Geoffrey Huntington
Kruczy Dwór 2
Władczyni demonów
Prolog
Spalenie wiedźmy
A. D. 1522
Potrzeba szesnaście wozów torfu i pięćdziesiąt wiązek świeżo ściętych gałęzi, żeby
spalić wiedźmę.
- Mokre drzewo - wyjaśnia chłopcu Opiekun - pali się dłużej.
Mężczyźni z rękawami koszul podwiniętymi powyżej łokci układają drewno wokół
stosu. Plac jest wypełniony tłumem zagrzewającym ich do dzieła. W końcu egzekucja
zdrajców to zawsze podniosła uroczystość, a spalenie na stosie jest najucieszniejszym z
widowisk. Wokół oszołomionego chłopca kramarze w śmiesznych błazeńskich czapkach
oferują pieczone kasztany i gorące pieczone jabłka. Małpki wywijają koziołki przy wtórze
skocznych melodii, wygrywanych na lutniach przez ich właścicieli.
- Tam! - Woła ktoś z tłumu. - Tam jedzie!
Tłum wznosi okrzyk, gdy wóz wiozący wiedźmę nadjeżdża brukowaną ulicą:
- Spalić diablicę! Spalić wiedźmę! Spalić! Spalić! Spalić!
Chłopiec obraca się i szeroko otwiera oczy. Isobel Apostata spogląda na nich z zimną,
spokojną wzgardą. Z jej czarnych oczu sypią się skry, gdy tłum rozstępuje się, robiąc miejsce
dla wozu. Na jej widok silni mężczyźni osuwają się na klęczki, oczarowani straszliwą urodą
czarownicy. Chłopiec wie, że gdyby jej rąk nie pętał ten dziwny złoty łańcuch, wszyscy
byliby w ogromnym niebezpieczeństwie. Jednak spętana w ten sposób wiedźma nie zdoła już
wyrządzić im krzywdy, nie może wezwać na pomoc demonów Otchłani, które nie będą dłużej
terroryzować wiosek północno-wschodniej Anglii.
Jej aksamitna zielona suknia jest podarta i brudna. Rozpuszczone czarne włosy w
nieładzie opadają jej do pasa. Niegdyś była szlachcianką wywodzącą się z królewskiego rodu
i panią rozległych włości, która śmiała rzucić wyzwanie królowi Henrykowi VIII. Sędziowie
uznali, że już za samo to zuchwalstwo zasługuje na śmierć.
Są jednak grzechy gorsze od zdrady.
- Spójrz tam - wskazuje Opiekun. - Czy widzisz tego człowieka? Tego bez nóg,
siedzącego na wózku? To pod jego domem wiedźma odkryła Otchłań. Nie zważając na to, że
nieszczęśnik tam mieszka, otworzyła przejście między naszym światem a tym poniżej. -
Opiekun milknie i po chwili dodaje: - Widzisz skutki. Ten człowiek miał szczęście. Jego żona
i synowie nie przeżyli kataklizmu.
- A ten złoty łańcuch...?
- Jego moc nie pozwala jej uciec ani przemienić nas wszystkich w ropuchy, szczury i
robaki. - Opiekun unosi wzrok ku szaremu, pochmurnemu niebu. - A przynajmniej modlę się
o to. Modlę się, aby szlachetni czarodzieje Bractwa Skrzydła Nocy, Bogu niech będą dzięki,
znaleźli wreszcie sposób, żeby ją pokonać.
Chłopiec patrzy, jak prowadzą wiedźmę na środek placu. Tłum napiera ze wszystkich
stron. Grad obelg i przekleństw spada na kobietę, która zaczyna wodzić wokół wzrokiem, w
końcu reagując na zniewagi tłumu. Gniewnie szczerzy zęby. Warczy i syczy jak kot
zapędzony w kąt przez stado rozjuszonych psów.
- Podejdź bliżej, chłopcze - mówi mu Opiekun. - Musisz to zobaczyć.
Po prawej stronie placu stoją dwie trybuny. Są pełne członków królewskiego dworu.
Właścicieli ziemskich i duchownych. Są tam arcybiskupi Yorku i Canterbury. Książę Norfolk.
Szwagier króla, książę Suffolk. Jest nawet kardynał Wolsey. Wszyscy przybyli zobaczyć
klęskę Isobel Apostaty, najbardziej znienawidzonej czarownicy w całej Europie, pani dworu
składającego się nie z rycerzy i szlachciców, lecz piekielnych bestii.
Strażnicy wloką ją pod pręgierz i rzucają na kolana przed sędziami. Wkładają jej na
głowę stożkowatą czapkę, na której wypisano słowa HERETYCZKA, CZAROWNICA,
APOSTATA. Odczytują wyrok śmierci, co tłum przyjmuje radosną owacją.
- Czy pozwolą jej mówić? - Pyta chłopiec, spoglądając na Opiekuna.
- Och, nie. Choć prawo skazańca do ostatniego słowa ma w tym królestwie
wielowiekową tradycję, Isobel Apostata jest zbyt niebezpiecznym więźniem. Kto wie, jaką
straszliwą katastrofę mogłaby na nas sprowadzić, nawet spętana złotym łańcuchem?
Jednak chociaż nie pozwolono jej mówić, wiedźma nadal może wrzeszczeć.
To przeraźliwy dźwięk, i wielu ludzi zakrywa uszy. Jej wycie odbija się upiornym
echem od ścian otaczających plac domów. Warczącą i szamoczącą się wiedźmę wloką na stos.
- Widzisz, to nie miało się tak skończyć - wyjaśnia Opiekun, pochylając się i szepcząc
do chłopca. - Isobel miała zostać królową Anglii. Zasiadając na tronie i dowodząc angielską
flotą, z łatwością mogłaby rządzić światem, wspomagana przez demony Otchłani.
Chłopiec patrzy, jak popychają wiedźmę po schodach na podium, na którym ułożono
stos.
- Lecz członkowie jej Bractwa wydali ją królowi. Inni czarodzieje Skrzydła Nocy
przejrzeli jej zamysły i pojmali ją. To oni, a nie królewscy słudzy, skazali ją na ten los. I czy
wiesz, dlaczego tak się stało, chłopcze?
Chłopiec nie odrywa oczu od wiedźmy.
- Ponieważ prawdziwej mocy nie można znaleźć poprzez zło - odpowiada, nie
odwracając głowy. - Prawdziwa moc pochodzi wyłącznie od dobra.
Jego Opiekun uśmiecha się.
- Tak, chłopcze. Dobrze się nauczyłeś. Będziesz szlachetnym czarodziejem. Teraz
patrz. I wyciągnij naukę ze śmierci Apostaty.
Wiążą ją do pala takim samym złotym łańcuchem, jaki pęta jej przeguby. Jej czarne
oczy wciąż sypią skry, spoglądając po kolei na każdą twarz w tłumie, jakby chcąc zachować
je wszystkie w pamięci.
Jej spojrzenie pada na chłopca.
Ten z jękiem cofa się przed mocą, którą dostrzega w jej wzroku.
Na ten widok w oczach kobiety pojawia się radosny błysk. Wiedźma zanosi się
śmiechem, którego chłopiec nieprędko zdoła zapomnieć. Opiekun mocniej zaciska dłoń na
jego ramieniu.
- Nie obawiaj się - szepcze. - Jej czas nadszedł.
Kat podpala stertę drewna ułożonego wokół pala. Isobel Apostata znów wrzeszczy.
- Nie myślcie, że tu umrę! - Woła wiedźma do tłumu, ignorując rozkaz zabraniający jej
mówić. - Nie myślcie, żeście zwyciężyli!
Chłopiec czuje, że zaciśnięta na jego ramieniu dłoń Opiekuna drży.
- T o j e s z c z e n i e k o n i e c I s o b e l!
Torf staje w ogniu i płomienie z szumem buchają w górę, wijąc się i skacząc niczym
złośliwe chochliki. Iskra zapala suknię wiedźmy.
- Płonie! - Krzyczy ktoś w tłumie.
Stos pali się coraz mocniej i goręcej. Płonie tak intensywnie, że stojący kilka metrów
od niego chłopiec i jego Opiekun ledwie mogą znieść piekący w twarze żar. Pojawiają się
gęste kłęby smolistego dymu, przesłaniając widok. Wkrótce na placu robi się ciemno jak w
nocy i tłum zaczyna kaszleć, odsuwając się od stosu. Ohydny odór palonego ciała drażni
nozdrza. W ciemności znów słychać wycie wiedźmy. Wielu bierze je za krzyk agonii.
- Tak zginą wszyscy wrogowie króla! - Oznajmia kat.
Wtedy jednak wiatr rozwiewa dym, na moment znowu ukazując czarownicę. Chłopiec
widzi, że wiedźma stoi z uniesionymi rękami, uwolnionymi z łańcuchów przez płomienie
trawiące jej ciało. Ma szeroko otwarte oczy i śmieje się.
- Czy ona umiera? - Pyta chłopiec Opiekuna, ciągnąc go za rękaw szaty. - Naprawdę
umiera?
Opiekun nie odpowiada.
Później, kiedy płomienie dogasły, nie ma ani śladu Isobel Apostaty. Królewscy słudzy
oznajmiają, że ogień całkowicie strawił ciało wiedźmy, zmieniając je w popiół.
Jednak Bractwo Skrzydła Nocy zna prawdę.
Gdyż chłopiec powiedział im, że widział, jak wiedźma przemieniła się w wielkiego
ptaka, złociste stworzenie o rozłożystych skrzydłach, które z przeszywającym okrzykiem
triumfu majestatycznie uniosło się z płomieni. W następnej chwili ptak rozwiał się jak dym,
znikając w ołowianoszarym niebie nad placem.
- Niczym feniks - rzekł Opiekun drżącym ze zgrozy głosem. - Isobel Apostata
powstała i odrodziła się z płomieni.
Pięćset lat później
1. Nowy zarządca
Przez chwilę wycie wichru w koronach drzew przypomina wrzask udręczonej kobiety,
tłumiąc wszystkie inne dźwięki. Devon March nasłuchuje. Słyszy inny dźwięk. Prawie
zagłuszony przez wiatr.
Warkot silnika. Szmer opon.
Maszerując długim, biegnącym wzdłuż klifu podjazdem wiodącym do okazałego
Kruczego Dworu, Devon nagle znalazł się w centrum gwałtownej śnieżycy. Śnieg sypał
płatami i podjazd w mgnieniu oka pokryła skorupa lodu.
A zaledwie parę godzin wcześniej, kiedy Devon schodził do wioski, było pogodne
popołudnie. Burza nadciągnęła niespodziewanie i ze straszliwą siłą, jak zawsze wszystkie
tutejsze sztormy. Inaczej, jak powiadają mieszkańcy wioski, dlaczego nazwaliby to miejsce
Biedą?
Teraz, przez sypiący śnieg, Devon usiłuje dostrzec źródło tego warkotu. Zaledwie
kilka metrów przed nim, niemal przesłonięty przez wirujące białe płatki, stoi samochód -
chyba stary czarny cadillac. Dygocze konwulsyjnie, niebezpiecznie blisko skraju urwiska, a
jego koła buksują na tafli lodu.
Kto to może być? - Zadaje sobie pytanie Devon. Wie, że niewielu mieszkańców
miasteczka tutaj przyjeżdża. Kruczy Dwór jest dla nich jak zamek Drakuli. I żaden z
mieszkańców wielkiego domu nie ma takiego samochodu.
Devon przyspiesza kroku, ale śnieg sypie jeszcze mocniej. Wiatr wieje mu prosto w
twarz. Cadillac wciąż próbuje się uwolnić, tryskając śniegiem spod kręcących się w miejscu
opon, piszcząc niczym jakieś schwytane w potrzask zwierzę.
- Zaczekaj! - Woła Devon. - Pomogę ci!
W tym momencie samochód uwalnia się z pułapki. Rusza naprzód, niespodziewanie i
okropnie szybko, i przejeżdża za krawędź klifu, zmierzając ku skałom sześćdziesiąt metrów
niżej.
- Nie! - Krzyczy Devon, szeroko otwierając oczy z przerażenia.
Jednak nie rzuca się na pomoc. Zamiast tego koncentruje się.
Cadillac zastyga w powietrzu, po czym jak przyciągnięty jakimś gigantycznym
magnesem powraca na biegnącą wzdłuż krawędzi urwiska drogę. Opada na nią, wciąż
niebezpiecznie blisko przepaści, ale już nic mu nie grozi.
Devon uśmiecha się. Takie zdarzenia już nie powinny go dziwić, ale wciąż go
zaskakują. Obojętnie, jak często wykorzystuje swoje umiejętności, jak często udowadnia
sobie, że jest czarodziejem, wciąż zadziwia go to, co potrafi zrobić, jeśli się postara.
Podbiega do samochodu od strony kierowcy.
- Nic panu nie jest?
Za barwionymi na niebiesko szybami nie widać śladu życia.
- Halo? - Woła Devon, pukając w szybę.
Wciąż nic.
Otwiera drzwi. W środku nie widać nikogo. Czyżby ten samochód jechał sam? To
właściwie nie byłoby takie osobliwe. W Kruczym Dworze zdarzały się dziwniejsze rzeczy.
- Ojej - słyszy głos. - Naprawdę niewiele brakowało.
Z podłogi pod kierownicą gramoli się jakiś człowieczek.
Małymi i pulchnymi dłońmi ściska skórzane siedzenie, kiedy na nie wraca. Spogląda
na Devona jasnoniebieskimi oczami. Ma białe włosy i krótką, rozwidloną brodę.
- Nic... Panu nie jest? - Ponownie pyta Devon.
Człowieczek gładzi brodę, bacznie przyglądając się Devonowi.
- To dziwne, że ten samochód tak nagle się zatrzymał.
Jakby coś wciągnęło go z powrotem na drogę.
- Tak - mówi Devon, niechętnie ujawniający obcym swoje umiejętności. - Jednak
powinien pan wysiąść z samochodu. Nie jestem pewien, czy stoi w bezpiecznym miejscu.
- Och, mam wrażenie, że teraz jest bezpieczny - mówi człowieczek i mruga. Wygląda
jak jakiś Manczkin z Czarnoksiężnika ze Szmaragdowego Grodu, ubrany w strój z brązowego
zamszu, myśli Devon. - Wątpię jednak, czy uda mi się go uruchomić. - Człowieczek bierze
purpurowy wór z fotela pasażera, po czym wysiada. - Biedna Bessie - mówi, lekko klepiąc
cadillaca i delikatnie zamykając drzwi. - Wrócę po ciebie. Obiecuję.
Devon spogląda na niego. Nieznajomy ma najwyżej metr dziesięć wzrostu. Włosy ma
białe jak śnieg, a skórę różowiutką. Zarzuca sobie na ramię purpurowy płócienny worek.
- Mieszkasz tu? - Pyta Devona. - W Kruczym Dworze?
Obaj spoglądają na wielki dom, stojący na szczycie wzgórza, czarny na tle sypiącego
śniegu, z wieżyczkami nieco przysłoniętymi, lecz nie skrytymi przez zamieć. Kruczy Dwór:
pięćdziesiąt komnat i niezliczone ukryte korytarze, zbudowany z najczarniejszego drewna,
nawet w tej zamieci obsiadły przez stado ptaków, którym zawdzięcza swoją nazwę.
- Tak - potwierdza Devon. - Mieszkam w Kruczym Dworze.
