kari23abc

  • Dokumenty125
  • Odsłony38 507
  • Obserwuję47
  • Rozmiar dokumentów151.8 MB
  • Ilość pobrań25 226

Jana Oliver - Tom III - Wybaczone

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Jana Oliver - Tom III - Wybaczone.pdf

kari23abc EBooki Jana Oliver Łowcy Demonów
Użytkownik kari23abc wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 221 stron)

JANA OLIVER ŁOWCY DEMONÓW TOM III WYBACZONE FORGIVEN  

„Piekło zaczyna się w dniu, kiedy Bóg obdarza nas darem widzenia tego, co mogliśmy osiągnąć, łask, jakie zmarnowaliśmy, oraz wszystkiego, co mogliśmy uczynić, a czego nie zrobiliśmy”. – Gian Carlo Menotti  ROZDZIAŁ 1 Riley Blackthorne nie miała już więcej łez. Wypłakała z siebie wszystkie słone krople, mimo iż wciąż pozostawała w uścisku ramion zmarłego człowieka. Gdyby dziewczyna otrzymała podobną szansę, trwałaby w tych objęciach przez resztę życia. Kiedy popatrzyła w górę, spotkało ją spojrzenie smutnych brązowych oczu. Mistrz łowców, Paul Blackthorne, był teraz wskrzeszonymi zwłokami, a jego wieczny odpoczynek zakłócił nie kto inny jak Książę Ciemności. Tak jak w dniu swojego pogrzebu, mężczyzna miał na sobie najlepszy garnitur oraz ulubiony czerwony krawat, który córka ofiarowała mu jako prezent. Uciekając przed drużyną myśliwych z Watykanu, Riley ukryła się w domu Alexandra Mortimera, znajomego nekromanty. Nie spodziewała się, że znajdzie tam czekającego na siebie ojca. Teraz, kiedy trwali w objęciach, dziewczyna ułożyła głowę na piersi łowcy, szukając pocieszenia w jego objęciach. - Tęskniłam za tobą - wyszeptała. - Ja również za tobą tęskniłem, Pumpkin. To niewłaściwe. Po prostu pożyczamy cudzy czas. Ojciec łowczyni powinien spoczywać w grobie. Wtedy nie dowiedziałby się, że jego ukochana córeczka nie była już taka niewinna i ubiegłej nocy straciła dziewictwo. Byłam kretynką. Czemu pozwoliłam, żeby Ori to zrobił? Riley spędziła tamtą noc w ramionach kogoś, kto powiedział, iż ją ochroni. Kto twierdził, że jest wyjątkowa i że zależy mu na niej, ponieważ przypomina mu o Niebie. Poranek przyniósł gorzką prawdę - ochrona dawana przez Oriego wiązała się z wielką ceną. Kochanek dziewczyny, upadły anioł, planował dbać o jej bezpieczeństwo tylko wtedy, jeśli ta obieca swoja duszę Piekłu. Następnie Lucyfer, sam Książę Ciemności, zjawił się na cmentarzu i zamienił swego podwładnego w posąg za niewypełnienie jego poleceń. Łowczyni otarła z czoła pot. Jej ciało przypominało od środka pole bitwy, jako że trawił je jakiś nieznany ogień. A co jeśli jestem w ciąży? Dziewczyna wzdrygnęła się na tę myśl. Ori powiedział, że to niemożliwe, ale mogło to być przecież wierutne kłamstwo. Czy właśnie dlatego ścigali ją myśliwi? Kim stałoby się dziecko śmiertelniczki i Upadłego? Kimś złym? Normalnym? Kimś pomiędzy? Co uczyniłby Kościół ze mną i maleństwem? Kiedy ciałem Riley wstrząsnął dreszcz, jej ojciec wypuścił ją z objęć. - Chodź ze mną - powiedział, ujmując ją za rękę i powoli wstając z miejsca. - Muszę znowu poczuć słońce. - Paul zatrzymał się w kuchni, żeby nalać córce soku jabłkowego, po czym wkroczyli do otoczonego murem ogrodu, gdzie kardynały szkarłatne oraz skrzeczące sójki gromadziły się przy pełnym karmniku. Z palców nagiej kamiennej nimfy, stojącej na środku sporych rozmiarów fontanny, tryskały kaskady wody. Riley i jej tata usadowili się na kamiennej, pokrytej szronem ławce, a łowczyni natychmiast zareagowała na panujący na zewnątrz chłód. Jej ojciec zdawał się go nie

zauważać. Mężczyzna podał jej sok. - Pij. Wyglądasz koszmarnie. To nie był dobry znak, kiedy martwy człowiek mówił ci, że wyglądasz paskudnie. Dziewczyna wzięła pokaźny łyk. Napój był zimny i smakował wybornie. Zaciskając palce na szkle, Riley zaczęła zadawać pytania, które najbardziej ją dręczyły: - Jak to jest być... martwym? - spytała, a jej głos był jedynie nieco głośniejszy od szeptu. - Bardzo specyficznie. - Nie możesz mi powiedzieć, prawda? - Nie. Ale nie jest tak, jak sądziłem - wymamrotał dawny łowca. Następne pytanie okazało się trudniejsze. - Czy widziałeś mamę? Paul zaprzeczył ruchem głowy, a jego oczy zaszły mgłą smutku. - Nie. Serce Riley rozpadło się na maleńkie kawałeczki. - Lucyfer powiedział mi, co zrobiłeś. Że poświęciłeś dla mnie swoją duszę. Oczy ojca łowczyni rozszerzyły się w szoku. - Rozmawiałaś z Księciem? - Pojawił się na cmentarzu dziś rano, po tym jak... - Riley urwała, zagryzając dolną wargę. Nie, nie idź tą drogą. Może kiedyś dziewczyna wykrzesze w sobie dość odwagi, aby przyznać się do tego, co zrobiła, ale na pewno nie nastąpi to dzisiejszego dnia. - Lucyfer wspominał, że oddałeś mu duszę za to, żeby Arcydemon nie mógł cię zabić. Żebyś mógł się mną dalej opiekować. Paul zdobył się na pełne rezygnacji skinienie głową. - Twoja matka rozumiała moje motywy. - Mama wiedziała? - wypaplała dziewczyna. - Czemu mi o tym nie wspomnieliście? - Byłaś za młoda. - To marna wymówka i świetnie o tym wiesz - odparowała Riley. - Byłam dość dorosła. Czego jeszcze mi nie zdradziłeś, tato? Co jeszcze może zwalić mi się na głowę, gdy nie będę patrzeć? Blackthorne nic nie odpowiedział, unikając jej spojrzenia. Oznaczało to, że było coś jeszcze. To wszystko wydawało się oszustwem. Ojciec łowczyni powinien pozostawać przy życiu, nim ona sama nie zostanie mistrzynią. - Lucyfer nie dotrzymał słowa - poskarżyła się. - Twoja dusza powinna należeć do ciebie, tato. - Książę powiedział mi, że mnie nie wyzwoli, że jestem mu coś winien, nie wspomniał tylko, co dokładnie. −Tkwisz zatem w Piekle, nim nie zdecyduje, że jesteś tam niepotrzebny? Paul skrzywił się. - Nie złość się. Zrobiłem, co musiałem. Moja dusza jest nieistotna. A jednak okazała się na tyle ważna, że Lucyfer nie chciał uwolnić łowcy nawet wtedy, kiedy ten zmarł przed czasem. - Czy Mort wie, kto cię wskrzesił? - Paul ledwo zauważalnie skinął głową. - I nie ma nic przeciwko temu? - spytała zaskoczona dziewczyna. - Był zdziwiony, ale nie rzucił mnie jeszcze wilkom na pożarcie. - A co z Beckiem? Jej ojciec pokręcił głową. - Nie czekam wcale na nadejście dnia, kiedy Den pozna prawdę. To rozerwie go na pół. Denver Beck, dawny partner Paula Blackthorne'a, uważał starszego kolegę za swojego

mentora. Świadomość, że jego opiekun był związany z Piekłem, okazałaby się dla niego tak samo wyniszczająca jak wiadomość, że Riley przespała się z Upadłym. Ojciec dotknął ramienia łowczyni. - Zobaczę, czy nasz gospodarz ma dla ciebie jakieś miejsce do spania. Potrzebujesz odpoczynku. Dziewczyna zamrugała powiekami, aby powstrzymać łzy. - Tylko odrobinkę - powiedziała, nie chcąc opuszczać taty. Przymknąwszy powieki, przytuliła się do Paula, wciągając w nozdrza aromat wymieszanych ze sobą zapachów pomarańczy oraz drzewa cedrowego. Wiedziona desperacką potrzebą znalezienia jakiegoś pozytywnego akcentu w tej katastrofie, Riley ujęła ojca za rękę i uścisnęła ją, przypominając sobie, jak to było, zanim umarł. Kiedy jego dłonie były jeszcze ciepłe, a serce nadal biło. Kiedy istniał tylko on. *** Gościnna sypialnia w domu Morta była jasnym pomieszczeniem, udekorowanym kremowymi w odcieniu ścianami oraz brzoskwiniowymi akcentami. Wyglądała na dziewczęcy pokój, co kazało Riley snuć przypuszczenia odnośnie tego, czy przyjaciel posiadał siostrę albo siostrzenicę. Łowczyni ziewnęła, zaciągając zasłony, aby zredukować ilość wpadającego do środka światła. Kiedy ściągała z siebie koszulę, jej długie brązowe włosy opadły jej na twarz. Wraz z wywołanym w ten sposób podmuchem pojawił się ostry aromat nocnego powietrza. Zapach Oriego. - Niech cię szlag trafi - przeklęła Blackthorne, rozrzucając odzież we wszystkich możliwych kierunkach, zupełnie jakby miało to pomóc w pozbyciu się wspomnień po dotyku anioła. Pobiegła do kabiny prysznicowej, ustawiając temperaturę wody na najniższą, jaką mogła wytrzymać, aby ugasić szalejące w żyłach inferno. Gdy ciecz zaczęła spływać kaskadami z ciała Riley, dziewczyna szorowała skórę tak mocno, nim ta nie stała się czerwona. Niestety, wspomnienia nie chciały zniknąć. Kiedy Blackthorne wdrapała się w końcu na posłanie, zwinęła się w pozycję embrionalną, czując, jak ogarnia ją znużenie. Nie była pierwszą naiwną, która oddała dziewictwo facetowi, który twierdził, że zawsze będzie się o nią troszczył. Riley słyszała, jak inne dziewczęta wyznają to samo szeptem w trakcie cichych spowiedzi odbywających się w szkolnych toaletach. Od tego momentu łowczyni zawsze będzie dzielić swoje życie na Przed i Po Aniele. Zamieniony w kamień czy nie, Ori zawsze będzie w jej sercu, wpływając na możliwość pokochania innego mężczyzny przez resztę jej dni. Zupełnie jak Beck. *** Dla Denvera Becka istniało wiele rozmaitych sposobów na przywitanie nowego dnia, ale leżenie na własnym trawniku, twarzą do ziemi, z nadgarstkami spiętymi kajdankami nie stanowiło najprzyjemniejszej z alternatyw. - Co tu się, do licha, dzieje? - warknął pod adresem gleby. Jako odpowiedź posłużył mu dźwięk stukającego we wnętrzu jego domu militarnego obuwia, podczas gdy ich właściciele nawoływali się wzajemnie po włosku. Kiedy rozległ się głuchy odgłos pękającego szkła, chłopak zaklął. Den przymknął powieki, aby chronić oczy przed dostaniem się do nich brudu, po czym zmusił się do zrelaksowania. Jeśli zacznie stawiać im opór, stojący za jego plecami myśliwy może uznać, że przyszła pora na to, aby Beck wybrał się na tamten świat.

