kakarota

  • Dokumenty646
  • Odsłony165 624
  • Obserwuję118
  • Rozmiar dokumentów1.7 GB
  • Ilość pobrań76 523

Caine Rachel - Wampiry z Morganville 12 - Czarny Świt

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Caine Rachel - Wampiry z Morganville 12 - Czarny Świt.pdf

kakarota EBooki Serie / Autorzy Wampiry z Morganville
Użytkownik kakarota wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 233 osób, 137 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 391 stron)

Rozdział 1 *Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych, wyraŜeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi CLAIRE Lepiej by było gdyby krzyknął. Michael Glass nie krzyczał. Zamiast tego wydobył okropny przenikliwy dźwięk z tyłu swojego gardła, wygiął swoje plecy i zaczął wymachiwać gwałtownie wewnątrz swojego rozpiętego śpiwora. Materiał rozstrzępił się pod wampirzą siłą, a izolacja wybrzuszyła się, kiedy walczył o wolną drogę, ale nawet kiedy była poza nim, on po prostu dalej… wymachiwał. Przez pokój, Claire Danvers wystrzeliła prosto na nogi, potknęła się o swój własny śpiwór i zdołała złapać się o ścianę dokładnie zanim uderzyłaby twarzą o podłogę. Jej serce trzaskało zbyt szybko o jej Ŝebra, a ona miała kwaśny, bezradny smak paniki w swoich ustach. Są tutaj, było jedyną spójną myślą w jej głowie. Musiała być gotowa Ŝeby walczyć, Ŝeby biec, Ŝeby reagować, ale wszystko o czym mogła pomyśleć, to jak całkowicie przeraŜona teraz była. I jak bezradna. Były rzeczy tam na zewnątrz w świecie, rzeczy, których bały się wampiry, a teraz te rzeczy były tutaj. Była jedynie sekundy od lekkiego, kapryśnego snu, ale wiedziała, Ŝe koszmary podąŜały za nią bez wysiłku dokładnie w rzeczywisty świat. Draug (draug – jest to nieśmiertelna postać z nordyckiej mitologii; oryginalne, nordyckie znaczenie słowa to duch, a starsza literatura dokonuje czystych rozróŜnień pomiędzy draug-morza i draug-lądu – przypuszczenie tłumacza). Nie były wampirami; były czymś innym, czymś co poruszało się przez wodę, formowało się z niej, ciągnęło wampiry w dół powolnej i okropnej śmierci. Tydzień temu wyśmiałaby coś takiego jako kiepski Ŝart, ale potem widziała ich przychodzących po Morganville, Texas. Przychodzących z deszczami, które nigdy nie padały w tym zablokowanym pustynią, skąpanym w słońcu mieście, gdzie wampiry, w końcu, zrobiły swój ostatni postój. Dzisiaj obudziła się ze ślepą i spanikowaną wiedzą, Ŝe niewaŜne jak zły był świat z wampirami w nim, świat, który trzymał draug był o wiele gorszy. Przybyli do Morganville, przedostali się ukradkiem, rośli w siłę, póki nie byli gotowi Ŝeby walczyć… póki nie mogli śpiewać swojej nieskończenie okropnej piosenki, która w jakiś sposób, niemoŜliwie, była takŜe piękna i niepokonana. Dla ludzi tak samo jak i wampirów. Najsilniejszy z wampirów w Morganville poszedł przeciwko niej i strzelił kilka uderzeń… ale nie bez kosztów. Amelie, lodowa-królowa władczyni miasta została ugryziona; bez niej, wszystko się pogorszy, szybko. Michael nadal miotał się i wydawał ten okropny dźwięk i stopniowo do niej doszło, Ŝe zamiast czaić się tutaj, kiedy jej mózg ją dogonił, powinna iść do niego. Pomóc mu. A potem światła rozbłysły z przyciemnionych do oślepiających w duŜym, wysłanym wykładziną pokoju, a ona zobaczyła swojego chłopaka, Shane’a Collinsa stojącego w drzwiach, spoglądającego najpierw na nią, potem na Michaela, który nadal rozpaczliwie zmagał się z… niczym. Ze swoim koszmarem. Claire wzięła głęboki oddech, zamknęła na chwilę oczy, potem zrobiła do Shane znak OK.; on skinął głową i podszedł do boku ich przyjaciela. Michael był zagrzebany w poszarpanych szczątkach swojego śpiwora, nadal wymachując i, o ile Claire mogła powiedzieć, nadal Ŝyjąc w śnie. Shane przykucnął i po krótkim zawahaniu się, sięgnął i połoŜył swoją dłoń na ramieniu Michaela. Michael natychmiast się obudził – z wampirzą szybkością. W jednej zamazanej sekundzie siedział z jedną ręką owiniętą dookoła nadgarstka Shane’a, oczami otwartymi i płonącymi czerwienią, z opuszczonymi kłami łapiącymi światło na ostrych jak brzytwa końcach i krańcach.

Shane nie poruszył się, mimo Ŝe mógł kiwać się w tył na swoich piętach tylko trochę. To było lepsze niŜ Claire mogła zrobić; poleciałaby do tyłu co najmniej, a Michael prawdopodobnie złamałby jej nadgarstek – niecelowo, ale przepraszam nie liczyło się za bardzo, kiedy odnosiło się do strzaskanych kości. - Wyluzuj, - powiedział Shane niskim, spokojnym głosem. – Wyluzuj stary, jesteś bezpieczny. Jesteś teraz bezpieczny. To koniec. Nikt cię tutaj nie skrzywdzi. Michael zamarł. Czerwień zbladła do Ŝarzenia w jego oczach, a kiedy zamrugał, zniknęła, zastąpiona chłodnym błękitem. Wyglądał blado, ale to było teraz dla niego normalne. Claire zobaczyła, Ŝe jego gardło pracowało, kiedy przełykał, a potem chwiejnie wziął wdech i puścił nadgarstek Shane’a. – BoŜe, - wyszeptał i potrząsnął głową. – Przepraszam, stary. - śadnego dramatu, - powiedział Shane. – Zły, prawda? Michael nie odpowiedział na to natychmiast. Wpatrywał się w środkową przestrzeń. Nie musiała zastanawiać się, o czym był jego koszmar… Byłby o byciu uwięzionym w Miejskim Basenie Morganville, zakotwiczonym do dna pod tą mroczną, otrutą wodą… będąc wykorzystywanym przez draug. Powoli osuszanym i Ŝywym przez stworzenia, które uwaŜały wampiry za tak przepyszne jak cukierki. Stworzenia, które dokładnie teraz, najeŜdŜały i zabierały wszystko, co mogły. Włączając kaŜdą soczystą, wampirzą przekąskę, prosto na dno jakiegokolwiek basenu brudnej wody, w której się chowali. Claire zdała sobie sprawę, Ŝe nadal były malutkie, czerwone ślady na skórze Michaela, jak ukłucia szpilki… blednące, ale nie do końca zagojone. Zdrowiał wolniej niŜ zazwyczaj – albo był zraniony jeszcze powaŜniej, niŜ na to wyglądało. – Tak, - powiedział w końcu. – Śniłem, Ŝe nadal byłem w basenie i… Nie kontynuował, ale nie musiał; Claire była tam, widziała to. Shane nie tylko widział to, ale poczuł – zanurkował, niewiarygodnie Ŝeby ocalić Ŝycia. Wampirze Ŝycia, ale wszystkie Ŝycia są takie same. Draug teŜ go zaatakowały, a jego skóra miała czerwonawy odcień rozerwanych naczyń włosowatych Ŝeby to udowodnić. Claire miała Ŝywą wizję jakości wspomnienia basenu… tego szalenie strasznego podwodnego ogrodu uwięzionych wampirów, związanych, oszołomionych i bezradnych, kiedy draug wysysały ich siłę i Ŝycie. To była jedna z najgorszych, najbardziej przeraŜających rzeczy, które kiedykolwiek widziała i to takŜe pogwałciło ją na jej bardzo głębokim, podstawowym poziomie. Nikt na to nie zasługiwał. Nikt. - To było naprawdę straszne. – Shane skinął głową w zgodzie z Michaelem. – A ja nie byłem tam nawet tak długo. Wytrzymałeś tam, Mikey. – Znowu sięgnął i ścisnął krotko ramię Michaela, potem wzrósł do stojącej pozycji. – Czujesz potrzebę Ŝeby krzyczeć jak mała dziewczynka, zrób to, stary. śadnego osądzania. Michael jęknął i potarł swoją dłonią o swoją twarz. – Pieprz się, Shane. Z resztą, dlaczego trzymam cię w pobliŜu? - Hej, potrzebujesz Ŝeby ktoś cię upokarzał, gwiazdo rocka. Zawsze potrzebowałeś. Wtedy Claire uśmiechnęła się, bo Michael zaczynał znowu brzmieć jak stary on. Shane zawsze mógł to zrobić, dla kogokolwiek z nich – odwrócić uwagę, zwykłą obrazą i wszystko znowu było okej. Normalne Ŝycie. Nawet kiedy w ogóle nic nie było normalne. Nic. Teraz, kiedy jej panika malała, zastanawiała się, która była godzina – pomieszczenie nie dawało Ŝadnego prawdziwego znaku czy był to dzień czy noc. Ewakuowali się do budynku Rady Starszych, który – jak większość wampirzych budynków – nie za bardzo popierał okna. Tym co miał było mnóstwo śpiworów, kilka składanych łóŜek i wiele wolnej przestrzeni; wampiry, najwidoczniej, wszystkie planowały katastrofę, co naprawdę w ogóle jej nie zaskoczyło. Mieli tysiące lat Ŝeby nauczyć się, jak przewidywać kłopoty i co mieć razem do spotykania (albo unikania). Teraz ona, Michael i Shane byli jedynymi śpiącymi w pokoju, który mógł pomieścić przynajmniej trzydziestkę bez uczucia zatłoczenia.

Nie było Ŝadnego znaku jej czwartej współlokatorki, dziewczyny Michaela, Eve. Jej śpiwór, który był obok Michaela, był kopnięty na bok. - Shane, - powiedziała Claire, jej strach dostawał kolejnego kopniaka. – Eve zniknęła. - Tak, wiem. Nie śpi, - powiedział. – organizując kawę, wierz w to lub nie. MoŜe zabrać baristę ze sklepu, ale… To było, znowu, ogromne uczucie ulgi. Shane doszedł do perfekcji w dbaniu o siebie (i kaŜdego innego). Michael był wampirem, ze wszystkimi zabawnymi zaletami, które szły w parze z tym pod względem samoobrony. Claire była mała i nie do końca kulturystką, ale broniła się dosyć dobrze… przynajmniej w byciu małą, ostroŜną i mając wszystkich przyjaciół, których mogła zdołać mieć po swojej stronie. Eve była… cóŜ, Eve lubiła Ŝyć na krawędzi, ale nie była do końca reinkarnacją Buffy (Buffy: Postrach wampirów - amerykański serial telewizyjny bazujący na wątkach filmu fabularnego o tym samym tytule z1992 roku; opowiada o losach Buffy Summers, nastolatki wybranej do walki z siłami ciemności, oraz grupie jej przyjaciół, którzy jej w tej walce pomagają. W serialu częstą poruszane są róŜne wątki, nie tylko ściśle fantastyczne, ale teŜ i kulturowe (wiele odniesień do popkultury, filmu czy muzyki, a takŜe literatury) oraz społeczne (rozwód rodziców, śmierć kogoś bliskiego, uzaleŜnienie, homoseksualizm – przypuszczenie tłumacza). I w jakiś sposób jej twarde krawędzie sprawiały, Ŝe była najbardziej kruchą z nich wszystkich. Więc Claire miała tendencję do martwienia się w okresach takich jak ten. Bardzo. - Kawę? – zapytał Michael, nadal pocierając swoją głowę. Jego włosy powinny wyglądać szalenie, ale on był jednym z tych ludzi, którzy mieli naturalną odporność na głowę z łóŜka; jego blond włosy po prostu opadły dokładnie w sposób, w jaki powinny, w beztroskie loczki w surferskim stylu. Claire odwróciła oczy, kiedy rzucił swój śpiwór do tyłu i sięgnął po swoją koszulę, bo mimo Ŝe zawsze dobrze było na niego popatrzeć, powaŜnie wypowiedział to i poza tym, Shane stał tam. Shane. Doszło do niej w zawrotnym pośpiechu, jak zatrzymał ją na drodze do tego miejsca, w bladym świetle świtu. – Chcę, Ŝebyś obiecała mi jedną rzecz. Obiecaj mi, Ŝe mnie poślubisz. Nie teraz. Kiedyś. A ona obiecała, nawet jeśli to był tylko ich prywatny, mały sekret. Znowu poczuła to drŜące, kruche uczucie trzepotania motyli w swojej klatce piersiowej. To była silna kula światła, plątanina radości, przeraŜenia, podekscytowania i przede wszystkim, miłości. Shane spojrzał na nią z intensywnym, ciepłym skupieniem, które sprawiło, Ŝe nagle poczuła się jak jedyna osoba na świecie. Patrzyła, jak szedł w jej kierunku z rozszerzającym się blaskiem rozkoszy. Michael był seksowny, Ŝadnego zaprzeczania temu, ale Shane po prostu… roztapiał ją. To było wszystko w nim – jego siła, jego intensywność, uśmiech poza centrum, głód w jego oczach. Było coś rzadkiego i kruchego w środku tej zbroi, a ona poczuła się szczęściarą i uprzywilejowaną, Ŝe pozwalał jej to zobaczyć. - Dobrze się trzymasz? – zapytał ją Shane, a ona spojrzała w górę na niego. Jego ciemny wzrok stał się powaŜny i zobaczył… zbyt wiele. Nie mogła ukryć tego, jak przeraŜona była, nie przed nim, ale był ostatnim Ŝeby myśleć, Ŝe to była oznaka słabości. Uśmiechnął się trochę i oparł swoje czoło o niej przez chwilę. – Tak. Trzymasz się po prostu w porządku, twarda dziewczyna. Odsunęła swój strach do tyłu, wzięła głęboki wdech i skinęła głową. – Cholerna prawda. – Przebiegła swoimi palcami przez swoje splątane kasztanowe włosy do ramion – w przeciwieństwie do Michaela, jej ucierpiały z powodu nocy na twardych poduszkach – i spojrzała w dół na swoją koszulkę i dŜinsy. Przynajmniej one nie pomarszczyły się tak bardzo… albo jeśli się pomarszczyły, nie miało to duŜego znaczenia. Były czyste, nawet jeśli nie były jej własne. Okazało się, Ŝe był magazyn ubrań w piwnicy budynku Rady Starszych, zgrabnie poukładanych w pudłach, oznaczonych rozmiarami. Niektóre z nich datowane były na wiek Wiktoriański… krynoliny (krynolina – sztywna spódnica, suknia, halka uszyta z materiału rozpiętego na metalowych obręczach lub włosiance. Po raz pierwszy pojawiła się juŜ ok.

