kakarota

  • Dokumenty646
  • Odsłony165 624
  • Obserwuję118
  • Rozmiar dokumentów1.7 GB
  • Ilość pobrań76 523

L. J. Smith - Pamiętnik Stefano 05 - Azyl

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :388.3 KB
Rozszerzenie:pdf

L. J. Smith - Pamiętnik Stefano 05 - Azyl.pdf

kakarota EBooki Serie / Autorzy Pamiętnik Stefano
Użytkownik kakarota wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 99 osób, 57 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 96 stron)

LISA JANE SMITH Pamiętnik Stefano Azyl Prolog Tuż przed śmiercią krew człowieka krąży szybciej, łomocze w żyłach, przesycona tym wszystkim, co czyni go człowiekiem- adrenaliną, strachem, pragnieniem życia. To dźwięk niepodobny do żadnego innego, dźwięk, którego kiedyś nasłuchiwałem chciwie, zadając śmierć. Ale łomot, który teraz brzmiał w moich uszach, nie był odgłosem ludzkiego serca. Brakowało w nim tego gorączkowego rytmu, który wywoływał nieodpare pożądanie krwi. Było to bicie mojego własnego serca… i serca mojego brata. Obydwaj znów znaleźliśmy się o włos od śmierci i teraz uciekaliśmy z powrotem do Londynu. Londyn, jaki znałem, był miastem oszustwa i destrukcji; miastem, w którym ginęły niewinne istoty, a krew płynęła ulicami jak woda. A teraz Damon i ja jechaliśmy tam, by to powstrzymać. Miałem tylko nadzieję, że cena nie będzie zbyt wysoka. Zaledwie kilka godzin wcześniej zostałem zaatakowany i pozostawiony na śmierć przez Samuela, niezmiernie przebiegłego i mściwego wampira. Uratował mnie Damon. To zakrawało na cud, kiedy mój brat wpadł do domu i wyciągnął mnie w bezpieczne miejsce, tuż zanim cała budowla stanęła w płomieniach. Ale ja już dawno przestałem wierzyć w cuda. To był tylko łut szczęścia. A teraz potrzebowałem tego szczęścia bardziej niż kiedykolwiek. Poleganie na instynkcie nie wystarczało. Instynkt zawiódł mnie niezliczoną ilość razy, nieodmiennie doprowadzając do czyjejś śmierci. I wiedziałem, że jeśli znów mnie zawiedzie, tym razem skutkiem będzie moja własna śmierć. Mogłem tylko rzucić się do bitwy przeciwko złu i mieć nadzieję, że szczęście mnie nie opuści.

Rozdział 1 Gwizdek pociągu przeszył ciszę wagonu, wyrywając mnie z zamyślenia. Usiadłem prosto, zaalarmowany. Jechaliśmy w przedziale pierwszej klasy, z wszelkimi możliwymi wygodami. Na stoliku między dwiema czerwonymi, pluszowymi ławami stał półmisek nietkniętych kanapek; obok ułożono stosik gazet. Za oknem przetaczał się krajobraz, zielony i pełen życia – pola i pastwiska upstrzone gdzieniegdzie stadami bydła. Trudno było pogodzić spokój i piękno otoczenia z grozą i chaosem w moich myślach. Cora siedziała naprzeciw mnie z małą, oprawioną w skórę Biblią na kolanach. Wyglądała za okno, nawet nie mrugając, jakby świat na zewnątrz dawał jej odpowiedzi, których ja nie potrafiłem udzielić. Cora, niewinna dziewczyna, zaplątana w świat wampirów nie ze swojej winy, dopiero co byłą świadkiem, jak jej własna siostra przemienia się w jednego z krwiożerczych potworów, których tak się bała. Ledwie tydzień temu moje życie było tak przyjemne – wahałbym się powiedzieć ,,tak dobre” – jak tylko mogłem mieć nadzieję. Wszak targające mną żądze zatruwały te wszystkie proste przyjemności, jak złote zachody słonca i niedzielne kolacje. Ale moje życie było spokojne. A po latach uciekania przed wrogami i własnym poczuciem winy spokój był ideałem. Tydzień temu byłem jeszcze zatrudniony w Abbott Manor jako ogrodnik i moim największym zmartwieniem było to, czy płot nie wymaga naprawy. Tydzień temu siedziałem w wygodnym, aksamitnym fotelu w salonie Abbottów ze szklaneczką brandy na stoliku i Shakespeare’em na kolanach. Choć dla zaspokojenia głodu musiałem od czasu do czasu pożywić się krwią wiewiórki czy wróbla, rozkoszowałem się aromatem pieczeni, przygotowanej przez gosposię, panią Duckworth. Tydzień temu patrzyłem jak Olivier Abbott wpadł do domu goniony przez starszego brata, Luke’a. Obaj byli brudni po zabawie w lesie. Ale ich matka, Gertrude, zamiast ich zbesztać, schyliła się i podniosła jeden z pomarańczowych klonowych liści, których chłopcy nanieśli ze sobą do domu. - Piękny! Czyż nie jest cudowny? – wykrzyknęła z zachwytem, oglądając liść, jakby był drogocennym klejnotem. Ścisnęło mi się serce. Teraz, przez Samuela, małe ciało Oliviera leżało potrzebane pod liśćmi, pozbawione krwi. Gertruda i pozostali członkowie rodziny Abbottów – ojciec George, Luke, i najmłodsza córeczka Emma – zostali oszczędzeni, ale mogłem sobie tylko wyobrażać, w jakim przerażeniu teraz żyli. Samuel zawładnął ich umysłami i kazał wierzyć, że to ja porwałem i zabiłem Oliviera. Chciał w ten sposób wyrównać rachunek między nami, z którego istnienia nawet nie zdawałem sobie sprawy – i wciąż nie wiedziałem, w jaki sposób w ogóle powstał. Zacisnąłem powieki. Damon właśnie wyszedł z wagonu, zapewne by pożywić się jakimś współpasażerem. Zwykle nie pochwalam tego uporu mojego brata, by żerować na ludziach, ale teraz byłem wdzięczny za ciszę. Uciekliśmy z farmy kilka godzin temu i dopiero zaczynałem się odprężać. Barki mi opadły, serce przestało tłuc się o żebra. Chwilowo byliśmy bezpieczni. Ale wiedziałem,

że w Londynie będzie inaczej. Spojrzałem na Biblię, wciąż otwartą na padołku Cory. Była mocno podniszczona; oprawa wytarta, strony poplamione od palców. Ale nic w tej księdze nie mogło pomóc Corze – ani żadnemu z nas w tym przedziale potępionych. Usłyszałem dalekie kroki w korytarzu. Serce mi przyspieszyło. Wyprostowałem się, gotów do obrony przed każdym, kto mógł wyłonić się zza drzwi: Samuelem, Henrym, czy jakimś innym wampirzym podwładnym, którego jeszcze nie poznałem. Czułem, że Cora zesztywniała obok mnie, jej źrenice rozszerzyły się ze strachu. Pojawiła się dłoń, z zamiarem odsunięcia zasłonki przedziału. Rozpoznałem ozdobny pierścień z lapis-lazuli, podobny do mojego i odetchnąłem z ulgą. Damon wrócił do nas z oszalałymi, przekrwionymi oczami. - Patrz na to! – wypalił, wymachując mi gazetą przed twarzą. Wyjąłem mu gazetę z ręki i przeczytałem nagłówek: KUBA ROZPRUWACZ ROZPOZNANY PRZEZ NAOCZNEGO ŚWIADKA. Pod nagłówkiem z kapitalików widniał portret Damona. Szybko przebiegłem wzrokiem kilka pierwszych wersów: Niecnym zabójcą okazał się dżentelmen. Znany w londyńskim towarzystwie Damon DeSangue został zidentyfikowany jako sprawca morderstwa w Miller’s Court w zeszłym tygodniu. A pociąg gnał w stronę Londynu, miasta, które będzie teraz przekonane, że Damon jest Kubą Rozpruwaczem. Byliśmy jak myszy biegnące wprost do legowiska węża. - Mogę zobaczyć? – poprosiła Cora, wyciągając rękę po gazetę. Damon zignorował ją. - Mogli mi przynajmniej naskrobać lepszy portret. Ta ilustracja w ogóle nie oddaje mi sprawiedliwości – powiedział ponuro, siadając na ławie obok mnie i mnąc gazetę w kulę. Ale widziałem, że ręce mu się trzęsą – drżenie było tak delikatne, tak subtelne, że chyba niewidzialne dla ludzkiego oka. To nie był pewny siebie Damon, jakiego znałem. Cora przejrzała gazety leżące obok naszego nietkniętego śniadania. - Do Londynu zostało nam ledwie kilkanaście kilometrów – stwierdziłem, patrząc na Damona. – Co zrobimy, kiedy tam dojedziemy? – Przecież mogliśmy zostać zatrzymani, kiedy tylko pociąg wjedzie na Dworzec Paddington. - No cóż – powiedział Damon, rzucając gazetę na podłogę i depcząc ją na dokładkę. – Słyszałem, że Muzeum Brytyjskie jest wspaniałe. Jeszcze nie miałem okazji go zwiedzić. - To jest poważna sprawa, Damon. Szukają Cię. A kiedy Cię znajdą… - Zadrżałem na myśl, co by się stało, gdyby Miejska Policja go schwytała. - Wiem, że to poważna sprawa. Ale co mam robić? Ukrywać się przez wieczność, bo jestem wrabiany w zbrodnię, której nie popełniłem? Samuel musi za to zapłacić. Poza tym ja się nie boję policji. Mam kilka asów w rękawie. - W tej też jesteś – powiedziała cicho Cora, pokazując nam pierwszą stronę ,, London Gazette”. Ten artykuł nie miał ilustracji, tylko nagłówek: KUBA ROZPRUWACZ ZDEMASKOWANY, WCIĄŻ NA WOLNOŚCI. Damon chwycił gazetę i szybko przejrzał artykuł. Zwrócił się do mnie.

