kasik48

  • Dokumenty14
  • Odsłony1 142
  • Obserwuję1
  • Rozmiar dokumentów19.6 MB
  • Ilość pobrań461

KATIE MARSH Wszystko, co mam

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

KATIE MARSH Wszystko, co mam.pdf

kasik48 EBooki
Użytkownik kasik48 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 49 osób, 23 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 384 stron)

Tytuł oryginału MY EVERYTHING Copyright © Katie Marsh 2015 Projekt okładki Ewa Wójcik Zdjęcie na okładce © Jake Olson/Trevillion Images Redaktor prowadzący Joanna Maciuk Redakcja Lucyna Łuczyńska

Korekta Katarzyna Kusojć Agnieszka Ujma ISBN 978-83-8097-795-2 Warszawa 2016 Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o. 02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28 www.proszynski.pl

Maxowi i Evie

Rozdział 1 Hanna budzi się z kawałkiem tosta przyklejonym do policzka. Zmusza się, by uchylić powieki. Światło wciąż się pali. Ona ma na sobie wczorajsze ubranie. Zęby nieumyte. Ciało wszystkimi porami wprost paruje zmęczeniem. Zerka na zegar ścienny i szybko zamyka oczy. Dochodzi druga w nocy. Nie, ten dzień nie może się tak zacząć. Od dziś wszystko będzie się układać inaczej. Przecież to ma być początek jej nowego życia. Rozciera zesztywniały kark, odrywa od policzka gąbczaste pieczywo i rzuca na talerz. Komórka odtwarza co bardziej żenujące kawałki z jej listy utworów. Hanna pospiesznie wciska przycisk pauzy. Obolałe ciało nadaje się tylko do tego, by wpasować je w kontur rysowany kredą przez policję na miejscu zbrodni. Opiera się na łokciach i patrzy na stół zarzucony poprawionymi pracami uczniów. – Cholera! Przez sen musiała potrącić kieliszek i teraz rozprawki gimnazjalistów na temat Makbeta wyglądają jak skropione krwią. Szybka myśl: może powiedzieć im, iż zrobiła to specjalnie, żeby tekst nabrał realizmu? Oczami duszy już widzi powątpiewające miny dzieciaków. Nic z tego. Ich nastoletnie anteny niezawodnie wyłapują najdrobniejszy sygnał zwiastujący skandal. Nie minąłby tydzień, a szkolne plotki doprowadziłyby ją prosto na dywanik u dyrektora. Brzęczy krótki sygnał SMS-a. Steph też jest w trakcie nocnego maratonu klasówkowego. Wrócił już? Powiedziałaś mu? :* Hanna błyskawicznie wystukuje: Nie na oba pytania.

Odpowiedź Steph przychodzi natychmiast. Ale zrobisz to? Słowo? Hanna wzdycha ciężko. Tak. Inaczej mnie zabijesz. A chciałabym obejrzeć kolejny sezon „Skandalu”. Powodzenia. Poradzisz sobie. :* Hanna odsuwa krzesło i zahacza o książkę leżącą na podłodze, dowód, jak kolejna heroiczna próba obojętnego przejścia obok księgarni spaliła na panewce. Wyciąga rękę, by poczuć pod palcami kojący dotyk gładkiej okładki. Najchętniej otworzyłaby ją i na całą noc zanurzyła się w cudzym świecie, uciekając od własnego. Wtedy jednak przypomina sobie, co ma dziś zrobić. Niechętnie wstaje i wolno wypuszcza powietrze, próbuje się wyciszyć, opanować zdenerwowanie. Tom, odchodzę. Na myśl, że będzie musiała wypowiedzieć te słowa na głos, przeszywa ją lęk. Już widzi otwarte usta i przymrużone oczy męża, gdy będzie szykował się do ostatniego, frontalnego ataku. To jeden z jego licznych talentów. E-maile. Poczta głosowa. Stara poczciwa pyskówka. Zawsze wie, jak najskuteczniej zranić. Bierze talerz i wpycha go do zlewu między pustą puszkę po fasolce i brudny rondel, gdzie właśnie intensywnie rozwijają się nowe formy życia. Później. Zajmie się tym wszystkim później. Gasi światła i rozpinając szarą sukienkę, idzie na piętro. W drzwiach sypialni nieruchomieje. Słyszy chrapliwy oddech męża. Miał być w kancelarii. Kolejna umowa. Kolejna noc spędzona osobno. Cicho wsuwa się pod kołdrę. – Dlaczego mnie nie obudziłeś, gdy przyszedłeś? Odpowiada jej tylko chrapanie. * Chrobot. Hanna naciąga na głowę poduszkę. Chrobot. Wciąż go słyszy. Wysuwa głowę i patrzy na budzik. Wpół do

