kakarota

  • Dokumenty646
  • Odsłony172 136
  • Obserwuję120
  • Rozmiar dokumentów1.7 GB
  • Ilość pobrań78 193

Caine Rachel - Wampiry z Morganville 07 - Rozwiane cienie

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Caine Rachel - Wampiry z Morganville 07 - Rozwiane cienie.pdf

kakarota EBooki Serie / Autorzy Wampiry z Morganville
Użytkownik kakarota wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 192 stron)

RACHEL CAINE ROZWIANE CIENIE

WPROWADZENIE Witamy w Morganville - stąd nie chce się wyjeŜdŜać A więc jesteście nowi w Morganville. Witajcie! Są trzy waŜne zasady, których musicie przestrzegać, by dobrze się czuć w naszym spokojnym mieście: • Nie przekraczajcie dozwolonej prędkości. • Nie rzucajcie śmieci na ulicę. • Cokolwiek robicie, starajcie się nie draŜnić wampirów. Tak, dobrze przeczytaliście, wampirów. Pogódźcie się z tym. Jako nowi śmiertelni mieszkańcy, musicie znaleźć sobie Opiekuna - wampira, który zechce podpisać z wami umowę i chronić waszą rodzinę (zwłaszcza przed innymi wampirami). W zamian będziecie płacić podatki tak jak w kaŜdym innym mieście. Naturalnie w większości innych miast podatków nie płaci się w stacji krwiodawstwa. Aha, oczywiście moŜecie zrezygnować z Opiekuna... ale wtedy lepiej od razu zacznijcie trenować biegi, trzymajcie się z daleka od słabo oświetlonych uliczek i znajdźcie sobie przyjaciół, którzy wam pomogą. MoŜecie zacząć od mieszkańców Domu Glassów - Michael, Eve, Shane i Claire nieźle sobie radzą, chociaŜ i tak stale pakują się w kłopoty. Witajcie w Morganville. Stąd nie chce się wyjeŜdŜać. A poza tym i tak nie moŜna. Przykro nam.

ROZDZIAŁ 1 Przenikliwy, cienki pisk Eve Rosser rozbrzmiał w całym domu, odbijając się od kaŜdej ściany, i dosięgnął Claire akurat wtedy, gdy z wielką przyjemnością przysypiała w objęciach chłopaka. - O rany, co jest? - Poderwała się i omal nie spadła z kanapy. Śmiertelne niebezpieczeństwo nie było niczym nowym dla czworga mieszkańców Domu Glassów. Nikt nie krzyczałby tak z powodu jakiegoś drobiazgu. Raczej unosiłby pytająco brwi. - Eve? Co się stało? Pisk wzmógł się i dołączył do niego łomot, jak gdyby Eve trenowała kick boxing z podłogą. - Cholera - powiedział Shane Collins, niechętnie wstając z kanapy. - Co znowu? Była wyprzedaŜ w Upiornaliach i nikt jej nie powiedział? Claire odruchowo szturchnęła go w ramię, po czym wypadła na korytarz, i pobiegła w stronę źródła hałasu. Popędziłaby szybciej, ale w krzyku nie było paniki. Brzmiał raczej... radośnie? Eve miała jakiś atak. Darła się wniebogłosy i podskakiwała, zataczając małe kręgi jak oszalały królik, który właśnie wstąpił do gotyckiej sekty. Dziwne wraŜenie potęgował jej strój: zwiewna, czarna prześwitująca spódnica, czarne rajstopy we fluorescencyjnoróŜowe czaszki, jakaś niezwykle skomplikowana konstrukcja przypominająca gorset z klamrami i martensy. Włosy miała związane w dwa ogonki, które podskakiwały we własnym tańcu zwycięstwa. Claire i Shane przez chwilę wpatrywali się w nią w milczeniu, po czym wymienili wymowne spojrzenia. Shane palcem zakreślił kółko przy skroni. Claire pokiwała głową, wpatrując się w Eve szeroko otwartymi oczami. Krzyk przerodził się w serię podnieconych pisków, a Eve na chwilę przestała podskakiwać. Zamiast tego skierowała się wyraźnie w ich stronę, wymachując jakąś kartką z takim entuzjazmem, Ŝe Claire z trudem tę kartkę zauwaŜyła. - Wiesz, trochę tęsknię za starym Morganville - powiedział Shane bardzo spokojnym głosem. - Tym ze złymi wampirami i śmiercią czyhającą na kaŜdym kroku. W starym Morganville coś podobnego nigdy by się nie wydarzyło. Po prostu byłoby za głupie. Claire prychnęła i chwyciła Eve za nadgarstek. - Co jest, Eve?

Eve niechcący zgniotła kartkę. Widać było, Ŝe z trudem moŜe ustać w miejscu, tak była podekscytowana. Usiłowała teŜ coś powiedzieć, ale nie mogła wyartykułować słowa. Z jej ust wydobywały się wyłącznie piski, które mógłby zrozumieć tylko delfin. Claire wyrwała jej kartkę. Rozprostowała ją i głośno odczytała: „Droga Eve. Dziękujemy za wzięcie udziału w przesłuchaniu do naszego przedstawienia pod tytułem »Samochód zwany poŜądaniem«. Proponujemy ci rolę Blanche DuBois”... Przerwała jej kolejna seria wrzasków i podskoków. Claire poddała się, przeczytała resztę po cichu i podała kartkę Shane'owi. - Nieźle - mruknął z uznaniem. - To jest ten doroczny spektakl, który wystawiają władze miasta? - Czekałam na to całą wieczność. - Eve otworzyła szeroko oczy i wyglądała jak postać z kreskówek anime. - Wieczność! Startowałam w przesłuchaniach od dwunastego roku Ŝycia. Raz dostałam rolę jednej z rosyjskich tancerek w boŜonarodzeniowym przedstawieniu Dziadka do orzechów. - Ty tańczysz? - spytał Shane. Eve zrobiła obraŜoną minę. - Chyba czasem chadzasz ze mną na imprezy i widzisz, ty ślepy kretynie? - No wiesz, jest róŜnica między kręceniem tyłkiem na dyskotece a baletem. Eve wycelowała w Shane'a umalowany na czarno paznokieć. - JuŜ ja ci pokaŜę, jak się robi puenty. W kaŜdym razie, nie w tym rzecz. Zatańczę Blanche. Blanche DuBois. Macie pojęcie, jaka to wielka rola? - Gratulacje - powiedział Shane szczerze, przynajmniej tak to odebrała Claire. Shane i Eve nieraz ranili się do krwi, ale bardzo się lubili. Naturalnie Shane, jako facet, nie mógł na tym skończyć. - MoŜe i ja powinienem spróbować - dodał. - Skoro wzięli ciebie, to ja jako Marlon Brando ich powalę. - Skarbie, nikt nie lubi twojego Brando. Grasz, jakbyś parodiował Adama Sandlera. Jako Sandler teŜ wypadasz fatalnie. - Eve się uspokajała, ale wciąŜ uśmiechała się jak wariatka i Claire widziała, Ŝe w kaŜdej chwili moŜe znów zerwać się do szaleńczych skoków. Właściwie całkiem przyjemnie było na to patrzeć. Podekscytowana Eve to fascynujący widok. - O rany, muszę dowiedzieć się, kiedy są próby... - Masz plan na drugiej stronie. - Claire wskazała kartkę. Daty i godziny prób były wypisane starannym pismem. - Rany, nie będziecie się lenić. - Oczywiście, Ŝe nie - mruknęła Eve, wpatrując się w kartkę. - PrzecieŜ całe miasto będzie... cholera, muszę zadzwonić do szefa i zamienić się z kimś w pracy... - Eve zostawiła ich i zbiegła na dół.