- Prasa opisuje mnie jako arystokratę. Wyglądam teraz jak biedak, wątpię więc, żeby ktoś mnie rozpoznał – powiedział, jakby chciał przekonać samego siebie. Splótłszy palce obu rąk, przygładził włosy do tyłu, po czym oparł głowę na dłoniach, jak wczasowicz opalający się na plaży. Była to prawda; zupełnie nie wyglądał na członka londyńskiej elity. Koszulę miał podartą i brudną, oczy zmęczone i przekrwione, a na podbródku cień zarostu. Ale wciąż wyglądał jak Damon. Włosy ciemne i gęste, opadały mu faliście na mocne brwi, a usta układały się w typowy dla niego, na wpół drwiący wyraz. Gdy przyłapał mnie, że mu się przyglądam, uniósł brew. - Wiem, że coś Ci chodzi po głowie. Może po prostu to powiedz? – rzucił. - Nie powinniśmy jechać do Londynu – odparłem głucho. Ostatecznie Damon był w tym mieście człowiekiem poszukiwanym, a na dodatek słabym i pozbawionym przyjaciół. Nie mieliśmy pojęcia, ile wampirów sprzymierzyło się z Samuelem. Z pewnością jego brat Henry, ale poza tym mogliśmy tylko zgadywać, jak daleko sięgały wpływy Samuela. Z pewnością musiał mieć przyjaciół na wysokich stanowiskach, skoro zdołał oczernić Damona w prasie. - Nie jechać do Londynu? – wypalił Damon. – I co? Mieszkać w lesie i czekać, aż nas znajdą? Nie. Muszę się zemścić. A Ty nie martwisz się o swoją małą przyjaciółeczkę Violet? – dodał, doskonale wiedząc, że przede wszystkim dlatego, chcę dopaść Samuela. Spojrzałem na Corę, która gorączkowo przeglądała gazety, jakby któraś z nich zawierała mapę z wytyczoną drogą do bezpieczeństwa. Jej niebieskie oczy były szeroko otwarte ze strachu i nagle uderzyło mnie, jak dobrze ta dziewczyna trzyma się po wczorajszych wydarzeniach. Była bardzo dzielna przez te parę godzin przed świtem, kiedy ukrywaliśmy się w lesie i czekaliśmy, aż minie nas grupa poszukiwawcza – mimo że jej siostra właśnie została przemieniona w demona. Teraz mogłem sobie tylko wyobrazać, jakie myśli przelatywały jej przez głowę. - Chcę ratować Violet. Naprawdę – powiedziałem, mając nadzieję, że Cora uwierzy w moją szczerość. – Ale potrzebujemy porządnego planu. Nie wiemy, z czym się mierzymy. Już w chwili, kiedy to mówiłem, wiedziałem, że Damon się ze mną nie zgodzi. Kiedy czegoś chciał – romansu, szampana, krwi – chciał tego natychmiast. I to samo tyczyło się zemsty. Kątem oka dostrzegłem, że Cora wojowniczo wysunęła podbródek. - Musimy jechać do Londynu. Nie mogłabym spojrzeć sobie w oczy, gdybym nie spróbowała ocalić siostry – powiedziała. Złożyła gazetę z ostrym szelestem i wskazała inną ilustrację. Drgnąłem, spodziewając się ujrzeć Damona. Jedna rysunek przedstawiał Samuela, z dumnie zadartą głową i ręką uniesioną w teatralnym geście pozdrowienia, jak u ważnego polityka. - Pokaż mi to – rozkazał Damon, wyrywając gazetę z dłoni Cory. – Samuel Mortimer, mający nadzieję na stanowisko londyńskiego rajcy, przyrzeka, że dzięki niemu ulice miasta będą bezpieczne. ,,Zabiję Rozpruwacza gołymi rękami, jeśli będę musiał”, obiecuje Mortimer przy wtórze wiwatów i wyraz aprobaty –

przeczytał. – Chciałbym to zobaczyć. Skrzywiłem się. Samuel Mortimer, nazwisko wywiedzione z francuskiego słowa oznaczającego śmierć. Oczywiście. I ani ja, ani mój brat nie wpadliśmy na to, choć Damon z taką dumą nazywał się Hrabią DeSangue. Hrabią Krwi. To prawdpodobnie była pierwsza wskazówka, dzięki której Samuel odkrył prawdziwą naturę Damona. Pokręciłem głową. Jakie jeszcze wskazówki przegapiliśmy? Czy i ja nie dałem się złapać w pułapkę Samuela? Uwierzyłem, że Damon jest Kubą Rozpruwaczem. - Obiecajcie mi, że nie zrobicie niczego, dopóki Violet nie będzie bezpieczna – powiedziała Cora. – A potem zabijcie go, o tak. Tylko nie pozwólcie, by Violet była jego pionkiem. Nie chciałem składać Corze obietnicy, której nie mogłem dotrzymać. Nie byłem nawet pewien, czy Damon i ja zdołamy pokonać Samuela, choć wiedziałem, że Damon nie przepuści żadnej okazji, by spróbować. Chciałem jej powiedzieć, by uciekała od tego wszystkiego tak daleko, jak się da. Żeby wyjechała do Paryża, zmieniła nazwisko i spróbowała zapomnieć o przeszłości. Ale ona by tego nie zrobiła. Violet jest jej siostrą. Cora była z nią związana, tak jak ja byłem związany z bratem. Lekko skinąłem jej głową i Corze chyba to wystarczyło. Przetarłem oczy, próbując się obudzić. Czułem się, jakbym był pijany albo uwięziony we śnie. Wszystkie wydarzenia ostatnich dwudziestu czterech godzin pamiętałem jak przez mgłę, jakbym tylko je śnił, a nie przeżył naprawdę. Ale to była rzeczywistość. Pola za oknami były coraz rzadsze i bardziej oddalone od siebie, a powietrze nabierało szarawego, mętnego zabarwienia. Czy mi się to podobało, czy nie, zbliżaliśmy się do miasta. W oddali stado jaskółek leciało w przeciwnym kierunku niż pociąg, ku otwartej przestrzeni i ku morzu. - Nie martw się. Znajdziemy Violet – powiedziałem głucho. Miałem nadzieję, że zdołam nauczyć Violet picia zwierzęcej krwi, tłumienia popędów, życia z nieustannym głodem, tak jak mnie nauczyła tego Lexi. Miałem nadzieję, że nie będzie za późno. Konduktor o wyglądzie dobrodusznego dziadka o sztywnych, siwych włosach, odsunął zasłonkę i wszedł do przedziału. Uchylił czapki i sympatycznie uśmiechnął się do Cory. Byłem ciekaw na kogo mu wyglądamy: na trójkę rodzeństwa na wycieczce za miasto? Parkę młodych kochanków z kolegą w charakterze przyzwoitki? Pocieszała mnie świadomość, że w żaden sposób nie mógł odgadnąć naszej prawdziwej natury. - Londyn, następny przystanek!- oznajmił. Zrobił podejrzliwą minę, gdy zauważył zakrwawioną koszulę Damona. To nie był konduktor, którego umysłem zawładnęliśmy, by otrzymać przedział w pierwszej klasie, a widząc, jak zacisnął usta, domyślałem się, że lada chwila poprosi nas o bilety. Damon zwrócił się ku niemu i uniósł brew. - Dziękuję – powiedział cichym głosem. Na jego twarzy pojawił się uśmieszek, kiedy jego umysł połączył się z umysłem konduktora. Już po paru

sekundkach staruszek był całkowicie we władzy Damona. Byłem pod wrażeniem, z jaką łatwością Damon potrafił władać umysłami, nawet kiedy był ranny i na wpół zagłodzony. Kiedy ja to robiłem, często kończyłem z bólem głowy i kwaśnym posmakiem w ustach. Damon, jak się zdawało, nie odczuwał takich efektów ubocznych. - Od tej pory dasz nam spokój. Pokazaliśmy ci bilety. Nigdy nas nie widziałeś – mówił Damon równym, spokojnym głosem. Cora obserwowała Damona, najwyraźniej ciekawa, dlaczego konduktor słucha każdego jego słowa. Otworzyła usta, więc zacząłem kręcić głową, bojąc się, że przerwie hipnozę. Ale ona szepnęła tylko do Damona: - Każ mu, żeby dał Ci czapkę. Damon spojrzał na nią zdziwiony. - Potrzebuję też Twojej czapki – stwierdził tym samym miękkim tonem, jakiego używał cały czas. - Oczywiście, sir – powiedział konduktor i podał mu czapkę. - I kurtkę – podpowiedziała Cora, unosząc brew. - I jeszcze kurtkę – dodał Damon. Patrzyłem na to z podziwem. Wyglądało to, jakby Cora przejęła umysł Damona. - Bardzo proszę – powiedział konduktor, zsuwając z ramion zakurzoną, szarą kurtkę mundurową. Ułożył ją schludnie na siedzeniu obok Damona. Wyszedł z przedziału w samej koszuli. Zasłonka opadła za nim. - Cóż za niezwykła przytomność umysłu – pochwaliłem Corę. Nie spotkałem istoty ludzkiej, która czułaby się tak swobodnie w towarzystwie wampirów, od czasu…cóż, od czasu Callie. Pokręciłem głową, próbując pozbyć się obrazu dziewczyny, którą kiedyś kochałem. Callie była przeszłością,a w tej chwili powinienem skupić się na teraźniejszości. - To było konieczne. Twarz Damona jest we wszystkich gazetach. Przynajmniej nie musieliśmy prosić tego człowieka o coś gorszego. – Cora zadrżała i wiedziałem, że myśli o tym, jak Samuel zawładnął jej umysłem i zmusił ją, by została jego niewolnicą. – Damonie, jak tylko wysiądziesz z pociagu, załóż to na siebie. Nikt nawet się za Tobą nie obejrzy, jeśli będzie Cię brał za pracownika kolei. To nie jest pewne zabezpieczenie, ale będzie musiało wystarczyć – stwierdziła, kiwając do siebie głową. - Dzięki – odparł niechętnie Damon i przymierzył czapkę. Była o wiele za duża i zjeżdżała mu na oczy, więc doskonale maskowała jego rysy. – Damy zawsze świetnie potrafią dobrać odpowiedni strój na każdą okazję. Cora skrzywiła usta, jakby powstrzymywała uśmiech. Kiedy była we władzy Samuela, spędziła z Damonem sporo czasu. Zapewne przywykła do jego wisielczego, sarkastycznego poczucia humoru. - Wiem dokąd możemy pójść – powiedziała Cora. – Przynajmniej na jakiś czas. - Naprawdę? Będziemy niezmiernie zobowiązani, jeśli podzielisz się z nami tą informacją – stwierdził Damon z przesadną grzecznością. Cora przechyliła się w naszą stronę, opierając łokcie na kolanach. Jej przedramiona zachlapane były krwią od opatrywania moich ran.

