kasiasz07

  • Dokumenty54
  • Odsłony12 964
  • Obserwuję3
  • Rozmiar dokumentów20.0 MB
  • Ilość pobrań5 639

Podróż do wnętrza mózgu

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :76.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Podróż do wnętrza mózgu.pdf

kasiasz07 EBooki Zygmunt Kałużyński
Użytkownik kasiasz07 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 4 z dostępnych 4 stron)

Podróż do wnętrza mózgu Kino wciąga nas w szaleństwo swoich bohaterów W kinie pojawił się nowy sposób narracji: polega on na wciągnięciu widza w odczuwanie, w reakcje, w osobiste wizje postaci, bez reszty, bez dystansu, bez ostrzeżenia, że tkwimy w obcej osobowości; głównym osiągnięciem tej tendencji jest rola Russella Crowe’a w „Pięknym umyśle” jako uczonego schizofrenika. ZYGMUNT KAŁUŻYŃSKI Marzeniem autorki beletrystyki kryminalnej Agaty Christie było napisanie powieści, w której poszukiwanym sprawcą zbrodni byłby sam czytelnik. Paradoks nie do realizacji, który jednak wyraża ambitny program: absolutne wprowadzenie nas we wnętrze charakteru. Otóż w podobnym zamiarze kino pozwoliło sobie na kilka prób, wśród których „Piękny umysł” jest głównym sukcesem. Do jakiego stopnia jest on jednak nowy? Kino, owa maszyna psychoanalizy, z reguły stara się, byśmy osobiście utożsamili się z bohaterami. Ale tym razem nastąpiło pogłębienie: zazwyczaj jesteśmy, przy całej naszej sympatii, obserwatorami, bywa, że wiemy więcej niż postaci i radzibyśmy je ostrzec; obecnie to raczej oni powinni przywołać nas do przytomności! Tu kino skorzystało z jednej z głównych sił swojej magii – wnikliwości wizualnej. Możliwość ostatnio zaniedbana wobec rozrostu innej cnoty kina – kreacji fantastycznych widowisk. Ale kino na swoim przeciwległym krańcu daje szansę, jak żadna inna sztuka, na szczegółową obserwację, na przyglądanie się przez szkło powiększające, na koncentrację: na życie w kropli wody. Tu kroplą okazały się wyjątkowe stany psychologiczne, my zaś dostaliśmy się do środka kropli. Rana pod płaszczem Zaczęło się od filmu „Szósty zmysł”: 11-letni chłopiec cierpi na zaburzenia świadomości, widzi w halucynacjach osoby zmarłe, grozi mu choroba umysłowa. Ale zajmuje się nim pedagog specjalista w wykonaniu Bruce’a Willisa: stara się, by jego pacjent nawiązał kontakt z rzeczywistością, by panował nad swoimi wizjami, by zbliżył się uczuciowo do otoczenia i udaje mu się doprowadzić dziecko do równowagi. Uważnego widza może zastanowić, że spotkania następują, gdy w pobliżu nie ma innych osób, że nauczyciel zjawia się bez zapowiedzi, że występuje stale w tym samym długim płaszczu... ale któż przywiązuje wagę do Nicole Kidmann w filmie "Inni" 1

