kanclerzyk33

  • Dokumenty701
  • Odsłony174 563
  • Obserwuję98
  • Rozmiar dokumentów935.4 MB
  • Ilość pobrań99 672

Sullivan R. - Nie(do)tykalny. Dziwne życie i tragiczna śmierć Michaela Jacksona Tom 1

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :9.5 MB
Rozszerzenie:PDF

Sullivan R. - Nie(do)tykalny. Dziwne życie i tragiczna śmierć Michaela Jacksona Tom 1.PDF

kanclerzyk33 Prywatne EBooki Alinka KINDLE
Użytkownik kanclerzyk33 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 365 stron)

Po​pu​lar​ność to taka ma​ska, która wżera się w twarz. Gdy człowiek, wy​ko​naw​ca, uświa​da​mia so​bie, że jest już kimś, że patrzą na nie​go i słuchają go z wyjątkową uwagą – prze​sta​je od​bie​rać. Tak się zapętla, że ślep​nie i głuchnie. Bo można albo wi​dzieć, albo być wi​dzia​nym. John Updi​ke, Self-Con​scio​usness: Me​mo​irs

Od au​to​ra Początek tej książce dał e-mail, który otrzymałem w ostatnich dniach czerwca 2009 roku od Willa Dany, redaktora naczelnego „Rolling Stone”. Zawierał pytanie: „Czy jesteś gotowy rzucić wszystko i zrobić duży materiał o Michaelu Jacksonie?”. Poświęciwszy dwadzieścia cztery godziny na namysł, odpisałem, że tak, po czym poleciałem samolotem do Los Angeles – miasta, w którym zaledwie kilka dni wcześniej zmarł Michael. Po kilku tygodniach, w trakcie narad z redaktorami „Rolling Stone”, zacząłem sobie uświadamiać jedną rzecz: otóż większość osób, które uważały, że wiedzą całkiem sporo o tym, jak wyglądało życie Michaela Jacksona przed głośnym procesem karnym o seksualne wykorzystywanie nieletnich (zakończonym uniewinnieniem w czerwcu 2005 roku), odniosła wrażenie, że po zakończeniu postępowania piosenkarz na cztery lata zamknął się w jakimś własnym, wewnętrznym świecie. Tak w każdym razie miało to wyglądać aż do marca 2009 roku, kiedy ogłoszono, że w londyńskiej O2 Arena odbędzie się seria koncertów pod tytułem This Is It. Tak zrodziła się idea opisania ostatnich czterech lat egzystencji Michaela Jacksona w taki sposób, aby jednocześnie ukazać w całości jego życie. Ktoś, może nawet byłem to ja, zdecydował, że wydarzenia z pozostałych czterdziestu pięciu lat mają być tylko na​szki​co​wa​ne. Kiedy zaczęło do mnie docierać, że materiał tworzony z myślą o publikacji w czasopiśmie zamienia się w książkę, zdążyłem się już przywiązać do takiej struktury tekstu i czułem, że jest właściwa. Zdawałem sobie oczywiście sprawę, że dziewięćdziesięciu procent życia Jacksona nie sposób jedynie naszkicować, skoro powstaje praca roszcząca sobie prawo do miana biografii, niemniej moje założenie pozostawało niezmienne: trzonem opowieści ma być pięć ostat​nich lat. Wspomniana struktura książki przybrała w moim odczuciu kształt teleskopu złożonego z trzech części czy raczej „tub”, które nachodzą na siebie, a w razie potrzeby można je rozsuwać albo zsuwać. W pierwszej jego części, tej najbliższej oku, znajdowała się soczewka, przez którą widać było lata po procesie, kiedy to Michael błąkał się po całym świecie niczym Latający Holender, ciągnąc za sobą troje dzieci i poszukując nowego domu, którego zresztą nigdy nie udało mu się znaleźć. Druga tuba, umieszczona nieco dalej od oka, wymagała moim zdaniem zainstalowania takiej soczewki, przez którą

dało się zbadać okoliczności poprzedzające rzucenie oskarżeń na Michaela, w tym powstanie dokumentalnego programu Martina Bashira pod tytułem Living with Michael Jackson, wyemitowanego w Stanach przez sieć ABC, wkroczenie policji na teren Neverlandu, aresztowanie Michaela oraz sam proces. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że przez tę drugą tubę muszę dostrzec co najmniej wrzesień 2001 roku, kiedy to dwa koncerty na trzydziestolecie solowej kariery Michaela Jacksona zbiegły się w czasie z atakiem terrorystycznym na World Trade Center. Wreszcie jednak dotarło do mnie, że tak naprawdę zasięg tej drugiej tuby wynosi więcej, bo całe dwanaście lat: od roku 1993 do 2005. Był to okres, gdy gwiazdor musiał zmagać się z dwoma zarzutami o seksualne wykorzystywanie dzieci, które zy​skały ol​brzy​mi rozgłos, niszcząc krok po kro​ku jego życie i re​pu​tację. Po tym, co nastąpiło w sierpniu 1993 roku, Michael Jackson stał się zupełnie inną osobą, należy więc przypuszczać, że nie można zrozumieć jego życia, nie znając faktów z lat 1993–2005. Musiałem odtworzyć je dosyć szczegółowo w formie popartego solidnym wywiadem zapisu dwóch głównych wydarzeń tego okresu, czyli skandalu Jordana Chandlera, który wybuchł w roku 1993 i od którego wszystko się zaczęło, oraz procesu karnego przeprowadzonego w roku 2005 i kończącego całą sprawę. Ta kronika miała dwa zadania: uwzględnić wszystko, co do tej pory napisano na ten temat, oraz przyćmić wszyst​kie po​przed​nie pu​bli​ka​cje. Soczewka trzeciej tuby, umiejscowiona najdalej, ukazywała, moimi oczami, pierwsze trzydzieści pięć lat życia Michaela – do roku 1993. W tych latach zawierała się jego młodość, sukces i sława, wstąpienie na tron króla popu, a wreszcie przemiana w kogoś, kogo prasa bulwarowa ochrzciła przezwiskiem „Wacko Jacko”, czyli „Stuknięty Jackson”. Innymi słowy, była to historia, którą rzekomo znają niemalże wszyscy. Stanowiła ona zasadniczo tło i kontekst opowieści, a więc musiała się opierać na materiałach archiwalnych, jednakże udało mi się zyskać przewagę polegającą na tym, że mogłem przepuścić ją przez dwie pozostałe soczewki mojego teleskopu, a tym samym zobaczyć z punktu widzenia osób, które pomogły mi opracować ich budowę i sposób działania – a czasami byli to ludzie, którzy znali artystę przez dwadzieścia, trzydzieści i więcej lat. Poza tym dzięki wyjątkowym okolicznościom zna​lazłem się nie​zwy​kle bli​sko ro​dzi​ny Jack​sonów i mogłem się na własne oczy przekonać, jak funkcjonuje, kiedy zabrakło Michaela; żaden autor przede mną nie otrzymał takiego przywileju i najprawdopodobniej już nigdy się to nie powtórzy. Ostatnim elementem tej układanki było uświadomienie sobie, że mój teleskop ma jeszcze czwarty element, a była nim perspektywa miesięcy i lat po śmierci Michaela, obfitujących w takie wydarzenia, jak uroczystości pogrzebowe oraz walka o jego spuściznę i majątek. Wyobraziłem sobie, że ta czwarta część mechanizmu jest precyzyjnie dopasowana do pierwszej, tworząc wklęsły okular leżący tuż przy samym oku i służący do powiększania

ob​ra​zu. Można więc powiedzieć, że jednocześnie powstawały cztery biografie Michaela Jacksona – a mógłbym się też upierać, iż było ich pięć, a nawet sześć. Mając świadomość, że wielu czytelników oczekuje bardziej konwencjonalnego życiorysu, opracowałem kalendarium, które uważam za nieodłączną część niniejszej książki; historia Michaela jest tam opowiedziana od początku do końca za pomocą faktów uporządkowanych chronologicznie. Każdy rozdział jest też oczywiście opatrzony przypisami, które nie tylko ilustrują proces powstawania tej książki, lecz również pokazują, co musiałem zrobić, aby ogarnąć niezliczoną ilość sprzecznych informacji na temat Michaela Jacksona i oddać w ręce zainteresowanych rzetelną i miarodajną (mam nadzieję) kro​nikę jego życia. A zatem proszę: poniżej przeczytacie o tym, co zrobiłem i dlaczego. Niczego nie zro​bię już le​piej.