- Kiedy wysiądziemy z pociągu, po prostu idźcie za mną – poinstruowała nas ściszonym głosem, zerkając na drzwi przedziału. – Nie mogę wam powiedzieć dokąd. Nie chcę, żeby ktoś usłyszał. Ostrożności nigdy za wiele. Zgadza się? – spytała Damona, wyzywając go, by ośmielił się nie zgodzić. - Dobrze powiedziane – mruknął potulnie Damon. Mnie osobiście bardzo podobała się przezorność Cory i jej umiejętność radzenia sobie z moim bratem. Mogła sprawiać wrażenie niewinnej i naiwnej, ale miała kręgosłup ze stali. Cora skinęła głową i znów zaczęła patrzeć przez okno. Przyglądałem jej się przez chwilę. Prócz krwi pozasychanej na rękach miała też czerwone plamy na niebieskiej, bawełnianej sukni. Z daleka wyglądało to, jakby materiał był malowany w róże. Pociąg zagwizdał krótko trzy razy. Do stacji zostało kilka minut. - Weź kurtkę – przypomniała Cora Damonowi, jak matka mówiąca do dziecka w śnieżny dzień. Damon założył zbyt duży, szary żakiet, który bardzo przypominał konfederacki mundur, jaki nosił ponad dwie dekady temu. - Dobrze – powiedziała Cora. – Stefano, Ty idź z tyłu i rozglądaj się, czy nikt nas nie zauważył i nie śledzi. - Oczywście – rzuciłem speszony. Sądziłem, że będziemy musieli opiekować się też Corą, ale wyglądało na to, że to ona opiekuje się nami. Czy ta zależność od istoty ludzkiej, która prowadziła nas w bezpieczne miejsce, oznaczała , że byliśmy w większych opałach, niż sądziliśmy? Czy może Cora była szczęśliwym amuletem, o który prosiłem los? Tak czy inaczej, ufałem jej. Rozdział 2 Już po chwili pociąg wjechał na dworzec Paddington, ciągnąc za sobą smugę czarnego dymu. Cała nasza trójka szybko, ukradkiem wysiadła z pociągu i ruszyła przez tłum na peronie. Kiedy szliśmy do wyjścia, dostrzegłem trzech przygarbionych policjantów, stojących na środku dworca. Jeden z nich odwrócił się w moją stronę i jego spojrzenie na moment spoczęło na mojej twarzy, po czym przesunęło się, przepatrując resztę tłumu. Rozluźniłem ramiona. Nikt nas nie podejrzewał. Okolice dworca różniły się bardzo od ozdobnych, marmurowych i złoconych budowli, jakie preferował Damon. Tutaj budynki były stłoczone i zabite deskami, ulice opustoszałe. Powietrze było ciężkie, jakby cały brud miasta wisiał wokół nas. Na niebie zbierały się ciemne chmury. - Zdaje się, że będzie padać – powiedziałem. Ledwie wypowiedziałem te słowa, pokręciłem głową, zniesmaczony tą próbą rozpoczęcia trywialnej rozmówki. Jak rolnik gawędzący z sąsiadem. ,, Prostaczek Stefano”, wyobraziłem sobie melodyjny, słodki głos. Otrząsnąłem się z myśli o Katherine. - Chyba tak – odparł Damon z tym swoim irytującym, nonszalanckim tonem, jakby wciąż był w Wirginii i miał czasu pod dostatkiem.

- Będziecie tak stać, chłopcy, czy możemy już stąd pójść? – spytała Cora, kładąc drobne dłonie na biodrach. Damon i ja spojrzeliśmy na siebie i skinęliśmy głowami. - Kiedy tylko zechcesz – powiedział Damon. Cora zorientowała się szybko, gdzie jest i ruszyła krętymi, długimi ulicami Zachodniego Londynu w kierunku mulistej, leniwej Tamizy. Kiedyś uważałem, że Tamiza, pośrednio wpływająca do Atlantyku i łacząca Londyn ze światem jest majestatyczna. Teraz wydawała mi się mętna i złowroga. Szedłem tuż za Corą, bystro wypatrując Samuela, oburzonych mieszkańców czy Miejskiej Policji. Od czasu do czasu dostrzegałem burzę kasztanowych loków spływajacą na szczupłe plecy i szybko odwracałem wzrok. Nawet teraz, kiedy miałem na głowie tyle problemów, Katherine wciąż nawiedziała mnie jak duch. Kiedy ruszyliśmy wzdłuż rzeki w stronę pieszego mostu przez Tamizę, wyrosły przed nami znajome londyńskie widoki. Widziałem kopułę na katedrze Świętego Pawła, a dalej Big Bena. Za nimi znajdowały się nadrzeczne magazyny. Magazyny, w których Samuel przetrzymywał zniewoloną Corę i w których Violet została przemieniona w wampirzycę. Londyn był studium kontrastów: kościele iglice sięgające ku niebu maskowały piekelne podbrzusze ,w którym się nurzaliśmy. Wkrótce znaleźliśmy się na Strand, ulicy najbliżej Tamizy, jednym z handlowych centrów miasta. Zauważyłem, że kilka osób zerknęło na nas podejrzliwie. Nie dziwiło mnie to. W tych zakrwawionych, brudnych ubraniach wyglądaliśmy gorzej niż żebracy, którzy często przesiadywali na miejskich placach. - Jesteśmy prawie na miejscu – powiedziała Cora, która również wyczuwała ukradkowe spojrzenia przechodniów. Przygładziła sukienkę, wyprostowała plecy i przemaszerowała przez most, nie oglądając się za siebie. - Dobrze mieć przy sobie kogoś takiego – skomentował Damon, zrównując ze mną krok. - To prawda – przyznałem. Choć raz mój brat i ja byliśmy tego samego zdania. Po drugiej stronie Cora skręciła zgrabnie na kręte, kamienne schodki prowadzące na brzeg rzeki. Pod mostem nie było nic, z wyjątkiem wielkiej dziury w ziemi, zakrytej deskami i żelaznymi belkami. To musiało być miejsce budowy stacji metra. Przypomniałem sobie jak George Abbott mówił mi o tych pociągach. Planowano połaczyć cały Londyn siecią podziemnych tuneli kolejowych. Miasto chciało mieć działającą linię już na przełomie wieków. Ale sądząc po stanie tej dziury, ekipie budowlanej nieszczególnie się spieszyło. Miejsce wyglądało na opuszczone. Szedłem za Corą jak posłuszny szczeniak, kiedy ostrożnie przedzierała się przez plac budowy. Na słupku przybito tabliczkę ZAKAZ WSTĘPU, a dziurę w ziemi otaczało niskie ogrodzenie z palików i drutu. Jakiś robotnik bez wielkiego przekonania usiłował przykryć dziurę płocienną płacht, ale widziałem wystający spod niej szczyt drewnianej drabiny. Cora zatrzymała się obok niej. - Nie jest to raczej hotel Cumberland, co , bracie? – spytał kwaśno

Damon. Cora zignorowała jego docinek, skupiona na zadaniu. - Możemy tędy zejść na dół – powiedziała, przechodząc przez prowizoryczny płotek. - Ale czy to bezpieczne? – spytałem sceptycznie. I skąd Cora wiedziała, jak wślizgnąc się do metra? - Oczywiście. Violet i ja spałyśmy tu raz, więc jeśli jest dość bezpiecznie dla dwóch kobiet, powinno być bezpiecznie i dla wampira – stwierdziła. W jej głosie brzmiała nutka drwiny. - Nocowałyście tu całkiem same? Cora wzruszyła ramionami. - Nie miałyśmy pieniędzy. Obiecałyśmy zapłacić w pensjonacie, jak tylko znajdziemy pracę, ale nas wyrzucili. Wiedziałam ,że nie powinnyśmy spać na ulicy, więc chodziłyśmy całe noce. Zaczynałyśmy w Ten Bells i docierałyśmy, aż tutaj, idąc wzdłuż rzeki i opowiadając sobie różne historie dla zabicia czasu. Pozwalałyśmy sobie na odpoczynek, jak tylko robiło się jasno. Ale którejś nocy, kiedy Violet niemal majaczyła już ze zmęczenia, znalazłyśmy to – wyjaśniła, wskazując na tunel. – Zawsze to jakieś schronienie, a kiedy nie masz przyjaciół i otaczają Cię sami wrogowie, nie ma lepszego miejsca – dodała, zerkając na Damona z uniesioną brwią. Szarpnięciem odwinęła płotno i spuściła jedną, potem drugą nogę na drabinę. Zeszła w ciemność. Damon szybko podążył za nią. - Czekajcie! – zawołałem, ale nie było odpowiedzi. Kiedy stanąłem na pierwszym chwiejnym szczeblu, usłyszałem z dołu głuchy łomot. - Cora? – krzyknąłem desperacko, szybko schodząc głębiej w dziurę. – Damon? - Tutaj! – powiedziała Cora. – Nic mi nie jest. Tylo uważaj… Zrobiłem krok, spodziewając się wyczuć szczebel. Ale moja stopa trafiła w próżnię i spadłem z łoskotem na plecy. - … bo drabina się kończy – usłyszałem w ciemności głos Cory. - Wszystko w porządku! – odparłem, wstając szybko i otrzepując się. Poczekałem, aż oczy przywykną mi do braku światła. Znadowaliśmy się w przepastnym tunelu, rozciągającym się w dwóch kierunkach. Słyszałem wodę kapiącą z jakiegoś niewidzialnego źródła. Słyszałem też słaby odgłos oddechów gdzieś daleko, choć nie byłem pewien, czy nie jest to tylko wytwór mojej nadgorliwej, paranoicznej wyobraźni. Oczy Damona błyszczały w ciemnościach. - No proszę, tak często powtarzałeś mi, żebym szedł do diabła. Zdaje się, że wreszcie trafiliśmy do jego siedziby, co, bracie? - Moim zdaniem to idealna kryjówka. Ale jeśli wam się nie podoba , możecie sobie iść. Znajdę siostrę sama. Przywykłam robić wszystko bez niczyjej pomocy – oznajmiła Cora twardym głosem. - Nie musisz – odparłem. Nie zamierzałem jej porzucić. Musiałem się nią zaopiekować, byłem jej to winny. Być może zawiodłem jej siostrę, ale nie zamierzałem zawieść i jej.

- Stefano pomoże Ci z rozkoszą – stwierdził drwiąco Damon. – Ale teraz państwa przeproszę. To był niezmiernie ekscytujący dzień i muszę odpocząć – powiedział, odchodząc w głąb tunelu. - A Ty nie chcesz iść? – spytała Cora, podchodząc do mnie. - Nie, zostaję z Tobą – oznajmiłem stanowczo. - Więc ostrzegam Cię uczciwie, nie jestem w tej chwili najlepszą towarzyszką. – Odeszła kilka kroków do miejsca, gdzie w zimnej ścianie wycięta była półka. Cora usiadła na niej i zaczęła bujać nogami. Wyglądała raczej jak dziewczynka na huśtawce podczas letniego pikniku niż jak kobieta otoczona przez wampiry, ukrywająca się prawie pięć metrów poniżej poziomu morza. - Coro… - zacząłem. Chciałem jej powiedzieć, jak wiele znaczyła dla mnie Violet. – Chociaż znałem Violet ledwie parę dni, była dla mnie jak siostra i … Cora westchnęła. - Jestem zmęczona i Ty z pewnością też. Proszę, czy moglibyśmy nie rozmawiać? - Oczywiście – odparłem szybko. Usadowiłem się na twardym, zimnym klepisku. Może i lepiej było nie rozmawiać. Ilekroć za bardzo zbliżałem się do ludzi, zdarzało się coś strasznego. Tak było z Callie. Tak było z Violet. Tak było nawet z małym Olivierem. I nie mogłem dopuścić, by to stało się znowu. A mimo to nie mogłem powstrzymać pragnienia, by pocieszyć Corę w jakikolwiek sposób. Przecież musiała być przerażona. Jeśli będzie tłumić w sobie emocje, w końcu ją przerosną. Wiedziałem to aż za dobrze. Zacisnąłem powieki tak mocno, że zobaczyłem pod nimi gwiazdy. Gdyby była tu Lexi, zaproponowałaby mi filiżankę herbaty z koźlej krwi na poprawę samopoczucia. Gdyby była tu Lexi, pewnie w ogóle nie wpakowałbym się w tę sytuację. Przestań, powiedziałem sobie w duchu. Wiedziałem, że użalanie się się nad sobą w niczym mi nie pomoże. Potrzebowałem się przespać, ale ostatnio, ilekroć zamknąłem oczy, moje myśli dryfowały do źródła moich kłopotów. Jak stałem się tym, kim byłem teraz. Przymknąłem więc powieki, by spróbować rozplątać zwikłaną sieć myśli i emocji, i natychmiast dumania przerwała mi wizja jej porcelanowej twarzy. Katherine. Jej wielkie oczy łani. Jej usta, rozchylone, gotowe do… Drap. Drap. Gwałtownie otworzyłem oczy. Tuż obok mnie buszował szczur; paciorki jego oczu niemal świeciły w ciemnościach. Sięgnąłem instynktownie, skręciłem mu kark i wypiłem krew chciwymi, szybkimi łykami. Była ohydna jak woda ze stojącej kałuży, ale zawsze to coś. Krew wszelkiego rodzaju wciąż działała na mnie odrzucająco, budziła pierwotną esencję mojej natury, którą usiłowałem stłumić. Dopiero kiedy krew zaczęła spływać mi do gardła, uświadomiłem sobie, gdzie jestem i przypomniałem, że Cora jest ledwie parę kroków ode mnie. Odsunąwszy martwe zwierzę od ust, pochyliłem się bliżej do dziewczyny. Jej oddech był równy. Widocznie spała. Ulżyło mi, że nie była świadkiem tego przejawu mojej prawdziwej natury. Położyłem się z powrotem, próbując znaleźć wygodną pozycję na ziemi.

