kakarota

  • Dokumenty646
  • Odsłony165 624
  • Obserwuję118
  • Rozmiar dokumentów1.7 GB
  • Ilość pobrań76 523

L. J. Smith - Pamiętnik Stefano 01 - Początek

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :395.5 KB
Rozszerzenie:pdf

L. J. Smith - Pamiętnik Stefano 01 - Początek.pdf

kakarota EBooki Serie / Autorzy Pamiętnik Stefano
Użytkownik kakarota wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 297 osób, 140 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 96 stron)

PAMIĘTNIKI WAMPIRÓW PAMIĘTNIK STEFANO POCZĄTEK Przedmowa Nazywają to godziną duchów, wówczas w środku nocy, gdy wszyscy ludzie śpią, kiedy stworzenia nocy słyszą ich oddech, wyczuwają zapach ich krwi, obserwują ich marzenia. Jest to czas, kiedy ziemia jest nasza, kiedy możemy polować, zabijać, ochraniać. To czas, kiedy jestem najbardziej spragniony by się pożywić. Ale muszę się powstrzymać. Ponieważ powstrzymuje się, polując tylko na te zwierzęta, których krew nigdy nie ożywia pożądania, których serca nie biją z radością, których pragnienia nie powodują, że zaczynają marzyć, mogę kontrolować moje przeznaczenie. Mogę powstrzymać się od ciemnej strony. Mogę kontrolować moją siłę. Dlatego właśnie, w nocy, kiedy czuję krew wokół mnie, kiedy wiem, że w każdej chwili w mgnieniu oka mogę połączyć się z siłą, której opierałem się od tak dawna i będę opierał się w nieskończoność przez całą wieczność, muszę pisać. Poprzez zapisywanie mojej historii, dostrzeganie różnych sytuacji i lat połączonych ze sobą, jak ogniwa wiecznego łańcucha, mogę pozostawać w kontakcie, z tym, kim kiedyś byłem, kiedy byłem człowiekiem a jedyną krwią, jaką kiedykolwiek słyszałem szumiącą w moich uszach i pulsującą w moim sercu, była moja własna. Rozdział I Dzień, w którym zmieniło się moje życie zaczął się jak każdy inny. Było gorące sierpniowe popołudnie 1864 roku, pogoda tak uciążliwa, że nawet rój muchy trzymał się z dala od stodoły. Dzieci pracowników, które zazwyczaj bawiły się w dzikie zabawy i krzyczały uciekając od jednego zajęcia do drugiego, były milczące. Powietrze było ciężkie, nieruchome tak jakby powstrzymywało długo oczekiwaną burzę. Planowałem spędzić klika godzin jeżdżąc na moim koniu, Mezzanotte, dokoła chłodnego lasu na skraju Veritas-Estate, mojego rodzinnego domu. Spakowałem do torby książkę i zamierzałem po prostu uciec.

To było to, co robiłem przez większość dni tego lata. Miałem siedemnaście lat i byłem niespokojny, nie byłem ani gotowy do przyłączenia się do wojny wraz z bratem, ani żeby ojciec uczył mnie zarządzać majątkiem. Każdego popołudnia, miałem tą samą nadzieję, że te kilka godzin samotności pomoże mi odkryć, kim byłem i kim chciałem się stać. Mój czas w Akademii dla chłopców zakończył się ubiegłej wiosny, ale ojciec namawiał mnie na zapisanie się na Uniwersytet w Virginii, do czasu aż wojna się zakończy. Do tego czasu byłem zawieszony pomiędzy. Nie byłem już chłopcem, ale i nie do końca mężczyzną, nie byłem całkowicie pewny, co ze sobą zrobić. Najgorsze było to, że nie miałem, z kim porozmawiać. Damon, mój brat, był z armią gen. Grooma w Atlancie, większość moich znajomych z dzieciństwa była albo zaręczona albo przebywała na odległych polach bitew, a ojciec spędzał cały czas w gabinecie. - Będzie gorąco! - krzyknął nasz dozorca Robert, stojąc na krawędzi stodoły, gdzie oglądał dwóch stajennych chłopców próbujących okiełznać jednego z koni ojca, którego kupił na aukcji w zeszłym tygodniu. - Tak - mruknąłem To był kolejny problem. Pragnąłem porozmawiać z kimś bez uprzedniego przedstawiania rozmówcy. Chciałem spotkać kogoś, kto mógłby mnie zrozumieć, kto mógłby porozmawiać ze mną o prawdziwych rzeczach, takich jak książki i życie, a nie tylko na temat pogody. Robert był miły i był jednym z najbardziej zaufanych doradców ojca, ale zachowywał się tak głośno i zuchwale, że nawet dziesięć minut rozmowy mogłoby mnie wyczerpać. - Słyszałeś najnowsze wiadomości? - zapytał Robert, który rezygnował z oglądania konia i zaczął podchodzić do mnie. Jęknąłem w duchu i potrząsnąłem głową. - Nie czytałem gazet. Co Generał Groom teraz robi? - zapytałem, choć rozmowy o wojnie zawsze pozostawiały we mnie niepokój. Oczy Roberta odbijały słońce, kiedy potrząsnął głową. - Nie, to nie wojna, to ataki zwierząt. Ludzie z nad Griffin's stracili pięć kurczaków. Wszystkie miały nacięcia na szyi. Zatrzymałem się w połowie kroku, a włosy na karku stanęły mi dęba. Przez całe lato opowiadano o dziwnych atakach zwierząt, które zdarzyły się w sąsiedztwie. Zazwyczaj, zwierzęta były małe, ginęły głównie kurczęta albo gęsi, ale w ostatnich tygodniach prawdopodobnie ktoś…. Robert, po czterech lub pięciu kubkach z whisky zaczął plotkować, o tym, że ataki były dziełem demonów. Nie wierzyłem w to, ale to była kolejna rzecz przypominająca, że świat nie będzie taki sam jak był. Wszystko się zmieniało bez względu na to czy tego chciałem czy nie. - Mógł to być bezpański pies, który je zabił – powiedziałem z niecierpliwym machnięciem ręki Robertowi, powtarzając słowa ojca, które usłyszałem w zeszłym tygodniu. Ochłodziło się, a koń zaczął nerwowo przebierać kopytami. - No, to mam nadzieję, że żaden z tych bezpańskich psów nie pojawi się, kiedy będziesz samotnie jeździć konno - z tymi słowami Robert odszedł w kierunku pastwiska. Wszedłem do stajni, która była pogrążała się w ciemnościach. Słyszałem tylko oddychanie i parskanie koni, co natychmiast mnie odprężyło. Chwyciłem za grzebień Mezzanotte, który leżał koło ściany i zacząłem czesać jej czarną i gładką sierść,

ciemną jak ocean. Właśnie wtedy, drzwi zaczęły skrzypieć i stanął w nich ojciec. Wkroczył wysoki mężczyzna, z tak wielką siłą, iż jego obecność mogłaby z łatwością przestraszyć każdego, kto stanąłby na jego ścieżce. Na jego twarzy znajdowały się zmarszczki, które tylko dodawały mu władzy. Mimo gorąca miał na sobie płaszcz. - Stefan? - ojciec zaczął się rozglądać dookoła. Choć żył w Veritas od wielu lat, to w stajni był tylko z kilka razy, wolał mieć swoje konie przygotowane i doprowadzone bezpośrednio pod drzwi. Schyliłem się, przeciągając do siebie Mezzanotte. Ojciec wybrał drogę w kierunku tylnej części stajni. Jego oczy wpatrywały się we mnie, i nagle poczułem wstyd, ponieważ byłem brudny i spocony. - Mamy stajennych z jakiegoś powodu, Synu. - Wiem - powiedziałem, czując, że bardzo go rozczarowałem. - Jest czas i miejsce do zabawy z końmi. Ale teraz jest moment, w którym przyszedł czas żeby chłopiec, stał się prawdziwym mężczyzną – powiedział Ojciec uderzając Mezzanotte w twarde boki, aż ta parsknęła i zrobiła krok w tył. Zacisnąłem zęby czekając, aż zacznie mi opowiadać jak to było, kiedy on był w moim wieku, kiedy został przeniesiony do Virgini z Włoch tylko w jednym ubraniu, które miał na sobie. Jak walczył i targował się o to by zbudować małe, na jedno- hektarowej działce to, co teraz ma dwieście akrów - Veritas Estate. Mawiał, że veritas po łacinie znaczy prawda, i że jak długo człowiek szuka prawdy i będzie walczył z oszustwem to nie będzie, potrzebował w życiu niczego więcej. Ojciec oparł się o drzwi boksu. - Rosalyn Cartwright właśnie obchodziła swoje szesnaste urodziny i szuka męża. - Rosalyn Cartwright? - powtórzyłem. Kiedy mieliśmy dwanaście lat, Rosalyn i jej rodzina po ukończeniu szkoły udała się do Richmond, i nie widziałem jej od lat. Tej dziewczyny nie można było rozgryźć. Pamiętałem, że miała mysie blond włosy, brązowe oczy, pamiętam, że cały czas musiałem się nią zajmować i że nosiła brązową sukienkę. Ona nigdy nie była osobą pogodną, ani uśmiechniętą, dosłownie jak Clementine Haverford, czy kokietowała albo była zadziorna, jak Amelia Hawke lub Whip-Smart i przy tym była złośliwa, taka jak Sarah Brennan. Ona była po prostu jak cień, który chodził za mną różnymi ścieżkami przez wszystkie lata mojego dzieciństwa, ale sama nigdy ich nie prowadziła. - Tak. Rosalyn Cartwright. Ojciec dał mi jednego ze swoich nielicznych uśmiechów, aż kąciki jego ust uniosły się ku górze, można by powiedzieć, że był to jeden z jego szyderczych uśmiechów, który znałem bardzo dobrze. - Jej ojciec i ja rozmawialiśmy i wydaje się, że znaleźliśmy idealne rozwiązanie. Zawsze bardzo Cię lubiła, Stefanie. - Nie wiem, czy Rosalyn Cartwright i ja jesteśmy odpowiednią partia dla siebie - mruknąłem czując, jakby nieruchome i zimne ściany zaczęły na mnie napierać. Oczywiście ojciec i pan Cartwright już ze sobą rozmawiali. Pan Cartwright był właścicielem banku w naszym mieście, jeśli ojciec dogadał się z nim, to łatwo mógłby rozszerzyć Veritas jeszcze dalej. A jeśli tak ustalili to ja i Rosalyn musielibyśmy zostać mężem i żoną. - Oczywiście, że nie wiesz, chłopcze! - Ojciec zarechotał, uderzając mnie w plecy. Był w wyjątkowo dobrym nastroju. Moja dusza, jednak tonęła coraz niżej i niżej z każdym