Wstęp Jak na kogoś, kto tak często wyznawał, że jest samotny, Michael Jackson bardzo gorliwie unikał ludzi. Przez sporą część życia otaczał się murami i przemykał ukradkiem z jednej kryjówki do drugiej. Nieustannie ukryty za rozmaitymi przebraniami zrywał znajomości i zmieniał numery telefonu, lecz mimo to zawsze i wszędzie deptali mu po piętach paparazzi, urzędnicy do​star​czający pi​sma sądowe, obłąkane ko​bie​ty i zde​spe​ro​wa​ni mężczyźni. Najsmutniejsze w tym jest jednak to, że z największym uporem Michael uni​kał własnej ro​dzi​ny. Dopadli go po raz kolejny pod koniec lata 2001 roku, zaledwie dwa dni przed odlotem do Nowego Jorku, gdzie 7 i 10 września w Madison Square Garden miały się odbyć dwa koncerty z okazji trzydziestolecia jego solowej kariery. Marc Schaffel, przyjaciel i wspólnik Jacksona, oraz producent David Gest zaprosili do gościnnego udziału wykonawców w różnym wieku, również takich, którzy sami byli obecni na scenie w 1971 roku, kiedy ukazał się pierwszy solowy singiel Michaela, Got to Be There. Kenny Rogers rozpoczynał tę listę, kończył ją Usher, a pomiędzy nimi znaleźć można było tak różnorodnie utalentowanych artystów jak Destiny’s Child, Ray Charles, Marc Anthony, Missy Elliott, Dionne Warwick, Yoko Ono, Gloria Estefan, Slash oraz Whitney Houston. W roli mistrza ceremonii zgodził się wystąpić Samuel L. Jackson, a o wygłoszenie okolicznościowych mów transmitowanych za pośrednictwem telewizji poproszono przyjaciół Michaela: Marlona Brando i Eli​za​beth Tay​lor. Michael chciał, aby w Nowym Jorku towarzyszyła mu także rodzina: zaproponował braciom wspólne wykonanie wiązanki przebojów The Jackson 5, a jego rodzice mieli zająć miejsca w honorowych lożach. Tymczasem Jacksonowie zażądali honorarium za udział w imprezie. David Gest zgodził się wypłacić krewnym Michaela dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów; pieniądze mieli otrzymać nie tylko występujący na scenie, ale też ci, którzy jedynie zasiądą wśród publiczności. Schaffel uważał, że to dość dziwne płacić rodzinie Michaela za samą obecność na jego koncercie rocznicowym, nawet bez pojawiania się na scenie, ale przekazał tę kwotę tytułem zaliczki, i to z własnej kieszeni. Jednakże zaledwie kilka dni przed pierwszym koncertem, Jermaine Jackson, przeczytawszy w gazecie, że jego młodszy brat za dwa występy w Madison Square Garden otrzyma aż dziesięć milionów dolarów,

namówił rodziców, aby we troje zażądali od Michaela jeszcze po pięćset tysięcy na głowę. Wspólnie z ojcem, Joe Jacksonem, opracowali stosowny kontrakt i w towarzystwie Katherine Jackson, matki Michaela, zaczęli uganiać się za nim po południowej Kalifornii, aby zdobyć jego podpis na tym dokumencie. Przez cały czas grozili też, że jeśli im odmówi, to żadne z nich nie po​ja​wi się w No​wym Jor​ku. Przez kilka dni Michael skrywał się w domu Marca Schaffela w Calabasas – górzystej okolicy położonej na zachodnim krańcu doliny San Fernando. Na dobę przed wyznaczonym odlotem do Nowego Jorku postanowił jednak wpaść do Neverlandu po ubrania i różne osobiste rzeczy potrzebne w podróży. Zabrał ze sobą czteroletniego wówczas syna Prince’a oraz trzyletnią córeczkę Paris. Ledwie jednak zdążył przekroczyć próg głównego budynku mieszkalnego, pracownicy ochrony poinformowali go, że przed bramą stoją jego rodzice Joe i Katherine oraz brat Jermaine, którzy przyjechali po podpis na jakichś dokumentach i domagają się spotkania z nim. Michael polecił ochroniarzom, aby przekazali, że go nie ma, i odprawili całą trójkę. Mimo to Joe Jackson nie chciał ustąpić. „Jestem jego ojcem – oznajmił. – Muszę sko​rzy​stać z to​a​le​ty. Jego mat​ka też. Proszę nas wpuścić”. Michael wpadł w panikę i zadzwonił do Schaffela, aby wyjaśnić, że jeśli jego rodzice i brat dostaną się do środka, to go znajdą i zmuszą do podpisania kontraktu, na którego mocy będzie zobowiązany do wypłacenia im dodatkowo po pięćset tysięcy dolarów. Nie mógł jednak, jak sam powiedział, trzymać własnej matki za bramą, skoro prosiła tylko o to, żeby pozwolono jej skorzystać z toalety. Postanowił wydać ochroniarzom polecenie, że mają powtórzyć jeszcze raz: „Pana Jacksona nie ma w domu”, a potem wpuścić gości, aby mo​gli załatwić swo​je po​trze​by. Joe i Jermaine, kiedy tylko otworzono przed nimi bramę, podjechali prosto do głównego budynku i wdarli się tam nieproszeni, szukając Michaela. „Dosłownie splądro​wa​li cały dom” – wspo​mi​na Schaf​fel. Michael schronił się razem z dziećmi w kryjówce, do której prowadziły zamaskowane drzwi wewnątrz szafy w jego sypialni. Stamtąd właśnie dzwonił do Schaf​fe​la. Za​la​ny łzami za​py​tał go, szlo​chając do słuchaw​ki: – Widzisz, co oni mi robią? Czy teraz rozumiesz, dlaczego odsuwam się od swo​ich bra​ci, dla​cze​go ukry​wam się przed nimi i nie od​bie​ram te​le​fonów? – Pomagałem moim braciom, każdemu bez wyjątku – jęknął, zanosząc się łkaniem. – Dzięki mnie ich dzieci skończyły szkoły, ale oni wciąż mnie męczą, wciąż o coś na​ga​bują. I tak bez końca. A mój oj​ciec jest jesz​cze gor​szy. Wtedy Michael umilkł, wspomina Schaffel, bo na chwilę głos uwiązł mu w gar​dle, a po​tem zapłakał: – A najgorsze jest to, że muszę oszukiwać własną matkę. To nie daje mi żyć. Rozumiesz, Marc? – zapytał. – Rozumiesz teraz, dlaczego tak postępuję? Po pro​stu nie mogę in​a​czej.

Część I Wschód

Szesnaście dni po wydaniu przez sąd w hrabstwie Santa Barbara wyroku oczyszczającego z zarzutów o molestowanie seksualne dzieci, 29 czerwca 2005, Michael Jackson wysiadł z prywatnego odrzutowca na międzynarodowym lotnisku w Manamie, stolicy Bahrajnu. Porzucając swój dom, przeleciał najpierw nad całą Ameryką, a potem nad Oceanem Atlantyckim, Morzem Śródziemnym i Zatoką Perską. Wybrał się w tę podróż, poszukując ukojenia, i znalazł je dopiero trzynaście tysięcy kilometrów od Ka​li​for​nii. Jed​nakże na​wet tam nie cie​szył się nim długo. Ludzie, którzy zjawili się na lotnisku, aby go powitać, z radością zobaczyli, że wygląda już znacznie lepiej niż w ostatnim stadium procesu, kiedy był tak wynędzniały, że przypominał bardziej upiora niż człowieka. „Pod koniec postępowania zdarzało się, że nie jadł i nie spał przez kilka dni z rzędu – wspomina jego główny adwokat Tom Mesereau. – Potrafił zadzwonić do nas, cały we łzach, o trzeciej albo czwartej w nocy, bo zamartwiał się, co będzie z jego dziećmi, jeśli on trafi do więzienia. W ciągu ostatnich kilku tygodni zmizerniał tak bardzo, że zapadły mu się policzki i pod skórą było wyraźnie widać kości”. Przed podróżą do Bahrajnu udało mu się jednak przybrać na wadze ponad cztery kilogramy i miało się wrażenie, że gdyby tylko zaszła potrzeba, mógłby przetańczyć drogę przez całe lotnisko, od samolotu aż do terminalu. Mieszkańcy Manamy, którzy zebrali się, chcąc go przywitać, zgodnie twierdzili, że na żywo wygląda o wiele normalniej niż na zdjęciach. Bo na zdjęciach, Al​la​hu ak​bar, miał dłonie drob​ne jak dziec​ko… Mesereau był w gronie tych, którzy przyjechali do Neverlandu tuż po

ogłoszeniu werdyktu ławy przysięgłych. Michael nie przestawał mu dziękować, ale poza tym tylko przytulał dzieci i błądził dookoła nieobecnym wzrokiem. Wydawało się, że na nic innego po prostu nie ma już siły. Wśród naocznych świadków procesu pojawiały się opinie, że dopóki sporu nie rozstrzygnięto, Michael stopniowo pogrążał się w lekomanii i popadał w urojenia, wszędzie węsząc spisek, ale Mesereau twierdzi stanowczo, że do​pie​ro tego ostat​nie​go dnia za​uważył u nie​go de​fi​cy​ty uwa​gi. Ludzi, którzy zdawali sobie sprawę z tego, jak wielkie obciążenie stanowiły dla gwiazdora przeciągające się narady ławników, była zaledwie garstka. Po wyjściu z sądu w drodze do Neverlandu Michaelowi towarzyszył między innymi Dick Gregory – komik i znany działacz społeczny. W tym czasie wszyscy myśleli, że Jackson najprawdopodobniej po raz ostatni staje za bramą swojej posiadłości. Wychudzony, siwobrody Gregory przewijał się w jego życiu przez wiele lat, ale na ogłoszeniu werdyktu pojawił się na specjalne życzenie: Michael stanowczo domagał się, aby był obecny w chwilach oczekiwania i przy odczytywaniu decyzji ławy przysięgłych. Później, wieczorem, gdy Mesereau i inni już się pożegnali, zaprosił go do swojego pokoju na piętrze. Jak wspomina Gregory, piosenkarz wsparł się na jego ramieniu, kiedy obaj wcho​dzi​li po scho​dach; po​dob​no pod ubra​niem czuć było wy​stające kości. – Nie zo​sta​wiaj mnie! – błagał Mi​cha​el. – Oni chcą mnie zabić! – Jadłeś coś? – zapytał Gregory, który, jak sam twierdzi, swojego czasu nauczył Jacksona pościć i pomógł mu wytrzymać czterdzieści dni bez jedzenia. Zgodnie z jego zaleceniami, aby tego dokonać, należało pić olbrzymie ilości wody, lecz wszystko wskazywało, że Michael zapomniał o tej za​sa​dzie. – Nie mogę nic jeść! – od​po​wie​dział. – Próbują mnie otruć! – Kie​dy ostat​ni raz piłeś wodę? – do​py​ty​wał się da​lej Gre​go​ry. – Nic nie piłem. – Nie możesz tu zostać – zawyrokował Gregory i w niespełna godzinę przetransportował go w eskorcie kilku ochroniarzy do szpitala Marian Medical Center w Santa Barbarze, gdzie Michael natychmiast otrzymał dożylnie płyny oraz leki nasenne, a Gregory usłyszał od lekarzy, którzy się nim zajęli, że bez pomocy medycznej pacjent nie przeżyłby kolejnej doby. Gdy pozostali członkowie rodziny Jacksonów wybierali się do pobliskiego kasyna, aby świętować zwycięstwo, Michael leżał w szpitalu, na przemian budząc się i tracąc przytomność, nie wiedząc, czy jest w więzieniu, czy może już na tamtym świecie. Wypisano go dopiero po pełnych dwunastu godzinach pod kroplówką. Odwiedził Neverland jeszcze jeden raz, tylko po to, żeby się spakować, a potem wyjechał stamtąd na dobre. Mesereau doradził mu jako swojemu klientowi, aby jak najszybciej opuścił hrabstwo Santa Barbara i postarał się już tam nie wracać. Prokurator okręgowy oraz szeryf mieli, jak twierdził adwokat, obsesję na punkcie całkowitego zniszczenia Michaela Jacksona, a po