Nagle głos przeciął ciemność niczym światło świecy. - Mam nadzieję, że smakowała Ci kolacja – rzekła Cora. Ale w jej tonie nie było strachu. Raczej zaciekawienie i troska. Poczułem wstyd, wzbierający mi w gardle jak żółć, mieszający się z gryzącym smakiem krwi szczura. Chciałem ją przeprosić, powiedzieć jej, że nie chciałem, by to widziała. - Dobranoc – rzuciła Cora, jakby moja wieczorna przekąska była tylko szklanką ciepłego mleka. Usłyszałem echo jej głosu w pustym tunelu. - Dobranoc – odszepnąłem w końcu. Ale nie odpowiedziała. Rozdział 3 Przez całą noc słyszałem drapanie gryzonii i nieustanne kapanie wody. Londyn zdawał się odległy o wiele kilometrów, choć tak naprawdę był zaledwie jakieś 30 metrów nade mną. Ale mimo tych uciążliwych hałasów jakimś cudem zapadłem w głęboki, mroczny sen. … Aż poczułem to znajome, paranoiczne napięcie – ktoś mnie obserwował. Uchyliłem jedną powiekę, potem drugą. Patrzyło na mnie jasnoniebieskie oko. Odsunąłem się gwałtownie, nagle całkowicie rozbudzony i zrozumiałem, że jestem kilkanaście centymetrów od Cory. - Co Ty robisz? – spytałem szorstko. Przeciągnąłem językiem po zębach i stwierdziłem z ulgą, że są krótkie i proste. Kiedy wstałem, usłyszałem paskudny trzask własnych stawów. Owszem, nie postarzałem się ani trochę przez dwie dekady, ale rok życia na farmie Abbottów zmiękczył mnie; zdążyłem odwyknąć od spania na twardej ziemi. Cora speszyła się. - Przepraszam – wybąkała, siadając i podciągając kolana do piersi. Przygładziła materiał spódnicy na nogach. – Wystraszyłam się. – Rude włosy miała przyklepane z jeden strony głowy, sińce pod oczami. Jej cera była ziemista, wargi popękane. Dziwne było widzieć ją tak bezbronną, kiedy poprzedniego wieczoru była tak silna. Było oczywiste, że potrzebuje przyjaciela. I szczerze mówiąc, ja też potrzebowałem. - Nic się nie stało – powiedziałem łagodniejszym tonem. – Czasami po prostu nie ufam sobie. - Hmm, jeśli nie możesz ufać sobie, to komu? – spytała Cora, wbijając we mnie przenikliwe spojrzenie. Poza tym ja chyba nigdy nie będę bezpieczna – dodała z żalem. Zapadło niezręczne milczenie. Oprócz dźwięku kapiącej wody i szamotaniny szczurów słyszałem także całą symfonię ludzkich odgłosów gdzieś daleko w głębi tunelu: kaszel, skrzypienie kończyn, rytmiczny pomruk serc pompujących krew w ciałach. Najbliższe otoczenie było puste i widziałem, że Cora nie słyszy naszych sąsiadów. Ale nie byliśmy jedynymi mieszkańcami metra. Byłem ciekaw, czy to dlatego Damonowi tak się spieszyło, żeby nas opuścić.

- On się pożywia, prawda? – spytała Cora, jakby czytała mi w myślach. - Najprawdopodobniej – odparłem. Usiadłem na ziemi, w kurzu, który opadał wokół mnie. W ciemnym tunelu nie sposób było stwierdzić, czy jest dzień, czy noc. Ale to nie miało wielkiego znaczenia. Bez planu i tak byliśmy zawieszeni w próżni. - Wczoraj widziałaś, jak ja się pożywiam. – To nie było pytanie. Cora skinęła głową. - Usłyszałam trzask pękających kości, więc spojrzałam. To nie było straszne. Niemal jakbym patrzyła, jak któryś z gości w tawernie siorbie zupę. Nie przerażasz mnie, Stefano – dodała niemal wyzywającym tonem. - A Damon? Cora pokręciła głową, wpatrując się w przestrzeń. - Nie. Może powinien. Ale nie przeraża. Jeśli już, to… jakie jest przeciwieństwo lęku? – spytała, przygryzając wargę. - Hmm, przeciwieństwem jest chyba komfort psychiczny – powiedziałem, zastanawiając się, jakim cudem nasza rozmowa zeszła na taki tor. - Komfort psychiczny… nie, to nie to – dumała głośno Cora. Na jej bladej twarzy pojawił się równie blady uśmiech. – Myślę, że z Tobą czuję się bardziej komfortowo. Na szczęście nie jestem gryzoniem. Damon sprawia, że jestem… czujna. Zmusza mnie do myślenia. Mam poczucie, że jest w nim coś niebezpiecznego i cały czas trzeba dawać z siebie wszystko. Sama nigdy bym nie pomyślała, by kazać mu ukraść ubranie konduktora. Przyszło mi to do głowy tylko dlatego, że go obserwowałam. - To był dobry pomysł – powiedziałem, myśląc, że to ona, nie on, jest tu bystrzejsza. Przecież wiedziała o tym tunelu. - Och, dziękuję. Mam tylko nadzieję, że nie przestanę ich mieć – odparła Cora, uśmiechając się lekko. Nagle odwróciła głowę. – Myślisz, że Violet pije ludzką krew? - Tak. – Nie było powodu owijać w bawełnę. Jeśli Violet była z Samuelem, z całą pewnością piła ludzką krew. Niepewne było tylko to, kto był dla niej źródłem pożywienia – omamiony niewolnik czy jakaś nieszczęsna istota, która wkrótce zostanie uznana za kolejne z krwawych trofeów Kuby Rozpruwacza. - Jak to jest? – spytała Cora szeptem, choć nikt nie mógł nas słyszeć. - To jest… - Urwałem. Jak to było: pożywiać się? Przez dziesiątki lat starałem się zapomnieć. Ale kiedy tylko spytała, przypomniałem sobie ciepły, intensywny smak ludzkiej krwi. Oczywiście chciałem powiedzieć, że to jest straszne, że Violet nie czerpie z tego radości i że przestanie, kiedy tylko ją znajdziemy i wyrwiemy ze szponów Samuela. Ale to nie byłaby prawda. - Tego nie sposób wyobrazić, jeśli ktoś sam nie spróbował. Może… jak wejście do pokoju z ciepłym kominkiem po nocy spędzonej na deszczu. – Nie miałem pojęcia, skad wzięło mi się to porównanie, ale było zadziwiająco trafne. Dzięki ludzkiej krwi czułem się kompletny, ciepły, żywy. Zwierzęca krew nie dawała mi tego. - To… dlaczego ktoś miałby chcieć przestać? – spytała Cora. Wzruszyłem ramionami.

- Wielu nie chce. Ale abstynencja od ludzkiej krwi ma swoje dobry strony. Dzięki temu wciąż mam uczucia, odczuwam emocje, tak jak wtedy, kiedy byłem śmiertelnikiem. Ta żądza krwi, to pragnienie, potrafi być tak potężne, że kiedy się pożywiasz, musisz odciąć się od uczuć, by nie myśleć o konsekwencjach. Kiedy nie piję ludzkiej krwi, nie czuję się potworem, nie błądzę zagubiony w ciemnościach. Kiedy zobaczę Violet, wytłumaczę jej to. A póki co pocieszaj się myślą, że nie cierpi głodu ani bólu. Cora pokręciła głową z niedowierzaniem. - Nie potrafię sobie wyobrazić, że mogłaby skrzywdzić żywe stworzenie – powiedziała cicho. – Kiedyś do domu dostała się polna mysz i mama chciała ją zabić. Violet miała wtedy z osiem lat. Płakała i płakała, aż mama wypuściła tę myszkę. Vi wystawiała jej nawet jedzenie, na wypadek gdyby wróciła i była głodna. – Głos Cory załamał się; zasłoniła twarz dłońmi. – Po prostu chcę ją znaleźć! – krzyknęła przez palce, które stłumiły jej głos. - Tu jej na pewno nie ma. – Damon wyszedł z ciemności, ocierając usta. Wciąż miał na sobie zakrwawione rzeczy z poprzedniej nocy, ale pod oczami nie miał już sińców. Jak na okoliczności, wyglądał niewiarygodnie przystojnie. Cora opuściła ręce na kolana i zagapiła się na niego. - Znalazłeś śniadanie? – rzuciła cierpko, bezwiednie muskając dłonią szyję. W mojej głowie błysnął obraz: Samuel, schylony, z kłami obnażonymi nad gładką skórą Cory. Ciekawe, jak często się nią pożywiał. I może tylko mi się zdawało, ale chyba dostrzegłem dwie blizny, maleńkie i okrągłe jak łebki szpilek, woskowo czerwone, w połowie odległości między barkiem i uchem. Zadrżałem. Na twarzy Damona pojawił się nieodgadniony wyraz. - Owszem, znalazłem – odparł. – Najpierw chciałem się przede wszystkim upewnić, że tunel jest bezpieczny. I jest bezpieczny. Dla nas. Kawałek dalej jest parę osób, ale nie będą nas niepokoić. Wszyscy są raczej w marnym stanie. Dość łatwo było mi się pożywić. - Więc to robiłeś przez całą noc? Myślałam, że wymyślasz jakiś genialny plan. A Ty się po prostu obżerałeś – powiedziała surowo Cora. – Mam nadzieję, że złapiesz jakąś chorobę od mieszkańców tunelu. Należałoby Ci się. - Nie złapię, panno Coro – powiedział Damon, przestępując z nogi na nogę. – Ale nie zdziwię się, jeśli Stefano się rozchoruje. Z pewnością opowiedział Ci już, jak to pięknie jest utrzymywać się przy życiu z pomocą leśnych zajączków, ale popatrz, gdzie wylądował: w tym samym miejscu co ja, pod ziemią, jako zwierzyna wampira, któremu należałoby utrzeć nosa. Zawsze są sposoby, by żywić się ludźmi, nie przestając ich lubić – powiedział Damon kpiąco. Zacisnąłem zęby i spojrzałem w oczy Corze. Chciałem, by broniła moich przekonań i wyborów. Chciałem, by przypomniała Damonowi, że jeszcze niedawno sama dostarczała krew wampirom. Ale ona zrobiła tylko rozczarowaną minę. Odszedłem od Damona, wiedząc, że najgorsze, co mogę zrobić, to wdać się w kłótnię. Rozejm, który zawarliśmy po tym, jak wczoraj uratował mi życie, był bardzo kruchy. Wiedziałem z doświadczenia, że jedno słowo wypowiedziane