roku 1830, ale dopiero od 1850 słowo to oznacza mocno nakrochmaloną halkę lub sztywną spódnicę opartą na metalowej konstrukcji, mającej nadawać sukni poŜądany kształt – przypuszczenie tłumacza), gorsety i kapelusze, złoŜone ostroŜnie w pachnącym papierze i skrzyniach cedrowych. Claire nie była pewna, czy naprawdę chciała wiedzieć, skąd wszystkie te ubrania pochodziły, ale miała swoje chore podejrzenia. Jasne, starsze ubrania wyglądały jak rzeczy, które wampiry same mogły zachować, ale było wiele nowszych, w bardziej aktualnych stylach, które nie wydawały się pasować do tego wyjaśnienia. Claire nie mogła zobaczyć na przykład Amelie mającej na sobie koncertową koszulkę Train (Train – powstały w roku 1994 w San Francisco zespół rockowy – przypuszczenie tłumacza), więc z trudnością próbowała nie myśleć o tym czy były czy nie były uzyskane z… innych źródeł. Źródeł ofiar. - TeŜ miałeś koszmary? – zapytała Shane’a. Jego ręka zacieśniła się dookoła niej, tylko na chwilę. - Nic z czym nie mógłbym sobie poradzić. Jestem zresztą pewnego rodzaju ekspertem w tych całych złych snach, - powiedział. I o BoŜe, naprawdę był. Claire wiedziała tylko trochę, jak wiele złych rzeczy widział, ale nawet to było wystarczające Ŝeby zapoczątkować Ŝyciową wartość terapii. – Nadal, wczoraj było straszne, a to nie jest słowo, które generalnie wypowiadam. MoŜe to będzie wyglądać lepiej tego ranka. - Jest rano? – Claire zerknęła na swój zegarek. - To zaleŜy od twojej definicji. Jest po południu, więc przypuszczam, Ŝe technicznie nie bardzo. Przypuszczam, Ŝe spaliśmy przez jakieś pięć godzin. Albo ty spałaś. Eve wyskoczyła jakąś godzinę temu, a ja wstałem bo… - Potrząsnął głową. – Do diabła. To miejsce mnie przeraŜa. Nie mogę tutaj zbyt dobrze spać. - PrzeraŜa cię ono bardziej niŜ to, co dzieje się na zewnątrz? - WaŜna uwaga, - powiedział. Bo świat tam – w kaŜdym razie Morganville – nie był juŜ w połowie bezpiecznym miejscem, którym było zaledwie kilka dni temu. Jasne, były wampiry za miastem. Jasne, były drapieŜne i w pewnym rodzaju złe – skrzyŜowanie pomiędzy starodawną władzą królewską i Mafią – ale przynajmniej Ŝyły według zasad. Było tak wiele donośnie etyki i moralności jako o praktyczności… Jeśli chciały mieć kwitnący dopływ krwi, nie mogły po prostu losowo zabijać ludzi przez cały czas. Mimo Ŝe licencje na polowania były alarmujące. Ale teraz… teraz wampiry były w łańcuchu pokarmowym. Zawsze były ostroŜne na ludzkie zagroŜenia, ale to juŜ dłuŜej nie było problemem. Prawdziwy wampirzy wróg w końcu pokazał swoją niesamowicie niepokojącą twarz: draug. Wszystko co Claire wiedziała o nich, to Ŝe Ŝyli w wodzie i mogli przywoływać wampiry (i ludzi) swoim śpiewaniem, prosto do ich śmierci. Dla ludzi, to było dość szybkie… ale nie dla wampirów. Wampiry uwięzione na dnie tego zimnego basenu mogły Ŝyć i Ŝyć i Ŝyć póki draug nie wyssały z nich kaŜdej odrobiny energii. śyły i wiedziały, Ŝe to się działo. Zjadane Ŝywcem. Draug były jedyną rzeczą, której wampiry się bały, naprawdę i prawdziwie. Ludzi traktowały ze zwyczajną pogardą, ale ich odpowiedź na draug była natychmiastową masową ewakuacją, z wyjątkiem kilku, którzy wybrali Ŝeby zostać i spróbować uratować wampiry, które juŜ były konsumowane. Wszyscy próbowali – wampiry i ludzie, pracując razem. Nawet buntowniczy ludzcy mieszkańcy, którzy nienawidzili wampirów obrali pościg za draug. To była zatrzymująca-serce wojskowa operacja bitwy, najbardziej dotkliwego doświadczenia w Ŝyciu Claire, a ona nadal nie mogła do końca uwierzyć, Ŝe przeŜyła to… albo Ŝe ktokolwiek przeŜył. Nawet z całym tym wysiłkiem uratowali tylko troje wampirów z zapleśniałego, opuszczonego basenu – Michaela, elegancką (i prawdopodobnie zabójczą) Naomi i naprawdę zdecydowanie zabójczego Olivera. Potem rzeczy ze strasznych stały się okropne, a oni musieli zostawić kaŜdego innego. Z wyjątkiem Amelie. Ocalili Amelie, ZałoŜycielkę Morganville… w pewnym rodzaju. A Claire próbowała jednak nie myśleć o tym.

- Hej, - powiedział Shane i szturchnął ją. – Kawa, pamiętasz? Eve będzie całą smutną, emo Gotycką twarzą, jeśli nie wypijesz trochę. Znowu, Shane był tym praktycznym, a Claire musiała się uśmiechnąć, bo miał całkowitą rację. Nikt dzisiaj nie potrzebował smutnej, emo Gotyckiej Eve. – Mogłabym zabić za filiŜankę kawy. Jeśli jest wiesz, śmietana. I cukier. - Tak i tak. - I czekolada? - Nie naciskaj. Michael w tym czasie wstał i dołączył do nich. Nadal wyglądał blado – bladziej niŜ zwykle – i było coś odrobinę dzikiego w jego oczach, jakby bał się, Ŝe nadal był w basenie. Tonąc. Claire wzięła jego dłoń. Jak zawsze, wydawała się trochę zimniejsza niŜ temperatura pokojowa, ale nie zimna… ciało Ŝyło, ale działało na o wiele niŜszym ustawieniu. Prawie tak wysoki jak Shane, spojrzał w dół na nią i uśmiechnął się uśmiechem gwiazdy rocka, który sprawiał, Ŝe wszystkie dziewczyny rozpływały się w swoich butach. Ona jednak była odporna. Prawie. Rozpływała się tylko trochę, potajemnie. – Co? – zapytał ją, a ona potrząsnęła głową. - Nic, - powiedziała. – Nie jesteś sam, Michael. Nie pozwolimy Ŝeby to się ponownie zdarzyło. Obiecuję. Uśmiech zniknął, a on obserwował ją z dziwnym rodzajem intensywności, prawie jakby widział ją po raz pierwszy. Albo widział coś nowego w niej. – Wiem, - powiedział. – Hej, pamiętasz kiedy prawie nie wpuściłem cię do domu, tego pierwszego dnia kiedy przyszłaś? Pokazała się w jego drzwiach zdesperowana, posiniaczona, przestraszona i o wiele za młoda Ŝeby stawiać czoła Morganville. Miał rację mając swoje wątpliwości. – Tak. - CóŜ, strasznie się myliłem, - powiedział. – MoŜe nigdy wcześniej nie powiedziałem tego na głos, ale mam to na myśli, Claire. Wszystko to zdarzyło się odkąd… nie zrobilibyśmy tego. Nie ja, nie Shane, nie Eve. Nie bez ciebie. - To nie ja, - powiedziała Claire, zaskoczona. – Nie! To my, to wszystko. Jesteśmy po prostu lepsi razem. My… dbamy o siebie nawzajem. Znowu skinął głową, ale nie miał szansy odpowiedzieć, bo Shane sięgnął, wziął dłoń Claire z Michaela i powiedział – dzięki Bogu, nie na powaŜnie – Przestań podrywać moją dziewczynę, facet. Ona potrzebuje kawy. - Jak my wszyscy, - powiedział Michael i trzepnął Shane’a w ramię wystarczająco mocno Ŝeby sprawić, Ŝe się zachwiał. – Podrywać twoją dziewczynę? Stary. To nisko. - Dokopując się do Chin, - zgodził się Shane, prosto w twarz. – Daj spokój. Claire mogła podąŜać za zapachem warzącej się kofeiny całą drogę do Eve, jak szlak upuszczonych ziarenek kawy. Nadał sterylnemu, pogrzebowemu, pozbawionemu okien budynkowi Rady Starszych dziwnie domowego charakteru, mimo chłodnych marmurowych ścian i grubych, tłumiących wykładzin. Korytarz otworzył się w szerszą, okrągłą przestrzeń – centrum opony – w której był ogromny, okrągły stół na środku, który był normalnie ozdobiony równie duŜymi, świeŜymi bukietami kwiatów… nawiązującymi do atmosfery domu pogrzebowego. Ale te zostały zepchnięte na bok, a gigantyczny, błyszczący dozownik kawy został połoŜony na ich miejsce, razem ze schludnymi, małymi miseczkami cukru, łyŜeczkami, serwetkami, filiŜankami i spodkami. Nawet dzbankami ze śmietaną i mlekiem. Dla Claire to było surrealistyczne, jakby wyszła z koszmaru do fantazyjnego hotelu bez Ŝadnego przejścia. A tam, wyłaniając się z innych drzwi, które musiały prowadzić do pewnego rodzaju kuchni, wyszła Eve z tacą w dłoniach, którą wślizgnęła na drugi koniec duŜego stołu. Claire wpatrywała się, bo mimo Ŝe to była Eve, naprawdę nie wyglądała jak ona. śadnego Gotyckiego makijaŜu. Jej włosy były rozpuszczone, zostawione dookoła jej twarzy i opadając w delikatne, czarne fale; nawet bez pokrycia ryŜowym pudrem, jej skóra była kremowo blada, ale wyglądała pięknie jak u gwiazd filmowych. Naturalny wygląd Eve był oszałamiający, nawet mając na sobie poŜyczone ubrania… jednak znalazła retro czarną sukienkę z dołem w kształcie bombki z lat pięćdziesiątych, która naprawdę idealnie jej pasowała.

Miała czerwony szal wesoło zawiązany dookoła jej szyi Ŝeby ukryć ugryzienia i siniaki, które Michael – umierający z głodu i oszalały z bycia wyciągniętym z basenu – wyrządził jej. Ona i jej zestaw, wszystkie wyglądały trochę zbyt idealnie. Shane i Michael wymienili spojrzenia, a Claire wiedziała, Ŝe przekazywali sobie tą samą myśl. Eve obdarowała ich jasnym uśmiechem i powiedziała, - Dzień dobry, obozowicze! Kawy? - Hej, - powiedział Michael tak delikatnym i niepewnym głosem, Ŝe Claire poczuła jak jej Ŝołądek się zaciska. – Powinnaś odpoczywać. – Sięgnął do niej, a Eve drgnęła. Drgnęła. Jakby spróbował ją uderzyć. Jego ręka opadła na jego bok, a Claire nie mogła patrzeć na jego twarz. – Eve… Mówiła w pośpiechu, wbiegając przez chwilę. – Mamy gorącą kawę, wszystkie dobre rzeczy – przepraszam, Ŝe nie mogłam zrobić mokki, ale to miejsce ma powaŜny niedobór espresso… oh, a croissanty są gorące z piekarnika, mamy takowy. - Piekłaś? – brwi Shane’a zagroziły wyleceniem z jego twarzy. - Były w jednym z tych otwieranych rolek, maron. Nawet ja mogę takie upiec. – Claire pomyślała, Ŝe uśmiech Eve nie był juŜ tak promienisty, tak jak był całkowicie łamliwy. – Nie sądzę, Ŝe ktoś kiedykolwiek uŜywał tutaj kuchni, ale przynajmniej była zaopatrzona. Jest nawet świeŜe masło i mleko. Kto by pomyślał? - Eve, - znowu powiedział Michael, a ona w końcu spojrzała prosto na niego. W ogóle niczego nie powiedziała, tylko podniosła filiŜankę, wypełniła ją gorącą, ciemną kawą i wręczyła mu. Wziął ją, kiedy wpatrywał się w nią, potem wziął łyk – nie Ŝeby naprawdę tego chciał, ale jakby to było coś, co robił Ŝeby ją zadowolić. – Eve, moŜemy po prostu… - Nie, nie moŜemy, - powiedziała. – Nie teraz. – A potem odwróciła się i odeszła do kuchni, sztywno uzbrojonymi drzwiami i pozwoliła im zatrzasnąć się za nią. Troje z nich stało tam, tylko dźwięk drzwi skrzypiących na ich zawiasach łamało ciszę, póki Shane nie oczyścił gardła, sięgnął po filiŜankę i nalał sobie. – Więc, - powiedział. – Oprócz goryla waŜącego pięćset funtów (500 funtów = 226,8 kg – przypuszczenie tłumacza) w pokoju, o którym nie będziemy rozmawiać, czy ktokolwiek tutaj ma połowiczny plan, jak zamierzamy przeŜyć dzień? - Mnie nie pytaj, - powiedział Michael. – Właśnie wstałem. – Słowa brzmiały normalnie, ale nie ton. Był tak dziwny, jak Eve i tak wymuszony. OdłoŜył swoją kawę z powrotem na stół, zawahał się, potem wziął croissanta i odszedł, z powrotem w kierunku pomieszczenia, gdzie byli. Shane zaczął za nim podąŜać, ale Claire chwyciła jego rękę. - Nie, - powiedziała. – Nic, co moŜemy z tym zrobić, prawda? Zostaw go samego Ŝeby pomyślał. - To nie była jego wina. - Wiem. Tak jak jej. Ale ona została zraniona, a on to zrobił, a to zajmie trochę czasu, w porządku? – Tym razem podtrzymała spojrzenie Shane’a, a on był pierwszym, który odwrócił wzrok. Skrzywdził ją wcześniej – bardziej emocjonalnie niŜ cokolwiek innego. Jednak nie był w swoim normalnym połoŜeniu. Ale czasami wyjaśnienia po prostu nie mają takiego znaczenia, jak czas. To była trudna lekcja do nauczenia, dla nich oboje; będzie nawet trudniej dla Michaela i Eve. BoŜe, czasami dorastanie było do dupy. - Okej, więc to spadło na nas. Nadal potrzebujemy planu, - powiedział. Napił się kawy, a ona pomieszała swoją i wzięła gorący, gorzki, wspaniały łyk. Następny był croissant, nadal parujący wewnątrz z piekarnika i to było niebo w formie pieczywa, rozpływające się w jej ustach. – Nie, walić to. Potrzebujemy SEAL Team Six (SEAL Team Six – elitarna grupa marynarki wojennej, takŜe powszechnie znanej jako Specjalna Walcząca Morska Grupa Rozwojowa Stanów Zjednoczonych – w oryginale the United States Naval Special Warfare Development Group – takŜe znanej jako ST6 – SEAL Team 6 czyli Szósta DruŜyna SEAL; wielu ludzi w wojsku, szczególnie w Marynarce Wojennej, słyszało o Szóstej DruŜynie, ale bardzo niewielu jest świadomych, czym Szósta druŜyna rzeczywiście jest – przypuszczenie tłumacza), ale zadowolę się teraz połowicznym planem.

