julka15

  • Dokumenty50
  • Odsłony2 861
  • Obserwuję29
  • Rozmiar dokumentów31.7 MB
  • Ilość pobrań1 390

34. Pickart Joan Elliot - Cynamonowy wirus

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :533.6 KB
Rozszerzenie:pdf

34. Pickart Joan Elliot - Cynamonowy wirus.pdf

julka15 Namiętności
Użytkownik julka15 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 13 osób, 10 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 175 stron)

Joan Elliott Pickart Cynamonowy wirus

Rozdział 1 – Poruczniku Santini, co pan będzie robił po odejściu z policji? Jakie ma pan plany? – Żadnych wyjaśnień, proszę mnie przepuścić. – Poruczniku, ponad sześć miesięcy temu powrócił pan z Włoch, gdzie odbywał pan staż w ramach programu wymiany policjantów. Czy rozważa pan możliwość powrotu do Italii? – Żadnych wyjaśnień – powtórzył Vince Santini. Szedł szerokim, jasno oświetlonym korytarzem kwatery głównej, z trudem przeciskając się przez tłum reporterów. – Ludzie, czy nie macie nic ciekawszego do roboty? Często się zdarza, że gliniarze rezygnują z pracy w policji. To żadna rewelacja. – Pana przypadek to sensacja – powiedziała jakaś kobieta. – Wytypowano pana na praktykę do Italii, rozwiązał pan większość prowadzonych przez siebie spraw, od pierwszego dnia ożywił działania kwatery głównej i odnosił pan sukcesy. Teraz pan odchodzi. Dlaczego? Jakie są pana plany na przyszłość? Vince potrząsnął głową, marszcząc brwi. – Żadnych wyjaśnień. – No, poruczniku, niechże się pan złamie. – Nie mam nic do powiedzenia. Vince popchnął drzwi i opuścił budynek. Na schodach prowadzących w stronę chodnika reporterzy wręcz

przepychali się, by dotrzymać mu kroku. Listopadowe niebo nad Los Angeles było zachmurzone, a chłodny, ponury i szary dzień nie wpływał na poprawę coraz gorszego nastroju Vince'a. „To oczywiste – pomyślał. – Musiał być przeciek w departamencie". Reporterzy dowiedzieli się, że tego popołudnia porucznik-detektyw Vincent Santini spotkał się z komisarzem i wręczył mu swoją oficjalną rezygnację. Nie spodziewał się jednak ataku prasy na swoją osobę. Gdyby tylko mógł zwiać tym błaznom, w ciągu godziny zapomnieliby, kim był. Faktem jest, że przez kilka lat jego nazwisko wielokrotnie pojawiało się w gazetach w związku ze sprawami, które prowadził. Ale emerytowany policjant dla reporterów jest tylko nudnym gliniarzem i gdyby zniknąć im z oczu, to przestaliby się nim zajmować. – Poruczniku, pracował pan w wywiadzie, zanim przeszedł pan do policji. Czy myśli pan o pracy w jednej ze specjalnych agend rządowych? – Żadnych wyjaśnień. – Vince zatrzymał się na dole schodów. Nie miał ochoty ciągnąć ich za sobą do miejsca, gdzie zaparkował samochód. – Słuchajcie – powiedział, odwracając się twarzą do tłumu. – Nie próbuję utrudniać współpracy. Po prostu nie mam nic do powiedzenia. Zamierzam na kilka tygodni wziąć urlop, odpocząć, przemyśleć sprawy i podjąć decyzję. – Urlop?! Gdzie pan wyjeżdża? Vince potrząsnął głową.

– Nie dajecie mi odetchnąć, a ja naprawdę mogę tylko powtórzyć – żadnych wyjaśnień. Teraz ustąpcie mi z drogi. Mam dość... Przerwał mu pisk opon i wszystkie głowy odwróciły się w kierunku pobocza. Mały jasnoczerwony samochód zatrzymał się gwałtownie przy komisariacie. Nie wyłączając silnika, młoda kobieta otworzyła energicznie drzwi i podbiegła w kierunku grupy zgromadzonej na chodniku. Jej szybkie i zdecydowane ruchy sprawiły, że tłumek zdezorientowanych reporterów rozstąpił się jak Morze Czerwone. Runęła w kierunku Vince'a, przylgnęła do niego całym ciałem i zarzuciła mu ręce na szyję. Vince zachwiał się lekko pod wpływem nieoczekiwanego zderzenia, po czym instynktownie przygarnął obejmującą go kobietę. – Kochanie – powiedziała wystarczająco głośno, by ją wszyscy słyszeli. – Jest mi tak okropnie przykro, że się spóźniłam. Wybaczysz mi? Patrzyła na niego przesadnie błagalnym wzrokiem i przewracała kokieteryjnie oczami. Vince nie mógł powstrzymać uśmiechu, który cisnął mu się na usta. Zielone oczy kobiety iskrzyły się figlarnie i wesoło. Krótkie kasztanowate włosy okalały bardzo ładną twarzyczkę z zawadiackim piegowatym noskiem i miękkimi zmysłowymi ustami. Nie miał najmniejszego pojęcia, kim była ta kobieta i dlaczego rzuciła mu się na szyję, odczuwał natomiast