jego słowem. Zacisnąłem oczy w nadziei, że to wszystko okaże się jedynie złym snem. - Chłopak w twoim wieku nie wie, co jest dobre dla niego. Dlatego musisz mi zaufać. Zorganizowałem obiad w przyszłym tygodniu abyście oboje mogli razem w międzyczasie porozmawiać. Zapoznaj się z nią, chwal ją. Niech się w tobie zakocha. Ojciec chwycił moja dłoń i zacisnął ją bardzo mocno. Co ze mną? Co jeśli nie chcę, żeby zakochała się we mnie? Chciałem powiedzieć. Ale nie zamiast tego, przeszukałem moją tylną kieszeń nie patrząc na jej zawartość, a następnie wróciłem do zajmowania się Mezzanotte, myłem ją tak mocno, aż parsknęła i cofnęła się z oburzenia. - Cieszę się, że mogliśmy porozmawiać, synu - powiedział. Chciałem zwrócić jego uwagę, tym, że rzadko odpowiadałem na jego pytania, aby uświadomił sobie, że to absurdalne, abym prosił jakąś dziewczynę o rękę, jeszcze w tym roku. - Ojcze - powiedziałem, mając nadzieję, że może coś uwolni mnie od tego. - Myślę, że październik będzie piękny na wesele - powiedział ojciec, zamykając za sobą powoli drzwi. Zacisnąłem zęby z frustracji. Myślami powróciłem do dzieciństwa, kiedy Rosalyn i ja spędzaliśmy każdą sobotę chodząc na grille i spotkania kościelne. Ale byłem zmuszony do podporządkowania się. Myślałem, że jesteśmy na tyle dojrzali abyśmy, Rosalyn i ja poszli swoją własną drogą. Nasz związek będzie wyglądał tak jak wtedy, kiedy mieliśmy o dziesięć lat mniej, kiedy ignorowaliśmy się nawzajem, aby tylko uszczęśliwić naszych rodziców. Poza tym teraz zdałem sobie straszną sprawę, że będziemy ze sobą połączeni na zawsze. Rozdział II Następnego popołudnia, znalazłem się w salonie siedząc na niewygodnym krześle w domu Państwa Cartwrights. Cały czas ruszałem się na nim usiłując znaleźć jakieś wygodne miejsce, ale z każdym ruchem czułem na sobie wzrok Pani Cartwright, Rosalyn i jej pokojówki. Wpatrywały się we mnie jakbym był obrazem w muzeum albo odgrywał spektakl. Cały pokój przypominał mi o rozpoczęciu gry, to było raczej trudne miejsce do zrelaksowania się, czy rozmowy. Po pierwszych piętnastu minutach, jakie spędziłem w tym pokoju od mojego przyjazdu rozmawialiśmy jedynie o pogodzie, nowych sklepach w naszym mieście oraz o wojnie. Po tej rozmowie nastąpiła długa przerwa, jedynym dźwiękiem były uderzenia drutów szyjącej pokojówki. Ponownie spojrzałem na Rosalyn próbując powiedzieć jej jakiś komplement. Miała łobuzerski wyraz twarzy z dołeczkiem w brodzie, a płatki jej uszu były małe i symetryczne względem siebie. Widziałem centymetr jej kostki wystający spod sukni, ukazując delikatne struktury kości. Właśnie wtedy poczułem ostry ból w nodze, aż chciało mi się płakać. Spojrzałem w dół na podłogę gdzie zauważyłem małego psa o sierści w kolorze miedzi, wielkości szczura trzymającego swoje ostre zęby na mojej kostce. - Och, to Penny. Penny chce się tylko przywitać, czyż tak nie jest? – pytała Rosalyn, biorąc małe zwierzę w swoje objęcia. Pies nadal na mnie spoglądał z obnażonymi zębami. Ponownie zacząłem przesuwać się na krześle. - Ona jest, uh, bardzo ładna - rzekłem, choć nie rozumiałem, z której strony, bo pies

był bardzo mały. Psy miały być towarzyszami w czasie polowań, a nie stanowić część, wyposażenia w salonie. - Czyż nie jest, prawda? - Rosalyn wpadła w zachwyt. - Ona jest moim najlepszym przyjacielem i muszę powiedzieć, jestem przerażona, jak widzę, że wychodzi na zewnątrz właśnie teraz, kiedy słyszy się tyle wiadomości o śmierci zwierząt! - Mówię ci, Stefanie, jesteśmy tak przerażeni! - Pani Cartwright aż podskoczyła kładąc swoje ręce na granatowym gorsecie swojej sukni. - Nie rozumiem tego świata. To straszne dla nas kobiet, że nie możemy nawet wyjść na zewnątrz. - Mam nadzieję, że cokolwiek to jest nie zaatakuje nas. Czasami boję się zrobić krok na zewnątrz, nawet, kiedy świeci słońce – mówiła zaniepokojona Rosalyn, trzymając Penny mocno przy piersi. Pies zaskomlał i zeskoczył z kolan właścicielki. - Chyba bym umarła jakby coś się stało Penny - ciągnęła dalej Rosalyn. - Jestem pewien, że nic się jej nie stanie. Poza tym, ataki miały miejsce w gospodarstwach rolnych, nie w mieście - powiedziałem, niezbyt pewnie, próbuje ją pocieszyć. - Stefanie? – zapytała Pani Cartwright przeraźliwy głosem, tym samym sztucznym głosem którego, użyła by skarcić mnie i Damona, gdy zobaczyła nas szepczących w kościele. Jej twarz wyglądała na wychudzoną, a jej wypowiedzi były takie jakby właśnie ssała cytrynę. - Nie myślisz, że Rosalyn wygląda dzisiaj szczególnie pięknie? - Och, tak - skłamałem. Rosalyn miał na sobie szarą suknię pasujących do jej blond brązowawych włosów. Loki luźno spadały na chude ramiona. Jej strój był wielkim kontrastem do wystroju tego salonu, który był zdobiony dębowymi meblami, krzesłami z brokatem, a ciemne orientalne dywany leżały na lśniącej drewnianej podłodze. W odległym kącie tego pomieszczenia stał marmurowy kominek, nad którym wisiał portret Pana Cartwright, patrzącego na mnie z surowym wyrazem twarzy. Spojrzałem na niego z zaciekawieniem. W przeciwieństwie do swojej żony, miał nadwagę i czerwoną twarz. Pan Cartwright był upiornie blady, chłodny i miał odrobinę niebezpieczny wygląd, jak sępy, które widziałem krążące wokół pola bitwy latem ubiegłego roku. Biorąc pod uwagę, jacy są jej rodzice, Rosalyn faktycznie wyglądała bardzo dobrze. Rosalyn zarumieniła się. Przesunąłem się na krawędź krzesła i poczułem pudełko z pierścionkiem w mojej tylnej kieszeni. Rzuciłem okiem na pierścionek w nocy, gdy nie mogłem zasnąć. Poznałem go od razu. To był szmaragd otoczony diamentami, wykonany przez najlepszych rzemieślników w Wenecji i noszony przez moją matkę, aż do dnia, kiedy zmarła. - Więc, Stefanie? Co sądzisz o różowym? – zapytała Rosalyn, wybijając mnie z zamyślenia. - Przepraszam, co? – zapytałem roztargniony. Pani Cartwright spojrzała mnie rozdrażniona. - Różowy? Na kolację w przyszłym tygodniu? Takie właśnie były ustalenia twojego Ojca – powiedziała Rosalyn, robiąc się coraz bardziej czerwona, kiedy patrzyła na podłogę. - Myślę, że różowy będzie ci pasować, ale będziesz pięknie wyglądać bez względu na to, co założysz. - powiedziałem sztywno, jakbym był aktorem czytającym swoją

kwestię ze scenariusza. Pani Cartwright uśmiechnęła się z aprobatą. Pies podbiegł do niej i wskoczył na poduszkę obok niej. Zaczęła gładząc jego sierść. Tymczasem w pokoju zaczęło robić się gorąco i parno. Obrzydliwe, współzawodniczące ze sobą zapachy perfum Pani Cartwright i Rosalyn, przyprawiały mnie o zawrót głowy. Chyłkiem spojrzałem na zabytkowy zegar dziadka w rogu. Byłem tutaj tylko pięćdziesiąt pięć minut, ale mogło to być równie dobrze pięćdziesiąt pięć lat. Wstałem, aż nogi się pode mną zachwiały. - To było wspaniałe spotkanie z panią i panną Cartwright, ale nie chciałbym zająć paniom reszty popołudnia. - Dziękuję - Pani Cartwright skinęła głową, nie wstając z kanapy. - Maisy odprowadzi cię do wyjścia - powiedziała, podnosząc swój podbródek w kierunku służącej, która drzemała przy robieniu na drutach. Odetchnąłem z ulgą wychodząc z domu. Powietrze było chłodne w przeciwieństwie do mojej wilgotnej skóry, ale byłem szczęśliwy, że nasz woźnica na mnie nie czekał i będę mógł uporządkować swoje myśli idąc dwie mile do domu pieszo. Słońce zaczęło zachodzić za horyzont, a zapach kapryfolium i jaśminu unosił się ciężko w powietrzu. Spojrzałem na Veritas idąc wielkimi krokami pod górę. Kwitnące lilie otaczały duże nagrobki wzdłuż ścieżki do domu. Białe kolumny na ganku świeciły na pomarańczowo od słońca, a lustrzana powierzchnia stawu, błyszczała z daleka. Słyszałem odległe dźwięk dzieci znajdujących się w pobliżu domu. To był mój dom, i kochałem to. Ale nie mogłem go sobie wyobrazić, dzieląc się nim z Rosalyn. Wsadziłem ręce w kieszenie i gniewnie kopnąłem kamień wzdłuż krzywej drogi. Zatrzymałem się, kiedy dotarłem do wejścia, gdzie stał nieznany powóz. Wpatrywałem się w niego z ciekawością, ponieważ rzadko, kiedy mieliśmy gości. Siwowłosy woźnica zeskoczył z miejsca dla kierowcy i otworzył kabiny. Wysiadła z niego piękna, blada kobieta z kaskadami ciemnych loków. Trzymała kłęby białej sukni, a jej talia przepasana była brzoskwiniową wstążką. Dopasowany brzoskwiniowy kapelusz był wysoko umieszczony na szczycie jej głowy, zasłaniając oczy. Jakby wiedziała, że patrzę, odwróciła się. Łapałem z trudem powietrze na przekór sobie. Była więcej niż piękna, była wspaniała. Nawet z ponad dwudziestu kroków, widziałem trzepotanie ciemnych rzęs, a jej różowe usta układały się w małym uśmiechu. Jej cienkie palce dotknęły niebieskiego naszyjnika, który znajdował się na szyi, a ja zrobiłem taki sam gest, wyobrażając sobie, jej małe palce na swojej szyi. Potem zwróciła się ponownie do kobiety, która musiała być jej pokojówką. Wyszła z kabiny i zaczęła krzątać się przy jej spódnicy. - Witam! - zawołała. - Witam... - odpowiedziałem. Kiedy oddychałem, czułem uderzające do głowy połączenie imbiru i cytryny. - Jestem Katherine Pierce. A ty jesteś? – zapytała swoim figlarnym głosem, tak, jakby wiedziała, że byłem onieśmielony jej urodą. Nie byłem pewien, czy powinienem być wdzięczny czy upokorzony tym, że przejęła inicjatywę.

