kasia-m-90

  • Dokumenty50
  • Odsłony6 368
  • Obserwuję7
  • Rozmiar dokumentów65.8 MB
  • Ilość pobrań2 907

Darynda Jones - 7.

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Darynda Jones - 7..pdf

kasia-m-90 EBooki
Użytkownik kasia-m-90 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 363 stron)

Siódmy grób bez ciała Charley Davidson 07 Darynda Jones Dla Dany

1 Często sprawdzam, co u mojego sumienia. Czasem do mnie mówi. - T-SHIRT Gdyby kobieta wyjąca na tylnym siedzeniu czarnego SUV’a Agentki Carson nie była już martwa, udusiłabym ją. Bez wahania. I z radosnym podnieceniem. Ale moja była najlepsza przyjaciółka Jessica była martwa w każdym calu i deklarowała ciągle, ze jej śmierć była całkowicie moją winą. Co nie było prawdą. To była moja wina tylko częściowo. To nie ja zrzuciłam ją z siedmiopiętrowego silosa. Choć teraz tego żałowałam. Przynajmniej miałabym powód, by słuchać jej jęków i wyrzutów. Życie jest za krótkie na takie bzdury. Przewróciłam oczami tak bardzo w głąb głowy, że prawie dostałam udaru i spojrzałam na mojego kierowcę i właścicielkę wspomnianego wcześniej SUV’a, Agentkę Carson. W zasadzie, to Specjalną Agentkę Carson z FBI, ale, jak dla mnie, to za dużo sylab do wymawiania. Próbowałam namówić ją do zmianę imienia na Sakwę, ale się nie zgodziła. Jej strata. Nie mówiąc o tym, jak wiele czasu zaoszczędziłabym, gdyby nie musiała przedstawiać się tyloma sylabami.

Na szczęście dla Sakwy, nie słyszała ona Jessiki, ale inną nadnaturalną obecność – w osobie Pana Reyesa Alexandra Farrow, siedzącego na środkowym siedzeniu długiego SUV’a – już tak. To była akurat jego wina. To on chciał bawić się w ochroniarza od kiedy dowiedzieliśmy się, że grupa piekielnych ogarów jest na moim tropie i chce mnie rozczłonkować. Jako taktykę dywersyjną – jako że szczegółowo zdołałam wyobrazić sobie siebie w stanie rozczłonkowania – pracowałam nad nudnymi sprawami z folderów, które podsunęła mi Sakwa. Moją uwagę przykuła teczka z nierozwiązaną dziesięcioletnią sprawą wielokrotnych morderstw. No dobra, wszystkie przykuły moją uwagę, ale tylko ta jedna mnie przyciągnęła. Omotała. Błagała, by ją rozwiązać. Pięciu ludzi – dwóch dorosłych i trzech nastolatków – zostało zabitych jednej nocy podczas przygotowań do otwarcia letniego obozu dla dzieci specjalnej troski. Każde z nich zostało zadźganych kilkakrotnie i znalezione w kałuży krwi przez kierowników obozu następnego ranka. Inna dziewczynka, jedyna córka dwóch zadźganych dorosłych, nie została odnaleziona. Jedynym prawdziwym podejrzany, którego mieli, był bezdomny mężczyzna, który kręcił się w okolicach obozu, kradnąc jedzenie. Ale kryminalni nie znaleźli żadnych dowodów łączących go ze zbrodnią. Żadnych odcisków palców. Żadnej kropli krwi. Żadnego pojedynczego włosa.

I tak sprawa pozostała nierozwiązana. Aż do teraz. FBI wreszcie poszło po rozum do głowy i poprosiło Charley Davidson o doprowadzenie mordercy przed oblicze sprawiedliwości. Bo to właśnie robiła Charley. Wskazywała morderców. A także odnajdywała zagubione psy, śledziła byłych partnerów i tropiła małżeńskie zdrady. I niekiedy mówiła o sobie w trzeciej osobie. Miałam też kilka innych zdolności. Głównie dlatego, że urodziłam się jako ponury żniwiarz. Widziałam zmarłych, co pozwalało mi rozwiązać wiele spraw. O wiele łatwiej rozwiązywać zagadki, kiedy można porozmawiać z ofiarami. Nie, żebym mogła na tym zawsze polegać. Ludzie czasami nie wiedzą, kto ich zabił. To rzadko się zdarza, ale jednak. W tej sprawie szanse na znalezienie zmarłego kręcącego się po miejscu, w którym zmarł dziesięć lat wcześniej były nikłe. Warto było jednak sprawdzić, dlatego zgodziłam się, by Sakwa podrzuciła mnie tam o nieludzkiej godzinie szóstej rano, bym sprawdziła to osobiście. Miałam ze sobą spory bagaż, który zajmował dwa tylne siedzenia. Jessica, moja była najlepsza przyjaciółka, która winiła mnie za swoją śmierć, oraz Reyes, mój narzeczony, który winił mnie za wczesną pobudkę. Ignorowałam oboje. „Niesamowity widok,” powiedziałam, kiedy wjeżdżaliśmy na góry Jemez. Słońce niemal sięgało już czubków drzew, rozciągając nad nami swój pomarańczowy blask. Wielkie cienie sosen i jałowców przesuwały się za oknami, gdy wjeżdżaliśmy coraz wyżej. W Albuquerque nie było zbyt wiele zieleni, więc fakt, że to wszystko