zupełnie wyraźnie ucisk jej małych jędrnych piersi, obciągniętych jedynie bladozielonym podkoszulkiem, i smukłych, odzianych w dżinsy nóg. Uświadomił sobie także, że jej bliskość wyzwala w nim pożądanie. – Wybaczam ci – powiedział, wciąż się uśmiechając. – To wspaniale – powiedział słodko. – Ruszajmy więc, kochanie. Jestem pewna, że ci wspaniali ludzie nam to wybaczą. Wskoczymy po prostu do autka i ruszamy. Dobrze? „Ratuje mnie od reporterów" – pomyślał nie dowierzając. Chyba że sama jest reporterką i ma więcej sprytu niż inni. Jeżeli tak jest, zajmie się tym później. Na razie... – Chodźmy stąd – powiedział. Złapał ją za rękę i ruszył w kierunku czerwonego samochodu. – Do zobaczenia! – krzyknął przez ramię do zaskoczonych takim obrotem sprawy dziennikarzy. – Będę prowadziła – oznajmiła. – Mój samochód jest kapryśny. – Świetnie. Gdy tylko zdołał wcisnąć swoje metr dziewięćdziesiąt i z trudem zamknął drzwi, samochód wystrzelił do przodu. Oparł się ręką o tablicę rozdzielczą i spojrzał uważniej na kobietę. Kimkolwiek była, w pełni zasługiwała na miano kobiety atrakcyjnej w całym tego słowa znaczeniu. Prowadziła przy tym jak szaleniec i cud, że nie owinęła swojego „autka" wokół słupa telefonicznego.

– Mogłabyś troszkę zwolnić. Nie jedziemy przecież obrabować banku. Ci reporterzy na pewno nie zdążyli wsiąść do swoich samochodów, aby nas ścigać. Skinęła głową i trochę zwolniła. – Proszę bardzo. Vince westchnął głęboko i spojrzał na nią znowu. – Nienawidzę być wścibski, ale kim jesteś i dlaczego uratowałaś mnie przed reporterami? – Trzymaj się – powiedziała i przejechała ze świstem na żółtym świetle. – Gdzie się podziewają policjanci, gdy są potrzebni? – mruknął. – To dowcipne – zauważyła i rozparła się w fotelu. „Do licha! – pomyślała Katha Logan. – Co ja zrobiłam?" Zgarnęła Vince'a Santiniego z chodnika i wiozła go ze sobą, oto czego dokonała. Jego zdjęcia widziała w gazetach kilka razy, ale rzeczywistość ją zaskoczyła. Był niesamowity – wysoki, dobrze zbudowany, o oliwkowej skórze i czarnych jak węgiel włosach i oczach. Miał długie muskularne nogi i szerokie ramiona, a jego surowe męskie rysy były absolutnie wspaniałe. W obcisłych, wyblakłych dżinsach i jasnoniebieskiej koszuli prezentował się jak współczesny bóg romański. A ona go porwała. No, niekoniecznie porwała. Mimo wszystko był bardzo szczęśliwy, gdy odjechali. – Hej! – powiedział. – Zanim spotkam Stwórcę, gdy wjedziesz w boczną ścianę budynku, czy mógłbym się