- To naprawdę taka wielka sprawa? - zdziwiła się Claire. Shane wzruszył ramionami. - Trudno powiedzieć. Ale wszyscy idą na przedstawienie, nawet wampiry. ChociaŜ musicale nieszczególnie je kręcą. - Musicale? Jakie musicale? Upiór w operze? - Ostatnio widziałem Annie Get Your Gun. Gdyby wystawili Rocky'ego Horrora, to na pewno bym się wybrał, ale podejrzewam, Ŝe tak daleko się nie posuną. - Nie lubisz musicali? Chyba Ŝe o transwestytach z piłami łańcuchowymi? - Halo, jestem facetem, przypominam, na wypadek gdybyś zapomniała. Claire uśmiechnęła się i oblała ją fala ciepła. - Pamiętam, pamiętam - odparła tak obojętnie, jak potrafiła, czyli nie całkiem obojętnie. - Zmieniam temat, bo muszę iść do pracy. - Jedno spojrzenie za okno powiedziało jej, Ŝe wiosenne popołudnie było lodowato zimne, a mroźny teksaski wiatr ciskał liśćmi i tworzył minitrąby powietrzne. - Ty teŜ powinieneś się zbierać. Shane błyskawicznie przycisnął ją do ściany, zamykając w ramionach jak w klatce. A potem pochylił się i zaczął całować. Gdy dotknął ciepłymi wargami jej ust, Claire poczuła się tak, jakby ktoś w jej wnętrzu rozpalił ognisko. Shane całował i... To był bardzo długi pocałunek. W końcu połoŜyła mu dłoń na piersiach, bez słów prosząc o litość. Shane przestał natychmiast. - Przepraszam. Potrzebowałem czegoś, co pomoŜe mi przetrwać kolejnych osiem godzin w ekscytującym świecie gastronomii. - Shane pracował w Bryan's Barbecue i jak na Morganville nie była to wcale najgorsza fucha. Dostawał tyle jedzenia, ile zdołał unieść, co oznaczało, Ŝe jego współlokatorzy mogli jadać darmową pieczoną szynkę i kiełbaski, ilekroć przytaszczył do domu torbę pełną Ŝarcia. Wynagrodzenie teŜ było przyzwoite, a przynajmniej Shane tak twierdził. W dodatku mógł trzymać w ręku rzeźnicki nóŜ i strasznie mu się to ponoć podobało. Kiedy szef nie patrzył, Shane wraz z kumplami urządzał sobie zawody w rzucaniu do celu na tyłach restauracji. - Przynieś bekon - poprosiła Claire i pocałowała go w nos. - I sos. W tym tygodniu najadłam się juŜ tylu hot dogów z chili, Ŝe wystarczy mi do końca Ŝycia. - No no, to są najlepsze chili dogi w mieście! - Ale to jest bardzo małe miasto. - Potwór - odparł z uśmiechem, ale szybko spowaŜniał i dodał: - UwaŜaj na siebie. - Będę uwaŜać - obiecała.

Shane bawił się noŜami, ale to ona miała naprawdę niebezpieczną robotę. Pracowała z wampirami. Claire była asystentką szalonego naukowca wampira. Ilekroć tak stawiała sprawę, sama z trudem rozumiała, co to znaczy, ale inaczej nie dało się tego opisać. Nie chciała zostawać pomocnikiem doktora Frankensteina, czytaj: Myrnina, ale przynajmniej miała stałą pracę. Poza tym bardzo duŜo uczyła się od Myrnina, co znaczyło dla niej więcej niŜ pieniądze. Za jego zgodą przez kilka miesięcy miała wolne. W tym czasie wampiry wzięły się w garść i naprawiały szkody - zniszczenia spowodowane przez tornado, które przetoczyło się przez miasto, oraz wampirzą wojnę, podczas której spłonęła większa część Morganville. Trzeba przyznać, Ŝe jak na skalę zniszczeń tempo odbudowy było imponujące. Claire nie bywała zatem przez jakiś czas w laboratorium, a tego dnia miało nastąpić „wielkie otwarcie”, jak ujął to w liście Myrnin. Claire była ciekawa, jak wygląda uroczyste otwarcie tajnego laboratorium ukrytego pod rozpadającą się ruderą. Podają tort? Ulica, przy której stał Dom Dayów - róŜniący się od Domu Glassów, w którym Claire mieszkała, wyłącznie kolorem zasłon i gankiem (ganek Domu Dayów był ładniejszy) - wyglądała tak samo jak przed tornadem i zamieszkami. Biały wiktoriański Dom Dayów odróŜniał się od tła, jakie stanowiła zacieniona aleja, która przypominała tunel. Albo gardło. Błe. Claire natychmiast poŜałowała, Ŝe o tym pomyślała. Waląca się szopa na końcu alejki - rudera, w której dawno juŜ nikt nie mieszkał - takŜe się nie zmieniła. Tyle Ŝe w drzwiach zamontowano lśniący nowy zamek. Claire westchnęła. Myrnin oczywiście zapomniał dać jej klucz. Nie stanowiło to problemu. Claire sprawdziła kilka desek, znalazła jedną, która z łatwością dała się odsunąć, i wczołgała się do środka. Były tam tylko schody, które wiodły stromo w dół jak na stacji metra. W dole widać było światło. - Mam nadzieję, Ŝe będzie tort - powiedziała Claire, raczej do siebie niŜ do ewentualnego słuchacza, poprawiła plecak i zeszła do laboratorium. Kiedy była tu ostatni raz, laboratorium było całkowicie zniszczone. Nie ostał się nawet jeden mebel czy szklane naczynie. Ktoś, prawdopodobnie Myrnin, uprzątnął potłuczone szkło i rozbite meble i załatwił samochód do ich wywiezienia, zeskrobał z podłóg i ścian chemikalia. Wyrzucił takŜe - czego Claire nie mogła przeŜyć - zniszczone ksiąŜki. To miejsce zawsze wyglądało trochę jak z powieści Jules'a Verne'a, teraz jednak wyglądało tak zupełnie. Tornado „przysłuŜyło” się laboratorium; stoły i lady były nowe, niektóre marmurowe, inne

drewniane, jeszcze inne metalowe. Elektryczne oświetlenie zastąpiło stare lampy oliwne, świeczki i Ŝarówki jak za czasów Thomasa Edisona. Teraz pomieszczenie rozświetlały świetlówki dyskretnie ukryte za osłonami w kształcie wachlarzy. Połączenie nowoczesności z wystrojem w stylu retro. Posadzka była ta sama, z płyt chodnikowych, ale zniknęła dziura, którą wybił w niej Myrnin. W kaŜdym razie była przykryta dywanem. Claire miała nadzieję, Ŝe dziura została załatana, jednak Myrninowi nie naleŜało ufać. Postanowiła najpierw ostroŜnie sprawdzić, co jest pod dywanem, zanim stanie w tym miejscu całym cięŜarem ciała. Gdy Claire weszła, Myrnin układał właśnie róŜne rzeczy na półkach, które musiały mieć co najmniej trzy i pół metra wysokości. Stał na wąskiej drabinie na kółkach... Zaraz, zaraz... Claire rozejrzała się i odkryła, Ŝe drabina dzięki metalowej ramie mogła jeździć od regału do regału, po całym laboratorium. Niezłe. - To ty - odezwał się jej szef i spojrzał na nią z góry przez małe kwadratowe szkiełka, które trzymały się na końcu jego długiego nosa. - Spóźniłaś się - dodał. Stał ponad dwa metry nad ziemią, na ostatnim stopniu drabiny, ale zeskoczył lekko, jakby był na najniŜszym szczeblu, i odruchowo poprawił sobie kamizelkę. Powiało chłodem. Zimno emanowało z kręconych, gęstych czarnych włosów, które sięgały aŜ do ramion. Jego twarz o wyrazistych rysach była bardzo blada. Gdyby zechciał, mógłby zrobić karierę w filmie lub jako model. Wielkie ciemne oczy i pełne wargi przykuwały uwagę. Myrnin prezentował się znacznie porządniej niŜ wówczas, gdy Claire widziała go ostatnio, chociaŜ ubrany był jak zwykle staroświecko - w czarny aksamitny płaszcz do kolan, białą koszulę i błękitną kamizelkę. Kieszonkowy zegarek na łańcuszku kontrastował z czarnymi spodniami, a buty... Claire gapiła się szeroko otwartymi oczami na stopy Myrnina. Kapcie w kształcie króliczków? - O co chodzi? - spytał. - Są wygodne. - Uniósł jedną stopę i poruszył uszami królika. - Oczywiście - zgodziła się Claire. Ilekroć myślała, Ŝe Myrninowi nie groŜą juŜ zaburzenia psychiczne, wycinał jej taki numer. A moŜe po prostu sobie z niej Ŝartował. Lubił w ten sposób pogrywać. Teraz wpatrywał się w nią tymi czarnymi oczami, ciekaw, jak bardzo jest zszokowana. Właściwie nie była zaskoczona. - Ja teŜ lubię takie kapcie. Dziwię się, Ŝe nie kupiłeś takich z siekaczami - odparła z kamiennym wyrazem twarzy, rozglądając się po laboratorium. - Rany, ale to świetnie