było oddalone od niego tylko o godzinę drogi, nie docierał do mojego umysłu. Kochałam te góry. „Nieprawdaż?” zgodziła się Sakwa. „Mój tata przywoził nas tu swoim motocyklem. Ale czy to nie jest teren rezerwatu?” zapytałam. „Jak FBI tu może funkcjonować?” „To prawo jest skomplikowane,” westchnęła, odrzucając krótkie, brązowe włosy z oczu, gdy zerknęła po raz setny tego ranka w lusterko wsteczne. Nie sprawdzała ruchu na ulicy. Obserwowała burkliwego mężczyznę na tylnym siedzeniu. „Tak właściwie, w tej sprawie nie mamy ograniczeń, ponieważ obóz nie leżał na ziemiach szczepu Pueblo. Ale to i tak nie miałoby znaczenia, bo jeden z nastolatków był Indianinem, więc rada plemienna jest więcej niż szczęśliwa, że prowadzimy to śledztwo.” Zacisnęła palce na kierownicy, jej spojrzenie ponownie popłynęło do lusterka wstecznego. Nie mogłam jej za to winić. Reyes był wart by na niego patrzeć. Jako że wyczuwałam emocje emanujące od innych, tak jak zwykli ludzi czują temperaturę, każdy ciepły dreszcz, który ją przechodził z powodu jego obecności, czułam również na swojej skórze. Działał na nią jak ciepła herbata w zimowy dzień, ale dobrze to ukrywała. To dopiero jest umiejętność. Była nim zafascynowana, ale zachowywała dystans. Jako że Reyes, mroczny i niebezpieczny, był enigmą nawet dla mnie, Sakwa była mądra, zachowując ostrożność. Ale nie było wątpliwości, że pulsuje on

rzadkim, zwierzęcym magnetyzmem, który rozchodził się po nas słodkimi, pulsującymi falami. To, albo miałam właśnie okres. Nie, chwila. To nie wchodziło w grę. To przez niego. Efekt uboczny bycia stworzonym przez najpiękniejszego upadłego anioła i wykutym w ogniach grzechu i degradacji. Czyli tych wszystkich rzeczy przed którymi ostrzegają matki. Sama ledwo powstrzymywałam się przed wlepianiem oczu w to lusterko. Żeby zyskać inny kąt patrzenia, wyciągnęłam telefon, ustawiłam przednią kamerę i wyostrzyłam ją na mężczyźnie na tylnym siedzeniu. Przechylał się w jedną stronę i obserwował mnie spod rzęs. Uniosłam brodę, nie chcąc zatonąć w jego spojrzeniu. Byłam na niego równie zła, co on na mnie. Już od dwóch tygodni upierał się, by eskortować mnie wszędzie, zaniedbując bar, by być moją niańką. Co prawda, nosiłam teraz jego dziecko, które było częścią czegoś wielkiego. Miało uratować świat i w ogóle. Więc nie mogłam być zbyt zła. A na niego tak przyjemnie się patrzyło, nawet kiedy był zły. Nie, żeby miał powód, być na mnie zły. A w każdym razie nie aż tak. Próbowałam wyślizgnąć się z mieszkania bez niego, by pojechać sama z Agentką Carson. Szybko odkryłam, że to był kiepski pomysł. Przycisnął mnie do ściany i wywarczał, że Dwunastka depcze mi po obcasach. Ale nawet jeśli udało im się przedostać do pustki pomiędzy piekłem a ziemią i nawet, jeśli zdołały się przez nią przedrzeć, wciąż

