kari23abc

  • Dokumenty125
  • Odsłony37 951
  • Obserwuję47
  • Rozmiar dokumentów151.8 MB
  • Ilość pobrań24 867

Noel Alyson - Tom V - Nocna Gwiazda

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :717.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Noel Alyson - Tom V - Nocna Gwiazda.pdf

kari23abc EBooki Noel Alyson Ever
Użytkownik kari23abc wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 137 osób, 105 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 210 stron)

ALYSON NOEL NIESMIERTELNI TOM V NOCNA GWIAZDA

ROZDZIAŁ 1 - Nie pokonasz mnie. Nie wygrasz, Ever. To niemożliwe. Nie dasz rady. Po co w ogóle tracisz czas? Mrużę oczy i wpatruję się w jej twarz - bacznie przyglądam się delikatnej, bladej buzi, burzy ciemnych włosów i pozbawionym blasku oczom pełnym nienawiści. Mówię przez zaciśnięte zęby niskim, spokojnym głosem: - Nie bądź tego taka pewna. Ryzykujesz, że się w końcu przeliczysz. Właściwie już się przeliczyłaś. Jestem tego w stu procentach pewna. W odpowiedzi tylko parska pogardliwie tak głośno, że dźwięk odbija się echem w dużym pustym pomieszczeniu. Echo niesie się po drewnianej podłodze z desek, po białych gołych ścianach - ma przerażać, a przynajmniej onieśmielać, tak żebym wycofała się z gry. Ale nic z tego. Nie ma mowy. Za bardzo się na to nastawiłam. Całą energię skupiam w jednym punkcie, aż wszystko inne znika gdzieś w oddali; zostaję tylko ja, z zaciśniętą, gotową do walki pięścią, oraz trzecia czakra Haven - znana również jako czakra splotu słonecznego - siedziba złości, strachu, nienawiści, odpowiedzialna za przykładanie zbyt wielkiej wagi do władzy, uznania i zemsty. Mrużę oczy jeszcze bardziej. Skupiam się na celu niczym byk gotowy do szarży i dźgnięcia przeciwnika w sam środek klatki piersiowej. Wiem, że wystarczy jedno precyzyjne uderzenie, żeby stała się tylko smętnym wspomnieniem. Przypowieść o władzy - ostrzeżenie dla potomności. Wszystko nie tak. Nie tak. W jednej chwili... Nie zostałoby po niej nic z wyjątkiem czarnych szpilek i kupki prochu - gdyby nie to, można by w ogóle wątpić, czy kiedykolwiek naprawdę istniała. Chociaż nigdy nie chciałam, żeby do tego doszło, chociaż starałam się jakoś przemówić jej do rozumu, przekonać, żeby nie wariowała, żebyśmy wreszcie osiągnęły jakieś porozumienie - mogłyśmy się przecież dogadać - koniec końców jednak nie chciała się poddać. Odmówiła. Za nic nie chciała zrezygnować ze swojej bezsensownej pogoni za zemstą. Nie zostawiła mi wyboru - mogłam ją zabić albo sama zginąć. Nie mam już wątpliwości, jak to się skończy. - Jesteś za słaba. Krąży. Porusza się wolno, ostrożnie, nie spuszcza ze mnie wzroku. Stuka

szpilkami w podłogę, mówiąc: - Do pięt mi nie dorastasz. Nigdy mi nie dorównywałaś i nigdy nie dorównasz. - Zatrzymuje się, opiera ręce na biodrach, przechyla głowę na bok i pozwala, by jej ciemne włosy opadły przez ramię na plecy. - Mogłaś pozwolić mi umrzeć już parę miesięcy temu. Zmarnowałaś swoją szansę. Zamiast tego dałaś mi eliksir. Żałujesz teraz? Bo nie podoba ci się to, czym się stałam? - Przerywa i przewraca oczami. - Masz pecha. Możesz sobie pogratulować. To ty mnie stworzyłaś. A zresztą co to za stwórca, który zabija własne dzieło? - Być może dałam ci nieśmiertelność, ale dalej radziłaś sobie sama - rzuciłam stanowczo i rozmyślnie, choć Damen ostrzegał mnie, żebym nic nie mówiła, żebym się nie rozpraszała, żebym takie sprawy załatwiała szybko, zamiast niepotrzebnie rozjuszać przeciwnika. „Swoje żale schowaj na później” - tak mówił. Jednak skoro znalazłyśmy się tutaj, to znaczy, że nie będzie żadnego „później” - bo to jest Haven. Chociaż doszło już do konfrontacji, nadal zależało mi na tym, żeby jakoś do niej dotrzeć, zanim będzie za późno. - Nie musimy tego robić. - Utkwiłam w niej wzrok, licząc na to, że uda się przemówić jej do rozumu. - Możemy to powstrzymać teraz, w tym momencie. - Chciałabyś! - mówi szyderczo, nie kryjąc dzikiej radości. - Widzę to w twoich oczach. N i e p o t r a f i s z . Nawet jeśli uważasz, że na to zasługuję, nawet jeśli sama próbujesz to sobie udowodnić, jesteś za miękka. Dlaczego myślisz, że tym razem będzie inaczej? Bo teraz jesteś niebezpieczna - i to nie tylko dla siebie, ale dla wszystkich wokół. Tym razem jest inaczej, zupełnie inaczej. I zaraz się o tym przekonasz... Zaciskam pięść tak mocno, że bieleją mi kostki; przez chwilę staram się skupić, odzyskać równowagę i znaleźć nieco światła - tak jak uczyła mnie Ava. Przez cały czas trzymam dłoń nisko i pewnie. Spoglądam Haven prosto w oczy, oczyszczam umysł ze wszystkich zbędnych myśli, a twarz ze wszystkich niepotrzebnych uczuć - tak jak niedawno pokazał mi Damen. Najważniejsze to nie dać nic po sobie poznać - tak mi mówił. - Musisz się poruszać szybko i z rozmysłem. Musisz załatwić sprawę, zanim ona się zorientuje, co się dzieje; opamięta się, kiedy będzie już za późno. Kiedy jej ciało ulegnie rozkładowi, a dusza przeniesie się w ponure, mroczne miejsce. Nie będzie miała szansy, żeby się poruszyć, a co dopiero odparować cios. To lekcja, którą odebrałam dawno temu na polu bitwy - nie sądziłam, że kiedykolwiek mi się przyda. Jednak choć Damen mnie przed tym ostrzegał, nie mogłam się powstrzymać od przeprosin. Słowa „wybacz mi” cały czas wymykały mi się z ust i biegły wprost do niej. Widziałam, że odpowiada delikatnym przebłyskiem

litości, który przyćmiewał jej nienawistny wzrok, lecz tylko na chwilę - cała złość i pogarda wracały już po ułamku sekundy. Unosi pięść - celuje we mnie - ale jest za późno. Udaje mi się już ruszyć do ataku, z całej siły wyrzucam ramię w przód. Uderzam dokładnie w splot słoneczny - Haven zatacza się, po czym spada, wirując, wprost w nieskończoną otchłań. Do Shadowlandu. Do wiecznego królestwa zagubionych dusz. Uświadamiam sobie, że gwałtownie wciągam powietrze, patrząc, jak jej ciało w okamgnieniu ulega rozkładowi. Rozpadła się tak szybko... Trudno mi uwierzyć, że kiedyś była istotą z krwi i kości. Czuję ucisk w żołądku, zaczyna mnie boleć serce, a w ustach robi się tak sucho, że nie chcą z nich wyjść żadne słowa. Moje ciało reaguje tak, jak gdyby to, co się właśnie przede mną rozegrało - to, do czego sama doprowadziłam - nie było jedynie grą, lecz przerażającą rzeczywistością. - Dobrze się spisałaś. Skupiłaś się na celu, właśnie tak, jak należało - chwali mnie Damen, zbliżając się w ułamku sekundy. Jego ciepłe, silne ramiona oplatają mnie, a głos brzmi cudownie miękko: - Choć tak naprawdę możesz sobie darować tę część z prośbą o wybaczenie. Takie rzeczy opowiadaj, kiedy już jej nie będzie. Wierz mi, wiem, że źle się z tym czujesz, Ever, i wcale nie mam ci tego za złe, ale... Już o tym rozmawialiśmy. W takich wypadkach sprawa jest jasna: albo ona, albo ty. Tylko jedna z was może przeżyć. A jeśli nie masz nic przeciwko temu, to wolałbym, żebyś to była ty. - Przesuwa palcem po moim policzku, zakłada mi kosmyk jasnych włosów za ucho, po czym dodaje: - Nie możesz jej dawać żadnych znaków. Ona nie ma prawa się domyślić, co się za chwilę wydarzy. Na drugi raz przepraszanie zostaw sobie na później, zgoda? Kiwam głową i odsuwam się od niego, próbując uspokoić oddech. Spoglądam przez ramię na leżącą na podłodze czarną skórzaną odzież z koronkami. Tyle zostało z Haven, którą sobie zmaterializowałam. Mrugam jeszcze parę razy i... nie zostaje po niej już nic. Kręcę głową, rozprostowując kark, i potrząsam po kolei wszystkimi kończynami - można by pomyśleć, że pozbywam się resztek energii albo przeciwnie, przygotowuję się do kolejnej walki. Damen uznaje, że mam na myśli to drugie, bo uśmiecha się i pyta: - To co, kolejne podejście? Tylko patrzę na niego i kręcę głową. Na dzisiaj wystarczy. Koniec z udawaniem, że zabijam potworną, pozbawioną duszy formę, która kiedyś była moją najlepszą przyjaciółką. To dla nas ostatni dzień lata, ostatni dzień wolności - jest kilka lepszych sposobów na spędzenie takich chwil.

