kakarota

  • Dokumenty646
  • Odsłony171 052
  • Obserwuję119
  • Rozmiar dokumentów1.7 GB
  • Ilość pobrań77 879

Caine Rachel - Wampiry z Morganville 11 - Ostatni pocałunek

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :823.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Caine Rachel - Wampiry z Morganville 11 - Ostatni pocałunek.pdf

kakarota EBooki Serie / Autorzy Wampiry z Morganville
Użytkownik kakarota wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 180 stron)

Last Breath – Ostatni Oddech Rozdział 1 *Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych, wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi Usta Shane’a wydawały się jak aksamit na jej karku, a Claire zadrżała w rozkoszy, kiedy jego oddech ogrzewał tam skórę. Przechyliła się do tyłu na niego z westchnieniem. Ciało jej chłopaka wydawało się silne i bezpieczne, a jego ręce objęły ją, owijając ją komfortowo. Był wyższy niż ona, więc musiał się zgiąć aby oprzeć swój podbródek na jej ramieniu i szepnął, - Jesteś tego pewna? Claire skinęła głową. – Dostałeś zaległą wiadomość, prawda? To jest to, albo oni przyjdą i zbiorą. Nie chcesz tego. - Cóż, nie musisz być tutaj, - zwrócił uwagę – nie po raz pierwszy dzisiaj. – Nie masz zajęć? - Nie dzisiaj, - powiedziała, - Miałam o mój Boże poranne laboratorium, ale teraz wszystko skończyłam. - Okej, więc nie musisz tego robić, bo jesteś zwolniona z podatków. Przez zwolniona z podatków miał na myśli, że nie musiała płacić… krwią. Podatki w Morganville były zbierane na trzy sposoby: miły sposób, przez centrum pobierania w śródmieściu, albo nie tak miły sposób kiedy pojawiał się Krwiobus jak gładki, czarny rekin przed twoimi drzwiami z Mężczyznami „technikami” w Czarnym-stylu aby zapewnić, że zrobiłeś swój obywatelski obowiązek. Trzeci sposób był siłą w ciemności, kiedy wychodziłeś bez Ochrony i zostawałeś zjadany. Wampiry. Całkowity ból w szyi… dosłownie. Shane miał całkowitą rację: Claire miała pisemny, legalny dokument, który mówił że była zwolniona z odpowiedzialności darowizn. Popularna filozofia – i to nie było złe – była, że oddała już wystarczająco dużo krwi Morganville. Oczywiście, tak jak Shane… ale on wówczas nie zawsze był po wampirzej stronie. - Wiem, że nie muszę, - powiedziała. – Chcę. Pójdę. - Na wypadek, gdybyś się martwiła, nie boję się jak dziewczyny albo coś. - Hej! – trzepnęła go w rękę. – Jestem dziewczyną. Co dokładnie mówisz, że nie jestem odważna albo coś? - Eeek, - powiedział Shane. – Nic. Dobra, amazońska księżniczko, załapałem. Obróciła się w jego ramionach i pocałowała go, słodki wybuch ciepła, kiedy ich usta się spotkały. Piękna radość tego uwolnionego wybuchu pęcherzyków wewnątrz niej, pęcherzyków pełnych szczęścia. Boże, kochała to. Kochała go. To był burzliwy rok, a on… popełnił błąd, to był najlepszy sposób w jaki mogła o tym myśleć. Shane miał ciemne okresy i walczył z nimi. Nadal walczył. Ale pracował tak ciężko aby to nadrobić, nie tylko dla niej, ale dla każdego, którego czuł, że zawiódł. Michaela, jego (wampirzego) najlepszego przyjaciela. Eve, jego inną (niewampirzą) najlepszą przyjaciółkę i ją też. Nawet rodzice Claire otrzymali prawdziwą uwagę; pojechał z nią aby zobaczyć ich dwa razy z pozwoleniem na wyjazd od wampirów i był poważny i pewny nawet

pod rufą przesłuchania jej ojca. Chciał być inny. Wiedziała to. Kiedy pocałunek w końcu się skończył, Shane miał odurzony, mętny wyraz jego oczu i wydawał się mieć problem z puszczeniem jej. – Wiesz, - powiedział, odgarniając jej włosy z policzka dużą, ciepłą dłonią, - możemy po prostu to zdmuchnąć i iść do domu zamiast pozwolić im wyssać naszą krew. Spróbujmy jutro. - Krwiobus, - przypomniała mu. – Ludzie przytrzymujący cię. Naprawdę tego chcesz? Zadrżał. – Ni cholery. Okej, dobra, po tobie. – Stali na chodniku banku krwi Morganville z jego wielkim, radosnym charakterystycznym znakiem upuszczania krwi i skrupulatnie czystym publicznym wejściem. Claire musnęła go lekko wargami w policzek, uciekła zanim mógł ją znowu przyciągnąć blisko i pchnęła drzwi do wejścia. Wewnątrz miejsce wyglądało jakby dali mu makijaż – więcej radosnego oświetlenia niż ostatnim razem, kiedy była i nowe meble wyglądające wygodnie i domowo. Nawet zainstalowali akwarium pełne jaskrawo kolorowych tropikalnych śmigających dookoła żywego koralowca. Ładne. Wyraźnie wampiry dla odmiany próbowały włożyć swoje najlepsze wysiłki aby uspokoić ludzką społeczność. Pani siedząca za kontuarem spojrzała w górę i uśmiechnęła się. Była człowiekiem i raczej macierzyńska i wyciągnęła zapisy Claire i podniosła swoje cienkie, siwiejące brwi. – Oh, - powiedziała. – Wiesz, że całkowicie zapłaciłaś za rok. Nie ma potrzeby… - To dobrowolne, - powiedziała Claire. – Czy to okej? - Dobrowolne? – powtórzyła słowo kobieta, jakby to było coś z obcego języka. – Cóż, przypuszczam… - Potrząsnęła głową wyraźnie myśląc, że Claire była psychiczna i obróciła swój uśmiech na Shane’a. – A ty, kochanie? - Collins, - powiedział. – Shane Collins. Wyciągnęła jego kartę i znowu uniosła brwi. – Zdecydowanie nie zapłaciłeś, Panie Collins. W zasadzie jesteś sześćdziesiąt dni do tyłu. Znowu. - Byłem zajęty. – nie złamał uśmiechu. Tak jak ona. Przypieczętowała jego kartę, napisała coś na niej i z powrotem wsadziła do pliku, potem wręczyła im dwa druki papieru. – Przez drzwi, - powiedziała. – Chcecie być w pokoju razem, czy osobno? - Razem, - powiedzieli chórem i spojrzeli na siebie. Claire nie mogła zapobiec małemu uśmiechowi, a Shane przewrócił oczami. – Jest w pewnym rodzaju tchórzem, - powiedział. – Mdleje na widok krwi. - Oh, proszę, - westchnęła Claire. – To jednak opisuje jedno z nas. Recepcjonistka z całego jej macierzyńskiego wyglądu, wyraźnie nie była sympatyczna. – Dobrze, - powiedziała raźnie. – Drugie drzwi po prawej, są tam dwa krzesła. Sprowadzę dla was opiekuna. - Ta, odnośnie tego… mogłabyś nam sprowadzić człowieka? – zapytał Shane. – Przeraża mnie kiedy facet osusza mi krew, a ja słyszę jak jego żołądek burczy. Claire tym razem walnęła go w rękę, niewątpliwe zamknął się i obdarował recepcjonistkę promiennym uśmiechem, kiedy pociągnęła go w kierunku drzwi, które wskazała. – Naprawdę, - powiedziała do niego, - czy byłoby to aż takie trudne nie mówić niczego? - Coś w tym rodzaju, - wzruszył ramionami i przytrzymał otwarte drzwi dla niej. – Panie przodem. - Naprawdę zaczynam myśleć, że jesteś przestraszonym kotem. - Nie, jestem tylko bezbłędnie uprzejmy. – Rzucił na nią kątem oka i powiedział z ciekawą

powagą, - Poszedłbym za ciebie pierwszy w każdej walce. Shane zawsze był kimś, kto najlepiej okazywał miłość przez bycie opiekuńczym, ale teraz to było celowe, sposób dla niego aby nadrobić to, jak daleko pozwolił swojemu gniewu i agresji wydobyć najlepsze z niego. Nawet przy jego najgorszym, nie skrzywdził jej, ale zbliżył się przerażająco blisko i to pokutowało pomiędzy nimi jak cień. - Shane, - powiedziała i zatrzymała się aby spojrzeć na niego całkowicie twarzą w twarz. – Jeśli dojdzie do tego, walczyłabym obok ciebie. Nie za tobą. Trochę się uśmiechnął i skinął, kiedy zaczęli znowu się poruszać. – Nadal skoczyłbym na pierwszą kulę. Mam nadzieję, że to dla ciebie okej. Nie powinna, naprawdę, ale jednak wzruszenie za tym obdarowało ją kolejnym przypływem ciepła, kiedy schodziła w dół wyłożonym wykładziną korytarzem i do drugiego pomieszczenia po prawej. Jak reszta ludzkiej strony centrum pobierania, przestrzeń wydawała się ciepła i przyjemna; rozkładane krzesła były skórzane, albo niektóre winylowym przybliżeniem. Głośniki nad głowami grały coś akustycznego i delikatnego, a Claire zrelaksowała się na swoim krześle, kiedy Shane kręcił się na swoim. Stał się bardzo spokojny kiedy drzwi się otworzyły, a ich opiekun wkroczył do środka. - Nie ma mowy, - powiedziała Claire. Po pierwsze ich opiekun był wampirem. Po drugie to był Oliver. Oh, miał na sobie biały laboratoryjny płaszcz i trzymał schowek i wyglądał niejasno oficjalnie, ale to był Oliver. – Czym dokładnie jest drugi w rozkazach w wampirzych sprawach pobierający krew? - Tak i czy nie musiałeś trzymać espresso w kawiarni? – dodał Shane z całkowicie niepotrzebnym skrajnym sarkazmem. Oliver często był znajdywany za kontuarem w kawiarni, ale nie był tam potrzebny. Po prostu lubił to robić, a Shane to wiedział. Kiedy byłeś tak (prawdopodobnie) bogatym i (absolutnie) potężnym wampirem jak Oliver, mogłeś robić cokolwiek, co cholernie bardzo chciałeś. - Była panująca dookoła grypa, - powiedział Oliver ignorując ton Shane’a, kiedy wyjął zaopatrzenie do pobierania krwi i położył je na tace. – Rozumiem, że krótko dzisiaj pracują. Sporadycznie wciskam się. W jakiś sposób to niezbyt wydawało się całą historią, nawet jeśli to była prawda. Claire zmierzyła go nieufnie wzrokiem, kiedy przywiał stołek na kółkach obok niej i zawiązał opaskę zaciskającą w miejscu na jej ramieniu, potem podał jej czerwoną, gumową piłkę do ściskania kiedy przygotował igłę. – Przypuszczałem, że pójdziesz pierwsza, - powiedział, - dając Shane’owi zwyczajny stosunek. – To było przekazane z każdym kawałkiem tak skrajnie oschłym jak sarkazm Shane’a, a Shane otworzył usta, potem ucichł, z ustami rzednącymi do uporczywej linii. Dobrze, pomyślała. Przynajmniej próbował. - Jasne, - powiedziała. Dała radę nie skrzywić się kiedy jego zimne palce dotknęły jej ramienia szukając żył i skupiła się na jego twarzy. Oliver zawsze wydawał się być starszy niż wiele innych wampirów, jednak nie mogła dokładnie określić dlaczego: jego włosy, może, które były powlekane siwymi smugami i związane z tyłu w kucyk w hipisowskim stylu tak jak teraz. Nie było wielu zmarszczek na jego twarzy, naprawdę, ale zawsze po prostu strzelała w niego jako w średnim wieku, a kiedy naprawdę się przyjrzała, nie mogła powiedzieć dlaczego wywierał na niej takie wrażenie. Głownie po prostu wydawał się bardziej cyniczny od innych. Miał na sobie dzisiaj czarną koszulkę pod szarym nałożonym swetrem i niebieskie jeansy, bardzo luźno; właściwie nie różniło się to zbytnio od tego, co miał na sobie Shane, z wyjątkiem, że Shane kierował tak aby zrobić swój wygląd ostrym i modnym. Igła wślizgnęła się z krótkim, gorącym wybuchem, a potem ból przygasł do cienkiego ukłucia,