publicznym upokorzeniu, jakim był dla nich werdykt ławy przysięgłych, stali się szczególnie groźni. „Powiedziałem Michaelowi, że do następnego oskarżenia wystarczy byle pretekst, jedno dziecko, które zupełnym przy​pad​kiem może się zabłąkać na te​ren Ne​ver​landu”. Pierwszy tydzień po oczyszczeniu z zarzutów Michael spędził w kalifornijskiej miejscowości Carlsbad, w Centrum Dobrego Samopoczucia należącym do jego przyjaciela, doktora Deepaka Chopry. Tam powoli odzyskiwał siły. Carlsbad znajduje się pomiędzy Los Angeles a San Diego, a ośrodek doktora Chopry stoi nad urwiskiem, skąd roztacza się widok na Pacyfik. Piosenkarzowi towarzyszyły tam dzieci oraz ich opiekunka Grace Rwaramba, z pochodzenia Afrykanka. Była szczupłą, atrakcyjną kobietą, nosiła farbowaną na oranż fryzurę afro, a jej olbrzymie, okrągłe oczy były w zasadzie brązowe, lecz o odcieniu tak ciemnym, że ujawniał się tylko w pełnym blasku słońca; w innym oświetleniu wydawały się po prostu czarne. Grace Rwaramba dobiegała czterdziestki, a dla Jacksona pracowała już od dwudziestu niemalże lat. Jako dorastająca dziewczyna uciekła z Ugandy spustoszonej przez zbrodniczego watażkę Idiego Amina, aby trafić do Connecticut, gdzie spędziła swoje młodzieńcze lata w szkole Holy Name Academy, prowadzonej przez katolickie zakonnice. Wśród koleżanek była znana głównie za przyczyną potężnej kolekcji gadżetów związanych z Michaelem Jacksonem: zdjęć, pocztówek, koszulek i rękawiczek, a także z powodu płomiennych wyznań miłości do króla popu. W księdze pamiątkowej rocznika 1985, gdzie każdy uczeń mógł zamieścić własną tak zwaną „przepowiednię”, napisała: Grace Rwaramba jest żoną Michaela Jacksona i ma z nim własne po​ko​le​nie The Jack​son 5. To naprawdę niezwykłe, w jak wielkim stopniu spełniło się to szkolne marzenie. Po zdobyciu dyplomu na wydziale zarządzania przedsiębiorstwem uczelni Atlantic Union College Grace zawarła znajomość z rodziną Deepaka Chopry, który później osobiście przedstawił ją Michaelowi i załatwił pracę w obsłudze trasy koncertowej promującej płytę Dan​ge​ro​us. Została szefową personelu, odpowiadając głównie za sprawy związane z ubezpieczeniami, lecz z czasem zaczęła piąć się coraz wyżej w wewnętrznej hierarchii Neverlandu, stając się w końcu najbardziej zaufaną współpracowniczką Michaela. W roku 1997, gdy urodził się Michael Joseph Jackson jr, szef powierzył jej opiekę nad noworodkiem. Pod jej skrzydła trafiły także kolejne jego dzieci: Paris Michael Katherine Jackson, rocznik 1998, oraz Prince Michael Joseph Jackson II, który przyszedł na świat w 2001 roku. Stała się im tak bliska, że cała trójka mówiła do niej „mamo”. Jej relacja z ich ojcem była natomiast znacznie mniej jednoznaczna. Z biegiem lat Grace zaczęła się odnosić do Michaela z pewnego rodzaju cynizmem wynikającym z rozczarowania osobą idola, co wystawiło jej wierne oddanie na ciężką próbę. Wśród jego współpracowników była jedyną osobą, która miała odwagę go skrytykować, a nawet rzucić mu wyzwanie, i dobrych

kilka razy otrzymywała wypowiedzenie tylko po to, aby niemalże natychmiast powrócić, głównie za sprawą dzieci, które za nią płakały. W brukowcach i Internecie regularnie pojawiały się doniesienia o nadchodzącym ślubie Michaela i Grace, ale rzadko mówiło się o zasadniczej przeszkodzie dla tego małżeństwa, którą stanowił fakt, że Grace miała już męża, niejakiego Stacy’ego Adaira. Wyszła za niego, jak mówiono, „ze względów praktycznych” (przypuszczalnie w celu uniknięcia problemów w urzędzie imigracyjnym) w Las Vegas w roku 1995. Zamieszanie w kwestii osoby Grace Rwaramby potęguje dodatkowo fakt, że ludzie obracający się w pobliżu Michaela opisują ją czasami w całkowicie sprzeczny sposób. Deepak Chopra niezmiennie nazywa ją „uroczą młodą kobietą”, podkreślając jej oddanie Michaelowi i jego dzieciom. Inni są zdania, że przedmiotem jej najgłębszego oddania była raczej władza, którą skupiała w ręku jako „odźwierna” Jacksona, i że nie szczędziła zachodu, aby odizolować go od wszystkich, którzy próbowali nawiązać z nim bez​pośred​ni kon​takt. Chociaż miała czternaścioro rodzeństwa i wychowała się w ugandyjskiej wiosce o nazwie Ishaka, to jako dorosła osoba mieszkała głównie w bajecznych rezydencjach i prezydenckich apartamentach pięciogwiazdkowych hoteli, co wyrobiło w niej poczucie, że to wszystko jej się należy. „Najbardziej wpływowa niania we wszechświecie” – pisał o niej tygodnik „Time”. Chodziło oczywiście o wpływ na dzieci Michaela Jacksona. Adwokat Tom Mesereau otwarcie przyznał, że wysokie mniemanie Grace o sobie było jedną z przyczyn jego rezygnacji ze stanowiska głównego radcy prawnego Michaela. „Miałem już naprawdę dosyć kontaktów z tą kobietą” – powiedział. Wiele doniesień wskazywało, że coś ją łączy z ruchem religijnym Naród Islamu (Nation of Islam), lecz prawda jest inna: gdy trwał proces Michaela, Grace ukończyła kurs biblijny i miała jakoby wstąpić w szeregi Świadków Jehowy. W swoim jedynym publicznym wystąpieniu podczas procesu, zapytana o to, kto stoi za oskarżeniami o molestowanie seksualne, odpowiedziała: „Szatan, czyli diabeł”. Firpo Carr, doradca duchowy Michaela w gronie Świadków Jehowy, opowiada, że słyszał, jak ktoś mówi o niej: „kobieta ukryta na drugim planie, która ma tyle władzy i już pręży się do skoku”, ale osobiście ma o niej zupełnie inne zdanie. „Nie spotkałem w życiu zbyt wie​lu osób dorównujących jej po​korą” – twier​dzi. Ta mieszanina skromności i siły była nieustannie wystawiana na próbę w kontaktach z Michaelem, którego Grace często traktowała jak czwarte dziecko oddane jej pod opiekę. Pewnego razu Jackson, ulegając wreszcie jej ustawicznym prośbom, sprawił sobie własny telefon komórkowy – i zgubił go w ciągu doby, po czym starym zwyczajem zaczął powtarzać wszystkim, że jeśli chcą z nim porozmawiać, mają zadzwonić do Grace. Regularnie sprzeczali się o rozrzutność gwiazdora. Wpływy z posiadanych przez niego autorskich praw majątkowych, sprzedaży nagrań oraz tantiem za piosenki szły niemalże w całości na spłatę jego kolosalnych długów, ale nawet gdy żył z dnia na