Przyglądam się jego przydługim, falowanym, ciemnym włosom, które opadają mu na czoło, przysłaniając piękne piwne oczy; patrzę na jego prosty nos, kości policzkowe, pełne usta - tu zatrzymuję się na chwilę, przypominając sobie, jak wspaniale było czuć ich smak. - Chodźmy do pawilonu - proponuję, próbując za wszelką cenę spojrzeć mu w oczy, po czym przesuwam wzrok na jego prostą czarną koszulę - wiem, że pod spodem kryje się amulet - a potem na wyblakłe dżinsy i klapki z brązowej gumy. - Chodźmy się z a b a w i ć. - Na moment zamykam oczy, żeby zmaterializować sobie nowe ciuchy na tę okazję. Wymieniam podkoszulek, krótkie spodenki i trampki, które miałam na sobie podczas treningu, na coś przypominającego piękne wydekoltowane suknie z gorsetem, jakie nosiłam czasem, gdy mieszkałam w Paryżu. Wystarczy jedno zamglone spojrzenie Damena i wiem, że sprawa jest załatwiona. Pawilon to zbyt wielka pokusa, żeby jej się oprzeć. To jedyne miejsce, gdzie możemy zniknąć, zanurzyć się w świecie, w którym nie ma takich zagrożeń jak tu, gdzie przyszło nam żyć. Już nie złoszczą mnie ograniczenia, jakie niesie ze sobą życie tutaj; nie zwracam na nie uwagi, bo wiem, że to konsekwencja s ł u s z n e g o wyboru, jakiego dokonałam - jedynego możliwego wyboru. I wiem, że jesteśmy tu teraz tylko dlatego, że zmusiłam Damena do wypicia eliksiru Romano - tylko to mogło go uratować przed wiecznością w Shadowlandzie - jestem szczęśliwa, mogąc czuć jego dotyk w każdej postaci. Jednak mając świadomość, że istnieje miejsce, które może być o wiele lepsze, za wszelką cenę chcę się tam dostać. I jestem przekonana, że teraz byłaby na to odpowiednia chwila. - A co z treningiem? W dodatku jutro zaczyna się szkoła. Nie chcę, żeby przyłapali cię nieprzygotowaną - mówi, najwyraźniej próbując przeforsować to, co byłoby słuszne i szlachetne, choć jest już jasne, że wycieczka do pawilonu to pewnik. - Nie mamy pojęcia, co zaplanowała, więc musimy się przygotować na najgorsze. Poza tym nie dotarliśmy jeszcze nawet do tai-chi, a wydaje mi się, że to ważne. Sama będziesz zaskoczona, kiedy odkryjesz, jak to pomaga zrównoważyć energię. Doładujesz akumulatory w sposób, który... - Wiesz, co by mi najlepiej doładowało akumulatory? - Uśmiecham się, nie dając mu szansy na udzielenie odpowiedzi. Nasze usta spotykają się - teraz chcę tylko, żeby powiedział słowo, żebyśmy przenieśli się tam, gdzie będę mogła pocałować go naprawdę. Ciepło jego spojrzenia sprawia, że czuję się cudownie - tylko w jego obecności mam to przyjemne mrowienie. Odsuwam się, kiedy mówi: - Dobra. Wygrałaś. Zresztą zawsze wygrywasz, prawda? Uśmiecham się, a nasze spojrzenia tańczą radośnie w doskonałej harmonii.

Chwyta mnie za rękę i zamyka oczy. Razem przechodzimy przez lśniący welon z delikatnego złotego światła.

ROZDZIAŁ 2 Lądujemy w samym środku pola pełnego tulipanów. Zewsząd otaczają nas setki tysięcy tych wspaniałych czerwonych kwiatów. Ich delikatne płatki lśnią we wszechobecnej mglistej poświacie. Długie zielone łodygi kołyszą się na wietrze, który przed chwilą wymyślił sobie Damen. Leżymy na plecach i patrzymy w niebo, przywołując nad naszymi głowami chmury, które - tylko dzięki naszej wyobraźni - przybierają kształty różnych zwierząt i przedmiotów. Po chwili czyścimy i niebo, i nasze umysły. Siadamy obok siebie na kremowobiałej mięciutkiej kanapie. Usadawiam się wygodnie na poduszkach, a Damen sięga po pilota i mości się koło mnie. - To co na początek? - pyta, unosząc brew, jakby chciał mi powiedzieć, że tak samo jak ja ma ochotę na dobrą zabawę. Podwijam stopy i opieram głowę na dłoni, spoglądając na niego zalotnie. - Hm... trudno powiedzieć. A przypomnij mi: co mam do wyboru? Moje palce ukradkiem wślizgują się za kołnierzyk jego koszuli - wiem, że już niedługo będę mogła go naprawdę dotknąć. - No to tak: mamy twoje paryskie życie - tak się składa, że jesteś stosownie ubrana... - Kiwa głową, wskazując na głęboki dekolt mojej sukni. Jego wzrok zatrzymuje się tam na dłuższą chwilę, po czym Damen znów spogląda mi w oczy. - Poza tym jest jeszcze purytańskie życie, które - jeśli mam być szczery - nie należało do moich ulubionych... - A co to ma wspólnego z ubraniami? Te ponure, ciemne kolory i bluzki zapinane pod samą szyję? - pytam, przypominając sobie paskudne sukienki, które wtedy nosiłam. Były niewygodne, uszyte z materiału, który okropnie drapał - tak, mogłam się zgodzić, że takie życie nie należało do przyjemnych. - Bo jeśli tak, to musiałam ci się bardzo podobać w Londynie jako rozpieszczona córka właściciela ziemskiego. Miałam wtedy pełną szafę lśniących wydekoltowanych sukienek, a do tego jeszcze stosy cudownych butów. - To było jedno z moich ulubionych wspomnień, choćby dlatego, że życie było wtedy niezwykle proste i nie niosło ze sobą żadnych problemów, a wszystkie dramaty, jakie przyszło mi przeżywać, sama na siebie sprowadzałam. Damen spogląda na mnie i jego wzrok zastyga na mojej twarzy. Gładzi mnie po policzku - między nami uparcie drga zasłona energii, ale tak ma być tylko do momentu, gdy wybierzemy sobie jakąś scenerię. - No, skoro już musisz wiedzieć, to najbardziej podobało mi się w Amsterdamie. Pamiętasz? Byłem artystą, a ty muzą i... - ...i spędzałam większość czasu nago: mogłam się zakryć długimi rudymi włosami i malutkim skrawkiem jedwabiu. - Potrząsam głową i zaczynam