przynajmniej dowiedzieć, kim jesteś? – Tak, oczywiście. Katha Logan. – Uśmiechnęła się, a po chwili ponownie zaczęła obserwować ruch uliczny. – Katha Logan – powtórzył. – Katha, niezwykłe imię i podoba mi się... A więc, Katho Logan, o co tu chodzi? – Potrzebuję twojej pomocy. Przyjechałam do śródmieścia i dowiedziałam się, że jesteś w kwaterze głównej, bo akurat składasz rezygnację. Muszę przyznać, że, jak dla mnie, wybrałeś zły moment. Czytałam o tobie tyle dobrego w gazetach. Jedna z moich przyjaciółek mówiła, że niedawno prowadziłeś sprawę serii napadów rabunkowych na składy alkoholowe – wiesz, jej ojciec jest właścicielem jednego z tych składów – no, i złapałeś facetów w kilka dni. To mnie przekonało. Zrozumiałam, że jesteś odpowiednim człowiekiem, aby załatwić tę sprawę. Odetchnęła głęboko. – Ale zrezygnowałeś właśnie teraz, gdy jesteś mi potrzebny. Do licha! Mimo to zdecydowałam, że mógłbyś chociaż przedstawić swoją opinię o całym tym bałaganie, mimo że nie jesteś już w policji. Dlaczego odszedłeś? Zresztą mniejsza o to, nie moja sprawa. Gdy dojechałam do komisariatu i zobaczyłam stłoczonych wokół ciebie reporterów, pomyślałam, że nigdy nie zdołam do ciebie dotrzeć. Pobiegłam po swój samochód, podjechałam pod wejście i, jak mówią, reszta to już

historia. – Wzięła głęboki oddech, jakby zabrakło jej powietrza. – Rozumiesz? Vince przytaknął z rozmysłem. – Tak. Myślę, że dokładnie zrozumiałem. Przypuszczam, że ma pani kłopoty i potrzebny pani detektyw. Nie jestem już jednak oficerem policji, panno Logan. – Ech, mów do mnie Katha, a ja też będę mówić ci po imieniu. Dobrze? Zdaję sobie sprawę, że nie jesteś już gliniarzem, Vince, ale nie oddałeś przecież swojego rozumu razem z rewolwerem i odznaką. Czy nie mógłbyś po prostu wysłuchać mnie do końca i powiedzieć, co o tym sądzisz? – Nagle zmarszczyła brwi. – Do licha! To na nic. – Dlaczego? – Ponieważ nie jesteś już opłacany z moich podatków. Domyślam się, że prowadząc dochodzenie, robiłbyś to jako prywatny detektyw, a ci faceci biorą krocie. – Westchnęła. – W takim razie to wszystko, jeśli chodzi o moją sprawę. Gdzie mam cię wysadzić? Sądzę, że chciałbyś wrócić po swój samochód, mam rację? – Wolnego – powiedział, podnosząc rękę. – Za wcześnie jeszcze, by wracać pod komisariat. Jestem pewien, że reporterzy nadal się tam kręcą. Tak naprawdę, to Vince wiedział, że prasa dawno już sobie poszła. Po prostu nie chciał jeszcze rozstawać się z czarującą, choć trochę zwariowaną Kathą Logan. Była tak

orzeźwiająca jak powiew wiosennego powietrza. Co prawda nie jego typ, tym niemniej interesująca. Może wysłuchać jej historyjki i wskazać kogoś z policji, kto mógłby pomóc. Był jej ostatecznie coś winien za uwolnienie od pismaków. – Słuchaj – powiedział. – Dlaczego nie mielibyśmy napić się kawy w tamtej kafejce na górze. Nogi mi już zdrętwiały, tak jestem tutaj wciśnięty. – Zgoda. Vince zamknął oczy, gdy Katha przecinała dwa pasy ruchu, by wepchnąć się na parking obok kafejki. Wcisnęła hamulce i westchnęła. – No, jesteśmy. – Żyjemy – wymamrotał. – To doprawdy zadziwiające. – Otworzył drzwi i wygramolił się z auta. W kawiarni zamówili kawę i ciastka. Vince odchylił się do tyłu, luźno założył ręce na piersiach. – Twoja kolej, Katho. Cały zamieniam się w słuch. „Gadaj zdrów" – pomyślała. Był mężczyzną wspaniałym w każdym calu. Przypomniała sobie przez moment, jak czuła się w mocnych ramionach Vince'a, gdy tuliła się do niego przed kwaterą główną. Ekstaza, ot co. Sprawiał wrażenie takiego dobrego i mocnego. Była wtedy świadoma swej witalnej kobiecości, czuła się bezpieczna, zamknięta w uścisku bardzo męskiego faceta. „Kobiety muszą chodzić za nim stadami" – dumała. Atrakcyjne kobiety w szałowych strojach, z długimi zadbanymi paznokciami. Blondynki. Najprawdopodobniej