dzień, to i tak w każdym mieście, które odwiedzał, kazał, tak jak za lepszych czasów, wyszukać dla siebie najdroższy apartament hotelowy. Kiedy zaczynało brakować pieniędzy na uregulowanie należności, zatrzymywał się wraz z osobami towarzyszącymi u licznych gościnnych „przyjaciół”, których miał na całym świecie. Michael do tego stopnia nie panował nad swoimi finansami, że wszelkie czeki, które przychodziły na jego nazwisko, deponował na koncie Grace, a potem prosił, żeby wypłaciła mu gotówką tyle, ile akurat potrzebował. A gdy mówiła, że pieniędzy już nie ma, złościł się i stawał po​dejrz​li​wy. Cztery dni po uniewinnieniu, 17 czerwca 2005, sędzia Rodney Melville, przewodniczący procesowi Michaela Jacksona, zwrócił mu paszport oraz trzysta tysięcy dolarów, które gwiazdor wpłacił na poczet orzeczonej kaucji (w wysokości trzech milionów). Dwa dni później, nie pytając o zdanie nawet najbliższych, Michael poleciał z dziećmi oraz ich opiekunką prywatnym odrzutowcem do Paryża. Na lotnisku czekała już limuzyna, która zawiozła wszystkich do Hotelu de Crillon, mieszczącego się we wspaniałym kompleksie pałacowym przy placu Zgody, u wylotu Pól Elizejskich. Trzysta tysięcy zwróconej kaucji mogło wystarczyć na dziesięciodniowy pobyt w tym przybytku dla możnych tego świata. Wynajęcie, i to właściwie z dnia na dzień, apartamentu prezydenckiego w Crillonie graniczy z niemożliwością – takie apartamenty trzyma się zazwyczaj dla głów państwa i urzędników najwyższej rangi, ponieważ z reguły to właśnie oni z nich korzystają, jednakże dla Michaela Jacksona dyrekcja była skłonna pójść na pewne ustępstwa. Przez dziesięć dni mógł nie tylko wypoczywać i dochodzić do siebie, ale też dane mu było nareszcie cieszyć się tym, czego w ciągu ostatnich miesięcy był pozbawiony – oznakami królewskiego statusu. Nadal pozostawał przecież królem popu, a więc kimś więcej niż zwykłą gwiazdą: osobistością tak olbrzymiej rangi, że przysługiwał mu przywilej wynajęcia bajecznego apartamentu Leonarda Bernsteina, gdzie dzieci Jacksona mogły uganiać się do woli po słynnym tarasie biegnącym dookoła gmachu, z jego niezapomnianymi panoramami Miasta Świateł, gdy tymczasem on sam zasiadał przy fortepianie mi​strza, mu​skając kla​wi​sze pal​ca​mi. Znalazła się też jedna wiadomość dodająca otuchy: Mediabase, serwis monitorujący częstotliwość emitowania nagrań muzycznych na falach radiowych, podał, że wskaźniki odtwarzania piosenek Michaela Jacksona w ciągu pierwszych dwóch dni po uniewinnieniu go od wszelkich zarzutów przez sąd hrab​stwa San​ta Bar​ba​ra wzrosły trzy​krot​nie. *** W Bahrajnie obiecano mu spokój i prywatność. Po wylądowaniu w stolicy Jackson oraz jego dzieci zostali przewiezieni bezpośrednio do olśniewającego przepychem pałacu ich gościnnego gospodarza, szejka Abdullaha bin Hamada

bin Isy Al Chalifa, drugiego syna króla Bahrajnu. Od blisko dziesięciu lat sprawował on urząd gubernatora południowej prowincji królestwa, a poza tym dał się poznać jako największy miłośnik rocka wśród naftowych szejków na całym Bliskim Wschodzie. Korpulentny trzydziestolatek, zagorzały wielbiciel Led Zeppelin i Boba Marleya, kupił sobie drugi dom w londyńskiej dzielnicy Kensington i był tam znany z tego, że jeździ po mieście na harleyu-davidsonie, często w powiewających szatach i z gitarą na plecach. Sam także pisał piosenki i miał ambicję zaistnieć w tej dziedzinie, a rodzinne bogactwo oraz muzułmańska wiara wpoiły mu poczucie nieograniczonych możliwości. Szejk zamierzał przywrócić blask gwieździe Michaela Jacksona, a przy okazji wystartować z własną karierą. Do realizacji tego celu miała posłużyć wytwórnia płytowa 2 Seas Records, którą posiadaliby we dwóch jako wspólnicy. W pałacu Abdullaha mieściło się najlepsze studio nagraniowe w całym królestwie. Michael mógł korzystać z niego do woli, bez ograniczeń czasowych – zgodnie z zapewnieniami szejka, udzielonymi podczas serii rozmów telefonicznych między Manamą a Neverlandem, które odbyły się jesz​cze przed zakończe​niem pro​ce​su w San​ta Bar​ba​rze. Książę Bahrajnu udowodnił wtedy, że naprawdę ma poważne zamiary, wykazując się naprawdę hojnym gestem. Poznał Michaela za pośrednictwem jego brata Jermaine’a, który w 1989 roku przyjął islam. Szejk Abdullah od samego początku ze współczuciem i zrozumieniem wysłuchiwał, gdy gwiazdor wylewał żale na niebotyczne koszty procesu, które były dla niego jak gwóźdź do trumny. „Co mogę zrobić dla mojego brata? Co mogę dać jego dzieciom?” – tak zapamiętała jego reakcję Grace Rwaramba. W marcu 2005 roku, kiedy prokuratura okręgowa zaczęła przedstawiać akt oskarżenia przed sądem karnym w Santa Barbarze, miejscowi dostawcy usług komunalnych zagrozili, że odetną cały kompleks Neverland Ranch, jeśli gwiazdor bez grosza przy duszy nie ureguluje zaległych należności. Abdullah, mimo że nie poznał jeszcze Michaela osobiście, przelał natychmiast trzydzieści pięć tysięcy dolarów na osobisty rachunek bieżący Grace, która wspomina, że po prostu oniemiała, ale szejk w odpowiedzi na podziękowania przeprosił tylko za śmiesznie małą sumę, obiecując, że „następnym razem będzie tego więcej”. Miesiąc później Michael poprosił o milion. A szejk przysłał tę kwotę, co do grosza. „Myślałam, że tracę zmysły” – opowiada Rwaramba. Zanim zaczęło się lato, Abdullah obiecał zapłacić spodziewane koszty procesowe, szacowane na dwa i pół miliona dolarów – w zamian za to, że pio​sen​karz za​miesz​ka w Ma​na​mie. Arab​ski ary​sto​kra​ta bar​dzo pragnął po​chwa​lić się swoją zdo​byczą, lecz mimo to, dzięki jego osobistym staraniom, pobyt Michaela Jacksona w królestwie Bahrajnu przez blisko dwa miesiące pozostawał w mediach czymś w rodzaju tajemnicy poliszynela. Rozmaite publikacje donosiły, że piosenkarz przybył do kraju na zaproszenie księcia, ale poza tym pisano tylko tyle, że – jak informuje rodzina królewska – „Michael chce wieść normalne życie i nie życzy sobie

prasowej nagonki”. Szejk i jego sławny gość nie pokazywali się publicznie aż do czasu wspólnego wyjazdu do Dubaju, dokąd polecieli 20 sierpnia, ale na​wet wte​dy spo​tka​li się z dzien​ni​ka​rza​mi do​pie​ro po całym ty​go​dniu po​bytu. Bliskowschodnie gazety rozwodziły się nad tym, że na zdjęciach z Dubaju widać, jak Michael „tryska szczęściem i zdrowiem”. Było to jego pierwsze publiczne wystąpienie od czasu zakończenia procesu, dwa dni przed czterdziestymi siódmymi urodzinami, 27 sierpnia 2005. Ubrany w jaskrawoniebieską koszulę i czarny kapelusz typu fedora, Michael uśmiechał się niepewnie, lecz wdzięcznie, pozując do zdjęć wraz z Abdullahem, księciem o nalanej twarzy i ciężkich, opadających powiekach, oraz legendarnym arabskim kierowcą rajdowym, Mohammedem bin Su​la​je​mem. Trza​skały mi​gaw​ki i szu​miały pra​cujące ka​me​ry. Ta sesja zdjęciowa odbyła się w biurach przedsiębiorstwa budowlanego Nakheel Properties – megadewelopera odpowiedzialnego za powstanie kilku spośród obiektów, dzięki którym Dubaj stał się światową stolicą architektonicznego awanturnictwa. Miejscową gospodarkę napędzał aktualnie handel luksusowymi nieruchomościami oraz zakupy z fachowym doradcą. Michael także wniósł udział w jej rozwój, wybierając się w przebraniu, samochodem z ciemnymi szybami, do urządzonego z absurdalnym przepychem piętrowego centrum handlowego, które mieszkańcy Dubaju nazywają „The Boulevard”, czyli Bulwarem. Po zakończeniu sesji zdjęciowej dyrektorzy Nakheel Properties zaprosili Michaela oraz księcia Abdullaha na wycieczkę łodzią wzdłuż dubajskich plaż, które niegdyś były główną atrakcją tego maleńkiego emiratu: gwiazdor mógł podziwiać białe muszle, koralowce i mieniącą się czystym błękitem wodę. Z pokładu sunącej po falach łodzi widać było wszystkie drapacze chmur, które wyrosły na legendarnych piaskach Dubaju niczym olbrzymie silosy pełne po brzegi petrodolarów. Dwie wieże hotelu Jumeirah Emirates Towers – jak się dowiedział Jackson – zajmowały odpowiednio dwunaste i dwudzieste dziewiąte miejsce na liście najwyższych budynków świata, lecz mimo to wyglądały jak zwykłe paliki do podpierania krzewów w porównaniu z Burdż Chalifa. Budowa tego wieżowca, który miał się stać najwyższą konstrukcją wzniesioną rękami człowieka (osiemset osiemnaście metrów wysokości), została rozpoczęta blisko rok przed wizytą Mi​cha​ela Jack​sona, a jej ukończe​nie pla​no​wa​no na rok 2009. Celem tej popołudniowej eskapady był największy cud architektury w całym emiracie – Wyspy Palmowe. Do ich usypania zużyto ponad miliard ton kamienia i piasku, tworząc olbrzymie sztuczne wyspy przeznaczone na tereny mieszkalne. Każda z nich miała kształt palmowego liścia otoczonego półksiężycem. Świat fantazji przeniesiono tutaj do rzeczywistości na taką skalę, że w wyniku zwykłego porównania Neverland Ranch w Kalifornii musiało zostać sprowadzone do rangi zwyczajnej ciekawostki. Jackson po raz kolejny zapewnił wszystkich obecnych, że myśli poważnie o osiedleniu się w Dubaju na stałe, natomiast Abdullah wprawił dziennikarzy w najwyższy

