ROZDZIAŁ 1
- Ever, zaczekaj!
Damen wyciąga rękę, chwyta mnie za ramię i próbuje zatrzymać przy
sobie, ale ja gnam dalej. Muszę się spieszyć. Zwłaszcza teraz, kiedy
jesteśmy tak blisko celu.
Bardzo się niepokoi. Tak bardzo, że mam wrażenie, jakby troska
wręcz skraplała mu się na skórze. Przyspiesza kroku, dogania mnie i
splata swoje palce z moimi.
- Powinniśmy wracać. To na pewno nie tutaj. Tu jest zupełnie inaczej.
- Spogląda na niepokojący krajobraz, a potem na mnie.
- Tak. Jest inaczej. - Pochylam się, mój oddech przyspiesza, a serce
mocno bije. Przez chwilę rozglądam się dookoła, potem ruszam dalej.
Brnę krok za krokiem, aż w końcu moje stopy zupełnie znikają w błocie.
- Wiedziałam - szepczę ledwo słyszalnie, chociaż właściwie do Damena
nie muszę mówić, wystarczy, że coś pomyślę. - To wszystko widziałam
we śnie. To...
On patrzy wyczekująco.
- ...wygląda właśnie tak, jak się spodziewałam. - Patrzymy na siebie,
ja błękitnymi, on ciemnobrązowymi oczyma. Długo nie odwracam
wzroku, bo chcę, żeby dokładnie przyjrzał się temu, co widzę. - Mam
wrażenie, że to wszystko zmienia się... z mojej winy.
Damen klęka obok, kładzie mi na plecach otwartą dłoń i powoli przesuwa
ją w górę i w dół kręgosłupa. Pewnie chciałby mnie uspokoić, wyjaśnić,
że jestem w błędzie, ale zamiast tego milczy. Nieważne, co powie,
jak dobre argumenty przedstawi. Wie aż nazbyt dobrze, że nie dam
się przekonać.
Oboje pamiętamy, co powiedziała staruszka. Widzieliśmy jej oskarżycielsko
wyciągnięty palec, świdrujące spojrzenie. Słyszeliśmy jej
ponurą pieśń o tajemniczych słowach i melodii, która głęboko wryła nam
się w pamięć.
Było to ostrzeżenie. Przeznaczone specjalnie dla mnie.
A teraz jeszcze to.
Wzdycham i patrzę na grób Haven... Jeśli można to tak nazwać. To
tutaj parę tygodni temu zakopałam ubranie, które miała na sobie, gdy
wysłałam jej duszę do Shadowlandu. Wszystko, co po niej pozostało.
Miejsce, które uważałam za święte, teraz jest całkowicie odmienione.
Żyzna dawniej ziemia stała się błotnistym bajorem, kwiaty, które unaoczniłam,
zniknęły. Ani śladu życia; tylko ja i Damen mamy ochotę się
tu zapuszczać. Powietrze już nie migocze magicznym blaskiem - wygląda
tak samo ponuro jak ciemna część Summerlandu, którą widziałam
wcześniej.
Jakby zwiastowało coś złego.
Ptaki omijające to miejsce oraz obumarła trawa utwierdzają mnie w
przekonaniu, że dzieje się coś niepokojącego. Coś, co sama sprowokowałam.
Wszystkie nieśmiertelne dusze, które wysłałam do Shadowlandu,
zbrukały tę piękną niegdyś krainę - niczym toksyny wylane na trawę.
Mroczna i nieprzyjazna okolica, na którą patrzymy, stała się jakby
przeciwieństwem
Summerlandu. Teraz nie ma tu miejsca na magię i unaocznianie.
- Nie podoba mi się to. - W głosie Damena słychać podenerwowanie,
a jego oczy są niespokojne.
Mnie też się to nie podoba, ja także marzę o tym, żeby odwrócić się
na pięcie i po prostu odejść. Ale to nie takie proste.
Od ostatniej mojej wizyty tutaj minęło dopiero kilka dni. Niby rozumiem,
że zrobiłam, co do mnie należało - musiałam zabić Haven, moją
byłą przyjaciółkę. Ale wewnętrzny głos kazał mi wrócić i prosić o przebaczenie.
Za to, co zrobiłam i co zrobiła Haven. W ciągu zaledwie kilku
dni światło przeobraziło się w ponury, jałowy cień. Do mnie należy teraz
uratowanie Summerlandu.
Zanim stanie się jeszcze gorzej.
- Co dokładnie ci się przyśniło? - pyta Damen łagodnym głosem i
patrzy na mnie uważnie.
Nabieram powietrza i przysiadam głębiej w błocie. Brudzę sobie przy
tym moje stare, znoszone dżinsy, ale wcale mnie to nie martwi. Kiedy
tylko stąd wyjdziemy, unaocznię sobie nowe. Ciuchy są teraz moim
najmniejszym zmartwieniem.
- Śniło mi się to już któryś raz. - Odwracam się i napotykam jego
zdziwione spojrzenie. - Miałam podobny sen dawno temu. Zanim mnie
zostawiłeś, żebym wybrała między tobą a Jude'em.
- Damen głośno przełyka ślinę i wzdryga się lekko. Głupio mi, nie
chciałam sprawić mu przykrości. - Wtedy myślałam, że to Riley zesłała
mi ten sen. Pojawiła się w nim i wyglądała jakby...
żyła. - Kręcę głową. - No cóż, może to i była ona. Może zobaczyłam
ją dlatego, że tak za nią tęskniłam. Ale zaraz potem okazało się, że to
c i e b i e chciała mi pokazać. To był sen o tobie.
Damen patrzy na mnie ze zdziwieniem.
- No i? - przynagla, zaciskając szczękę jakby w oczekiwaniu na
najgorsze.
- No i... byłeś uwięziony w wysokiej klatce ze szkła. Z całych sił
starałeś się wydostać, ale wszystko na nic - nie mogłeś uciec. Nawet
kiedy próbowałam ci pokazać, że chcę pomóc, ty jakbyś mnie nie widział.
Byłam dla ciebie niewidzialna, chociaż stałam po drugiej stronie
szyby.
Damen potakuje z ulgą i już widzę, że górę bierze jego zamiłowanie
do prostych, logicznych rozwiązań.
- Typowy sen freudowski. - Unosi brew. - Najwyraźniej uważasz,
że nie poświęcam ci wystarczająco dużo uwagi, że cię nie słucham, a
może nawet...
Przerywam, zanim zdąży dokończyć.
- Wierz mi, to nie był sen, jaki można znaleźć w pierwszym lepszym
senniku. Tej nocy śniło mi się to samo co poprzednio. Kiedy zdałeś sobie
sprawę, że nigdy się nie wydostaniesz, po prostu się poddałeś. Opuściłeś
pięści, zamknąłeś oczy i osunąłeś się do Shadowlandu.
Damen z trudem przełyka ślinę. Udaje niewzruszonego, ale jest równie
wstrząśnięty co ja.
- A zaraz potem wszystko zniknęło. Naprawdę wszystko: ty, szklana
klatka, krajobraz dookoła... wszystko. Został tylko kwadrat ponurej,
błotnistej ziemi. Coś jak to tutaj. - Zaciskam usta. Oczyma wyobraźni
widzę owo miejsce tak dokładnie, jakbym się tam znajdowała. - Tej
ostatniej części nie było w pierwszym śnie. Ale mimo to obudziłam się z
przeświadczeniem, że oba sny są nie tylko powiązane ze sobą, ale mają
również coś wspólnego z tym fragmentem Summerlandu. Czułam, że
muszę tu przyjść i sprawdzić. Przykro mi, że zaciągnęłam cię tu ze sobą.
Przyglądam mu się. Z przyjemnością przesuwam wzrok po jego rozczochranych
włosach, miękkiej, pogniecionej koszulce, wytartych dżinsach
- ubraniach zgarniętych w pośpiechu, na kilka sekund przed tym,
zanim unaoczniłam lśniący złoty welon, przez który dostaliśmy się tutaj.
Damen obejmuje mnie swoimi mocnymi ramionami. Ich ciepło przypomina
mi, że kilka godzin wcześniej zanurzyliśmy się oboje w pościeli,
bardzo mocno przytuliliśmy i pogrążyliśmy we śnie. Wtedy naszym
największym zmartwieniem było to, jak Sabine przeżyje kolejny tydzień,
w którym nie zjawię się w domu.
I jak przełknie to, że całkiem dosłownie potraktowałam jej ostrzeżenie,
żebym nie wracała, dopóki nie znajdę pomocy, jakiej - jej zdaniem -
potrzebuję.
Rzeczywiście, potrzebuję pomocy, zwłaszcza w kwestii ponurej plamy,
która rozpełza się po Summerlandzie; ale to nie o takiej pomocy
mówiła Sabine. W tym nie pomoże mi żadne lekarstwo, kozetka psychiatry
ani nawet najnowszy poradnik psychologiczny.
Potrzeba znacznie więcej.
W milczeniu patrzymy na grób Haven. Myśli Damena splatają się z
moimi. Przypomina mi, że choćby nie wiem co nas czekało, on zawsze
będzie przy mnie. Nie mogę się obwiniać.
Zabijając Haven, uratowałam Milesa. I siebie. Moc zwyczajnie ją
przerosła. Złamała wszystkie zakazy. Nieśmiertelność ujawniła jej nową,
zaskakującą stronę.
Tylko że tu właśnie różnimy się z Damenem w opinii. Ja zgadzam się
raczej z tym, co powiedział Miles, kiedy uratowałam mu życie: że w
zachowaniu Haven koniec końców nie było nic zaskakującego. Wiele
razy udowadniała, że ma skłonność do niepokojących zachowań. My
jednak udawaliśmy, że tego nie dostrzegamy, bo była naszą przyjaciółką.
Widzieliśmy tylko jej zalety. Jednak tamtej nocy, kiedy zobaczyłam w
jej oczach ten zwycięski błysk, gdy rzuciła w ogień koszulę Romano -
ostatnią nadzieję, że kiedykolwiek będziemy z Damenem naprawdę razem
- wtedy zrozumiałam, że jej ciemna strona całkowicie zdominowała
jasną.
Jeżeli chodzi o śmierć Driny, była to walka o przetrwanie. Albo ona,
albo ja. Z Romano doszło do tragicznego nieporozumienia; teraz widzę,
że był to zwyczajny wypadek. W głębi duszy jestem przekonana, że Jude
wmieszał się w to w dobrej wierze, po prostu w mojej obronie.
Widziałam, jak pomysł rodzi się w jego myślach.
Wstajemy z Damenem powoli. Nastrój jest poważny. Musimy pogodzić
się z tym, że nie znajdziemy tu odpowiedzi na nurtujące nas pytania.
Najlepiej zrobimy, idąc do Wielkich Sal Mądrości. Może tam zagadka
się wyjaśni. Zbieramy się już do drogi, kiedy nagle słyszymy tę
niepokojącą pieśń. Zamieramy.
Podniesie się z bagien
Pod same niebiosa,
Tak jak i ty-ty-ty się uniesiesz...
Damen ściska mnie za rękę, przyciąga do siebie i razem zwracamy
się ku staruszce. Dookoła jej sędziwej, pomarszczonej twarzy unoszą się
niczym srebrna aureola długie pasma włosów, które wysunęły się z opadającego
na plecy warkocza. Kobieta wbija we mnie spojrzenie załzawionych,
zasnutych bielmem oczu i śpiewa dalej:
Z mrocznych głębin
Przedostać się chce do światła,
Pragnąc tylko jednego:
Prawdy!
Prawdy o swym istnieniu.
Ale czy na to pozwolisz?
Pozwolisz mu wznieść się i rozwinąć?
Czy skażesz na wieczne ciemności?
Czy każesz umęczonej duszy zginąć?
Powtarza pieśń, końcówkę każdego wersu akcentując wysokim tonem:
bagien - niebiosa - uniesiesz - głębin - światła - jednego - prawdy -
istnieniu - pozwolisz - rozwinąć - ciemności - zginąć - zginąć - zginąć...
Potem tylko powtarza ostatni wers. Przez cały czas mierzy mnie czujnie
wzrokiem, mimo że jej oczy wydają się ślepe. Unosi przed sobą sękate,
przykurczone dłonie, a gdy otwiera powoli palce, wylatuje spomiędzy
nich chmura pyłu.
Damen ściska mocniej moją rękę i rzuca staruszce ostrzegawcze spojrzenie.
- Zostań tam, gdzie jesteś - mówi i występuje krok przede mnie. -
Zatrzymaj się. Nie podchodź. - W jego stanowczym głosie brzmi oczywista
groźba.
Nawet jeśli stara kobieta usłyszała Damena, nie zwraca na niego
uwagi. Nie spuszcza ze mnie świdrującego wzroku. Jej stopy nieuchronnie
drepczą do przodu, a usta układają się w słowa pieśni. Zatrzymuje się
tuż przed nami, na granicy ciemnej plamy, w miejscu, gdzie kończy się
trawa, a zaczyna błoto. Nagle zniża głos i mówi:
- Czekaliśmy na ciebie.
Kłania się nisko przede mną, zaskakująco zgrabnie i lekko jak na kogoś
tak sędziwego.
- Wspominała pani - odpowiadam ku przerażeniu Damena.
„Nie rozmawiaj z nią!” - ostrzega mnie telepatycznie. „Po prostu rób
to co ja. Jakoś nas stąd wydostanę”.
Jestem pewna, że usłyszała jego myśli, bo przesuwa na niego wzrok.
- Damen. - Wywraca oczy tak, że jej wypłowiałe, błękitne tęczówki
prawie znikają.
On sztywnieje na dźwięk swojego imienia. Mentalnie i fizycznie
przygotowuje się na najgorsze, ale i tak jest zaskoczony jej słowami.
- Damen. Augustus. N o t t e . Esposito. To ty jesteś przyczyną
wszystkiego. - Jej cieniutkie włosy tańczą w podmuchach unaocznionego
wiatru. - A Adelina jest rozwiązaniem. - Składa dłonie jak do modlitwy
i przewierca mnie spojrzeniem.
Zerkam to na jedno, to na drugie. Sama nie wiem, co jest bardziej
niepokojące: to, że ona wie, jak Damen się nazywa (co więcej, zna nazwisko,
którego nawet ja nie słyszałam, a to, które znam, wymawia jakoś
dziwacznie), czy też to, że na dźwięk jej słów Damen cały blednie i zastyga.
No i przede wszystkim: kim, do cholery, jest Adelina?
W myślach Damena krystalizują się odpowiedzi, ale zanim zdąży
ubrać je w słowa, ona intonuje śpiewnie:
- Osiem. Osiem. Trzynaście. Zero. Osiem. To klucz, którego potrzebujesz.
Spoglądam na nią, potem na niego. Damen mruży oczy, zaciska zęby
i mamrocze coś niezrozumiale. Wreszcie chwyta mnie mocniej za rękę i
próbuje wyrwać z błota, odciągnąć jak najdalej od niej.
Ostrzega mnie, żebym na nią nie patrzyła, ale bezskutecznie. Odwracam
się przez ramię i spoglądam prosto w załzawione oczy. Jej skóra jest
tak cienka i przezroczysta, że wygląda, jakby była podświetlona od spodu.
Staruszka otwiera usta i powtarza wyliczankę:
- Osiem, osiem, trzynaście, zero, osiem. Taki jest początek. Początek
końca. Tylko ty możesz otworzyć. Tylko ty... ty... ty... Adelino...
Jej słowa rozbrzmiewają echem w naszych uszach na długo po
powrocie na ziemię.
ROZDZIAŁ 2
- Nie możemy udawać, że nic się nie stało. - Odwracam się do niego.
Coś mi mówi, że będzie miał inne zdanie.
- Jasne, że możemy. Nie mam zamiaru poświęcać temu ani minuty.
- Brzmi to trochę szorstko, więc szybko przesyła mi przeprosiny, które w
jego dłoni rozkwitają czerwonym tulipanem z wygiętą zieloną łodygą.
Biorę kwiat, przysuwam go do nosa i wdycham subtelny, stworzony
tylko dla mnie zapach. Miękkie płatki muskają mi usta. Damen przechadza
się od łóżka do okna. Jego bose stopy przemierzają to kamienną
posadzkę, to puszysty dywan. Wiem, że w jego głowie aż huczy od myśli,
więc postanawiam go uprzedzić i szybko przedstawić swoje racje.