się śmiać, bo wcale, ale to wcale nie jestem zaskoczona jego wyborem. - Założę się, że to nie jest p r a w d z i w y powód, dla którego wybrałeś właśnie Amsterdam. To tylko zbieg okoliczności, prawda? Przecież interesował cię przede wszystkim aspekt artystyczny - bardziej niż wszystko inne... Pochylam się w stronę Damena, odwracając jego uwagę szybkim pocałunkiem w policzek, i w tej samej chwili wyrywam mu z ręki pilota. Na twarzy Damena maluje się doskonale udawane oburzenie, a ja aranżuję naprędce grę w kotka i myszkę, nie chcąc oddać dopiero co zdobytego trofeum. - Co robisz? - pyta, próbując odebrać mi pilota. Najwyraźniej nie wie, co o tym wszystkim myśleć. Jednak ja nie mam zamiaru się poddawać. Nie ma mowy. Choćby dlatego, że za każdym razem, kiedy tu przybywamy, to on decyduje. A ja chciałabym go choć raz zaskoczyć. Unoszę pilota wysoko nad głowę i przerzucam z jednej ręki do drugiej. Uparłam się, że on go nie dostanie. Zdążyłam się już trochę zmęczyć, więc oddycham szybciej niż zwykle. Spoglądam na niego i mówię: - Cóż, widzę, że nie możemy się dogadać co do scenerii, więc chyba włączę byle co i zobaczę, gdzie wylądujemy... Damen patrzy na mnie i zauważam, że nagle blednie. Jego oczy ciemnieją. Wyraz jego twarzy, co ja mówię, całe jego zachowanie zmienia się w mgnieniu oka - jest wyraźnie zaszokowany, przerażony i - moim zdaniem - reaguje zupełnie nieadekwatnie do sytuacji. Już, już mam zmienić zdanie i oddać mu pilota, ale nagle postanawiam nacisnąć przycisk. Mruczę pod nosem coś o facetach, którzy wszystko chcą mieć pod kontrolą, a już na pewno pilota. W tym czasie na ekranie pojawia się obraz... Jest to coś, czego nigdy przedtem nie widziałam. - Ever! - Damen mówi stanowczym, niskim głosem, lecz mimo to wyczuwam niepokój. - Ever, proszę cię, oddaj mi pilota... Ja... Wyciąga rękę, ale jest za późno - zdążyłam go już schować pod poduszką. Widzę teraz wyraźnie, co ukazuje się na ekranie. To... to obraz Południa przed wojną secesyjną. Nie jestem jeszcze pewna, gdzie dokładnie się znaleźliśmy, ale widzę, jak zbudowane są domy, i wiem, że to typowa plantacja. Czuję, jak zmienia się klimat - niebo wydaje się gorące i jasne. Panuje upał, jakiego wcześniej nie znałam, jakiego nie czułam w żadnym poprzednim życiu. Wiem, że to Południe. Tak jak w filmie - widzisz pierwszą scenę i nie masz już wątpliwości, gdzie rozgrywa się akcja. I nagle znajdujemy się w domu, który przed chwilą widziałam. Patrzymy z bliska na dziewczynę stojącą przed oknem, które najwyraźniej właśnie miała umyć. Zamiast tego rozmarzonym wzrokiem spogląda na zewnątrz. Jest szczupła i wysoka jak na swój wiek. Ma wąskie ramiona. Widzę, jak

jej ciemna skóra połyskuje w słońcu. Jej długie nogi zakrywa niezbyt ładna bawełniana sukienka sięgająca chudych kostek. Ubranie jest już bardzo znoszone - widać, że nieraz je cerowano. Za to wyprasowane i czyste. Sama dziewczyna też wygląda schludnie. Choć widzę ją z profilu, wiem, że długie, czarne, kręcone włosy tworzą z tyłu głowy plątaninę warkoczyków i węzełków. Dopiero kiedy się odwraca i staje twarzą do mnie, patrzę prosto w jej ciemnobrązowe oczy i dostrzegam, że... ...to ja! Mój stłumiony krzyk odbija się echem od marmurowych ścian. Patrzę na piękną młodą twarz, na której maluje się smutek, jakiego nie spodziewałabym się ujrzeć u tak młodej osoby. Chwilę później, kiedy pojawia się dużo starszy biały mężczyzna, już rozumiem. Wszystko staje się jasne. To jest pan. Ja jestem jego niewolnicą. Nie ma tu miejsca ani czasu na marzenia. - Ever, proszę cię - błaga Damen - oddaj mi pilota w tej chwili! Zanim zobaczysz coś, czego będziesz żałowała... Coś, czego nigdy nie będziesz w stanie zapomnieć. Nie oddam. Nie mogę go w tej chwili oddać. Nie mogę przestać patrzeć, jak ten dziwny człowiek, którego nie rozpoznaję z czasów żadnego z moich poprzednich wcieleń, znajduje wyraźną przyjemność w znęcaniu się nad dziewczyną - n a d e m n ą - tylko z powodu tego, że ośmieliła się marzyć o lepszym życiu. Nie jestem tu po to, żeby marzyć czy mieć nadzieję - nic z tych rzeczy. Nie wolno mi wyobrażać sobie odległych miejsc czy miłości, która mnie uratuje. Nie ma dla mnie ratunku. Nie ma lepszego miejsca. Tak żyję i tak umrę. Wolność nie jest dla takich jak ja. Im szybciej się z tym pogodzę, tym lepiej - tak mi mówi. Powtarza to przy każdym uderzeniu bata. - Dlaczego nigdy mi nie powiedziałeś? - szepczę tak cicho, że ledwo mnie słychać. Jestem przerażona tym, co widzę. Znoszę przemoc, jakiej nigdy bym sobie nie potrafiła wyobrazić. Przyjmuję każdy cios właściwie bez zmrużenia oka, w milczeniu, z godnością i z niewzruszonym postanowieniem, że wytrzymam. - Jak widzisz, to nie jest żadna z naszych romantycznych przygód - mówi Damen głosem, w którym pobrzmiewa żal. - Fragmenty tego twojego życia są potworne; nie miałem czasu tego obejrzeć. Właśnie dlatego nie

chciałem... Ale kiedy tylko to przejrzę, obiecuję, że i tobie pozwolę. Możesz mi nie wierzyć, jednak i w takim życiu zdarzają się szczęśliwe chwile. Nie zawsze było tak, jak tu widzisz. Ever, proszę cię, oddaj sobie przysługę i wyłącz to, zanim będzie jeszcze gorzej. - Będzie jeszcze gorzej? - Odwracam się. Mam łzy w oczach. Żal mi dziewczyny, którą kiedyś podobno byłam. Damen jednak tylko kiwa głową, wyjmuje pilota spod poduszki i wyłącza obraz. Siedzimy więc we dwójkę na kanapie, wstrząśnięci tym, co przed chwilą widzieliśmy. Chcąc przerwać przedłużającą się ciszę, mówię: - A moje pozostałe wcielenia? Wszystkie miejsca, które lubimy odwiedzać... Czy one też są wyedytowane? Damen patrzy na mnie, z troską marszcząc brwi. - Tak. Wydawało mi się, że wyjaśniłem ci to, kiedy przybyliśmy tu po raz pierwszy. Nigdy nie chciałem, żebyś oglądała takie koszmary jak ten. Nie ma sensu jeszcze raz przeżywać traumy związanej z tym, czego już nie możemy zmienić. Potrząsam głową i zamykam oczy, ale wciąż mam przed oczami brutalne sceny. - Chyba nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to t y wyedytowałeś te obrazy. Chyba myślałam, że to m i e j s c e tak działa. Tak jakby nic złego nie miało dostępu do Summerlandu... albo... Urywam, gdyż dochodzę do wniosku, że pewnych rzeczy lepiej nie mówić. Pamiętam to mroczne, przerażające, deszczowe miejsce, w które kiedyś zabrnęłam; wiem, że wszystko, co mroczne, ma swój jasny odpowiednik - tak jak jin i jang. Tak jak Summerland. - To ja stworzyłem to miejsce, Ever. Specjalnie dla ciebie - dla nas. A to oznacza, że tylko ja edytuję każdy obraz. - Znów włącza ekran, wybierając tym razem znacznie milszą scenę: wymykamy się na bal. Szczęśliwy moment z naszego londyńskiego życia, które tak bardzo mi się podobało - ewidentna próba poprawienia mojego nastroju i odpędzenia koszmaru, którego właśnie byliśmy świadkami; nie do końca udana, niestety. Kiedy się ujrzy tyle zła, ciężko wymazać je z pamięci. - Jest wiele powodów, dla których nie pamiętamy naszych poprzednich wcieleń - to, czego przed chwilą doświadczyłaś, z pewnością jest jednym z nich. Czasami wspomnienia są zbyt bolesne i ciężko byłoby iść przed siebie, mając je w głowie. Wspomnienia lubią nas nawiedzać. Dobrze o tym wiem, bo sam tego doświadczałem. Przez ponad sześćset lat. Mimo że wskazuje ekran, na którym widzę znacznie szczęśliwszą wersję samej siebie, nic to nie daje. Do tej pory żyłam w przekonaniu, że najgorsze było moje wcielenie paryskiej służącej. Ale n i e w o l n i c a ? Kręcę głową z niedowierzaniem. Nigdy nie sądziłam, że coś takiego było moim udziałem. Jeśli mam być szczera, brutalność i agresja, jaką widziałam,