- Powinienem zgadnąć - mówi człowieczek. - Pójdziemy więc tam? Chyba że możesz
nas tam przenieść?
Devon śmieje się i ruszają zasypaną śniegiem drogą.
Devon March nie jest taki jak inni chłopcy w jego wieku. W wieku czternastu lat
przeszedł przez piekło - dosłownie. Stawił czoło demonom po tamtej stronie i dowiódł, że jest
silniejszy od nich. Od kiedy skończył sześć lat i pierwszy z tych obrzydliwych stworów
wypełznął z jego szafy, Devon wiedział, że żaden człowiek nie dysponuje taką mocą jak on.
Tamten pierwszy demon - bezczelny i głupi - próbował zabić ojca Devona. Jednak
sześcioletni chłopiec powstrzymał oślizłego stwora i odesłał go z powrotem do Otchłani
jednym krótkim słowem: „Nie"
Jego ojciec, Ted March, nigdy nie wyjaśnił, d l a c z e g o Devon ma taką moc -
odpowiedzi na podobne pytania chłopiec znalazł dopiero po przybyciu tutaj, do Kruczego
Dworu - ale n a u c z y ł syna, że jego umiejętności nie są niczym strasznym. Dzięki nim
Devon jest silniejszy od każdego demona, który próbowałby go skrzywdzić, ale tylko jeśli
posługuje się nimi w dobrym celu.
- Ale dlaczego one chcą mnie dopaść? - Zapytał Devon ojca. - Te stwory z szafy?
Ojciec nigdy nie udzielił mu satysfakcjonującej odpowiedzi. Od ukończenia szóstego
roku życia Devon wiedział jedynie, że są na tym - oraz tamtym - świecie stwory, które
chciałyby zrobić mu krzywdę.
Jego szafa była Otchłanią - bramą do królestwa demonów, które zostały wtrącone tam
przed eonami przez starych bogów żywiołów. Przez takie portale czasem przedostawały się
dyszące zemstą, odrażające stwory o ostrych kłach i pazurach, cuchnące gorzej niż
oczyszczalnia ścieków czy bagno. Devona zdumiewała siła, jaką znajdował w sobie, by
walczyć z tymi demonami i odsyłać je z powrotem do piekła. Mimo to nigdy nie mógł
całkowicie się od nich uwolnić. Nawet kiedy umarł jego ojciec i Devon został odesłany do
Kruczego Dworu pod opiekę tajemniczej pani Crandall, te stwory wciąż go ścigały. Tak
naprawdę tutaj było ich jeszcze więcej.
Jednak Devon zaczynał już rozumieć, dlaczego próbowały go dopaść. Tutaj, na
skalistych urwiskach Biedy, na Rhode Island, Devon w końcu poznał część tajemnicy swojej
przeszłości, sekretu, którego ojciec nie mógł - lub nie chciał - mu wyjawić. Ted March nie był
jego biologicznym ojcem. Devon pochodził ze starożytnego rodu czarodziejów - co
wydawało się niezwykłe i niesamowite, a jednocześnie dziwnie logiczne. Ten fakt wyjaśniał
jego nadzwyczajne umiejętności, a także to, dlaczego przez całe życie prześladowały go
demony Otchłani.
Devon bowiem dowiedział się, że nie jest zwyczajnym czarodziejem, lecz członkiem
szlachetnego Bractwa Skrzydła Nocy, założonego przed trzema tysiącami lat przez Sargona
Wielkiego w jednej z krain Azji Mniejszej. Żaden czarodziej czy czarnoksiężnik nie mógł
równać się mocą z członkami Bractwa, gdyż ci zawdzięczali swą siłę kontrolowanym przez
siebie portalom między tym a tamtym światem - potocznie zwanym Otchłaniami. Demony
chciały otworzyć te przejścia i wypuścić swoich ohydnych pobratymców, a Devona uważały
za klucz do sukcesu. Wiedziały, że chłopiec dysponuje niezwykłą siłą - nawet jak na członka
Bractwa.
Urodził się sto pokoleń po Sargonie Wielkim i według prastarej przepowiedni był
najpotężniejszym z potężnych.
Idąc ośnieżoną drogą, Devon myśli o swoich wspaniałych przodkach. Wkrótce
nadejdzie czas, mówi Głos w jego głowie, kiedy będziesz musiał spełnić te nadzieje.
Głos, który od dziecka jest dla Devona wiarygodną wyrocznią, potrafi czasem uparcie
milczeć, i tak też postępuje teraz, nie mówiąc mu nic o tym Manczkinie drepczącym obok
niego przez śnieg. Tylko że...
To nie Manczkin.
To gnom.
Devon nie ma pojęcia, co Głos przez to rozumie - ani co to takiego gnom - ale domyśla
się, że powinien zapytać przybysza o cel przyjazdu do Kruczego Dworu. W tym domu bywa
niewielu gości, a ci, którzy tu wpadają, nie zawsze są z tego świata.
- Jestem Devon March - mówi. - A jak pan się nazywa?
- Bjorn Forkbeard, do usług, mój dobry panie. Przybywam objąć me obowiązki w
wielkim Kruczym Dworze.
- Objąć obowiązki? - Devon przystaje z wrażenia. - Co chce pan przez to powiedzieć?
- No cóż, zostałem zatrudniony jako nowy zarządca.
Rozumiem, że poprzedni przedwcześnie opuścił ten świat.
Można tak to ująć. Poprzedni zarządca, Simon Gooch, zabił się, spadając z wieży
Kruczego Dworu, gdy usiłował zabić Devona i uwolnić demony z Otchłani. Devon wciąż
miewa koszmarne sny, w których ponownie widzi Simona podczas tamtej strasznej nocy na
dachu wieży. Czy to naprawdę było tak niedawno? Teraz, gdy w Kruczym Dworze znów było
cicho i spokojnie, a stwory z Otchłani przestały atakować, wydawało się, że od tego czasu
minęły całe wieki. Wiedział, że pani Crandall zamierzała zatrudnić kogoś na miejsce Simona,
ale nie zdawał sobie sprawy z tego, że już podjęła decyzję. Czyż to nie w jej stylu? Zawsze
była taka skryta i tajemnicza.
- No cóż - mówi Devon, podejmując przerwany marsz. - Zatem witamy.
Uśmiecha się pod nosem na wspomnienie tego, jak sam został powitany w wielkim
domu zaledwie trzy i pół miesiąca wcześniej, jeśli można to nazwać powitaniem. Mieszkańcy
miasteczka próbowali go nakłonić do powrotu, nabijając mu głowę legendami o Kruczym
Dworze i jego duchach - legendami, które niebawem okazały się prawdą, chociaż pani
Crandall ze wszystkich sił negowała czarodziejskie dziedzictwo wielkiego domu.
Teraz Devon ma powitać nowo przybyłego i postanawia zrobić to w tych samych
słowach, jakimi przywitano jego.
- Wie pan - mówi do Bjorna Forkbearda - że znajdzie pan tu tylko duchy?
- Och tak, tak - mówi człowieczek. - A myślisz, że inaczej po co bym tu przybył?
Dotarli do frontowych drzwi. Nad nimi kilka kruków siedzących w rozdziawionym
pysku gargulca, który dawał im ochronę przed sypiącym śniegiem, zatrzepotało skrzydłami.
Devonie, tak się cieszę, że wróciłeś. Szukałam cię i... Cecily Crandall, która usłyszała,
jak wchodzą, staje w przejściu między salonem a przedpokojem. Milknie z otwartymi ustami
na widok towarzyszącego Devonowi człowieczka.
- Ojej - mówi Bjorn Forkbeard, wodząc oczami po przedpokoju, szerokich schodach i
tuzinach palących się wszędzie świec. - To więcej niż byłem w stanie sobie wyobrazić. Od
dawna słyszałem opowieści o tym miejscu. Nigdy nie myślałem, że ja, Bjorn Forkbeard,
kiedykolwiek stanę w domu zbudowanym przez wielkiego Horatia Muira!
- Hm, Cecily - mówi Devon, wieszając swój płaszcz. - To nasz nowy zarządca.
- Ach - mówi Bjorn. - To na pewno panna Cecily.
Matka opowiedziała mi o panience wszystko.
- Ciekawe - zauważa Cecily, ostrożnie podchodząc bliżej. - Nie wspomniała mi o panu
ani słowem.
- Czy mogę zobaczyć salon? Tyle słyszałem... - Zerka w otwarte drzwi. - Ach!
Kolekcja Horatia Muira!
Bjorn pędzi naprzód i zagląda do salonu. Nawet z daleka widać leżące na półkach
„pamiątki" Horatia - jak nazywa je pani Crandall - zmniejszone głowy, czaszki, kryształowe
kule. Na drugim końcu pokoju, obok przeszklonych drzwi wiodących na taras nad klifem, stoi
zbroja.
- Devonie - szepcze Cecily, nachylając się do niego. - Co się dzieje? No wiesz,
dlaczego mama miałaby zatrudnić k a r ł a jako zarządcę? Przecież tu jest mnóstwo ciężkiej
pracy.
Nie karła, ponownie mówi mu Głos. Gnoma.
- Wygląda na silnego. Spójrz na jego ramiona.
Istotnie, kiedy Bjorn Forkbeard zdjął płaszcz, ukazał zadziwiająco muskularne
ramiona i szerokie bary. Wydając ciche okrzyki zachwytu, chłonie wzrokiem salon.
- Wydaje się, że sporo pan wie o tym domu i mieszkającej w nim rodzinie - mówi
Devon, idąc za nim. - Zapewne dlatego pani Crandall pana zatrudniła.
- Nie dlatego go zatrudniłam.
Wszyscy odwracają się. Pani Amanda Muir Crandall schodzi po szerokich schodach.
- Jeśli jednak coś już wie o tym domu - dodaje - to tym lepiej.
Jak zwykle jest ubrana tak, jakby zamierzała wziąć udział w państwowej uroczystości
z udziałem prezydenta Francji, a nie tylko kręcić się po domu w niedzielne popołudnie,
czekając, aż ucichnie burza. Tren niebieskiej satynowej sukni ciągnie się po schodach, sznur
pereł zdobi jej dekolt, a zaczesane w górę złote włosy odsłaniają długą i smukłą szyję.
- Pani Crandall, jestem ogromnie zaszczycony spotkaniem z tak uroczą i szlachetną
damą.
Bjorn kłania się jej. Ona podchodzi i staje przed nim, patrząc na niego z góry. Sięga jej
zaledwie do pasa.
- Witamy w Kruczym Dworze, panie Forkbeard - mówi wyniośle pani Crandall. -
Widzę, że poznał pan już Cecily i Devona.
- Och tak, pani córka niewątpliwie odziedziczyła po pani urodę i czar. - Bjorn
uśmiecha się do niej, a potem przenosi spojrzenie na Devona. - I pan March. Sądzę, że wiele
mu zawdzięczam.
- Naprawdę? - Pani Crandall unosi brwi, patrząc na Devona. - A dlaczegóż to?
Devon zbiera siły. Pani Crandall zabroniła mu wykorzystywać czarodziejskie
umiejętności. Zarzuca mu, że obudził magiczne siły, które przysporzyły im tylu kłopotów
przed kilkoma miesiącami, kiedy demony wydostały się na wolność i Szaleniec usiłował
zgładzić ich wszystkich. Devon wie, że nawet jeśli wyjaśni, że musiał wykorzystać swoje
umiejętności, aby uratować Bjornowi życie, pani Crandall - z uporem zakazująca używania
czarów w Kruczym Dworze - i tak będzie zła.
Jednak człowieczek odwdzięcza mu się, ratując go z opresji.
- Ach tak. Kiedy mój samochód nie mógł wjechać pod górę, Devon przyprowadził
mnie tutaj, ciepło i uprzejmie witając w ten zimny i wietrzny dzień.
Pani Crandall spogląda na Devona. Potem znów odwraca się do Bjorna Forkbearda.
- Czy mam pokazać panu pokój? Znajduje się na tyłach, za kuchnią. Może pan
zostawić tam bagaż, a potem oprowadzę pana po domu.
- Oczywiście, proszę pani. - Bjorn odwraca się do Devona i Cecily. - Jestem pewien, że
wszyscy będziemy dobrymi przyjaciółmi.
Kiwają głowami. Człowieczek podąża korytarzem za elegancką panią domu. W
migotliwym blasku świec ich cienie na ścianach mają przedziwne kształty.
Sądzę - mówi po namyśle Devon - że zatrudnienie gnoma jako nowego zarządcy
Kruczego Dworu nie powinno nas dziwić. Tutaj nic nie dzieje się zwyczajnie.
- Gnoma? A kto to taki?
- Nie jestem pewien. Jednak tak Głos nazywa Bjorna Forkbearda.
Wchodzą do salonu. Wiatr przelatuje przez stary dom, grając na harfie krokwi.
Wiszący nad kominkiem portret Horatia Muira trzęsie się w jego podmuchach.
- Trzymaj się, pradziadku - mówi Cecily. - Jeśli czarownicy i demony nie rozwalili
tego mauzoleum, to wątpię, by zrobił to zwykły wicher z północnego wschodu.
Devon spogląda przez szklane drzwi tarasu. Mimo zimna i wiatru kruki siedzą na
balustradzie - wielkie czarne ptaki o dumnych, błyszczących ślepiach. Niektóre kraczą,
wyczuwając nadchodzącego Devona. Chłopiec zdążył już bardzo je polubić. Kiedy Horatio
Muir sto lat temu zbudował ten dom, ptaki były jego stałymi lokatorami, a o ich obecności
wszędzie mówiono. Jednak po tym, jak jego potomkowie o mało nie zostali zgładzeni przez
złośliwego Szaleńca, Muirowie wyrzekli się magii i kruki na wiele lat opuściły dwór.
Powróciły dopiero wtedy, kiedy do Kruczego Dworu przybył Devon.
- Śnieg sypie coraz mocniej - mówi.
- Pierwszy tej zimy - woła Cecily, stając za nim. - Mówią, że pierwszy śnieg ma
magiczną moc.
Oczy Devona błysnęły.
- Ach tak?
- Devonie - uśmiecha się Cecily. - O czym myślisz?
Chłopiec spogląda na wirujące płatki i koncentruje się. Zaczyna je kształtować w
myślach, równie łatwo jakby ugniatał dłonią leżący na ziemi śnieg. Tworzy z nich ptaka -
unoszącego się w powietrzu kruka, ulepionego ze śniegu.
- Och, Devonie! - Woła Cecily. - To takie ładne. - Zaraz jednak marszczy brwi. - Mama
mówi, że nie powinieneś używać czarów. Uważa, że to może... Znów narobić zamieszania. -
Na jej twarzy pojawia się lęk, odbity w wielkich sarnich oczach.
- No cóż, ona się myli - mówi Devon. - Dziś byłem w miasteczku i rozmawiałem z
Rolfe’em Montaigne’em. Powiedział, że postępuję dobrze, kiedy wykorzystuję swoje
umiejętności. To normalne. Są częścią mojego dziedzictwa.
Cecily rozgląda się i upewnia, że są sami.
- Jeśli matka się dowie, że za jej plecami widujesz się z Rolfe’em, będzie wściekła.
- Wiem. Jednak muszę dowiedzieć się więcej o tym, kim jestem i co potrafię, Cecily.
Muszę dowiedzieć się więcej o Bractwie Skrzydła Nocy.