- Nie można po prostu udawać, że coś nie istnieje, tylko dlatego, że
jest dziwne, nieznane albo, tak jak teraz, niewygodne. Damen, mam co
do niej takie same odczucia jak ty. Ale to niemożliwe, żebyśmy ją spotkali
kilka razy zupełnie przypadkiem. Wiesz doskonale, że takie zbiegi
okoliczności nie istnieją. To musi mieć znaczenie. Od wielu tygodni
próbuje mi przekazać jakąś wiadomość. Tą swoją pieśnią, przeszywającym
spojrzeniem... - Drżę mimo woli. Wolałabym, żeby tego nie widział.
Wskakuję na łóżko i trę dłońmi pokryte gęsią skórką ramiona. -
Najwyraźniej chce nam coś powiedzieć, dać jakąś wskazówkę. I myślę,
że powinniśmy przynajmniej spróbować zgadnąć, o co jej chodzi. Prawda?
- Milknę, żeby odpowiedział, ale on siedzi uparcie twarzą do okna,
tyłem do mnie, i nie mówi nic. Widzę tylko jego pochylone plecy i uniesioną
głowę. Ciągnę więc: - Co by się takiego stało, gdybyśmy spróbowali?
Jeżeli to faktycznie stara wariatka z demencją, to dobra, trudno, nic
wielkiego. Przecież stracimy najwyżej parę dni, a możemy zyskać całą
wieczność. No a jeśli się okaże, że ona jednak nie jest szalona, to... -
Przerywam, bo Damen odwraca się z twarzą tak ponurą, że aż się
wzdrygam.
- C o b y s i ę s t a ł o ? ! - Patrzy mi prosto w oczy. Usta ma zacięte.
- Naprawdę o to pytasz? Po tym wszystkim, przez co przeszliśmy?
Czubkiem buta kopię dywan. Jestem w poważnym nastroju, ale nie
chcę dać tego po sobie poznać. Podskórnie czuję, że to, czego właśnie
byliśmy świadkami, ma znacznie większe znaczenie, niż Damen jest
gotów przyznać. Wszechświatem nie rządzi wyłącznie przypadek.
Wszystko ma jakąś przyczynę. I mogłabym przysiąc, że ta pozornie szalona,
ślepa staruszka daje nam wskazówkę. Muszę się tylko dowiedzieć,
czego ta wskazówka dotyczy.
Niestety, nie mam pojęcia, jak przekonać do mojego planu Damena.
- Właśnie tak chcesz spędzić całe ferie? Na tropieniu zagadek jakiejś
zgrzybiałej dziwaczki? Moim zdaniem doszukujesz się w tym
wszystkim sensu, który nie istnieje.
„A jaki mam wybór?” - myślę. Pamiętam wyraz twarzy Sabine, kiedy
wróciłam do domu dopiero nad ranem - zaraz po tym, jak wysłałam moją
byłą przyjaciółkę do Shadowlandu, a później spontanicznie zorganizowaliśmy
jej w Summerlandzie pogrzeb. Sabine... Owinięta ciasno szlafrokiem,
z bladymi i wykrzywionymi ponuro ustami. Ale najgorsze były
błękitne oczy, które wpatrywały się we mnie przepełnione jednocześnie
gniewem i strachem; podkrążone, z ciemnofioletowymi sińcami.
Oświadczyła zachrypłym głosem, używając ułożonych wcześniej słów,
że muszę wybrać: albo znajdę pomoc, jakiej - jej zdaniem - potrzebuję,
albo się wyprowadzę. Kiwnęłam głową, obróciłam się na pięcie i wyszłam.
Od tamtej pory mieszkam u Damena.
Odsuwam te myśli na bok, w miejsce, do którego wrócę kiedy indziej.
Zdaję sobie sprawę, że prędzej czy później będziemy musieli to
przedyskutować, ale na razie zdecydowanie ważniejsze są ciemne plamy
w Summerlandzie.
Chcę zapytać Damena o coś jeszcze. Miał nadzieję, że nie poruszę tego
tematu - przez jego twarz przebiega grymas niechęci, ale wzrusza
ramionami, starając się zbagatelizować problem.
- Skąd wiedziała, jak się nazywasz?
- Snuje się po Summerlandzie, a tam wiedza leży na ziemi, wystarczy
się schylić. - Unosi brew i uśmiecha się półgębkiem. - Założę się, że
w Wielkich Salach Mądrości każdy mógłby z łatwością sprawdzić, jak
się nazywam.
- Wcale nie każdy, tylko wtajemniczeni. - Całkiem niedawno przekonałam
się, jak to jest być niewtajemniczonym. Wielkie Sale Mądrości
nie chciały się dla mnie otworzyć, dopóki się nie pozbieram i nie będę
miała znowu „pozytywnej fazy”, jak pewnie określiłby to Jude. Chciałabym
zapomnieć o tych okropnych chwilach.
Damen patrzy na mnie. Nie zamierza się poddawać, ale widzę, że
szuka kompromisu. Ja jednak jestem przekonana, że chowając głowę w
piasek, niczego nie zdziałamy. Musimy wziąć sprawy w swoje ręce.
Potrzebujemy planu działania.
- Wiedziała, że nazywałeś się Esposito. - Uważnie mu się przyglądam,
ciekawa, jak się z tego wywinie. - To twoje nazwisko z dzieciństwa.
- Tak go nazwano, gdy był jeszcze śmiertelny, po tym, jak rodzice
Damena zostali zamordowani, a jego oddano do sierocińca.
- Tak jak mówiłem - odpowiada bez namysłu - w Summerlandzie
bardzo łatwo zdobyć informacje na różne tematy. A to tylko niewesołe
wspomnienia z dalekiej przeszłości, do których wolę nie wracać. - Kończy
zdanie westchnieniem. Najwyraźniej nie ma już ochoty do sprzeczki.
- Mówiła też, że nazywałeś się jeszcze inaczej. Notte. - Patrzę na
niego stanowczo, dając mu do zrozumienia, że nie dam się zbyć tak łatwo.
Chcę usłyszeć odpowiedź. Prawdziwą. Wzruszenie ramion i
zmarszczenie brwi nie wystarczy.
Odwraca się na chwilę, ale zaraz patrzy z powrotem na mnie. Jego
ramiona opadają z rezygnacją, a twarz się rozluźnia. Dłonie wbija głęboko
w kieszenie. Przez chwilę jest mi głupio, że tak go naciskam. Zaraz
jednak zwycięża ciekawość. Splatam ramiona, zakładam nogę na nogę i
czekam.
- Notte. - Kiwa głową. Nadaje słowu piękny włoski akcent. Ja bym
tak nie potrafiła. - To moje nazwisko. Jedno z wielu.
Spoglądam na niego bez mrugnięcia. Nie chcę czegoś przegapić.
Obserwuję jego smukłe ciało. Damen przełyka ślinę, pociera brodę,
krzyżuje nogi w kostkach i opiera się o parapet. Bawi się chwilę żaluzjami,
wygląda przez okno na basen i ocean oświetlony blaskiem księżyca.
Potem zamyka okno i odwraca się ku mnie.
- Wspomniała też nazwisko Augustus. Kiedyś było to moje drugie
imię. Nie istniał wówczas zwyczaj nadawania dzieciom drugich imion,
ale mojej matce bardzo na tym zależało. Poza tym pierwszy raz spotkaliśmy
się właśnie w sierpniu*, dokładnie ósmego sierpnia. Pomyślałem, że
musi to być jakiś znak. Nazwisko łączy mnie z tobą.
* Gra słów, po angielsku 'August' znaczy sierpień (przyp, tłum.).
Przełykam gulę w gardle i obracam w palcach wysadzaną kryształkami
bransoletkę, którą dał mi tamtego dnia na wyścigach. Ogarnia mnie
nieoczekiwane wzruszenie.
- Ever, musisz zrozumieć, że jestem na świecie już bardzo, bardzo
długo. Musiałem co jakiś czas zmieniać tożsamość. Inaczej ktoś by się
zorientował, że nie umieram. Mógłby odkryć... moją naturę.
Kiwam głową. Do tej pory wszystko, co powiedział, brzmi najzupełniej
rozsądnie. Ale zostało wiele do wyjaśnienia i Damen zdaje sobie z
tego sprawę.
- To kiedy miałeś na nazwisko Notte? - pytam.
Damen zamyka oczy i trze powieki.
- Od samego początku. To moje prawdziwe nazwisko.
Uspokajam oddech. Staram się opanować, mimo że w głowie huczy
mi od pytań. Przede wszystkim: „Jakim cudem ta kobieta je znała?”. I
jeszcze: „Jakim cudem je znała, skoro nawet ja nie miałam o nim pojęcia?”.
- Nie było powodu, żeby ci o tym wspominać - odpowiada na moje
niewypowiedziane pytanie. - Przeszłość to przeszłość. Koniec. Nie ma
sensu jej rozpamiętywać. Wolę skupić się na teraźniejszości, na właśnie
tej, a nie innej chwili. - Unosi twarz i patrzy na mnie ciemnymi, ale
rozświetlonymi
oczyma. Zaczyna wstawać; chce do mnie podejść i odwrócić
moją uwagę od niewygodnego tematu.
- W pawilonie jakoś nie masz nic przeciwko powrotom do przeszłości
- mówię.
Damen nieruchomieje. Widzę, że trafiłam w czuły punkt, i głupio mi,
że stosuję chwyty poniżej pasa.
Pawilon, wspaniały prezent od niego na siedemnaste urodziny, to jedyne
miejsce, gdzie naprawdę jesteśmy razem - oczywiście w granicach
ówczesnych konwenansów. Tylko tam możemy się przytulać bez obaw,
że dotyk mojej skóry go uśmierci. Nie musimy bać się klątwy DNA,
która rozdziela nas tu, na ziemi. Wybieramy dowolną chwilę z naszych
minionych istnień, przenosimy się do niej i rozkoszujemy jej słodyczą.
Uwielbiam pawilon, tak samo jak Damen.
- Przepraszam, nie chciałam...
Jednak on gestem nie pozwala mi dokończyć. Wraca pod okno.
- To co powinienem według ciebie zrobić, Ever? - Patrzy na mnie z
czułością, której brakuje jego słowom. - Czego ode mnie oczekujesz?
Opowiem ci o mojej przeszłości wszystko, czego sobie zażyczysz. Przygotuję
ci listę moich nazwisk, łącznie z wyjaśnieniem, dlaczego je wybrałem.
Nie potrzebujemy do tego jakiejś szurniętej staruszki. Nie zamierzam
nic przed tobą ukrywać. Nie przedyskutowaliśmy tego wcześniej,
bo wydawało mi się to niepotrzebne. Zdecydowanie wolę patrzeć
w przyszłość niż w przeszłość.
Zapada cisza. Damen trze oczy i maskuje ziewnięcie. Zerkam na
budzik i już wiem dlaczego - jest środek nocy. Nie pozwalam mu
wypocząć.
Wysuwam ku niemu rękę i przyciągam go do siebie, do łóżka.
Uśmiecham się, bo pierwszy raz, odkąd obudziłam go szamotaniną
wywołaną koszmarem sennym, jego oczy błyszczą z zadowolenia.
Jak zawsze, kiedy jest blisko, czuję ciepłe mrowienie.
Damen obejmuje mnie i popycha do tyłu. Opadamy na zmiętą pościel,
poduszki i koce. Muska ustami linię mojego obojczyka i kark.
Ja całuję i lekko przygryzam jego ucho.
- Masz rację - szepczę ledwo słyszalnie - to może poczekać do
rana. W tej chwili liczy się tylko tu i teraz.
ROZDZIAŁ 3
Można by pomyśleć, że po dwóch tygodniach budzenia się w łóżku
Damena, w jego ramionach, przyzwyczaiłam się do tego.
Ale nie.
Nic z tych rzeczy.
Chociaż nie miałabym nic przeciwko.
Chciałabym się przyzwyczaić.
Do pewności, jaką daje jego ciało przytulone do mojego, do ciepła
oddechu, jaki czuję na uchu...
Ale na razie to ciągle jest nowe.
Zaraz po przebudzeniu jestem zwykle lekko skołowana. Trochę trwa,
zanim wszystko sobie ułożę, przypomnę, w jakiej sytuacji się znajduję,
gdzie jestem i jak właściwie się tu znalazłam.
To, jak się tu znalazłam, przypomina mi się na końcu. Wtedy markotnieję.
Nie najlepszy sposób, by zacząć nowy dzień.
- Buongiorno - szepcze zachrypnięty Damen. Wtula twarz w zasłonę
moich jasnych, spływających po szyi włosów i wdycha mój zapach.
Każdego ranka wita mnie w jednym z języków, które zna. Dzisiaj - w
ojczystym włoskim.
- Nawzajem. Buongiorno. - Mój głos jest stłumiony, bo mówię prosto
w wypełnioną puchem poduszkę.
- Jak ci się spało?
Przewracam się na plecy, odgarniam włosy z oczu i dłuższą chwilę
po prostu przypatruję mu się z przyjemnością. To kolejna rzecz, do jakiej
się jeszcze nie przyzwyczaiłam: oglądanie Damena. Jest tak niesamowicie
przystojny, że aż zapiera dech.
- Dobrze. - Zamykam oczy i ukradkiem unaoczniam świeży, miętowy
oddech. Dopiero wtedy mówię dalej: - To znaczy... nie pamiętam,
co mi się śniło. To chyba dobrze, prawda?
Damen przewraca się na bok i opiera głowę na dłoni, żeby lepiej
mnie widzieć.
- Nic nie pamiętasz? Zero? - pyta z zabawną nadzieją w głosie.
- Hm, zastanówmy się... - Udaję, że się namyślam, i stukam palcem
w brodę. - Pamiętam, jak zgasiłeś światło i położyłeś się obok... - Zerkam
na niego. - Pamiętam, jak mnie dotykałeś... a właściwie, jak mnie
p r a w i e dotykałeś... - Po jego rozmarzonej minie poznaję, że on też to
pamięta. - I wydaje mi się, że przypominam sobie, jak mnie p r a w i e
całowałeś... ale nie jestem do końca pewna, czy mi się nie przywidziało...
- Nie jesteś pewna? - Jego spojrzenie i uśmiech zdradzają, ile by
dał, żeby odświeżyć mi pamięć.
Też się uśmiecham.
- Aha, i jeszcze pamiętam jakąś spontaniczną wyprawę do Summerlandu
w środku nocy i starszą, lekko szaloną kobietę, którą spotkaliśmy
koło miejsca, gdzie zakopaliśmy rzeczy Haven. Przypominam sobie, że
co prawda niechętnie, ale jednak zgodziłeś się pomóc mi rozszyfrować,
co chciała nam przekazać...
Dobry nastrój Damena szybko znika.
Patrzę mu w oczy i - co za niespodzianka! - ma dokładnie taką minę,
jakiej się spodziewałam: jakbym wylała mu na głowę wiadro zimnej
wody.
Przewraca się z powrotem na plecy i pogrążony w myślach gapi się w
sufit. Po chwili siada, zrzuca nogi z łóżka i usiłuje wyplątać się z kołdry.
- Damen... - Nie jestem pewna, co chcę powiedzieć.
Damen wchodzi mi w słowo:
- Miałem nadzieję, że w ferie będziemy zajmować się czym innym.
- Podchodzi do okna i rzuca mi spojrzenie.
- Czym? - Mrużę oczy, zastanawiając się, co ma na myśli.
- Na początek przydałoby się uregulować sytuację z Sabine, nie sądzisz?
Sięgam po jego poduszkę i chowam w niej twarz. Nie jest to ani skuteczna,
ani dojrzała metoda rozwiązywania problemów, ale teraz w ogóle
mnie to nie obchodzi. W końcu jeżeli nie chcę nawet myśleć o Sabine, to
chyba jasne, że nie chcę o niej też mówić, prawda? Ale proszę bardzo,
Damen jak gdyby nigdy nic włazi w sam środek mojego tabu numer
jeden.
