ROZDZIAŁ 1
- Wszystko jest energią. - Ciemne oczy Damena skupiają się na moich,
nakazując, bym słuchała - tym razem naprawdę. - Wszystko dokoła... -
Wyciąga rękę przed siebie, wskazując linię blednącego horyzontu, która
zaraz całkiem zniknie. - Nic w tym złudnym wszechświecie nie jest trwałe -
to energia, czysta, wibrująca energia. I choć nasza zdolność postrzegania
może podpowiadać, że przedmioty występują w stanach stałym, ciekłym
czy gazowym, na poziomie kwantowym to tylko atomy wewnątrz atomów -
wszystko jest jedynie energią.
Zaciskam usta i przytakuję, bo głos Damena wciąż jest zagłuszany przez
inny, ten w mojej głowie, który woła: Powiedz mu! Powiedz mu natychmiast!
Przestań uciekać, miej to już za sobą. Szybko, zanim znów zacznie
mówić!
Nie robię tego jednak. Nie odzywam się słowem, tylko czekam na kolejne
jego zdania, bym mogła znów odwlec nieodwołalne.
- Podnieś rękę. - Damen kiwa głową i wyciąga dłoń w moją stronę.
Podnoszę swoją powoli, ostrożnie, by uniknąć jakiegokolwiek fizycznego
kontaktu, a on dodaje: - A teraz powiedz mi, co widzisz.
Patrzę podejrzliwie, nie wiedząc, co planuje, a potem ze wzruszeniem
ramion odpowiadam:
- Cóż, widzę bladą skórę, długie palce, kilka piegów i paznokcie, którym
bardzo przydałby się manicure...
- No właśnie. - Uśmiecha się, jakbym zdała najłatwiejszy egzamin
świata. - Ale gdybyś mogła dostrzec to wszystko n a p r a w d ę , zobaczyłabyś
coś zupełnie innego. Zobaczyłabyś rój molekuł zawierających protony,
neutrony, elektrony i kwarki. A w tych maleńkich kwarkach, rozebranych
na najdrobniejsze możliwe części, widziałabyś już tylko czystą, wibrującą
energię poruszającą się z prędkością dość małą, by wydawała się gęsta i
trwała, ale wystarczająco dużą, byśmy nie mogli jej dostrzec gołym okiem.
Ściągam brwi, nieprzekonana do tego, co słyszę. Pomijam drobny fakt,
że Damen siedzi w tym od jakichś setek lat.
- Mówię poważnie, Ever. Nic nie istnieje osobno. - Pochyla się nade
mną, podekscytowany tematem. - Wszystko jest jednością. Istnienia, które
wydają się zwarte, jak na przykład ty, ja czy piasek, na którym siedzimy, to
w rzeczywistości tylko masa energii wibrującej na tyle powoli, by sprawiać
wrażenie stałości - za to duchy i im podobne wibrują tak szybko, że zwykły
człowiek nie ma szans ich zobaczyć.
- Widzę Riley - mówię, chcąc przypomnieć mu o dniach, które spędziłam
z moją zmarłą siostrą. - A przynajmniej kiedyś ją widywałam. Zanim
przekroczyła most i przeszła na drugą stronę.
- I właśnie dlatego już nie możesz jej dostrzec - przytakuje.
- Jej wibracje są za szybkie. Choć istnieją i tacy, którym nawet to nie
przeszkadza.
Spoglądam na rozpościerający się przed nami ocean i napływające jedna
po drugiej fale. Niekończące się, wieczne, nieśmiertelne - jak my.
- A teraz podnieś rękę raz jeszcze i zbliż ją do mojej, jakbyśmy mieli
się prawie dotknąć.
Zwlekam, przesypując piasek między palcami - wolę tego nie robić. W
przeciwieństwie do Damena znam cenę, koszmarne konsekwencje, do których
może doprowadzić najmniejszy nawet fizyczny kontakt między nami.
Dlatego właśnie od poprzedniego piątku tak bardzo go unikam. Jednak gdy
znów zerkam na Damena, jego wyciągniętą w oczekiwaniu dłoń, biorę
głęboki oddech i podnoszę swoją - nie mogę powstrzymać westchnienia,
gdy przestrzeń między nami zmniejsza się niemal do zera.
- Czujesz? - Uśmiecha się. - Czujesz łaskotanie i ciepło? To łączą się
nasze energie. - Na przemian to zbliża, to oddala dłoń, manipulując znajdującym
się między nami polem energetycznym.
- Ale skoro, jak mówisz, wszyscy jesteśmy połączeni, czemu w takim
razie nie czujemy tego samego? - pytam szeptem, oczarowana istniejącym
niezaprzeczalnie strumieniem magnetycznym, który nas łączy, budząc w
moim ciele najcudowniejsze z możliwych ciepło.
- Wszyscy jesteśmy połączeni i stworzeni z tego samego, wibrującego
źródła. Jest jednak energia, która zabiera ciepło, taka, która go przydaje,
oraz ta, dla której jesteś stworzona. I to ją odczuwasz właśnie tak.
Zamykam oczy i odwracam się, pozwalając, by łzy w końcu popłynęły
po moich policzkach - nie potrafię ich już powstrzymać. Wiem, że nie mam
prawa poczuć jego skóry, dotyku ust, bezpieczeństwa i ciepła, jakie daje
jego ciało. Ta drżąca energia krążąca między nami to wszystko, co mogę
mieć - z powodu koszmarnej decyzji, którą podjęłam.
- Obecna nauka to tylko powtarzanie tego, co metafizycy i wielcy nauczyciele
duchowi wiedzieli już od wieków. Wszystko jest energią.
Wszystko jest jednością.
Gdy Damen przysuwa się do mnie, słyszę w jego głosie, że się uśmiecha.
Chce spleść swoje palce z moimi, ale natychmiast się odsuwam. Dostrzegam
w jego oczach, jaki ból sprawia mu moje zachowanie - to spojrzenie
znam od chwili, gdy zmusiłam go do wypicia antidotum, które przywróciło
mu życie. Zastanawia się, czemu jestem taka cicha, daleka, czemu nie
chcę go dotknąć, choć jeszcze kilka tygodni temu nie mogłam się powstrzymać.
Podejrzewa - błędnie - że robię to z powodu jego wrednego
zachowania - bo flirtował ze Stacią i był dla mnie okrutny. Ale prawda jest
zupełnie inna - wiem dobrze, że Damen był pod wpływem klątwy Romano,
tak jak cała szkoła. Nie miał wpływu na swoje zachowanie.
Nie wie tylko, że chociaż antidotum przywróciło go do życia, to w chwili
gdy dodałam do płynu swoją krew, zadecydowałam, że już nigdy nie
będziemy razem.
Nigdy.
Przenigdy.
Przez całą wieczność.
- Ever? - szepcze Damen głębokim, przejętym głosem. Lecz nie potrafię
na niego spojrzeć. Nie wolno mi go dotknąć. A już na pewno nie mogę
wypowiedzieć słów wyjaśnienia, które jestem mu winna:
Nawaliłam - tak mi przykro. Romano mnie nabrał, a ja byłam na tyle
zdesperowana i głupia, że dałam się wciągnąć w jego grę. A teraz nie ma
już dla nas nadziei, bo jeśli mnie pocałujesz, jeśli zetkną się nasze DNA -
umrzesz...
Nie potrafię. Jestem największym na świecie tchórzem. Jestem żałosna i
słaba. Nie ma mowy, bym znalazła siłę na to wyznanie.
- Ever, powiedz, o co chodzi - prosi, zdenerwowany moim płaczem. -
Zachowujesz się tak od kilku dni. Chodzi o mnie? O coś, co zrobiłem?
Przecież wiesz, że nie pamiętam z tego wiele. Nieliczne rzeczy, które sobie
przypominam... Masz świadomość, że to nie byłem prawdziwy ja. Nigdy z
rozmysłem bym cię nie skrzywdził. Nigdy.
Obejmuję rękami kolana, opuszczam ramiona i schylam głowę. Chciałabym
stać się malutka, taka, by Damen nie mógł mnie już zobaczyć. Wiem,
że mówi prawdę, że nie potrafiłby mnie skrzywdzić - tylko ja byłam w
stanie zrobić coś tak bolesnego, pospiesznego, bezsensownie impulsywnego.
Tylko ja mogłam być tak głupia, by nabrać się na sztuczki Romano. Tak
bardzo chciałam udowodnić, że jestem jedyną prawdziwą miłością Damena,
stać się tą jedną, która może go ocalić... No i proszę, co narobiłam.
Damen przysuwa się bliżej, obejmuje mnie w pasie i przyciąga do siebie.
Nie mogę jednak ryzykować takiej bliskości, moje łzy są teraz dla niego
śmiertelnym niebezpieczeństwem, nie powinny dotykać jego skóry.
Zrywam się na równe nogi i biegnę w stronę oceanu, podwijając palce i
pozwalając, by zimna biała piana ochlapała mi łydki. Chciałabym móc
zanurkować w tę głębię i dać ponieść się fali. Zrobić cokolwiek, aby uniknąć
wypowiedzenia tych słów - bym nie musiała mówić mojej jedynej
prawdziwej miłości, mojemu wiecznemu partnerowi, mojej bratniej duszy
od czterystu lat, że choć podarował mi życie wieczne, przeze mnie nastąpi
nasz koniec.
Nie ruszam się przez chwilę, milczę. Czekam, aż słońce zniknie za horyzontem,
i wtedy w końcu spoglądam w twarz Damena. Przyglądam się
jego ciemnej, schowanej w cieniu sylwetce, ledwo rozpoznawalnej w mroku,
i nie zważając na to coś, co tkwi w moim gardle, mamroczę:
– Damen... Kochanie... Muszę ci coś powiedzieć.
ROZDZIAŁ 2
Kucam obok niego, z rękami założonymi na kolanach i stopami zakopanymi
w piasku, mając nadzieję, że na mnie spojrzy, że się odezwie. Choćby
tylko po to, by powiedzieć mi coś, co już wiem - że popełniłam wielki i
głupi błąd, którego prawdopodobnie nigdy nie da się naprawić. Przyjęłabym
jego słowa z pokorą, bo - do diabła! - zasłużyłam sobie na nie. Nie mogę
jednak znieść tego milczenia i nieobecnego spojrzenia.
Kiedy już decyduję się coś powiedzieć - cokolwiek, co zburzyłoby przerażającą
ciszę - Damen spogląda na mnie spojrzeniem tak zmęczonym, że
odbija się w nich każdy rok z sześciuset lat jego życia.
- Romano - wzdycha, kręcąc głową. - Nie poznałem go. Nie miałem
pojęcia... - Urywa, znów spoglądając gdzieś w przestrzeń.
- Nie miałeś szans się domyślić. - Próbuję powstrzymać rodzące się w
nim poczucie winy. - Od pierwszego dnia byłeś pod wpływem jego zaklęcia.
Uwierz mi, on wszystko zaplanował, upewnił się, że każde wspomnienie
zostanie wymazane.
Damen przygląda mi się uważnie, a potem wstaje i odwraca się. Spogląda
na ocean, zaciskając dłonie w pięści.
- Zrobił ci krzywdę? Dobierał się do ciebie, skrzywdził w jakikolwiek
sposób?
Kręcę głową.
- Nie musiał. Zranił mnie, krzywdząc ciebie.
Odwraca się ponownie - jego rysy wyostrzają się, wzrok ciemnieje. Bierze
głęboki oddech i oznajmia:
- To moja wina.
Zamieram, bo jak to możliwe, że Damen obwinia s i e b i e po tym, co
j a zrobiłam? Podrywam się, staję obok niego i krzyczę:
- Nie bądź niemądry! Oczywiście, że to nie twoja wina! Słuchałeś w
ogóle tego, co mówiłam?! - Potrząsam głową. - Romano z a t r u ł twój
eliksir i z a h i p n o t y z o w a ł cię. Ty nie mogłeś nic na to poradzić, robiłeś,
co chciał, straciłeś kontrolę!
Ledwo wypowiadam ostatnie zdanie, a Damen już macha lekceważąco
dłonią.
- Ever, nie rozumiesz? Tu nie chodzi o Romano czy o ciebie, to nasza
k a r m a . Muszę odpłacić za sześćset lat samolubnego życia. - Kręci głową
i śmieje się gorzko. Taki śmiech przeszywa do kości. - Po tych wszystkich
latach, gdy kochałem cię i traciłem raz po raz, byłem przekonany, że to kara
właśnie za to, jak żyłem. Nie miałem pojęcia, że umierasz z ręki Driny.
Teraz dopiero zrozumiałem prawdę, której nie dostrzegałem przez lata.
Kiedy już miałem pewność, że uniknąłem karmy, czyniąc cię nieśmiertelną
i zatrzymując przy sobie, zaśmiał się z nas los: pozwala, byśmy przez
wieczność żyli razem, ale nigdy już się nie dotknęli.
Wyciągam rękę, by go przytulić, pocieszyć, przekonać, że to wszystko
nieprawda, ale od razu się odsuwam. Uświadamiam sobie, że sytuacja, w
której się znaleźliśmy, spowodowana jest właśnie tym, że nie mogę go
dotknąć.
- To nieprawda - mówię, spoglądając w oczy Damena. - Czemu los
miałby karać ciebie, skoro to ja popełniłam błąd? Nie rozumiesz? - Raz po
raz potrząsam głową, sfrustrowana. Nie mogę się pogodzić z tym, co mówi.
- Romano zaplanował wszystko od samego początku. On kochał Drinę -
założę się, że nie miałeś o tym pojęcia, prawda? Była jedną z sierot, które
ocaliliście od zarazy w renesansowej Florencji, i kochał ją przez wieki,
zrobiłby dla niej wszystko. Tyle że Drinie zależało tylko na tobie, a tobie -
na mnie. Kiedy więc ją zabiłam, Romano postanowił się zemścić, i dokonał
tego za twoim pośrednictwem. Chciał, bym poczuła, jak to jest - nie móc
już nigdy ciebie dotknąć. Wydarzenia potoczyły się tak szybko, że... - urywam.
Ta przemowa jest bez sensu, to strata czasu. Damen przestał słuchać
po pierwszym słowie, jest przekonany o swojej winie.
Tyle że ja tak nie myślę i nie mogę pozwolić, by obwiniał siebie.
- Damen, proszę cię! Nie możesz się po prostu poddać. To nie jest
żadna karma, tylko moja wina. To ja popełniłam błąd, okropny, przerażający
błąd. Ale możemy go naprawić. Z pewnością jest jakieś wyjście - łapię
się resztek nadziei, zmuszając do udawania entuzjazmu.
Damen stoi przede mną, widzę tylko ciemną sylwetkę w mroku. Za
uścisk może mi służyć jedynie ciepło jego spojrzenia.
- Nigdy nie powinienem był zaczynać - mówi. - Nie powinienem był
przygotowywać eliksiru, tylko pozwolić, by rzeczy toczyły się swoim torem.
Naprawdę, Ever. Spójrz tylko, jaki jest rezultat moich poczynań: jedynie
cierpienie! - Potrząsa głową i patrzy z taką rozpaczą, że moje serce
zdaje się pękać. - Ale dla ciebie wciąż jest ratunek. Masz przed sobą całe
życie wieczne - możesz być, kimkolwiek chcesz, i robić, cokolwiek zapragniesz.
A ja... - Wzrusza ramionami. - Jestem przeklęty. Oboje widzimy
rezultat moich sześciuset lat na ziemi.
- Nie! - wołam niepewnym głosem, aż zaczynają mi drżeć usta i policzki.
- Nie możesz odejść, nie masz prawa znowu mnie zostawić! Przez
ostatni miesiąc przeszłam piekło, by cię ocalić, a teraz, kiedy wydobrzałeś,
nie mam zamiaru się poddać. Jesteśmy sobie przeznaczeni, sam tak mówiłeś.
Po prostu przeżywamy chwilowy kryzys, nic więcej. Ale jeśli razem się
nad tym zastanowimy, to wiem, że znajdziemy jakiś sposób, żeby... - mówię
coraz ciszej, aż w końcu milknę, bo widzę, że Damen jest już gdzie
indziej, wycofał się do świata poczucia winy, gdzie może wszystko zrzucić
na siebie. Wiem też, że pora opowiedzieć mu dalszy ciąg historii - te nieszczęsne
fragmenty, których żałuję i o których wolałabym zapomnieć. Może
spojrzy na całą sprawę inaczej, może...
- To nie wszystko - zaczynam pospiesznie, choć nie mam pojęcia, jak
dobrać słowa. - Zanim stwierdzisz, że ściga cię karma albo coś podobnego,
musisz wiedzieć jeszcze jedno. Coś, z czego nie jestem dumna, ale...
Biorę głęboki oddech i opowiadam Damenowi o swoich podróżach do
Summerlandu - magicznego wymiaru między wymiarami, gdzie dowiedziałam
się, jak można cofnąć się w czasie - a gdy miałam wybór między swoją
rodziną i Damenem, wybrałam ich. Byłam przekonana, że w jakiś sposób
zdołam odzyskać przyszłość, którą - jak mi się wydawało - odebrano mi na
zawsze. Niestety wszystko i tak sprowadziło się do stwierdzenia, które już
znałam.
Czasem przeznaczenie jest poza naszym zasięgiem.
Wzdycham głęboko i wbijam wzrok w piasek, niechętnie czekając na
reakcję Damena - co zrobi, gdy spojrzy w oczy zdrajczyni?
Ale - wbrew moim przypuszczeniom - zamiast się złościć czy smucić,
Damen otacza mnie najpiękniejszym białym światłem - tak pocieszającym,
wybaczającym i czystym jak portal do Summerlandu, a nawet jeszcze cudniejszym.
Zamykam więc oczy i otulam go takim samym blaskiem, a gdy
po chwili podnoszę powieki, oboje jesteśmy zatopieni w najcudowniejszym
z możliwych, ciepłym, mglistym świetle.