Jeśli tu umrę, będę przeklęty. Denver nie miał innego wyboru niż pozostać w tej pozycji, zanim chłopcy z Watykanu zakończą swoje poszukiwania. Które, wedle wszelkich sygnałów, uwzględniały zniszczenie jego domu. Kiedy młody łowca wychwycił z plątaniny głosów przywoływane przez nie znajome imię, westchnął w ziemię. Myśliwi szukali Riley Blackthorne, siedemnastoletniej córki starego partnera Becka, Paula. Ten dzień już i tak układał się koszmarnie, zanim wkroczyła do akcji uzbrojona po zęby drużyna. Teraz, o czym Den był praktycznie przekonany, jego sąsiedzi delektowali się poranną kawą. Tuż przed całym zajściem córka jego przyjaciela pojawiła się w progu jego domu, zanosząc się szlochem i nie mogąc otrząsnąć z szoku. Poprzez łzy przyznała się do najstraszniejszego błędu: przespała się z jednym ze sługów Lucyfera, Upadłym. Beck wiedział, że ten cały Ori wróżył kłopoty od chwili, kiedy po raz pierwszy zobaczył go z Riley, nigdy jednak nie domyśliłby się, że ten dupek to upadły anioł. Czemu on? Nawet teraz młody łowca potrafił przywołać w pamięci obraz jej zwiniętej na kanapie sylwetki. Dziewczyna zaniosła się płaczem, gdy zadał jej dokładnie to samo pytanie. Po wszystkim, co Den dla niej zrobił, ona i tak oddała się tej rzeczy. Gdy chłopak wykrzyczał pod adresem córki Paula podłe słowa, ona nie pozostała mu dłużna. Obawiając się, że sprawy między nimi mogą przyjąć bardzo nieprzyjemny obrót, Beck wybiegł z domu. Kiedy wrócił do niego chwilę później, odkrył, że frontowe drzwi do budynku stoją otworem, a wewnątrz grasuje watykańska drużyna. Wokoło Denvera dały się słyszeć strzępy gwałtownej dyskusji. Łowca nie musiał wcale znać włoskiego, aby wyłapać kryjącą się w wypowiedziach myśliwych frustrację. Ponieważ Riley nie leżała obok niego na ziemi, cały ten najazd powodował, że wysłannicy Watykanu wypadali po prostu źle. Ci panowie będą potrzebować kozła ofiarnego, a Beck świetnie nada się do tej roli. Nagle odezwał się ktoś jeszcze. Był to sam kapitan. Najwyraźniej postanowił w końcu dołączyć do zabawy. Bez wcześniejszego ostrzeżenia, ktoś gwałtownie poderwał chłopaka na kolana. Kiedy Den znalazł się w pozycji pionowej, spróbował otrzeć usta ramieniem, co z kajdankami na rękach okazało się niemożliwym wyczynem. Myśliwy z karabinem przemieścił się teraz na bok, celując bronią w klatkę piersiową młodego łowcy. Kapitan drużyny stanął przed chłopakiem, a w jego oczach płonął ogień. Elias Salvatore liczył sobie trzydzieści dwa lata, będąc o dekadę starszym od Becka. Miał śródziemnomorską karnację, czarne włosy oraz kozią bródkę i atletyczną budowę ciała. Do jego granatowego golfa przyszyto pagony oraz emblemat myśliwych: podobiznę świętego Jerzego zabijającego smoka. Nogawki bojówek mężczyzny spływały gładko do świeżo wypastowanego wojskowego obuwia. - Pan Beck - powiedział. - Kapitan Salvatore. Co tu się, do diabła, dzieje? - Otrzymaliśmy informację, iż przebywała tu Riley Blackthorne. A kto jej wam udzielił? - Była tu jakiś czas temu. Musiała już sobie pójść. Mężczyzna zwęził oczy. - Gdzie ona jest? - Nie mam bladego pojęcia. - Nie było wątpliwości, iż któryś z sąsiadów usłyszał, jak łowcy wrzeszczą na siebie, a zatem chłopak postanowił postawić na prawdę, na wypadek gdyby myśliwi zechcieli to sprawdzić. - Pokłóciliśmy się.

- Odnośnie? - To nie twoja sprawa - powiedział Beck. Sekundę później leżał już twarzą w ziemi, a czyjś ciężki but przygniatał jego plecy. Kapitan wykrzyczał jakieś polecenie, a Denver ponownie został dźwignięty na kolana. Młody mężczyzna zerknął przez ramię, odkrywając, że obuwie należy do porucznika Amundsona, drugiego w hierarchii dowodzenia. Był to wysoki mężczyzna o nordyckiej urodzie, który słynął ze swego zachowania. Beck wypluł ziemię z ust. - Zdejmijcie mi te pieprzone kajdanki. Salvatore uczynił stosowny gest. Ktoś użył noża, a po chwili kajdanki zniknęły. Amundson upewnił się, że zranił przy okazji dłoń łowcy. Den otarł ręce w jeansy, oglądając ranę. Kapitan popatrzył znacząco ponad ramieniem więźnia, dając w ten sposób porucznikowi znać, by sobie poszedł. - Przepraszam. Beck postanowił uspokoić swoją furię. Rzucanie się z pięściami na otoczenie nie stanowiło w tym momencie rozważnego ruchu. Czyżby myśliwi dowiedzieli się o Riley oraz Upadłym? Musieli. Po co mieliby jej bowiem szukać? Chłopak nie odważył się jednak wysnuwać żadnych teorii. - Po co to wszystko? - spytał Beck. Kapitan wyprostował się. - Wejdźmy do środka. Den wstał z gleby, otrzepał jeansy oraz sięgnął po swój łowiecki worek, który leżał niedaleko podjazdu. Wymacał spód płótna, odczuwając ulgę, gdy nie wyczuł żadnej wilgoci, co oznaczało, że żadna ze szklanych sfer nie roztrzaskała się, kiedy zaatakowali go myśliwi. Chłopak potrzebował tych specjalnych, magicznych kul do chwytania piekielnych stworów. Upewniwszy się, że są sami, Salvatore zamknął frontowe drzwi. Beck sądził, że wnętrze jego domu zostanie wywrócone do góry nogami, ale nic podobnego się nie wydarzyło. Jedynym zniszczeniem zdawało się być stłuczone szkło, które ktoś strącił z lady. Denver zignorował bałagan i opadł na tę samą kanapę, na której zasiadała Riley, kiedy przekazywała przyjacielowi wyniszczające wiadomości. Gdzie jesteś, dziewczyno? Jeśli mała pognała do swojego mieszkania, znajdą ją tam. Jeśli była mądra, udała się do Angusa Stewarta, jednego z tutejszych mistrzów. On się nią zaopiekuje. Kapitan zasiadł na krześle naprzeciwko Becka. Poruszał się tak, jakby od ładnych paru nocy nie zaznał prawdziwego snu. - Musimy znaleźć Riley Blackthorne tak szybko jak to możliwe. - Czemu? - W Atlancie przebywa upadły anioł. Ma na imię Ori. Wierzymy, że obrał sobie za cel córkę Paula Blackthorne'a. Den upewnił się, by wyglądać na zszokowanego. Nie przyszło mu to ze szczególną trudnością. Młody mężczyzna nadal nie mógł uwierzyć, że Riley przespała się z jednym z wasali Lucyfera. - Czemu któryś z Upadłych miałby jej pragnąć? Salvatore pokręcił głową. - Anioł nazywany Ori to słynny uwodziciel. Szczęka łowcy zacisnęła się, ale on sam nic nie odpowiedział. - Wydarzenia, jakie mają miejsce w tym mieście, podlegają pod dziwny wzór, co zazwyczaj oznacza, że istnieje jakieś epicentrum.

Jeśli próbujesz mi wmówić, że to Riley nim jest... - Jakie inne wnioski możemy wysnuwać? - odpowiedział Salvatore. - Każde mające coś wspólnego z demonami zdarzenie ogniskuje się na jej osobie. Najpierw Piątka próbuje ją zabić. Ta sama bestia odpowiada za organizację ataku na Świątynie, co kosztowało was utratę jednej trzeciej członków tutejszej Gildii. - Znam liczby, myśliwy - odparł Denver. - Jeśli to twoja mała przyjaciółka stanowi przyczynę tej sytuacji, to musimy ją zlokalizować i wymyślić jakiś sposób na przerwanie jej łączności z Piekłem, zanim zginie więcej ludzi. Beck nie chciał nawet myśleć o tym, co mogło oznaczać określenie „przerwanie łączności”. - Czemu twoja drużyna napadła na mój dom? Mogliście zapukać jak każdy inny. - Nie było cię tutaj - zauważył kapitan. - Czy zawsze zostawiasz budynek otwarty? Den zawahał się. - Nie. Czemu pytasz? - Zarówno frontowe jak i tylne drzwi nie były zamknięte, a alarm nie został uruchomiony. Tylne drzwi pozostawały uchylone, co sugeruje, że ktoś wybiegł przez nie w pośpiechu. - Salvatore wychylił się w przód, układając łokcie na kolanach. - Czy dzwoniłeś do Riley i ostrzegłeś ją, że nadchodzimy? Myśliwi zdołali już zapewne sprawdzić spis połączeń w komórce łowcy i wiedzieli, że telefonował do Blackthorne po tym, jak się pokłócili, w związku z czym postanowił postawić na szczerość. Nie wiedziałem, że tu przybędziecie. - Ale z nią rozmawiałeś. - Tak. Posprzeczaliśmy się o tego Oriego. Ten koleś wmówił jej, że jest myśliwym wolnym strzelcem, a ja prosiłem ją, by trzymała się od niego z daleka. Nie usłuchała mnie, więc się pokłóciliśmy. Dzwoniłem do niej, żeby... Czemu do niej telefonował? Na pewno nie po to, by ją przeprosić. Bez dwóch zdań. - Gdzie ona teraz jest? Beck pokręcił głową. - Nie wiem. A teraz koniec naszej pogawędki, nim nie zjawi się prawnik Gildii. Salvatore westchnął. −Posłuchaj, szanuję twoje oddanie względem ojca tej małej. Paul Blackthorne szkolił cię i namówił do wstąpienia w szeregi łowców. Byłeś przy nim, gdy ginął z rąk tego samego demona, jaki próbował uśmiercić jego córkę. Wiemy, co czujesz, ale potrzebujemy twojej pomocy. - Powodzenia. Kapitan zmarszczył czoło. −Niech tak zatem będzie. - Mężczyzna powiedział coś głośno do mikrofonu umocowanego tuż przy ramieniu. Ledwo co skończył wydawać polecenia, kiedy dwóch myśliwych pojawiło się w wejściu do domu. Salvatore wstał z miejsca, poważniejąc. Denverze Becku, jako reprezentant Stolicy Apostolskiej aresztuję cię za utrudnianie śledztwa. Kolejne zarzuty zostaną ci postawione w późniejszym terminie. Ostrzegam cie, że jeśli nakryjemy cię na wspieraniu Piekła w jakikolwiek sposób, spotka cie kara śmierci. - Nigdy bym nie zgadł - wymamrotał młody łowca.