kiedy Oliver przywiązał ją i przyczepił rury. Uwolnił opaskę zaciskającą i zaciski, a Claire obserwowała ciemną, czerwoną linię krwi lecącą w dół plastiku i poza jej wzrok, do pobierającej torby poniżej. – Dobrze, - powiedział. – Masz doskonały przepływ. - Właściwie nie jestem… pewna jak się z tym czuję. Wzruszył ramionami. – Ma dobry kolor i ciśnienie, a zapach jest dosyć ostry. Bardzo dobrze. Claire poczuła się nawet jeszcze gorzej, kiedy to powiedział; opisał to jak entuzjasta wina opowiadający o swoim ulubionym roczniku. W zasadzie po prostu czuła że jej słabo i oparła swoją głowę o miękkie poduszki kiedy wpatrywała się w radosny plakat przyczepiony z tyłu drzwi. Oliver przesunął się od niej do Shane’a, a kiedy wzięła kilka głębokich, uspokajających oddechów przestała przypatrywać się obrazkowi kociaka i spojrzała na swojego chłopaka. Był spięty, ale próbował tego nie pokazywać; mogła wyczytać to z nieco bladej, nieruchomej twarzy i sposobu w jaki jego ramiona się zacieśniły, podkreślając mięśnie pod swetrem. Zakasał swój rękaw bez słowa, a Oliver – również cichy – włożył opaskę zaciskową w miejscu i podał mu kolejną piłkę do ściskania. W przeciwieństwie do Claire, która była ledwo w stanie zgiąć rzecz, Shane prawie ją spłaszczył, kiedy ścisnął. Jego żyły były dla niej widoczne nawet po drugiej stronie pokoju, a Oliver ledwo musnął palcami po nich, w ogóle nie napotykając oczu Shane’a, potem wsunął igłę tak szybko i płynnie, że Claire prawie to przegapiła. – Kwarta, (1 kwarta = 946,352946 mililitra – przypuszczenie tłumacza) – powiedział Shane’owi. – Nadal będziesz z tyłu swojego harmonogramu, ale przypuszczam że nie powinniśmy od razu osuszać cię tak bardzo. - Brzmisz na zawiedzionego. – głos Shane’a wydobył się słabo i włóknisto, a on położył swoją głowę do tyłu o poduszki kiedy zatrzasnął swoje oczy. – Cholera, nienawidzę tego. Naprawdę nienawidzę. - Wiem, - powiedział Oliver. – Twoja krew tym cuchnie. - Jeśli będziesz tak trzymał, uderzę cię. – powiedział to łagodnie Shane, ale miał to na myśli. Był mięsień napięty jak stalowy kabel w jego szczęce, a jego ręka pompowała gumową piłkę konwulsyjnymi ściśnięciami. Oliver puścił opaskę zaciskającą i zaciski, a krew Shane’a poruszała się w dół rurki. - Czy mogę określić użytkownika mojej darowizny? – zapytała Claire. To przykuło uwagę Olivera i nawet Shane trzasnął powieką aby rzucić na nią okiem. – W każdym razie odtąd moja jest dobrowolna. - Tak, przypuszczam, - powiedział Oliver i wyciągnął czarny pisak. – Imię? - Szpital, - powiedziała. – Na nagłe wypadki. Obdarował ją długim, mierzącym spojrzeniem, a potem wzruszył ramionami i położył prosty symbol krzyża na torebce – już w ćwierci pełnej – przed odłożeniem jej na stojak obok jej krzesła. Shane otworzył usta, ale Oliver powiedział, - Nawet nie rozważaj powiedzenia tego. Twoja jest już jest umówiona. Shane odpowiedział na to dźwiękiem zakneblowania. - Właśnie dlatego nie jest przeznaczona na moje konto, - powiedział Oliver. – Mam standardy. Teraz, jeśli którekolwiek z was poczuje jakieś nudności albo osłabienie, naciśnijcie guzik. W przeciwnym razie, będę z powrotem za kilka minut. Wstał i poszedł w kierunku drzwi, ale zawahał się ze swoją ręką na gałce. Obrócił się do nich i powiedział, - Otrzymałem zaproszenie. Przez chwilę Claire nie wiedziała o czym on mówił, ale potem powiedziała, - Oh. Przyjęcie. - Przyjęcie zaręczynowe, - powiedział. – Powinnaś pomówić ze swoimi przyjaciółmi o… sytuacji politycznej.

- Ja – co? O czym ty mówisz? Oczy Olivera podchwyciły jej, a ona uważała na jakiś rodzaj wampirzej konieczności, ale on w ogóle nie zdawał się próbować. – Już spróbowałem ostrzec Michaela, - powiedział. – To niemądre. Bardzo niemądre. Wampirze społeczeństwo w Morganville jest już… niespokojne; wydaje im się, że ludziom dano już za dużo swobody, za dużo licencji na ich działalności pod koniec. Zawsze była czysto nierozstrzygnięta relacja pomiędzy… - Seryjnymi zabójcami a ofiarami? – wtrącił Shane. - Opiekunem i tymi pod Opieką, - powiedział Oliver błyszcząc groźnym spojrzeniem na jej chłopaka. – Ta, która jest koniecznie wolna od zbyt wielu emocjonalnych komplikacji. To zobowiązanie, które wampiry mogą zrozumieć. To – połączenie pomiędzy Michaelem a twoją ludzką przyjaciółką Eve jest… nieporządne i zabałaganione. Teraz kiedy grożą zatwierdzeniem tego legalnym statusem… jest sprzeciw. Po obu stronach, zarówno wampirów i ludzi. - Zaczekaj, - powiedział Shane. – Naprawdę mówisz nam, że ludzie nie chcą żeby oni się pobrali? - Jest pewne poczucie, że to nie jest właściwe, ani mądre aby pozwolić na wampirze/ludzkie małżeństwo. - To rasistowskie! - To nie ma nic z rasą, - powiedział Oliver. – To ma wszystko z gatunkami. Wampiry i ludzie mają nieruchomą relację a z Wampirzego punktu widzenia, to jeden z drapieżników. - Nadal myślę, że masz na myśli pasożyta. Gniew Olivera błysnął, co było niebezpieczne; jego twarz się zmieniła, dosłownie zmieniła, jakby potwór pod spodem próbował się wydostać. Potem to zbladło, ale pozostawiło uczucie w pokoju, mrowiący szok, który sprawił, że nawet Shane się zamknął, przynajmniej na teraz. – Niektórzy nie chcą, żeby Michael i Eve się pobrali, - powiedział. – Możecie to wziąć ode mnie, że nawet ci, którzy są obojętni wierzą, że to skończy się źle dla wszystkich zaangażowanych. To niemądre. Powiedziałem mu to i próbowałem powiedzieć jej. Teraz mówię wam, żebyście ich powstrzymali. - Nie możemy! – powiedziała przerażona Claire. – Kochają się! - To nie ma całkowicie nic wspólnego z tym, co mówię, - powiedział jej wampir i otworzył drzwi pokoju. – Nie dbam o ich uczucia. Mówię o rzeczywistości sytuacji. Małżeństwo jest polityczną katastrofą i zapali problemy, które są lepiej zostawione zbutwiałe. Powiedzcie im to. Powiedzcie im, że to zostanie zatrzymane, jednym sposobem albo drugim. Lepiej jeśli zatrzymają to sami. - Ale… Drzwi trzasnęły na cokolwiek zamierzała powiedzieć i zresztą Claire nie była pewna czy naprawdę miała jakiś pomysł. Spojrzała na Shane’a, który wydawał się po prostu tak oniemiały jak ona. Ale oczywiście był pierwszy do odzyskania swojego głosu. – Cóż, - powiedział, - Powiedziałem im tak. - Shane! - Spójrz, wampiry i ludzie razem nigdy nie byli dobrym pomysłem. To jest jak koty i myszy łączące się. Zawsze kończy się źle dla myszy. - To nie jest wampiry i ludzie. To Eve i Michael. - Co jest jak inne, dokładnie?

- To… po prostu jest! Shane westchnął i położył swoją głowę na poduszki. – Dobrze, - powiedział. – Ale w żaden sposób nie łamię serca Eve. Ty musisz powiedzieć jej, że ślubu nie będzie dzięki uprzejmości wampirzego prawie-szefa. Po prostu uprzedź mnie, tak żebym mógł włożyć moje słuchawki na ustawienie będę-głuchy najpierw aby zagłuszyć krzyczenie i zawodzenie. - Jesteś takim tchórzem. - Wykrwawiam się do torebki, - zwrócił uwagę. – Myślę, że osiągnąłem pewien rodzaj anty- tchórza zasługując na odznakę. Rzuciła w niego swoją czerwoną, gumową piłką. Nie żeby Claire potajemnie nie widziała tego wszystkiego dziejącego się. Nie chciała w to wierzyć. Była zaangażowana we wszystkie przygotowania do przyjęcia – Eve nalegała. Pomiędzy ich dwójką zaplanowały absolutnie wszystko, od serwetek (czarnych) na obrusach (srebrnych) do koloru papieru na zaproszeniach (czarne, znowu ze srebrnym atramentem). To oczywiście było zabawne, siedząc tam mając babski czas, wybierając kwiaty i jedzenie i korzyści z przyjęcia, tworząc listy odtwarzania muzyki i najlepsze ze wszystkiego wybierając ubrania. To był tylko ten tydzień, kiedy wszystko stało się… cóż, realne… że Claire zaczęła czuć, że może to wszystko nie było tylko bajkami i lodami. Chodzenie z Eve śródmieściem zmieniło się w całkiem nowe doświadczenie, szokujące; Claire była przyzwyczajona do bycia ignorowaną, albo (bardziej niedawno) bycia obdarzaną spojrzeniem z jakąś dziwną ostrożnością; nosząc broszkę Założycielki Morganville na kołnierzu zyskało jej całkowicie niechcianą (być może niezasłużoną) reputację pieprzonej idiotki. Ale w tym tygodniu, chodzenie z Eve, widziała nienawiść, zgrupowania. Oh, to nie było oczywiste albo coś… To dochodziło z ukośnych zerknięć okiem, z zaciskania ludzkich warg i oszukanego sposobu w jaki ludzie mówili do Eve, jeśli w ogóle mówili. Morganville nieco się zmieniło, przez te minionych kilka lat, a jedną z najważniejszych zmian było to, że ludzie już więcej nie bali się pokazywać co czuli. Claire myślała, że to była pozytywna zmiana. Na początku, Claire rozgryzła, że obgadywanie było tylko sporadycznymi incydentami, a potem pomyślała, że może to była po prostu normalna polityka w pracy w małym miasteczku. Eve była Gotką, była łatwo rozpoznawalna i mimo że była miażdżąco zabawna, mogła także wkurzyć ludzi, którzy nie rozumieli jej. Jednak to było inne. Wzrok, jaki mieli w swoich oczach na Eve… to była pogarda. Albo gniew. Albo obrzydzenie. Eve nie wydawała się na początku zauważać, ale Claire dostrzegła osłabienie w jej zwyczajnej błyszczącej zbroi humoru jakoś w połowie drogi w czasie ich ostatniej zakupowej wycieczki – jakoś w czasie, kiedy niemiła pani jak z kościoła odeszła od kontuaru kiedy Eve zamawiała z torbą pełną rzeczy na przyjęcie. Kiedy odeszła, Pani z Kościoła dotarła do bałaganu z ułożoną manifestacją okularów przeciwsłonecznych, a Claire złapała widok czegoś dziwnego. Kobieta była zbyt stara na tatuaż – przynajmniej za stara na świeży – ale był zarys wytatuowany na jej ręce, nadal czerwony naokoło krańców. Claire tylko przelotnie na niego spojrzała, ale wyglądał jak w jakimś rodzaju znajomy kształt. Kołek. To był symbol kołka. Inna, młodsza kobieta nadeszła krzątając się z tyłu sklepu aby zaczekać na Eve, zaczerwieniona i sfrustrowana. Uniknęła spotkania ich oczu i powiedziała jedynie minimum aby odgonić je od kontuaru. Pani z Kościoła nawet nie kłopotała się aby w ogóle na nie spojrzeć.