Przełknęła. – Nie mów z pełną buzią. Zrobił dokładnie to, co jakikolwiek chłopak – nie, męŜczyzna – w jego wieku zrobiłby: pokazał jej buzię pełną pogryzionego croissanta, co było obrzydliwe, potem wypił więcej kawy i pokazał jej znowu. Pustą. - To jest obrzydliwe, a ja nigdy więcej cię nie pocałuję. - Tak, pocałujesz, - powiedział i udowodnił przez przyciśnięcie swoich ust do jej. Chciała się wykręcić, tylko Ŝeby udowodnić rację, ale BoŜe, uwielbiała całowanie go, uwielbiała, Ŝe jego usta były takie ciepłe, słodkie i gorzkie od kawy… uwielbiała bycie teraz tak blisko niego, balansując na krawędzi końca… wszystkiego. – Widzisz? - To nie było złe, - powiedziała i znowu go pocałowała. – Ale naprawdę musisz popracować nad swoją techniką. - Kłamczucha. Moja technika jest wspaniała. Chcesz Ŝebym to udowodnił? – Zanim mogła zaprotestować, jego usta dotknęły jej, a on miał rację odnośnie udowodnienia. Wślizgnęła swoje dłonie pod luźny brzeg jego koszuli, palcami ślizgającymi delikatnie po napinających się mięśniach jego brzucha, do góry do twardej, płaskiej powierzchni jego klatki piersiowej. Jego skóra była jak ciepły aksamit, ale pod spodem był Ŝelazny, a to odebrało jej oddech. Albo tak pomyślała, ale kiedy on podwinął jej koszulkę Train do góry i oplótł swoje dłonie dookoła jej talii, przyciągając ją nawet bliŜej, zasapała o jego usta, trochę zajęczała i po prostu… rozpłynęła się. Gorąca, złota chwila została czysto przecięta przez zimny głos mówiący, - Mogę znieść wiele rzeczy, ale ta nie jest jedną z nich. Nie teraz. Claire odskoczyła od Shane’a, winna jak złodziej sklepowy. To był, bezbłędnie, głos Olivera i dochodził on zza niej. Nienawidziła okrągłych pomieszczeń. Zbyt wiele sposobów w jakie ludzie mogli do ciebie podejść, zwłaszcza podstępne, szalone wampiry. Obróciła się i stawiła mu czoło, kiedy szedł w ich kierunku – nie, w kierunku kawy, kiedy musnął ich i wypełnił filiŜankę. Nigdy nie widziała go pijącego ją, ale oczywiście, piłby; był właścicielem lokalnej kawiarni, Common Grounds. Albo przynajmniej był nim, kiedy nadal było Morganville, które Ŝyło i kopało. Common Grounds, jak wszystko inne w mieście, było zamknięte. Oliver zawsze zadawał sobie trud Ŝeby prezentować się jako człowieka… moŜe dlatego Ŝe on, ze wszystkich wampirów, wydawał się najdalszy temu. Był zimny, bezduszny, cierpki i sarkastyczny i to było w dobre dni. Zderzało się to z jego radośnie starzejącą się hipisowska aurą barwionych koszul i dŜinsów, które nosił w kawiarni, ale teraz zrezygnował z tego wszystkiego. Przywdział ubrania, które do niego pasowały, w złowrogi i przeraŜający sposób… czarne spodnie, czarny płaszcz, który musiał mieć około stu lat, białą koszulę z rubinową broszką, tam gdzie normalnie byłby krawat. Z wyjątkiem cylindra, który mógł z kolei pochodzić z ostatniego stulecia. To, przeczuwała Claire, były jego własne ubrania. śadnych upadków dla Olivera. - Przypuszczam, Ŝe dość bezuŜytecznie jest powiedzieć dzień dobry, - powiedział Shane. - Zwłaszcza, kiedy ani to rano, ani dobry, tak, - odpowiedział Oliver, tylko powstrzymując się od ostrego tonu. – Nie próbuj się ze mną przekomarzać, Collins. Jestem daleki od bycia w nastroju. – Claire mogła rozpoznać czerwone plamki na jego bladej skórze, jak pamiątka Michaela jego czasu spędzonego w topiącym basenie. Zastanawiała się, jak spał, jeśli spał. – Co do planów, tak, mam pewien i tak, jest w trakcie. - Nic przeciwko, jeśli zapytamy…? - Tak, oczywiście, Ŝe będę miał przeciwko, - powiedział Oliver i tym razem, to był ostry ton. Był blask czerwieni w jego oczach. Wyglądał na zmęczonego, pomyślała Claire i był migot czegoś prawie ludzkiego w nim. – Jeśli chcecie być uŜyteczni, idźcie znaleźć Theo Goldmana i przyprowadźcie go do mnie. Teraz. - Theo? – Claire była zaskoczona, bo słyszała, Ŝe Theo zaginął, jak wiele innych wampirów w Morganville… i przypuszczała, Ŝe był w basenie. Wypadek, kiedy Amelie uciekała Ŝeby rzucić srebro do niego Ŝeby zabić draug i ich uwięzione ofiary z nimi. – Jest tutaj?

- Gdyby był tutaj, nie prosiłbym was Ŝeby go znaleźć, prawda? Shane robił teraz tą rzecz, jego postura stawała się sztywna z wyzwaniem; nie lubił tego, kiedy Oliver traktował ją – albo kogokolwiek z nich – jak idiotów. Ale zwłaszcza ją. Ostatnią rzeczą, jakiej którekolwiek z nich potrzebowało dzisiaj było walczyć ze sobą. Pracowali razem – mniej więcej – i to było tym, jak musiało być Ŝeby to przetrwać. Więc Claire połoŜyła dłoń na ramieniu Shane’a, odciągnęła go do tyłu i powiedziała, bardzo rozsądnym tonem, - Masz jakikolwiek pomysł, gdzie go szukać? Dłoń Olivera zadrŜała, tylko delikatnie, ale wystarczająco Ŝeby sprawić, Ŝe filiŜanka zatrzęsła się na spodku. On, jak Michael, nadal czuł się słabo. To powinno sprawić, Ŝe Claire poczułaby się zapewniona, bo zazwyczaj był tak zastraszający, ale zamiast tego to sprawiło, Ŝe poczuła się ekstra wraŜliwa. – Nie, - powiedział. – Nie wiem. Ale potrzebuję jego obecności, więc go znajdziecie. – Pozwolił sekundzie minąć, a potem skinął głową bez patrzenia na Ŝadne z nich, - Przez wzgląd na ZałoŜycielkę. Na Amelie. I była bardzo delikatna zmiana w jego tonie, kiedy to powiedział, coś, co prawie wydawało się… łagodniejsze. - Pogarsza jej się, - powiedziała Claire. Oliver obrócił się i odszedł bez odpowiedzenia, więc spojrzała na Shane’a. – Pogarsza jej się, prawda? - Prawdopodobnie. Kto wie? – Ale Shane miał tą samą myśl, co ona; wiedziała to. Jeśli Amelie umrze, byli na łasce Olivera. W ogóle niedobra rzecz. Był dowódcą, a kiedy prowadził wojny, lubił Ŝeby były krwawe – po obu stronach. – MoŜe powinniśmy opuścić miasto, kiedy mieliśmy szansę. Po prostu spakować się i biec za tym. - I zostawić Michaela za sobą? I Eve? Nie zostawiłaby go. Wiesz to. Nie odpowiedział. Wiedziała, Ŝe Shane nie był kimś, kto uciekał, ale nie mógł nic poradzić na myślenie o tym – wersja Morganville posiadania bogatego, fantastycznego Ŝycia. Po chwili wzruszył ramionami i powiedział, - Zresztą teraz za późno. Myślisz, Ŝe gdzie powinniśmy zacząć, jeśli mamy wyśledzić Goldmana? - Nie ma sensu szukać w szpitalu. Jest zamknięty, - powiedziała Claire. – Wywieźli wszystkich pacjentów w karetkach i autobusach. I jest zbyt wiele miejsc, w których mógłby być. To nie jest aŜ tak duŜe miasto, ale wystarczająco duŜe Ŝeby ukryć jednego wampira. Wiesz, Ŝe wysłał swoją rodzinę na zewnątrz. – Theo, w przeciwieństwie do większości wampirów, które Claire znała, rzeczywiście miał rodzinę i dbał o nią; to było bardzo w jego stylu Ŝeby upewnić się, Ŝe byli poza kłopotami, niŜ stać za nim. - Zresztą nie moŜemy iść blisko szpitala, - powiedział Shane. – Cały teren jest strefą nie do wejścia; śpiewanie rozpoczyna się, kiedy pójdziesz gdziekolwiek blisko. Śpiewanie draug nie było tylko niesamowite; było naprawdę niebezpieczne. Trzymało cię, sprawiało Ŝe zapominałeś… i robiło cię wraŜliwym na nich. Claire skinęła głową. – Lepiej teŜ będziemy trzymać się z dala od jakiejkolwiek wody. - Łazienek? Proszę powiedz, Ŝe nie masz na myśli łazienek, bo to szybko zmienia się w brak zabawy w ogóle. Mam na myśli, lubię sikanie na ścianę, jak kolejny pijany prostak, ale… - Toalety chemiczne, - powiedziała. – Amelie przyniosła je z jakieś firmy budowlanej. I proszę powiedz mi, Ŝe nie sikasz na ściany. - Moi? – PołoŜył swoją dłoń na sercu i zrobił swoje najlepsze zraniono-niewinne spojrzenie. – Musisz myśleć o jakimś innym nieokrzesanym dupku. Co tak poza tym, sprawia Ŝe jestem zazdrosny. Grałaby w to dalej, ale wizja wody z kranu sprawiła, Ŝe nagle zdała sobie sprawę, Ŝe piła kawę w filiŜance w swojej dłoni i oparła się nagłej, gwałtownej chęci zadławienia się. – Uh, kawa…? - Zrobiona z najlepszej butelkowanej wody, - powiedziała Eve. Była z tyłu i tym razem przyniosła ciastka. – A te są z paczki, więc nie myśl, Ŝe stałam się całą Marthą Stewart (Martha Stewart – autorka ksiąŜki pt. „Entertaining” (Przyjęcia), w której prezentowała zbiór przepisów kulinarnych na tę okazję. Od tego momentu Martha uznawana jest za kreatorkę stylu Ŝycia, prowadzenia domu itp. Cieszy się opinią prawdziwego guru tzw. American lifestyle, czyli stylu

Ŝycia typowego dla bogatego społeczeństwa Ameryki – przypuszczenie tłumacza), Shane. Wampiry jakiś czas temu zrobiły zapasy butelkowanej wody. Wszystkie te plastikowe pojemniki mogą być złe dla środowiska, ale dla nas są teraz naprawdę dobre. Więc… szukacie Theo? - Tak mówi Oliver, - powiedział Shane i wepchnął całe ciastko do buzi. - Zaufaj mi, pracuję dla Pana Odpowiedzialnego PrzeraŜającego Faceta, a wy nie chcecie rozczarować męŜczyzny, nawet jeśli tylko wciskacie guzik espresso. Zwłaszcza nie teraz. Poza tym, posiadanie tutaj Theo byłoby miłym antidotum na ten cały – Eve wskazała na marmur, wykładzinę, przyciemnione światła – mrok. Theo jest przynajmniej radosny. Był, głównie. Mimo Ŝe Claire myślała, Ŝe jak wszystkie wampiry, które kiedykolwiek spotkała – z wyjątkiem Michaela i jego dziadka Sama – Theo był po pierwsze zasadniczo skoncentrowany na swoim własnym przetrwaniu. Kiedy zaakceptowałeś to, jak wampiry widziały świat, było o wiele łatwiej zrozumieć, co by zrobiły i dlaczego. Na przykład Morganville. To było pragmatyczne, mając to odizolowane miasto, które kontrolowały dla swojego własnego bezpieczeństwa. Czasami były okrutne, ale one widziały to jako samoobronę… Pozwól ludziom uzyskać przewagę, a wampiry obawiałyby się, Ŝe zostaną zabite, prędzej czy później. Claire nie zgadzała się z tym, ale rozumiała to. Theo był… mniej pragmatyczny odnośnie tego niŜ większość. Na szczęście. A Eve miała rację. Miałby tutaj uspokajający wpływ, jeśli nie unosił się gdzieś w basenie wody będąc zjadanym Ŝywcem. Claire zadrŜała. - Chcesz iść z nami? – zapytał Shane, zlizując roztopioną czekoladę ze swoich ust. Co właściwie było odrobinę hipnotyzujące. Claire miała zawrotny odruch Ŝeby pomóc mu z tym, ale strząsnęła to.. Czas i miejsce, Claire, czas i miejsce… - Ona nie moŜe iść z nami, - powiedziała Claire, kiedy Eve otwarła swoje usta Ŝeby się zgodzić. – Daj spokój, Eve, straciłaś około kwarty krwi (1 kwarta = 0,95 litra – przypuszczenie tłumacza) ostatniej nocy. Nie jesteś jeszcze wystarczająco silna i wiesz o tym. Musisz odpocząć. Usta Eve zamknęły się bez komentowania, ale obdarowała Claire powaŜnym, chłodnym spojrzeniem, jakby poniŜyła ją przez nawet napomnienie o tym, co się stało. Mimo Ŝe było dość oczywiste, Ŝe Eve i Michael duŜo o tym myśleli. - Racja, - powiedział w ciszy Shane. – To było dziwne. Eve, ty zostajesz i… pieczesz albo coś. - Do diabła będę, - syknęła w zbyt spięty sposób. – Jeśli nie chcecie mnie ze sobą, moŜe po prostu wezmę kilkoro chłopaków Amelie i zabiorę ich na zakupy po więcej broni. Musimy się uzbroić i musimy zrobić to szybko. Czy to wam odpowiada, czy moŜe powinnam przebrać się w moje perły i fartuch i umrzeć jak dobra dziewczynka? Shane podniósł swoje dłonie poddając się i zrobił krok tył. – Ja… nie mam nic do powiedzenia. – Mądry chłopak, pomyślała Claire. – ale jeśli wychodzisz na zewnątrz, zabierasz więcej niŜ kilkoro wampirów ze sobą, Eve. Mam to na myśli. Zabierz Michaela. - CóŜ, wiecie co oni mówią: mniej znaczy więcej, - powiedziała Eve. Nawet nie skomentowała sprawy Michaela, ale było uparte, zranione spojrzenie na nią, a ona nie napotkała oczu Shane’a. - Teraz, więcej znaczy więcej, a o wiele więcej jest o wiele lepsze. Nie moŜesz kręcić się dookoła z tymi… rzeczami. Wiesz o tym, prawda? - Oh, wiem, - powiedziała Eve. Jej ciemne oczy były wypełnione cieniami, okna w nawiedzonym domu. – Myślałam tylko, Ŝe to będzie dobry pomysł zacząć gromadzić zapasy broni dookoła miasta. Jeśli zaczniemy prowadzić walki, musimy być w stanie dotrzeć do broni, kiedy będziemy jej potrzebować. Claire zdała sobie sprawę, Ŝe to był… bardzo dobry pomysł i skinęła głową bez mówienia. Shane wyglądał nawet na pod wraŜeniem, pełen szacunku, co było dla niego dziwnym widokiem; nie był pod wraŜeniem wielu rzeczy. – Zdobądź srebro, - powiedział. – Jeśli moŜesz, przeryj jubilera i weź wszystkie srebrne łańcuszki. MoŜemy je rozerwać na kawałki. Robiąc