zachwyt, oznajmiając, że „Mika’il” zamierza wybudować w swoim „nowym domu” olbrzymi meczet, gdzie naukę islamu będzie się głosić w języku an​giel​skim. Michael wprawdzie nie przyjął wiary muzułmańskiej, ale był „o krok od przejścia na islam” – jak napisano w „Panoramie”. Tę wieść szybko podchwyciła telewizja CBS News, z czego skwapliwie skorzystał felietonista „New York Sun” Daniel Pipes, wygłaszając następujący komentarz: „Jest to zgodne z niezmiennym i bardzo istotnym wzorcem zachowania Afroamerykanów”. Fakt, że Jackson nie oponował, kiedy w Bahrajnie zwracano się do niego imieniem jednego z największych aniołów Allaha, uwiarygodnił pogłoski o jego przejściu na islam – ale tylko w oczach tych, którzy nie wiedzieli, że w trakcie trwania procesu piosenkarz kilkakrotnie zabrał dzieci do Santa Barbary i Los Angeles na nabożeństwa w Salach Królestwa, czyli miejscach spotkań Świadków Jehowy. Pozwolił również swo​jej mat​ce Ka​the​ri​ne, aby prze​ka​zy​wała całej trójce na​uki tego wy​zna​nia. „Mika’il” w rzeczywistości żywił wobec religii mieszane uczucia, lecz nie afiszował się z tym podczas pobytu na Bliskim Wschodzie, a zwłaszcza po powrocie z Dubaju do Manamy na oficjalne, publiczne powitanie przez ojca szejka Abdullaha, króla Hamada bin Isę Al Chalifa. Gdy monarcha oraz „Mika’il” zniknęli za zamkniętymi drzwiami, królewscy asystenci oznajmili dziennikarzom, że pan Jackson niedawno wszedł w posiadanie „luksusowego pałacu” w Manamie oraz że zamierza ofiarować „znaczną sumę pieniędzy” na budowę drugiego meczetu (po tym wspomnianym w Dubaju przez księcia Ab​dul​la​ha) w sto​li​cy Bah​raj​nu. Luksusowy pałac nie należał jednak do niego; wynajęła go rodzina królewska, natomiast miliony, które jakoby miał „ofiarować” na budowę dwóch meczetów, były zwyczajnym pustosłowiem. Przez cały okres pobytu w Manamie i Dubaju piosenkarz pozostawał na utrzymaniu Abdullaha, jednakże nawet naftowy szejk nie miał aż takiego gestu, aby chcieć całkowicie wyciągnąć Jacksona z tarapatów. Problemy wszelkiego rodzaju – prawne, finansowe, osobiste i zawodowe – doścignęły gwiazdora nawet w Za​to​ce Per​skiej, spa​dając na jego wątłe bar​ki istną la​winą. Dwa tygodnie przed swoimi urodzinami, które w tym roku obchodził w Dubaju, Michael otrzymał grzywnę w wysokości dziesięciu tysięcy dolarów; karę tę wymierzył mu sędzia okręgowy z Nowego Orleanu za niestawienie się na rozpatrzeniu skargi o wykorzystanie seksualne. Sprawa była wyjątkowo pokrętna: niejaki Joseph Bartucci, lat trzydzieści dziewięć, pochodzący z Luizjany, utrzymywał, że oglądając reportaż o procesie Michaela Jacksona, niespodziewanie odzyskał wyparte wspomnienia sprzed dwudziestu jeden lat. Otóż, jak zeznał, w 1984 roku, podczas Wystawy Światowej w Nowym Orleanie, został „podstępnie zwabiony” do limuzyny gwiazdora i przewieziony do Kalifornii. W trakcie dziewięciodniowej podróży zmuszono go rzekomo do przyjmowania „środków zmieniających nastrój”, a Jackson uprawiał z nim seks

oralny, kaleczył żyletką i przebijał skórę na piersi kawałkiem stalowego drutu. Bartucci nie przedstawił ani jednego dowodu na potwierdzenie swoich zarzutów, gdy tymczasem obrońcy oskarżonego piosenkarza potrafili wykazać niezbicie, że ich klient w dniach wymienionych przez powoda przebywał między innymi w towarzystwie prezydenta Ronalda Reagana i pierwszej damy Nancy Reagan. Jednak sędzia Eldon Fallon nie przerwał postępowania, chociaż dodatkowo wyszło na jaw, że Bartucci jest jawnym bigamistą, w ciągu ostatnich siedemnastu lat brał udział w osiemnastu różnych procesach, zarówno w sądzie cywilnym, jak i karnym, a w 1996 roku został aresztowany za uporczywe nękanie pewnej kobiety. Dowiedziawszy się, że jego adwokaci nie dali rady doprowadzić do oddalenia zmyślonej skargi, a tylko nabili rachunek na czterdzieści siedem tysięcy dolarów, Jackson, który akurat szykował się do podróży po Zatoce Perskiej, zwolnił ich i po prostu wyrzucił z głowy cały proces z Luizjany. Teraz jednak sędzia Fallon zażądał, aby gwiazdor wyjaśnił, dlaczego nie powinien zostać oskarżony o obrazę sądu i skazany zaocznie. Na takie wezwanie gwiazdor musiał odpowiedzieć, nawet z dru​gie​go końca świa​ta. Ale to było tylko jedno z wielu jego zmartwień. Przez dwanaście ostatnich lat Michael wydał niemalże sto milionów dolarów na prawników i sądowe ugody w dziesiątkach procesów, gdy tymczasem dziesiątki następnych czekały jeszcze na rozstrzygnięcie. Skargi były czasami całkiem błahe, kiedy indziej zaś naprawdę poważne. Najwięcej, pod każdym względem, kosztowała sprawa z udziałem trzynastoletniego Jordana Chandlera. W 1994 roku Michael zapłacił jego rodzinie ponad osiemnaście milionów dolarów, ale z czasem, jak wspomina adwokat Tom Mesereau, dotarło do niego, że ugoda z Chandlerami była „największym błędem jego życia”. Wysokość okupu za pozasądową ugodę przekonała opinię publiczną i sporą część mediów, że Jackson najprawdopodobniej jest pedofilem. Czy niewinny człowiek zapłaciłby aż tyle tym, którzy fałszywie go oskarżyli? Tak pytali ludzie, a Mesereau odpowiada: „Owszem, jeśli jest gotów na wszystko, byle dali mu żyć. Michael nie miał pojęcia, w jaki sposób zostanie odebrana jego decyzja. On chciał tylko, żeby to się skończyło”. Decyzja tymczasem wywołała prawdziwą lawinę pozwów, które płynęły do sądów jeden po drugim; tak przeróżnej maści naciągacze ustawiali się w kolejce, chcąc urwać dla siebie jakąś cząstkę topniejącej w oczach gwiaz​dor​skiej for​tu​ny. Dwudziestego trzeciego września 2005 Michael poleciał do Londynu w towarzystwie Abdullaha, Grace Rwaramby oraz dzieci. Wynajął całe piętro w hotelu Dorchester, wyjaśniając szejkowi, który miał za to zapłacić, że tak właśnie zwykł był czynić w podróży. Wyjazd do Londynu miał na celu załatwienie najbardziej bolesnej kwestii, jeśli chodzi o jego aktualne problemy sądowe: w listopadzie 2004 roku, gdy proces o molestowanie toczył się jeszcze pełną parą, pozew przeciwko Michaelowi Jacksonowi złożył jego były wspólnik i nie​gdy​siej​szy „dro​gi przy​ja​ciel” Marc Schaf​fel.