Claire poczekała zanim nie były bezpiecznie poza zasięgiem słuchu jakichkolwiek przechodniów zanim nie powiedziała, - Więc, widziałaś tatuaż? Dziwaczny. - Kołek? – pomalowane na czarno usta Eve były ściśnięte i nawet w świetle słonecznym jej oczy otoczone cieniem do powiek wyglądały na ocienione. Jej makijaż Urban Decay (Urban Decay – firma kosmetyczna specjalizująca się w kosmetykach kolorowych, stawiająca na nietypowe odcienie makijażu, zaskakujące pomysły i zastosowania; kreuje trendy tak skutecznie, że uchodzi za wyprzedzającą modę; swoją ofertę kieruje do młodych, odważnych, nieco kapryśnych kobiet, pragnących żyć pełnią życia – przypuszczenie tłumacza) normalnie wyglądał naprawdę fajnie, ale w świetle słonecznym ostrej zimy Claire pomyślała, że wyglądał trochę… zdesperowanie. Nie tylko domagając się uwagi, ale krzycząc za nią. – Tak, to nowa wielka rzecz. Tatuaże kołków. Nawet starowina ustawia się po nie w kolejce. Ludzka duma i całe to gówno. - Czy to jest dlatego… - Czemu suka odmówiła czekania na mnie? – Eve odrzuciła swoją pofarbowaną na czarno czuprynę ze swojej bladej twarzy wyzywającym potrząśnięciem. – Tak, problemy. Bo jestem zdrajcą. - Nie bardziej niż ja jestem! - Nie, ty zarejestrowałaś się jako Ochrona i zrobiłaś na tym też bardzo dobry interes – oni to szanują. To czego nie szanują to sypianie z wrogiem. – Eve wyglądała na upartą, ale była w tym też rozpacz. – Bycia posuwającą-kły. - Michael nie jest wrogiem, a ty nie jesteś – jak ktokolwiek może tak myśleć? - W Morganville zawsze było to podłoże. Wiesz, my i oni. „My” nie mają kłów. - Ale – kochacie się. – Claire nie wiedziała co ją bardziej zdziwiło… że ludzie z Morganville odwracali się od Eve, od wszystkich ludzi, czy że ona nie była tym bardziej zdziwiona niż ona sama. Ludzie byli czasami drobni i głupi i nawet tak fantastyczny jak Michael był, niektórzy ludzie po prostu nigdy nie widzieliby go jak cokolwiek innego z wyjątkiem chodzącej pary kłów. Prawda, nie był puszystym szczeniakiem; Michael był zdolny do prawdziwego sprowadzania przemocy, ale tylko kiedy całkowicie musiał to zrobić. Lubił unikanie walk, nie powodowanie ich i w jego sercu był lojalny i miły i nieśmiały. Ciężko podczepić to wszystko pod wampira, a więc etykietkę zła. Stary kowboj wraz z kapeluszem, butami i wysadzaną kożuchem jeansową kurtką minął je dwie na chodniku. Obdarował Eve gorzkim, zwężonym piorunującym spojrzeniem i splunął czymś paskudnym prosto przed jej błyszczącymi, oryginalnymi, skórzanymi butami na wysokim obcasie. Eve wyciągnęła swój podbródek i dalej szła. - Hej! – powiedziała Claire obracając się w kierunku kowboja z oburzoną furią, ale Eve chwyciła jej rękę i pociągnęła ją naprzód. – Zaczekaj – on – - Lekcja numer jeden w Morganville, - powiedziała Eve. – Idź dalej. Po prosty idź dalej. I tak zrobiły. Eve nie powiedziała nic więcej odnośnie tego; wdziała jasne, kruche uśmiechy, a kiedy Michael wrócił do domu z uczenia w sklepie muzycznym, usiedli razem na kanapie i przytulali się i szeptali, ale Claire nie myślała, że Eve powiedziała mu o nastawieniach. Teraz ta rzecz z Oliverem, powiedzenie jej wprost, że ślub był odwołany, albo cokolwiek. Bardzo, bardzo źle. - Więc, - powiedziała do Shane’a, kiedy szli do domu, ze złączonymi rękami, z dłońmi w ich kieszeniach aby ukryć się przed lodowanym, biczującym chłodem wiatru. – Co mam powiedzieć Eve? Albo, Boże, Michaelowi?

- Nic, - powiedział Shane. - Ale powiedziałeś, że powinnam – - Rozpatrzyłem na nowo. Nie jestem posłańcem małpką Olivera, ani nie ty. Jeśli chce grać Pana Dworu z tymi dwoma, może przyjść zrobić to sam. – Shane ostro się wyszczerzył. – Zapłaciłbym żeby to zobaczyć. Michael nie lubi, gdy mu się mówi, że nie może czegoś zrobić. Zwłaszcza zrobić czegoś z Eve. - Myślisz że… - Oh, to było niebezpieczne terytorium, a Claire zawahała się przed zrobieniem na nie kroku. To było wypełnione minami. – Boże, nie mogę uwierzyć że o to pytam, ale… myślisz, że Michael jest odnośnie niej naprawdę poważny? Mam na myśli, znasz go lepiej niż ja. W każdym razie dłużej. Czasami odnoszę wrażenie, że on ma… wątpliwości. Shane przez długą chwilę był cicho – zbyt długą, pomyślała – a potem powiedział, - Pytasz, czy on jest poważny odnośnie kochania jej? - Nie, wiem że ją kocha. Ale poślubienie jej… - Małżeństwo jest wielkim słowem dla wszystkich facetów, - powiedział Shane. – Wiesz to. To rodzaj alergii. Zaczyna nas swędzieć i pocimy się tylko próbując to przeliterować, tym bardziej to zrobić. - Więc myślisz, że jest zdenerwowany? - Myślę – myślę że to duża sprawa. Większa dla niego i Eve niż dla większości ludzi. – Shane trzymał swoje oczy w dole skupiony na chodniku i krokach, które robili. – Spójrz, zapytaj go, okej? To babska rozmowa. Nie prowadzę babskich rozmów. Uderzyła go w ramię. – Osioł. - Tak lepiej. Zaczynałem czuć się że powinniśmy iść na jakieś zakupy butów albo coś. - Bycie dziewczyną nie jest złą rzeczą! - Nie. – Wyjął swoją dłoń z kieszeni i położył swoją rękę dookoła jej ramion, przytulając ją blisko. – Gdybym mógł być w połowie dziewczyną, którą jesteś, byłbym – Wow, nie mam pojęcia, gdzie z tym zmierzałem i to po prostu nagle wydało się niekomfortowe. - Osioł. - Lubisz bycie dziewczyną – to dobrze. Ja lubię bycie facetem – to także dobrze. - Następnie będziesz cały Mną, Tarzanie, ty, Jane! - Widziałem cię wpychającą groty w wampiry. Niezbyt cholernie prawdopodobne, że uderzałbym swoją klatkę piersiową i próbował powiedzieć ci, że noszę przepaski tutaj dookoła. - A ty zmieniłeś temat. Michael. Eve. Podniósł swoją lewą dłoń. – Przysięgam, nie mam pojęcia, co myśli Michael. Faceci nie spędzają całego ich czasu próbując czytać w myślach sobie nawzajem. - Ale… - Jak powiedziałem. Jeśli chcesz wiedzieć, spytaj go. Michael zresztą nie kłamie o cholernie ważnych rzeczach. Nie ludziom, na których mu zależy. To było prawdziwe, albo przynajmniej wcześniej zawsze było. Szczególnie chłodne przecięcie wiatru uderzyło narażoną skórę gardła i twarzy Claire, a ona zadrżała i zaryła bliżej ciepłej strony Shane’a. - Zanim zapytasz, - powiedział Shane zginając swoją głowę nisko do jej, - Kocham cię. - Nie zamierzałam zapytać.

- Oh, zmierzałaś tam w swojej głowie. I kocham cię. Teraz twoja kolej. Nie mogła powstrzymać swojego szerokiego uśmiechu, który rozprzestrzenił się na jej twarzy, albo ciepła, które wybuchło wewnątrz niej, letnie przeciwieństwo zimowych dni. – Cóż, wiesz, nadal analizuję jak się czuję w mój całkowicie dziewczęcy sposób. - Oh, teraz to po prostu podłe. Obróciła się, stanęła na palcach i pocałowała go. Usta Shane’a były schłodzone i trochę suche, ale ociepliły się, a liźnięcie jej języka złagodziło pocałunek do jedwabistego i aksamitnego. Smakował jak kawa i karmel i ciemny, przyprawiony wydźwięk, który był całkowicie jego. Smak, którego pragnęła każdego dnia, o każdej godzinie, każdej minucie. Shane wydał zadowolony dźwięk w tyle swojego gardła, chwycił ją dookoła talii i przesunął ją do tyłu póki nie poczuła zimnej, ceglanej ściany obok jej ramion. Potem zabrał się do prawdziwego całowania jej – głębokiego, słodkiego, gorącego, zdeterminowanego. Zgubiła w tym siebie, dryfującą i bredzącą, póki w końcu sięgnął po powietrze. Spojrzenie w jego brązowych oczach było skupione i rozmarzone w tym samym czasie, a jego uśmiech był… niebezpieczny. – Nadal analizujesz? – zapytał. - Hmmm, - powiedziała Claire i przyległa do niego. – Myślę, że doszłam do wniosku. - Cholera, mam nadzieję że nie. Nadal mam wiele sposobów zostawionych aby spróbować przedstawić moje argumenty. Ktoś oczyścił gardło obok nich i to było wystarczająco nieoczekiwane aby sprawić, że Shane zrobił gigantyczny krok do tyłu i obrócił się umieszczając siebie pomiędzy źródłem tego dźwięku a Claire. Chroniąc ją jak zawsze. Claire potrząsnęła swoją głową w rozdrażnieniu i przesunęła się na jej prawo stojąc obok niego. Oczyszczanie gardła dobiegło od Ojca Joe. Ksiądz Katolickiego kościoła Morganville był mężczyzną z wczesnych lat trzydziestych z rudymi włosami, piegami i miłymi oczami, a uśmiech, którym ich obdarował był tylko dotknięciem osądów. – Nie miałem na myśli wam przeszkadzać, - powiedział, co było kłamstwem, ale może tylko małym. – Claire, chciałem podziękować ci za przyjście na ostatnie niedzielne ćwiczenie chóru. Masz bardzo ładny głos. Zaczerwieniła się – częściowo dlatego że ksiądz po prostu dokładnie obserwował ją myślącą o bardzo nieczystych rzeczach o jej chłopaku, a częściowo ponieważ nie była przyzwyczajona do takiego rodzaju komplementów. – Nie jest bardzo silny, - powiedziała. – Ale czasami lubię śpiewać. - Po prosty potrzebujesz ćwiczeń, - powiedział. – Mam nadzieję, że zobaczymy cię znowu na mszy. – Podniósł na nią te brwi, potem skinął na Shane’a. – Też jesteś zawsze zaproszony. - Dziękuję za pytanie, - powiedział Shane prawie szczerze. - Ale nie przyjdziesz. - Niezbyt cholernie prawdopodobne, Ojcze. Claire kontynuowała zaczerwienianie się, bo kiedy Ojciec Joe odszedł z rękami zaciśniętymi za jego plecami, Shane obrócił się aby się w nią wpatrywać. – Mszę? – powtórzył unosząc brwi. – Powiedz mi, że też się nie spowiadasz. - Nie, musisz być prawdziwym Katolikiem aby to robić, - powiedziała. - Więc – jaka była atrakcja? - Myrnin chciał iść. – Tak powiedział ton, krótki tak jak to było. Szef Claire – niebezpiecznie dziwaczny wampir, który był całkowicie kochany przez większość czasu, póki nie był – nie był tematem, który Shane bardzo lubił, a ona pośpieszyła się, kiedy zobaczyła jego wyraz lekko zmieniony w kierunku irytacji. – Poszłam z nim kilka razy jako, no wiesz, kontrola zdrowia psychicznego. Ale przypuszczam, że jestem bardziej Unitarianinem (Unitarianin – osoba