- Przeczytałeś jeszcze jakieś księgi?
- Tak. - Nie mógł się doczekać, żeby jej o tym powiedzieć. - Księga Oświecenia jest
niesamowita, Cecily. Bractwo istnieje od wieków i ta księga wyjaśnia, jak powstało.
Okazała się dla Devona fascynującą lekturą; niektóre jej fragmenty zna na pamięć.
Przełyka ślinę i zaczyna:
- „Niegdyś, na długo przed nadejściem Wielkiego Lodu, świat zamieszkiwały
stworzenia światła i ciemności, które przez całe eony walczyły o dominację. Ich panami byli
bogowie żywiołów - ognia, wiatru, morza i ziemi - wszechmocni władcy natury, ani dobrzy,
ani źli. W miarę upływu wieków, gdy czas tych stworzeń powoli przemijał i ginął w mroku,
zaczęto nazywać je aniołami i demonami".
Cecily przewraca oczami.
- Tak, skoro tak mówisz, Devonie. - Zawsze się niecierpliwi, kiedy Devon zaczyna
zbyt podniośle mówić o swoim dziedzictwie. - A co to ma wspólnego z tobą i twoimi
zdolnościami?
- To proste - wyjaśnia. - Wielu czarowników i szamanów zetknęło się z prastarą
elementarną wiedzą. Jednak najpotężniejsi zawsze byli członkowie Bractwa, gdyż tylko oni
odkryli tajemnicę otwierania Otchłani. I dawno przepowiedziano, że sto pokoleń...
- Tak, wiem, Devonie. Rolfe sądzi, że ty urodziłeś się sto pokoleń po Sargonie
Wielkim. - Cecily mówi to jednym tchem, jakby znudzona całą sprawą, a może odrobinę
zazdrosna. - Wiesz co, trochę zastanawiałam się nad tym.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Jeżeli ty urodziłeś się sto pokoleń po Sargonie Wielkim, to ja też. - Cecily uśmiecha
się. - Jesteśmy w tym samym wieku, ty i ja. A poza tym mój pradziadek Horatio Muir był
bardzo potężnym czarodziejem Bractwa Skrzydła Nocy, jeśli Rolfe Montaigne się nie myli.
Nawet mama nie może temu zaprzeczyć.
- Cóż, możesz mieć rację - przyznaje Devon. - Ty też urodziłaś się sto pokoleń po
Sargonie Wielkim.
Jednak mimo to Cecily nie posiada takich zdolności jak Devon. Na długo przed ich
narodzinami wydarzyła się w Kruczym Dworze okropna tragedia. Szaleniec - wykolejony
członek Bractwa Skrzydła Nocy - zabił ojca pani Crandall, Randolpha Muira. Porwał małego
chłopca, zawlókł go do Otchłani i zagroził, że zniszczy całą rodzinę.
Po tym wszystkim rodzina wyrzekła się swego magicznego dziedzictwa. Teraz usiłują
żyć jak zwyczajni ludzie - a przynajmniej tak zwyczajnie, jak można żyć w Kruczym Dworze.
Do rodziny należy nie tylko Cecily i pani Crandall, ale również niedołężna i przykuta
do łóżka matka pani Crandall, Greta Muir, która nigdy nie opuszcza swojej komnaty w
zachodnim skrzydle. Jest również brat pani Crandall, Edward Muir, wojażujący po świecie
playboy, którego Devon nigdy nie spotkał. Natomiast doskonale poznał ośmioletniego syna
Edwarda, Alexandra, który mieszka w Kruczym Dworze pod opieką ciotki. Można
powiedzieć, że Devon i Alexander szybko zawarli bardzo bliską znajomość. W końcu to
Devon rzucił się w Otchłań, aby uratować Alexandra, porwanego tam przez Szaleńca, który
wrócił z zaświatów, żeby znów dręczyć mieszkańców Kruczego Dworu.
Nawet teraz, po paru miesiącach, Devon wstrząsa się na wspomnienie tamtych
wydarzeń. Na samą myśl o tym uginają mu się nogi. Otchłań... Szaleniec. Chwyta się krzesła,
łapiąc równowagę.
- Dobrze się czujesz? - Pyta Cecily.
Devon kiwa głową. Rana nogi, którą odniósł podczas zmagań w Otchłani, trochę
swędzi, chociaż zagoiła się już przed kilkoma tygodniami.
Wszedłem do Otchłani, mówi sobie, jakby musiał się upewnić. Wszedłem do Otchłani i
wróciłem żywy.
A Szaleniec, Jackson Muir, wykolejony syn Horatia, został pokonany.
Ja go pokonałem.
Cecily niecierpliwi się.
- A co z twoją przeszłością, Devonie? Czy Rolfe poczynił jakieś postępy, próbując
ustalić, kim byli twoi prawdziwi rodzice? I co łączyło ich z tym domem?
Devon wzdycha.
- Nie, niestety.
- No a co z kryształowym pierścieniem twojego ojca?
Zdołałeś już zmusić go do działania?
Devon wyjmuje pierścień z kieszeni i kładzie go na dłoni. Złoty pierścień z
kryształowym oczkiem. Należał do Teda Marcha, który - jak odkrył Devon - w rzeczywistości
był Opiekunem i nazywał się Thaddeus Underwood. Opiekunowie mieli szkolić i chronić
czarodziei Bractwa, i posiadali kryształy zawierające olbrzymią wiedzę. Na razie jednak
pierścień ojca nic Devonowi nie powiedział.
- Rolfe zastanawia się, czy ten pierścień nie został uszkodzony. Nie działa tak, jak
powinien działać kryształ Opiekuna.
- Och, Devonie - mówi ze współczuciem Cecily, obejmując go. - Jestem pewna, że
kiedyś poznasz prawdę.
Stoją w milczeniu, spoglądając na zamieć. Wciąż unosi się w niej śnieżny kruk
Devona, patrząc na nich przez szybę. Za nim widać wieżę Kruczego Dworu. W najwyższym
oknie nagle zapala się światło.
Devon śmieje się.
- Znów pali się tam światło. Widuję je, od kiedy tu przyjechałem. Jednak kiedy mówię
o tym twojej matce, ona twierdzi, że to niemożliwe.
- Dziwne, prawda? Musiała potwierdzić tyle faktów, ale tego akurat nie. Nie zamierza
przyznać, że na wieży pali się światło, ani powiedzieć, co się za tym kryje. - Cecily spogląda
na Devona. - Sądzisz, że ona jest teraz tam na górze i wyjawia swoją tajemnicę nowemu
zarządcy?
Devon zastanawia się. Simon, poprzedni zarządca, pilnie strzegł sekretu wieży. Devon
dwukrotnie tam się z nim spotkał. Simon wspierał Szaleńca i jego plan otwarcia portalu
demonom.
- Możliwe - mówi Devon. - Być może po to został zatrudniony.
- Bjorn najwidoczniej dobrze zna historię naszej rodziny - mówi Cecily. - Widziałeś,
jak podziwiał pamiątki po Horatiu.
Devon kiwa głową. Bjorn Forkbeard z pewnością nie był zwyczajnym zarządcą. Ale
też Kruczy Dwór nie był zwyczajnym dworem.
Światło na wieży gaśnie.
- Co to może być? - Głośno zastanawia się Devon. - Cokolwiek to jest, nie może mieć
nic wspólnego z Jacksonem Muirem. Inaczej znikłoby, kiedy został pokonany.
Cecily wzrusza ramionami.
- Ten dom zapewne ma więcej tajemnic, niż zdołamy kiedykolwiek odkryć.
- Spójrz - mówi Devon, wskazując na przeszklone drzwi werandy i uśmiechając się. -
Mój kruk rośnie.
Istotnie, wyczarowany przez niego ptak powiększa się i oblepiony śniegiem zatraca
swój kształt. Z trudem porusza skrzydłami.
Cecily śmieje się.
- Biedaczek. Może powinieneś zamienić go w orła albo coś takiego.
- Na co patrzycie?
Oboje odwracają się zaskoczeni. Pani Crandall wróciła do salonu. Na tarasie za ich
plecami śnieżny kruk z głuchym łoskotem spada na ziemię.
- My... My tylko... Oglądaliśmy zamieć - mówi Cecily.
Matka mierzy ją gniewnym spojrzeniem.
Wie, że widzieliśmy światło, myśli Devon.
- Odejdźcie od okna - mówi pani Crandall. - Jest przeciąg.
Sadowi się na wysokim fotelu przed kominkiem, którego płomienie oświetlają jej
twarz. Zamyka oczy i splata palce obu dłoni. Jest piękna. Amanda Muir jest despotyczna,
uparta, ekscentryczna, ale bezsprzecznie piękna.
- Devonie - mówi. - Powiedziałam panu Forkbeardowi, że pomożesz mu zdjąć kilka
potrzebnych przedmiotów z wysokich półek w jego pokoju. Czeka na ciebie. Zechcesz mu
pomóc, proszę?
Podchodzi do niej.
- Pani Crandall, co on wie o tym domu?
- Tylko to, co musi wiedzieć, żeby być dobrym zarządcą.
- Mamo - mówi Cecily - to oczywiste, że on wie o Horatiu Muirze i czarach. Nie
zaprzeczaj. Zatrudniłaś go, ponieważ zetknął się już wcześniej z magią.
- Cecily, ponosi cię wyobraźnia.
- Wyobraźnia! Zatrudniłaś karła, który nazywa się Bjorn
Forkbeard! Chyba sobie tego nie wyobraziłam!
- Devonie - mówi pani Crandall, ignorując córkę - on czeka na ciebie.
Devon i Cecily wymieniają zniechęcone spojrzenia.
- A ty, Cecily, może zechcesz pójść na górę do pokoju
Alexandra i przyprowadzić go tu? Chcę, żeby poznał pana Forkbearda.
- Tak, mamo - mówi Cecily.
Pani wielkiego domu na Kruczym Urwisku spogląda na drzwi werandy.
- Burza przybiera na sile - mówi spokojnie. - Pewnie wkrótce zgasną światła.
Tak też się staje, zaledwie kilka minut po tej przepowiedni. Tutaj, na tym
odizolowanym skalistym cyplu, przerwy w dopływie prądu zdarzają się często. Światła
kilkakrotnie mrugają, po czym całkiem gasną, pogrążając dom w tym łagodnym błękitnym
blasku późnego popołudnia, typowym dla zimy. Gdyby nie świece, które zawsze palą się w
salonie i przedsionku, powstające z kątów cienie byłyby jeszcze ciemniejsze i dłuższe. Dzięki
nim Devon i Cecily widzą na tyle dobrze, żeby szybko pocałować się na pożegnanie, na
korytarzu wiodącym do kuchni.
Oboje mają po czternaście lat i oboje są po raz pierwszy zakochani. Devon wciąż
czasem dziwnie się czuje, trzymając dziewczynę za rękę i kradnąc jej całusa, kiedy nikt nie
widzi - szczególnie jej władcza matka. Najczęściej jednak czuje coś innego. Jest oszołomiony
swoim uczuciem, zaskoczony jego intensywnością i zmieszany nieprzewidywalnością swoich
reakcji.
Gdybyż tylko ojciec żył, myśli Devon, kierując się do drzwi. Mógłby porozmawiać z
nim o tych uczuciach. Z ojcem mógł rozmawiać o wszystkim.
Od kiedy tu przybył, nauczył się samodzielnie znajdować drogę. Nie było nikogo, kto
mógłby nim pokierować, nikogo, kto mógłby mu udzielać rad. Oprócz Rolfe'a Montaigne'a,
który był synem Opiekuna i miał wszystkie księgi Bractwa Skrzydła Nocy - ale sam chętnie
przyznawał, że nie zna odpowiedzi na wszystkie pytania.
- Cecily - woła Devon w ślad za dziewczyną. - Powiedz Alexandrowi, żeby nie
próbował swoich sztuczek z Bjornem.
Aż nazbyt dobrze pamięta poczynania chłopca po swoim przybyciu do Kruczego
Dworu. Zaniedbywany przez ojca, od najmłodszych lat pozbawiony matczynej opieki,
Alexander sprawia kłopoty i potrafi być naprawdę złośliwy. Jednak od kiedy byli razem w
Otchłani, Alexandra i Devona łączy znacznie silniejsza więź. Teraz chłopczyk uważa Devona
za swojego jedynego przyjaciela w tym mrocznym starym domu.
- Wiesz, że Alexander wcale mnie nie słucha - woła w odpowiedzi Cecily ze schodów.
- Właściwie nigdy nie robi tego, co mu każę. Proponuję, żebyś ty mu to powiedział. - Stojąc
na podeście pierwszego piętra, spogląda z troską na Devona. - Uważaj z tym karłem, dobrze?
- Gnomem, Cecily. Nie karłem.
- Obojętnie. Co jeszcze ten cały Głos ma o nim do powiedzenia?
- Nic - mówi z rozczarowaniem Devon. - Jestem jednak pewny, że gdyby Bjorn
Forkbeard chciał mnie skrzywdzić, Głos by mnie ostrzegł.
- Mimo wszystko bądź ostrożny.
Dziewczyna lekko drży, a potem odchodzi od balustrady.
Devon przechodzi przez kuchnię, kierując się do pokoju Bjorna. Do niedawna była to
siedziba Simona i nadal budzi złe wspomnienia. Choć od śmierci zarządcy minęło kilka
miesięcy, wciąż unosi się tu jego zapach.
Jednak minąwszy zakręt korytarza, Devon z przyjemnością stwierdza, że pachnie tu
teraz inaczej. Słodko i orzeźwiająco. Puka do drzwi i Bjorn szybko mu otwiera. W pokoju pali
się wysoka i gruba świeca. Stoi tam wąskie łóżko i niewielki sekretarzyk, a na podłodze leży
purpurowy worek Bjorna.
- Co to za zapach? - Pyta Devon.
- Szałwia - odpowiada gnom. - Aromaterapia uleczy to, co jest tutaj chore.
Devon uśmiecha się.
- W tym pokoju rzeczywiście panowała chora atmosfera.
- Zawsze palę trochę szałwi, kiedy się wprowadzam. Jej zapach przepędza stare duchy.
- I to wystarcza? Szkoda że nie wiedziałem o tym, kiedy przyjechałem do Kruczego
Dworu. Oszczędziłoby mi to sporo nerwów.
Bjorn kiwa głową.
- A zatem ty też je widziałeś. Mówię o duchach.
Devon marszczy brwi.
- Widzisz, jedno musisz zrozumieć, jeśli chcesz się tu zadomowić - mówi. - Nie wolno
ci mówić o duchach w obecności pani Crandall. Ona zaprzecza ich istnieniu.
- A dlaczego? Przecież wnuczkę Horatia Muira trudno nazwać zwyczajną kobietą.
- Spróbuj jej to powiedzieć. Pomimo wszystkiego, co wydarzyło się w tym domu, nie
pozwala nikomu o tym mówić. To bardzo uparta osoba.
- No cóż, jestem pewien, że ma swoje powody. - Bjorn otwiera drzwi szafy i pokazuje
górne półki. - Będziesz tak miły i pomożesz mi? Potrzebuję kilku z tych rzeczy.
Devon widzi sól do kąpieli i pastę do butów, torebki z kukurydzą do prażenia w
mikrofalówce i puszki z rodzynkami, krem do golenia i obcinacz do paznokci - drobiazgi
należące do Simona. Wzdryga się.