dobry granat. – Srebro bolało, albo zabijało, zarówno wampiry jak i draug. Shane brzmiał praktycznie odnośnie tego, ale jednak spędził swoje licealne lata będąc ciąganym dookoła ze swoim nienawidzącym wampirów ojcem. Prawdopodobnie wiedział o zabijaniu wampirów więcej niŜ ktokolwiek w tym mieście… z wyjątkiem oczywiście samych wampirów. – To jest jedyna rzecz, która działa na tych drani. Porozmawiaj z Myrninem o zgromadzeniu takŜe więcej nabojów do wiatrówek. Myrnin będąc wampirzym szefem Claire – zresztą jeśli relacja tak szalona mogła być nazywana pracodawca-pracownik. Była Igorem (Igor – tradycyjna postać garbatego asystenta albo lokaja wielu rodzajów łotrów, jak szalony naukowiec, znana z wielu horrorów i ich parodii, w szczególności serii Frankensteina albo filmu „Van Helsing” – przypuszczenie tłumacza) swojego Frankensteina. Miał podziemne laboratorium i wszystko, co dała radę zrobić o wiele mniej strasznym podczas swojej kadencji u niego… ale nie mniej chaotycznym. Myrnin był chodzącym chaosem i przez większość czasu to było zabawne. Czasami, nie tak bardzo. Eve przewróciła oczami, teraz prawie będąc z powrotem starą, beztroską dziewczyną, którą znała Claire. – Tak, Collins, nigdy nie pomyślałabym o Myrninie. Oczywiście porozmawiam z nim. Jest jedynym, który miał swoje bzdety razem, zanim nie wyszliśmy na zewnątrz po raz pierwszy. - Hej! - Rzekomo z wyjątkiem obecnego towarzystwa. - Lepiej, - powiedział Shane i zaskoczył ją przez nagłe owinięcie jej w silnym uścisku. – UwaŜaj na siebie, okej? - Bezpiecznie. – Zgodziła się Eve, a potem przytrzymała go na długość ramion, obserwując go z zmyśloną intensywnością. – Huh. Wiesz, Ŝe się nie przytulasz. Jeśli nie zostaniesz uściskany jako pierwszy. - Nie? - Nie. Przenigdy. Shane wzruszył ramionami. – Przypuszczam, Ŝe wszyscy zmieniają się raz na jakiś czas. Nagle Claire została uderzona przez to, jak inni byli teraz. Eve stała się stabilniejsza, bardziej rozwaŜna. Shane wziął w swoje ręce swoją agresję i zaczynał rozumieć ją, Ŝłobić w niej. Nawet otworzył się trochę bardziej niŜ wcześniej. Michael… zmiany Michaela były bardziej niepokojące, mniej łatwe do docenienia, ale zdecydowanie się zmienił. Zmagał się z tym, Ŝeby nie zmienić się jeszcze bardziej – nie odpłynąć dalej od swojego utraconego ludzkiego Ŝycia. Claire sama dla siebie, nie mogła powiedzieć. Nie mogła powiedzieć, naprawdę… Wydawało jej się, Ŝe miała więcej pewności siebie, więcej odwagi, większą intuicję, ale trudno było sobie wyobrazić siebie tak z zewnątrz. Ona po prostu… była. Mniej więcej, nadal była Claire. Eve pomachała na poŜegnanie, przytuliła mocno Claire – co było typowym gestem Eve – i skierowała się do pokoju, gdzie zostawili swoje rzeczy. Michael był tam. Claire miała nadzieję, Ŝe mogli wyjaśnić swoje… problemy nie wydawały się wystarczająco mocnym słowem, a kwestie brzmiały zbyt światowo. Naprawdę nie było słowa na to, co działo się pomiędzy ich najlepszymi przyjaciółmi, innego niŜ skomplikowane. Claire chwyciła kawę Ŝeby iść, łapczywie zjadła kilka ciastek – wstępnie zmieszanych albo nie, były gorące, roztapiające się i przepyszne – i podąŜała za Shane’m w dół innego korytarza. Pomyślała, Ŝe mógł być tym, którego uŜył Oliver, ale to miejsce było mylące. Jeśli były znaki, były tylko widoczne dla wampirów. Ale Shane obrał drogę identycznym korytarzem, potem w lewo, a potem byli w innym okrągłym pokoju, tym z masywnymi, okratowanymi drzwiami na jednym z ramion koła. Drzwi takŜe miały straŜników… wielu. Osobisty detal Amelie, pomyślała Claire, kiedy rozpoznała kilkoro z nich. Nie wyglądali na tak nieskazitelnie zwróconych, do widoku czego była przyzwyczajona. Ciemne, dopasowane garnitury, które ona i jej przyjaciele

przedmuchali… a ona przypuszczała, Ŝe to co wybrali, przynajmniej wskazywało, w jakim okresie historii najbardziej komfortowo się czuli. Na przykład dwóch straŜników przy drzwiach. WyŜszy, ten chudszy z jasnymi, orzechowymi oczami i krótko przyciętymi blond włosami… miał na sobie masywną, czarną, skórzaną kurtkę z kolcami i sprzączkami i rurki. Bardzo lata osiemdziesiąte. Jego przyjaciel z ostro wyciągniętymi kośćmi policzkowymi i wąskimi oczami miał na sobie najciaśniejsze poliestrowe spodnie, jakie Claire kiedykolwiek widziała i kwadratową kurtkę do kompletu z ciasno zapiętą koszulą o krzykliwym wzorze w odcieniach ziemi. - Tutaj jest jak w dyskotekowym piekle, - wymamrotał Shane, a ona zdusiła śmiech. Nie Ŝeby to miało znaczenie; wampiry mogły to usłyszeć, a jeśli chciały się obrazić, zrobiłyby to. Ale nałogowiec z lat siedemdziesiątych tylko trochę się uśmiechnął, pokazując koniuszki kłów, a koleś z osiemdziesiątych nie mógł kłopotać się taką odpowiedzią. Było więcej straŜników stojących naokoło ścian, nieruchomych jak posągi. Większość wybrała ubrania, które nie były tak… retro, ale jeden miał na sobie coś, co wyglądało jak stój gangstera z czasów prohibicji. Claire w połowie spodziewała się, Ŝe dźwigał futerał na skrzypce z karabinem maszynowym w nim, tak jak w filmach. - Nikt nie wchodzi do zbrojowni, - powiedziało Dyskotekowe Piekło. Najwidoczniej był orędownikiem drzwi. – Proszę, cofnijcie się. - Rozkaz od Olivera, - powiedziała Claire. – Mamy znaleźć Theo Goldmana. - Wczoraj, - wtrącił usłuŜnie Shane. – I chcielibyśmy nie umrzeć. Więc. Jest zbrojownia. - Nikt nie wchodzi do zbrojowni, - powtórzył wampir, brzmiąc teraz na znudzonego i wpatrując się przez czubek głowy Shane’a, co było małym problemem nawet dla wysokiego faceta. – Nie bez autoryzacji. - Którą mają, - powiedział glos zza ich dwójki. Claire szybko się obróciła – teraz przyzwyczaiła się do robienia tego, kiedy wampiry mówiły za nią – i zorientowała się, Ŝe ładna blond wampirza „siostra” Amelie – nie z rodziny ale przez wampirzą krew, mimo Ŝe nie do końca załapała kaŜdy szczegół całej tej relacji – Naomi stała trzy stopy (3 stopy – 91,44 cm – przypuszczenie tłumacza) za nimi, przybywając w niesamowitej ciszy. Uśmiechnęła się i skinęła głową, tylko trochę. Nadal była bardzo powaŜna, przyzwyczajona do manier nabytych przez nią setki lat temu, ale przynajmniej próbowała; to nie było pełne dygnięcie albo coś, nie Ŝeby coś takiego było praktycznym w spodniach cargo koloru khaki i koszuli do pracy, które miała na sobie. – Osobiście rozmawiałam z Oliverem. Mam towarzyszyć tej dwójce i pomóc im zlokalizować Doktora Goldmana. To miało jakąś wagę. Dyskotekowe Piekło i jego odpowiednik w latach osiemdziesiątych – Billy Idol (Billy Idol – brytyjski muzyk, stwórca zespołu o nazwie Generation X – przypuszczenie tłumacza)? – podnieśli coś cięŜkiego, co wyglądało na solidne, stalowe pręty, plus skomplikowany zamek i w końcu otwarli drzwi dla nich. Naomi minęła ich dwójkę i spojrzała przez ramię z tym samym czarującym, jednak trochę dziwnym uśmiechem. – Mam nadzieję, Ŝe nie będziecie mieli nic przeciwko, Ŝe będę wam towarzyszyć, - powiedziała. Miała niewielki akcent, antyczny i Francuski, a Claire mogła zauwaŜyć, Ŝe to generalnie miało wpływ na męŜczyzn, nawet Shane’a, który był bardziej niŜ niewielkim anty-wampirem w jakiejkolwiek formie. - Nieee, - powiedział. – Ja nie mam nic przeciwko. Claire? - W porządku, - powiedziała. Lubiła Naomi. Podobało jej się, Ŝe staroŜytny wampir tak bardzo próbował być… nowoczesny. I podobało jej się, Ŝe Naomi nie była, po wszystkim, zainteresowana Michaelem, jak wszyscy na początku pomyśleli. – Uh, Naomi, wiesz jak rzeczywiście… walczyć? - AleŜ oczywiście, - powiedziała i poprowadziła drogę do środka. Weszli do duŜego, kwadratowego pomieszczenia, które było – i to, pomyślała Claire, nie było prawdziwą niespodzianką – wyłoŜone od podłogi po sufit regałami z pudłami. Wampirza paranoja naprawdę nie miała granic. Naomi zatrzymała się przy pierwszym i otwarła jego górę na zawiasach. Wewnątrz były wiatrówki. Wzięła jedną, otwarła ją i zatrzasnęła ponownie

doświadczonym prztyczkiem nadgarstka, kiedy się uśmiechnęła. – Wszystkie wampiry potrafią walczyć, - powiedziała. – Jestem mniej zaznajomiona z nowoczesną bronią, ale noŜa nie działają tak dobrze na draug, jak to stwierdzono podczas naszego horroru dawno temu. - Czego jeszcze uŜywałaś, kiedy ostatni raz z nimi walczyłaś? – zapytała Claire. Naomi otwierała kolejne pudło. To zawierało miecze, a ona potrząsnęła smutno głową i pozwoliła pokrywie opaść zatrzaskując się. - Odwagi, - powiedziała. – Desperacji. I wiele szczęścia. Srebro jest najlepszym amuletem, jaki mamy, ale ono takŜe spala nas. Nie znaleźliśmy nic innego, co skrzywdzi je poza ogniem, co jest wystarczająco niebezpieczne takŜe dla nas… Ah. – Przerzuciła z powrotem pokrywę na jeszcze kolejnym pudle i wyciągnęła coś, co wyglądało na duŜe, cięŜkie i skomplikowane, ze zbiornikami i węŜem. Zdecydowanie wynalazek Myrnina, oceniając po mosięŜnym zdobnictwie na nim, ale pod nim wyglądało gładko i nowocześnie. – Jak widzicie. - Co to jest? – zapytała Claire, marszcząc brwi. Wyglądało trochę jak jeden z tych zestawów rakiet odrzutowych, które tak bardzo kochały filmy science fiction. - To, - powiedział Shane, zabierając to z delikatnych dłoni Naomi, - jest cholernie wspaniałe. - Tak, ale co to właściwie jest? – zapytała Claire. - Miotacz ogni, - powiedział i zasapał z wysiłki, kiedy podniósł go do swoich ramion jak gigantyczny plecak. Miał szybko-uwalniające się klamry, które załoŜył naokoło swojej klatki piersiowej i ramion. – Więc to zadziała na draug? - Tak, - powiedziała Naomi. – Ale bądźcie bardzo ostroŜni. Draug nie chowają się tylko w wodzie, są cieczami – a kiedy dotkniesz cieczy ogniem staje się parą. Mogą przetrwać w parze, przez krótki czas. Jeśli będziecie nią oddychać, bardzo szybko was zabiją od wewnątrz. Nawet ich dotyk na skórze w jakiejkolwiek formie jest niebezpieczny, dla ludzi i wampirów. Entuzjazm Shane’a dla miotacza ognia przygasł, ale nie zdjął go. To, Claire pomyślała, było dlatego Ŝe było coś niesamowicie macho w chodzeniu dookoła z bronią łatwopalną, czego nigdy do końca nie zrozumie. Gdyby tego spróbowała, to tylko sprawiłoby, Ŝe całkowicie byłaby świadoma tego, jak niepalna była. – W porządku, - powiedział Shane. – Trzymać to na odległość. - I obserwować, gdzie nim celujesz, proszę, - odpowiedziała chłodnie Naomi. – Wierzę, Ŝe mówię takŜe w imieniu młodej Claire. Ogień nie jest teŜ wspaniałym przyjacielem ludzi w walce. Claire odrzuciła kusze, które znalazła w następnym kontenerze – zakończone srebrem, ale nie wyrządziłyby wystarczającej krzywdy. Po prostu przeszłyby przez draug, które miały konsystencję ciała gdzieś pomiędzy Jell-O (Jell-O – nazwa firmy naleŜącej do Kraft Foods – Amerykańskich wielonarodowych wyrobów cukierniczych, jedzenia i konglomeratu napojów – na wiele Ŝelatynowych deserów, włączając Ŝele owocowe, puddingi i nie-pieczone kremowe ciasta. Popularność marki doprowadziła do uŜywania jej jako ogólnego określenia na Ŝelatynowe desery w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie – taki był najprawdopodobniej teŜ kontekst w ksiąŜce – przypuszczenie tłumacza) a błotem, z wyjątkiem mistrza draug, Magnusa. Był naprawdę silny. Powiedzmy, Ŝe wystarczająco silny Ŝeby łapać karki – coś, co było okropnie znajome Claire, a ona z trudem próbowała nie myśleć o tym. W ogóle. - Co z ogniowymi strzałami? – zapytała Claire. – Zadziałałyby? - Niezbyt. Natura draug zgasi małe poŜary. Tylko coś na zlecenie czegoś, co Shane nosi, rzeczywiście zniszczy je. Nawet, powiedzmy, butle benzyny i ogień… - Nazywamy to koktajlami Mołotowa, (Wiaczesław Michajłowicz Mołotow - rosyjski działacz komunistyczny, polityk radziecki; brał aktywny udział w rewolucji październikowej, choć niczym się podczas niej nie wyróŜnił; był bliskim współpracownikiem najpierw Lenina, a potem Józefa Stalina – przypuszczenie tłumacza) – powiedział usłuŜnie Shane. Pan Okaleczenie. Naomi obdarowała go pustym spojrzeniem i kontynuowała, - …nie zrobią duŜo Ŝeby je spowolnić. To byłoby tak, jakbyś wrzucił butelkę do wody; najprawdopodobniej ogień po prostu by zgasł. Być moŜe mógłby być jakiś efekt, ale wątpię, Ŝe to jest czas, kiedy wolelibyście