przepada za blondynkami, które wyglądają przebojowo w jego ramionach. Z pewnością nie była w jego typie... Myśli te przygnębiły ją. Ma wystarczająco dużo kłopotów i niepotrzebne to smutne wzdychanie nad mężczyzną, który nie zaszczyciłby jej dwukrotnym spojrzeniem. – Katha? – Ach, przepraszam, przez minutkę śniłam na jawie! – Wyprostowała się, uniosła podbródek, co sprawiło, że ich spojrzenia się spotkały. – Prowadzę firmę Logan & Logan – przepisywanie i redagowanie tekstów – która... – Przepraszam – powiedział, podnosząc rękę. – Jest was dwoje Loganów. – Był ciekaw, czy tamten to jej mąż. Nie nosiła wprawdzie obrączki, ale to nie dowód, że nie jest zamężna. Ten drugi Logan był prawdopodobnie jej mężem. – Tak, dwoje Loganów – powiedziała Katha. – Ja i... – Przerwała, bowiem kelnerka stawiała właśnie na stoliku ich kawę i ciastka. „I?" – Vince ponaglił ją w myśli, po czym zwymyślał sam siebie. Właściwie co to za różnica, kim był ten drugi Logan. – ... mój ojciec – powiedziała Katha, gdy kelnerka odeszła. Zanim się zorientował, jego twarz rozjaśnił uśmiech. – Ach, twój ojciec! Prowadzisz firmę z ojcem. Miło mi. Kontynuuj więc swoją opowieść. – Nie, to nie ma sensu – powiedziała. – Nie jesteś już

policjantem. Twój intelekt tak, ale ty nie, a mnie nie stać na jego opłacenie. – Nie martw się o to. Gdy poznam fakty, będę cię mógł polecić właściwej osobie w odpowiednim wydziale. – Rozumiem. Dobrze, powiem ci w czym rzecz. Pracuję poza domem. Mieszkam zresztą w domu ojca. Moimi klientami są głównie studenci uczelni w rejonie Los Angeles i kilka małych firm. Nanoszą swoje prace na dyskietki, zwykle bez ładu i składu, i przesyłają je do mojego komputera przez modem. Otrzymuję wydruk komputerowy w tej pierwotnej formie, przeredagowuję go i przepisuję. Tekst w końcowym kształcie dostarczany jest zamawiającemu przez posłańca. Jest wielu ludzi, którzy nie potrafią dobrze pisać, a ja ze swoimi usługami wychodzę im naprzeciw. – Pomysłowe. Ja sam piszę na maszynie dwoma palcami, a moje prace na uczelni nie należały do tych, którym przyznawano nagrody. – Dzięki bezbłędnym pracom rośnie renoma naszej firmy i otrzymujemy coraz to nowe zamówienia. Mam sekretarkę, ale gdy przychodzi nawał prac semestralnych, muszę wynajmować dodatkową maszynistkę, aby podołać zamówieniom. Kod umożliwiający połączenie z moim modemem wysyłany jest do szkół i firm. Klient może zakodować swoje nazwisko i umieścić je w harmonogramie, aby w określonym czasie otrzymać swoją pracę. Wszystko to przebiega niesamowicie sprawnie, zobaczysz, gdy już się w tym zorientujesz. Uczelnie mają

pracownie komputerowe z wyposażeniem, które jest potrzebne studentom do przesłania mi swoich prac. Vince szybko spałaszował swoje ciastko, wypił kawę i skinął głową. – W porządku, wiem o co chodzi. W czym więc problem? Katha rozejrzała się i pochyliła w jego kierunku. Mówiła cichym głosem. – Vince, wczoraj przez mój modem przeszła wiadomość, która nie była dla mnie przeznaczona. To był błąd w przekazywaniu. Znalazła się nagle w moim „koszyku przedruków". – I co? Otworzyła portfel i wyciągnęła złożony kawałek papieru. Ponownie się rozejrzała i postukała lekko jednym palcem w kartkę papieru. – Przeczytaj to – powiedziała. Vince zauważył zakłopotanie na jej twarzy, po czym skierował swoją uwagę na kartkę. – Wprowadzono wirus, by zmienić wykaz opieki społecznej pod koniec miesiąca – przeczytał cicha – Przygotuj się na przestawienie adresów przed pierwszym. – Spojrzał w oczy Kathy. – Mam nadzieję, że wiesz, co to znaczy. Dla mnie to bełkot. – Rzeczywiście wiem, co to znaczy. W żargonie komputerowym, wirus, czasami nazywany „łobuzem", jest kodem ukrytym w oprogramowaniu, który wydaje