musiały mnie znaleźć. A demony, nawet piekielne ogary, miały swoje ograniczenia. „Oraz,” kontynuowała swój wywód Jessica, „nigdy nie wyjdę za mąż. Nigdy! Czy ty wiesz co to oznacza?” Jej włosy trzęsły się teraz niemal tak bardzo jak moje ręce. Niedobór kofeiny zawsze tak na mnie działa. Ale ona tak reagowała na złość. Mściwy, okrutny rodzaj wściekłości, który barwił jej cień na jadowitą zieleń. Jessica i ja przyjaźniłyśmy się w liceum, dopóki nie powiedziałam jej, że widzę zmarłych i jestem kostuchą. Dowiedziałam się tego, gdy bezcielesna postać, którą zwykłam nazywać Wielkim Złym, pojawiła się w damskiej toalecie i mnie o tym poinformowała. Istota ta okazała się być Reyesem, o czym dowiedziałam się dekadę później. Jeszcze tego z nim nie omówiłam. Co on robił w damskiej toalecie? Zboczeniec. Jessica nie przyjęła dobrze mojego sekretu. Strach zmienił ją w coś, czego nie rozpoznałam. Jej zapalczywość, oburzenie i zdrada odebrały mi dech. Płakałam przez wiele dni – nie przy niej, oczywiście – i wpadłam w głęboką depresję, z której wygrzebałam się dopiero po kilku miesiącach. Nie widziałam jej przez wiele lat, dopóki nie zaczęła pojawiać się w barze Reyesa. Wiele kobiet zaczęło tam przychodzić, gdy Reyes kupił bar od mojego ojca. Niestety, Jessica się nie zmieniła. Wciąż mnie nienawidziła i wykorzystywała każdą okazję, by mi to okazać. Kiedy mafioso wziął ją za jedną z moich bliskich przyjaciółek i porwał ją, a

potem przetrzymywał jako zakładniczkę, by zmusić mnie do pracy dla niego, wszystko potoczyło się źle. A myślałam, że wcześniej mnie nienawidziła! Więc, trzy na cztery osoby w pojeździe były złe. Czułam się jak w grze „Jedna z Tych Rzeczy Nie Pasuje do Reszty,” ale wątpiłam, że inni mnie zrozumieją, zwłaszcza, że Agentka Carson nie znała o mnie całej prawdy. I nie miała pojęcia, że zmarła wariatka siedzi w jej samochodzie. Słuchając narzekań Jessiki, napisałam do mojego nadąsanego narzeczonego: Czy możesz coś z tym zrobić? Wyciągnął telefon z kieszeni i odczytał moją prośbę. Jego twarz nie zmieniła się kiedy odpisywał. Chwilę później, mój telefon zawibrował. Dlaczego miałbym? To cię rozgrzewa. Że co? Odwróciłam się i spojrzałam na niego oburzona, nim odpisałam. Rozgrzewa w zły sposób. Ten rodzaj gorąca nie pozostawia jeńców. „W chwili, kiedy będziesz brała ślub,” perrorowała ciągle Jessica, „podrę twoją suknię tuż przed weselem i, i –” Reyes podkręcił swój wewnętrzny grzejniczek. Mrugnął do mnie, a potem rzucił zabójczym spojrzeniem na siedzenie obok siebie. Oczy Jessiki rozszerzyły się, a ujadania natychmiast ucichło. Skrzyżowała

tylko ramiona i wgapiła się w okno, decydując się na narzekanie w milczeniu. Usatysfakcjonowana, napisałam, Wiszę ci przysługę. Wiem. Przyjmujesz płatność kartą. Omówimy szczegóły w domu. Żołądek ścisnął mi się z oczekiwania. Ciężko było być na niego złą. Stoi. „Więc, skąd pochodzisz?” zapytała Reyesa Agentka Carson. Odpowiedział dopiero po chwili. „Stąd i stamtąd.” Rozluźniłam się. Nie powiedział z piekła. Ciężko byłoby wyjaśnić znajomym, jak to mój narzeczony powstał w ogniach piekielnych. I że jego ojciec był, w zasadzie, wrogiem publicznym numer jeden. „Długo już jesteś w Albuquerque?” nie ustępowała. Teraz to już sprawdzała. Wiedziała, kim był. Wszyscy wiedzieli. „Od kiedy pamiętam,” odparł wymijająco. „Kupił bar mojego taty,” dodałam, zmieniając temat. „Słyszałam.” Odrobiła zadanie. Pewnie znała też jego rozmiar buta i jaką kawę pija. Kawa.