eksperymentować. Będzie mało czasu na udoskonalenie swoich technik i narzędzi w ogniu walki. - CóŜ, podobały mi się naboje do wiatrówki Myrnina, - zaoferowała Claire. – Czy zrobił on…? - Więcej? Tak. Znalazłem je, - zawołał Shane, pochylając się nad kolejną otwartą paczką. Wyłowił garść nabojów i podniósł je. - Jesteś pewien, Ŝe te nie są tylko zwyczajnymi… Shane cicho przerzucił jeden do niej. Na obudowie był narysowany, czarnym markerem, alchemiczny symbol srebra. Zdecydowanie Myrnin, bo tylko on pomyślałby o napisaniu ostrzeŜenia, którego nikt poza ich dwójką moŜliwie by nie przeczytał. – Skąd wiesz, co to znaczy? Shane wyglądał na słabo zranionego. – Upewniam się sam Ŝeby wiedzieć wszystko o srebrze. I widziałem twoje notatki. Zresztą studiuję wszystko, co odnosi się do twojego szefa. – Był w tym błysk zazdrości, ale nie miała czasu, ani energii Ŝeby to zbytnio rozwaŜać. Nawet nie czy jej się to podobało czy nie. - Muszą tam być setki nabojów, - powiedziała ze zdumieniem Claire, kiedy pochyliła się nad paczką. Jej włosy, które urosły teraz, muskały jej twarz, a ona niecierpliwie odepchnęła je do tyłu. Potrzebowały umycia, a to sprawiło, Ŝe zatęskniła za prysznicem, ale przepłukiwanie zimną, butelkowaną wodą było wszystkim, czego nie mogła się teraz doczekać. – Myślałam, Ŝe uŜył wszystkiego, co miał podczas bitwy ostatniej nocy. - Pracował prosto po niej, - powiedziała Naomi. – Zatrzasnął się w pokoju na końcu korytarza. Wezwał straŜników Ŝeby przynieśli te tutaj zaledwie godzinę temu. Rozumiem, Ŝe rozkazał innym zrobić takŜe te wkłady. Kiedy Myrnin pracował tak nieprzytomnie, to oznaczało jedną z dwóch rzeczy: desperacko się bał, albo był w powaŜnie maniakalnej panice. Albo oba. Nic nie było dobre. Kiedy się bał, Myrnin był bardzo nieprzewidywalny. Kiedy był maniakalny, nieuchronnie zamierzał się załamać, mocno, a teraz nie było na to czasu. Jakby odczytała jej myśli, Naomi powiedziała, - Potrzebuje opieki, ale to moŜe zaczekać, aŜ nie znajdziemy Theo. - Z Amelie jest aŜ tak źle? – zapytał Shane. - Tak. Obawiam się, Ŝe jest z nią aŜ tak źle. Gdybym nadal miała serce, bolałoby za nią, moją silną i głupią siostrę. Nigdy nie powinna iść za nami. Prawo jest prawem. Ci złapani przez draug są juŜ martwi. Ratowanie nas zagroziło wszystkim innym. Claire przestała ładować naboje do wiatrówki do swojej torby Ŝeby spojrzeć. – Ocaliła cię. I Michaela. I Olivera. - Nie ma znaczenia, kogo ocaliła. Faktem jest, Ŝe pozwoliła sobie, królowej, narazić siebie na ryzyko zamiast innych, a to jest głupie i emocjonalne. Czas ElŜbiety w zbroi się skończył. Królowe zawsze rządziły z dala od bitew. - Błysk nowości, pani. JuŜ nie ma królowych, - powiedział Shane. Załadował naboje do wiatrówki i zatrzasnął ją, potem poszukał miejsca Ŝeby podpiąć ją, Ŝeby nie kolidowała z miotaczem ognia. – śadnych królowych, Ŝadnych królów, Ŝadnych cesarzy. Nie w Ameryce. Tylko CEOs (CEO – skrót od chief executive officer – CEOs to liczba mnoga – obowiązki organizacji CEO są ustalane przez zarząd dyrektorów organizacji albo inną władzę, w zaleŜności od legalnej struktury organizacji; CEO ma obowiązki jako komunikator, decydent, lider i kierownik; w Polsce określeniem pokrewnym jest Dyrektor Generalny – przypuszczenie tłumacza). Ta sama rzecz, ale nie tak wiele koron. - Wampiry zawsze będą miały władców, - powiedziała Naomi. – Taka jest kolej rzeczy. – Powiedziała to tak, jakby niebo było niebieskie, czysty i oczywisty fakt. Shane wzruszył ramionami i obdarował Claire spojrzeniem; teŜ wzruszyła ramionami. Wampirzy politycy nie byli ich interesem. – Dalej. Musimy znaleźć doktora. Shane potrząsnął głową. – Jest jedynym, którego macie?

- Nie, - powiedziała Naomi, - ale jest najlepszy i jedynym, który przesunął coś poza średniowieczne techniki krwawienia i cupping (cupping – staroŜytna forma leczenia, w której na skórę stosowane są bańki Ŝeby pobrać krew przez powierzchnię skóry – przypuszczenie tłumacza). – Wręczyła Claire wiatrówkę i obdarowała ją wątpliwym spojrzeniem. – Umiesz strzelać? Claire skinęła głową i załadowała wkłady. – Shane mnie nauczył. – Nie Ŝeby to było łatwe dla kogoś jej rozmiarów; wiatrówka dawała niezłego kopa jej ramieniu, a ona zawsze wychodziła z ćwiczeń posiniaczona i obolała. Naomi była nawet bardziej krucha, ale Claire skłaniała się do zakładania, Ŝe to byłoby dla niej nic. Shane umieścił swój miotacz ognia bardziej komfortowo na swoich ramionach. – Panie? Za wami. - Niegrzeczne, - powiedziała Claire. - Byłem uprzejmy! - Nie kiedy masz miotacz ognia. Rozdział 2 MICHAEL Tęsknię za moją gitarą. To brzmiało głupio w mojej głowie i prawdopodobnie było głupie, ale moje palce bolały trzymając jej cięŜar. Muzyka zawsze uspokajała hałas wewnątrz mnie, sprawiała Ŝe wszystko wydawało się uporządkowane, logiczne, nie tak poza kontrolą i przeraŜające. Od pierwszego razu, kiedy podniosłem instrument, zdałem sobie sprawę, Ŝe te dźwięki, które robią inne osoby, sławne osoby… te mogłyby być moje, moje do kontrolowania, moje do uŜywania do mówienia bez słów. A to było czymś więcej niŜ magią. To było przetrwaniem. Teraz, bez mojej gitary, czułem się nagi, samotny, poza kontrolą. Ale to byłoby głęboko ryzykowne Ŝeby wrócić do domu Ŝeby odzyskać cokolwiek, tym bardziej coś, co kaŜdy widziałby jako nonsens. MoŜe mógłbym dostać się do sklepu muzycznego, gdzie dawałem lekcje; to było dalej na przedmieściach, z dala od miejsca, gdzie zaszywały się draug. Nie waŜne, czy był zamknięty. Wampir nie musiał się powaŜnie martwić o rzeczy takie jak zamknięte drzwi i stalowe zasłony na szybach, a ograniczenia do wejścia nie odnosiły się do sklepów. Nadal nie mogłem do końca pogodzić się z tym. Byłem wampirem. Wiem, to nie była rewelacja, właściwie… byłem wampirem juŜ od pewnego czasu, a przed tym, byłem w połowie wampirem, w połowie duchem, uwięzionym w moim domu, zawieszonym pomiędzy Ŝyciem a śmiercią. Ale do dzisiaj, nie czułem się tak… źle. Tak obco. Tak bardzo nie sobą. Naomi, która interesowała się mną bardziej niŜ inni, ostrzegała mnie, Ŝe to się stanie, Ŝe zacznę czuć odległość pomiędzy mną, a ludzkością, którą kiedyś miałem; ostrzegła mnie, Ŝe Ŝycie tak jak Ŝyłem, próbując nadal być tym, czym byłem, zacznie mnie boleć i boleć ludzi, o których dbałem. I miała rację. Udowodniłem to, prawda? Straciłem kontrolę. Ugryzłem Eve. Prawie ją zabiłem. Koszula, którą dali mi Ŝebym ją załoŜył, Ŝeby zmienić tą przemoczoną wstrętną wodą i mokrą od krwi Eve… ta koszula swędziała. Wydawała się zła. Zdarłem ją przez głowę i rzuciłem ją na podłogę, kiedy szedłem. Kiedy spojrzałem w dół, moja skóra była zbyt biała, Ŝyły zbyt niebieskie. Wyglądałem jak Ŝyjący marmur, i czułem się teŜ tak zimny. A wewnątrz drŜałem. Mój cały świat drŜał. To nie były tylko draug, mimo Ŝe wszyscy się ich baliśmy… bałem się siebie, tego czym byłem, do robienia czego byłem zdolny ludziom, których rzekomo kochałem.

Miłość. Czy nawet naprawdę wiedziałem teraz, co to znaczyło? Czy kiedykolwiek naprawdę wiedziałem? Co ja do diabła robiłem? Co myślałem, ryzykując jej Ŝycie za kaŜdym razem, kiedy byłem w pobliŜu niej? Myślałem, Ŝe miałem to wszystko pod kontrolą, trzymane, ustalone, a potem… potem wszystkie moje iluzje bycia odpowiedzialnym za potwora złamały się. Kroczyłem i próbowałem nie myśleć o tym, jak dobrym się to wydawało. Nie zdawałem sobie sprawy, jak na straŜy, jak spięta, jak desperacko ściśnięta moja kontrola była, póki nie byłem zmuszony jej puścić. Coś szło bardzo spokojnie wewnątrz mnie, a ja przerwałem moje wędrowanie, bo nadchodziła Eve. Słyszałem ją idącą w moim kierunku w korytarzu, mimo grubej wykładziny; mogłem wyczuć skórę Eve, indywidualne i delikatne perfumy na niej. Drzwi otwarły się i zamknęły za mną. Teraz mogłem poczuć brzoskwiniowo pachnący szampon, którego uŜywała i mydło i słoną, gorącą krew pod tym wszystkim. Nie odwróciłem się. - Gdzie twoja koszula? – zapytała mnie. - Swędzi, - powiedziałem. – Nie waŜne. Nie jest mi zimno. – Ale było. Pokojowa temperatura, z wyjątkiem kiedy jej skóra ogrzewała mnie. Zimnego jak śmierć. – Zamierzam iść poszukać czegoś innego. Wtedy się odwróciłem, ale Eve blokowała moją drogę do drzwi. Moje serce juŜ nie biło – w kaŜdym razie nieczęsto – ale nadal czułem, jakby kołek prosto przez nie, kiedy patrzyłem prosto na nią. Stała tam, nieustraszona z podbródkiem podniesionym do góry, z białym bandaŜem na swojej szyi i szalikiem próbującym zamaskować szkodę, jaką wyrządziłem. To była Eve, w całej postaci – zraniona i ukrywająca to. Gotycki wygląd zawsze był zbroją przeciwko jej strachowi przed wampirami. Retro sukienka w groszki, buty, to wszystko było teraz tylko kolejną formą zbroi. Pewien rodzaj tarczy do trzymania pomiędzy prawdziwą dziewczyną a światem. I mną. - To wszystko? – zapytała mnie. – Twoja koszula cię swędzi, a ty zamierzasz wziąć sobie inną? To wszystko, w czym idziesz w tej rozmowie, tutaj. Nie mogłem jej spojrzeć w oczy. Zamiast tego, usiadłem na łóŜku polowym i śpiworze – nie moim, mój był rozdrobnionym stosem puchu. Bawiłem się koszulą w moich dłoniach i włoŜyłem ją znowu przez głowę. Zresztą to nie ubranie było problemem. To byłem ja swędzący dookoła, pamiętając… pamiętając, jak to było całkowicie poddać się głodowi. Nie powstrzymałem się. Nie powstrzymałbym się. Picie jej krwi było… rozkoszą. Niebem. Teraz, tak blisko, jakbym nigdy do tego nie doszedł. Myślałem, Ŝe rozumiałem o co chodziło w byciu wampirem, aŜ do tego momentu czystej, czerwonej przyjemności, kiedy chwyciłem Eve i bezmyślnie poŜywiłem się. To wydawało się, jakby podłoga załamała się pode mną i moimi załoŜeniami, a teraz swobodnie spadałem, chwytając się Ŝycia, które odsuwało się ode mnie w prędkości światła. Gdyby nie jakoś Claire – podejrzewałem, Ŝe uŜywając siły desperacji – odciągając mnie wystarczająco daleko Ŝeby jakieś zdrowe psychiczne powróciło, zabiłbym kobietę, którą kochałem. Kobietę stojącą teraz dokładnie przede mną, czekającą na moją odpowiedź. - Nie mogę tego zrobić, - powiedziałem. Słowa wydawały się matowo szare w moich ustach, jak łyk ołowiu i wylądowały na niej tak samo cięŜko. Nie patrzyłem na jej twarz – nie mogłem – ale miałem Ŝywy, mentalny obraz cierpienia w jej oczach. I gniewu. – Zostaw to w spokoju, Eve. - Masz na myśli, zostawienie ciebie w spokoju, - powiedziała i przykucnęła, idealnie zrównowaŜona na tych śmiesznie pruderyjnych retro szpilkach, Ŝeby wpatrywać mi się w twarz. Jej oczy były duŜe i ciemne i tak, były nawiedzone i pełne bólu, bólu który spowodowałem ja, teraz powodowałem. – Michael, to nie była twoja wina, ale skrzywdziłeś mnie i musimy o tym porozmawiać, zanim to wejdzie… wewnątrz nas. Wiesz co mam na myśli, prawda?

Wiedziałem. I to juŜ było wewnątrz nas. W kaŜdym razie wewnątrz mnie, wyŜerając jak kwas, palący, skwierczący i toksyczny. – Porozmawiać o tym, - powtórzyłem. – Chcesz o tym porozmawiać. Skinęła głową. - Chcesz rozmawiać o tym, jak chwyciłem cię i rzuciłem na dół i odebrałem ci coś bardzo osobistego, kiedy krzyczałaś i próbowałaś walczyć ze mną, - powiedziałem. – Jak ktoś inny mnie powstrzymał, bo zachowywałem się jak zwierzę. Nie była idiotką, moja Eve; wiedziała, co mówiłem i zblakła prawie tak bardzo, jakby była w swoim Gotyckim makijaŜu. – Michael, nie zgwałciłeś mnie. - To jest dokładnie to, co zrobiłem, - powiedziałem. – Wiesz jak Shane to nazywa? Gwałt kłami. - Shane nie ma pojęcia, o czym mówi. – Jednak słowom zabrakło trochę siły, a Eve brzmiała na bardziej niŜ odrobinę wstrząśniętą. – Ty po prostu – nie byłeś pod kontrolą, Michael. - Więc to jest teraz Ŝywa wymówka dla mnie, kiedy nie jest dla Ŝadnego innego faceta tam, który kogoś krzywdzi? – Chciałem jej dotknąć, ale szczerze nie ośmieliłem się. Otwarła usta, ale nic się nie wydobyło i w końcu po prostu je zamknęła. Jej oczy wypełniły się łzami, ale odgoniła je mruganiem. – To nie jest wymówka i wiesz to. Nie moŜe nią być, jeśli mamy być razem. - Byłeś ranny. Nie byłeś świadomy. To ma znaczenie, Michael. Wyciągnąłem i połoŜyłem moją dłoń na jej ramieniu – z wampirzą szybkością, nie próbując jej zwolnić. Obije czuliśmy szarpnięcie, kiedy próbowała się odsunąć, zanim nie odzyskała kontroli nad swoją instynktowną reakcją. To udowodniło moje stwierdzenie, a ona to wiedziała. - Eve, drgnęłaś, kiedy cię dotknąłem, - powiedziałem. – Odsunęłaś się. Pamiętasz, jak to było mieć mnie raniącego ciebie, przytrzymującego cię, nie wiedząc czy kiedykolwiek zamierzałem przestać, albo czy zamierzałem zabić cię, kiedy skończę. Oczywiście, Ŝe to ma znaczenie. To ma znaczenie dla nas oboje. - Ja… - Słowa zamarły w jej ustach, zanim mogła je wymówić i po prostu wpatrywała się we mnie. Bo oczywiście miałem rację. Widziałem to, a ona to wiedziała. - Nie ma znaczenia, czy to była moja wina czy nie, czy byłem świadomy czy po prostu chorym draniem, który zgasł na tym, - powiedziałem. – Jestem wampirem, Eve. A to jest to, co robimy. Zabieramy krew ludzi. Czasami oni ją oferują, a to jest miłe, to naprawdę wygodne, ale czasami po prostu zabieramy to, czego chcemy. Fakt, Ŝe to jest instynkt, nie usprawiedliwia tego. To wszystko kończy się na końcu tak samo: z tobą zranioną, moŜe zabitą, nawet mimo Ŝe cię kocham. Po prostu jakby próbowali powiedzieć nam od początku. Jesteśmy tragedią czekającą na zdarzenie się. - Nie! – Pochyliła się do przodu i spróbowała otoczyć swoje ramiona dookoła mojej szyi, ale jestem wampirem; chwycenie mnie nie jest tak łatwe, kiedy nie chcę być chwycony. Przesunąłem się w tył tylko wystarczająco i zanim ona mogła zarejestrować fakt, Ŝe zrobiłem to, trzymałem jej przedramiona w moich dłoniach. Mocno. Drgnęła a ja poczułem to drŜące całą drogę przez jej ciało, ale nie spróbowała się odsunąć. – Michael, nie, nie rób tego. Po prostu potrzebuję czasu, to wszystko. To po prostu zdarzyło się ostatniej nocy. Daj mi trochę przestrzeni Ŝeby poradzić sobie z tym, a będzie ze mną… - W porządku? – Pozwoliłem moim oczom powoli stać się czerwonymi. Pozwoliłem moim kłom ukazać się. – Naprawdę. Będzie z tobą w porządku ze mną, takim. Teraz się odsunęła. Mocno. A ja jej nie puściłem. Jej siła była niczym w porównaniu z moją, nie tutaj, gdzie miałem wpływ. – Próbujesz mnie przestraszyć, a to nie będzie działać! Puściłem jej jedną rękę i uŜyłem paznokcia Ŝeby przeciąć szalik z jej szyi. Ślady krwi na bladym kwadracie bandaŜu sprawiły, Ŝe coś we mnie zawarczało, głęboko wewnątrz i nawet mimo Ŝe byłem niechętny tej bestii, wiedziałem takŜe, Ŝe nie mogłem trzymać jej w klatce na zawsze.