- Ever... - Usiłuje odciągnąć poduszkę, ale trzymam ją mocno. - Nie
możesz tego tak zostawić. Tak się nie robi. Prędzej czy później będziesz
musiała się z tym zmierzyć. - Jeszcze raz bezskutecznie próbuje odsłonić
moją twarz, potem wzdycha i wraca na miejsce przy oknie.
- Wyrzucasz mnie? - Przesuwam poduszkę na brzuch, obracam się
na bok i otulam ją ramionami, jakby stanowiła tarczę przed potencjalnym
niebezpieczeństwem.
- Nie! - Pospiesznie kręci głową. Przeczesuje rozczochrane włosy
palcami i nadaje im schludny wygląd. - Dlaczego miałbym cię wyrzucać?
- Spogląda na mnie z bezgranicznym zdumieniem i kładzie dłoń z
powrotem przy swojej nodze. - Uwielbiam z tobą spać i uwielbiam się z
tobą budzić. Myślałem, że wiesz.
- Na pewno? - Patrzę na jego zakłopotaną minę. - Czy to nie jest
frustrujące? No wiesz, niby śpimy w jednym łóżku, ale nie śpimy... ze
sobą. - Zaciskam usta i czuję, jak płoną mi policzki.
- Wiesz, co jest frustrujące? To, że chowasz się za poduszką, żeby
uniknąć rozmowy o Sabine.
Zamykam oczy i odruchowo skubię szew poduszki. Ja i Damen jesteśmy
w coraz bardziej odmiennych humorach. Obyśmy zachowali zdolność
komunikacji.
- Bo nie ma o czym rozmawiać. Sabine uważa, że zwariowałam. Ja
się z tym nie zgadzam. No, może i zwariowałam, ale nie tak, jak ona
myśli. - Zerkam na Damena. Chciałabym trochę rozluźnić atmosferę, ale
moje wysiłki idą na marne. Jest w grobowym nastroju. - Obstaje przy
swoim. Ja mogę albo się z nią zgodzić, albo odejść. Takie dała mi ultimatum.
Owszem, to bardzo, bardzo trudne i przykre, ale myślę sobie, że
kto wie, może i lepiej, że tak się stało. Rozumiesz, o czym mówię?
Mruży oczy z namysłem. Splata ręce na piersi, napina i rozluźnia
mięśnie.
- Nie, nie rozumiem. Wytłumacz mi.
- Ty zawsze powtarzasz, że prędzej czy później trzeba się pożegnać.
I lepiej prędzej niż później. Mówiłeś, że tak to już jest, prawda? No więc
po co mam się z nią godzić, skoro za parę miesięcy i tak będę musiała
zniknąć? Sabine wkrótce zaczęłaby coś podejrzewać. Byłoby widać jak
na dłoni, że coś jest nie tak. Jak wyjaśnić, że żadne z nas się ani trochę
nie starzeje? A Sabine jest osobą, która lubi rozsądne, logiczne wyjaśnienia.
Chyba nie muszę dodawać, co to oznacza.
Patrzymy na siebie. Mimo że użyłam wszystkich najważniejszych argumentów,
nawet tych, które pochodzą od samego Damena, widzę, że
go nie przekonałam. Nadal uważa, że powinnam teraz wstać z łóżka,
pomaszerować do Sabine i się z nią pogodzić. Czyli albo on jest niewiarygodnie
uparty, albo ja nie wyjaśniłam wystarczająco dobrze, o co mi
chodzi. Albo i to, i to.
- Po co odwlekać to, co nieuniknione? - Przełykam ślinę i przytulam
mocniej poduszkę. - Niewykluczone, że to wszystko wydarzyło się
nieprzypadkowo.
Sam wiesz, jak się bałam pożegnania. A teraz nie muszę
się żegnać. Może tak będzie łatwiej. Takiego rozwiązania szukałam i...
dostałam je w pewnym sensie w prezencie od wszechświata. - Słowa
płyną tak szybko, że muszę zamilknąć, żeby zaczerpnąć powietrza. Niestety,
jedno spojrzenie w oczy Damena uświadamia mi, że nadal jest
innego zdania. Postanawiam więc zaatakować z drugiej strony. Mam
nadzieję, że nowa taktyka okaże się skuteczna. - Powiedz, tylko szczerze.
Czy podczas twoich pożegnań ani razu nie użyłeś kłótni jako pretekstu
do odejścia?
- Jasne, że tak. - Unika mojego wzroku i skubie gumkę czarnych
bawełnianych bokserek. - I to nie raz. Ale to nie znaczy, że zrobiłem
dobrze.
Milczę, bo nie mam nic do dodania. Damen odwraca się, żeby otworzyć
żaluzje. Mrużę oczy w nikłym szarym grudniowym świetle.
- Może i masz rację. - Przygląda się widokowi za oknem. - Może
rzeczywiście tak będzie najrozsądniej. Nawet gdybyś powiedziała Sabine
prawdę, dolałabyś oliwy do ognia. Nie uwierzyłaby. A jeśliby jakimś
cudem uwierzyła, na pewno od razu by to potępiła. I, co gorsza, miałaby
rację. To, co zrobiłem i czym cię uczyniłem... to wbrew naturze. Wbrew
w s z y s t k i m jej prawom. - Przerywa i odwraca się w moją stronę.
Oczy zamglił mu żal. - Jednego jestem pewien. Nasze życie przebiega
niezgodnie z pierwotnym planem. Nasze ciała są nieśmiertelne, ale nasze
dusze nie. Igramy z najbardziej podstawowymi zasadami rządzącymi
światem. Jesteśmy przeciwieństwem tego, czym powinniśmy być.
Chcę coś powiedzieć, chociażby dlatego, że strasznie przykro oglądać
go w takim stanie. Ale nie dopuszcza mnie do słowa. Jeszcze nie skończył,
zostało mu coś ważnego do przekazania.
- Pobyt w Shadowlandzie utwierdził mnie w tym przekonaniu. Byłaś
tam dwa razy, Ever. Za pierwszym razem za moim pośrednictwem, a
niedawno z winy Haven. Zaprzeczysz temu, co powiedziałem wcześniej?
Możesz z ręką na sercu stwierdzić, że to nieprawda?
Nabieram głęboko powietrza i przypominam sobie ten okropny dzień,
kiedy Haven wbiła mi pięść w gardło, w mój najsłabszy punkt - piątą
czakrę. Wszystko z powodu złej oceny sytuacji i zaufania zupełnie
niewłaściwym
osobom. Żeby mnie zabić, wystarczyło jedno porządne uderzenie.
Wepchnęła mnie w przerażającą, czarną otchłań zapomnienia,
dom nieśmiertelnych dusz. Pamiętam, jak wirując, spadałam w głąb
ciemności, zagubiona w pustce i dręczona niezliczonymi obrazami z
moich poprzednich istnień. Musiałam przeżyć jeszcze raz wszystkie
popełnione błędy, wszystkie niewłaściwe decyzje i zło, jakie wyrządziłam.
Na własnej skórze odczuwałam ból innych. Ale wyswobodziłam się
z więzienia wiecznej samotności, kiedy poznałam prawdę - że Damen
jest tym jedynym.
Miłością na całą wieczność.
Moją bratnią duszą.
Nagle olśniła mnie prawda na temat naszego związku i jednocześnie
całą sobą zdecydowałam, że pragnę być z nim na zawsze. Tylko dzięki
temu wróciłam.
Przyjęcie tej miłości wyzwoliło mnie od brzemienia słabej czakry.
Dlatego mogę teraz być tu, gdzie jestem.
Przytakuję ruchem głowy. Nie mam nic do dodania. Damen wie, co
zobaczyłam i czego doświadczyłam, jakby sam przez to przeszedł.
- Tylko ty i ja, Ever. Mamy tylko siebie. Pewnie ja cieszę się z tego
bardziej niż ty, bo zdążyłem przywyknąć do samotniczego życia.
- Jest jeszcze Miles. - Szybko przypominam Damenowi, że Miles
również został wtajemniczony w nasz sekret nieśmiertelności. - No i
Jude. - Nagle ściska mnie w gardle. Czuję się nieswojo, wspominając mu
o Judzie, chociaż postanowili przecież zakopać topór wojenny. - Czyli
mamy jednak jakichś znajomych, prawda?
Jednak Damen tylko wzrusza ramionami. Najwyraźniej myśli o tym,
co pominęłam milczeniem, bo było zbyt bolesne. Pewnego dnia Miles i
Jude staną się starszymi, siwymi panami, chodzącymi wcześnie spać i
ekscytującymi się partią warcabów, podczas gdy ja i Damen zupełnie się
nie zmienimy.
- Po prostu przykro mi, że rozstajecie się z Sabine w gniewie - mówi
w końcu i patrzy na mnie, jakby chciał westchnąć. - Ale może masz
rację, jest to jakiś sposób na rozstanie. Skoro to i tak nieuniknione.
Odrzucam poduszkę i wyciągam ku niemu rękę. Nie znoszę, kiedy się
smuci i o wszystko obwinia. Najchętniej całkiem zmieniłabym temat.
Jednak on już się odwrócił i nie zauważa mojej ręki. Opuszczam ją więc
i zaczynam skubać kołdrę.
- No dobra, a poza fajką pokoju, którą miałabym wypalić z Sabine,
co miałeś na myśli, mówiąc o zajęciach na ferie? - pytam z nadzieją, że
rozwieję burzowe chmury.
Nie od razu udaje mi się go rozweselić, ale po chwili widzę, że trud
się opłacił. Uśmiech rozświetlający mu twarz natychmiast wypogadza
szarobury dzień.
- Tak sobie myślałem, że fajnie byłoby zrobić coś spontanicznego,
może nawet trochę szalonego. Wreszcie mieć coś z życia. Pamiętasz w
ogóle, jak to jest mieć coś z życia?
- Jak przez mgłę - odpowiadam, podejmując jego grę.
- Moglibyśmy gdzieś wyjechać... - Zerka na mnie tajemniczo, po
czym podchodzi do stojącego po drugiej stronie pokoju pokrytego kremową
skórą szezlonga. Sięga po ciemny jedwabny szlafrok, który rzucił
w nocy na podłokietnik, i zakłada go zwinnym, płynnym ruchem.
Przyglądam mu się uważnie. Ciekawe, czy zaplanował to wszystko
wcześniej, czy też stara się odwrócić moją uwagę czymś wymyślonym
naprędce.
- Ale... - Przerywa i zawiązuje szlafrok w taki sposób, że pasek zwisa
luźno na biodrach, a poły rozchylają się, demonstrując spory kawałek
nagiej klatki piersiowej i umięśnionego brzucha.
Siadam na łóżku, opieram się o wezgłowie i naciągam kołdrę pod
brodę. Widząc Damena prawie nagiego, uświadamiam sobie, że sama
jestem skąpo ubrana. Wciąż nie przyzwyczaiłam się, że mieszkamy razem
i oglądamy się w intymnych sytuacjach. Rano zwykle czuję się
onieśmielona.
- Ever, przecież wiem, jak bardzo ci zależy, żeby jak najszybciej
uporać się z problemami, które cię trapią. I powtórzę to, co powiedziałem
w nocy: jak najbardziej chcę ci pomóc... - W jego spojrzeniu widzę,
że przygotował argumenty nie do odparcia. Czeka mnie frontalny atak
jego imponujących umiejętności oratorskich. - ...więc zgadzam się poświęcić
na to tydzień. Siedem pełnych dni wyłącznie na rozpracowanie
zagadki szalonej babci.
Ale jeżeli okaże się, że w ciągu tygodnia do niczego nie dojdziemy,
to proszę cię o jedno: pogódź się z porażką. Wtedy przejdziemy do planu
B. Będziemy się dobrze bawić. Co ty na to?
Przygryzam policzek i przez chwilę zastanawiam się, co odpowiedzieć.
- To zależy.
Damen patrzy na mnie i zmienia pozycję, a pasek szlafroka opada
jeszcze niżej. I pokazuje jeszcze więcej. To nie fair.
- Zależy od tego, jaki jest plan B - ciągnę. Staram się patrzeć
mu w oczy. - Muszę wiedzieć, co mnie czeka, dokąd chcesz mnie
zabrać. Nie kupię kota w worku. Wiesz, że mam swoje zasady. - Nie
wytrzymuję widoku jego cudownego odsłoniętego ciała, więc przenoszę
wzrok na skórki przy moich paznokciach.
Serce podskakuje mi z radości, gdy słyszę jego głęboki, serdeczny
śmiech wypełniający pokój. Cieszę się, że chandrę mamy już za
sobą.
Damen odwraca się i idzie do łazienki. Na odchodnym rzuca
jeszcze przez ramię:
- Ever, zabiorę cię na porządne, zasłużone wakacje. Tylko ty i ja
w jakimś wspaniałym, egzotycznym miejscu. Z daleka od wszystkich
i wszystkiego. Ja wybiorę, dokąd pojedziemy. Ty musisz się tylko
zgodzić.
Uśmiecham się w duchu na samą myśl o tej cudownej wizji, ale
nie mogę dopuścić, żeby wiedział, jak się cieszę.
- Zobaczymy. - Moje słowa zagłusza już szum tryskającej z
prysznica wody w przestronnej kabinie. - Zobaczymy - szepczę.
Czuję pokusę, żeby do niego dołączyć. Doskonale wiem, że właśnie
tego chce. Mam jednak tylko tydzień na rozszyfrowanie słów
staruszki. Zamiast pod prysznic idę więc po laptop Damena.
ROZDZIAŁ 4
- Znalazłaś coś? - Damen wyciera mokre włosy, potem odrzuca
ręcznik na bok i szybko przeczesuje czuprynę palcami.
Odjeżdżam od biurka i odwracam się w jego stronę. Kołyszę się na
krześle obrotowym w tył i w przód i kręcę się na boki.
- Wrzuciłam w wyszukiwarkę liczby, jakie podała. Pomyślałam, że
to może jakaś data, kod albo numer psalmu, wiersz czy coś w tym rodzaju.
- Wzruszam ramionami. - Szukałam też po imieniu „Adelina”, ale
żadnych sensownych wyników. Potem wpisałam imię razem z liczbami,
nadal nic. A przynajmniej nic, co miałoby jakikolwiek związek z nami.
Damen kiwa głową, znika na chwilę w garderobie i wraca ubrany w
czyste dżinsy i czarny wełniany sweter. Ja idę na łatwiznę: unaoczniam
na sobie ubrania. Zestaw jest podobny, też dżinsy i sweter.
Tyle że mój sweter jest niebieski. Damen lubi mnie w niebieskich
ciuchach. Mówi, że podkreślają kolor moich oczu.
- To od czego zaczynamy? - Siada na szezlongu i wsuwa na stopy
czarne tenisówki marki TOMS. Większość ubrań sobie unaocznia, ale
TOMS-y kupuje, bo część pieniędzy ze sprzedaży idzie na cele charytatywne.
Kiedy się poznaliśmy, nosił ręcznie szyte czarne motocyklowe buty z
włoskiej skóry. Teraz zastąpiły je gumowe klapki latem, a TOMS-y zimą.
Z luksusów może się pochwalić ogromną, superekskluzywną, wartą
wiele milionów dolarów willą oraz czarnym, lśniącym, w pełni wyposażonym
bmw m6 coupé, które stoi w garażu (niemalże zmusiłam go, żeby
je sobie z powrotem unaocznił). Jego nowa filozofia życiowa to prostota
i wyrzeczenie się dóbr materialnych. I chyba już zawsze tak będzie.
- Przez cały ten tydzień jestem do twojej dyspozycji. - Wstaje i porusza
nogami, żeby dżinsy dobrze się ułożyły.
- A później już nie? - Stoję przed opartym o ścianę dużym lustrem
w ramie i próbuję przekonać moje włosy, żeby nie leżały tak płasko.
Unaoczniam loki i fale, ale wyglądam okropnie, więc szybko wracam do
poprzedniej fryzury. W końcu czeszę się w luźny kucyk.
- Co prawda żyjemy wiecznie, ale na t e n twój projekt mamy tylko
tydzień. Pamiętasz, prawda? To od czego zaczynamy? - Patrzy na mnie
w oczekiwaniu.
Zerkam na swój profil i wygładzam dłońmi uparcie odstające po bokach
włoski. Nie jestem całkiem zadowolona z tego, co widzę w lustrze.