określone polecenie w ustalonym czasie. Wirus jest nielegalny, został wpisany przez kogoś, kto zdołał złamać kod programu. To poważne przestępstwo. – Rozumiem cię, mów dalej. – Ta wiadomość mówi, że wirus umożliwia zmianę wykazu adresów opieki społecznej, co oznacza, że czeki nie zostaną doręczone właściwym ludziom. Instruuje on drugą stronę, by wpisała nową, fałszywą listę adresów w dokładnie określonym czasie. Myślę, że czeki zostaną wysłane pod te adresy i będą zrealizowane, zanim właściwi adresaci zgłoszą, że ich nie otrzymali. Jest to operacja, która za jednym posunięciem przyniesie przestępcom ogromny zysk, nieprawdopodobną sumę pieniędzy. Vince wpatrywał się w nią, w wiadomość, znowu w nią. Tak, to możliwe, ale jak ktoś zdołał wymyślić coś podobnego? Wydawało się to niepojęte i śmieszne. Przypomniał sobie jednak historyjkę, którą usłyszał chyba rok temu, o uczniu, który zdołał zakłócić pracę kilku tysięcy komputerów rządowych przy pomocy psotliwie wprowadzonego wirusa. Wysiłek, jaki należałoby włożyć w ten rodzaj przestępstwa, był zniechęcający – co Katha zasugerowała – ale skoro ktoś naprawdę znał swoje komputery... – Nie wierzysz mi, prawda? – powiedziała miękko. Zmrużył oczy, bacznie przyglądając się jej twarzy. Była tak piękna i malowała się na niej taka szczerość, że chociaż wieloletnia praktyka nakazywała mu sceptycyzm,

to wiedział, że nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby tak po prostu od niej odszedł. Zaczął mówić, ale mu przerwała. – Vince, musisz mi wierzyć. System opieki społecznej w tym mieście za dwa tygodnie przestanie nagle funkcjonować, jeżeli nie odnajdziemy tego wirusa. Ludzie będą głodni, pozbawieni środków na utrzymanie, na opłacenie mieszkań... Lista ciągnie się i ciągnie. – Ale wiemy, że wirus tam jest. „Zakładając – pomyślał – że ta wiadomość jest prawdziwa". – Nie rozumiesz? Jeżeli nie znajdziemy wirusa, przestanie działać program drukujący adresy ściśle według ustalonego harmonogramu. Zostanie on całkowicie wymazany. Jeżeli nawet zaczęliby w tej minucie wpisywanie nazwisk zgodnie z nowym programem, nie skończyliby w terminie, by uzyskać czeki do pierwszego. – Jak zamienią właściwie adresy na fałszywe? – Widocznie mają hasło do głównego systemu. Wymazuje się oryginalną listę adresów i na jej miejsce wpisuje fałszywą. Źródło transmisji jest Bóg wie gdzie. Czeki i koperty są drukowane z nowymi adresami i wysyłane. Nikt nie zauważy nic złego, ponieważ ta procedura powtarza się co miesiąc Potrząsnął głową. – Nie do wiary. – Ale zaczynał w to wierzyć. – Prawie nie zmrużyłam oka ostatniej nocy, myśląc o tym przez cały czas. Można wykryć wirusy w programie, chociaż jest to niesamowicie trudne. To długie godziny nudnej pracy, ale może się udać. Rzecz w tym, że oszuści

zaprzestaną działania w tym mieście, gdy uświadomią sobie, że ich plan został zablokowany. Pojadą do innego dużego miasta i zaczną znowu. Trzeba ich koniecznie złapać, Vince. – Ejże! – powiedział, przykrywając jej rękę swoją. – Nie przejmuj się tak bardzo. Jesteś naprawdę zdenerwowana. – Uderzył ją kciukiem w nadgarstek. „Ma taką małą dłoń – pomyślał. – Delikatną, ze skórą miękką jak płatek róży". Katha Logan naprawdę myślała o ludziach. Autentycznie martwiła się o otrzymujących zasiłki z opieki społecznej, których czeki mogły być w niebezpieczeństwie. – Przypuszczam, że powiedziałaś o tym ojcu. – Nie – odrzekła, wyciągając rękę. – Nie powiedziałam ojcu. On jest... Nie powiedziałam i już. Tylko ty wiesz. – Wiadomość przeszła przez twój modem przypadkowo. Jak sądzisz, czy spostrzegli już, że źle trafiła? – Być może, ale niekoniecznie. Jeżeli nastąpi obniżenie mocy, wiadomość może zagubić się całkiem i musi być ponownie wysłana. Byli nierozważni, że przesyłali coś takiego przez modem. Znają się z pewnością bardzo dobrze na komputerach, ale są mało przewidujący. – I będzie to pracowało na ich niekorzyść. Muszę stwierdzić, Katho Logan, że prawdopodobnie trafiłaś na prawdziwe gniazdo os. – Czy to oznacza, że mi wierzysz? Miałam nadzieję, że

