabytków wieszało olbrzymi obraz przedstawiający bitwę pod Gettysburgiem pod krętymi schodami biegnącymi po obu stronach holu. – Teraz trochę za wysoko po prawej. Jak sądzisz, Spence? Spencer, która właśnie schodziła na dół, tylko wzruszyła ramionami. – A możesz mi przypomnieć, dlaczego zdjęłyśmy portret prapradziadka Hastingsa? – spytała. Pani Hastings wbiła w Spencer lodowaty wzrok, a potem z troską spojrzała na Nicholasa Pennythistle’a, swojego narzeczonego, który półtora tygodnia temu wprowadził się do domu Hastingsów. Pan Pennythistle, nadal ubrany w biurowy garnitur i eleganckie buty, był pochłonięty pisaniem jakiegoś SMS-a. – Chcę, żeby każdy czuł się tutaj jak u siebie – odparła szeptem mama Spencer, zakładając za ucho kosmyk blond włosów. W świetle lampy błysnął czterokaratowy brylant w pierścionku zaręczynowym podarowanym jej przez pana Pennythistle’a. – Poza tym zawsze powtarzałaś, że ten portret prapradziadka cię przeraża. – Przeraża Melissę, a nie mnie – wymamrotała pod nosem Spencer. Tak naprawdę lubiła ten dziwny portret przodka. Na kolanach prapradziadka Hastingsa tłoczyło się kilka spanieli o smutnych oczach. Poza tym prapradziadek wyglądał kubek w kubek jak ojciec Spencer, który wyprowadził się z domu po rozwodzie i kupił loft w centrum Filadelfii. To pan Pennythistle zaproponował, żeby na miejscu portretu powiesić tę ponurą scenę batalistyczną z okresu wojny secesyjnej. Zapewne nie chciał, by w jego nowym domu pozostały jakieś ślady po jego poprzedniku. Ale kto miałby ochotę na powitanie oglądać hordę dzikich rumaków i zakrwawionych konfederatów? Na widok tego obrazu Spencer przechodziły ciarki. – Kolacja na stole! – zawołał radośnie jakiś głos z kuchni. W drzwiach stanęła Melissa, starsza siostra Spencer. Zaproponowała, że dziś wieczorem ona coś ugotuje. Miała na sobie czarny fartuszek z napisem: „ZIELONA KUCHNIA” i srebrne rękawice kuchenne. Jej sięgające do uszu włosy podtrzymywała czarna aksamitna opaska, na szyi miała naszyjnik z pereł, a na nogach śliczne baletki od Chanel. Wyglądała jak młodsze wcielenie Marthy Stewart. Melissa popatrzyła na Spencer. – Ugotowałam twoje ulubione danie. Kurczaka w sosie cytrynowym z oliwkami. – Dzięki. Spencer uśmiechnęła się z wdzięcznością, bo wiedziała, że Melissa w ten sposób okazuje jej wsparcie. Bardzo długo obie siostry z sobą rywalizowały, ale w zeszłym roku wreszcie odłożyły na bok wszystkie animozje. Melissa dobrze wiedziała, że Spencer z trudem przyzwyczaja się do nowej sytuacji w rodzinie. Zresztą nie tylko to sprawiało Spencer kłopot. Miała problemy, o których nie odważyłaby się porozmawiać z nikim, nawet z własną siostrą. Spencer poszła za mamą i panem Pennythistle’em – wciąż nie potrafiła się przemóc, żeby mówić na niego Nicholas – do kuchni, gdzie Melissa właśnie stawiała na stole wyjęty prosto z pieca półmisek. Ich przyszła przyrodnia siostra Amelia, dwa lata młodsza od Spencer, grzecznie zajęła miejsce w rogu i rozłożyła na kolanach serwetkę. Miała na sobie wysokie buty na niskich obcasach, które Spencer

wybrała dla niej w czasie niedawnego wypadu na zakupy do Nowego Jorku. Niestety, jej fryzura nadal pozostawiała wiele do życzenia, a świecące się policzki wprost błagały o trochę podkładu. Amelia skrzywiła się na widok Spencer, która natychmiast odwróciła wzrok, czując lekką irytację. To oczywiste, że Amelia nie mogła darować Spencer, że to przez nią jej brat Zach wylądował w szkole dla kadetów. Spencer wcale nie chciała mówić panu Pennythistle, że jego syn jest gejem. Ale kiedy tata Zacha zastał ich oboje w łóżku, posądził ich o najgorsze i wpadł w szał. Spencer powiedziała, że Zach jest gejem, żeby ojciec przestał go bić. – Hej, Spencer – przywitał się Darren Wilden, chłopak Melissy. Siedział obok Amelii i jadł świeżo upieczony chleb czosnkowy. – Co słychać? Spencer poczuła się tak, jakby ktoś wymierzył jej cios prosto w serce. Teraz Darren pracował jako strażnik w muzeum w Filadelfii, ale do niedawna jako inspektor Wilden prowadził śledztwo w sprawie morderstwa Alison DiLaurentis. Pracując w policji, musiał bez przerwy wydobywać prawdę od osób, które coś ukrywały lub kłamały. Czy wiedział, że Spencer znowu nęka ktoś, kto – oczywiście – podpisuje się literą A.? Czy podejrzewał, co Spencer z przyjaciółkami zrobiły Tabicie na Jamajce? – A, nic ciekawego – odparła wymijająco Spencer, nerwowo poprawiając kołnierzyk bluzki. Zachowywała się jak wariatka. Wilden nie miał prawa wiedzieć ani o A., ani o Tabicie. Nie mógł się domyślać, że każdej nocy Spencer w snach ogląda tę samą scenę zabicia Tabithy na Jamajce. Nigdy nie przyłapał też Spencer na tym, jak w kółko czytała artykuły prasowe opowiadające