kari23abc

  • Dokumenty125
  • Odsłony37 951
  • Obserwuję47
  • Rozmiar dokumentów151.8 MB
  • Ilość pobrań24 867

Noel Alyson - Tom IV - Mroczny Płomień

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :735.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Noel Alyson - Tom IV - Mroczny Płomień.pdf

kari23abc EBooki Noel Alyson Ever
Użytkownik kari23abc wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 125 osób, 88 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 215 stron)

ALYSON NOEL NIESMIERTELNI TOM IV MROCZNY PŁOMIEŃ

ROZDZIAŁ 1 - Co takiego, do diaska? Haven upuszcza na stół babeczkę w srebrnym papierku, z różowym lukrem i czerwoną posypką. Mocno umalowane oczy szukają moich, ale ja tylko rozglądam się nerwowo po pełnym centrum handlowym i zamykam się w sobie. Natychmiast zaczynam żałować decyzji o przyjściu tutaj - byłam dość naiwna, by pomyśleć, że wycieczka do ulubionej cukierni Haven w miły letni dzień to najlepszy sposób, aby przekazać jej nowiny. Jakby to małe truskawkowe ciastko mogło w jakikolwiek sposób osłodzić tę wiadomość. A teraz żałuję, że nie zostałyśmy w samochodzie. - Ścisz głos. Proszę cię. - Zamierzałam mówić swobodnie, ale zamiast tego gadam jak jakaś stara pomylona nauczycielka. Haven pochyla się w moją stronę, zakłada za ucho długie platynowe pasemka i pytająco podnosi brew. - Słucham? Czy ty mówisz serio? Bo wiesz, zrzucasz na mnie prawdziwą bombę - i to naprawdę niemałą, taką, że w uszach wciąż dzwoni, a w głowie się kręci, aż chciałabym cię prosić, byś wszystko powtórzyła, i upewnić się, że powiedziałaś to, co usłyszałam - a ty martwisz się tylko, że z a g ł o ś n o m ó w i ę ? Żartujesz? Potrząsam głową i rozglądam się dokoła, od razu wchodząc w tryb alarmowy. Ściszam głos i mówię: - Chodzi o to, że nikt nie może wiedzieć. To musi być tajemnica. Taka jest konieczność - nalegam, zbyt późno zdając sobie sprawę z tego, że mówię do jedynej osoby, która nigdy nie była w stanie utrzymać jakiejkolwiek tajemnicy, a już szczególnie własnej. Haven wznosi wzrok do nieba i gwałtownie siada na krześle, mrucząc coś pod nosem, a ja przez moment przyglądam się jej uważnie, zaniepokojona, że widać już niebudzące wątpliwości oznaki: jej blada skóra zrobiła się świetlista, cera czysta i praktycznie pozbawiona porów, falujące brązowe włosy z blond pasemkami w grzywce stały się lśniące i zdrowe niczym z reklamy drogiego szamponu. Nawet zęby są bielsze, prostsze, i już nie mogę się nie zastanawiać, czemu to stało się tak szybko, po ledwo kilku łykach eliksiru, podczas gdy ja musiałam czekać dużo dłużej. Nie przestając patrzeć na Haven, biorę głęboki oddech i idę na całość. Łamię swoją dotychczasową obietnicę, że nie będę podsłuchiwać najgłębszych myśli przyjaciół, i z wysiłkiem próbuję zobaczyć coś więcej, złapać przebłysk jej energii, usłyszeć słowa, których nie wypowiada - jestem pewna, że jeśli kiedykolwiek można by to usprawiedliwić,

to właśnie teraz. Jednak zamiast miejsca w pierwszym rzędzie tym razem napotykam betonową ścianę, która chroni myśli Haven. Nawet gdy nonszalanckim gestem przysuwam dłoń i opuszkami palców dotykam przyjaciółki, udając zainteresowanie srebrnym pierścieniem z czaszką, i tak nic nie odbieram. Nie poznam jej przyszłości. - To jest po prostu... - Haven przełyka ślinę i także się rozgląda, patrząc na tryskającą fontannę, jakąś młodą mamę pchającą wózek z dzieckiem i wrzeszczącą do komórki, grupę dziewczyn wychodzących ze sklepu pływackiego z naręczem toreb... Patrzy na wszystko, tylko nie na mnie. - Wiem, że to sporo nowych informacji, ale mimo wszystko... - Wzruszam ramionami, wiedząc, że powinnam bardziej się postarać, jednak nie do końca wiem, jak to zrobić. - „Sporo nowych informacji”!? Tak to widzisz? - Haven kręci głową i bębni palcami po poręczy zielonego metalowego krzesła, powoli taksując mnie wzrokiem. Wzdycham, martwiąc się, że tak kiepsko mi idzie. Chciałabym jakoś cofnąć czas, ale to niemożliwe. Nie mam wyboru, muszę poradzić sobie z tym bałaganem, którego narobiłam. - Chyba miałam nadzieję, że właśnie tak to odbierzesz. - Wzruszam ramionami. - Wariactwo, wiem. Haven bierze głęboki oddech, a jej twarz jest tak gładka, tak spokojna, że nic nie mogę z niej wyczytać. Gdy chcę znów się odezwać, tym razem błagając o przebaczenie, ona mnie uprzedza: - Poważnie? Uczyniłaś mnie nieśmiertelną? To znaczy... Serio? Kiwam głową, podczas gdy mój żołądek zwija się w nerwowy supeł. Opieram się i prostuję ramiona, przygotowując na cios, który z pewnością zaraz nastąpi. Wiem, że jakąkolwiek przyjmie formę, werbalną czy fizyczną, nie mam innego wyboru, muszę go zaakceptować. Nie zasługuję na nic dobrego po tym, jak zniszczyłam Haven życie, i ona dobrze to wie. - Ja po prostu... - Wstrzymuje oddech i kilkakrotnie mruga, ale nie widzę jej aury, nie mam żadnej wskazówki co do jej nastroju. Nic dziwnego, skoro stworzyłam ją na swoje podobieństwo. - Cóż, jestem po prostu totalnie zszokowana. Poważnie. Nie wiem nawet, co powiedzieć. Zaciskam usta i kładę ręce na kolanach, bawiąc się srebrną bransoletką z wisiorkami, którą zawsze noszę. Odchrząkuję i zaczynam ponownie: - Haven, posłuchaj, strasznie mi przykro. Naprawdę bardzo, bardzo przykro. Nie masz pojęcia, jak bardzo. Chciałam... - Potrząsam głową, bo choć powinnam przejść do rzeczy, czuję potrzebę wyjaśnienia,

jak wszystko wyglądało z mojej strony: jak zmuszono mnie, bym dokonała praktycznie niemożliwego wyboru; jak widziałam ją trupio bladą, bezradną, na krawędzi życia, gdy każdy kolejny płytki oddech mógł być jej ostatnim. Jednak zanim udaje mi się coś powiedzieć, Haven nachyla się w moją stronę, wbijając we mnie spojrzenie szeroko otwartych oczu. - Czyś ty oszalała?! - Kręci głową. - Naprawdę mnie przepraszasz? Przecież ja siedzę tu totalnie zaskoczona, zastanawiając się, czy kiedykolwiek zdołam ci się za to odwdzięczyć! Słucham? - To totalnie zarąbiste! - Uśmiecha się, podskakując na krześle, a jej buzia rozświetla się niczym tysiącwatowa żarówka. - Przecież to najbardziej zarąbista rzecz, jaka kiedykolwiek mi się przytrafiła, i zawdzięczam ją tobie! Przełykam ślinę, nerwowo zerkając na boki. Zupełnie nie wiem, jak zareagować. Nie tego oczekiwałam. Nie na to się przygotowałam. Ale za to właśnie przed tym ostrzegał mnie Damen. Damen - mój najlepszy przyjaciel, moja bratnia dusza, miłość wszystkich moich wcieleń. Niesamowicie przystojny, seksowny, inteligentny, utalentowany, cierpliwy i wyrozumiały chłopak, który wiedział, że to się wydarzy, i błagał, bym go posłuchała. Jednak ja byłam zbyt uparta. Chciałam zrobić to sama. To ja przemieniłam Haven, ja dałam jej do wypicia eliksir - i to ja powinnam wszystko wyjaśniać. Tyle że ta rozmowa nie toczy się tak, jak zakładałam. A wręcz zupełnie odwrotnie. - Przecież to jak bycie wampirem, prawda? Minus wysysanie krwi? - Lśniące spojrzenie Haven szuka mojego. - No i bez trumien, bez unikania słońca! - Z radości podnosi głos. - Cudownie, to jakby spełnił się mój sen. Wszystko, czego zawsze pragnęłam, w końcu się wydarzyło. Jestem wampirem. Pięknym wampirem, ale bez tych wszystkich koszmarnych skutków ubocznych! - Nie jesteś wampirem - mówię zduszonym głosem, zastanawiając się, jak mogłam do tego doprowadzić. - Wampiry nie istnieją. Nie istnieją - ani wampiry, ani wilkołaki, elfy czy wróżki - są tylko nieśmiertelni, których szeregi - dzięki Romano i mnie - szybko się mnożą... - A czemu jesteś tego taka pewna? - Haven pytająco podnosi brew. - Ponieważ Damen chodzi po tym świecie o wiele dłużej niż ja - wyjaśniam - i nigdy nie spotkał wampira. Ani nikogo, kto by widział choć jednego. Wydaje nam się, że legendy o wampirach mają źródło w nieśmiertelnych, tyle że dodaje się kilka dziwactw - wysysanie krwi, niemożność przebywania na słońcu i alergia na czosnek. - Pochylam się ku niej. - Dla dramatyzmu. - Ciekawe. - Kiwa głową, choć wyraźnie myśli o czymś innym. -