ROZDZIAŁ 2 Riley stała samotnie na polu chrzęszczącego pod stopami świeżo opadłego śniegu. Wokoło niej nie było zupełnie niczego - żadnych budynków ani ludzi. Wysoko na niebie królował krwiście czerwony księżyc, a tysiące gwiazd składało mu hołd. Wiatr szarpał za włosy dziewczyny, a powietrze pachniało najczarniejszą nocą. Blackthorne wyczuła obecność Oriego, zanim jeszcze jego ramiona przepasały ją w talii, pociągając ją w kierunku Upadłego. Łowczyni zdawała sobie sprawę, że to sen, ale nie chciała się z niego budzić. W nim wszystko mogło być idealne. Nie istniały ani Niebo, ani Piekło i nikt nie mógł mówić Riley, że źle postępuje. Ona i Ori trwaliby wspólnie na wieczność. Odwracając się w jego objęciach, dziewczyna spojrzała do góry, napotykając czarne, bezdenne oczy. Oczy, które widziały powstanie wszechświata. - Przepraszam - wymruczał anioł, a jego głos brzmiał dokładnie tak, jak Blackthorne zapamiętała. - Skrzywdziłem cię i nie tego pragnąłem. - To nie musiało się tak potoczyć - odpowiedziała. Mogło być zupełnie inaczej. - Pozwól, że naprawię nasze relacje. Udziel mi pozwolenia, bym pokazał ci, co może przynieść twoja przyszłość. Ori wykonał ruch ręką, a powietrze poruszyło się na ich oczach, prezentując zmieniające się obrazy. Po chwili pojawiła się postać Riley. Dziewczyna była teraz nieco starsza. Posiadała grację oraz siłę, jakich nigdy by się po sobie nie spodziewała. Uczyła właśnie dwóch praktykantów, jak chwytać demony, a ci z uwagą chłonęli jej słowa. Ta Riley miała w sobie moc i pewność siebie. Po stale wpadającej w tarapaty nastolatce nie pozostał nawet ślad. - Będziesz wspaniałą mistrzynią, zupełnie jak twój ojciec - tłumaczył Ori. - Inni łowcy będą pod wrażeniem twoich umiejętności. Natomiast moja ochrona będzie trzymać cię z dala od wszelkich niebezpieczeństw. Dziewczyna mogła polować na demony, odnosić sukcesy, a każdy uważałby ją za najlepszą w swoim fachu. Tak jak mego tatę... Pocałunek Oriego przywołał pożądanie, potrzebę miłości i tego, by ktoś się o nią zatroszczył. Riley pozwoliła się objąć, delektując się dotykiem i zapachem Upadłego. - Jestem twój - powiedział anioł. - Oddaj mi swoją duszę i możemy być ze sobą na zawsze, Riley Anoro Blackthorne. - Kochasz mnie? - spytała łowczyni. To właśnie o tym marzyła, tego pożądała. Żyła pragnieniem bycia kochaną przez kogoś tak wyjątkowego jak Boskie Stworzenie. Jej kochanek nic nie odpowiedział, a na jego obliczu odmalowała się udręka. Zupełnie jakby chciał skłamać, ale nie był w stanie. Ori próbował się uśmiechnąć, co również mu się nie udało. - Chodź ze mną - powiedział, wyciągając do Riley dłoń. - Spędzimy wspólnie wieczność. Czy to nie wystarczy? Dziewczyna zawahała się, a jej serce głucho zadudniło. Jeśli mnie nie kocha... Czyżby łowczyni była tak zdesperowana, aby wypełnić kimś swoje puste życie? Targnięta wątpliwościami, odwróciła wzrok, odkrywając, że pole, na którym stali, nie jest już kompletnie puste. Jej rodzinne mauzoleum mieściło się niedaleko nich, okryte śniegiem i skąpane w świetle księżyca. Solidne czerwone mury, okna z barwionego szkła - cała spuścizna rodu Blackthorne'ów. Przedstawiające skrzydlate lwy gargulce popatrzyły na Riley z dachu krypty, a z ich paszczy buchały jasnożółte płomienie, całkiem jakby drzemiący we

wnętrzu grobowca zmarli krewni wysuwali pod adresem swej potomkini niemą groźbę. Dwuskrzydłowe mosiężne drzwi otworzyły się na oścież i zamiast wyłożonego kamieniem i oświetlonego płomieniami świec wnętrza, w środku panowały połowiczne ciemności. Jakieś postaci poruszyły się w krypcie, prezentując wszem i wobec swoje budzące respekt pazury, zębiska oraz lśniące rubinami ślepia. Emisariusze Piekła czekali na decyzję Riley. Pokusa wydawała się ogromna. Blackthorne spędzi wieczność u boku taty. Demony jej nie skrzywdzą i... Jakiś głos wykrzyczał jej imię. Łowczyni popatrzyła w tamtym kierunku, dostrzegając biegnącego ku niej spiesznie Becka. Chłopak ponownie ją zawołał, a jego głos brzmiał tak szorstko, jakby Denver wrzeszczał od dobrych kilku godzin, a ona go nie słyszała. - Nie słuchaj łowcy - ostrzegł ją Ori. - Jest o nas zazdrosny. O to, co mamy. Dziewczyna zawahała się, skonfundowana. - Riley! - zawołał Ori, używając więcej siły w głosie. - Obiecaj mi swoją duszę. Przysięgam, że od tego momentu nigdy nie zaznasz cierpienia. - I co nas będzie łączyć? - zażądała odpowiedzi. - Kilka obietnic? Tych, których nie dotrzymasz? - Łowczyni pokręciła głową. - Nigdy mnie nie kochałeś. Pokochałeś wyłącznie moją duszę i to, co mogłeś zyskać dzięki niej w Piekle. - Mylisz się - odparował anioł. - Zawsze chodziło tylko o ciebie. - Stek kłamstw! - krzyknęła dziewczyna. Przenikliwy skurcz targnął wnętrznościami Riley, która skuliła się w wyrazie agonii. Blackthorne zmusiła się do wyprostowania sylwetki, trzymając się za brzuch. Wokoło zaroiło się od czaszek przypominających miny bojowe. Każda z nich należała do jakiegoś demona. Stwory kusiły łowczynię, groziły jej, a każdy z nich obiecywał niekończące się tortury, które czekały na nią w Piekle. Ori nie znajdował się już w pobliżu, a stał na przeciwległym krańcu pola czaszek, przechadzając się w tę i nazad w wyrazie zniecierpliwienia. - Musisz oddać mi swoją duszę. To jedyne wyjście. Riley, proszę! Błagam cię! Otaczający dziewczynę śnieg zrobił się soczyście czerwony i zaczął wrzeć. - Nie - odpowiedziała. - Już zbyt wiele straciłam. Kiedy czaszki przypuściły atak, Beck wbiegł na plac boju, gnając na ratunek córce przyjaciela. Chłopak zdołał postawić tylko jeden krok, raz jeszcze wykrzyczeć imię Riley, po czym umarł, rozdarty na pół przez demony. - Nie!!! Łowczyni poderwała się na posłaniu, a pot spływał z niej strumieniami. Dziewczyna z trudem oddychała, a każdy pojedynczy oddech wpuszczał do jej płuc jedynie odrobinę powietrza. Blackthorne skuliła się, chwytając za brzuch. Przełykając głośno ślinę, żeby powstrzymać się od wymiotów, walczyła o odzyskanie zmysłów i uwolnienie się od koszmaru. Jęknąwszy, otarła czoło z potu. Okropny ból głowy zogniskował się na środku czoła. W pomieszczeniu, w jakim łowczyni przebywała, było bardzo cicho. Nie znalazła ani demonów, ani Oriego, ani umierającego Becka. Mimo iż koszmar się skończył, wywołane nim przerażenie nadal trwało. Czy Riley powinna traktować ten majak jako zapowiedź przyszłych wydarzeń? CzyżbyUpadły planował manipulować jej myślami, żeby błagała o litość? Czy Den poświęciłby swoje życie, aby ratować jej duszę? Jęknąwszy raz jeszcze, Blackthorne zabrała się za grzebanie w swojej łowieckiej torbie, wyciągając stamtąd dwie tabletki Adviluoraz butelkę z wodą. Połknęła pigułki, mając nadzieję, że ich nie zwróci, po czym oparła głowę na zagłówku. - To porąbane. Powiedzenie tego na głos sprawiło, że ból jedynie się nasilił.