piątej. Ciało aż wyje, domagając się snu. Znowu ten odgłos. Przekręca się na drugi bok. – Tom, możesz być cicho? – Jej głos przypomina skrzeczenie żaby. – Próbuję spać. Byłoby cudownie, gdyby raczył posłuchać. Guzik. Teraz dla odmiany zaczyna bełkotać. Dyszy, zlewa samogłoski. – Uą... uą... uą... Unąłem. Hanna z ociąganiem przesuwa się na jego część łóżka. Wzrokiem próbuje przebić mrok i wreszcie dostrzega na podłodze sylwetkę. Super. Jak widać, spędził wieczór w towarzystwie whisky. Znowu. Wyciąga rękę. Dźga męża. W odpowiedzi słyszy tylko jęk. – Na litość boską...! Trze powieki. – Unąłem. Poooooóżmiiiii. Poddaje się. Zapala lampkę przy łóżku. Światło rozlewa się po pokoju, wciska w jej obolałe oczy. Hanna patrzy na podłogę. Coś tu jest nie tak. Tom leży na podłodze dziwacznie skurczony i powykręcany. Błagalnie wpatruje się w nią wytrzeszczonymi oczami. Twarz ma szarą jak popiół, stężałą. Porusza wykrzywionymi ustami, ale wydobywa się z nich tylko bełkot. Przerażona Hanna patrzy, jak mąż prawą ręką bezskutecznie usiłuje sięgnąć drewnianej ramy łóżka. Chrobot. Lewą, wygiętą pod jakimś abstrakcyjnym kątem, przyciska tułowiem. Zaciśnięte, sztywne palce ułożyły się w niekształtny dziób. Stało się coś bardzo złego. Hanna z bijącym sercem zrywa się z łóżka i instynktownie próbuje podnieść Toma. Napręża mięśnie, ale bezwładny mężczyzna, zbyt dla niej ciężki, z jękiem opada na podłogę. Ona boi się, czy swoją nieudolną interwencją mu nie zaszkodziła. W ustach ma sucho, gardło zaciśnięte z przerażenia. Potrzebna pomoc.