wyznająca Unitarianizm czyli odłam protestantyzmu głoszący antytrynitaryzm (odrzucenie dogmatu o Trójcy Świętej), charakteryzuje ją nieuznawanie aksjomatów, liberalizm wobec problemów kultowych, głoszenie i stosowanie zasad miłości Boga i bliźniego oraz tolerancja religijna – przypuszczenie tłumacza). Jednak kościół jest miły. Tak jak Ojciec Joe. Hej, wiedziałeś że w mieście jest też świątynia Żydowska i meczet? Oboje są naprawdę mali, ale są tutaj. Jednak nie sądzę, że wampiry są tam zbytnio widziane. - Po prostu nie idź mu powiedzieć o, wiesz, niczym osobistym. O nas. - Zawstydzony? Wypolerował swoje paznokcie o swój płaszcz i spojrzał na nie z przesadzonym zadowoleniem z siebie. – Ja, zawstydzony? Nah, po prostu martwiłem się, że poczuje się źle odnośnie swojej celibatowej rzeczy. - Boże, jesteś takim osłem. - To jest trzeci raz, kiedy nazwałaś mnie tak na jednym spacerze. Potrzebujesz nowego komplementu. – Połaskotał ją, a ona zrobiła imitację krzyku i pobiegła, a on gonił ją i gonili siebie nawzajem dookoła bloku, w dół ulicy, całą drogę do białego płotu dookoła ich niezbyt atrakcyjnego podwórza, w górę spacerem do dużego, filarowego ganku łuszczącego się Wiktoriańskiego domu. Domu Glassów nazwanego tak ponieważ ostatni (i bieżący) właściciele byli rodziną Glassów – Michael będący ostatnim z tej rodziny nadal w miejscu zamieszkania. Reszta z nich, technicznie wynajmowała pokoje, ale w międzyczasie Shane, Claire i Eve zostali rodziną Michaela. W każdym razie tacy bliscy. Dowodem był fakt, że kiedy Shane otworzył drzwi, wrzasnął, - Włóżcie swoje spodnie, ludzie, jesteśmy z powrotem! - Zamknij się! – wrzasnęła Eve skądś u góry. – Osioł! - Wiesz, kiedy ludzie mówią to, po prostu słyszę słowo wspaniały, - powiedział Shane. – Co na obiad? Bo osobiście oddałem kwartę (1 kwarta = 946,352946 mililitra – przypuszczenie tłumacza) krwi i potrzebuję jedzenia. Ciastka i sok pomarańczowy nie zredukują tego. - Hot dogi, - powiedział odległy głos Eve. – I nie, nie zrobiłam chili. Skrytykowałeś to, jak je robię. Ale są przyprawy i cebula i musztarda! - Jesteś księżniczką! – zawołał Shane na swojej drodze do kuchni. – Okej, ułomną Gotycką w połowie martwą księżniczką, ale cokolwiek! - O. Sioł! Claire potrząsnęła głową, kiedy zrzuciła swój plecak na kanapę. Paliło ją i mrowiło od biegu i czuła się trochę roztargniona – prawdopodobnie nie było mądre robić to tak szybko po oddaniu krwi, ale to ale to była jedna rzecz, której szybko uczyłeś się w Morganville: jak biec nawet z utratą krwi. Shane błąkał się po kuchni, a ona słyszała rzeczy hukające dookoła przez kilka minut. Wrócił z dwoma talerzami, jednym ze zwykłymi hot dogami, jednym z hot dogami zakopanymi pod górą czegokolwiek, czym to było – cebulami, przyprawami, musztardą, prawdopodobnie też ostrym sosem. Claire wzięła zwyczajny talerz. On wykopał puszkę Coli ze swojej kieszeni i też ją dał. – Oficjalnie nie jesteś już dłużej osłem, - powiedziała mu, kiedy opadł na kanapę obok niej i zaczął wpakowywać jedzenie do ust. Wymamrotał coś i mrugnął do niej, a ona jadła powolnymi, miarowymi kęsami, kiedy pomyślała o tym, co miała zrobić z Eve. Shane pierwszy skończył swój talerz – nic dziwnego – i odniósł jej do kuchni zostawiając ją trzymającą drugiego hot doga. Nie było go – dogodnie – kiedy Eve zeszła na dół schodami. Jej czarna, siatkowa, puszysta spódniczka musnęła ścianę z dziwnym sykiem, kiedy schodziła, jak węża, a Claire pomyślała, że Eve wyglądała jadowicie dziko. Skórzany gorset i kurtka, rajstopy o

tematyce czaszek pod spódniczką, czarny, skórzany choker (choker - przylegający blisko do ciała naszyjnik, noszony wysoko na szyi – przypuszczenie tłumacza) z kolcami i mnóstwo makijażu. Rzuciła się na kanapę w opustoszałe miejsce Shane’a i uderzyła swoimi stopami w butach na stolik kawowy z brzękiem chromowych łańcuchów. - Nie mogę uwierzyć, że rzeczywiście zmusiłaś go do darowania bez jakiegoś rodzaju czteropunktowego systemu powściągliwości, - powiedziała Eve i sięgnęła po kontroler do gry. Nie żeby telewizor był włączony, ale lubiła bawić się rzeczami, a kontroler był idealny. Na jej lewej dłoni diamentowy pierścionek zaręczynowy migotał łagodnie w świetle. To był srebrny pierścionek, nie złoty; Eve nie nosiła złota. Ale diament był piękny. – Będziesz wokoło w sobotę aby dekorować, prawda? - Prawda, - zgodziła się Claire i wzięła gryz swojego hot doga. Nadal była głodna i z trudem skupiona na wyśmienitym smaku aby wyłączyć swój mózg z tego, co powiedział Oliver. – Cokolwiek, co chcesz żebym przyniosła? Eve uśmiechnęła się szczęśliwą krzywizną ciemnoczerwonych ust i zakopała w kieszeni kurtki. Wyciągnęła kawałek papieru, który jej podała. – Myślałam, że nigdy nie zapytasz, druhno, - powiedziała. – Mam pewien kłopot ze znalezieniem właściwej dostawy na przyjęcie. Miałam nadzieję, że może spojrzałabyś…? - Jasne, - powiedziała Claire. To była długa lista, a ona pocichł wymamrotała utraty jej wolnego dnia. - Ach – Eve –? - Tak? – Eve przebiegła swoją dłonią przez czuprynę obciętych włosów roztrzepując je we właściwej grubości purchawki. – Hej, myślisz że to jest zbyt wiele na spotkanie z Ojcem Joe? Claire zamrugała, kiedy próbowała przywołać obraz bojowych butów Eve i sztywnej siatkowej spódniczki w jakąś przestrzeń z Ojcem Joe. Poddała się i powiedziała, - Prawdopodobnie. - Wspaniale. Zmierzałam ponad szczyt. W ten sposób, nieważne co założę na przyjęcie, będę pomocą. Eve miała swoją własną logikę i zazwyczaj była ona niesamowicie zabawna, ale dokładnie teraz, Claire była skupiona na czymś innym. Shane’owi się to nie spodoba, ale zgodnie z prawdą też jej to za bardzo nie cieszyło, ale czuła jakby musiała powiedzieć to głośno. To było to, co robili przyjaciele, prawda? Mówili głośno nawet kiedy to było trudne. - Muszę ci coś powiedzieć, - powiedziała Claire. Musiało być coś poważnego w jej głosie, bo Eve przestała bawić się kontrolerem i odłożyła go na bok. Obróciła się kładąc jedno kolano na kanapie i bezpośrednio stanęła twarzą w twarz z Claire. Jednak teraz kiedy miała niepodzielną uwagę Eve, Claire czuła się nagle onieśmielona i był podejrzany brak wsparcia Shane’a… i żadnego dźwięku z kuchni. Prawdopodobnie czaił się po drugiej stronie drzwi, słuchając. Kurczak. Eve uratowała ją od napięcia nie do zniesienia przez powiedzenie bardzo zrównoważonym głosem, - Oliver z tobą rozmawiał, prawda? Claire zaciągnęła głęboki wdech ulgi. – Wiesz. - Oh, upuszczał wskazówki jak bomby atomowe teraz około miesiąca, - powiedziała Eve. – Wszystko ograniczające się do nakazania Michaelowi odwołania go. – Jej ciemne oczy badały twarz Claire zbytnio wiedząc. – Powiedział ci, abyś powiedziała nam aby go odwołać. – Claire tylko skinęła głową. Usta Eve powoli rozprzestrzeniły się w niegodziwy uśmiech. – Widzisz, zawsze chciałam odwrócić to miasto do góry nogami a my tak to robimy. Mogę go właśnie teraz usłyszeć. W moich czasach ludzie znali swoje miejsce. Co jest następne, poślubienie bydła? Psy i koty mieszkające razem.

Jej odtworzenie akcentu Olivera i irytacji było tak upadłe, że Claire wybuchła śmiechem, trochę winna. Usłyszała drzwi kuchenne otwierające się za nią, a kiedy rzuciła okiem do tyły zobaczyła Shane’a stojącego tam ze złożonymi rękami opierającego się o ścianę, kiedy obserwował ich dwójkę. – Więc, - powiedział. – Centralna Wampirza Komenda nie chce żebyście się związali. Co zamierzacie zrobić? - Wkurzyć ich, - powiedziała Eve. – Jesteś ze mną? Uśmiech Shane’a był w każdym kawałku tak ciemny i niegodziwy jak Eve. – Wiesz to. - Widzisz, wiedziałam że mogę liczyć na ciebie za jakość okaleczenia, mój bracie. – Eve zwróciła swoją uwagę z powrotem znowu na Claire. – Co z tobą? - Mną? - Wiem, że zaprzyjaźniłaś się z nimi, - powiedziała Eve. – O wiele bardziej niż ja czy Shane. To wsadzi cię w środek. Nie podoba mi się to, ale tak się stanie. - Oliver już próbował wsadzić mnie w środek, ale tak długo jak jestem zainteresowana, ten za kogo wychodzisz nie jest żadnym jego cholernym interesem, - powiedziała Claire. – Po prostu chciałam się upewnić, że wiedziałaś co się działo. - A co z Amelie? - To też nie jest jej interes. To nie może być pierwszy raz, kiedy człowiek i wampir się pobierają. - Nie jest. Wszyscy podskoczyli – włączając Eve – bo Michael stał u szczytu schodów spoglądając znad poręczy na nich, wyglądając zwyczajnie, w nieładzie i prosto z łóżka. Jego koszula była nadal w połowie rozpięta. - Przepraszam, - powiedział. – Nie miałem na myśli podsłuchiwania. – Dalej zapinał swoją koszulę w drodze na dół, co było – z czysto obiektywnego punktu widzenia, pomyślała cnotliwie Claire – czymś w rodzaju współczucia. – To nie jest pierwszy raz kiedy wampir i człowiek pobierają się w Morganville i to jest problem. – Był wysokim chłopakiem – i dziwacznie dla wampira, był w prawie takim wieku, na jaki wyglądał, co było zamrożone gdzieś około osiemnastu. To była dziwna myśl, ale Shane wyglądał teraz na tylko trochę starszego niż kiedy Claire po raz pierwszy go spotkała, a Michael nie. I nigdy nie będzie. Usadowił się na swoim zwyczajnym krześle, tym gdzie jego gitara leżała w swoim futerale obok niego. Był jak Eve; musiał mieć coś do robienia ze swoimi rękami i w jego przypadku, jego brakiem była gitara. Sięgnął po nią natychmiast i zaczął wybierać delikatne akordy i nuty, nastrajając struny kiedy przyszedł. - Więc? – powiedział Shane i usiadł na poręczy kanapy obok Claire. – Nie możesz tego tak zostawić, facet. Michael rzucił na niego okiem, błysk dużych, niebieskich oczu, a potem umieścił swój wzrok na bezpiecznej środkowej odległości. Jego muzyczna twarz, pomyślała Claire, ta którą przybierał jak tarczę. Jedynym miejscem, na które nie patrzył była Eve. W ogóle. I to porostu nie było właściwe. - To było przed moimi czasami, - powiedział. – Przypuszczam że w sześćdziesiątych, wampir o imieniu Pavel związał się z dziewczyną o imieniu Jenny i to stało się poważne. Pobrali się. Cisza z wyjątkiem równomiernych, nieustających szeptów jego palców na strunach gitary. Eve wpatrywała się w niego intensywnie i w końcu powiedziała, - Nie powiedziałeś mi tego. To przebiło się na chwilę przez jego skorupę, a on rzucił na nią okiem, przepraszającym i delikatnym spojrzeniem. – Przepraszam, - powiedział. – Próbowałem pomyśleć, jak to zrobić, bo to

nie jest szczęśliwe zakończenie. - Nie myślałam, że będzie, - powiedziała. Eve brzmiała bardzo spokojnie, bardzo dojrzale. – Ale każda historia jest gdzieś wzdłuż drogi tragiczna. Musisz tylko wiedzieć, gdzie przestać opowiadać historię aby sprawić by się szczęśliwie skończyła. - Cóż ta nie ma też żadnych szczęśliwych środków. – powiedział Michael. – Byli małżeństwem około miesiąca a Pavel zabił ją. Nie miał tego na myśli, po prostu… nie mógł sobie z tym poradzić. - Dlaczego? – zapytała Claire. Michael uniósł brwi, tylko drgnienie i przybrał bardzo dziwny wyraz twarzy, jakby próbował myśleć jak wyrazić swoją odpowiedź. W końcu powiedział, - Nie był przyzwyczajony do bycia pośród ludzi u codziennego podnóża. W szczególności nie pośród dziewczyn. - A ona go wkurzyła? – zapytał Shane. - Nie do końca – naprawdę nie chcecie wiedzieć. - Tak, - powiedział Shane marszcząc brwi. – Jakoś chcę. Michael teraz wyglądał na naprawdę zakłopotanego. – Są chwile, kiedy ciężko jest być pośród dziewczyn, kiedy jesteś wampirem. Spójrzcie, nie każcie mi narysować wam obrazka, okej? - Ja nie… - twarz Eve stała się pusta, a ona spojrzała na Claire. – Oh. Oh. Claire wzruszyła ramionami, zdziwiona przez tylko następną sekundę, a potem też to załapała. Raz w miesiącu. I wampiry mogą poczuć krew. Wyobraziła sobie, że jej wyraz twarzy wyglądał tak jak Eve. Shane powoli usiadł na kanapie obok Claire. – To jest… epicko obrzydliwe, - powiedział Shane. – i nie sądzę, że kiedykolwiek, kiedykolwiek wydobędę to znowu z mojego mózgu, stary. Dzięki. - Powiedziałem wam, że nie chcecie wiedzieć, - powiedział Michael. – W każdym razie Pavel nie spodziewał się tego i stracił kontrolę i zabił ją. Potem jej rodzina przyszła po niego i go zabiła. Wampiry aresztowały jej ojca i brata i wykonały na nich egzekucję; niektórzy mówili, że nawet nie byli tymi, którzy to zrobili. To rozpoczęło cały ludzki podziemny sprzeciw i kilkoro z nich zaatakowało wampirze dzielnice i próbowało spalić je. Ludzie i wampiry ucierpieli, niektórzy zostali zabici. Morganville było przez chwilę chaosem. To było złe. Wszyscy pozwolili temu osiąść w ciszy przez chwilę, a potem Eve powiedziała, - A teraz, co? Amelie boi się, że nasza historia skończy się w ten sam sposób? Z nią sprzątającą bałagan? - Nie chcę cię skrzywdzić, - powiedział Michael. Zniżył swoją głowę kiedy mówił skupiając się na swojej gitarze, ale teraz spojrzał w górę i prosto na nią, niebieskimi oczami czystymi i szczerymi. – Ale my oboje znamy ryzyko, Eve. - Kochanie, to w ogóle nie jest ta sama rzecz. Jeśli zamierzałbyś chapnąć, już byś to zrobił – mieszkałeś w domu z trzema bijącymi sercami i dwoma dziewczynami od jak długo? Nie popełnisz błędu, bo już udowodniłeś, że wiesz jak manipulować – tym. – Pomachała im, cała sytuacja, wszystko. – Powiedziałeś to sam, Pavel z trudem kiedykolwiek miał kontakt z pulsem. Został przytłoczony – zbyt wiele zbyt szybko. Już się do tego przyzwyczaiłeś. - Co jeśli nie? – zapytał delikatnie. – Naprawdę myślisz o tym, co mogłoby się stać? Zaczerpnęła głęboki oddech. – Cały czas, Michael. Ostatecznie ja jestem tą, która ryzykuje swoje życie. Shane przeczyścił gardło. – Jeśli wy chcecie mieć coś w rodzaju poważnej rozmowy, pozwólcie mi się wynieść.