Kiedy dziewczyna wreszcie w pewnym stopniu otrząsnęła się z koszmaru, udała się do łazienki, aby podjąć zupełnie bezużyteczny wysiłek zrobienia czegoś z włosami. Gdy wciągnęła na siebie ubranie, przyjęła z ulgą fakt, iż nie pachniało już tak mocno Orim. Szkoda, że pamięci o jego dotyku nie dało się tak łatwo wykasować. Siłą nawyku Riley sięgnęła po telefon, jednak zaledwie sekundę przed włączeniem go zawahała się. Czy miała w sobie dość odwagi, aby odczytać wiadomości? Czy myśliwi mogli ją w ten sposób namierzyć? - Lepiej nie - powiedziała do siebie, odkładając komórkę. Niemożność nawiązania z kimkolwiek kontaktu wydawała się dziwaczna. Jak teraz Blackthorne powiadomi swoich najbliższych przyjaciół o tym, co się stało? Jej najlepszy kumpel, Peter, świrował, kiedy regularnie się z nim nie kontaktowała. Jej koleżanka, baristka Simi z lokalnej kawiarni, będzie zastanawiać się, co się jej przytrafiło, jako że Riley obiecała jej pojawiać się w lokalu co kilka dni. Zostanie w domu Morta groziło niebezpieczeństwem dla nich wszystkich. Myśliwi i tak mogli tu przybyć. Jedynym wyjściem dla niej i jej taty była ucieczka z miasta i ukrycie się w bezpiecznym azylu, zanim chłopcy z Watykanu wreszcie się nie znudzą i nie wrócą do Rzymu. Będziemy musieli zacząć od nowa. Znaleźć jakieś miejsce do życia. Muszę poszukać innej pracy. Jeśli zniosą to wszystko, być może Riley zdoła przekonać Lucyfera, aby ponownie złożył ciało jej taty w grobie. A wszystko dlatego, że chciałam, żeby ktoś mnie pokochał. *** Mimo iż niektórzy nie zgodziliby się z teorią, że Westin Peachtree Plaza to więzienie, jeden z wytrawnych myśliwych pilnujących drzwi wiodących do hotelowego pokoju powiedział Beckowi, że nie może samodzielnie opuszczać pomieszczenia i odejść stąd tak, jak pragnął. Ponieważ zapowiadało się na to, iż chłopak pobędzie tu przez dłuższy czas, udał się do łazienki. Przetarcie włosów mokrym ręcznikiem usunęło większość ziemi z jego jasnych kosmyków. Den upewnił się, że nie namacza bandaża. Egoistyczne poczynania Riley sprawiły, że wysłannicy Watykanu zapukali do jego drzwi. To napełniło Becka złością, nie tylko dlatego, że dziewczyna pozwoliła Upadłemu na zrobienie sobie podobnej krzywdy, ale również dlatego, że obiecał jej ojcu, iż zadba o jej bezpieczeństwo. Zraniona duma młodego łowcy stanowiła najmniejsze z jego zmartwień. O wiele bardziej martwiło go to, co uczynią z małą myśliwi, kiedy już ją złapią? Wytoczą jej proces? Zamkną ją? A może coś gorszego? Zdając sobie sprawę z tego, że odpowiedzi na te pytania nie nadejdą poprzez gapienie się w lustro, Denver wrócił do sypialni. Pilnujący go facet nie spuszczał więźnia z oka, jak zawsze czujny. Otrzepawszy odzież, co zaowocowało upadkiem sporej ilości suszonej trawy na dywan, Beck rozwiązał sznurówki w roboczych butach i opadł plecami na królewskie łoże. Było ono jednym z tych wymyślnych posłań, jakie często można spotkać w drogich hotelach. W czasie swojej służby w armii chłopak nauczył się sypiać na rozmaitych twardych powierzchniach, zatem coś tak miękkiego wydawało mu się po prostu niewygodne. Według jego rachuby, pilnowało go dwóch myśliwych: jeden stał na korytarzu, a drugi przebywał wraz z nim w pokoju. Beck mógł spróbować ucieczki, ale zarobiłby w ten sposób kulkę w plecy. Kapitan Salvatore obiecał zatelefonować do mistrza Stewarta i z pewnego irracjonalnego powodu, Denver ufał w jego prawdomówność. Jeśli łowca wykaże się cierpliwością, Szkot go stąd wyciągnie.

Strażnik z hotelowego pokoju miał hiszpańską urodę, przenikliwe spojrzenie i muskulaturę zawodowego boksera. Nie spuszczał oka z więźnia, śledząc każdy jego ruch. - Czy możesz z tym skończyć? - warknął Beck. - Doprowadzasz mnie do szaleństwa. Koleś wzruszył ramionami, po czym usadowił się w obrotowym krześle, gapiąc się w bok na odległość kilku stóp od łowcy. Był to zawsze jakiś postęp. - Jak długo to potrwa? Zero odpowiedzi. Zdając sobie świetnie sprawę z tego, że nie dowie się niczego wartościowego, zanim jego porywacze nie będą na to gotowi, Beck zszedł z posłania i zaczął wykonywać ćwiczenia, które zawsze pomagały mu rozładować emocje. Pięćdziesiąt przysiadów poprzedzało pięćdziesiąt pompek. Potem kolejne pięćdziesiąt pompek, tyle że zrobionych na jednej ręce. Kiedy Denver wylewał z siebie siódme poty, starał się zablokować w umyśle pewne wspomnienia: wizję Riley łkającej w jego objęciach, obraz wszystko wiedzącego uśmieszku na twarzy upadłego anioła. Paul byłby bardzo zawiedziony, gdyby dowiedział się, że jego córka została tak podle oszukana. Niech to szlag. Zrobiłem, co w mojej mocy, ale to nie wystarczyło. Nigdy nie wystarcza. Den stracił rachubę przy liczeniu pompek i opadł wreszcie na dywan, kiedy jego ramiona osłabły na tyle, żeby móc go utrzymać, a plecy bolały tak bardzo, jakby wylano na nie stopiony ołów. Ból podziałał na niego tak, jak na to liczył, blokując w umyśle rzeczy, o jakich chłopak nie chciał myśleć. Czując, jak mięśnie mu drżą, Beck wrócił do łóżka, składając ręce pod głową i gapiąc się w wykładany kamieniami sufit. Ktoś musiał dowiedzieć się, że Riley była dziś rano w jego domu, a lista podejrzanych mocno się skracała, jeśli żaden z sąsiadów nie szpiegował dla myśliwych. Mistrz Stewart znał miejsce pobytu dziewczyny: Beck zadzwonił do niego, gdy opuszczał budynek, kipiąc z wściekłości z powodu tego, co zaszło między Blackthorne a aniołem. Istniała wreszcie Justine Armando, kobieta, z jaką młody łowca spędzał ostatnio noce. Justine stanowiła nowy dodatek w życiu Denvera. Była dziennikarką wolnym strzelcem. Zjawiła się w Atlancie mniej więcej w tym samym czasie co myśliwi. Podążała ich tropem, spisując entuzjastyczne relacje z ich wyczynów, podczas gdy wysłannicy Watykanu załatwiali swoje ciemne interesy na całym świecie. Beck również udzielał jej wywiadu. Dwukrotnie. Następnie uczynił krok naprzód i wylądował w jej łóżku. To właśnie w nim leżał dzisiejszego ranka, kiedy zadzwoniła do niego spanikowana Riley. Gdy usłyszał przerażony głos dziewczyny, opuścił ramiona Justine, wybiegając przez hotelowe drzwi, pewien, że córka Paula znalazła się w wielkim niebezpieczeństwie. Czy to reporterka powiadomiła myśliwych o miejscu pobytu Blackthorne? Beck musiał przyznać przed sobą, iż nie miał co do tego pewności. Jedyne, co pamiętał, to wyraz rozdrażnienia na jej twarzy, gdy całował ją na do widzenia. To nie mogła być ona. Denver nie chciał tego zaakceptować, mimo iż wiedział, że Riley od razu w to uwierzy. Nadal rozbrzmiewała w jego uszach przestroga nastolatki odnośnie tego, dlaczego Justine się z nim zadaje i że będzie przez nią cierpiał. Chłopak sapnął na myśl o tym, iż odpowiada za problemy młodej łowczyni. Gdyby mała zastosowała się do jego rady, nie cierpiałaby tak bardzo. Beck musiał jednak przyznać, że słowa te pozostawały w konflikcie z głosem jego serca. Każdy popełniał błędy i nie kończył w Piekle lub też nie czuł oddechu Kościoła na swoim karku. Kiedy rozległo się pukanie do drzwi, strażnik ostrożnie zerknął w wizjer, po czym odryglował

zamek, wpuszczając do środka porucznika Amundsona. - Mistrz Stewart wie już, że cię aresztowaliśmy i że nie opuścisz tego miejsca, zanim nie dostaniemy w swoje łapy małej Blackthorne - powiedział po angielsku z wyraźnie słyszalnym akcentem. Cóż, Szkot zna już przynajmniej miejsce mego pobytu. - Skoro tak, co powiesz na jakieś śniadanie? Mężczyzna warknął, zatrzaskując za sobą drzwi. Gapiąc się w sufit, Denver Beck mógł myśleć wyłącznie o córce Paula: o jej gorzkich łzach i niewyobrażalnej furii. O tym, jak podle poczuł się, kiedy podopieczna zdradziła mu, co zrobiła. Dobrze się stało, że łowca nie znał miejsca ukrywania się Riley Blackthorne. Czując się tak jak teraz, sam wydałby ją myśliwym.  