- Nie miałaś innego wyboru - zwraca się do mnie łagodnym głosem i
spogląda pocieszająco, by zmazać jakoś mój wstyd. - To normalne, że wybrałaś
rodzinę, ja zrobiłbym to samo - gdybym w ogóle miał wybór...
Kiwam głową, a światło Damena rozbłyskuje jeszcze bardziej, zamykając
mnie w telepatycznych objęciach. Nie są nawet w połowie tak uspokajające
jak prawdziwy dotyk, ale na nic więcej nie mogę liczyć.
- Znam historię twojej rodziny - mówię. - Wiem wszystko, widziałam...
- Damen spogląda na mnie ciemnymi oczami tak intensywnie, że
wręcz zmuszam się do dalszych słów. - Zawsze byłeś taki tajemniczy w
kwestii swojej przeszłości, pochodzenia, wcześniejszego życia... Dlatego
pewnego dnia, podczas pobytu w Summerlandzie, poprosiłam o ciebie i...
Cóż, ujawniła mi się cała twoja historia.
Zaciskam usta i wpatruję się w stojącego przede mną Damena. Jest spokojny
i milczący. Wzdycham, gdy spogląda mi w oczy i telepatycznie gładzi
palcami mój policzek, tworząc obraz tak staranny, tak namacalny, że
niemal prawdziwy.
- Przepraszam - mówi, prawie muskając kciukiem moją brodę. - Przepraszam,
że byłem taki zamknięty. Ale choć to wszystko wydarzyło się tak
dawno, wciąż wolałbym o tym nie rozmawiać.
Przytakuję, nie chcę naciskać. Też wolę nie poruszać tematu morderstwa
rodziców Damena, którego był świadkiem, ani tych lat, kiedy był molestowany
przez księży.
- Jest coś jeszcze - ciągnę z wiarą, że może ta informacja wzbudzi w
nim nadzieję. - Gdy oglądałam twoje życie, zobaczyłam, jak Romano cię
zabija. I choć wydawało mi się, że to nieuniknione, jednak zdołałam cię
ocalić. - Spoglądam na Damena, wyczuwając, że ani trochę go nie przekonałam,
więc pospiesznie mówię dalej, zanim całkiem się wyłączy: - Wiem,
że nasze przeznaczenie jest z góry ustalone, ale wydaje mi się, że czasem
mogą je kształtować podejmowane przez nas działania. Dlatego gdy nie
udało mi się ocalić rodziny, choć cofnęłam się w czasie, zrozumiałam, że
akurat ich przeznaczenia nie mogłam odwrócić. Na sekundę przed drugim
wypadkiem, w którym straciłam ich ponownie, Riley powiedziała mi tak:
„Nie możesz zmienić przeszłości, ona po prostu jest”. A jednak gdy jakimś
cudem powróciłam tutaj, do Laguny, udało mi się ciebie ocalić - to znak, że
przyszłość nie zawsze jest z góry ustalona, nie każdym jej elementem rządzi
przeznaczenie.
- Być może. - Damen wzdycha, nie spuszczając ze mnie wzroku. - Tyle
że przed karmą nie uciekniesz, Ever. Ona po prostu jest - ani dobra, ani zła,
jak myśli większość ludzi. Karma to rezultat wszystkich działań, pozytywnych
i negatywnych, nieustająca równowaga, przyczyna i skutek, coś za
coś: wlewasz, wylewasz, co ma być, to będzie. - Wzrusza ramionami. -
Jakkolwiek byś to ujęła, zawsze chodzi o to samo. I choć bardzo chciałabyś
myśleć inaczej, to właśnie się wydarzyło. Każdej akcji towarzyszy reakcja.
A mnie moje działania przywiodły tutaj. - Znów potrząsa głową. - Przez
cały ten czas powtarzałem sobie, że zmieniłem cię w nieśmiertelną z miłości,
ale teraz widzę, że to był czysty egoizm - bo nie potrafiłem istnieć bez
ciebie. I dlatego teraz jest, jak jest.
- I to koniec? - Tym razem ja kręcę głową, nie mogąc uwierzyć, że tak
łatwo chce się poddać. - Po prostu koniec? Jesteś tak cholernie pewny, że
dopadła cię twoja karma, że nawet nie spróbujesz się jej odgryźć? Tyle
przeszedłeś, byśmy mogli być razem, a gdy napotykasz przeszkodę, nawet
nie próbujesz jej zmierzyć i przeskoczyć?
- Ever... - Damen ma ciepłe, pełne miłości, wyrozumiałe spojrzenie,
ale i tak doskonale wychwytuję w jego głosie zrezygnowanie. - Przykro mi,
ale są pewne rzeczy, które po prostu wiem.
- Tak, no cóż... - Wzdycham i wbijam wzrok w ziemię, zakopując w
piasku palce u nóg. - To, że masz nade mną przewagę kilku stuleci, wcale
nie oznacza, że wiesz wszystko najlepiej. Bo jeśli naprawdę siedzimy w
tym razem, jeśli nasze życia - tak jak nasze przeznaczenie - są ze sobą
związane, to zrozumiesz, że nie tylko ciebie dotyczy cała ta historia. Ja
również jestem jej częścią. I nie uda ci się po prostu uciec - nie uda ci się
ode mnie odejść! Musimy działać razem! Na pewno jest jakieś wyjście... -
urywam, czując, jak zaczynam drżeć, a coś ściska mnie za gardło tak mocno,
że nie mogę już mówić. Mogę tylko stać przed Damenem, milcząco
nalegając, by przyłączył się do walki, choć nie jestem pewna, czy możemy
ją wygrać.
- Nie zamierzam cię zostawiać - mówi w końcu, a w jego spojrzeniu
odbija się czterechsetletnia tęsknota. - Nie potrafię cię zostawić, Ever.
Uwierz, że próbowałem. Ale w końcu i tak znajdowałem drogę do ciebie.
Tylko ciebie zawsze pragnąłem i tylko ciebie kochałem, ale... Ever...
- Żadnych „ale”. - Przerywam, pragnąc go dotknąć, mocno się do niego
przytulić. - Musi być jakieś rozwiązanie. Znajdziemy je razem. Po prostu
wiem, że tak będzie. Zbyt daleko zaszliśmy, by Romano mógł nas rozdzielić.
Ale bez twojej pomocy nie dam rady. Więc proszę, obiecaj mi, że spróbujesz.
Damen patrzy na mnie przenikliwie. Zamyka oczy i wypełnia plażę milionem
tulipanów, tak że całą zatokę pokrywają woskowane czerwone płatki
na zielonych łodygach - to wieczny symbol naszej nieśmiertelnej miłości,
który teraz zajmuje każdy centymetr piasku.
Potem Damen bierze mnie pod ramię i prowadzi z powrotem do samochodu.
Nasze ciała dzielą tylko jego czarna skórzana kurtka i moja koszulka
z organicznej bawełny. Dość, by zapobiec przypadkowej wymianie DNA,
ale nie dość, by powstrzymać żar i drżenie, które między nami pulsują.
ROZDZIAŁ 3
- Wiesz co? - Miles wsiada do mojego auta i wpatruje się we mnie
swoimi wielkimi brązowymi oczami, jeszcze większymi niż zwykle, gdy na
jego uroczej dziecięcej twarzy pojawia się uśmiech. - Albo nie... Wiesz co?
Nie zgaduj. Lepiej od razu ci powiem, bo i tak nie uwierzysz. Nigdy nie
zgadniesz!
Uśmiecham się, bo kilka sekund wcześniej już słyszałam, jak myśli,
powstrzymując się przed wypowiedzeniem tego głośno: Jadę na obóz aktorski
do Włoch! I sekundę później słyszę:
- Jadę na obóz aktorski do Włoch! Nie, poprawka, jadę do FLORENCJI
we Włoszech! Do miasta Leonarda da Vinci, Michała Anioła, Rafaela...
I naszego dobrego znajomego Damena Augustea, który przypadkiem
znał tych artystów osobiście!
- Już od kilku tygodni wiedziałem, że jest szansa, ale dopiero wczoraj
wieczorem dostałem oficjalne potwierdzenie i wciąż nie mogę uwierzyć!
Osiem tygodni we Florencji, gdzie będę tylko grał, jadł i podrywał gorących
Włochów...
Zerkam na niego i wyjeżdżam z podjazdu.
- A Holtowi to pasuje?
Miles spogląda zdziwiony.
- Hej, wiesz, jak to jest: co dzieje się we Włoszech, zostaje we Włoszech.
Ale ja akurat wiem, że to nieprawda. Przypominam sobie Drinę z Romano
i zastanawiam się, ilu jeszcze złych nieśmiertelnych krąży po ziemi,
czekając tylko, aż będą mogli przybyć do Laguna Beach i mnie sterroryzować.
- Nieważne. Niedługo wyjeżdżam - kiedy tylko skończy się szkoła. I
muszę jeszcze tyle rzeczy przygotować! Aha, prawie zapomniałem wspomnieć
o tym, co najlepsze... No dobra, prawie najlepsze. Wszystko doskonale
się poukładało, bo ostatnie przedstawienie Lakieru do włosów odbędzie
się na tydzień przed moim wyjazdem, więc uda mi się jeszcze zagrać Tracy
Turnblad na zakończenie. Przecież to cudowne, prawda?
- Absolutnie cudowne. - Uśmiecham się. - Naprawdę, gratulacje. To
super. No i zasłużyłeś na wszystko, muszę przyznać.
Żałuję tylko, że nie mogę pojechać z tobą.
W chwili gdy wypowiadam te słowa, zdaję sobie sprawę z tego, że naprawdę
tak myślę. Byłoby cudownie uciec od wszystkich problemów,
wsiąść do samolotu i odlecieć. Zresztą brakuje mi towarzystwa Milesa.
Ostatnich kilka tygodni, gdy on i Haven (tak jak cała szkoła) pozostawali
pod urokiem Romano, to był najbardziej samotny czas w moim życiu. Nie
miałam przy boku Damena, co rozdzierało mi serce, ale brak dwojga najlepszych
przyjaciół niemal doprowadził mnie do szaleństwa. Tyle że Miles i
Haven nie pamiętają z tego absolutnie nic, tak jak pozostali. Tylko Damen
ma dostęp do małych fragmentów, a to, co sobie przypomina, wywołuje w
nim wyłącznie poczucie winy.
- Też bym chciał, żebyś pojechała - mówi Miles, bawiąc się pokrętłem
radia. Próbuje znaleźć odpowiednią do dobrego nastroju muzykę. - Może po
zakończeniu roku wszyscy pojechalibyśmy do Europy? Wyrobimy sobie
legitymacje studenckie, będziemy mieszkać w schroniskach i podróżować z
plecakami. Byłoby super. W szóstkę - ty i Damen, Haven i Josh, ja i... ktoś
tam...
- Ty i ktoś tam? - Zerkam zdziwiona. - O co chodzi?
- Jestem realistą. - Wzrusza ramionami.
- Daj spokój. - Wznoszę oczy do nieba. - Od kiedy?
- Od wczorajszego wieczoru, gdy dowiedziałem się, że jadę do Włoch.
- Śmieje się, przeczesując ręką brązowe włosy. - Posłuchaj mnie: Holt jest
super, naprawdę, nie zrozum mnie źle. Ale nie będę się oszukiwać, że jest
między nami coś więcej, niż jest. Wszyscy mamy datę ważności, wiesz o
tym? Pełne trzy akty: określony początek, środek i koniec. To nie tak jak z
tobą i Damenem, wy jesteście inni. Życiowi.
- Ż y c i o w i ? - Spoglądam na Milesa, kręcąc głową, i zatrzymuję się
na światłach. - To jakiś termin praktyczny, a nie określenie szczęśliwej
pary.
- Wiesz, o co mi chodzi. - Miles przygląda się swoim pomalowanym
na jaskrawy róż paznokciom Tracy Turnblad, obracając je na różne strony. -
Mówię o tym, że wy dwoje jesteście idealnie dobrani, połączeni. Zresztą
nawet dosłownie, bo zwykle wciąż się obściskujecie.
Już nie. Wzdycham głęboko, wciskam pedał gazu, gdy tylko światło
zmienia się na zielone, i przejeżdżam skrzyżowanie z piskiem opon, zostawiając
za sobą czarny ślad gumy. Nie zwalniam do chwili parkowania przed
szkołą. Rozglądam się za Damenem - on zawsze staje na drugim z najlepszych
miejsc.
Wciąż nigdzie go nie dostrzegam. Zaciągam hamulec. Mam zamiar wysiąść
z samochodu i poszukać, ale w tym samym momencie Damen pojawia
się koło mnie i kładzie rękę na klamce.
- Gdzie twoje auto? - pyta Miles, rozglądając się dokoła. Zamyka
drzwi i przerzuca plecak przez ramię. - I co ci się stało w rękę?
- Pozbyłem się. - Damen wpatruje się we mnie, a potem zerka na Milesa
i widząc wyraz jego twarzy, dodaje: - Samochodu, nie ręki.
- Sprzedałeś go? - pytam, ale tylko dlatego, że Miles nas słyszy. Damen
nie musi kupować, wymieniać ani sprzedawać rzeczy, jak normalni
ludzie. Po prostu może sobie unaocznić, cokolwiek zechce.
Kręci głową i prowadzi mnie do wejścia, z uśmiechem odpowiadając:
- Nie, zostawiłem go na poboczu z włączonym silnikiem i kluczykiem
w stacyjce.
- Słucham? - wyrywa się Miles. - Chcesz mi powiedzieć, że zostawiłeś
swoje lśniące czarne bmw M6 coupé przy drodze?!
Damen przytakuje.
- Ale to jest auto za sto tysięcy dolarów! - Miles robi się czerwony i
zaczyna brakować mu tchu.
- Dokładnie sto dziesięć - śmieje się Damen. - Nie zapominaj, że miał
pełne wyposażenie dodatkowe.
Miles wpatruje się w niego, a oczy prawie wychodzą mu z orbit. Nie potrafi
przyswoić informacji, że ktokolwiek mógłby zrobić coś takiego - i że
ktokolwiek mógłby c h c i e ć zrobić coś takiego.
- Hm, no dobra, wyjaśnijmy sobie coś - po prostu się obudziłeś i pomyślałeś:
„Hej, a co mi tam, może po prostu porzucę mój absurdalnie drogi
samochód na poboczu - GDZIE KAŻDY BĘDZIE MÓGŁ GO SOBIE
WZIĄĆ”?
- Coś w tym stylu. - Damen wzrusza ramionami.
- Bo wiesz, może nie zauważyłeś... - Miles zaczyna sapać. - Ale niektórym
z nas nieco brakuje samochodu. Niektórzy z nas mają okrutnych
rodziców, którzy zmuszają swoje dzieci, by przez całe życie polegały wyłącznie
na przyjaciołach!
- Wybacz. - Kolejne wzruszenie ramion. - Chyba o tym nie pomyślałem.
Ale jeśli poprawi ci to humor, zrobiłem to w szczytnym celu.
Damen spogląda na mnie i dzięki temu spojrzeniu, jak zwykle pełnemu
ciepła, nagle zaczynam się domyślać, że porzucenie samochodu to zaledwie
początek jego planu.
- Jak się dostałeś do szkoły? - pytam, gdy docieramy do głównej bramy,
gdzie czeka na nas Haven.
- Przyjechał autobusem - oznajmia nasza przyjaciółka, a świeżo ufarbowane
granatowe kosmyki opadają jej na twarz. - I nie żartuję. Też bym
nie uwierzyła, ale widziałam to na własne oczy. Widziałam, jak wsiada do
wielkiego żółtego autobusu z pierwszoklasistami, debilami, kujonami i
innymi wyrzutkami, które - w przeciwieństwie do Damena - nie mają innego
wyjścia, jak jechać autobusem. - Haven potrząsa głową. - Byłam tak
zszokowana, że musiałam się uszczypnąć. A potem, jako że wciąż nie mogłam
uwierzyć, zrobiłam zdjęcie komórką i wysłałam je do Josha, by to
potwierdził. - Pokazuje nam ekran telefonu.
Patrzę na Damena, zastanawiając się, co też wymyślił, i nagle zauważam,
że zamiast swojego ulubionego kaszmirowego swetra ma na sobie
zwykłą bawełnianą koszulkę. A zamiast designerskich dżinsów - jakieś
spodnie bez nazwy. Nawet czarne buty, z których był już znany w całej
szkole, zastąpiły brązowe gumowe japonki. Oczywiście i tak nie potrzebuje
żadnych gadżetów, by wyglądać odlotowo - jak w dniu, gdy się poznaliśmy
- ale ten nowy, zwyczajny look jakoś do niego nie pasuje.
A na pewno nie pasuje do tego Damena, którego znam.
Jasne, nie da się zaprzeczyć, że Damen jest inteligentny, dobry, kochający
i hojny - ale także dość próżny. Ma obsesję na punkcie ubrań, samochodu,
swojego wizerunku. I w żadnym wypadku nie można go wypytywać
o datę urodzin, bo jak na kogoś, kto zdecydował się być nieśmiertelny, ma
dziwaczny kompleks wieku.
I choć w normalnych okolicznościach nic by mnie nie obchodziło, w jakich
ciuchach i czym przyjechał do szkoły, to teraz, kiedy spoglądam na
niego po raz kolejny, coś zaczyna mnie kłuć w żołądku - jakby jakaś myśl
domagała się mojej uwagi. Ostrzeżenie, że to dopiero początek. Że nagła
transformacja Damena jest głębsza i nie chodzi tylko o cięcie kosztów,
altruizm i ochronę środowiska. To wszystko ma coś wspólnego z wczorajszym
wieczorem, z tym, że Damena ściga jego karma. Może przekonał sam
siebie, że wyrzeczenie się najcenniejszych rzeczy jakoś zrównoważy złe
uczynki?