- Może po prostu pojedziemy jutro do miasteczka i kupisz sobie wszystko, czego ci
trzeba? - Pyta. - Powinieneś wyrzucić te śmieci.
- Marnotrawstwo to grzech.
- Jak uważasz.
Bjorn ogląda przedmioty, które Devon układa na łóżku. Otwiera puszkę z rodzynkami
i nabiera garść, ale odsuwa na bok obcinacz do paznokci.
- To nie będzie mi potrzebne.
Devon dopiero teraz zauważa, że paznokcie człowieczka są długie, ostre i bardzo
grube. Chłopiec z uśmiechem zamyka drzwi szafy.
- Nie będzie ci trudno pełnić obowiązki, nie łamiąc któregoś z nich?
- Mówisz o moich paznokciach? Och nie, wcale nie. Są twardsze niż kamień, mój
chłopcze. Nie łamią się.
Devon siada na łóżku i patrzy mu prosto w oczy.
- No dobrze, co masz mi do powiedzenia? Na początek wyjaśnij mi, kim właściwie jest
gnom.
Bjorn Forkbeard uśmiecha się.
- Och, spryciarz z ciebie. Zrozumiałem to już wtedy, kiedy uratowałeś biedną starą
Bessie i mnie przed paskudnym upadkiem z urwiska. Jesteś czarodziejem?
- Ja spytałem pierwszy.
- No cóż - mówi Bjorn. - Urodziłem się w wiosce Lokka, daleko na północy Finlandii.
Moi rodzice pracowali w kopalni, głęboko pod ziemią. Po raz pierwszy zobaczyłem słońce,
kiedy skończyłem siedem lat.
- A ile masz teraz?
- Uwierzyłbyś, gdybym ci powiedział, że sześćset sześćdziesiąt dwa?
- Owszem - Devon wytrzymuje jego spojrzenie. - Jesteś Opiekunem, prawda?
- Och, chciałbym nim być. Opiekun to szlachetne powołanie. Jednak ja jestem tylko
zarządcą. - Bjorn mruży niebieskie oczy, patrząc na Devona. - Powiedz mi coś, mój chłopcze.
Co wiesz o Opiekunach?
- Mój ojciec był jednym z nich. No, mój przybrany ojciec. Niewiele wiem o moich
prawdziwych rodzicach.
- Z tego, co widziałem, domyślam się, że musieli być potężnymi czarodziejami.
Devon kiwa głową.
- Należeli do Bractwa Skrzydła Nocy.
- To oczywiste, skoro mieszkasz w domu wielkiego Horatia Muira.
Devon pospiesznie ogląda się za siebie, pamiętając o otwartych drzwiach.
- Pani Crandall pewnie wylałaby cię, gdyby wiedziała, że rozmawiasz ze mną o tym
wszystkim. Ciebie by wylała, a mnie zamknęła w moim pokoju. - Krzyżuje ręce na piersi -
Jeśli jednak znasz odpowiedzi, jestem gotów zaryzykować.
- Ja? Nic nie wiem o twoich rodzicach, mój chłopcze.
- Chcę wiedzieć, co pani Crandall pokazała ci na wieży. Nie okłamuj mnie. Wiem, że
cię tam zabrała. Widziałem światło.
- Och, nie mam powodu kłamać. Istotnie zaprowadziła mnie tam, pokazując mi dom. I
powiedziała, że nikomu innemu nie wolno tam wchodzić.
- I niczego tam nie widziałeś? Niczego niezwykłego? - Pyta Devon. - Żadnego śladu
wskazującego na to, że ktoś tam mieszka?
Na twarzy gnoma pojawia się dziwny uśmiech.
- Dlaczego sądzisz, że ktoś mieszka na wieży?
- Widziałem tam kobietę. Kiedyś słyszałem, jak wołała moje imię.
- Ach, przecież Kruczy Dwór jest siedzibą wielu duchów. Sam tak powiedziałeś.
Devon wzdycha.
- To nie była Emily Muir ani żaden z innych duchów nawiedzających ten dom.
Słyszałem szlochanie. Ludzki płacz.
- Może to matka pani Crandall? Poznałem ją w trakcie zwiedzania domu. Biedna
staruszka. Może zawędrowała...
Devon widzi, że to do niczego nie prowadzi. Albo Bjorn jest w zmowie z panią
Crandall, albo wie tyle samo co on.
Devon zmienia temat.
- No dobrze, zatem następne pytanie. Wiesz o Bractwie Skrzydła Nocy. Znasz historię
tego domu. Czy właśnie dlatego zatrudniła cię pani Crandall?
- Oczywiście, mój chłopcze. Pani Crandall jest mądrą kobietą. Myślisz, że wynajęłaby
pierwszego lepszego zarządcę? Jakiegoś ignoranta, nieświadomego istnienia światów innych
niż nasz? Och nie, nigdy w życiu. Szukała mnie długo i usilnie, tyle mogę ci powiedzieć.
Potrzebowała kogoś, kto zna się na tych sprawach i nie da się łatwo wystraszyć.
Devon kiwa głową.
- A więc naprawdę masz sześćset sześćdziesiąt dwa lata?
Bjorn chichocze.
- Wierz, w co chcesz. Oto klucz, Devonie. Masz moc. - Stuka palcem w skroń. - Tutaj.
Możesz robić różne rzeczy.
- Co przez to rozumiesz? - Pyta ostrożnie Devon.
- Jeśli chcesz się dowiedzieć, co jest w tej wieży, nie powstrzymają cię zamknięte
drzwi.
- Można by tak sądzić. Czasem jednak moja moc nie działa. Mogę siłą woli
powstrzymać samochód przed zsunięciem się w przepaść, ale nie umiem otworzyć drzwi
wieży. Czasem nawet potrafię zniknąć i pojawić się w innym miejscu, ale nie na wieży.
Uwierz mi, próbowałem.
- Zatem musi być inny sposób. - Człowieczek rozgląda się po pokoju. Nagle wskazuje
palcem. - Na przykład przez te drzwi.
- Ee, Bjornie. Przecież to drzwi do łazienki.
Człowieczek wzrusza ramionami.
- Nie wierz mi, jeśli nie chcesz. Po prostu pomyślałem, że chciałbyś wiedzieć, że do
wieży można dostać się również w inny sposób, nie tylko ten oczywisty. - Wzdycha i
podchodzi do drzwi. - No cóż, dziękuję ci za pomoc, Devonie. Teraz muszę szybko podjąć
moje obowiązki zarządcy. Czyli odgarnąć śnieg przed domem. A potem będę musiał zrobić
coś z biedną starą Bessie, które utknęła na podjeździe.
Bjorn Forkbeard pospiesznie opuszcza pokój i przechodzi przez kuchnię do
przedpokoju. Devon słyszy, jak gnom wkłada płaszcz i wychodzi na zewnątrz. Kiedy Bjorn
otwiera drzwi, chłopiec przez chwilę słyszy świst wpadającego do środka wiatru.
Rusza do drzwi, ale zaraz przystaje.
Po prostu pomyślałem, że chciałbyś wiedzieć, że do wieży można dostać się również w
inny sposób, nie tylko ten oczywisty.
Spogląda na drugi koniec pokoju.
Na przykład przez te drzwi.
- To śmieszne - cicho mówi do siebie. - Wiem, co znajduje się za tymi drzwiami.
Zwyczajna łazienka. Pomagałem ją sprzątać po śmierci Simona.
Możesz robić różne rzeczy.
Devon podchodzi do drzwi i zaciska dłoń na klamce. Ta jest gorąca. To zawsze zły
znak. Przełyka ślinę, po czym przekręca klamkę i otwiera drzwi.
Zapiera mu dech.
To wcale nie łazienka, tylko ciemne schody.
Do wieży można dostać się również w inny sposób, nie tylko ten oczywisty.
- Czy to prawda? - Głośno zastanawia się Devon. - Czy tędy mogę dostać się do
wieży?
Jednak schody wiodą w dół, nie w górę.
Możesz robić różne rzeczy.
Schodząc po kilku pierwszych stopniach, nie wyczuwa żadnego niebezpieczeństwa.
Głos uparcie milczy. Devon schodzi jeszcze kilka stopni, przystaje i nasłuchuje, po czym
idzie dalej.
Dopiero wtedy widzi żółte ślepia na dole, gapiące się na niego.
Dopiero wtedy czuje nagły gorący podmuch.
Dopiero wtedy słyszy w ciemności szmery i pomruki demonów.
Dopiero wtedy pojmuje - za późno - że...
- To Otchłań!
2. Komnata na wieży
Coś szorstkiego ociera się o jego twarz. Devon odpycha to, usiłując odzyskać
orientację.
W dole coś już widać. I słychać. Głosy. Jakiegoś tłumu. Już nie znajduje się w domu,
lecz gdzieś na otwartej przestrzeni. Schodzi po stopniach na plac, na którym zebrały się setki
ludzi. Wszyscy mają na sobie dziwne stroje.
- Spalić wiedźmę! - Krzyczą. - Spalić Apostatę!
Strach mrozi mu krew w żyłach.
Apostata - tak nazywano Jacksona Muira, Szaleńca. Był renegatem, wykluczonym z
Bractwa Skrzydła Nocy za swoje złe uczynki. Czy to możliwe, że jest tutaj, czeka na Devona
w Otchłani?
Chłopiec nie ma najmniejszej ochoty ponownie spotkać się z Jacksonem Muirem.
Szaleniec zrobiłby wszystko co w jego mocy, żeby Devon już nie wydostał się z Otchłani.
- Chodź - nieoczekiwanie mówi do niego jakiś człowiek, wyciągając artretyczną dłoń,
żeby pomóc mu zejść po schodach. Jest wysoki i zakapturzony, ubrany w długi brązowy
habit. Wyglądałby jak mnich, gdyby nie długa biała broda.
Jeśli zejdę po tych schodach, będę tu uwięziony, mówi sobie Devon, nie wiedząc, czy
podpowiada mu to Głos, czy własna intuicja.
- Chodź, chłopcze - nalega ponownie zakapturzony mężczyzna, kiwając długim i
kościstym palcem. - Chodź ze mną.
- Nie! - Krzyczy Devon.
Odwraca się. Zaczyna wchodzić po schodach, ale przychodzi mu to z najwyższym
trudem. Przy każdym kroku zmaga się z potworną siłą grawitacji, największą, z jaką
kiedykolwiek miał do czynienia. Jakby płynął pod prąd, tylko sto razy gorzej. Devon chwyta
rękami udo i podnosi jedną nogę na kolejny stopień, a potem drugą.
Zgiełk tłumu za jego plecami cichnie. Devon znów jest na ciemnych schodach i widzi
drzwi do pokoju Bjorna.
Ciężko na nie opada. Otwierają się. Znów jest w Kruczym Dworze, zdyszany.
- O, tu jesteś - mówi Cecily, wychodząc zza załomu korytarza. - Co robiłeś w łazience
Bjorna?
Nie mogąc się powstrzymać, odpowiada z lekkim sarkazmem:
- No wiesz, czasem człowiek musi...
Dziewczyna spogląda na jego twarz.
- Devonie, jesteś blady jak...
- To Otchłań, Cecily! - Devon odwraca się i wskazuje na drzwi, które wyglądają jak
zwyczajne drzwi do łazienki. - Bjorn podstępnie skierował mnie do Otchłani.
- Jesteś pewien, Devonie? Myślałam, że do Otchłani prowadzą jedynie te zaryglowane
drzwi we wschodnim skrzydle.
Devon marszczy brwi. On też tak sądził, ale teraz nie jest już tego pewien.
- Może gnomy też potrafią w pewnym stopniu posługiwać się magią. Może umieją...
- Cicho, idzie moja mama.
W drzwiach pojawia się pani Crandall.
- Co wy dwoje tutaj robicie?
- Pomagałem Bjornowi, tak jak pani prosiła - przypomina jej Devon.
Ona omiata spojrzeniem pokój i zatrzymuje je na drzwiach łazienki.
- I zdjąłeś z półek te rzeczy, których potrzebował?
- Tak.
Przeszywa go wzrokiem.
- Czemu więc wciąż tu jesteś?
Devon uśmiecha się do niej.
- Upewniłem się, że w łazience jest porządek.
Pani Crandall obrzuca go chłodnym spojrzeniem.
- Wyjdźcie stąd. Oboje.
Odwraca się i szybko odchodzi. Na korytarzu słychać cichnący szelest jej satynowej
sukni.
- Ona wie - mówi Devon. - Przysłała mnie tu specjalnie. C h c i a ł a, żebym wszedł do
Otchłani. Zaplanowała to razem z Bjornem!
- Devonie! Może moja mama jest dziwna, ale nigdy nie zrobiłaby ci krzywdy!
Chłopiec nie odpowiada. W milczeniu wychodzi za Cecily z pokoju.
Przez resztę dnia oddaje się ponurym rozmyślaniom o tym zajściu. Pani Crandall
nalegała, żeby pomógł Bjornowi. Czeka na ciebie, powiedziała na chwilę przed tym, zanim
wysłała Cecily na górę, w bezpieczne miejsce.
Za dużo wiem, mówi sobie Devon. Dlatego chce się mnie pozbyć. Od kiedy przystał
mnie tutaj ojciec, usiłowała ukryć przede mną tajemnicę mojego dziedzictwa. A teraz, kiedy ją
odkryłem, jestem dla niej niebezpieczny. Ona wie, że mam moc, której wyrzekła się cała jej
rodzina. Codziennie spogląda za okno i widzi, że kruki - znak magicznych umiejętności
Horatia Muira - wróciły tu z mojego powodu!
Nagle wszystko wydaje mu się jasne.
Pani Crandall boi się, że Szaleniec wróci tu z powodu moich zdolności.
Devon wie, że ona zawsze obawiała się tego najbardziej. Szaleniec zabił jej ojca,
matkę doprowadził do szaleństwa i porwał małego Franka Underwooda do Otchłani. Pani
Crandall boi się, że powróci po nią i jej rodzinę. Ostatnio prawie mu się udało porwać
Alexandra.
Dlatego jest gotowa mnie poświęcić, jeśli będzie trzeba.
Kiedyś wyobrażał sobie, że pani Crandall może być jego matką. Uśmiecha się gorzko
na samo wspomnienie. Wtedy wydawało się to logiczne: wywodziła się z rodu czarodziei
Skrzydła Nocy, a ojciec przystał go pod jej opiekę. Przez pewien czas Devon obawiał się, że
Cecily może być jego siostrą - okropna myśl, zważywszy na jego rodzące się do niej uczucie -
ale ostatnio ten pomysł wydawał się coraz bardziej absurdalny, szczególnie po tym zajściu.
Jaka matka wysłałaby swojego syna do Otchłani?
Kiedy Devon pokonał Jacksona Muira, poczuł się znacznie bezpieczniejszy w
Kruczym Dworze. Nawet, po raz pierwszy od śmierci ojca, odniósł wrażenie, że ma dom.
Miał tu Cecily, Rolfe'a i przyjaciół ze szkoły: D. J., Anę, Marcusa. Pomimo początkowej
wrogości malca zaprzyjaźnił się z Alexandrem i zaczęło mu się wydawać, że ma rodzinę.
Po pierwszych okropnych tygodniach w końcu poczuł się bezpieczny w Kruczym
Dworze.
Teraz już się tak nie czuł. Po przybyciu gnoma i wyraźnej zdradzie pani Crandall
Devon doszedł do wniosku, że znów musi nieustannie zachowywać czujność.