wprawiły mnie w otępienie. - Sens reinkarnacji jest taki, że przeżywasz jak najwięcej różnych doświadczeń - wyjaśnia Damen, odpowiadając na pytanie, które zadałam w myślach sama sobie. - Dzięki temu odbieramy najważniejsze lekcje miłości i współczucia - musimy dosłownie znaleźć się na czyimś miejscu, które koniec końców staje się naszym własnym. - Myślałam, że celem jest zrównoważenie własnej karmy. - Marszczę czoło, próbując coś z tego zrozumieć. Damen kiwa głową, pełen cierpliwości i życzliwości. - Naszą karmę kształtujemy przez nasze wybory. Wszystko zależy od tego, jak szybko - albo jak wolno - nauczymy się, co tak naprawdę jest ważne. Jak szybko poznamy prawdziwy powód naszego tutaj pobytu. - A jaki jest ten powód? - pytam, choć moje myśli wciąż gdzieś błądzą. - Chodzi mi o ten prawdziwy powód. - Miłość. - Wzrusza ramionami. - Ni mniej, ni więcej. To brzmi niezwykle prosto, więc wydawałoby się, że bez trudu damy sobie z tym radę. Jednak wystarczy przyjrzeć się historii, chociażby tej, którą przed chwilą widziałaś... Chyba sama przyznasz, że dla wielu osób taka prosta prawda okazuje się bardzo trudną lekcją. - To znaczy, że próbowałeś mnie przed tym chronić? - pytam, bo zaczyna mnie zżerać ciekawość. Z jednej strony chciałam zobaczyć więcej, żeby się dowiedzieć, jak ta dziewczyna... to znaczy jak j a poradziłam sobie w tej sytuacji. Z drugiej strony jednak wiem, że ktoś, kto nauczył się tak dzielnie znosić ból, w milczeniu i z godnością, musiał w swoim życiu doznać już wielu krzywd. - Chciałbym ci powiedzieć, że i w takim życiu zdarzają się radosne chwile. Byłaś piękna, promienna, a kiedy już zdołałem cię uratować... - Chwileczkę. Chcesz powiedzieć, że mnie uratowałeś? - Wpatruję się w mojego księcia z bajki, wytrzeszczając oczy. - Udało ci się mnie uwolnić? - Jak by ci to powiedzieć... - Kiwa głową, ale nie patrzy mi w oczy. W jego głosie słyszę napięcie - najwyraźniej chce już zmienić temat. - I byliśmy... szczęśliwi? - drążę dalej, chcę to od niego usłyszeć. - Naprawdę byliśmy razem szczęśliwi? Znów skinienie. Szybko spuszcza głowę, po czym równie szybko ją podnosi. I tyle. - Dopóki Drina mnie nie zabiła - dopowiadam to, co przede mną ukrywa. Drina zawsze przyspieszała moją śmierć, czemu więc żywot niewolnicy miałby być inny? Widzę, że Damen posępnieje i zaczyna nerwowo poruszać rękami, lecz mimo to postanawiam pytać dalej: - Powiedz mi, jak to było tym razem? Wepchnęła mnie pod powóz? Zrzuciła z urwiska? Utopiła w jeziorze? Czy może wymyśliła coś całkiem

innego? Tym razem Damen spogląda mi w oczy. Widać, że nie ma ochoty odpowiadać na moje pytania, ale wie, że nie odpuszczę, dopóki nie wyciągnę z niego całej prawdy. - Nigdy się nie powtarzała, tyle ci powiem. To wystarczy. - Wzdycha, wciąż zachowując śmiertelną wręcz powagę. - Wciąż wymyślała kolejne sposoby. Być może dlatego, że sprawiało jej to szaloną przyjemność - krzywi się, mówiąc to. - Przypuszczam, że nie chciała też, abym nabrał podejrzeń. Posłuchaj, Ever. Nawet jeśli to, co widziałaś, było tragiczne, to prawda jest taka, że kochałem cię, a ty kochałaś mnie. I było nam razem wspaniale do samego końca. Odwracam wzrok, starając się przyswoić dopiero co usłyszane wiadomości. Dużo tego jak na jeden raz. Zdecydowanie za dużo. - Pokażesz mi któregoś dnia? - pytam, spoglądając na Damena. Kiedy na mnie patrzy, zauważam w jego wzroku coś, co przypomina obietnicę. W końcu się odzywa: - Tak, ale daj mi trochę czasu, dobrze? Kiwam głową. Dostrzegam, że opuścił ramiona i rozluźnił zaciśnięte szczęki - ta rozmowa musiała być dla niego równie ciężka jak dla mnie. - A na razie może koniec z niespodziankami? Może wybierzemy się w jakieś przyjemniejsze miejsce? Co ty na to? Przez chwilę siedzę bez ruchu, sam na sam z własnymi myślami, jak gdyby Damena wcale tu nie było. Wkrótce jednak jego głos wyrywa mnie z zadumy: - Patrz, zaraz będzie najlepsze - może staniemy się nimi? Patrzę na ekran, skąd uśmiecha się promiennie kolejna wersja mnie. Mam czarne, lśniące włosy, w których połyskują niezliczone ozdoby, spinki i klejnoty, starannie dopasowane do mojej pięknej ręcznie wykonanej szmaragdowozielonej sukni. Nosiłam się z wyjątkową pewnością siebie - najwyraźniej byłam przekonana o własnej urodzie, możliwościach, o tym, że mam prawo marzyć, że mogę mieć wszystko i każdego, kogo tylko zapragnę - łącznie z tym smagłym przystojnym nieznajomym, którego właśnie spotkałam. Przy nim bledną wszyscy inni zalotnicy. Taka wersja mnie jest całkowitym przeciwieństwem tego, co widziałam przed chwilą. To nie ma sensu. I chociaż jestem pewna, że wkrótce znów odwiedzę tamto życie, w tej chwili postanawiam: ta wizyta może poczekać. Przybyliśmy tu, żeby miło spędzić ostatni dzień lata, i tak właśnie będzie. Trzymając się za ręce, wstajemy z kanapy i podchodzimy do ekranu, aż wreszcie dotykamy go i stapiamy się z nim w jedno. Moją paryską suknię w okamgnieniu zastępuje szmaragdowozielona kreacja. Moje usta delikatnie szczypią brodę Damena. Drażnię go czubkiem

języka, flirtuję, po czym nagle odwracam się na pięcie, unosząc lekko suknię i zachęcając go, by podążył za mną do najciemniejszej części ogrodu, tam, gdzie nikt nas nie znajdzie - ani mój ojciec, ani służba, ani zalotnicy, ani przyjaciele... Nie marzę o niczym innym - nade wszystko chcę całować tego przystojnego nieznajomego, który zawsze zdaje się pojawiać znikąd i zawsze wie, o czym myślę. Uwielbiam to drżenie i ciepło, jakie odczuwam za każdym razem, gdy jest w pobliżu. Od pierwszego spojrzenia. Odkąd po raz pierwszy zajrzał mi w duszę.