- Idziemy? - Uśmiecha się, łapiąc mnie za rękę w momencie, gdy rozlega
się dzwonek. Odciąga mnie od Milesa i Haven, którzy przez następne
trzy lekcje będą wysyłać do siebie kolejne SMS-y, próbując ustalić, co stało
się Damenowi.
Patrzę na niego, na jego odzianą w rękawiczkę dłoń trzymającą moją, i
idąc korytarzem, szepczę:
- Co się dzieje? Co tak naprawdę stało się z twoim autem?
- Już ci mówiłem. - Wzrusza ramionami. - Nie potrzebuję go. To
zbędny luksus sprawiający mi przyjemność, bez której jednak mam zamiar
się obejść. - Śmieje się, nie spuszczając ze mnie wzroku. Ale gdy widzi, że
wcale mnie nie rozbawił, kręci głową i dorzuca: - Nie bądź taka poważna.
To nic takiego. Zrozumiałem po prostu, że go nie potrzebuję, więc pojechałem
do jakiejś biedniejszej dzielnicy i zostawiłem go na poboczu, żeby ktoś
mógł go znaleźć.
Zaciskam usta i patrzę przed siebie. Chciałabym wejść do głowy Damena
i zobaczyć te myśli, które trzyma tylko dla siebie, dotrzeć do prawdziwej
istoty jego zamierzeń. Bo choć patrzy na mnie w ten swój sposób i nonszalancko
wzrusza ramionami, nic z tego, co mówi, nie ma sensu.
- No jasne, w porządku. Jeśli to właśnie chciałeś zrobić, rozumiem,
baw się dobrze. - Także wzruszam ramionami, przekonana, że nic tu nie jest
w porządku, ale wiem też, że lepiej nie ujawniać się z tą opinią. - Tylko jak
zamierzasz się teraz poruszać? Wiesz, może nie zauważyłeś, ale to jest
Kalifornia - trudno się gdziekolwiek dostać bez samochodu.
Damen jest wyraźnie rozbawiony moim wybuchem złości, a bynajmniej
nie takiej reakcji się spodziewałam.
- Co złego jest w jeżdżeniu autobusem? Za darmo?
Wgapiam się w niego, kręcąc głową - nie wierzę w to, co słyszę. A odkąd
martwisz się o pieniądze, panie Zarabiam Miliony na Wyścigach i Mogę
Unaocznić, Co Tylko Zechcę? Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę z
tego, że zapomniałam ukryć swoje myśli.
- A więc tak mnie postrzegasz? - Damen zatrzymuje się pod klasą,
wyraźnie urażony moją oceną swojej osoby. - Jako płytkiego materialistę,
narcyza, snoba i konsumpcjonistę?
- Nie! - wołam, potrząsając głową i ściskając rękę Damena. Mam nadzieję,
że uda mi się go przekonać, choć tak naprawdę w istocie myślę, co
powiedziałam. Ale nie odbieram tego negatywnie. Chodzi raczej o to, że
mój facet docenia w życiu dobre rzeczy, a nie o to, że jest męską wersją
Stacii. - Ja tylko... - Waham się, próbując być choć w połowie tak elokwentna
jak Damen, ale w końcu poddaję się i mówię: - Chyba po prostu
tego nie rozumiem. - Wzruszam ramionami. - I o co chodzi z tą rękawiczką?
- Podnoszę jego dłoń do poziomu wzroku.
- Czy to nie oczywiste? - Kręci głową i ciągnie mnie w kierunku
drzwi.
Zostaję jednak w miejscu i ani drgnę. Nic już nie jest oczywiste i nic nie
ma sensu.
Damen zatrzymuje się także, z ręką na klamce, wciąż mocno urażony.
- Myślałem, że to będzie dobre rozwiązanie. Ale może wolisz, żebym
wcale cię nie dotykał?
Nie! Nie o to mi chodziło! Widząc zbliżających się kolegów, przełączam
się na telepatię i przypominam Damenowi, jak trudno było mi przez ostatnie
trzy dni unikać bezpośredniego z nim kontaktu. Udawałam przeziębioną,
choć oboje wiemy, że nie możemy zachorować, i wymyślałam kolejne absurdalne
wymówki, które tylko wzmagały moje poczucie wstydu. To była
prawdziwa męczarnia. Mieć tak boskiego, przystojnego, seksownego faceta
i nie móc go dotknąć - okazało się największą z możliwych torturą.
- Posłuchaj... Wiem, nie możemy ryzykować, że dotkniemy się spoconymi
dłońmi albo coś podobnego, ale nie uważasz, że to jednak wygląda
trochę... dziwnie? - pytam szeptem, gdy tylko znów zostajemy sami.
- Nic mnie to nie obchodzi. - Wbija we mnie szczere spojrzenie szeroko
otwartych oczu. - Nie interesuje mnie, co myślą inni. Interesujesz mnie
tylko ty.
Ściska moją dłoń i otwierając umysłem drzwi do klasy, prowadzi mnie
obok Stacii Miller do naszych ławek. Choć nie widziałam jej od piątku,
kiedy to wszyscy uwolnili się od klątwy Romano, mam pewność, że nienawidzi
mnie równie mocno jak przedtem. I chociaż jestem gotowa na stary
numer Stacii - upuszczenie torby, żebym się o nią potknęła - tym razem
panna Miller okazuje się zbyt zainteresowana nowym image'em Damena,
by bawić się w stare gierki. Mierzy go wzrokiem od stóp do głów, raz za
razem.
Jednak to, że Stacia mnie ignoruje, wcale nie oznacza, iż mogę się rozluźnić.
Prawdą jest bowiem, że Stacia nigdy nie zapomina - wyraźnie mi to
powiedziała. Prawdopodobnie jest bardziej zła i żądna zemsty niż kiedykolwiek
- a ta chwila spokoju to tylko cisza przed burzą.
- Zignoruj ją - szepcze Damen, przysuwając swój stolik do mojego tak
blisko, że właściwie się stykają.
Kiwam potakująco głową, ale w rzeczywistości trudno mi zignorować
królową szkoły. Bardzo chciałabym udawać, że jest niewidzialna, ale nie
potrafię. Siedzi przede mną, a we mnie rodzi się obsesja. Zaglądam w myśli
Stacii, próbując zobaczyć, czy cokolwiek wydarzyło się między nią a Damenem.
Bo choć wiedziałam, że to za sprawą Romano ze sobą flirtowali,
całowali się i przytulali, musiałam na nich wtedy patrzeć. I chociaż mam
pewność, że Damen był pozbawiony wolnej woli, nic nie zmieni tego, że
tamto się wydarzyło - usta Damena dotykały warg Stacii, a jego dłonie - jej
skóry. Co z tego, że nie zrobili następnego kroku - i tak czułabym się dużo
lepiej, gdybym miała jakiś tego dowód.
Tak, to wszystko jest chore, bolesne i masochistyczne, lecz nie spocznę,
póki pamięć Stacii nie odsłoni mi wszystkich tych koszmarnych, dobijających
szczegółów.
I kiedy już mam zamiar wejść głębiej w jej myśli, dotrzeć do samego
mózgu, Damen ściska moją dłoń i mówi:
- Ever, proszę, przestań się torturować. Już ci mówiłem, że nie ma tam
nic do oglądania. - Przełykam ślinę, wpatrując się w kark królowej, patrząc,
jak plotkuje z Honor i Craigiem, i ledwo udaje mi się dosłyszeć ciąg dalszy:
- Nie zrobiliśmy tego. Nie jest tak, jak myślisz.
- A podobno nic nie pamiętasz? - Odwracam się, ale oblewa mnie rumieniec
wstydu, gdy widzę ból w oczach Damena.
Spogląda na mnie i potrząsa głową.
- Zaufaj mi. - Wzdycha. - Przynajmniej spróbuj. Proszę.
Biorę głęboki oddech, wciąż wpatrując się w jego oczy, i chciałabym
móc mu zaufać. Powinnam.
- Mówię poważnie, Ever. Najpierw nie mogłaś pogodzić się z tym, że
przez sześćset lat chodziłem na randki, a teraz masz jeszcze obsesję na
punkcie poprzedniego tygodnia? - Podnosi pytająco brew i przysuwa się do
mnie, łagodnie perswadując: - Wiem, że bardzo zraniłem twoje uczucia,
zdaję sobie z tego sprawę. Ale nie cofnę czasu, co się stało, to się nie odstanie.
Romano działał z premedytacją, a ty nie możesz pozwolić mu wygrać.
Wzdycham przeciągle, bo wiem, że Damen ma rację. Zachowuję się
dziecinnie, irracjonalnie, i pozwalam odwrócić swoją uwagę od ważnych
spraw.
Poza tym - Damen przestawia się na telepatię, bo do klasy wszedł nauczyciel,
pan Robins - wiesz, że to nie ma żadnego znaczenia. Całe życie
kochałem tylko ciebie. Czy to nie wystarczy?
Podnosi rękę w rękawiczce i dotyka mojej skroni, patrząc mi w oczy i
przypominając naszą historię - moje kolejne wcielenia młodej służącej we
Francji, córki purytanina w Nowej Anglii, uwodzicielskiej brytyjskiej bywalczyni
salonów, rudowłosej muzy pewnego artysty...
Otwieram szeroko oczy, bo tej inkarnacji nie znałam.
A Damen tylko się uśmiecha, patrząc z miłością, i pokazuje mi najpiękniejsze
momenty tamtego czasu - migawka z naszego pierwszego spotkania
podczas otwarcia galerii w Amsterdamie, pierwszy pocałunek - na dworze,
tego samego wieczoru. Przedstawia tylko najbardziej romantyczne chwile,
nie ujawniając, jak zginęłam, co zdarzało się zawsze, kiedy mieliśmy zrobić
następny krok.
Po tych wszystkich cudownych historiach, widząc prawdziwą miłość
Damena, spoglądam teraz w jego oczy i w myślach odpowiadam na pytanie:
Oczywiście, że to wystarczy. Zawsze mi wystarczałeś.
A potem ze wstydem zadaję swoje pytanie: Ale czy ja wystarczę tobie?
W końcu przyznaję się - do tego, ile we mnie lęku, że Damen wkrótce
znudzi się trzymaniem dłoni w rękawiczce, telepatycznym przytulaniem, i
zacznie szukać prawdziwej bliskości u jakiejś innej dziewczyny z bezpiecznym
DNA.
Kiwa głową, dotykając dłonią mojego podbródka, i przytula mnie tak
mocno, bezpiecznie i pocieszająco, że cały strach gdzieś znika. Jakby w
odpowiedzi na mój przepraszający wzrok, pochyla się i szepcze mi do ucha:
– To dobrze. Skoro to już ustaliliśmy, przejdźmy do Romano...
–
ROZDZIAŁ 4
Idąc na lekcję historii, zastanawiam się, co będzie gorsze: spotkanie z
Romano czy z panem Munozem. Co prawda z oboma nie rozmawiałam od
zeszłego piątku, gdy rozpadł się cały mój świat, ale bez wątpienia rozstałam
się z nimi w dziwnych okolicznościach. W trakcie ostatniego spotkania z
Munozem zupełnie się rozkleiłam i nie tylko przyznałam - czego nigdy nie
robię - że umiem czytać w myślach, ale na dodatek zachęciłam go, by
umówił się z moją ciotką Sabine - a tego zaczynam naprawdę żałować. To
było okropne, choć i tak nie przebiło ostatnich chwil spędzonych z Romano,
gdy wycelowałam pięść w jego czakrę pępka - nie tylko po to, by go zabić,
ale wręcz całkowicie unicestwić. I udałoby mi się, gdyby nie chwila mojego
zawahania i jego ucieczka. Co prawda teraz myślę, że może to i lepiej, ale
wciąż jestem wściekła - tak wściekła, że nie mogę zaręczyć, iż nie spróbuję
ponownie.
Chociaż tak naprawdę wiem, że nie spróbuję. Nie tylko dlatego, że Damen
przez całą lekcję angielskiego pouczał mnie telepatycznie: „zemsta
nigdy nie jest rozwiązaniem, a karma to jedyny sprawiedliwy system” i
takie tam bla, bla, bla, ale przede wszystkim dlatego, że po prostu nie powinnam.
I chociaż Romano oszukał mnie w najgorszy możliwy sposób i nie
pozostawił złudzeń co do swojej osoby, i tak nie mam prawa go zabijać. To
nie rozwiąże mojego problemu. I niczego nie zmieni. Wiem, że jest okrutny,
zły i mściwy, a i tak nie mam prawa...
- Jest moja urocza gwiazdka!
Pojawia się nagle tuż za mną, z tymi swoimi jasnymi, potarganymi
włosami, niebieskimi oczami i lśniącymi bielą zębami, nonszalancko wyciągając
silną, opaloną rękę, zastawiając mi wejście do klasy.
I niczego więcej mi już nie trzeba. Irytujący szelest udawanego brytyjskiego
akcentu i obleśne, przyprawiające o gęsią skórkę spojrzenie - mija
sekunda i znów mam ochotę go zabić.
Ale tego nie zrobię.
Obiecałam Damenowi, że pójdę na lekcję i wrócę z niej bezpiecznie, nie
uciekając się do przemocy.
- Opowiedz mi, Ever, jak minął ci weekend? Miły powrót do ukochanego?
Czy jakimś cudem udało mu się... przeżyć?
Zaciskam pięści i w wyobraźni widzę już, jak wyglądałby Romano
zmieniony w kupkę kurzu i stosik szpanerskich ciuchów - nie pomogły
moje pacyfistyczne śluby.
- Bo jeśli nie, jeśli nie wzięłaś sobie do serca mojej rady i uparłaś się
ujeździć tego starego dinozaura, pewnie powinienem złożyć ci najszczersze
kondolencje. - Kiwa głową, wbijając we mnie wzrok, i już ciszej dodaje: -
Ale nic się nie martw, nie będziesz długo samotna. Gdy tylko skończy się
żałoba, z chęcią wkroczę do akcji i wypełnię pustkę po Damenie.
Skupiam się na oddechu, uspokajając go i spowalniając, a potem patrzę
na silną, opaloną, umięśnioną rękę blokującą mi drogę i wiem, że wystarczyłby
jeden celny cios karate, by złamać ją na pół.
- Nawet jeśli uda ci się powstrzymać i Damen pozostanie przy życiu,
wystarczy, że powiesz słowo, a ja będę przy tobie. - Uśmiecha się, patrząc
na mnie, jakbym była jego własnością. - Oczywiście nie musisz odpowiadać
bez zastanowienia, nie musisz się deklarować. Nie spiesz się. Bo wiesz,
Ever, zapewniam cię, że w przeciwieństwie do Damena należę do mężczyzn,
którzy potrafią czekać. Zresztą to tylko kwestia czasu, zanim sama
zaczniesz za mną chodzić.
- Chcę od ciebie tylko jednego. - Mrużę oczy, aż kontury wszystkiego
wokół tracą wyrazistość. - Żebyś zostawił mnie w spokoju. - Zaczynam
się rumienić, gdy spojrzenie Romano staje się obleśne.
- Nie ma szans, kochana - kpi, taksując mnie po raz kolejny i potrząsając
głową. - Zaufaj mi, chcesz ode mnie dużo więcej. Ale nie ma strachu,
powiedziałem już, że poczekam, jak długo będzie trzeba. Martwię się tylko
o Damena, i ty także powinnaś. Z tego, co widziałem przez ostatnie sześćset
lat, wynika, że jest bardzo niecierpliwy. I lubi korzystać z życia, prawdziwy
hedonista. Do tej pory nigdy na nic nie musiał czekać zbyt długo.
Nabieram powietrza w płuca i uspokajam się - choć przychodzi mi to z
trudem - pamiętając, że nie mogę dać się wciągnąć w jego gierki. Romano
świetnie potrafi wyczuwać moje słabości, mój psychologiczny kryptonit, i
chyba żyje wyłącznie po to, by je wykorzystać.
- Nie zrozum mnie źle, Damen zawsze trzymał fason - czarna żałobna
wstążka, wygląd niepocieszonego na stypie - ale uwierz, że mech jeszcze
nie zdążył pokryć jego butów, a już z powrotem wyruszał na łowy. Szukał
czegokolwiek - czy raczej kogokolwiek, kto pomógłby mu utopić smutki. I
choć wolisz w to nie wierzyć, ja byłem przy tym za każdym razem. Damen
na nikogo nie czeka. A już z pewnością nigdy nie czekał na ciebie.
Po raz kolejny biorę głęboki oddech, napełniając swoje myśli słowami,
muzyką, równaniami matematycznymi, których nie potrafiłabym rozwiązać,
wszystkim, co może ochronić mnie przed jego słowami, wymierzonymi
celnie prosto w moje serce.
- Tak, widziałem to na własne oczy. - Romano przechodzi na chwilę
na swój cockney, uśmiecha się i dodaje już normalnie: - Drina także widziała,
biedactwo, złamał jej serce. Jednak w przeciwieństwie do twojej - i,
muszę przyznać, także mojej miłości - uczucie Driny było bezwarunkowe.
Potrafiłaby go przyjąć bez względu na to, gdzie był przedtem, bez żadnych
pytań. A tego, wiemy oboje, ty nigdy byś nie zrobiła.
- To nieprawda! - wołam ochrypłym głosem. W gardle zaschło mi tak,
jakbym nie odzywała się cały dzień. - Miałam Damena dla siebie od chwili,
kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy i... i... - urywam, mając świadomość, że
nie powinnam w ogóle zaczynać. Bez sensu wdawać się w tę walkę.
- Wybacz, skarbie, ale się mylisz. Nigdy nie miałaś Damena, nie posiadłaś
go. Skrywany pocałunek, trzymanie się za spocone ręce... - Wzrusza
ramionami, patrząc kpiąco. - Poważnie, Ever, wydaje ci się, że takie żałosne
próby fizycznego kontaktu zaspokoją żądzę tak chciwego, narcystycznego,
egoistycznego faceta jak on? Przez czterysta lat?
Przełykam ślinę, zmuszając się do udawanego spokoju, i odpowiadam:
- To i tak więcej, niż ty ugrałeś z Driną.