w gniewie może znów zmienić nas we wrogów. A mieliśmy już jednego wroga, który powinien nam wystarczyć. Rozmasowałem skronie. Cuchnący tunel z jego słodkawym, wilgotnym powietrzem za bardzo przypominał grób. - Chyba potrzebuję świeżego powietrza. Coro? – spytałem, podając jej ramię. Doskonale wiedziałem, że Damon nie może pójść z nami, skoro jego twarz widnieje we wszystkich ważniejszych gazetach Londynu. - Bawcie się dobrze. Ja raczej będę się dalej upajał życiem tu, na dole – powiedział Damon, posyłając mi krzywy uśmiech. Wiedział, że wykluczam go z towarzystwa. Cora spojrzała na nas obu, ale w końcu przyłączyła się do mnie. Kiedy podeszliśmy do drabiny ustawiłem jej stopę na dłoni, by ją podsadzić. Ruszyłem za nią, grzecznie odwracając oczy, by nie zaglądać jej pod spódnicę. W świetle dnia drabina wyglądała o wiele mniej niepokojąco niż poprzedniego wieczoru. Wyszliśmy na wciąż opuszczony plac budowy. Wyjąłem zegarek z kieszeni spodni. Wgniecenie koło koronki przypomniało mi chwilę, kiedy to Samuel pchnął mnie na ścianę domku. Mimo to zegarek tykał równo. W przeciwieństwie do poprzedniego właściciela, pana Sutherlanda, zdawał się niezniszczalny. Wpół do dziesiątej. Miasto wokół nas było hałaśliwe i ruchliwe. Kiedy wspinaliśmy się po krętych schodkach z nabrzeża, ujrzałem ludzi w garniturach, pośpiesznie wchodzących i wychodzących ze wspaniałych kamiennych budynków, wznoszących się dookoła nas. Na brukowanych ulicach tłoczyli się przechodnie. Jakiś mężczyzna z gazetą wpadł na mnie, ale szedł dalej, nie oglądając się. Nikt nie zwracał uwagi na nas i bardzo mnie to cieszyło. Ramiona mi opadły i dopiero teraz zorientowałem się, jak ogromną poczułem ulgę. Zupełnie jakby tunel wzmacniał wszystkie moje koszmary i sprawiał, że zagłada wydawała mi się nieuchronna. Owszem, mój brat i ja byliśmy w poważnym niebezpieczeństwie, ale Londyn był taki sam, jak go zapamiętałem. Powozy turkotały po brukowanych ulicach, handlarze sprzedawali kwiaty, orzechy i gazety, mężczyźni podawali ramiona paniom. Wszystko wyglądało tak samo, a jednak… - Czytajcie o ostatnim morderstwie! Obróciłem się na pięcie. Na rogu chudy chłopak wykrzykiwał dzisiejsze nagłówki, przekonując przechodniów, że potrzebują gazety. Jego głos buchał podnieceniem za każdym razem kiedy padało słowo ,,morderstwo”. Ścisnęło mnie w żołądku. Cora i ja spojrzeliśmy na siebie. - Powinienem kupić jedną – powiedziałem, grzebiąc w wytartej kieszeni w poszukiwaniu drobnych. Wreszcie znalazłem dwa pensy w fałdzie materiału. Kiedy uciekaliśmy, nie pomyślałem o pieniądzach. Była to kolejna przewaga, jaką Samuel miał nad nami. On miał dostęp do bogactw, które pozwalały mu bez wysiłku oliwić tryby maszynerii napędzających Londyn. Tymczasem my byliśmy skazani na kłamstwo, zniewalanie umysłów i przekradanie się po mieście. Zapłaciłęm gazeciarzowi i wetknąłem złożoną gazetę pod pachę. Nie

chciałem czytać jej w tej chwili. Chciałem oddalić się od tych tłumów, oddalić od tunelu. Powoli przeszliśmy z Corą na zacienioną stronę ulicy. - Masz na myśli jakieś konkretne miejsce? – spytała Cora, wyrywając mnie z zadumy. - Pomyślałem, że pójdziemy do parku. To dobre miejsce, żeby… porozmawiać. – powiedziałem, zerkając podejrzliwie na prawo i lewo, by sprawdzić, czy nikt nas nie śledzi. Ale wyglądało na to, że nie jesteśmy obserwowani. - Świetny pomysł – powiedziała Cora. – Ale najpierw potrzebuję śniadania. Spróbujemy tam? – Wskazała piekarnię z czerwoną markizą na końcu kwartału. - Oczywiście – odparłem, osłaniajac oczy przed słońcem. Dotarliśmy do spokojniejszej okolicy Londynu, gdzie więcej było domów mieszkalnych. Kamienice stały rzędami wzdłuż krętych ulic, bruk ocieniały wiązy. W oddali widziałem już jeden z zielonych pagórków Regent’s Park. Otworzyłem drzwi piekarni i natychmiast uderzył mnie drożdżowy zapach piekącego się chleba. Żołądek mi się wywrócił. Kiedy byłem głodny krwi, zapach ludzkiego jedzenia zawsze wywoływał u mnie lekkie mdłości. - Co dla Was, moi kochani? – Niska, przysadzista kobieta oparła się o ladę i uśmiechnęła do nas zapraszająco. Jej ramiona były wielki jak świąteczne szynki i przez sekundę wyobrażałem sobie jej słodką, ciepłą krew na języku. Zaburczało mi w brzuchu, kiedy spojrzałem jej w oczy, koncentrując się na czarnych źrenicach. - Chcemy, żebyś nam dała torbę bułek. I bochenek chleba. A właściwie dwa bochenki – powiedziałem. Wiedziałem, że im rzadziej będę zmuszony używać swoich mocy, tym lepiej. Gdyby ta kobieta dała nam dosć jedzenia, by starczyło go Corze na kilka dni, byłoby idealnie. Sprzedawczyni lekko skinęła głową, a ja poczułem jak moje żądanie wsiąka w jej umysł, jak jej wola zaczyna się uginać pod moją sugestią. - I ciastko z truskawkami – wtrąciła Cora. Powtórzyłem prośbę Cory kobiecie, która zaczęła się krzątać za ladą i po chwili podała mi dużą papierową torbę; z bochenka na górze unosiła się jeszcze para. - Dziękuję – powiedziałem i wyszliśmy z piekarni, zanim zaczęła się zastanawiać nad dziwną transakcją, której właśnie dokonała. Im bliżej byliśmy parku, tym bardziej sceneria przypominała mi obrazy impresjonistów, tak popularne w Paryżu. Z daleka drzewa wydawały się bujne i zielone, ale z bliska dostrzegłem pomarańczowe i brązowe liście, które zaraz spadną na ziemię, i błotniste placki mocno zdeptanej trawy. - Chcesz na śniadanie bułkę czy ciastko? – spytałem. - Zjem bułkę. Ciastko jest na później – odparła Cora. Przeszliśmy między dwoma olśniewającymi marmurowymi filarami bramy parku. - Proszę – powiedziałem, kładąc jeszcze ciepłą bułkę na wyciągniętej dłoni Cory. – I przepraszam za brak dżemu.

- Nic nie szkodzi – odparła wesoło, rozdzierając bułkę na dwie części. Na ziemię posypał się deszcz okruchów. Na miejscu natychmiast zjawiło się pięć wróbli; zaczęły dziobać jak szalone. Im głębiej zapuszczaliśmy się do parku, tym mniej widać było przechodniów i niań z podopiecznymi. Słońce rzucało plamki na białą, żwirową ścieżkę, a co parę kroków zbłąkny liść spływał na ziemię z dębów nad naszymi głowami. Sam nie bardzo widziałem, co mnie tu przygnało. Było to ostatnie miejsce, w jakim mogła znaleźć się Violet; bez pierścienia z lapis-lazuli, jakie nosiliśmy obaj z Damonem, nie mogła się wystawiać na światło dzienne. Chciałbym jakimś cudem po prostu wiedzieć, gdzie ona jest, tak jak czasem potrafiłem wyczuć, gdzie jest Damon, kiedy dorastaliśmy w posiadłości Veritas. Ale Damon był tej samej krwi; wiedziałem, że taka więź nie połączy mnie już z nikim w moim wiecznym życiu. Taka sama więź kazała Corze przebywać w towarzystwie wampirów i podejmować rozpaczliwe próby odbicia siostry wszelkimi możliwymi sposobami. Cora odwróciła się z nagłym ożywieniem. - Popatrz! – zawołała, wskazując coś za mną. Wyprostowałem plecy i spojrzałem w tę stronę, przygotowany na widok policjanta, który nas aresztuje albo co gorsza, Samuela. Ale Cora zobaczyła tylko żyrafę, kilka metrów od nas, z gracją przechadzającą się po wybiegu za żelaznym ogrodzeniem. Cora klasnęła zachwycona. - Violet i ja zawsze spacerowałyśmy tutaj, kiedy miałyśmy wychodne. Nazywałyśmy to tanią wycieczką po zoo. Kasa jest po drugiej stronie, ale po płacić za wstęp, jeśli można popatrzeć stąd? – Stanęła na placach i odsłoniła oczy. Zrobiłem to samo i ujrzałem dwa wielbłądy, jedzące przy żłobie. Zbliżyłem się o krok do Cory, przyciągany jej niewinną ciekawością. - Jakie zwierzę lubisz najbardziej? – spytałem. Miło było przez chwilę pobyć na słońcu, prowadzić zwyczajną rozmowę. Cora podeszła bliżej i oparła się lekko o żelazny płot. - Lubię zebry, ale Violet zawsze podobały się pawie. Ciągnąło ją do tych ich teatralnych kostiumów… - Cora tęsknie zawiesiła głos. – Czasami je widać. Ale nie dzisiaj – dodała rozczarowana. Odwróciła się ku mnie i ugryzła kęs bułki. Przypomniałem sobie, jak cieszyła się Violet, kiedy wybrała sobie przepiękną szmaragdową suknię w Harrodsie i jak buchała zaraźliwym entuzjazmem na tych kilku przyjęciach, na których byliśmy razem. - Violet zawsze chciała być aktorką. Obie chciałyśmy – powiedziała Cora, odwracając się od zoo. Wbijała spojrzenie w stopy, w swoje brudne białe pantofle. – Ale myślę, że Violet by się udało. Ja chciałam poznawać ciekawych ludzi i przeżywać parę lat przygód, ale niekoniecznie chciałam wystawiać się na widok publiczny. Violet pragnęła, by ludzie ją zauważali. Pragnęła być wyjątkowa. - I była wyjątkowa – rzuciłem po chwili. - Cóż, teraz jest wyjątkowa w inny sposób – stwierdziła smętnie Cora. - Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby ją ochronić… - broniłem się.