- Katherine - powtórzyłem powoli, starając się zapamiętać jej imię. Ojciec opowiadał mi historię znajomego z Atlanty. Jego sąsiedzi zginęli w czasie, pożaru w ich domu, który wybuchł podczas oblężenia generała Shermana, a jedynym ocalałym była szesnastoletnia dziewczyna. Natychmiast ojciec zaoferował przewiezienie dziewczyny powozem do naszego domu. Wówczas wszystko brzmiało bardzo tajemniczo i romantycznie, kiedy ojciec powiedział mi o tym, widziałem w jego oczach jak bardzo cieszył się mogąc służyć jako wybawca dla tej młodej sieroty. - Tak - powiedziała, jakby jej oczy tańczyły. - A ty jesteś... - Stefan! - powiedziałem szybko. - Stefan Salvatore, syn Giuseppe. Bardzo mi przykro, z powodu rodzinnej tragedii. - Dziękuję - powiedziała. W jednej chwili jej oczy zachmurzyły się i pociemniały. - A ja dziękuję tobie i twojemu ojcu, że przyjęliście mnie i moją pokojówkę, Emily. Nie wiem, co byśmy bez was zrobiły. - Tak, oczywiście – poczułem się bardzo opiekuńczy w stosunku do niej. - Będziesz mieszkać w budynku przerobionym ze stajni. Czy chciałabyś żebym Ci go pokazał? - Znajdziemy go same. Dziękuję, Stefanie Salvatore – powiedziała Katherine, podążając za woźnicą, który kierował się z dużym bagażem w kierunku niewielkiego pensjonatu, znajdującego się w oddali od głównego domu. Później odwróciła się i spojrzała na mnie. - Czy nie powinnam nazywać Cię Stefan Zbawiciel? - spytała z przymrużonymi oczami przed odwróceniem się na pięcie. Patrzyłem jak odchodzi w kierunku zachodzącego słońca, razem ze swoją pokojówką na samym końcu. Wiedziałem, że moje życie nigdy nie będzie już takie same. Rozdział III 21 sierpnia 1864 Nie mogę przestać o niej myśleć. Nie będę nawet pisać jej imienia, nie śmiem. Ona jest piękna, czarująca, niezwykła. Kiedy jestem z Rosalyn, jestem synem Giuseppe, chłopcem Salvatore, w zasadzie w zastępstwie za Damona. Wiem, że dla Cartwrightów nie miałoby to znaczenia, jeśli Damon zająłby moje miejsce. Ono jest moje tylko dlatego, że Ojciec wiedział, że Damon nie zgodziłby się na to, wiedział, że ja powiem tak, jak zawsze. Ale kiedy ją zobaczyłem, jej smukłą sylwetkę, jej czerwone usta, jej smutne trzepoczące oczy, porywające wszystko na raz... to było tak, jakbym w końcu był tylko ja, tylko Stefan Salvatore. Muszę być silny. Muszę traktować ją jak siostrę. Muszę zakochać się w kobiecie, która ma być moją żoną. Obawiam się jednak, że jest już za późno... Rosalyn Salvatore, myślałem następnego dnia, próbując każdego słowa. Wyszedłem przez drzwi, gotowy spełnić swój obowiązek, idąc na kolejne spotkanie z moją przyszłą narzeczoną. Wyobrażałem sobie życie z Rosalyn w wiejskim domu 1 lub rezydencji, albo mniejszym, który Ojciec zbudowałby nam w ramach prezentu

ślubnego. Pracowałbym przez cały dzień, przedzierając się przez księgi razem z ojcem w jego dusznej pracy, kiedy ona opiekowałaby się naszymi dziećmi. Starałem się poczuć te emocje. Ale czułem tylko zimno i strach sączący się w moich żyłach. Krążyłem dookoła wielkiej alei Veritas, wyglądając tęsknie w stronę wiejskiego domu. Nie widziałem Katherine odkąd przybyła wczorajszego południa. Ojciec wysłał Alfreda, aby zaprosił ją na kolację, ale odmówiła. Spędziłem wieczór wyglądając przez okno w stronę jej domu, ale nie widziałem żadnej sylwetki, ani migotania świec. Gdybym nie wiedział, że ona i Emily przeniosły się tam, założyłbym, że dom pozostał niezamieszkały. W końcu poszedłem spać, zastanawiając się cały czas, co teraz robi Katherine i czy nie potrzebuje pocieszenia. Przeniosłem swój wzrok bardzo daleko wyglądając wyciągniętych cieni na schodach i poruszających się wzdłuż podjazdu. Droga gruntowa pod moimi nogami była twarda i popękana, potrzebowaliśmy dobrej burzy. Nie było wiatru, a powietrze jakby zamarło. Na zewnątrz nie było nikogo, jak okiem sięgnąć, ale kiedy szedłem, włosy na moim karku stanęły i zjeżyły się, byłem niespokojny i miałem niejasne przeczucie, że nie jestem sam. Nieproszone, ostrzeżenia Roberta, o chodzeniu samemu płynęły przez mój umysł. - Halo? - zawołałem, odwracając się. Zaledwie kilka metrów za mną, ktoś stał opierając się o jedną z rzeźb anioła, to była Katherine. Miała na sobie biały słoneczny kapelusz, ochraniający jej skórę w kolorze kości słoniowej i białą suknię usianą drobnymi pączkami róż. Pomimo upału, jej jasna skóra wyglądała, tak jak chłodny staw w grudniowy poranek. Uśmiechnęła się do mnie, ukazując idealnie proste, białe zęby. 1 Carriage House - Budynek mieszkalny z przerobionych dawnych stajni - Miałam nadzieję na przechadzkę po terenie, ale wydaje mi się, że poza tym jesteś zaręczony. Moje serce waliło na słowo "zaręczony". Pierścionek w pudełku mojej tylnej kieszeni stał się ciężki, jak żelazo do wypalania znaku. - Nie jestem ... nie. To znaczy... - wybełkotałem - Mógłbym zostać. - Głupstwo - potrząsnęła głową Katherine - Jestem gotowa porozmawiać w mieszkaniu z tobą i twoim ojcem. Nie będę zabierać twojego czasu. Przeniosła swoje ciemne brwi na mnie. Nigdy przedtem nie rozmawiałem z dziewczyną, która wydawała się tak rozluźniona i pewna siebie. Poczułem nagle, zdecydowaną chęć, żeby bez mrugnięcia okiem wyciągnąć pierścionek z kieszeni i podarować go Katherine, klęcząc na jednym kolanie. Ale później pomyślałem o Ojcu i zmusiłem swoją rękę do bezruchu. - Mogę przynajmniej trochę się z tobą przejść? - Katherine zapytała, kołysząc swoim parasolem tam i z powrotem. Współtowarzysząc sobie, poszliśmy w dół drogi. Ciągle spoglądałem w lewo i prawo, zastanawiając się, dlaczego ona nie wydaje się być zdenerwowana chodząc, bez opieki, z mężczyzną. Być może, dlatego, że była sierotą, zupełnie samą na świecie. Bez względu na powód, byłem wdzięczny za to. Wiał lekki wiatr wokół nas, wdychałem zapach imbiru i cytryny, czując, że mógłbym umrzeć ze szczęścia, dokładnie tu obok Katherine. Po prostu przy niej przypominałem sobie, że piękno i miłość istnieją na tym świecie,

nawet, jeśli nie mogłem ich mieć. - Myślę, że mogłabym nazywać cię Stefan Cichy - powiedziała Katherine, kiedy szliśmy przez skupisko dębów, które wyraźnie odznaczały linie pomiędzy miejscowościami, Mystic Falls, plantacjami i osiedlami peryferyjnymi. - Przykro mi ... - zacząłem, obawiając się, że byłem dla niej zbyt nudny tak jak Rosalyn była dla mnie. - To po prostu, przez to, że nie mamy zbyt wielu obcych w Mystic Falls. Trudno rozmawiać z kimś, kto nie zna całej mojej historii. Sądzę, że nie będę cię nią zanudzać. Po Atlancie, na pewno znajdziesz w Mystic Falls nieco spokoju. Czułem się upokorzony, jak tylko wypowiedziałem to zdanie. Jej rodzice zginęli w Atlancie, a ja sprawiłem, że brzmiało to tak jakby ona, pozostawiła ekscytujące życie żeby tu zamieszkać. Chrząknąłem. - To nie znaczy, że nie znalazłaś w Atlantcie nic ekscytującego czy, że nie będziesz zadowolona będąc z dala od tego wszystkiego. Katherine uśmiechnęła się. - Dziękuję, Stefanie. To słodkie. Jej głos wyjaśnił, że nie chce się zagłębić w ten temat dalej. Szliśmy w milczeniu przez kilka dłuższych chwil. Stawiałem celowo krótkie kroki, aby Katherine mogła nadążyć. Następnie, czy przez przypadek albo z zamiarem, nie jestem pewien, Katherine położyła swoje matowe palce na moim ramieniu. Były zimne jak lód, nawet w tym wilgotnym powietrzu. - Właściwie, to wiesz – powiedziała - Ja nie znajduje w tobie nic nudnego. Moje całe ciało płonęło z gorąca jak pożar. Spojrzałem na drogę, jakbym próbował ustalić dla nas najlepsza drogę powrotną, choć tak naprawdę chciałem ukryć rumieniec przed Katherine. Czułem, że ciężar pierścienia w kieszeni ponownie, staje się cięższy niż kiedykolwiek. Odwróciłem się do Katherine, aby powiedzieć coś, czego nawet nie jestem pewien, ale jej już nie było przy mnie. - Katherine? - zawołałem, osłaniając oczy przed słońcem, czekając na jej melodyjny śmiech wydobywający się z zarośli wzdłuż drogi. Ale słyszałem tylko echo własnego głosu. Ona zniknęła... Rozdział IV Nie odwiedziłem Cartwrightów tamtego dnia. Zamiast tego, po odnalezieniu ścieżki, pobiegłem dwie mile z powrotem do tamtej posiadłości, przerażony, że Katherine w jakiś sposób została wciągnięta do lasu przez jakaś niewidzialną rękę, być może przez stworzenie, które od dłuższego czasu terroryzowało okoliczne plantacje. Kiedy dotarłem do domu, znalazłem ją huśtającą się na ganku. Rozmawiała ze swoją pokojówką, popijając szklankę lemoniady stojącą obok niej. Jej skóra była blada, a oczy ospałe, jakby nigdy nie uciekała tego dnia, ratując swoje życie. Jak wróciła z powrotem do domu tak szybko? Chciałem podejść bliżej i zapytać, ale zatrzymałem się. Nie chciałem brzmieć jak szaleniec, opowiadając wirujące myśli w swojej głowie. W tej chwili, Katherine spojrzała na mnie zasłaniając oczy. - Wróciłeś tak szybko? – zapytała zaskoczona że mnie widzi.