Zamieć pozostawiła półmetrową warstwę śniegu, lecz do następnego ranka wszystkie
drogi zostały odśnieżone.
- Czy nie jest tak zawsze? - Wzdycha Cecily. - Zamieć w weekend i pogoda w
poniedziałek. Nawet nie ogłoszą w szkole wolnego dnia.
D. J. podwozi ich swoim samochodem, starym czerwonym camaro, który nazywa Flo.
Jest o rok starszy od Devona i Cecily, więc ma już prawo jazdy. D. J. uchodzi za swoistego
buntownika, w tych swoich czarnych ciuchach i kolczykach - jednym w nosie, a drugim nad
podbródkiem.
- Hej, czyj jest ten stary cadillac? - Pyta na widok samochodu Bjorna, teraz
bezpiecznie zaparkowanego przed garażem.
Geoffrey Huntington Kruczy Dwór 2 Władczyni demonów
Prolog Spalenie wiedźmy A. D. 1522 Potrzeba szesnaście wozów torfu i pięćdziesiąt wiązek świeżo ściętych gałęzi, żeby spalić wiedźmę. - Mokre drzewo - wyjaśnia chłopcu Opiekun - pali się dłużej. Mężczyźni z rękawami koszul podwiniętymi powyżej łokci układają drewno wokół stosu. Plac jest wypełniony tłumem zagrzewającym ich do dzieła. W końcu egzekucja zdrajców to zawsze podniosła uroczystość, a spalenie na stosie jest najucieszniejszym z widowisk. Wokół oszołomionego chłopca kramarze w śmiesznych błazeńskich czapkach oferują pieczone kasztany i gorące pieczone jabłka. Małpki wywijają koziołki przy wtórze skocznych melodii, wygrywanych na lutniach przez ich właścicieli. - Tam! - Woła ktoś z tłumu. - Tam jedzie! Tłum wznosi okrzyk, gdy wóz wiozący wiedźmę nadjeżdża brukowaną ulicą: - Spalić diablicę! Spalić wiedźmę! Spalić! Spalić! Spalić! Chłopiec obraca się i szeroko otwiera oczy. Isobel Apostata spogląda na nich z zimną, spokojną wzgardą. Z jej czarnych oczu sypią się skry, gdy tłum rozstępuje się, robiąc miejsce dla wozu. Na jej widok silni mężczyźni osuwają się na klęczki, oczarowani straszliwą urodą czarownicy. Chłopiec wie, że gdyby jej rąk nie pętał ten dziwny złoty łańcuch, wszyscy byliby w ogromnym niebezpieczeństwie. Jednak spętana w ten sposób wiedźma nie zdoła już wyrządzić im krzywdy, nie może wezwać na pomoc demonów Otchłani, które nie będą dłużej terroryzować wiosek północno-wschodniej Anglii. Jej aksamitna zielona suknia jest podarta i brudna. Rozpuszczone czarne włosy w nieładzie opadają jej do pasa. Niegdyś była szlachcianką wywodzącą się z królewskiego rodu i panią rozległych włości, która śmiała rzucić wyzwanie królowi Henrykowi VIII. Sędziowie uznali, że już za samo to zuchwalstwo zasługuje na śmierć. Są jednak grzechy gorsze od zdrady.
- Spójrz tam - wskazuje Opiekun. - Czy widzisz tego człowieka? Tego bez nóg, siedzącego na wózku? To pod jego domem wiedźma odkryła Otchłań. Nie zważając na to, że nieszczęśnik tam mieszka, otworzyła przejście między naszym światem a tym poniżej. - Opiekun milknie i po chwili dodaje: - Widzisz skutki. Ten człowiek miał szczęście. Jego żona i synowie nie przeżyli kataklizmu. - A ten złoty łańcuch...? - Jego moc nie pozwala jej uciec ani przemienić nas wszystkich w ropuchy, szczury i robaki. - Opiekun unosi wzrok ku szaremu, pochmurnemu niebu. - A przynajmniej modlę się o to. Modlę się, aby szlachetni czarodzieje Bractwa Skrzydła Nocy, Bogu niech będą dzięki, znaleźli wreszcie sposób, żeby ją pokonać. Chłopiec patrzy, jak prowadzą wiedźmę na środek placu. Tłum napiera ze wszystkich stron. Grad obelg i przekleństw spada na kobietę, która zaczyna wodzić wokół wzrokiem, w końcu reagując na zniewagi tłumu. Gniewnie szczerzy zęby. Warczy i syczy jak kot zapędzony w kąt przez stado rozjuszonych psów. - Podejdź bliżej, chłopcze - mówi mu Opiekun. - Musisz to zobaczyć. Po prawej stronie placu stoją dwie trybuny. Są pełne członków królewskiego dworu. Właścicieli ziemskich i duchownych. Są tam arcybiskupi Yorku i Canterbury. Książę Norfolk. Szwagier króla, książę Suffolk. Jest nawet kardynał Wolsey. Wszyscy przybyli zobaczyć klęskę Isobel Apostaty, najbardziej znienawidzonej czarownicy w całej Europie, pani dworu składającego się nie z rycerzy i szlachciców, lecz piekielnych bestii. Strażnicy wloką ją pod pręgierz i rzucają na kolana przed sędziami. Wkładają jej na głowę stożkowatą czapkę, na której wypisano słowa HERETYCZKA, CZAROWNICA, APOSTATA. Odczytują wyrok śmierci, co tłum przyjmuje radosną owacją. - Czy pozwolą jej mówić? - Pyta chłopiec, spoglądając na Opiekuna. - Och, nie. Choć prawo skazańca do ostatniego słowa ma w tym królestwie wielowiekową tradycję, Isobel Apostata jest zbyt niebezpiecznym więźniem. Kto wie, jaką straszliwą katastrofę mogłaby na nas sprowadzić, nawet spętana złotym łańcuchem? Jednak chociaż nie pozwolono jej mówić, wiedźma nadal może wrzeszczeć. To przeraźliwy dźwięk, i wielu ludzi zakrywa uszy. Jej wycie odbija się upiornym echem od ścian otaczających plac domów. Warczącą i szamoczącą się wiedźmę wloką na stos. - Widzisz, to nie miało się tak skończyć - wyjaśnia Opiekun, pochylając się i szepcząc do chłopca. - Isobel miała zostać królową Anglii. Zasiadając na tronie i dowodząc angielską flotą, z łatwością mogłaby rządzić światem, wspomagana przez demony Otchłani.
Chłopiec patrzy, jak popychają wiedźmę po schodach na podium, na którym ułożono stos. - Lecz członkowie jej Bractwa wydali ją królowi. Inni czarodzieje Skrzydła Nocy przejrzeli jej zamysły i pojmali ją. To oni, a nie królewscy słudzy, skazali ją na ten los. I czy wiesz, dlaczego tak się stało, chłopcze? Chłopiec nie odrywa oczu od wiedźmy. - Ponieważ prawdziwej mocy nie można znaleźć poprzez zło - odpowiada, nie odwracając głowy. - Prawdziwa moc pochodzi wyłącznie od dobra. Jego Opiekun uśmiecha się. - Tak, chłopcze. Dobrze się nauczyłeś. Będziesz szlachetnym czarodziejem. Teraz patrz. I wyciągnij naukę ze śmierci Apostaty. Wiążą ją do pala takim samym złotym łańcuchem, jaki pęta jej przeguby. Jej czarne oczy wciąż sypią skry, spoglądając po kolei na każdą twarz w tłumie, jakby chcąc zachować je wszystkie w pamięci. Jej spojrzenie pada na chłopca. Ten z jękiem cofa się przed mocą, którą dostrzega w jej wzroku. Na ten widok w oczach kobiety pojawia się radosny błysk. Wiedźma zanosi się śmiechem, którego chłopiec nieprędko zdoła zapomnieć. Opiekun mocniej zaciska dłoń na jego ramieniu. - Nie obawiaj się - szepcze. - Jej czas nadszedł. Kat podpala stertę drewna ułożonego wokół pala. Isobel Apostata znów wrzeszczy. - Nie myślcie, że tu umrę! - Woła wiedźma do tłumu, ignorując rozkaz zabraniający jej mówić. - Nie myślcie, żeście zwyciężyli! Chłopiec czuje, że zaciśnięta na jego ramieniu dłoń Opiekuna drży. - T o j e s z c z e n i e k o n i e c I s o b e l! Torf staje w ogniu i płomienie z szumem buchają w górę, wijąc się i skacząc niczym złośliwe chochliki. Iskra zapala suknię wiedźmy. - Płonie! - Krzyczy ktoś w tłumie. Stos pali się coraz mocniej i goręcej. Płonie tak intensywnie, że stojący kilka metrów od niego chłopiec i jego Opiekun ledwie mogą znieść piekący w twarze żar. Pojawiają się gęste kłęby smolistego dymu, przesłaniając widok. Wkrótce na placu robi się ciemno jak w nocy i tłum zaczyna kaszleć, odsuwając się od stosu. Ohydny odór palonego ciała drażni nozdrza. W ciemności znów słychać wycie wiedźmy. Wielu bierze je za krzyk agonii. - Tak zginą wszyscy wrogowie króla! - Oznajmia kat.
Wtedy jednak wiatr rozwiewa dym, na moment znowu ukazując czarownicę. Chłopiec widzi, że wiedźma stoi z uniesionymi rękami, uwolnionymi z łańcuchów przez płomienie trawiące jej ciało. Ma szeroko otwarte oczy i śmieje się. - Czy ona umiera? - Pyta chłopiec Opiekuna, ciągnąc go za rękaw szaty. - Naprawdę umiera? Opiekun nie odpowiada. Później, kiedy płomienie dogasły, nie ma ani śladu Isobel Apostaty. Królewscy słudzy oznajmiają, że ogień całkowicie strawił ciało wiedźmy, zmieniając je w popiół. Jednak Bractwo Skrzydła Nocy zna prawdę. Gdyż chłopiec powiedział im, że widział, jak wiedźma przemieniła się w wielkiego ptaka, złociste stworzenie o rozłożystych skrzydłach, które z przeszywającym okrzykiem triumfu majestatycznie uniosło się z płomieni. W następnej chwili ptak rozwiał się jak dym, znikając w ołowianoszarym niebie nad placem. - Niczym feniks - rzekł Opiekun drżącym ze zgrozy głosem. - Isobel Apostata powstała i odrodziła się z płomieni.
Pięćset lat później 1. Nowy zarządca Przez chwilę wycie wichru w koronach drzew przypomina wrzask udręczonej kobiety, tłumiąc wszystkie inne dźwięki. Devon March nasłuchuje. Słyszy inny dźwięk. Prawie zagłuszony przez wiatr. Warkot silnika. Szmer opon. Maszerując długim, biegnącym wzdłuż klifu podjazdem wiodącym do okazałego Kruczego Dworu, Devon nagle znalazł się w centrum gwałtownej śnieżycy. Śnieg sypał płatami i podjazd w mgnieniu oka pokryła skorupa lodu. A zaledwie parę godzin wcześniej, kiedy Devon schodził do wioski, było pogodne popołudnie. Burza nadciągnęła niespodziewanie i ze straszliwą siłą, jak zawsze wszystkie tutejsze sztormy. Inaczej, jak powiadają mieszkańcy wioski, dlaczego nazwaliby to miejsce Biedą? Teraz, przez sypiący śnieg, Devon usiłuje dostrzec źródło tego warkotu. Zaledwie kilka metrów przed nim, niemal przesłonięty przez wirujące białe płatki, stoi samochód - chyba stary czarny cadillac. Dygocze konwulsyjnie, niebezpiecznie blisko skraju urwiska, a jego koła buksują na tafli lodu. Kto to może być? - Zadaje sobie pytanie Devon. Wie, że niewielu mieszkańców miasteczka tutaj przyjeżdża. Kruczy Dwór jest dla nich jak zamek Drakuli. I żaden z mieszkańców wielkiego domu nie ma takiego samochodu. Devon przyspiesza kroku, ale śnieg sypie jeszcze mocniej. Wiatr wieje mu prosto w twarz. Cadillac wciąż próbuje się uwolnić, tryskając śniegiem spod kręcących się w miejscu opon, piszcząc niczym jakieś schwytane w potrzask zwierzę. - Zaczekaj! - Woła Devon. - Pomogę ci! W tym momencie samochód uwalnia się z pułapki. Rusza naprzód, niespodziewanie i okropnie szybko, i przejeżdża za krawędź klifu, zmierzając ku skałom sześćdziesiąt metrów niżej. - Nie! - Krzyczy Devon, szeroko otwierając oczy z przerażenia.