- Nie dzięki tobie - rzuca ze złością. - Ale, jak już wspomniałem, ja
potrafię cierpliwie czekać, a Damen nie. - Potrząsa głową. - Szkoda, że tak
uparcie chcesz grać trudną do zdobycia. Mamy ze sobą więcej wspólnego,
niż ci się wydaje. Oboje pragniemy kogoś, kogo nigdy nie będziemy mogli
naprawdę mieć...
- Mogłabym cię teraz zabić - szepczę drżącym głosem. Dłonie też mi
się trzęsą. I choć obiecałam Damenowi, że tego nie zrobię, trudno mi się
powstrzymać. - Mogłabym... - Wstrzymuję oddech, nie chcąc, by Romano
poznał moją i Damena tajemnicę - tylko my wiemy, że uderzenie w najsłabszą
czakrę Nieśmiertelnego, jeden z siedmiu energetycznych punktów ciała,
to najszybszy sposób, by go pokonać.
- Mogłabyś co? - Uśmiecha się, przysuwając swoją twarz do mojej
tak, że jego oddech muska mój policzek. - Walnąć mnie w czakrę sakralną
na przykład?
Patrzę zdziwiona, zastanawiając się, jak mógł się tego dowiedzieć.
Ale Romano tylko się śmieje i kręcąc głową, wyjaśnia:
- Nie zapominaj, skarbie, że Damen był pod moim urokiem, co znaczy,
że powiedział mi wszystko - odpowiedział na każde pytanie, które
zadałem, także dotyczące ciebie.
Stoję jak słup soli, nie potrafię zareagować. Chciałabym wyglądać na
opanowaną i niewzruszoną, ale już za późno. Dopadł mnie. Trafił w czuły
punkt. I na dodatek doskonale o tym wie.
- Nie martw się, kochana. Nie planuję zrobić ci krzywdy. Chociaż
twój porażający brak bystrości i nieumiejętne wykorzystywanie zdobytej
wiedzy mówią mi, że jeden cios w czakrę gardła wystarczyłby, aby unicestwić
cię na dobre... - Wciąż uśmiecha się niczym wąż. - Tyle że doskonale
się bawię, obserwując, jak się wijesz. Zresztą to nie potrwa długo, zaczniesz
się wić dla mnie. A potem obok mnie. Wszystko jedno. - Rozbawiony wbija
we mnie błękitne oczy i patrzy tak, jakby wiedział wszystko, znał najbardziej
intymne szczegóły. Ten wzrok wwierca mi się w brzuch. - Szczegóły
pozostawię tobie, ale nieważne, jak bardzo chciałabyś mnie dopaść, nie
zrobisz tego, ponieważ ja mam to, czego pragniesz. Antidotum na tamto
antidotum. Zapewniam cię. Będziesz tylko musiała znaleźć sposób, by sobie
na nie zasłużyć. I zapłacić odpowiednią cenę.
Wpatruję się w Romano szeroko otwartymi oczami, próbując dobyć głosu.
Przypominam sobie poprzedni piątek, kiedy obiecywał mi dokładnie to
samo. Byłam tak zajęta przebudzeniem Damena, że aż do dzisiaj o tym nie
pamiętałam.
Zaciskam usta i odwzajemniam spojrzenie, a po raz pierwszy od wielu
dni budzi się we mnie nadzieja: wiem, że zdobycie antidotum jest tylko
kwestią czasu. Muszę tylko znaleźć sposób, by je wydobyć od Romano.
- O, tylko spójrzcie - kpi. - Chyba zapomniałaś o naszej randce z przeznaczeniem.
Podnosi rękę, więc próbuję przejść, ale on natychmiast ją opuszcza, ze
śmiechem uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch.
- Oddychaj głęboko - sączy jad, ustami muskając moje ucho, a palcami
dotykając ramienia, co zostawia na nim lodowaty ślad. - Nie panikuj, nie
ma powodu. Nie musisz znowu świrować. Jestem pewien, że dojdziemy
jakoś do porozumienia i znajdziemy dobre rozwiązanie.
Mrużę oczy, zniesmaczona ceną, jaką sobie wymyślił. Powoli i z rozmysłem
mówię:
- Nigdy nic mnie nie zmusi do tego, żebym się z tobą przespała! - wołam
dokładnie w chwili, gdy pan Munoz otwiera drzwi, dzięki czemu cała
klasa słyszy moje ostatnie słowa.
- Wow... - Romano uśmiecha się, podnosząc ręce w udawanym poddańczym
geście. - Kto mówił coś o sypianiu z brzydulą, kochanie? - Odrzuca
głowę do tyłu i zanosi się śmiechem, a obrzydliwy tatuaż Uroborosa na
przemian pojawia się i znika. - Nie chcę cię rozczarować, mała, ale jeśli
będę szukał dobrego bzykanka, na pewno nie zgłoszę się do dziewicy!
Biegnę do swojej ławki z wypiekami na policzkach, wzrok wbijam w
podłogę. Następnych czterdzieści minut spędzam, kuląc się za każdym
razem, gdy moi koledzy wpadają w histeryczny śmiech wywołany obleśnymi
dźwiękami wydawanymi przez Romano. Kolejne próby Munoza, by
ich uspokoić, nie przynoszą rezultatu. Kiedy tylko słyszę dzwonek, ruszam
do drzwi. Chcę spotkać Damena, zanim zrobi to Romano, bo w razie prowokacji
Damen nie będzie mógł się powstrzymać i wybuchnie - a teraz nie
możemy sobie na to pozwolić.
Gdy tylko przekręcam gałkę w drzwiach, słyszę:
- Ever? Pozwól na minutę.
Zatrzymuję się, a reszta klasy tłoczy się za moimi plecami - chcą wyjść
na korytarz i za przykładem Romano dalej się ze mnie naśmiewać. Odwracając
się w stronę Munoza, by sprawdzić, czego chce, słyszę jeszcze kpiący
chichot.
- Zrobiłem to. - Nauczyciel uśmiecha się, choć słyszę, że mówi drżącym
głosem, i widzę, jaki jest zdenerwowany. Bardzo chce, żebym wiedziała.
Wiercę się w miejscu, przerzucając plecak z jednego ramienia na drugie,
i żałuję, że nie nauczyłam się jeszcze widzenia na odległość - mogłabym
zajrzeć do stołówki i upewnić się, czy Damen trzyma się planu.
- Podszedłem do niej. Tak jak mi radziłaś - mówi nauczyciel.
Podnoszę wzrok, by na niego spojrzeć, i coś ściska mnie w żołądku, bo
zaczynam rozumieć.
- Kobieta ze Starbucksa, pamiętasz? Sabine? Spotkałem ją dziś rano i
nawet przez moment rozmawialiśmy... - Wzrusza ramionami, odpływając
na chwilę. Wyraźnie wciąż przeżywa poranek.
Stoję przed Munozem bez tchu, bo przecież muszę go powstrzymać,
przerwać to, bez względu na koszty, zanim wymknie się spod kontroli.
- I miałaś rację. Ona naprawdę jest miła. Pewnie nie powinienem ci
tego mówić, ale umówiliśmy się na kolację w piątek wieczorem.
Kiwam głową zupełnie otępiała, a słowa wpadają mi do ucha, gdy
wchodzę w energię nauczyciela i oglądam jego myśli.
Sabine stoi w kolejce, zajmuje się swoimi sprawami, aż pojawia się Munoz,
a ona odwraca się i obdarza go uśmiechem, który jest... bezwstydnie
uwodzicielski!
Ale wstydu nie ma. Ani ze strony Sabine, ani ze strony Munoza. Nie, cały
wstyd jest mój. Ci dwoje po prostu są szczęśliwi.
To nie może się rozwinąć. Jest zbyt wiele powodów, dla których ta piątkowa
kolacja nie może dojść do skutku. Po pierwsze, Sabine jest nie tylko
moją ciotką, ale moim opiekunem i jedyną żyjącą krewną na całym świecie!
A po drugie, ważniejsze, w wyniku mojego żałosnego, sentymentalnego,
nieprzemyślanego zachowania w zeszły piątek Munoz wie, że jestem medium
- a Sabine nie ma o tym pojęcia!
Wiele zrobiłam, by utrzymać przed nią tę tajemnicę, i nie ma mowy, żeby
teraz zdradził mnie zadurzony w ciotce nauczyciel historii.
I kiedy już chcę mu powiedzieć, że w żadnym wypadku, absolutnie, nie
może zabrać mojej ciotki na kolację ani ujawnić informacji, które niechcący
mu zdradziłam w chwili słabości (bo byłam pewna, że widzę go ostatni raz
w życiu), Munoz odchrząkuje i oznajmia:
- No nic, lepiej idź na lancz, zanim będzie za późno. Nie chciałem cię
zatrzymywać, pomyślałem tylko, że...
- Nie ma sprawy, w porządku - mówię. - Ja tylko...
Nie pozwala mi skończyć. Właściwie wypycha mnie z klasy, macha ręką
i rzuca:
- Idź już, znajdź przyjaciół. Pomyślałem tylko, że powinienem ci podziękować,
nic więcej.
ROZDZIAŁ 5
Gdy siadam przy naszym stoliku obok Damena, z ulgą stwierdzam, że
wszystko zdaje się całkiem normalne. Jego dłoń (w rękawiczce) dotyka
mojego kolana, a ja rozglądam się dokoła, szukając Romano. Słyszę myśl
Damena: Nie ma go.
Nie ma? Otwieram szeroko oczy z nadzieją, że chodzi jedynie o wyjście
ze szkoły, a nie zniknięcie na dobre.
Damen tylko się śmieje, a delikatny, melodyjny dźwięk przechodzi z jego
głowy do mojej. Nie zniknął na zawsze, spokojnie. Po prostu go nie ma.
Kilka minut temu odjechał z jakimś facetem, którego nigdy dotąd nie widziałem.
Rozmawialiście? Próbował cię sprowokować? Damen kręci głową i patrząc
mi w oczy, słucha. To dobrze, dodaję. Nie możemy mu nic zrobić - bez
względu na wszystko! On ma antidotum! Przyznał się! A to oznacza, że teraz
musimy jedynie znaleźć sposób, aby...
Ever. Damen marszczy czoło. Nie możesz mu wierzyć, ani trochę. Tak
właśnie działa Romano. Kłamie i manipuluje wszystkimi dokoła. Musisz
trzymać się od niego z daleka - wykorzystuje cię. Nie możesz mu ufać...
Potrząsam głową. Tym razem jest inaczej, wiem to. I Damen także musi
być tego pewien. On nie kłamie, na pewno nie, powiedział, że...
Nie udaje mi się dokończyć myśli, bo nagle pojawia się Haven i przyglądając
się nam uważnie, mówi:
- Dobra, dosyć tego. Co się tutaj, do diabła, dzieje? Poważnie, chcę
wiedzieć, co jest grane.
Odwracam się i widzę, jak jej przyjacielska żółta aura kontrastuje z
przemyślanym czarnym wizerunkiem. Dobrze wiem, że nie ma na myśli nic
złego, choć wyraźnie ją denerwujemy.
- Mówię poważnie. To wygląda, jakbyście porozumiewali się w jakiś
nienormalny, kosmiczny sposób. Jak bliźniaki albo coś podobnego. Tylko
że wy milczycie, i to jest lekko przerażające.
Wzruszam ramionami i otwieram torbę z lanczem, a potem z namysłem
odwijam kanapkę, której nie zamierzam jeść - bardzo chciałabym ukryć, że
zaniepokoiło mnie pytanie Haven.
Kopiąc pod stołem Damena w kolano, telepatycznie zmuszam go, by się
wtrącił i jakoś załatwił sprawę, bo nie mam pojęcia, co powiedzieć.
- Nie udawajcie, że nic się nie dzieje. - Haven z podejrzliwością mruży
oczy. - Obserwuję was już od jakiegoś czasu. Zaczynacie przyprawiać
mnie o gęsią skórkę.
- Co cię przyprawia o gęsią skórkę? - Miles podnosi wzrok znad telefonu,
ale tylko na chwilę, po czym wraca do pisania.
- Tych dwoje. - Wskazuje nas krótkim, pomalowanym na czarno paznokciem,
do którego końca przykleił się kawałek lukru. - Przysięgam, że
każdego dnia robią się coraz dziwniejsi.
Miles kiwa głową, na sekundę odkłada komórkę i przygląda się nam.
- Tak, ja też to zauważyłem. Jesteście dziwni. - Śmieje się. - No i ta
jedna rękawiczka, jak u Michaela Jacksona... - Kręci głową i wydyma usta.
- To ani trochę do ciebie nie pasuje. Takiego ogranego patentu nawet tobie
nie uda się wskrzesić.
Haven marszczy brwi, zirytowana, że Miles żartuje, podczas gdy jej
wcale nie jest do śmiechu.
- Śmiej się, śmiej - mówi, patrząc bacznie. - Ale z nimi jest coś nie
tak. Może jeszcze nie wiem, co dokładnie, ale dojdę do tego. Wszystko
wybadam, zobaczycie.
Właśnie mam zamiar się odezwać, lecz Damen kręci głową i popijając
czerwony napój, pochyla się do Haven.
- Nie trać czasu. Nie dzieje się nic złego. - Uśmiecha się, nie spuszczając
z niej wzroku. - Ćwiczymy telepatię, to wszystko. Próbujemy czytać
sobie nawzajem w myślach, zamiast nieustannie gadać. Nie będziemy mieć
problemów na lekcjach. - Śmieje się znów, a ja z nerwów ściskam kanapkę
tak mocno, że majonez wypływa bokami. Wpatruję się w mojego chłopaka,
który właśnie jednoosobowo zadecydował, że złamie naszą najważniejszą
zasadę: Nie zdradzaj nikomu, kim jesteśmy i co potrafimy!
Uspokajam się odrobinę, kiedy Haven wznosi oczy do nieba i rzuca:
- Proszę cię. Nie jestem idiotką.
- Nic takiego nie sugerowałem - uśmiecha się Damen. - To prawda,
zapewniam cię. Chcesz spróbować?
Zamieram i cała sztywnieję, jakbym właśnie zobaczyła karambol na
drodze - tyle że tym razem sama biorę w nim udział.
- Zamknij oczy i pomyśl jakąś cyfrę od jednego do dziesięciu. - Damen
kiwa głową, patrząc na Haven. - Skup się na tej cyfrze z całych sił.
Spróbuj zobaczyć ją umysłem i powtarzaj w myślach raz po raz. Rozumiesz?
Haven wzrusza ramionami i marszczy brwi, jakby próbowała się skoncentrować.
Ale mnie wystarczy jedno spojrzenie na jej aurę, która zmienia
się w ciemną, złowieszczą zieleń, a potem zerknięcie w jej myśli - widzę, że
udaje. Skupia się nie na przypadkowej cyfrze, jak sugerował Damen, ale na
kolorze - niebieskim.
Zerkam to na niego, to na nią i wiem, że Haven próbuje oszukać Damena,
bo szanse na zgadnięcie liczby jednej z dziesięciu są w końcu całkiem
spore. Udaje pewną siebie, kiedy on drapie się w brodę i kręci głową, mówiąc:
- Nic nie odbieram. Jesteś pewna, że myślisz o jakiejś cyfrze od jednego
do dziesięciu?
Haven kiwa głową, skupiając się wyłącznie na pięknym odcieniu pulsującego
błękitu.
- W takim razie coś nie łączy. - Damen wzrusza ramionami. - Nie widzę
żadnej cyfry.
- Spróbuj na mnie! - Miles odkłada telefon i przysuwa się do Damena.
Ledwo zamyka oczy i próbuje się skoncentrować, Damen z westchnieniem
rzuca:
- Jedziesz do Florencji?
Miles potrząsa głową.
- Trzy! Dla twojej informacji: myślałem o trójce. - Wznosi oczy do
nieba i parska. - A tak przy okazji - wszyscy wiedzą, że jadę do Florencji.
Kiepski strzał.
- Wszyscy oprócz mnie. - Damen zaciska zęby i nagle robi się blady.
- Jestem pewien, że Ever ci powiedziała. No wiesz, t e l e p a t y c z -
n i e . - Miles śmieje się i wraca do pisania SMS-ów.
Zerkam na Damena, zastanawiając się, czemu tak go zdenerwowała planowana
podróż Milesa. Jasne, kiedyś tam mieszkał, ale to było setki lat
temu! Ściskam jego dłoń, by na mnie spojrzał, ale Damen tylko wpatruje się
w Milesa z tą samą przerażoną miną.
- Niezła wymówka z tą telepatią - rzuca Haven, przejeżdżając po swojej
babeczce palcem, aż cały pokrywa się truskawkowym lukrem. - Ale
obawiam się niestety, że musicie bardziej się postarać. Na razie udowodniliście
tylko, że zachowujecie się dziwniej, niż myślałam. Nie ma sprawy,
dojdę do sedna. Lada dzień ujawnię wasze brudne sekrety.
Próbuję powstrzymać nerwowy śmiech w nadziei, że Haven tylko żartuje,
ale zaglądając w jej myśli, widzę, że mówi śmiertelnie poważnie.
- Kiedy wyjeżdżasz? - Damen pyta Milesa tylko po to, by podtrzymać
rozmowę, bo oczywiście zobaczył już odpowiedź w jego głowie.
- Wkrótce, ale nie dość szybko. - Oczy Milesa nagle się rozświetlają. -
Zacznijmy odliczanie!
Damen przytakuje i już łagodniej mówi:
- Spodoba ci się tam. Wszystkim się podoba. Firenze to piękne, urokliwe
miasto.
- Byłeś tam? - pytają jednocześnie nasi przyjaciele.
Kolejne skinienie głowy - i nieobecne spojrzenie.
- Mieszkałem tam kiedyś, dawno temu.
Haven przygląda się nam spod zmrużonych powiek i zauważa:
- Drina i Romano też tam kiedyś mieszkali.