Skinąłem głową w milczeniu, kiedy ona zeskoczyła z huśtawki na ganek i przesunęła się w kierunku domu. Widok jej uśmiechniętej twarzy powrócił do mnie następnego dnia, kiedy zmusiłem się do spotkania z Rosalyn. Było jeszcze gorzej, niż podczas pierwszego spotkania. Pani Cartwright usiadła tuż obok mnie na kanapie i za każdym razem, kiedy się poruszyłem, jej oczy błyszczały, jakby oczekiwała, że właśnie w tej chwili wyciągnę pierścionek. Wydusiłem parę pytań o Penny, jej szczenięta, które były w czerwcu oraz o postępach Honorii Fells, krawcowej miasta, która robiła różową suknię dla Rosalyn. Ale nie ważne jak bardzo próbowałem, wszystko, czego chciałem było tylko pretekstem do opuszczenia tego miejsca, żebym mógł spotkać się z Katherine. Wreszcie, mruknąłem coś o tym, że nie chcę wracać do domu w ciemnościach. Według Roberta, były kolejne trzy zabójstwa zwierząt, w tym konia George Brokera, aptekarza. Niemal czułem się winny, kiedy pani Cartwright wyprowadzała mnie z domu do powozu, jakbym jechał na wojnę, a nie dwie mile do domu. Kiedy wróciłem do posiadłości, moje serce załamało się, bo nie zobaczyłem żadnego znaku Katherine. Dwukrotnie powracałem do stajni, aby wyszczotkować Mezzanotte, kiedy usłyszałem zdenerwowane głosy pochodzące z otwartych okien z kuchni w głównym domu. - Mój syn nigdy nie będzie się sprzeciwiać moim rozkazom! Musisz wrócić i zająć swoje miejsce na świecie. - Był to głos ojca, z lekko zabarwionym ciężkim włoski akcentem, którego używał dopiero, gdy był bardzo zdenerwowany. - Moje miejsce jest tutaj. Armia nie jest dla mnie. Co jest takiego złego w moim zamiarze? - krzyknął inny głos, pewny siebie, dumny, zły zarazem. Damon. Moje serce przyspieszyło, kiedy wszedłem do kuchni i zobaczyłem mojego brata. Damon był moim najbliższym przyjacielem, osobą, która znaczyła dla mnie najwięcej na całym świecie, nawet więcej niż ojciec, chociaż nigdy nie przyznałem tego głośno. Nie widziałem go od zeszłego roku, odkąd dołączył do armii gen. Grooma. Wyglądał na wyższego, jego włosy z jakiegoś powodu były ciemniejsze, a skóra na szyi była opalona i piegowata. Zarzuciłem ramiona wokół niego, byłem wdzięczny, że przyjechał do domu. On i ojciec nigdy nie przebywali ze sobą długo razem, bo ich kłótnie od czasu do czasu nasilały się do rękoczynów. - Bracie! – uderzył w moje plecy kiedy wydostałem się z jego uścisku. - Jeszcze nie skończyliśmy, Damon - ostrzegł ojciec, kiedy wycofywał się do swojego gabinetu. Damon zwrócił się do mnie. - Widzę, że ojciec jest taki sam jak zawsze. - On nie jest taki zły. Zawsze czułem się niezręcznie mówiąc źle o ojcu. Nawet, kiedy denerwował mnie, zmuszając do oświadczenia się Rosalyn. - Dopiero wróciłeś? - zapytałem, zmieniając temat. Damon uśmiechnął się. Miał kilka niewielkich zmarszczek wokół oczu, których nikt by nie zauważył, oprócz tych, którzy dobrze go znali.

- Godzinę temu. Nie mogło mnie zabraknąć na ogłoszeniu zaręczyn mojego młodszego brata, czyż nie? - zapytał, z delikatną nutą sarkazmu w głosie. - Ojciec powiedział mi o tym. Wydaje się, że liczy na ciebie w kwestii kontynuowania nazwiska Salvatore i tak myślę, że do czasu Balu Założycieli, będziesz już mężem! Zesztywniałem. Zapomniałem o balu. To było wydarzenie roku, a ojciec, szeryf Forbes, i burmistrz Lockwood planowali go od miesięcy. Po części wojna przynosiła pożytek, częściowo dawała okazję miastu, aby cieszyć się ostatnim tchnieniem lata i najczęściej była szansą, aby pochwalić liderów miasta. Bal Założycieli był zawsze jedną z moich ulubionych tradycji, w Mystic Falls. Teraz się go bałem. Damon musiał wyczuć moje zakłopotanie, ponieważ zaczął przekopywać płócienny plecak, który był brudny i miał coś, co wyglądało jak krwawe plamy w rogu. W końcu wyciągnął dużą, zniekształconą skórzaną piłkę, znacznie większą i bardziej podłużną niż do baseballa. - Chcesz zagrać? - zapytał przerzucając piłkę z ręki do ręki. - Co to jest? - zapytałem. - Football. Ja i chłopcy gramy w to, gdy matki są z dala od pola. To będzie dla ciebie dobre. Przyniesie trochę koloru na twoje policzki. Nie chcemy, żebyś był mięczakiem - powiedział, naśladując głos mego ojca tak doskonale, że musiałem się zaśmiać. Damon wyszedł przez drzwi, a ja za nim, zrzucając kurtkę. Nagle poczułem ciepło słoneczne, miękką trawę i wszystko wydawało się o wiele lepsze niż jeszcze kilka minut wcześniej. - Łap! - krzyknął Damon, zbijając mnie z tropu. Podniosłem ręce i złapałem piłkę tuż przed moją klatką piersiową. - Mogę się przyłączyć? – zapytał kobiecy głos, rozdzierając tę chwilę. Katherine. Miała na sobie prostą letnią liliową sukienkę, a jej włosy były upięte w kok na jej karku. Zauważyłem, że jej ciemne oczy doskonale uzupełniał błękitny brylantowy naszyjnik, który spoczywał w zagłębieniu jej gardła. Wyobrażałem sobie, moje palce splecione z jej delikatnymi dłońmi, całującego jej białą szyję. Starałem się oderwać od niej wzrok. - Katherine, to jest mój brat, Damon. Damon, to Katherine Pierce. Ona zostaje z nami - powiedziałem sztywno, patrząc w tę i z powrotem między nimi, aby sprawdzić reakcję Damona. Oczy Katherine tańczyły, jakby znalazła w mojej formalnej wypowiedzi coś niewiarygodnie zabawnego. Tak jak Damon. - Damonie, mogę powiedzieć, że jesteś tak słodki jak twój brat - powiedziała w przesadnym południowym akcentem. Mimo, że był to zwrot, którego używały dziewczęta w hrabstwie podczas rozmowy z człowiekiem, to w jej ustach brzmiało to niejasno i szyderczo. - Jeszcze się o tym przekonamy - uśmiechnął się Damon. - Wiec co bracie, pozwolimy Katherine zagrać? - Nie wiem - powiedziałem, nagle niepewny. - Jakie są zasady? - A komu są one potrzebne? - zapytała Katherine, szeroko uśmiechając, ujawniając idealnie proste, białe zęby. Obracałem piłkę w ręku. - Mój brat lubi grać brutalnie. - ostrzegłem. - Jakoś zdaje mi się, że ja gram brutalniej. Jednym zamachem Katherine wyrwała piłkę z moich rąk. Tak jak poprzedniego dnia,

jej ręce były zimne, jak lód, mimo upału po południu. Jej dotyk spowodował wstrząs energii przez całe moje ciało, aż do mojego mózgu. - Przegrany musi wyczyścić moje konie! - zawołała kiedy wiatr rozwiewał jej włosy. Damon obserwował jej bieg, a następnie uniósł swoje łukowate brwi w moim kierunku. - Ta dziewczyna najwyraźniej lubi być goniona. Z tymi słowami Damon wbił pięty w ziemię i pobiegł, jego potężne ciało pędziło w dół wzgórza w kierunku stawu. Po sekundzie, także pobiegłem. Czułem wiatr wokół uszu. - Mam cię! - krzyknąłem. To było wrażenie, jak wtedy gdy krzyczałem, kiedy miałem osiem lat i grałem z dziewczynami w moim wieku, ale czułem, że stawka w tej grze była wyższa niż kiedykolwiek wcześniej, o co grałem w moim życiu. Rozdział V Następnego dnia rano obudziły mnie zapierające dech wiadomości od pracowników, Rosalyn, że jej najdroższy pies, Penny, został zaatakowany. Pani Cartwright wezwała mnie do komnaty swojej córki, abym nic nie mówiąc pomógł Rosalyn przestać płakać. Starałem się ją pocieszyć, ale jej szloch nie zmniejszał się i był denerwujący jak nigdy. Cały czas Pani Cartwright dawała mi pełne dezaprobaty spojrzenia, że powinienem lepiej uspokajać Rosalyn. - Masz mnie - powiedziałem w pewnym momencie, żeby tylko ją uspokoić. Wtedy Rosalyn rzuciła mi się na szyję, płacząc tak mocno na moim ramieniu, że łzy pozostawiły mokry ślad na mojej kamizelce. Starałem się być sympatyczny, ale czułem ukłucie zmartwienia, widząc, w jaki sposób ona to przechodziła, jak płakała. Pomimo wszystko, ja nigdy tak nie płakałem. Nawet, gdy moja matka zmarła. Ojciec mi na to nie pozwolił. Musisz być silnym wojownikiem, powiedział na pogrzebie. I tak było. Nie płakałem, gdy zaledwie tydzień po śmierci matki, nasza niania, Cordelia, zaczęła w zamyśleniu nucić francuską kołysankę, którą matka zawsze śpiewała. Ani gdy ojciec zdjął portret Matki, wiszący w głównym pokoju. Nawet, gdy Artemisa, ulubionego konia matki, trzeba było uśpić. - Czy widziałeś psa? – zapytał Damon, kiedy szliśmy razem w nocy do miasta, aby dostać napoje w tawernie. Obecnie, do kolacji, na której miałem publicznie oświadczyć się Rosalyn pozostało tylko kilka dni, więc mieliśmy udać się na whisky z okazji zbliżającego się ślubu. Nie mniej tak nazywał to Damon, wydłużając swój akcent na równej powierzchni, Charlestonian, przeciągając samogłoski i wyciągając brwi. Próbowałem się uśmiechnąć, jak gdybym myślał, że to świetny dowcip, ale gdy zacząłem mówić, wiedziałem, że nie mogłem powstrzymać mojego niepokoju w związku z poślubieniem Rosalyn. Nie było w niej nic złego.

To po prostu... po prostu, nie była Katherine. Powróciłem moimi myślami do Penny. - Tak. Jej gardło było rozcięte, ale jakie zwierze pozostawiłoby jej wnętrzności, dziwne prawda? - powiedziałem, pośpiesznie, próbując za nim nadążyć. Armia uczyniła go silniejszym i szybszym. - To dziwny czas, bracie - powiedział Damon - Może to Yankees – naśmiewał się z przekąsem. Kiedy szliśmy w dół, brukowanymi uliczkami, zauważyłem oznaczenia umieszczone na większości drzwi: nagroda stu dolarów była oferowana każdemu, kto znajdzie dzikie zwierzę odpowiedzialne za ataki. Patrzyłem na szyld. Może mógłbym je znaleźć, potem wziąć pieniądze i kupić bilet na pociąg do Bostonu, czy Nowego Jorku lub jakiegoś miasta, w którym nikt nie mógłby mnie znaleźć i nikt nigdy nie słyszał o Rosalyn Cartwright. Uśmiechnąłem się do siebie, to byłoby coś, co Damon mógłby rzeczywiście zrobić - nigdy nie martwił się o konsekwencje albo o uczucia innych osób. Chciałem zwrócić jego uwagę na szyld i zapytać, co by zrobił ze stu dolarami, kiedy zobaczyłem kogoś gorączkowo machającego w naszą stronę z przed apteki. - Czy to są bracia Salvatore? – zawołał głos z ulicy Spojrzałem przez mrok i zobaczyłem, Pearl, aptekarkę, stojącą przed swoim sklepem z córką, Anną. Pearl i Anna były kolejnymi dwiema ofiarami wojny. Mąż Pearl zmarł podczas oblężenia Vicksburg, wiosną ubiegłego roku. Po tym, Pearl musiała znaleźć dom w Mystic Falls i prowadzić aptekę, która zawsze była pełna. W szczególności Jonathan Gilbert był tam prawie zawsze, skarżył się na niektóre dolegliwości albo kupował jakieś lekarstwa. Miasto było pełne plotek, kiedy u niej bywał. - Pearl, pamiętasz mojego brata, Damona? – zwołałem, kiedy doszliśmy do placu, aby je powitać. Pearl uśmiechnęła się i skinęła głową. Jej twarz była bez zmarszczki, przez co grupa dziewcząt w różnych zawodach próbowała ustalić, ile ona ma lat. Miała córkę, która była tylko o kilka lat młodsza ode mnie, więc nie mogła być, aż tak młoda. - Obydwoje oczywiście wyglądacie przystojnie - powiedziała czule. Anna była odbiciem swojej matki, a gdy stanęły obok siebie, obydwie wyglądały tak, jakby mogły być siostrami. - Anno, każdego roku wyglądasz piękniej. Czy jesteś w odpowiednim wieku, żeby iść już na tańce? - zapytał Damon z błyskiem w oczach. Uśmiechnąłem się mimo sobie. Oczywiście Damon był w stanie oczarować zarówno matkę jak i córkę. - Prawie - powiedziała Anna, a jej oczy zabłysły w oczekiwaniu. Piętnastka była wiekiem, w którym dziewczęta były na tyle dorosłe, aby pozostać przez całą kolację i posłuchać rozpoczynającego przez zespół walca. Pearl włożyła artystycznie wykuty klucz do zamka apteki, a następnie odwróciła się do nas. - Damonie, możesz zrobisz mi przysługę? Mógłbyś się upewnić, czy Katherine trafi na jutrzejszy wieczór? Jest uroczą dziewczyną, a dobrze, wiesz, jak ludzie mówią o obcych. Znałam ją w Atlancie. - Obiecuję - powiedział Damon uroczyście.

