kanclerzyk33

  • Dokumenty701
  • Odsłony174 072
  • Obserwuję96
  • Rozmiar dokumentów935.4 MB
  • Ilość pobrań99 394

Krzyżowcy 4 - Dziedzictwo Rycerza Arna - Guillou Jan

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :2.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Krzyżowcy 4 - Dziedzictwo Rycerza Arna - Guillou Jan.pdf

kanclerzyk33 Prywatne EBooki HISTORYCZNE Guillou Jan
Użytkownik kanclerzyk33 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 334 stron)

Jan Guillou Krzyżowcy 4 Dziedzictwo rycerza Arna Z języka szwedzkiego przełożył Marian Leon Kalinowski Sądecka Biblioteka Publiczna 2000149645 Wypożyczalnia VIDEOGRAF Katowice Tytuł oryginału: Arret efter Arn Redakcja Elżbieta Spadzioska-%ak Projekt okładki Marek F. Piwko Foto na okładce Jill Tromer Redakcja techniczna "Damian Walasek Korekta Wioletta Hagnicka Skład i łamanie Grzegorz Hociek Wydanie I, październik 2009 Wydawca: Videograf II Sp. z o.o. Aleja Harcerska 3c, 41-500 Chorzów tel. (0-32) 348-31-33. 348-31-35. fax (0-32) 348-31-25 www. videograf.pl, office@videograf.pl Dystrybucja: DICTUM Sp. z 0.0. ul. Kabaretowa 21, 01-942 Warszawa www.dictum.pl, dystrybutio.pl tel. (0-22) 663-98-13, fax (0-22) 663-98-12 © Copyright by Jan Guillou 2001

© Copyright for the Polish edition by Videograf II Sp. z o.o., Chorzów 2009 ISBN 978-83-7183-726-5 ANNO DOMINI 1275 mnich Ihibaud z klasztoru Uarnhem napisał o tym ciągu wydarzeo, który teraz przedstawimy, iż w narodzie podzielono owe wydarzenia na cztery epoki. Najpierw nastał czas wdów, kiedy to królestwem rządziła gromadka starych bab. Totem nastąpił czas starców. Kolejny zaś, czas łotrów, znaczyły pożogi, obfitośd łez i zgrzytanie zębów. I wreszcie nadszedł czas jarla. Dla narodu - podsumowuje Ihibaud -czas wdów był epoką prawdziwie świetlaną i najlepszą. Dla królestwa decydujące znaczenie miał czas jarla. Początek kooca Na przeciwnym brzegu rzeki Save połyskiwała w przedwieczornym słonecznym blasku - śmierd. Tak właśnie, równie wyraźnie, jak w niejednym ze swych snów, które miewał dzięki Duchowi Bożemu, widział to biskup Kol, gdy sapiąc i postękując wspinał się rozchwianymi drewnianymi schodami na szczyt wału obronnego. Po tamtej stronie stał w wielkiej liczbie nieprzyjaciel, który brzękiem broni czynił nie lada hałas i wykrzykiwał straszliwe zaiste bluźnierstwa. Natomiast jarl odniósł się z pogardą do nieprzyjacielskich popisów i, odwrócony plecami, w zamyśleniu pochylał się nad wypełnioną piaskiem skrzynią, którą zawsze miał przy sobie, gdy był na placu boju. Obok jarla stali najbliżsi mu towarzysze, Sture Bengtsson i Knut Torgilsson. W piasku przed nimi powstawały z linii oraz okręgów wzory, których nie pojąłby żaden duchowny. Zewsząd dochodziły odgłosy toporów i młotów. Aż do samego kooca przygotowywano się do potrzebnej nazajutrz obrony. Jarl nie zechciał się oderwad od swej czynności z tak błahego powodu, jak przybycie biskupa, tyle że na chwilę uniósł wzrok, skinął głową ani przyjaź- 8 Jan Guillou Dziedzictwo rycerza Arna nie, ani też nieprzyjaźnie, i wskazał na stół, na którym królewscy kucharze z Nas rozstawiali to, co niezbędne do wieczerzy. Biskup Kol zasiadł do stołu tuż obok drewnianej obronnej palisady, dobrze tedy widział rzekę i zniszczony hervadzki most. Biskup nie mógł nie spojrzed jeszcze raz ku przeciwnej stronie, gdzie hałasowała nieprzyjacielska armia. Chod był duchownym, a nie wojem, przeczytał o prowadzeniu wojny dosyd, by uznad siebie za świadomego tej okoliczności, iż nieprzyjaciel pozostawał w zasięgu długich łuków. Niżej zaś, w obozie, pod osłoną wałów najbardziej wysuniętych w kierunku rzeki, znajdowało się ponad tysiąc łuczników, którym zakazano - grożąc przypłaceniem tego głową - zbliżad się do wałów na tyle, iżby zostali wypatrzeni przez nieprzyjaciela. Biskup Kol pomyślał sobie, że jeśliby wszystkich rozstawid teraz tam na dole, właśnie w obozie, gdzie z przeciwnej strony nie widziano by ich, i jeśliby każdemu pozwolid wypuścid jedną czy dwie strzały, to wielu padłoby po tamtej stronie. Gdy z tylu długich łuków strzela się w tym samym czasie, ciemnieje niebo.

Wszakże jarl ani myślał podjąd taki atak znienacka, biskup zaś nie okazałby roztropności, gdyby chciał mu doradzad, jak dowodzid. Jarl wyznawał się na wojaczce. Odkąd postawiono go na czele sił zbrojnych królestwa, nie poniósł klęski w żadnej bitwie. Tym razem jednak marne były widoki, co nawet biskup potrafił pojąd. Nie wiedzied dlaczego, zbrakło jarlowi rajtarii, która zawsze dotąd okazywała się i jego, i Folkungów najmocniejszym atutem. Szwadrony jazdy znajdowały się natomiast po przeciwnej stronie i padały na nią z ukosa w owej pięknej porze zmierzchu ostatnie promienie słoneczne, bo też właśnie demonstrowała wraża rajtaria swą wielką liczbę i siłę nie do pokonania. Barwy tunik pozwalały sporo z nich rozpoznad jako Folkungów, najświetniejszych rajtarów na Północy. Skoro świt czekały jarla już to klęska zadana przez swoich, już to bitwa, w której on miałby swoich pokonad, a więc tylko złe rozstrzygnięcia. Najgorszym rodzajem wojny jest wojna między krewnymi. Teraz jarl i dwaj najbliżsi mu towarzysze byli już chyba gotowi, gdyż ze srogimi minami i zdecydowaniem na twarzach porozumieli się skinieniem i unieśli zaciśnięte pięści, które lekko uderzyły o siebie. Jarl powiedział coś żartobliwego, co tamci dwaj skwitowali krótkim śmiechem, po czym podszedł do stołu, nawet jednym spojrzeniem poza siebie nie okazawszy zainteresowania nieprzyjacielskimi harcami na tamtym brzegu rzeki. Początek kooca 9 - Tak, zacny biskupie! - odezwał się jarl, otarłszy dłoo o dłoo, jakby chciał je rozgrzad, i zasiadłszy do stołu razem z dwoma towarzyszami. - Domyślam się, żeś odprawił nieszpory. I pewno żarliwie się modliłeś o nasze jutrzejsze zwycięstwo! - Tak, modliłem się - odrzekł spokojnie biskup. - Modliłem się, iżby Pan zechciał uczynid cud, nie mogę bowiem nie widzied tego, że potrzeba cudu, abyś jutro zwyciężył. - Czyżby? - zdziwił się jarl z nagłym, zgoła niespodziewanym przebłyskiem drwiny na surowym obliczu. - Uważasz, iż nie starczy naszych sił tu, na skraju wyspy? Po tamtej stronie ujrzałeś wielu jeźdźców i mniemasz, że źle się dzieje, iż nie nam służą? Tuszysz, iż owi najemnicy szatana rychło przejdą tę nazbyt płytką rzekę w bród? Jarl porozumiał się wzrokiem ze Sturem Bengtssonem i Knutem Torgilssonem, którzy nie omieszkali się uśmiechnąd i butnie roześmiad. Biskupa Kola wprawiło to w zakłopotanie - nie znajdował odpowiedzi. Wszak jarl przedstawił najbardziej prawdopodobny rozwój wydarzeo. Tak potężne wojsko, jak to na drugim brzegu, mogło w rzeczy samej migiem przejśd w bród ową płytką rzekę. - Moim zdaniem winieneś, Birgerze, tej nocy poświęcid sporo czasu na modlitwy, zresztą wiesz, iż tak uważam - odpowiedział ostrożnie biskup. - A ty wiesz, co ja o tym myślę! - odparł gniewnie jarl. - Czyż tamci na przeciwnym brzegu nie mają przy sobie duchownych? Czyż Knut Magnusson, który śmie zwad siebie królem, Knut Folkesson, który z nie mniejszą czelnością mieni się jarlem, Filip Larsson oraz jego niecny przyrodni brat, Filip Knutsson, jako też inni buntownicy nie mają przynajmniej jednego biskupa w swym otoczeniu? I czyż ich duchowni, co przystoi im czynid, nie będą się przez pół nocy modlid o zwycięstwo? A ja miałbym

im przeciwstawid ciebie, jakby szło o zawody w modlitwach do Boga? Nasz Pan zaiste odwróciłby od nas wszystkich Swe oblicze. Wszakże ty, biskupie, jesteś świadom tego wszystkiego. - Masz to po swoim dziadzie, Arnie - rzekł cicho biskup, po czym odłamał kęs chleba i zaczął recytowad, a trzej pozostali biesiadnicy zamilkli i przynajmniej dla pozoru skłonili na krótko głowy, jakby odmawiali modlitwę. - Tak, to prawda - podjął jarl, gdy mogli już przystąpid do posiłku. - I nie zaprzeczysz, iż Arn Magnusson był Bożym wojownikiem, nadto zaś świętym. I właśnie on mniemał, iż ten, kto przed bitwą modli się do Boga 10 Jan Guillou Dziedzictwo rycerza Arna o zwycięstwo, okazuje swą pychę. Czy wiesz, o co on się modlił w takich chwilach? O to, by się nie wywyższał i by, sięgając po miecz, ten sam, który mam u boku, nie obmyślał, kogo zabid. Raczej - kogo oszczędzid! Warto się nad tym zastanowid. I więcej zaiste miał w sobie świętości, niźli ów sławetny Eryk Jedvardsson. - Byd może nie najlepszy to czas na bluźnierstwa - odrzekł dyplomatycznie biskup Kol. - Czyżbym bluźnił? - żachnął się jarl. - Po prostu szczerze wypowiadam swe powątpiewanie w nadzwyczajną świętośd Eryka Jedvardssona czy, jak kto woli, świętego Eryka. Skrócono go o głowę, bo dał się zaskoczyd, rychło też zmarł, gdyż z przepicia nie umiał się obronid. Zresztą żaden z trzech ostatnich papieży nie zechciał ogłosid świętym owego opoja. Jeśli więc bluźnię, to mam trzech papieży po mojej stronie i jestem w dobrym towarzystwie. - Nie pojmuję, jak możesz okazywad tyle pychy w ten, kto wie, czy nie ostatni wieczór twego ziemskiego żywota - zirytował się biskup Kol. — Tak źle nie jest - odparł cicho i, o dziwo, refleksyjnym tonem jarl. - Otóż jest jeszcze gorzej. Ta noc może okazad się ostatnią dla większości z nas, którzy przebywamy w tym obozie. To prawda. Na wojnie nigdy nie wiadomo, co się będzie dziad. Mimo starannych planów może zawsze wyniknąd coś, czego nie przewidziano. Tak już jest. Ja wszakże nie obawiam się śmierci, chod, byd może, o to mnie podejrzewasz. Klęska byłaby czymś gorszym. Jeśli bowiem przegramy, większośd z nas zginie jutro przed południem. Lecz nie ty i, w najgorszym przypadku, ja też nie. Ty ocalejesz, boś biskup, ja zaś ocaleję, ponieważ będzie można mię pojmanego powieźd na północ kraju i wymienid - za królewską koronę mego syna, Waldemara. A to byłoby czymś gorszym niż śmierd. Jarl sięgnął po kawał mięsa, który zjadł ze złością na twarzy, zresztą wszyscy czterej zamilkli na dłuższą chwilę i zajęli się jedzeniem, a tymczasem zapadł zmrok. Kilku królewskich paziów z Nas przyniosło smolne świece, by umieścid je w żelaznych uchwytach dookoła stołu, biesiadnicy zaś okryli się płaszczami. Było już po świętym Michale. Jesieo okazała się nadzwyczaj chłodną, minęły też pierwsze mroźne noce. Posiłek nie potrwał długo, ponieważ i Knut Torgilsson, odpowiedzialny za wschodnie wały obronne, i Sture Bengtsson, który winien był stawid opór po zachodniej stronie, mieli przed sobą sporo nocnej pracy. Obaj po-