– Spokojnie, Tom. – Drżącymi rękami sięga po telefon i wybiera numer alarmowy. – Nie bój się. Jestem przy tobie. Nic ci się nie stanie. Jeśli będzie to powtarzać jak zaklęcie, może sama uwierzy. Dyspozytor odbiera natychmiast. Hanna drżącym głosem prosi o karetkę. Dopiero wypowiedziane na głos słowa uświadamiają jej, że to dzieje się naprawdę. W oczach Toma widać paniczny lęk. Pochyla się i gładzi męża po głowie. Ciemne włosy są miękkie jak u dziecka. Kiedy ostatni raz ich dotykała? Mężczyzna zadaje pytania, które do tej pory słyszała tylko w telewizji. Co się stało? Kto? Kiedy? Gdzie? Ona próbuje zapanować nad przerażeniem i odpowiadać rzeczowo. Słyszy, że karetka zaraz przyjedzie. Zastanawia się, kim jest dyspozytor. Jak wygląda. Czy może powiedzieć, co ich czeka. A może lepiej nie wiedzieć? Rozłącza się i stoi jak skamieniała, dopóki bełkot Toma powtarzającego coś, co przypomina jej imię, nie przywołuje jej do rzeczywistości. Siada z podwiniętymi nogami i kładzie sobie na kolanach jego głowę. Nie dopuszcza myśli o przyszłości. Teraz liczy się tylko, by dodać mu otuchy. Bierze go za rękę, a on zaciska palce wokół jej dłoni. Razem trwają tak, czekając, co dalej. Zimna dłoń męża ciąży Hannie. Przygniata. Jak obowiązek. * Po paru minutach zjawiają się ratownicy w zielonych uniformach, mężczyzna i kobieta; ich imiona błyskawicznie wypadają jej z pamięci, choć twarzy nigdy nie zapomni. Idzie za nimi na górę, potem do sypialni. – Co to może być? Co mu się stało? Drży. Próbuje się uspokoić, zaplatając ramiona na piersi. Brązowa kitka podskakuje, gdy ratowniczka klęka przy Tomie. Wygląda młodziutko – w sklepie pewnie nie sprzedaliby jej alkoholu – ale jej skupienie i opanowanie, gdy mierzy Tomowi puls, przywracają Hannie spokój. – Jeszcze nie wiem. Najpierw muszę go zbadać. – Patrzy na

chorego. – Cześć, Tom. Jak się czujesz? – Uą... Uą... Unąłem. – Jasne. – Dziewczyna kiwa głową, jakby mówił zupełnie normalnie. – Teraz tylko sprawdzę parę rzeczy, żebyśmy mogli wygodniej cię ułożyć. Spróbuj podnieść obie ręce. Hanna wstrzymuje oddech. Dawaj, Tom! Prawa ręka idzie w górę, ale lewa zostaje przy tułowiu. Hanna siłą woli próbuje zmusić ją do pracy. Nic. Ogarnia ją paniczny strach. – To mu przejdzie? – pyta ratownika. Spojrzenie mężczyzny nie wróży nic dobrego. – Opadnięty kącik ust, bełkotliwa mowa, trudności z poruszaniem kończynami. Wygląda, że miał udar, ale to potwierdzą dopiero dalsze testy. – Udar?! Boże... Hanna próbuje odepchnąć wspomnienie odwiedzin u swojej niani. Szpitalne łóżko, ślina cieknąca po policzku. – Zabieramy Toma do szpitala. Głos mężczyzny brzmi pewnie. Ma uspokajać i podnosić na duchu. – Dobrze. – Hanna próbuje się skupić. Mózg wrzeszczy: udar!, oddech jest płytki i urywany. Wbija paznokcie w dłoń, by powstrzymać łzy. – Mogę z nim pojechać? – Oczywiście. – Ratownik taktownie spuszcza wzrok. – Ale może zechciałaby się pani najpierw ubrać? Hanna zerka na swój kusy T-shirt. Jasne. Oczywiście. Na chybił trafił wyciąga ubrania z szafy i biegnie do łazienki. Kiedy po chwili wychodzi, dopinając dżinsy, ratownicy już znoszą Toma po schodach. Jego krótkie włosy są mokre od potu. Spojrzenie ma martwe, głowę przechyloną w prawo, a woskowożółta skóra dotkliwie kontrastuje z radosną, pełną energii twarzą mężczyzny ze zdjęć ślubnych, które mijają w drodze na parter. Hanna czuje pod powiekami szczypiące łzy. Jaki on bezbronny. Kruchy.