Zastanawiam się, czy nie zmienić uczesania, ale w końcu biorę głęboki
wdech i postanawiam zostawić, jak jest, chociaż nie przychodzi mi to
łatwo.
Kiedy patrzę na siebie, dostrzegam tylko to, co chciałabym zmienić.
Ale kiedy patrzy na mnie Damen, widzi cudowny dar od losu.
Prawda leży gdzieś pośrodku.
- Chodź. - Odwracam wzrok od lustra i patrzę na Damena. Dobrze
wiem, że nie ma czasu do stracenia. Zaplanowałam intensywny tydzień.
Boję się, że minie w mgnieniu oka.
Ściskam dłoń Damena. Stajemy obok siebie, a ja unaoczniam portal -
lśniący złoty welon, który zaprowadzi nas do Summerlandu.
Tym razem nie lądujemy na niekończącej się pachnącej łące, porosłej
drżącymi drzewami i pulsującymi kwiatami, tylko od razu u stóp szerokich
schodów prowadzących do Wielkich Sal Mądrości. Na chwilę przystajemy,
wyciszamy myśli i szeroko otwartymi oczyma przyglądamy się
budynkowi. Widok aż zapiera dech.
Kunsztowne rzeźbienia, wielki pochyły dach, okazałe kolumny, imponujące
wrota - wszystkie części budynku nieustannie przeistaczają się
w inne, przypominając to piramidy w Gizie, to Świątynię Lotosu, to
Tadż Mahal... i tak bez końca. Budynek stale zmienia swój kształt, żeby
przedstawić największe cuda świata. Wejść do niego mogą tylko ci, którzy
rozumieją, czym jest: wspaniałym miejscem stworzonym po to, by
szerzyć wiedzę, dobro i miłość.
Wrota otwierają się przed nami. Wchodzimy szybko po schodach do
przestronnego, rozświetlonego ciepłym blaskiem holu. Blask ten wypełnia
cały Summerland, dociera do każdej szczeliny, we wszystkie kąty i
zakamarki, nie dopuszczając tu ani kapki ciemności (jedyną plamą cienia
jest ta powstała z mojej winy), a jednocześnie nie ma żadnego wyraźnego
źródła.
Idziemy wzdłuż białych marmurowych kolumn, które wyglądają jak
przeniesione ze starożytnej Grecji. Pomiędzy kolumnami stoją długie,
wyrzeźbione z drewna stoły i ławki. Siedzą tam księża, kapłani, rabini,
mnisi, szamani, wszelkiego rodzaju poszukiwacze prawdy, a wśród nich
dostrzegam... Jude'a.
Gdy tylko jego imię pojawia się w moich myślach, Jude podnosi
głowę i spogląda prosto na mnie. W Summerlandzie każdy może usłyszeć
myśli każdego, bo są stworzone z najczystszej energii.
- Ever... - Przesuwa dłonią po czole i nasadzie włosów, potem odgarnia
z twarzy burzę złotobrązowych dredów. - I Damen... - Jego twarz
pozostaje obojętna, ale udawany chłód sporo go kosztuje.
Wstaje z lekkim ociąganiem, lecz kiedy Damen podchodzi do niego z
promiennym uśmiechem, odpowiada tym samym, aż na twarzy pokazują
mu się dołeczki.
Męski rytuał powitania - klepanie po plecach, przybijanie piątki - obserwuję
z pewnej odległości. Zastanawiam się, co oznaczają zaczerwienione
policzki i cień goryczy w lazurowych oczach Jude'a.
Owszem, ogłosili z Damenem rozejm. Jude jest wtajemniczony we
wszystkie nasze najważniejsze sekrety i nie zamierza ich zdradzić. Potrafi
koncertowo pokrzyżować mi plany, ale to jakaś siła wyższa każe mu
pojawiać się zawsze w najbardziej niefortunnym momencie. Jestem całkowicie
przekonana, że chęci ma dobre. Jednak z jakiegoś powodu nie
potrafię się przemóc i podejść do niego jak gdyby nigdy nic. Mimo
wszystko się waham.
Ale po chwili dociera do mnie, z czego wynika moje wahanie. To
wyrzuty sumienia.
Ni mniej, ni więcej.
Stare dobre wyrzuty sumienia.
Mamy za sobą długą, zagmatwaną historię. Na przestrzeni kolejnych
istnień czasem łączyło nas coś więcej. A jednak, choćby nie wiem jak
Jude się starał, zawsze w końcu wybierałam Damena. Ostatnio znowu.
Stąd biorą się moje wyrzuty sumienia.
Jestem pewna, że mój wybór był słuszny. Damen to t e n j e d y n y .
Poza tym czuję instynktownie, że prędzej czy później Jude spotka kogoś
znacznie dla siebie odpowiedniejszego niż ja. Tylko że Jude widzi to
inaczej.
Spogląda to na mnie, to na Damena, w końcu zatrzymuje wzrok na
mnie. Przez moje ciało przepływa fala spokoju - czegoś takiego doświadczam
tylko z nim, w tym życiu, jak i we wszystkich poprzednich.
Chociaż Jude udaje obojętność i stara się trzymać na dystans, nie sposób
nie zauważyć, że nadal mu zależy. W jego oczach przez krótką chwilę
dostrzegam wciąż żarzącą się iskierkę nadziei. Zaraz ukrywa ją pod maską
nonszalancji, ale ja unaoczniam nad jego głową świecącą mocno
gwiazdę. Oby niedługo znalazł dziewczynę przeznaczoną właśnie dla
niego, z którą będzie o wiele szczęśliwszy, niż kiedykolwiek byłby ze
mną.
Szybko sprawiam, żeby gwiazda znikła, zanim ją zobaczą.
- Co za spotkanie! Co tu robisz? - Układam usta w uśmiech, z początku
wymuszony, po chwili zupełnie szczery.
Jude przestępuje z nogi na nogę, zaczyna kołysać się na obcasach i
wsuwa palce w szlufki dżinsów. Najwyraźniej zastanawia się, co będzie
lepsze: odkryć całą prawdę czy tylko jej część. Decyduje się na to pierwsze.
- Po prostu mi się tu podoba. Nic na to nie poradzę. Ava co prawda
ostrzegła mnie, żebym zachował umiar, ale coś mnie tu ciągnie.
- Tak to już jest z Summerlandem. - Damen kiwa głową, jak gdyby
rozumiał, co czuje Jude, jakby sam kiedyś przez to przechodził. Kto wie,
może tak było, tylko jeszcze nie nadarzyła się okazja, żeby o tym porozmawiać.
- Pokusa jest wielka. Niełatwo się powstrzymać.
- Szukasz czegoś konkretnego? - Staram się nadać głosowi lekki,
pozornie obojętny ton, ale jednocześnie staję na palcach, żeby podejrzeć,
co Jude czytał, zanim tu przyszliśmy. Ale on nie daje się przechytrzyć i
szybko wyciera tabliczkę.
Dlatego właśnie jestem tak zdziwiona, kiedy mówi:
- Tak właściwie to szukałem czegoś na twój temat. - Wbija we mnie
wzrok. Damen przygląda mu się podejrzliwie, zachodząc w głowę, jak
rozumieć te słowa. Patrzę to na jednego, to na drugiego, gorączkowo
zastanawiając się, co powinnam odpowiedzieć, jednak Jude jest szybszy:
- Próbowałem dowiedzieć się, dlaczego zawsze psuję ci szyki.
Cała sztywnieję. W gardle zupełnie mi wysycha i muszę odchrząknąć.
- I co, dowiedziałeś się? - Zamieniam się w jeden wielki znak zapytania.
Jude kręci przecząco głową i wzrokiem prosi o wybaczenie.
- Nie. A przynajmniej niczego sensownego.
Spuszczam głowę i wzdycham ciężko. Byłoby wspaniale, gdyby Jude
wykonał za mnie całą pracę, ale niestety, nie ma tak dobrze.
- Chociaż jest coś...
Skupia sto procent mojej uwagi. Z tego, co widzę, Damena także.
- Nie zobaczyłem tego wzrokiem, tylko jakby... poczułem.
To było jak natarczywa myśl.
- Tak działa Summerland. - Kiwam głową nieco zbyt energicznie. -
A przynajmniej Wielkie Sale Mądrości. Wiedza nie zawsze przybiera
postać materialną. Niekoniecznie da się ją odczytać albo zobaczyć. Czasami
przychodzi w formie intensywnej myśli, która bombarduje cię,
dopóki się nią nie zajmiesz.
Jude potakuje, zaczepia kciuki o szlufki i spogląda na nas.
- No dobra. Nie chcę nikogo oceniać, chyba już się zorientowałaś,
że nie widzę nic złego w tym, co robicie. Ale wydaje mi się, że wszystkie
problemy i... przeszkody, jakie napotykasz... no... że one mają związek
z twoją nieśmiertelnością. - Jude i ja zerkamy na Damena. Wiemy,
że to on jest odpowiedzialny za naszą sytuację. Wiemy też, że doskonale
zdaje sobie z tego sprawę. - To znaczy, ta cała afera z eliksirem... czy co
wy tam pijecie, nie jestem do końca zorientowany... Chcę powiedzieć, że
to jest jakby... wbrew naturze. Normalna jest nieśmiertelność duszy, a
nie ciała. Jeśli dobrze rozumiem, dusza nigdy nie umiera, bez przerwy
się odradza. Powinniśmy próbować wyjść poza fizyczny wymiar świata,
a nie zamykać się w nim na zawsze... - Marszczy brwi, ale musi dokończyć,
co zaczął. Poza tym i tak słyszymy jego myśli. - Nie można trzymać
się kurczowo świata namacalnego, jakby nic poza nim nie istniało.
Milczę. Damen także. Jesteśmy wstrząśnięci tym, jak bardzo słowa
Jude'a, przypominają to, co niedawno powiedział Damen.
A ja zachodzę w głowę, czy kryje się w tym jakiś sens, tajne przesłanie,
które muszę rozszyfrować. Może dzięki temu udałoby mi się zaradzić
narastającym problemom.
Chyba powinnam poważnie zastanowić się nad tym, co powiedzieli
Jude i Damen, zamiast jak zwykle zamykać uszy na to, co niewygodne.
Jude marszczy brwi i mruży powieki; widać tylko dwie intensywnie
lazurowe szparki, skrawki kuszącego oceanu, w który tak przyjemnie
byłoby się zanurzyć.
- No i... tak sobie myślę... karma, którą zgromadziłaś, kiedy podjęłaś
tamtą decyzję... nie pozwala ci doświadczać... - Niespokojnie przestępuje
z nogi na nogę, aż wreszcie wykrztusza: - ...doświadczać szczęścia.
Prawdziwej radości. Nie wiem, czy mnie rozumiesz.
Tak, myślę, że rozumiem.
Wzdycham. Damen też. Brzmi to jak chór rozgoryczenia.
- Coś jeszcze? - Unoszę brew, bo moje słowa zadźwięczały znacznie
ostrzej, niż zamierzałam. Dodaję więc pospiesznie: - To znaczy, dowiedziałeś
się, jak sobie z tym poradzić?
Jude zaciska wargi, a wokół jego ust zarysowuje się biała linia odcinająca
się od jego śniadej skóry. Wokół ust, które całowałam. Raz albo
dwa razy, nie jestem pewna, w tylu istnieniach spotykała się nasza trójka.
- Nie. To wszystko - odpowiada prostolinijnie. - No, to ja was chyba
zostawię...
Rusza z miejsca, najwyraźniej chcąc zamknąć temat i zająć się swoimi
sprawami. Damen jakby go nie słyszał; nadal tkwi w ciemnej chmurze
poczucia winy Ja natomiast wyciągam rękę, chwytam Jude'a za ramię
i zaskakująco silnym ruchem przyciągam go z powrotem. Rzucam mu
błagalne spojrzenie i mimochodem, zanim zdążę nad sobą zapanować,
krzyczę w myślach: Nie odchodź!
Damen patrzy na mnie, wytrącony z zadumy tą dziwną i żenującą
myślą, jaka pojawiła się w mojej głowie i rozbrzmiała w całym pomieszczeniu.
- Yyy, to znaczy... nie musisz stąd iść z naszego powodu.
Damen obserwuje mnie bacznie z przymrużonymi oczyma. Tak samo
Jude. Dwie pary uniesionych brwi - jedne przecięte blizną, drugie idealnie
wykrojone - i dwie pary utkwionych we mnie oczu.
Rozumiem, że muszę jak najszybciej się z tego wytłumaczyć, zanim
obaj dojdą do jakichś strasznych wniosków. Nie chcę, żebyśmy znaleźli
się w punkcie wyjścia.
- Chodziło mi o to, czy naprawdę musisz już iść.
Uch. Co, do cholery, jest ze mną nie tak? Wpadłam z deszczu pod
rynnę. Niestety, najwyraźniej Jude też tak uważa.
- Pomyślałem, że zostawię was samych i zwiedzę okolicę albo
spotkam się z Romy, Rayne i Avą. - Wzrusza ramionami. Widać, jak
niekomfortowo czuje się w tej sytuacji.
- Są tutaj? - Rozglądam się, mimo że nie spodziewam się ich tu
zobaczyć. Próbuję zyskać na czasie, żeby oprzytomnieć.
Jude patrzy na mnie zdziwiony.
- Nie, wróciły na ziemię, dlaczego pytasz? - Marszczy czoło. -
Ever, co jest grane?
Czuję wibrującą obok energię Damena. Wiem, że chciałby zapytać
o to samo. Nabieram powietrza i przez chwilę patrzę każdemu w
oczy.
- Słuchaj, Jude, pracuję nad takim... yyy... projektem... - Mówienie
sporo mnie kosztuje. - I mam tylko tydzień, żeby się z nim
uporać. - Zerkam na Damena. - Pomyślałam, że byłoby super, gdybyś
mógł mi... to znaczy nam... - Patrzę Damenowi w oczy, błagając
go spojrzeniem, żeby mi zaufał. - Mamy mało czasu, a ty dotarłeś do
ważnych informacji. Może mógłbyś nas wesprzeć? Twój punkt widzenia
wiele by wniósł. Ale, oczywiście, to zależy od ciebie...
Jude patrzy na nas z namysłem.
- Dobrze. Spróbuję - mówi do mnie. - Może w ten sposób wynagrodzę
ci to, że skopałem tę sprawę z Haven. I wiele innych rzeczy.
To od czego zaczynamy?
ROZDZIAŁ 5
Siadam obok Damena i dotykam lewym kolanem jego prawego. Siedzący
naprzeciwko Jude tego nie widzi, bo nasze nogi są schowane pod
grubym drewnianym blatem. Nie chcę go jeszcze bardziej dobijać; jest
wystarczająco przygnębiony.
Wstaje pod pretekstem wypróbowania nowego pomysłu, który właśnie
przyszedł mu do głowy, ale widać jak na dłoni, że po prostu czuje
się nieswojo w obecności nas dwojga.
Zaglądam w dużą kryształową kulę wirującą w powietrzu przed
Damenem i próbuję rozszyfrować, co pokazuje, ale pod tym kątem widzę
tylko rozmazane kolorowe plamy. Żeby cokolwiek zobaczyć, powinnam
usiąść naprzeciwko. Ale z miny Damena, jego coraz bardziej
zgarbionych ramion, lekko pochylonej głowy i regularnego oddechu
zgaduję, że w kuli nie ma nic specjalnie ciekawego czy przydatnego.
Prawdę mówiąc, Damen chyba przysypia.
Ze zmarszczonymi brwiami spoglądam na tabliczkę przed sobą. Jest
równie bezużyteczna, co kula Damena. Odsuwam ją z irytacją i rozglądam
się dookoła. Wiele oddałabym za jakąkolwiek podpowiedz -
wszystko jedno czyją, nie będę wybrzydzać. Ale znikąd pomocy. Nikt
nie zwraca na mnie uwagi, wszyscy są zajęci własnymi sprawami. Zamykam
oczy i formuję myśli w wyraźne, głośne wołanie o pomoc. Zwykle
Wielkie Sale Mądrości przenoszą mnie od razu do właściwego pokoju,
jednak dzisiaj są głuche na wezwania.
Wielkie Sale Mądrości ograniczyły się tylko do wpuszczenia mnie do
środka. Poza tym kompletnie mnie ignorują.