wygląda. - Są kapcie z zębami? - spytał Myrnin z błyskiem w oku. - Wyśmienicie. - Na chwilę zapatrzył się w przestrzeń, po czym błyskawicznie wrócił do rzeczywistości. - Dziękuję. Niemało czasu zajęło mi uporządkowanie przyrządów i preparatów, ale teraz wszystko da się znaleźć w komputerze. Słyszałaś o Internecie? Jest zadziwiający. Myrnin przez ostatnie sto lat z hakiem niespecjalnie śledził, jak zmieniał się otaczający go świat. Claire nie była jednak zdziwiona, Ŝe odkrył istnienie Internetu. Ciekawe, co będzie, kiedy natknie się na pierwszą stronę porno, pomyślała. To mogłoby oznaczać niesłychanie krępującą rozmowę. - No pewnie, wszyscy korzystamy z Internetu - odparła. - Wezwałeś mnie. - Tak, tak, oczywiście - mruknął, podchodząc do stołu, na którym leŜały pudła i drewniane skrzynie. - Chciałbym cię prosić, Ŝebyś to przejrzała i sprawdziła, co nada się jeszcze do uŜycia. - Co tam jest? - Nie mam pojęcia - odparł, sortując stertę poŜółkłych kopert. - To wszystko moje rzeczy. Chyba. Mogły kiedyś naleŜeć do niejakiego Klausa, ale to inna historia, teraz nie musisz się tym martwić. Przejrzyj to wszystko i sprawdź, czy jest tam coś, co nam się przyda. Jeśli nie, moŜesz wszystko wyrzucić. Myrnin sprawiał wraŜenie, Ŝe jest mu wszystko jedno, co Claire zrobi z jego rzeczami. Był w tym dziwnym nastroju. Claire nieomal wolała starego Myrnina, który miewał ataki szaleństwa powodowane przez chorobę, na którą cierpiało wiele wampirów, ale desperacko walczył o pozostanie przy zdrowych zmysłach. Teraz Myrnin był bardziej opanowany i mniej przewidywalny. Nie wybuchał gniewem ani nie uciekał się do przemocy, ale nigdy nie robił tego, czego się po nim spodziewała. Claire zawsze myślała, Ŝe Myrnin niechętnie pozbywa się rzeczy, nawet jeśli nie są mu juŜ potrzebne, przechowuje je z sentymentu. Byt bardziej uczuciowy niŜ większość wampirów i widać, Ŝe posiadanie tych właśnie rzeczy sprawia mu radość. Skąd zatem nagła potrzeba zrobienia wiosennych porządków? Claire cisnęła zniszczony plecak na krzesło i wyciągnęła nóŜ, by przeciąć sznury, którymi przewiązane było pierwsze pudło. Kichnęła, bo pudło było zakurzone. Dobrze, Ŝe sięgnęła po chusteczkę, by wydmuchać nos, bo spod papieru pakowego wylazł wielki czarny pająk. Claire krzyknęła i odskoczyła. Myrnin znalazł się przy niej w ułamku sekundy i nachylił się nisko nad pająkiem.

- To tylko głodny pająk polujący na muchę - prychnął Myrnin. - Nic ci nie zrobi. - Nie o to chodzi! - Oj, cicho, to tylko inna Ŝywa istota - odparł, nadstawiając dłoń. Pająk przez chwilę niepewnie poruszał odnóŜami, po czym postawił je ostroŜnie na bladych palcach wampira. - Nie ma się czego bać, trzeba tylko wiedzieć, jak się z nim obchodzić. - Wampir delikatnie dotknął pająka. Claire omal nie zemdlała. - Chyba nazwę go Bob. Bob Pająk. - Oszalałeś. Myrnin spojrzał na Claire i uśmiechnął się, pokazując dołeczki w policzkach. Powinno to wyglądać uroczo, ale jeśli chodziło o Myrnina, nic nie było takie proste. W tym uśmiechu kryły się mrok i arogancja. - A ja myślałem, Ŝe juŜ taki mój urok - odparł, po czym ostroŜnie podniósł Boba. Claire nie interesowało, co Myrnin zamierza zrobić z pająkiem, o ile nie postanowił nosić go w charakterze kolczyka lub kapelusza. ChociaŜ nie zdziwiłaby się, gdyby tak zrobił. Bardzo, naprawdę bardzo ostroŜnie uchyliła wieko pudła. Na szczęście nie objawili się Ŝadni krewni Boba. W pudełku był bałagan i sporo czasu zajęło jej uporządkowanie przedmiotów wrzuconych bez ładu i składu. Między innymi w pudełku były stare kordonki, coś, co wyglądało jak bardzo stara koronka oblamowana złotą nicią i dwa słonie, prawdopodobnie z kości słoniowej. Pod tymi skarbami leŜały pojedyncze kartki, sztywne i poŜółkłe, zapisane pięknym charakterem pisma, z pewnością nie Myrnina; Claire wielokrotnie widziała, jak wampir pisze, i zdecydowanie nie był to list napisany przez niego. Zaczęła czytać pierwszą stronę. Drogi Przyjacielu. JuŜ od kilku lat mieszkam w Nowym Jorku i bardzo za Tobą tęsknię. Wiem, Ŝe w Pradze mocno się na mnie rozgniewałeś, i nie winię Cię za to. Postąpiłam z ojcem pochopnie i niemądrze, ale jestem przekonana, Ŝe nie pozostawił mi wyboru. Proszę Cię zatem, mój drogi Myrninie, Ŝebyś zdobył się na wysiłek i przyjechał do mnie. Pamiętam, Ŝe nie przepadasz juŜ za podróŜami, jednak czuję, Ŝe jeśli spędzę tu kolejny rok w samotności, poddam się. Byłabym Ci ogromnie wdzięczna, gdybyś zechciał mnie odwiedzić. U dołu listu widniał zdobny podpis: „Amelie”. Amelie jak Amelie, ZałoŜycielka Morganville i prawdziwa szefowa, a właściwie właścicielka Claire, jakkolwiek przykro było o tym myśleć. Zanim Claire zdąŜyła zadać pytanie, białe, zimne palce Myrnina sięgnęły jej przez ramię i zgrabnie wyjęły jej list z dłoni.