Ale wciąż mogę jeść babeczki? - Wskazuje truskawkowe ciastko z dziurawym bokiem, przygniecionym do kartonowego pojemniczka. Druga strona jednak wciąż jest puszysta i czeka na zjedzenie. - A może powinnam spożywać coś... - Otwiera szeroko oczy i nie daje mi szansy na odpowiedź, tylko wali ręką w stół i woła: - O rany, rany, to ten sok, prawda? To czerwone coś, co ty i Damen ciągle pijecie. O to chodzi, prawda? A więc na co czekasz? Daj mi go, przyklepmy to oficjalnie. Nie mogę się już doczekać, żeby zacząć! - Nie mam go ze sobą - odpowiadam, natychmiast widząc rozczarowanie na jej twarzy. Dodaję więc pośpiesznie: - Słuchaj, wiem, że teraz wydaje ci się to wszystko strasznie fajne... i po trosze jest, nie ma co do tego wątpliwości. Nigdy się nie zestarzejesz, nie będziesz miała pryszczy, rozdwojonych końcówek... ale pojawią się też problemy, o których musisz wiedzieć, żeby... - Urywam w pół zdania, widząc, jak Haven zrywa się z krzesła tak szybko i zgrabnie, jakby była kotem - kolejny uboczny efekt nieśmiertelności. Przestępując z nogi na nogę, mówi: - Proszę. Co muszę wiedzieć? Jeśli mogę wyżej skakać, szybciej biegać, nigdy się nie zestarzeję i nie zniknę - czego jeszcze mogę potrzebować? Mnie się zdaje, że wystarczy na całą wieczność. Znowu rozglądam się nerwowo dokoła, zdecydowana poskromić entuzjazm przyjaciółki, zanim zrobi coś głupiego - coś, co zwróci na nas uwagę - na co nie możemy sobie pozwolić. - Haven, proszę. Usiądź. To poważne sprawy. Muszę ci jeszcze wiele wyjaśnić. Bardzo wiele - mówię zdecydowanym, wręcz rozkazującym szeptem, ale bez żadnego efektu. Haven stoi przede mną, kręci głową i nie chce się ruszyć. Jest tak upojona swoją nieśmiertelną siłą, że nawet nie próbuje się upierać, tylko od razu atakuje. - Dla ciebie wszystko jest p o w a ż n e , Ever. Każda drobna rzecz, którą powiesz czy zrobisz, jest zawsze diabelnie p o w a ż n a . No ale p o w a ż n i e . . . dajesz mi klucze do niebiańskiego królestwa, a potem żądasz, żebym stała przed bramą, byś mogła ostrzec mnie przed jego ciemną stroną? Przecież to szaleństwo! - Wzdycha z irytacją. - No dalej, rozluźnij się trochę, dobra? Pozwól mi spróbować, przeżyć jazdę próbną, zobaczyć, do czego jestem zdolna. Mogę się nawet z tobą ścigać. Ta, która pierwsza dobiegnie od krawężnika do biblioteki, wygrywa! Potrząsam głową po raz kolejny i wzdycham, już żałując tego, co muszę zrobić. Przyda się odrobina telekinezy. Tylko ona może zakończyć to przedstawienie i pokazać Haven, kto tu naprawdę dowodzi. Mrużę oczy, koncentruję się na jej krześle i ciągnę je po podłodze tak szybko, że uderza Haven w kolana i zmusza, by usiadła. - Hej, to bolało! - Pociera nogę i patrzy na mnie ze złością.

Tylko wzruszam ramionami. Jest nieśmiertelna, nie będzie miała nawet siniaka. Zresztą muszę jej jeszcze wiele wyjaśnić, a jeśli nie przestanie się tak zachowywać, zabraknie mi czasu. Pochylam się więc bliżej, upewniając, że uważnie mnie słucha, i mówię: - Zaufaj mi. Nie pograsz w tę grę, jeśli nie poznasz jej zasad. A w dodatku z pewnością ktoś na tym ucierpi.

ROZDZIAŁ 2 Haven ze złością wsiada do mojego auta, przyciska się mocno do drzwi i opiera stopy na siedzeniu. Marszczy czoło, rzuca poirytowane spojrzenia i mruczy pod nosem: to cała litania wymierzonych we mnie skarg. Wyjeżdżam z parkingu na ulicę. - Zasada numer jeden. - Spoglądam na przyjaciółkę, odgarniając z twarzy długie jasne włosy, zdecydowana ignorować jej wyraźnie wrogie zachowanie. - Nie możesz nikomu powiedzieć. - Milknę na moment, by zrozumiała moje słowa, a potem dodaję: - Mówię poważnie. Nie możesz powiedzieć mamie, tacie, twojemu młodszemu bratu Austinowi... - Daj spokój. - Kręci się, na przemian krzyżując i rozprostowując nogi, szarpiąc krawędź ubrania i kołysząc stopą tak niecierpliwie, tak nerwowo, że staje się jasne, iż ledwo może tu ze mną usiedzieć. - I tak prawie z nimi nie rozmawiam. - Krzywi się. - Zresztą powtarzasz się. Wyśpiewałaś już tę zasadę głośno i wyraźnie. Więc mów dalej, miejmy to szybko za sobą, żebym mogła stąd zniknąć i zacząć nowe życie. Wzdycham ciężko. Nie chcę być poganiana ani ignorowana, więc gdy zatrzymujemy się na światłach, patrzę na Haven zdecydowanie, by zrozumiała wagę mojego kolejnego zdania: - To dotyczy również Milesa. Pod żadnym pozorem nie możesz mu nic powiedzieć. W odpowiedzi też wzdycha, ale z irytacją, i bawi się pierścionkiem na środkowym palcu, przekręcając go w kółko, jakby miała ochotę nim we mnie rzucić. - Świetnie. Nie mogę nikomu powiedzieć. Dotarło - mruczy. - Następna, proszę. - Wciąż możesz jeść normalne jedzenie. - Przejeżdżam przez skrzyżowanie, powoli przyspieszając. - Ale zwykle nie będziesz miała ochoty, bo eliksir jest sycący i dostarcza wszystkich substancji odżywczych, których potrzebujesz. Jednak szczególnie w miejscach publicznych musimy zachowywać pozory, więc przynajmniej udawaj, że jesz. - Och, tak jak ty? - Spogląda na mnie, podnosząc brew i uśmiechając się ironicznie. - No wiesz, siadasz do lunchu, drzesz kanapkę na kawałeczki, kruszysz chipsy i myślisz, że nikt nie zauważy? To właśnie robiłaś cały ten czas? Zachowywałaś pozory? Bo ja i Miles myśleliśmy raczej, że to bulimia albo anoreksja. Biorę głęboki oddech i skupiam się na prowadzeniu auta, ale nie przyspieszam za bardzo: nie dam się wyprowadzić z równowagi. Karma, o której bezustannie mówi Damen - twierdząc, że każda nasza akcja wywołuje reakcję - właśnie zaprowadziła mnie do tego miejsca. Zresztą nawet jeśli mogłabym cofnąć czas i zadziałać raz jeszcze, nic