ROZDZIAŁ 3 - Czy nie powinnaś wkrótce pomyśleć o skończeniu szkoły? Odkręcam butelkę z eliksirem i patrzę w stronę kuchennego stołu, przy którym siedzi Sabine. Jasne włosy sięgające ramion założyła sobie za uszy. Ma doskonale dobrany i starannie nałożony makijaż. Jej dokładnie wyprasowane ciuchy również są bezbłędnie dobrane. Zastanawiałam się, jak by to było stać się Sabine. Jak by to było żyć w świecie, w którym wszystko jest poukładane, wszystko ma swoje miejsce, nic nie wymyka się spod kontroli. W świecie, w którym każdy problem ma logiczne rozwiązanie, każde pytanie - naukowo uzasadnioną odpowiedź, a każdy dylemat można sprawnie sklasyfikować krótkim werdyktem - ktoś jest winny lub niewinny. W jej świecie wszystko jest czarne lub białe - każdy odcień szarości trzeba natychmiast usunąć. Od dawna nie żyję już w takim świecie - i nie ma raczej możliwości, żebym tam wróciła. Sabine nadal patrzy na mnie surowym wzrokiem. Jej ponuro zaciśnięte usta już mają powtórzyć pytanie, kiedy się odzywam: - Damen mnie dzisiaj zawozi. Zaraz powinien tu być. Na dźwięk jego imienia ciało Sabine sztywnieje. Wciąż obwinia go o to, że wpadłam w kłopoty, mimo że tamtego dnia nie było go w pobliżu. Kiwa głową i bez pośpiechu mierzy mnie wzrokiem. Dokładnie mi się przygląda, zapamiętując każdy szczegół - zaczyna od głowy i przesuwa wzrok w dół, po czym powtarza to, tym razem od dołu. I jeszcze raz, od nowa. Szuka złych znaków, przebłysków światła, sygnałów niebezpieczeństwa, czegokolwiek, co wieszczyłoby rychłe kłopoty. Wypatruje znaków rozpoznawczych, o których naczytała się w poradnikach poświęconych wychowaniu dzieci, ale przed oczyma ma tylko bosą, lekko opaloną, jasnowłosą dziewczynę o niebieskich oczach, ubraną w białą letnią sukienkę. - Mam nadzieję, że w tym roku nie będziemy mieć już żadnych problemów. - Podnosi do ust kubek, nie przestając mi się przyglądać. - A o jakie konkretnie problemy ci chodzi? - pytam. Nie podoba mi się ta nuta sarkazmu w jej stwierdzeniu. I zaczyna mnie już męczyć to, że wciąż muszę się tłumaczyć. - Chyba wiesz, o czym mówię - rzuca zwięźle. Marszczy czoło, a ja biorę głęboki oddech i staram się nie przewracać oczami zbyt ostentacyjnie. Z jednej strony jest mi niezwykle przykro, że do tego doszło - nie da się wymazać długiej listy moich codziennych przewinień - a z drugiej strony jestem wściekła, bo Sabine nie chce uwierzyć mi na słowo. Nie przyjmuje do wiadomości, że mówię prawdę, że taka naprawdę jestem i już się nie zmienię.

Wzruszam jednak tylko ramionami i mówię: - Cóż, ucieszy cię zapewne wiadomość, że już nie piję. Skończyłam z tym wkrótce po zawieszeniu. Przede wszystkim dlatego, że zbytnio mi to nie służyło. Choć pewnie nie masz ochoty tego słuchać i prawdopodobnie mi nie uwierzysz, to powiem ci, że picie paskudnie osłabiało moje t a l e n t y . Sabine się wzdryga. Naprawdę się najeża, słysząc, że mówię o talentach. Zdążyła mnie już zaszufladkować jako żałosną, smutną, fałszywą dziewuchę, która za wszelką cenę chce zwrócić na siebie uwagę i wyraźnie potrzebuje pomocy - dlatego nie znosi, kiedy używam w odniesieniu do samej siebie słowa „talent”. Nie podoba jej się, że nie chcę pokornie ustąpić. Mrużę oczy i spoglądam wprost na nią. - Poza tym - kontynuuję, stukając butelką w kuchenny blat - pewnie przekonałaś już Munoza, żeby mnie śledził i przedstawił ci raport końcowy. Ledwo wypowiadam te słowa, od razu żałuję. Nie powinnam mówić tak o Munozie. Był dla mnie naprawdę miły i trzeba przyznać, że otrzymałam od niego dużo wsparcia. Nigdy nie wpędzał mnie w poczucie winy z powodu tego, jaka jestem. Może był nieco zaintrygowany, zafascynowany. I zaskakująco dużo wiedział. Szkoda, że nie udało mu się wpłynąć na swoją dziewczynę. Jeśli jednak Sabine nie chce mnie zaakceptować taką, jaka jestem, dlaczego niby ja miałabym akceptować to, że zakochała się w moim dawnym nauczycielu historii? Po namyśle stwierdzam jednak, że powinnam. Po pierwsze, minus i minus rzadko kiedy daje plus. Po drugie, Sabine może sobie myśleć, co chce, a ja mogę mówić, co mi się żywnie podoba, ale koniec końców naprawdę chciałabym, żeby była szczęśliwa. A poza tym dobrze by było, gdyby mogła zostawić już za sobą ten ciężki temat - wtedy mogłybyśmy żyć tak jak kiedyś. - Słuchaj - zaczynam, zanim Sabine jest w stanie zareagować. Wiem, że muszę jakoś załagodzić sytuację, nim zrobi się jeszcze gorzej. Nim rozmowa przeobrazi się w regularną kłótnię, jakie często się zdarzały, odkąd Sabine odkryła, że pod pseudonimem Avalon udzielam jej przyjaciółce porad podczas seansów mediumicznych. - Nie miałam nic złego na myśli. Naprawdę. Przepraszam. - Kiwam głową. - To co, rozejm? Ty zaakceptujesz mnie, a ja ciebie. I wszyscy będziemy żyć długo i szczęśliwie, w spokoju i radości i tak dalej. Co ty na to? Patrzę na nią, błagając bezgłośnie, żeby przystała na moją propozycję, ale Sabine tylko potrząsa głową i mamrocze coś pod nosem. Mruczy, że mam zaraz po szkole wracać do domu, dopóki nie zmieni zdania. Mimo że ją kocham - mimo że jestem jej wdzięczna za wszystko, co zrobiła - nie zgadzam się na żadne ograniczenia, na żaden szlaban. Nic z

tych rzeczy. Bo w rzeczywistości wcale n i e m u s z ę tu mieszkać. Nie muszę znosić takiego traktowania. Mam inne możliwości - jest ich zresztą całkiem sporo. A ona nie ma pojęcia, do czego jestem w stanie się posunąć, żeby myślała, że tak nie jest. Udaję, że jem, chociaż nie jestem głodna; udaję, że się uczę, kiedy już nie muszę; udaję, że jestem taka jak wszystkie przeciętne siedemnastolatki: zależne od dorosłych, mieszkające pod czyimś dachem, żyjące za czyjeś pieniądze - ale w istocie jest zupełnie inaczej. Właściwie nie mam z takimi dziewczętami nic wspólnego. I moja w tym głowa, żeby Sabine nigdy nie dowiedziała się więcej, niż w tej chwili wie. - To może tak... - mówię, kręcąc butelką z eliksirem. Patrzę, jak się mieni i błyszczy przy przelewaniu. - Ja dołożę starań, żeby trzymać się z dala od kłopotów, i nie będę wchodzić ci w drogę, a ty... obiecasz to samo. Zgoda? Sabine patrzy na mnie, ściągając brwi. Najwyraźniej próbuje zgadnąć, czy mówię szczerze, czy też wysuwam jakieś pogróżki. Przez chwilę siedzi tak, próbuje zebrać myśli, wreszcie mówi: - Ever... Ja... Po prostu tak bardzo się o ciebie martwię... - Potrząsa głową i przesuwa palcem po krawędzi kubka. - Być może nie chcesz się do tego przyznać, ale prawda jest taka, że masz spore problemy, a ja już sama nie wiem, jak ci pomóc, jak do ciebie dotrzeć, jak przemówić ci do rozumu... Głośno zakręcam butelkę - wyczerpała się właśnie moja dobra wola. Patrzę na ciotkę przez zmrużone oczy i odpowiadam: - Taa, jasne. Może to coś da. Jeśli... Jeśli naprawdę chcesz mi pomóc, jak twierdzisz, mogłabyś na początek przestać mnie uważać za wariatkę. - Kręcę głową i wsuwam na nogi sandały. Czuję, że Damen już jest na podjeździe - jak zwykle w samą porę. - A po drugie - zarzucam sobie torbę na ramię i patrzę Sabine prosto w oczy - mogłabyś przestać używać w stosunku do mnie takich określeń, jak „dziewczyna z problemami”, „oszustka potrzebująca pomocy” czy innych podobnych. - Kiwam głową. - Te dwie rzeczy na początek i być może zdołasz mi pomóc, Sabine. Nie daję jej szansy na żadną reakcję, bo pędem wybiegam z kuchni, zatrzaskując za sobą drzwi o wiele mocniej, niż zamierzałam. Nie przejmuję się tym jednak zbytnio - ruszam prosto do samochodu Damena. Wślizguję się na miękki skórzany fotel pasażera i mrużę oczy, odwracając się do kierowcy. - No i widzisz, na co mi przyszło. Patrzę teraz tam, gdzie Damen wskazuje palcem, czyli w kierunku okna, w którym stoi Sabine. Nie zadała sobie trudu, żeby obserwować nas przez żaluzje albo zza zasłony - nawet nie próbowała kryć się z tym, że na nas patrzy. Stoi tam, z zaciśniętymi ustami, z zaciętym wyrazem twarzy. Dłonie