o tym, jak przeżyli śmierć Tabithy jej rodzice. I o tym, jak jej przyjaciele z New Jersey organizowali nocne czuwania, żeby ją upamiętnić. I o akcjach społecznych propagujących abstynencję wśród nastolatków, wszyscy bowiem uważali, że Tabitha zginęła, bo za dużo wypiła. Ale Spencer doskonale znała prawdziwą przyczynę śmierci Tabithy. Tak jak A. Kto mógł je widzieć tamtej nocy? Kto nienawidził ich tak bardzo, że postanowił znowu zadręczać je tymi strasznymi SMS-ami, zamiast pójść prosto na policję? Spencer nie mogła uwierzyć, że znowu musi razem z przyjaciółkami rozwiązać zagadkę tożsamości A. Co gorsza, nie przychodził jej do głowy żaden podejrzany. Od kiedy tamtego wieczoru obejrzały w telewizji reportaż z wyłowienia zwłok nastolatki u wybrzeży Jamajki, nie dostały żadnej wiadomości od A. Ale Spencer dobrze wiedziała, że to dopiero początek nowego koszmaru. Zastanawiała się, o czym jeszcze wie A. Ostatni SMS wyraźnie wskazywał, że „to tylko wierzchołek góry lodowej”, więc A. zapewne zna także pozostałe sekrety dziewczyn. Niestety, Spencer ostatnimi czasy miała sporo na sumieniu. Na przykład tę historię, która wydarzyła się w czasie szkoły letniej. Przez Spencer Kelsey Pierce wylądowała w poprawczaku. Ale niby skąd A. miałby o tym wiedzieć? Choć przecież w przeszłości A. zawsze udawało się odkryć wszystkie ich tajemnice... – Naprawdę nic? – Wilden, nie spuszczając wzroku ze Spencer, ugryzł kawałek chrupiącego chleba. – Jak na przyszłą studentkę Princeton masz zadziwiająco ubogie życie towarzyskie. Spencer udawała, że wyciera odcisk palca na szklance, modląc się w duchu, żeby Wilden przestał ją obserwować jak bakterię pod mikroskopem. – Gram w szkolnym przedstawieniu – odburknęła. – I to główną rolę. Jak zwykle. – Melissa przewróciła oczami, choć nie było w tym ani cienia złośliwości. Uśmiechnęła się do pana Pennythistle’a i Amelii. – Spencer od pierwszej klasy podstawówki grała główne role we wszystkich szkolnych przedstawieniach. – A w tym roku gra lady Makbet. – Pan Pennythistle ceremonialnie zajął miejsce na ciężkim, mahoniowym krześle na końcu stołu. – To bardzo trudna rola. Nie mogę się doczekać premiery. – Nie musi pan przychodzić – wypaliła Spencer i od razu się zaczerwieniła. – Oczywiście, że Nicholas przyjdzie! – piskliwym głosem zawołała pani Hastings. – Już zaznaczyliśmy tę datę w naszych terminarzach.

Spencer wpatrywała się w swoje odbicie w łyżce. W ogóle nie zależało jej na tym, żeby człowiek, którego ledwie znała, udawał zainteresowanie jej życiem. Przecież pan Pennythistle chciał przyjść na premierę tylko dlatego, że zmusiła go do tego pani Hastings. Amelia wzięła z półmiska pierś z kurczaka. – Organizuję koncert na cele dobroczynne z udziałem kilku dziewczyn ze szkoły St. Agnes – oznajmiła. – Próby potrwają kilka tygodni, a potem wystąpimy w opactwie Rosewood. Zapraszam wszystkich. Spencer chciało się śmiać. Prywatne liceum St. Agnes, do którego chodziła Amelia, było jeszcze bardziej snobistyczne niż Rosewood Day. Spencer już myślała nad wymówką, dzięki której uda jej się nie pójść na ten koncert. Jej dawna przyjaciółka Kelsey chodziła do St. Agnes – przynajmniej zanim wysłano ją do poprawczaka. Spencer nie miała ochoty tam na nią się natknąć. Pani Hastings klasnęła. – To cudownie, Amelio! Powiedz tylko kiedy, a na pewno przyjdziemy. – Pamiętajcie, że wszystkie możecie na mnie liczyć w każdej sytuacji. – Pan Pennythistle, mrużąc swoje szare oczy, potoczył wzrokiem po Amelii, Spencer i Melissie. – Teraz jesteśmy rodziną i chcę, żebyśmy się wszystkim dzielili. Spencer poczuła, jak napinają się jej wszystkie mięśnie. Takie bzdury wygadywali tylko bohaterowie telenowel. – Bardzo mi miło, ale ja już mam jedną rodzinę – odparła. Melissa otworzyła szeroko oczy. Na twarzy Amelii pojawił się złośliwy uśmieszek, jakby właśnie przeczytała jakąś smakowitą plotkę w brukowcu. Pani Hastings zerwała się na równe nogi. – Zachowujesz się niegrzecznie, Spencer. Proszę, odejdź od stołu. Spencer zaśmiała się cicho, ale pani Hastings ruchem podbródka wskazała jej drogę na korytarz. – Ja nie żartuję. Idź do swojego pokoju. – Mamo – powiedziała łagodnie Melissa. – To ulubiona potrawa Spencer. No i... – Zje, jak my skończymy. – Głos pani Hastings był napięty, jakby za chwilę miała się rozpłakać. – Spencer, bardzo cię proszę. Wyjdź. – Przepraszam – wymamrotała pod nosem Spencer, wstając od stołu. Tak naprawdę wcale nie było jej przykro. Nie można wymienić ojca na kogoś innego. Nie miała ochoty nawiązywać bliskich relacji z facetem, którego ledwie znała. Nagle poczuła, że nie może się doczekać wyjazdu na uniwersytet jesienią. Tam ucieknie od Rosewood, swojej nowej