To dlatego Morganville miało licencje na polowania i pozwalało wampirom polować dokładnie regulowanych zasadach. Bestia była powodem, dla którego Amelie pozwalała na niektóre miary przemocy w Morganville – bo bez nich, stawaliśmy się toksyczni. Tak jak ja stałem się toksyczny, dla Eve. - Przestań, - powiedziała. Jej głos nie brzmiał teraz tak silnie. – Pieprzyć to, ty dupku, przestań! - Czy to nie jest to, co powiedziałaś mi ostatniej nocy? – zapytałem ją i potrząsnąłem nią, mocno. – Czy to nie jest to? Czy przestałem, Eve? Przestałem? Wykręciła się i uderzyła mnie w twarz. To nie bolało, ale eksplozja nagłego ciepła na mojej skórze od niej sprawiła, Ŝe zamrugałem. Puściłem jej drugą rękę. Odchyliła się a potem, nagle, coś dźgnęło mnie. Nie w serce, ale po boku, a uczucie tego wsuwającego się było zimne, okropne i jeszcze takŜe palące. Srebro. Spojrzałem w dół. Był tam mały, srebrny nóŜ wbity w mój prawy bok do rękojeści. Skóra zaczynała tlić się i palić dookoła niego. Eve oddychała teraz z trudem i były łzy spływające po jej twarzy, ale wyglądała jednocześnie na bardzo twardą. Nieustępliwą. - Mogę cię powstrzymać, - powiedziała. – Zawsze mogę cię powstrzymać, jeśli muszę, Michael, cholerny ty. Mogłam włoŜyć to w twoje serce, bo nie byłeś na to gotowy, bo zawsze będziesz podatny na mnie, nawet jeśli nie chcesz być. Więc nawet jesteśmy. Bo zawszę będę teŜ w ten sposób na ciebie. To się nazywa zaufanie. To się nazywa miłość. – Chwyciła nóŜ i szybko go wyjęła, a ja dławiłem się i opadłem bokiem na śpiwór.. BoŜe, to bolało. Okropnie. ZadrŜałem i wiłem się, kiedy wpływ srebra kontynuował uderzanie mnie, ale to nie była fatalna rana – nawet nie bliska. Wybrała swoje miejsce, a czas uderzenia, bardzo dobrze. I w dziwny sposób, kochałem ból. Potrzebowałem go. Zasługiwałem na niego. - Słyszysz mnie, Michael? Nie próbuj nawet myśleć, Ŝe jesteś jedynym dupkiem w pokoju. Nie pozwolę ci ponownie mi tego zrobić, nigdy, więc moŜesz przestać mieć obsesję na punkcie tego, jak cholernie silny jesteś i jak słaba ja jestem. Nie jestem słaba. Pieprz się za nawet myślenie tak. Przebolej, swój wampirzy niepokój i swoje silne potknięcie się. Wstała na nogi, wpatrując się we mnie przez chwilę, potem odeszła ze srebrnym noŜem lśniącym w jej dłoni. Zaczerpnąłem tylko wystarczający wdech Ŝeby odetchnąć z trudem, z prawdziwym zaskoczeniem, - Szalonym jest teraz powiedzieć ci, Ŝe cię kocham? Nawet nie przerwała. – ZwaŜywszy, Ŝe właśnie cię dźgnęłam? Tak, wydaje się trochę dziwne. - Kocham, - powiedziałem i znowu połoŜyłem moją głowę. – BoŜe, Eve. Tak bardzo cię kocham, Ŝe to mnie zabija. Nie chcę po prostu Ŝeby to zabiło teŜ ciebie. Patrzyłem jak odchodzi, wolnymi i pewnymi krokami, kobieta całkowicie pod kontrolą samej siebie i tego, co czuła. Po prostu nie wiedziałem, co to było, ale obawiałem się… obawiałem się, Ŝe to juŜ nie była miłość. Opadłem na bok, zamknąłem oczy i spróbowałem wyzdrowieć. Rozdział 3 CLAIRE Nieznany cięŜar wiatrówki sprawił, Ŝe Claire poczuła się dziwnie. Strzelała z broni, ale nigdy nie nosiła ich dookoła, nie Ŝeby były normalnym, codziennym rodzajem rzeczy. Jak na

przykład torba na ksiąŜki. Głęboko tęskniła za swoją torbą na ksiąŜki. Symbolizowała ona wszystko waŜne w jej Ŝyciu i nagle bycie przykładnym dzieckiem dla Krajowego Stowarzyszenia Karabinowego (w oryginale the National Rifle Association (NRA) – amerykańska nie przynosząca zysków grupa wywierania nacisku, która broni posiadania broni palnej, tak samo jak strzelania, broni palnej dla swojego bezpieczeństwa i ochrony polowania i samoobrony w Stanach Zjednoczonych – przypuszczenie tłumacza)… nie. Dookoła jej nadgarstka dodała pas, który Shane wykopał na tyłach zbrojowni – trzymał małe, zapieczętowane buteleczki na haczykach, które mogła z łatwością otworzyć. Azotan srebra. Bardzo niebezpieczny dla wampirów i draug. Była teraz prawie tak obładowana poŜytkami, jak bardzo mogła być. I czuła się niesamowicie niezdarnie i dziwnie, ale to opadło, kiedy duzi, przeraŜający wampirzy straŜnicy pilnujący drzwi głównego wejścia do budynku Rady Starszych otwarli je, a ona, Shane i Naomi wyszli na zewnątrz. To był środek popołudnia, ale było szaro i padało. To wydawało się wystarczająco złe, kiedy to wszystko się zaczęło, z pochmurnym niebem i deszczem, bo w Morganville prawie nigdy nie padało, a kiedy padało, to był gwałtowny wybuch, który oczyszczał się tego samego popołudnia. To trwało dniami… i przyniosło ze sobą draug. Póki nie znikną, pomyślała Claire, Morganville nigdy nie zobaczy ponownie słońca. Naomi świeciła w bladym świetle jak jakiś anioł – w zły sposób, ale nadal piękny. Skinęła do Claire i Shane’a i zbadała świat, który mogli zobaczyć ze schodów. Wyglądało… cicho. Tak strasznie cicho. Rozciągający się przed budynkiem Rady Starszych – duŜej, romańskiej świątyni, ze schodami jak Strumienie Niagary z marmuru – była zieleń Placu ZałoŜycielki, z drzewami, stawami, chodnikami i antycznym oświetleniem, które próbowało zwalczyć mrok. Prawdziwe lampy gazowe, rodzaj, który syczał bardzo delikatnie, jak węŜe w ogrodzie. W środku zieleni była szeroka, czysta przestrzeń z podniesioną platformą. To tam przeprowadzali miastowe spotkania i gdzie – nie tak dawno temu – była klatka do przetrzymywania ludzi, którzy odwaŜyli się spróbować zabić wampiry. Czasami byli karani tylko byciem w klatce. Czasami, jeśli wampir rzeczywiście umarł, kara była o wiele gorsza. Ale klatki teraz nie było. To była jedna rzecz, z której Claire mogła być dumna, przynajmniej… Przekonała Amelie do pozbycia się jej. Dała radę zabezpieczyć niektóre podstawowe racje dla ludzkiej populacji, ale te nie były do końca popularne, albo konsekwentnie honorowane. Oderwała swój wzrok od Placu ZałoŜycielki i jego złych wspomnień i spojrzała na samo Morganville. NieduŜe miejsce. Z tego punktu widokowego mogła zobaczyć bramy Texas Prairie University, jej szkoły. Płonęła światłami, nadal, jak bekon; kiedy zmruŜyła oczy, pomyślała, Ŝe mogła zobaczyć, Ŝe wszystkie bramy były zamknięte. – Nie powinni nadal tutaj być, - powiedziała do Naomi. – Studenci. - Nie są, - powiedziała Naomi. – Zostali ewakuowani, kaŜdy z nich. Amelie mogła sobie pozwolić na wyjaśnienie katastrofy tej wielkości; są przyparci do muru Ŝeby przykryć normalne wskaźniki ścierania się. Ścierania się. To tak wampiry to nazywały. Claire nazywała to morderstwem. – Co ona im powiedziała? - Nic. Dziekan uczynił adres i powiedział, Ŝe głębokie cięcia w stanowym budŜecie wymagały od nich skrócenia semestru. Wszystkim studentom przyznano wspaniałe oceny i dostaną darmowy wstęp na wszystkie kursy na początku następnego semestru. Potem ogłosili awaryjną ewakuację opartą na wycieku chemicznym Ŝeby ewakuować wydziały i pracowników. - To przyniesie wiele uwagi dla tego miejsca, - powiedział Shane, skanując horyzont. – Ostatnia rzecz, jakiej pragnie Morganville. Naomi wzruszyła ramionami. – To najlepsze, z czym moŜemy sobie teraz dać radę. Nie Ŝeby to miało jakieś znaczenie, kiedy to się skończy; uniwersytet nigdy nie zostanie wznowiony i oczywiście opuścimy to miasto. Musimy. Amelie wkrótce zobaczy sens tego, albo Oliver. Morganville jest dla nas martwe.

Powiedziała to, jakby to była wampirza religia albo coś – Ŝe ucieczka była jedyną opcją. A Claire przypuszczała, Ŝe biorąc pod uwagę długie i okropne doświadczenie, jakie wampiry miały z draug, moŜe to nie było takie nierozsądne. Ale Amelie zdecydowała Ŝeby walczyć. Oliver teŜ by walczył; wyraził się jasno, Ŝe wolałby to zrobić. To co przeraŜało Claire , to Ŝe mógł on być teraz jedynym, oprócz Myrnina, który naprawdę odczuwał to w taki sposób. Wampiry nie były do końca bez serca, ale były niesamowicie skupione. Jeśli miały lepszą szansę przeŜycia przez poświęcenie ludzi, którzy byli rzekomo pod ich Ochroną, cóŜ, posyłały kwiaty na pogrzeby i czuły się trochę smutne. Nie moŜesz im ufać, przypomniała sobie Claire. Nie kiedy chodzi o coś jak draug, coś, co moŜe je zabić. Zawsze postawią siebie najpierw. Ale jak to naprawdę pasowało do tego, jak Myrnin się zachowywał? Albo Amelie, albo nawet Oliver, w tej sprawie? Wampiry były róŜne, tak jak ludzie byli róŜni. Niektóre uciekały. Niektóre nie. Niektóre walczyły. A niektóre, bardzo niewiele, naprawdę się troszczyły. - Mogę zobaczyć nasz dom, - powiedział Shane i wskazał. Był tam, ledwo widoczny w świetle – biały dom nie większy niŜ zabawka z tej odległości, wyróŜniający się spośród ich sąsiadów przez Wiktoriański kształt. śadnych lamp palących się tam. Nikt ich teraz nie potrzebował. W ogóle nie było wiele lamp palących się tam. Kilka świeczek i kominków migoczących w oknach, ale nie było teraz stałego błysku elektryczności, z wyjątkiem tutaj w sercu miasta. Większość ludzi juŜ opuściła miasto, kiedy wampiry zostały rozproszone; Claire podejrzewała, Ŝe Myrnin zwolnił bariery Ŝeby pozwolić im zrobić to nie będąc wykrytymi. Ci, którzy pozostali byli, jak Shane, wojownikami. Ludzie, którzy po prostu nie wyjeŜdŜali, kiedy zostali pchnięci. – Mówiłem ci, Ŝe z zewnątrz potrzebował farby. Prawdą jest, Ŝe to całe miasto potrzebuje cholernej metamorfozy. Miał rację. Morganville, przemoczone i ociekające w deszczu wyglądało okropnie. Dzikie pustynne słońce nie było juŜ więcej mu przyjazne, ale przynajmniej wyglądało… czysto. Nie tak, tak całkowicie wymyte z Ŝycia, błotniste i zniechęcone. - Pierwsze na mojej liście, - powiedziała Claire, - po tym jak spróbujemy nie zginąć. Pomalować dom. - Dobrze jest mieć cele, - powiedział i wyciągnął dłoń. – UwaŜaj na stopień. Naomi obdarowała ich ciekawym spojrzeniem, ale pobiegła w dół schodów, poruszając się tak lekko jak kot, a takŜe z nieludzką, płynną gracją. Claire i Shane podąŜyli za nią bardziej ostroŜnie, odkąd deszcz zostawił marmur śliskim. – Jak moŜemy powiedzieć, Ŝe draug są tutaj? – Shane zawołał do Naomi, kiedy jego but wdepnął w kałuŜę na pierwszym stopniu. Ona takŜe miała wysokie buty, duŜe, które były zawiązane do jej kolan. - Przypuszczam, Ŝe będziecie wiedzieli, kiedy poczujecie ich ugryzienie, - powiedziała. – W małych, odizolowanych kałuŜach nie są tacy groźni, ale deszcz nadal nadchodzi. Unikajcie jakichkolwiek płynących strumyczków i ogromnych placów stojącej wody. Mamy szczęście, Ŝe grunt nasiąka tak bardzo, tak szybko. Zaleta pustyni. - To dlatego wybudowała się tutaj, - powiedziała Claire. Deszcz juŜ przesiąkał przez ciepłą bluzę z kapturem, którą narzuciła na koszulkę. Pomyślała, Ŝe spędzi większość dnia czując zimno i wilgoć. Naomi załoŜyła pełen płaszcz przeciwdeszczowy, z kapturem, chociaŜ Claire czuła, Ŝe to była ochrona mniej przed zimnem niŜ wizją draug mŜących na jej gołą skórę. – Bardzo drobny deszcz, a ludzie zostawiają cię samą z dala stąd. Powinna kontrolować rzeczy. To iluzja, kontrola, - powiedziała Naomi. – Powinnaś to juŜ do teraz zrozumieć, młoda Claire. Nigdy nie jesteśmy pod kontrolą naszych losów, nawet najsilniejsi z nas. Wszystko, o co moŜemy mieć nadzieję, to nie być tak bardzo dotkniętymi przez okoliczności. BoŜe, ona brzmiała jak Amelie. Przygnębiające. MoŜe one w ostateczności naprawdę były związane. Shane wzruszył ramionami; zresztą nie był fanem koncepcji przeznaczenia, a nawet jeszcze mniejszym, kiedy to było głoszone przez wampiry. Na dole schodów, Shane powiedział, - Którędy? - Musimy trzymać się wysokiego gruntu, - powiedziała Naomi. Stała przez chwilę tam, gdzie była, rozglądając się po mieście, a potem potrząsnęła głową. Wyjęła urządzenie z kieszeni