*** Schaffel miał wtedy trzydzieści pięć lat. Na scenie publicznej pojawił się pod koniec 2001 roku, kiedy to nieoczekiwanie wybił się w otaczającym Jacksona tłumie doradców, zaciekle walczących o palmę pierwszeństwa. Kluczem do sukcesu stało się w głównej mierze to, że otrzymał zadanie skompletowania chóru gwiazd estrady, który miał zaśpiewać razem z Michaelem na wydanym w celach charytatywnych singlu pod tytułem What More Can I Give?. Inspiracją do powstania tej piosenki było spotkanie z prezydentem RPA Nelsonem Mandelą, później zrodził się pomysł wydania jej w celu udzielenia pomocy uchodźcom z Kosowa, ale ostatecznie, w następstwie makabrycznych wydarzeń z 11 września 2001, utwór został w wielkim pośpiechu przerobiony tak, aby można go było wykorzystać podczas zbierania pieniędzy dla rodzin ofiar zamachów terrorystycznych. Ewolucja tego projektu w idealny sposób pokazała, jak i dlaczego niemalże wszystkie inicjatywy podejmowane w ostatnich latach przez „obóz Jacksonowski” (aby posłużyć się nazwą tak lubianą przez media) od samego zarania były skazane na porażkę i nie​odmien​nie kończyły się szu​ka​niem win​nych i oskarżenia​mi przed sądem. Schaffel po raz pierwszy pojawił się w pobliżu Michaela w sierpniu 1984 roku. Miał wtedy zaledwie osiemnaście lat i był kamerzystą, wolnym strzelcem. Przyjechał do Detroit na zlecenie telewizji ABC, aby zrobić zdjęcia z trasy koncertowej The Jacksons promującej płytę Vic​to​ry. Dotarł na stadion Pontiac Silverdome nieco spóźniony i najadł się wstydu, bo ochrona nie wpuściła go pod scenę, gdzie stali dziennikarze. „Zaprowadzili mnie do jakiejś salki na zapleczu i kazali poczekać – wspominał później. – Siedziałem więc tam i strasznie mi było głupio, kiedy nagle otworzyły się drzwi. Myślałem, że przyszli, aby wyprowadzić mnie na zewnątrz, ale to był Michael. Zamknął za sobą drzwi i zostaliśmy tam sami, tylko ja i on”. Na widok olbrzymiej kamery, którą Schaffel miał przy sobie, Jackson natychmiast podszedł, chcąc obejrzeć ją z bliska. „To były czasy, kiedy przechodziło się z kamer filmowych na wideo, a ja jako jeden z pierwszych miałem kamerę ENG – wyjaśnia korpulentny Schaffel. – Była ogromna i miała osobną lampę do wideo. Michael był zafascynowany. Zapytał, czy może ją obejrzeć. Myślałem, że śnię. Potem chciał ją wziąć do ręki. Powiedziałem, że nie ma sprawy, ale szczerze mówiąc, to trochę się bałem, bo ten sprzęt naprawdę swoje ważył. A on ją po prostu chwycił i poderwał do góry, jakby była z kartonu”. Jackson zaczął się bawić obiektywem, lecz nagle jacyś ludzie za drzwiami zaczęli go wołać do garderoby, żeby przyszedł zmienić kostium. „Chyba ich nawet nie słyszał – opowiada Schaffel. – W końcu powiedział mi, że grają tutaj jeszcze jeden koncert i chciałby się ze mną niedługo umówić, żeby wypróbować moją kamerę. Zgodziłem się chętnie i podałem mu swój telefon, pewny, że nigdy się do mnie nie odezwie, ale następnego dnia ktoś zadzwonił i zaprosił mnie do hotelu, gdzie zatrzymała się cała rodzina Jacksonów. Aż tak go zaciekawiła

moja ka​mera”. Kolejny raz spotkali się także przypadkiem, w połowie lat dziewięćdziesiątych, w Beverly Hills, na imprezie zorganizowanej w celu zebrania pieniędzy dla amfAR – fundacji na rzecz badań nad AIDS. „Michael zauważył mnie i powiedział: «Ty miałeś kamerę». Nie wiedział, jak się nazywam, ale zapamiętał twarz” – wspomina Schaffel. Pierwszą prawdziwą rozmowę odbyli jednak dopiero w 2000 roku, w domu słynnego dermatologa Arnolda Kleina, z którego usług obaj korzystali. Klein, znajomy Schaffela, utrzymywał kontakt z Jacksonem już od wielu lat i z czasem stał się ważną postacią w jego życiu, zabierając głos w wielu sprawach, i to tak różnych jak finanse i poczęcie dwojga najstarszych dzieci piosenkarza. „Michael mieszkał przez jakiś czas u Kleina, bo musiał dojść do siebie po zabiegu – wspomina Schaffel. – Robił tak dość często”. Schaffel i Jackson przegadali większą część wieczoru. „W swoich zeznaniach Michael wspomniał później, że przypadł mu do gustu entuzjazm Marca oraz jego pomysły – zauważył adwokat Schaffela Howard King. – Podobało mu się zwłaszcza to, że nie wspominał o śpiewaniu ani o tańcu. Michael poszukiwał sposobów zarabiania pieniędzy bez ko​niecz​ności na​gry​wa​nia mu​zy​ki i występo​wa​nia na sce​nie”. Bob Jones, długoletni rzecznik prasowy Jacksona, pamięta, że Schaffel pojawił się prawie w tym samym momencie, kiedy filmowcy zatrudniani przez gwiazdora zaczęli masowo zrywać współpracę, skarżąc się, że im nie płaci. Powołując się niezbyt skromnym tonem na swoje doświadczenie w branży pro​duk​cji fil​mo​wej i bez​ce​re​mo​nial​nie ob​nosząc z bli​sko sied​mio​cy​frową kwotą na koncie, Schaffel obiecał, że zajmie się realizacją różnych projektów Michaela z dziedziny filmu oraz wideo. Założyli w tym celu firmę o nazwie Neverland Valley Entertainment. Mówiło się o wybudowaniu studia filmowego na terenie Neverland Ranch, o kręceniu filmów krótkometrażowych, może nawet o produkcji serialu animowanego dla telewizji. Tymczasem Schaffel bardzo szybko wciągnął się w przygotowania do koncertów na trzydziestolecie solowej kariery Michaela, zaplanowanych na 7 i 10 września 2001 w no​wo​jor​skiej Ma​di​son Squ​are Gar​den. Ułożenie listy wykonawców uważanych przez Jacksona za godnych udziału w wydarzeniu tej rangi okazało się złożonym zadaniem, ale Schaffel wkrótce dowiódł, że potrafi być przydatny. Występował w charakterze łącznika między Michaelem a głównym organizatorem koncertów, producentem Davidem Gestem, a dodatkowo reperował z własnej kieszeni szwankujący budżet Michaela, kiedy kłopoty zaczynały grozić ustaniem przepływu gotówki; dzięki jego pomocy udało się ściągnąć do udziału w obu koncertach wiele spośród zaproszonych gwiazd. Poza tym Schaffel jak nikt umiał połechtać ego Michaela, co w połączeniu z talentem organizacyjnym okazało się olbrzymim dobrodziejstwem dla tego jubileuszu. Kiedy Jackson zaczął opóźniać swój przylot do Nowego Jorku, zniecierpliwiony Gest wydzwaniał do Schaffela. „Wydzierał się na mnie, jakbym to ja był za wszystko odpowiedzialny –

wspomina Schaffel. – Miałem wsadzić go do samolotu i dostarczyć na miejsce. David zaplanował mu pięć dni prób, ale Michael powiedział, że nie potrzebuje aż tyle i wystarczy mu dzień albo dwa. Chciał polecieć prywatnym odrzutowcem, a tymczasem David namawiał go na zwykły lot rejsowy, bo jego firma miała wykupione bilety w American Airlines. Co więc zrobił Michael? Po prostu go przeczekał. On wcale nie palił się aż tak bardzo do tych koncertów. Okrągła rocznica, to mu się podobało, ale… kiedy Michael pracuje nad własnym pomysłem, daje z siebie wszystko i jeszcze trochę. Gdy natomiast ma tylko zrealizować czyjąś wizję i czuje, że robi to, bo musi – wtedy uważa to za zwykłą pracę i nig​dzie mu się nie spie​szy”. Kiedy jednak rozeszły się wiadomości, że pomimo wysokich cen biletów (najwyższych w dziejach przemysłu rozrywkowego) dwa koncerty w Madison Square Garden wyprzedały się na pniu w ciągu zaledwie pięciu godzin, Michael płakał z wdzięczności. Sieć CBS zgodziła się zapłacić siedmiocyfrową sumę za prawo do montażu zdjęć z koncertów celem produkcji dwugodzinnego programu telewizyjnego, a Jackson miał zagwarantowane siedem i pół miliona zysku za oba występy. Te pieniądze były mu bardzo potrzebne. Jak wyliczono później na kanale VH1, za każdą minutę spędzoną na sce​nie otrzy​mał ogółem sto pięćdzie​siąt tysięcy do​larów. Jego osobisty budżet na życie był wtedy – jak sam mawiał – „ograniczony”. Te ograniczenia narzuciła mu jego wytwórnia płytowa, czyli Sony, oraz główny wierzyciel, Bank of America. Michael ustawicznie narzekał, że z powodu olbrzymich długów nie może mieć bezpośredniego dostępu do swojej fortuny. „W tamtych czasach Marc lekką ręką podejmował z własnego konta nawet milion dolarów – wyjaśnia adwokat Schaffela – więc zaczął wypłacać Michaelowi gotówką zaliczki, które na ogół w krótkim czasie odzyskiwał, kiedy na konto piosenkarza spłynęły inne środki”. Pierwsza z takich wypłat, w lipcu 2001 roku, wyniosła siedemdziesiąt tysięcy dolarów; pieniądze rozeszły się podczas wycieczki po sklepach, którą Jackson urządził sobie z radości, dowiedziawszy się, że otrzyma dwa miliony dolarów pożyczki na nagranie charytatywne. Kiedy Michael powiedział: „Potrzebuję trochę grosza” – Schaffel rozumiał już, że nie jest to potrzeba w potocznym tego słowa znaczeniu, ale raczej „stan psychiczny, którego złagodzenie jest mu niezbędne do dal​sze​go funk​cjo​no​wa​nia”. Ta pierwsza należność, jak pamięta sam Schaffel, została szybko uregulowana. Pieniądze spływały do Michaela nieprzerwanym strumieniem z całego świata. Gwiazdor nie posiadał konta w banku, z obawy, że jakiś wierzyciel mógłby je zająć, tak więc wszystkie płatności przychodziły w gotówce. Na listę podstawowych zadań Schaffela wkrótce trafiła także funkcja – dosłownie – tragarza. „Doradcy Michaela, jego wspólnicy, współpracownicy, sponsorzy, różni ludzie, przesyłali pieniądze Marcowi, a on następnie dostarczał Michaelowi żywą gotówkę” – wyjaśnia Howard King, adwokat. Gdy zdarzyło się to po raz pierwszy, Schaffel przyniósł Jacksonowi