- Powiedziałem sprawdź, czy te rzeczy jeszcze się do czegoś nadają, a nie oddaj się lekturze mojej prywatnej korespondencji - powiedział. - Dlatego pojechałeś do Ameryki? Bo Amelie cię o to poprosiła? Myrnin zerknął na kartkę, po czym zwinął ją w kulkę i cisnął do duŜego plastikowego kosza stojącego pod ścianą. - Nie - odparł. Nie przyjechałem, kiedy mnie prosiła, tylko wtedy, kiedy musiałem. - Czyli kiedy? - Claire nie zadała sobie trudu, by zauwaŜyć, Ŝe nie da się stwierdzić, czy coś naleŜy zostawić, jeśli się tego nie przeczyta. Ani Ŝe skoro Myrnin trzymał ten list tyle czasu, to moŜe powinien się chwilę zastanowić nad wyrzuceniem go do śmieci. Po prostu sięgnęła po kolejną kartkę. - Przyjechałem prawie pięć lat po tym liście - wyjaśnił Myrnin. - Czyli, innymi słowy, za późno. - Za późno na co? - Czy ty zabierzesz się w końcu do pracy, czy zamierzasz dręczyć mnie osobistymi pytaniami? - Właśnie robię porządek w twoich rzeczach - zauwaŜyła Claire. Myrnin był poirytowany, ale Claire przestała się juŜ tym przejmować. Nie brała tego do siebie. - Chyba mam prawo pytać, prawda? - Czemu? Bo ze mną wytrzymujesz? - Machnął ręką, zanim zdąŜyła odpowiedzieć. - Dobrze, dobrze. Amelie była wtedy w kiepskiej formie. Straciła wszystko, co miała, a trudno przychodzi nam zaczynać wciąŜ od nowa. Wieczna młodość nie chroni przed zmęczeniem bezustanną walką... Kiedy napisała do mnie raz jeszcze, zdąŜyła juŜ nieźle nabroić. - Co takiego? Myrnin powiódł ręką wokół. - Rozejrzyj się. Claire posłuchała. - Zbudowała laboratorium? - Kupiła ziemię i zaczęła budować Morganville. To miało być schronienie dla naszych, miejsce, gdzie mogliby normalnie Ŝyć. - Westchnął. - Amelie jest bardzo uparta. Kiedy w końcu przyjechałem, Ŝeby uświadomić jej, jakie to głupie rozwiązanie, ona zdąŜyła się juŜ mocno przywiązać do tego pomysłu. Mogłem tylko powstrzymać ją przed zrealizowaniem najbardziej niebezpiecznych projektów, bo w przeciwnym razie wszyscy byśmy zginęli. Claire, wsłuchana w głos Myrnina, zdąŜyła zapomnieć o pudle, a nawet o pająku Bobie, ale ledwo wampir przestał i w tej samej chwili po drugiej stronie pokoju objawiła się

sama Ada. JuŜ od dawna nie Ŝyła, ale funkcjonowała jako dwuwymiarowa projekcja z dziwacznego komputera, który mieścił się pod laboratorium Myrnina. Tamten komputer w rzeczywistości był Adą, miał wbudowane nawet Części jej ciała. Hologram Ady wciąŜ nosił wiktoriańskie spódnice i bluzki pod szyję, a włosy dziewczyny zaplecione były w misterny kok, z którego wysunęły się dwa długie pukle okalające twarz. Coś tu nie wyglądało naturalnie - Ada przypominała bardziej komputerową animację niŜ Ŝywą osobę. - To moje zdjęcie - powiedziała mechanicznym głosem. Brzmiał tak, poniewaŜ dochodził z głośników, które były najbliŜej, i tym razem częścią sieci stał się teŜ telefon Claire. Gdy uświadomiła to sobie, przeszedł ją dreszcz i wyłączyła komórkę. Ada posłała jej ponure spojrzenie. Jej duch przenikał przez wszystkie meble i przedmioty w laboratorium - stoły, krzesła, lampy, menzurki. - Owszem - odparł Myrnin tak spokojnie, jakby codziennie rozmawiał z elektronicznymi duchami. Zresztą tak właśnie było. - Myślałem, Ŝe je zgubiłem. Chcesz zobaczyć? Ada zatrzymała się, a jej hologram zawisł w powietrzu w otwartych drzwiach, nie rzucając cienia. - Nie - odparła. Jej głos niewzmocniony przez głośnik w telefonie Claire był chrapliwy i słaby. - Nie ma takiej potrzeby. Pamiętam dzień, w którym ci je dałam. - Ja równieŜ - powiedział cicho Myrnin. Claire nie potrafiła stwierdzić, czy wspominają miłe wydarzenia, czy wręcz przeciwnie. - Dlaczego go szukałeś? - Nie szukałem. - Claire była pewna, Ŝe Myrnin znowu skłamał. - Prosiłem cię, Ŝebyś przestała tu przychodzić, gdy cię nie wzywam. A gdybym miał innych gości? mówić, przypomniała sobie o tym, co ma do zrobienia. Z pudła wyciągnęła lusterko ze złotą rączką. Niewątpliwie naleŜało do jakiejś dziewczyny. Szkło było rozbite, zostało tylko kilka posrebrzanych fragmentów. - Do śmieci? - spytała. Myrnin wyjął Claire lusterko z ręki i odłoŜył. - Na pewno nie. NaleŜało do mojej matki. - Miałeś... - Claire zamrugała, ale wymowne spojrzenie Myrnina mówiło wyraźnie, Ŝeby nawet nie próbowała dokończyć tego zdania. - Okej, nie pytam. Ale jaka była twoja matka? - Zła - odparł Myrnin. - Trzymam je, Ŝeby odpędzić jej ducha. To... wydawało się równie niepojęte, jak wszystko, co Myrnin mówił, więc Claire nie

drąŜyła tematu. Zaczęła przeglądać resztę rzeczy w pudle - głównie papiery, ale trafiło się teŜ kilka interesujących przedmiotów. - Szukasz czegoś konkretnego czy tak po prostu przeglądasz? - Tak przeglądam - odparł, ale poznała po tonie, Ŝe kłamie. Pytanie tylko, czy kłamał z jakiegoś powodu, czy dla zabawy. W wypadku Myrnina wszystko było moŜliwe. Palce Claire zacisnęły się na delikatnym złotym łańcuszku. Wyciągnęła łańcuszek spod papieru i podniosła do światła. Był to medalion z portretem młodej dziewczyny w wiktoriańskim stroju i fryzurze z tamtej epoki. Wokół zdjęcia, pod szybką, leŜał kosmyk włosów zapleciony w cieniutki warkoczyk. Claire potarła kciukiem stare szkiełko, unosząc brwi. Nagle rozpoznała twarz dziewczyny. - To Ada! Myrnin wyrwał jej naszyjnik, przez chwilę wpatrywał się w portret, po czym przymknął oczy. - A myślałem, Ŝe go zgubiłem. A moŜe, Ŝe nigdy go nie miałem... W kaŜdym razie się znalazł. Delikatna twarz Ady, zawieszona między Ŝyciem a śmiercią, wykrzywiła się pogardliwie. - Gości? Ty? - Słuszna uwaga. - Chłodny ton Myrnina stał się jeszcze twardszy i nieprzyjemny. - Nie chcę, Ŝebyś się tu zjawiała niewołana. Rozumiemy się, czy mam zejść na dół i cię przeprogramować? Nie spodobałoby ci się to. Ada wbiła w niego wściekły wzrok pełny zarazem iskier elektrycznych i lodu, po czym odwróciła się, błyskawicznie przeszła przez ścianę i wyparowała. Myrnin wypuścił powietrze. - Co to było, do cholery? - spytała Claire. Ada przyprawiała ją o dreszcze, a poza tym, cóŜ, naprawdę jej nie znosiła. Claire w pewnym sensie rywalizowała z nią o względy Myrnina. A Ada... Ada czuła do Myrnina coś w rodzaju miłości. Myrnin popatrzył na medalion z portretem Ady w dłoni. Przez chwilę nic nie mówił. Claire była przekonana, Ŝe nie odpowie. - Naprawdę mi na niej zaleŜało - odezwał się nagle, nie podnosząc wzroku. Claire pomyślała, Ŝe mówi to bardziej do siebie niŜ do niej. - Ada chciała, Ŝebym ją przemienił w wampirzycę. Była ze mną prawie sto lat, zanim...