Zesztywniałem. Damon miał eskortować Katherine na jutrzejszy wieczór? Nigdy nie myślałem, że przyjdzie na imprezę i nie mogłem sobie wyobrazić, jak się przed nią oświadczam. Ale czy miałem wybór? Powiedzieć ojcu, żeby nie zapraszał Katherine? Nie oświadczać się Rosalyn? - Miłej zabawy wieczorem, chłopcy – powiedziała Pearl, wybijając mnie z zamyślenia. - Zaczekaj! - zawołałem, zapominając na chwilę o kolacji. Pearl odwróciła się, z dziwacznym wyrazem twarzy. - Jest ciemno i coraz więcej ataków. Czy chciałybyście, żeby was eskortować do domu panie? - zapytałem. Pearl potrząsnęła głową. - Anna i ja jesteśmy silnymi kobietami. Wszystko będzie dobrze. Poza tym... - zarumieniła się i rozejrzała, jakby w obawie, aby nie zostać podsłuchaną. - Wierzę, że Jonathan Gilbert zechce zrobić to dla nas. Ale dziękuję za troskę. Damon uniósł brwi i cicho zagwizdnął. - Wiesz, jak ja lubię silne kobiety... - szepnął. - Damon. Bądź stosowny. - powiedziałem, uderzając go w ramię. Przecież już nie był na polach bitewnych. Był w Mystic Falls, mieście, gdzie ludzie lubią podsłuchiwać i kochają plotkować. Czyżby zapomniał o tym tak szybko? - Dobrze, ciociu Stefan! - Dokuczał mi Damon, podnosząc wysoko głos i sepleniąc. Roześmiałem się mimo sobie i dobrze odmierzając uderzyłem go znowu w ramię. Cios był lekki i poza tym czułem się dobrze – w pewnym sensie uwolniłem się od niektórych zmartwień, bo on był w stanie odprowadzić Katherine na kolację. On dobrodusznie uderzył mnie z powrotem i nieprzerwanie byliśmy podzieleni pomiędzy wszystkimi braterskimi bijatykami, dopóki Damon nie pchnął drewnianych drzwi do tawerny w Mystic Falls. Natychmiast zostaliśmy powitani przez entuzjastycznie uśmiechającą się zmysłową rudą barmankę za ladą. Było jasne, co Damon robił będąc sam w domu przy różnych okazjach. Poszliśmy na tył karczmy. W pomieszczeniu pachniało trocinami i potem, a mężczyźni w mundurach byli wszędzie. Niektórzy mieli opaski na głowach, inni nosili temblak, a niektórzy kuśtykali do lady o kulach. Poznałem Henrego, ciemnoskórego żołnierza, który praktycznie mieszkał w tawernie, popijając samemu whisky w kącie. Robert opowiedział mi historie o nim: Nigdy z nikim nie utrzymywał stosunków towarzyskich i nikt nigdy nie widział go w świetle dnia. Mówiono, że może to on był powiązany z atakami, ale jak może być, jeśli zawsze przebywał w tawernie? Przeniosłem oczy na pozostałą część sali. Starsi mężczyźni byli ciasno zgromadzeni w rogu, grali w karty i popijali whisky, a w przeciwnym rogu, było kilka kobiet. Mogłem powiedzieć, że róż na policzkach i pomalowane paznokcie, nie były typowymi sprawami spędzania czasu w naszym dzieciństwie z Clementine Haverford, czy Amelią Hawke. Kiedy przechodziliśmy obok, jedna z nich otarła moją rękę jednym z pomalowanych paznokci. - Podoba ci się tutaj? Damon odciągnął drewniany stół od ściany, z rozbawionym uśmiechem na twarzy. - Przypuszczam, że tak Uderzyłem w dół twardej ławki z drewna, przyglądając się mojemu otoczeniu

po raz kolejny. Będąc w tawernie, czułem, że natknę się na tajne stowarzyszenie ludzi, którzy wiedzą tylko jedną rzecz. Wiedziałam, że mają niewielkie szanse, aby odkryć, że byłem żonatym mężczyzną i mam być w domu każdego wieczora. - Przyniosę nam napoje - powiedział Damon w drodze do baru. Patrzyłem, jak oparł łokcie na blacie i z łatwością rozmawiał z barmanką, która odchyliła głowę do tyłu i śmiała się tak, jakby powiedział coś zabawnego. A prawdopodobnie powiedział. Dlatego wszystkie kobiety zakochiwały się w nim. - Więc jak to jest być żonatym mężczyzną? Odwróciłem się i zobaczyłem dr Janesa za sobą. Dr Janes był dobrze po siedemdziesiątce, nieco zniedołężniały i często na cały głos ogłaszał komuś, kto chciał go słuchać, że jego długowieczność była spowodowana wyłącznie jego cudownym odpustem w piciu whisky. - Nie ożeniłem się jeszcze, doktorze - Uśmiechnąłem się, mocno pragnąc, żeby Damon wrócił już z naszymi napojami. - Ach, mój chłopcze, ale będziesz. Pan Cartwright dyskutował to w banku tygodniami z młodą i ładną Rosalyn. Dobra partia! - Dr Janes nieprzerwanie mówił głośno. Rozejrzałem się, mając nadzieję, że nikt nie słyszał. W tym momencie pojawił się Damon i delikatnie ustawił nasze whisky na stole. - Dziękuję - powiedziałem, wypijając ją jednym haustem. Dr Janes pokuśtykał dalej. - Spragniony, co? - Damon zapytał biorąc mały łyk swojego picia. Wzruszyłem ramionami. W przeszłości nigdy nie ukrywałem moich tajemnic przed bratem, ale mówiąc o Rosalyn czułem niebezpieczeństwo. Jakoś, nie ważne co powiedziałem czy czułem, musiałem się z nią ożenić. Jeśli ktoś przypuszczalnie usłyszałby, ode mnie jakieś żale, nie zakończyłby rozmowy. Nagle przede mną pojawiła się nowa whisky. Spojrzałem w górę i zobaczyłem całkiem ładną barmankę, rozmawiającą z Damonem z drugiej strony stołu. - Wyglądasz jakbyś tego potrzebował. Wydaje mi się, że miałeś ciężki dzień - barmanka mrugnęła jednym ze swoich zielonych oczu i postawiła szklankę rozlewając na ociosany, drewniany stół przede mną. - Dziękuję - powiedziałem i wziąłem mały, wdzięczny łyk. - Zawsze - powiedziała barmanka, a jej krynolinowa spódnica wirowała na jej biodrach. Patrzyłem, jak wycofywała się z powrotem. Wszystkie kobiety w tawernie, nawet te ze straconą reputacją, były bardziej interesujące niż Rosalyn. Ale to nie miało znaczenia na kogo spojrzałem, bo widziałem tylko jeden obraz, który wypełniał cały mój umysł - była to twarz Katherine. - Alice cię lubi – zauważył Damon. Potrząsnąłem głową. - Wiesz, że nie mogę. Pod koniec lata, będę żonatym mężczyzną. Ty, w międzyczasie, może sobie robić, co chcesz. Oznaczało to, że jestem obserwowany, ale słowa przechodziły przeze mnie jak wyrok. - To prawda - powiedział Damon. - Ale wiesz, że nie musisz robić czegoś tylko dlatego, że ojciec tak mówi, prawda? - To nie jest takie proste - Zacisnąłem szczęki. Damon nie mógł tego zrozumieć, ponieważ był dziki i nieposkromiony - tak bardzo, że ojciec powierzył mnie, młodszemu bratu, przyszłość Veritas, rolę, w której teraz się dusiłem. Resztki zdrady przeplatały się z tą myślą, że to z winy Damona musiałem na

swoich ramionach nosić tak dużą odpowiedzialność. Potrząsnąłem głową, jakbym chciał, usunąć z niej tą myśl i wziąłem kolejną whisky. - To bardzo proste - powiedział Damon, nieświadomy mojej chwilowej irytacji. - Powiedz mu, że nie jesteś zakochany w Rosalyn, że potrzebujesz znaleźć własne miejsce w świecie, a nie podążać za czyimiś rozporządzeniami na oślep. To, czego się nauczyłem w wojsku: Musisz uwierzyć w to, co robisz. W przeciwnym razie, jaki jest sens? Potrząsnął głową. - Nie jestem taki jak ty. Ufam, ojcu i wiem, że on chce dla mnie jak najlepiej. Tyle, że chciałbym... chciałbym mieć więcej czasu - powiedziałem w końcu. To była prawda. Może mógłbym pokochać Rosalyn, ale myśl, że mogę wyjść za mąż i mieć dzieci w ciągu krótkiego roku napawało mnie lękiem. - Ale będzie dobrze - powiedziałem w ostateczności. Musiało być. - Co myślisz o naszym nowym gościu? – powiedziałem, zmieniając temat. Damon uśmiechnął się. - Katherine - powiedział, dzieląc jej imię na pełne trzy sylaby, tak jakby próbował tego słowa. - Obecnie, to dziewczyna, o której trudno się czegoś dowiedzieć, nie sądzisz? - Sądzę - powiedziałem, zadowolony z tego, że Damon nie wiedział, że marzyłem o Katherine w nocy. Za dnia zatrzymywałem powóz przy jej drzwiach, aby zobaczyć, czy usłyszę ją śmiejącą się ze swoją pokojówką. Raz nawet zatrzymałem się w stajni przez wyraźny zapach cytryny i imbiru przechodząc obok jej konia, Clovera. Po prostu jej zapach utrzymywał się dalej, chociaż nie było jej w tym momencie w stodole, w otoczeniu koni. Zdałem sobie sprawę, że staje się niezrównoważony. - Nie lubią takich dziewczyny jak ona w Mystic Falls. Myślisz, że ona ma gdzieś żołnierza? -zapytał Damon. - Nie! - powiedziałem, zirytowany po raz kolejny - Ona jest w żałobie po swoich rodzicach. Nie sądzę, żeby szukała kawalera. - Oczywiście - Damon zmarszczył brwi, jednocześnie przyjął wyraz skruchy. - A ja niczego nie będę zakładać. Ale jeśli ona potrzebuje się wypłakać, to będę szczęśliwy, udzielając jej pocieszenia. Wzruszyłem ramionami. Byłem już pewien, że nie chcę dłużej słyszeć, co myśli o niej Damon. W rzeczywistości była piękna, a ja już prawie chciałem, żeby ktoś z odległych krewnych z Charleston lub Richmond albo Atlanty, zaprosił ją, żeby zamieszkała z nimi. Będąc poza jej wzrokiem, może mógłbym jakoś zmusić się do pokochania Rosalyn. Damon spojrzał na mnie i wiedziałem, jak źle w tej chwili musiałem wyglądać. - Zdrowie, bracie - powiedział - Noc jest młoda i mamy whisky. Ale nie było wystarczająco dużo whisky w całej Virgini, żeby sprawić, żebym pokochał Rosalyn... lub zapomniał o Katherine. Rozdział VI Pogoda nie przerwała mojej zaręczynowej kolacji kilka dni później i nawet o piątej po południu, powietrze było gorące i wilgotne. W kuchni, przypadkiem podsłuchałem plotkujących pracowników, że dziwna pogoda była wynikiem zabijania zwierząt przez demony. Ale dyskusje o demonach nie