pieniądze w papierowej torbie z restauracji fastfoodowej sieci Arby’s. Michael zaśmiewał się z tego do rozpuku i od tej pory nigdy nie mówił o pieniądzach, które dostawał od Schaffela, albo o tych, które sam mu wypłacał, inaczej niż „frytki”. Jak opowiada Howard King: „Marc słyszał od Michaela na przykład: «Przy​nieś mi fryt​ki, do​brze? Tyl​ko duże». Tak to wyglądało”. Miesiąc po tym, jak wręczył Michaelowi siedemdziesiąt tysięcy gotówką, Schaffel wypisał czek na pokrycie zaległego kredytu w Bank of America: sześćset dwadzieścia pięć tysięcy sześćset osiemdziesiąt dolarów i czterdzieści dziewięć centów. Na jego konta wciąż spływały spłaty należności, choć ich sumy różniły się nieco od tych, które przekazywał Jacksonowi. Impresario piosenkarza zapewniał go jednak, że z czasem wszystkie długi zostaną uregulowane, a Schaffel nie miał najmniejszego powodu, aby mu nie wierzyć. „Marc uwielbiał Michaela, a w dodatku miał do niego całkowite zaufanie” – tłumaczy Howard King. W sierpniu 2001 roku Schaffel przyniósł Jacksonowi jeszcze dwie torby „frytek”. W pierwszej było sto tysięcy gotówką (gwiazdor zamierzał wydać je w sklepach z antykami), a w drugiej czterdzieści sześć tysięcy siedemdziesiąt pięć dolarów. Ta kwota miała pokryć koszt wyceny posiadłości na Sunset Boulevard w Beverly Hills. Cena nieruchomości wynosiła trzydzieści milionów dolarów; dowiedziawszy się o wyprzedanych biletach na koncerty w Madison Square Garden, Michael nabrał przekonania, że będzie go stać na taki wydatek. W pierwszych dniach września, tuż przed zaplanowanymi koncertami, Schaffel wyłożył pieniądze jeszcze dwukrotnie. Najpierw zapłacił stosunkowo niewielką sumę dwudziestu trzech tysięcy dwustu osiemdziesięciu siedmiu dolarów za „darmowe” bilety, które Michael obiecał gościom osobiście zaproszonym przez sie​bie na ju​bi​le​usz. Oka​zało się jed​nak, że te bi​le​ty wca​le nie są za dar​mo, więc piosenkarz, chcąc uniknąć wstydu i tłumaczenia się przed znajomymi i rodziną, zapłacił za nie z własnej kieszeni, czyli z kieszeni Marca. Druga kwota była już wyższa: okrągły milion. Tyle zażądał „najlepszy przyjaciel” Michaela, Marlon Brando, za nagranie „mowy o humanitaryzmie”, którą odtworzono na wideo podczas pierwszego koncertu. Doradcy piosenkarza zgodnie uznali, że to absurd, płacić takie pieniądze za przemówienie, którego nikt nie chce słuchać, ale Michael upierał się przy swoim, mówiąc: „Marlon jest bogiem”. Jak się okazało, doradcy mieli rację, odradzając mu ten pomysł: już po niespełna dwóch minutach niezbornych dywagacji wielkiego aktora publiczność zaczęła gwizdać i nie przestała, dopóki Brando nie skończył. A co na to Mi​cha​el? Cóż, po​wie​dział, to tyl​ko mi​lion – żaden wiel​ki majątek. W ostatnich dniach przed koncertami w Madison Square Garden Schaffel dał mu trzysta osiemdziesiąt tysięcy trzysta dziewięćdziesiąt pięć dolarów na nową zachciankę, zakup dwóch luksusowych aut: bentleya arnage’a oraz lincolna navigatora, a do tego czek na pokrycie odsetek za dwa miliony wspo​mnia​nej pożycz​ki na na​gra​nie cha​ry​ta​tyw​ne. Do tego czasu, jak sam przyznaje, zwrócono mu już milion siedemset

pięćdziesiąt tysięcy dolarów, ale poniesione przez niego koszty wyniosły więcej: dwa i pół miliona. Pozostała część długu była jednak zabezpieczona, ponieważ Michael przepisał na niego prawa majątkowe do piosenki What More Can I Give?. Schaffel zgadzał się z tymi, którzy twierdzili, że jest to jego najlepszy utwór od wielu lat: wzniosła melodia i poruszający tekst, Jackson w najlepszej formie. Jeszcze zanim zaczął się wrzesień, zaczęli we dwóch omawiać projekt wydania go na singlu charytatywnym, który miałby dorównać sukcesem hitowi We Are the World z 1985 roku. Zyski zostałyby przeznaczone na pomoc dla ofiar kolejnej wielkiej katastrofy spowodowanej ludzkim bar​ba​rzyństwem. Atak terrorystyczny 11 września nastąpił zaledwie kilka godzin po tym, jak Michael zakończył swój drugi koncert jubileuszowy wiązanką przebojów Bil​lie Jean, Black or White i Beat It. Aż do tej pory wydawało mu się, że najgorszym momentem jego pobytu w Nowym Jorku będzie paskudna kłótnia, w którą wdał się podczas pierwszego koncertu za kulisami Madison Square Garden ze znajomym aktorem Coreyem Feldmanem, niegdyś dziecięcą gwiazdą ekranu. Feldman oznajmił mu, że zamierza opisać ich wzajemne relacje w książce. Jackson spał tej nocy zaledwie godzinę albo dwie, a pierwszą rzeczą, jaką zobaczył po przebudzeniu w hotelu Plaza Athenee, były walące się wieże World Tra​de Cen​ter. „Wpadł w kom​plet​ny popłoch – wspo​mi​na Marc Schaf​fel. – Myślał, że po ulicach Nowego Jorku uganiają się terroryści i polecił natychmiast wywieźć dzieci z miasta. Ochrona w jego hotelu składała się w dużej części z policjantów. To oni pomogli im przedostać się na drugi brzeg rzeki Hudson, do New Jersey, zanim mosty i tunele zostały zamknięte”. Następnego dnia, kiedy Michael oznajmił, że potrzebuje pół miliona dolarów na wypadek, gdyby musiał razem z dziećmi – jak się wyraził – „zejść do podziemia”, Schaffel pojechał do banku i wypłacił gotówką całą tę sumę, co do grosza. Po dwóch dniach ukrywania się w New Jersey Jackson wezwał go wraz z resztą swojej świty do White Plains, miasta w stanie Nowy Jork, gdzie znajdowało się lotnisko, które niedługo miało zostać otwarte na kilka godzin. Ludzie z Sony załatwili lot prywatnym odrzutowcem, który stał tam w jednym z hangarów. Michael już jechał z New Jersey, gdy nagle pojawił się nowy problem: aktor Mark Wahlberg, który kręcił w pobliżu film, pojawił się na lotnisku w White Plains, też z całą świtą, i chciał polecieć dokładnie tym samym samolotem. Schaffel wspomina, że wybuchła wielka awantura o to, kto ma pierwszeństwo: jedni i drudzy stali na płycie lotniska niczym dwie wrogie armie i krzyczeli na siebie, aż wreszcie zarząd Sony rozstrzygnął, że jednak Michael Jackson jest większą gwiazdą. Wahlberg usłyszał, że będzie musiał poczekać na kolejny lot i odszedł, gotując się ze wściekłości. „A Michael w ostatniej chwili uznał, że jednak nie chce lecieć samolotem – dodaje Schaffel. – Powiedział, że pojedzie do Kalifornii autokarem dla personelu tournée, a my wszyscy mamy wsiadać do samolotu i startować, zanim wróci Wahlberg”. Wynajęcie autokaru zajęło kilkanaście minut, ale zanim kierowca