bym nie zmieniła. Dokonałabym takiego samego wyboru. Ponieważ bez względu na to, jak niezręcznie czuję się w tej chwili, to i tak lepsze niż uczestniczenie w pogrzebie Haven, który pewnie odbyłby się jeszcze w tym tygodniu. - O mój Boże! - Spogląda na mnie, otwierając ze zdziwienia usta i oczy, i piszczącym, wysokim głosem dodaje: - Chyba, chyba to słyszałam! Napotykam jej spojrzenie i pomimo że auto ma opuszczony dach, a południowokalifornijskie słońce grzeje niemiłosiernie, dostaję nagle gęsiej skórki. Niedobrze. Bardzo niedobrze. - Twoje myśli! Myślałaś o tym, że się cieszysz, bo nie musisz iść na mój pogrzeb, prawda? Ja naprawdę słyszałam twoje słowa w mojej głowie. To niesamowite! Natychmiast podnoszę ochronną tarczę i blokuję dostęp do swojego umysłu, energii, wszystkiego. Jestem bardziej niż lekko przestraszona faktem, że Haven mogła przeczytać moje myśli, choć ja nie czytałam jej - a przecież nie miałam jeszcze okazji pokazać, jak się przed taką ingerencją chronić. - A więc nie żartowaliście, tak? Mówiąc o tej telepatii? Ty i Damen naprawdę potraficie czytać w swoich umysłach... Kiwam głową powoli i niechętnie, a Haven przygląda mi się oczami lśniącymi jak nigdy dotąd. Kolor, który kiedyś był zwyczajnym brązem, często ukrywanym pod kolorowymi soczewkami kontaktowymi, teraz mieni się odcieniami złota, topazu, czekolady - kolejny efekt uboczny nieśmiertelności. - Zawsze wiedziałam, że jesteście dziwni - mówi Haven - ale teraz nabiera to zupełnie innego znaczenia. I ja też mogę to robić. Raaaany, szkoda, że nie ma tu Milesa. Zamykam oczy i kręcę głową, szukając w sobie resztek cierpliwości i zastanawiając się, ile jeszcze razy będę musiała to powtórzyć. Hamuję na przejściu dla pieszych i mówię: - Nie możesz powiedzieć Milesowi, pamiętasz? Już o tym rozmawiałyśmy. Wzrusza ramionami, zawijając na wskazującym palcu kosmyk lśniących brązowych włosów, i uśmiecha się, gdy obok staje czarny bentley prowadzony przez ucznia z naszej szkoły. Moje słowa spływają po niej jak po kaczce. - Dobrze, dobrze! Przecież nic mu nie powiem. Wyluzuj już, dobra? - Spogląda na tamtego chłopaka, ciągle się uśmiechając, i zaczyna flirtować: zalotnie macha, a nawet posyła mu całusy. Śmieje się głośno, gdy ten patrzy na nią z niedowierzaniem. - Sekret jest bezpieczny. Po prostu zawsze mówiłam Milesowi, jeśli zdarzyło się coś ekscytującego, to wszystko. Taki nawyk. Jestem pewna, że mi przejdzie. Ale musisz

przyznać, że to diabelnie fajowe, prawda? A jak ty zareagowałaś, kiedy się dowiedziałaś? Zupełnie oszalałaś? - Patrzy na mnie i z uśmiechem dodaje: - Bez urazy. Marszczę czoło, naciskając pedał gazu mocniej, niż zamierzałam. Samochód gwałtownie rusza do przodu, a moje myśli wracają do tamtego pierwszego dnia - czy raczej pierwszego razu, gdy na parkingu przed szkołą Damen próbował mi przekazać tę zmieniającą moje życie informację. Ale ja nie byłam wtedy gotowa, by go słuchać. I zdecydowanie daleko mi było do jakiejkolwiek ekscytacji. A potem, za drugim razem, gdy uparł się, by opowiedzieć mi naszą długą i skomplikowaną przeszłość, ja wciąż byłam niechętna. Oczywiście uznałam to za całkiem fajne, że po tylu stuleciach spędzonych osobno możemy w końcu być razem. Ale z drugiej strony... spadło na mnie dużo nowych informacji. I z wielu rzeczy musiałam potem zrezygnować. Przez jakiś czas oboje myśleliśmy, że wybór należy tylko do mnie - że mogę pić eliksir i cieszyć się swoją nieśmiertelnością albo kompletnie ją zignorować, przeżyć to jedno życie i poddać się śmierci w jakimś momencie odległej, nieokreślonej przyszłości. Ale teraz już wiemy. Teraz znamy prawdę o przeznaczeniu nieśmiertelnego. Wiemy o istnieniu Shadowlandu. Nieskończonej pustki. Wiecznej otchłani. Miejsca, w którym nieśmiertelni trwają - bez duszy, odizolowani - przez całą wieczność. Miejsca, od którego musimy trzymać się z daleka. - Halo? Hej, tu Ziemia do Ever! - Haven się śmieje. Tylko wzruszam ramionami. Innej odpowiedzi ode mnie nie dostanie. To powoduje, że przyjaciółka nachyla się w moją stronę i mówi: - Wybacz, ale zupełnie cię nie rozumiem. - Przygląda mi się uważnie. - To jest przecież najlepszy dzień całego mojego życia, a ty chcesz tylko koncentrować się na negatywnych stronach. No, halo? Zdolności mediumiczne, siła fizyczna, wieczna młodość i uroda - czy to dla ciebie nic nie znaczy? - Haven, tu nie chodzi tylko o przyjemności i zabawę, ale o... - Tak, tak. - Przewraca oczami i cofa się gwałtownie na swoje siedzenie, przyciągając kolana do brody i obejmując je ciasno rękami. - Są jakieś zasady - i minusy. Przyjęłam, wszystko jasne. - Ściąga brwi, odgarnia włosy na bok i raz po raz zwija lśniące brązowe pasma w pierścienie. - Ale, kurczę, czy ciebie nigdy to nie męczy? To, że jesteś męczennicą noszącą na barkach cały świat? Przecież masz życie najlepsze ze wszystkich, jakie można mieć. Blondynka z niebieskimi oczami, wysoka, szczupła, utalentowana, aha, no i jeszcze najbardziej seksowny

facet na tej planecie jest w tobie do szaleństwa zakochany. - Wzdycha, zastanawiając się pewnie, jak mogę być tak ślepa. - Spójrzmy prawdzie w oczy: żyjesz życiem, o jakim inni ludzie mogą tylko marzyć, a jednak zachowujesz się, jakbyś była na drodze do piekła. I szczerze mówiąc... Przykro mi to stwierdzić, ale uważam, że to chore. Bo przecież ja czuję się fantastycznie! Nieziemsko! Jakby piorun przepływał przez moje ciało, od stóp do głów. Nie ma mowy, nie dołączę do ciebie na drodze do Smutasowa. Nie będę się skradać po szkole w wielkim kapturze, okularach przeciwsłonecznych i z iPodem praktycznie wszczepionym do uszu, jak ty kiedyś. Teraz przynajmniej wiem, dlaczego to robiłaś - żeby nie słyszeć wszystkich głosów i myśli, tak? Ale ja nie zamierzam tak żyć. Przyjmę swoją nieśmiertelność z otwartymi ramionami. Zamierzam też skopać tyłki Stacii, Honor, Craigowi i im podobnym, jeśli będą dręczyć mnie albo moich przyjaciół! - Haven pochyla się, kładzie łokcie na kolanach i mruży oczy. - Gdy pomyślę o tym wszystkim, co musiałaś przez nich przejść, że znosiłaś to ze spokojem... - Wydyma usta. - Nie rozumiem dlaczego. Spoglądam na nią, wiedząc, że wystarczyłoby unieść odrobinę tarczę i pomyśleć odpowiedź, by Haven ją usłyszała, ale zdaję sobie sprawę z tego, że słowa wypowiedziane głośno będą miały większą moc. - Chyba dlatego, że musiałam za to zapłacić tak wysoką cenę - i straciłam rodzinę, nigdy nie mając szansy, by przejść... - Urywam w pół słowa. Nie jestem jeszcze gotowa opowiedzieć przyjaciółce o Summerlandzie, boskim, mistycznym wymiarze między wymiarami, ani o moście, którym śmiertelnicy przechodzą na drugą stronę. W tej chwili nie jestem jeszcze gotowa. Wszystko w swoim czasie. - Chodzi o to, że ja już zawsze będę tutaj. Nigdy nie przejdę na drugą stronę i nie zobaczę mojej rodziny... - Potrząsam głową. - A to bardzo bolesna kara. Przynajmniej dla mnie. Haven wyciąga dłoń w moją stronę, patrząc wzrokiem zbitego psiaka, ale szybko się odsuwa. - Ups, przepraszam! Zapomniałam, że nienawidzisz, jak cię ktoś dotyka. - Marszczy nos i zakłada poruszany wiatrem kosmyk włosów za wielokrotnie przekłute ucho. - Nie nienawidzę, jak mnie ktoś dotyka. - Wzruszam ramionami. - Po prostu czasem... Cóż, dotyk odkrywa zbyt wiele. I już. - Ze mną też tak będzie? Patrzę na nią, bo przecież nie mam pojęcia, jak to będzie u Haven. Wypiła ledwo jedną butelkę eliksiru, a już jest tak zaawansowana. .. Kto wie, co się stanie po całej skrzynce? - Nie wiem. - Znów wzruszam ramionami. - Niektóre rzeczy zdarzyły mi się dlatego, że umarłam i trafiłam do...