Początek kooca 11 żegnali się dwornie i, pobłogosławieni przez biskupa Kola, odeszli żwawo -każdy w swoją stronę. Jarl milczał, pogrążony we własnych myślach, trzymając kufel z niedopitym piwem. - Dobrzy to ludzie, ci dwaj - odezwał się po chwili. - Ich ojcowie byli ze mną w przyjaźni, kiedyśmy pobierali nauki w Forsvik. I od niejednego spośród innych krewnych różni ich to, iż ani oni sami, ani ich ojcowie nigdy nie zawiedli. Sture i Knut nie odstępowali mię wTavastlandii. Wiele naszych zwycięstw jest zasługą ich obu. - Jeśli zawodzą cię krewni, tym więcej masz powodów po temu, byś zaufał Bogu - rzekł biskup Kol z miną, która mogłaby świadczyd o wielkiej jego mądrości. Jarl miał już chyba na koocu języka gniewną odpowiedź, lecz się powstrzymał i przez dłuższą chwilę powoli sączył piwo. - Pewnego razu, a byłem naonczas młokosem - podjął jarl nagle swój wątek - przysięgliśmy, my, młodzi uczniowie z Forsvik, iż nigdy nie skierujemy broni przeciw sobie nawzajem. Chcieliśmy, my z Forsvik, zawsze byd po tej samej stronie. Tak to obmyślił ongiś mój drogi dziad, Arn. My, rajtarzy z Forsvik, mieliśmy pospołu stanowid tak wielką siłę, iż w królestwie musiałby zapanowad pokój, nikt nie zdołałby nas pokonad. I owszem, nastał pokój, całkiem po naszej myśli. - Opowiadasz to jakby z goryczą, mój drogi jarlu - odezwał się ostrożnie biskup. - A przecie dobrze to zostało obmyślone. - Tak, myśl była przednią. Wszelkie myśli mego dziada, Arna, były niczym światło pośród nocy. I długo zdawało się, iż racja pozostanie po jego stronie. Jechałem obok niego pod Gestilrenem, jako nader młode pacholę, a dostąpiłem jednakowoż zaszczytu towarzyszenia mu i wiezienia naszej tarczy herbowej, tegoż herbu, któryś pewno wypatrzył na dachu ponad nami, gdyś się tutaj wspinał. Tam, pod Gestilrenem, Arn po raz wtóry pokonał Duoczyków i, trzeba ci wiedzied, iż działo się to w czasach Waldemara Zwycięzcy, kiedy Danię nie sposób było pokonad. Wszelako mój dziad, Arn, zwyciężył dwakrod i w obu przypadkach o tryumfie przesądziła rajtaria z Forsvik. Arn poległ gwoli owego zwycięstwa oraz długiego pokoju, jaki miał nastąpid. A oto jutro spotkamy się znów z rajtarią z Forsvik. Mój dziad, Arn, płacze pewno w swoich niebiesiech. - Tego właśnie nie pojmuję - wyznał biskup Kol. - Wiele jest zresztą rzeczy, których nie pojmuję, nade wszystko zaś tego, iż po tamtej stronie, a nie po naszej, są rajtarzy z rodu Folkungów. 12 Jan Guillou Dziedzictwo rycerza Arna - Tak już jest - westchnął jarl. - Buntownikami są nasi krewni, Folkungowie, a rajtarzy, którzy im służą, nie mają się czego obawiad, skoro nie ma po naszej stronie rajtarów z Forsvik. I nieprzyjaciel jest tego świadom. Tamci patrzą na nas tak, jakbyśmy się tu okopali, albo też domyślają się czego innego. Zwykłem zwyciężad z pomocą rajtarów. A teraz wypada mi pokonad rajtarów, wszak moi drodzy krewni tuszą, iż naruszyliby przysięgę, która zabrania im kierowad broo przeciw ludziom z Forsvik, jeśliby ci ostatni walczyli po naszej stronie. I oto ponad dwustu rajtarów spośród Folkungów siedzi z

założonymi rękami w swoich majątkach, w Honsater i Jerv, w Ygnlingastad i Granas, i w Forsvik, zwłaszcza zaś w majątku Lena, jako też na wszelkich innych włościach i zamkach, pozwalając nam pieszo walczyd o własne ocalenie. A ty pytasz, dlaczegom zgorzkniał. - Masz tutaj, pod Narungą, pięd tysięcy ludzi, czyżby dwustu rajtarów prócz nich czyniło tak wielką różnicę? - spytał nieufnie biskup. - Tak - nieświadomośd duchownego wywołała na twarzy jarla uśmiech, w którym wyrażało się nieomal współczucie. - Gdybym miał rajtarię z For-svik, owych ludzi, którzy oczyścili całą Tavastlandię, to nie musielibyśmy się tutaj zaszywad niczym lisy w norach. Zwycięstwa, jeśli w ogóle zwyciężymy, nie trzeba by przypłacid tak wielką daniną krwi. Mając rajtarię z Forsvik, w ciągu tygodnia wymietlibyśmy owych niemieckich najemników z naszego kraju. I gdyby tamci rajtarzy byli teraz po naszej stronie, jutrzejsze zwycięstwo zajęłoby nam kilka godzin. Tak wielka to różnica. - A dlaczegóż to zaszyliśmy się tu niczym lisy, czemuż chcesz bitwy tak rychło, ledwo nieprzyjaciel wdarł się do naszego kraju? - zapytał biskup takim tonem, jakby nie dowierzał, iżby to, co się właśnie działo, dowodziło roztropności. Jarl nie okazał jednak bynajmniej gniewu z tego powodu, że jego rozsądek został tak wyraźnie podany w wątpliwośd. - Zadałeś wielce mądre pytanie, biskupie - odrzekł. - Nie mam wszakże pewności, czy istotnie pojmujesz, iż twe pytanie utrafiło, niczym sztylet, prosto w sedno rozmaitych trudności, jakie ja, Knut i Sture pokonywaliśmy w trakcie naszych rozmów w ostatnich tygodniach. Sprawy mają się tak oto. Knut Magnusson i jego ludzie, którzy są teraz po tamtej stronie, poprowadzili swego czasu wojsko do Szlezwiku, toteż wypadło im na okrętach przepływad z Jutlandii do Hallandii. Ich niemieccy i duoscy piesi i konni najemnicy kosztują wiele srebra, mamy tedy wybór. Możemy długo unikad bitwy i pozwolid, by ci żołdacy spalili i zgrabili całą Zachodnią Gocję, wszak nie by- Początek kooca 13 łoby w koocu innej zapłaty dla nich. Byd może moi szlachetni krewni z Forsvik uznaliby niebawem, iż tego już znosid niepodobna, osiodłaliby tedy konie i przedostali się na naszą stronę. Byd może. Co do jednego wszakże mam pewnośd, co do tego mianowicie, iż wielce kusi Knuta Magnussona rychłe zwycięstwo. Zaoszczędziłby na srebrze dla swoich najemników. I tą właśnie pokusą mamię go teraz, czy pojmujesz? - Nie, nie całkiem - odrzekł, rozważając coś, biskup. - Owszem, potrafię pojąd, iż kusi rychłe zwycięstwo, gdy najemnicy nie znużyli się jeszcze, i jak najmniejszy ubytek srebra. Cóż jednak ty zyskujesz na szybkim rozstrzygnięciu? - To, iż sam wybiorę pole bitwy - skwapliwie odpowiedział jarl. - Knut Magnusson pragnie mię rychło pokonad i dlatego chętnie przybędzie na to miejsce, które ja wybiorę. Czy teraz pojmujesz? - Nie - westchnął biskup. - A jakże, lepiej jest móc wybrad miejsce, niźli nie móc go wybrad. Czyż jednak najemnicy nie stanowią największej siły na początku wojny?