Zanim pewnego dnia Myrnin nie dostał ataku szału. Gdy się uspokoił, Ada juŜ od dawna nie Ŝyła. Myrnin ostrzegł Claire juŜ pierwszego dnia, Ŝe jest niebezpieczny i Ŝe miał juŜ niejedną asystentkę. Ada była pierwszą, którą sam zabił. - To nie twoja wina. - Claire usłyszała własny głos. - Jesteś chory. Myrnin nieznacznie wzruszył ramionami. - To tylko wyjaśnienie, nie usprawiedliwienie - odparł, patrząc na Claire, która trochę się zdziwiła, bo nagle dostrzegła w nim ludzkie cechy. To wraŜenie błyskawicznie zniknęło. Myrnin wyprostował się, wrzucił medalion do kieszeni kamizelki i wskazał na stół. - Pracuj dalej - polecił. - MoŜe znajdziesz coś bardziej uŜytecznego niŜ jakieś sentymentalne bzdety. Auć. Claire nie przepadała za Adą, ale tak brutalna Uwaga zabolała. Miała nadzieję, Ŝe komputer - komputer, w którym w jakiś sposób jeszcze funkcjonował umysł Ady - nie słyszał tych słów. Marna szansa. Popołudnie mijało powoli, Claire segregowała kartki, rzucając na nie pobieŜnie okiem, nie tracąc czasu na czytanie. Były to głównie listy - historia przyjaźni Myrnina z roŜnymi ludźmi, którzy juŜ nie Ŝyli, i z wampirami. Sporo korespondencji nagromadziło się przez lata znajomości z Amelie. Było to oczywiście interesujące z historycznego punktu widzenia, ale niestety historyczny punkt widzenia nieodmiennie oznacza śmiertelną nudę. Dopiero na dnie drugiego pudła Claire znalazła przedmiot, którego nie potrafiła zidentyfikować. Podniosła go - miał dziwny kształt i wyglądał trochę jak... rzeźba? - i połoŜyła na dłoni. Był lekko zardzewiały, ale z pewnością nie Ŝelazny. Pokrywały go liczne symbole, w których Claire rozpoznała znaki alchemików. - Co to? - spytała. Zanim zdąŜyła sformułować pytanie, przedmiot juŜ zniknął z jej ręki. Myrnin, który prawie przyfrunął z drugiego końca pomieszczenia, obracał go w palcach, badając kaŜde załamanie i obmacując wyrzeźbione wzory. - O tak - szepnął. - Tak! - powtórzył głośniej. Przez chwilę podskakiwał w miejscu jak Eve, gdy otrzymała propozycje zagrania roli Blanche DuBois, po czym pomachał Claire przed oczami. - Widzisz to? - No, widzę. Co to takiego? Myrnin otworzył usta. Przez krótką chwilę myślała, Ŝe odpowie, ale w oczach

wampira zamigotał dziwny błysk i zacisnął dłoń na ostrych krawędziach przedmiotu. - Nic takiego - wymruczał. - Wracaj do pracy. Ja... pójdę tam. - Przeniósł się do kącika laboratorium, w którym zorganizował sobie czytelnię i ustawił wielki skórzany fotel i lampę o przydymionym kloszu. OstroŜnie odwrócił fotel, by usiąść tyłem do Claire, oparł stopy w króliczych kapciach na podnóŜku i zaczął oglądać znalezisko. - Maniak - westchnęła Claire. - Słyszałem, co powiedziałaś! - To dobrze. - Claire przecięła sznury na przedostatnim pudle. A pudło wybuchło jej w rękach.

ROZDZIAŁ 2 Gdy Claire otworzyła oczy, pochylały się nad nią trzy osoby - Myrnin, który wydawał się zmartwiony, i jej wspótlokator, Michael Glass, który trzymał ją za rękę, co było bardzo miłe, bo Michael miał przepiękne dłonie; trzecią osobę Claire rozpoznała dopiero po chwili. - Ojej - wymamrotała - dzień dobry, doktorze Theo. - Witaj, Claire - odparł Theo Goldman, przykładając palec do warg. Starszy pan miał niezwykle Ŝyczliwy wyraz twarzy, choć widać po nim było, Ŝe pozostało mu niewiele sił. W uszach miał stary czarny stetoskop, którym osłuchiwał serce Claire. - O, znakomicie. WciąŜ bije. Jestem pewny, Ŝe ucieszy cię ta informacja. - Super. - Claire próbowała wstać, co okazało się jednak złym pomysłem. Michael podtrzymał ją, gdy straciła równowagę. Ból głowy o sile huraganu uderzył dopiero chwilę później. - Auć? - Upadłaś i się uderzyłaś - wyjaśnił Theo. - Nie sądzę, Ŝebyś doznała powaŜnych urazów, ale powinnaś skonsultować się z lekarzem i zrobić badania. Boję się, czy czegoś nie przeoczyłem. - MoŜe pójdę do doktora Millsa. Tak na wszelki wypadek. Ale chwileczkę, dlaczego właściwie upadłam? MęŜczyźni wymienili spojrzenia. - Nie pamiętasz? - spytał Michael. - To źle? Mam uszkodzony mózg? - Nie - uspokoił ją Theo. - To normalne, Ŝe po takim wydarzeniu dochodzi do zaburzeń pamięci. - Jakim wydarzeniu? - Znów zapadła dziwna cisza, a poczucie zagroŜenia mierzone prywatną skalą Claire właśnie wskoczyło z poziomu Ŝółtego na poziom pomarańczowy. - MoŜe ktoś mi wreszcie powie? - To była bomba - wyjaśnił Myrnin. Claire zamrugała niepewna, czy dobrze zrozumiała. - Bomba, tak? Czy ty wiesz, co to takiego? - Claire wskazała na siebie, po czym powiodła palcem wokół, spoglądając na nietknięte szklane urządzenia. - Bomba to takie coś, co robi wielkie buuum. - To była bomba świetlna - odparł Myrnin. - Dotknij twarzy. Kiedy to powiedział, Claire uświadomiła sobie, Ŝe rzeczywiście trochę paliły ją

policzki. Dotknęła ich. Były bardzo gorące. - Co mi się stało? - Nie umiała ukryć strachu. Theo i Michael zaczęli mówić jednocześnie. Michael zagłuszył doktora. - To jak oparzenie słoneczne - wyjaśnił. - Masz zaróŜowioną skórę i tyle. Michael nie bardzo potrafił kłamać. - Super. Jestem czerwona jak wiśnia. - Nic podobnego - powiedział radośnie Myrnin. - Z całą pewnością nie jesteś czerwona jak wiśnia. Ani nawet jak jabłko. Jednak trochę czasu minie, zanim ci to zejdzie. Claire usiłowała skupić się na waŜniejszym aspekcie tego, co się stało, o ile jej nie okłamywali. - Bomba świetlna? Myrnin błyskawicznie spowaŜniał. - Wybuch bomby świetlnej nie jest groźny, człowiek doznaje lekkich oparzeń. Dla mnie czy innego wampira otworzenie tamtego pudełka mogło skończyć się znacznie gorzej. - Kto ci przysłał bombę? Wzruszył ramionami. - To było tak dawno. MoŜe Klaus. MoŜe sam ją sobie wysłałem. Jak wiesz, nie zawsze działam racjonalnie. Na twoim miejscu nie otwierałbym ostatniego pudła. Claire popatrzyła na niego bez słów, po czym chwyciła Michaela za rękę i znów próbowała wstać. Gdy przyjęła postawę wyprostowaną, zakręciło się jej w głowie. Czuła się, jak gdyby rzeczywiście spaliła się na słońcu i przy okazji bardzo pobrudziła. - Wspaniale. A zatem sam sobie podłoŜyłeś pułapki we własnych rzeczach. Tylko po co? - Znakomite pytanie. - Myrnin wyjął z pechowego pudła kawałek poskręcanego metalu i kable. Wyglądało to jak wynalazek szalonego naukowca z epoki królowej Wiktorii. OdłoŜył wszystko ostroŜnie na bok. - Pewnie chciałem ochronić resztę zawartości. Stał bez ruchu, wpatrzony w pudło. - I co? - spytała w końcu Claire, przewracając oczami. - Halo? Myrnin, co jest w pudle? Nie odpowiedział, tylko przewrócił pudło na bok i popchnął je w kierunku Claire. Uniosła się chmura kurzu, a gdy opadła, Claire zobaczyła, Ŝe w pudle niczego nie było. Zupełnie nic. - Wracam do domu - westchnęła. - Ta praca jest beznadziejna. Michael podwiózł ją do Domu Glassów - bo właśnie to miejsce nazywała domem,