Mruży oczy, próbując przeczytać moje myśli, ale dzięki tarczy, którą się osłaniam, nie udaje się jej daleko zajść. - Cóż, powiedzmy, że przeżyłam coś bliskiego śmierci. A to wiele zmienia. - Wjeżdżam na ulicę, przy której mieszka Haven. Wciąż na mnie patrzy, intensywnym, przeszywającym wzrokiem, palcami skubiąc małe rozdarcie w legginsach, i po chwili mówi: - Wydaje mi się, że starannie wybierasz tajemnice, które chcesz mi zdradzić. - Podnosi brew, czekając, aż zaprzeczę. Nie zaprzeczam. Nic nie mówię, tylko zamykam oczy i kiwam głową. Jestem zmęczona kłamstwami i ukrywaniem się. Dla odmiany dobrze jest czasem do czegoś się przyznać. - A mogę spytać dlaczego? Podnoszę ramiona i biorę głęboki oddech, z trudem zmuszając się, by na nią spojrzeć. - To bardzo wiele informacji do przyswojenia na jeden raz. Niektórych rzeczy trzeba najpierw doświadczyć, by je zrozumieć. Inne natomiast... Cóż, powiedzmy, że wiele spraw może zaczekać. Ale musisz jeszcze wiedzieć o kilku bardzo ważnych. Parkuję na podjeździe domu Haven i grzebię w torbie, by w końcu wyjąć z niej mały jedwabny woreczek - taki sam, jaki dostałam od Damena. - Co to jest? - Haven pospiesznie rozsuwa sznureczki i wkłada palec do środka. Wyjmuje kilka kolorowych kamieni, połączonych cienkimi złotymi pasemkami i czarnym jedwabnym sznurkiem. - To amulet. - Kiwam głową w jego stronę. - To ważne, żebyś... Musisz nosić go przez cały czas. Od dzisiaj właściwie codziennie. Przygląda się kamieniom, mrużąc oczy. Huśta nimi w tę i z powrotem, aż skupiają i odbijają promienie słoneczne. - Czemu mój jest inny? - Porównuje nasze naszyjniki, chyba próbując zdecydować, który jest ładniejszy. - Ponieważ nie ma dwóch takich samych - wszyscy mamy inne... potrzeby. Nosząc to, jesteśmy bezpieczni. Rzuca mi pytające spojrzenie. - Mają właściwości ochronne. - Po raz kolejny wzruszam ramionami, wiedząc, że wypływam na niebezpieczne wody: docieram do rzeczy, w których nie zgadzaliśmy się z Damenem. Haven przechyla głowę na bok i marszczy czoło. Nie może przeczytać moich myśli i wie, że ukrywam je z premedytacją. - Przed czym właściwie nas chronią? Przecież jesteśmy nieśmiertelni, prawda? A to oznacza, o ile się nie mylę, że będziemy żyć wiecznie. Więc czemu mówisz mi, że potrzebuję ochrony? - Kręci głową. - Wybacz, Ever, ale to nie ma najmniejszego sensu. Przed kim czy też przed czym miałabym się chronić?

Biorę głęboki oddech, zapewniając samą siebie, że robię dobrze - muszę to zrobić, wbrew temu, co myśli Damen. Mam nadzieję, że mi wybaczy. - Musisz bronić się przed Romano. Haven znów potrząsa głową i krzyżuje kolana, nie wierząc mi ani trochę. - Przed Romano?! Kompletna bzdura. On nigdy by mnie nie skrzywdził. Otwieram szeroko oczy ze zdziwienia, z trudem przyjmując jej słowa, szczególnie po tym wszystkim, co jej powiedziałam. - Przykro mi, Ever, ale Romano jest moim przyjacielem. I najprawdopodobniej stanie się kimś więcej niż tylko przyjacielem. Zresztą to w ogóle nie twoja sprawa. Ogólnie wiadomo, że nienawidzisz go od pierwszego dnia, dlatego wcale mnie nie dziwi, że mówisz takie rzeczy. To smutne, ale nie zaskakujące. - Ja nie zmyślam. - Po raz setny wzruszam ramionami, szukając w sobie resztek cierpliwości i spokoju. Wiem, że ani podniesiony głos, ani zmuszanie, by spojrzała na wszystko z mojej perspektywy, nie zadziałają na kogoś tak upartego jak Haven. - Tak, może masz rację, nie lubię go, ale biorąc pod uwagę fakt, że próbował cię zabić i... Mam na to świadków - nie byłam tam sama, wyobraź sobie! Cóż, nazwij mnie wariatką, ale ten powód chyba wystarczy. Zerka na mnie spod zmrużonych oczu, bębniąc palcami o klamkę, i odpowiada: - Okej, pomóż mi to zrozumieć. Romano próbuje mnie otruć jakąś herbatką... - ...z belladony, zwanej także wilczą jagodą... - Nieważne. - Macha lekceważąco ręką. - A więc twierdzisz, że Romano próbował mnie zabić, ale ty - zamiast zadzwonić po karetkę - po prostu przyjechałaś, żeby zobaczyć to na własne oczy? Najwyraźniej nie potraktowałaś tego zbyt poważnie, czemu więc ja powinnam? - Próbowałam dzwonić, uwierz, ale... To skomplikowane. - Z rezygnacją kręcę głową. - Miałam wybór między... między czymś, czego bardzo potrzebuję, i tobą. I, jak widzisz, wybrałam ciebie. Haven nie spuszcza ze mnie oka, ważąc w głowie myśli, ale się nie odzywa. - Romano obiecał, że da mi to, czego potrzebuję, jeśli pozwolę ci umrzeć. Ale nie potrafiłam, więc... - robię ręką zamaszysty gest - jesteś nieśmiertelna. Potrząsa głową i rozgląda się dokoła, skupiając na grupie dzieci sąsiadów, które jeżdżą poobijanym wózkiem golfowym w górę i w dół ulicy. Milczy tak długo, że sama chcę się odezwać, ale w końcu mnie

uprzedza: - Przykro mi, że nie dostałaś tego, czego pragnęłaś, Ever. Naprawdę. Ale mylisz się co do Romano. Nie ma mowy, nie pozwoliłby mi umrzeć. Z tego, co mówisz, trzymał gotowy eliksir na wypadek, gdybyś dokonała innego wyboru. Zresztą wydaje mi się, że znam Romano odrobinę lepiej niż ty... On dobrze wie, jaka byłam nieszczęśliwa, wie, co się działo w mojej rodzinie - Wzrusza ramionami. - Pewnie dlatego postanowił mi dać nieśmiertelność, ale nie chciał mnie „tworzyć”, bo wiąże się z tym duża odpowiedzialność. Nie mam jednak wątpliwości, że gdybyś ty nie podała mi eliksiru, on by się tym zajął. Spójrz prawdzie w oczy, Ever. Dokonałaś błędnego wyboru. Dałaś się nabrać na jego blef. - Nie ma żadnego „tworzenia” - mamroczę, w głębi duszy irytując się na samą siebie. Z całej litanii Haven akurat to zwróciło moją uwagę?! Otrząsam się i zaczynam ponownie: - To nie tak, nawet odrobinę, jest zupełnie... - Urywam, widząc, że Haven odwraca wzrok. Jest święcie przekonana o jednym: ona ma rację, ja się mylę. A skoro próbowałam już ostrzec ją przed wszystkimi niebezpieczeństwami - przed nim - Damen nie może mnie winić za to, co powiem teraz. - Świetnie, możesz sobie wierzyć, w co chcesz, tylko zrób coś dla mnie. Jeśli koniecznie chcesz spotykać się z Romano, proszę cię, żebyś zawsze nosiła swój amulet. Mówię poważnie, nie zdejmuj go nigdy i pod żadnym pozorem, i... Haven podnosi brew i otwiera drzwiczki, nie mogąc się doczekać, aż się ode mnie uwolni. - A jeśli naprawdę chcesz mi się odwdzięczyć za to, że uczyniłam cię nieśmiertelną... - Nasze spojrzenia się spotykają. - ...to zdobądź dla mnie coś, co ma Romano.