Damen wzrusza nonszalancko ramionami, jakby to nic dla niego nie
znaczyło.
- Nie uważasz, że to trochę dziwne? Cała wasza trójka mieszkała we
Włoszech, w tym samym mieście, a potem wszyscy wylądowaliście tutaj -
w odstępie ledwie kilku miesięcy. - Haven pochyla się w stronę Damena,
porzucając swoją babeczkę na rzecz poszukiwania odpowiedzi.
Ale Damen jest twardy, nie chce powiedzieć już niczego, co zdradziłoby
naszą tajemnicę. Popija swój czerwony napój i po raz kolejny wzrusza ramionami,
jakby sprawa nie była warta niczyjej uwagi.
- Jest tam coś specjalnego, co powinienem obejrzeć? - pyta Miles bardziej
po to, by rozładować napięcie, niż z ciekawości. - Coś, czego nie
można ominąć?
Damen skupia się, udając, że myśli, chociaż odpowiedź przychodzi mu
natychmiast:
- Cała Florencja jest warta zobaczenia. Ale na pewno musisz iść na
ALYSON NOEL NIESMIERTELNI TOM III W CIENIU KLĄTWY
ROZDZIAŁ 1 - Wszystko jest energią. - Ciemne oczy Damena skupiają się na moich, nakazując, bym słuchała - tym razem naprawdę. - Wszystko dokoła... - Wyciąga rękę przed siebie, wskazując linię blednącego horyzontu, która zaraz całkiem zniknie. - Nic w tym złudnym wszechświecie nie jest trwałe - to energia, czysta, wibrująca energia. I choć nasza zdolność postrzegania może podpowiadać, że przedmioty występują w stanach stałym, ciekłym czy gazowym, na poziomie kwantowym to tylko atomy wewnątrz atomów - wszystko jest jedynie energią. Zaciskam usta i przytakuję, bo głos Damena wciąż jest zagłuszany przez inny, ten w mojej głowie, który woła: Powiedz mu! Powiedz mu natychmiast! Przestań uciekać, miej to już za sobą. Szybko, zanim znów zacznie mówić! Nie robię tego jednak. Nie odzywam się słowem, tylko czekam na kolejne jego zdania, bym mogła znów odwlec nieodwołalne. - Podnieś rękę. - Damen kiwa głową i wyciąga dłoń w moją stronę. Podnoszę swoją powoli, ostrożnie, by uniknąć jakiegokolwiek fizycznego kontaktu, a on dodaje: - A teraz powiedz mi, co widzisz. Patrzę podejrzliwie, nie wiedząc, co planuje, a potem ze wzruszeniem ramion odpowiadam: - Cóż, widzę bladą skórę, długie palce, kilka piegów i paznokcie, którym bardzo przydałby się manicure... - No właśnie. - Uśmiecha się, jakbym zdała najłatwiejszy egzamin świata. - Ale gdybyś mogła dostrzec to wszystko n a p r a w d ę , zobaczyłabyś coś zupełnie innego. Zobaczyłabyś rój molekuł zawierających protony, neutrony, elektrony i kwarki. A w tych maleńkich kwarkach, rozebranych na najdrobniejsze możliwe części, widziałabyś już tylko czystą, wibrującą energię poruszającą się z prędkością dość małą, by wydawała się gęsta i trwała, ale wystarczająco dużą, byśmy nie mogli jej dostrzec gołym okiem. Ściągam brwi, nieprzekonana do tego, co słyszę. Pomijam drobny fakt, że Damen siedzi w tym od jakichś setek lat. - Mówię poważnie, Ever. Nic nie istnieje osobno. - Pochyla się nade mną, podekscytowany tematem. - Wszystko jest jednością. Istnienia, które wydają się zwarte, jak na przykład ty, ja czy piasek, na którym siedzimy, to w rzeczywistości tylko masa energii wibrującej na tyle powoli, by sprawiać wrażenie stałości - za to duchy i im podobne wibrują tak szybko, że zwykły człowiek nie ma szans ich zobaczyć. - Widzę Riley - mówię, chcąc przypomnieć mu o dniach, które spędziłam z moją zmarłą siostrą. - A przynajmniej kiedyś ją widywałam. Zanim przekroczyła most i przeszła na drugą stronę. - I właśnie dlatego już nie możesz jej dostrzec - przytakuje. - Jej wibracje są za szybkie. Choć istnieją i tacy, którym nawet to nie przeszkadza.
Spoglądam na rozpościerający się przed nami ocean i napływające jedna po drugiej fale. Niekończące się, wieczne, nieśmiertelne - jak my. - A teraz podnieś rękę raz jeszcze i zbliż ją do mojej, jakbyśmy mieli się prawie dotknąć. Zwlekam, przesypując piasek między palcami - wolę tego nie robić. W przeciwieństwie do Damena znam cenę, koszmarne konsekwencje, do których może doprowadzić najmniejszy nawet fizyczny kontakt między nami. Dlatego właśnie od poprzedniego piątku tak bardzo go unikam. Jednak gdy znów zerkam na Damena, jego wyciągniętą w oczekiwaniu dłoń, biorę głęboki oddech i podnoszę swoją - nie mogę powstrzymać westchnienia, gdy przestrzeń między nami zmniejsza się niemal do zera. - Czujesz? - Uśmiecha się. - Czujesz łaskotanie i ciepło? To łączą się nasze energie. - Na przemian to zbliża, to oddala dłoń, manipulując znajdującym się między nami polem energetycznym. - Ale skoro, jak mówisz, wszyscy jesteśmy połączeni, czemu w takim razie nie czujemy tego samego? - pytam szeptem, oczarowana istniejącym niezaprzeczalnie strumieniem magnetycznym, który nas łączy, budząc w moim ciele najcudowniejsze z możliwych ciepło. - Wszyscy jesteśmy połączeni i stworzeni z tego samego, wibrującego źródła. Jest jednak energia, która zabiera ciepło, taka, która go przydaje, oraz ta, dla której jesteś stworzona. I to ją odczuwasz właśnie tak. Zamykam oczy i odwracam się, pozwalając, by łzy w końcu popłynęły po moich policzkach - nie potrafię ich już powstrzymać. Wiem, że nie mam prawa poczuć jego skóry, dotyku ust, bezpieczeństwa i ciepła, jakie daje jego ciało. Ta drżąca energia krążąca między nami to wszystko, co mogę mieć - z powodu koszmarnej decyzji, którą podjęłam. - Obecna nauka to tylko powtarzanie tego, co metafizycy i wielcy nauczyciele duchowi wiedzieli już od wieków. Wszystko jest energią. Wszystko jest jednością. Gdy Damen przysuwa się do mnie, słyszę w jego głosie, że się uśmiecha. Chce spleść swoje palce z moimi, ale natychmiast się odsuwam. Dostrzegam w jego oczach, jaki ból sprawia mu moje zachowanie - to spojrzenie znam od chwili, gdy zmusiłam go do wypicia antidotum, które przywróciło mu życie. Zastanawia się, czemu jestem taka cicha, daleka, czemu nie chcę go dotknąć, choć jeszcze kilka tygodni temu nie mogłam się powstrzymać. Podejrzewa - błędnie - że robię to z powodu jego wrednego zachowania - bo flirtował ze Stacią i był dla mnie okrutny. Ale prawda jest zupełnie inna - wiem dobrze, że Damen był pod wpływem klątwy Romano, tak jak cała szkoła. Nie miał wpływu na swoje zachowanie. Nie wie tylko, że chociaż antidotum przywróciło go do życia, to w chwili gdy dodałam do płynu swoją krew, zadecydowałam, że już nigdy nie będziemy razem. Nigdy. Przenigdy. Przez całą wieczność.
- Ever? - szepcze Damen głębokim, przejętym głosem. Lecz nie potrafię na niego spojrzeć. Nie wolno mi go dotknąć. A już na pewno nie mogę wypowiedzieć słów wyjaśnienia, które jestem mu winna: Nawaliłam - tak mi przykro. Romano mnie nabrał, a ja byłam na tyle zdesperowana i głupia, że dałam się wciągnąć w jego grę. A teraz nie ma już dla nas nadziei, bo jeśli mnie pocałujesz, jeśli zetkną się nasze DNA - umrzesz... Nie potrafię. Jestem największym na świecie tchórzem. Jestem żałosna i słaba. Nie ma mowy, bym znalazła siłę na to wyznanie. - Ever, powiedz, o co chodzi - prosi, zdenerwowany moim płaczem. - Zachowujesz się tak od kilku dni. Chodzi o mnie? O coś, co zrobiłem? Przecież wiesz, że nie pamiętam z tego wiele. Nieliczne rzeczy, które sobie przypominam... Masz świadomość, że to nie byłem prawdziwy ja. Nigdy z rozmysłem bym cię nie skrzywdził. Nigdy. Obejmuję rękami kolana, opuszczam ramiona i schylam głowę. Chciałabym stać się malutka, taka, by Damen nie mógł mnie już zobaczyć. Wiem, że mówi prawdę, że nie potrafiłby mnie skrzywdzić - tylko ja byłam w stanie zrobić coś tak bolesnego, pospiesznego, bezsensownie impulsywnego. Tylko ja mogłam być tak głupia, by nabrać się na sztuczki Romano. Tak bardzo chciałam udowodnić, że jestem jedyną prawdziwą miłością Damena, stać się tą jedną, która może go ocalić... No i proszę, co narobiłam. Damen przysuwa się bliżej, obejmuje mnie w pasie i przyciąga do siebie. Nie mogę jednak ryzykować takiej bliskości, moje łzy są teraz dla niego śmiertelnym niebezpieczeństwem, nie powinny dotykać jego skóry. Zrywam się na równe nogi i biegnę w stronę oceanu, podwijając palce i pozwalając, by zimna biała piana ochlapała mi łydki. Chciałabym móc zanurkować w tę głębię i dać ponieść się fali. Zrobić cokolwiek, aby uniknąć wypowiedzenia tych słów - bym nie musiała mówić mojej jedynej prawdziwej miłości, mojemu wiecznemu partnerowi, mojej bratniej duszy od czterystu lat, że choć podarował mi życie wieczne, przeze mnie nastąpi nasz koniec. Nie ruszam się przez chwilę, milczę. Czekam, aż słońce zniknie za horyzontem, i wtedy w końcu spoglądam w twarz Damena. Przyglądam się jego ciemnej, schowanej w cieniu sylwetce, ledwo rozpoznawalnej w mroku, i nie zważając na to coś, co tkwi w moim gardle, mamroczę: – Damen... Kochanie... Muszę ci coś powiedzieć.
ROZDZIAŁ 2 Kucam obok niego, z rękami założonymi na kolanach i stopami zakopanymi w piasku, mając nadzieję, że na mnie spojrzy, że się odezwie. Choćby tylko po to, by powiedzieć mi coś, co już wiem - że popełniłam wielki i głupi błąd, którego prawdopodobnie nigdy nie da się naprawić. Przyjęłabym jego słowa z pokorą, bo - do diabła! - zasłużyłam sobie na nie. Nie mogę jednak znieść tego milczenia i nieobecnego spojrzenia. Kiedy już decyduję się coś powiedzieć - cokolwiek, co zburzyłoby przerażającą ciszę - Damen spogląda na mnie spojrzeniem tak zmęczonym, że odbija się w nich każdy rok z sześciuset lat jego życia. - Romano - wzdycha, kręcąc głową. - Nie poznałem go. Nie miałem pojęcia... - Urywa, znów spoglądając gdzieś w przestrzeń. - Nie miałeś szans się domyślić. - Próbuję powstrzymać rodzące się w nim poczucie winy. - Od pierwszego dnia byłeś pod wpływem jego zaklęcia. Uwierz mi, on wszystko zaplanował, upewnił się, że każde wspomnienie zostanie wymazane. Damen przygląda mi się uważnie, a potem wstaje i odwraca się. Spogląda na ocean, zaciskając dłonie w pięści. - Zrobił ci krzywdę? Dobierał się do ciebie, skrzywdził w jakikolwiek sposób? Kręcę głową. - Nie musiał. Zranił mnie, krzywdząc ciebie. Odwraca się ponownie - jego rysy wyostrzają się, wzrok ciemnieje. Bierze głęboki oddech i oznajmia: - To moja wina. Zamieram, bo jak to możliwe, że Damen obwinia s i e b i e po tym, co j a zrobiłam? Podrywam się, staję obok niego i krzyczę: - Nie bądź niemądry! Oczywiście, że to nie twoja wina! Słuchałeś w ogóle tego, co mówiłam?! - Potrząsam głową. - Romano z a t r u ł twój eliksir i z a h i p n o t y z o w a ł cię. Ty nie mogłeś nic na to poradzić, robiłeś, co chciał, straciłeś kontrolę! Ledwo wypowiadam ostatnie zdanie, a Damen już macha lekceważąco dłonią. - Ever, nie rozumiesz? Tu nie chodzi o Romano czy o ciebie, to nasza k a r m a . Muszę odpłacić za sześćset lat samolubnego życia. - Kręci głową i śmieje się gorzko. Taki śmiech przeszywa do kości. - Po tych wszystkich latach, gdy kochałem cię i traciłem raz po raz, byłem przekonany, że to kara właśnie za to, jak żyłem. Nie miałem pojęcia, że umierasz z ręki Driny. Teraz dopiero zrozumiałem prawdę, której nie dostrzegałem przez lata. Kiedy już miałem pewność, że uniknąłem karmy, czyniąc cię nieśmiertelną i zatrzymując przy sobie, zaśmiał się z nas los: pozwala, byśmy przez wieczność żyli razem, ale nigdy już się nie dotknęli. Wyciągam rękę, by go przytulić, pocieszyć, przekonać, że to wszystko
nieprawda, ale od razu się odsuwam. Uświadamiam sobie, że sytuacja, w której się znaleźliśmy, spowodowana jest właśnie tym, że nie mogę go dotknąć. - To nieprawda - mówię, spoglądając w oczy Damena. - Czemu los miałby karać ciebie, skoro to ja popełniłam błąd? Nie rozumiesz? - Raz po raz potrząsam głową, sfrustrowana. Nie mogę się pogodzić z tym, co mówi. - Romano zaplanował wszystko od samego początku. On kochał Drinę - założę się, że nie miałeś o tym pojęcia, prawda? Była jedną z sierot, które ocaliliście od zarazy w renesansowej Florencji, i kochał ją przez wieki, zrobiłby dla niej wszystko. Tyle że Drinie zależało tylko na tobie, a tobie - na mnie. Kiedy więc ją zabiłam, Romano postanowił się zemścić, i dokonał tego za twoim pośrednictwem. Chciał, bym poczuła, jak to jest - nie móc już nigdy ciebie dotknąć. Wydarzenia potoczyły się tak szybko, że... - urywam. Ta przemowa jest bez sensu, to strata czasu. Damen przestał słuchać po pierwszym słowie, jest przekonany o swojej winie. Tyle że ja tak nie myślę i nie mogę pozwolić, by obwiniał siebie. - Damen, proszę cię! Nie możesz się po prostu poddać. To nie jest żadna karma, tylko moja wina. To ja popełniłam błąd, okropny, przerażający błąd. Ale możemy go naprawić. Z pewnością jest jakieś wyjście - łapię się resztek nadziei, zmuszając do udawania entuzjazmu. Damen stoi przede mną, widzę tylko ciemną sylwetkę w mroku. Za uścisk może mi służyć jedynie ciepło jego spojrzenia. - Nigdy nie powinienem był zaczynać - mówi. - Nie powinienem był przygotowywać eliksiru, tylko pozwolić, by rzeczy toczyły się swoim torem. Naprawdę, Ever. Spójrz tylko, jaki jest rezultat moich poczynań: jedynie cierpienie! - Potrząsa głową i patrzy z taką rozpaczą, że moje serce zdaje się pękać. - Ale dla ciebie wciąż jest ratunek. Masz przed sobą całe życie wieczne - możesz być, kimkolwiek chcesz, i robić, cokolwiek zapragniesz. A ja... - Wzrusza ramionami. - Jestem przeklęty. Oboje widzimy rezultat moich sześciuset lat na ziemi. - Nie! - wołam niepewnym głosem, aż zaczynają mi drżeć usta i policzki. - Nie możesz odejść, nie masz prawa znowu mnie zostawić! Przez ostatni miesiąc przeszłam piekło, by cię ocalić, a teraz, kiedy wydobrzałeś, nie mam zamiaru się poddać. Jesteśmy sobie przeznaczeni, sam tak mówiłeś. Po prostu przeżywamy chwilowy kryzys, nic więcej. Ale jeśli razem się nad tym zastanowimy, to wiem, że znajdziemy jakiś sposób, żeby... - mówię coraz ciszej, aż w końcu milknę, bo widzę, że Damen jest już gdzie indziej, wycofał się do świata poczucia winy, gdzie może wszystko zrzucić na siebie. Wiem też, że pora opowiedzieć mu dalszy ciąg historii - te nieszczęsne fragmenty, których żałuję i o których wolałabym zapomnieć. Może spojrzy na całą sprawę inaczej, może... - To nie wszystko - zaczynam pospiesznie, choć nie mam pojęcia, jak dobrać słowa. - Zanim stwierdzisz, że ściga cię karma albo coś podobnego, musisz wiedzieć jeszcze jedno. Coś, z czego nie jestem dumna, ale... Biorę głęboki oddech i opowiadam Damenowi o swoich podróżach do