Usiłuję siedzieć spokojnie, wyciszyć się i skoncentrować na szukaniu
odpowiedzi. Niestety, jestem zbyt rozkojarzona i podenerwowana. W
głowie huczy mi od czarnych myśli. Niby jak mam się rozluźnić i skupić
na oddechu, skoro ciągle towarzyszy mi wrażenie, że nad moją głową
tykają nieubłagane wskazówki zegara - niczym nieustające przypomnienie
o powoli wyczerpującym się czasie?
Znowu zerkam na kulę naprzeciwko Damena. Czuję się przybita i
pokonana. Moje myśli mimo woli szybują do miejsca, które wolałabym
ominąć.
Do miejsca pełnego wątpliwości.
Wahania.
Niepewności, czy dobrze robię.
Chociaż jakaś część mnie nadal chce wierzyć, że te poszukiwania mają
sens. Zastanawiam się, co byłoby gorsze: gdyby moje przeczucie okazało
się słuszne czy gdybym kompletnie się myliła?
ALYSON NOEL NIESMIERTELNI TOM VI NA ZAWSZE
ROZDZIAŁ 1 - Ever, zaczekaj! Damen wyciąga rękę, chwyta mnie za ramię i próbuje zatrzymać przy sobie, ale ja gnam dalej. Muszę się spieszyć. Zwłaszcza teraz, kiedy jesteśmy tak blisko celu. Bardzo się niepokoi. Tak bardzo, że mam wrażenie, jakby troska wręcz skraplała mu się na skórze. Przyspiesza kroku, dogania mnie i splata swoje palce z moimi. - Powinniśmy wracać. To na pewno nie tutaj. Tu jest zupełnie inaczej. - Spogląda na niepokojący krajobraz, a potem na mnie. - Tak. Jest inaczej. - Pochylam się, mój oddech przyspiesza, a serce mocno bije. Przez chwilę rozglądam się dookoła, potem ruszam dalej. Brnę krok za krokiem, aż w końcu moje stopy zupełnie znikają w błocie. - Wiedziałam - szepczę ledwo słyszalnie, chociaż właściwie do Damena nie muszę mówić, wystarczy, że coś pomyślę. - To wszystko widziałam we śnie. To... On patrzy wyczekująco. - ...wygląda właśnie tak, jak się spodziewałam. - Patrzymy na siebie, ja błękitnymi, on ciemnobrązowymi oczyma. Długo nie odwracam wzroku, bo chcę, żeby dokładnie przyjrzał się temu, co widzę. - Mam wrażenie, że to wszystko zmienia się... z mojej winy. Damen klęka obok, kładzie mi na plecach otwartą dłoń i powoli przesuwa ją w górę i w dół kręgosłupa. Pewnie chciałby mnie uspokoić, wyjaśnić, że jestem w błędzie, ale zamiast tego milczy. Nieważne, co powie, jak dobre argumenty przedstawi. Wie aż nazbyt dobrze, że nie dam się przekonać. Oboje pamiętamy, co powiedziała staruszka. Widzieliśmy jej oskarżycielsko wyciągnięty palec, świdrujące spojrzenie. Słyszeliśmy jej ponurą pieśń o tajemniczych słowach i melodii, która głęboko wryła nam się w pamięć. Było to ostrzeżenie. Przeznaczone specjalnie dla mnie. A teraz jeszcze to. Wzdycham i patrzę na grób Haven... Jeśli można to tak nazwać. To tutaj parę tygodni temu zakopałam ubranie, które miała na sobie, gdy wysłałam jej duszę do Shadowlandu. Wszystko, co po niej pozostało. Miejsce, które uważałam za święte, teraz jest całkowicie odmienione. Żyzna dawniej ziemia stała się błotnistym bajorem, kwiaty, które unaoczniłam, zniknęły. Ani śladu życia; tylko ja i Damen mamy ochotę się tu zapuszczać. Powietrze już nie migocze magicznym blaskiem - wygląda tak samo ponuro jak ciemna część Summerlandu, którą widziałam
wcześniej. Jakby zwiastowało coś złego. Ptaki omijające to miejsce oraz obumarła trawa utwierdzają mnie w przekonaniu, że dzieje się coś niepokojącego. Coś, co sama sprowokowałam. Wszystkie nieśmiertelne dusze, które wysłałam do Shadowlandu, zbrukały tę piękną niegdyś krainę - niczym toksyny wylane na trawę. Mroczna i nieprzyjazna okolica, na którą patrzymy, stała się jakby przeciwieństwem Summerlandu. Teraz nie ma tu miejsca na magię i unaocznianie. - Nie podoba mi się to. - W głosie Damena słychać podenerwowanie, a jego oczy są niespokojne. Mnie też się to nie podoba, ja także marzę o tym, żeby odwrócić się na pięcie i po prostu odejść. Ale to nie takie proste. Od ostatniej mojej wizyty tutaj minęło dopiero kilka dni. Niby rozumiem, że zrobiłam, co do mnie należało - musiałam zabić Haven, moją byłą przyjaciółkę. Ale wewnętrzny głos kazał mi wrócić i prosić o przebaczenie. Za to, co zrobiłam i co zrobiła Haven. W ciągu zaledwie kilku dni światło przeobraziło się w ponury, jałowy cień. Do mnie należy teraz uratowanie Summerlandu. Zanim stanie się jeszcze gorzej. - Co dokładnie ci się przyśniło? - pyta Damen łagodnym głosem i patrzy na mnie uważnie. Nabieram powietrza i przysiadam głębiej w błocie. Brudzę sobie przy tym moje stare, znoszone dżinsy, ale wcale mnie to nie martwi. Kiedy tylko stąd wyjdziemy, unaocznię sobie nowe. Ciuchy są teraz moim najmniejszym zmartwieniem. - Śniło mi się to już któryś raz. - Odwracam się i napotykam jego zdziwione spojrzenie. - Miałam podobny sen dawno temu. Zanim mnie zostawiłeś, żebym wybrała między tobą a Jude'em. - Damen głośno przełyka ślinę i wzdryga się lekko. Głupio mi, nie chciałam sprawić mu przykrości. - Wtedy myślałam, że to Riley zesłała mi ten sen. Pojawiła się w nim i wyglądała jakby... żyła. - Kręcę głową. - No cóż, może to i była ona. Może zobaczyłam ją dlatego, że tak za nią tęskniłam. Ale zaraz potem okazało się, że to c i e b i e chciała mi pokazać. To był sen o tobie. Damen patrzy na mnie ze zdziwieniem. - No i? - przynagla, zaciskając szczękę jakby w oczekiwaniu na najgorsze. - No i... byłeś uwięziony w wysokiej klatce ze szkła. Z całych sił starałeś się wydostać, ale wszystko na nic - nie mogłeś uciec. Nawet kiedy próbowałam ci pokazać, że chcę pomóc, ty jakbyś mnie nie widział. Byłam dla ciebie niewidzialna, chociaż stałam po drugiej stronie
szyby. Damen potakuje z ulgą i już widzę, że górę bierze jego zamiłowanie do prostych, logicznych rozwiązań. - Typowy sen freudowski. - Unosi brew. - Najwyraźniej uważasz, że nie poświęcam ci wystarczająco dużo uwagi, że cię nie słucham, a może nawet... Przerywam, zanim zdąży dokończyć. - Wierz mi, to nie był sen, jaki można znaleźć w pierwszym lepszym senniku. Tej nocy śniło mi się to samo co poprzednio. Kiedy zdałeś sobie sprawę, że nigdy się nie wydostaniesz, po prostu się poddałeś. Opuściłeś pięści, zamknąłeś oczy i osunąłeś się do Shadowlandu. Damen z trudem przełyka ślinę. Udaje niewzruszonego, ale jest równie wstrząśnięty co ja. - A zaraz potem wszystko zniknęło. Naprawdę wszystko: ty, szklana klatka, krajobraz dookoła... wszystko. Został tylko kwadrat ponurej, błotnistej ziemi. Coś jak to tutaj. - Zaciskam usta. Oczyma wyobraźni widzę owo miejsce tak dokładnie, jakbym się tam znajdowała. - Tej ostatniej części nie było w pierwszym śnie. Ale mimo to obudziłam się z przeświadczeniem, że oba sny są nie tylko powiązane ze sobą, ale mają również coś wspólnego z tym fragmentem Summerlandu. Czułam, że muszę tu przyjść i sprawdzić. Przykro mi, że zaciągnęłam cię tu ze sobą. Przyglądam mu się. Z przyjemnością przesuwam wzrok po jego rozczochranych włosach, miękkiej, pogniecionej koszulce, wytartych dżinsach - ubraniach zgarniętych w pośpiechu, na kilka sekund przed tym, zanim unaoczniłam lśniący złoty welon, przez który dostaliśmy się tutaj. Damen obejmuje mnie swoimi mocnymi ramionami. Ich ciepło przypomina mi, że kilka godzin wcześniej zanurzyliśmy się oboje w pościeli, bardzo mocno przytuliliśmy i pogrążyliśmy we śnie. Wtedy naszym największym zmartwieniem było to, jak Sabine przeżyje kolejny tydzień, w którym nie zjawię się w domu. I jak przełknie to, że całkiem dosłownie potraktowałam jej ostrzeżenie, żebym nie wracała, dopóki nie znajdę pomocy, jakiej - jej zdaniem - potrzebuję. Rzeczywiście, potrzebuję pomocy, zwłaszcza w kwestii ponurej plamy, która rozpełza się po Summerlandzie; ale to nie o takiej pomocy mówiła Sabine. W tym nie pomoże mi żadne lekarstwo, kozetka psychiatry ani nawet najnowszy poradnik psychologiczny. Potrzeba znacznie więcej. W milczeniu patrzymy na grób Haven. Myśli Damena splatają się z moimi. Przypomina mi, że choćby nie wiem co nas czekało, on zawsze będzie przy mnie. Nie mogę się obwiniać. Zabijając Haven, uratowałam Milesa. I siebie. Moc zwyczajnie ją
przerosła. Złamała wszystkie zakazy. Nieśmiertelność ujawniła jej nową, zaskakującą stronę. Tylko że tu właśnie różnimy się z Damenem w opinii. Ja zgadzam się raczej z tym, co powiedział Miles, kiedy uratowałam mu życie: że w zachowaniu Haven koniec końców nie było nic zaskakującego. Wiele razy udowadniała, że ma skłonność do niepokojących zachowań. My jednak udawaliśmy, że tego nie dostrzegamy, bo była naszą przyjaciółką. Widzieliśmy tylko jej zalety. Jednak tamtej nocy, kiedy zobaczyłam w jej oczach ten zwycięski błysk, gdy rzuciła w ogień koszulę Romano - ostatnią nadzieję, że kiedykolwiek będziemy z Damenem naprawdę razem - wtedy zrozumiałam, że jej ciemna strona całkowicie zdominowała jasną. Jeżeli chodzi o śmierć Driny, była to walka o przetrwanie. Albo ona, albo ja. Z Romano doszło do tragicznego nieporozumienia; teraz widzę, że był to zwyczajny wypadek. W głębi duszy jestem przekonana, że Jude wmieszał się w to w dobrej wierze, po prostu w mojej obronie. Widziałam, jak pomysł rodzi się w jego myślach. Wstajemy z Damenem powoli. Nastrój jest poważny. Musimy pogodzić się z tym, że nie znajdziemy tu odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Najlepiej zrobimy, idąc do Wielkich Sal Mądrości. Może tam zagadka się wyjaśni. Zbieramy się już do drogi, kiedy nagle słyszymy tę niepokojącą pieśń. Zamieramy. Podniesie się z bagien Pod same niebiosa, Tak jak i ty-ty-ty się uniesiesz... Damen ściska mnie za rękę, przyciąga do siebie i razem zwracamy się ku staruszce. Dookoła jej sędziwej, pomarszczonej twarzy unoszą się niczym srebrna aureola długie pasma włosów, które wysunęły się z opadającego na plecy warkocza. Kobieta wbija we mnie spojrzenie załzawionych, zasnutych bielmem oczu i śpiewa dalej: Z mrocznych głębin Przedostać się chce do światła, Pragnąc tylko jednego: Prawdy! Prawdy o swym istnieniu. Ale czy na to pozwolisz? Pozwolisz mu wznieść się i rozwinąć? Czy skażesz na wieczne ciemności? Czy każesz umęczonej duszy zginąć? Powtarza pieśń, końcówkę każdego wersu akcentując wysokim tonem: bagien - niebiosa - uniesiesz - głębin - światła - jednego - prawdy - istnieniu - pozwolisz - rozwinąć - ciemności - zginąć - zginąć - zginąć...
Potem tylko powtarza ostatni wers. Przez cały czas mierzy mnie czujnie wzrokiem, mimo że jej oczy wydają się ślepe. Unosi przed sobą sękate, przykurczone dłonie, a gdy otwiera powoli palce, wylatuje spomiędzy nich chmura pyłu. Damen ściska mocniej moją rękę i rzuca staruszce ostrzegawcze spojrzenie. - Zostań tam, gdzie jesteś - mówi i występuje krok przede mnie. - Zatrzymaj się. Nie podchodź. - W jego stanowczym głosie brzmi oczywista groźba. Nawet jeśli stara kobieta usłyszała Damena, nie zwraca na niego uwagi. Nie spuszcza ze mnie świdrującego wzroku. Jej stopy nieuchronnie drepczą do przodu, a usta układają się w słowa pieśni. Zatrzymuje się tuż przed nami, na granicy ciemnej plamy, w miejscu, gdzie kończy się trawa, a zaczyna błoto. Nagle zniża głos i mówi: - Czekaliśmy na ciebie. Kłania się nisko przede mną, zaskakująco zgrabnie i lekko jak na kogoś tak sędziwego. - Wspominała pani - odpowiadam ku przerażeniu Damena. „Nie rozmawiaj z nią!” - ostrzega mnie telepatycznie. „Po prostu rób to co ja. Jakoś nas stąd wydostanę”. Jestem pewna, że usłyszała jego myśli, bo przesuwa na niego wzrok. - Damen. - Wywraca oczy tak, że jej wypłowiałe, błękitne tęczówki prawie znikają. On sztywnieje na dźwięk swojego imienia. Mentalnie i fizycznie przygotowuje się na najgorsze, ale i tak jest zaskoczony jej słowami. - Damen. Augustus. N o t t e . Esposito. To ty jesteś przyczyną wszystkiego. - Jej cieniutkie włosy tańczą w podmuchach unaocznionego wiatru. - A Adelina jest rozwiązaniem. - Składa dłonie jak do modlitwy i przewierca mnie spojrzeniem. Zerkam to na jedno, to na drugie. Sama nie wiem, co jest bardziej niepokojące: to, że ona wie, jak Damen się nazywa (co więcej, zna nazwisko, którego nawet ja nie słyszałam, a to, które znam, wymawia jakoś dziwacznie), czy też to, że na dźwięk jej słów Damen cały blednie i zastyga. No i przede wszystkim: kim, do cholery, jest Adelina? W myślach Damena krystalizują się odpowiedzi, ale zanim zdąży ubrać je w słowa, ona intonuje śpiewnie: - Osiem. Osiem. Trzynaście. Zero. Osiem. To klucz, którego potrzebujesz. Spoglądam na nią, potem na niego. Damen mruży oczy, zaciska zęby i mamrocze coś niezrozumiale. Wreszcie chwyta mnie mocniej za rękę i próbuje wyrwać z błota, odciągnąć jak najdalej od niej. Ostrzega mnie, żebym na nią nie patrzyła, ale bezskutecznie. Odwracam się przez ramię i spoglądam prosto w załzawione oczy. Jej skóra jest tak cienka i przezroczysta, że wygląda, jakby była podświetlona od spodu.
Staruszka otwiera usta i powtarza wyliczankę: - Osiem, osiem, trzynaście, zero, osiem. Taki jest początek. Początek końca. Tylko ty możesz otworzyć. Tylko ty... ty... ty... Adelino... Jej słowa rozbrzmiewają echem w naszych uszach na długo po powrocie na ziemię.