- Pójdź ze mną! - zaproponował jarl, po czym podszedł do skrzyni z piaskiem, pochylił nad nią smolną świecę, zmiótł plątaninę kół i linii, która z szelestem opadła na ziemię, sprawiając, że powierzchnia piasku stała się gładka i czysta jak niezapisana karta. - Oto rzeka Save, oto Narunga i most hervadzki, i tu się teraz znajdujemy - wyjaśniał jarl, rysując sztywnym a kościstym palcem wskazującym w piasku to wszystko, o czym mówi. - Tu na górze jesteśmy obaj, tam, po przeciwnej stronie stoi nieprzyjaciel, jeśli się odwrócisz, zobaczysz ogniska. Patrząc wzdłuż okopów i wałów na wschód od mostu... o tutaj, widad wielkie mokradło. Nikt go nie przejdzie. A najdalej na zachód wznoszą się wzgórza tak łatwe do obronienia, że nawet nie trzeba się bronid. Nasze zaś wały i palisady ciągną się wzdłuż całej rzeki, o tutaj! I teraz powiedz mi, gdzie zaatakuje nieprzyjaciel? Gdzie jest nasz słaby punkt? Biskup Kol zaciekawił się wielce, i to natychmiast, ową grą wojenną. Pochylił się nad liniami i przez dłuższą chwilę usilnie myślał, zanim dokonał wyboru. - Tutaj! - oznajmił i wzbił swój wskazujący palec w piasek aż po pierścieo biskupi. - W tym miejscu przejdą rzekę, com mówił już naonczas, gdym tu przybył. Tutaj dopadną nas niczym rój pszczół, tam zaś, na lewo od nas, brzeg rzeki przebiega nisko i posiada najsłabsze drewniane fortyfikacje. Czyż nie mam racji? 14 Jan Guillou Dziedzictwo rycerza Arna - Owszem, masz zupełną rację, biskupie - uśmiechnął się jarl. - Chod jesteś duchownym, to przecie roztropniej myślisz, niźli można by sądzid. Tam na dole, gdzie za drewnianymi fortyfikacjami ustawiamy teraz przeszkody dla rajtarów, ci będą najpierwej się przedzierad. I niechaj tak uczynią, niechaj się ich stłoczą tysiące. A cóż potem się stanie? - Skoro ich jest parę tysięcy, to pewno czeka nas zguba? - przeraził się biskup. - O tam! - jarl wskazał miejsce palcem na piasku. - O dwie długości strzału z łuku w tyle, zbyt jest ciemno, byś to teraz zobaczył, znajduje się pagórek. Ukryliśmy tam trzy wielkie wyrzutnie kamieni, które po długich rokowaniach zdołałem sprowadzid z Forsvik. Czy wiesz, co to grecki ogieo? - Wspomina o nim Tacyt - wybąkał biskup. - Jam wszakże nie wczytywał się w owych rzymskich pisarzy z zainteresowaniem równym twojemu, zresztą twa łacina brzmi najlepiej, jak zdarzyło mi się słyszed z ust świeckiego człowieka. Objaśnij mię tedy! - Wyrzuca się wielkie gliniane dzbany, napełnione świeczkowym oraz sosnowym olejem oraz żywicą, czyli tym, co służy do zmywania farb. Powstaje wręcz piekielny ogieo, bo też w każdym wyrzucanym dzbanie jest zapalony knot. I właśnie piekielny ogieo ogarnie nieprzyjaciela, gdy zda mu się, iż może sięgnąd po zwycięstwo. Jeśli oczywiście tego zechce Bóg. - I znowu bluźnisz! - Znasz moje zdanie. Czy zechce Bóg usmażyd dwa tysiące najemników, iżbyśmy na tym skorzystali, czy nie pragnie On tego? Raczej takie pytanie zda mi się bluźniercze. Jako też myśl, z którą ty, biskupie, winieneś się pogodzid, ta mianowicie, iż w nocy wypadnie ci modlid się na klęczkach o to, by nieprzyjaciel w rzeczy samej wpadł w nasze sidła i zajął się ogniem. Nie ma gorszej śmierci, oni będą umierad w wielkich cierpieniach, pośród skarg i zawodzeo, i po całej okolicy rozejdzie się swąd

palonych ciał. Wedle mojej wiary, okazuję Bogu największą cześd, nie modląc się o coś takiego. Wszakże pomódl się ty! - Lecz... te długie łuki, których tak wiele? - zapytał biskup Kol, zadawszy sobie trud, by przerwad owo przędzenie nici szyderstwa z boskości, które właśnie demonstrował jarl. - Czy tysiąc łuczników będzie, jak my wszyscy, liczyd tylko na ogniową pułapkę? Czy aby nie włożyłeś wszystkich jaj do jednego kosza? - Nie, bynajmniej - uśmiechnął się jarl. - Doprawdy cieszy mię to, iż dostrzegam u ciebie, biskupie, większe pojęcie o prowadzeniu wojny, niźlim Początek kooca 15 się spodziewał. Otóż tu w tyle, na zachód od pagórka, odrąbaliśmy korony wszystkich drzew i wykarczowaliśmy teren, aby powstała wielka polana. Tam stoją łucznicy. Właściwa chwila nastąpi, gdy rozgorzeją czerwone płomienie i zacznie się ucieczka nieprzyjaciela, a nad rzeką uczyni się największy tłok. Pójdź ze mną, powrócimy do stołu! Chłód sprawił, że z chęcią uraczyli się znów piwem, tym razem grzanym, po czym siedzieli przez dłuższą chwilę po ciemku, pogrążeni we własnych myślach. Wokół nich płonęły ogniska i rozlegało się echo walenia toporami. Cieśle wznosili już nad ich głowami coś na kształt lekkiego dachu z przepołowionych wąskich brewion i to samo działo się na całej linii długiego wału obronnego w stronę rzeki, przy którym winni byli zająd miejsca ludzie uzbrojeni w łuki i kusze, i gdzie częśd innych ludzi układała się na nocleg. Gwiaździste niebo zapowiadało zimną noc i wczesny atak, jako że można było oczekiwad rychłego świtu. - Oto widzisz tu dach, biskupie - odezwał się jarl po dłuższym milczeniu. - Nieprzyjaciel nie dostrzegał go stamtąd, gdzie hałasował i się popisywał. Po tamtej stronie ustawią oni swoich łuczników, licząc na to, że zdołają obsypad nas strzałami, zanim ruszą przez rzekę. Lecz stoją nazbyt wysoko, a nasz dach ma nieznaczne nachylenie. Gdyby było jasno, pojąłbyś rychło, iż stojąc nie dojrzałbyś wzniesieo po przeciwnej stronie. Oznacza to, że nie dosięgnie cię żadna strzała stamtąd. Skoro nie widad łucznika, to i nikt nie zostanie trafiony z małej odległości. Zanim oni to pojmą, zmarnują wiele strzał. Aby nas dosięgnąd, musieliby wyjśd z rzeki, my zaś moglibyśmy odtąd trafiad w nich naszymi strzałami. - A ogieo, czyż nie mają także ognistych strzał? - wtrącił niepewnym głosem biskup. - Zapewne. Niebawem jednak przykryjemy dach mokrymi skórami krów, nie grozi nam tedy pożar. Niżej, na naszych tyłach, stoją wielkie kadzie z wodą, które się przydadzą, jeśliby jednak powstały gdzieniegdzie jakie nieznaczne pożary. - Lękam się twej pychy, jarlu. Czyś pewien, żeś wszystko obmyślił? - Nie wszystko, tego nikt nie potrafi. Jako się rzekło, na wojnie dzieje się niemało takich rzeczy, których nikt nie przewidzi. Obmyśliłem tyle, ile zdołałem pospołu z najrstropniejszymi spośród innych

krewnych. I nie ma we mnie pychy, na wojnie puszą się tylko szaleocy. Żaden z nich nie przeżył tylu lat, ile ja mam za sobą. 16 Jan Guillou Dziedzictwo rycerza Arna A - I nie chcesz się ze mną modlid? - Nie, wiesz przecie, dlaczego. - Czemuż tedy obstawałeś tak długo przy tym, aby mied tutaj biskupa? - Nie o to szło. Zależało mi, byś tu się znalazł, boś jest moim kanclerzem. Umiesz negocjowad, sporządzad dyplomy i umowy, a jutro te umiejętności mogą się przydad, jeśli wypadnie przypieczętowad zwycięstwo. Albo klęskę. - Jakąż łaskę zamierzasz okazad pokonanym krewnym, jeśli Bóg wspomoże cię jutro i zwyciężysz? Pytanie biskupa brzmiało niewinnie, lecz takim nie było. Osobliwym było i to, iż w ogóle je zadał, świadczyło ono wszak o jego złych przeczuciach. Jeśli bowiem wielmoże, zwłaszcza spokrewnieni wielmoże, pokonywali siebie nawzajem, to zwykli po rozstrzygającej bitwie zgodnie uraczyd się piwem, po czym każdy jechał w swoją stronę, przyrzekłszy przedtem coś, czego nie zamierzał dotrzymad. Biskup Kol dał swym pytaniem do zrozumienia, że wątpił w taką łagodnośd po zwycięstwie. I nie uspokoiło go to, iż jarl długo siedział w milczeniu i posępnym nastroju, zanim odpowiedział. - Nie dzielmy skóry na żywym niedźwiedziu - wyrzekł w koocu, ucinając dyskusję. - Czy istnieje coś, co może uczynid pewnym nasze zwycięstwo albo coś, co nie mniej pewnym uczyni naszą porażkę? - spytał biskup, też po dłuższym milczeniu. - Tak - wyjaśnił jarl. - Bez względu na wszelkie okoliczności, byłbym pewien zwycięstwa, gdybym miał tej nocy przy sobie mych najdroższych krewnych z Forsvik. A klęska czeka nas, jeśli nieprzyjaciel nie wpadnie w pułapkę, lecz przystąpi do ataku w całkiem innym miejscu niźli to, które zdaje się kuszącym. Gdybym ja był po tamtej stronie, to nabrałbym podejrzeo, mając przed sobą linię obrony, w której uchylono drzwi. Zwęszyłbym pułapkę. - Módlmy się tedy, iżby pycha nieprzyjaciela okazała się większą niźli jego przebiegłośd - westchnął biskup. - Tak, o tę łaskę można się spokojnie pomodlid, nie wynosząc się ponad nikogo - z przekornym uśmiechem potwierdził jarl. Biskup Kol zacisnął zęby i postanowił nie powracad do kwestii modlitwy przed walką. W tej materii jarl okazał upór, który kłócił się ze zdrowym rozsądkiem. Nikt inny na Północy nie powziąłby tak dziwacznej myśli, by wyrzec się wieczornej modlitwy przed wielką bitwą. Ledwo jednak ta właśnie Początek kooca 17

refleksja nasunęła się biskupowi, zaczął on się zastanowid nad kimś, kto pewno był podobnego pokroju człowiekiem. - Nigdy nie zdarzyło mi się spotkad twego dziada, Arna - stwierdził cicho, jakby chciał dad do zrozumienia, że zaniechał mówienia o wojnie i modłach. - Wiem, iż Arn Magnusson był mężem wielkiej miary, wiem także, iż okazał się największym wojownikiem spośród was wszystkich. Jakim wszakże jawił się człowiekiem, kiedy nie zakładał zbroi? - Jak żaden inny, a brzemię sukcesji po nim dźwigad zaiste niełatwo - odparł refleksyjnym tonem jarl. - Z całą powagą, ani kpiąc, ani żartując, powiem ci teraz, iż był doprawdy świętym człowiekiem. Nikt wszelako nie chce, by porównywano go ze świętym, mię zaś spotykało to, odkąd żyję. A do świętości, jak wiesz, daleko mi przecie. - Tak - spokojnie potwierdził biskup - daleko ci do świętości. Tyś jest człowiekiem nieczułym, Birgerze, i bynajmniej nie możesz byd pewnym, iż w przyszłym żywocie spotkasz swego dziada, Arna. - Patrzcie, patrzcie, i znowu mię z nim porównujesz! Kiedy Arn był już na łożu śmierci, wypowiedziałem wobec niego dwie przysięgi, którym dotąd nie zdarzyło mi się sprzeniewierzyd. Otóż przysiągłem utrzymad w całości królestwo i nazwad je Szwecją, te śluby zresztą powtórzymy, jeśli jutro zwycięstwo będzie po naszej stronie. Przyrzekłem także wznieśd miasto w okolicy Agnefit, gdzie Malaren spotyka się ze Wschodnim Morzem. Budowę podjąłem i postanowiłem nazwad do miasto Sztokholmem. Cóż, jutro może się tak stad, iż pierwszej przysięgi nie dotrzymam, jeśli buntownicy nas pobiją. Spójrz, to miecz Arna Magnussona! Mam go u boku, ilekrod nie jestem pewien zwycięstwa, i, jak dotąd, nigdy nie zadano mi klęski, gdym dzierżył jego miecz. Biskup Kol nie widział, iżby wiele różniło miecz jarla od innych, które oglądał. Tyle że ten miał skromniejszą zgoła pochwę niż miecze innych wielmożów, z czarnej skóry bez ozdób prócz prostego rycerskiego krzyża w czerwonym kolorze na wysokości uchwytu. Na klindze miecza widniały zaś nieczytelne dziwaczne znaki wykonane w złocie. Jarl położył ostrożnie miecz na stół, przed oczy biskupa, a pomiędzy wędzone szynki i chleb. Biskup powiódł palcami po złotych znakach i pochylił się, by je spróbowad odczytad w blasku ognia, niczego jednak nie pojął. - Jakaż to mowa i cóż tu napisano? - zapytał, zaniechawszy próby odczytania. 18 Jan Guillou Dziedzictwo rycerza Arna - Służbę u mnie, dobre sobie! - roześmiała się Cecylia Róża, patrząc na wnuka wzrokiem, w którym było doprawdy więcej miłości niż rozbawienia. - A o jakiejż to służbie myślałeś? Chcesz byd kowalem, wyrabiad miecze czy rąbad drzewa? A może chcesz służyd w młynie, tkalni, hucie szkła albo jako cieśla? Chyba że jako kotlarz albo myśliwy? Albo rybak? Wybornie nadałbyś się, to pewne, na masztalerza i do podkuwania koni, chod pewno nie tak dobrze poradziłbyś sobie w kuchni. Zdradź mi wreszcie; o jaką służbę idzie, bo zżera mię ciekawośd. - Chciałbym podjąd służbę w szkole rycerskiej w Forsvik - wybąkał Birger i zapłonił się.