Musi mu pomóc. Za wszelką cenę. Narzuca na ramiona płaszcz, chwyta torebkę z wieszaka i wybiega z domu. Kiedy zatrzaskuje drzwi, w ciemnej szybie salonu dostrzega odbicie sylwetki. Migoczące, niebieskie światło karetki pogotowia oświetla burzę kręconych włosów. Białą twarz. Przerażone oczy. Dopiero po chwili dociera do niej, że zobaczyła siebie. * Karetka mknie przez ulice południowego Londynu. Po dziesięciu minutach są przed szpitalem. Wiadomo, że liczy się każda sekunda. Tomowi grozi niebezpieczeństwo. Może umrzeć. Nie chce o tym myśleć. Drzwi karetki się otwierają. Wysiada, przygotowując się na smagnięcie styczniowego wiatru. Ratownicy sprawnie pchają wózek Toma ku wejściu z groźnym czerwonym neonem: OSTRY DYŻUR. Kiedy mijają bladego jak trup mężczyznę, chudzielca, który stoi przy tabliczce „zakaz palenia”, Hanna chwyta męża za rękę. Palacz ostentacyjnie zaciąga się papierosem i puszcza do niej oko. Gest jest tak niestosowny, że z trudem się powstrzymuje, by nie dać facetowi w twarz. Nie teraz. Wózek z Tomem wjeżdża do budynku. Podbiega do niego mężczyzna ze szczeciną ciemną jak jego worki pod oczami. Wpycha krawat w koszulę. Uśmiechem maskuje zmęczenie. – Cześć, jestem doktor Malik z dyżuru neurologicznego. A ty masz na imię...? – Hanna. Ale on już rozmawia z ratownikami, pchającymi wózek z Tomem w głąb korytarza. Słowa padają szybko jak serie z karabinu: tętnica mózgowa. Prawdopodobny krwotok. A każde wzmaga jej przerażenie. Tom jest cichym okiem cyklonu. Ściska jego palce, ale on już nie reaguje. Powieki ma zamknięte. Gaśnie. Nie pozwoli mu. Zmusi się, będzie silna. Tom tego teraz potrzebuje. Nachyla się, aż

ustami niemal dotyka jego ucha. – Trzymaj się, żołnierzu. Pieszczotliwe słowo z dawnych lat wywołuje reakcję. Tom otwiera oczy. Na sekundę spotykają się wzrokiem. Hannie wraca nadzieja. Ale on zamyka powieki. – Tom? Nic. – Tom?! Nie. Nie dopuści do tego. Chce zwrócić się do ratowników, ale oni już otwierają podwójne drzwi z napisem: ODDZIAŁ INTENSYWNEJ TERAPII. Rusza za wózkiem, lecz powstrzymuje ją doktor Malik. Skrzydła się zatrzaskują. Widzi tylko ostre światło i sylwetkę lekarza, czuje metaliczny zapach krwi. Głęboko nabiera powietrza. W gardle rośnie jej gula. – Weźmiemy męża na badania – mówi doktor Malik. – Potem wrócę tutaj i zapewne będę mógł ci powiedzieć więcej. – Pokazuje szare, plastikowe krzesełka. – Poczekaj tu. Jeśli potrzebujesz wsparcia, zadzwoń po kogoś. – Czy...? Ale on już zniknął. Zostaje sama. Przerażona. Siada. Krzesełko zaprojektowano tak ergonomicznie, że może błyskawicznie spowodować wypadnięcie dysku. Zrywa się i gapi w obłażącą z farby ścianę naprzeciwko. Odcień niemal identyczny jak policzki Toma po tym, gdy struł się kebabem. Myśli o mężu. Bezsilnym. Zaciska pięści. Nie daj się, Tom. – W porządeczku, złotko? Odwraca się zaskoczona. Palacz sprzed szpitala ciężko opada na dwa krzesełka. Pochyla się w jej stronę. Jedzie od niego smrodem przetrawionego alkoholu. – Nie. Nie jest w porządeczku. Hanna się odsuwa. Nagle samotność okazuje się nad wyraz