opiera na biodrach i wbija w nas wzrok. Wzdycham, celowo unikając jej spojrzenia. Wolę odwrócić się do Damena. - Ciesz się, że oszczędziłam ci przesłuchania, jakie niewątpliwie by cię czekało, gdybyś wszedł do środka. - Potrząsam głową. - Wierz mi, nie bez powodu prosiłam cię, żebyś czekał przed domem - dodaję, nie spuszczając z niego wzroku. - Dalej się czepia? Kiwam głową i przewracam oczami. - Jesteś pewna, że nie powinienem z nią porozmawiać? Może mógłbym pomóc. - Zapomnij. - Znów kręcę głową, w myślach błagając go, żeby wreszcie ruszył i zabrał mnie stąd. - Nie da się z nią rozmawiać. Rozsądek zupełnie ją opuścił. Gdybyś próbował z nią pogadać, tylko pogorszyłbyś sprawę. - To może być coś gorszego niż nienawistne spojrzenie, które przed chwilą mi posłała? - Damen spogląda to na mnie, to w tylne lusterko, i wreszcie wyjeżdża spod domu. Robi przy tym dość zabawną minę, czego raczej bym się nie spodziewała w takich okolicznościach. To poważna sprawa. I ja też nie żartuję. Choć jemu może się to wcale nie wydawać poważne, dla mnie to naprawdę duża rzecz. Podnoszę wzrok. Postanawiam jednak trochę wyluzować i nie czepiać się Damena. Przypominam sobie, że dzięki temu, jak długo już żyje - jakieś sześćset lat - małe, przyziemne dramaty, które pochłaniają tyle naszej uwagi, nie są w stanie wyprowadzić go z równowagi. Z perspektywy Damena wszystko, co nie mieści się w kategorii „Ever”, można zaklasyfikować jako „niewarte zachodu”. To jedyne, na czym mu obecnie zależy, i tylko na tym się skupia. Nie przykłada się za bardzo nawet do znalezienia sposobu na to, żebyśmy wreszcie mogli być razem po czterystu latach czekania - najbardziej zależy mu na tym, żeby uchronić moją duszę przed Shadowlandem. Dla niego wszystko inne to bzdury. Choć dociera do mnie powaga całej sprawy, nadal przejmuję się „małymi rzeczami” i nic nie mogę na to poradzić. W dodatku tak się składa, pechowo dla Damena, że mogę sobie to wszystko poukładać tylko wtedy, kiedy na okrągło o tym rozmawiam. Wierz mi, wiele zostało ci oszczędzone. Sporo cię ominęło. Gdybyś uparł się, żeby wejść do środka, byłoby jeszcze gorzej. Słowa płyną z mojego umysłu wprost do Damena - patrzę przed siebie i dziwię się, że trafił się nam niesamowicie upalny i słoneczny dzień, choć jest dopiero parę minut po ósmej. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek się do tego przyzwyczaję - czy przestanę porównywać moje nowe życie w Laguna Beach w Kalifornii z tym, które zostawiłam za sobą, w Eugene w Oregonie.

Czy kiedykolwiek przestanę oglądać się za siebie... Moje myśli zatrzymują się, kiedy Damen ściska mnie za kolano i rzuca: - Nie martw się, przejdzie jej. Mówi to raźnym głosem, jednak wyraz jego twarzy wyraża coś zupełnie innego. Powiedziałabym raczej, że to myślenie życzeniowe, nadzieja, a nie przekonanie. Pewnie chce mnie tylko uspokoić, więc na chwilę przestaje trzymać się prawdy. Prawda zaś jest taka, że skoro Sabine do tej pory nie przeszło, to raczej mało prawdopodobne, żeby sytuacja miała kiedykolwiek ulec zmianie. A już na pewno nie stanie się to w najbliższej przyszłości. - Wiesz, co mnie najbardziej denerwuje? - pytam, choć jestem przekonana, że Damen doskonale zna odpowiedź. Mimo wszystko mówię dalej: - Niezależnie od tego, co jej powiem, nawet jeśli próbuję jej to u d o w o d n i ć, czytając w jej myślach, nawet jeśli odkrywam różne dziwactwa i zdarzenia z jej przeszłości albo z przyszłości - o których nie mogłabym przecież wiedzieć, gdybym n i e b y ł a jasnowidzem - to i tak nic nie daje. Mam nawet wrażenie, że to działa zupełnie odwrotnie. Im bardziej się staram, tym bardziej ona utwierdza się w swoich przekonaniach i odrzuca wszelkie moje argumenty. W ogóle nie chce słuchać tego, co mam jej do powiedzenia, nie chce ani odrobinę otworzyć swojego umysłu. Wbija we mnie ten swój ponury wzrok i czuję, że mnie osądza. Jest przekonana, że ma do czynienia z oszustką. Uważa, że wszystko sobie wymyślam, żeby zwrócić na siebie uwagę. Myśli, że zwariowałam. - Potrząsam głową i zakładam długie jasne włosy za uszy. Czuję, że policzki mi płoną. Zawsze, kiedy o tym myślę, zaczynam się irytować, ekscytować i koniec końców robię się cała czerwona. - Nawet kiedy ją zapytałam, po co niby miałabym tracić czas i stawać na głowie, żeby ukryć moje zdolności, skoro podobno tak bardzo pragnę uwagi, a dzięki nim zdobyłabym ją przecież bez trudu, i to w dowolnych ilościach - nawet kiedy błagałam ją, żeby posłuchała własnych głupawych argumentów, żeby uświadomiła sobie, że to, co mówi, nie ma najmniejszego sensu - nawet wtedy nic do niej nie dotarło! Po prostu oskarżyła mnie o oszustwo! - Zamykam oczy i przypominam sobie tę scenę tak dokładnie, jakby właśnie teraz rozgrywała się przed moimi oczami. Sabine wpadła do mojego pokoju pewnego ranka, tuż po śmierci Romano. Tego ranka, kiedy straciłam nadzieję na to, że kiedykolwiek będę z Damenem, że uda mi się zdobyć antidotum. Nie pozwoliła mi się nawet porządnie obudzić, ogarnąć, umyć zębów ani w ogóle nijak pozbierać. Stanęła przede mną wściekła, przekonana, że robi słusznie. Wbiła we mnie wzrok i rzuciła: „Ever, nie sądzisz, że należy mi się jakieś wyjaśnienie po tym, co stało się wczoraj wieczorem?”. Potrząsam głową, chcąc się pozbyć tego uporczywego wspomnienia. Spoglądam Damenowi w oczy i mówię: - Sabine uważa, że nie ma czegoś takiego jak nadprzyrodzone zdolności