Jednak nie rzuca się na pomoc. Zamiast tego koncentruje się. Cadillac zastyga w powietrzu, po czym jak przyciągnięty jakimś gigantycznym magnesem powraca na biegnącą wzdłuż krawędzi urwiska drogę. Opada na nią, wciąż niebezpiecznie blisko przepaści, ale już nic mu nie grozi. Devon uśmiecha się. Takie zdarzenia już nie powinny go dziwić, ale wciąż go zaskakują. Obojętnie, jak często wykorzystuje swoje umiejętności, jak często udowadnia sobie, że jest czarodziejem, wciąż zadziwia go to, co potrafi zrobić, jeśli się postara. Podbiega do samochodu od strony kierowcy. - Nic panu nie jest? Za barwionymi na niebiesko szybami nie widać śladu życia. - Halo? - Woła Devon, pukając w szybę. Wciąż nic. Otwiera drzwi. W środku nie widać nikogo. Czyżby ten samochód jechał sam? To właściwie nie byłoby takie osobliwe. W Kruczym Dworze zdarzały się dziwniejsze rzeczy. - Ojej - słyszy głos. - Naprawdę niewiele brakowało. Z podłogi pod kierownicą gramoli się jakiś człowieczek. Małymi i pulchnymi dłońmi ściska skórzane siedzenie, kiedy na nie wraca. Spogląda na Devona jasnoniebieskimi oczami. Ma białe włosy i krótką, rozwidloną brodę. - Nic... Panu nie jest? - Ponownie pyta Devon. Człowieczek gładzi brodę, bacznie przyglądając się Devonowi. - To dziwne, że ten samochód tak nagle się zatrzymał. Jakby coś wciągnęło go z powrotem na drogę. - Tak - mówi Devon, niechętnie ujawniający obcym swoje umiejętności. - Jednak powinien pan wysiąść z samochodu. Nie jestem pewien, czy stoi w bezpiecznym miejscu. - Och, mam wrażenie, że teraz jest bezpieczny - mówi człowieczek i mruga. Wygląda jak jakiś Manczkin z Czarnoksiężnika ze Szmaragdowego Grodu, ubrany w strój z brązowego zamszu, myśli Devon. - Wątpię jednak, czy uda mi się go uruchomić. - Człowieczek bierze purpurowy wór z fotela pasażera, po czym wysiada. - Biedna Bessie - mówi, lekko klepiąc cadillaca i delikatnie zamykając drzwi. - Wrócę po ciebie. Obiecuję. Devon spogląda na niego. Nieznajomy ma najwyżej metr dziesięć wzrostu. Włosy ma białe jak śnieg, a skórę różowiutką. Zarzuca sobie na ramię purpurowy płócienny worek. - Mieszkasz tu? - Pyta Devona. - W Kruczym Dworze? Obaj spoglądają na wielki dom, stojący na szczycie wzgórza, czarny na tle sypiącego śniegu, z wieżyczkami nieco przysłoniętymi, lecz nie skrytymi przez zamieć. Kruczy Dwór:
pięćdziesiąt komnat i niezliczone ukryte korytarze, zbudowany z najczarniejszego drewna, nawet w tej zamieci obsiadły przez stado ptaków, którym zawdzięcza swoją nazwę. - Tak - potwierdza Devon. - Mieszkam w Kruczym Dworze. - Powinienem zgadnąć - mówi człowieczek. - Pójdziemy więc tam? Chyba że możesz nas tam przenieść? Devon śmieje się i ruszają zasypaną śniegiem drogą. Devon March nie jest taki jak inni chłopcy w jego wieku. W wieku czternastu lat przeszedł przez piekło - dosłownie. Stawił czoło demonom po tamtej stronie i dowiódł, że jest silniejszy od nich. Od kiedy skończył sześć lat i pierwszy z tych obrzydliwych stworów wypełznął z jego szafy, Devon wiedział, że żaden człowiek nie dysponuje taką mocą jak on. Tamten pierwszy demon - bezczelny i głupi - próbował zabić ojca Devona. Jednak sześcioletni chłopiec powstrzymał oślizłego stwora i odesłał go z powrotem do Otchłani jednym krótkim słowem: „Nie" Jego ojciec, Ted March, nigdy nie wyjaśnił, d l a c z e g o Devon ma taką moc - odpowiedzi na podobne pytania chłopiec znalazł dopiero po przybyciu tutaj, do Kruczego Dworu - ale n a u c z y ł syna, że jego umiejętności nie są niczym strasznym. Dzięki nim Devon jest silniejszy od każdego demona, który próbowałby go skrzywdzić, ale tylko jeśli posługuje się nimi w dobrym celu. - Ale dlaczego one chcą mnie dopaść? - Zapytał Devon ojca. - Te stwory z szafy? Ojciec nigdy nie udzielił mu satysfakcjonującej odpowiedzi. Od ukończenia szóstego roku życia Devon wiedział jedynie, że są na tym - oraz tamtym - świecie stwory, które chciałyby zrobić mu krzywdę. Jego szafa była Otchłanią - bramą do królestwa demonów, które zostały wtrącone tam przed eonami przez starych bogów żywiołów. Przez takie portale czasem przedostawały się dyszące zemstą, odrażające stwory o ostrych kłach i pazurach, cuchnące gorzej niż oczyszczalnia ścieków czy bagno. Devona zdumiewała siła, jaką znajdował w sobie, by walczyć z tymi demonami i odsyłać je z powrotem do piekła. Mimo to nigdy nie mógł całkowicie się od nich uwolnić. Nawet kiedy umarł jego ojciec i Devon został odesłany do Kruczego Dworu pod opiekę tajemniczej pani Crandall, te stwory wciąż go ścigały. Tak naprawdę tutaj było ich jeszcze więcej. Jednak Devon zaczynał już rozumieć, dlaczego próbowały go dopaść. Tutaj, na skalistych urwiskach Biedy, na Rhode Island, Devon w końcu poznał część tajemnicy swojej przeszłości, sekretu, którego ojciec nie mógł - lub nie chciał - mu wyjawić. Ted March nie był
jego biologicznym ojcem. Devon pochodził ze starożytnego rodu czarodziejów - co wydawało się niezwykłe i niesamowite, a jednocześnie dziwnie logiczne. Ten fakt wyjaśniał jego nadzwyczajne umiejętności, a także to, dlaczego przez całe życie prześladowały go demony Otchłani. Devon bowiem dowiedział się, że nie jest zwyczajnym czarodziejem, lecz członkiem szlachetnego Bractwa Skrzydła Nocy, założonego przed trzema tysiącami lat przez Sargona Wielkiego w jednej z krain Azji Mniejszej. Żaden czarodziej czy czarnoksiężnik nie mógł równać się mocą z członkami Bractwa, gdyż ci zawdzięczali swą siłę kontrolowanym przez siebie portalom między tym a tamtym światem - potocznie zwanym Otchłaniami. Demony chciały otworzyć te przejścia i wypuścić swoich ohydnych pobratymców, a Devona uważały za klucz do sukcesu. Wiedziały, że chłopiec dysponuje niezwykłą siłą - nawet jak na członka Bractwa. Urodził się sto pokoleń po Sargonie Wielkim i według prastarej przepowiedni był najpotężniejszym z potężnych. Idąc ośnieżoną drogą, Devon myśli o swoich wspaniałych przodkach. Wkrótce nadejdzie czas, mówi Głos w jego głowie, kiedy będziesz musiał spełnić te nadzieje. Głos, który od dziecka jest dla Devona wiarygodną wyrocznią, potrafi czasem uparcie milczeć, i tak też postępuje teraz, nie mówiąc mu nic o tym Manczkinie drepczącym obok niego przez śnieg. Tylko że... To nie Manczkin. To gnom. Devon nie ma pojęcia, co Głos przez to rozumie - ani co to takiego gnom - ale domyśla się, że powinien zapytać przybysza o cel przyjazdu do Kruczego Dworu. W tym domu bywa niewielu gości, a ci, którzy tu wpadają, nie zawsze są z tego świata. - Jestem Devon March - mówi. - A jak pan się nazywa? - Bjorn Forkbeard, do usług, mój dobry panie. Przybywam objąć me obowiązki w wielkim Kruczym Dworze. - Objąć obowiązki? - Devon przystaje z wrażenia. - Co chce pan przez to powiedzieć? - No cóż, zostałem zatrudniony jako nowy zarządca. Rozumiem, że poprzedni przedwcześnie opuścił ten świat. Można tak to ująć. Poprzedni zarządca, Simon Gooch, zabił się, spadając z wieży Kruczego Dworu, gdy usiłował zabić Devona i uwolnić demony z Otchłani. Devon wciąż miewa koszmarne sny, w których ponownie widzi Simona podczas tamtej strasznej nocy na dachu wieży. Czy to naprawdę było tak niedawno? Teraz, gdy w Kruczym Dworze znów było
cicho i spokojnie, a stwory z Otchłani przestały atakować, wydawało się, że od tego czasu minęły całe wieki. Wiedział, że pani Crandall zamierzała zatrudnić kogoś na miejsce Simona, ale nie zdawał sobie sprawy z tego, że już podjęła decyzję. Czyż to nie w jej stylu? Zawsze była taka skryta i tajemnicza. - No cóż - mówi Devon, podejmując przerwany marsz. - Zatem witamy. Uśmiecha się pod nosem na wspomnienie tego, jak sam został powitany w wielkim domu zaledwie trzy i pół miesiąca wcześniej, jeśli można to nazwać powitaniem. Mieszkańcy miasteczka próbowali go nakłonić do powrotu, nabijając mu głowę legendami o Kruczym Dworze i jego duchach - legendami, które niebawem okazały się prawdą, chociaż pani Crandall ze wszystkich sił negowała czarodziejskie dziedzictwo wielkiego domu. Teraz Devon ma powitać nowo przybyłego i postanawia zrobić to w tych samych słowach, jakimi przywitano jego. - Wie pan - mówi do Bjorna Forkbearda - że znajdzie pan tu tylko duchy? - Och tak, tak - mówi człowieczek. - A myślisz, że inaczej po co bym tu przybył? Dotarli do frontowych drzwi. Nad nimi kilka kruków siedzących w rozdziawionym pysku gargulca, który dawał im ochronę przed sypiącym śniegiem, zatrzepotało skrzydłami. Devonie, tak się cieszę, że wróciłeś. Szukałam cię i... Cecily Crandall, która usłyszała, jak wchodzą, staje w przejściu między salonem a przedpokojem. Milknie z otwartymi ustami na widok towarzyszącego Devonowi człowieczka. - Ojej - mówi Bjorn Forkbeard, wodząc oczami po przedpokoju, szerokich schodach i tuzinach palących się wszędzie świec. - To więcej niż byłem w stanie sobie wyobrazić. Od dawna słyszałem opowieści o tym miejscu. Nigdy nie myślałem, że ja, Bjorn Forkbeard, kiedykolwiek stanę w domu zbudowanym przez wielkiego Horatia Muira! - Hm, Cecily - mówi Devon, wieszając swój płaszcz. - To nasz nowy zarządca. - Ach - mówi Bjorn. - To na pewno panna Cecily. Matka opowiedziała mi o panience wszystko. - Ciekawe - zauważa Cecily, ostrożnie podchodząc bliżej. - Nie wspomniała mi o panu ani słowem. - Czy mogę zobaczyć salon? Tyle słyszałem... - Zerka w otwarte drzwi. - Ach! Kolekcja Horatia Muira! Bjorn pędzi naprzód i zagląda do salonu. Nawet z daleka widać leżące na półkach „pamiątki" Horatia - jak nazywa je pani Crandall - zmniejszone głowy, czaszki, kryształowe
kule. Na drugim końcu pokoju, obok przeszklonych drzwi wiodących na taras nad klifem, stoi zbroja. - Devonie - szepcze Cecily, nachylając się do niego. - Co się dzieje? No wiesz, dlaczego mama miałaby zatrudnić k a r ł a jako zarządcę? Przecież tu jest mnóstwo ciężkiej pracy. Nie karła, ponownie mówi mu Głos. Gnoma. - Wygląda na silnego. Spójrz na jego ramiona. Istotnie, kiedy Bjorn Forkbeard zdjął płaszcz, ukazał zadziwiająco muskularne ramiona i szerokie bary. Wydając ciche okrzyki zachwytu, chłonie wzrokiem salon. - Wydaje się, że sporo pan wie o tym domu i mieszkającej w nim rodzinie - mówi Devon, idąc za nim. - Zapewne dlatego pani Crandall pana zatrudniła. - Nie dlatego go zatrudniłam. Wszyscy odwracają się. Pani Amanda Muir Crandall schodzi po szerokich schodach. - Jeśli jednak coś już wie o tym domu - dodaje - to tym lepiej. Jak zwykle jest ubrana tak, jakby zamierzała wziąć udział w państwowej uroczystości z udziałem prezydenta Francji, a nie tylko kręcić się po domu w niedzielne popołudnie, czekając, aż ucichnie burza. Tren niebieskiej satynowej sukni ciągnie się po schodach, sznur pereł zdobi jej dekolt, a zaczesane w górę złote włosy odsłaniają długą i smukłą szyję. - Pani Crandall, jestem ogromnie zaszczycony spotkaniem z tak uroczą i szlachetną damą. Bjorn kłania się jej. Ona podchodzi i staje przed nim, patrząc na niego z góry. Sięga jej zaledwie do pasa. - Witamy w Kruczym Dworze, panie Forkbeard - mówi wyniośle pani Crandall. - Widzę, że poznał pan już Cecily i Devona. - Och tak, pani córka niewątpliwie odziedziczyła po pani urodę i czar. - Bjorn uśmiecha się do niej, a potem przenosi spojrzenie na Devona. - I pan March. Sądzę, że wiele mu zawdzięczam. - Naprawdę? - Pani Crandall unosi brwi, patrząc na Devona. - A dlaczegóż to? Devon zbiera siły. Pani Crandall zabroniła mu wykorzystywać czarodziejskie umiejętności. Zarzuca mu, że obudził magiczne siły, które przysporzyły im tylu kłopotów przed kilkoma miesiącami, kiedy demony wydostały się na wolność i Szaleniec usiłował zgładzić ich wszystkich. Devon wie, że nawet jeśli wyjaśni, że musiał wykorzystać swoje
umiejętności, aby uratować Bjornowi życie, pani Crandall - z uporem zakazująca używania czarów w Kruczym Dworze - i tak będzie zła. Jednak człowieczek odwdzięcza mu się, ratując go z opresji. - Ach tak. Kiedy mój samochód nie mógł wjechać pod górę, Devon przyprowadził mnie tutaj, ciepło i uprzejmie witając w ten zimny i wietrzny dzień. Pani Crandall spogląda na Devona. Potem znów odwraca się do Bjorna Forkbearda. - Czy mam pokazać panu pokój? Znajduje się na tyłach, za kuchnią. Może pan zostawić tam bagaż, a potem oprowadzę pana po domu. - Oczywiście, proszę pani. - Bjorn odwraca się do Devona i Cecily. - Jestem pewien, że wszyscy będziemy dobrymi przyjaciółmi. Kiwają głowami. Człowieczek podąża korytarzem za elegancką panią domu. W migotliwym blasku świec ich cienie na ścianach mają przedziwne kształty. Sądzę - mówi po namyśle Devon - że zatrudnienie gnoma jako nowego zarządcy Kruczego Dworu nie powinno nas dziwić. Tutaj nic nie dzieje się zwyczajnie. - Gnoma? A kto to taki? - Nie jestem pewien. Jednak tak Głos nazywa Bjorna Forkbearda. Wchodzą do salonu. Wiatr przelatuje przez stary dom, grając na harfie krokwi. Wiszący nad kominkiem portret Horatia Muira trzęsie się w jego podmuchach. - Trzymaj się, pradziadku - mówi Cecily. - Jeśli czarownicy i demony nie rozwalili tego mauzoleum, to wątpię, by zrobił to zwykły wicher z północnego wschodu. Devon spogląda przez szklane drzwi tarasu. Mimo zimna i wiatru kruki siedzą na balustradzie - wielkie czarne ptaki o dumnych, błyszczących ślepiach. Niektóre kraczą, wyczuwając nadchodzącego Devona. Chłopiec zdążył już bardzo je polubić. Kiedy Horatio Muir sto lat temu zbudował ten dom, ptaki były jego stałymi lokatorami, a o ich obecności wszędzie mówiono. Jednak po tym, jak jego potomkowie o mało nie zostali zgładzeni przez złośliwego Szaleńca, Muirowie wyrzekli się magii i kruki na wiele lat opuściły dwór. Powróciły dopiero wtedy, kiedy do Kruczego Dworu przybył Devon. - Śnieg sypie coraz mocniej - mówi. - Pierwszy tej zimy - woła Cecily, stając za nim. - Mówią, że pierwszy śnieg ma magiczną moc. Oczy Devona błysnęły. - Ach tak?