pożądana. Kaszle. Flegma aż gra mu w płucach. – To twój mąż? – Ruchem głowy pokazuje kremowe drzwi, po czym szeroko rozkraczony rozpiera się na fotelikach. Hanna odwraca wzrok, by nie patrzeć na wyjątkowo niefortunnie zlokalizowaną dziurę w spodniach. – Tak. – Jej głos brzmi nienaturalnie wysoko. – Ile po ślubie? Hanna patrzy na podwójne drzwi. Marzy, by się dowiedzieć, co się za nimi dzieje. – Pięć i pół roku. Facet kiwa głową. – Ja nie dociągnąłem do tylu. Hanny wcale to nie dziwi. Podskakuje, gdy w drzwiach pojawia się doktor Malik. Na jego twarzy maluje się powaga. Ona nie chce jej rozumieć. – Zapraszam, Hanno. Możemy już porozmawiać. – Powodzenia. – Obleśny typ podnosi oba kciuki. – Wszystko się ułoży. – Mam nadzieję. Jak widać, tonący brzytwy się chwyta. Nabiera powietrza i wchodzi za lekarzem do sali.

Podkładka z Bistra Coco, Soho Lato 2006 Hannę poznał w kafejce przy szklance koktajlu z mleka słodowego i lodów. Była kelnerką, obsługiwała gości w fantastycznie kusej spódniczce. Czarne, kręcone włosy męczyły się uwięzione pod różową bejsbolówką. Ręka aż go świerzbiła, żeby wypuścić je na wolność. Dziewczyna wulkan. Pełna energii. Rozgadana, roześmiana. Nie jego półka. Rozejrzał się po sali. Musiała się w niej durzyć połowa facetów. Nawet kochający inaczej. A on był nikim. Spokojnym studencikiem siedzącym w kącie. Ilekroć podchodziła ze szklanką, chował się za stertą prawniczych podręczników. Opuszczała go cała pewność siebie. Zlany potem mamrotał coś, byle tylko się nie wyrwać z jakimś głupim tekstem. Nie poddawał się jednak. Wypił tyle kosmicznie drogich koktajli mlecznych, że musiał wziąć nadgodziny w pubie. I zrobić nową dziurkę w pasku. Ale to wszystko nie poszło na marne. Jego cierpliwość została nagrodzona. Któregoś dnia zauważył Hannę, gdy wyskoczyła na fajkę. Przywitał się i wyciągnął zapalniczkę z brytyjską flagą. Oto szansa, by oczarować dziewczynę. Zagadać. Wreszcie. Zapalniczka nie zadziałała. Spróbował jeszcze raz. Nic. Ogarnęła go panika. Wtedy Hanna drobną dłonią przytrzymała jego rękę i pojawił się płomień. A ona popatrzyła na niego. Nie przelotnie. Naprawdę. Duże brązowe oczy bacznie przyglądały się jego twarzy. Czerwone usta wygięły się w uśmiechu. Stała tak blisko, że zakręciło mu się w głowie. W powietrzu pachniało czerwonymi marlboro. Teraz musi wykorzystać swoją szansę.

– Nigdy jeszcze nie leciałem na dziewczynę w bejsbolówce – powiedział. Miewał lepsze teksty. Zapadła głucha cisza. Na tyle długa, by postarzał się o dziesięć lat. Spuścił oczy. Cholera. Zawalił. Wtedy... – Nigdy jeszcze nie leciałam na faceta, który nie potrafi użyć zapalniczki. Mówiła tak śmiertelnie poważnie, że podniósł wzrok. Musiał się upewnić. W jej oczach dostrzegł figlarny błysk. Wydmuchnęła idealną chmurkę dymu. – Zastanawiałam się, ile razy jeszcze przyjdziesz, zanim uda mi się wycisnąć z ciebie choć słowo. – Uśmiechnęła się. – To była długa kampania, żołnierzu. Wreszcie odważył się odetchnąć. – Czekałem na idealną chwilę. – Obok przetoczyła się pijana, hałaśliwa grupa uczestniczek wieczoru panieńskiego, wyruszających na podbój Soho. Uśmiechnął się krzywo. – Rozumiesz, sam na sam. – Nad nimi załopotał gołąb. Tom poczuł na czole coś mokrego. Dotknął i jęknął. – Oczywiście, mój plan nie zakładał ptasiego gówna. Zachichotała, ale chwilę później odchyliła głowę, wybuchając niepohamowanym śmiechem. Spojrzał na nią i przyłączył się, obiecując sobie w duchu, że zrobi wszystko, by zdobyć tę niesamowitą dziewczynę. Wszystko.