Zaczęłam się wiercić na samą myśl. Minęło sporo czasu od mojej ostatniej filiżanki. Czytałam niedawno, że kofeina źle wpływa na dzieci, ale nie miałam zamiaru z niej zrezygnować. To było niemożliwe. „Co z AC?” zapytałam ją, ponownie zmieniając temat. „Co?” nie zrozumiała. „Twoje imię. Specjalna Agentka Carson to trochę zbyt oficjalnie, biorąc pod uwagę przez co razem przeszłyśmy, nie sądzisz? Poza tym powstrzymałaś moją próbę zmiany twojego imienia na Sakwa.” „Masz szczęście, że cię na tym złapałam. Zmiana czyjegoś imienia bez jego zgody jest zbrodnią.” „Szczegół.” Machnęłam lekceważąco dłonią. „Gdybym tylko–” „Kit,” przerwała mi. „Kit?” powtórzyłam, zaskoczona. „Tak mam na imię.” „Nazywasz się Kit Carson.” Poruszyła kilka razy szczęką, nim powiedziała przez zaciśnięte zęby, „Tak. Coś ci w tym nie pasuje?” „Nie. Ani trochę.” Zamyśliłam się. „Podoba mi się. Kit Carson. Dlaczego wydaje mi się to znajome?” „Nie mam pojęcia.” „Więc mogę mówić ci Kit?”

„Tylko jeśli chcesz zostać aresztowana.” „Oh.” Rozluźniła szczękę. „Tylko żartuję. Możesz mi mówić Kit. Albo George, jeśli musisz. Lub jakkolwiek, tylko przestań nazywać mnie Sakwą.” „George też mi się podoba,” powiedziałam, „ale nazwałam tak już prysznic Reyesa. Boję się, że mogłyby wyniknąć z tego dziwne sytuacje, gdyby Reyes zapytał mnie na przykład, ‘Czy umyłaś kran George’a?’” Przerwałam i spojrzałam na nią znacząco. „Chyba wiesz, do czego zmierzam.” Westchnęła. „Może lepiej zostańmy przy Kit.” „Jak dla mnie bomba.” „Wszystko w porządku?” spojrzała na moje dygoczące dłonie. Wiedziałam. Trzęsłam się jak na głodzie narkotykowym. „Ah, tak. Nic mi nie jest. Odstawiam kofeinę.” Zamrugała kilka razy z zaskoczeniem, nim odpowiedziała. „Cóż, to wiele wyjaśnia. Dziwnie jest widzieć cię bez kubka w dłoni.” „Dziwnie jest nie mieć kubka w dłoni.” „Więc?” Nie zrozumiałam pytania. „Wyjaśnisz mi to? Dlaczego akurat ty, ze wszystkich ludzi, odstawiasz kofeinę?”

Zerknęłam szybko przez ramię i powiedziałam, „Jesteśmy w ciąży.” Kit prawie zjechała z drogi. Przez chwilę nawet jechaliśmy poślizgiem, nim wyprostowała kierownicę i odetchnęła kilka razy. „Nie gadaj. Naprawdę? Ty? Matką?” „O co chodzi? Mogę być mamą. Zamierzam być w tym świetna.” „Oh,” powiedziała, starając się zachować kamienną twarz. „Masz rację. Będziesz świetną matką. Będziesz chodzić do szkoły rodzenia, tak? Zobaczyć jak to jest?” „Nudy. Kupię złotą rybkę. Przetestuję się na niej. No wiesz, zacznę od małych rzeczy.” „Porównujesz opiekowanie się złotą rybką do wychowywania dziecka?” „No co ty,” przybrałam obronną pozycję. „Mówię tylko, że jeśli nie zabiję złotej rybki, to z dzieckiem też dam sobie radę.” Ukryła chichota za fałszywym kaszlem. Jak oryginalnie. „Wiesz, że wychowywanie dziecka to coś więcej niż tylko utrzymywanie go przy życiu?” „Oczywiście,” powiedziałam, brzmiąc pewniej niż się czułam. „Uwierz mi, mam wszystko pod kontrolą.” „A jak już wyjdzie ci z rybką, to skąd weźmiesz dziecko, by na nim ćwiczyć?” „Nie zapędzałam się aż tak daleko. Jak na razie skupiałam się na złotej rybce.”