powstrzymały ludzi z całego hrabstwa przed przybyciem do Grange Hall i świętowania Konfederacji. Powozy powoli odbijały się na kamiennej drodze nie wykazując żadnych oznak ataków w ich kierunku. - Stefan Salvatore! - usłyszałem, kiedy wyszedłem z powozu za moim ojcem. Kiedy postawiłem stopy na ziemi, zobaczyłem Ellen Emerson z jej córką Daisy, idące pod rękę, ciągnąc za sobą dwie pokojówki. Setki latarni było pozapalanych przy kamiennych schodach prowadzących do białych drewnianych drzwi oraz przy powozach wzdłuż zakrzywionego chodnika. Słyszałem walca pochodzącego z wnętrza sali. - Pani Emerson. Daisy. - nisko się pochyliłem. Daisy nienawidziła mnie odkąd byliśmy dziećmi, gdy Damon sprowokował mnie do wepchnięcia jej do rzeki Willow Creek. - Czy, nie są to, wspaniałe panie Emerson? - powiedział ojciec również się kłaniając. - Dziękuję wam obu za przybycie na tak niewielką kolację. Jak to dobrze zobaczyć wszystkich z miasta. Musimy tworzyć razem zespół, teraz bardziej niż kiedykolwiek - Ojciec powiedział, puszczają oko do Ellen Emerson. - Stefanie - Daisy powtórzyła i kiwnęła głową, podając mi rękę. - Daisy. Każdego dnia wyglądasz piękniej. Czy możesz wybaczyć dżentelmenowi jego niegodziwą młodość? Spojrzała na mnie. Westchnąłem. Nie było żadnej tajemnicy lub intrygi w Mystic Falls, o której nikt by nie wiedział. Wszyscy się znali. Jeśli Rosalyn i ja mieliśmy się pobrać, to nasze dzieci będą się bawić z dziećmi Daisy. Będą miały takie same tematy rozmów, takie same żarty, takie same sprzeczki. I ten cykl będzie kontynuowany przez wieczność. - Ellen, zrobisz mi zaszczyt pozwalając się pokazać z tobą w środku? - Ojciec zapytał, chcąc upewnić się, czy sala była urządzona zgodnie z jego wysokimi wymaganiami. Matka Daisy skinęła głową do córki i Daisy i ja pozostaliśmy pod czujnym okiem pokojówki Emersons. - Słyszałam o powrocie Damona. Jak się czuje? - zapytała, wreszcie racząc ze mną rozmawiać. - Panienko Emerson, lepiej wejdźmy do środka poszukać twojej mamy. - pokojówka Daisy nieprzerwanie, ciągnęła ramię Daisy w kierunku szerokich podwójnych drzwi Grange Hall. - Zostaw mu wiadomość, że z niecierpliwością czekam na spotkanie z nim! - Daisy zawołała przez ramię. Westchnąłem i wszedłem do sali. Położona pomiędzy miastem, a majątkami, Grange była kiedyś miejscem spotkań szlachty z hrabstwa, ale teraz stała się prowizoryczną zbrojownią. Ściany sali były pokryte bluszczem i wisterią, a na górze wisiały flagi Konfederacji. Zespół na podniesionej scenie w rogu zagrał lekkie wykonanie "Bonnie Blue Flag", a co najmniej pięćdziesiąt par krążyło z kieliszkami z ponczem w ręku. Ojciec oczywiście nie szczędził kosztów i było jasne, że jest to więcej niż tylko kolacja powitalna dla wojska. Z ciężkim sercem udałem się do ponczu. Nie odszedłem więcej niż pięć kroków, gdy poczułem, że czyjaś ręka poklepała mnie po plecach. Przygotowałem się na mocny uśmiech i akceptacje niewygodnych gratulacji, które tylko po mnie ściekały.

Jaki był sens przygotowywania kolacji, aby ogłosić zaręczyny, kiedy wszyscy wydawali się o tym wiedzieć? Zastanawiałem się kwaśno. Odwróciłem się i znalazłem się twarzą w twarz z panem Cartwright. W mgnieniu oka opanowałem się mając nadzieję na podobne emocje. - Stefan, chłopcze! Czyż to nie jest człowiek tej godziny? - Pan Cartwright powiedział, ofiarowując mi szklankę whisky. - Szanowny Panie, dziękuję za przyjemność uwzględnienia mnie w spółce pańskiej córki - powiedziałem automatycznie, biorąc najmniejszym łyk, teraz mogłem się skupić. Rano obudziłem się z koszmarnym bólem głowy po whisky, którą wypiłem w tawernie z Damonem. Pozostałbym w łóżku z chłodnym okładem na czole, podczas gdy Damon zdawał się być tym zaledwie dotknięty. Słyszałam go jak gonił Katherine w labiryncie w ogrodzie. Każdy śmiech, który słyszałem był jak mały sztylet w moim mózgu. - Wszystko według twojego życzenia. Wiem, że to dobra fuzja. Praktycznie z niskim ryzykiem i wieloma możliwościami rozwoju. - Dziękuję, proszę pana - powiedziałem - I bardzo mi przykro z powodu psa Rosalyn. Mr. Cartwright potrząsnął głową. - Nie mów mojej żonie ani Rosalyn, ale ja zawsze nienawidziłem tego cholerstwa. Nie mówię, że powinien być martwy i że sam go zabiłem, ale myślę, że każdy zdenerwowany mógł coś takiego zrobić. Wszystkie te dyskusje o demonach, które słyszysz, że są w całym tym piekielnym miejscu. Ludzie szepczą, że miasto jest przeklęte. To ten rodzaj rozmów prowadzi do tego, że ludzie tak boją się ryzyka. Sprawia, że zdenerwowani wyprowadzają swoje pieniądze z banku. - Mr. Cartwright rozkwitł, sprawiając, że kilka osób zaczęło się gapić. Uśmiechnąłem się nerwowo. Kątem oka widziałem ojca działającego jako gospodarz i przeprowadzającego ludzi w kierunku długiego stołu w głównej sali. Zauważyłem, że każde miejsce pochodziło z subtelnej kolekcji matki fleur-de-lis china. - Stefanie - powiedział ojciec, kładąc rękę na moim ramieniu - Czy jesteś gotowy? Masz wszystko, czego potrzebujesz? - Tak - dotknąłem pierścionka w mojej kieszeni na piersi i spojrzałem za nim w stronę stołu. Rosalyn stała obok swojej matki i uśmiechała się mocno do swoich rodziców. Oczy Rosalyn, były nadal czerwone od płaczu za biedną Penny, kolidując ze straszliwie dużą, różową sukienką z falbankami, którą miała na sobie. Kiedy nasi sąsiedzi zajęli miejsca wokół nas, zdałem sobie sprawę, że istnieją jeszcze dwa puste miejsca po mojej lewej stronie. - Gdzie jest twój brat? - Ojciec zapytał, ściszając głos. Spojrzałem w stronę drzwi. Zespół nadal grał, a oczekiwanie wyczuwało się w powietrzu. Wreszcie drzwi z trzaskiem się otworzyły, a Damon i Katherine weszli razem. To nie było fair , pomyślałem brutalnie. Damon może zachowywać się jak chłopiec, może nadal pić i flirtować, jak gdyby nic, bez żadnych konsekwencji. Zawsze postępowałem słusznie, odpowiedzialnie, a teraz czułem jakbym był ukarany za to, jakim stałem się człowiekiem. Nawet byłem zaskoczony pojawieniem się uczucia gniewu. Natychmiast poczułem się winny, starałem się opanować emocje przez patrzenie na pełny kieliszek wina po mojej lewej stronie.

Mimo wszystko, czy oczekiwałem, że Katherine, przyjdzie na kolację sama? A czy Damon nie był po prostu dzielnym, dobrym starszym bratem? Poza tym, to nie ma żadnej przyszłości. Małżeństwa, przynajmniej w naszym społeczeństwie, zostawały zawarte jedynie wtedy, gdy połączyły się dwie rodziny. A czy taka sierota, jak Katherine ma do zaoferowania coś oprócz piękna? Ojciec nigdy nie pozwoliłaby mi się z nią ożenić, ale to oznaczało również, że nie chciał, aby Damon się z nią ożenił. Nawet Damon nie posunie się tak daleko, żeby wyjść za kogoś, kogo ojciec nie pochwalał. Prawda? Mimo to, nie mogłem oderwać wzroku od ramienia Damona owiniętego wokół wąskiej talii Katherine. Miała na sobie zieloną muślinową sukienkę, której materiał rozpościerał się na kolistej spódnicy, a szmery ucichły, kiedy ona i Damon dotarli do dwóch pustych miejsc przy środkowej części stołu. Jej niebieski naszyjnik błyszczał na szyi, a ona mrugnęła do mnie przed zajęciem pustego miejsca obok mnie. Jej biodra otarły się o moje, aż przesunąłem się zakłopotany. - Damon - Ojciec skinął zwięźle głową, kiedy Damon usiadł po jego lewej stronie. - Więc czy myślisz, że armia będzie kierować się w dół Gruzji przez zimę? – zapytałem głośno Jonaha Palmera, bo po prostu nie ufałem sobie, aby porozmawiać z Katherine. Gdybym usłyszał jej dźwięczny głos, mógłbym z nerwów nie oświadczyć się Rosalyn. - Ja nie martwię się o Gruzję. Jedynie, czym się przejmuję to zebraniem wspólnej milicji, aby rozwiązać problemy tutaj, w Mystic Falls. Ataki te nie będą się wtedy wzmagać – powiedział głośno Jonah, lekarz weterynarii miasta, który również szkolił milicję w Mystic Falls, uderzając pięścią w stół tak mocno, że aż porcelana zabrzęczała. Właśnie wtedy, oddział pracowników wszedł do sali, trzymając na tacy dzikiego bażanta. Wziąłem srebrny widelec i nałożyłem dziczyznę na mój talerz, mimo że nie miałem apetytu. Wokół mnie, słyszałem zwyczajne dyskusje: o wojnie, o tym, co możemy zrobić dla naszych chłopców w kolorze szarym, o planowanych kolacjach i grillach oraz o spotkaniach kościelnych. Katherine przytakiwała uważnie Honori Fells przy stole. Nagle poczułem, się zazdrosny o szpakowatą, Honorię w kręconych włosach. Ona była w stanie na jedną jedyną rozmowę z Katherine, której tak bardzo pragnąłem. - Gotowy, synu? - ojciec szturchną mnie w żebra i zauważyłem, że ludzie kończą już swoje posiłki. Więcej wina było rozlane, a zespół, który przestał grać w czasie dania głównego, teraz grał w rogu. To był moment, na który wszyscy czekali. Wiedzieli, że miały być oświadczyny oraz wiedzieli to, że po ich ogłoszeniu będą świętować i tańczyć. Tak było zawsze po zakończonej kolacji w Mystic Falls. Ale nigdy przedtem nie byłem w ich centrum. Jakby na zawołanie, pochyliła się ku mnie Honoria, a Damon uśmiechnął się zachęcająco. Czułem nudności w brzuchu, ale wziąłem głęboki oddech i stuknąłem nożem w mój kryształowy kieliszek. Natychmiast, zrobiło się cicho w holu, a nawet pracownicy przestali się krzątać, patrząc w moim kierunku. Wstałem, wziąłem długi łyk czerwonego wina dla odwagi i chrząknąłem. - Ja ... um.. - zacząłem cichym pełnym napięcia głosem, którego nie mogłem uznać za własny. - Mam ogłoszenie