rodziny, A., wspomnień o Tabicie i wszystkich innych tajemnic, które może znać A. Najchętniej wyjechałaby natychmiast. Wyszła na korytarz ze spuszczoną głową. Na stoliku w holu leżały poukładane listy. Na długiej i wąskiej kopercie z emblematem Uniwersytetu Princeton dostrzegła swoje nazwisko. Podniosła ją w nadziei, że napisano do niej, że może wcześniej się przeprowadzić do akademika. Najlepiej od razu. Z jadalni dochodziły ciche odgłosy rozmowy. Dwa labradory, Rufus i Beatrice, podbiegły do okna, najprawdopodobniej wyczuwając w pobliżu sarny. Spencer paznokciem rozcięła kopertę i wyciągnęła z niej list. W nagłówku widniało logo komisji rekrutacyjnej Princeton. Szanowna Panno Hastings, niestety, muszę poinformować Panią o przykrym nieporozumieniu. Jak się okazuje, na studia na naszej uczelni zgłosiły się dwie osoby o tym samym nazwisku – pani, czyli Spencer J. Hastings, oraz pan Spencer F. Hastings z Darien w stanie Connecticut. Nasza komisja rekrutacyjna nie zauważyła, że ma do czynienia z dwiema osobami – niektórzy zapoznali się z Pani dokumentami, a inni z dokumentami drugiego kandydata. Natomiast głosowaliśmy tak, jakby

byli Państwo jedną i tą samą osobą. Teraz, kiedy zdaliśmy sobie sprawę z naszej pomyłki, komisja musi jeszcze raz dokładnie zapoznać się z Państwa dokumentami i ponownie przeprowadzić procedurę kwalifikacyjną. Oboje Państwo mogą się poszczycić doskonałymi wynikami w nauce, więc decyzja z pewnością przyjdzie nam z trudem. Jeśli chciałaby Pani dostarczyć komisji jakieś dodatkowe, przemawiające na Pani korzyść informacje, prosimy o niezwłoczny kontakt. Jeszcze raz przepraszam za kłopot i życzę powodzenia! Z poważaniem Bettina Bloom Przewodnicząca Komisji Rekrutacyjnej Uniwersytet Princeton Spencer przeczytała list trzykrotnie, aż emblemat uniwersytetu w rogu stracił kontury i zaczął przypominać plamę Rorschacha. To niemożliwe. Przecież dostała się do Princeton. Sprawa była załatwiona. Jeszcze dwie minuty temu miała przed sobą świetlaną przyszłość. A teraz mogła stracić wszystko. Usłyszała wysoki chichot. Instynktownie odwróciła się i wyjrzała przez okno wychodzące na dawny dom DiLaurentisów. Coś się poruszyło między drzewami. Wyczekująco patrzyła w ciemność. Ale cień nie pojawił się ponownie. Ten, kto skrywał się między drzewami, zniknął.

3 ŚLICZNA SAMOTNICA „Sięgnij do boskiego źródła życia – mówił śpiewny głos prosto do ucha Arii Montgomery. – Poczuj, jak z każdym wydechem napięcie opuszcza twoje ciało. Najpierw odpływa z twoich ramion i nóg, potem z mięśni twarzy i...” Łup. Aria otworzyła oczy. Była w szkole i był czwartek rano. Drzwi do mniejszej sali gimnastycznej otworzyły się z hukiem i do środka wbiegł tłum dziewcząt w strojach baletowych i getrach. Zaraz miały się zacząć poranne zajęcia z tańca nowoczesnego. Aria szybko wstała i wyjęła z uszu słuchawki. Leżała na podłodze na macie do jogi, unosząc w górę pośladki. Guru z nagrania twierdził, że ten ruch pomaga oczyścić czakry i zapomnieć o przeszłości. Ale sądząc po uśmieszkach na twarzach niektórych pierwszoklasistek, wyglądała pewnie tak, jakby ćwiczyła jakąś dziwną pozycję seksualną. Ruszyła w stronę holu, chowając iPoda do torby. Wszystkie myśli, które próbowała od siebie odsunąć, powróciły i huczały w jej głowie jak rój kąśliwych os. Schowała się w wykuszu w ścianie, tuż obok fontanny, i wyjęła telefon z kieszeni kurtki. Jednym klawiszem uruchomiła stronę internetową, na którą obsesyjnie powracała od dwóch tygodni. „Wspominamy Tabithę Clark”. Stronę założyli rodzice Tabithy, żeby uczcić pamięć córki. Zamieszczali na niej posty z Twittera od jej przyjaciół, zdjęcia Tabithy z treningu cheerleaderek i pokazów baletowych, linki do wiadomości prasowych na jej temat i informacje dla osób starających się o stypendium jej imienia. Aria wbrew sobie uzależniła się od tej strony. Dokładnie czytała wszystkie publikowane na niej informacje w obawie, że coś – lub ktoś – wskaże na jej powiązanie ze śmiercią Tabithy. Ale na razie nikt nie wątpił, że Tabitha zginęła śmiercią tragiczną. Nikt nawet nie przypuszczał, że ją zamordowano. Nikt też nie wpadł na to, że Aria i jej przyjaciółki przebywały na Jamajce w tym samym czasie co Tabitha, na dodatek w tym samym kurorcie. Nawet brat Arii Mike i jej chłopak Noel, którzy byli z nią wtedy, nie skomentowali tych wiadomości. Nie wiadomo, czy w ogóle do nich dotarły. Pewnie potraktowali je jako informacje o kolejnej bezsensownej śmierci kogoś zupełnie im nieznanego. Ktoś jednak znał całą prawdę. A. Usłyszała za plecami chichot. Gapiło się na nią kilka drugoklasistek stojących pod szafkami po drugiej stronie korytarza. – Śliczna zabójczyni – wyszeptała jedna z nich, a