- Nie, zostajesz, - rozkazała Eve. – Wszyscy zostają. Wszyscy muszą to usłyszeć, prawda, Michael? Jeśli Amelie chce zstąpić z góry i powiedzieć ci żebyś zatrzymał ślub, co zamierzasz z tym zrobić? Wyglądał – cóż, nie było na to żadnego innego słowa niż nędznie. Znowu spojrzał w dół, zabrzdąkał kilka akordów, właściwie uderzył złą nutę. Zobaczyła go jak się cofa, a on celowo zaczekał kilka długich sekund zanim powiedział, - Zrobiłbym to, co właściwe. - To nie jest odpowiedź. – Głos Eve tym razem trochę drgnął, a jej pięści zacisnęły się tam, gdzie leżały na jej rajstopach we wzorze czaszek. – Michael, zamierzasz się ze mną ożenić nawet jeśli Amelie powie ci żeby tego nie robić? - Nie wiem, czy mogę, - powiedział. – Amelie może wpływać na inne wampiry, jeśli chce. Ma moc żeby kazać mi zrobić to, czego ona chce. - Michael! - Mówię ci prawdę! – wykrzyczał to i prawie wrzucił gitarę z powrotem do jej futerału wstając z nagłą energią. Jego blada twarz była lekko zaczerwieniona, a jego język ciała tętnił napięciem. Claire automatycznie przycisnęła się do poduszek i poczuła Shane’a przenoszącego swoją wagę obok niej. Położyła dłoń na jego kolanie, a on się zrelaksował. Trochę. – Cholera, Eve, próbuję. Nie rozumiesz? To nie jest tak, że mogę po prostu robić to, co chcę, dwadzieścia cztery / siedem! Jestem… - Własnością, - Eve skończyła za niego i wstała aby spojrzeć mu w oczy. Jej pięści były nadal zaciśnięte. – Pupilkiem Amelie. A ona może sprawić, że się przewrócisz – czy to tak? Nie przeciwstawisz się jej, nawet dla mnie? - Eve… - Nie. Nie, rozumiem. – Teraz łykała głębokie wdechy, a jej oczy błyszczały, ale nie płakała. Jeszcze nie. – Czy ty w ogóle naprawdę chcesz mnie poślubić? - Boże, - wyszeptał Michael. Zrobił krok do przodu i otoczył ją rękami, nagle, prawie zdesperowanym ruchem, a ona była jak posąg w jego ramionach, zesztywniała z zaskoczenia. – Boże, Eve, tak. Chcę sprawić żebyś była szczęśliwa. Chcę tego tak bardzo. Zwiotczała obok niego, trzymając się i oparła swoje czoło o jego ramię. – Więc walcz o nas, - wyszeptała. – Proszę. - Jeśli będę walczyć z Amelie, przegram. - Więc idź walcz niżej, ty kretynie! Pocałował czubek jej głowy. – Pójdę. – Oparł swój podbródek tak, gdzie pocałował, a Claire zdała sobie sprawę, że patrzył na Shane’a. Rzuciła okiem w górę i zobaczyła Shane’a odwzajemniającego spojrzenie. Jakakolwiek komunikacja działa się tam, nie miała zbioru dramatycznych kompozycji aby ją odczytać. Twarz Shane’a była bez wyrazu, jego język ciała spięty. Po chwili wstał i wyszedł z pokoju do kuchni. Claire wetknęła resztę swojego hot doga do ust i podążyła za nim. Shane dalej szedł, prosto do tylnych drzwi, otworzył je i wyszedł na zewnątrz. Claire szybko przeżuła, przełknęła i przepchnęła się za nim, zanim kraty drzwi się zatrzasnęły. Zeskoczyła w dół betonowych stopni i dogoniła Shane’a dokładnie wtedy, kiedy usiadł w cieniu cienkiego drzewa obok pochylonego, drewnianego garażu. - Co to było za spojrzenie? Shane wyciągnął paczkę miętówek i wziął dwie, potem przekazał je. Wzięła jedną. – wiesz, co to było.

- Naprawdę nie wiem. - Jeśli nie wiesz, nie chcesz wiedzieć, zaufaj mi. - To nie może być możliwie tak złe jak historia Pavela. Westchnął. – To jest po prostu tak, że nie będę tam stał, kiedy on ją okłamuje. Próbuję być cały bez przemocy i gówno. I chcę go walnąć, a on to wie, a tutaj jest teraz lepiej, póki nie pozbieram się. Wow. To było dużo komunikacji mającej miejsce w dziesięciosekundowym spojrzeniu. Tak wiele dla facetów nie rozmawiając; oni po prostu robią to w sposób, w sposób inny. – Zaczekaj… Kłamał? - Nie mówię, że on jej nie kocha. Kocha. Ale… - Shane był przez chwilę cicho. – Ale jest też coś innego. – Wzruszył ramionami. – Spójrz, to jest pomiędzy nimi, okej? Musimy pozwolić im samym to rozwiązać. - Nie, to nie jest pomiędzy nimi – ona jest moją najlepszą przyjaciółką! Nie mogę pozwolić jej w to wejść, jeśli on nie jest naprawdę poważny! - Ona wie, - powiedział Shane. – Dziewczyny wiedzą w głębi. Claire zdała sobie sprawę, że wiedziała. Eve była skupiona na tych wszystkich rzeczach, planach przyjęcia, zaproszeniach, tym wszystkim, zamiast stawienia czoła jej własnym lękom. Już wiedziała, że coś było źle i nie wiedziała jak to naprawić. Cóż – nie może przejść przez to. Po prostu nie może. - Poczekaj – pół godziny temu mówiłaś, jak wampiry po prostu nie mogły rozerwać prawdziwej miłości. - Jeśli ona jest. Ale co jeśli jej nie ma, Shane? Co jeśli oni robią jakiś okropny, okropny błąd i oboje boją się to przyznać? Położył swoją rękę dookoła jej ramion, a ona oparła się o niego obracając swoją twarz aby zakopać ją w twardym materiale jego niebieskiej kurtce. Było tutaj chłodno, nawet w słońcu, a ona była wdzięczna za ciepło jego ciała. Uczucie jego palców głaszczących jej włosy sprawiło, że jakaś napięta, niespokojna część niej powoli zrelaksowała się wewnątrz. – Nie możesz naprawić wszystkiego, - powiedział jej. – Czasami po prostu musisz pozwolić temu samemu się naprawić, albo samemu się zniszczyć. - Czy to była Gloriana? – zapytała. Jej głos był stłumiony, ale wiedziała, że mógł usłyszeć i zrozumieć. – Myślisz, że dotarła Michaela? Na dźwięk żeńskiego, wampirzego imienia mięśnie Shane’a napięły się, potem celowo rozluźniły; to nie było wystarczające wycofanie się, ale zdecydowanie było blisko. Gloriana była okropną, manipulacyjną, zwodniczą (piękną) wiedźmą wampira, którego chciała… cóż, ludzkich zabawek. Zdecydowanie dotarła do Shane’a, który stał się jej zabawkowym żołnierzem; uwiodła część niego, która kochała walczyć. Inaczej traktowała Michaela. Nadal zabawkę, ale kompletnie innego rodzaju. - Może dotarła do niego, - cicho przyznał Shane. – Tak, przynajmniej trochę. Mogła to zrobić, sprawić że czujesz – cokolwiek chciała. Ciężko jest z tym walczyć, ale przynajmniej Glory zniknęła w ten nie powracający z powrotem sposób. Eve nadal tutaj jest. - Czy to wystarczająco? Nie odpowiedział jej, a Claire pomyślała nędznie, że naprawdę nie było odpowiedzi – żadnej, którą w każdym razie ich dwójka mogła otrzymać. Miał rację. To były zaręczyny Eve i Michaela i Eve i Michaela problem.

Jeśli mogli przyznać, że rzeczywiście taki mieli. Cienie wydłużały się, a wiatr robił się zimniejszy i ostatecznie nawet ciepło ciała Shane’a nie mogło powstrzymać jej od zamarznięcia, więc weszli z powrotem do środka. Było cicho, ale nie niemo; kiedy Claire nalała sobie szklankę wody i chwyciła jabłko z miski na stole, usłyszała skrzypienie kroków nad głową. To musiała być Eve, bo a salonu płynął cichy, kontemplacyjny dźwięk gitary Michaela. Mowa o „Kiedy Moja Gitara Delikatnie Płacze,” pomyślała Claire. To była najsmutniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszała. Shane obdarował ją szybkim, słodkim pocałunkiem i poszedł do salonu. Ona została tam, gdzie była jedząc jabłko, słuchając cichego, niskiego brzęczenia ich głosów przez muzykę (Michael nadal grał) i zastanawiając się, czy nie powinna iść do góry i zobaczyć, czy Eve chciała to wylać. To był obowiązek przyjaciółki, prawda? Ale Claire czuła się teraz wściekła na Michaela, sprawiedliwie wściekła i nie była pewna, czy nie wykipiałaby i skomplikowała wszystko nawet bardziej. Rozluźniła się przed kuchennymi drzwiami i otwarła je z trzaskiem. Shane kopałby dupę Michaela, przynajmniej ustnie; po prostu to wiedziała. Ale nie kopał. W ogóle nie rozmawiali o Eve albo o przyjęciu zaręczynowym. Michael mówił, - … przez to, facet. Jeśli chcesz żebyśmy wrócili tam, gdzie byliśmy, musisz pozwolić temu gównu odejść. Była krótka cisza, a potem Shane powiedział, - Krzywdzę Claire. Do diabła, facet, krzywdzę ciebie. Chciałem zabić każdego cholernego wampira na całym świecie, włączając ciebie, w pojedynkę. – Przestał na chwilę, a potem powiedział, bardzo łagodnie, - Byłem jak mój ojciec, tylko na steroidach i to wydawało się właściwe. Nie jestem pewien, czy to kiedykolwiek odejdzie, Mike. To mój problem. Jeśli w głębi jestem obraźliwym, niepohamowanym dupkiem jak mój stary, jak dokładnie udaję, że tego nie wiem? - Nie jesteś nim. – Michael dalej grał wolną i kojącą melodię, a jego głos był cichy i głęboki. – Nigdy nie byłeś, nigdy nie będziesz. Po prostu kurczowo się tego trzymasz. – Przerwał na chwilę, a Claire prawie słyszała uśmiech w jego głosie. – Nadal chcesz mnie zabić? - Czasami, tak. – Shane, z drugiej strony brzmiał całkowicie poważnie. – Kocham cię stary, ale… to zabiera czas aby to wszystko odeszło. Nie chcę tego czuć. - Wiem, pojebie. - Jeśli złamiesz Eve serce, zabiję cię. Michael przestał grać. – To skomplikowane. - Nie, nie jest. Przestań kręcić i zaangażuj się. - Oh, więc teraz ty dajesz mi radę w związkach? Nie możesz zobowiązać się do kontraktu telefonu komórkowego, zostaw w spokoju… - Jestem wierny, - przerwał Shane. – jej. Wiesz, że jestem. - Tak, - powiedział Michael. – Tak, wiem to. A ty wiesz, że jeśli zepsujesz to z Claire, wypruję ci gardło i wypiję cię jak karton soku, tak żebyś miał jakiś bodziec. Shane roześmiał się. – Wiesz co? Zrobię tak, masz pozwolenie. A wiesz, co myślę o tej całej pijącej-mnie rzeczy. To była miła chwila – jedna z najlepszych, jaką słyszała pomiędzy nimi od czasu – a potem to wszystko się rozpadło, bo było pukanie di tylnych drzwi, a Claire poszła na nie odpowiedzieć, a stojącym na schodach był wampir. Kobieta, mająca na sobie długą kurtkę z kapturem i rękawiczki,