Rozdział 2 Hanna, idąc przez OIT, dławi się od zapachu środków odkażających. Próbuje przyzwyczaić wzrok do jarzeniówek. Doktor Malik odwraca się do niej, przeciągając palcami przez coraz bardziej zmierzwione włosy. – Możesz potwierdzić, kiedy zauważyłaś niepokojące objawy, Hanno? Szuka odpowiedzi, ale przed oczami wciąż ma Toma, który leży na podłodze w sypialni. Powieki mu opadają. Lewe ramię przyklejone do tułowia. Potrząsa głową. Musi się skupić. Musi pomóc. – Nie wiem. Pewnie godzinę temu. – A orientujesz się, kiedy się pojawiły? – Nie. – Ma wrażenie, jakby właśnie oblewała ważny egzamin. – Bardzo mi przykro. Kiedy kładłam się spać o drugiej, Tom już spał. Za różową zasłonką po lewej stronie jakiś mężczyzna charczy do maski tlenowej, jakby każdy oddech miał być ostatnim. – Jak oceniasz jego kondycję? Jest ogólnie zdrowy i sprawny fizycznie? – W sumie tak. Gra w piłkę. I biega. Czasami. W każdym razie kiedyś. Ogarnia ją złość na samą siebie. Powinna więcej wiedzieć. Udzielić precyzyjnych informacji. Tymczasem, prawdę mówiąc, ostatnio dłużej rozmawiała z kioskarzem niż z mężem. – Tom pali? – Tak. Niewiele. – Mijają szafki wypełnione rurkami i igłami. – Ale od paru miesięcy więcej.

– W tym czasie miał nawracające dolegliwości? Hanna nerwowo przeszukuje pamięć. – Jakie? – Bóle głowy? Maślane ręce? Myśli intensywnie. – Głowa boli go zwykle, gdy ma kaca. – Często się to zdarza? – Od paru miesięcy właściwie codziennie. – Jesteś pewna, że pił? Jeszcze przed bólami głowy? – Tak. – Mimo że potwierdziła, wcale nie była pewna. Ostatnio przestała nawet pytać. – Dlaczego to jest ważne? Lekarz nie odpowiada. Hanna idzie za nim do ostatniego łóżka, na którym leży jakiś pacjent w różowej szpitalnej piżamie. Plątanina kabli na torsie chorego wysyła do monitora informacje o jego funkcjach życiowych. Pielęgniarka w granatowym mundurku wkłada mu maskę tlenową. Uspokaja cicho, przesuwając pasek na tył głowy. Hanna już ma ominąć łóżko, kiedy zauważa, że doktor Malik zatrzymuje się przy nim i wysuwa barierki boczne. Jeszcze raz przygląda się choremu. Ciemne włosy i obrączka. To jej mąż. Zasłania usta, próbując zdławić szloch. Ma przed sobą plątaninę przewodów, żył i kończyn. Tom nie przypomina już człowieka. Gdzie mężczyzna, który przenosił ją jak piórko przez próg? W czasie przyjęcia zaręczynowego produkował w shakerze zabójczo fioletowe hantini? Spędził noc za kierownicą zdezelowanego forda escorta, żeby uczcić jej „nauczycielski debiut” piknikiem z ciastem, stiltonem i amaretto? Pamięć podsuwała jej teraz tylko dobre chwile. – Jedziemy. Doktor Malik wypycha łóżko Toma na korytarz. Brodaty salowy przejmuje ster, by lekarz mógł się skupić na pacjencie. Pielęgniarka czuwa u wezgłowia w czasie tego biegu z przeszkodami między porzuconymi wózkami, kartonowymi pudłami i metalowymi platformami załadowanymi pościelą.