- Ach tak! W szkole rycerskiej, że też nie przyszło mi to na myśl! Tak, miejsca tam jest dośd, na stałe pozostają w Forsvik już tylko rycerz Sigurd i rycerz Oddvar. Tam możesz tedy zamieszkad, jak wiem, twój dziad Arn dopuścił cię do szkoły rycerskiej. Cóż jednak chcesz czynid prócz tego, że tam zamieszkasz? - Dobrze wiesz, droga babko - odpowiedział Birger. - Ponad dziesięd lat pobierałem nauki w Forsvik, od piątego roku mego żywota. Z naszym Bengtem równad się bynajmniej nie mogę, lecz nie ma dziś w kraju nikogo, kto by mógł. Nawet nie dorównam rycerzowi Sigurdowi ni Oddvarowi. Potrafię wszakże czegoś nauczyd najmłodszych, a od tamtych dwóch sam bym się uczył. Taka myśl postała w mojej głowie, gdym prosił matkę. Ingrid Ylvę, iżby przystała na mój powrót do Forsvik. - Drogi Birgerze, prawisz bardzo dobrze - odezwała się refleksyjnym tonem Cecylia Róża. - Przypominasz mi niejednego w swoim rodzie, niełatwo ustępujesz, i tym lepiej. Trzeba ci jednak wiedzied, iż tutaj zaszły pewne zmiany. W roku, który poprzedził wojnę, było tu w jednym czasie ze sto osób w młodym wieku, i malcy, i panicze. Teraz wszakże jest ich niespełna połowa, a nowych pięcioletnich młokosów mamy tu ledwie sześciu czy siedmiu. I wiedz, iż niejeden z tych najmniejszych uczniów nie należy nawet do Folkungów. - Któż to więc? - zapytał z uniesionymi brwiami Birger. - To synowie wyzwoleoców z Forsvik albo cudzoziemcy - odpowiedziała krótko Cecylia Róża. - Czy i takich malców chcesz uczyd? - A jakże - odparł Birger. - Wyzwoleniec i cudzoziemiec bywa często nie gorszym niźli Folkung, zresztą mój drugi dziad przysposabiał wyzwoleoców z Forsvik jako Folkungów, zabierając ich na ting. Ja chętnie to powtórzę. Początek kooca 19 mion. Wszelako po chwili rozległy się czyjeś rozsierdzone głosy i zaraz po nich okrzyki, iż nadjeżdża rycerz Sigurd na czele rajtarów z Forsvik. Usłyszawszy o tym, jarl zamarł, po czym aż do bólu ścisnął ramię biskupa Kola. I zaraz uczynił coś, co biskupowi wydało się gestem niewiarygodnym. Padł na kolana i po łacinie długo dziękował Bogu oraz Matce Boskiej. Na ten widok w oczach biskupa Kola pojawiły się łzy i przyszło mu na myśl, iż więcej radości jest w Królestwie Niebieskim z jednego nawróconego grzesznika, aniżeli ze stu sprawiedliwych. Jarl istotnie zanosił modły do Boga, biskup zaś dopatrzył się niejednej łzy na surowym, naznaczonym przez wojny obliczu jarla z kanciastym i pobrużdżonym podbródkiem, który sprawiał, że Birger przerażał swym wyglądem i duchowieostwo, i ludzi świeckich. Rajtarzy zatrzymali się na skraju obozu, po czym dwaj pośród nich zsiedli z koni, których cugle przejęłyby chętnie ręce wielu ludzi, wyciągnięte ku nim z różnych stron. Rycerz Sigurd był człowiekiem posuniętym w latach, starszym niż jarl, lecz szedł poprzez gromadę łuczników i wojów uzbrojonych w kopie z podniesioną głową, jak przystało na sławnego z dawien

dawna wojownika. Jego długie siwe włosy opadały mu na ramiona, hełm zaś, jak u wszystkich rajtarów z Forsvik, zwisał z jednego ramienia na łaocuchu. Gdy oto jarl powoli ruszył naprzeciw Sigurdowi, mając za sobą biskupa Kola, nikt by nie uwierzył, iż jarl dopiero co wstał z klęczek po dziękczynnej modlitwie, bo też nikt nie umiałby sobie wyobrazid jarla na kolanach. Birger zatrzymał się przy którymś ognisku, tam bowiem było jasno, i spokojnie czekał potem na rycerza Sigurda. Kiedy znaleźli się na wprost siebie, żaden nie zdawał się skory do wypowiedzenia pierwszych słów i powstało wrażenie, że, z niepokojem na twarzach, po prostu mierzą się nawzajem wzrokiem. - Jeśliś przybył, Sigurdzie, iżby przed nocą napid się piwa, toś wybrał osobliwą porę - głośno, aby wszyscy usłyszeli, pozdrowił wreszcie jarl owego rycerza. - Niemniej jesteś tu chętnie widzianym gościem - dodał po krótkiej pauzie Birger. - Nie omieszkam skosztowad twego powitalnego piwa, jarlu Birgerze -równie sztywno odrzekł Sigurd. - Liczę wszelako, iż masz w obozie piwa pod dostatkiem, bo i jest nas wielu, a spieszyliśmy, iżby nie przybyd zbyt późno. - Skąd jechaliście i iluż was jest? - zapytał jarl z kamienną twarzą. 20 Jan Guillou Dziedzictwo rycerza Arna - Wedle rachuby przyjętej w Forsvik stanowimy dwanaście szwadronów, przybyło nas tedy stu dziewięddziesięciu dwóch. Zebraliśmy się w pobliżu Leny i stamtąd wyruszyliśmy tutaj, co nakazuje nam honor - odpowiedział rycerz Sigurd, którego sztywną twarz zaczął już rozpromieniad uśmiech. I zaraził nim jarla, ten bowiem zaniechał okazywania godności, trzema długimi krokami zbliżył się szybko do Sigurda i objął swego krewniaka. - Pospołu z naszymi przyjaciółmi sprowadziłeś zwycięstwo, drogi Sigurdzie - powiedział jarl tak cicho, by nikt inny nie usłyszał jego słów. - Powitalnego piwa nie zbraknie nam w tym obozie. I zapragniemy orzeźwienia zwłaszcza jutro około południa, gdy będzie po wszystkim. I Za wspaniałe zwycięstwo pod Gestilrenem w roku Paoskim 1210 przyszło zapłacid wysoką cenę. Pozostało wiele wdów i jeszcze więcej sierot. Rok żałoby minął szybko, lecz sam żal utrzymał się dłużej. Żal Birgera Magnussona okazał się głębszym i dotkliwszym, niż w przypadku jego braci, mimo że ci, podobnie jak on, stracili ojca, a ponadto darzonego wielką miłością i czcią dziada, Arna. Wszakże Birger znalazł się osobiście pod Gestilrenem i pomimo jego młodego wieku powierzono mu tam godło królestwa, z którym jechał między Erykiem Knutssonem, czyli królem, oraz marszałkiem jego dworu, Arnem Magnussonem. Toteż Birger oglądał na własne oczy śmierd swego ojca, Magnusa Maneskolda, jak też wielu innych spośród starszych wiekiem Folkungów. Owo nieszczęście nastąpiło zapewne nader rychło, chod w pamięci Birgera pozostało złudzenie, iż wszyscy starsi krewni poruszali się niespiesznie na swych ciężkich, podkutych koniach.

Król i marszałek, dostojnicy z ich stopniami, emisariusze oraz szwadron lekkiej rajtarii z Forsvik, znaleźli się na szczycie wzgórza, skąd było dobrze 24 Jan Guillou Dziedzictwo rycerza Arna widad cały przebieg bitwy. Wszyscy jednocześnie zobaczyli, na co się zanosiło, patrzyli jednak bezradnie i mogli tylko w milczeniu czynid znak krzyża. Starsi Folkungowie, ci, którzy w odróżnieniu od swoich synów nie pobierali nauk w Forsvik, przystąpili do ataku, nie czekając na znak, który dałaby ze szczytu wzgórza marszałkowska chorągiew. Byd może nazbyt pragnęli wdania się w bój, a już na pewno żaden z nich nie docenił niebezpieczeostwa, jakie pociąga za sobą przedwczesny atak. Z butą i determinacją zjeżdżając na spotkanie z duoską rajtarią, nie dostrzegli tamci Folkungowie wielkiego czarnego obłoku, który powstał za ich plecami jako zapowiedź śmierci. Otóż dwa tysiące własnych łuczników wypuściło w wyznaczonym czasie ze swych długich łuków pierwszą salwę, zaraz też drugą i trzecią. Ponad połowa tamtych Folkungów na koniach nazbyt długo była narażona i, niczym od kosy anioła mordu, padła w tym momencie, gdy miała się zetrzed z duoskim nieprzyjacielem. Zabiła owych ludzi pycha i nierozwaga. Świadomośd tego nie sprawiła bynajmniej, iżby mniej ich żałowano. Birger, który stał w tamtej chwili obok marszałka na wzgórzu, był jednym z wielu osieroconych pacholąt z Forsvik. Żaden nie zapłakał, póki nie odniesiono zwycięstwa. * * * Ledwo, tuż przed żniwami, które owego roku zapowiadały się nadzwyczaj pomyślnie, dobiegł kooca czas żałoby, młody Birger wyruszył z powrotem do Forsvik, mimo że jego matka, Ingrid Ylva, której mało kto spośród młodzieży czy starszych śmiał się sprzeciwid, próbowała go - już to prośbą, już to groźbą - nakłonid, aby pozostał wśród braci, w posiadłości Ulvasa. Ingrid była zdania, iż wyższe nauki, które najrychlej przyswoiłby sobie Birger, bardziej przydadzą się jej synom, także z uwagi na ich przyszłe zadania, aniżeli sztuka wojenna i sztuka obracania pieniędzmi, wykładane w Forsvik. Birger nie zechciał jej posłuchad. Na swą obronę wspomniał, że od piątego roku życia miał dosyd do czynienia z klerem i że zdążył opanowad w mowie i piśmie zarówno język liturgii, jak też francuszczyznę, nadto ponad wszelką potrzebę zapoznał się z Pismem Świętym. Jeszcze wszakże nie został pasowany na rycerza, tego zaś chciał koniecznie dostąpid. Matczyne zapewnienia, iż zostało to już zapisane, że spotkało go coś znacznie lepszego niż los rycerza, zbył Birger, stwierdziwszy, że nikt nie potrafi przewidzied przy- Czas wdów 25 szłości, cokolwiek mówiono głośno i szeptem o samej Ingrid. A gdyby nawet tak miało byd, to dla sprawowania najwyższej władzy w królestwie trzeba zapewne posiadad tyleż biegłości w sztuce wojennej, co wiedzy czerpanej od duchownych.