- Devonie - uśmiecha się Cecily. - O czym myślisz? Chłopiec spogląda na wirujące płatki i koncentruje się. Zaczyna je kształtować w myślach, równie łatwo jakby ugniatał dłonią leżący na ziemi śnieg. Tworzy z nich ptaka - unoszącego się w powietrzu kruka, ulepionego ze śniegu. - Och, Devonie! - Woła Cecily. - To takie ładne. - Zaraz jednak marszczy brwi. - Mama mówi, że nie powinieneś używać czarów. Uważa, że to może... Znów narobić zamieszania. - Na jej twarzy pojawia się lęk, odbity w wielkich sarnich oczach. - No cóż, ona się myli - mówi Devon. - Dziś byłem w miasteczku i rozmawiałem z Rolfe’em Montaigne’em. Powiedział, że postępuję dobrze, kiedy wykorzystuję swoje umiejętności. To normalne. Są częścią mojego dziedzictwa. Cecily rozgląda się i upewnia, że są sami. - Jeśli matka się dowie, że za jej plecami widujesz się z Rolfe’em, będzie wściekła. - Wiem. Jednak muszę dowiedzieć się więcej o tym, kim jestem i co potrafię, Cecily. Muszę dowiedzieć się więcej o Bractwie Skrzydła Nocy. - Przeczytałeś jeszcze jakieś księgi? - Tak. - Nie mógł się doczekać, żeby jej o tym powiedzieć. - Księga Oświecenia jest niesamowita, Cecily. Bractwo istnieje od wieków i ta księga wyjaśnia, jak powstało. Okazała się dla Devona fascynującą lekturą; niektóre jej fragmenty zna na pamięć. Przełyka ślinę i zaczyna: - „Niegdyś, na długo przed nadejściem Wielkiego Lodu, świat zamieszkiwały stworzenia światła i ciemności, które przez całe eony walczyły o dominację. Ich panami byli bogowie żywiołów - ognia, wiatru, morza i ziemi - wszechmocni władcy natury, ani dobrzy, ani źli. W miarę upływu wieków, gdy czas tych stworzeń powoli przemijał i ginął w mroku, zaczęto nazywać je aniołami i demonami". Cecily przewraca oczami. - Tak, skoro tak mówisz, Devonie. - Zawsze się niecierpliwi, kiedy Devon zaczyna zbyt podniośle mówić o swoim dziedzictwie. - A co to ma wspólnego z tobą i twoimi zdolnościami? - To proste - wyjaśnia. - Wielu czarowników i szamanów zetknęło się z prastarą elementarną wiedzą. Jednak najpotężniejsi zawsze byli członkowie Bractwa, gdyż tylko oni odkryli tajemnicę otwierania Otchłani. I dawno przepowiedziano, że sto pokoleń... - Tak, wiem, Devonie. Rolfe sądzi, że ty urodziłeś się sto pokoleń po Sargonie Wielkim. - Cecily mówi to jednym tchem, jakby znudzona całą sprawą, a może odrobinę zazdrosna. - Wiesz co, trochę zastanawiałam się nad tym.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - Jeżeli ty urodziłeś się sto pokoleń po Sargonie Wielkim, to ja też. - Cecily uśmiecha się. - Jesteśmy w tym samym wieku, ty i ja. A poza tym mój pradziadek Horatio Muir był bardzo potężnym czarodziejem Bractwa Skrzydła Nocy, jeśli Rolfe Montaigne się nie myli. Nawet mama nie może temu zaprzeczyć. - Cóż, możesz mieć rację - przyznaje Devon. - Ty też urodziłaś się sto pokoleń po Sargonie Wielkim. Jednak mimo to Cecily nie posiada takich zdolności jak Devon. Na długo przed ich narodzinami wydarzyła się w Kruczym Dworze okropna tragedia. Szaleniec - wykolejony członek Bractwa Skrzydła Nocy - zabił ojca pani Crandall, Randolpha Muira. Porwał małego chłopca, zawlókł go do Otchłani i zagroził, że zniszczy całą rodzinę. Po tym wszystkim rodzina wyrzekła się swego magicznego dziedzictwa. Teraz usiłują żyć jak zwyczajni ludzie - a przynajmniej tak zwyczajnie, jak można żyć w Kruczym Dworze. Do rodziny należy nie tylko Cecily i pani Crandall, ale również niedołężna i przykuta do łóżka matka pani Crandall, Greta Muir, która nigdy nie opuszcza swojej komnaty w zachodnim skrzydle. Jest również brat pani Crandall, Edward Muir, wojażujący po świecie playboy, którego Devon nigdy nie spotkał. Natomiast doskonale poznał ośmioletniego syna Edwarda, Alexandra, który mieszka w Kruczym Dworze pod opieką ciotki. Można powiedzieć, że Devon i Alexander szybko zawarli bardzo bliską znajomość. W końcu to Devon rzucił się w Otchłań, aby uratować Alexandra, porwanego tam przez Szaleńca, który wrócił z zaświatów, żeby znów dręczyć mieszkańców Kruczego Dworu. Nawet teraz, po paru miesiącach, Devon wstrząsa się na wspomnienie tamtych wydarzeń. Na samą myśl o tym uginają mu się nogi. Otchłań... Szaleniec. Chwyta się krzesła, łapiąc równowagę. - Dobrze się czujesz? - Pyta Cecily. Devon kiwa głową. Rana nogi, którą odniósł podczas zmagań w Otchłani, trochę swędzi, chociaż zagoiła się już przed kilkoma tygodniami. Wszedłem do Otchłani, mówi sobie, jakby musiał się upewnić. Wszedłem do Otchłani i wróciłem żywy. A Szaleniec, Jackson Muir, wykolejony syn Horatia, został pokonany. Ja go pokonałem. Cecily niecierpliwi się. - A co z twoją przeszłością, Devonie? Czy Rolfe poczynił jakieś postępy, próbując ustalić, kim byli twoi prawdziwi rodzice? I co łączyło ich z tym domem?
Devon wzdycha. - Nie, niestety. - No a co z kryształowym pierścieniem twojego ojca? Zdołałeś już zmusić go do działania? Devon wyjmuje pierścień z kieszeni i kładzie go na dłoni. Złoty pierścień z kryształowym oczkiem. Należał do Teda Marcha, który - jak odkrył Devon - w rzeczywistości był Opiekunem i nazywał się Thaddeus Underwood. Opiekunowie mieli szkolić i chronić czarodziei Bractwa, i posiadali kryształy zawierające olbrzymią wiedzę. Na razie jednak pierścień ojca nic Devonowi nie powiedział. - Rolfe zastanawia się, czy ten pierścień nie został uszkodzony. Nie działa tak, jak powinien działać kryształ Opiekuna. - Och, Devonie - mówi ze współczuciem Cecily, obejmując go. - Jestem pewna, że kiedyś poznasz prawdę. Stoją w milczeniu, spoglądając na zamieć. Wciąż unosi się w niej śnieżny kruk Devona, patrząc na nich przez szybę. Za nim widać wieżę Kruczego Dworu. W najwyższym oknie nagle zapala się światło. Devon śmieje się. - Znów pali się tam światło. Widuję je, od kiedy tu przyjechałem. Jednak kiedy mówię o tym twojej matce, ona twierdzi, że to niemożliwe. - Dziwne, prawda? Musiała potwierdzić tyle faktów, ale tego akurat nie. Nie zamierza przyznać, że na wieży pali się światło, ani powiedzieć, co się za tym kryje. - Cecily spogląda na Devona. - Sądzisz, że ona jest teraz tam na górze i wyjawia swoją tajemnicę nowemu zarządcy? Devon zastanawia się. Simon, poprzedni zarządca, pilnie strzegł sekretu wieży. Devon dwukrotnie tam się z nim spotkał. Simon wspierał Szaleńca i jego plan otwarcia portalu demonom. - Możliwe - mówi Devon. - Być może po to został zatrudniony. - Bjorn najwidoczniej dobrze zna historię naszej rodziny - mówi Cecily. - Widziałeś, jak podziwiał pamiątki po Horatiu. Devon kiwa głową. Bjorn Forkbeard z pewnością nie był zwyczajnym zarządcą. Ale też Kruczy Dwór nie był zwyczajnym dworem. Światło na wieży gaśnie. - Co to może być? - Głośno zastanawia się Devon. - Cokolwiek to jest, nie może mieć nic wspólnego z Jacksonem Muirem. Inaczej znikłoby, kiedy został pokonany.
Cecily wzrusza ramionami. - Ten dom zapewne ma więcej tajemnic, niż zdołamy kiedykolwiek odkryć. - Spójrz - mówi Devon, wskazując na przeszklone drzwi werandy i uśmiechając się. - Mój kruk rośnie. Istotnie, wyczarowany przez niego ptak powiększa się i oblepiony śniegiem zatraca swój kształt. Z trudem porusza skrzydłami. Cecily śmieje się. - Biedaczek. Może powinieneś zamienić go w orła albo coś takiego. - Na co patrzycie? Oboje odwracają się zaskoczeni. Pani Crandall wróciła do salonu. Na tarasie za ich plecami śnieżny kruk z głuchym łoskotem spada na ziemię. - My... My tylko... Oglądaliśmy zamieć - mówi Cecily. Matka mierzy ją gniewnym spojrzeniem. Wie, że widzieliśmy światło, myśli Devon. - Odejdźcie od okna - mówi pani Crandall. - Jest przeciąg. Sadowi się na wysokim fotelu przed kominkiem, którego płomienie oświetlają jej twarz. Zamyka oczy i splata palce obu dłoni. Jest piękna. Amanda Muir jest despotyczna, uparta, ekscentryczna, ale bezsprzecznie piękna. - Devonie - mówi. - Powiedziałam panu Forkbeardowi, że pomożesz mu zdjąć kilka potrzebnych przedmiotów z wysokich półek w jego pokoju. Czeka na ciebie. Zechcesz mu pomóc, proszę? Podchodzi do niej. - Pani Crandall, co on wie o tym domu? - Tylko to, co musi wiedzieć, żeby być dobrym zarządcą. - Mamo - mówi Cecily - to oczywiste, że on wie o Horatiu Muirze i czarach. Nie zaprzeczaj. Zatrudniłaś go, ponieważ zetknął się już wcześniej z magią. - Cecily, ponosi cię wyobraźnia. - Wyobraźnia! Zatrudniłaś karła, który nazywa się Bjorn Forkbeard! Chyba sobie tego nie wyobraziłam! - Devonie - mówi pani Crandall, ignorując córkę - on czeka na ciebie. Devon i Cecily wymieniają zniechęcone spojrzenia. - A ty, Cecily, może zechcesz pójść na górę do pokoju Alexandra i przyprowadzić go tu? Chcę, żeby poznał pana Forkbearda.
- Tak, mamo - mówi Cecily. Pani wielkiego domu na Kruczym Urwisku spogląda na drzwi werandy. - Burza przybiera na sile - mówi spokojnie. - Pewnie wkrótce zgasną światła. Tak też się staje, zaledwie kilka minut po tej przepowiedni. Tutaj, na tym odizolowanym skalistym cyplu, przerwy w dopływie prądu zdarzają się często. Światła kilkakrotnie mrugają, po czym całkiem gasną, pogrążając dom w tym łagodnym błękitnym blasku późnego popołudnia, typowym dla zimy. Gdyby nie świece, które zawsze palą się w salonie i przedsionku, powstające z kątów cienie byłyby jeszcze ciemniejsze i dłuższe. Dzięki nim Devon i Cecily widzą na tyle dobrze, żeby szybko pocałować się na pożegnanie, na korytarzu wiodącym do kuchni. Oboje mają po czternaście lat i oboje są po raz pierwszy zakochani. Devon wciąż czasem dziwnie się czuje, trzymając dziewczynę za rękę i kradnąc jej całusa, kiedy nikt nie widzi - szczególnie jej władcza matka. Najczęściej jednak czuje coś innego. Jest oszołomiony swoim uczuciem, zaskoczony jego intensywnością i zmieszany nieprzewidywalnością swoich reakcji. Gdybyż tylko ojciec żył, myśli Devon, kierując się do drzwi. Mógłby porozmawiać z nim o tych uczuciach. Z ojcem mógł rozmawiać o wszystkim. Od kiedy tu przybył, nauczył się samodzielnie znajdować drogę. Nie było nikogo, kto mógłby nim pokierować, nikogo, kto mógłby mu udzielać rad. Oprócz Rolfe'a Montaigne'a, który był synem Opiekuna i miał wszystkie księgi Bractwa Skrzydła Nocy - ale sam chętnie przyznawał, że nie zna odpowiedzi na wszystkie pytania. - Cecily - woła Devon w ślad za dziewczyną. - Powiedz Alexandrowi, żeby nie próbował swoich sztuczek z Bjornem. Aż nazbyt dobrze pamięta poczynania chłopca po swoim przybyciu do Kruczego Dworu. Zaniedbywany przez ojca, od najmłodszych lat pozbawiony matczynej opieki, Alexander sprawia kłopoty i potrafi być naprawdę złośliwy. Jednak od kiedy byli razem w Otchłani, Alexandra i Devona łączy znacznie silniejsza więź. Teraz chłopczyk uważa Devona za swojego jedynego przyjaciela w tym mrocznym starym domu. - Wiesz, że Alexander wcale mnie nie słucha - woła w odpowiedzi Cecily ze schodów. - Właściwie nigdy nie robi tego, co mu każę. Proponuję, żebyś ty mu to powiedział. - Stojąc na podeście pierwszego piętra, spogląda z troską na Devona. - Uważaj z tym karłem, dobrze? - Gnomem, Cecily. Nie karłem. - Obojętnie. Co jeszcze ten cały Głos ma o nim do powiedzenia?
- Nic - mówi z rozczarowaniem Devon. - Jestem jednak pewny, że gdyby Bjorn Forkbeard chciał mnie skrzywdzić, Głos by mnie ostrzegł. - Mimo wszystko bądź ostrożny. Dziewczyna lekko drży, a potem odchodzi od balustrady. Devon przechodzi przez kuchnię, kierując się do pokoju Bjorna. Do niedawna była to siedziba Simona i nadal budzi złe wspomnienia. Choć od śmierci zarządcy minęło kilka miesięcy, wciąż unosi się tu jego zapach. Jednak minąwszy zakręt korytarza, Devon z przyjemnością stwierdza, że pachnie tu teraz inaczej. Słodko i orzeźwiająco. Puka do drzwi i Bjorn szybko mu otwiera. W pokoju pali się wysoka i gruba świeca. Stoi tam wąskie łóżko i niewielki sekretarzyk, a na podłodze leży purpurowy worek Bjorna. - Co to za zapach? - Pyta Devon. - Szałwia - odpowiada gnom. - Aromaterapia uleczy to, co jest tutaj chore. Devon uśmiecha się. - W tym pokoju rzeczywiście panowała chora atmosfera. - Zawsze palę trochę szałwi, kiedy się wprowadzam. Jej zapach przepędza stare duchy. - I to wystarcza? Szkoda że nie wiedziałem o tym, kiedy przyjechałem do Kruczego Dworu. Oszczędziłoby mi to sporo nerwów. Bjorn kiwa głową. - A zatem ty też je widziałeś. Mówię o duchach. Devon marszczy brwi. - Widzisz, jedno musisz zrozumieć, jeśli chcesz się tu zadomowić - mówi. - Nie wolno ci mówić o duchach w obecności pani Crandall. Ona zaprzecza ich istnieniu. - A dlaczego? Przecież wnuczkę Horatia Muira trudno nazwać zwyczajną kobietą. - Spróbuj jej to powiedzieć. Pomimo wszystkiego, co wydarzyło się w tym domu, nie pozwala nikomu o tym mówić. To bardzo uparta osoba. - No cóż, jestem pewien, że ma swoje powody. - Bjorn otwiera drzwi szafy i pokazuje górne półki. - Będziesz tak miły i pomożesz mi? Potrzebuję kilku z tych rzeczy. Devon widzi sól do kąpieli i pastę do butów, torebki z kukurydzą do prażenia w mikrofalówce i puszki z rodzynkami, krem do golenia i obcinacz do paznokci - drobiazgi należące do Simona. Wzdryga się. - Może po prostu pojedziemy jutro do miasteczka i kupisz sobie wszystko, czego ci trzeba? - Pyta. - Powinieneś wyrzucić te śmieci. - Marnotrawstwo to grzech.