swojego płaszcza przeciwdeszczowego; to było, Claire zdała sobie sprawę, jedno z Myrnina, ze wszystkimi szalonymi cechami czegoś, co połączył razem – przekładni, przewodów, rur z dziwnie zabarwionymi cieczami. Jedna bulgotała. Naomi dostosowała wskaźnik po boku i skinęła głową, kiedy włoŜyła je z powrotem do swojej kieszeni. – Magia działa, w kaŜdym wskaźniku. - Magia? - To wyciera wołanie draug, - powiedziała. - To nie magia; to redukcja szumów, - powiedziała Claire. – To tylko fizyka. Budujesz jedną falę Ŝeby skasować inną, w sposób w jaki budujesz jedno Ŝeby wzmocnić inne. Naomi po prostu spojrzała na nią z miłym, pustym zainteresowaniem, a potem powiedziała, - Tak jak mówisz. To wydaje się działać, co jest fortunne, albo to będzie bardzo krótkie przedsięwzięcie dla mnie. I dla was. – Ostatnie było dodane jako refleksja. - Powiedziałaś, Ŝe masz sposób Ŝeby znaleźć Theo, - powiedział Shane. – Czas Ŝeby to ujawnić, pani. Nie chcę być tutaj, kiedy się ściemni. O wiele ściemni. Naomi sięgnęła do innej kieszeni swojego płaszcza przeciwdeszczowego i wyjęła zapieczętowaną fiolkę. Była w połowie pełna czerwonego proszku, a ona wystrzeliła nakrętką i dodała plusk wody z kolby, zanim ją odkorkowała i potrząsnęła Ŝeby zamieszać. Ciecz przemieniła cię w ciemną czerwień krwi. Znowu otworzyła fiolkę, włoŜyła ją do swoich ust i wypiła. - Do diabła? – wpatrywał się Shane. - PowaŜnie, przyniosłaś przekąskę? - To linia krwi Theo, - powiedziała Naomi. Skrzywiła się i upuściła fiolkę, potem roztrzaskała ją w drobniutkie odłamki pod swoją stopą. – Wszystkie linie krwi mają ślad dokumentacji w naszych bibliotekach. To dlatego, moŜemy je znaleźć, kiedy tego potrzebujemy. Prawdopodobnie mogłabym znaleźć go z łatwością, gdyby był z linii krwi Bishopa, ale nie jest, więc muszę polegać na tym. To smakuje wstrętnie, wysuszone tak… - Przestała mówić, stała w ciszy przez kilka sekund, a potem nagle wygięła się i gwałtownie miała mdłości. Potem usiadła na najniŜszym stopniu, jakby nie mogła znaleźć siły Ŝeby stać. - Ten plan nie do końca napawa mnie zaufaniem, - powiedział Shane do Claire. – Nawet z fajnym miotaczem ognia. Naomi wyciągnęła drŜącą dłoń, wyprostowaną Ŝeby zasygnalizować im Ŝeby zaczekali, ale potem dłoń zwinęła się w pięść, zanim w końcu nie wyluzowała. Usiadła do tyłu o wyciągnęła swoją twarz na zimny deszcz, wyglądając… cóŜ, nie blado, ale prawie niebiesko. Jej usta przybrały jasny odcień turkusowy. Wyglądała jakby została wyrzeźbiona z mętnego lodu. - RóŜne linie krwi, - wyszeptała. – To tak jakby inna krew została ci przydzielona. - To sprawia, Ŝe źle się czujesz, - powiedziała Claire i otrzymała niekonsekwentne skinienie. - Jak źle? – zapytał Shane. – MoŜesz chodzić? - Chwila, - powiedziała Naomi. Brzmiała juŜ silniej. – Musimy iść zanim moja krew zniszczy jego we mnie, ale bitwa między nimi jest… wyzwaniem. Pochodzi z silnej rasy. – Obdarowała ich bladym uśmiechem i stanęła na nogi; Claire była przygotowana na wspieranie jej, ale nie potrzebowała tego. – Jest w tym kierunku. - To… nie tak dobrze, - powiedział Shane, bo droga, którą wskazywała Naomi była w kierunku zakazanego końca Morganville, tego, który draug powoli uwaŜały za swoją twierdzę. – Dlaczego zatrzymywałby się tam? Dlaczego nie z dala stamtąd? - MoŜliwe, Ŝe go mają, - powiedziała Naomi, ale potem potrząsnęła głową Ŝeby się poprawić. – Nie, czułabym to, przez to połączenie. śyje w ukryciu. Ale nie będzie łatwym dotrzeć do niego, nawet teraz. - Mniej gadania, - powiedziała Claire. – Więcej chodzenia. Mam to na myśli, nie będziemy tutaj po zmroku, niewaŜne co się stanie. Brwi Naomi poszybowały wyŜej. – Nawet jeśli jedno z nas będzie musiało pozostać z tyłu? - Jeśli jedno z nas będzie, - powiedział Shane, podnosząc miotacz ognia wyŜej niŜ jego ramiona, jak cięŜki plecak, - to będziesz ty. Bez obrazy.

Naomi uśmiechnęła się, bardzo pięknie. – Oh, ale to jest bardzo odebrane. – Claire nie była rzeczywiście pewna, patrząc na nią, czy miała to na myśli, czy nie, ale lepiej było być bezpiecznym z wampirem niŜ naprawdę, naprawdę przepraszam. Szturchnęła Shane’a ostro w Ŝebra, które nie były chronione przez paski miotacza ognia. - Przepraszam, - wymamrotał Shane. – Mam na myśli, wracamy wszyscy z powrotem, albo Ŝadne z nas. Oczywiście. Jestem pewien, Ŝe myślisz tak samo. - Zapewne. – Ten sam słodki, bezstronny uśmiech i znowu, nie było po prostu do odgadnięcia, czy miała to na myśli, czy nie. Ale to nie miało znaczenia, bo byli w tym teraz, razem i musieli się poruszać. Szybko. Opuszczając Plac ZałoŜycielki, z jego bezpiecznym kręgiem świateł nadal palących się i jego kordonu policji i wampirzych straŜników… To było trudne. Nie tylko dlatego, w głębi, Ŝe Claire nie chciała iść, ale takŜe dlatego Ŝe straŜnicy nie pozwoliliby im iść. Jak w budynku Rady Starszych, kaŜdemu wydawano ścisłe rozkazy, a Claire wyobraŜała sobie, Ŝe byli wzdłuŜ linii Cokolwiek robicie, nie wpuszczajcie tutaj tych skurwysynów, albo nie pozwólcie komukolwiek innemu wyjść na zewnątrz. Naomi jednak nie brała nie za odpowiedź, a było kilka ludzkich policjantów, którzy byli skłonni wstać do wampira z postawą i bronią. - Miło, - powiedział Shane pod nosem, kiedy wyprowadziła ich na ulicę. Wraki samochodów i upuszczona broń była w większości sprzątnięta z tego obszaru – reszta z nie tak udanych zamieszek, które ludzie inscenizowali noc wcześniej przeciwko wampirom; nie były efektywne, ale były zdecydowanie entuzjastyczne. – Jakikolwiek pomysł, jak daleko musimy iść? - Nie, - powiedziała Naomi i zmarszczyła brwi. – Dlaczego? - Po prostu myślałem, Ŝe mogłoby być lepiej Ŝeby jechać samochodem, niŜ na nogach. Dla bezpieczeństwa. - Ty, - powiedziała Naomi, - masz miotacz ognia, który nie jest zbytnim uŜytkiem w zamkniętej przestrzeni samochodu. MoŜe powinieneś rozwaŜyć to przy swoim wyborze broni. - Nie samochód. Pickup, - powiedział bez zawahania. – Zajmuję tyły. Panie z przodu. Maksymalna prędkość, minimalne ujawnienie, plus dobra platforma do wypalania dla mnie i Claire, z wiatrówki. Albo ciebie. Którejkolwiek. Naomi nastawiła głowę i spojrzała na niego w ciszy przez kilka sekund, potem skinęła głową. – Bardzo dobrze, - powiedziała. – Uzyskaj jakiś, jeśli moŜesz. - Zawsze wiedziałem, Ŝe umiejętności gorącej instalacji elektrycznej się przydadzą, inne niŜ przynoszenie mi więcej punktów więziennych częstych lotników, - powiedział Shane. – Zostańcie tutaj. – Odbiegł, lekko i gibko nawet pod cięŜarem cięŜkiego sprzętu, który niósł, a Claire obserwowała jak szedł z głodnym, małym ukłuciem niepokoju. Dla wszystkich jego prostych powrotów, Shane był tak podatny, jak kaŜde z nich. Nawet Naomi, która takŜe obserwowała jej chłopaka z zamyślonym zmarszczeniem brwi rowkowanym pomiędzy jej brwiami. - Powiedziano mi, Ŝe Shane Collins jest nieodpowiedzialny, - powiedziała, - ale widzę teraz małą oznakę tego. Powiedziano mi takŜe, Ŝe był niechętny mojemu rodzajowi i zobaczyłby nas martwymi, gdyby mógł. Dotychczas przyszedł z tobą Ŝeby nas uratować. Dziwne. - Ludzie się zmieniają, - powiedziała Claire. Naomi wzruszyła ramionami i sprawiła, Ŝe wyglądało to jak jakiś egzotyczny, obcy gest. – Zapewne, - powiedziała. – Ale głównie dowiaduję się, Ŝe zmieniają się na gorsze, nie na lepsze. W rzeczywistości, niektórzy, którzy kiedyś mnie lubili, zmienili się tak bardzo, Ŝe spróbowali spalić mnie jak potwora. - CóŜ, jesteś sprawiedliwa, - odstrzeliła Claire, - bo Amelie miała Shane’a w klatce i zamierzała spalić go za coś, czego nawet nie zrobił. Zmienił się. Na lepsze. A nie musiał. - MoŜe zmienił się dla ciebie.

Z jakiegoś powodu cały pomysł tego sprawił, Ŝe Claire po prostu poczuła się… wściekła. – Nie. Nie dla mnie. Jest dobrym facetem, w głębi, i chce sprawić, Ŝeby rzeczy były lepsze. Tak jak ja. Więc po prostu – zamknij się odnośnie tego. – Zdała sobie sprawę, Ŝe krótko spała, była zmęczona, niespokojna i przestraszona, a zimna analiza Naomi kogoś, kogo kochała sprawiła, Ŝe była bezzasadnie poirytowana. Naomi nic nie powiedziała, tylko spojrzała ze spokojnym, uprzejmym zainteresowaniem. Było wiele oziębłości wewnątrz niej. Była milsza, kiedy nie było Ŝyć na kołku, pomyślała Claire; teraz przeŜycie było duŜą i zwiększającą się troską dla niej i testowała limity jej gotowości Ŝeby godzić się z lekcewaŜącymi ludźmi. Ale nie warknęła, nie zaświeciła czerwonymi oczami, nie błysnęła kłami albo inaczej spróbowała zrobić wampirzy powrót, więc Claire musiała być tym usatysfakcjonowana. Poczekały w ciszy przez kilka niekomfortowych chwil, zanim rosnący warkot silnika i pryśnięcie świateł wzdłuŜ chodnika zasygnalizowało przybycie masywnego pickupa, który zatrzymał się zgrabnie przed nimi. Spoczywał powoli i głęboko, a podłoŜem rzeczy był w przybliŜeniu rozmiar niebieskiego wieloryba. Wnętrze kabiny mogło pomieścić druŜynę piłki noŜnej. Miało nawet poręczny – jednak pusty – stojak na broń w tylnym oknie. Naklejka na zderzaku mówiła: MOśESZ MIEĆ MOJĄ BROŃ, KIEDY WYTRĄCISZ JĄ Z MOICH ZIMNYCH, MARTWYCH DŁONI. Jakiś Ŝartowniś – prawdopodobnie właściciel cięŜarówki – dodał NIE przed MARTWYCH czarnym pisakiem. Claire rzuciła okiem na Naomi, która była skupiona na tych samych słowach. Był dziwny, niejasno rozbawiony uśmiech na jej ustach, co nie było tylko trochę straszne. Shane uchylił okno cięŜarówki i powiedział, - BoŜe, kocham świętoszków. Kto chce prowadzić tym złym chłopcem? - Nie ja, - powiedziała natychmiastowo Claire w tym samym czasie, kiedy Naomi powiedziała, - Nie wiem jak. Shane wyskoczył z kabiny, zatrzymał się i wpatrywał się w nie dwie z pustym wyrazem. – Nie chcesz? – zapytał Claire, a potem zwrócił swoją uwagę na Naomi, wyglądając na nawet bardziej oszołomionego. – Nie potrafisz? PowaŜnie, jest coś nie tak z wami dwiema. - Jeśli przez nie tak masz na myśli rozsądne, - powiedziała Claire. – Ta rzecz jest jak czołg, tylko Ŝe czołg uzyskuje lepszy przebieg benzyny. - To jest teraz twoja największa troska? Przebieg benzyny? - Nie, nie sądzę, Ŝe będę mogła rzeczywiście widzieć nad kreską! Kto prowadzi tą rzecz? Wielka stopa? - Rad, - powiedział Shane. – Wiesz, Rad, który jest właścicielem sklepu mechanicznego i sprzedaje rowery? Ten facet. No dalej. Kupię ci fotelik. Claire obdarowała go wątpliwym spojrzeniem, ale wskazał na szare niebo, w najjaśniejszym punkcie. Milczące przypomnienie, Ŝe dzień nie stawał się coraz młodszy, a ich szanse na znalezienie Theo gasły z popołudniowym słońcem. - W porządku, - powiedziała. Shane musiał ją podnieść do chromowego stopnia, a potem wspięła się do kabiny cięŜarówki. Była przekonana, Ŝe było tam osiem kładów, które były obniŜone. Naomi nie miała takich problemów; sprawiła, Ŝe jej wejście na miejsce pasaŜera wyglądało wdzięcznie. Claire wetknęła swoją wiatrówkę na stojak za nimi, ale Naomi nadal trzymała swoją, z oczami odległymi i czujnymi. Okazało się, Ŝe ostatecznie mogła widzieć nad krawędzią, mimo Ŝe musiała podciągnąć swoje siedzenie całkiem do przodu Ŝeby dosięgnąć pedałów. Shane wskoczył na otwarty pokład cięŜarówki i walnął w bok cięŜarówki na sygnał do odjazdu. - Dobrze, - wymamrotała Claire, - nic tutaj nie idzie. Dosłownie. Natychmiast zablokowała cięŜarówkę, potem wychyliła się przez okno Ŝeby wrzasnąć do Shane’a, - Kto prowadzi standardową transmisję w te dni? - MęŜni męŜczyźni, - zawołał. – Dalej, Claire, potrafisz to zrobić!