- Wiem – odparła Cora, dotykając naszyjnka z werbeny, który wciąż miała na sobie. – Dałeś jej to. - Tak, i ten naszyjnik… - Chroni mnie przed wampirami – dokończyła Cora. – Damon mi mówił. Szkoda tylko… - Urwała i sięgnęła do torby po kolejną bułkę. Było jasne, że Cora wiele spraw zachowywała dla siebie, otaczała swoje myśli murem. Znałem to uczucie. Czasami prywatność własnych myśli była jedyną rzeczą, która pozwalała mi pozostać przy zdrowych zmysłach. - Znajdziemy ją. Postaram się o to – powiedziałem w końcu, ale kiedy sam usłyszałem te słowa, zrozumiałem, że to za mało. - Znajdziemy? – spytała Cora, spoglądając na mnie. – Ciągle to powtarzasz i wiem, że masz dobre intencje, ale Ty i Twój brat jesteście zbyt zajęci próbami udowodnienia, że jeden jest lepszy od drugiego. – Rzuciła resztkę okruchów z bułki w stronę samotnego gołębia idącego ścieżką. Ptak wystraszył się, ale szybko zabrał się za jedzenie, ucieszony tą manną z nieba. – Uratuję ją sama, jeśli będę musiała. Przecież ona próbowała ratować mnie. Od tego są siostry – powiedziała bezbronnym głosem, którego ton kłócił się z wysuniętym podbródkiem i dumną miną. - Wiem – odparłem. – Ale nie będziesz musiała robić tego sama. Jestem tu po to, żeby Ci pomóc. Cora zaczerpnęła powietrza i spojrzała mi w oczy. - Wiem. I ufam Ci. Ufam nawet Damonowi. Ale kiedy jesteście razem… - Urwała i pokręciła głową. - Mój związek z bratem jest… skomplikowany. Jak widziałaś. Ale jesteśmy po tej samej stronie. Już nie walczymy ze sobą. Na ustach Cory pojawił się przelotny uśmiech. - To dobrze – powiedziała. Przeszliśmy wzdłuż zoo i zapuściliśmy się w mniej zadbaną część parku. Trawa była zaśmiecona, ścieżki popekane, pojawiało się coraz mniej dobrze ubranych par. Minęliśmy grupkę dzieci, ale te, zamiast bawić się drogimi drewnianymi zabawkami, improwizowały bitwy patykami. Przez chwilę obserwowałem gwałtowną bójkę dwóch chłopców, ledwi pięcio-czy sześcioletnich. Obydwaj mieli krwawe zadrapania i byłem ciekaw, czy właśnie tak Cora postrzega mnie i Damona: jako dwóch braci walczących ze sobą tak desperacko, że nie przejmowali się, jakie to dziecinne, bezproduktywne i bezsensowne. W tej chwili usłyszałem jakieś zamieszanie za nami. Ciemnowłosa postać minęła nas, biegnąc z prędkością, jakiej nie osiągnąłby żaden śmiertelnik. Za owym mężczyzną pędziło pięciu policjantów, nie przejmując się, że przewracają przechodniów. Chwyciłem Corę za rękę. Patrzyła na mnie z lękiem: wiedziała równie dobrze jak ja, co oznacza ta pogoń. Damon był w parku. - Uwaga! - Morderca!

- Łapać go! Moje usta niemal bezwiednie sformułowały slowo, kiedy tak patrzyłem, jak Damon mknie przez park: Uciekaj! Rozdział 4 Rozpruwacz! – huknął jeden z policjantów, przebiegając obok nas w panice. - Rozpruwacz? – podchwycił ktoś okrzyk funkcjonariusza w tłumku, który zdążył się już zebrać. Po pierwszym okrzyku rozległ się następny i po chwili park rozbrzmiewał kakofonią podniesionych, wystraszonych głosów. Ludzie rozpierzchali się na wszystkie strony jak owce, które odkryły wilka pośród stada. - Widzę go! – krzyknął drugi policjant. Wymachując w powietrzu pałką, ruszył w stronę zagajnika. Obserwowałem to z przerażeniem. Damon biegł szybko, ale był środek dnia. Wystarczyłaby jedna osoba na drodze, by go przyhamować i narazić na schwytanie. Zrozumiałem, że muszę odwrócić uwagę pościgu, by dać mu czas na ucieczkę. - Pomocy! Policja! Pomocy! – krzyknąłem, bo do głowy przyszedł mi pewien pomysł. Chwyciłem Corę w pasie i przyciągnąłem ją do siebie. - Udawaj, że zemdlałaś – szepnąłem. – Pomocy! – zawołałem głośniej. Funkcjonariusz przebiegający obok zwolnił i odwrócił się do nas. Jego oczy błyszczały podejrzliwie. - Moja siostra zemdlała! – krzyknąłem lekko łamiącym się głosem, dla lepszego efektu. Cora, podejmująca grę, zwiotczała mi w ramionach. Zatrzymało się jeszcze dwóch policjantów, a ja odetchnąłem z ulgą. Sekudny były na wagę złota i miałem nadzieję, że ta pauza zapewni Damonowi dość czasu na ucieczkę. Dlaczego wyszedł z tunelu? Przecież wiedział, że jest na pierwszych stronach gazet. Wiedział, że Kuba Rozpruwacz jest na ustach wszystkich. Dlaczego zawsze kusił los? - Biegnijcie dalej, chłopcy, ja się tym zajmę – rzucił pierwszy z policjantów i biegiem ruszył w moją stronę. Dwaj pozostali popędzili za Damonem, ale mój podstep dał mu ze trzydzieści sekund przewagi. Dość czasu, by znacznie oddalić się od pogoni. - Proszę, szybko! – mówiłem dalej rwącym się głosem; policjant wspinał się ku nam na wzgórze sapiąc jak miech. Poczułem, że boki Cory ściskają się bezwiednie i wiedziałem, że śmieje się z mojego kiczowatego przedstawienia. – Proszę, pomocy! Cora znieruchomała, kiedy policjant schylił się, by ją obejrzeć. - To pewnie tylko z przestrachu – uspokajał, rozsuwając jej powieku pulchnymi palcami. W tej chwili Cora stanęła niepewnie na własnych nogach. - Co się dzieje? – spytała, wachlując sobie twarz dłonią. – Usłyszałam, że Rozpruwacz tu jest i.. och, chyba zemdlałam ze strachu. - Tak, proszę pani, zemdlała pani – powiedział surowo policjant, po czym wyciągnął z kieszeni chusteczkę i otarł nią spoconą, okrągłą twarz. Był przed piećdziesiątką i miał taką minę, jakby wolał jednak ścigać Rozpruwacza niż rozmawiać z młodą histeryczką. – Nie powinna pani tu spacerować, nawet z

bratem. Po mieście grasuje morderca! - Och, jestem taka wdzięczna, że pan nas obronił – powiedziała Cora. – Nie wiem, jak panu dziękować. Mogę się tylko modlić, żebyście jak najszybciej złapali Rozpruwacza,panie… - Sierżant Evans – rzucił speszony, uchylając jej kapelusza. – I nie chcę więcej pani ratować! – zawołał przez ramię, zbiegając ze wzgórza. Reszta policjantów zniknęła w zagajniku i mogłem tylko mieć nadzieję, że Damon uciekł im wszystkim. Cora zwróciła się do mnie z szeroko otwartymi niebieskimi oczami. Flirciarska minka, którą uraczyła policjanta, zniknęła z jej twarzy. Była teraz śmiertelnie poważna. - Musimy wrócić do tunelu i znaleźć tego idiotę, Twojego brata. Skinąłem głową, zaciskając usta. Gdyby Damon wiedział, co dla niego dobre, ukrywałby się tam, aż cała sprawa przycichnie. Chwyciłem Corę za rękę, jakbyśmy byli na spacerze. Cora ścisnęła ją i w dręcząco powolnym tempie ruszyliśmy z powrotem krętymi zaułkami Londynu. Ulice śmierdziały ściekami i gnijącymi warzywami, bruk pokrywała cienka warstwa wody. Nastroiłem swoje wampirze zmysły, by słyszeć szum krwi krążącej w milionach ciał. Ale nigdzie nie słyszałem Damona. Słyszałem za to strach. Nie sposób było nie wyłapywać ze strzępów rozmów przechodniów. - Podobno uciekł z Londynu, ale co z tego? Rozpruwacz wciąż terroryzuje nasz kraj. - I kto słyszał, żeby morderca był tak bogaty? Widać za pieniądze nie można kupić najzwyklejszej przyzwoitości. - Założę się, że wróciła do miasta i dziś w nocy znów będzie siał terror. - Mówię Ci, każdy mężczyzna, który wypuści żonę z domu po zmroku, sam się prosi o kłopoty. - Co Ty robisz? – spytała zaciekawiona Cora. - Wybacz. – Wyprostowałem się i speszony pokręciłem głową. Skupianie się na rozmowach wokół nas budziło we mnie instynkt łowcy. Głowę miałem przechyloną, zaciśnięte szczęki, moje oczy przebiagały po tłumie. – Ludzie rozmawiają o Rozpruwaczu. - Oczywiście. – Cora stanowczo zacisnęła usta. – Cały Londyn chce jego śmierci. Wiem, że Damon sądzi, że zdoła przechytrzyć wszystkich, ale tym razem niewiele brakowało. Miejmy nadzieję, że dziś się czegoś nauczył. - Nie nauczył się niczego przez dwadzieścia lat – mruknąłem pod nosem. Cora obróciła się na pięcie i zrozumiałem, że mnie usłyszała. - Stefano Salvatore, założę się, że i Ty mógłbyś się jeszcze wiele nauczyć. Skinąłem głową. - To prawda – odparłem cicho. Podobało mi się, że jest taka bojowa. Kiedy dotarliśmy do tunelu, zszedłem na dół pierwszy. Już z piątego szczebla słyszałem tupot szczurów – dźwiękowe tło tunelu, tak zwyczajne jak cykady w czerwcowy dzień w Wirginii. Ale wśród tych odgłosów wyłowiłem gniewne westchnienie, które rozpoznałbym wszędzie.