„Ah. Dobry pomysł.” Wcale tak nie myślała. Jessica ponownie zdecydowała się odezwać. „Biedne dziecko. Ty jako matka? To okrutne.” Reyes musiał posłać jej kolejne groźne spojrzenie, bo się zamknęła. Nie wiedziałam, dlaczego sam zareagował. Jessica miała rację. Nie wiedziałam nic o wychowaniu dziecka. Kogo chciałam oszukać? To dziecko było w poważnych kłopotach. Przybiło mnie to. Ta ciąża była wypadkiem. Nie sądziliśmy, że któreś z nas może mieć dzieci. Szatan będzie dziadkiem naszej córki. Jej ojciec został dosłownie stworzony w piekle. A jej matka pracuje jako ponury żniwiarz. To będzie gorzej niż dysfunkcyjna rodzina. Mój telefon zawibrował. Spójrz na mnie. Nie chciałam. Wyczuwał moje emocje i pewnie było mu przykro z mojego powodu. Ale Kit i Jessica miały rację. Cierpliwie czekał aż się do niego obrócę. Przełknęłam swoje wątpliwości i zerknęłam przez ramię. Ku mojemu zaskoczeniu, jego spojrzenie stwardniało. „Przestań,” powiedział, jego głos był niebezpiecznie łagodny. Dotknął kciukiem mojej dolnej wargi. “Je bent de meest krachtige magere hein ooit en je zou je door meningen van anderen aan het wankelen laten brengen?”

W tłumaczeniu: „Jesteś najpotężniejszym ponurym żniwiarzem jaki kiedykolwiek istniał i pozwalasz, by słowa innych wpędzały cię w wątpliwości?” Uniosłam brodę i wetknęłam włosy za ucho. Mówił mi to już wiele razy – najpotężniejszy żniwiarz – ale żaden z wcześniejszych, ani jeden żniwiarz nie był nigdy w naszej sytuacji. Chodziliśmy po nieznanym gruncie, więc oczywistym było, że mam wątpliwości. W końcu jestem tylko człowiekiem. A przynajmniej częściowo. A bycie matką to poważny interes. To, że powiedział do mnie po niemiecku, nie było bez znaczenia. Tak mnie nazwał: Dutch (od Deutchland – Niemcy), od dnia, w którym się urodziłam. Ale nigdy nie słyszałam, żeby mówił w tym języku, a piękny, obcy akcent był jak balsam na moje nerwy. „To tu,” powiedziała Kit nagle. Gdy tylko zaparkowała samochód przed brudnym wejściem do obozu, zadzwonił mój telefon. To była Cookie. Wzięłam głęboki oddech świeżego powietrza i odebrałam. „Cześć, Cook.” „Cześć, szefowo. Jak leci?” zapytała. Normalnie, każdego ranka piłyśmy razem kawę i omawiałyśmy plan na dzień, ale dziś wyruszyłam tak wcześnie, że nie powiedziałam jej nawet, że nie wypijemy razem kawy. I że już nigdy więcej tego nie zrobimy. Ta myśl wprowadziła mnie w tak głęboką depresję, że nabrałam ochoty, by zwinąć się kłębek i śpiewać sobie melodyjki z

programów telewizyjnych. A potem przypomniałam sobie, że to będzie trwało tylko osiem miesięcy czy jakoś tak. A jeśli będę miała szczęście to nawet wcześniej. Może jeśli skoczę kilka razy na bungee albo przebiegnę triatlon, to skłoni ją to do wyjścia ze mnie wcześniej. Warto by spróbować. „Badam sprawę z Agentką Carson. Co jest?” „Oh, wybacz, że przeszkadzam, ale dzwonił twój wujek. Ma dla ciebie sprawę.” Kit właśnie grzebała w swojej teczce. „Nie przeszkadzasz, ale Wujek Bob, może mnie ugryźć. Nie gadam z nim.” Miałam małe spięcie z moim wujkiem, detektywem w siłach policji Albuquerqure. „W porządku, ale on ma dla ciebie sprawę,” powtórzyła zachęcającym głosem. „Nie obchodzi mnie to.” „To dotyczy twojej ulicy. Było zatrzęsienie karteczek od samobójcy.” „To nie dotyczy mojej ulicy, tylko jakiś dwóch bloków od niej.” „Ludzie, którzy pisali te karteczki zaginęli.” Wyprostowałam się. „Zaginęli? Gdzie poszli?” „No właśnie,” powiedziała, uśmiechając się na pewno z triumfem. „Twoja ulica.”