reszta wybuchła śmiechem. Aria się skrzywiła. Od czasu emisji telewizyjnego filmu pod tytułem Śliczna zabójczyni co chwila ktoś podchodził do niej na korytarzu i dla żartu cytował kwestie bohaterek. „Myślałam, że się przyjaźnimy!”, mówiła ekranowa Aria do Prawdziwej Ali na samym końcu, kiedy Ali wywołała pożar w domu w górach Pocono. „Zanim cię poznałyśmy, byłyśmy frajerkami!” Arii takie słowa nie przeszłyby przez usta. Nieopodal zauważyła znajomą postać. Noel Kahn, jej chłopak, prowadził na zajęcia Klaudię Huusko, śliczną blondynkę, która przyjechała na wymianę uczniowską i mieszkała z jego rodziną. Klaudia przy każdym kroku krzywiła się z bólu, unosiła zabandażowaną nogę i mocno ściskała muskularne ramię Noela. Wszyscy chłopcy się zatrzymywali i gapili na jej falujący biust. Puls Arii przyspieszył. Dwa tygodnie wcześniej pojechała na narty do kurortu koło Nowego Jorku

razem z Noelem, jego dwoma braćmi i Klaudią. Ta oświadczyła Arii, że zamierza poderwać Noela i nic jej nie przeszkodzi w zrealizowaniu tego planu. Aria w ataku wściekłości przypadkowo zepchnęła Klaudię z krzesełka wyciągu narciarskiego. Potem twierdziła, że Klaudia ześlizgnęła się z krzesełka, a ta udawała głupią, jakby niczego nie pamiętała. Ale Noel i tak winił za wszystko Arię. Od dnia wypadku chuchał i dmuchał na Klaudię. Choć miała tylko skręconą kostkę, odwoził ją do szkoły, nosił jej książki i kupował kawę oraz sushi w czasie przerwy na obiad. Aż dziw bierze, że nie karmił jej sashimi za pomocą pałeczek z wytłoczonym logo Rosewood Day. Odgrywanie roli pielęgniarki sprawiało, że nie miał wiele czasu dla Arii. Nawet nie witał się z nią na korytarzu ani nie dzwonił po lekcjach. Dwa razy z rzędu odwołał ich cotygodniowe spotkania w bistro Rive Gauche w centrum handlowym. Opuścił też ich wspólne warsztaty gotowania organizowane przy Uniwersytecie Hollis. Ominęły go lekcje grillowania i marynowania. Po minucie Noel wyszedł z sali, gdzie odbywały się zajęcia z literatury. Kiedy zauważył Arię, nie potraktował jej jak powietrze i nie odwrócił się w drugą stronę, choć tak właśnie się zachowywał przez ostatnie dwa tygodnie. Podszedł do niej, a w sercu Arii obudziła się nadzieja. Może zamierzał ją przeprosić za to, że ostatnio ją ignorował. Może wszystko wróci do normy. Spojrzała na swoje roztrzęsione dłonie. Miała nerwy napięte jak struny, zupełnie tak jak w siódmej klasie, kiedy Noel zagadał do niej na jednej z imprez u Ali. Świetnie im się rozmawiało i Aria była w siódmym niebie, póki Ali nie podeszła do niej, mówiąc, że przez całą konwersację Aria miała na przednich zębach przyklejony listek pietruszki. – Noel to nie to twoja liga – powiedziała Ali, czyli Courtney, uprzejmym głosem, w którym czuło się jad. – Zresztą jemu podoba się ktoś inny. „Ach tak, może ty?”, pomyślała z goryczą Aria. Przecież Ali podobała się wszystkim facetom bez wyjątku. Teraz Noel zatrzymał się przed witryną, w której wystawiono na pokaz zszyty z odnalezionych kawałków sztandar z kapsuły czasu. Co roku cała szkoła angażowała się w tę grę. Obok wisiały także kopie sztandarów z ubiegłych lat. Prawdziwe zakopano w kapsułach za boiskiem do piłki nożnej. Między innymi również ten, który zrekonstruowano, gdy Aria chodziła do szóstej klasy. Wtedy zabrakło jednego fragmentu ze środka. Ten kawałek znalazła Prawdziwa Ali, a Ich Ali go wykradła. Jej zaś trofeum zabrał Jason DiLaurentis, który oddał je potem Arii. Podczas tej zabawy Fałszywej Ali udało się zamienić miejscami z jej siostrą bliźniaczką, czyli Prawdziwą Ali, która trafiła do szpitala psychiatrycznego na cztery długie lata. – Cześć – przywitał się Noel. Pachniał mydłem pomarańczowym z pieprzową nutą. Aria wprost uwielbiała ten oryginalny zapach. Spojrzała na jego torbę Manhattan Portage i zauważyła na niej przypinkę z nosorożcem ubranym w karnawałową czapeczkę. Plakietka, którą kupiła Noelowi w czasie jarmarku, widniała pośród innych, z logo szkolnej drużyny lacrosse i emblematem filadelfijskiej drużyny futbolowej. Chyba obecność tej przypinki powinna traktować jako dobry znak, prawda? – Cześć – odparła łagodnie Aria. – Tęskniłam za tobą. – Och. – Noel z udawaną fascynacją wpatrywał się w kwadratowy cyferblat swojej omegi. – Tak, ostatnio miałem sporo na głowie. – Zajmowałeś się Klaudią? – Aria nie mogła powstrzymać się od tego zjadliwego komentarza. Twarz Noela stężała, jakby miał zamiar ponownie wygłosić przemówienie o tym, że Klaudia przyjechała z zagranicy i trzeba poświęcić jej trochę czasu. Ale tylko wzruszył ramionami. – Musimy pogadać. Aria poczuła, jak zaciska się jej gardło. – O-o czym? – wyjąkała, choć najgorsze przeczucia podpowiadały jej, co zaraz usłyszy od Noela.