Później, wsiadłszy z pomostu przystani w majątku Ulvasa na jeden z frachtowców, które stale kursowały z Linkoping do Lodose i z powrotem, i rozpocząwszy swą podróż do Forsvik, uznał Birger jednak, iż jego matka łatwiej dała za wygraną, niż się obawiał. Tak czy inaczej pragnął dotrzed do Forsvik, spieszno mu tam było bardziej, niźli dokądkolwiek po owym roku żałoby, wypełnionym głównie stypami u krewnych. Gdy okręt dopływał do Forsvik, przemijał kolejny dosyd ciepły dzieo późnego lata ze słabym zachodnim wiatrem, który nieznacznie tylko marszczył powierzchnię wody na szlaku wiodącym ku dolnym pomostom portu. Na długo przed rzuceniem cum przywiała owa słaba bryza z Forsvik osobliwe zapachy, które nie mogły pochodzid z żadnego innego miejsca w Zachodniej czy Wschodniej Gocji. Były to zapachy niczym z sag o dalekich krainach: używanego w kuźniach i hutach szkła węgla drzewnego, świeżego chleba z glinianych pieców, które przypominały wyglądem ule; nadto drażniący powonienie swąd z żaren, na których pieczono baraninę z farszem, przyprawioną takim kminkiem i pieprzem, jaki znalazłoby się tylko w Forsvik, oraz bodaj mocniejszy aromat z różanych ogrodów jego babki, Cecylii Róży. Z owymi zapachami mieszały się wszelkie dźwięki, osobliwa pieśo tego miasta, którą intonowano w kuźniach, odgłos dmuchania w miechy i przenikliwy pisk szybko tnących pił. Musiało to byd Forsvik, a nie żadne inne miasto. Ledwie pięcioletnim pacholęciem przybył tam ongiś Birger, aby pobierad nauki, tam też upłynęła większośd jego żywota. Toteż w Forsvik zadomowił się bardziej niż w majątku Ulvasa po przeciwnej stronie jeziora Wetter. Birger zeskoczył zwinnie na ląd, zanim okręt zdążył ostatecznie zacumowad, przykrył miecz płaszczem i wbiegł na wysokie i szerokie, i już na poły kamienne schody. Birger zawitał w miasteczku, w którym nikt nie zwracał zbytniej uwagi na nowo przybyłych, nawet na takiego, co miał na sobie błękitny płaszcz narodu Folkungów, wszak był to strój nieomal całej rycerskiej młodzi w Forsvik. I, jak to w mieście, każdy człowiek miał jakieś zajęcie. W koszach zawieszonych na jarzmach niesiono węgiel do różnych kuźni, wieziono też piasek do hut szkła albo usuwano z zewnętrznych pomostów miedziane naczynia i gli- 26 Jan Guillou Dziedzictwo rycerza Arna niane dzbany, aby przygotowad miejsce na fracht z ostatniego okrętu przez Werter. Panny służące przenosiły szybko wielkie drewniane cebry ze świeżo upieczonym chlebem, kucharze dźwigali mięso z rzeźni do kuchni, a po śród całej tej krzątaniny rozbrzmiewały obce języki, którymi mówiono tylko w Forsvik. Birger przystanął na chwilę i oparł się o róg domu, ledwo zauważalnie drżącego za sprawą olbrzymich kół młyoskich, które już to zgrzytały, już to jęczały wewnątrz. Birger upajał się atmosferą Forsvik i wsłuchiwał się w miejskie dźwięki, i miał wrażenie, że nie nazbyt długo przebywał gdzie indziej. Z innej strony miasteczka, z pól dwiczebnych docierało do Birgera dudnienie kooskich kopyt. Jako pierwszy natknął się nao jego rówieśnik, Johannes Jacobian, i zaraz podbiegł do Birgera, po czym witali się długo i serdecznie. Niebawem też, dzięki ich ożywionej rozmowie w drodze do skryptorium pani Cecylii Róży, pojął Birger, iż w minionym roku nie zdarzyło się w Forsvik nic złego. Tu jakby zatrzymał się czas i jakby nie było wojny. Johannes, syn mistrza Jacoba Wachtiana, któremu podlegali ci, co byli zatrudnieni w warsztatach, mówił, gdy się zapalał, mieszaniną wielu języków, posługiwał się mową dzieci z Forsvik, trudną dla

kogoś nienawykłego i niezrozumiałą dla przybywających skądinąd. Kiedy pokonywali krótką drogę do skryptorium pani Cecylii Róży, wypadło Birgerowi dwa albo i trzy razy poprosid o objaśnienie słowa francuskiego czy zaczerpniętego z łaciny. A już pod drzwiami skryptorium trudno im się było rozstad, gdyż Johannes zaczął coś opowiadad, pewno nic ważnego, tyle że niełatwego do zrozumienia, a mianowicie o takim ulepszeniu pił w Forsvik, iż. wykonywały swą dzienną pracę w dwójnasób. Kiedy jednak Birger zaczął wreszcie poprawiad sobie płaszcz i tak umieścił miecz, by znalazł się on pod jego wygiętym lewym ramieniem, Johannes pojął ten znak i pożegnał się, wymógłszy na Birgerze obietnicę, że nazajutrz zechce obejrzed nowe piły. Już bez towarzysza, Birger stał przez chwilę spokojnie z pochyloną głową, jakby się modlił. Potem zaś odetchnął głęboko, raptownie otworzył niskie drewniane drzwi i wszedł do skryptorium swojej babki. Pani Cecylia Róża siedziała, obrócona doo tyłem, i pisała coś w swych księgach rachunkowych. Jej bujne włosy, które opadały na plecy, zdążyły posiwied i posrebrzyd się, nie zachowały ani śladu rudego blasku. Powoli, bez pośpiechu odłożyła Cecylia Róża jedną ręką pióro, drugą zaś sięgnęła po czarny wdowi welon, po czym się odwróciła z westchnieniem i miną świadczą- Czas wdów 27 ca o umiarkowanym zadowoleniu, nie lubiła bowiem, gdy jej przeszkadzano w rachunkach. Na widok wnuka jej twarz przybrała jednak zaraz inny wyraz. Pani Cecylia Róża wstała, pobladła i dotknęła ręką ust, jakby chciała stłumid własny okrzyk. Spiesznie podeszła do wnuka i przytuliła go. Birger objął babkę obiema rękoma i, bez słowa, zaczął ją jakby kołysad. - Kochany wnuku, trzeba było przesład wici - odezwała się wreszcie babka, łagodnie go odsunąwszy i wskazawszy na obity skórą zydel dla gości, a porem z pewnym wahaniem znów siadła przy swoim pulpicie. - Nie chciałem bynajmniej przeszkodzid mojej drogiej babce czy też niepoczciwie ją zaskoczyd - odpowiedział zakłopotany Birger, gdy już siadł i półkoliście rozpostarł dokoła siebie płaszcz. - Birgerze, Birgerze... nie sądzę, iżbyś mógł umyślid coś złego - nieomal szeptem zapewniła babka. - Wszelako gdym się odwróciła z oczyma zamąconymi przez ślęczenie nad rachunkami i gdym ujrzała twą ciemną postad w świetle, które jest za tobą, nie ciebiem zobaczyła, lecz mojego umiłowanego Arna. Dojrzałam płaszcz i miecz, a że padał też blask na złoty krzyż, zdało mi się przez chwilę, iż widzę tego, którego miecz ty nosisz. - Noszę go z wielką dumą - wyznał cicho Birger, spuściwszy wzrok. - Żaden doczesny dobytek nie byłby mi droższym, niźli ten miecz, i pewno to pojmujesz, babko. - W mym sercu nie ma cienia wątpliwości - odrzekła pani Cecylia Róża tonem, który sobie przyswoiła, po równi wesołym i poważnym. - Widzi mi się wszakże, iż winieneś opanowad ten miecz, nosid go od święta, kiedy to przystoi, lecz nie w lada jakiej podróży. Jeślibyś go stracił, nie stworzylibyśmy nowego. - Rychlej zginę, niźli stracę ten miecz - odparł zapalczywie Birger.

- Hm - na twarzy Cecylii Róży pojawił się zaraz kpiący uśmiech - miecz ten ma wielkośd septum, a jeśli mię pamięd i wzrok nie myli, tobie potrzeba wielkości quintum. Obiecuję ci, iż zadbamy o to, nim jutrzejszy dzieo dobiegnie kooca. Winieneś przecie był przesład wici, jakże bowiem zapewnię teraz powitalne piwo dla najukochaoszego wnuka? - Niczego nie musisz zapewniad, droga babko. Nie po tom przybył do Forsvik, iżby tu obficie raczyd się piwem, lecz po to, aby nie zwlekając podjąd służbę u ciebie - odparł Birger z podniesioną głową, bo też odzyskał pewnośd siebie. 28 Jan Guillou Dziedzictwo rycerza Arna - Służbę u mnie, dobre sobie! - roześmiała się Cecylia Róża, patrząc wnuka wzrokiem, w którym było doprawdy więcej miłości niż rozbawienia - A o jakiejż to służbie myślałeś? Chcesz byd kowalem, wyrabiad miecze czy rąbad drzewa? A może chcesz służyd w młynie, tkalni, hucie szkła albo jako cieśla? Chyba że jako kotlarz albo myśliwy? Albo rybak? Wybornie nadałbyś się, to pewne, na masztalerza i do podkuwania koni, chod pewno nie tak dobrze poradziłbyś sobie w kuchni. Zdradź mi wreszcie; o jaką służbę idzie bo zżera mię ciekawośd. - Chciałbym podjąd służbę w szkole rycerskiej w Forsvik - wybąkał Birger i zapłonił się. - Ach tak! W szkole rycerskiej, że też nie przyszło mi to na myśl! Tak miejsca tam jest dośd, na stałe pozostają w Forsvik już tylko rycerz Sigurd i rycerz Oddvar. Tam możesz tedy zamieszkad, jak wiem, twój dziad Arn dopuścił cię do szkoły rycerskiej. Cóż jednak chcesz czynid prócz tego, że tam zamieszkasz? - Dobrze wiesz, droga babko - odpowiedział ostro Birger. - Ponad dziesięd lat pobierałem nauki w Forsvik, od piątego roku mego żywota. Z naszym Bengtem równad się bynajmniej nie mogę, lecz nie ma dziś w kraju nikogo, kto by mógł. Nawet nie dorównam rycerzowi Sigurdowi ni Oddvarowi. Potrafię wszakże czegoś nauczyd najmłodszych, a od tamtych dwóch sam bym się uczył. Taka myśl postała w mojej głowie, gdym prosił matkę, Ingrid Ylvę, iżby przystała na mój powrót do Forsvik. - Drogi Birgerze, prawisz bardzo dobrze - odezwała się refleksyjnym to nem Cecylia Róża. - Przypominasz mi niejednego w swoim rodzie, niełatwo ustępujesz, i tym lepiej. Trzeba ci jednak wiedzied, iż tutaj zaszły pewne zmiany. W roku, który poprzedził wojnę, było tu w jednym czasie ze spoosób w młodym wieku, i malcy, i panicze. Teraz wszakże jest ich niespełna połowa, a nowych pięcioletnich młokosów mamy tu ledwie sześciu czy siedmiu. I wiedz, iż niejeden z tych naszych najmniejszych uczniów nie należy nawet do Folkungów. - Któż to więc? - zapytał z uniesionymi brwiami Birger. - To synowie wyzwoleoców z Forsvik albo cudzoziemcy - odpowiedziała krótko Cecylia Róża. - Czy i takich malców chcesz uczyd? - A jakże - odparł Birger. - Wyzwoleniec i cudzoziemiec bywa często nie gorszym niźli Folkung, zresztą mój drugi dziad przysposabiał wyzwoleoców z Forsvik jako Folkungów, zabierając ich na ting. Ja chętnie to powtórzę.