Hanna truchta, próbując dotrzymać im kroku. – Dokąd teraz? Lekarz podnosi lewe ramię Toma, ale ręka opada bezwładnie. – Na tomografię, żeby sprawdzić, co dzieje się w mózgu. Hannie zaciska się żołądek. – Czego będziecie szukać? Wsiadają do windy. Masywne, szare drzwi się zasuwają. Szarpnięcie i maszyna w żółwim tempie sunie na górę. Doktor sprawdza puls chorego i podnosi wzrok na Hannę. – Do udaru dochodzi, kiedy zostaje odcięty dopływ krwi do mózgu, co następuje albo na skutek niedrożności tętnicy, albo krwotoku mózgu. Rozumiesz? Hanna przełyka ślinę. – Chyba tak. – Dobrze. – Kiwa głową. – Tomograf pomoże nam ustalić, z czym mamy do czynienia. I czy to udar. Hanna skręca pasek torebki tak mocno, że wrzyna jej się w dłoń. Lekarz znów patrzy na Toma. – Kiedy ustalimy, co się stało, będzie wiadomo, jak go leczyć. – Rozumiem. Winda wreszcie łaskawie dowlokła się na żądane piętro. Hanna nie odrywa wzroku od męża. Przeraża ją bezruch Toma. Przypomina sobie ostatnią kłótnię, kiedy krążył po pokoju, recytując z wściekłością długą listę jej wad. Naiwna. Samolubna. Zawsze te same punkty. Patrząc na nieruchome ciało męża, niemal marzy, by znów na nią się wydzierał. Żałuje, że tego nie robi. Neurolog pomaga wytoczyć łóżko z windy. Jeszcze jeden zakręt i docierają na oddział radiologiczny. Recepcja tonie w ciemnościach. Nie wygląda zachęcająco. Lekarz nie zwalnia kroku. – Poczekaj tutaj, Hanno. – Nie. – Zaciska dłonie w pięści. – Chcę być przy nim. – Przykro mi. – Kręci głową. – Nie możesz tam wejść.

– Bardzo proszę. – Poziom promieniowania jest zbyt wysoki. Niestety, musisz zostać na zewnątrz. – Niecierpliwie bębni palcami po karcie Toma. – Trzeba natychmiast go zbadać. Liczy się każda sekunda. – Rozumiem. Zrezygnowana zwiesza ramiona. Łóżko z Tomem odjeżdża. Znów zostaje sama. Atmosfera upiorna jak w nawiedzonym domu. Podchodzi do stojaka z wodą, ale nie ma kubeczków. Burczy jej w brzuchu. Sprawdza na telefonie godzinę. Wpół do szóstej. Słychać warkot uruchamianego tomografu. Hanna grzebie w torebce, szukając czegoś do jedzenia. Wreszcie wyławia przedpotopowe opakowanie Maltesers. Rozrywa torebkę. Drażetki są zgniecione i pokruszone, ale cukier pokrzepia, więc wrzuca kulkę do ust. Następną. I kolejną. Wreszcie wpycha jedną po drugiej, próbując zagłuszyć lęk, że za chwilę znajdzie się na dnie przepaści. Dziewiąta. Dziesiąta. Jedenasta. Zamyka oczy. Jej świat zawęża się do czekolady i chrupania plastra miodu między zębami. Słyszy kroki. Pojawia się doktor Malik. Siada obok. – Hanno. – Tak? – Badanie potwierdziło, że Tom miał udar. Nie chce się z tym pogodzić. – Przecież on ma tylko trzydzieści dwa lata! Lekarz kręci głową. – Niestety, wiek nie ma tu nic do rzeczy. Krew nie docierała do części mózgu odpowiedzialnej za lewą stronę ciała. Pewien obszar został uszkodzony. – O Boże. Hanna zaplata dłonie tak mocno, że nie czuje palców. – Skoro nie wiadomo, kiedy pojawiły się pierwsze objawy – mówi neurolog – trzeba wziąć Toma na oddział i uważnie obserwować. Zaraz go tam zawieziemy. Posyła jej krótki, wymuszony uśmiech i wraca do pracowni