On obracał wokół nadgarstka żółtą plastikową bransoletkę noszoną przez wszystkich zawodników drużyny lacrosse jako znak prawdziwej męskiej przyjaźni. Nawet nie spojrzał na Arię. – Chyba nam się nie układa – powiedział. Głos mu się łamał. Aria poczuła się tak, jakby dostała kopniaka w podbrzusze. – Dlaczego? Noel wzruszył ramionami. Jego zazwyczaj spokojna, przyjazna twarz teraz wydawała się ściągnięta, a na idealnej cerze pojawiły się dziwne plamy. – Nie wiem. Chyba nie mamy z sobą za wiele wspólnego. Nie sądzisz? Nagle świat wokół nabrał barw krwistej czerwieni. Kiedy przez krótką chwilę Aria udawała, że przyjaźni się z Klaudią, ta mimochodem wspomniała, że Aria i Noel nie są dobraną parą. No dobra, może Aria nie przypominała innych, podobnych do siebie jak dwie krople wody dziewczyn, z którymi zazwyczaj umawiał się Noel. One grały w lacrosse i ubierały się w koszulki polo od Ralpha Laurena. Ale Noel twierdził, że właśnie za to ją lubi. Zarazem Aria dobrze wiedziała, że nie ma szans w porównaniu z fińską boginią seksu. Arii zakręciło się w głowie od zapachu płynu do mycia podłóg używanego przez szkolne sprzątaczki. Jakiś potężnie zbudowany baseballista, przechodząc, popchnął ją, a ona wpadła na Noela i natychmiast się od niego odsunęła, zażenowana nagle jego bliskością. – I to... wszystko? Cały ten czas, który razem spędziliśmy... przestał się liczyć? Noel włożył ręce do kieszeni. – Przykro mi, Ario. Spojrzał jej w oczy i przez sekundę na jego twarzy pojawił się wyraz szczerej skruchy. Ale widać też było, że nie chce z nią dłużej rozmawiać i że decyzję o rozstaniu podjął już dawno. W oczach Arii pojawiły się łzy. Przypomniała sobie wszystkie ich wspólne weekendy. Wszystkie mecze lacrosse, które obejrzała, nie rozumiejąc nawet do końca zasad tej gry. Wszystkie tajemnice, które mu powierzyła, jak choćby opowieść o tym, jak w siódmej klasie razem z Ali przyłapała swojego tatę, gdy całował się ze swoją studentką Meredith w pobliżu Uniwersytetu Hollis. I o tym, jak w zeszłym roku wydawało się jej, że Prawdziwa Ali podrywa Noela, żeby go jej odbić. I o tym, że od pożaru w górach Pocono spała przy zapalonym świetle i trzymała pod poduszką samurajski nóż, który tata przywiózł jej z podróży do Japonii. A także o tym, że choć straciła dziewictwo na początku liceum z pewnym Islandczykiem, chciała, żeby jej drugi raz był naprawdę szczególny. Może to i dobrze, że nigdy nie poszła na całość z Noelem, skoro on teraz podejmował właśnie taką decyzję. Lecz Aria nie podzieliła się z Noelem wszystkimi swoimi tajemnicami. Nie powiedziała mu, co zrobiła Tabicie i co się stało w czasie wycieczki na Islandię. Już samo to, co zrobiła na Islandii, zapewne by wystarczyło, żeby Noel ją rzucił. Więc może zasłużyła na swój los i złą karmę. Usłyszała czyjś złośliwy chichot i zajrzała do sali lekcyjnej. W pierwszym rzędzie siedziała Klaudia ze stopą opartą na dodatkowym krześle. Kate Randall, Naomi Zeigler i Riley Wolfe siedziały tuż obok. Oczywiście wszystkie natychmiast zaprzyjaźniły się z Klaudią, która tak jak one uwielbiała plotkować i knuć intrygi. Wszystkie cztery gapiły się na nią i Noela, szczerząc zęby od ucha do ucha. Oglądały ich rozstanie, jakby siedziały w głównej loży w teatrze. Wieści na pewno rozejdą się po szkole w okamgnieniu. „Śliczna frajerka jest teraz samotną śliczną frajerką!” Aria odwróciła się na pięcie i szybko weszła do łazienki, zanim łzy zdążyły popłynąć jej po policzkach. Obejrzała się za siebie, licząc na to, że Noel ją zawoła, ale on się odwrócił i odszedł w przeciwnym kierunku. Kiedy zobaczył Masona Byersa, swojego dobrego przyjaciela, zatrzymał się i przybił z nim piątkę. Jakby nigdy nic. Wydawał się szczęśliwy, że uwolnił się na dobre od tej wariatki, Arii Montgomery.