Kątem oka widziałem Ojca ściskającego swój kieliszek szampana, gotowego do skoku z toastem. Spojrzałem na Katherine. Patrzyła na mnie, jej ciemne oczy przenikały przez moje własne. Zerwałem mój wzrok i chwyciłem tak mocno szkło, że byłem pewien, że je potłukłem. - Rosalyn, czy uczynisz mi zaszczyt i zostaniesz moją żoną? - powiedziałem w pośpiechu, przeszukując swoją kieszeń w garniturze za pierścionkiem. Wyciągnąłem pudełko i ukląkłem przed Rosalyn, wpatrując się w jej załzawione brązowe oczy. - Dla Ciebie - powiedziałem bez przeginania, otworzyłem wieczko i podałem jej pierścionek. Rosalyn piszczała, a w pokoju wybuchły nieśmiałe oklaski. Czułem z różnych stron uderzenia w plecy i widziałem, uśmiechającego się do mnie Damona. Katherine klaskała grzecznie, z niezgłębionym wyrazem twarzy. - Proszę - wziąłem małą białą rękę Rosalyn i umieściłem pierścień na jej palcu. Szmaragd był zbyt duży, na jej małym koślawym palcu u ręki. Wyglądała jak dziecko bawiące się biżuterią matki, ale Rosalyn nie zauważała, że pierścień nie pasuje. Zamiast tego, wyciągnęła dłoń, patrząc, jak diamenty świecą się w świetle świec na stole. Natychmiast otoczył nas tłum kobiet, zachwycający się pierścionkiem. - To wezwanie do świętowania! - zawołał mój ojciec. - Cygaro dla każdego. Chodź tu, Stefanie, synu! Przysporzyłeś ojcu dumy. Skinąłem głową i drżącym krokiem podszedłem do niego. To ironiczne, że spędziłem całe moje życie próbując zadowolić ojca, żeby był najszczęśliwszy, a teraz czułem się martwy w środku. - Katherine, zatańczysz ze mną? - usłyszałem głos Damona z nad odgłosów odsuwanych krzeseł i brzęku szkła. Straciłem ich z moich oczu na dłuższą chwile, czekając na odpowiedź. Katherine spojrzała w moim kierunku, rzucając ukradkowe spojrzenie. Jej oczy wpatrywały się w moje przez dłuższą chwilę. Dzikie, silne pragnienie ściągnięcia pierścionka z palca Rosalyn i umieszczenia go na blady palcu Katherine, prawie mnie dogoniło, ale ojciec mnie trącił od tyłu i zanim zdążyłem zareagować, Damon chwycił za rękę Katherine i poprowadził ją na parkiet. Rozdział VII Następny tydzień minął w zamgleniu. Brałem udział w przymiarkach z Rosalyn w sklepie pani Fells, a salon był duszny, jak bar w którym byliśmy z Damonem. Próbowałem zapomnieć o Katherine, zostawiając okiennice zamknięte, żeby nie ulec pokusie i nie spojrzeć przez trawnik na wozownię i nie zmuszać do uśmiechu i machania Damonowi i Katherine, kiedy zwiedzali ogrody. Kiedyś wszedłem na poddasze, aby zobaczyć portret matki. Zastanawiałem się, jaką ma dla mnie radę. Miłość cierpliwa jest , pamiętam, kiedy mówiła melodyjnym francuskim akcentem podczas czytania Biblii. Ta uwaga pocieszała mnie. Może miłość mogła przyjść do mnie i Rosalyn. Po tym, próbowałem pokochać Rosalyn, lub przynajmniej zbierać jakieś uczucia do niej. Wiedziałem, że za jej spokojem i jasnymi blond włosami, kryje się prosta, słodka dziewczyna, która stanie się kochaną żoną i matką. Nasze ostatnie wizyty nie były okropne. W rzeczywistości, Rosalyn miała wyjątkowo dobrą duszę. Dostała nowego psa, czarny lśniący zwierzak nazywał się Sadie, którym opiekowała

się wszędzie, żeby jej nowego pupila nie spotkał taki sam los, co Penny. W pewnym momencie, kiedy Rosalyn spojrzała na mnie z uwielbieniem w oczach, pytając, czy wolałbym lilie lub gardenie na wesele, prawie poczułem coś do niej. Może to miało wystarczyć. Ojciec nie marnował czasu na planowanie nowych uroczystych przyjęć. Tym razem był to grill w naszym majątku i zaprosił wszystkich w promieniu 20 mil. Poznałem tylko garstkę młodych mężczyzn, ładne dziewczęta i żołnierzy konfederackich, którzy błądzili dookoła tak, jakby to była ich posiadłość. Kiedy byłem młodszy, uwielbiałem wieczorki w Veritas – zawsze były okazją do zbiegania do lodowatego stawu z przyjaciółmi, grania w chowanego na bagnie, przejażdżki konnej do Wickery Bridge, później odważyliśmy się zanurkować w zimnych głębinach Willow Creek. Teraz tylko życzyłem sobie, żeby to wszystko się skończyło i żebym mógł zostać sam w swoim pokoju. - Stefan, chcesz napić się ze mną whiskey? - zawołał Robert z prowizorycznego barku, wzniesionego na portyku. Jak sądzę po jego krzywym uśmiechu, stwierdziłem, że był już pijany. Podał mi szklankę i przysunął się do mnie. - Dość szybko, będą tu dookoła młodzi Salvatorowie. Możesz to sobie wyobrazić?- Machnął ręką na rozlegle pomieszczenia, jak gdyby chciał pokazać mi, jak dużo pokoi moja wymyślona rodzina miałaby, aby w nich dorastać. Marnie wirowałem moją whiskey, niezdolny do wyobrażenia sobie tego. - Więc sprawiłeś, że twój ojciec jest szczęśliwym człowiekiem. A Rosalyn szczęśliwą dziewczyną. - powiedział Robert. Podniósł szklankę w moją stronę po raz ostatni i poszedł porozmawiać z nadzorcą Lockwood’ów. Westchnąłem i usiadłem na huśtawce na werandzie, obserwując zabawę mającą miejsce dookoła mnie. Widziałem, że powinienem być szczęśliwy. Wiedziałem, że ojciec chciał dla mnie wszystkiego, co najlepsze. Wiedziałem, że tu nie stanie się nic złego z Rosalyn. Dlaczego więc te zaręczyny były, jak kara śmierci? Na trawniku, ludzie jedli, śmiali się i tańczyli, a prowizoryczny zespół stworzony przez moich przyjaciół z dzieciństwa Ethana Griffina, Briana Walsha i Matthew Harnetta grał wersję „The Bonnie Blue Flag.” Niebo było bezchmurne, a pogoda łagodna, z lekkim przymrozkiem w powietrzu, aby przypomnieć nam, że to dzieje się naprawdę. W oddali uczniowie kołysali się i wrzeszczeli w bramie. Wokół było tak dużo uciechy – dużo znaczącej dla mnie – i niesprawiającej wesołego łopotania serca w mojej klatce piersiowej. Tak, jak stałem, poszedłem w kierunku gabinetu ojca. Zamknąłem drzwi od gabinetu i odetchnąłem z ulgą. Tylko najmniejszy strumień słońca wpadał przez ciężkie zasłony adamaszku. Pokój był chłodny i czuć było dobrze naoliwioną skórę i stęchły zapach książek. Wyjąłem tomik sonetów Szekspira i otworzyłem na moim ulubionym wierszu. Szekspir uspokajał mnie, słowa działały kojąco na mój umysł i przypominały

mi, że miłość i piękno były obecne na tym świecie. Być może doświadczanie poprzez sztukę byłoby wystarczające, aby mnie utrzymać. Usadowiłem się w skórzanym fotelu ojca w rogu i w roztargnieniu przebiegłem wzrokiem po cienkich, półprzezroczystych stronach. Nie jestem pewny ile tam siedziałem, pozwalając, żeby ten język wpływał na mnie, ale im więcej czytałem, tym czułem się spokojniejszy. - Co czytasz? Głos przestraszył mnie, a książka spadła z łoskotem z moich kolan. Katherine stała przed wejściem do gabinetu, ubrana w białą jedwabną sukienkę, podkreślającą każdy kształt jej ciała. Wszystkie inne kobiety, będące na przyjęciu, ubrane były w warstwy krynoliny i muślinu, a ich ciało ukryte było pod grubą warstwą materiału. Ale Katherine nie widziała ani szczypty zakłopotania przez jej wyeksponowane blade ramiona. Z przyzwoitością spojrzałem z oddali. - Dlaczego nie jesteś na przyjęciu? - zapytałem, schylając się, by podnieść książkę. Katherine zrobiła krok w moim kierunku. - Dlaczego ty nie jesteś na przyjęciu? Nie jesteś honorowym gościem? - przycupnęła na oparciu mojego krzesła. - Czytałaś Szekspira? - zapytałem, wskazując na otwartą książkę leżącą na moich kolanach. Była to słaba próba zmienienia rozmowy. Spotkałem dziewczynę znającą jego dzieła. Tylko wczoraj, Rosalyn przyznała się, że nie przeczytała żadnej książki w ciągu trzech lat, odkąd ukończyła akademie dla dziewcząt. Nawet w ostatnim tomie przeczytała jedynie uważnie rozdział o tym, jak być sumienną konfederacką żoną. - Szekspir - powtórzyła, jej akcent poszerzał słowo do trzech sylab. Był to osobliwy akcent, nigdy dotąd nie słyszałem go od innych ludzi z Atlanty. Machała nogami w tą i z powrotem, i zauważyłem, że nie ma ubranych pończoch. Odwróciłem od niej wzrok. - Mogłabym porównać cię do letniego dnia? – zacytowała. Podniosłem wzrok, zdumiony. - Jesteś bardziej piękna i umiarkowana. – odpowiedziałem, kontynuując cytowanie. Moje serce galopowało w klatce piersiowej, a mój mózg odczuwał wszystko bardzo wolno, sprawiając niezwykłe wrażenie, że czułem się, jakbym śnił. Katherine wyszarpnęła książkę z moich kolan, zamykając ją ze spektakularnym hukiem. - Nie. - powiedziała stanowczo. - Ale to jest jak przejście do następnego wiersza. - Powiedziałem, zdenerwowany, że zmieniła zasady gry, którą myślałem, że zrozumiałem. - To jest, jak przejście do następnego wiersza dla pana Szekspira. Ja po prostu zadałam ci pytanie. Mogę porównać cię do letniego dnia? Czy jesteś godzien tego porównania, panie Salvatore? Czy potrzebujesz książki, żeby zdecydować? - zapytała Katherine. Odchrząknąłem, mój umysł przyspieszył. Damon powiedziałby coś dowcipnego, nawet bez zastanawiania się nad tym. Ale kiedy byłem z Katherine, czułem się jak uczeń, który chce zaimponować dziewczynie żabą złowioną w stawie. - Cóż, mogłabyś porównać mojego brata do letniego dnia. Spędzałaś z nim dużo czasu. - Zaczerwieniłem się i natychmiast chciałem odwołać te słowa. Zabrzmiałem w ten