ty... Och, możesz przynajmniej powiedzieć mi, z kim powinnam porozmawiać w policji. Vince odwrócił głowę, by popatrzeć przez okno. W skupieniu przymrużył oczy. Zainteresowanie Kathy wirusem osłabło, gdy obserwowała jego profil. Miał rysy jakby wyrzeźbione w kamieniu: prosty nos, wystające kości policzkowe i prostokątne szczęki. Był wspaniały. – Vince? Odwrócił się, by na nią spojrzeć. – Nie powinnam cię porywać z chodnika w taki sposób, jak to zrobiłam. Musi to być męczący dzień dla ciebie. Nie sądzę, aby decyzja o odejściu z policji była łatwa do podjęcia. – Nie, nie była łatwa, ale dojrzewała od dłuższego czasu i była spóźniona. Nie zraziłem się do pracy w policji. To polityka dobrała się do mnie, biurokracja, piętnaście przepisów w najprostszej sprawie. Nie odpowiadałem na pytania reporterów, ponieważ nie lubię być przyciskany do muru w ten sposób. Sedno sprawy polega na tym, że wiem dokładnie, jakie są moje plany. Otwieram swoją własną agencję detektywistyczną. Od teraz, Katho Logan, jesteś moim pierwszym klientem. Jak to brzmi? – Nie, nie. Nie mogę się zgodzić, ponieważ nie mogłabym ci zapłacić. Poza tym program opieki społecznej nie jest mój, należy do miasta. Ja przypadkiem jestem świadoma, w

jakim niebezpieczeństwie znalazł się ten system. – Prawda, ale pomyśl i o tym, że jeżeli przekażemy sprawę policji i będzie jakiś przeciek informacji, stracimy jakąkolwiek szansę złapania tych facetów. Pomyszkuję trochę na własną rękę, zobaczę, do czego się dogrzebię, zanim zdecydujemy się iść na policję. – Uśmiechnął się do niej. – To będzie dobry trening dla mnie, pozwoli mi przekonać się, jakim będę detektywem. Bez opłat. Wszystko na koszt firmy. Co o tym myślisz? – To brzmi rozsądnie, oprócz jednej małej zmiany, którą muszę uczynić w twoim planie. – To znaczy? – My będziemy myszkować. Jako wspólnicy. Zobaczymy, do czego uda się nam dobrać. Jestem w to wciągnięta z własnej woli, Vincento Santini, i zamierzam doprowadzić sprawę do końca. Poza tym potrzebujesz mojego doświadczenia w obsłudze komputerów. Jesteśmy więc wspólnikami? Patrzył na nią przez chwilę, potem pojawił się na jego twarzy uśmiech. – Panno Logan, będziemy rzeczywiście nierozłączni. Przeszył ją dreszcz, gdy zobaczyła błysk w ciemnych oczach Vince'a. „Och! Do licha! – pomyślała drugi raz tego dnia. – Co ja zrobiłam?"

Rozdział 2 O północy Vince odrzucił koce i nagi wstał z łóżka. Przeszedł przez pokój do dużego okna. Zasłony były odsunięte, co umożliwiło mu podziwianie efektownych świateł, które zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Z wysokości dwudziestu pięter widział samochody na drogach, pojazdy pojawiające się jak mrówki maszerujące w szeregu. Jedną ręką ścisnął framugę okna, a drugą masował kark, chcąc rozluźnić spięte mięśnie. Denerwowało go, że nie może się odprężyć, uspokoić myśli i spać. Miał świadomość, że przegrał bitwę z myślami o niespokojnych wydarzeniach dnia. Pierwszy raz od wielu lat poczuł się całkowicie, przygnębiająco samotny. – Cholera! – wymamrotał, potrząsając głową. Decyzja o odejściu z policji dojrzewała długo. Frustracja i złość zbierały w nim w związku z wciąż piętrzącymi się przepisami, zasadami i polityką, wstrzymującymi postęp przy każdym posunięciu, utrudniającymi każde śledztwo. Nie chcąc zepsuć swojej reputacji, musiał odejść. Ale teraz w ciszy nocy decyzja ta ciążyła mu bardzo. Czuł się jak rozbitek unoszony przez fale, płynący bez celu, samotny, bezradny. „Głupota" – strofował sam siebie. Przecież starannie