ROZDZIAŁ 3 - Jak poszło? Damen otwiera drzwi, zanim zaczynam pukać. Ogarniając mnie głębokim, natarczywym spojrzeniem, wchodzi do salonu. Padam na jego aksamitną miękką kanapę i zrzucam japonki. Staram się unikać tego wzroku, nawet gdy Damen ląduje na poduszce obok, chociaż zazwyczaj zachowuję się zupełnie inaczej: jakbym mogła spędzić wieczność, wpatrując się w niego, przyglądając idealnej twarzy, wyrazistym kościom policzkowym, wydatnym, zachęcającym do pocałunku ustom, równym brwiom, ciemnym falującym włosom i grubej zasłonie rzęs. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj staram się spoglądać wszędzie, tylko nie na Damena. - A więc powiedziałaś jej? - Palcami gładzi mój policzek, zagięcie ucha, wzbudzając tym we mnie ciepło, pomimo zawsze obecnej ochronnej warstwy energii, która tkwi między nami. Mam gęsią skórkę. - Babeczka z lukrem sprawdziła się jako zachęta? - Ustami muska płatek mojego ucha i podąża niżej, ku szyi. Opieram się na poduszkach i zamykam oczy, udając bardzo zmęczoną. Tak naprawdę po prostu nie chcę, by Damen mnie widział, by zbyt uważnie obserwował. Nie chcę, by wyczuwał moje myśli, moje istnienie, energię - ten dziwny obcy puls, który przepływa przeze mnie od kilkunastu dni. - Kiepsko. - Wzdycham. - Prawie całkiem ją zignorowała. W końcu jest teraz taka jak my - także w innych aspektach. - Czuję na sobie ciężar nieustającego spojrzenia Damena. - Zechcesz rozwinąć tę myśl? Zapadam się jeszcze bardziej w kanapę, przerzucam nogę przez jego kolano i zaczynam oddychać spokojniej, moszcząc się w cieple jego energii. - Haven jest taka... zaawansowana. Wiesz, już nawet zaczyna mieć ten wygląd - lekko dziwaczny, idealny, nieśmiertelny wygląd. I potrafiła czytać w moich myślach, dopóki ich nie zablokowałam. - Ściągam brwi i potrząsam głową. - „Lekko dziwaczny”? A więc tak to widzisz? Tak widzisz nas? - Damen jest wyraźnie zdenerwowany moimi słowami. - No, może nie do końca dziwaczny... - Urywam, zastanawiając się, czemu użyłam tego słowa. - Bardziej... nie całkiem normalny. Przecież nawet supermodelki nie wyglądają tak idealnie przez cały czas. A co zrobimy, jeśli Haven urośnie o pół głowy w trakcie jednej nocy, tak jak ja kiedyś? Jak to wyjaśnimy?

- Tak samo, jak wyjaśniliśmy twoje zmiany - odpowiada. Patrzy na mnie, mrużąc oczy, z wahaniem, bardziej zainteresowany tym, czego nie mówię, niż słowami, które wypowiadam. - Nazwiemy to nagłym wzrostem. Wśród śmiertelników nie jest to jakieś specjalnie dziwne, wiesz? - mówi o ton weselszym głosem, próbując zbagatelizować sprawę, ale to nie działa. Odwracam spojrzenie, przyglądając się półkom pełnym oprawionych w skórę pierwszych edycji książek, abstrakcyjnym obrazom olejnym, w większości bezcennym oryginałom, i czuję, że Damen mnie rozgryzł. Wie, że coś zmajstrowałam. Mam tylko nadzieję, że nie wyczuje, jak daleko się posunęłam. Może nie domyśli się, że wprawdzie wypowiadam kolejne słowa i robię, co trzeba, ale robię to zupełnie bez przekonania. - No a... Czy Haven cię nienawidzi, tak jak się obawiałaś? - pyta spokojnym głosem, odrobinę natarczywie. Zerkam na niego, na to cudowne boskie stworzenie, które kocha mnie od czterystu lat i nie przestaje, bez względu na to, ile błędów mi się przytrafia, ile kolejnych istnień spapram. Wzdycham, zamykam oczy i unaoczniam pojedynczy czerwony tulipan, który podaję Damenowi. To nie tylko symbol naszej wiecznej miłości, ale także nagroda w zakładzie, który zawarliśmy. - Miałeś rację. I wygrałeś. - Potrząsam głową, przypominając sobie reakcję Haven na moje słowa, dokładnie przewidzianą przez Damena. - Cieszy się jak szalona. Nie przestaje mi dziękować. Czuje się jak gwiazda rocka. Nie, inaczej: czuje się lepiej niż gwiazda rocka. Bardziej jak... wampiryczna gwiazda rocka. Rozumiesz, taki lepszy, udoskonalony model - bez okropnego wysysania krwi i spania w trumnach. - Ponownie potrząsam głową i nie mogę powstrzymać uśmiechu. - Jak jeden z tych legendarnych nieumierających? - Damen się krzywi - ani trochę nie podoba mu się ta analogia. - Nie jestem pewien, co o tym myśleć. - E tam, jestem przekonana, że to tylko efekt uboczny przechodzonej niedawno fazy Gotów. Cała ta ekscytacja w końcu minie. Kiedy tylko wkradnie się do niej rzeczywistość. - Tak jest teraz z tobą? - pyta Damen, palcem unosząc moją brodę, bym ponownie na niego spojrzała. - Twoja ekscytacja mija? A może już całkiem zniknęła? - Znów ma to swoje głębokie, świadome spojrzenie, wyczulone na każdą zmianę mojego nastroju. - Dlatego tak trudno ci teraz na mnie spojrzeć? - Nie! - odpowiadam gwałtownie i kręcę głową, doskonale wiedząc, że właśnie mnie przyłapał, ale bardzo nie chcę tego przyznać. - Po prostu jestem... zmęczona. Ostatnio ciągle chodzę jakaś podenerwowana,

to wszystko. - Przytulam się mocniej, chowając twarz w zagłębieniu szyi Damena, obok sznurka, na którym wisi jego amulet. To nieszczęsne podenerwowanie, które odczuwam od wielu dni, powoli znika, topi się, gdy zaczynam wdychać ciepły, piżmowy zapach Damena. - Czemu taka chwila nie może trwać wiecznie? - mruczę, choć naprawdę chcę zapytać, czemu j a nie mogę zawsze być właśnie taka, właśnie tak się czuć. Dlaczego wszystko się zmienia? - Bo może. - Damen wzrusza ramionami. - I nie ma powodu, by miało się nie zmieniać. Odsuwam się i spoglądam mu w oczy. - Cóż, ja znam przynajmniej dwa bardzo dobre powody. Wskazuję głową zbiegające ze schodów Romy i Rayne, bliźniacze potworki, za które jesteśmy teraz odpowiedzialni. Identyczne proste ciemne włosy z nierówno obciętymi grzywkami, blada skóra i wielkie ciemne oczy - w tym są podobne, ale ubierają się zupełnie inaczej. Romy ma na sobie frotową letnią sukienkę w kolorze różowym i pasujące do niej japonki, a Rayne - wyłącznie czarne ubrania; jest boso. Na jej ramieniu siedzi Luna, czarny kociak bliźniaczek. Obie dziewczynki posyłają Damenowi szczęśliwy, ciepły uśmiech, a mnie tylko uprzejme spojrzenie - jak zawsze. To z pewnością się nie zmieniło. - Przejdzie im - odzywa się Damen, który chce w to wierzyć i jeszcze mnie do tego przekonać. - Nie, nie przejdzie. - Wzdycham, szukając swoich japonek. - Ale w końcu mają swoje powody. - Wsuwam klapki i patrzę na Damena. - Już wychodzisz? Kiwam głową, znów unikając jego natarczywego spojrzenia. - Sabine robi kolację. I przychodzi Munoz. Mamy się... integrować. Chce, żebyśmy się lepiej poznali. Mniej jako nauczyciel i uczennica, bardziej jak przyszła rodzina. - Wzruszam ramionami, lecz gdy wymawiam te słowa, uświadamiam sobie, że powinnam zaprosić i Damena. Byłoby koszmarnie niegrzecznie go nie zaprosić. Jednak obecność Damena pokrzyżuje moje późniejsze wieczorne plany. Te, których się pewnie domyśla, ale których świadkiem być nie może. Szczególnie po tym, jak bardzo wyraźnie określił, co myśli o moich próbach angażowania się w magię. Rzucam więc tylko niezręczne: - No więc wiesz... - i urywam, bo nie mam zielonego pojęcia, co powiedzieć dalej. - A Romano? Biorę głęboki oddech i patrzę Damenowi w oczy. Nadszedł moment, którego tak bardzo chciałam uniknąć. - Ostrzegłaś Haven? Powiedziałaś jej, co zrobił?