sposób zazdrośnie i małostkowo. - Może letni dzień z kilkoma burzami w oddali. - powiedziała Katherine, unosząc brwi. - Ale ty, Uczony Stefanie, jesteś inny niż Mroczny Damon. Albo… – Katherine odwróciła wzrok, z przelotnym i drżącym uśmiechem na twarzy. - Błyskotliwy Damon. - Ja także potrafię być błyskotliwy. - powiedziałem z irytacją, zanim zorientowałem się, co mówię. Potrząsnąłem głową, sfrustrowany. Jakby Katherine zmusiła mnie do mówienia bez zastanowienia. Była tak energiczna i pełna życia – mówiąc do niej, czułem się, jakbym był we śnie, gdzie nic, co powiedziałem nie będzie miało konsekwencji, ale wszystko, co powiedziałem, było ważne. - Dobrze, zatem muszę to zobaczyć, Stefanie. - powiedziała Katherine. Położyła swoja zimną rękę na moim przedramieniu. - Dane mi było poznać Damona, ale ledwo poznałam ciebie. To wielki wstyd, nie sądzisz? - spytała. W oddali, zespół zaczynał grać „I’m a Good Old Rebel.” Wiedziałem, że powinienem wyjść na zewnątrz i zapalić cygaro z panem Cartwright’em, zatańczyć pierwszego walca z Rosalyn, wznieść toast za moje miejsce w Mystic Falls. Ale zamiast tego pozostałem w skórzanym fotelu, chcąc zostać w bibliotece i wdychać zapach Katherine, na zawsze. - Może mogłabym poobserwować? - zapytała Katherine, nachylając się ku mnie. Niesforny, ciemny lok opadł na jej blade czoło. Musiałem użyć całej mojej siły, aby nie wziąć go z jej twarzy. - Nie sądzę, żeby podobało ci się to, co się teraz dzieje. Grill, zaręczyny… Moje serce łomotało. Odszukałem brązowe oczy Katherine. W ciągu ostatnich tygodni, desperacko próbowałem ukryć swoje uczucia. Ale czy widziała mnie zatrzymującego się przy wozowni? Czy widziała mnie uciekającego na Mazzanotte od ich śmiechu do lasu, kiedy ona i Damon zwiedzali ogród? Czy jakoś udało jej się odczytać moje myśli? Katherine uśmiechnęła się smutno. - Nieszczęśliwy, słodki, wierny Stefan. Nie nauczyłeś się jeszcze, że zasady zostały stworzone po to, żeby je łamać? Nie możesz nikogo uszczęśliwić, swojego ojca, Rosalyn, Cartwrightów, jeśli sam nie będziesz szczęśliwy. Odchrząknąłem, boleśnie uświadamiając sobie, że kobieta, którą z nam od kilku tygodni zrozumiała mnie lepiej niż własny ojciec… i moja przyszła żona… kiedykolwiek. Katherine zsunęła się z krzesła rzuciła okiem na półki z książkami ojca. Spojrzała na grubą, obłożoną skórą książkę "Tajemnice Mystic Falls". Była to książka, której nigdy wcześniej nie widziałem. Uśmiech zabłysnął na jej zaróżowionych ustach i skinęła na mnie, abym dołączył do niej na kanapę ojca. Wiedziałem, że nie powinienem, ale jakby w transie wstałem i przeszedłem przez pokój. Usiadłem na chłodnej, pękniętej skórzanej poduszce obok niej i po prostu zrelaksowałem się. Poza tym, kto wiedział? Być może kilka chwil w jej towarzystwie byłoby ukojeniem, żeby przełamać moją melancholię.

Rozdział VIII Nie jestem pewien, jak długo przebywaliśmy razem w pokoju. Minuty tykały na zegarze dziadka w kącie, ale ja zdawałem sobie sprawę, tylko z rytmicznego dźwięku oddychania Katherine. Światło padało w taki sposób, że uchwyciło część jej żuchwy, było tylko słychać ciche przerzucanie stron, jakbyśmy oglądali książkę. Byłem świadomy faktu, że muszę ją wkrótce opuścić, ale kiedy pomyślałem o muzyce, tańcach, tacach z pieczonymi kurczakami i Rosalyn, znalazłem się dosłownie w stanie bezruchu. - Nie czytasz! – Katerina droczyła się w jednej sprawie próbując przekonać mnie do spojrzenia w górę na "Tajemnice Mystic Falls". - Nie, nie czytam. - Dlaczego? Czy cię rozpraszam? - Katherine podniosła się i wyciągnęła swoje szczupłe ramiona sięgając ręką po książkę leżącą gdzieś z końca półki. Położyła ją w złym miejscu, obok książek geograficznych ojca. - Tutaj - mruknąłem, sięgając za nią, aby wziąć książkę i położyć na wyższej półce, na której leżała. Zapach cytryny i imbiru otoczył mnie, co sprawiło, że poczułem się niepewny i oszołomiony. Odwróciła się do mnie. Nasze usta były jedynie cal od siebie i nagle jej zapach stał się prawie nie do zniesienia. Chociaż mój rozum mówił mi, że to było złe, to moje serce krzyczało, że nigdy nie będę spełniony, jeśli nie pocałuję Katherine. Zamknąłem oczy i nachyliłem się dopóki moje usta nie musnęły jej ust. Przez chwilę czułem się tak, jakby całe moje życie było na odpowiednim miejscu. Widziałem Katherine biegająca na bosaka po terenie z tyłu pensjonatu, a ja goniłem ją, z nasz młodszym synkiem przerzuconym przez moje ramie. Ale później, zupełnie nieproszony przez mój umysł przeleciał obraz Penny, z jej rozszarpanym gardłem. Wycofałem się natychmiast, jakby uderzył we mnie piorun. - Przepraszam! - powiedziałem, odchylając się do tyłu i potykając o koniec małego stolika, zastawionego tomami ojca. Upadły na ziemię, a ich dźwięk został stłumiony przez Orientalne dywany. Moje usta smakowały jak żelazo. Co ja właśnie uczyniłem? Co, jeśli mój ojciec by wszedł, chętny do otwarcia humidora 2 z panem Cartwright? Mój mózg wirował, jak w horrorze. - Muszę ... muszę iść. Muszę iść znaleźć narzeczoną. - Bez spojrzenia wstecz na Katherine na jej oszołomiony wyraz twarzy, który z pewnością miała, uciekłem z gabinetu biegnąc przez puste konserwatorium w stronę ogrodu. Zapadał zmierzch. Powozy wyruszały w drogę z matkami i małymi dziećmi, jak również z ostrożnymi biesiadnikami, którzy bali się ataków zwierząt. Teraz był czas, kiedy lać się będzie alkohol, zespół zagra głośniej, a dziewczęta będą prześcigać się tańcząc walca, zamierzając w ten sposób zawładnąć oczami Konfederatów z pobliskiego obozu. Czułem, że mój oddech wracał do normy. Nikt nie wiedział, gdzie byłem, a tym bardziej, co zrobiłem. Wielkimi krokami świadomie przeszedłem przez środek przyjęcia, tak, jakbym po prostu chciał napełnić kieliszek przy barze. Widziałem Damona siedzącego z innymi żołnierzami, grających w rundy pokera na rogu werandy. Pięć dziewczyn było ściśniętych na huśtawce na ganku, chichocząc i rozmawiając głośno.

2 Humidor - pojemnik do przechowywania cygar Ojciec i Pan Cartwright szli w kierunku labiryntu, trzymając whisky i żywo gestykulując, bez wątpienia rozmawiając o podwójnych korzyściach płynących ze spółki Cartwright-Salvatore. - Stefan! - poczułem uderzenie na plecach. - Zastanawialiśmy się, gdzie jest nasz gość honorowy. Żadnego szacunku dla starszych - powiedział Robert wesoło. - Rosalyn jest jeszcze tutaj? - zapytałem. - Wiesz, jakie są dziewczyny. Muszą wyglądać wyjątkowo, szczególnie, jeśli świętują swoje zbliżające się małżeństwo - powiedział Robert. Jego słowa brzmiały tak prawdziwie, niewytłumaczalnie, że ciarki przeszły mi po plecach. Czy tylko mnie, czy słońce zachodziło wyjątkowo szybko? Biesiadnicy na trawniku zmienili się mroczne postacie w ciągu pięciu minut odkąd byłem na zewnątrz i teraz nie mogłem dostrzec Damona wśród grupy ludzi w rogu. Pozostawiając za sobą Roberta, torowałem drogę łokciami przechodząc pomiędzy gośćmi. To było dziwne dla dziewczyny, żeby nie pokazywać się na swoim własnym przyjęciu. Co jeśli w jakiś sposób przechodziła obok domu i zobaczyła... Ale to było niemożliwe. Drzwi zostały zamknięte, a okiennice zamknięte. Szedłem szybkim krokiem w kierunku czeladnej przy stawie, gdzie pracownicy mieli swoje własne przyjęcie, aby sprawdzić, czy woźnica Rosalyn ją odwiózł. Księżyc odbijał się w wodzie, rzucając niesamowity, zielonkawy blask na skałach oraz wierzbach otaczających staw. Trawa była mokra od rosy i nadal wydeptana od czasu, kiedy Damon, Katherine i ja graliśmy tam w piłkę nożną. Mgła po kolana spowodowała, że żałowałem, że nie miałem założonych wyższych butów, zamiast tych wyjściowych. Zmrużyłem oczy. U podnóża wierzby, gdzie Damon i ja spędziliśmy godziny wspinaczki jako dzieci, była ciemna bryła ziemi, wyglądająca jak duży, sękaty korzeń drzewa. Tylko, że ja nie pamiętałem tego korzenia w tym miejscu. Zerknąłem znowu. Przez moment, zastanawiałem się, czy może to być para splecionych kochanków, próbująca uciec przed wzrokiem ciekawskich. Uśmiechnąłem się mimo woli. Przynajmniej ktoś znalazł miłość na tym przyjęciu. Ale chmury się przesunęły, a promień księżyca oświetlił drzewa i formę pod nim. Zdałem sobie sprawę z przerażeniem, że to nie cień dwojga kochanków w połowie uścisku. To była Rosalyn, moja narzeczona, jej gardło było rozerwane, a oczy półotwarte wpatrzone w gałęzie drzew, jak gdyby skrywały jakąś wielką tajemnicę, której nikt nigdy więcej nie pozna. Rozdział IX Trudno mi opisać chwile, które nastąpiły. Pamiętam odgłosy kroków, wrzaski i służących modlących się na zewnątrz ich kwater. Pamiętam, że klęczałem na kolanach, wrzeszcząc z przerażenia, litości i strachu. Pamiętam pana Cartwrighta odciągającego mnie do tyłu, jak pani Cartwright gwałtownie i głośno upadła na kolana, jak zranione zwierzę. Pamiętam, że widziałem policyjny wóz.