ROZDZIAŁ 2 - Nie możemy udawać, że nic się nie stało. - Odwracam się do niego. Coś mi mówi, że będzie miał inne zdanie. - Jasne, że możemy. Nie mam zamiaru poświęcać temu ani minuty. - Brzmi to trochę szorstko, więc szybko przesyła mi przeprosiny, które w jego dłoni rozkwitają czerwonym tulipanem z wygiętą zieloną łodygą. Biorę kwiat, przysuwam go do nosa i wdycham subtelny, stworzony tylko dla mnie zapach. Miękkie płatki muskają mi usta. Damen przechadza się od łóżka do okna. Jego bose stopy przemierzają to kamienną posadzkę, to puszysty dywan. Wiem, że w jego głowie aż huczy od myśli, więc postanawiam go uprzedzić i szybko przedstawić swoje racje. - Nie można po prostu udawać, że coś nie istnieje, tylko dlatego, że jest dziwne, nieznane albo, tak jak teraz, niewygodne. Damen, mam co do niej takie same odczucia jak ty. Ale to niemożliwe, żebyśmy ją spotkali kilka razy zupełnie przypadkiem. Wiesz doskonale, że takie zbiegi okoliczności nie istnieją. To musi mieć znaczenie. Od wielu tygodni próbuje mi przekazać jakąś wiadomość. Tą swoją pieśnią, przeszywającym spojrzeniem... - Drżę mimo woli. Wolałabym, żeby tego nie widział. Wskakuję na łóżko i trę dłońmi pokryte gęsią skórką ramiona. - Najwyraźniej chce nam coś powiedzieć, dać jakąś wskazówkę. I myślę, że powinniśmy przynajmniej spróbować zgadnąć, o co jej chodzi. Prawda? - Milknę, żeby odpowiedział, ale on siedzi uparcie twarzą do okna, tyłem do mnie, i nie mówi nic. Widzę tylko jego pochylone plecy i uniesioną głowę. Ciągnę więc: - Co by się takiego stało, gdybyśmy spróbowali? Jeżeli to faktycznie stara wariatka z demencją, to dobra, trudno, nic wielkiego. Przecież stracimy najwyżej parę dni, a możemy zyskać całą wieczność. No a jeśli się okaże, że ona jednak nie jest szalona, to... - Przerywam, bo Damen odwraca się z twarzą tak ponurą, że aż się wzdrygam. - C o b y s i ę s t a ł o ? ! - Patrzy mi prosto w oczy. Usta ma zacięte. - Naprawdę o to pytasz? Po tym wszystkim, przez co przeszliśmy? Czubkiem buta kopię dywan. Jestem w poważnym nastroju, ale nie chcę dać tego po sobie poznać. Podskórnie czuję, że to, czego właśnie byliśmy świadkami, ma znacznie większe znaczenie, niż Damen jest gotów przyznać. Wszechświatem nie rządzi wyłącznie przypadek. Wszystko ma jakąś przyczynę. I mogłabym przysiąc, że ta pozornie szalona, ślepa staruszka daje nam wskazówkę. Muszę się tylko dowiedzieć, czego ta wskazówka dotyczy. Niestety, nie mam pojęcia, jak przekonać do mojego planu Damena. - Właśnie tak chcesz spędzić całe ferie? Na tropieniu zagadek jakiejś
zgrzybiałej dziwaczki? Moim zdaniem doszukujesz się w tym wszystkim sensu, który nie istnieje. „A jaki mam wybór?” - myślę. Pamiętam wyraz twarzy Sabine, kiedy wróciłam do domu dopiero nad ranem - zaraz po tym, jak wysłałam moją byłą przyjaciółkę do Shadowlandu, a później spontanicznie zorganizowaliśmy jej w Summerlandzie pogrzeb. Sabine... Owinięta ciasno szlafrokiem, z bladymi i wykrzywionymi ponuro ustami. Ale najgorsze były błękitne oczy, które wpatrywały się we mnie przepełnione jednocześnie gniewem i strachem; podkrążone, z ciemnofioletowymi sińcami. Oświadczyła zachrypłym głosem, używając ułożonych wcześniej słów, że muszę wybrać: albo znajdę pomoc, jakiej - jej zdaniem - potrzebuję, albo się wyprowadzę. Kiwnęłam głową, obróciłam się na pięcie i wyszłam. Od tamtej pory mieszkam u Damena. Odsuwam te myśli na bok, w miejsce, do którego wrócę kiedy indziej. Zdaję sobie sprawę, że prędzej czy później będziemy musieli to przedyskutować, ale na razie zdecydowanie ważniejsze są ciemne plamy w Summerlandzie. Chcę zapytać Damena o coś jeszcze. Miał nadzieję, że nie poruszę tego tematu - przez jego twarz przebiega grymas niechęci, ale wzrusza ramionami, starając się zbagatelizować problem. - Skąd wiedziała, jak się nazywasz? - Snuje się po Summerlandzie, a tam wiedza leży na ziemi, wystarczy się schylić. - Unosi brew i uśmiecha się półgębkiem. - Założę się, że w Wielkich Salach Mądrości każdy mógłby z łatwością sprawdzić, jak się nazywam. - Wcale nie każdy, tylko wtajemniczeni. - Całkiem niedawno przekonałam się, jak to jest być niewtajemniczonym. Wielkie Sale Mądrości nie chciały się dla mnie otworzyć, dopóki się nie pozbieram i nie będę miała znowu „pozytywnej fazy”, jak pewnie określiłby to Jude. Chciałabym zapomnieć o tych okropnych chwilach. Damen patrzy na mnie. Nie zamierza się poddawać, ale widzę, że szuka kompromisu. Ja jednak jestem przekonana, że chowając głowę w piasek, niczego nie zdziałamy. Musimy wziąć sprawy w swoje ręce. Potrzebujemy planu działania. - Wiedziała, że nazywałeś się Esposito. - Uważnie mu się przyglądam, ciekawa, jak się z tego wywinie. - To twoje nazwisko z dzieciństwa. - Tak go nazwano, gdy był jeszcze śmiertelny, po tym, jak rodzice Damena zostali zamordowani, a jego oddano do sierocińca. - Tak jak mówiłem - odpowiada bez namysłu - w Summerlandzie bardzo łatwo zdobyć informacje na różne tematy. A to tylko niewesołe wspomnienia z dalekiej przeszłości, do których wolę nie wracać. - Kończy zdanie westchnieniem. Najwyraźniej nie ma już ochoty do sprzeczki.
- Mówiła też, że nazywałeś się jeszcze inaczej. Notte. - Patrzę na niego stanowczo, dając mu do zrozumienia, że nie dam się zbyć tak łatwo. Chcę usłyszeć odpowiedź. Prawdziwą. Wzruszenie ramion i zmarszczenie brwi nie wystarczy. Odwraca się na chwilę, ale zaraz patrzy z powrotem na mnie. Jego ramiona opadają z rezygnacją, a twarz się rozluźnia. Dłonie wbija głęboko w kieszenie. Przez chwilę jest mi głupio, że tak go naciskam. Zaraz jednak zwycięża ciekawość. Splatam ramiona, zakładam nogę na nogę i czekam. - Notte. - Kiwa głową. Nadaje słowu piękny włoski akcent. Ja bym tak nie potrafiła. - To moje nazwisko. Jedno z wielu. Spoglądam na niego bez mrugnięcia. Nie chcę czegoś przegapić. Obserwuję jego smukłe ciało. Damen przełyka ślinę, pociera brodę, krzyżuje nogi w kostkach i opiera się o parapet. Bawi się chwilę żaluzjami, wygląda przez okno na basen i ocean oświetlony blaskiem księżyca. Potem zamyka okno i odwraca się ku mnie. - Wspomniała też nazwisko Augustus. Kiedyś było to moje drugie imię. Nie istniał wówczas zwyczaj nadawania dzieciom drugich imion, ale mojej matce bardzo na tym zależało. Poza tym pierwszy raz spotkaliśmy się właśnie w sierpniu*, dokładnie ósmego sierpnia. Pomyślałem, że musi to być jakiś znak. Nazwisko łączy mnie z tobą. * Gra słów, po angielsku 'August' znaczy sierpień (przyp, tłum.). Przełykam gulę w gardle i obracam w palcach wysadzaną kryształkami bransoletkę, którą dał mi tamtego dnia na wyścigach. Ogarnia mnie nieoczekiwane wzruszenie. - Ever, musisz zrozumieć, że jestem na świecie już bardzo, bardzo długo. Musiałem co jakiś czas zmieniać tożsamość. Inaczej ktoś by się zorientował, że nie umieram. Mógłby odkryć... moją naturę. Kiwam głową. Do tej pory wszystko, co powiedział, brzmi najzupełniej rozsądnie. Ale zostało wiele do wyjaśnienia i Damen zdaje sobie z tego sprawę. - To kiedy miałeś na nazwisko Notte? - pytam. Damen zamyka oczy i trze powieki. - Od samego początku. To moje prawdziwe nazwisko. Uspokajam oddech. Staram się opanować, mimo że w głowie huczy mi od pytań. Przede wszystkim: „Jakim cudem ta kobieta je znała?”. I jeszcze: „Jakim cudem je znała, skoro nawet ja nie miałam o nim pojęcia?”. - Nie było powodu, żeby ci o tym wspominać - odpowiada na moje niewypowiedziane pytanie. - Przeszłość to przeszłość. Koniec. Nie ma sensu jej rozpamiętywać. Wolę skupić się na teraźniejszości, na właśnie tej, a nie innej chwili. - Unosi twarz i patrzy na mnie ciemnymi, ale rozświetlonymi
oczyma. Zaczyna wstawać; chce do mnie podejść i odwrócić moją uwagę od niewygodnego tematu. - W pawilonie jakoś nie masz nic przeciwko powrotom do przeszłości - mówię. Damen nieruchomieje. Widzę, że trafiłam w czuły punkt, i głupio mi, że stosuję chwyty poniżej pasa. Pawilon, wspaniały prezent od niego na siedemnaste urodziny, to jedyne miejsce, gdzie naprawdę jesteśmy razem - oczywiście w granicach ówczesnych konwenansów. Tylko tam możemy się przytulać bez obaw, że dotyk mojej skóry go uśmierci. Nie musimy bać się klątwy DNA, która rozdziela nas tu, na ziemi. Wybieramy dowolną chwilę z naszych minionych istnień, przenosimy się do niej i rozkoszujemy jej słodyczą. Uwielbiam pawilon, tak samo jak Damen. - Przepraszam, nie chciałam... Jednak on gestem nie pozwala mi dokończyć. Wraca pod okno. - To co powinienem według ciebie zrobić, Ever? - Patrzy na mnie z czułością, której brakuje jego słowom. - Czego ode mnie oczekujesz? Opowiem ci o mojej przeszłości wszystko, czego sobie zażyczysz. Przygotuję ci listę moich nazwisk, łącznie z wyjaśnieniem, dlaczego je wybrałem. Nie potrzebujemy do tego jakiejś szurniętej staruszki. Nie zamierzam nic przed tobą ukrywać. Nie przedyskutowaliśmy tego wcześniej, bo wydawało mi się to niepotrzebne. Zdecydowanie wolę patrzeć w przyszłość niż w przeszłość. Zapada cisza. Damen trze oczy i maskuje ziewnięcie. Zerkam na budzik i już wiem dlaczego - jest środek nocy. Nie pozwalam mu wypocząć. Wysuwam ku niemu rękę i przyciągam go do siebie, do łóżka. Uśmiecham się, bo pierwszy raz, odkąd obudziłam go szamotaniną wywołaną koszmarem sennym, jego oczy błyszczą z zadowolenia. Jak zawsze, kiedy jest blisko, czuję ciepłe mrowienie. Damen obejmuje mnie i popycha do tyłu. Opadamy na zmiętą pościel, poduszki i koce. Muska ustami linię mojego obojczyka i kark. Ja całuję i lekko przygryzam jego ucho. - Masz rację - szepczę ledwo słyszalnie - to może poczekać do rana. W tej chwili liczy się tylko tu i teraz.
ROZDZIAŁ 3 Można by pomyśleć, że po dwóch tygodniach budzenia się w łóżku Damena, w jego ramionach, przyzwyczaiłam się do tego. Ale nie. Nic z tych rzeczy. Chociaż nie miałabym nic przeciwko. Chciałabym się przyzwyczaić. Do pewności, jaką daje jego ciało przytulone do mojego, do ciepła oddechu, jaki czuję na uchu... Ale na razie to ciągle jest nowe. Zaraz po przebudzeniu jestem zwykle lekko skołowana. Trochę trwa, zanim wszystko sobie ułożę, przypomnę, w jakiej sytuacji się znajduję, gdzie jestem i jak właściwie się tu znalazłam. To, jak się tu znalazłam, przypomina mi się na końcu. Wtedy markotnieję. Nie najlepszy sposób, by zacząć nowy dzień. - Buongiorno - szepcze zachrypnięty Damen. Wtula twarz w zasłonę moich jasnych, spływających po szyi włosów i wdycha mój zapach. Każdego ranka wita mnie w jednym z języków, które zna. Dzisiaj - w ojczystym włoskim. - Nawzajem. Buongiorno. - Mój głos jest stłumiony, bo mówię prosto w wypełnioną puchem poduszkę. - Jak ci się spało? Przewracam się na plecy, odgarniam włosy z oczu i dłuższą chwilę po prostu przypatruję mu się z przyjemnością. To kolejna rzecz, do jakiej się jeszcze nie przyzwyczaiłam: oglądanie Damena. Jest tak niesamowicie przystojny, że aż zapiera dech. - Dobrze. - Zamykam oczy i ukradkiem unaoczniam świeży, miętowy oddech. Dopiero wtedy mówię dalej: - To znaczy... nie pamiętam, co mi się śniło. To chyba dobrze, prawda? Damen przewraca się na bok i opiera głowę na dłoni, żeby lepiej mnie widzieć. - Nic nie pamiętasz? Zero? - pyta z zabawną nadzieją w głosie. - Hm, zastanówmy się... - Udaję, że się namyślam, i stukam palcem w brodę. - Pamiętam, jak zgasiłeś światło i położyłeś się obok... - Zerkam na niego. - Pamiętam, jak mnie dotykałeś... a właściwie, jak mnie p r a w i e dotykałeś... - Po jego rozmarzonej minie poznaję, że on też to pamięta. - I wydaje mi się, że przypominam sobie, jak mnie p r a w i e całowałeś... ale nie jestem do końca pewna, czy mi się nie przywidziało... - Nie jesteś pewna? - Jego spojrzenie i uśmiech zdradzają, ile by dał, żeby odświeżyć mi pamięć.