podobnych akcesoriów! Tymczasem okazuje się, że płaszcz ukrywał śmiertelną ranę: Willis został zabity przez ucznia-paranoika, któremu nie potrafił pomóc, i całą obecną terapię przeprowadził z tamtego świata – nie bez powodu jego mały podopieczny był ofiarą wizji zmarłych. „Szósty zmysł” mimo skromnego budżetu miał niespodziewane powodzenie, co skłoniło producenta Toma Cruise’a i hiszpańskiego reżysera Alejandro Amenabara do podobnego ujęcia w filmie „Inni”. Nicole Kidman, wdowa wojenna, w opuszczonym domu wychowuje dwoje dzieci dotkniętych nadwrażliwością na światło; ale w budynku raz po raz dają o sobie znać nieuchwytne osoby niepokojące ową rodzinę; czy są to zjawy? Widz uczestniczy w akcji z perspektywy matki Kidman i wraz z nią przeżywa lęk o los jej i dzieci, ale kto tu w filmie okazuje się widmem? Niespodzianka jest podobna jak w „Szóstym zmyśle”, nie mówię jaka, bo może ktoś z państwa jeszcze nie widział filmu, a nie jest to więcej jak film grozy i dlatego nie należy w tym wypadku psuć suspensu. W „Innych” wciągnięcie zaufania widza w osobowość, która dla niego (i zresztą dla postaci) okaże się niespodziewana, zostało zastosowane do komercji, zresztą wartościowej. Każdy ma swój własny czas Bardziej ambitny okazał się film „Memento”. Co prawda jego autor Christopher Nolan posłużył się formułą gatunkową; dramatem kryminalnym, ale jako pretekstem. Jego oryginalnym zamiarem było zmuszenie widza, by wszedł w wizję i ograniczył się tylko do niej – jaką ma, jaką żywi, jaką odczuwa bohater filmu, jest zaś ona odległa od obiektywnej prawdy. Był on ofiarą napadu, w którym zamordowano jego żonę, a on sam, ugodzony w głowę, doznał uszkodzenia tej części mózgu, która rejestruje chwilę bieżącą; jest więc amnezjakiem, który z miejsca zapomina, co zdarzyło się w ostatniej minucie, ale nie traci świadomości swojej osoby, życia, minionej przeszłości. By jednak orientować się, co dzieje się obecnie, jest zmuszony bezustannie wykonywać natychmiastowe fotografie polaroidowe, do których dopisuje łączące się z nimi informacje – bo już za parę minut niczego nie pamięta i sięga po owe zdjęcia, by móc dalej rozmawiać z osobą, z którą właśnie się zetknął. Usiłuje on w ten sposób w kontaktach ze świadkami, z policją, z przyjaciółmi zrekonstruować zbrodnię oraz rozprawić się z zabójcami. Co dało też filmowi niezwykłą formę wizualną; składa się on zarówno ze zdjęć akcji jak z zalewu fotografii polaroidowych, które nas nie opuszczają. W rezultacie jesteśmy wciąż we wnętrzu mózgu naszej postaci. Wraz z nim zapominamy, co widzieliśmy parę minut temu, znów sobie przypominamy i jeszcze raz zapominamy, akcja zaś – owa filmowa – kończy się urwaniem myśli, co stanowi prowokację wobec tradycyjnych spodziewań widza przyzwyczajonego, że następuje 2

stopniowe rozwiązanie zagadki. Co prawda autorowi nie udało się zachować konsekwencji, bo my widzowie przypominamy sobie, co było poprzednio: bohater powtarza rozmowy, o których zapomniał, i oglądamy je po raz drugi i trzeci, bo jest to potrzebne jemu, ale nie nam; dla niego to ciągle nowość, dla nas to już powtórka. Ale nawet ta obsesyjność, bardziej potrzebna jemu niż nam, służy wreszcie zamiarowi filmu, najbardziej pod tym względem odkrywczemu od lat: kino przynosi świadomość względności czasu zależnie od odbierającej go indywidualności. Zegar bije nieubłaganie, ale każdy z nas ma swój własny czas, z czego sami sobie nie zdajemy sprawy, zbytnio zasugerowani ruchem wskazówek na tarczy. „Memento” odsłania, jakie kino ma tu możliwości! Nie było podobnej próby od głośnego „Zeszłego roku w Marienbadzie” Alaina Resnais (1961). Co nas łączy z laureatem Nobla Ale osiągnięciem najwybitniejszym owego stylu penetracji w charakter i zlania się z nim jest „Piękny umysł”. John Nash był genialnym matematykiem. W 1991 r. otrzymał Nagrodę Nobla za nową teorię gier, czyli zastosowanie ścisłości obliczeniowej do sytuacji przypadkowych, zadanie szczególnie trudne, które wpłynęło na dalszy bieg nauki (wyznaczanie astronomiczne ruchu ciał kosmicznych) i także ekonomii. Jednak Nash, jak bywa z umysłowościami wyjątkowymi, był też ofiarą deformacji intelektualnej; ponieważ był mistrzem kalkulacji w sytuacjach nie do przewidzenia, wyobraził sobie, że jego talent może być cenny przy wykrywaniu szyfrów, czyli do walki ze szpiegostwem. Były to czasy zimnej wojny i Nash widział siebie jako współpracownika tajemniczego szefa wywiadu, który zleca mu odczytanie tekstów ukrytych w informacjach gazetowych, z czego Nash, w swoim przekonaniu, wywiązywał się celująco uważając, że nikt poza nim tego nie potrafi. W rezultacie popadł w schizofrenię, która zagroziła jego zdrowiu psychicznemu i nawet życiu; jednak do walki o jego ocalenie przystąpiła tu oddana mu żona. Otóż w filmie uczestniczymy w losie Nasha poprzez jego doznania. Wierzymy w jego halucynacje, widzimy jego rzekomego szefa wywiadu w wykonaniu sugestywnego Eda Harrisa, jego kolegę nieistniejącego w rzeczywistości, który zachęca go do posunięć ryzykownych, tajne biura oczekujące na jego pomoc, które Nash sobie wyobraził. Jest to dla nas namacalna prawda, podobnie jak dla niego, i gdy choroba Nasha zostaje wykryta i zostaje on internowany, uważa, i my wraz z nim, że jest to intryga organizacji szpiegowskiej usiłującej go unieszkodliwić. Kino tradycyjne pokazywało podobne urojenia w postaci „przebitek”, figur przezroczystych, poprzez które widać było meble w pomieszczeniu, ale przecież ulegający halucynacjom widzą je jako jak najbardziej autentyczne, i tym razem 3