Czas wdów 29 - Napawasz mię dumą, Birgerze - rzekła Cecylia Róża, nagle znów popadłszy w refleksyjny ton. - Wiem już, w kogoś najbardziej się wrodził. Jutro podejmiesz służbę i zamieszkasz w szkole rycerskiej. Zapewnimy ci jutro wszystko, co może ci się przydad, między innymi nowy miecz do dwiczeo i jeszcze jeden do walki, ten zaś, który nosisz teraz, będziesz mógł zawiesid pośród zdobytych na nieprzyjacielu chorągwi i tarcz, właśnie tam na ścianie. Wszakże dziś po południu ugościmy cię powitalnym piwem i niechaj cię zaraz znów uściskam! Pierwszy tydzieo Birgera jako nauczyciela w Forsvik przebiegł dlao nadspodziewanie ciężko, zaczął się więc zastanawiad, czy nie popełnił głupstwa. Spadła na niego odpowiedzialnośd za dwiczenia najmłodszych uczniów, którą ponosił od chwili modlitwy o wschodzie słooca aż do popołudnia. Wtedy to małych młokosów czekała nauka u zakonnika, prowadzona w zakrystii drewnianego kościółka, Birger zaś musiał przystępowad do daleko cięższych dwiczeo, w których prym wiedli rycerz Oddvar oraz szlachetnie urodzeni rówieśnicy Birgera, dla tych młodzieoców bowiem rozpoczął się ostatni rok nauki w Forsvik. Uczenie najmłodszych wymagało od Birgera delikatności, gdyż wszystko, co sprawiało ból, było przyczyną wielu łez i pisków, kiedy zaś po południu -w najgorszym przypadku bywał wtedy nieco ociężały, jeśli ze zbytnim apetytem zjadł obfity południowy posiłek, zawsze wszak podawano w Forsvik takie właśnie obiady - Birger trafiał między rówieśników, musiał jeszcze bardziej się wysilad w czasie dwiczeo. Nikt nie obchodził się z Birgerem delikatnie, nikt nie zważał na jego pochodzenie z najdostojniejszego rodu czy królewskie koligacje jego matki ani na to, że Birger był wnukiem Arna Magnussona i bliskim krewnym jarlów w Bjalbo. Wręcz przeciwnie, inni młodzieocy poczytywali to sobie za honor dla siebie, jeśli który zdołał zadad Birgerowi cios mieczem albo kopią, na hipodromie wysadzid go z siodła czy też - co czyniono z nie mniejszym zapałem - spłatad mu jakiegoś figla, na przykład podbid tarczę Birgera tak, by poczuł jej górną krawędź na swoim podbródku. Birger zamieszkał wygodnie w domu rycerskim w Forsvik, lecz nie potrafił tam przeczytad bodaj linijki w którymkolwiek z dwóch rzymskich dzieł poświęconych sztuce prowadzenia wojny, a odziedziczonych po Arnie, co wieczór bowiem padał znużony na łóżko i, obolały, zaraz zasypiał. I niewiele też było sposobności do dyskutowania o wszystkim, co dotyczyło wojny, z ryce- 30 Jan Guillou Dziedzictwo rycerza Arna Oddvarem i rycerzem Sigurdem, który był w Forsvik komendantem. Birger podejrzewał, że za całą tą uciążliwością stała jego matka, Ingrid Ylva, że pewno rozmawiała ona ze swą teściową i przyjaciółką, Cecylią Różą, jego druga babka zaś z kolei musiała rozmawiad z oboma rycerzami. Wszakże owo podejrzenie raczej zwiększyło determinację Birgera, niż skłoniło go do pokory, Birger zacisnął zęby i codziennie, skoro świt, dwiczył nowe ciosy.

Mimo wszystko zmówił on krótką modlitwę dziękczynną, gdy w następnym tygodniu mógł odetchnąd. Rycerz Bengr Elinsson, dziedzic majątku Ymseborg, który sam też pobierał nauki w Forsvik i przeszedł długą drogę, jaka dzieliła delikatne i samotne pacholę od pasowania na rycerza, a oprócz tego był najbardziej zahartowanym i obdarzonym największą krzepą wojownikiem w całym królestwie, przybył pewnego dnia w asyście dziesięciu członków swej drużyny. Benger miał sprawę, z którą wybierał się na ting do Askebergi, i dlatego postanowił najpierw wyposażyd swoich ludzi w lepszą broo i zmienid uprząż ich koniom, poza tym zaś przyjąd jeszcze sześciu wychowanków szkoły w Forsvik, oby jak najświetniej skoligaconych, w pierwszej więc kolejności Birgera. Potrzebował rycerz Bengt pełnego szwadronu, a wedle stosowanej w Forsvik rachuby szwadron winien liczyd szesnastu ludzi, dokładnie tylu, ilu wymagano, aby zaprzysiąc posiadającego własną drużynę rycerza, gdy rozpoczynał się ting. Powstał spór o ziemię między rycerzem Bengtem a jednym z jego sąsiadów, spór, który Bengt wolał przedstawid szlachcie zgromadzonej na tingu, zamiast rozstrzygnąd gdy z mieczem w dłoni. Słowa, którymi wyjaśnił swój zamiar, nie świadczyły bynajmniej o bojaźni w obliczu cudzego miecza, wszak nikt w całym kraju nie władał bronią sprawniej niż rycerz Bengt. Wiadomo było powszechnie iż sam Arn Magnusson uważał Bengta Elinssona za najtrudniejszego spośród swych wojowników. Gdy nazajutrz szwadron z Forsvik, z dudnieniem kooskich kopyt, docierał do Askebergi, na miejsce zgromadzeo, i rozbryzgując wodę przeszedł w bród rzekę Tiden, wszyscy obecni zamilkli i na chwilę całkiem zapomnieli o złodziejach, których właśnie zamierzano powiesid. Szwadron z Forsvik stanowił nie lada widowisko. Każdy wojownik z Forsvik miał na sobie błękitny płaszcz Folkungów oraz błękitno-srebrzystą tunikę. Lśniła czarna uprząż żwawych, wręcz narowistych koni, jakie spotykało się tylko w Forsvik. Dawniej zdarzało się, iż ten i ów odzywał się pogardliwie czy szyderczo o owych cudzoziemskich koniach, teraz jednak nikt już takich pomysłów nie miał. Źrebię Czas wdów 31 z Forsvik osiągnęło cenę majątku ziemskiego średniej wielkości i chod niejeden chętnie by się stał nabywcą, mało kto mógł sobie na to pozwolid. Birger, który razem z rycerzem Bengtem jechał na czele, jako że tylko oni dwaj w szwadronie mieli prawo do płaszczy z lwem Folkungów na plecach, był zmartwiony tym, że się czerwienił i nie potrafił - tak jak rycerz Bengt - zachowad zimnej krwi, gdy czuł na sobie spojrzenia tylu gapiów. Nietrudno było przewidzied, iż ich przybycie na ting musiało wywoład wielkie wrażenie. W owym wszakże momencie Birger nie potrafił pojąd, co skłoniło rycerza Bengta do takiej demonstracji siły. Przybysze z Forsvik zsiedli z koni, poluzowali popręgi i zaczęli obchodzid zgromadzenie, by się przywitad z krewniakami i znajomymi, a tymczasem przystępowano już z wolna do dalszego rozpatrywania spraw przewidzianych na ten ting. Powieszono dwóch złodziei, którzy wierzgali, miotając przekleostwa. Jeden z nich wielce rozbawił obecnych tym, że się spaskudził tuż przed śmiercią, co zresztą często zdarzało się wisielcom. Birger nie znał nikogo spośród przybyłych na ting, tak więc pozostawał w pobliżu rycerza Bengta i uprzejmie, chod dosyd zwięźle i chłodno, pozdrawiał tych wszystkich, którzy podchodzili, by

się pokłonid Bengtowi i okazad mu respekt. Sam sędzia, Rudrik z Askebergi, również podszedł, aby porozmawiad z rycerzem Bengtem i przeprosid, iż nie sposób było rychło rozpatrzyd sprawę, z którą przybył pan Bengt, ponieważ okazała się ona zbyt kłopotliwą, trzeba by bowiem znów żarzyd żelazo. Wszakże rycerz Bengt skwitował to nieznacznym uśmiechem i gestem, którym dał do zrozumienia, ze ting mógł się oczywiście toczyd wedle ustalonego porządku, pewne sprawy uwzględniając, innych zaś nie biorąc pod uwagę, chodby nie było to po jego myśli. Jurysta wykonał korny ukłon i szybko powrócił na szczyt wzgórza, gdzie znajdował się kamieo sędziowski i skąd nadał dalszy bieg sprawie, którą rozpatrywał, gdy rajterzy z Forsvik zakłócili mir zgromadzenia, chod nic nie wskazywało na taką ich intencję. Birger był jej jednak całkiem pewien. Mniej pewności miał on wszakże co do innych spraw: dlaczegóż to należało żarzyd żelazo i dlaczego sędzia zachował się kornie, niczym osoba podległa, w miejscu zgromadzeo, gdzie właśnie on zawsze znaczył najwięcej. Birger zerknął ostrożnie na rycerza Bengta, lecz nie wyczytywał z jego srogiej twarzy żadnej odpowiedzi na swoje pytania. Gdy przez dłuższą chwilę stali obok siebie w milczeniu i Birger skrzyżował ręce na piersi, tak jak to uczynił rycerz Bengt, a prócz tego postarał się 32 Jan Guillou Dziedzictwo rycerza Arna nadad swej twarzy równie srogi, nieprzenikniony wyraz, nie potrafił jednak powściągnąd własnej ciekawości i w koocu zapytał. - Wybacz, rycerzu Bengcie, jeśli okażę się teraz naiwnym - zaczął oględnie. - Jako człowiek z Forsvik posiadam wprawdzie umiejętności nieznane tym, którzy zebrali się na tingu, wszelako nie wszystko tutaj pojmuję. - Jeśli Forsvik jest królestwem niebieskim, to teraz zstąpiłeś na ziemię - odparł z ponurą miną rycerz Bengt. - Trafiliśmy między tchórzów i niegodziwców, których tyś nie widywał, pókiś był pod pieczą twego drogiego dziada, a mojego mistrza. Cóż, pytaj śmiało, iżbym cię oświecił! - Jak to możliwe, że jurysta się korzy, a tak przecie zachował się ów Rudrik, kiedy stanął przed nami? - zaczął pytad przejęty Birger. - Otóż jest on tchórzem - odpowiedział z pogardliwym uśmiechem rycerz Bengt. - Ma on więcej respektu dla szesnastu mieczy z Forsvik i szesnastu naszych kopii, niźli dla mnie. - Była też mowa o żarzeniu żelaza?... - Ktoś ucierpi w dwójnasób, najpierw przez tortury, potem zaś przez powieszenie. Jest to największą niegodziwością, jaka się tu wydarzy, póki potrwa ting - wycedził przez zęby rycerz Bengt. - Nie tak przyjemny to widok, jak egzekucja kilku złodziejów, nie pomyślę tedy źle o tobie, jeśli w tym czasie się oddalisz i będziesz długo siusiad. - Jako Folkung nie mogę okazad bojaźni - odparł cicho Birger.