ROZDZIAŁ 3 Riley przechadzała się po domu Morta, próbując się nie zgubić. Budynek okazał się większy, niż początkowo sądziła. Ściany zbudowano z wiekowych cegieł, a strop oparto na drewnianych przęsłach. Miejsce to można by uznać za odjazdowe, jeśli lubiło się architekturę wnętrz w stylu magazynów. Owalne pomieszczenie służyło za biuro Mortimera. Wczesne popołudnie wlewało się do środka przez świetliki, tworząc na wytartej drewnianej posadzce złote punkciki. Nekromanta oraz ojciec łowczyni byli pochłonięci absorbującą dyskusją, zasiadając przy piknikowym stole i zajmując ustawione naprzeciwko siebie ławy. Będąc mniej więcej wzrostu Riley, choć zauważalnie szerszy, Mortimer Alexander posiadał przyjemną z wyglądu, okrągłą twarz oraz szczery uśmiech, mimo iż za tą powierzchownością krył się gwałtowny duch. Wskrzesiciel został wybrany na Adwokata Społeczności Nekromantów w Atlancie, a podobny zawód nie przysparzał mu przychylności kolegów po fachu, którzy spędzali większość czasu na wydobywaniu zmarłych z ich grobów oraz sprzedawaniu ich ciał jako darmowych służących dla miejskich bogaczy. - Riley - powiedział Mort. - Lepiej się czujesz? - Tak - odparła dziewczyna, uciekając się do uprzejmego kłamstwa. Jeśli mogła cokolwiek powiedzieć o swoim samopoczuciu, to stało się ono jeszcze gorsze niż wcześniej. Nocny koszmar nadal błąkał się po zakamarkach jej umysłu niczym potwór skrywający się pod dziecięcym łóżkiem. - Oto i moja ulubiona córka - zawołał jej ojciec, a na jego twarzy wykwitł radosny uśmiech. Paul Blackthorne miał teraz na sobie ubrania należące do Mortimera - podkoszulek oraz jeansy. Obie części garderoby były na niego sporo za szerokie. Spodnie kończyły się na wysokości kostek i całkowicie kłóciły się z czarnymi skarpetkami oraz eleganckim obuwiem. Riley musiała znaleźć swemu ojcu odpowiednią odzież, ale udanie się do ich mieszkania mogłoby okazać się zbyt trudne, ponieważ nie było wątpliwości, że myśliwi obstawili budynek. W chwili, kiedy łowczyni opadła na ławę obok swego taty, ten otoczył ją ramieniem. Dziewczyna przytuliła się do niego. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią, nawet jeśli Paul nie należał już do świata żywych. Mort przełknął ślinę. - Wstawiłem twoje auto do swojego garażu - powiedział, wskazując na należące do Riley kluczyki, leżące na blacie. - Jeśli wysłannicy Watykanu patrolują ulice, nie rzuci się im w oczy. Riley kompletnie o tym nie pomyślała. - Dzięki. - Z najświeższych wiadomości: lord Ozymandias wścieka się, że ktoś wykradł twego tatę sprzed jego nosa. Jako najpotężniejszy nekromanta w Atlancie Ozymandias próbował pozyskać ciało jej taty od chwili, kiedy Paul zmarł. Podczas czuwania na cmentarzu wskrzesiciel uciekał się do podłych sztuczek magicznych, próbując namówić dziewczynę do przerwania ochronnego kręgu, który bronił dostępu do mogiły jej ojca. Niestety, raz za razem ponosił klęskę i zwłoki Blackthorne'a pozostawały nietknięte. Zanim nie wtrącił się w to wszystko sam Lucyfer. - Dobrze wiesz, że to tylko jego urażona duma - odparła łowczyni, ciesząc się z powodu podobnych wiadomości. Wtedy jednak uleciała z niej cała radość. - Czy Ozy tu przyjdzie? Mort wzdrygnął się na podobne zdrobnienie imienia najstarszego rangą wskrzesiciela.

- Owszem, jeśli odkryje, że twój tata się u mnie zatrzymał. Po tych słowach zapadła niezręczna cisza. Ojciec Riley sączył jakiś płyn z butelki wypełnionej luminescencyjnym płynem, który przypominał z wyglądu sok pomarańczowy upstrzony opalizującymi drobinkami. - To stabilizator - wyjaśnił Alexander, zanim dziewczyna zdążyła o to zapytać. - Skromna magiczna mikstura z dodatkową energią witalną. To właśnie z tego powodu pachnie pomarańczami. Twój ojciec musi przyjmować jej spore ilości. Struny głosowe osób wskrzeszonych zbyt łatwo się przesuszają. Łowczyni nie miała pewności, czy ma ochotę na lekcję fizjologii Deaderów, ale i tak jedną otrzymała. Wiązała się ona z zatrzymaniem w domu nekromanty. −Dyskutowaliśmy z twoim tatą, kiedy jeszcze spałaś i obaj stwierdziliśmy, że mistrz Stewart jest twoją największą nadzieją, jeśli idzie o myśliwych - dodał Mort. - Usłuchają go. - Jaaasne - odpowiedziała Riley. - Ogłoszą mnie heretyczką i spalą na stosie. Wiem, do czego to zmierza. Paul ujął córkę za rękę. - Nie naraziłbym cię na... niebezpieczeństwo. Ale tak się stało. Zawarłeś układ z Piekłem, a zatem, kiedy umarłeś, jego wysłannicy zgłosili się po mnie. Dziewczyna nie odważyła się powiedzieć tego głośno i zamiast tego zagryzła od środka dolną wargę. - Mogę podjąć trochę pieniędzy i możemy gdzieś wyjechać - zasugerowała. - Ale gdzie? Paul mówił, że masz ciotkę w Fargo, ale myśliwi na pewno ją sprawdzą. Nie możesz mieszkać na ulicy. To niebezpieczne dla dziewczyny w twoim wieku. Łowczyni popatrzyła na swojego tatę. - Nie mogę cię tu zostawić, tato. Mort nie potrzebuje nieprzyjemności ze strony myśliwych oraz innych nekromantów. Musimy zatrzymać się gdzieś indziej. - To twój wybór - powiedział uroczyście Alexander - ale uważam, że Paul powinien zostać ze mną. Jest tu bezpieczniejszy. Mogę się o niego zatroszczyć i utrzymać go w dobrej kondycji. - A ja nie mogę? - zapytała, zbyt zmęczona, żeby wściekać się na podobną sugestię. - Nie znasz się na magii - odpowiedział Mortimer łagodnym tonem. - Opieka nad twoim ojcem wymaga znajomości kilku zaklęć, sztuki sporządzania eliksirów oraz sporej finezji. Jeśli nie włożysz w to odpowiedniej dawki troski, po kilku tygodniach ciało Paula zacznie ulegać dezintegracji, podczas gdy umysł nadal będzie działał. Twój tata będzie ze mną bezpieczniejszy niż z kimkolwiek innym. Był to bardzo mocny argument, mimo iż Riley nie chciała tego przyznać. Siedzący obok niej Paul Blackthorne zaczął intensywnie mrugać powiekami. - Co się dzieje? Jesteś zmęczony czy coś? - spytała jego córka. To Mortimer udzielił jej odpowiedzi. - Wskrzeszeni mają w sobie bardzo mało albo wcale siły witalnej i szybko się męczą. Twój ojciec będzie przez chwilę w stanie zawieszenia, a kiedy odpocznie, wróci do nas. - Och. Czy mistrz Stewart może zmusić myśliwych do dania mi spokoju? −Nie - odpowiedział nekromanta - ale może z nimi negocjować, występując w charakterze przedstawiciela Gildii. Szkot byłby lepszym wyborem do mistrza Harpera, łowcy, którego uczennicą została dziewczyna. Starzec nienawidził Riley i jej taty. Gdyby tylko otrzymał sposobność odegrania się na którymś z nich, bez wahania by to uczynił. - Jesteś pewien, że Stewart mi pomoże? - spytała łowczyni. - Miałem z nim do czynienia jako Adwokat Społeczności Nekromantów i mam jedynie dobre doświadczenia. Mimo to będziesz musiała szybko się namyślić. Im dłużej to potrwa, tym

ciężej będzie zmusić wysłanników Watykanu do współpracy. Współpracy? Z tego, co dziewczyna wiedziała o chłopcach z Rzymu, to nie byli oni zaznajomieni z tym słowem. Blackthorne widziała ich wysoce wyspecjalizowany sprzęt oraz wojskową etykę zawodu. Bez względu na zawartą przez Riley umowę z Niebem, myśliwi będą zainteresowani jedynie jej pogawędką z Księciem Ciemności oraz jej stosunkiem cielesnym z Upadłym. - Gdybym tylko miała jakąś kartę przetargową... - wymamrotała. Jej ojciec zakaszlał, po czym wziął pokaźny łyk lśniącej mikstury. - Woda... święcona. Przez to, że Paul tak szybko się męczył, jego córka nie mogła wejść z nim w dyskusję na temat podrabianej wody święconej, którą rozprowadzano w Atlancie. - Kto twoim zdaniem za to odpowiada? - Nie mam pojęcia. - Tata łowczyni zamrugał kilkakrotnie powiekami, po czym zamknął oczy, zupełnie jakby ktoś wcisnął zamontowany w jego ciele przycisk „off”. Dziewczyna skupiła się na Morcie. −To tak, jakby posiadał wygaszacz ekranu. Czy to się będzie stale powtarzać? - Niestety. Twój ojciec jest zdolny do procesów myślowych na wysokim poziomie, co zawsze wiąże się z ogromnym obciążeniem fizycznym. - Jak go znalazłeś? −Nie znalazłem. Paul zjawił się w progu mego domu wczoraj późno wieczorem. Na początku myślałem, że to z powodu zaklęcia zapraszającego, jakiego użyłem, oferując mu schronienie, jeśli twój tata uwolni się od nekromanty, który go ożywił. - Spokojne brązowe oczy Morta spotkały się ze spojrzeniem łowczyni. - Ale teraz wiem, że nie o to chodzi. Nie jest pewien, czy tata powiedział mi o Lucyferze. I tak się nie stało, ponieważ Książę Ciemności sam dostarczył jej podobną informację. - Wiem, kto wskrzesił mego ojca - odpowiedziała dziewczyna. - To, czego nie rozumiem, to dlaczego Lucyfer zwrócił mu wolność. Mortimer zauważalnie się odprężył. - Mnie także to frapuje. Posiada już duszę Paula. Po co mu jeszcze jego ciało? Łowczyni wzruszyła ramionami. Było to kolejne pytanie bez odpowiedzi. Tereyza, gosposia Alexandra, weszła do pomieszczenia, niosąc w dłoniach tacę. Riley została poczęstowana czymś, co wydzielało intensywny owocowy zapach. - Herbata zawsze oczyszcza umysł - rzekł nekromanta. Jedyna rzecz, jaka oczyszczała umysł dziewczyny, to gorąca czekolada, ale widocznie nie figurowała ona w tutejszym menu. - Wyczuwam w tobie wewnętrzny konflikt - powiedział Mortimer. - Czy chciałabyś o tym pogadać? Łowczyni zaprzeczyła ruchem głowy. Mimo iż ze wszystkich sił pragnęła zwalić swoje problemy na cudze barki, to ona odpowiadała za popełniony przez siebie błąd. Musiała znaleźć jakiś sposób, aby dostać się do ich mieszkania, zabrać schowane tam pieniądze, a potem zdecydować, gdzie się uda. Cały szkopuł tkwił w przemknięciu się do apartamentu całkowicie niezauważona. Zastanawiam się... Łowczyni wyłowiła z kurierskiej torby swoją licencję. Zdjęcie, jakie na niej umieszczono, zostało wykonanie, kiedy Blackthorne miała wycieniowane włosy z dziwacznym miszmaszem brązowych i czarnych pasemek. Kiedy jej ojciec zobaczył tę fotografię, zażądał, żeby córka wróciła do swego naturalnego, nudnego koloru. - Co to za diaboliczny uśmieszek? - spytał Mort znad kubka z herbatą. - Myśliwi szukają tej Riley - powiedziała, wskazując na swoją twarz. - A co jeśli będę