- Jest tutaj – powiedziałem z ulgą, schodząc do śmierdzącego tunelu. Wreszcie, obróciwszy się na wszystkie strony, znalazłem Damona w kącie oświetlonym blaskiem niewielkiego ogniska. Włosy opadały mu na czoło, oczy miał przekrwione, zarost na twarzy; w każdym calu wyglądał na wyrzutka, którym się stał. Czytał mocno podniszczoną gazetę. - Samuel mnie wykańcza – powiedział, spoglądając na mnie znad ogniska. – Skutecznie zadbał o to, żebym nie mógł się pokazać w Londynie. A przecież miałem nawet przebranie. Świetnie się spisało – dodał z niesmakiem, wrzucając szarą konduktorską czapkę w ogień. Uniosła się chmura dymu. - Po co w ogóle wychodziłeś? – wybuchnąłem. – Przecież wiesz, że Cię szukają! Jesteś największą sensacją w kraju! Damon wzruszył ramionami. - Niczego się nie osiągnie bez odrobiny ryzyka. Ludzie ledwie na mnie zerkali, kiedy byłem w mundurze konduktora. A poza tym nie poszedłem zwiedzać. Próbowałem znaleźć Samuela, odwalić brudną robotę, żebyś Ty nie musiał. I co? Gonili mnie jak pospolitego rzezimieszka. – Pokręcił głową z niedowierzaniem. – Oczywiście ci policjanci nie mieli ze mną szans. Żal mi ich było, kiedy tak sapali jak lokomotywy. - O mało Cię nie złapali. A tak przy okazji, nie ma za co – powiedziałem gniewnie. Kto wie, gdzie byłby teraz, gdybyśmy nie odciągnęli uwagi funkcjonariuszy i nie dali mu czasu, dzięki któremu zdążył zwiać między drzewa. - To byłeś Ty? ,, Moja siostra zemdlała!” – wyseplenił, przedrzeźniając mnie. – To było zupełnie niepotrzebne. Świetnie sobie radziłem. - Mogli Cię zabić – rzuciła surowo Cora. - W moim świecie albo zabijasz, albo dajesz się zabić – odparł szorstko Damon. – A ja zamierzam zabić Samuela za to, co zrobił. Przecież to on uknuł cały ten nonsens z Kubą Rozpruwaczem. A potem wrobił w to mnie! Jakbym ja kiedykolwiek mógł być taki niechlujny – pieklił się Damon. – Nie potrafi sam stawić mi czoła, więc wysyła ludzi, by robili, co im każe. A jakby tego było mało, przeczytałem właśnie ten artykulik w gazecie. Ten głupiec urządza jutro wieczorem przyjęcie, na którym pochwali się swoimi politycznymi aspiracjami. Uznajmy to za zaproszenie. To przyjęcie będzie jego pogrzebem – oznajmił złowróżbnie. Włosy zjeżyły mi się na karku. Jeśli cokolwiek wiedziałem o Damonie, to to, że zawsze realizował swoje pomysły. - Myślisz, że on panuje nad umysłami policjantwó –spytałem – czy po prostu rozpoznali Cię z gazety? - A skąd mam wiedzieć? – Damon z obrzydzeniem uniósł ręce. – Nie zostałem wtajemniczony w jego mistrzowski plan. Myślałem, że to po prostu jeszcze jeden londyński arystokrata, którego będę mógł wykorzystać, by przedstawił mnie właściwym ludziom. Nie wyobrażałem, że to wampir z problemami psychicznymi. A skoro już, powinien być zachwycony, że znalazł kogoś swojego gatunku. Ale nie, on chce mnie wygnać z mojego miasta, i nie pozwolę na to. - A co z Henrym? – spytałem. – Jak sądzisz, co nim kieruje? -To co powie Samuel – warknął Damon. – Henry to bezużyteczny

mięczak, który chodzi za Samuelem jak pies. Bardzo w tym przypomina czyjegoś innego brata. Nim zdążyłem wymyślić własną obelgę, wtrąciła się Cora. - Więc kim właściwie jest Samuel? Kimś ważnym? – spytała. - Samuel kandyduje do rady miasta. Pomagałem mu planować kampanię – odparł Damon z krzywym uśmiechem. - W takim razie musimy wymyślić jakiś plan, by go powstrzymać. Zmarnowaliśmy już cały dzień. – Przez dwie dekady bycia wampirem nauczyłem się jednego: że brak działania zawsze się mści. Granie na czas i czekanie na odpowiedni moment, by uderzyć, nigdy się nie sprawdziło. Zawsze spóźniałem się o minutę, godzinę, życie. Ale koniec z tym. Damon uśmiechnął się złośliwie. - Stefano wybawca. Cóż za genialny pomysł. Musimy go znaleźć, powiadasz? Otóż właśnie to próbowałem zrobić. - Nie możesz tak po prostu biegać po Londynie i mieć nadzieję, że na niego wpadniesz! – rzuciłem ze złością. Właśnie na tym polegał problem Damona: działał impulsywnie, mało kiedy zastanawiając się nad konsekwenacjami. Było to skuteczne, kiedy stawał przeciwko ludziom. Ale Samuel był wampirem i to silniejszym, niż my obaj razem wzięci. Naszą jedyną nadzieją było przechytrzenie go. – Musimy działać strategicznie. Może to dobrze, że jest znany – rzuciłem, myśląc głośno. – To oznacza, że musi starać się tym bardziej, by ukryć pewne sprawy. - Jest świetny w ukrywaniu tych spraw – powiedziała cicho Cora, dotykając werbenowego naszyjnika. - Pamiętasz jeszcze coś na jego temat? – spytałem z nadzieją. - Myślisz, że już jej o to nie pytałem, bracie? – wtrącił się Damon. – Nie pamięta niczego. Tylko przyjęcia w magazynach. To ja byłem w jego najbliższym kręgu. - Umiem mówić sama za siebie, dziękuję! – odparła ze złością Cora. Ale na tym się skończyło. Było jasne, że nie ma żadnych więcej informacji na temat naszego wroga. Usta Damona wygięły się w uśmiechu, kiedy odwrócił się do mnie. Widziałem ikry z ogniska odbite w jego źrenicach. - Złożymy mu wizytę – powiedział. - Wizytę, powiadasz – powtórzyłem głucho. – Chcesz tak po prostu zjawić się na jego progu? Kiedy jesteś poszukwianym przestępcą? Zapomniałeś, że musimy mieć zaproszenie właściciela, by wejść do domu? Wątpię, by Samuel wyświadczył nam tę grzeczność. – Była to jedna z wielu rzeczy, które odróżniały nas od śmiertelników: by wejść pod czyjś dach, wampir musiał zostać zaproszony do przystąpienia progu. Było to drobne ograniczenie, ale dzięki temu niektóre miejsce wciąż były bezpieczne przed takimi potworami jak my. - Dziękuję za lekcję etykiety, bracie. Ale ja nie muszę wchodzić do środka. Wystarczy, że porozmawiam z Samuelem jak mężczyzna z mężczyzną. Czy raczej jak wampir z wampirem – wyjaśnił Damon. – Mam dość tej zabawy w kotka i myszkę. I nie zamierzam odejść z Londynu bez walki – dodał, zaciskając i

rozluźniająć pięści. - Walka na śmierć i życie? – spytałem drwiąco. W Nowym Orleanie, gdzie Damon i ja byliśmy zmuszani do walki ze sobą w namiocie cyrkowym, właśnie tak reklamowano nasz występ. Ocaliła nas dopiero Callie, która podpaliła namiot. Czy Damon naprawdę miał tak krótką pamięć? - Tak, walka na śmierć i życie – powtórzył Damon, jakby nie zrozumiał mojej aluzji. – Ale walka jak należy. Żadnych niespodzianek, żadnego wykorzystywania śmiertelników, żadnych gierek. Tylko my dwaj przeciw sobie. Pójdę pod jego drzwi i uzyskam odpowiedzi. A potem go zniszczę. - Zaraz, żebym dobrze zrozumiał. Pójdziesz do jego domu i zaprosisz go do walki? On nie był na tyle uprzejmy, kiedy próbował mnie zabić – powiedziałem osłupiały. To było teatralne, przesadne i takie w stylu Damona. Ale choć pojedynek był bardzo romantycznym rozwiązaniem, Damon nie miał szans go wygrać. Nie w tym stanie. Spróbowałem sobie wyobrazić, jak rozegrałby się jego plan. Samuel mógł się nie spodziewać, że zadzwonimy do jego drzwi, jakbyśmy byli gośćmi. Mogliśmy go przyłapać bez ostrzeżenia, przy ludziach, którzy nie znali jego sekretu, i wtedy byłby zmuszony do podtrzymywania swojej gry. Wątpiłem, by zdecydował się zadźgać nas kołkiem przy sali pełnej politycznej elity Londynu i nie mógłby też zahipnotyzować ich wszystkich jednocześnie. Mimo to plan był najeżony trudnościami. Wiedziałem, że nie przekonam Damona, by z niego zrezygnował; mogłem tylko być przy nim, kiedy wszystko weźmie w łeb. - Dobrze, idźmy tam. Ale najpierw odpowiedzi, pojedynek potem – powiedziałem cierpko. Nie byłem zaskoczony, że Damon nadepnął Samuelowi na odcisk. Pytanie nie brzmiało, co zrobił, ale co zrobił tym razem. - Wy panowie bawcie się dobrze na swojej misji zwiadowczej – powiedziała Cora. – A ja pójdę do Ten Bells. Skoro Samuel będzie zajęty, ja będę mogła bezpiecznie popytać, czy któraś z dziewcząt nie widziała Violet. Nie podobał mi się pomysł, by Cora wychodziła sama, bez ochrony. Ale miała rację: była bezpieczniejsza w Whitechapel niż z nami, podczas konfrontacji z Samuelem. Jej zdeterminowana mina ostrzegła mnie, że lepiej się nie sprzeciwiać. - Dobrze – powiedziałem po chwili. – W takim razie wyjdę po zaopatrzenie. Niedługo wrócę. – Ruszyłem tunelem, nie oglądając się za siebie; moje kroki stukały po klepisku. Każdy mój ruch płoszył stada szczurów i byłem ciekaw, czy wiedzą jak bezużyteczna jest ta ich gorączkowa ucieczka. Czy nie rozumiały faktu, że jeśli ktoś zechce, może je zabić w jednej chwili? A może w tych małych łebkach widziały się tak, jak ja zaczynałem widzieć siebie – jako chodzący cel, prędzej czy później skazany na zagładę? Kilka godzin później wróciłem do tunelu, taszcząc w ramionach dwa garnitury, kilka koszul, różową jedwabną suknę i obfitą halkę. Poszedłem do Harrodsa, tego samego, w którym we dwoje z Violet chcieliśmy kiedyś wymienić swoje podarte, brudne ubrania, by jak najlepiej wtopić się w tłum. Kiedy tylko wszedłem do sklepu, zbiegło się do mnie kilku ochoczych ekspedientów, niczym sępy do padliny. Kiedy skończyłem zakupy, byłem tak