Summerlandu - magicznego wymiaru między wymiarami, gdzie dowiedziałam się, jak można cofnąć się w czasie - a gdy miałam wybór między swoją rodziną i Damenem, wybrałam ich. Byłam przekonana, że w jakiś sposób zdołam odzyskać przyszłość, którą - jak mi się wydawało - odebrano mi na zawsze. Niestety wszystko i tak sprowadziło się do stwierdzenia, które już znałam. Czasem przeznaczenie jest poza naszym zasięgiem. Wzdycham głęboko i wbijam wzrok w piasek, niechętnie czekając na reakcję Damena - co zrobi, gdy spojrzy w oczy zdrajczyni? Ale - wbrew moim przypuszczeniom - zamiast się złościć czy smucić, Damen otacza mnie najpiękniejszym białym światłem - tak pocieszającym, wybaczającym i czystym jak portal do Summerlandu, a nawet jeszcze cudniejszym. Zamykam więc oczy i otulam go takim samym blaskiem, a gdy po chwili podnoszę powieki, oboje jesteśmy zatopieni w najcudowniejszym z możliwych, ciepłym, mglistym świetle. - Nie miałaś innego wyboru - zwraca się do mnie łagodnym głosem i spogląda pocieszająco, by zmazać jakoś mój wstyd. - To normalne, że wybrałaś rodzinę, ja zrobiłbym to samo - gdybym w ogóle miał wybór... Kiwam głową, a światło Damena rozbłyskuje jeszcze bardziej, zamykając mnie w telepatycznych objęciach. Nie są nawet w połowie tak uspokajające jak prawdziwy dotyk, ale na nic więcej nie mogę liczyć. - Znam historię twojej rodziny - mówię. - Wiem wszystko, widziałam... - Damen spogląda na mnie ciemnymi oczami tak intensywnie, że wręcz zmuszam się do dalszych słów. - Zawsze byłeś taki tajemniczy w kwestii swojej przeszłości, pochodzenia, wcześniejszego życia... Dlatego pewnego dnia, podczas pobytu w Summerlandzie, poprosiłam o ciebie i... Cóż, ujawniła mi się cała twoja historia. Zaciskam usta i wpatruję się w stojącego przede mną Damena. Jest spokojny i milczący. Wzdycham, gdy spogląda mi w oczy i telepatycznie gładzi palcami mój policzek, tworząc obraz tak staranny, tak namacalny, że niemal prawdziwy. - Przepraszam - mówi, prawie muskając kciukiem moją brodę. - Przepraszam, że byłem taki zamknięty. Ale choć to wszystko wydarzyło się tak dawno, wciąż wolałbym o tym nie rozmawiać. Przytakuję, nie chcę naciskać. Też wolę nie poruszać tematu morderstwa rodziców Damena, którego był świadkiem, ani tych lat, kiedy był molestowany przez księży. - Jest coś jeszcze - ciągnę z wiarą, że może ta informacja wzbudzi w nim nadzieję. - Gdy oglądałam twoje życie, zobaczyłam, jak Romano cię zabija. I choć wydawało mi się, że to nieuniknione, jednak zdołałam cię ocalić. - Spoglądam na Damena, wyczuwając, że ani trochę go nie przekonałam, więc pospiesznie mówię dalej, zanim całkiem się wyłączy: - Wiem, że nasze przeznaczenie jest z góry ustalone, ale wydaje mi się, że czasem mogą je kształtować podejmowane przez nas działania. Dlatego gdy nie udało mi się ocalić rodziny, choć cofnęłam się w czasie, zrozumiałam, że
akurat ich przeznaczenia nie mogłam odwrócić. Na sekundę przed drugim wypadkiem, w którym straciłam ich ponownie, Riley powiedziała mi tak: „Nie możesz zmienić przeszłości, ona po prostu jest”. A jednak gdy jakimś cudem powróciłam tutaj, do Laguny, udało mi się ciebie ocalić - to znak, że przyszłość nie zawsze jest z góry ustalona, nie każdym jej elementem rządzi przeznaczenie. - Być może. - Damen wzdycha, nie spuszczając ze mnie wzroku. - Tyle że przed karmą nie uciekniesz, Ever. Ona po prostu jest - ani dobra, ani zła, jak myśli większość ludzi. Karma to rezultat wszystkich działań, pozytywnych i negatywnych, nieustająca równowaga, przyczyna i skutek, coś za coś: wlewasz, wylewasz, co ma być, to będzie. - Wzrusza ramionami. - Jakkolwiek byś to ujęła, zawsze chodzi o to samo. I choć bardzo chciałabyś myśleć inaczej, to właśnie się wydarzyło. Każdej akcji towarzyszy reakcja. A mnie moje działania przywiodły tutaj. - Znów potrząsa głową. - Przez cały ten czas powtarzałem sobie, że zmieniłem cię w nieśmiertelną z miłości, ale teraz widzę, że to był czysty egoizm - bo nie potrafiłem istnieć bez ciebie. I dlatego teraz jest, jak jest. - I to koniec? - Tym razem ja kręcę głową, nie mogąc uwierzyć, że tak łatwo chce się poddać. - Po prostu koniec? Jesteś tak cholernie pewny, że dopadła cię twoja karma, że nawet nie spróbujesz się jej odgryźć? Tyle przeszedłeś, byśmy mogli być razem, a gdy napotykasz przeszkodę, nawet nie próbujesz jej zmierzyć i przeskoczyć? - Ever... - Damen ma ciepłe, pełne miłości, wyrozumiałe spojrzenie, ale i tak doskonale wychwytuję w jego głosie zrezygnowanie. - Przykro mi, ale są pewne rzeczy, które po prostu wiem. - Tak, no cóż... - Wzdycham i wbijam wzrok w ziemię, zakopując w piasku palce u nóg. - To, że masz nade mną przewagę kilku stuleci, wcale nie oznacza, że wiesz wszystko najlepiej. Bo jeśli naprawdę siedzimy w tym razem, jeśli nasze życia - tak jak nasze przeznaczenie - są ze sobą związane, to zrozumiesz, że nie tylko ciebie dotyczy cała ta historia. Ja również jestem jej częścią. I nie uda ci się po prostu uciec - nie uda ci się ode mnie odejść! Musimy działać razem! Na pewno jest jakieś wyjście... - urywam, czując, jak zaczynam drżeć, a coś ściska mnie za gardło tak mocno, że nie mogę już mówić. Mogę tylko stać przed Damenem, milcząco nalegając, by przyłączył się do walki, choć nie jestem pewna, czy możemy ją wygrać. - Nie zamierzam cię zostawiać - mówi w końcu, a w jego spojrzeniu odbija się czterechsetletnia tęsknota. - Nie potrafię cię zostawić, Ever. Uwierz, że próbowałem. Ale w końcu i tak znajdowałem drogę do ciebie. Tylko ciebie zawsze pragnąłem i tylko ciebie kochałem, ale... Ever... - Żadnych „ale”. - Przerywam, pragnąc go dotknąć, mocno się do niego przytulić. - Musi być jakieś rozwiązanie. Znajdziemy je razem. Po prostu wiem, że tak będzie. Zbyt daleko zaszliśmy, by Romano mógł nas rozdzielić. Ale bez twojej pomocy nie dam rady. Więc proszę, obiecaj mi, że spróbujesz. Damen patrzy na mnie przenikliwie. Zamyka oczy i wypełnia plażę milionem
tulipanów, tak że całą zatokę pokrywają woskowane czerwone płatki na zielonych łodygach - to wieczny symbol naszej nieśmiertelnej miłości, który teraz zajmuje każdy centymetr piasku. Potem Damen bierze mnie pod ramię i prowadzi z powrotem do samochodu. Nasze ciała dzielą tylko jego czarna skórzana kurtka i moja koszulka z organicznej bawełny. Dość, by zapobiec przypadkowej wymianie DNA, ale nie dość, by powstrzymać żar i drżenie, które między nami pulsują.
ROZDZIAŁ 3 - Wiesz co? - Miles wsiada do mojego auta i wpatruje się we mnie swoimi wielkimi brązowymi oczami, jeszcze większymi niż zwykle, gdy na jego uroczej dziecięcej twarzy pojawia się uśmiech. - Albo nie... Wiesz co? Nie zgaduj. Lepiej od razu ci powiem, bo i tak nie uwierzysz. Nigdy nie zgadniesz! Uśmiecham się, bo kilka sekund wcześniej już słyszałam, jak myśli, powstrzymując się przed wypowiedzeniem tego głośno: Jadę na obóz aktorski do Włoch! I sekundę później słyszę: - Jadę na obóz aktorski do Włoch! Nie, poprawka, jadę do FLORENCJI we Włoszech! Do miasta Leonarda da Vinci, Michała Anioła, Rafaela... I naszego dobrego znajomego Damena Augustea, który przypadkiem znał tych artystów osobiście! - Już od kilku tygodni wiedziałem, że jest szansa, ale dopiero wczoraj wieczorem dostałem oficjalne potwierdzenie i wciąż nie mogę uwierzyć! Osiem tygodni we Florencji, gdzie będę tylko grał, jadł i podrywał gorących Włochów... Zerkam na niego i wyjeżdżam z podjazdu. - A Holtowi to pasuje? Miles spogląda zdziwiony. - Hej, wiesz, jak to jest: co dzieje się we Włoszech, zostaje we Włoszech. Ale ja akurat wiem, że to nieprawda. Przypominam sobie Drinę z Romano i zastanawiam się, ilu jeszcze złych nieśmiertelnych krąży po ziemi, czekając tylko, aż będą mogli przybyć do Laguna Beach i mnie sterroryzować. - Nieważne. Niedługo wyjeżdżam - kiedy tylko skończy się szkoła. I muszę jeszcze tyle rzeczy przygotować! Aha, prawie zapomniałem wspomnieć o tym, co najlepsze... No dobra, prawie najlepsze. Wszystko doskonale się poukładało, bo ostatnie przedstawienie Lakieru do włosów odbędzie się na tydzień przed moim wyjazdem, więc uda mi się jeszcze zagrać Tracy Turnblad na zakończenie. Przecież to cudowne, prawda? - Absolutnie cudowne. - Uśmiecham się. - Naprawdę, gratulacje. To super. No i zasłużyłeś na wszystko, muszę przyznać. Żałuję tylko, że nie mogę pojechać z tobą. W chwili gdy wypowiadam te słowa, zdaję sobie sprawę z tego, że naprawdę tak myślę. Byłoby cudownie uciec od wszystkich problemów, wsiąść do samolotu i odlecieć. Zresztą brakuje mi towarzystwa Milesa. Ostatnich kilka tygodni, gdy on i Haven (tak jak cała szkoła) pozostawali pod urokiem Romano, to był najbardziej samotny czas w moim życiu. Nie miałam przy boku Damena, co rozdzierało mi serce, ale brak dwojga najlepszych przyjaciół niemal doprowadził mnie do szaleństwa. Tyle że Miles i Haven nie pamiętają z tego absolutnie nic, tak jak pozostali. Tylko Damen ma dostęp do małych fragmentów, a to, co sobie przypomina, wywołuje w nim wyłącznie poczucie winy.
- Też bym chciał, żebyś pojechała - mówi Miles, bawiąc się pokrętłem radia. Próbuje znaleźć odpowiednią do dobrego nastroju muzykę. - Może po zakończeniu roku wszyscy pojechalibyśmy do Europy? Wyrobimy sobie legitymacje studenckie, będziemy mieszkać w schroniskach i podróżować z plecakami. Byłoby super. W szóstkę - ty i Damen, Haven i Josh, ja i... ktoś tam... - Ty i ktoś tam? - Zerkam zdziwiona. - O co chodzi? - Jestem realistą. - Wzrusza ramionami. - Daj spokój. - Wznoszę oczy do nieba. - Od kiedy? - Od wczorajszego wieczoru, gdy dowiedziałem się, że jadę do Włoch. - Śmieje się, przeczesując ręką brązowe włosy. - Posłuchaj mnie: Holt jest super, naprawdę, nie zrozum mnie źle. Ale nie będę się oszukiwać, że jest między nami coś więcej, niż jest. Wszyscy mamy datę ważności, wiesz o tym? Pełne trzy akty: określony początek, środek i koniec. To nie tak jak z tobą i Damenem, wy jesteście inni. Życiowi. - Ż y c i o w i ? - Spoglądam na Milesa, kręcąc głową, i zatrzymuję się na światłach. - To jakiś termin praktyczny, a nie określenie szczęśliwej pary. - Wiesz, o co mi chodzi. - Miles przygląda się swoim pomalowanym na jaskrawy róż paznokciom Tracy Turnblad, obracając je na różne strony. - Mówię o tym, że wy dwoje jesteście idealnie dobrani, połączeni. Zresztą nawet dosłownie, bo zwykle wciąż się obściskujecie. Już nie. Wzdycham głęboko, wciskam pedał gazu, gdy tylko światło zmienia się na zielone, i przejeżdżam skrzyżowanie z piskiem opon, zostawiając za sobą czarny ślad gumy. Nie zwalniam do chwili parkowania przed szkołą. Rozglądam się za Damenem - on zawsze staje na drugim z najlepszych miejsc. Wciąż nigdzie go nie dostrzegam. Zaciągam hamulec. Mam zamiar wysiąść z samochodu i poszukać, ale w tym samym momencie Damen pojawia się koło mnie i kładzie rękę na klamce. - Gdzie twoje auto? - pyta Miles, rozglądając się dokoła. Zamyka drzwi i przerzuca plecak przez ramię. - I co ci się stało w rękę? - Pozbyłem się. - Damen wpatruje się we mnie, a potem zerka na Milesa i widząc wyraz jego twarzy, dodaje: - Samochodu, nie ręki. - Sprzedałeś go? - pytam, ale tylko dlatego, że Miles nas słyszy. Damen nie musi kupować, wymieniać ani sprzedawać rzeczy, jak normalni ludzie. Po prostu może sobie unaocznić, cokolwiek zechce. Kręci głową i prowadzi mnie do wejścia, z uśmiechem odpowiadając: - Nie, zostawiłem go na poboczu z włączonym silnikiem i kluczykiem w stacyjce. - Słucham? - wyrywa się Miles. - Chcesz mi powiedzieć, że zostawiłeś swoje lśniące czarne bmw M6 coupé przy drodze?! Damen przytakuje. - Ale to jest auto za sto tysięcy dolarów! - Miles robi się czerwony i zaczyna brakować mu tchu.