- Jak uważasz. Bjorn ogląda przedmioty, które Devon układa na łóżku. Otwiera puszkę z rodzynkami i nabiera garść, ale odsuwa na bok obcinacz do paznokci. - To nie będzie mi potrzebne. Devon dopiero teraz zauważa, że paznokcie człowieczka są długie, ostre i bardzo grube. Chłopiec z uśmiechem zamyka drzwi szafy. - Nie będzie ci trudno pełnić obowiązki, nie łamiąc któregoś z nich? - Mówisz o moich paznokciach? Och nie, wcale nie. Są twardsze niż kamień, mój chłopcze. Nie łamią się. Devon siada na łóżku i patrzy mu prosto w oczy. - No dobrze, co masz mi do powiedzenia? Na początek wyjaśnij mi, kim właściwie jest gnom. Bjorn Forkbeard uśmiecha się. - Och, spryciarz z ciebie. Zrozumiałem to już wtedy, kiedy uratowałeś biedną starą Bessie i mnie przed paskudnym upadkiem z urwiska. Jesteś czarodziejem? - Ja spytałem pierwszy. - No cóż - mówi Bjorn. - Urodziłem się w wiosce Lokka, daleko na północy Finlandii. Moi rodzice pracowali w kopalni, głęboko pod ziemią. Po raz pierwszy zobaczyłem słońce, kiedy skończyłem siedem lat. - A ile masz teraz? - Uwierzyłbyś, gdybym ci powiedział, że sześćset sześćdziesiąt dwa? - Owszem - Devon wytrzymuje jego spojrzenie. - Jesteś Opiekunem, prawda? - Och, chciałbym nim być. Opiekun to szlachetne powołanie. Jednak ja jestem tylko zarządcą. - Bjorn mruży niebieskie oczy, patrząc na Devona. - Powiedz mi coś, mój chłopcze. Co wiesz o Opiekunach? - Mój ojciec był jednym z nich. No, mój przybrany ojciec. Niewiele wiem o moich prawdziwych rodzicach. - Z tego, co widziałem, domyślam się, że musieli być potężnymi czarodziejami. Devon kiwa głową. - Należeli do Bractwa Skrzydła Nocy. - To oczywiste, skoro mieszkasz w domu wielkiego Horatia Muira. Devon pospiesznie ogląda się za siebie, pamiętając o otwartych drzwiach.
- Pani Crandall pewnie wylałaby cię, gdyby wiedziała, że rozmawiasz ze mną o tym wszystkim. Ciebie by wylała, a mnie zamknęła w moim pokoju. - Krzyżuje ręce na piersi - Jeśli jednak znasz odpowiedzi, jestem gotów zaryzykować. - Ja? Nic nie wiem o twoich rodzicach, mój chłopcze. - Chcę wiedzieć, co pani Crandall pokazała ci na wieży. Nie okłamuj mnie. Wiem, że cię tam zabrała. Widziałem światło. - Och, nie mam powodu kłamać. Istotnie zaprowadziła mnie tam, pokazując mi dom. I powiedziała, że nikomu innemu nie wolno tam wchodzić. - I niczego tam nie widziałeś? Niczego niezwykłego? - Pyta Devon. - Żadnego śladu wskazującego na to, że ktoś tam mieszka? Na twarzy gnoma pojawia się dziwny uśmiech. - Dlaczego sądzisz, że ktoś mieszka na wieży? - Widziałem tam kobietę. Kiedyś słyszałem, jak wołała moje imię. - Ach, przecież Kruczy Dwór jest siedzibą wielu duchów. Sam tak powiedziałeś. Devon wzdycha. - To nie była Emily Muir ani żaden z innych duchów nawiedzających ten dom. Słyszałem szlochanie. Ludzki płacz. - Może to matka pani Crandall? Poznałem ją w trakcie zwiedzania domu. Biedna staruszka. Może zawędrowała... Devon widzi, że to do niczego nie prowadzi. Albo Bjorn jest w zmowie z panią Crandall, albo wie tyle samo co on. Devon zmienia temat. - No dobrze, zatem następne pytanie. Wiesz o Bractwie Skrzydła Nocy. Znasz historię tego domu. Czy właśnie dlatego zatrudniła cię pani Crandall? - Oczywiście, mój chłopcze. Pani Crandall jest mądrą kobietą. Myślisz, że wynajęłaby pierwszego lepszego zarządcę? Jakiegoś ignoranta, nieświadomego istnienia światów innych niż nasz? Och nie, nigdy w życiu. Szukała mnie długo i usilnie, tyle mogę ci powiedzieć. Potrzebowała kogoś, kto zna się na tych sprawach i nie da się łatwo wystraszyć. Devon kiwa głową. - A więc naprawdę masz sześćset sześćdziesiąt dwa lata? Bjorn chichocze. - Wierz, w co chcesz. Oto klucz, Devonie. Masz moc. - Stuka palcem w skroń. - Tutaj. Możesz robić różne rzeczy. - Co przez to rozumiesz? - Pyta ostrożnie Devon.
- Jeśli chcesz się dowiedzieć, co jest w tej wieży, nie powstrzymają cię zamknięte drzwi. - Można by tak sądzić. Czasem jednak moja moc nie działa. Mogę siłą woli powstrzymać samochód przed zsunięciem się w przepaść, ale nie umiem otworzyć drzwi wieży. Czasem nawet potrafię zniknąć i pojawić się w innym miejscu, ale nie na wieży. Uwierz mi, próbowałem. - Zatem musi być inny sposób. - Człowieczek rozgląda się po pokoju. Nagle wskazuje palcem. - Na przykład przez te drzwi. - Ee, Bjornie. Przecież to drzwi do łazienki. Człowieczek wzrusza ramionami. - Nie wierz mi, jeśli nie chcesz. Po prostu pomyślałem, że chciałbyś wiedzieć, że do wieży można dostać się również w inny sposób, nie tylko ten oczywisty. - Wzdycha i podchodzi do drzwi. - No cóż, dziękuję ci za pomoc, Devonie. Teraz muszę szybko podjąć moje obowiązki zarządcy. Czyli odgarnąć śnieg przed domem. A potem będę musiał zrobić coś z biedną starą Bessie, które utknęła na podjeździe. Bjorn Forkbeard pospiesznie opuszcza pokój i przechodzi przez kuchnię do przedpokoju. Devon słyszy, jak gnom wkłada płaszcz i wychodzi na zewnątrz. Kiedy Bjorn otwiera drzwi, chłopiec przez chwilę słyszy świst wpadającego do środka wiatru. Rusza do drzwi, ale zaraz przystaje. Po prostu pomyślałem, że chciałbyś wiedzieć, że do wieży można dostać się również w inny sposób, nie tylko ten oczywisty. Spogląda na drugi koniec pokoju. Na przykład przez te drzwi. - To śmieszne - cicho mówi do siebie. - Wiem, co znajduje się za tymi drzwiami. Zwyczajna łazienka. Pomagałem ją sprzątać po śmierci Simona. Możesz robić różne rzeczy. Devon podchodzi do drzwi i zaciska dłoń na klamce. Ta jest gorąca. To zawsze zły znak. Przełyka ślinę, po czym przekręca klamkę i otwiera drzwi. Zapiera mu dech. To wcale nie łazienka, tylko ciemne schody. Do wieży można dostać się również w inny sposób, nie tylko ten oczywisty. - Czy to prawda? - Głośno zastanawia się Devon. - Czy tędy mogę dostać się do wieży?
Jednak schody wiodą w dół, nie w górę. Możesz robić różne rzeczy. Schodząc po kilku pierwszych stopniach, nie wyczuwa żadnego niebezpieczeństwa. Głos uparcie milczy. Devon schodzi jeszcze kilka stopni, przystaje i nasłuchuje, po czym idzie dalej. Dopiero wtedy widzi żółte ślepia na dole, gapiące się na niego. Dopiero wtedy czuje nagły gorący podmuch. Dopiero wtedy słyszy w ciemności szmery i pomruki demonów. Dopiero wtedy pojmuje - za późno - że... - To Otchłań!
2. Komnata na wieży Coś szorstkiego ociera się o jego twarz. Devon odpycha to, usiłując odzyskać orientację. W dole coś już widać. I słychać. Głosy. Jakiegoś tłumu. Już nie znajduje się w domu, lecz gdzieś na otwartej przestrzeni. Schodzi po stopniach na plac, na którym zebrały się setki ludzi. Wszyscy mają na sobie dziwne stroje. - Spalić wiedźmę! - Krzyczą. - Spalić Apostatę! Strach mrozi mu krew w żyłach. Apostata - tak nazywano Jacksona Muira, Szaleńca. Był renegatem, wykluczonym z Bractwa Skrzydła Nocy za swoje złe uczynki. Czy to możliwe, że jest tutaj, czeka na Devona w Otchłani? Chłopiec nie ma najmniejszej ochoty ponownie spotkać się z Jacksonem Muirem. Szaleniec zrobiłby wszystko co w jego mocy, żeby Devon już nie wydostał się z Otchłani. - Chodź - nieoczekiwanie mówi do niego jakiś człowiek, wyciągając artretyczną dłoń, żeby pomóc mu zejść po schodach. Jest wysoki i zakapturzony, ubrany w długi brązowy habit. Wyglądałby jak mnich, gdyby nie długa biała broda. Jeśli zejdę po tych schodach, będę tu uwięziony, mówi sobie Devon, nie wiedząc, czy podpowiada mu to Głos, czy własna intuicja. - Chodź, chłopcze - nalega ponownie zakapturzony mężczyzna, kiwając długim i kościstym palcem. - Chodź ze mną. - Nie! - Krzyczy Devon. Odwraca się. Zaczyna wchodzić po schodach, ale przychodzi mu to z najwyższym trudem. Przy każdym kroku zmaga się z potworną siłą grawitacji, największą, z jaką kiedykolwiek miał do czynienia. Jakby płynął pod prąd, tylko sto razy gorzej. Devon chwyta rękami udo i podnosi jedną nogę na kolejny stopień, a potem drugą. Zgiełk tłumu za jego plecami cichnie. Devon znów jest na ciemnych schodach i widzi drzwi do pokoju Bjorna. Ciężko na nie opada. Otwierają się. Znów jest w Kruczym Dworze, zdyszany. - O, tu jesteś - mówi Cecily, wychodząc zza załomu korytarza. - Co robiłeś w łazience Bjorna? Nie mogąc się powstrzymać, odpowiada z lekkim sarkazmem:
- No wiesz, czasem człowiek musi... Dziewczyna spogląda na jego twarz. - Devonie, jesteś blady jak... - To Otchłań, Cecily! - Devon odwraca się i wskazuje na drzwi, które wyglądają jak zwyczajne drzwi do łazienki. - Bjorn podstępnie skierował mnie do Otchłani. - Jesteś pewien, Devonie? Myślałam, że do Otchłani prowadzą jedynie te zaryglowane drzwi we wschodnim skrzydle. Devon marszczy brwi. On też tak sądził, ale teraz nie jest już tego pewien. - Może gnomy też potrafią w pewnym stopniu posługiwać się magią. Może umieją... - Cicho, idzie moja mama. W drzwiach pojawia się pani Crandall. - Co wy dwoje tutaj robicie? - Pomagałem Bjornowi, tak jak pani prosiła - przypomina jej Devon. Ona omiata spojrzeniem pokój i zatrzymuje je na drzwiach łazienki. - I zdjąłeś z półek te rzeczy, których potrzebował? - Tak. Przeszywa go wzrokiem. - Czemu więc wciąż tu jesteś? Devon uśmiecha się do niej. - Upewniłem się, że w łazience jest porządek. Pani Crandall obrzuca go chłodnym spojrzeniem. - Wyjdźcie stąd. Oboje. Odwraca się i szybko odchodzi. Na korytarzu słychać cichnący szelest jej satynowej sukni. - Ona wie - mówi Devon. - Przysłała mnie tu specjalnie. C h c i a ł a, żebym wszedł do Otchłani. Zaplanowała to razem z Bjornem! - Devonie! Może moja mama jest dziwna, ale nigdy nie zrobiłaby ci krzywdy! Chłopiec nie odpowiada. W milczeniu wychodzi za Cecily z pokoju. Przez resztę dnia oddaje się ponurym rozmyślaniom o tym zajściu. Pani Crandall nalegała, żeby pomógł Bjornowi. Czeka na ciebie, powiedziała na chwilę przed tym, zanim wysłała Cecily na górę, w bezpieczne miejsce. Za dużo wiem, mówi sobie Devon. Dlatego chce się mnie pozbyć. Od kiedy przystał mnie tutaj ojciec, usiłowała ukryć przede mną tajemnicę mojego dziedzictwa. A teraz, kiedy ją
odkryłem, jestem dla niej niebezpieczny. Ona wie, że mam moc, której wyrzekła się cała jej rodzina. Codziennie spogląda za okno i widzi, że kruki - znak magicznych umiejętności Horatia Muira - wróciły tu z mojego powodu! Nagle wszystko wydaje mu się jasne. Pani Crandall boi się, że Szaleniec wróci tu z powodu moich zdolności. Devon wie, że ona zawsze obawiała się tego najbardziej. Szaleniec zabił jej ojca, matkę doprowadził do szaleństwa i porwał małego Franka Underwooda do Otchłani. Pani Crandall boi się, że powróci po nią i jej rodzinę. Ostatnio prawie mu się udało porwać Alexandra. Dlatego jest gotowa mnie poświęcić, jeśli będzie trzeba. Kiedyś wyobrażał sobie, że pani Crandall może być jego matką. Uśmiecha się gorzko na samo wspomnienie. Wtedy wydawało się to logiczne: wywodziła się z rodu czarodziei Skrzydła Nocy, a ojciec przystał go pod jej opiekę. Przez pewien czas Devon obawiał się, że Cecily może być jego siostrą - okropna myśl, zważywszy na jego rodzące się do niej uczucie - ale ostatnio ten pomysł wydawał się coraz bardziej absurdalny, szczególnie po tym zajściu. Jaka matka wysłałaby swojego syna do Otchłani? Kiedy Devon pokonał Jacksona Muira, poczuł się znacznie bezpieczniejszy w Kruczym Dworze. Nawet, po raz pierwszy od śmierci ojca, odniósł wrażenie, że ma dom. Miał tu Cecily, Rolfe'a i przyjaciół ze szkoły: D. J., Anę, Marcusa. Pomimo początkowej wrogości malca zaprzyjaźnił się z Alexandrem i zaczęło mu się wydawać, że ma rodzinę. Po pierwszych okropnych tygodniach w końcu poczuł się bezpieczny w Kruczym Dworze. Teraz już się tak nie czuł. Po przybyciu gnoma i wyraźnej zdradzie pani Crandall Devon doszedł do wniosku, że znów musi nieustannie zachowywać czujność. Zamieć pozostawiła półmetrową warstwę śniegu, lecz do następnego ranka wszystkie drogi zostały odśnieżone. - Czy nie jest tak zawsze? - Wzdycha Cecily. - Zamieć w weekend i pogoda w poniedziałek. Nawet nie ogłoszą w szkole wolnego dnia. D. J. podwozi ich swoim samochodem, starym czerwonym camaro, który nazywa Flo. Jest o rok starszy od Devona i Cecily, więc ma już prawo jazdy. D. J. uchodzi za swoistego buntownika, w tych swoich czarnych ciuchach i kolczykach - jednym w nosie, a drugim nad podbródkiem. - Hej, czyj jest ten stary cadillac? - Pyta na widok samochodu Bjorna, teraz bezpiecznie zaparkowanego przed garażem.