wykończony po zniewalaniu umysłów sprzedawców, że ledwie wiedziałem, co niosę. Kiedy tylko miałem, co potrzeba, wyszedłem pospiesznie, zamierzając się pożywić. W pustym zaułku znalazłem na wpół zagłodzonego gołębia, ale kiedy wypiłem jego krew, wciąż byłem wygłodniały. W tunelu przywitało mnie echo śmiechu. - Halo? – zawołałem z ciekawością. Dobiegła mnie odpowiedź. - Tak szybko wróciłeś, bracie? Minąłem zakręt i ujrzałem Damon i Corę, siedzących naprzeciw siebie przy ognisku. Twarz Cory była ożywiona, oczy jej błyszczały. - Przyniosłem wam garderobę – powiedziałem, kładąc na zakurzonym klepisku ubrania, które nic mnie nie kosztowały, choć były warte setki funtów. - Dzięki – rzucił Damon. Przechylił się bliżej i zaczął grzebać w stertach ubrań, aż wyciągnął czarny, wełniany płaszcz. Pomyślałem ,że pomoże mu wtopić się w noc. Damon wyprostował się i zarzucił materiał na ramiona. – Przeszedłeś sam siebie. W tym płaszczu wyglądam jak najlepszy magik Gallaghera. Nie uważasz? Uśmiechnąłem się niechętnie. Był to bardzo trafny opis tej części garderoby. Gallagher był to ów okropy cyrk, w którym Damona i mnie trzymano w niewoli jako wampiry i zmuszano do walk. Byliśmy jedynymi autentycznymi eksponatami. Wszystko inne, od wytatuowanej kobiety po bliźniaki syjamskie, było najzwyklejszym oszustwem. - Wyglądasz całkiem nieźle, bracie – powiedziałem. - Tak, to prawda. – Cora uśmiechnęła się z aprobatą. – No dobrze, więc do Ten Bells, zanim któryś z was zdąży mnie powstrzymać. I powiem wam tyle, że nie potrzebuję nikogo, nawet wampira, do ochrony. – Wstała i zamiatając spódnicą, ruszyła w ciemną głąb tunelu. - Oto dziewczyna, jakiej nie spotkałbyś w Mystic Falls – mruknął Damon; był pod ewidentnym wrażeniem jej niezależności. - Pewnie dlatego, że taka dziewczyna nie chciałaby zawierać z Tobą znajomości. Miałaby dość rozumu, żeby trzymać się z daleka – odwarknąłem, zastanawiając się, co też Damon miał na myśli. Czyżby zaczynał się interesować Corą w romantycznym sensie? To nie mogło się dobrze skończyć. - Ich strata – odparł Damon wesoło. Zarzucił kaptur płaszcza na głowę, ukrywając twarz. – Tak czy inaczej, bracie, skupmy się na naszym zadaniu. Uroczy dzień na rodzinne polowanie, nie prawda? Rozdział 5 Przywykłem już do wrażenia, że życie rozciąga się przede mną jak ogromny, nieskończony ocean. Ale przez ostatnie dwa tygodnie moja perspektywa się skurczyła. Teraz, gdy szedłem zaułkami i ciemnymi ulicami Londynu, liczyły się tylko najbliższe minuty i godziny. Czy zabijemy Samuela? Czy Samuel zabije nas? Jak zareaguje, gdy przekona się, że nie jestem tylko kupką popiołu w Abott Manor? Czy za chwilę rozpoczniemy śmiertelną rozgrywkę z nieumarłym?

Damon chyba miał na to nadzieję. Szczerze mówiąc, zachowywał się, jakbyśmy byli żołnierzami ruszającymi do bitwy, a jego obowiązkiem było musztrować oddział. Nastrój poprawiał mu się tylko, wtedy, gdy opisywał mi w jaki sposób chce zniszczyć Samuela. W końcu odciąłem się od jego monologu, pozwalając do woli dywagować, czy przebije Samuela kołkiem, czy go spali, czy może jedno i drugie naraz. Podążaliśmy szybko pustymi ulicami w kierunku domu Samuela na Montague Street, klucząc na wszystkie strony, by uniknąć podejrzliwych spojrzeń. Ale niewiele ich było. W nowych ubraniach, kiedy wreszcie zmyliśmy krew ze skóry, wyglądaliśmy jak dwaj bogaci młodzieńcy cieszący się wszystkim, co Londyn ma do zaoferowania. Z pewnością nie wyglądaliśmy jak dwie głodne istoty nocne, wybierające się załatwiać swoje sprawy, z samym diabłem. W milczeniu skręciliśmy w Montague, oświetloną przymglonymi, gazowymi latarniami. W głębi ulicy powozy podjeżdżały pod duży, zadbany dom, osłonięty przed wzrokiem przechodniów ogrodzeniem porośniętym bluszczem. Spojrzałem na Damona, ale był zajęty – szczerzył się lubieżnie do eleganckiej, podpitej kobiety, wspartej na ramieniu towarzysza. Była ubrana w niebieską suknię, która odsłaniała bezbronną, białą jak lilia szyję. Damon uniósł brew. - Lady Ainsley – wyjaśnił, patrząc na kobietę przymilającą się do mężczyzny, który z pewnością nie był poznanym przeze mnie Lordem Ainsleyem. – Nie jest tak wierna mężowi, jak miałby nadzieję. Odwróciłem się ku niemu w ciemności, bo nagle mnie olśniło. - Myślisz, że to dlatego Samuel jest wściekły? Z zazdrości? - Pytasz, czy wziąłem sobie którąś z jego kobiet? – spytał Damon. – Nikogo nie zmuszałem. Same szły za mną aż nazbyt chętnie. Lady Ainsley i jej towarzysz skręcili na oświetloną gazowymi lampami dróżkę do domu. - No więc? Idźmy – powiedziałem, wskazując ich oddalające się plecy. - Tak – zgodził się Damon, ale wydawał się zamyślony. Byłem ciekaw, ile z kobiet na przyjęciu znał osobiście, ile interesów ubił z ich mężami. Samuel mógł żywić do niego urazę z dziesiątków powodów. Damon zawsze brał sobie to, co chciał, nie przejmując się, kto stoi mu na drodze. Co się tyczy jego podbojów, nieprzyjemne skutki były nieuniknione, a ja niestety nie pierwszy raz ponosiłem konsekwencje. - Pensa za Twoje myśli, bracie – powiedział Damon, z łatwością otrząsając się z zadumy. - Nie masz nawet pensa – zażartowałem. – Masz tylko ten płaszcz na grzbiecie i to ja go dla Ciebie ukradłem. - Prawda. Ale mam inne sposoby, żeby skłonić Cię do mówienia. - Myślałem o tym, że łatwiej Ci o wrogów niż o przyjaciół – powiedziałem. Zbliżaliśmy się już do domu Samuela. Rozejrzałem się po drogim ogrodzie. Z ulicy wyglądał raczej na park niż na

otoczenie prywatnego domu. Trzypiętrowy georgiański dwór przytłaczał wielkością ceglane domy po obu jego stronach. Główna alejka prowadziła pod frontowe drzwi. Kilka mniejszych, ziemnych alejek wiło się wokół domu przez klonowe i wiązowe zagajniki. Pokręciłem z niedowierzaniem głową. Jak to możliwe, że Samuel, wampir który zabijał do woli, mieszkał tutaj, otoczony szacunkiem i podziwem ludzi? I dlaczego ja, choć spędziłem ostatnie dwie dekady, usiłując postępować przyzwoicie, żywiłem się znalezionymi ochłapami i bałem się zbliżyć zanadto do kogokolwiek, prosić o zbyt wiele? Wróciłem wspomnieniami do naszej posiadłości w Wirginii. Nosiła nazwę Veritas. ,,Prawda” po łacinie. Nazwał ją tak ojciec, niewzruszony w swoim przekonaniu, że głownym celem człowieka jest poszukiwanie prawdy i walka z oszustwem. Może taka ścieżka dobrze służyła ludziom. Ale w przypadku wampira poszukiwanie prawdy często oznaczało sprowadzanie śmierci na innych – nawet jeśli niechcący. Gdybym dał spokój morderstwom Kuby Rozpruwacza, Olivier by żył. Violet byłaby śmiertelniczką. Z drugiej strony, Cora wciąż byłaby niewolnicą Samuela i nie wiadomo, ile dziewcząt straciłoby życie. Damon zostałby wrobiony przez Samuela i pewnie powieszony przez policję. Jakąkolwiek ścieżkę bym obrał, zginęliby niewinni ludzie. Nie ci, to inni. Zerknąłem na Damona. On też wpatrywał się w dom z zaciśniętymi zębami. - No więc, oto nadeszła chwila prawdy – powiedział, podchodząc do żelaznej bramy. – A Ty możesz sobie być tchórzem i uciekać z powrotem do swojej dziewczyny albo iść ze mną. Twój wy bór. - Ja nie jestem Twoim wrogiem, Damonie – odparłem. – Jest nim Samuel. Pamiętaj o tym. W milczeniu poszliśmy krętą ścieżką pod wielkie dębowe drzwi domu Mortimera. Przed nami szła jakaś starsza para. Kobieta ubrana była w mieniącą się czerwoną suknię, mężczyzna w smoking. Nie sposób było rozpoznać, czy to czlonkowie rodziny królewskiej, czy wampiry i zrozumiałem, że jeśli nawet zostaniemy wpuszczeni, cały ten wieczór będzie przypominał makabryczny bal kostiumowy, na którym nie da się odróżnić demonów od ludzi. Kiedy tylko starsi państwo dotarli do wejścia, drzwi otworzyły dobrze ubrany lokaj. - Lord i Lady Broad – powiedział mężczyzna, lekko skłaniając głowę. Lokaj wprowadził ich do środka. Wyciągnąłem szyję, usiłując zajrzeć do przepysznego, marmurowego holu. I nagle zobaczyłem Violet. Zupełnie nie przypominała tej półżywej dziewczyny, którą widziałem ostatni raz w Ivinghoe. Teraz miała na sobie zieloną aksamitną suknię, włosy upięte w skomplikowaną piramidę loków. Jej usta były jaskrawoczerwone, oczy zdawały się jeszcze większe niż zwykle. Była piękna – ale to wiedziałem już wcześniej. Teraz uderzyła mnie raczej jej postawa: wyprostowane ramiona, dumnie uniesiona głowa. Bez śladu zniknęła aura bezbronnego jelonka w lesie. Teraz była lwicą – piękną, pełną gracją i pewną swojej mocy. Choć popijała szampana i uśmiechała się uprzejmie do rozmówcy, jej oczy myszkowały po tłumie. Byłem ciekawe, kogo – czy też czego