Cholera. Miała mnie. Bardziej czułam niż widziałam uśmiech Reyesa na tylnym siedzeniu. „Będziemy wkrótce z powrotem. Podasz mi wtedy szczegóły.” „W porządku.” Rozłączyłyśmy się i wysiadłam z auta. Znak, który informował gości o przybyciu na teren letniego obozu Cztery Wiatry, teraz był pokryty tablicami mówiącymi ZAMKNIĘTE i NIE WCHODZIĆ. Spojrzałam na Kit. „Jestem zaskoczona, że zostawili ten obóz zamkniętym przez tyle czasu. Wzruszyła ramionami. „Wysłałabyś swoje dziecko na obóz, na którym doszło do masowego morderstwa?” „Dobry argument.” „Myślę, że to częściowo też z szacunku,” ciągnęła Kit. Wskazała ręką metalową bramę. Musimy się na to wspiąć. Brama jest zamknięta, a ja nie mam klucza.” Z naszej pozycji nie widziałam żadnych zabudowań ani jeziora, ale wyczułam jakieś dziwne wibracje. Za tym wzgórzem pewnością coś było. To musiała być pułapka. Kit nie wiedziała nic o moich zdolnościach, że tak powiem z braku lepszego określenia. A po szkolnym niewypale z Jessicą niewiele osób wiedziało. Badanie miejsca zbrodni, kiedy Kit była tak blisko i nic ją nie rozpraszało, mogło nieść ze sobą złe skutki.

Na szczęście miałam plan. Skoro Reyes już tu był, mógł się na coś przydać i porozpraszać ją trochę. Kiwnęłam głową w jego stronę, a on odkiwnął, więc oficjalnie braliśmy udział w odcinku Mission: Impossible. Miałam wielką ochotę, by zanucić tą melodyjkę, ale nie chciałam dodatkowo obniżać opinii Kit co do mnie. Wspięliśmy się na grube ogrodzenie i dostaliśmy się na plac z zabudowaniami. Niegdyś z pewnością zadbane domki dla dzieciaków były teraz rzędami rozwalających się chatek. Kawałek dalej, pośrodku małego jeziorka unosiła się mała, drewniana łódka. Wyglądało to trochę strasznie. „To nie zdarzyło się w piątek trzynastego, prawda?” zapytałam. „Nie,” odparła Kit. Między domkami bawiły się dzieci, dziewczynki, skakając na skakance zrobionej z połączonych sznurków od fartuszków. Jedna z nich przewróciła się, a po chwili już wszystkie leżały na trawie, chichocząc i trzymając się za brzuchy. Te dzieci bawiły się i śmiały, jakby ich życie wypełnione było babeczkami i różowymi wstążkami, choć niewątpliwie zginęły w tragicznych okolicznościach. „Przykro jest widzieć to miejsce w takim stanie. Takie zupełnie bez życia,” powiedziała po chwili milczenia Kit. „Powiedz mi jeszcze raz ilu ludzi zostało zabitych tamtej nocy,” poprosiłam.

Reyes usiadł pod drzewem i obserwował dziecięce zabawy z delikatnym uśmiechem. Zapomniałam już jak bardzo lubi dzieci. Będzie fantastycznym ojcem. „Pięcioro,” odpowiedziała Kit. „A jedna dziewczynka zaginęła. Nigdy jej nie znaleźliśmy.” Kiwnęłam głową. „Czy któryś z podejrzanych miał na imię Jason?” Zaśmiała się lekko. „Nie, ale mieliśmy na liście panią Voorhees. Chyba była zakłopotana.” Zagapiłam się na małą dziewczynkę, trochę młodszą od reszty, która zrobiła kilka ostrożnych kroków w naszą stronę. Miała niemal białe włosy i twarz niczym lalka oraz nosiła sukienkę z niebieskiego tiulu. Jedną z tych, których nikt by nie założył na letni obóz. Ale najbardziej urocze były jej uszka: Małe i ostro zakończone. Gdybym wierzyła w elfy, byłabym pewna, że jest jednym z nich. Albo może była leśnym duszkiem. „Co?” zapytała w końcu Agentka Carson z zaciekawieniem w głosie. „Dlaczego mnie o to zapytałaś, skoro dałam ci wszystkie dokumenty dotyczące tej sprawy?” Uklękłam, udając, że sprawdzam ziemię. Zachęciłam uśmiechem elfiątko do zbliżenia się. „Tylko się upewniam,” powiedziałam, otwierając dłoń tak, żeby Kit nie widziała. Zginęło tu więcej niż tylko pięcioro. Rozejrzałam się, gdy dziewczynka podejmowała decyzję. Nieopodal bawiło się przynajmniej osiem dziewczynek. Może dziewięć.