- Folkungami jesteśmy obaj i nie lękamy się niczego, co ludzkie, nie o to idzie! - padła gwałtowna replika rycerza Bengta, który odwrócił się do Birgera, ujął go za ramiona i spojrzał mu prosto w oczy. - Jednakowoż możemy okazad naszą pogardę tym, iż obaj stąd się oddalimy, gdy przyjdzie do naruszenia prawa. Albo też pozostaniemy tutaj i poznasz coś, czego nigdy nie zapomnisz, przekonasz się, jak stosuje się prawo i jak powstaje bezprawie. Birgerowi trudno było podjąd decyzję. Sam sobie perswadował, że to, co się miało wydarzyd, należałoby poznad i dlatego trzeba by pozostad na miejscu. Skoro wszakże nawet rycerz Bengt zamierzał okazad pogardę i odwrócid się plecami, to zaiste nie znalazłby się Birger w złym towarzystwie, jeśliby postąpił tak samo. Sprowadzono tymczasem młodą Yrsę, odzianą tylko w suknię, z nagimi rękoma związanymi na plecach. Jej włosy byłyby jasne i jedwabiste, gdyby nie skołtuniły ich i bicie, i krwawe strupy, i ziemia, tak jak jej twarz mogła Czas wdów 33 by należed do najpiękniejszych, tyle że nie teraz, skoro została wysmarowana krowim łajnem. Sędzia Rudrik obwieścił głośno sprawę, co przyjęto wesołym, pełnym zaciekawienia pomrukiem. Tak więc zaczęło się monotonne przedstawianie okoliczności przez sędziego, który zapowiedział rozpatrzenie sprawy w trakcie zgromadzenia, i to wedle starodawnych praw, jakie stosowano w Zachodniej Gocji, oraz wedle woli Bożej. Yrsa była darowaną niewolnicą, z tej oto racji, że jej ojciec oddał się sam w niewolę, ponieważ nie mógł pokryd pewnego długu. Do majątku, w którym Yrsa się znalazła, przybyli goście, a wśród nich młody pan Svante, i właśnie on zażądał rozstrzygnięcia sprawy przez ting. W majątku Javsta, gdzie gościł panicz Svante, zostały ukradzione trzy złote monety. Svante świadczył na swoją obronę, że osoby szlachetnie urodzonej niepodobna podejrzewad o czyn tak haniebny jak kradzież, i że – wręcz przeciwnie – niewolnica, która złożyła fałszywy donos, postanowiła go w podstępny sposób unieszczęśliwid. Wszak słowom osoby niewolnej nie należało dawad wiary, jeśli godziły w wolnego człowieka. Poczytawszy oskarżenie za pokalanie swego honoru, zażądał Svante sądu Bożego i był gotów dad się powiesid, jeśliby ting rozstrzygnął na jego niekorzyśd. Tak szlachetnej propozycji nie godziło się odrzucid. W przypadku niewinności Yrsy i winy Svantego można było się spodziewad, iż Pan Bóg nie omieszka wesprzed Yrsy w chwili ciężkiej próby. Pan Bóg wskaże ją jako niewinną, jeżeli bez piekącego bólu wytrzyma ona czterokrotne przytknięcie rozżarzonego żelaza do swych nagich rąk i przejdzie dziesięd kroków. Jeśli to się okaże, panicz Svante rychło umrze – powieszony jako złodziej. W przeciwnym przypadku, czyli wykazania winy Yrsy, właśnie ona zostanie uśmierona jako złodziejka, jej ojciec i brat zaś przypadną paniczowi Svantemu, gwoli – niedostatecznego – powetowania przykrości, która go spotkała i gwoli tego, iżby w przyszłości nikt nie śmiał powtórzyd fałszywego oskarżenia.

Birger nie potrafił ruszyd się z miejsca. Zamarł, słuchając przedstawienia przez sędziego sprawy, która na zdrowy rozsądek winna by się zakooczyd jednym, oczywistym rozstrzygnięciem. - Jak powiadają – rycerz Bengt zaczął szeptad – dawnymi czasy zdarzali się oskarżeni, którzy potrafili sprostad tej próbie, a tu oto mamy przecie do czynienia z osobą niewiną, wszak wszyscy pojmujemy, o jakie powiązania 34 Jan Guillou Dziedzictwo rycerza Arna idzie. Spójrz tylko na Svantego, on drży i pobladł. Cokolwiek się rychlej stało, widad po nim wielką bojaźo, lęk przed wolą Bożą. - On zawinił, tośmy usłyszeli i to widad teraz - odpowiedział szeptem Birger. - Jeśli Pan Bóg lub Jego Czcigodna Matka czy też archaniołowie albo święci w ogóle kiedykolwiek okazują miłosierdzie niewinnym, oto nadeszła stosowna chwila! Pomódlmy się za nią! Birger zamknął oczy i zwrócił się do Bogurodzicy o to, iżby czym prędzej się zmiłowała i j jednym ze Swych cudownych sposobów przywróciła sprawiedliwośd, skoro prawo ziemskie się bezsilnym. Uniósłszy wzrok, już po modlitwach, przekonał się Birger, że rycerz Bengt stał nadal nieruchomo i chyba nawet nie posłuchał Birgerowego wezwania do wstawienia się za niewinną niewolnicą. Ona sama modliła się teraz gorąco, uwolniono bowiem jej nagie ręce i prowadzono ją ku rozżarzonemu żelazu. W drodze towarzyszyły jej spojrzenia wszystkich obecnych prócz Birgera. Otóż on przypatrywał się uważnie złodziejowi Svantemu, który - pozostawiony sobie - padł na klęczki i modlił się nie mniej żarliwie niż Yrsa. Przyszło Birgerowi na myśl, iż nigdy nie zdoła zapomnied widoku złodzieja modlącego się do Boga o to, by osobę niewinną spotkały dwie niezasłużone kary woli wybawienia tego, który zawinił. Yrsa została poprowadzona w stronę miechów kowalskich i księdza z miejscowej parafii, który mamrotał modlitwy, oraz dwóch kowali z rozżarzonymi wręcz do białości, ciężkimi żelaznymi prętami. Niewolnica znów padła na kolana, by się pomodlid, a tymczasem zaczęto ją lżyd i z tylnych rzędów widzów docierały kpiące słowa, którym towarzyszył rechot. I oto Yrsa, z żarem w oczach i wielką determinacją, podniosła się, po czym na jej twarzy pojawił się uśmiech osoby niemal pewnej siebie i niewolnica bez strachu wyciągnęła nagie ręce, by przyjąd Boże brzemię. Kowale uchwycili dwoje wielkich szczypiec i nie od razu dźwignęli cztery rozżarzone pręty, które jednocześnie dotknęły ramion niewolnicy. Ta uśmiechnęła się, uniosła wzrok ku niebu i w pierwszej chwili można było sądzid, iż nie ucierpiała od żelaza. Yrsa ruszyła przed siebie, z początku wyprostowana, lecz niezadługo szła już chwiejnym krokiem i słychad tedy było skwierczenie palącego się ciała. Zaraz też się potknęła i z krzykiem upadła, po czym krzyczała dalej, przeklinając Boa, który pozwolił, by umarła zamiast pospolitego złodzieja, a padały

Czas wdów 35 Dośd licznymi pytaniami w owej materii, zadanymi bez widocznej urazy o słowa, jakie padły między nimi dwoma wcześniej, Birger ogromnie ucieszył Knuta, który chętnie rozprawiał o różnych - dla Birgera trudnych do zrozumienia - obyczajach Swewów. Sam Knut miał troje nieślubnych dzieci: dwie dziewczynki, ale też syna. I najpewniej pośłubiłby z czasem tę, która urodziła ma syna, jako że malec dobrze się zapowiadał. Birger aż zaniemówił, gdy posiadł taką wiedzę o niechrześcijaoskich obyczajach w lasach zwanych Puszczą Północną. Nordanskog. W dalszej drodze do Agneshus nasunęło mu się sporo pytao, lecz mało które potrafiłby zadad bez niemęskiego rumieoca. Najbardziej nurtowało go to, iż takie dzieci w ogóle przychodziły na świat, skoro - wedle jego wiedzy - potrzeba było po prostu, żeby zbliżyli się do siebie mężczyzna i niewiasta. A chod po wielekrod rozważał całą kwestię, nie pojmował jednak, jakim sposobem mogło tak się dziad przed zrękowinami i ślubem. Zgodnie z zapowiedzią, po przybyciu do Agneshus, gdzie zdążyło się zebrad bez mała stu gości, nastąpiła niedługa biesiada. Pilnie potrzebny ślub został wyznaczony na niezwykle późną porę roku, porę krótkich dni. I dlatego nie zwlekano też z rozpoczęciem igrców młodzi. Gdy Birger i knut przebierali się w lżejsze odzienie, bo przecież nie mógł się ów turniej odbywad między młodzieocami w kolczugach ani też z użyciem broni przydatnej w prawdziwym boju (czy podczas wesela potrzebna komu krew i śmierd?), po minie Knuta można było się domyślid, że zamierzał on powrócid do swojej haniebnej propozycji kupienia zwycięstwa. Birger stał obok niego w mniejszym z długich domów, gdzie zamieniali kolczugi na letnie skóry, biały len i samodział. I obawiał się Birger najgorszego, tego mianowicie, że Knut znów postawi ich obu w zawstydzającej sytuacji, a on sam - Birger - nie będzie umiał rozsądnie na to odpowiedzied. Mimo późnej pory na wesele, w Agneshus dopisała pogoda, co dobrze wróżyło oblubieocom. Ich pokładziny były przewidziane jeszcze tego samego wieczoru, a nie, podług zwyczaju, w następny wieczór, albowiem i sędzia Helge z Gottsundry, ojciec panny Brigidy, i pan Agne pragnęli, by czym prędzej dopełniło się to, co najważniejsze, a potem, w kolejnych dniach godów, weselid się z większym spokojem. Pośrodku podwórca ustawiła służba wielki stół dla panny młodej, a prócz tego ukośnie i wzwyż kilka rzędów ław, dzięki czemu zarówno panna młoda, 36 Jan Guillou Dziedzictwo rycerza Arna Nie wdając się w dalsze klarowanie swej myśli, ruszył rycerz Bengt długimi krokami ku środkowi placu zgromadzeo, aby lepiej słyszed i byd może dlatego, że uznał, iż nadszedł czas na