Kiwam głową i powtarzam w myślach przemowę, którą ćwiczyłam całą drogę w samochodzie: o tym, że Haven jest naszą jedyną szansą na uzyskanie od Romano tego, czego potrzebujemy. Mam nadzieję, że w uszach Damena zabrzmi ona lepiej niż w moich własnych. - No? Odchrząkuję, pozwalając sobie tylko na tyle. Damen czeka, aż zacznę mówić - widzę na jego twarzy sześćsetletnią cierpliwość, i nawet otwieram usta, by się odezwać, ale jakoś nie mogę. On zna mnie zbyt dobrze. Zamiast zacząć, podnoszę tylko ramiona i wzdycham, bo wiem, że słowa są tu zbędne, a odpowiedź widać w moim spojrzeniu. - Rozumiem. - Kiwa głową, lecz mówi łagodnym, spokojnym głosem bez śladu dezaprobaty, co jakoś mnie rozczarowuje. W końcu skoro sama siebie osądzam, czemu Damen tego nie robi? - Ale... To nie jest do końca tak, jak myślisz - mówię. - Naprawdę próbowałam ją ostrzec, ale w ogóle nie chciała słuchać. Pomyślałam więc, że nie mam nic do stracenia. Jeśli Haven tak uparcie chce spotykać się z Romano, nie zaszkodzi, jeśli spróbuje ukraść dla nas antidotum, prawda? Dobrze wiem, że uważasz to za błąd, przerabialiśmy to... Ale ja wciąż myślę, że robisz z tego zbyt dużą sprawę. Twarz Damena wciąż nie zdradza żadnych emocji. - Zresztą wiesz przecież: tak naprawdę nie mamy żadnego dowodu, że Romano pozwoliłby Haven umrzeć. W końcu cały czas miał ze sobą antidotum, był pewien, co zrobię. A nawet gdybym postąpiła inaczej, skąd wiemy, że sam nie podałby Haven eliksiru? - Biorę głęboki oddech. Nie mogę uwierzyć, że pożyczam argument, który kilka chwil wcześniej przyprawił mnie o taką irytację. - A wtedy... może nawet próbowałby wszystko odwrócić! No wiesz, powiedziałby Haven, że byliśmy gotowi pozwolić jej umrzeć, i nastawiłby ją przeciwko nam! Pomyślałeś o tym choć raz? - Nie, chyba nie pomyślałem. - Damen przymyka oczy. Wydaje się bardziej zatroskany. - Przecież nie zostawię tego bez nadzoru. Nie ma mowy. Upewnię się, że Haven jest bezpieczna. Ale ona ma wolną wolę, wiesz o tym, i nie możemy jej na przykład... wybierać przyjaciół. Doszłam więc do wniosku, że... nic na siłę... Rozumiesz? - A co z uczuciami, które Haven żywi do Romano? Wzięłaś je pod uwagę? Wzruszam ramionami i odpowiadam całkiem zdecydowanie, choć w rzeczywistości wcale nie jestem przekonana: - Ona kiedyś czuła także coś do ciebie, o ile sobie przypominasz. Dość szybko jej przeszło, jak mi się zdaje. No i nie zapominaj o Joshu -

facet miał być jej bratnią duszą, ale przepadł z powodu kociaka. Zresztą teraz Haven może mieć każdego, kogo zapragnie... - urywam, lecz tylko na moment, by Damen nie zdążył się wtrącić. - Jestem pewna, że Romano straci swój urok i spadnie na sam dół listy. Co prawda Haven wydaje się dość krucha, ale tak naprawdę jest silniejsza, niż myślisz. Wstaję, sygnalizując tym samym koniec rozmowy. Co się stało, to się nie odstanie, nie chcę więc, by Damen robił albo mówił rzeczy, które sprawią, że zacznę wątpić w swoje poglądy na temat „związku” Haven i Romano bardziej niż do tej pory. Damen przygląda mi się uważnie, jakby widział mnie pierwszy raz, a potem wstaje jednym szybkim, płynnym ruchem, łapie moją dłoń i prowadzi do drzwi, gdzie zbliża swoje wargi do moich. Zwleka, wreszcie przyciąga mnie, łączy się ze mną w pocałunku, który przedłużamy w nieskończoność; żadne z nas nie chce oderwać się pierwsze. Przytulam się jeszcze mocniej. Ciało Damena jest lekko obwiedzione zawsze obecną energetyczną zasłoną istniejącą między nami. Szeroka pierś, załamania żeber - każdy centymetr tego ciała jest tak blisko mojego, że trudno określić, gdzie kończę się ja, a zaczyna on. Pragnę, by ten pocałunek dokonał niemożliwego - wymazał moje błędy, dziwne uczucia, których doświadczam, odgonił ciemne, burzowe chmury, które podążają za mną bezustannie. - Powinnam już iść - szepczę, jako pierwsza łamiąc czar, świadoma żaru, który się między nami budzi, ognistego pożądania, bolesnego przypomnienia, że przynajmniej na razie nie posuniemy się ani o krok dalej. Gdy już jestem w aucie, a Damen w domu, pojawiają się koło mnie Romy i Rayne, na której ramieniu wciąż siedzi Luna. - Dzisiaj jest ta noc. Księżyc wchodzi w następną fazę - odzywa się Rayne, mrużąc oczy i uśmiechając się ponuro. Nie musi mówić nic więcej, wszystkie wiemy, o co chodzi. Kiwam głową i wrzucam wsteczny bieg, by wycofać samochód z podjazdu, gdy bliźniaczka dodaje: - Wiesz, co robić, prawda? Pamiętasz nasz plan? Kiwam głową raz jeszcze, wściekła, że muszę zrobić to, co muszę. Wiem, że zdaniem tych dwóch dziewczynek tego eksperymentu nie przeżyję. Wyjeżdżam na ulicę, słysząc ich myśli wdzierające się w moją głowę: Nie wolno używać magii do samolubnych, niegodziwych celów. Karma bowiem wróci, i to z potrojoną siłą.