bardzo szykowne ale także bardzo blokujące słońce. Claire nie mogła rzeczywiście jej rozpoznać pod gigantycznymi ciemnymi okularami i tłumiącą ogień odzieżą, więc powiedziała, - Czy mogę pomóc? - To jest Claire, prawda? Cześć. Prawdopodobnie mnie nie pamiętasz, - powiedziała kobieta. Uśmiechnęła się, trochę doraźnie. – Mam na imię Naomi. Spotkałam cię w dzień, kiedy uwolniłaś nas od uwięzienia w komórkach pod miastem. Przez kilka sekund Claire nie wiedziała, o czym ona mówiła, bo to zdarzyło się dawno temu. Kiedy pamiętała, zamrugała i nieumyślnie cofnęła się. Kiedy po raz pierwszy przybyła do Morganville, wampiry skrywały sekret: były chore i chorowały coraz bardziej. Ta choroba prowadziła najpierw do zapominania, potem do odgrywania, później do bezmyślnej przemocy… i w końcu nieruchomej katatonii. Początkowe zróżnicowanie od jednego wampira do drugiego; niektóre były niebezpiecznie niekontrolowane w tygodnie, a inne obserwowały siebie przemykających powoli, dzień po dniu, rok po roku, w nieuniknionym kierunku. Naomi była w komórkach – jedną z tych niepohamowanych, ograniczoną dla bezpieczeństwa każdego. Kiedy lek został rozproszony, tym wampirom się polepszyło i powróciły do normalnych – dla Morganville – żyć. Podziękowała wtedy Claire i wydawała się dość miła na niepokojącego Wampira ze stolicą W. Naomi odebrała ciszę jako zaproszenie i przeszła przez próg do kuchni, wzdychając z ulgą. – Dziękuję, - powiedziała. – Boję się, że nie przezwyciężę słońca tak bardzo, jak powinnam. Nawet w moim wieku, niektórzy muszą zbudować tolerancję, ale nie jestem dobra w zmuszaniu się do nieprzyjemnych rzeczy. – Zdjęła szykowne okulary i zrzuciła swój kaptur, a twarz w końcu kliknęła na miejsce dla Claire. Lśniące, długie blond włosy, ładna, młoda. Wyglądała trochę jak bardzo znienawidzona Gloriana, której Claire i Shane po prostu wzajemnie nienawidzili, ale Naomi była zupełnie inną osobą i zupełnie innym rodzajem wampira – przynajmniej ze wspomnienia Claire o niej. Uśmiechnęła się grzecznie do Claire i wyciągnęła smukłą dłoń. Claire wzięła ją i potrząsnęła. Ręka Naomi wydawała się chłodna i silna. - Uh… miło cię widzieć, - powiedziała Claire, co było w pewnym rodzaju kłamstwem, bo niepokojącym było widzieć jakiegokolwiek wampira pokazującego się w twoich tylnych drzwiach. – Co mogę dla ciebie zrobić? - Możemy usiąść? – Naomi wskazała stół kuchenny eleganckim gestem, a Claire nie mogła strząsnąć myśli, że ta dziewczyna – nie wiele starsza fizycznie, niż ona teraz była – dorastała w czasie, kiedy elegancja i perfekcyjne maniery były narzędziami przetrwania, zwłaszcza dla dziewczyn. Zwłaszcza dla królewskich dziewczyn. - Jasne, - powiedziała Claire natychmiast oznaczając siebie po stronie niemytej hałastry, zdecydowanie nie godnej tronu, ale spróbowała usiąść przynajmniej z odrobiną gracji. – Mogę podać ci jakąś – cóż, cokolwiek? – Mieli jeden dodatkowy gatunek A w lodówce, nie żeby to była Claire do zaoferowania, ale nie myślała, że Michael by się przejął. Potem znowu, poczuła się dziwnie oferując krew, jakby to była filiżanka herbaty. Były limity bycia społecznym. - Dziękuję ci, to bardzo hojnie z twojej strony, ale nie, nie jestem głodna. – powiedziała Naomi. Sposób, w jaki usiadła, wyprostowana i jeszcze w jakiś sposób perfekcyjna z łatwością sprawił, że Claire poczuła się spocona i przygarbiona. – Jestem bardzo zadowolona widząc cię znowu, powiedziano mi że bardzo dobrze ci idzie w twojej nauce. – Jej miły uśmiech pogłębił się trochę, przywołując czarujące małe dołeczki. – I to brzmi, jakbym była twoją okropnie starożytną dziewiczą ciotką. Przepraszam. To niezręczne. Prawda? - Trochę, - powiedziała Claire i nie mogła nic poradzić tylko się uśmiechnąć w odpowiedzi. Naomi wydawała się dla niej realną osobą – kimś, kto żył prawdziwym życiem i nadal pamiętał, jak

to było mieć ludzkie uczucia. – Rzeczy dzieją się okej; dzięki za zapytanie. A ty – jak twoja siostra? – Dała radę przypomnieć jej imię, jakiś rodzaj kwiatu… - Violet? - Jestem zadowolona, że pamiętasz. Violet ma się w porządku. Wzięła możliwości, jakie prezentuje Morganville z alarmującą ilością entuzjazmu. Teraz maluje. – Naomi przewróciła oczami. – Nie jest bardzo dobra, ale jest bardzo zdeterminowana. Zawsze ją drażniło, kiedy byłyśmy dziećmi, że zakazywano jej robić cokolwiek innego niż zniewieściałymi akwarelami. Za każdym razem kiedy widzę ją w tych dniach, wygląda jakby upadła twarzą w paletę farb. - Kiedy spotkałyśmy się wcześniej, powiedziałaś – myślę, że powiedziałaś, że byłaś siostrą Amelie? – Mając na myśli siostry wampirzej Założycielki miasta, Amelie wszechmocną. Claire, patrząc na Naomi, mogła w to uwierzyć; było coś w sposobie, w jaki trzymała swoją głowę, postawie, nawet lśniących, jasnych włosach. Więc była trochę zaskoczona, kiedy Naomi potrząsnęła głową. – Oh, nie, nie jesteśmy siostrami w sensie, że urodziłyśmy się w tej samej rodzinie, - powiedziała. – Siostrami przy naszych drugich narodzinach. Jesteśmy obie z tej samej generacji przemienione przez Bishopa i nie ma aż tak wielu z nas pozostałych, więc przez tradycję patrzymy na siebie jako rodzinę. Violet jest moją prawdziwą siostrą z mojego śmiertelnego życia. Amelie jest naszą siostrą w nieśmiertelnym życiu. Wiem, że to trochę mylące. - Oh. – Claire nie była całkiem pewna wampirzej koncepcji rodziny… Pozornie śledzili je przez to na pierwszym miejscu, kto zrobił je wampirami, więc Bishop miał wiele dzieci, niektóre z nich były tymi, które Claire rozważała jako dobre – jak Amelie – i większość z nich zdecydowanie nie. To miało znaczenie, ale Claire nie była do końca pewna jak bardzo, albo jak to przeliczało się na relacje w ludzkiej rodzinie. Niewystarczająco aby powstrzymać je od okazjonalnego zabijania kolejnego, ale potem ten sam mógł przemawiać za naturalne rodzeństwo. – Po prostu się zastanawiałam. - W czasie, kiedy cię poznałam, nie byłam przyzwyczajona do rozmawiania ze śmiertelnikami. To był bardzo długi czas, a my byliśmy nadal… nie tak dobrzy, jacy mogliśmy być. Ale jesteśmy teraz o wiele lepsi. – Naomi pokazała cały uśmiech i to było tylko trochę niepokojące. Moja, jak wielkie zęby masz, pomyślała Claire. Nie żeby Naomi zrobiła cokolwiek złego, w ogóle nie. Nawet nie pokazała aluzji kła. – Więc oczywiście, najpierw chcę przeprosić za każdy możliwy dyskomfort, który mogłam spowodować u ciebie podczas naszego początkowego spotkania. Żaden nie był zamierzony, uwierz mi. To było w okresie tego, co działo się w życiu Claire, naprawdę dawno temu i utkwiło w niej jako dziwnie zabawne. Próbowała nie pokazać tego. – Nie, naprawdę, było w porządku. Mam się w porządku. - Ah, ulżyło mi. – Naomi rozsadziła się na swoim krześle, jakby naprawdę jej ulżyło, w co Claire szczerze wątpiła. – Teraz, kiedy zapewniono mnie w tej kwestii, mogę przestąpić do mojej drugiej. Przyszłam złożyć wizytę mojemu najmłodszemu krewniakowi. Znowu, Claire stała się bez wyrazu. – Um… słucham? - Michael, - powiedziała Naomi. Było coś, co stało się ciepłe i nawet słodsze w jej głosie, kiedy wspomniała imię Michaela i to w ogóle nie było wampirze… To było coś, co Claire całkowicie rozumiała. – Tęskniłam za nim. To była czysto dziewczęca doceniająca-ciacho reakcja. I tak jak to, to wszystko stało się krystalicznie czyste dla Claire. Ostatecznie był ukryty wampirzy punkt widzenia na to, co działo się z Eve i Michaelem… Musiał widzieć Naomi. Na stronie. Bez mówienia nikomu albo przynajmniej nie przedyskutowując tego przed Claire i Shane’m, a Claire była prawie pewna, że Eve nie była by po prostu Oh, w porządku odnośnie tego, gdyby naprawdę wiedziała.

Ładny blond powód dla niekonsekwentnego zachowania Michaela siedział po drugiej stronie stołu i uśmiechał się do niej. Claire wstała jednym pochopnym ruchem. – Przyprowadzę go, - powiedziała. Wiedziała, że brzmiało to niegrzecznie i zobaczyła zaskoczenie na twarzy Naomi, ale w ogóle się nie przejmowała. – Zostań tutaj. – A to było prawdopodobnie jeszcze bardziej niegrzeczne, że komuś z królewską krwią czy czymkolwiek Kazana zostać w kuchni jak pomocy. Dobrze. Claire wyleciała przez drzwi kuchenne. Musiała przeszkodzić jakieś intensywnej rozmowie facetów, bo oboje Michael i Shane przestali mówić i wyprostowali się w sposób, w jaki ludzie robią, kiedy czują się winni. Michael uciszył swoje gitarowe strony płaską dłonią. - Masz gościa, - powiedziała Claire. Splunęła słowami płasko i ciężko, prosto w Michaela i pomyślała, że musiał być w stanie słyszeć, jak szybko biło jej serce. Może jej twarz była czerwona. Powinna być; czuła gorąco dookoła. – To Naomi. Jeśli miała co do tego w ogóle jakiekolwiek wątpliwości, widok na jego twarzy, kiedy powiedziała imię wymazał je. To był najbardziej zszokowany, złapany na gorącym uczynku wyraz, jaki kiedykolwiek widziała i Boże, w tym momencie nienawidziła go. Shane spojrzał na swojego przyjaciela, ale do czasu kiedy to zrobił, Michael dał radę zetrzeć całą winę ze swojego wyrazu i po prostu wyglądał na ciekawego. – Oh, - powiedział i wstał opierając swoją gitarę o ramię krzesła. To wydawało się dla niej byciem nie tylko ostrożnym, ale zbyt ostrożnym, jakby bał się być widzianym czerwieniąc się. Jakby czuł, że musi zwolnić i upewnić się, że nie popełnił błędów. – Oczywiście. Dzięki, Claire. Wpatrywała się w niego i ominęła go, kiedy przeszedł obok niej w kierunku kuchni. Poszła prosto w kierunku schodów przygotowana żeby przebiec całą drogę do góry, ale głos Shane’a zatrzymał ją. – Hej, - powiedział utrzymując głos nisko. – Co do diabła? - Ty idź zapytaj. Zawsze mówisz mi żeby nie próbować analizować, - powiedziała i poszła do góry zastanawiając się, czy powinna powiedzieć Eve, zastanawiając się czy to prowadziłoby do ostatecznej apokalipsy Domu Glassów. Nie poszła, tylko dlatego że usłyszała działający prysznic. Eve zmierzała wziąć prysznic, kiedy była nieszczęśliwa. Nie będzie żadnej gorącej wody dla nikogo innego, nie przez jakiś czas. Claire przepuściła łazienkę, zamknęła i zablokowała swoje drzwi, włożyła swoje słuchawki i zablokowała świat najgłośniejszą, najsmutniejszą muzyką, jaką mogła znieść. Oh, Michael, jak mogłeś? Jeśli wiedza ją bolała, jak okropne miało to być dla Eve? Tłumaczenie 1 rozdział - juliakas Rozdział 2 *Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych, wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi CLAIRE Claire spodziewała się codziennego rozpieprzenia związku Eve/Michael’a; Eve nie wspomniała o Naomi, ani Michael, a napięcie dalej wzrastało wewnątrz Claire jak skręcone gumki.