rozpatrzenie jego sprawy. Po pewnym wahaniu podążył za nim Birger, który znów stanął obok, podobnie, jak Bengt, skrzyżowawszy ramiona na piersi. Sędzia Rudrik sprawiał wrażenie ożywionego i rozweselonego gwałtownym wierzganiem złodziejki Yrsy i pewno z tej przyczyny przeszedł do rozpatrzenia innej sprawy, takiej mianowicie, która zapowiadała się na równie zabawną jak poprzednia. To były zresztą jego własne słowa. Zajęto się więc sporem między dwoma wolnymi chłopami, którzy dorównywali sobie. Jednym z nich był Guttorm, właściciel majątku Hogesta, drugim zaś Harje Osiłek, który gospodarował w Alvadanie. Poszło im o miedzę, czyli o spłached ziemi na granicy obu majątków, a że ugody nie osiągnęli, należało pod przysięgą wysłuchad krewnych. Podczas gdy włościanie i wyzwoleocy próbowali sie przecisnąd przez tłum, rycerz Bengt wypatrzył w ostatnim kręgu widzów człowieka, którego nagłym i gniewnym gestem wskazał Birgerowi. - Tamtego człowieka - wyjaśnił co prawda cicho, lecz wyraźnie wzburzony, Bengt - w znoszonym błękitnym płaszczu, który ledwie zachowuje swą barwę, znamy, ja przynajmniej go znam. Zwie się on Eryk Stensson i jak my jest Folkungiem, lecz ubogim, bez ziemi. Co gorsza, pobierał nauki w Forsvik! - Czemuż tedy, nie dołączy do nas, swoich krewnych i braci? - zdziwił się Birger. - Ponieważ przybył tutaj jako człowiek okryty niesławą - wyjaśnił gniewnym tonem rycerz Bengt. - Dobrze go pamiętam, jam był tym, od którego nauczył się najwięcej. Byd może obaj zapomnieliście o swoim istnieniu, on wszak liczy sobie nieco więcej lat niźli ty. Teraz zaś chce on pohaobid własny miecz! - Nie możemy przecie na to pozwolid! - z niespodziewaną żarliwością, która rozśmieszyła Bengta (a nieczęsto mu się to zdarzało), odezwał się Birger. - Zobaczymy, na co będziemy mogli pozwolid - odparł Bengt, nadal uśmiechnięty, i opiekuoczym gestem otoczył świetnie skoligaconego młodego krewniaka ramieniem. Na co się zapowiadało w sporze dwóch włościan, zrozumiano, ledwie obie strony złożyły zeznania pod przysięgą, oto bowiem zwycięstwo miało Czas wdów 37 niechybnie przypaśd w udziale Harjemu Osiołkowi. Wszakże jego adwersarz, Guttorm z majątku Hogesta, podniósł nagle rękę i zaraz obecni zamilkli w oczekiwaniu. Guttorm przemówił i stwierdził, iż ktoś, kto nosi przydomek Lusing (wypowiedziawszy umyślnie tak, by kojarzył się raczej ze wszą, hus, aniżeli z siłą), nie zasługuje przez swe niemęskie usposobienie na to, by sądził go ting. Jest to bowiem zaiste wesz albo i co gorszego, szczenię bez odwagi, mąż tchórzliwy, nie godzi się tedy, iżby ting rozstrzygnął na jego korzyśd, a ze szkodą dla kogoś lepszego.

I oto rozległ się wesoły śmiech, wielu też szeptało między sobą, bo też kroiło się krwawe rozstrzygnięcie zamiast fortelu prawnego. Kto by nie bronił swej czci, usłyszawszy takie słowa, temu ting nie mógł przyznad racji. Nie nadawałby się na świadka i nie byłby mile widzianym gościem by ją zaczął przedstawiad. Harie z Alvadan, zwany Osiłkiem, pobladł z gniewu i przez dłuższą chwilę mełł słowa w zębach, biorąc się w garśd, aż wreszcie wypowiedział to, czego oczekiwano - iż poleje się krew. Trzeba teraz buło sięgnąd po miecze. A harje umiał obronid swój honor. Wszyscy zerkali w napięciu w stronę Guttorma z Hogesty, który wpierw wysilał się na szyderczy śmiech, potem zaś oznajmił, iż on również chciałby rychłego rozstrzygnięcia sprawy. Zaproponował wszakże zamiast siebie - prawo na to pozwalało - kogoś innego, kto władał mieczem. Tym substytutem okazał się Eryk Stensson, człowiek wolny, a prócz tego mąż wielce prawy. Poprzez tłum obecnych przeszedł szmer, który świadczył o zaciekawieniu, i rozglądano się za Erykiem Stenssonem, ten zaś, ukazawszy się, stanął w wewnętrznym kręgu pośród białych kamieni i rozchylił płaszcz, gotów do sięgnięcia za miecz. Sędzia spytał go wówczas o imię, zresztą wszystkim już znane, i o to, czy zechce walczyd na miecze, aby bronid sprawy Guttorma. Eryk Stensson podał swe imię i stwierdził, iż jako człowiek honoru chętnie wystąpi na rzecz Guttorma z Hogesty. Sędzia nie omieszkał zatem mianowad go substytutem Guttorma. Rozgwar, jaki ogarnął ting, sprawił, że rycerz Bengt musiał się nachylid, by wyjaśnid Birgerowi, iż podjęta została decyzja zgodna z prawem. Każdy mógł zastąpid inną osobę, gdy szło o pojedynek. Dawniej wymagano po temu bliskiego pokrewieostwa i na przykład ojciec stawał zamiast syna albo odwrotnie. 38 Jan Guillou Dziedzictwo rycerza Arna - Niczego już nie pojmuję - wyznał szeptem Birger. - Dlaczegóż to nasz krewny miałby bronid sprawy owego tchórza? Zresztą chyba żaden włościanin nie stawi czoła człowiekowi z Forsvik? - Nie, to pewne jak wschód słooca - odparł rycerz Bengt. - Jeśli Harje, chłopskiego stanu, skieruje miecz przeciw któremukolwiek spośród nas, to rychło padnie. - W takim przypadku niewielka to cześd dla naszego krewniaka, Eryka Stenssona - rzekł Birger. - Dlaczego on zniża się do tego? - Domyślam się, iż w zamian za połowę wartości spornej ziemi, w srebrze - odpowiedział rycerz Bengt. - Wszystko odziedziczył jego brat, a on sam popadł w ubóstwo. Żyje tedy z miecza. - Tyle lat nauki u nas, w Forsvik, nie temu chyba służyło - odezwał się Birger, wyraźnie narzucając sobie ciche mówienie i dwornośd. - A teraz kala on honor naszego rodu wyrzynaniem włościan w obecności szlachty zgromadzonej na tingu\ - Słusznie prawisz, mój młody krewniaku - pochwalił Birgera rycerz Bengt. - I za nic ma prawo, nie inaczej, niźli ów Guttorm z Hogesty. Teraz wszakże w sercu naszego krewniaka, co wyzbył się honoru, gości równie wielka bojaźo, jak w sercu tchórzliwego włościanina, który rychło zginie.

- Z jakiejże to racji, czego miałby się on obawiad? - Widział nas. Więcej teraz nie powiem. Sam pomyśl, patrz i staraj się czerpad nauki z tego, co zaraz się wydarzy, mój młody kuzynie. A stało się tak, iż włościanin Harje obszedł zgromadzonych i każdego z osobna zapytał, czy ów nie zechciałby wystąpid na jego rzecz. Harje był za tym, by sąsiad został pokonany w walce na miecze, uważał to za słuszne. Któż jednak mógłby teraz obronid Harjego? Gotów był oddad połowę majątku. Nie znalazłszy posłuchu, rychło zaczął obiecywad cały swój majątek. Wszakże nikt spośród zgromadzonych na tingu nie był tak naiwny, by chodby i za równowartośd dziesięciu majątków ziemskich wdad się w pojedynek na miecze z wychowankiem szkoły w Forsvik. Cóż po zapłacie, skoro przyszłoby zginąd... Harje Osiłek był człowiekiem w kwiecie wieku, w miarę otyłym i dosyd silnym. A miecz nosił po boku szerokich włościaoskich spodni z czerwonego samodziału. Oto jednak, gdy na placu zgromadzeo spieszył od jednych pleców do innych, wszak odwracano się odeo, zajrzała mu w oczy śmierd. I nagle stanął Harje naprzeciw dwóch nowo przybyłych ludzi z Forsvik, z któ- Czas wdów 39 rych jednym był największy wojownik w królestwie, rycerz Bengt we własnej osobie. Zrozpaczony włościanin padł przed Bengtem i Birgerem na kolana i wypowiedział żarliwą prośbę o ulitowanie się nad nim, dodał też, iż mógłby ofiarowad nie więcej, niźli swe mizerne gospodarstwo, wszakże zasługiwał na dalszy żywot, jako że - Bóg mu świadkiem - racja była po jego stronie. - Dopiero co przekonaliśmy się, iż nie warto powoływad się na Boże świadectwo w sprawie wniesionej na ting - odrzekł głośno, lecz bez szyderstwa, rycerz Bengt. Miał on taką minę, jakby zamierzał coś dopowiedzied, uprzedził go jednak młody Birger. - Ja wystąpię w twojej sprawie! Odbędę za ciebie walkę! - zapewnił głośno Birger, po czym sięgnął po miecz i jego płazem dotknął obu ramion zrozpaczonego włościanina, jakby poprzez pasowanie nadawał mu jakąś wyższą rangę. Zanim rycerz Bengt zdążył cokolwiek powiedzied czy też powstrzymad Birgera, ten znalazł się w wewnętrznym kręgu pośród białych kamieni, gdzie czekał już Eryk Stensson. Sędziemu Rudrikowi wypadało tylko spytad owego wojownika o imię i szmerem zdziwienia przyjęto to, iż przedstawił się jako Birger Magnusson z Ulvasy, syn Magnusa Maneskolda oraz Ingrid Ylvy, nadto zaś człowiek honoru. Zapowiadało się to na zdarzenie wielkiej wagi, całkiem nieoczekiwanie. Spodziewano się raczej krótkiego, a zabawnego taoca, który sprawiłby, że zrozpaczony włościanin rychło zostałby skrócony o głowę w starciu z wychowankiem szkoły w Forsvik. Nikt wszakże nie potrafił sobie nawet wyobrazid wyniku walki stoczonej przez dwóch ludzi z Forsvik. Co dziwniejsze, ten, który wydawał się oczywiście słabszym, miał na sobie płaszcz z - wyszytym złotą nicią na plecach - lwem Folkungów. Zabicie takiego Folkunga nie było wskazane. Ktokolwiek pozbawił życia Folkunga o znakomitych koligacjach, ten zginął najpóźniej po trzech dniach.