- Dokładnie sto dziesięć - śmieje się Damen. - Nie zapominaj, że miał pełne wyposażenie dodatkowe. Miles wpatruje się w niego, a oczy prawie wychodzą mu z orbit. Nie potrafi przyswoić informacji, że ktokolwiek mógłby zrobić coś takiego - i że ktokolwiek mógłby c h c i e ć zrobić coś takiego. - Hm, no dobra, wyjaśnijmy sobie coś - po prostu się obudziłeś i pomyślałeś: „Hej, a co mi tam, może po prostu porzucę mój absurdalnie drogi samochód na poboczu - GDZIE KAŻDY BĘDZIE MÓGŁ GO SOBIE WZIĄĆ”? - Coś w tym stylu. - Damen wzrusza ramionami. - Bo wiesz, może nie zauważyłeś... - Miles zaczyna sapać. - Ale niektórym z nas nieco brakuje samochodu. Niektórzy z nas mają okrutnych rodziców, którzy zmuszają swoje dzieci, by przez całe życie polegały wyłącznie na przyjaciołach! - Wybacz. - Kolejne wzruszenie ramion. - Chyba o tym nie pomyślałem. Ale jeśli poprawi ci to humor, zrobiłem to w szczytnym celu. Damen spogląda na mnie i dzięki temu spojrzeniu, jak zwykle pełnemu ciepła, nagle zaczynam się domyślać, że porzucenie samochodu to zaledwie początek jego planu. - Jak się dostałeś do szkoły? - pytam, gdy docieramy do głównej bramy, gdzie czeka na nas Haven. - Przyjechał autobusem - oznajmia nasza przyjaciółka, a świeżo ufarbowane granatowe kosmyki opadają jej na twarz. - I nie żartuję. Też bym nie uwierzyła, ale widziałam to na własne oczy. Widziałam, jak wsiada do wielkiego żółtego autobusu z pierwszoklasistami, debilami, kujonami i innymi wyrzutkami, które - w przeciwieństwie do Damena - nie mają innego wyjścia, jak jechać autobusem. - Haven potrząsa głową. - Byłam tak zszokowana, że musiałam się uszczypnąć. A potem, jako że wciąż nie mogłam uwierzyć, zrobiłam zdjęcie komórką i wysłałam je do Josha, by to potwierdził. - Pokazuje nam ekran telefonu. Patrzę na Damena, zastanawiając się, co też wymyślił, i nagle zauważam, że zamiast swojego ulubionego kaszmirowego swetra ma na sobie zwykłą bawełnianą koszulkę. A zamiast designerskich dżinsów - jakieś spodnie bez nazwy. Nawet czarne buty, z których był już znany w całej szkole, zastąpiły brązowe gumowe japonki. Oczywiście i tak nie potrzebuje żadnych gadżetów, by wyglądać odlotowo - jak w dniu, gdy się poznaliśmy - ale ten nowy, zwyczajny look jakoś do niego nie pasuje. A na pewno nie pasuje do tego Damena, którego znam. Jasne, nie da się zaprzeczyć, że Damen jest inteligentny, dobry, kochający i hojny - ale także dość próżny. Ma obsesję na punkcie ubrań, samochodu, swojego wizerunku. I w żadnym wypadku nie można go wypytywać o datę urodzin, bo jak na kogoś, kto zdecydował się być nieśmiertelny, ma dziwaczny kompleks wieku. I choć w normalnych okolicznościach nic by mnie nie obchodziło, w jakich ciuchach i czym przyjechał do szkoły, to teraz, kiedy spoglądam na
niego po raz kolejny, coś zaczyna mnie kłuć w żołądku - jakby jakaś myśl domagała się mojej uwagi. Ostrzeżenie, że to dopiero początek. Że nagła transformacja Damena jest głębsza i nie chodzi tylko o cięcie kosztów, altruizm i ochronę środowiska. To wszystko ma coś wspólnego z wczorajszym wieczorem, z tym, że Damena ściga jego karma. Może przekonał sam siebie, że wyrzeczenie się najcenniejszych rzeczy jakoś zrównoważy złe uczynki? - Idziemy? - Uśmiecha się, łapiąc mnie za rękę w momencie, gdy rozlega się dzwonek. Odciąga mnie od Milesa i Haven, którzy przez następne trzy lekcje będą wysyłać do siebie kolejne SMS-y, próbując ustalić, co stało się Damenowi. Patrzę na niego, na jego odzianą w rękawiczkę dłoń trzymającą moją, i idąc korytarzem, szepczę: - Co się dzieje? Co tak naprawdę stało się z twoim autem? - Już ci mówiłem. - Wzrusza ramionami. - Nie potrzebuję go. To zbędny luksus sprawiający mi przyjemność, bez której jednak mam zamiar się obejść. - Śmieje się, nie spuszczając ze mnie wzroku. Ale gdy widzi, że wcale mnie nie rozbawił, kręci głową i dorzuca: - Nie bądź taka poważna. To nic takiego. Zrozumiałem po prostu, że go nie potrzebuję, więc pojechałem do jakiejś biedniejszej dzielnicy i zostawiłem go na poboczu, żeby ktoś mógł go znaleźć. Zaciskam usta i patrzę przed siebie. Chciałabym wejść do głowy Damena i zobaczyć te myśli, które trzyma tylko dla siebie, dotrzeć do prawdziwej istoty jego zamierzeń. Bo choć patrzy na mnie w ten swój sposób i nonszalancko wzrusza ramionami, nic z tego, co mówi, nie ma sensu. - No jasne, w porządku. Jeśli to właśnie chciałeś zrobić, rozumiem, baw się dobrze. - Także wzruszam ramionami, przekonana, że nic tu nie jest w porządku, ale wiem też, że lepiej nie ujawniać się z tą opinią. - Tylko jak zamierzasz się teraz poruszać? Wiesz, może nie zauważyłeś, ale to jest Kalifornia - trudno się gdziekolwiek dostać bez samochodu. Damen jest wyraźnie rozbawiony moim wybuchem złości, a bynajmniej nie takiej reakcji się spodziewałam. - Co złego jest w jeżdżeniu autobusem? Za darmo? Wgapiam się w niego, kręcąc głową - nie wierzę w to, co słyszę. A odkąd martwisz się o pieniądze, panie Zarabiam Miliony na Wyścigach i Mogę Unaocznić, Co Tylko Zechcę? Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę z tego, że zapomniałam ukryć swoje myśli. - A więc tak mnie postrzegasz? - Damen zatrzymuje się pod klasą, wyraźnie urażony moją oceną swojej osoby. - Jako płytkiego materialistę, narcyza, snoba i konsumpcjonistę? - Nie! - wołam, potrząsając głową i ściskając rękę Damena. Mam nadzieję, że uda mi się go przekonać, choć tak naprawdę w istocie myślę, co powiedziałam. Ale nie odbieram tego negatywnie. Chodzi raczej o to, że mój facet docenia w życiu dobre rzeczy, a nie o to, że jest męską wersją Stacii. - Ja tylko... - Waham się, próbując być choć w połowie tak elokwentna
jak Damen, ale w końcu poddaję się i mówię: - Chyba po prostu tego nie rozumiem. - Wzruszam ramionami. - I o co chodzi z tą rękawiczką? - Podnoszę jego dłoń do poziomu wzroku. - Czy to nie oczywiste? - Kręci głową i ciągnie mnie w kierunku drzwi. Zostaję jednak w miejscu i ani drgnę. Nic już nie jest oczywiste i nic nie ma sensu. Damen zatrzymuje się także, z ręką na klamce, wciąż mocno urażony. - Myślałem, że to będzie dobre rozwiązanie. Ale może wolisz, żebym wcale cię nie dotykał? Nie! Nie o to mi chodziło! Widząc zbliżających się kolegów, przełączam się na telepatię i przypominam Damenowi, jak trudno było mi przez ostatnie trzy dni unikać bezpośredniego z nim kontaktu. Udawałam przeziębioną, choć oboje wiemy, że nie możemy zachorować, i wymyślałam kolejne absurdalne wymówki, które tylko wzmagały moje poczucie wstydu. To była prawdziwa męczarnia. Mieć tak boskiego, przystojnego, seksownego faceta i nie móc go dotknąć - okazało się największą z możliwych torturą. - Posłuchaj... Wiem, nie możemy ryzykować, że dotkniemy się spoconymi dłońmi albo coś podobnego, ale nie uważasz, że to jednak wygląda trochę... dziwnie? - pytam szeptem, gdy tylko znów zostajemy sami. - Nic mnie to nie obchodzi. - Wbija we mnie szczere spojrzenie szeroko otwartych oczu. - Nie interesuje mnie, co myślą inni. Interesujesz mnie tylko ty. Ściska moją dłoń i otwierając umysłem drzwi do klasy, prowadzi mnie obok Stacii Miller do naszych ławek. Choć nie widziałam jej od piątku, kiedy to wszyscy uwolnili się od klątwy Romano, mam pewność, że nienawidzi mnie równie mocno jak przedtem. I chociaż jestem gotowa na stary numer Stacii - upuszczenie torby, żebym się o nią potknęła - tym razem panna Miller okazuje się zbyt zainteresowana nowym image'em Damena, by bawić się w stare gierki. Mierzy go wzrokiem od stóp do głów, raz za razem. Jednak to, że Stacia mnie ignoruje, wcale nie oznacza, iż mogę się rozluźnić. Prawdą jest bowiem, że Stacia nigdy nie zapomina - wyraźnie mi to powiedziała. Prawdopodobnie jest bardziej zła i żądna zemsty niż kiedykolwiek - a ta chwila spokoju to tylko cisza przed burzą. - Zignoruj ją - szepcze Damen, przysuwając swój stolik do mojego tak blisko, że właściwie się stykają. Kiwam potakująco głową, ale w rzeczywistości trudno mi zignorować królową szkoły. Bardzo chciałabym udawać, że jest niewidzialna, ale nie potrafię. Siedzi przede mną, a we mnie rodzi się obsesja. Zaglądam w myśli Stacii, próbując zobaczyć, czy cokolwiek wydarzyło się między nią a Damenem. Bo choć wiedziałam, że to za sprawą Romano ze sobą flirtowali, całowali się i przytulali, musiałam na nich wtedy patrzeć. I chociaż mam pewność, że Damen był pozbawiony wolnej woli, nic nie zmieni tego, że tamto się wydarzyło - usta Damena dotykały warg Stacii, a jego dłonie - jej
skóry. Co z tego, że nie zrobili następnego kroku - i tak czułabym się dużo lepiej, gdybym miała jakiś tego dowód. Tak, to wszystko jest chore, bolesne i masochistyczne, lecz nie spocznę, póki pamięć Stacii nie odsłoni mi wszystkich tych koszmarnych, dobijających szczegółów. I kiedy już mam zamiar wejść głębiej w jej myśli, dotrzeć do samego mózgu, Damen ściska moją dłoń i mówi: - Ever, proszę, przestań się torturować. Już ci mówiłem, że nie ma tam nic do oglądania. - Przełykam ślinę, wpatrując się w kark królowej, patrząc, jak plotkuje z Honor i Craigiem, i ledwo udaje mi się dosłyszeć ciąg dalszy: - Nie zrobiliśmy tego. Nie jest tak, jak myślisz. - A podobno nic nie pamiętasz? - Odwracam się, ale oblewa mnie rumieniec wstydu, gdy widzę ból w oczach Damena. Spogląda na mnie i potrząsa głową. - Zaufaj mi. - Wzdycha. - Przynajmniej spróbuj. Proszę. Biorę głęboki oddech, wciąż wpatrując się w jego oczy, i chciałabym móc mu zaufać. Powinnam. - Mówię poważnie, Ever. Najpierw nie mogłaś pogodzić się z tym, że przez sześćset lat chodziłem na randki, a teraz masz jeszcze obsesję na punkcie poprzedniego tygodnia? - Podnosi pytająco brew i przysuwa się do mnie, łagodnie perswadując: - Wiem, że bardzo zraniłem twoje uczucia, zdaję sobie z tego sprawę. Ale nie cofnę czasu, co się stało, to się nie odstanie. Romano działał z premedytacją, a ty nie możesz pozwolić mu wygrać. Wzdycham przeciągle, bo wiem, że Damen ma rację. Zachowuję się dziecinnie, irracjonalnie, i pozwalam odwrócić swoją uwagę od ważnych spraw. Poza tym - Damen przestawia się na telepatię, bo do klasy wszedł nauczyciel, pan Robins - wiesz, że to nie ma żadnego znaczenia. Całe życie kochałem tylko ciebie. Czy to nie wystarczy? Podnosi rękę w rękawiczce i dotyka mojej skroni, patrząc mi w oczy i przypominając naszą historię - moje kolejne wcielenia młodej służącej we Francji, córki purytanina w Nowej Anglii, uwodzicielskiej brytyjskiej bywalczyni salonów, rudowłosej muzy pewnego artysty... Otwieram szeroko oczy, bo tej inkarnacji nie znałam. A Damen tylko się uśmiecha, patrząc z miłością, i pokazuje mi najpiękniejsze momenty tamtego czasu - migawka z naszego pierwszego spotkania podczas otwarcia galerii w Amsterdamie, pierwszy pocałunek - na dworze, tego samego wieczoru. Przedstawia tylko najbardziej romantyczne chwile, nie ujawniając, jak zginęłam, co zdarzało się zawsze, kiedy mieliśmy zrobić następny krok. Po tych wszystkich cudownych historiach, widząc prawdziwą miłość Damena, spoglądam teraz w jego oczy i w myślach odpowiadam na pytanie: Oczywiście, że to wystarczy. Zawsze mi wystarczałeś. A potem ze wstydem zadaję swoje pytanie: Ale czy ja wystarczę tobie? W końcu przyznaję się - do tego, ile we mnie lęku, że Damen wkrótce
znudzi się trzymaniem dłoni w rękawiczce, telepatycznym przytulaniem, i zacznie szukać prawdziwej bliskości u jakiejś innej dziewczyny z bezpiecznym DNA. Kiwa głową, dotykając dłonią mojego podbródka, i przytula mnie tak mocno, bezpiecznie i pocieszająco, że cały strach gdzieś znika. Jakby w odpowiedzi na mój przepraszający wzrok, pochyla się i szepcze mi do ucha: – To dobrze. Skoro to już ustaliliśmy, przejdźmy do Romano... –
ROZDZIAŁ 4 Idąc na lekcję historii, zastanawiam się, co będzie gorsze: spotkanie z Romano czy z panem Munozem. Co prawda z oboma nie rozmawiałam od zeszłego piątku, gdy rozpadł się cały mój świat, ale bez wątpienia rozstałam się z nimi w dziwnych okolicznościach. W trakcie ostatniego spotkania z Munozem zupełnie się rozkleiłam i nie tylko przyznałam - czego nigdy nie robię - że umiem czytać w myślach, ale na dodatek zachęciłam go, by umówił się z moją ciotką Sabine - a tego zaczynam naprawdę żałować. To było okropne, choć i tak nie przebiło ostatnich chwil spędzonych z Romano, gdy wycelowałam pięść w jego czakrę pępka - nie tylko po to, by go zabić, ale wręcz całkowicie unicestwić. I udałoby mi się, gdyby nie chwila mojego zawahania i jego ucieczka. Co prawda teraz myślę, że może to i lepiej, ale wciąż jestem wściekła - tak wściekła, że nie mogę zaręczyć, iż nie spróbuję ponownie. Chociaż tak naprawdę wiem, że nie spróbuję. Nie tylko dlatego, że Damen przez całą lekcję angielskiego pouczał mnie telepatycznie: „zemsta nigdy nie jest rozwiązaniem, a karma to jedyny sprawiedliwy system” i takie tam bla, bla, bla, ale przede wszystkim dlatego, że po prostu nie powinnam. I chociaż Romano oszukał mnie w najgorszy możliwy sposób i nie pozostawił złudzeń co do swojej osoby, i tak nie mam prawa go zabijać. To nie rozwiąże mojego problemu. I niczego nie zmieni. Wiem, że jest okrutny, zły i mściwy, a i tak nie mam prawa... - Jest moja urocza gwiazdka! Pojawia się nagle tuż za mną, z tymi swoimi jasnymi, potarganymi włosami, niebieskimi oczami i lśniącymi bielą zębami, nonszalancko wyciągając silną, opaloną rękę, zastawiając mi wejście do klasy. I niczego więcej mi już nie trzeba. Irytujący szelest udawanego brytyjskiego akcentu i obleśne, przyprawiające o gęsią skórkę spojrzenie - mija sekunda i znów mam ochotę go zabić. Ale tego nie zrobię. Obiecałam Damenowi, że pójdę na lekcję i wrócę z niej bezpiecznie, nie uciekając się do przemocy. - Opowiedz mi, Ever, jak minął ci weekend? Miły powrót do ukochanego? Czy jakimś cudem udało mu się... przeżyć? Zaciskam pięści i w wyobraźni widzę już, jak wyglądałby Romano zmieniony w kupkę kurzu i stosik szpanerskich ciuchów - nie pomogły moje pacyfistyczne śluby. - Bo jeśli nie, jeśli nie wzięłaś sobie do serca mojej rady i uparłaś się ujeździć tego starego dinozaura, pewnie powinienem złożyć ci najszczersze kondolencje. - Kiwa głową, wbijając we mnie wzrok, i już ciszej dodaje: - Ale nic się nie martw, nie będziesz długo samotna. Gdy tylko skończy się żałoba, z chęcią wkroczę do akcji i wypełnię pustkę po Damenie. Skupiam się na oddechu, uspokajając go i spowalniając, a potem patrzę
na silną, opaloną, umięśnioną rękę blokującą mi drogę i wiem, że wystarczyłby jeden celny cios karate, by złamać ją na pół. - Nawet jeśli uda ci się powstrzymać i Damen pozostanie przy życiu, wystarczy, że powiesz słowo, a ja będę przy tobie. - Uśmiecha się, patrząc na mnie, jakbym była jego własnością. - Oczywiście nie musisz odpowiadać bez zastanowienia, nie musisz się deklarować. Nie spiesz się. Bo wiesz, Ever, zapewniam cię, że w przeciwieństwie do Damena należę do mężczyzn, którzy potrafią czekać. Zresztą to tylko kwestia czasu, zanim sama zaczniesz za mną chodzić. - Chcę od ciebie tylko jednego. - Mrużę oczy, aż kontury wszystkiego wokół tracą wyrazistość. - Żebyś zostawił mnie w spokoju. - Zaczynam się rumienić, gdy spojrzenie Romano staje się obleśne. - Nie ma szans, kochana - kpi, taksując mnie po raz kolejny i potrząsając głową. - Zaufaj mi, chcesz ode mnie dużo więcej. Ale nie ma strachu, powiedziałem już, że poczekam, jak długo będzie trzeba. Martwię się tylko o Damena, i ty także powinnaś. Z tego, co widziałem przez ostatnie sześćset lat, wynika, że jest bardzo niecierpliwy. I lubi korzystać z życia, prawdziwy hedonista. Do tej pory nigdy na nic nie musiał czekać zbyt długo. Nabieram powietrza w płuca i uspokajam się - choć przychodzi mi to z trudem - pamiętając, że nie mogę dać się wciągnąć w jego gierki. Romano świetnie potrafi wyczuwać moje słabości, mój psychologiczny kryptonit, i chyba żyje wyłącznie po to, by je wykorzystać. - Nie zrozum mnie źle, Damen zawsze trzymał fason - czarna żałobna wstążka, wygląd niepocieszonego na stypie - ale uwierz, że mech jeszcze nie zdążył pokryć jego butów, a już z powrotem wyruszał na łowy. Szukał czegokolwiek - czy raczej kogokolwiek, kto pomógłby mu utopić smutki. I choć wolisz w to nie wierzyć, ja byłem przy tym za każdym razem. Damen na nikogo nie czeka. A już z pewnością nigdy nie czekał na ciebie. Po raz kolejny biorę głęboki oddech, napełniając swoje myśli słowami, muzyką, równaniami matematycznymi, których nie potrafiłabym rozwiązać, wszystkim, co może ochronić mnie przed jego słowami, wymierzonymi celnie prosto w moje serce. - Tak, widziałem to na własne oczy. - Romano przechodzi na chwilę na swój cockney, uśmiecha się i dodaje już normalnie: - Drina także widziała, biedactwo, złamał jej serce. Jednak w przeciwieństwie do twojej - i, muszę przyznać, także mojej miłości - uczucie Driny było bezwarunkowe. Potrafiłaby go przyjąć bez względu na to, gdzie był przedtem, bez żadnych pytań. A tego, wiemy oboje, ty nigdy byś nie zrobiła. - To nieprawda! - wołam ochrypłym głosem. W gardle zaschło mi tak, jakbym nie odzywała się cały dzień. - Miałam Damena dla siebie od chwili, kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy i... i... - urywam, mając świadomość, że nie powinnam w ogóle zaczynać. Bez sensu wdawać się w tę walkę. - Wybacz, skarbie, ale się mylisz. Nigdy nie miałaś Damena, nie posiadłaś go. Skrywany pocałunek, trzymanie się za spocone ręce... - Wzrusza ramionami, patrząc kpiąco. - Poważnie, Ever, wydaje ci się, że takie żałosne
próby fizycznego kontaktu zaspokoją żądzę tak chciwego, narcystycznego, egoistycznego faceta jak on? Przez czterysta lat? Przełykam ślinę, zmuszając się do udawanego spokoju, i odpowiadam: - To i tak więcej, niż ty ugrałeś z Driną. - Nie dzięki tobie - rzuca ze złością. - Ale, jak już wspomniałem, ja potrafię cierpliwie czekać, a Damen nie. - Potrząsa głową. - Szkoda, że tak uparcie chcesz grać trudną do zdobycia. Mamy ze sobą więcej wspólnego, niż ci się wydaje. Oboje pragniemy kogoś, kogo nigdy nie będziemy mogli naprawdę mieć... - Mogłabym cię teraz zabić - szepczę drżącym głosem. Dłonie też mi się trzęsą. I choć obiecałam Damenowi, że tego nie zrobię, trudno mi się powstrzymać. - Mogłabym... - Wstrzymuję oddech, nie chcąc, by Romano poznał moją i Damena tajemnicę - tylko my wiemy, że uderzenie w najsłabszą czakrę Nieśmiertelnego, jeden z siedmiu energetycznych punktów ciała, to najszybszy sposób, by go pokonać. - Mogłabyś co? - Uśmiecha się, przysuwając swoją twarz do mojej tak, że jego oddech muska mój policzek. - Walnąć mnie w czakrę sakralną na przykład? Patrzę zdziwiona, zastanawiając się, jak mógł się tego dowiedzieć. Ale Romano tylko się śmieje i kręcąc głową, wyjaśnia: - Nie zapominaj, skarbie, że Damen był pod moim urokiem, co znaczy, że powiedział mi wszystko - odpowiedział na każde pytanie, które zadałem, także dotyczące ciebie. Stoję jak słup soli, nie potrafię zareagować. Chciałabym wyglądać na opanowaną i niewzruszoną, ale już za późno. Dopadł mnie. Trafił w czuły punkt. I na dodatek doskonale o tym wie. - Nie martw się, kochana. Nie planuję zrobić ci krzywdy. Chociaż twój porażający brak bystrości i nieumiejętne wykorzystywanie zdobytej wiedzy mówią mi, że jeden cios w czakrę gardła wystarczyłby, aby unicestwić cię na dobre... - Wciąż uśmiecha się niczym wąż. - Tyle że doskonale się bawię, obserwując, jak się wijesz. Zresztą to nie potrwa długo, zaczniesz się wić dla mnie. A potem obok mnie. Wszystko jedno. - Rozbawiony wbija we mnie błękitne oczy i patrzy tak, jakby wiedział wszystko, znał najbardziej intymne szczegóły. Ten wzrok wwierca mi się w brzuch. - Szczegóły pozostawię tobie, ale nieważne, jak bardzo chciałabyś mnie dopaść, nie zrobisz tego, ponieważ ja mam to, czego pragniesz. Antidotum na tamto antidotum. Zapewniam cię. Będziesz tylko musiała znaleźć sposób, by sobie na nie zasłużyć. I zapłacić odpowiednią cenę. Wpatruję się w Romano szeroko otwartymi oczami, próbując dobyć głosu. Przypominam sobie poprzedni piątek, kiedy obiecywał mi dokładnie to samo. Byłam tak zajęta przebudzeniem Damena, że aż do dzisiaj o tym nie pamiętałam. Zaciskam usta i odwzajemniam spojrzenie, a po raz pierwszy od wielu dni budzi się we mnie nadzieja: wiem, że zdobycie antidotum jest tylko kwestią czasu. Muszę tylko znaleźć sposób, by je wydobyć od Romano.