ROZDZIAŁ 4 Pierwsze, co widzę, wjeżdżając na nasz podjazd, to srebrna toyota prius należąca do Munoza. Właściwie od razu mam ochotę zawrócić i pojechać w zupełnie przeciwną stronę. Nie robię tego jednak. Wzdycham tylko i wjeżdżam do garażu. Oczywiście nie mam innego wyboru, jak zmierzyć się z faktami. Zmierzyć się z tym, że moja ciotka, prawna opiekunka, do szaleństwa zakochała się w moim nauczycielu historii. Oraz z tym, że i tak milion razy lepiej siedzieć razem przy kolacji niż przy śniadaniu, co - jeśli sprawy będą postępowały w tak szybkim jak dotąd tempie - jest tylko kwestią czasu, i wkrótce pożegnam na zawsze pana Munoza, by przywitać wujka Paula. Widziałam na własne oczy: to się wkrótce tak skończy. Teraz czekam tylko, aż i oni zdadzą sobie z tego sprawę. Wślizguję się bocznymi drzwiami, idę na palcach, próbując dotrzeć do swojego pokoju tak, by mnie nie dostrzegli i bym miała trochę czasu dla siebie - desperacko go teraz potrzebuję, by poukładać pewne sprawy. Gdy gotowa do biegu staję pod schodami, zza rogu wychyla się głowa Sabine. - O, dobrze, że jesteś. Słyszałam, jak wjeżdżasz do garażu. Będziemy jeść za jakieś pół godziny, ale może przedtem się przywitasz. Zaglądam jej przez ramię w poszukiwaniu Munoza, ale dzięki ścianie oddzielającej nas od salonu widzę tylko parę skórzanych męskich sandałów na wielkiej kanapie, tak swobodnych i nonszalanckich, jakby od zawsze właśnie tam się znajdowały. Spoglądam na ciotkę i widzę gęste blond włosy do ramion, wypieki na twarzy, błyszczące niebieskie oczy... Odnawiam swoją przysięgę, że będę szczęśliwa, bo ona jest szczęśliwa - mimo że nie bardzo mnie cieszy powód tej wielkiej radości. - Ja... Za chwilę zejdę - odpowiadam, zmuszając się do uśmiechu. - Tylko się trochę odświeżę... i w ogóle. - Zerkam znów w stronę Munoza, z irytacją obserwując scenerię. W końcu nie muszę chyba oglądać nauczycielskich stóp we własnym domu tylko dlatego, że jest lato? - Cóż, no dobrze, tylko się pospiesz. - Sabine odwraca się, odrzucając włosy na ramię. - A, prawie zapomniałam, coś do ciebie przyszło. Zdejmuje kremową kopertę ze stolika w holu i podaje mi ją. W górnym lewym rogu dostrzegam fioletowe logo „Mistycznego Księżyca”, a na środku swoje nazwisko i adres wypisane kanciastymi bazgrołami Jude'a. Stoję i wpatruję się w kopertę, świadoma tego, że gdy ją wezmę i położę na niej dłoń, przeczytam zawartość, nawet jej nie otwierając.

Jednak prawda jest taka, że nie chcę jej dotykać, nie chcę mieć nic wspólnego ani z moją dawną pracą, ani z Jude'em - szefem, który - jak się okazało - zupełnie przypadkiem odegrał bardzo ważną rolę we wszystkich moich poprzednich wcieleniach. Pojawiał się raz po raz, zawsze zdobywając moje uczucia, dopóki... nie wkraczał Damen i nie zgarniał mu mnie sprzed nosa. Kilkusetletni trójkąt miłosny skończył się w momencie, gdy w poprzedni czwartkowy wieczór zobaczyłam u Jude'a tatuaż Uroborosa. I choć Damen twierdzi, że nosi go wiele osób i pierwotnie jego znaczenie wcale nie było negatywne, bo dopiero Romano i Drina takim je uczynili, to jednak nie mogę ryzykować. A co, jeśli się myli? Nie mogę ryzykować, bo mam prawie stuprocentową pewność, że Jude jest jednym z n i c h . - Ever? - Sabine przechyla głowę, obrzucając mnie typowym dla siebie spojrzeniem mówiącym: „Nieważne, ile przeczytam na ten temat książek, nastolatki równie dobrze mogłyby być kosmitami”. Znam to spojrzenie doskonale. Ono właśnie powoduje, że wyrywam ciotce kopertę z dłoni, uważnie łapiąc ją za róg, uśmiecham się nieprzekonująco i wbiegam na schody. Ręce mi drżą, całe ciało się napina. Jednak w środku jest tylko czek z wypłatą, na który z pewnością zasłużyłam, ale którego nie mam zamiaru realizować, oraz krótka notka z prośbą, bym uprzejmie dała znać, czy wrócę - w przeciwnym razie Jude będzie mógł zatrudnić na moje miejsce inne medium. I tyle. Nie ma: „Co się, do diabła, stało?” ani: „Dlaczego najpierw prawie mnie pocałowałaś, a potem rzuciłaś na drugi koniec ogrodu niczym frisbee?”. Ale to dlatego, że Jude zna odpowiedzi. Znał je od początku. I choć nie wiem, co zamierza, to z pewnością coś knuje. I może odrobinę mnie wyprzedził w tej gierce, ale - choć jest tego nieświadomy - wkrótce go dogonię. Rzucam list w stronę kosza na śmieci, uznając, że mój brak odpowiedzi wystarczy za odpowiedź. Tworzę jeszcze na kopercie skomplikowaną choreografię pętelek, okręgów i jednej idealnej ósemki, a potem wrzucam ją do kosza: spada z cichym, ledwie słyszalnym uderzeniem. Wchodzę do garderoby i z górnej półki wyjmuję pudełko z przyrządami - wszystko, czego potrzebuję, by odwrócić, co uczyniłam. Czas jest odpowiedni - w sam raz na nowy początek, idealna okazja (według Romy i Rayne wręcz j e d y n a okazja), by złamać zaklęcie, które rzuciłam, nieświadomie przywołując na pomoc ciemne siły. Księżyc jest w tak zwanej fazie przybywającej, co oznacza, że bogini budzi

się i wschodzi, podczas gdy Hekate - ta, którą przez pomyłkę wezwałam wcześniej - znika w podziemiach, gdzie pozostanie, dopóki za miesiąc od dziś Księżyc znów nie osiągnie pełni. Sięgam do pudełka, wyjmuję świece, kryształy, zioła, olejki i kadzidła, których potrzebuję; poświęcam chwilę na ułożenie ich w kolejności, w jakiej zostaną użyte. Zrzucam ubrania i wchodzę do wanny, by odbyć rytualną kąpiel. Zabieram ze sobą woreczek wypełniony dzięglem - dla ochrony i usunięcia uroków, jałowcem - który ma przegonić negatywne byty, i rutą - ona pomaga leczyć, dodaje sił mentalnych i łamie klątwy. Dolewam także kilka kropel olejku z gorzkiej pomarańczy, który powinien powstrzymać zło i wyprzeć nieprzyjazną energię. Zanurzam się, aż moje stopy dotykają krawędzi wanny, i całe moje ciało oblewa woda. Biorę do ręki kilka czystych kryształków kwarcu i wrzucając je do kąpieli, recytuję: Oczyść me ciało, weź je we władanie, By magia miała właściwe działanie. Gdy duch się odrodzi, lotu spragniony, Tej nocy czar mój nieprześcigniony. Jednak w przeciwieństwie do poprzedniego razu, gdy zanurzyłam się w wannie, nie wyobrażam sobie już Romano. Nie chcę go widzieć, dopóki nie będę gotowa, dopóki nie będzie to absolutnie konieczne. Dopóki nie przyjdzie czas, bym odczyniła, co zrobiłam. Wcześniej nie mogę ryzykować. Odkąd zaczęły się te sny, w ogóle sobie nie ufam. Gdy pierwszy raz obudziłam się zlana zimnym potem, a w głowie wciąż tańczyły mi obrazy Romano, wydawało mi się, że to tylko efekt tej koszmarnej nocy, podczas której dowiedziałam się prawdy o Judzie i przemieniłam Haven, podając jej eliksir. Jednak sny od tamtej pory zaczęły pojawiać się co noc, i przeszkadzają mi nie tylko, gdy śpię, ale także w ciągu dnia. Zwłaszcza że zawsze towarzyszy im ten dziwny nieznajomy puls, który wydaje się nieustannie przeze mnie przepływać. Cóż, to tylko przekonuje mnie, że Romy i Rayne mają rację. Gdy poprzednim razem dokonałam czaru, czułam się doskonale. Dopiero później, kiedy sytuacja zaczęła się rozwijać, stało się całkiem jasne, że szkody, jakie wyrządziłam, będą zdecydowanie większe, niż się spodziewałam. Zamiast przywiązać Romano do siebie - sama przywiązałam się do niego. To on miał szukać mnie, by wykonywać moje rozkazy, a zamiast tego ja... bezwstydnie, desperacko wciąż szukam jego. I o tym Damen nigdy nie może się dowiedzieć. Nikt nie może. To wszystko bowiem nie tylko dowodzi, że Damen miał rację, kiedy