Shane też nie powiedział dużo i wizycie Naomi, chociaż Claire mogła powiedzieć, że to go niepokoiło. Kiedy Claire próbowała o tym rozmawiać, wracał do swojej starej przyśpiewki. Zapytaj Michaela. Tak, dobrze, jak zamierzała dostać w twarz i zapytać, kiedy już wiedziała. Mówił także trzymaj się od tego z daleka. I to była prawdopodobnie dobra rada. Ale Claire nie mogła po prostu widzieć tego wszystkiego zmierzającego ku klifowi i nawet nie próbującego obrócić koło. To mogło być złe, to mogło być pomieszanym, szalonym i bardzo złym pomysłem, ale musiała to zrobić. Więc zabrała Eve na lodową wodę sodową u Taniej Restauracji Marjo, co Eve szczęśliwie zaakceptowała, bo nie było lepszej lodowej wody sodowej dostępnej w znajomym wszechświecie, a Eve nigdy nie odrzucała czegoś opartego na lodach. Claire pomyślała, że to było dobrą rzeczą, że Eve działała na tak wiele nerwowej energii z tym całym pragnieniem cukru. Kiedy zaczerpnęła przepyszności, Eve nie mogła odłożyć swojej komórki. Przewijała swoją listę do-zrobienia potrząsając głową. – Nie uwierzyłabyś jak wiele tu jest, - powiedziała do Claire. – Mam na myśli, robiłam to od tygodni, a ta lista nigdy się nie zmniejsza! To szalone. A zostało mi tylko kilka dni. Oh! Muszę dostać moje powołanie aby zakończyć woskowanie. - Naprawdę nie musiałam tego wiedzieć, - westchnęła Claire. Eve posłała jej mrugnięcie i siorbnęła deser. – Uh – muszę ci o czymś powiedzieć. Oczy Eve rozszerzyły się, a ona odłożyła łyżeczkę i komórkę. – To Shane, prawda? To zawsze Shane wpakowujący się w jakiś rodzaj szalonych kłopotów. Jakiego wampira on… - Nie, to nie Shane. – Mimo że Claire szczerze nie mogła winić jej za przeskoczenie do takiego wniosku; Shane był skłonny do kłopotów, żadnych wątpliwości odnośnie tego. – To o Michaelu. Eve uśmiechnęła się, ale to wyglądało maniakalnie i źle. Miała na sobie absolutnie niesamowity odcień karmazynowej szminki, a jej cień do oczu pasował. W zmęczonej w połowie ostatniego wieku Formicy (Formica – marka termoutwardzalnego plastiku, zwykle używana w arkuszach przezroczystych lub drukowanych kartek jako żaroodporne przykrycia mebli, paneli ściennych itp. – przypuszczenie tłumacza) i zardzewiałej chromowanej jadalni wyglądała jak zabójczy, egzotyczny kwiat, coś importowanego z miejsca, które nigdy nie widziało dnia. Piękne, ale zastraszające. I dziwne. – Cóż, przynajmniej wiem, że Michael nie jest w więzieniu. Z drugiej strony, Shane po prostu kocha szare hotelowe bary. Może to jedzenie albo coś. – Ale był błysk desperacji w jej oczach. Nie chciała mówić o Michaelu. W ogóle. Claire poczuła się jakby coś uciskało jej klatkę piersiową, wypędzając z niej cały oddech. – Nie żartuję, - powiedziała. – Musisz to usłyszeć, Eve. O Michaelu. – To bolało, mówienie tego, fizycznie bolało, a ona czuła łzy swędzące w jej oczach. Szybko mrugnęła aby je odgonić. – Myślę, że widuje się z inną dziewczyną. Eve podniosła swoją łyżeczkę i teraz usiadła tam, perfekcyjnie nieruchoma, wpatrując się. Nastawiła swoją głowę z błyszczącymi czarnymi włosami na bok, jakby próbowała rozgryźć, co Claire właśnie powiedziała. – Inną dziewczynę, - powiedziała. – Co masz na myśli przez inną dziewczynę? - Wampira, - powiedziała Claire. – Naomi. Przyszła do domu. Widziałam ją. Rozmawiałam z nią. Pytała o Michaela. Eve cofnęła się, jakby Claire sięgnęła przez stół i spoliczkowała ją, a potem powiedziała, - Ale… jestem pewna że ona jest tylko… - Tylko przyjaciółką? – powiedziała Claire, kiedy Eve nie mogła skończyć. Poczuła się, jakby łamało jej się serce. Mogła zobaczyć panikę i przerażenie na twarzy Eve i niezgrabny sposób, w jaki Eve odłożyła łyżeczkę. Zacisnęła razem ręce i zaczęła przekręcać pierścionek zaręczynowy… - Może. Przypuszczam, że to jest możliwe, ale powinnaś z nim porozmawiać, Eve. Powinnaś

zapytać. Nie sądzę, że chciał, żebyś o tym wiedziała. Nie powiedział ci, prawda? Eve potrząsnęła głową i spojrzała w dół na swoją lodową wodę sodową, która powoli się rozpuszczała. – Musiał zapomnieć o tym wspomnieć, - powiedziała, ale nie było żadnego przekonania w jej głosie. – Przyszła do domu? - Kilka dni temu – pamiętasz, kiedy poszła z Shane’m żeby oddać krew? Pokazała się po tym, jak poszłaś do góry. Otwarłam drzwi. Tym razem, to było zdecydowanie cofnięcie się, a Eve rzuciła okiem w górę. Jej oczy były szerokie i dotknięte. – On – on przyszedł potem do góry. Pogodziliśmy się. On był… - Znowu niespokojnie obróciła pierścionek zaręczynowy. – Tak bardzo przepraszał za zdenerwowanie mnie. - Oh, - powiedziała łagodnie Claire. – I nie wspomniał o niej. - Nie. W ogóle, – zgodziła się Eve. Nagle rzuciła swoją głową o stół, a Claire chwyciła ją i przytrzymała, jakby trzymała Eve z dala od klifu. – O Boże. Wiem, że Gloriana dostała się do jego głowy, ale myślałam – myślałam że z nią odeszło… - Wiem. Ale, Eve, wiem że on cię kocha. Po prostu nie wiem… - Czy kocha mnie wystarczająco? – Eve roześmiała się drżącym głosem i podniosła serwetkę aby ostrożnie przyłożyć do swoich oczu, robiąc czarne plamy wilgotnego tuszu na papierze. – Tak, witaj w klucie. Cóż, co myślisz? - To nie jest naprawdę to, co ja myślę – to jest to, co ty myślisz. Eve pociągnęła nosem i wytarła go. – To niszczy mój makijaż; wiesz to. - Możesz mnie winić, jeśli chcesz. - Nie. Nie, nie chcę. – Eve westchnęła i spojrzała w górę próbując się uśmiechnąć, ale dość źle nie dając rady. – Wiedziałam, że nie był całkowicie – nieskrępowany z tym, wiesz? Że ciągle się martwił i myślał i się martwił… a ja po prostu miałam nadzieje, że przestanie, że to był po prostu strach, co jest dość głupie, bo jest wampirem i, wiesz, ogólnie rzecz biorąc zimny, ale – myślałam, że przeboleje to. To tylko się pogarsza. - A on nie mówi ci o tej dziewczynie. - Najwyraźniej. Tak. – Tym razem Eve wybuchła płaczem i przykryła swoją twarz serwetką. Musiała użyć obu rąk, a Claire siedziała bezradnie mając nadziej, że mogła coś zrobić, kiedy Eve wywrzaskiwała jak mała dziewczynka. W końcu wstała i wślizgnęła się do boku Eve i otoczyła ją dookoła swoimi ramionami. Jeśli makijaż był wcześniej ekstremalny, teraz był ultra-gotycki z kapiącymi liniami tuszu i rozmazany. Eve zaczęła go ścierać, sięgając po więcej i więcej serwetek. Marjo zatrzymała się, rzuciła okiem na nie dwie, potrząsnęła głową i chwyciła desery. Odniosła je i przyniosła z powrotem stos serwetek i szklankę wody. – Zmyj to, - powiedziała. – Wyglądasz jak smutny klaun. Źle dla mojego interesu. Dla Marjo to były wszystkie rodzaje zainteresowania i wrażliwości. Plus, przyniosła świeże kubki lodów, za nic. Eve zmyła większość swojego makijażu, zostawiając siebie wyglądającą delikatnie, czysto i bardzo młodo i wessała głęboki wdech i powiedziała, - Teraz już ze mną okej. Tutaj, zjedz swoje lody. Nigdy nie będzie lepszego czasu, zaufaj mi. Obie z nich zjadły, ale Claire zastanawiała się, czy Eve naprawdę w ogóle smakowały jej. Ciągle czkała szlochając. – Co zamierzasz zrobić? – zapytała się Eve, w końcu, a jej najlepsza przyjaciółka wzruszyła ramionami bez napotkania jej oczu. - Cóż, udawanie że wszystko jest po prostu aksamitne nie było naprawdę najlepszym

pomysłem, - powiedziała. – Przypuszczam, że mogę stać się całą królową dramatu i krzyczeć i płakać i rzucać rzeczami w niego. Zrobiłabym tak, rok temu. Ale teraz… teraz myślę, że po prostu pójdę… porozmawiać z nim. Mam na myśli, nie chcę tego robić. To będzie bolało. Ale może to jest najlepsza rzecz dla nas obojga, jeśli wyciągniemy to na wierzch i… Dalej mówiła, a Claire słuchała, naprawdę, ale drzwi jadalni otworzyły się za Eve, a mężczyzna wszedł i nienaturalne, dziwne uczucie przeszło Claire, jakby fala mgły przemyła ją. Zamrugała i skupiła się na nim, próbując rozgryźć, dlaczego miała taką reakcję – czy było zimno na zewnątrz? Padało? Nie, było tak samo jak było, ciepła zima i słonecznie i sucho. Dziwne. Przybysz nie był tak bardzo do zauważenia… średni wzrost, średnio zbudowany, jasne blond włosy. Był częściowo obrócony od niej i z tego punktu widzenia nie było w ogóle niczego aby odróżnić go od miliona innych facetów. Potem obrócił się aby spojrzeć w ich stronę i przez sekundę Claire zobaczyła… coś. Migotanie, obraz, wizję. Była zbyt krótka dla niej aby naprawdę nawet ją przetworzyć, a ona mogła z łatwością po prostu ją sobie wyobrazić, bo nie było w ogóle niczego nieprawidłowego w tym facecie. Miał nawet zwyczajne cechy i oczy, które z tej odległości wyglądały w pewnym rodzaju na niebieskie. Wetknął swoje ręce do kieszeni płaszcza i poszedł w ich kierunku do kontuaru, a potem, bez słowa, poszedł z powrotem na zewnątrz, gdzie poszedł za róg i zniknął. Claire obróciła się aby spojrzeć jak odchodzi. - Hej, - powiedziała Eve. – Jesteś ze mną? Bo w pewnym rodzaju jestem tutaj w środku kryzysu. – Brzmiała na zirytowaną, a Claire nie obwiniała jej. Nie miała pojęcia, dlaczego była taka rozproszona. Nie było żadnego powodu, w ogóle żadnego. - Przepraszam, - powiedziała. – Po prostu – pomyślałam, że znam go, przypuszczam. – To nie było to, ale w pewien sposób wydawał się zły. Jakby nie należał tutaj. - Kto? – Eve rozejrzała się. – Nie widzę nikogo. Claire spojrzała na zewnątrz na parking. Nic tam nie stało – żadnych tabliczek spoza stanu na samochodach, na pewno. – Przypuszczam, że nikt. Może po prostu przejeżdża, - powiedziała. - Chciałabym przejeżdżać, - westchnęła Eve. – Gdziekolwiek indziej jest teraz lepiej, włączając doły z lawą. Jesteś gotowa żeby iść? - Ja – tak, tak myślę. – Claire wygrzebała pieniądze z kieszeni i zapłaciła za nie obie, mimo protestów Eve pół sercem; Claire dostała wypłatę (pensję?) z Biura Założycielki za jej pracę z Myrninem, a jej konto bankowe niedawno urosło do niesamowitych czterocyfrowych liczb. Nie do końca wiedziała co zrobić z tymi wszystkimi pieniędzmi, ale wydawanie ich na najlepszą przyjaciółkę z bolącym sercem wydawało się dobrą opcją. – Dom? - Jest drugi wybór? - Cóż, możemy iść popracować nad twoją listą zakupów? - Biorąc pod uwagę, to wydaje się dość głupie. Claire musiała się z tym zgodzić. Kiedy wyszły z jadalni, rzuciła okiem w tył i zobaczyła, że anonimowy mężczyzna był teraz z tyłu taniej restauracji. Siedział przy stole ze złożonymi rękami i obserwował je, kiedy wsiadały do dużego, czarnego karawanu Eve. Uczucie mglistego chłodu znowu ją przeszło, a Claire zadrżała.