chociaŜ teoretycznie tam nie mieszkała. W domu rodziców wciąŜ miała swój pokój i swoje rzeczy. No, część rzeczy. Niewielką. Zgodnie z umową spała tam prawie kaŜdej nocy. Przynajmniej przez kilka godzin. Stanowiło to część wielkiego planu rodziców Claire, Ŝeby nie tyle trzymać córkę z daleka od Shane'a - to byłoby zbyt wiele powiedziane - ale Ŝeby Shane nie trzymał się zbyt blisko niej. Nie chcieli, Ŝeby ich córeczka wpadła w sidła wielkiego złego męŜczyzny, chociaŜ Shane wcale nie był wielkim złym męŜczyzną, a w dodatku kochał Claire. Kochał ją. Ilekroć Claire o tym pomyślała, czuła rozkoszne dreszcze. - Rodzice - powiedziała głośno, ściągając na siebie wzrok Michaela. - Rodzice? - Oszaleją - wyjaśniła Claire. - Shane jest w domu? - Jeszcze nie. Podrzuciłem Eve na pierwszą próbę. - Michael uśmiechnął się nieznacznie. - Cieszyła się, kiedy dostała list? - Zdefiniuj „cieszyć się”. Pytasz, czy wyglądała jak bohaterka kreskówki na dragach? Owszem. Nie wiedziałam, Ŝe marzy o aktorstwie. - Kocha to. Bez przerwy odgrywa jakieś sceny z filmów i seriali. Jeszcze w liceum organizowała przedstawienia, rozdawała nam role, które rozpisywała na małych karteczkach. Nauczyciele nie mieli pojęcia, co jest grane. To było szalone, ale i zabawne. - Michael zahamował. Claire nie widziała, co się dzieje za przyciemnionymi szybami, ale uznała, Ŝe pewnie zapaliło się czerwone światło. Całe szczęście, Ŝe Michael widział znakomicie jak kaŜdy wampir, bo w przeciwnym razie pewnie musieliby juŜ podawać komuś numer ubezpieczenia. - Dla niej to wielka sprawa. - Słyszałam, Ŝe wykupiono juŜ wszystkie bilety - powiedziała Claire z satysfakcją. - To naprawdę jest wielka sprawa. Musisz sobie z tym poradzić. Na twarzy Michaela pojawiła się dziwna mieszanina dumy, zdenerwowania i strachu. Pokręcił głową. - Masz czasem wraŜenie, Ŝe tracisz kontrolę nad swoim Ŝyciem? - Moim szefem jest wampir, właśnie wróciłam do pracy, wystraszyłam się jakiegoś gigantycznego pająka i padłam ofiarą bomby świetlnej. Wszystko to wydarzyło się w jeden dzień, nie na przykład tydzień. - Jasne. Rozumiem. - Michael skręcił kierownicę i znowu zahamował. - Jesteś w domu, Wisienko. - Nawet nie próbuj mnie tak nazywać. Niestety, gdy weszła na górę i przejrzała się w lustrze, musiała przyznać, Ŝe nie tylko

Michael zacznie ją nazywać Wisienką, albo i gorzej. Jej twarz naprawdę była róŜowa i świecąca, jakby ktoś podtopił ją w róŜu, po czym owinął folią. Błe. Kiedy dotknęła twarzy, zostawiła na skórze efektowne białe ślady, które stopniowo znów poróŜowiały. - Zabiję go - wymamrotała, po czym zamknęła z trzaskiem drzwi od łazienki, zasunęła zamek i odkręciła prysznic, wpatrując się w amarantowe odbicie. - Zamknę go w solarium. Wywiozę na pustynię kabrioletem ze złoŜonym dachem. Myrnin, juŜ jesteś grzanką. Przypaloną grzanką. Kiedy się rozebrała, było jeszcze gorzej, bo róŜowa twarz drastycznie kontrastowała z jej bladym ciałem. Claire wcześniej tego nie zauwaŜyła, ale oparzyła sobie takŜe wierzch dłoni i ramiona - miejsca, które były naraŜone na działanie światła. Promieniowanie UV. Jeszcze nic jej nie bolało, ale wiedziała, Ŝe zacznie, i to wkrótce. Wzięła szybki prysznic, bo woda draŜniła jej oparzone ciało, po czym bezskutecznie przeszukała szafę, usiłując znaleźć coś, co pasowałoby do jej nowej róŜowej karnacji. Och, nic nie mogłoby sprawić Monice większej radości... Wreszcie włoŜyła stanik i majtki, po czym padła na łóŜko i wbiła wzrok w sufit. Wiedziała, Ŝe powinna wysuszyć włosy, ale miała zbyt kiepski humor, by się tym przejmować. Schludna fryzura nie mogła jej pomóc, a rozczochrane włosy przynajmniej oddawały jej nastrój. Po niemal kwadransie ponurych rozmyślań - górna granica moŜliwości Claire - sięgnęła po słuchawki i włączyła ostatni wykład Myrnina o teorii strun. Przynajmniej zakładała, Ŝe będzie o teorii strun, chociaŜ Myrnin zwykł mieszać naukę z mitologią, alchemią, magią i nie wiadomo czym jeszcze. Niektóre fragmenty miały więcej sensu niŜ cokolwiek, co Claire słyszała od etatowych profesorów, inne z kolei były stekiem bzdur. Sztuka polegała na tym, Ŝeby rozpoznać, które są które. Claire nawet nie zauwaŜyła, Ŝe ktoś jest w pokoju, dopóki łóŜko się nie ugięło z jednej strony. Otworzyła oczy. W sypialni panowały niemal całkowite ciemności - kiedy to się stało? Instynktownie sięgnęła po kołdrę, po czym przypomniała sobie, Ŝe leŜała na niej i to w dodatku prawie naga. Jej panika osiągnęła rozmiary kosmiczne. Zerwała z głowy słuchawki, po czym ześlizgnęła się z łóŜka, by uciec od tego kogoś po drugiej stronie. Nagle błysnęło światło lampki nocnej i ukazała się Eve w całej gotyckiej okazałości. WciąŜ wystrojona była w fiolety, ale tym razem w wersji codziennej - rajstopy, czarne workowate szorty, fioletowa koszulka z napisami z gotyckich* liter. Eve przekrzywiła głowę, wbijając wzrok w Claire. - No, szacunek, mała. Nieźle się przypaliłaś. Nie widziałam takich oparzeń, odkąd

moja kuzynka zasnęła na leŜaku w ogrodzie czwartego lipca o dziewiątej rano i obudzili ją dopiero o czwartej po południu. Claire wciąŜ usiłowała opanować szalone bicie serca. Wstrzymała oddech i sięgnęła po szlafrok wiszący na krześle. Gdy narzucała go w pośpiechu, materiał musnął jej dłonie i ramiona. Krzyknęła znów, tym razem z bólu. Miała wraŜenie, Ŝe jej twarz płonie. - To nie poparzenie słoneczne - wyjaśniła. - Tylko jakaś UV bomba. Ktoś podłoŜył ją Myrninowi. - Czyli musimy ci zdobyć jakieś mazidło na poparzenia. Najlepiej kontener. Dopiszę do listy zakupów. - Przyszłaś popatrzeć, jak wyglądam? - spytała Claire, przewiązując się paskiem. - No, widoki faktycznie niezłe, ale nie. Przyszłam ci powiedzieć, Ŝe kolacja gotowa, ale ciebie chyba pochłonęły jakieś gorące rytmy. Claire rozwaŜała, czy powiedzieć Eve, Ŝe słuchała wykładów, ale uznała, Ŝe to mogłoby być za trudne do przyswojenia dla jej przyjaciółki. - Przepraszam - powiedziała. - Ej, nie odwaŜyłabym się tu wejść, ale Shane jest na dole i nakrywa do stołu. A gdybym przysłała tu jego, to wszystko by pewnie wystygło, prawda? - Eve puściła oczko. O rany, Shane. Shane miał ją zobaczyć w tym stanie, wyglądającą jak uchodźca z planety Magenta. - Wiesz, nie czuję się zbyt dobrze - skłamała, chociaŜ na samą myśl o jedzeniu poczuła ssanie w Ŝołądku. - Raczej odpuszczę sobie kolację. MoŜe mogłabyś mi coś przynieść... - Będzie tylko coraz gorzej - przerwała jej Eve okrutnie pogodnym tonem. - O tak. DuŜo gorzej. Najpierw czerwona twarz, potem pęcherze, potem obłaŜąca skóra. Uwierz mi, jeŜeli nie zamierzasz spędzić w ukryciu najbliŜszego tygodnia, to po prostu od razu zejdź na dół. Jemy tacos. - Tacos? - westchnęła tęsknie Claire. - Zrobiłam nawet ten wymyślny ryŜyk, który tak lubisz. No, zagotowałam wodę i wrzuciłam do niej to coś w proszku. Ale to teŜ się nazywa gotowanie, prawda? - Prawie. - Claire westchnęła. Lustro na drugim końcu pokoju odbijało jakąś osobę ubraną w jej ciuchy, ale Claire nie chciała uwierzyć, Ŝe to ona. - W porządku, zaraz schodzę. - Pośpiesz się. - Eve przesłała Claire całusa i w podskokach wyszła z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Claire wciąŜ nie mogła się zdecydować, czy w róŜowej bluzce wyglądała minimalnie