Dziewczynka wyglądała na zafascynowaną moim blaskiem. Tylko zmarli i niektóre nadnaturalne istoty go widziały. Ja nie, ale nie rozpaczałam z tego powodu. Reyes uklęknął obok mnie i elfiątko cofnęło się ostrożnie. Skinął głową w stronę linii drzew, gdzie stała kolejna mała dziewczynka, ukryta prawie całkowicie za pniem sosny. Gdyby nie biała koszulka, nie zauważyłabym jej. Wskazałam na Kit, a on ponownie kiwnął głową. „Mogę jeszcze raz zerknąć na dokumenty?” zapytałam ją. Podała mi je, gdy Reyes wstał. Elficzka wyraźnie się rozluźniła. Podniosła rączkę w powietrze i zaśmiała się z jakiegoś powodu. Jej uśmiech był zaraźliwy. Reyes i ja mieliśmy już taki sam na własnych twarzach. „Chcesz zobaczyć miejsce zbrodni?” zapytała Kit, zaczynając się już zastanawiać, co robię. To była świetna okazja. „Jasne. Pokażesz ją najpierw Reyesowi? Dołączę do was za chwilę.” Kit zmarszczyła brwi, niepewna, co myśleć. Potem wzruszyła ramionami i ruszyła przed siebie. Największy z domków był jedynym, który oklejony był resztkami policyjnej taśmy. Większość okien była wybita, a dach zapadał się. Czas był dla tego miejsca bezlitosny.

Zyskując trochę prywatności, pomachałam do dziewczynki naprzeciw mnie, która wciąż wpatrywała się w moje światło. Zanim zdążyłam otworzyć usta, obok mnie zmaterializowała się Jessica. Popatrzyła na dziewczynki. Przerwały już swoją zabawę i teraz nas tylko obserwowały. Większość z ciekawością. Kilka ze strachem. Te pewnie zniknęłyby, zanim zdołałabym je o cokolwiek zapytać. „Co tu się stało?” zapytała Jessica ostrożnie. „Nie jesteśmy pewni. Ale pracujemy nad tym.” Inna dziewczynka, może dziesięcioletnia, dołączyła do tańczącej elfki. Patrzyłam jak biegają w promieniach słońca i próbują złapać moje światło, klaskając dłońmi w powietrze i sprawdzając czy się do nich przylepiło. Potem wybuchały śmiechem. Mimowolnie śmiałam się razem z nimi, ale Jessica była skonfundowana. Oszołomiona. „Nie rozumiem,” powiedziała, potrząsając głową. „Co im się stało?” „Nie wiem, Jessico.” Przekartkowałam dokumenty i znalazłam zdjęcie bezdomnego mężczyzny, który był widywany w tych okolicach. „Próbujemy się tego dowiedzieć.” Pokazałam dokumenty dziewczynkom. „Mogę wam zadać kilka pytań?” poprosiłam. Starsza kiwnęła głową jako pierwsza. Elfka po chwili powtórzyła jej gest. Wskazałam na podejrzanego i zapytałam, „Czy to ten mężczyzna was tu sprowadził? Czy to on was zabił?” Okropnie było o to pytać.

Starsza pochyliła się, zmrużyła oczy i zaprzeczyła. Ale elfka pokiwała główką gwałtownie. „To nie on,” powiedziała starsza. „On. Popatrz.” Elfka wskazała paluszkiem na tło zdjęcia, gdzie jeden z posłów albo polityków rozmawiał z kobietą, prawdopodobnie reporterką. Fotograf zrobił ujęcie, akurat gdy mężczyzna patrzył przez ramię prosto w obiektyw. „Oh,” powiedziała starsza. „Rzeczywiście. Przyszedł do mojego domu po szkole zanim wróciła mama. Powiedział, że mama miała wypadek i musimy iść do szpitala, ale wcale tam nie poszliśmy.” Elfka opuściła główkę. „Byłam na zabawie i chciałam wrócić sama do domu, bo zdenerwowała mnie Cindy Crane. Ale się zgubiłam. Powiedział, że pomoże mi znaleźć mamę.” Gdy spojrzała na mnie tymi wielkimi zielonymi oczami, moje serce stopniało. „Na początku był taki miły.” Zacisnęłam szczękę. Jak na świecie może być tyle zła? Czym te dziewczynki zasłużyły sobie na taki los? Pomyślałam o mojej własnej córce, z czym będzie musiała sobie poradzić. To nie była miła myśl. Wzięłam głęboki oddech i kontynuowałam. „Co wiecie o ludziach, którzy zostali tu zabici? Przyjechali na letni obóz, gdy zostali zaatakowani.” Elfka wskazała na jeden z domków. „Tam. Tam zostali zabici.” „Wiesz przez kogo?” zapytałam.