4 HANNA MARIN, STRATEG KAMPANII WYBORCZYCH W czwartkowy wieczór, kiedy słońce chowało się za drzewami, barwiąc niebo na pomarańczowo, Hanna Marin przycisnęła do ucha swojego iPhone’a i czekała na sygnał poczty głosowej. – Mike, to znowu ja. Odbierzesz? Ile razy mam powtórzyć, że bardzo mi przykro? Rozłączyła się. W ciągu ostatnich dwóch tygodni zostawiła mu szesnaście wiadomości w poczcie głosowej, wysłała jedenaście SMS-ów i kilka e-maili oraz zamieściła milion postów na jego Twitterze. Ale jej były chłopak Mike Montgomery nie odpowiadał. Dobrze wiedziała, że postąpiła podle, zrywając z nim tylko dlatego, że ostrzegał ją przed Patrickiem, podejrzanym fotografem, który obiecywał jej karierę modelki w Nowym Jorku. Ale skąd mogła wiedzieć, że Patrick Lake zrobi jej kompromitujące zdjęcia i zagrozi, że opublikuje je w internecie, jeśli nie otrzyma sowitej zapłaty. Hanna tęskniła za Mikiem. Uwielbiała oglądać z nim Idola i wyśmiewać się z uczestników. Słyszała, że Mike grał jakąś małą rolę w szkolnym przedstawieniu Makbeta. Kiedy z sobą chodzili, zawsze konsultowali takie decyzje. Hanna na pewno nie pozwoliłaby mu na występy w tym teatrzyku. Poza tym wsparcie Mike’a przydałoby się jej szczególnie teraz, kiedy znalazła się pod obstrzałem A. i znaleziono ciało Tabithy. Hanna nie wyjawiłaby Mike’owi całej prawdy, ale na pewno łatwiej byłoby jej radzić sobie z tym wszystkim, gdyby ktoś się o nią zatroszczył. Była samotna i przerażona. Chciała wierzyć, że zabiły Tabithę w obronie własnej. Wzięły Tabithę za Prawdziwą Ali, która postanowiła je zabić. Ale niezależnie od tego, jak Hanna interpretowała to, co się stało, dochodziła wciąż do tego samego, strasznego wniosku: zabiły niewinną dziewczynę. I wszystkie ponosiły za to winę. Wiedziały o tym. Zresztą A. też. Hanna wysiadła ze swojej toyoty prius i rozejrzała się. Stała na kolistym podjeździe pod nowym domem swojego ojca, tandetną willą z cegły w Chesterbridge, oddalonym kilkadziesiąt kilometrów od Rosewood. Wzdłuż podjazdu rosło kilka niewielkich drzewek ogrodzonych cienkim sznurkiem. Zadaszenie na ganku podtrzymywały białe greckie kolumny, a za domem spokojnie szemrała fontanna. Wokół wejścia rosły perfekcyjnie przycięte krzewy w kształcie rożków lodowych postawionych do góry nogami. Tak wielki dom mógłby pomieścić znacznie więcej niż trzy osoby – tatę Hanny, jego nową żonę Isabel i jej córkę Kate. Ale właśnie tak powinien mieszkać kandydat do Senatu Stanów Zjednoczonych. Kampania wyborcza pana Marina rozpoczęła się kilka tygodni temu i wróżono mu spory sukces. Oczywiście pod warunkiem że wcześniej A. nie ogłosi wszem wobec prawdziwych informacji o śmierci Tabithy. Hanna zadzwoniła do drzwi, które niemal natychmiast otworzyła Isabel. Miała na sobie błękitny kaszmirowy sweter od Tiffany’ego, wąską czarną spódnicę i buty na niewysokich obcasach. Wyglądała jak idealna, nudna jak flaki z olejem żona przyszłego senatora. – Cześć, Hanno. – Skwaszona mina Isabel wyrażała jej dezaprobatę dla awangardowej sukienki Hanny i jej szarych, zamszowych butów. – Wszyscy czekają w gabinecie Toma. Hanna przeszła przez hol. Jego ściany udekorowano oprawionymi w srebrne ramki zdjęciami ze ślubu jej taty i Isabel, który odbył się zeszłego lata. Z bólem patrzyła na swoje zdjęcie, w najpaskudniejszej sukience druhny, jaką tylko mogła wybrać dla niej Isabel. Ten bladozielony łachman poszerzał ją w biodrach i nadawał jej cerze chorobliwy odcień. Odwróciła zdjęcie do ściany, żeby już

nigdy nie musieć na nie patrzeć. Tata wraz z całą ekipą siedział w swoim gabinecie przy biurku z drewna orzechowego. Jej przyrodnia siostra Kate przycupnęła na wiktoriańskiej kanapie, obracając w dłoniach iPhone’a. Pan Marin rozpromienił się na widok Hanny. – Oto i ona! Hanna się uśmiechnęła. Kiedy kilka tygodni temu konsultantki z firm prowadzących badania fokusowe powiedziały, że wyborcy uwielbiają Hannę, nagle znowu się stała jego ukochaną córeczką. Isabel weszła do pokoju za Hanną i zamknęła podwójne drzwi. – Oto dlaczego się tu zebraliśmy – powiedział pan Marin i rozłożył na biurku kilka ulotek wyborczych i zdjęć przedstawiających strony internetowe. Widniały na nich oszczercze nagłówki: „Cała prawda o Tomie Marinie”. „Nie wierzcie