Mogła, ale po prostu nienawidziła przesuwania się. Zbyt wiele do myślenia, zwłaszcza w ich obecnej, ekstremalnie skomplikowanej sytuacji. Jednak nic nie moŜna na to poradzić; zacisnęła zęby, dostosowała siedzenie nawet bliŜej i ponownie zapoznała się ze sprzęgłem. To było bolesne i upokarzająco dziwne, ale dała radę. CięŜarówka skoczyła w przód z niskim, dudniącym rykiem, a ona pomyślała, Moglibyśmy prawdopodobnie tą rzeczą rozebrać budynek. Zresztą niczego nie warte. Opuszczając fałszywy okrąg bezpieczeństwa – fałszywy, bo Claire wiedziała, Ŝe to była iluzja, sponsorowana przez te wszystkie światła – nadal wydawało się Bardzo Złym Pomysłem. Przerzuciła reflektory na jasne, nawet mimo Ŝe nadal było mroczne popołudnie, a po chwili sięgnęła i włączyła takŜe grzałkę cięŜarówki. Gorący, suchy podmuch powietrza sprawił, Ŝe zadrŜała z ulgą. Poczuła się przemarznięta do kości i oślizgła, nawet mimo Ŝe wiedziała, Ŝe prawdopodobnie nie było Ŝadnego draug w kroplach deszczu, które przesiąkły przez jej ubranie. Co jeśli były? Jak wiele z tych zanieczyszczonych kropel deszczu potrzeba do stworzenia całego draug? Nic nie wiedzieli o tych rzeczach, a brak wiedzy zawsze ją irytował. Rzuciła okiem na Naomi – albo właściwie, na tył głowy Naomi, bo wampirzyca była obrócona Ŝeby trzymać swoją wiatrówkę na zewnątrz okna pasaŜera, szukając jakiegokolwiek znaku ataku. - W lewo, - powiedziała beznamiętnym głosem Naomi. – Potem prosto. – Nie brzmiała jakby było jej o wiele lepiej niŜ wcześniej, na schodach… radząc sobie, ale nic dobrego z tego. Claire zastanawiała się, jak długo zajmie to jej przeciwciałom – jeśli wampiry miały takie rzeczy – Ŝeby zniszczyć najeŜdŜającą krew… i co by się stało, gdyby duŜo krwi obcego wampira zostałoby wprowadzone, wszystko naraz. Jej skóra szczypała i to nie było z zimna. To moŜe je zabić. Na pewno zajęłoby duŜo czasu powalenie ich, szybko. Zastanawiała się, jak wielu ludzi wiedziało o tym. To była dobra informacja, ale posiadanie jej w jej głowie sprawiło, Ŝe zadrŜała. Nie lubili znania ich słabych punktów. Claire skręciła w lewo w martwy stop, po krótkiej przerwie. W pewnym rodzaju głupie, naprawdę, bo nie było Ŝadnego ruchu do przejmowania się. O ile mogła powiedzieć, byli jedynymi reflektorami poruszającymi się w mieście. Deszcz osłabł do bezbarwnie opadającej mgły, a ona trzymała wycieraczki pracujące Ŝeby oczyścić przednią szybę. Stabilne bum-bum- bum miało kojący, normalny rodzaj rytmu. A potem usłyszała coś śpiewające razem z tym. Na początku pomyślała, Ŝe to była Naomi, mało prawdopodobne jak to było, to był niski szum dźwięku, elegancki i zaledwie na krańcu jej słyszenia. Potem pomyślała, Ŝe to było radio cięŜarówki, albo moŜe grająca płyta, ale przekręcanie gałki, Ŝe zatrzymało dźwięku. Powinna wiedzieć, Ŝe to był draug, ale coś trzymało ją od pamiętania tego. Zamiast tego, zorientowała się, Ŝe stopniowo obracała kierownicę w kierunku dźwięku, polując na niego, próbując zrozumieć, co to była za piosenka, piosenka, którą znała, kochała i mogła prawie sobie przypomnieć… Kiedy wślizgiwała się w powolny prąd prawą ręką w kierunku zaraŜonej części miasta, prąd, który zabrałby ich na szeroki skręt w główną ulicę, Naomi nagle sięgnęła i chwyciła kierownicę białą jak kość dłonią, szarpiąc ją z powrotem w inną stronę. Trzymając ją tam. Claire nacisnęła na hamulce, nagle i gwałtownie świadoma i wpatrywała się w nią. Z tyłu pickupa usłyszała metaliczny brzęk, kiedy plecy Shane’a uderzyły w kabinę cięŜarówki, a potem oburzone, - Hej! Miotacz ognia! - Muszę dostosować częstotliwości, - powiedziała Naomi i przekręciła pokrętłami na urządzeniu, które wyjęła ponownie z kieszeni; nagle słabe śpiewanie wyblakło w błogosławiony biały szum ciszy. – Musisz być ostroŜna, Claire. Jeśli ich słyszysz, wtedy oni słyszą ciebie – wyczuwają cię, w kaŜdym razie. Magnus ma teraz twój smak. Jest ciekawy twojego powrotu. Nie chcesz być ponownie w jego rękach. Magnus. Szef draug – ich mistrz, jak Claire to rozumiała. Oni wszyscy wyglądali identycznie, ale było coś w Magnusie, co było po prostu bardziej… tam. Rodzaj gęstości, która przyciągała kaŜdego dookoła niego w ciemność.

Ponownie w jego rękach. Nie mogła nic poradzić na przypomnienie sobie zimnego, wilgotnego uczucia jego dłoni dookoła jej szyi, a gwałtowny dreszcz przeszył ją, jakby jej całe ciało chciało wyrzucić to wspomnienie. Głębokie, uspokajające oddechy, a potem skinęła głową do Naomi. – W porządku, - powiedziała. – Wiem, czego teraz nasłuchiwać. - Celem jest Ŝeby nie słyszeć, - powiedziała Naomi, ale puściła kierownicę. – Przyjmuję, Ŝe mogłaś czytać klasyczny tekst albo dwa, w swojej edukacji, czy nie jest to juŜ dłuŜej robione? Claire była trochę zawstydzona Ŝeby myśleć, Ŝe nie było, ale powiedziała tylko, - Jeden lub dwa. - Pamiętasz Odyseusza, przymocowanego do masztu swojego statku, krzyczącego Ŝeby być wydanym, kiedy jego ludzie wiosłowali, z woskiem blokującym ich uszy? Pamiętała. To była jedna z opowieści, które lubił jej ojciec, jedna którą czytał jej, a oni dyskutowali, kiedy nadal była tylko dziewczyną. Wszystkie wspaniałe Greckie mity, zwłaszcza ten odnośnie Odyseusza. Zawsze go lubiła. Był mądry i niebezpieczny, a nie miał teŜ Ŝadnych specjalnych boskich mocy. Tylko jego umysł i jego energia. Słuchanie śpiewu syren było jego własnym testem. - Odyseusz rzadko był głupcem, - powiedziała Naomi, - ale wtedy był głupcem. To były draug, śpiewające do niego, mimo Ŝe Grecy mieli na nich inną nazwę. Chciał słyszeć ich piosenkę i tak było; miał szczęście unikając szaleństwa. Shane zsunął tylne okno i wetknął swoją głowę do środka. – Panie, jestem pewien, Ŝe to jest fascynująca rozmowa o butach, albo czymkolwiek, ale moglibyśmy moŜe nie siedzieć tutaj jak duŜy, stary kawałek przynęty? A przez my mam na myśli głównie ja. Miał rację; to prawdopodobnie nie był najlepszy czas na przeprowadzanie przeglądu klasyków. Claire oczyściła gardło i wprowadziła ponownie samochód w bieg Ŝeby poprowadzić go prosto w dół ulicy, w kierunku, który wskazywała Naomi. Dziwnym było zdać sobie sprawę, patrząc na nią, Ŝe Naomi nie była o wiele starsza niŜ Claire; musiała zostać zamroŜona w wieku osiemnastu albo dziewiętnastu. Oczywiście, w czasie, kiedy ona była Ŝywa, osiemnaście czy dziewiętnaście to było wystarczająco duŜo Ŝeby rządzić królestwami i mieć wiele dzieci, więc Naomi była uwaŜana za dorosłą na długo przed zostaniem wampirem. Nadal, to wszystko wydawało się bardzo nowe dla Claire. Naomi nagle wskazała w prawo. Znak nazwy ulicy błysnął krótko w reflektorach cięŜarówki, ale Claire nie widziała go naprawdę; wszystko w Morganville wyglądało dla niej dziwnie, owiane padającym deszczem i brakiem świateł i Ŝycia. To była ulica mieszkalna i wyglądała na całkowicie opuszczoną. Nawet Ŝadnej świeczki migoczącej w oknie, tym bardziej kogokolwiek na widoku na zewnątrz. Dłoń Naomi zacisnęła się w pięść, a Claire popłynęła cięŜarówką do hamulca i zatrzymała się – tym razem delikatnie, ostroŜna przed rzuceniem Shane’a dookoła tyłu. Znowu otworzył tylne okno i obserwował, jak wampirzyca wskazywała prosto na jeden z domów w środku odcinka. Był on po prostu jak sto innych domów w Morganville – zwykła, drewniana konstrukcja, zbudowany prawdopodobnie w latach czterdziestych, mały jak na współczesne standardy. Jego blada farba (nie mówiąc, jaki kolor to był oryginalnie, odkąd słońce wypławiło wszystko do jednolitej szarości) łuszczyła się hojnie z desek, a niektóre z form były zgniłe i odpadały. Był tam zardzewiały rower leŜący na splątanym chwastami podwórku i metalowy zestaw z huśtawką, który był wymieniany tak dawno temu, Ŝe jakiekolwiek dziecko, które usiadłoby na niej zostałoby prawdopodobnie zabite przez upadek. Typowe. Nazwisko na skrzynce na listy, napisane niechlujnie czarną farbą, mówiło SUMMERS, ale w samej skrzynce nic nie było, kiedy Shane ją otworzył. Wzruszył ramionami i zamknął ją, potem wyładował elastyczny wąŜ miotacza ognia za siebie. Claire wymamrotała, To drewniany dom! Musiała spróbować trzy razy, zanim pojmowanie oświeciło go. Wyglądał na zawiedzionego, ale odłoŜył łatwopalną zabawkę i zamiast niej wyciągnął swoją załadowaną srebrem wiatrówkę. Claire miała swoją przewieszoną cięŜko na zgięciu jej ramienia, skierowaną tak, Ŝe jeśli cokolwiek by się stało, wystrzeliłaby w ziemię (i

prawdopodobnie jej stopę, ale to było lepsze niŜ alternatywy). Myśliwi byliby mną tak rozczarowani, pomyślała. Nie wiedziała nawet naprawdę, jak nieść tą rzecz bezpiecznie. Frontowe drzwi – gładkie drewno, skrzywione od wiatru i pogody – były szczelnie zamknięte. Naomi badała je przez chwilę, potem kopnęła, a drzwi wejściowe i ościeŜnica trzasnęły do środka Ŝeby legnąć płasko na podłodze wąskiego korytarza. Nawet Shane wyglądał na pod wraŜeniem… póki nie zatrzymała się na progu. Zrobiła znak przepędzający ich do środka, a Claire w końcu zrozumiała, Ŝe nadal był pewien rodzaj bariery w miejscu w samym domu. Ktoś – jakiś człowiek – nadal był tutaj w domu, a bez zaproszenia Naomi nie mogła wejść. Zasady własności były skomplikowane w Morganville – rodowe domy i więzy krwi, aktualni lokatorzy, czy wampiry mieszkały wewnątrz, wszystko było uwzględnione, ale wyraźnie to był ludzki dom, z ludzką barierą, która trzymała wampiry na zewnątrz, okres. Świetnie. CóŜ, przynajmniej otwarła drzwi. Shane teŜ musiał się tego domyślić, bo skinął głową do Claire, mrugnął i przeszedł przez drzwi, wchodząc na niestabilne leŜące drzwi. W powietrzu był słaby pył z gipsu, a Claire kichnęła, ale nie przypuszczała, Ŝeby byli szczególnie ukradkiem, razem z drzwiami wdmuchniętymi do środka i wszystkim. Shane z łatwością trzymając swoją wiatrówkę, wskazał kątem w kierunku podłogi, więc naśladowała go. Mądrość tego została uwidoczniona, kiedy się potknęła; zdała sobie sprawę, przy zimnym starcie, Ŝe gdyby miała wiatrówkę wymierzoną do góry, blisko swojej twarzy, mogłaby zabić siebie, gdyby uderzyła w spust broni. Shane sprawdził otwarte drzwi po lewej, a ona wzięła pokój po prawej. Ktokolwiek tutaj mieszkał, nie byli bardziej zaniepokojeni wnętrzem domu niŜ na zewnątrz; potrzebował pracy, cięŜkiej. Sufit zwisał, jakby był powaŜny wyciek, który rozkładał tynk. W rzeczywistości, mogła zobaczyć kropelki wody cieknące po ścianie z lampy, co nie byłoby bezpieczne, gdyby elektryczność była włączona. Jednak nawet w jego najlepszych czasach, ten dom zgarnąłby słaby wynik w jakimkolwiek z tych reality show jak czysty jest twój dom; pachniał pleśnią i zgniłą podłogą i wydawał się lodowato zimny. Meble miały przechylony wygląd koszmaru, a tam gdzie były zabawki dzieci, takŜe miały wygląd czegoś, co seryjnie-mordujący brzdąc przeciągnąłby wokół. To nie wyglądało jak miejsce, gdzie ktoś znalazłby Theo Goldmana. W ogóle. Ona i Shane przeszukali cały dom, nawet strych, który ujawnił wielkości wiadra dziurę w dachu, przez którą woda dalej kapała. śadnych wątpliwości, Ŝe miejsce się rozpadało. Ale Ŝadnego znaku kogokolwiek, człowieka albo wampira. - To miejsce potrzebuje zagospodarowania, - powiedział Shane. – Z moim miotaczem ognia. – To był znak tego, jak złe rzeczy były, Ŝe Shane pomyślał o tym. Spojrzała w górę by uśmiechnąć się do niego i mimo Ŝe nic nie słyszała, zobaczyła nagłą poświatę szoku i alarmu na jego twarzy i miała akurat wystarczająco czasu Ŝeby zrobić wdech i spróbować obrócić się, zanim cięŜka, spocona, muskularna ręka poszła dookoła jej szyi i wyszarpnęła ją z równowagi. Shane natychmiast podniósł wiatrówkę do pozycji strzelania, ale potem zdał sobie sprawę, co robił i podniósł obie ręce w pozycji Poddaję się. Claire pisnęła za powietrzem, podniosła się na palcach i spróbowała uwolnić ucisk na jej gardle. Miała przeraŜające, białe wspomnienie momentu, kiedy Magnus ją pojmał, przekręcał póki nie upadła i nie usłyszał trzasku kości. Jej serce było tak głośne jak młot pneumatyczny w jej klatce piersiowej, a jej puls ryczał tak głośno, Ŝe brzmiał jak huragan w jej uszach. Nie mogła zobaczyć, kto ją trzymał, ale to było ciało męŜczyzny, owłosione ramię męŜczyzny. Zadrapała w nie, ale jej stępione paznokcie nie zamierzały zbyt duŜo dać. Myśl, Claire. Shane nauczył jej kilku podstawowych rzeczy do robienia. KaŜdy będzie większy i silniejszy od ciebie, powiedział, bez bycia krytycznym odnośnie tego. Musisz się nauczyć, jak uderzyć ich w słabe punkty. Pierwszą rzeczą, jakiej ją nauczył było Ŝeby nie robić tego, co teraz robiła… stania na palcach, współpracując z jej porywaczem. To było przeraŜające, ale to był teraz spokojny głos Shane’a w jej głowie, mówiący jej dokładnie co robić. Obróć swoją głowę w kierunku jego łokcia. Wypchnij swój podbródek. Chwyć jego lewy nadgarstek w swoją prawą dłoń. Walnij i za sobą swoją lewą, kiedy się obrócisz i pociągnij. Potem nie przestawaj, kiedy puści, poruszaj się, idź