ostrzegał mnie przed ubocznymi skutkami magii, twierdząc, że nie wolno z nią igrać i że amatorzy, którzy zagłębiają się w nią zbyt wcześnie, często zostają wciągnięci bardziej, niż by chcieli - to może się także stać powodem tego, że straci do mnie resztki cierpliwości. Kropla, która przeleje czarę. Biorę głęboki oddech i zanurzam się jeszcze bardziej, z przyjemnością pozwalając, by woda oblewała mój policzek. Wchłaniam uzdrawiającą energię, którą mają wyzwalać kamienie i zioła, święcie przekonana, że pozbycie się tej niezdrowej obsesji i poukładanie wszystkiego jest tylko kwestią czasu. Gdy woda zaczyna się ochładzać, szoruję każdy kawałek skóry, próbując zmyć tę nową, splamioną wersję siebie, by odzyskać poprzednią. Wychodzę z wanny i wkładam biały jedwabny szlafrok z kapturem. Zawiązuję ciasno pasek i wracam do szafy, by wyjąć z niej athame. Ten sam, który skrytykowały Romy i Rayne, twierdząc, że jest za ostry, bo sztylet ma tylko przeciąć energię, nie substancję, i że wszystko pomieszałam. Kazały mi go przetopić na sztabkę metalu i oddać ją sobie - by mogły dokończyć rytuał wygnania. Zupełnie nie ufały, że niedouczona nowicjuszka podoła tak skomplikowanemu zadaniu. Mimo że zgodziłam się przy nich spalić athame, raz po raz przecinając ostrze płomieniem, niczym w jakimś magicznym uświęceniu, to na resztę planu zareagowałam wzruszeniem ramion, przekonana, że po prostu chcą mieć szansę, by zrobić ze mnie jeszcze większą idiotkę. W końcu jeśli prawdziwym problemem, jak twierdziły, jest rzucanie zaklęcia w noc ciemnego księżyca, to w czym może tu zaszkodzić zwykły nóż? Jednak tym razem dla pewności dodaję na rękojeść athame kilka kamieni: ozdabiam miecz łzą Apaczów, by zapewnić sobie ochronę i szczęście (bliźniaczki są przekonane, że będę go bardzo potrzebować), krwawnikiem przynoszącym odwagę, siłę i zwycięstwo (zawsze przydatna kombinacja) oraz turkusem, który ma uzdrowić i wzmocnić czakry (moim problemem najwyraźniej zawsze była czakra gardła, ośrodek jasnej świadomości). Posypuję ostrze garścią soli, a potem przesuwam je przez płomienie trzech białych świec, wzywając żywioły ognia, powietrza, wody i ziemi, by odgonić ciemność i wpuścić tylko światło - pozbyć się zła i przywołać dobro. Powtarzam zaklęcie trzykrotnie, i dopiero potem przywołuję najwyższe magiczne moce, by się dokonało. Tym razem upewniam się też, że wzywam moce właściwe - boginię, a nie Hekate, trzygłową królową podziemnego świata z wężami zamiast włosów. Oczyszczam przestrzeń - trzy razy obchodzę ją dokoła, trzymając w jednej dłoni kadzidło, a w drugiej athame, i wznoszę magiczny krąg,

wizualizując przepływające przez moje ciało białe światło. Zaczynam od czubka głowy, a potem schodzę coraz niżej, wzdłuż ramion, przez sztylet, na podłogę. Splatam jasny strumień, zawijam go, obracam dokoła, aby cienkie świetliste wstęgi połączyły się, urosły i wzniosły wysoko tworząc jedną. Po chwili jestem otoczona srebrzystym kokonem, misterną siecią najjaśniejszego z możliwych blasków, który całkiem mnie pochłania. Klękam na podłodze czystej, uświęconej przestrzeni, wyciągając do przodu lewą dłoń, i ostrzem athame przesuwam po linii życia. Biorę gwałtowny, głęboki oddech i wbijam czubek mocno w skórę, z której wypływa strużka krwi. Zamykam oczy i szybko unaoczniam Romano siedzącego po turecku przede mną, kuszącego swoim nieodpartym, głębokim, błękitnym spojrzeniem i szerokim zachęcającym uśmiechem. Z trudem odsuwam od siebie tę hipnotyczną urodę, ten nieodparty urok, i patrzę na wilgotny od krwi sznurek zawiązany na jego szyi. Wilgotny od m o j e j krwi. Ten sam sznurek, który umieściłam tam w czwartek wieczorem, gdy przechodziłam podobny rytuał; zdawał się działać, dopóki nie okazało się, że wszystko poszło totalnie na odwrót. Jednak tym razem jest inaczej. Mam inne cele. Chcę odzyskać swoją krew. Zamierzam się „odwiązać”. Zanim Romano zniknie, pospiesznie recytuję zaklęcie: Za sprawa węzła, który rozwiązuję, Odtąd magii już nie poczuję. Jak poprzednio go ciasno związałam, Tak teraz odwracam, świat w porządku układam. Twa moc już mnie trzymać nie będzie, Rozwiążę pęta, natychmiast odejdzie. Niech nikogo nie krzywdzi, gdy puszczę ją precz, Inna siła dziś przejmie tę rzecz. To moja wola, słowo, życzenie - niech działa! Mrużę oczy, gdy w kręgu zrywa się nagle huraganowy wiatr, który rozciąga ściany mojej sieci do nieskończoności, a nad głową rozbłyskują pioruny i rozlega się grzmot. Prawą dłoń mam uniesioną, otwartą, gotową. Wbijam wzrok w Romano i myślą rozwiązuję węzeł na jego szyi, by przywołać krew z powrotem. Tam, skąd przyszła. Tam, gdzie jest jej miejsce. Moje szeroko otwarte z podekscytowania oczy widzą, jak krew wraca do rannej dłoni, a sznur wokół szyi Romano robi się coraz jaśniejszy, bielszy, aż w końcu staje się czysty jak pierwszego dnia. Jednak kiedy próbuję wygnać go z siebie na dobre, uwolnić się z tych brudnych więzów, napływa znów ten dziwny obcy prąd, obrzydliwy

intruz, który wkrada się w moje wnętrze i przejmuje kontrolę z taką siłą i determinacją, że nie jestem w stanie go powstrzymać. Potwór we mnie znowu się budzi, powstaje, przeciąga, a jego nieustający, pulsujący głód żąda zaspokojenia. Moje serce rozpada się na kawałki, ciało drży - nieważne, jak bardzo staram się z tym walczyć - nie daję rady. Jestem zakładniczką tej tęsknoty, więźniem pożądania, moje ja przestaje mieć znaczenie. Jedynym moim celem staje się spełnienie potrzeb tego potwora. Bezradnie patrzę, jak cykl się powtarza. Moja krew rwie do przodu, sznur na szyi Romana nasiąka nią, robi się wilgotny, czerwony, ciężki, a po jego piersi spływa krwawa strużka. Nieważne, co zrobię, nieważne, jak bardzo się staram - nic jej nie powstrzyma. Nic nie powstrzyma siły tegô hipnotyzującego spojrzenia. Nic nie powstrzyma moich stóp przed ruszeniem w jego kierunku. Nic nie złamie zaklęcia, które mnie do niego przywiązało. Jego ciało przyciąga jak magnes nakierowany tylko na moją osobę, przestrzeń między nami znika w mniej niż sekundę. A teraz nasze kolana przywierają do siebie, nasze czoła prawie się stykają, a ja nie mogę się bronić, nie mam siły, nie jestem w stanie powstrzymać tego nieznośnego pragnienia. Tylko jego widzę. Tylko jego potrzebuję. Cały mój świat zmniejsza się teraz do kilku centymetrów dzielących nasze oczy. Jego wilgotne, ponętne usta prawie stykają się z moimi, a ten śmiały, natrętny intruz, ten dziwny, nieznany mi impuls pcha mnie do przodu, byśmy się dotknęli, zjednoczyli. Moje wargi ciągną do jego warg, coraz bliżej i bliżej, aż nagle gdzieś głęboko, nie wiem nawet dokładnie gdzie, pojawia się wspomnienie Damena - jego obraz i zapach przemykają przez moją głowę. Są niczym przelotny błysk pośród tej ciemności, jednak to wystarczy, by przypomnieć mi, kim jestem, czym jestem - dlaczego naprawdę się tu znalazłam. To wystarczy, bym uwolniła się od koszmarnego snu i wrzasnęła: - Nie! Odskakuję, odrywam się od niego... od tego. Ruszam się tak szybko i gwałtownie, że sieć wokół mnie pęka, świece gasną, a obraz Romano traci ostrość i znika. Jedynym śladem tego, co się wydarzyło, jest moje walące serce, poplamiony krwią szlafrok i słowa wciąż tłukące się w głowie: - Nie, nie, nie, nie, nie, o Boże, błagam, nie! - Ever?