Ponownie wskazała na posła ze zdjęcia. „Przyprowadził tu Vanessę,” powiedziała starsza. „Widzieli go.” I przyłapali go na grzebaniu jednej ze swoich ofiar, więc ich też zabił. „Czy wiesz gdzie jesteście pochowane?” „Oczywiście,” powiedziało elfiątko. Wskazała na linię lasu. „Jesteśmy tam, pod wielkim kamieniem.” Przynajmniej mogłam powiedzieć Kit, gdzie szukać. Mogłaby zakwestionować wszystko, co jej powiem, ale zna mnie chyba na tyle dobrze, by uwierzyć. Każda z tych dziewczynek zasługiwała na godny pochówek, a ich rodziny na wyzwolenie od niepewności. „Poza Lydią,” dodała starsza. Zerknęłam w akta. „Lydia Weeks?” upewniłam się. „Dziewczynka z obozu? Nigdy jej nie znaleźli.” Spojrzałam na nie. „Tak, zabrał ją gdzieś indziej. Nie ma jej z nami. Zwykle chodzi między drzewami.” Tym razem pokazała palcem na dziewczynkę w białej bluzce. „To ona?” zapytałam, wstając. „To ona.” Pochyliłam się do dziewczynek. „Zaraz wrócę, dobrze?” Skinęły główkami i powróciły do zabawy.

Jessica wydawała się być kompletnie stropiona, więc postanowiłam poprosić ją o przysługę. „Czy możesz popilnować ich, dopóki nie wrócę?” „Co? Ja?” Zachowywała się jakbym kazała jej zgolić głowę. „Ja – ja nie umiem zajmować się dziećmi.” Mrugnęłam do niej. „Witaj w klubie.” Zerknęłam jeszcze w stronę domków. Kit tłumaczyła coś Reyesowi przed główną chatką. Zauważając w tym swoją szansę, ruszyłam sprintem w stronę drzew, ledwo zauważając zaskoczenie na twarzy Reyesa, gdy oddalałam się od nich. Lydia wcisnęła się głębiej między drzewa, gdy się zbliżyłam. Miała jedenaście lat, więcej niż reszta. Miała azjatyckie rysy, migdałowe oczy i długie, czarne włosy. Zwolniłam, bojąc się, że zniknie, zanim zdążę ją o cokolwiek zapytać. „Cześć, Lydio,” powiedziałam. Pomimo ognia w płucach i galopującego serca, zdołałam wykrzesać z siebie mój najlepszy uśmiech i zbliżyłam się do niej jeszcze trochę. „Jestem Charley.” Bez słowa, ruszyła przed siebie, z dala ode mnie. „Cudownie,” powiedziałam, idąc za nią. „To przez moje imię. Jak zawsze.” Oddychałam ciężko. „Zastanawiałam się nad zmianą imienia na To, gdy byłam dzieckiem, żeby moje przedstawianie się było trochę ciekawsze.”

Przeniknęła przez powalone drzewo bez wahania. Ja obdarłam sobie łokieć i z ciężkim sapaniem przeszłam nad pniem. Lydia zatrzymała się. Dotoczyłam się do niej i pochyliłam, by krew spłynęła mi do głowy. Dopiero po chwili dostrzegłam, że pochylam się nad czymś w rodzaju płytkiego grobu, z którego wystaje mała, szkieletowa ręka. „Tak mi przykro, Lydio,” powiedziałam, pomiędzy oddechami. „Chciałam, żebyś to zobaczyła. Uklękłam, i owinęłam palce wokół jej kości, nim na nią spojrzałam. „Upewnię się, że cię znajdą.” Kiwnęła głową, łzy zawisły na jej rzęsach. Chciałam jej powiedzieć, że może przeze mnie przejść, dołączyć do rodziców, którzy również zostali zabici tamtej nocy – ale moją uwagę przykuł pomruk, niski i gardłowy. Przez mój kręgosłup przeszedł dreszcz. Poderwałam się na nogi. „Czy to niedźwiedź?” zapytałam ją. „Mam nadzieję, że to nie jest niedźwiedź.” Lydia spojrzała na mnie spłoszona. „Nie powinnam była cię tu przyprowadzać. Przepraszam. Chciałam tylko, żebyś to zobaczyła.” „Wiem, kochanie. Nic się nie stało.” „Nieprawda. To było samolubne z mojej strony.” Opuściła głowę. „Nie do końca,” powiedziałam stanowczo. Westchnęła i wyszeptała, „Powinnaś wiedzieć, że zostały przywołani.”