zaplanował każdy następny krok, zanim jeszcze zamknął tamtą sprawę. Podanie o pozwolenie na pracę w charakterze prywatnego detektywa zostało przyjęte i nowiutka karta identyfikacyjna spoczywa bezpiecznie w portfelu. Broń i pozwolenie na nią leżą w szufladzie stolika. Oficjalnie jest już prywatnym detektywem. Sądził, że narastające tej nocy zniecierpliwienie jest zrozumiałe. W jego życiu zachodziły zasadnicze zmiany, ale skąd to uczucie, że stracił coś, czego nowa praca mu nie da? Vince odwrócił się od okna, mamrocząc następne przekleństwo. „Szalony" – powiedział o sobie. Czuł się wyczerpany z powodu braku snu. Oto stał całkiem rozbudzony, podczas gdy Katha spała prawdopodobnie smacznie jak niemowlę. Katha Logan. Wrócił do łóżka, przeciągnął się, założył ręce pod głowę i gapił się w sufit. Opanowała wszystkie jego myśli. Ładna, zdrowa Katha z puszystymi rudymi lokami, dużymi, zielonymi oczami i kilkoma piegami na nosie. Katha, która wskoczyła w jego ramiona, była jakby stworzona właśnie dla niego. Katha, jego wspólnik w śledztwie, które prowadzi jako prywatny detektyw. Ogarnęła go senność. Śliczna... śliczna Katha. Katha usiadła sztywno na łóżku, całkiem przebudzona, jakby nią ktoś potrząsnął. Spojrzała na zegar, zobaczyła, że było prawie wpół do pierwszej i zakłopotana zamrugała

kilka razy oczyma. Dlaczego się obudziła? Czy coś usłyszała? Nie, wszędzie było cicho, a jednak zerwała się ze snu, jakby to był ranek, a nie chwila po północy. Jakie to dziwne. Ułożyła się znowu na poduszce i złożyła ręce na brzuchu. „Śpijże" – nakazywała sobie. Miała zbyt wiele pracy następnego dnia, by pozwolić sobie na nie przespaną noc. Rozsądni ludzie śpią. Vince Santini najprawdopodobniej śpi. Vince Santini. „Ale facet" – pomyślała uśmiechając się. Nie była ekspertem w męskich sprawach, ale nawet ona, gdy patrzyła, wpatrywała się... no dobrze, gapiła się na ten nieprawdopodobny okaz męskiego gatunku, wiedziała, że jest wspaniały. Duży, silny, śniady i piękny. Gdy jej dotykał, uśmiechał się i mówił do niej swoim głębokim, przejmującym głosem, topiła się jak masło w słońcu. Zaczynają jutro i musi przestać zachowywać się przy nim jak ciamajda. Jest jego wspólnikiem w bardzo ważnym dochodzeniu. Tak, jutro nada właściwy kształt swoim działaniom. A dzisiaj? Dzisiejszy wieczór należał do niej. Był opromieniony kuszącymi myślami o Vincencie. Vince... Ziewnęła. Nadchodził sen. Vince Santini. Następnego dnia o pierwszej Katha usadowiła się w foteliku naprzeciw Vince'a i uśmiechnęła do niego. Wmawiała sobie, że jej serce stuka gwałtownie, ponieważ

przebiegła parking obok restauracji i że śmieszne poruszenie w żołądku było spowodowane głodem. Ale patrząc na ładną twarz Vince'a, na jego uśmiech, wiedziała, że się okłamuje. Trzy sekundy w jego obecności i cała była roztrzęsiona. Jeszcze nigdy tak się nie czuła. Gdy rozsądek zawodzi, należy to ukryć. Nigdy nie będzie wiedział, że działa na jej zmysły. – Cześć! – powiedziała wesoło. – Przepraszam za spóźnienie. Musiałam czekać na posłańca, by zabrał przepisane teksty, potem ruch uliczny był srogi i... Ale już jestem, gotowa do pracy, wspólniku. – Nie jesteś aż tak spóźniona – powiedział, dając sygnał kelnerce. – Zamówmy lunch. Na co masz ochotę? – Obojętne co, byle coś wrzucić na ruszt, poruczniku. – Co? – zapytał, wybuchając śmiechem. – To żargon policjantów. Słyszałam w telewizji. Jak widzisz, nie jestem całkowitą nowicjuszką, jeżeli chodzi o pracę w policji. – To budujące – powiedział, wciąż chichocząc. – Co chcesz jeść, asie? Zamówili hamburgery, frytki i koktajl czekoladowy. Vince obserwował, jak Katha rozkładała serwetkę na kolanach. Wyglądała niesamowicie w słonecznie żółtym swetrze i ciemnych marynarskich, jak mu się wydawało, spodniach; rzucił okiem na jej smukłe nogi i zgrabną pupcię, gdy ulokowała się na kanapie. Policzki miała zarumienione, a jej oczy wyglądały jak szmaragdy. Gdy uśmiechnęła się,