- O, tylko spójrzcie - kpi. - Chyba zapomniałaś o naszej randce z przeznaczeniem. Podnosi rękę, więc próbuję przejść, ale on natychmiast ją opuszcza, ze śmiechem uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch. - Oddychaj głęboko - sączy jad, ustami muskając moje ucho, a palcami dotykając ramienia, co zostawia na nim lodowaty ślad. - Nie panikuj, nie ma powodu. Nie musisz znowu świrować. Jestem pewien, że dojdziemy jakoś do porozumienia i znajdziemy dobre rozwiązanie. Mrużę oczy, zniesmaczona ceną, jaką sobie wymyślił. Powoli i z rozmysłem mówię: - Nigdy nic mnie nie zmusi do tego, żebym się z tobą przespała! - wołam dokładnie w chwili, gdy pan Munoz otwiera drzwi, dzięki czemu cała klasa słyszy moje ostatnie słowa. - Wow... - Romano uśmiecha się, podnosząc ręce w udawanym poddańczym geście. - Kto mówił coś o sypianiu z brzydulą, kochanie? - Odrzuca głowę do tyłu i zanosi się śmiechem, a obrzydliwy tatuaż Uroborosa na przemian pojawia się i znika. - Nie chcę cię rozczarować, mała, ale jeśli będę szukał dobrego bzykanka, na pewno nie zgłoszę się do dziewicy! Biegnę do swojej ławki z wypiekami na policzkach, wzrok wbijam w podłogę. Następnych czterdzieści minut spędzam, kuląc się za każdym razem, gdy moi koledzy wpadają w histeryczny śmiech wywołany obleśnymi dźwiękami wydawanymi przez Romano. Kolejne próby Munoza, by ich uspokoić, nie przynoszą rezultatu. Kiedy tylko słyszę dzwonek, ruszam do drzwi. Chcę spotkać Damena, zanim zrobi to Romano, bo w razie prowokacji Damen nie będzie mógł się powstrzymać i wybuchnie - a teraz nie możemy sobie na to pozwolić. Gdy tylko przekręcam gałkę w drzwiach, słyszę: - Ever? Pozwól na minutę. Zatrzymuję się, a reszta klasy tłoczy się za moimi plecami - chcą wyjść na korytarz i za przykładem Romano dalej się ze mnie naśmiewać. Odwracając się w stronę Munoza, by sprawdzić, czego chce, słyszę jeszcze kpiący chichot. - Zrobiłem to. - Nauczyciel uśmiecha się, choć słyszę, że mówi drżącym głosem, i widzę, jaki jest zdenerwowany. Bardzo chce, żebym wiedziała. Wiercę się w miejscu, przerzucając plecak z jednego ramienia na drugie, i żałuję, że nie nauczyłam się jeszcze widzenia na odległość - mogłabym zajrzeć do stołówki i upewnić się, czy Damen trzyma się planu. - Podszedłem do niej. Tak jak mi radziłaś - mówi nauczyciel. Podnoszę wzrok, by na niego spojrzeć, i coś ściska mnie w żołądku, bo zaczynam rozumieć. - Kobieta ze Starbucksa, pamiętasz? Sabine? Spotkałem ją dziś rano i nawet przez moment rozmawialiśmy... - Wzrusza ramionami, odpływając na chwilę. Wyraźnie wciąż przeżywa poranek. Stoję przed Munozem bez tchu, bo przecież muszę go powstrzymać, przerwać to, bez względu na koszty, zanim wymknie się spod kontroli. - I miałaś rację. Ona naprawdę jest miła. Pewnie nie powinienem ci
tego mówić, ale umówiliśmy się na kolację w piątek wieczorem. Kiwam głową zupełnie otępiała, a słowa wpadają mi do ucha, gdy wchodzę w energię nauczyciela i oglądam jego myśli. Sabine stoi w kolejce, zajmuje się swoimi sprawami, aż pojawia się Munoz, a ona odwraca się i obdarza go uśmiechem, który jest... bezwstydnie uwodzicielski! Ale wstydu nie ma. Ani ze strony Sabine, ani ze strony Munoza. Nie, cały wstyd jest mój. Ci dwoje po prostu są szczęśliwi. To nie może się rozwinąć. Jest zbyt wiele powodów, dla których ta piątkowa kolacja nie może dojść do skutku. Po pierwsze, Sabine jest nie tylko moją ciotką, ale moim opiekunem i jedyną żyjącą krewną na całym świecie! A po drugie, ważniejsze, w wyniku mojego żałosnego, sentymentalnego, nieprzemyślanego zachowania w zeszły piątek Munoz wie, że jestem medium - a Sabine nie ma o tym pojęcia! Wiele zrobiłam, by utrzymać przed nią tę tajemnicę, i nie ma mowy, żeby teraz zdradził mnie zadurzony w ciotce nauczyciel historii. I kiedy już chcę mu powiedzieć, że w żadnym wypadku, absolutnie, nie może zabrać mojej ciotki na kolację ani ujawnić informacji, które niechcący mu zdradziłam w chwili słabości (bo byłam pewna, że widzę go ostatni raz w życiu), Munoz odchrząkuje i oznajmia: - No nic, lepiej idź na lancz, zanim będzie za późno. Nie chciałem cię zatrzymywać, pomyślałem tylko, że... - Nie ma sprawy, w porządku - mówię. - Ja tylko... Nie pozwala mi skończyć. Właściwie wypycha mnie z klasy, macha ręką i rzuca: - Idź już, znajdź przyjaciół. Pomyślałem tylko, że powinienem ci podziękować, nic więcej.
ROZDZIAŁ 5 Gdy siadam przy naszym stoliku obok Damena, z ulgą stwierdzam, że wszystko zdaje się całkiem normalne. Jego dłoń (w rękawiczce) dotyka mojego kolana, a ja rozglądam się dokoła, szukając Romano. Słyszę myśl Damena: Nie ma go. Nie ma? Otwieram szeroko oczy z nadzieją, że chodzi jedynie o wyjście ze szkoły, a nie zniknięcie na dobre. Damen tylko się śmieje, a delikatny, melodyjny dźwięk przechodzi z jego głowy do mojej. Nie zniknął na zawsze, spokojnie. Po prostu go nie ma. Kilka minut temu odjechał z jakimś facetem, którego nigdy dotąd nie widziałem. Rozmawialiście? Próbował cię sprowokować? Damen kręci głową i patrząc mi w oczy, słucha. To dobrze, dodaję. Nie możemy mu nic zrobić - bez względu na wszystko! On ma antidotum! Przyznał się! A to oznacza, że teraz musimy jedynie znaleźć sposób, aby... Ever. Damen marszczy czoło. Nie możesz mu wierzyć, ani trochę. Tak właśnie działa Romano. Kłamie i manipuluje wszystkimi dokoła. Musisz trzymać się od niego z daleka - wykorzystuje cię. Nie możesz mu ufać... Potrząsam głową. Tym razem jest inaczej, wiem to. I Damen także musi być tego pewien. On nie kłamie, na pewno nie, powiedział, że... Nie udaje mi się dokończyć myśli, bo nagle pojawia się Haven i przyglądając się nam uważnie, mówi: - Dobra, dosyć tego. Co się tutaj, do diabła, dzieje? Poważnie, chcę wiedzieć, co jest grane. Odwracam się i widzę, jak jej przyjacielska żółta aura kontrastuje z przemyślanym czarnym wizerunkiem. Dobrze wiem, że nie ma na myśli nic złego, choć wyraźnie ją denerwujemy. - Mówię poważnie. To wygląda, jakbyście porozumiewali się w jakiś nienormalny, kosmiczny sposób. Jak bliźniaki albo coś podobnego. Tylko że wy milczycie, i to jest lekko przerażające. Wzruszam ramionami i otwieram torbę z lanczem, a potem z namysłem odwijam kanapkę, której nie zamierzam jeść - bardzo chciałabym ukryć, że zaniepokoiło mnie pytanie Haven. Kopiąc pod stołem Damena w kolano, telepatycznie zmuszam go, by się wtrącił i jakoś załatwił sprawę, bo nie mam pojęcia, co powiedzieć. - Nie udawajcie, że nic się nie dzieje. - Haven z podejrzliwością mruży oczy. - Obserwuję was już od jakiegoś czasu. Zaczynacie przyprawiać mnie o gęsią skórkę. - Co cię przyprawia o gęsią skórkę? - Miles podnosi wzrok znad telefonu, ale tylko na chwilę, po czym wraca do pisania. - Tych dwoje. - Wskazuje nas krótkim, pomalowanym na czarno paznokciem, do którego końca przykleił się kawałek lukru. - Przysięgam, że każdego dnia robią się coraz dziwniejsi. Miles kiwa głową, na sekundę odkłada komórkę i przygląda się nam.
- Tak, ja też to zauważyłem. Jesteście dziwni. - Śmieje się. - No i ta jedna rękawiczka, jak u Michaela Jacksona... - Kręci głową i wydyma usta. - To ani trochę do ciebie nie pasuje. Takiego ogranego patentu nawet tobie nie uda się wskrzesić. Haven marszczy brwi, zirytowana, że Miles żartuje, podczas gdy jej wcale nie jest do śmiechu. - Śmiej się, śmiej - mówi, patrząc bacznie. - Ale z nimi jest coś nie tak. Może jeszcze nie wiem, co dokładnie, ale dojdę do tego. Wszystko wybadam, zobaczycie. Właśnie mam zamiar się odezwać, lecz Damen kręci głową i popijając czerwony napój, pochyla się do Haven. - Nie trać czasu. Nie dzieje się nic złego. - Uśmiecha się, nie spuszczając z niej wzroku. - Ćwiczymy telepatię, to wszystko. Próbujemy czytać sobie nawzajem w myślach, zamiast nieustannie gadać. Nie będziemy mieć problemów na lekcjach. - Śmieje się znów, a ja z nerwów ściskam kanapkę tak mocno, że majonez wypływa bokami. Wpatruję się w mojego chłopaka, który właśnie jednoosobowo zadecydował, że złamie naszą najważniejszą zasadę: Nie zdradzaj nikomu, kim jesteśmy i co potrafimy! Uspokajam się odrobinę, kiedy Haven wznosi oczy do nieba i rzuca: - Proszę cię. Nie jestem idiotką. - Nic takiego nie sugerowałem - uśmiecha się Damen. - To prawda, zapewniam cię. Chcesz spróbować? Zamieram i cała sztywnieję, jakbym właśnie zobaczyła karambol na drodze - tyle że tym razem sama biorę w nim udział. - Zamknij oczy i pomyśl jakąś cyfrę od jednego do dziesięciu. - Damen kiwa głową, patrząc na Haven. - Skup się na tej cyfrze z całych sił. Spróbuj zobaczyć ją umysłem i powtarzaj w myślach raz po raz. Rozumiesz? Haven wzrusza ramionami i marszczy brwi, jakby próbowała się skoncentrować. Ale mnie wystarczy jedno spojrzenie na jej aurę, która zmienia się w ciemną, złowieszczą zieleń, a potem zerknięcie w jej myśli - widzę, że udaje. Skupia się nie na przypadkowej cyfrze, jak sugerował Damen, ale na kolorze - niebieskim. Zerkam to na niego, to na nią i wiem, że Haven próbuje oszukać Damena, bo szanse na zgadnięcie liczby jednej z dziesięciu są w końcu całkiem spore. Udaje pewną siebie, kiedy on drapie się w brodę i kręci głową, mówiąc: - Nic nie odbieram. Jesteś pewna, że myślisz o jakiejś cyfrze od jednego do dziesięciu? Haven kiwa głową, skupiając się wyłącznie na pięknym odcieniu pulsującego błękitu. - W takim razie coś nie łączy. - Damen wzrusza ramionami. - Nie widzę żadnej cyfry. - Spróbuj na mnie! - Miles odkłada telefon i przysuwa się do Damena. Ledwo zamyka oczy i próbuje się skoncentrować, Damen z westchnieniem rzuca: - Jedziesz do Florencji?
Miles potrząsa głową. - Trzy! Dla twojej informacji: myślałem o trójce. - Wznosi oczy do nieba i parska. - A tak przy okazji - wszyscy wiedzą, że jadę do Florencji. Kiepski strzał. - Wszyscy oprócz mnie. - Damen zaciska zęby i nagle robi się blady. - Jestem pewien, że Ever ci powiedziała. No wiesz, t e l e p a t y c z - n i e . - Miles śmieje się i wraca do pisania SMS-ów. Zerkam na Damena, zastanawiając się, czemu tak go zdenerwowała planowana podróż Milesa. Jasne, kiedyś tam mieszkał, ale to było setki lat temu! Ściskam jego dłoń, by na mnie spojrzał, ale Damen tylko wpatruje się w Milesa z tą samą przerażoną miną. - Niezła wymówka z tą telepatią - rzuca Haven, przejeżdżając po swojej babeczce palcem, aż cały pokrywa się truskawkowym lukrem. - Ale obawiam się niestety, że musicie bardziej się postarać. Na razie udowodniliście tylko, że zachowujecie się dziwniej, niż myślałam. Nie ma sprawy, dojdę do sedna. Lada dzień ujawnię wasze brudne sekrety. Próbuję powstrzymać nerwowy śmiech w nadziei, że Haven tylko żartuje, ale zaglądając w jej myśli, widzę, że mówi śmiertelnie poważnie. - Kiedy wyjeżdżasz? - Damen pyta Milesa tylko po to, by podtrzymać rozmowę, bo oczywiście zobaczył już odpowiedź w jego głowie. - Wkrótce, ale nie dość szybko. - Oczy Milesa nagle się rozświetlają. - Zacznijmy odliczanie! Damen przytakuje i już łagodniej mówi: - Spodoba ci się tam. Wszystkim się podoba. Firenze to piękne, urokliwe miasto. - Byłeś tam? - pytają jednocześnie nasi przyjaciele. Kolejne skinienie głowy - i nieobecne spojrzenie. - Mieszkałem tam kiedyś, dawno temu. Haven przygląda się nam spod zmrużonych powiek i zauważa: - Drina i Romano też tam kiedyś mieszkali. Damen wzrusza nonszalancko ramionami, jakby to nic dla niego nie znaczyło. - Nie uważasz, że to trochę dziwne? Cała wasza trójka mieszkała we Włoszech, w tym samym mieście, a potem wszyscy wylądowaliście tutaj - w odstępie ledwie kilku miesięcy. - Haven pochyla się w stronę Damena, porzucając swoją babeczkę na rzecz poszukiwania odpowiedzi. Ale Damen jest twardy, nie chce powiedzieć już niczego, co zdradziłoby naszą tajemnicę. Popija swój czerwony napój i po raz kolejny wzrusza ramionami, jakby sprawa nie była warta niczyjej uwagi. - Jest tam coś specjalnego, co powinienem obejrzeć? - pyta Miles bardziej po to, by rozładować napięcie, niż z ciekawości. - Coś, czego nie można ominąć? Damen skupia się, udając, że myśli, chociaż odpowiedź przychodzi mu natychmiast: - Cała Florencja jest warta zobaczenia. Ale na pewno musisz iść na