kłamcy”. „Nie wolno mu ufać”. – To efekty pracy komitetu wyborczego Tuckera Wilkinsona. Hanna cmoknęła. Tucker Wilkinson był najpoważniejszym rywalem taty w szeregach tej samej partii. Od lat piastował urząd senatora, dysponował nieograniczonymi funduszami i miał wysoko postawionych przyjaciół. Hanna nachyliła się, żeby lepiej się przyjrzeć fotografii. Tucker Wilkinson był wysokim i przystojnym mężczyzną o ciemnej karnacji i troszeczkę przypominał Hugh Jackmana. Jego irytujący, śnieżnobiały, wytrenowany uśmiech rasowego polityka zdawał się mówić: „Zaufaj mi”. Sam, jeden ze starszych członków komitetu wyborczego, o wiecznie zmęczonych oczach i dziwnym upodobaniu do muszek, pokręcił głową. – Słyszałem, że Wilkinson dał łapówkę członkowi komisji rekrutacyjnej na Harvardzie, żeby jego syn dostał się na studia, choć ledwie udało mu się zdać maturę. Vincent, administrator strony internetowej pana Marina, włożył do ust kawałek gumy do żucia i powiedział: – Zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby publicznie wyprać wszystkie brudy swoich przeciwników politycznych. – Na szczęście na nas nie ma żadnego haka. – Pan Marin rozejrzał się po swoich współpracownikach. – I nie znajdzie. Chyba że macie mi coś do powiedzenia. To, co zrobił Jeremiah, dało mi do myślenia. Nie chcę po raz drugi dostać ciosu w plecy. Hannę przeszył dreszcz na dźwięk imienia Jeremiah. Był prawą ręką jej taty, ale niedawno został zwolniony za kradzież dziesięciu tysięcy dolarów z kasy kampanii. Tylko że tak naprawdę to nie on ukradł pieniądze, lecz... Hanna. Nie miała innego wyjścia. Tylko w ten sposób mogła zdobyć pewność, że Patrick nie opublikuje jej zdjęć. Zadzwonił telefon Kate. Spojrzała na ekran i zachichotała. – Kate? – W głosie pana Marina słychać było zniecierpliwienie. – Możesz to odłożyć? – Przepraszam. – Kate położyła telefon ekranem w dół i spojrzała wyniośle na Hannę. – Sean właśnie mi przysłał coś strasznie śmiesznego. Hanna poczuła ukłucie w samo serce, ale nie dała po sobie tego poznać. Niedawno Kate zaczęła chodzić z Seanem Ackardem, byłym chłopakiem Hanny. Hanna bynajmniej za nim nie tęskniła, ale wkurzało ją to, że spodobała mu się jej najbardziej zajadła rywalka. Pan Marin ułożył wydruki w równy stos. – Słucham. Czy ktoś z was ma mi coś do powiedzenia? Hannę aż skręcało w środku. Czy sztab Wilkinsona pozna prawdziwą historię Tabithy? Wyjrzała przez okno. Ulicą powoli przejeżdżał jakiś samochód. Mrużąc oczy, spojrzała na równo przycięte drzewa, odgradzające dom taty od sąsiedniej posesji. Przez ułamek sekundy wydawało się jej, że między drzewami przemknął jakiś cień.

Zadzwonił jej telefon. Hanna wyciągnęła go z torby i wyciszyła, ale kiedy się zorientowała, że tata na nią nie patrzy, rzuciła okiem na ekran. Gdy zamiast numeru nadawcy zobaczyła bezładny ciąg liter i cyfr, przeszył ją dreszcz. Otworzyła wiado-mość. Co by powiedział tatuś na wieść, że jego ukochana córunia to złodziejka? A. Hanna z całych sił starała się zachować kamienną twarz. Kto się tak na nią uwziął? Jak to możliwe, że A. wie, gdzie ona teraz jest? Spojrzała na Kate, która jeszcze kilka sekund temu bawiła się swoim telefonem. Ale siostra tylko rzuciła jej nienawistne spojrzenie. Zamknęła oczy, gorączkowo zastanawiając się, kto jeszcze mógł być Nowym A. Pierwszą kandydatką była Prawdziwa Ali. Wcześniej Hanna myślała, że Ali przeżyła pożar i upadek z tarasu widokowego, a teraz wróciła, żeby je wszystkie znowu nękać. Kiedy jednak się okazało, że na Jamajce zabiły Tabithę, uznała za niedorzeczne swoje podejrzenia, że Ali przeżyła pożar w górach Pocono. Kogo jeszcze skrzywdziły? Kto mógł wiedzieć o wydarzeniach na Jamajce, o szantażu Patricka i innych ciemnych sprawkach Hanny? – Hanno? Hanna podniosła wzrok. Wszyscy właśnie wstawali i opuszczali gabinet. Tata stał nad nią z zatroskaną miną. – Wszystko w porządku? Trochę... zbladłaś. Hanna spojrzała w kierunku podwójnych drzwi. Kate i Isabel poszły do kuchni. Współpracownicy taty też zniknęli. – Możesz mi poświęcić chwilę? – zapytała. – Jasne. Mów. Hanna chrząknęła. Nie mogła powiedzieć tacie o Tabicie, ale postanowiła mu wyznać co innego, zanim ubiegnie ją A. – Mówiłeś przed chwilą, że powinniśmy powiedzieć ci prawdę, jeśli mamy