jej twarz promieniała, a ciepło spływało w dół jego ciała. Była taka... realna. Tak, to dobre słowo. Poczuł nagłe pragnienie pociągnięcia jej przez stół w swoje ramiona i całowania aż do utraty tchu. Na to z pewnością miałby ochotę. – No więc – powiedziała, odrywając go od niesfornych myśli. – Kiedy zaczynamy? I od czego? – Wolnego, Katho. Lepiej będzie, jeżeli coś wyjaśnię. Ty będziesz w tle jako doradca. Jesteś ekspertem od komputerów. Ja będę prowadził dochodzenie i przychodził do ciebie z każdym problemem. Co o tym sądzisz? Uniosła się i pochyliła w jego kierunku, zmrużyła oczy. – To nie fair. To moja sprawa, panie Sanitni. Ja ją odkryłam i jesteśmy wspólnikami w śledztwie. Nie będziesz miał całej przyjemności czajenia się w ciemności, podczas gdy ja będę odstawiona na półkę. To jest po prostu nie w porządku. – Usiadła z powrotem i zdecydowanie skinęła głową. Przez moment Vince wpatrywał się w sufit, potem ich spojrzenia się skrzyżowały. – Po pierwsze, panno Logan, nikt nie mówił o czatowaniu w ciemności. – Ale ty stoisz na czatach. Wszyscy policjanci to robią. Widziałam to... – W telewizji. Wspominałaś już. Policjanci spędzają więcej czasu na wypełnianiu raportów w trzech egzemplarzach każdy niż na czatowaniu. A po drugie, nie

chcę, abyś w widoczny sposób brała w tym udział. To niemałe przedsięwzięcie. Mówimy o ohydzie, w której chodzi o dużą sumę pieniędzy, i ci ludzie nie pozwolą się tak po prostu powstrzymać. Gdyby to policja prowadziła dochodzenie, prawdopodobnie wycofaliby się po usłyszeniu pierwszych pogłosek o jej zainteresowaniu się wydziałem opieki społecznej. W przypadku mojej osoby, jeżeli nawet mają kogoś wewnątrz, kto udziela im wskazówek, uznają, że jeden człowiek nie stanowi dla nich zagrożenia. – Słowo daję – powiedziała złośliwie – mówisz żargonem policyjnym jak na zamówienie. Mała operacja, ktoś wewnątrz... Straszne. Zaczął się śmiać. – Po prostu słuchaj uważnie, dobrze? „Jest naprawdę jak oddech świeżego powietrza – pomyślał. – Absolutnie zachwycająca". – Czas minął. Oto nasz lunch. Uśmiechnęła się. – Nie pasuje do ciebie ten koktajl czekoladowy. Duzi, twardzi policjanci powinni pić kawę... czarną. – Piję – powiedział, uśmiechając się również – jeżeli nie ma możliwości zamówienia koktajlu czekoladowego. – Uświadomił sobie, że przez ostatnie dziesięć minut więcej się uśmiechał i śmiał głośno, niż prawdopodobnie w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Energia Kathy była zaraźliwa. Było wspaniale tak długo, jak zapominał, że musi się koncentrować na poważnej sprawie. – Jedz, Katho.

Przez kilka minut jedli w ciszy, po czym Katha zapytała: – Masz rodzinę, Vince? – Skąd takie pytanie? Myślałem, że cała jesteś zajęta tym potencjalnym przestępstwem. – Nie jestem pewna – powiedziała poważnie – czy dyskutowanie o takich sprawach podczas jedzenia dobrze wpływa na trawienie. Dlatego pytam, czy masz rodzinę. – Policjanci nie przestają rozmawiać o swoich sprawach nawet podczas jedzenia, bo nigdy by nic nie rozwiązali. Ale niech będzie, jak chcesz. Nie, nie mam żadnej rodziny. – Żadnej? – Nie. Moi rodzice zginęli w wypadku drogowym, gdy miałem siedem lat. Wychowywał mnie dziadek. Zmarł dziesięć lat temu. – Nie byłeś nigdy żonaty? – Nigdy. Sądzę, że praca w policji nie sprzyja poważnym związkom, nie mówiąc już o małżeństwie. A koszty rozwodu, są zbyt wygórowane. Podjąłem taką decyzję wiele lat temu i teraz jako prywatny detektyw nie zmienię zdania. – Och! – Och? Zdziwiona? Większość ludzi traktuje tę opinię jako wyzwanie do dyskusji. – Każdy ma prawo dokonać własnego wyboru – powiedziała, lekko wzruszając ramionami. – Nigdy nie zamierzasz się żenić. W porządku. – To, co ścisnęło jej