Też się uśmiecham. - Aha, i jeszcze pamiętam jakąś spontaniczną wyprawę do Summerlandu w środku nocy i starszą, lekko szaloną kobietę, którą spotkaliśmy koło miejsca, gdzie zakopaliśmy rzeczy Haven. Przypominam sobie, że co prawda niechętnie, ale jednak zgodziłeś się pomóc mi rozszyfrować, co chciała nam przekazać... Dobry nastrój Damena szybko znika. Patrzę mu w oczy i - co za niespodzianka! - ma dokładnie taką minę, jakiej się spodziewałam: jakbym wylała mu na głowę wiadro zimnej wody. Przewraca się z powrotem na plecy i pogrążony w myślach gapi się w sufit. Po chwili siada, zrzuca nogi z łóżka i usiłuje wyplątać się z kołdry. - Damen... - Nie jestem pewna, co chcę powiedzieć. Damen wchodzi mi w słowo: - Miałem nadzieję, że w ferie będziemy zajmować się czym innym. - Podchodzi do okna i rzuca mi spojrzenie. - Czym? - Mrużę oczy, zastanawiając się, co ma na myśli. - Na początek przydałoby się uregulować sytuację z Sabine, nie sądzisz? Sięgam po jego poduszkę i chowam w niej twarz. Nie jest to ani skuteczna, ani dojrzała metoda rozwiązywania problemów, ale teraz w ogóle mnie to nie obchodzi. W końcu jeżeli nie chcę nawet myśleć o Sabine, to chyba jasne, że nie chcę o niej też mówić, prawda? Ale proszę bardzo, Damen jak gdyby nigdy nic włazi w sam środek mojego tabu numer jeden. - Ever... - Usiłuje odciągnąć poduszkę, ale trzymam ją mocno. - Nie możesz tego tak zostawić. Tak się nie robi. Prędzej czy później będziesz musiała się z tym zmierzyć. - Jeszcze raz bezskutecznie próbuje odsłonić moją twarz, potem wzdycha i wraca na miejsce przy oknie. - Wyrzucasz mnie? - Przesuwam poduszkę na brzuch, obracam się na bok i otulam ją ramionami, jakby stanowiła tarczę przed potencjalnym niebezpieczeństwem. - Nie! - Pospiesznie kręci głową. Przeczesuje rozczochrane włosy palcami i nadaje im schludny wygląd. - Dlaczego miałbym cię wyrzucać? - Spogląda na mnie z bezgranicznym zdumieniem i kładzie dłoń z powrotem przy swojej nodze. - Uwielbiam z tobą spać i uwielbiam się z tobą budzić. Myślałem, że wiesz. - Na pewno? - Patrzę na jego zakłopotaną minę. - Czy to nie jest frustrujące? No wiesz, niby śpimy w jednym łóżku, ale nie śpimy... ze sobą. - Zaciskam usta i czuję, jak płoną mi policzki. - Wiesz, co jest frustrujące? To, że chowasz się za poduszką, żeby uniknąć rozmowy o Sabine. Zamykam oczy i odruchowo skubię szew poduszki. Ja i Damen jesteśmy
w coraz bardziej odmiennych humorach. Obyśmy zachowali zdolność komunikacji. - Bo nie ma o czym rozmawiać. Sabine uważa, że zwariowałam. Ja się z tym nie zgadzam. No, może i zwariowałam, ale nie tak, jak ona myśli. - Zerkam na Damena. Chciałabym trochę rozluźnić atmosferę, ale moje wysiłki idą na marne. Jest w grobowym nastroju. - Obstaje przy swoim. Ja mogę albo się z nią zgodzić, albo odejść. Takie dała mi ultimatum. Owszem, to bardzo, bardzo trudne i przykre, ale myślę sobie, że kto wie, może i lepiej, że tak się stało. Rozumiesz, o czym mówię? Mruży oczy z namysłem. Splata ręce na piersi, napina i rozluźnia mięśnie. - Nie, nie rozumiem. Wytłumacz mi. - Ty zawsze powtarzasz, że prędzej czy później trzeba się pożegnać. I lepiej prędzej niż później. Mówiłeś, że tak to już jest, prawda? No więc po co mam się z nią godzić, skoro za parę miesięcy i tak będę musiała zniknąć? Sabine wkrótce zaczęłaby coś podejrzewać. Byłoby widać jak na dłoni, że coś jest nie tak. Jak wyjaśnić, że żadne z nas się ani trochę nie starzeje? A Sabine jest osobą, która lubi rozsądne, logiczne wyjaśnienia. Chyba nie muszę dodawać, co to oznacza. Patrzymy na siebie. Mimo że użyłam wszystkich najważniejszych argumentów, nawet tych, które pochodzą od samego Damena, widzę, że go nie przekonałam. Nadal uważa, że powinnam teraz wstać z łóżka, pomaszerować do Sabine i się z nią pogodzić. Czyli albo on jest niewiarygodnie uparty, albo ja nie wyjaśniłam wystarczająco dobrze, o co mi chodzi. Albo i to, i to. - Po co odwlekać to, co nieuniknione? - Przełykam ślinę i przytulam mocniej poduszkę. - Niewykluczone, że to wszystko wydarzyło się nieprzypadkowo. Sam wiesz, jak się bałam pożegnania. A teraz nie muszę się żegnać. Może tak będzie łatwiej. Takiego rozwiązania szukałam i... dostałam je w pewnym sensie w prezencie od wszechświata. - Słowa płyną tak szybko, że muszę zamilknąć, żeby zaczerpnąć powietrza. Niestety, jedno spojrzenie w oczy Damena uświadamia mi, że nadal jest innego zdania. Postanawiam więc zaatakować z drugiej strony. Mam nadzieję, że nowa taktyka okaże się skuteczna. - Powiedz, tylko szczerze. Czy podczas twoich pożegnań ani razu nie użyłeś kłótni jako pretekstu do odejścia? - Jasne, że tak. - Unika mojego wzroku i skubie gumkę czarnych bawełnianych bokserek. - I to nie raz. Ale to nie znaczy, że zrobiłem dobrze. Milczę, bo nie mam nic do dodania. Damen odwraca się, żeby otworzyć żaluzje. Mrużę oczy w nikłym szarym grudniowym świetle.
- Może i masz rację. - Przygląda się widokowi za oknem. - Może rzeczywiście tak będzie najrozsądniej. Nawet gdybyś powiedziała Sabine prawdę, dolałabyś oliwy do ognia. Nie uwierzyłaby. A jeśliby jakimś cudem uwierzyła, na pewno od razu by to potępiła. I, co gorsza, miałaby rację. To, co zrobiłem i czym cię uczyniłem... to wbrew naturze. Wbrew w s z y s t k i m jej prawom. - Przerywa i odwraca się w moją stronę. Oczy zamglił mu żal. - Jednego jestem pewien. Nasze życie przebiega niezgodnie z pierwotnym planem. Nasze ciała są nieśmiertelne, ale nasze dusze nie. Igramy z najbardziej podstawowymi zasadami rządzącymi światem. Jesteśmy przeciwieństwem tego, czym powinniśmy być. Chcę coś powiedzieć, chociażby dlatego, że strasznie przykro oglądać go w takim stanie. Ale nie dopuszcza mnie do słowa. Jeszcze nie skończył, zostało mu coś ważnego do przekazania. - Pobyt w Shadowlandzie utwierdził mnie w tym przekonaniu. Byłaś tam dwa razy, Ever. Za pierwszym razem za moim pośrednictwem, a niedawno z winy Haven. Zaprzeczysz temu, co powiedziałem wcześniej? Możesz z ręką na sercu stwierdzić, że to nieprawda? Nabieram głęboko powietrza i przypominam sobie ten okropny dzień, kiedy Haven wbiła mi pięść w gardło, w mój najsłabszy punkt - piątą czakrę. Wszystko z powodu złej oceny sytuacji i zaufania zupełnie niewłaściwym osobom. Żeby mnie zabić, wystarczyło jedno porządne uderzenie. Wepchnęła mnie w przerażającą, czarną otchłań zapomnienia, dom nieśmiertelnych dusz. Pamiętam, jak wirując, spadałam w głąb ciemności, zagubiona w pustce i dręczona niezliczonymi obrazami z moich poprzednich istnień. Musiałam przeżyć jeszcze raz wszystkie popełnione błędy, wszystkie niewłaściwe decyzje i zło, jakie wyrządziłam. Na własnej skórze odczuwałam ból innych. Ale wyswobodziłam się z więzienia wiecznej samotności, kiedy poznałam prawdę - że Damen jest tym jedynym. Miłością na całą wieczność. Moją bratnią duszą. Nagle olśniła mnie prawda na temat naszego związku i jednocześnie całą sobą zdecydowałam, że pragnę być z nim na zawsze. Tylko dzięki temu wróciłam. Przyjęcie tej miłości wyzwoliło mnie od brzemienia słabej czakry. Dlatego mogę teraz być tu, gdzie jestem. Przytakuję ruchem głowy. Nie mam nic do dodania. Damen wie, co zobaczyłam i czego doświadczyłam, jakby sam przez to przeszedł. - Tylko ty i ja, Ever. Mamy tylko siebie. Pewnie ja cieszę się z tego bardziej niż ty, bo zdążyłem przywyknąć do samotniczego życia. - Jest jeszcze Miles. - Szybko przypominam Damenowi, że Miles
również został wtajemniczony w nasz sekret nieśmiertelności. - No i Jude. - Nagle ściska mnie w gardle. Czuję się nieswojo, wspominając mu o Judzie, chociaż postanowili przecież zakopać topór wojenny. - Czyli mamy jednak jakichś znajomych, prawda? Jednak Damen tylko wzrusza ramionami. Najwyraźniej myśli o tym, co pominęłam milczeniem, bo było zbyt bolesne. Pewnego dnia Miles i Jude staną się starszymi, siwymi panami, chodzącymi wcześnie spać i ekscytującymi się partią warcabów, podczas gdy ja i Damen zupełnie się nie zmienimy. - Po prostu przykro mi, że rozstajecie się z Sabine w gniewie - mówi w końcu i patrzy na mnie, jakby chciał westchnąć. - Ale może masz rację, jest to jakiś sposób na rozstanie. Skoro to i tak nieuniknione. Odrzucam poduszkę i wyciągam ku niemu rękę. Nie znoszę, kiedy się smuci i o wszystko obwinia. Najchętniej całkiem zmieniłabym temat. Jednak on już się odwrócił i nie zauważa mojej ręki. Opuszczam ją więc i zaczynam skubać kołdrę. - No dobra, a poza fajką pokoju, którą miałabym wypalić z Sabine, co miałeś na myśli, mówiąc o zajęciach na ferie? - pytam z nadzieją, że rozwieję burzowe chmury. Nie od razu udaje mi się go rozweselić, ale po chwili widzę, że trud się opłacił. Uśmiech rozświetlający mu twarz natychmiast wypogadza szarobury dzień. - Tak sobie myślałem, że fajnie byłoby zrobić coś spontanicznego, może nawet trochę szalonego. Wreszcie mieć coś z życia. Pamiętasz w ogóle, jak to jest mieć coś z życia? - Jak przez mgłę - odpowiadam, podejmując jego grę. - Moglibyśmy gdzieś wyjechać... - Zerka na mnie tajemniczo, po czym podchodzi do stojącego po drugiej stronie pokoju pokrytego kremową skórą szezlonga. Sięga po ciemny jedwabny szlafrok, który rzucił w nocy na podłokietnik, i zakłada go zwinnym, płynnym ruchem. Przyglądam mu się uważnie. Ciekawe, czy zaplanował to wszystko wcześniej, czy też stara się odwrócić moją uwagę czymś wymyślonym naprędce. - Ale... - Przerywa i zawiązuje szlafrok w taki sposób, że pasek zwisa luźno na biodrach, a poły rozchylają się, demonstrując spory kawałek nagiej klatki piersiowej i umięśnionego brzucha. Siadam na łóżku, opieram się o wezgłowie i naciągam kołdrę pod brodę. Widząc Damena prawie nagiego, uświadamiam sobie, że sama jestem skąpo ubrana. Wciąż nie przyzwyczaiłam się, że mieszkamy razem i oglądamy się w intymnych sytuacjach. Rano zwykle czuję się onieśmielona. - Ever, przecież wiem, jak bardzo ci zależy, żeby jak najszybciej
uporać się z problemami, które cię trapią. I powtórzę to, co powiedziałem w nocy: jak najbardziej chcę ci pomóc... - W jego spojrzeniu widzę, że przygotował argumenty nie do odparcia. Czeka mnie frontalny atak jego imponujących umiejętności oratorskich. - ...więc zgadzam się poświęcić na to tydzień. Siedem pełnych dni wyłącznie na rozpracowanie zagadki szalonej babci. Ale jeżeli okaże się, że w ciągu tygodnia do niczego nie dojdziemy, to proszę cię o jedno: pogódź się z porażką. Wtedy przejdziemy do planu B. Będziemy się dobrze bawić. Co ty na to? Przygryzam policzek i przez chwilę zastanawiam się, co odpowiedzieć. - To zależy. Damen patrzy na mnie i zmienia pozycję, a pasek szlafroka opada jeszcze niżej. I pokazuje jeszcze więcej. To nie fair. - Zależy od tego, jaki jest plan B - ciągnę. Staram się patrzeć mu w oczy. - Muszę wiedzieć, co mnie czeka, dokąd chcesz mnie zabrać. Nie kupię kota w worku. Wiesz, że mam swoje zasady. - Nie wytrzymuję widoku jego cudownego odsłoniętego ciała, więc przenoszę wzrok na skórki przy moich paznokciach. Serce podskakuje mi z radości, gdy słyszę jego głęboki, serdeczny śmiech wypełniający pokój. Cieszę się, że chandrę mamy już za sobą. Damen odwraca się i idzie do łazienki. Na odchodnym rzuca jeszcze przez ramię: - Ever, zabiorę cię na porządne, zasłużone wakacje. Tylko ty i ja w jakimś wspaniałym, egzotycznym miejscu. Z daleka od wszystkich i wszystkiego. Ja wybiorę, dokąd pojedziemy. Ty musisz się tylko zgodzić. Uśmiecham się w duchu na samą myśl o tej cudownej wizji, ale nie mogę dopuścić, żeby wiedział, jak się cieszę. - Zobaczymy. - Moje słowa zagłusza już szum tryskającej z prysznica wody w przestronnej kabinie. - Zobaczymy - szepczę. Czuję pokusę, żeby do niego dołączyć. Doskonale wiem, że właśnie tego chce. Mam jednak tylko tydzień na rozszyfrowanie słów staruszki. Zamiast pod prysznic idę więc po laptop Damena.
ROZDZIAŁ 4 - Znalazłaś coś? - Damen wyciera mokre włosy, potem odrzuca ręcznik na bok i szybko przeczesuje czuprynę palcami. Odjeżdżam od biurka i odwracam się w jego stronę. Kołyszę się na krześle obrotowym w tył i w przód i kręcę się na boki. - Wrzuciłam w wyszukiwarkę liczby, jakie podała. Pomyślałam, że to może jakaś data, kod albo numer psalmu, wiersz czy coś w tym rodzaju. - Wzruszam ramionami. - Szukałam też po imieniu „Adelina”, ale żadnych sensownych wyników. Potem wpisałam imię razem z liczbami, nadal nic. A przynajmniej nic, co miałoby jakikolwiek związek z nami. Damen kiwa głową, znika na chwilę w garderobie i wraca ubrany w czyste dżinsy i czarny wełniany sweter. Ja idę na łatwiznę: unaoczniam na sobie ubrania. Zestaw jest podobny, też dżinsy i sweter. Tyle że mój sweter jest niebieski. Damen lubi mnie w niebieskich ciuchach. Mówi, że podkreślają kolor moich oczu. - To od czego zaczynamy? - Siada na szezlongu i wsuwa na stopy czarne tenisówki marki TOMS. Większość ubrań sobie unaocznia, ale TOMS-y kupuje, bo część pieniędzy ze sprzedaży idzie na cele charytatywne. Kiedy się poznaliśmy, nosił ręcznie szyte czarne motocyklowe buty z włoskiej skóry. Teraz zastąpiły je gumowe klapki latem, a TOMS-y zimą. Z luksusów może się pochwalić ogromną, superekskluzywną, wartą wiele milionów dolarów willą oraz czarnym, lśniącym, w pełni wyposażonym bmw m6 coupé, które stoi w garażu (niemalże zmusiłam go, żeby je sobie z powrotem unaocznił). Jego nowa filozofia życiowa to prostota i wyrzeczenie się dóbr materialnych. I chyba już zawsze tak będzie. - Przez cały ten tydzień jestem do twojej dyspozycji. - Wstaje i porusza nogami, żeby dżinsy dobrze się ułożyły. - A później już nie? - Stoję przed opartym o ścianę dużym lustrem w ramie i próbuję przekonać moje włosy, żeby nie leżały tak płasko. Unaoczniam loki i fale, ale wyglądam okropnie, więc szybko wracam do poprzedniej fryzury. W końcu czeszę się w luźny kucyk. - Co prawda żyjemy wiecznie, ale na t e n twój projekt mamy tylko tydzień. Pamiętasz, prawda? To od czego zaczynamy? - Patrzy na mnie w oczekiwaniu. Zerkam na swój profil i wygładzam dłońmi uparcie odstające po bokach włoski. Nie jestem całkiem zadowolona z tego, co widzę w lustrze. Zastanawiam się, czy nie zmienić uczesania, ale w końcu biorę głęboki wdech i postanawiam zostawić, jak jest, chociaż nie przychodzi mi to łatwo. Kiedy patrzę na siebie, dostrzegam tylko to, co chciałabym zmienić.