czy postrzeganie pozazmysłowe. Jej zdaniem nikt nie może wiedzieć, co się wydarzy w przyszłości. Twierdzi, że to bzdury wymyślone przez pozbawionych skrupułów naciągaczy, którzy tylko czyhają na cudze pieniądze - takich jak ja! A ja celowo brnę w kłamstwa, odkąd po raz pierwszy dostałam pieniądze za jasnowidzenie. A, gdybyś nie wiedział, na takie coś są paragrafy. Sabine z przyjemnością mi je wyrecytowała. - Patrzę na Damena teraz, wytrzeszczając oczy jak wtedy, kiedy opowiadałam tę historię po raz pierwszy. - Wczoraj w nocy, kiedy miała czelność z n ó w o tym wspomnieć, zapytałam ją, czy mogłaby mi polecić jakiegoś dobrego prawnika, skoro widzi, że ładuję się w takie potworne kłopoty. - Przewracam oczami, przypominając sobie, jak się tamta rozmowa skończyła. Nerwowo skubię brzeżek białej bawełnianej sukienki, kołysząc na kolanie otwartą buteleczkę z eliksirem. W myślach powtarzam sobie, że powinnam się uspokoić i odpuścić - przerabialiśmy to już tysiące razy, a jedyny efekt był taki, że coraz bardziej się nakręcałam. Wyglądam przez okno, kiedy Damen zatrzymuje samochód przed przejściem dla pieszych: przepuszcza starszą kobietę, która pod pachą niesie deskę surfingową, a w drugiej ręce trzyma na smyczy żółtego labradora. Widząc psa, przypominam sobie naszą suczkę Maślankę - z merdającym ogonem, lśniącą piaskową sierścią, pełnymi radości brązowymi oczami i prze-słodkim różowym noskiem. Przyglądam się psu dokładniej i z zaskoczeniem stwierdzam, że czuję ogromny ból gdzieś w głębi duszy - jak za każdym razem, kiedy przypominam sobie o wszystkim, co utraciłam. - Przypomniałaś jej, że to ona przedstawiła ci Avę, która niechcący doprowadziła do tego, że zaczęłaś pracować w „Mistycznym Księżycu”? - wtrąca Damen, sprowadzając mnie na ziemię. Naciska pedał gazu. Kiwam głową, spoglądając w boczne lusterko - pies jest widoczny jeszcze przez chwilę, lecz robi się coraz mniejszy. - Wspomniałam jej o tym wczoraj wieczorem i wiesz, co mi powiedziała? - Patrzę na niego i pozwalam, by scena, która rozegrała się ostatniej nocy, dotarła do jego umysłu. Sabine stoi przy ladzie kuchennej, przed nią leżą jarzyny, które za chwilę umyje i pokroi w kostkę. Ja w stroju do biegania - chcę wyjść z domu tym razem, dla odmiany, bez awantury. Obie przerywamy to, co miałyśmy zamiar zrobić, kiedy Sabine postanawia rozpocząć kolejną rundę walki, której końca jak na razie nie widać. - Powiedziała, że to był żart. Impreza. Coś, co miało być tylko rozrywką. Że nie wolno było tego traktować poważnie. - Znów przewracam oczami i potrząsam głową. Już mam coś dodać, bo przecież wcale nie skończyłam, kiedy Damen spogląda na mnie i mówi: - Ever, w ciągu sześciuset lat dowiedziałem się tej jednej rzeczy: ludzie

nienawidzą zmian, tak samo jak nie znoszą, kiedy kwestionuje się to, w co wierzą. Poważnie. Popatrz tylko, co się stało z moim przyjacielem Galileuszem. Spotkał go ostracyzm, bo poparł teorię Kopernika mówiącą, że ziemia nie jest centrum wszechświata. Został postawiony przed sądem, oskarżony o herezję, zmuszony do odwołania wszystkiego, co przedtem głosił, a resztę życia i tak spędził w areszcie domowym. A przecież dzisiaj wiemy, że miał rację. W porównaniu z nim nie masz na co narzekać. - Damen śmieje się i patrzy na mnie tak, jakby za wszelką cenę chciał, żebym się rozchmurzyła, ale wcale mi nie do śmiechu. Kiedyś może będzie mnie to bawiło, ale ten dzień jest niestety jeszcze bardzo daleko. Tak daleko, że nawet z moim talentem jasnowidzenia nie potrafię go wypatrzyć. - Wierz mi... - mówię, kładąc dłoń na jego ręce. Cały czas mam świadomość energetycznej zasłony, która pulsuje między nami. - Sabine próbowała ze mną aresztu domowego, ale się nie dałam. To po prostu niesprawiedliwe, że ja mam ją z marszu zaakceptować wraz z tym jej czarnobiałym światem, w którym postanowiła żyć, a ona nawet nie daje mi szansy na wytłumaczenie moich racji. Zaszufladkowała mnie jako szaloną, domagającą się uwagi nastolatkę z problemami emocjonalnymi, bo tak się złożyło, że posiadam zdolności, które nie mieszczą się w jej ograniczonym pojmowaniu rzeczywistości. Czasami doprowadza mnie tym do takiej furii, że... - Przerywam, zaciskając usta, bo nie jestem pewna, czy chcę powiedzieć to na głos. Damen patrzy na mnie wyczekująco. - Są chwile, kiedy nie mogę się już doczekać końca roku... Żeby zdać maturę i wyjechać gdzieś daleko, gdzie będziemy mogli zacząć żyć samodzielnie, zostawić to wszystko za sobą - wyrzucam z siebie słowa tak szybko, że zlewają się w jedno. - Wiem, że nie powinnam tego mówić, szczególnie po tym wszystkim, co dla mnie zrobiła, ale fakt pozostaje faktem: ona nie zna nawet połowy moich możliwości! Wie tylko, że mam zdolność jasnowidzenia - tyle! Wyobrażasz sobie, jak by zareagowała, gdybym powiedziała jej całą prawdę? Że jestem nieśmiertelna i mam zdolności, jakie nie mieszczą jej się w głowie? Na przykład zdolność natychmiastowej materializacji. O, zapomniałabym, jest jeszcze ten krótki epizod z podróżami w czasie, który przytrafił mi się ostatnio. Nie wspominając już o tym, że lubię spędzać wolne chwile w uroczym oddalonym od świata zakątku zwanym Summerland, gdzie razem z moim, a jakże, nieśmiertelnym chłopakiem wskakujemy do różnych wcieleń w naszych poprzednich istnieniach. Wyobrażasz sobie, co by się stało, gdybym się jej do tego przyznała?

Damen patrzy na mnie takim wzrokiem, że natychmiast robi mi się ciepło i czuję znajome mrowienie. Uśmiecha się i mówi: - To może jednak wcale nie chcemy się przekonać? - Zatrzymuje się na światłach i przyciąga mnie do siebie. Jego usta dotykają mojego czoła, policzka, przesuwają się po szyi, aż wreszcie spotykają się z ustami. Odsuwa się ode mnie dosłownie na kilka sekund przed zmianą świateł, patrzy na mnie i mówi: - Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? Pełne ciepła, głębokie spojrzenie jego ciemnych oczu zatrzymuje się na mojej twarzy tylko o sekundę dłużej, niż było to konieczne - tylko po to, abym zdążyła odpowiedzieć, że nie, wcale nie, że nie jestem na to gotowa i jeszcze długo nie będę, żeby zawrócił i jechał gdzie indziej. Gdzieś, gdzie jest miło, przyjemnie, c i e p l e j - na jakąś oddaloną plażę albo do kryjówki w Summerlandzie. W głębi serca Damen chyba ma nadzieję, że o to właśnie poproszę. Już dawno skończył szkołę średnią. Setki lat temu. Teraz jest tu tylko z mojego powodu. Tylko dlatego został. Przez długie stulecia zawsze coś nas rozdzielało w wyjątkowo bolesny sposób - teraz wreszcie możemy być razem, więc Damen uważa, że nie powinniśmy znów się rozstawać, nawet na chwilę. I że cała ta szkoła to jakaś idiotyczna maskarada. Choć i ja nie zawsze umiem znaleźć w tym jakiś sens - w końcu trudno się nauczyć czegokolwiek nowego, skoro całą wiedzę można z łatwością zdobyć, czytając w myślach nauczyciela albo kładąc dłonie na okładce podręcznika i momentalnie przyswajając sobie jego zawartość - chcę dokończyć to, co zaczęłam. Przede wszystkim dlatego, że jest to właściwie jedyna część mojego zdziwaczałego życia, którą można nazwać normalną. Choć nie wątpię, że Damen nudzi się w szkole - bardzo często prosi mnie, żebym dała sobie z tym spokój, żebyśmy wreszcie mogli rozpocząć wspólne życie - nie mam zamiaru jej rzucić. Nie mogę. Z jakiegoś niewiadomego powodu po prostu zależy mi na tym, żebyśmy skończyli liceum. Chcę doczekać dnia, kiedy będę mieć w ręce świadectwo, a drugą ręką wyrzucę w górę tradycyjną czapkę maturzysty. A właśnie dzisiaj stawiamy pierwszy krok na drodze, która prowadzi do takiej ceremonii. Uśmiecham się, kiwam głową i proszę Damena, żeby jechał dalej, choć widzę na jego twarzy cień niepokoju. Na nowo odnajduję w sobie pewność siebie i siłę, żeby jakoś go wesprzeć - prostuję się i odgarniam włosy, po czym wiążę je nisko nad karkiem w koński ogon. Wygładzam sukienkę i przygotowuję się do walki, która mnie czeka. Choć nie jestem pewna, co się dzisiaj wydarzy, choć zupełnie nie wiem, czego mogę się spodziewać, choć nie umiem odczytać własnej przyszłości z taką łatwością, jak czytam cudzą, to jedną rzecz wiem na pewno - Haven