zdążył dojechać do White Plains, Michael po raz kolejny zmienił zdanie. Upchnął w autokarze swoją matkę oraz innych krewnych, a sam zażyczył sobie, żeby ludzie z Sony znaleźli dla niego następny prywatny samolot, którym wrócił do Santa Barbary w towarzystwie Grace, dzieci i pary ochro​nia​rzy. Na pierwszym spotkaniu po powrocie do Kalifornii Jackson i Schaffel natychmiast poświęcili się projektowi wykorzystania piosenki What More Can I Give? podczas zbiórki pieniędzy dla rodzin ofiar zamachów. W październiku Schaffel wynajął apartament w hotelu Beverly Hills, gdzie spotkał się z dyrekcją sieci McDonald’s, aby omówić inicjatywę charytatywnego nagrania tego utworu. Po zaledwie kilkugodzinnej naradzie zawarto umowę na dwadzieścia milionów dolarów: zarząd McDonald’s wyliczył, że tylko w amerykańskich lokalach sieci uda się sprzedać co najmniej pięć milionów eg​zem​pla​rzy. Schaffel czuł w tych dniach, że unosi go potężna fala pomyślności: był głównym pośrednikiem między Michaelem a studiem nagraniowym, w którym pojawili się artyści tej miary co Beyoncé Knowles, Ricky Martin, Mariah Carey, Carlos Santana, Reba McEntire oraz Tom Petty, aby swoimi głosami i instrumentami wesprzeć projekt What More Can I Give?. To było bajeczne doświadczenie, najwspanialszy moment w życiu Schaffela. Nagrał wszystko na wideo i nie mógł się wręcz doczekać, aż pokaże światu Céline Dion po pierw​szych pu​blicz​nych wy​ko​na​niach utwo​ru: ka​na​dyj​ska wo​ka​list​ka, z twarzą mokrą od łez, zapewniała, że występ u boku Michaela Jacksona to dla niej niebywałe wyróżnienie. W podobnym tonie wypowiadali się, jeden po drugim, także inni wielcy uczestnicy sesji nagraniowej. Skala wydarzenia wręcz zapierała dech w piersiach. „Michael bardzo się zapalił do tego projektu – wspomina Schaffel. – Nie musiałem go błagać, żeby raczył się pojawić w studiu – sam przyjeżdżał. Naprawdę, ale to naprawdę mu zależało, żeby doprowadzić wszystko do końca. W takich momentach stawał się zupełnie innym człowiekiem. Był przekonany, tak samo jak i ja, że będą z tego dwa hity, a przy tym zarówno wersja angielska, jak i hiszpańska, która zresztą jest lep​sza, tra​fią na pierw​sze miej​sca list prze​bojów”. A potem wszystko zaczęło się walić i odtąd już Marc Schaffel miał dość często obserwować to zjawisko na orbicie blednącej gwiazdy Michaela Jacksona. Trzynastego października w „New York Post” ukazał się pierwszy artykuł na temat kulisów produkcji What More Can I Give?. Władze firmy McDonald’s były zaskoczone, a potem kompletnie oszołomione, kiedy firmę zasypała lawina skarg ze strony amerykańskich matek, oburzonych faktem, że sieć restauracji promująca się jako „rodzinna” chce przyłożyć rękę do rozpowszechniania muzyki wykonawcy podejrzanego o pedofilię. Dwa dni później dyrekcja McDonald’sa zadzwoniła do Schaffela z wiadomością: wy​co​fu​je​my się z umo​wy. Ale to jeszcze nie był koniec kłopotów. Kilku doradców finansowych

Jacksona, niezadowolonych z tego, że Marc Schaffel uzyskał prawa majątkowe do What More Can I Give?, skontaktowało się z Johnem Brancą, wieloletnim adwokatem Michaela. Branca brał udział w interesach gwiazdora od ponad dwudziestu lat, choć z przerwami: to on negocjował dla niego wiele najbardziej lukratywnych kontraktów. Bywał też jego najbliższym doradcą. Jednakże ostatnimi czasy stosunki między piosenkarzem a prawnikiem znów się ochłodziły. Michael coraz częściej podejrzewał, że Branca wykorzystuje jego nazwisko w innych prowadzonych przez siebie interesach. Adwokat tymczasem za narastające problemy w kontaktach ze swoim najcenniejszym klientem był skłonny obwiniać między innymi Marca Schaffela. Dzięki dobrym znajomościom w przemyśle rozrywkowym ustalił w ciągu zaledwie kilku dni, że głównym źródłem jego fortuny była gejowska pornografia; Schaffel produkował i reżyserował filmy o takich tytułach jak Członek elity albo Człowiek ze złotą laską, a do tego prowadził kilka pornograficznych stron internetowych. Branca natychmiast zadzwonił do Jacksona, aby się z nim umówić, a na spotkaniu pokazał mu taśmę, na której widać, jak Schaffel reżyseruje scenę gejowskiego seksu. Niedługo potem Schaffel otrzymał list z informacją, że jego współpraca z Michaelem Jacksonem zostaje rozwiązana ze względu na „ujawnienie faktów z przeszłości pana Schaffela, o których pan Jack​son uprzed​nio nie wie​dział”. „Totalna bzdura – komentuje Schaffel. – Wszyscy wiedzieli, czym się kiedyś zajmowałem, Michael też. Śmiał się z tego na przyjęciu u Arniego Kleina razem z Carrie Fisher i samym Arniem. Wielu ludzi ich słyszało. Tommy Mottola [dyrektor naczelny Sony Music Group] także o tym wiedział. Kiedy Michael zaprosił Ushera do studia na nagranie jego partii w What More Can I Give?, siedziałem tam razem z Tommym i żartowaliśmy, plotkując o jednej gwiazdce porno. On ją znał i chciał sprawdzić, czy ja też. A teraz nagle wszy​scy udają, że są w kom​plet​nym szo​ku”. Schaffel, homoseksualista, wiedział, że dla Michaela jego orientacja (jak i Arnolda Kleina czy kogokolwiek innego) nie stanowi żadnego problemu. Mimo to z ulgą odebrał telefon od gwiazdora, który zadzwonił do niego osobiście kilka dni po rozwiązaniu umowy o współpracę i powiedział: „Nie martw się, Marc, to wszyst​ko przy​cich​nie. Trzy​maj się”. Pech Schaffela polegał na tym, że Branca w porozumieniu z innymi doradcami Michaela bardzo energicznie naciskał na Sony, chcąc, żeby zarząd utrącił projekt charytatywnego wydania What More Can I Give?, zabraniając wszystkim swoim gwiazdom udziału w nagraniach – przynajmniej do momentu, kiedy Michael odzyska prawa do tego utworu. „A potem Sony i Tommy Mottola zaczęli się martwić, że jeśli pozwolą nam wydać What More Can I Give?, to Michael już nigdy nie dokończy In​vin​ci​ble – wyjaśnia Schaffel. – Bo rzeczywiście, nie palił się do pracy nad tym albumem. Najpierw nagrywaliśmy w Nowym Jorku, potem w Miami, a w końcu w Wirginii. Raz byliśmy tutaj, raz tam. A za wszystko płacili ludzie z Sony. Sęk w tym, że

Michael nie miał serca do tej roboty. Potem, kiedy zaczęliśmy What More Can I Give?, włożył w to całą energię, a In​vin​ci​ble leżało odłogiem. Zarząd Sony zainwestował w ten album dziesiątki milionów dolarów, więc postanowił odłożyć nasz projekt na półkę”. A żeby mieć pewność, że tam właśnie pozostanie, firma Sony rozpuściła zmyśloną plotkę, że piosenka What More Can I Give? nie tra​fi na płytę In​vin​ci​ble, gdyż po​dob​no jest „za słaba”. Schaffel nie uległ i naciskał dalej, usiłując zorganizować w Waszyngtonie koncert na rzecz rodzin ofiar terrorystycznego ataku na Pentagon 11 września. Zdjęcia z tego występu miały być wykorzystane do produkcji wideoklipu do What More Can I Give?. Michael się nie pojawił. W dniu 13 czerwca 2002 Schaffel wysłał faksem list do Nobuyukiego Ideiego, prezesa Sony Corporation, prosząc go usilnie, aby wypuścił singiel What More Can I Give? na rynek albo udzielił zgody na wydanie go za pośrednictwem innego dystrybutora. „Pozwolić, aby korporacyjna chciwość albo polityka położyły kres inicjatywie ludzi pragnących pomóc ofiarom tragedii, to także tragedia, niemalże tak samo wielka” – napisał. Nie doczekał się odpowiedzi, lecz mimo to nie przerywał pracy, wyprzedając po kolei prawa do projektu What More Can I Give? rozmaitym wspólnikom. Wszystko było jednak uzależnione od udziału Michaela Jacksona. Schaffel czekał na okazję, aby znów zbliżyć się do byłego pra​co​daw​cy. Sposobność nadarzyła się po mocno spóźnionej premierze albumu In​vin​ci​ble, który został wydany w ostatnich miesiącach 2001 roku i okazał się klapą. W ciągu dwóch tygodni zarząd Sony zorientował się, że ta płyta będzie pierwszym autentycznym niewypałem w karierze piosenkarza. In​vin​ci​ble, podobnie jak każdy album Michaela Jacksona, z miejsca trafił na szczyty wszelkich notowań, ale wynik pierwszego tygodnia sprzedaży – trzysta sześćdziesiąt trzy tysiące egzemplarzy – to nie była nawet jedna piąta tego, co sprzedali ‘N Sync. Ich wydana w tym samym roku płyta Ce​le​bri​ty w ciągu pierwszych siedmiu dni rozeszła się w liczbie miliona dziewięciuset tysięcy egzemplarzy. Tymczasem sprzedaż In​vin​ci​ble spadała na łeb na szyję. Z kalkulacji przeprowadzonych przez Sony wynikało, że w USA rozejdą się tylko dwa miliony, czyli niecałe dziesięć procent tego, co osiągnął Thril​ler, a za granicą – zaledwie trzy miliony, a więc mniej niż jedna piąta tego, co zarobił Dan​ge​ro​us. Recenzje wahały się między brakiem zachwytu a otwartym lekceważeniem. Tylko jeden singiel z całego albumu wszedł do pierwszej dziesiątki notowań – była to piosenka You Rock My World. Tommy Mottola i zarząd Sony uznali, że to sam Michael pogrążył swoją nową płytę na wszystkich rynkach, nie zgadzając się na światowe tournée. Kierownictwo firmy miało też do niego pretensje o to, że nie pojawił się na żadnej imprezie pro​mo​cyj​nej ani w Sta​nach, ani za gra​nicą. „To prawda, zorganizowano wiele imprez – przyznaje Schaffel – ale Michael, ni stąd, ni zowąd, powiedział, że nie będzie na nie jeździł. Tommy zdenerwował się na niego za to, bo myślał, że chodzi o What More Can I Give?.