coś na sumieniu. Pan Marin zmarszczył czoło. – Tak... – No więc muszę ci o czymś opowiedzieć. Hanna odwróciła wzrok od taty i wyznała mu wszystko jak na spowiedzi. O Patricku. Że mu uwierzyła, kiedy mówił, że pomoże jej zrobić karierę. Że wpatrywał się w nią złowieszczo, kiedy pokazywał jej te kompromitujące zdjęcia. – Tak się bałam, że zamieści je w internecie – powiedziała ze wzrokiem wbitym w plakaty wyborcze zwinięte w rulony i poukładane w rogu gabinetu. – Bałam się, że cię zniszczy. Więc zabrałam pieniądze z sejfu. Nie wiedziałam, co robić. Nie chciałam zrujnować twojej kampanii. Kiedy skończyła, zapadło głuche milczenie, które wydawało się jej najgorszą z możliwych kar. Telefon pana Marina zadźwięczał, ale on nawet na niego nie spojrzał. Hanna nie śmiała podnieść wzroku na ojca. Czuła tylko wstyd pomieszany z nienawiścią. Czuła się gorzej niż wtedy, gdy Fałszywa Ali przyłapała ją na wymiotowaniu w domu taty w Annapolis. Ból był nie do zniesienia. Jęknęła żałośnie jak bezbronny szczeniak. Cała się trzęsła, choć nie potrafiła wydobyć z siebie ani słowa więcej. Wreszcie po chwili usłyszała westchnięcie taty. – Hej. – Pan Marin położył jej dłoń na ramieniu. – Hanno. Nie płacz. Już w porządku. – Nie, wcale nie – wymamrotała Hanna. – Wszystko zepsułam. A teraz znowu mnie znienawidzisz. – Znowu? – Pan Marin zrobił krok w tył i uniósł brwi. – Nigdy nie żywiłem do ciebie nienawiści.

Hanna głośno pociągnęła nosem i podniosła oczy. No jasne. Tata położył palce na podbródku. – Cóż, przyznaję, to dość zaskakujące. Właściwie szokujące. Zarazem jednak miałaś odwagę przyznać się do mało chwalebnego postępku. Ale dlaczego w ogóle poszłaś do mieszkania kogoś, kogo ledwie znałaś, i pozwoliłaś mu się fotografować? I czemu nie przyszłaś do mnie, kiedy można było jeszcze zapobiec najgorszemu? Hanna zwiesiła głowę. – Nie chciałam cię zdenerwować. Tata spojrzał na nią wymownie. – Ale przecież mogłem ci pomóc. Nie dopuściłbym do tego, co się stało. Przecież wiesz, że zawsze możesz do mnie przyjść z każdym problemem. Hanna mimowolnie zaśmiała się gorzko. – Właśnie chodzi o to, że nie mogę – wypaliła. – Już od wielu lat. – Tata w jednej chwili posmutniał, a Hanna opadła ciężko na oparcie kanapy. – Przepraszam, to źle zabrzmiało. Chciałam powiedzieć, że... Przerwał jej, podnosząc w górę dłoń. Miał obrażoną minę. – Wydaje mi się, że powiedziałaś dokładnie to, co miałaś na myśli. Ale przecież próbowałem się z tobą dogadać, Hanno. Nie zapominaj, że to ty nie odzywałaś się do mnie przez ładnych parę lat. Jak myślisz, jak się wtedy czułem? Hanna otworzyła szeroko oczy. Bardzo długo, kiedy tata mieszkał w Annapolis, nie odbierała jego telefonów, udając, że jest bardzo zajęta. Nie miała ochoty wysłuchiwać achów i ochów na temat Kate, która wydawała się taka wspaniała w porównaniu z grubą i brzydką Hanną. Nigdy o tym nie rozmawiali. Hanna myślała, że tata w ogóle tego nie zauważył. – Przykro mi – wyjąkała. – Mnie też – odparł tata, wyraźnie obrażony. Teraz łzy jeszcze szybciej płynęły po policzkach Hanny. Po chwili tata przyciągnął ją do siebie i przytulił. Hanna wytarła oczy i spojrzała na niego. – Jak chcesz, to zadzwonię do Jeremiaha i poproszę, żeby do nas wrócił. I przyznam się do tego, co zrobiłam. Już sobie wyobrażała pełen satysfakcji uśmieszek na twarzy Jeremiaha, kiedy wyjawi mu całą prawdę. Pan Marin pokręcił głową. – On już pracuje dla Tuckera Wilkinsona. Hanna oniemiała. – Żartujesz. – Chciałbym, żeby to był żart. Chyba rzeczywiście nie powinienem był mu ufać. – Pan Marin podniósł z biurka notatnik z napisem: „TOM MARIN NA SENATORA”. – Podaj mi wszystkie informacje na temat tego Patricka. E-mail, numer telefonu, wszystko, co zapamiętałaś. To, co ci zrobił, jest niewybaczalne. Znajdziemy go i zmusimy, żeby za to zapłacił. Hanna wyciągnęła telefon i podała tacie namiary na Patricka. – A te pieniądze, które ukradłam? Chcesz, żebym je oddała? Pan Marin obracał pióro w placach. – Po prostu pracuj na rzecz mojej kampanii. I tak miałem ci to zaproponować po spotkaniu. Musimy jakoś przeciągnąć na naszą stronę najmłodszych wyborców. Kate już wyraziła chęć pomocy. A ty? – Jak to? A od czego masz swój sztab? – No tak. Ale chciałbym, żebyście i wy się zaangażowały.