wyglądać zupełnie inaczej? - To rzekłszy, dla kontrastu podniosła łowiecką licencję. - Może jeśli pofarbuję włosy, uda mi się przemknąć. - Nie ma takiej potrzeby. Mogę załatwić to za pomocą magii. Blackthorne zamrugała powiekami. - Możesz? Czemu o tym nie pomyślała? Pewnie dlatego, że sączący herbatę Mort nie wyglądał na zbyt utalentowanego magicznie. - Jasne - odparł nekromanta. - To łatwe zaklęcie. Mogę sprawić, że będziesz wyglądać, jak tylko zapragniesz. Brzmiało to jak konkretny plan, co znaczyło, iż musiał posiadać słabe punkty. - Co zrobi Watykan, jeśli dowie się, że używałam przeciwko niemu magii? - Na pewno nic przyjemnego - odpowiedział jej gospodarz. −Też tak sądzę. - Mimo to Riley nadal uważała, że gra jest warta świeczki. - Czy mogę skorzystać z twojej komórki? - spytała. Po tym jak Alexander użyczył jej telefonu, zatelefonowała do swojego najlepszego przyjaciela, Petera. - Riley? Gdzie się podziewałaś? Starałem się dodzwonić... - zaczął jej kumpel. Łowczyni przerwała mu, mówiąc, czego potrzebuje. - Po co to wszystko? - zapytał. - Polują na mnie myśliwi. Jeśli mi pomożesz, możesz mieć z ich strony straszne problemy. Zapadła długotrwała cisza. - Jeśli się na to nie zgadzasz, po prostu mi o tym powiedz, Pete. Nie zezłoszczę się na ciebie. - Nie, w porządku - powiedział w końcu jej przyjaciel. - Mego taty nie będzie w domu przez najbliższe dwie godziny i będę potrzebował jego samochodu. - Nie ma sprawy. Muszę jakoś dostać się do swojego mieszkania i lepiej, jeśli nastąpi to bliżej wieczoru. - A potem co? - Opuszczam miasto. W słuchawce ponownie zapadła cisza. Wreszcie chłopak przemówił: - Gdzie i kiedy mam po ciebie podjechać? Riley poradziła się w tej kwestii Morta, który podał jej lokalizację w odległości jednej czwartej mili od jego domu, blisko centrum Little Five Points. Łowczyni przekazała wytyczne Peterowi, dołączając do tego informację o godzinie spotkania. - Okej. Do zobaczenia wkrótce - powiedział Pete, rozłączając się. Peter mi pomoże. Może się jednak uda. Dziewczyna oddała komórkę swojemu gospodarzowi, a on w zamian za to podsunął jej tacę obładowaną pysznymi wypiekami. - Strucli? - spytał. Blackthorne wzięła dla siebie dwa kawałki ciasta, układając je na niewielkim talerzyku naprzeciwko siebie. Skoro miała bawić się w kotka i myszkę z chłopcami z Watykanu, potrzebowała porządnego zastrzyku energii. *** Po mniej więcej godzinie pracy, magiczne wysiłki Morta zaowocowały powstaniem brązowej bransoletki o szerokości mniej więcej dwóch cali, z bliźniaczymi klamrami i kilkoma symbolami arkanów wyrytych w grubej skórze. - Czy one coś oznaczają? - spytała Riley. Nekromanta pokręcił głową.

- To tylko dla potrzeb pokazu. - Wręczył przedmiot łowczyni. - Przygotuj się na całkowitą odmianę. Blackthorne mogłaby przysiąc, że poczuła łaskotanie na lewym nadgarstku w miejscu, gdzie przepaska dotykała jej skóry, po czym wedle instrukcji udała się wraz ze swoim gospodarzem do lustra w łazience. Jej nowe ja miało postrzępione włosy, które wyglądały, jakby ktoś wystrzygł je dziecięcymi nożyczkami. Fryzura stanowiła zapierającą dech w piersiach mieszaninę błękitu, czerni oraz białych pasemek. Dwa bardzo cieniutkie warkoczyki zwisały jej aż do pasa. One również były śnieżnobiałe. Dziewczyna posiadała przezroczystyćwiek we brwi, niebieski w płatku nosa oraz wiele różnokolorowych kolczyków w uszach. Jeden umiejscowiono również w języku. W rzeczywistości Riley nigdy nie odważyłaby się na taki krok. Obracając się wokół własnej osi, studiowała wzrokiem intensywnie czerwony tatuaż, który zaczynał się z tyłu karku i oplatał wokół gardła. Był to nietoperz z ogromnymi kłami. - Okej, wyglądam inaczej - powiedziała, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Tak naprawdę, to całkiem odjazdowo. Jako że spora ilość dzieciaków w Atlancie miała tatuaże oraz kolorowe fryzury, łowczyni świetnie wtapiała się w tłum. Mort skinął z aprobatą. - Myśliwi mogą zwrócić na ciebie uwagę ze względu na wiek, ale jedno spojrzenie wystarczy, by stwierdzili, że nie jesteś Riley Blackthorne. Nie jestem do niej ani trochę podobna. Na tym przecież polegało używanie magii. - Jak długo utrzyma się ten efekt? −Jeśli będziesz nosić bransoletkę, zamienisz się w Narzeczoną Frankensteina. Jeśli ją zdejmiesz, staniesz się prawdziwą Riley. - Mógłbyś zbić fortunę na Halloween. Nekromanta zachichotał. - Słaby punkt tego zaklęcia polega na tym, iż magia zużywa odrobinę twojej energii witalnej. Będziesz bardziej zmęczona niż zazwyczaj, a zatem zakładaj bransoletkę tylko wtedy, kiedy bezwzględnie będzie ci potrzebna, dobrze? - Czy ktoś inny może z niej skorzystać? Zabawnie byłoby wypróbować ją na Peterze. - Nie. Jest z tobą związana. Lepiej, żeby myśliwi nie zorientowali się, że ją nosisz. Traktują magię bardzo poważnie, nawet jeśli jej nie lubią. Jeśli zorientują się, do czego służy przepaska, nie skończy się to dla ciebie zbyt przyjemnie. - Rozumiem. Kiedy wrócili do biura Morta, jeden rzut oka wystarczył, aby łowczyni przekonała się, że jej tata nadal ucina sobie drzemkę. - Przekaż tacie, że nic mi nie będzie i że powiadomię was o miejscu swojego pobytu. Nie pozwól mu się o mnie martwić. - Paul zamartwiałby się o ciebie, nawet gdybyś siedziała tuż obok niego - odparł Mortimer z łagodnością w głosie. Nekromanta się nie mylił. Właśniedlatego przyszedłnajlepszy moment na to, żeby sobie pójść. Sytuacja skomplikuje się, gdy ojciec Riley się obudzi i odkryje, że córka go porzuciła, choć na pewno ją zrozumie. Dziewczyna miała przynajmniej taką nadzieję. −Kupiłem ją, kiedy spałaś - powiedział Mort, wręczając dziewczynie komórkę. Należała do tych tanich modeli na kartę. - Nie jest z tobą w jakikolwiek powiązana, a ja będę uzupełniał ci pakiet minut, gdy tylko zajdzie taka potrzeba. Zapisałem ci w książce adresowej swój numer, w razie gdybyś miała jakieś kłopoty. Ten facet był wspaniały i Riley nie omieszkała mu o tym wspomnieć. Nieśmiały uśmieszek wkradł się na oblicze nekromanty, gdy łowczyni wyraziła na głos podobny komplement, jednak wskrzesiciel nijak się z nim nie ujawnił.

Po tym, jak Blackthorne upewniła się, że ma wszystko, czego potrzebuje, złożyła pocałunek na czole śpiącego ojca i zerknęła w jego stronę - być może po raz ostatni. - Kocham cię. Nie martw się, od tej pory będę grzeczna. - Żadnych więcej kłamliwych aniołów. - Kto wie? Może znajdę jakiś sposób, żebyś znalazł się w Niebie razem z mamą. Był to stek bzdur, mimo iż dziewczyna zawarła przecież układ z Lucyferem, który w zamian obiecał spełnić jedno z jej życzeń. Czy mogła poprosić o uwolnienie ojca z Piekła? Zawsze istniała przecież jakaś nadzieja i Riley postanowiła się jej uczepić. Dziewczyna pocałowała Paula po raz ostatni, czując napływające pod powieki łzy, po czym udała się w ślad za nekromantą w kierunku tylnego wyjścia z budynku prowadzącego do żwirowej alejki. - Jeśli będziesz musiała wrócić, bransoletka stanowi również klucz - rzekł wskrzesiciel. - Przyłóż ją do drzwi, a zostaniesz wpuszczona do środka. - Wow. Kto by pomyślał, że magia może być wreszcie pomocna? Oblicze Morta spoważniało. - Proszę, uważaj na siebie. −Będę. Dzięki, jestem twoją dłużniczką. - Pod wpływem impulsu, Riley mocno objęła przyjaciela, mimo iż jej ramiona nie były w stanie w pełni go otoczyć. Mortimer oblał się rumieńcem. Kiedy nekromanta zamknął za nią drzwi, drewno zalśniło i stało się jednolitą powierzchnią. Wkrótce dziewczyna zostanie zdana na siebie, podróżując od jednego miasta do drugiego i starając się uciec myśliwym z Watykanu. Oraz demonom. Riley wsunęła na ramię ramiączko swojej łowieckiej torby. Jedyne, o czym mogła teraz myśleć, to co powie jej tata, kiedy odkryje, że córka zniknęła.  