Shane stał na zewnątrz w zagrodzie opierając się o pojedyncze, obdarte, pozbawione przez zimę drzewo, kiedy Eve zatrzymała się na krawężniku. Miał ręce w kieszeniach swoich jeansów, a jego brązowe włosy były zburzone przez wiatr, jakby niewidzialne ręce przeczesały je. Wpatrywał się w frontowe drzwi i jakby nie był ostrożny, zapaliłby je płomieniami przez czystą, skupioną siłę jego spojrzenia. Claire wyskoczyła i pobiegła do niego, już niespokojna z Eve dokładnie za nią. – Co to jest? – zapytała. – Co jest nie tak? Shane szarpnął policzkiem na dom. – Jest tam, - powiedział. – Z nią. - Kto? – zapytała Eve, ale to brzmiało, jakby już wiedziała. - Powiedziałaś jej? – Shane zapytał Claire. Skinęła głową. – Blondynką. Naomi. Pokazała się; powiedział mi, żebym wyszedł. Wyszedłem. Eve wzięła głęboki oddech i weszła po schodach – nie biegnąc, nie płacząc. Wyglądała bardzo spokojnie i opanowanie. Claire i Shane wymienili spojrzenia, a Shane powiedział, - To nie może być dobre, - i pobiegli za nią, do domu. Znaleźli ją Orawie natychmiast, stojącą w frontowym salonie domu, tym, którego żadne z nich nigdy nie używało; to był duszny rodzaj pokoju, z meblami zostawionymi z czasów czarno- białej telewizji, jeśli nie starszymi. Ale to było tam, gdzie był Michael, siedząc na sztywnej kanapie z porcelanową filiżanką czegoś, co prawdopodobnie nie było herbatą, siedząc przed nim. I była tam Naomi, siedząca na kanapie obok niego, z jej własną pasującą filiżanką. Wampirzyca siedziała pod zniewieściałym kątem, z kolanami razem, jakby miała na sobie sukienkę zamiast słodkich przylegających jeansów i top z przytulającą postacią, w rodzaju, który Claire niestety lubiła. Podbródek Naomi był w górze, a jej wzrok był na poziomie Eve. Nie wyglądała na winną. Wyglądała trochę wyzywająco. Michael, z drugiej strony, wyglądał głęboko niekomfortowo. – Eve, - mówił, - to nie jest… - Tak jak wygląda? – skończyła za niego, bardzo spokojnie. – Oh, jestem pewna. – Eve zrobiła krok do przodu wyciągając swoją dłoń. – Nie sądzę, że byłyśmy sobie przedstawione. Brwi Naomi poruszyły się w górę, tylko trochę, ale wstała wdzięcznie i potrząsnęła rękę Eve, sprawiając, że wyglądało to jakby była zagranicznym dygnitarzem wykonującym jakiś obcy zwyczaj dla dobra dyplomacji. – Jestem Naomi de la Tour. Ty musisz być Eve Rosser. Oczywiście, widziałam cię w mieście. Eve wpatrywała się prosto w jej twarz. – Przepraszam, nie mogę powiedzieć tego samego. Nie znam cię i nie doceniam cię będącej tutaj. Naomi rzeczywiście się zaczerwieniła, albo przynajmniej była aluzja koloru na jej policzkach. – Nadal jestem przyzwyczajona do ludzkiego towarzystwa, - powiedziała. – I przepraszam, jeśli wydawałam się niegrzeczna w stosunku do ciebie. Nie miałam zamiaru być. - Eve–, powiedział Michael. Zastrzeliła go wzrokiem, a on usadowił się na kanapie. Odpadł. - Może powinniśmy porozmawiać o tym, co ty miałeś zamiar. – powiedziała Eve i zatrzymała się na krześle z prostym oparciem, na którym usiadła okrakiem, kładąc jako silna różnica pomiędzy nią a oh-taką zniewieściałą jak możliwa prezencją Naomi. Spojrzała przez swoje ramię na Shane’a i Claire. – Wyjść. To może się pomieszać. - Jesteś pewna, że nie chcesz wsparcia? – zapytał Shane.

Michael zmarszczył brwi. – Przeciwko czemu dokładnie? Mnie? Daj spokój, stary. - Po namyśle, - powiedziała Eve, - może powinni zostać. Jakikolwiek powód, dla którego nie powinni, Michael? - Eve, nie rób tego. Uśmiechnęła się, ale to nie był wesoły rodzaj wyrazu. – Jak długo się do działo? Michael nic nie powiedział. Naomi z drugiej strony, pochyliła się do przodu i powiedziała, bardzo żarliwie, - Przychodziłam tu od prawie dwóch miesięcy. - Naprawdę. Michael zatrzasnął oczy i potarł skroń, jakby miał potworny ból głowy. – Eve, ty nie – - Rozumiesz? Jestem pewna, że nie. Dlaczego mi nie powiedziałeś? Bo znajdywanie ciebie przytulonego z pijącą-krew laską na kanapie dwa dni przed naszym przyjęciem zaręczynowym nie wysyła w ogóle złego przesłania. - Nie jestem z nią przytulony! Naomi zaśmiała się, tylko trochę. – Rzeczywiście, nie jest, - powiedziała. – Czy mogę wyjaśnić…? - Weź swój najlepszy strzał, - powiedziała Eve. Mięśnie w jej szczękach były napięte, a ona chwyciła oparcie krzesła, na którym siedziała okrakiem tak ciężko że Claire pomyślała, że może je odgryźć – a potem zakołkować nim kogoś. - Jak jestem pewna, że jesteś świadoma, jest niezadowolenie ze strony niektórych wampirów z pomysłem, że ty i Michael powinniście się pobrać, - powiedziała Naomi. – Jest ku temu powód. Eve wpatrywała się w nią z zupełną ciszą. Naomi czekała na komentarz, ale nic nie dostała. - Nie tylko to, - kontynuowała dziewczyna, - Wiem, że ludzka społeczność nie jest taka sama, jaka była, kiedy byliśmy… wśród ich członków, ale przez nasze nieśmiertelne standardy małżeńskie jest przymierze a ty, droga Eve sprzymierzasz siebie do potomkini starożytnej i ważnej linii krwi. Jest wielu, którzy wierzą, że przez poślubienie cię, Michael przyzna ci wielką ilość… mocy. Ukrytej siły, jeśli nie rzeczywistej. Dawanie tego człowiekowi jest… kontrowersyjne. - Oh, więc po prostu dajesz nam radę. Załapałam to. Miło z was obojga że włączyliście mnie do dyskusji tak dokładnie… Oh, czekajcie. - Myślisz, że kłamię odnośnie mojej obecności tutaj? – Perfekcyjne brwi Naomi urosły w niedowierzaniu. – Nie myśl tak; błagam cię. W zasadzie, zachowywałam się jak adwokat Michaela. Twój adwokat, - powiedziała Naomi. – Stałam w wampirzej społeczności i odgrywałam rozjemcę, żebyście mogli pozwolić swojemu małżeństwu iść naprzód, nadal powinniście tego chcieć. Przyszłam żeby powiedzieć Michaelowi, że wierzę, że moja siostra-z krwi Amelie została przekonana do dania swojego błogosławieństwa związkowi. Claire oczyściła swoje gardło. – Oliver po prostu powiedział nam, że nie mam możliwości żeby pozwolono temu się stać. - Oliver jest moim najtrudniejszym przeciwnikiem, - powiedziała Naomi. – I jest przekonywujący, muszę przyznać. Spędziłam wiele godzin próbując przekonać go o słuszności mojego powodu, z niezbyt dobrym efektem. W końcu zdecydowałam się iść prosto do mojej siostry-z krwi i miałam nadzieję na najlepsze. Eve wyraźnie nadal tego nie kupowała. Wwiercała się w drugą kobietę z ustami skompresowanymi w stanowczą, wściekłą linię. Michael powiedział, bardzo cicho, - Myślisz, że to zadziałało? - Nie mogę być całkowicie pewna. Amelie jest, po pierwsze i zawsze, władcą, a władca

trzyma swoje własne rady na te wszystkie rzeczy. Ale była bardziej łaskawa i rozumiejąca. Wierzę, że przekonałam ją do ważności pozwolenia temu związkowi się pojawić. - Dziękuję, - powiedział i wstał. Krok przybliżył go do miejsca, gdzie Eve siedziała okrakiem na krześle, a jej głowa przechyliła się żeby spojrzeć w górę na niego. Utrzymywała ten sam wyraz twarzy. – Naprawdę myślisz, że zdradzałem cię z nią? - Dlaczego nie? – zapytała stanowczo Eve. – Wampirzyce są gorące. Nawet ja to mogę zobaczyć. Naomi znowu się zaczerwieniła. – Nie jestem zainteresowana Michaelem w ten sposób, - powiedziała. – Przepraszam, że pomyślałaś, że jestem zdolna do robienia czegoś tak podstępnego. I… - Wydawała się utracić to, co powiedzieć przez moment, potem spojrzała w dół na swoje zaciśnięte palce i powiedziała, - I obawiam się, on nie jest tym, co przemawia do mnie. - Jak on może nie być w twoim typie? – zapytała Eve, na chwilę rozproszona, a Claire rzeczywiście zastanawiała się nad tą samą rzeczą, bo Michael był po prostu… tak. Naomi nie odpowiedziała; po prostu ciężko wpatrywała się w swoje kolana, a Shane był pierwszym, który to załapał, chociaż jak on to zrobił, Claire nie mogła naprawdę powiedzieć. Powiedział, - Bo jej typ jest bardziej jak ty, idiotko. - Bardziej jak – Goci? - Bardziej jak dziewczyny. Naomi rzuciła okiem w górę, a Claire złapała błysk ulgi na jej twarzy. – W mojej młodości nie patrzono na to z przychylnością, - powiedziała. – Nadal jest to dla mnie trudne aby o tym mówić. - Oh, - powiedziała Eve całkowicie innym tonem głosu. – Oh, Jesteś lesbijką. Naomi powoli skinęła głową. - Mogłabym cię teraz pocałować, - powiedziała Eve, a potem natychmiast przytrzymała rękę. – Mam na myśli, z wdzięczności, wiesz? Jesteś naprawdę ładna ale – Oh facet, właśnie totalnie to spieprzyłam. – Eve wzięła głęboki wdech i obróciła się do Michaela. – Wiedziałeś, że jest lesbijką? - Tak, powiedział. – Nie chciałem żebyś myślała – wiedziałem, że nic się nie działo, ale załapałem jak to wyglądało, spotykanie się z nią prywatnie. Powinienem ci powiedzieć. Po prostu nie chciałem, żebyś wiedziała, jak wiele sprzeciwu było tam przeciwko ślubowi. - Oh, - powiedziała łagodnie Eve. – Oh. – Jej oczy teraz błyszczały, a uśmiech Michaela był jedną z najpiękniejszych rzeczy, które Claire kiedykolwiek widziała. Wolny z całego ciężaru, który widziała w nim przez ostatnie kilka tygodni. Wolny od winy. A teraz, było coś całkowicie dobrego w nim. – Ty idioto. Mogłeś mi powiedzieć. - Tak, wiem. – Wstał i podszedł do niej i wziął jej rękę. – Kocham cię. Nie chciałem myśleć że – że mogłem cię stracić przez to. Przez nie bycie w stanie sprawić, żeby Amelie się zgodziła. - Idiota, - powtórzyła Eve, ale nie miała tego na myśli. Wstała i wtopiła się w jego ramiona i to wyglądało jakby nigdy nie zamierzali pozwolić siebie puścić, nigdy ponownie. – Więc wszystko w porządku. Naomi uśmiechała się do ich dwojga, ale teraz cień wydawał się przechodzić przez jej twarz. – Mam nadzieję, że to prawda. Martwię się, że jeśli ludzka populacja będzie kontynuowała wzburzanie się, Amelie weźmie stronę racji Olivera, a nie mojej. Ale nie mogę na to poradzić. Może wy możecie…? - Nie jestem do końca Miss Popularności tutaj, - powiedziała Eve. – Ale mam kogoś w mojej drużynie, kogo każdy szanuje… każdy po obu stornach linii krwi. I spojrzała na Claire i podniosła swoje brwi.