lepiej, czy minimalnie gorzej. Nagle poczuła lodowaty powiew, który przeniknął ją jak fala. To nie był przeciąg ani nic w tym rodzaju. Płynął od wewnątrz. Jak ostrzeŜenie od pogrąŜonego w półśnie domu. Coś było nie tak. W Domu Glassów. Claire chwyciła niezbędny zestaw obronny - zawierający wszelkie moŜliwe rodzaje broni, od gazu pieprzowego po posrebrzane kołki - i wybiegła na korytarz. Błyskawicznie zbiegła na dół po schodach i zobaczyła, Ŝe w salonie wszyscy, łącznie z Michaelem, spokojnie siadają do kolacji. - Co się stało? - spytała Eve. Michael zerwał się na nogi, czytając w twarzy Claire. MoŜe zresztą sam coś poczuł. - Co ci jest, do cholery? - wrzasnął Shane. W normalnych okolicznościach poczułaby się bardzo źle po takim pytaniu, ale w tej chwili nie zamierzała się przejmować podobnymi sprawami. - Coś jest nie tak - wyjaśniła. - Nikt z was nie poczuł? - Ale czego? - spytał Michael, a pozostali wymienili spojrzenia. - Zimna. Takiej... fali zimna? - Jej słowa nie wywołały Ŝadnej reakcji. - Czyli nie poczuliście. Ale jak to moŜliwe? Michael, a ty? - To był dom Michaela, a ona, teoretycznie rzecz biorąc, nawet juŜ tu nie mieszkała. No właśnie. Dom nie powinien był zaalarmować jej, tylko Michaela. - Nie jestem pewien - odparł. - WciąŜ to czujesz? - Tak. - Claire przeszywały lodowate dreszcze. Dziwiła się, Ŝe jej oddech nie zmienia się w parę. - Robi się coraz gorzej - zdołała powiedzieć. Shane przestał zwracać uwagę na jej wygląd, podszedł i wziął ją za ręce. Skrzywiła się, gdy dotknął wraŜliwej skóry, ale z wdzięcznością przyjęła ciepły uścisk. - Ty naprawdę zmarzłaś - stwierdził, sięgnął po koc z kanapy i okrył nim Claire. - MoŜe to przez to poparzenie. - Nie, t - to nie p - pop - parzenie - wyjąkała, szczękając zębami, a Shane zaprowadził ją do stołu i posadził na krześle. - To dom! To musi być dom! - Nie sądzę - odparł Michael. - PrzecieŜ wiedziałbym o tym. Nie ma takiej moŜliwości. To jest coś innego. Claire pokręciła głową, otulając się ciaśniej kocem. Jej twarz płonęła, a ona trzęsła się z zimna. - Postaraj się coś zjeść - zasugerowała Eve, kładąc jej na talerz tacos. - MoŜe napijesz się czegoś ciepłego?

Claire kiwnęła potakująco głową. DrŜała jak w febrze, miała wraŜenie, Ŝe zimno przenika do kości. Nie wiedziała, co się stanie, gdy jej szpik zamarznie, ale nie spodziewała się niczego dobrego. Zupełnie. Podtrzymując koc prawą ręką, lewą sięgnęła po tacos, w nadziei, Ŝe z powodu dreszczy nie zrzuci jedzenia z talerza. Nie wzięła tacos, bo Shane nagle chwycił ją za ramię. - Patrz! - powiedział, zanim zdąŜyła zaprotestować. - Spójrz na bransoletkę. Miał na myśli bransoletkę od Amelie, którą Claire nosiła na lewym nadgarstku, i której nie mogła zdjąć. Ta bransoletka miała informować wszystkich, dla kogo Claire pracuje (Claire nie mogła o tym zapomnieć ani na sekundę). Niegdyś była złota, ale teraz świeciła na biało, a w środku wydawała się przezroczysta. Jakby była z lodu. Bransoletka dymiła - była tak zimna, Ŝe unosiła się wokół niej para. - Musimy ją zdjąć. - Shane obracał bransoletkę w poszukiwaniu zapięcia. Claire usiłowała mu wytłumaczyć, Ŝe bransoletka nie ma Ŝadnego zapięcia, ale nie słuchał. - Michael, ona jest zimna, naprawdę zimna. Coś tu nie gra, stary. Wszyscy podeszli do Claire. Michael dotknął bransoletki, zrobił krok do tyłu, po czym skrzyŜował spojrzenia z Shane'em. - Tej bransoletki nie moŜna zdjąć - potwierdził słowa Claire. - Nic mnie nie obchodzi, czy wolno, czy nie wolno! - warknął Shane. - PomóŜ mi! - Nie da się nic zrobić. To bransoletka ZałoŜycielki. - Michael odciągał Shane'a, który próbował siłą zsunąć bransoletkę z ręki Claire. - MoŜemy tylko znaleźć Amelie. Ona moŜe zdjąć bransoletkę. - Amelie - powtórzyła Claire, usiłując zapanować nad głosem na tyle, by wypowiedzieć chociaŜ kilka słów. Cały świat zamieniał się w lód, mroźny i toksyczny. - C - coś jest n - nie tak - k z Amelie... Shane wbił wzrok w Michaela. - Zostaw ją - zaŜądał Shane, a kiedy Michael usłuchał, nie złagodził spojrzenia. - Chyba powinieneś wiedzieć, co jest nie tak z Amelie, skoro jesteś jej wampirzym synkiem, czy czymś w tym rodzaju. - To tak nie działa. - Michael mówił spokojnie, chociaŜ w jego błękitnych oczach czaił się gniew. - Nie jestem jej potomkiem. - Ale Ŝe demonem, to nie zaprzeczasz? Nazwij to, jak chcesz. To ona zrobiła z ciebie

wampira. Nie czujesz, kiedy ma kłopoty? - Chyba mylisz wampiry ze Spidermanem - wycedził Michael, ale wyraźnie nie zamierzał dyskutować. Wyciągnął telefon. Nacisnął przycisk szybkiego wybierania. - Oliver, czy jest z tobą Amelie? Nie? A gdzie moŜna ją znaleźć? Wysłuchał odpowiedzi i, nic nie mówiąc, z trzaskiem zamknął klapkę telefonu. Znów zmierzył Shane'a wzrokiem. - Jedziemy. - Z - z - zaczekaj - wyjąkała Claire, chwytając Shane'a za rękę. - D - dokąd? - TeŜ jestem ciekawa. Dokąd jedziecie? Bo ja jadę z wami. - Eve zerwała się i chwyciła swoją skórzaną torebkę z emblematem czaszki. - Nie, nie jedziesz. Ktoś musi zostać z Claire. - W takim razie ona teŜ jedzie. Koniec z zostawianiem kobiet po drodze, Mikey, XIX wiek juŜ się skończył - odparła Eve, a Claire pokiwała głową. W kaŜdym razie usiłowała, trudno było to stwierdzić, bo za bardzo się trzęsła. - No dobra. Wstawaj, mała.