wciąż obwinia mnie o śmierć Romano. Właściwie obwinia mnie o w s z y s t k o, co w jej życiu poszło nie po jej myśli. I z pewnością zamierza dotrzymać swojej obietnicy - zrobi wszystko, żeby mnie zniszczyć. - Wierz mi, jestem gotowa. - Wyglądam przez okno i szukam w tłumie dawnej przyjaciółki. Wiem, że to tylko kwestia czasu - pierwszy ruch i tak będzie należał do niej. Mam tylko nadzieję, że zdążę jakoś wyjaśnić sprawę, zanim obie zrobimy coś, czego bez wątpienia będziemy później żałować.

ROZDZIAŁ 4 Dostrzegamy ją dopiero podczas przerwy obiadowej. Wszyscy ją widzą. Nie da się jej nie zauważyć. Jest niczym niespodziewany mroźny podmuch wiatru, niczym misternie uformowany sopel lodu z ostrymi krawędziami, niczym nagły przymrozek w gorący letni dzień: powabna, egzotyczna i przerażająca. Wokół niej od razu zbiera się spora grupa uczniów - tych samych, którzy przedtem w ogóle nie zwracali na nią uwagi. Teraz jej nieziemskiej urody i nieodpartego wdzięku nie da j się nie zauważyć. To nie ta sama Haven co kiedyś. Wcześniej była przygaszona, teraz błyszczy. Kiedyś potrafiła być odpychająca, teraz przyciąga. To, co wcześniej uważałam za jej rockandrollowo-cygański image, który podkreślało ubranie z czarnej skóry i koronki, teraz roztaczało hipnotyzujący, nieco makabryczny urok. Haven była jak mroźna wersja mrocznej, smutnej panny młodej. Miała na sobie obcisłą długą suknię z głębokim dekoltem w kształcie litery V, z długimi zwiewnymi rękawami; składała się z kilku warstw delikatnego błękitnego materiału, którego długi tren sunął za Haven po ziemi. Na szyi zawiesiła sobie kilka naszyjników, jeden na drugim - lśniące perły z Tahiti, błyszczące szafiry, wielkie, grubo ciosane kawałki turkusów oraz wypolerowane akwamaryny. Długie, lśniące, czarne włosy spływały jej delikatnymi falami aż do pasa. Platynowe pasemko, które kiedyś zdobiło grzywkę, teraz zostało ufarbowane na ten sam głęboki odcień kobaltu, który zauważyłam na jej paznokciach, wokół oczu i na niewielkim klejnocie znajdującym się na czole, między brwiami. Dawna Haven nigdy nie wyszłaby z domu w takim stroju - wyśmiano by ją jeszcze przed pierwszym dzwonkiem. To już jednak należy do przeszłości. Mruczę coś pod nosem, kiedy Damen wyciąga do mnie dłoń. Chwyta mnie za rękę, najwyraźniej chcąc mi dodać odwagi, ale prawda jest taka, że oboje stoimy zahipnotyzowani, podobnie jak cała reszta. Nie możemy oderwać oczu od blasku, jaki roztacza niezwykle blada skóra Haven na tle czerni i granatu. Połączenie takich kolorów daje niesamowity efekt - dziwnie delikatny, eteryczny wygląd, trochę przywodzący na myśl... świeże siniaki. Wiem, że to mylące - wygląd ani trochę nie odzwierciedla determinacji, jaka kryje się głęboko w głowie Haven. - Amulet - szepcze Damen, na krótką chwilę spoglądając mi prosto w oczy. - Nie ma go na sobie... Zniknął... Natychmiast patrzę na jej szyję, przebiegam wzrokiem gęstwinę czarnych włosów i bogactwo klejnotów, którymi jest obwieszona, jednak widzę,

że Damen ma rację. Amulet, który jej daliśmy - ten, który miał ją chronić przed złem, p r z e d e m n ą - zniknął. Jestem pewna, że to nie przypadek, nic z tych rzeczy. To wiadomość przeznaczona dla mnie. Wiem nawet, co Haven chciała mi przez to powiedzieć: Nie potrzebuję cię. Przerosłam cię. Teraz jestem o wiele wyżej niż ty. Już się mnie nie boi. Mimo że jej aura nie jest teraz widoczna - nie widziałam jej zresztą od tamtej nocy, kiedy kazałam jej wypić eliksir, dzięki któremu stała się nieśmiertelna tak jak ja - nie przeszkadza mi to wyczuć, co Haven myśli. W i e m, co ona czuje. Całą tę sytuację wywołał żal i smutek po śmierci Romano w połączeniu ze złością skierowaną przeciwko mnie. Ogarnęło ją uczucie wściekłości, i ono zupełnie ją odmieniło - teraz napędza wszystkie jej działania. Haven chciałaby się zemścić na każdym, kto kiedykolwiek wyrządził jej krzywdę. Na pierwszy ogień, rzecz jasna, idę ja. Damen zatrzymuje się i przyciąga mnie do siebie - dzięki temu mam ostatnią szansę, żeby się wycofać i przyznać, że przegrałam tę rundę. Jednak ja tego nie robię. Nie potrafię. Postanawiam, że pozwolę jej wykonać pierwszy ruch, a kiedy już to zrobi, z przyjemnością przypomnę jej, kto tu rządzi. To po to tyle trenowałam. Być może Haven teraz czuje się niepokonana i pewna siebie, ale tak się składa, że wiem coś, o czym ona nie ma pojęcia: Haven może i czuje się silna, potężna i niepokonana, ale jej moc nie może się równać z moją. Damen rzuca mi pełne troski spojrzenie - dobrze wie, jak ona teraz na mnie patrzy: wypuszcza w moją stronę strzały nienawiści. Ja jednak tylko wzruszam ramionami i idę przed siebie, prowadząc Damena do stolika, przy którym zwykle siadamy. Ona z pewnością myśli, że nie warto tam siadać. Wie, że nienawistne spojrzenia to tylko początek, że powinniśmy się do tego przyzwyczaić, jeśli w ogóle mamy jakąkolwiek szansę dotrwać do końca roku. - Wszystko w porządku? - Damen pochyla się w moją stronę. Widzę, że jest zmartwiony. Kładzie mi rękę na kolanie. Kiwam głową, ani na moment nie spuszczając z oczu Haven - wiem, że jeśli choć odrobinę przypomina Romano, będzie się ze mną bawiła w kotka i myszkę. Z pewnością postara się, żeby tortura trwała jak najdłużej, zanim wreszcie zdecyduje się na ostateczne uderzenie. - Chcę, żebyś wiedziała, że jestem przy tobie. Zawsze będę. Mimo że nie chodzimy razem na żadne zajęcia. A pozwolę sobie dodać, że to twoja zasługa... - Potrząsa głową. - Chcę, żebyś wiedziała, że ja się nigdzie nie wybieram. Nie mam zamiaru uciekać, wagarować, zrywać się z zajęć - nic z tych rzeczy. Będę chodził na każdą nudną lekcję z mojego, pożal się Boże,