ROZDZIAŁ 4 Więzień spodziewał się wizyty obsługi hotelowej, ale zamiast tego do pokoju wkroczyła rudowłosa dziewczyna. Chłopak wstał z posłania, kiedy Justine Armando pojawiła się w apartamencie w towarzystwie jednego z myśliwych. −Cześć, Beck - powiedziała, ciskając swój drogi skórzany płaszcz na najbliższe krzesło i robiąc to samo ze złożoną na pół gazetą, która wylądowała na nocnym stoliku. - Usłyszałam, że jesteś w hotelu, więc postanowiłam złożyć ci wizytę. Strażnicy nie mogli powstrzymać się od gapienia - najwyraźniej nie oglądali ślicznej reporterki w akcji. Posiadająca żywo zielone, szmaragdowe oczy dziennikarka była drobnej postury kobietą z intensywnie rudymi włosami, które spływały na jej ramiona w plątaninie dzikich loków. Jej akcentu nie dało się jednoznacznie zidentyfikować, a mimo to przypominał werbalny miód. Uwaga Denvera skupiła się na myśliwych. - Możecie dać nam trochę prywatności? Mężczyźni zaczęli żywo o czymś dyskutować, używając języka włoskiego. Wyglądało na to, że odpowiedź nie będzie pozytywna. Justine wtrąciła się do dyskusji, również po włosku, a strażnicy najwyraźniej od razu zmienili zdanie. Armando oddziaływała na przeciwną płeć. Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, dziewczyna usiadła na krześle, przyjmując taką pozycję, aby Beck zyskał jak najlepszy widok na jej długie nogi. Łowca opadł na posłanie, żałując, że wygląda tak koszmarnie. - Jak się dowiedziałaś, że tu jestem? Dziennikarka wydęła wargi. −Jestem reporterką. Kiedy usłyszałam, że Denver Beck przebywa w areszcie nałożonym na niego przez myśliwych i trwają poszukiwania córki mistrza Blackthorne'a, musiałam przekonać się, czy to prawda. - Dziewczyna przybliżyła się do Dena. - Nie wiesz, gdzie ona jest, prawda? A zatem nie chodziło jej o sprawdzenie, jak się miewał. Beck niejasno to podejrzewał, a mimo to jego męskie ego przyjęło na siebie kolejny cios. - Nie, nie wiem, gdzie jest Riley, w przeciwnym wypadku mój tyłek nie przesiadywałby teraz w tym pokoju - warknął. - Ta mała może być dosłownie wszędzie. Zna wiele miejsc, w jakich można się ukryć. −Czemu tak bardzo zależy im na jej pojmaniu? Czy to z powodu Upadłego, czy czegoś jeszcze? Chłopak cały zesztywniał. - Jakim cudem wiesz o Upadłym? −Zdradził mi to jeden z myśliwych. - Justine wygładziła spódnicę. - Czemu Riley zatelefonowała do ciebie dzisiejszego ranka? Nerwowy dreszcz przebiegł po plecach Becka. Za dużo pytań. −To sprawa prywatna - powiedział, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Koniec dyskusji. Armando zrozumiała aluzję. - Jak sobie życzysz. - Wstała, sięgając po swój płaszcz. - Liczyłam na to, że wymuszę na Eliasie twoje uwolnienie, ale Salvatore będzie potrzebował więcej informacji, żeby usprawiedliwić podobną decyzję. Elias. Dziennikarka zaliczyła „epizod” z kapitanem i nie omieszkała wykorzystywać tego faktu do osiągania własnych korzyści. W tym wypadku oczekiwała prywatnych kąsków na temat Riley.

- Nie mogę mu pomóc. - Denver obstawał przy swoim. Justine posłała mu smutny uśmiech, składając na jego policzku pocałunek. Następnie odsunęła się od niego, poprawiając płaszcz na jednym z ramion. - Dla ciebie - powiedziała, wskazując na leżącą na nocnym stoliku gazetę. Beck nie kłopotał się sięgnięciem po nią. Nie zamierzał ujawniać, że ledwo radził sobie z czytaniem. - Kolejny artykuł będzie dłuższy - dodała reporterka. - Co takiego? - spytał chłopak, mocno skonfundowany. - Jesteś ciekawym obiektem do opisywania. Jedna praca nie oddałaby ci sprawiedliwości. - Nie czuję się dobrze z... - Beck - powiedziała Armando, nagle przyciągając całą uwagę łowcy. - Myśliwi nie spoczną, nim nie znajdą dziewczyny. Jeśli im nie pomożesz, oskarżą cię za współudział. - Nie mogę im pomóc, ponieważ nie mam bladego pojęcia, gdzie jest Riley. Justine ponownie go pocałowała. Tym razem trwało to dłużej i skoncentrowało się na wargach. Po tym, jak zatrzasnęły się za nią drzwi, zapach kwiatowych perfum nadal wisiał w powietrzu, przypominając młodemu łowcy o wspólnie spędzonym czasie oraz o tym, jak świetnie się między nimi układało. Den otworzył gazetę i zaczął poszukiwać dwóch słów, które najlepiej znał: swojego imienia i nazwiska. Kiedy odnalazł stosownym artykuł, czytał go w nużąco powolnym tempie. Niektóre wyrazy miały sens, inne nie. Nic jednak nie przedstawiało się negatywnie. Jestem cholernym paranoikiem. Zadawanie pytań to jej praca. Czemu w takim razie Beck miał złe przeczucia odnośnie Justine Armando? Aby nie utracić trzeźwości umysłu poprzez przebywanie w zamknięciu, młody łowca skoncentrował uwagę na ekranie wielkiego telewizora. Mimo iż znalezienie jakiegoś wyuzdanego filmu dla dorosłych, za który musieliby zapłacić wysłannicy z Watykanu, a który mógłby ich wkurzyć, było niesamowicie wręcz kuszące, Den wybrał program dokumentalny poświęcony piramidom. Chłopak zawsze pragnął podróżować po świecie, ale oprócz jego epizodu w armii na Bliskim Wschodzie, ciągle pozostawał w Georgii, Georgii i znowu Georgii. Kiedy narrator opowiadał właśnie o jednym z grobowców faraona, w drzwiach hotelowego pokoju pojawił się myśliwy, który wręczył Beckowi jego telefon. - Beck. - Tu Donovan. Młody łowca wyprostował się na siedząco. Telefonował do niego szeryf z hrabstwa, w jakim chłopak się wychował. Den nie rozmawiał z tym facetem od ponad sześciu miesięcy. Telefony komisarza kojarzyły się zazwyczaj Beckowi z niezbyt miłymi rzeczami. - Co się dzieje? - zapytał łowca neutralnym tonem. - Zaczęło się robić gorąco. Wciąż pojawiają się pytania odnośnie tego, co wydarzyło się wiele lat temu na bagnach. Rodzice tego dzieciaka napierają na mnie, bym poszukiwał odpowiedzi. Uznałem, że być może miałbyś ochotę o tym wiedzieć. O Boże. - Mówiłem ci już, że nie mam z tym nic wspólnego. Cisza. Donovan nie zatelefonowałby do niego jedynie po to, aby przekazać złe wiadomości. - A zatem, o co naprawdę chodzi? - spytał Beck. Szeryf głośno przełknął ślinę. - Twoja mama ma się bardzo źle. Wybierasz się może w odwiedziny? Denverowi nie spodobał się ton głosu mężczyzny. Poczuł się jak łajane dziecko. - Kiedy przyjdzie stosowna pora. - Nie to chciałem usłyszeć.

Łowca wykręcił się plecami do stojących w progu myśliwych, starając się ze wszystkich sił nadać tej rozmowie prywatny charakter. - Przyjadę, kiedy będę miał czas. Nie kłopocz się nawet wmawianiem mi, że matka chce mnie zobaczyć. W przeszłości Sadie udowodniła jednoznacznie, że kompletnie jej nie obchodzę. Zapadła długotrwała cisza. - Czy wiesz, co się z nią dzieje? - Ostatnio, kiedy miałem o niej jakieś wieści, cierpiała na zapalenie płuc, ale jej stan się poprawiał. - Ech, do licha - powiedział mężczyzna. - Nie powiedziała ci. Czemu ta kobieta... - Nie powiedziała mi o czym? - Twoja matka ma raka płuc. Spustoszenie jest ogromne. Beck przymknął powieki, kiedy przepełniły go sprzeczne emocje. - Nie wiedziałem, przysięgam. −Cóż, teraz już wiesz. Pojmuję, że sytuacja tam u was jest mocno skomplikowana, ale Sadie może nie mieć tyle czasu. Den nie kłopotał się zadawaniem bezsensownych pytań odnośnie tego, czemu matka nie wyjawiła mu prawdy. To były jej metody. Nie miało to nic wspólnego z byciem silną w obliczu choroby, ale z ich toksycznymi relacjami. Młody łowca zgrzytał zębami, starając się rozluźnić mięśnie szczęki. - Postaram się przyjechać tak szybko, jak będę mógł. - Tylko o tyle cię proszę. Dzięki, Denver. Będę czekał na twoje przybycie. Chłopak zawiesił połączenie, gapiąc się przez dłuższy czas na wyświetlacz. Kiedy Beck dorastał, Donovan traktował go jak starszy brat. Potem jednak zmienił się w miłośnika praworządności i odesłał Dena z Sadlersville, gdy ten liczył sobie zaledwie szesnaście lat, wysyłając go do wujka w Atlancie, kiedy dzieciak wdał się w bójkę na noże. Szeryf postawił sprawę jasno: Beck miał trzymać się z dala od miasteczka, chyba że pragnął, aby jego kolejne miejsce zamieszkania było więzieniem. Denver nie wrócił do Sadlersville do czasu, zanim wstąpił do armii, na wypadek gdyby jego kolejna podróż do rodzinnych stron miała odbywać się w worku na zwłoki. Łowca odrzucił komórkę zaniepokojonemu myśliwemu. - Dzięki. Tym razem obaj chłopcy z Watykanu wyszli z pomieszczenia. Najwyraźniej uznali w końcu, iż więzień nie zamierzał uciekać ani powiesić się pod prysznicem. Nie istniał żaden sposób na to, aby Beck zdołał skupić się na programie o piramidach, więc wyłączył telewizor. Ze wszystkich rzeczy na świecie, jakich Den się obawiał, Piekło i jego demony zajmowali drugie miejsce po Sadie Beck. A teraz umiera. *** Znajdujące się we wschodniej części centrum Atlanty Little Five Points cechowało się typowym dla środka miasta zagęszczeniem ruchu, w tym również pieszego. Dziś nie było inaczej. Kiedy Riley zmierzała na miejsce spotkania, minęły ją klacz ciągnąca wóz, powóz konny oraz zardzewiały Datsun ze zrobioną domową metodą baterią słoneczną przyczepioną na dachu. Benzyna zdrożała do tego stopnia, że miejscowi wybierali środki masowego transportu, używali koni oraz korzystali z energii słonecznej, która pomogłaby im obniżyć koszty podróży. Łowcy nie mieli jednak zbyt dużego wyboru. Schwyciwszy większego demona, nie mogli ciągać go po mieście w wagonach kolejowych lub autobusach.