ROZDZIAŁ 3 Jazda samochodem Michaela była koszmarem. Eve przyniosła kilka koców, pod którymi Claire omal się nie udusiła, ale wciąŜ trzęsła się z zimna, miała coraz silniejsze dreszcze, jakby zepsuł jej się wewnętrzny termostat. Zaczynała wyglądać... jak trup. Nawet gdyby starała się zorientować, dokąd jadą, nie udałoby się jej. Samochód Michaela, jak wszystkie auta wampirów, miał całkowicie przyciemnione szyby. Człowiek mógł przez nie dostrzec tylko niewyraźne przebłyski, więc Claire nawet nie próbowała wyglądać na ulicę, skupiła się na walce o kolejny oddech. - Michael - odezwała się Eve. - MoŜe byśmy się pospieszyli? - JuŜ i tak przekraczam dozwoloną prędkość. - Jedź szybciej. Michael przyspieszył, siła odśrodkowa wcisnęła Claire w fotel. Shane trzymał ją w ramionach, ale niczego nie czuła. Przestała się juŜ trząść, co było dobre, ale ogarnęło ją potworne zmęczenie. Z trudem zachowywała przytomność. Dreszcze przynajmniej powodowały, Ŝe nie traciła kontaktu z rzeczywistością. Teraz odpływała. Wszystko wydawało się coraz bardziej odległe. - Hej! - Nagle poczuła falę gorąca. Gdy otworzyła oczy, zobaczyła twarz Shane'a przy swojej twarzy. Był bardzo wystraszony i dotykał jej policzków, desperacko usiłując je ogrzać. - Claire! Nie zamykaj oczu! Zostań ze mną, dobra? - Dobra - szepnęła. - Jestem zmęczona. - Widzę. Ale nie wolno ci mdleć, zrozumiano? Nawet o tym nie myśl. - Głaskał ją po policzkach i włosach. Ręce trzęsły mu się tak jak wcześniej jej. - Claire? - Jestem. - Kocham cię. - Powiedział to niemal szeptem, jak gdyby zdradzał sekret tylko jej, a Claire przeniknęło ciepło, które ją ogrzało. - Słyszysz mnie? Zdołała przytaknąć i myślała, Ŝe się uśmiecha. Michael zahamował łagodnie, po czym wysiadł, zanim Claire zdąŜyła zauwaŜyć, Ŝe dojechali na miejsce. Shane otworzył tylne drzwi i wziął Claire na ręce. Zawinięta w koce przypominała stertę prania. Światło księŜyca oblało niebieskobiałym blaskiem trawy, drzewa i nagrobki. Znaleźli się na miejskim cmentarzu - Restland.

- Cholera - szepnął Shane. - Gdybym miał wybierać miejsce na spędzanie wieczoru, to chyba bym się na cmentarz nie zdecydował. Claire, jesteś jeszcze z nami? - Tak - odparła. Czuła się odrobinę lepiej. Nie wiedziała dlaczego, ale o ile nie było z nią jeszcze dobrze, o tyle nigdzie się juŜ nie wybierała. Przed sobą widziała Michaela i Eve przedzierających się przez labirynt płyt nagrobnych, krzyŜy i marmurowych posągów. Wielki biały grobowiec na wzgórzu górował nad cmentarzem, ale oni kierowali się w prawą stronę. Claire pomyślała, Ŝe wie, dokąd zmierzają. - Sam - szepnęła. Shane odetchnął głęboko i poszedł za Michaelem i Eve. Minęło juŜ kilka miesięcy od śmierci Sama Glassa, dziadka Michaela... Sam oddał za nich Ŝycie. A naprawdę poświęcił się dla Amelie. O ile Claire wiedziała, był pierwszym wampirem, którego pochowano na tym cmentarzu - odbyła się uroczystość Ŝałobna, w której wzięli udział i wampiry, i ludzie. Chyba Ŝadnego innego wampira w historii Morganville ludzie nie darzyli szczerą sympatią. Sam zaznał miłości - kochała go Amelie. Amelie i Sam Bieli przelotny - jak na standardy wampirów - romans. On urodził się w Morganville i umarł, nie skończywszy jeszcze stu lat. Claire wiedziała, Ŝe Amelie i Sama łączyła prawdziwa i piękna miłość. Oboje niejednokrotnie usiłowali stłumić to uczucie, ale nie zdołali. Amelie klęczała przy grobie Sama. Z daleka wyglądała jak marmurowy anioł - blada, ubrana na biało, nieruchoma. Długie popielate włosy miała rozpuszczone. Lodowaty wiatr targał nimi jak flagą. Claire przenikało dotkliwe zimno, ale z Amelie działo się coś znacznie gorszego. W jej spojrzeniu nie było rozpaczy. Tylko pustka... zupełna pustka. Nawet nie zauwaŜyła, Ŝe przystanęli przy niej. Nie drgnęła, nie odezwała się. - Nie wiem, co wyprawiasz, ale przestań - zaŜądał Shane. - Claire cierpi. - Naprawdę? - Amelie mówiła bardzo powoli, jakby z duŜej odległości. - Wybaczcie. Nie poruszyła się ani nie dodała nic więcej. Shane i Michael wymienili spojrzenia. Michael zrozumiał, Ŝe jeśli nic nie zrobi, Shane wkroczy do akcji i to się naprawdę źle skończy. Pomógł Amelie wstać. ZałoŜycielka nagle oŜyła i z furią odepchnęła Michaela, wbijając w niego wściekłe spojrzenie przekrwionych oczu i szczerząc kły, które błyskawicznie się wydłuŜyły. - Nie dotykaj mnie, chłopcze! Michael cofnął się o krok. Amelie patrzyła na niego przez kilka sekund i ponownie

wbiła wzrok w grób. Czerwień zniknęła z jej oczu, znów wydawała się nieobecna. Atak wściekłości Amelie przepłynął przez ciało Claire jak fala upału, przez chwilę ją ogrzał. Zaczęła się wiercić w ramionach Shane'a, by postawił ją na ziemię. Pochyliła się nad grobem i spojrzała Amelie w twarz. Wampirzyca patrzyła gdzieś ponad Claire, nawet gdy podsunęła jej przed oczy bransoletkę. Złoto znów zamieniało się w lód, a Claire znów zamarzała. - Jesteś tchórzem - stwierdziła. W oczach Amelie natychmiast pojawił się niebezpieczny błysk. ChociaŜ wampirzyca nie wykonała Ŝadnego gestu, patrzyła tak, Ŝe Claire chciała odwołać to, co powiedziała. Jednak nie zrobiła tego. Odetchnęła głęboko i mówiła dalej: - Myślisz, Ŝe Sam chciałby, Ŝebyś przesiadywała przy jego grobie i myślała o śmierci? Wiem, Ŝe cierpisz, ale zachowujesz się jak nastolatka. Amelie leciutko uniosła brwi. - Co ci się stało w twarz? Ach, oparzenia. - NiewaŜne. Co się dzieje z tobą? Sprawiasz, Ŝe zamieniam się w bryłę lodu. Mówiąc te słowa, zauwaŜyła, Ŝe z rękami Amelie coś jest nie tak. Była w rękawiczkach... czarnych rękawiczkach. Nie, to nie rękawiczki. Claire widziała fragmenty białej skóry, prześwitujące spod... Spod krwi. Amelie miała dłonie we krwi, głębokie rany w nadgarstkach. PrzecieŜ rany powinny się błyskawicznie goić, pomyślała Claire i dostała gęsiej skórki na całym ciele. Wpadła w panikę. Nie miała pojęcia, dlaczego rany Amelie nie chciały się zasklepić i wciąŜ krwawiły. Wampiry się nie samookaleczały, nie robiły takich rzeczy. Amelie jednak to zrobiła. A to oznaczało, Ŝe naprawdę chce się zabić, Ŝe nie jest to tylko melodramatyczny gest będący wołaniem o pomoc. Nie chciała pomocy. Claire była totalnie przeraŜona. Co mam zrobić? - myślała gorączkowo. Zerknęła na Michaela, ale on stał za Amelie, nie widział jej rąk. Eve jednak widziała. W przeciwieństwie do Claire nie zastanawiała się, co robić. Uklękła, chwyciła lewą rękę Amelie i odwróciła nadgarstek. Z rany coś wystawało. Claire zrobiło się słabo, gdy zobaczyła, Ŝe Amelie włoŜyła srebrną monetę w ranę, by się nie goiła. Gdy Eve wyciągnęła monetę, Amelie zadrŜała, a rana błyskawicznie zaczęła się goić. Krew zakrzepła. - Ty idiotko! - warknęła Amelie, odpychając Eve, zanim dziewczyna zdąŜyła ją chwycić za prawą dłoń. - Co ty wyprawiasz? - Ratuję ci Ŝycie? Ale okej, rozumiem, dlaczego się denerwujesz. Tylko lepiej