Ale kiedy patrzy na mnie Damen, widzi cudowny dar od losu. Prawda leży gdzieś pośrodku. - Chodź. - Odwracam wzrok od lustra i patrzę na Damena. Dobrze wiem, że nie ma czasu do stracenia. Zaplanowałam intensywny tydzień. Boję się, że minie w mgnieniu oka. Ściskam dłoń Damena. Stajemy obok siebie, a ja unaoczniam portal - lśniący złoty welon, który zaprowadzi nas do Summerlandu. Tym razem nie lądujemy na niekończącej się pachnącej łące, porosłej drżącymi drzewami i pulsującymi kwiatami, tylko od razu u stóp szerokich schodów prowadzących do Wielkich Sal Mądrości. Na chwilę przystajemy, wyciszamy myśli i szeroko otwartymi oczyma przyglądamy się budynkowi. Widok aż zapiera dech. Kunsztowne rzeźbienia, wielki pochyły dach, okazałe kolumny, imponujące wrota - wszystkie części budynku nieustannie przeistaczają się w inne, przypominając to piramidy w Gizie, to Świątynię Lotosu, to Tadż Mahal... i tak bez końca. Budynek stale zmienia swój kształt, żeby przedstawić największe cuda świata. Wejść do niego mogą tylko ci, którzy rozumieją, czym jest: wspaniałym miejscem stworzonym po to, by szerzyć wiedzę, dobro i miłość. Wrota otwierają się przed nami. Wchodzimy szybko po schodach do przestronnego, rozświetlonego ciepłym blaskiem holu. Blask ten wypełnia cały Summerland, dociera do każdej szczeliny, we wszystkie kąty i zakamarki, nie dopuszczając tu ani kapki ciemności (jedyną plamą cienia jest ta powstała z mojej winy), a jednocześnie nie ma żadnego wyraźnego źródła. Idziemy wzdłuż białych marmurowych kolumn, które wyglądają jak przeniesione ze starożytnej Grecji. Pomiędzy kolumnami stoją długie, wyrzeźbione z drewna stoły i ławki. Siedzą tam księża, kapłani, rabini, mnisi, szamani, wszelkiego rodzaju poszukiwacze prawdy, a wśród nich dostrzegam... Jude'a. Gdy tylko jego imię pojawia się w moich myślach, Jude podnosi głowę i spogląda prosto na mnie. W Summerlandzie każdy może usłyszeć myśli każdego, bo są stworzone z najczystszej energii. - Ever... - Przesuwa dłonią po czole i nasadzie włosów, potem odgarnia z twarzy burzę złotobrązowych dredów. - I Damen... - Jego twarz pozostaje obojętna, ale udawany chłód sporo go kosztuje. Wstaje z lekkim ociąganiem, lecz kiedy Damen podchodzi do niego z promiennym uśmiechem, odpowiada tym samym, aż na twarzy pokazują mu się dołeczki. Męski rytuał powitania - klepanie po plecach, przybijanie piątki - obserwuję z pewnej odległości. Zastanawiam się, co oznaczają zaczerwienione policzki i cień goryczy w lazurowych oczach Jude'a.
Owszem, ogłosili z Damenem rozejm. Jude jest wtajemniczony we wszystkie nasze najważniejsze sekrety i nie zamierza ich zdradzić. Potrafi koncertowo pokrzyżować mi plany, ale to jakaś siła wyższa każe mu pojawiać się zawsze w najbardziej niefortunnym momencie. Jestem całkowicie przekonana, że chęci ma dobre. Jednak z jakiegoś powodu nie potrafię się przemóc i podejść do niego jak gdyby nigdy nic. Mimo wszystko się waham. Ale po chwili dociera do mnie, z czego wynika moje wahanie. To wyrzuty sumienia. Ni mniej, ni więcej. Stare dobre wyrzuty sumienia. Mamy za sobą długą, zagmatwaną historię. Na przestrzeni kolejnych istnień czasem łączyło nas coś więcej. A jednak, choćby nie wiem jak Jude się starał, zawsze w końcu wybierałam Damena. Ostatnio znowu. Stąd biorą się moje wyrzuty sumienia. Jestem pewna, że mój wybór był słuszny. Damen to t e n j e d y n y . Poza tym czuję instynktownie, że prędzej czy później Jude spotka kogoś znacznie dla siebie odpowiedniejszego niż ja. Tylko że Jude widzi to inaczej. Spogląda to na mnie, to na Damena, w końcu zatrzymuje wzrok na mnie. Przez moje ciało przepływa fala spokoju - czegoś takiego doświadczam tylko z nim, w tym życiu, jak i we wszystkich poprzednich. Chociaż Jude udaje obojętność i stara się trzymać na dystans, nie sposób nie zauważyć, że nadal mu zależy. W jego oczach przez krótką chwilę dostrzegam wciąż żarzącą się iskierkę nadziei. Zaraz ukrywa ją pod maską nonszalancji, ale ja unaoczniam nad jego głową świecącą mocno gwiazdę. Oby niedługo znalazł dziewczynę przeznaczoną właśnie dla niego, z którą będzie o wiele szczęśliwszy, niż kiedykolwiek byłby ze mną. Szybko sprawiam, żeby gwiazda znikła, zanim ją zobaczą. - Co za spotkanie! Co tu robisz? - Układam usta w uśmiech, z początku wymuszony, po chwili zupełnie szczery. Jude przestępuje z nogi na nogę, zaczyna kołysać się na obcasach i wsuwa palce w szlufki dżinsów. Najwyraźniej zastanawia się, co będzie lepsze: odkryć całą prawdę czy tylko jej część. Decyduje się na to pierwsze. - Po prostu mi się tu podoba. Nic na to nie poradzę. Ava co prawda ostrzegła mnie, żebym zachował umiar, ale coś mnie tu ciągnie. - Tak to już jest z Summerlandem. - Damen kiwa głową, jak gdyby rozumiał, co czuje Jude, jakby sam kiedyś przez to przechodził. Kto wie, może tak było, tylko jeszcze nie nadarzyła się okazja, żeby o tym porozmawiać. - Pokusa jest wielka. Niełatwo się powstrzymać. - Szukasz czegoś konkretnego? - Staram się nadać głosowi lekki,
pozornie obojętny ton, ale jednocześnie staję na palcach, żeby podejrzeć, co Jude czytał, zanim tu przyszliśmy. Ale on nie daje się przechytrzyć i szybko wyciera tabliczkę. Dlatego właśnie jestem tak zdziwiona, kiedy mówi: - Tak właściwie to szukałem czegoś na twój temat. - Wbija we mnie wzrok. Damen przygląda mu się podejrzliwie, zachodząc w głowę, jak rozumieć te słowa. Patrzę to na jednego, to na drugiego, gorączkowo zastanawiając się, co powinnam odpowiedzieć, jednak Jude jest szybszy: - Próbowałem dowiedzieć się, dlaczego zawsze psuję ci szyki. Cała sztywnieję. W gardle zupełnie mi wysycha i muszę odchrząknąć. - I co, dowiedziałeś się? - Zamieniam się w jeden wielki znak zapytania. Jude kręci przecząco głową i wzrokiem prosi o wybaczenie. - Nie. A przynajmniej niczego sensownego. Spuszczam głowę i wzdycham ciężko. Byłoby wspaniale, gdyby Jude wykonał za mnie całą pracę, ale niestety, nie ma tak dobrze. - Chociaż jest coś... Skupia sto procent mojej uwagi. Z tego, co widzę, Damena także. - Nie zobaczyłem tego wzrokiem, tylko jakby... poczułem. To było jak natarczywa myśl. - Tak działa Summerland. - Kiwam głową nieco zbyt energicznie. - A przynajmniej Wielkie Sale Mądrości. Wiedza nie zawsze przybiera postać materialną. Niekoniecznie da się ją odczytać albo zobaczyć. Czasami przychodzi w formie intensywnej myśli, która bombarduje cię, dopóki się nią nie zajmiesz. Jude potakuje, zaczepia kciuki o szlufki i spogląda na nas. - No dobra. Nie chcę nikogo oceniać, chyba już się zorientowałaś, że nie widzę nic złego w tym, co robicie. Ale wydaje mi się, że wszystkie problemy i... przeszkody, jakie napotykasz... no... że one mają związek z twoją nieśmiertelnością. - Jude i ja zerkamy na Damena. Wiemy, że to on jest odpowiedzialny za naszą sytuację. Wiemy też, że doskonale zdaje sobie z tego sprawę. - To znaczy, ta cała afera z eliksirem... czy co wy tam pijecie, nie jestem do końca zorientowany... Chcę powiedzieć, że to jest jakby... wbrew naturze. Normalna jest nieśmiertelność duszy, a nie ciała. Jeśli dobrze rozumiem, dusza nigdy nie umiera, bez przerwy się odradza. Powinniśmy próbować wyjść poza fizyczny wymiar świata, a nie zamykać się w nim na zawsze... - Marszczy brwi, ale musi dokończyć, co zaczął. Poza tym i tak słyszymy jego myśli. - Nie można trzymać się kurczowo świata namacalnego, jakby nic poza nim nie istniało. Milczę. Damen także. Jesteśmy wstrząśnięci tym, jak bardzo słowa Jude'a, przypominają to, co niedawno powiedział Damen. A ja zachodzę w głowę, czy kryje się w tym jakiś sens, tajne przesłanie, które muszę rozszyfrować. Może dzięki temu udałoby mi się zaradzić
narastającym problemom. Chyba powinnam poważnie zastanowić się nad tym, co powiedzieli Jude i Damen, zamiast jak zwykle zamykać uszy na to, co niewygodne. Jude marszczy brwi i mruży powieki; widać tylko dwie intensywnie lazurowe szparki, skrawki kuszącego oceanu, w który tak przyjemnie byłoby się zanurzyć. - No i... tak sobie myślę... karma, którą zgromadziłaś, kiedy podjęłaś tamtą decyzję... nie pozwala ci doświadczać... - Niespokojnie przestępuje z nogi na nogę, aż wreszcie wykrztusza: - ...doświadczać szczęścia. Prawdziwej radości. Nie wiem, czy mnie rozumiesz. Tak, myślę, że rozumiem. Wzdycham. Damen też. Brzmi to jak chór rozgoryczenia. - Coś jeszcze? - Unoszę brew, bo moje słowa zadźwięczały znacznie ostrzej, niż zamierzałam. Dodaję więc pospiesznie: - To znaczy, dowiedziałeś się, jak sobie z tym poradzić? Jude zaciska wargi, a wokół jego ust zarysowuje się biała linia odcinająca się od jego śniadej skóry. Wokół ust, które całowałam. Raz albo dwa razy, nie jestem pewna, w tylu istnieniach spotykała się nasza trójka. - Nie. To wszystko - odpowiada prostolinijnie. - No, to ja was chyba zostawię... Rusza z miejsca, najwyraźniej chcąc zamknąć temat i zająć się swoimi sprawami. Damen jakby go nie słyszał; nadal tkwi w ciemnej chmurze poczucia winy Ja natomiast wyciągam rękę, chwytam Jude'a za ramię i zaskakująco silnym ruchem przyciągam go z powrotem. Rzucam mu błagalne spojrzenie i mimochodem, zanim zdążę nad sobą zapanować, krzyczę w myślach: Nie odchodź! Damen patrzy na mnie, wytrącony z zadumy tą dziwną i żenującą myślą, jaka pojawiła się w mojej głowie i rozbrzmiała w całym pomieszczeniu. - Yyy, to znaczy... nie musisz stąd iść z naszego powodu. Damen obserwuje mnie bacznie z przymrużonymi oczyma. Tak samo Jude. Dwie pary uniesionych brwi - jedne przecięte blizną, drugie idealnie wykrojone - i dwie pary utkwionych we mnie oczu. Rozumiem, że muszę jak najszybciej się z tego wytłumaczyć, zanim obaj dojdą do jakichś strasznych wniosków. Nie chcę, żebyśmy znaleźli się w punkcie wyjścia. - Chodziło mi o to, czy naprawdę musisz już iść. Uch. Co, do cholery, jest ze mną nie tak? Wpadłam z deszczu pod rynnę. Niestety, najwyraźniej Jude też tak uważa. - Pomyślałem, że zostawię was samych i zwiedzę okolicę albo spotkam się z Romy, Rayne i Avą. - Wzrusza ramionami. Widać, jak niekomfortowo czuje się w tej sytuacji. - Są tutaj? - Rozglądam się, mimo że nie spodziewam się ich tu
zobaczyć. Próbuję zyskać na czasie, żeby oprzytomnieć. Jude patrzy na mnie zdziwiony. - Nie, wróciły na ziemię, dlaczego pytasz? - Marszczy czoło. - Ever, co jest grane? Czuję wibrującą obok energię Damena. Wiem, że chciałby zapytać o to samo. Nabieram powietrza i przez chwilę patrzę każdemu w oczy. - Słuchaj, Jude, pracuję nad takim... yyy... projektem... - Mówienie sporo mnie kosztuje. - I mam tylko tydzień, żeby się z nim uporać. - Zerkam na Damena. - Pomyślałam, że byłoby super, gdybyś mógł mi... to znaczy nam... - Patrzę Damenowi w oczy, błagając go spojrzeniem, żeby mi zaufał. - Mamy mało czasu, a ty dotarłeś do ważnych informacji. Może mógłbyś nas wesprzeć? Twój punkt widzenia wiele by wniósł. Ale, oczywiście, to zależy od ciebie... Jude patrzy na nas z namysłem. - Dobrze. Spróbuję - mówi do mnie. - Może w ten sposób wynagrodzę ci to, że skopałem tę sprawę z Haven. I wiele innych rzeczy. To od czego zaczynamy?
ROZDZIAŁ 5 Siadam obok Damena i dotykam lewym kolanem jego prawego. Siedzący naprzeciwko Jude tego nie widzi, bo nasze nogi są schowane pod grubym drewnianym blatem. Nie chcę go jeszcze bardziej dobijać; jest wystarczająco przygnębiony. Wstaje pod pretekstem wypróbowania nowego pomysłu, który właśnie przyszedł mu do głowy, ale widać jak na dłoni, że po prostu czuje się nieswojo w obecności nas dwojga. Zaglądam w dużą kryształową kulę wirującą w powietrzu przed Damenem i próbuję rozszyfrować, co pokazuje, ale pod tym kątem widzę tylko rozmazane kolorowe plamy. Żeby cokolwiek zobaczyć, powinnam usiąść naprzeciwko. Ale z miny Damena, jego coraz bardziej zgarbionych ramion, lekko pochylonej głowy i regularnego oddechu zgaduję, że w kuli nie ma nic specjalnie ciekawego czy przydatnego. Prawdę mówiąc, Damen chyba przysypia. Ze zmarszczonymi brwiami spoglądam na tabliczkę przed sobą. Jest równie bezużyteczna, co kula Damena. Odsuwam ją z irytacją i rozglądam się dookoła. Wiele oddałabym za jakąkolwiek podpowiedz - wszystko jedno czyją, nie będę wybrzydzać. Ale znikąd pomocy. Nikt nie zwraca na mnie uwagi, wszyscy są zajęci własnymi sprawami. Zamykam oczy i formuję myśli w wyraźne, głośne wołanie o pomoc. Zwykle Wielkie Sale Mądrości przenoszą mnie od razu do właściwego pokoju, jednak dzisiaj są głuche na wezwania. Wielkie Sale Mądrości ograniczyły się tylko do wpuszczenia mnie do środka. Poza tym kompletnie mnie ignorują. Usiłuję siedzieć spokojnie, wyciszyć się i skoncentrować na szukaniu odpowiedzi. Niestety, jestem zbyt rozkojarzona i podenerwowana. W głowie huczy mi od czarnych myśli. Niby jak mam się rozluźnić i skupić na oddechu, skoro ciągle towarzyszy mi wrażenie, że nad moją głową tykają nieubłagane wskazówki zegara - niczym nieustające przypomnienie o powoli wyczerpującym się czasie? Znowu zerkam na kulę naprzeciwko Damena. Czuję się przybita i pokonana. Moje myśli mimo woli szybują do miejsca, które wolałabym ominąć. Do miejsca pełnego wątpliwości. Wahania. Niepewności, czy dobrze robię. Chociaż jakaś część mnie nadal chce wierzyć, że te poszukiwania mają sens. Zastanawiam się, co byłoby gorsze: gdyby moje przeczucie okazało się słuszne czy gdybym kompletnie się myliła?