Płacili zatem pełną sumę za paliwo i sporo klęli. Mimo niesamowitego kamuflażu, jaki zafundował jej Mort, Riley odczuwała olbrzymie podenerwowanie, trzęsąc się w środku niczym osoba wypijająca co najmniej dziesięć kubków kawy dziennie. Dziewczyna spodziewała się pojawienia czarnych vanów, które zatrzymałby się tuż obok niej, oraz wylewających się z nich odzianych w wojskowe stroje myśliwych. Wtedy dopiero spotkałoby ją cierpienie. Co robią z ludźmi, którzy sypiają z aniołami? Blackthorne wątpiła, aby dawali takiej osobie klapsa oraz wykład na temat moralności. Muszę po prostu pozostawać w ciągłym ruchu, zanim nie wrócą do Rzymu. Riley musiała znaleźć jakąś pracę na czarno. W przeciwnym wypadku jej życie było skończone. Aby uciec na moment przed własnymi obawami, łowczyni weszła do jednego ze sklepów z używaną odzieżą. Skoro planowała opuścić Atlantę, potrzebowała ciuchów. Spostrzegło ją kilkoro ludzi, ale żaden nie wyglądał na przerażonego. Jedna z dziewcząt w wieku Riley uniosła do góry kciuk, krzycząc: - Mocne! Łowczyni uśmiechnęła się szeroko. Nigdy nie należała w szkole do wystrzałowych dzieciaków, nie skoro jej rodzice pracowali jako nauczyciele. Kiedy Blackthorne przechadzała się między koszami z używanymi ubraniami, odszukała szarą bluzę z kapturem ze skrzydlatym logo na przedzie. Sprawdziła cenę - dwa dolary - i podniosła strój do góry, aby sprawdzić rozmiar. Będzie pasować. Kilka koszy dalej odnalazła czarny plecak. Uwielbiała swoją kurierską torbę, ale ta nie sprawdzała się, kiedy wszystkie potrzebne przedmioty lądowały na jej dnie. Denerwowało ją na przykład poszukiwanie błyszczyka do ust. Groziło niebezpieczeństwem, kiedy próbowała odszukać sferę z wodą święconą, z zamiarem ciśnięcia jej pod adresem demona, zwłaszcza jeśli wchodziła w grę każda pojedyncza sekunda. Zupełnie jakbym miała jeszcze kiedyś szansę polować. Riley odepchnęła tę przygnębiająca myśl na bok. Blackthorne sprawdziła zawartość portfela, odliczając pięć dolarów za oba przedmioty. Kiedy wyszła ze sklepu, nadal nie zauważyła choćby śladu Petera, zabrała się zatem za przekładanie rzeczy z jednego bagażu podręcznego do drugiego, nie zapominając o badaniach autorstwa jej ojca, poświęconych historii wody święconej. Gdy trzymała w dłoniach grube pliki papierów, uśmiechnęła się. Bez względu na to, czy Paul Blackthorne żył czy nie, zawsze cechował się akademicką skrupulatnością. Na dnie kurierskiej torby łowczyni odnalazła woreczek z koziej skóry, jaki podarowała jej przyjaciółka wiedźma o imieniu Ayden. Dziewczyna całkowicie zapomniała o podarku. Czarownica poleciła jej, aby Riley schowała tam rzeczy, jakie się dla niej liczyły. Póki co spoczywała tam odrobina ziemi z grobu jej taty. Kiedy Blackthorne skończyła przeładunek, zwinęła torbę w rulon i również skryła ją w odmętach plecaka. Gdy opuści Atlantę, będzie potrzebować obu do niesienia swoich rzeczy. Dziewczyna ponownie przeczesała wzrokiem ulicę. Nie zauważyła vanów należących do myśliwych, ale spostrzegła Petera Kinga siedzącego na kamiennym murku niedaleko studia tatuażu i przyglądającego się czemuś na wyświetlaczu telefonu. Łowczyni przeszła przez ulicę i usiadła w odległości około dziesięciu stóp od chłopaka. Przyjaciel obrzucił ją spiesznym spojrzeniem i wrócił do pisania SMS-a. Skoro najlepszy kumpel nie rozpoznawał Riley, cała ta sztuczka z magią mogła zadziałać. Pete wyglądał teraz inaczej - bardziej niechlujnie i mniej kujonowato - ale nie przeszedł tak dramatycznej przemiany jak ona. Nie włożył swoich okularów, co sugerowało, że zdobył w

końcu parę szkieł kontaktowych. Peter zaczął stawiać włosy do góry, na co nigdy nie dopuściłaby jego matka. Pani King wyprowadziła się z domu, wracając do Illinois i zostawiając syna pod opieką ojca, co okazało się najwyraźniej katalizatorem dla kilku zmian. Mimo iż łowczyni ze wszystkich sił pragnęła pogadać z kumplem, raz jeszcze rozejrzała się bacznie wokoło. Gdy upewniła się, że jej znajomy nie był śledzony, przysunęła się bliżej do niego. Peter popatrzył na nią nieco uważniej i tym razem na jego czole wykwitła zmarszczka. Działo się tak zapewne z powodu wszędobylskiej na jej ciele biżuterii. - Cześć - powiedziała dziewczyna, ściszając głos bardziej niż zazwyczaj. W ten sposób łowczyni brzmiała, jakby miała grypę. −Cześć - odpowiedział przyjaciel, ponownie koncentrując uwagę na wyświetlaczu komórki. Punkt dla Morta. −Peter? - powiedziała już normalnym tonem. Jego spojrzenie ponownie pomknęło w jej kierunku. - Co myślisz o nowej Riley? - zapytała, drocząc się z nim. Chłopak ze zdziwienia uniósł brwi. - Wow. Wynocha. Widziałaś się w ogóle w lustrze? Dziewczyna wysunęła język, wiedząc, co kumpel uczyni w następnej kolejności. - O, Boże - odparł, krzywiąc się. - Wiesz, że nienawidzę kolczyków w języku. Nie mogę uwierzyć, że sobie jeden zafundowałaś. I twoje włosy wyglądają koszmarnie. Riley roześmiała się, przybliżając do chłopaka. −To wszystko sprawka magii. Noszę bransoletkę, która za to odpowiada. Wystarczy, że ją zdejmę i znowu zamieniam się w dawną siebie. - Żartujesz, prawda? Nie, nie żartujesz. A zatem, gdzie się ukrywasz? Blackthorne wychyliła się w jego stronę, podając mu szeptem adres. - To nekromanta, który pomógł ci w kwestii magii? - Riley przytaknęła. - Cóż, to działa. - Pete zmarszczył czoło. - Czy to tatuaż wampira-nietoperza na twojej szyi? - Tak. Przyznaj: jest odlotowy. - Tak, jest - rzekł Pete z niechęcią. Dziewczyna rozejrzała się spiesznie wokoło. - Znalazłam tatę. Jest w domu Morta. - Brawo ! - zawołał kumpel, po czym przybili sobie piątkę. Następnie chłopak wyraźnie posmutniał, uzmysławiając sobie, co to oznacza. - Jaki on teraz jest? - Przypomina osobę, która przez cały noc uczyła się do egzaminu. Ma momenty genialnych przebłysków, ale potem następują długie przerwy, kiedy kompletnie się wyłącza. - To fatalnie. - Peter wstał z miejsca, wciskając komórkę do kieszeni. Wyraźnie gdzieś się spieszył. - Przypomnij mi, żebym nigdy nie zgodził się na wskrzeszenie. - To jest nas już dwoje, stary.  

ROZDZIAŁ 5 Riley uśmiechnęła się na tę zamianę ról. - Mogłabym się do tego przyzwyczaić - powiedziała, kiedy Peter wjechał swoim wozem między dwie konne karoce. - Z reguły to ja muszę cię wszędzie wozić. Przyjaciel zerknął w stronę Blackthorne, zrobił karcącą minę, po czym ponownie wlepił spojrzenie w jezdnię. - Tata powiedział, że mogę jeździć tym wozem, pod warunkiem, że będę zalewał bak. Co oznacza, że nie będę robił tego zbyt często, jeśli chcę kupić w tym roku nowy komputer. - Rodzice są w tej kwestii bardzo przebiegli - stwierdziła łowczyni. - Dają ci coś jedną ręką, a odbierają drugą. - Czemu myśliwi chcą cię dorwać? - Później ci to wytłumaczę. Pete zaadresował jej zafrasowane spojrzenie. - Nigdy nie przeciągasz wyjaśnień, chyba że to coś naprawdę paskudnego. - Bo takie jest. Odrobinę za późno Riley uświadomiła sobie, że przyjaciel nie zmierza wcale w kierunku jej mieszkania. - Hej, gdzie jedziemy? - Do fabryki wody święconej, którą wtedy odwiedziliśmy. Musimy przeprowadzić dochodzenie i przekonać się, co się naprawdę tam dzieje. - Co? Jestem wyjęta spod prawa - odpowiedziała dziewczyna. - Nie mam czasu siedzieć przed jakimś idiotycznym budynkiem. Muszę wydostać się z tego miasta. Zanim stracę nerwy. Chłopak pokręcił głową. - Właśnie na to liczą myśliwi. Zapewne obserwują każdy autobus oraz stację kolejową. Zapewne również lotnisko. Nawet nie myśl o powrocie do apartamentu. - Muszę zdobyć schowane tam pieniądze. Wiesz, że nie mogę trzymać ich w banku, nie z czekającymi na to windykatorami. Śmierć matki Riley pozostawiła po sobie niewyobrażalne długi, powstałe w wyniku konieczności opłacenia kosztów opieki medycznej. Teraz kiedy Paul Blackthorne również nie żył, jego córka stała się głównym celem firmy windykacyjnej. Gdyby dziewczyna wpłaciła pieniądze na konto, co ludzie natychmiast by je opróżnili. - Jeśli zaczniesz uciekać, upolują cię niczym wściekłego psa. Musisz wywrzeć nacisk na wysłannikach Watykanu. Zyskać coś, dzięki czemu będziesz mogła się z nimi licytować. Jeśli rozwiążemy sprawę fałszerstwa, otrzymasz swój bilet do wolności. −Ale... −Jestem śmiertelnie poważny, Riley - odpowiedział Pete, unosząc lekko głos. - Skoro jedziesz w moim samochodzie, będziesz musiała się z tym pogodzić. Łowczyni nigdy wcześniej nie słyszała, żeby jej przyjaciel był tak stanowczy i żeby nie zgodził się pojechać tam, gdzie nie miał ochoty. Nie powinnam do niego dzwonić. Powinnam opuścić miasto na własną rękę. −Zrobimy, co tylko się da w fabryce - odpowiedział chłopak, ściszając nieco głos. - Jeśli nam się uda, nastąpi przełom, a wtedy będziesz mogła powiedzieć myśliwym, że rozszyfrowałaś aferę z wodą święconą. Co będzie doskonałym dowodem na to, że Riley nie pracowała dla Piekła. Fakt fałszowania wody święconej był niedawnym odkryciem. Ktoś podmieniał poświęconą ciecz na tę trefną. Właściwie działająca wyświęcona substancja pomagała łowcom chwytać demony, a przynajmniej te niższej rangi. Feralna woda święcona równała się martwym