pokazane z pełnią prawdy stają się one rzeczywistością, również naszą. Wraz z Johnem staliśmy się schizofrenikami. Jednak charakter jego przeżycia, jego sytuacje są wyjątkowe – czy mają uzasadnienie? Kim właściwie jest Nash? Medycyna stwierdza, że przewaga jednej z cech umysłowych odbywa się kosztem innym. Picasso był niewrażliwy na muzykę, mimo że w jego sztuce występują instrumenty, ale jako kształty. Wręcz odmawiał słuchania. James Joyce, fenomen wrażliwości językowej, którego „Ulisses” jest pomnikiem lingwistyki, był obojętny na plastykę: w jego pisarstwie niczego nie widać. Genialność łączy się też z trudnościami kontaktu z otoczeniem: Nash był mrukliwy, nietowarzyski, arogancki, przekonany o swojej wyjątkowości. Z jednej strony miał ataki agresji, z drugiej zagłębiał się w pogłębioną lękliwą nieśmiałość, a to już są cechy schizofrenii. Bierze się ona z ukrytej, stłumionej nadwrażliwości; by ochronić się od nacisku zewnętrzności schizofrenik ją odrzuca i tworzy sobie swój własny świat, który buduje szczegółowo: ze sztucznymi postaciami, okolicznościami i nawet z własnym językiem. Tego właśnie dokonuje Nash. Ed Harris, który gra jego wizyjnego mocodawcę z centrali wywiadu, ma maniery, sposób noszenia kapelusza, słownictwo precyzyjne zarazem militarne i sekretne, które nas, widzów, całkowicie przekonują: staje się on dla nas tak samo prawdziwy jak dla Nasha. A przecież wydawałoby się, że mamy do czynienia z osobowością, z którą trudno nawiązać kontakt, unikającą okazywania swojego wnętrza. W dodatku jest on fenomenem w dziedzinie trudno dostępnej. Tutaj sukcesem okazuje się kreacja Russella Crowe’a – potrafił on połączyć nieprzystępność, skrytość, psychiczne opancerzenie się Nasha ze szczerą, choć tylko własną, prawdą. Przyłączamy się z naszą świadomością do niego w każdej minucie. Dokonuje on tej sztuki, że jest jednocześnie wyjątkowy i zarazem jest każdym z nas. Co niepomiernie, w stosunku do tematu w gruncie rzeczy biograficznego, powiększa znaczenie „Pięknego umysłu”. Freud powiedział, że studiuje choroby psychiczne, ponieważ przedstawiają one w zwyrodniałym powiększeniu naturalne cechy właściwe każdemu. Każdy wobec przeciwności miewa odruch odseparowania się, zamknięcia się w sobie, ucieczki od rzeczywistości; mamy szansę na schizofrenię, na paranoję, na histerię, na kliniczną depresję, na melancholię, są to skłonności, które drzemią w każdym skądinąd zdrowym. „Piękny umysł”, nie bez pożytku dla nas, wciąga nas w szaleństwo swojego bohatera. Jest to ostrzeżenie. Skąd wziął się ten trend w kinie? Może usiłuje rywalizować z wyczynami mistyfikacyjnymi elektroniki komputerowej, gdzie każdy może być kim zechce? Jeżeli nawet taka była przyczyna, wypłaciła się ona: przyniosła ekranowi parę nowych twórczych pozycji. 4