rentgena. Znów zostaje sama. Siedzi ze wzrokiem wbitym w podłogę. Malteser wolno rozpuszcza jej się w dłoni. Zamyka oczy i próbuje sobie przypomnieć, jak to jest modlić się. * Kiedy wywożą Toma z pomieszczenia, Hanna zrywa się i chwyta go za rękę. Jest lodowato zimna. Winda z mozołem telepie się w górę. Na korytarzu przejeżdżają przez kolejne podwójne drzwi. Nad nimi napis: ODDZIAŁ UDAROWY. Znów pojawia się doktor Malik. – Bierzemy Toma pod swoje skrzydła. – Ruchem ręki pokazuje ciemne pomieszczenia za sobą. – Będziemy bacznie go obserwować, a siostry dopilnują, żeby nic złego się nie wydarzyło. Oddział nie zasypia. W rejestracji też trwa krzątanina. Lekarz przywołuje siostrę zza kontuaru. Kobieta przewozi Toma do sali po lewej stronie. Doktor Malik przysuwa się do Hanny i mówi przyciszonym głosem: – Przygotujemy Tomowi łóżko, położymy go i podłączymy do aparatury. Zechcesz tam poczekać? – Wskazuje jej pokój z napisem: STREFA CISZY. – Dlaczego nie mogę wejść? – W Hannie wzbiera złość. – Powinnam przy nim być. – To tylko parę minut. Po raz kolejny Toma otaczają ludzie, a ona znów jest sama. Podchodzi do okna i wygląda na dziedziniec, gdzie stoi ponura, złowieszcza rzeźba oświetlona reflektorami. Hanna myśli o telefonach, które musi wykonać; o perspektywie przekazywania złych wieści, i ma ochotę walić głową o poskręcane, metalowe pręty instalacji. Sama jeszcze nie ogarnia sytuacji. Jak ma o tym mówić innym? Wyciąga z torebki telefon. Bierze głęboki oddech i wybiera numer Julie. Słuchając sygnału połączenia, wyobraża sobie, jak

siostra Toma wyplątuje się z objęć kolejnego ukochanego – Hanna dawno już straciła rachubę. Właściwie nie spodziewa się, że szwagierka odbierze. Z doświadczenia wie, że Julie rzadko przytomnieje przed południem. Tymczasem czeka ją niespodzianka. Na drugim końcu linii odzywa się senny głos: – Taaaa? – Julie? Tu Hanna. Stara się mówić spokojnym, rzeczowym tonem. Nic z tego. Julie uwielbia dramaty. Doszukuje się ich nawet w najradośniejszych sytuacjach. – Co się stało? Coś złego? Hanna jeszcze bardziej zniża głos. – Niestety, Tom leży w szpitalu. Miał udar. – Co? – Julie reaguje na wiadomość charczeniem, którego nie powstydziłby się suchotnik. – Czy...? Jeszcze...? – Tak, jeszcze żyje. Stan się ustabilizował. Wzięli go na obserwację. – Cholera. – Słychać szelest i powtarzający się trzask opornej zapalniczki. – Cholera. – Julie? Teraz plaśnięcie dłoni. Wkurzone, męskie mamrotanie. Najnowszy kochaś Julie nie pośpi sobie dziś dłużej. Za to głos Julie brzmi ostro i wyraźnie: – Zrobisz coś z tą cholerną zapalniczką? Męski, niski głos: – Jest szósta rano, Jules. Śpij. Hanna trze oczy, próbując rozmasować naprężoną bruzdę między brwiami. Ze słuchawki dobiega męskie stękanie, a potem głos Julie: – Dostałam naprawdę złą wiadomość. Przydaj się, kurna, na coś i zapal mi szluga. Hanna wzdycha. – Julie? – Taaa, zaraz. – Znów słychać pstrykanie zapalniczki. – To

zasrane cholerstwo nie działa. Zróbże coś z tym, dobra? Mój brat właśnie miał udar, jarzysz? Hanna jakoś nie wróży temu związkowi przyszłości. Głęboko nabiera powietrza. – Słuchaj, Jules, sytuacja nie wygląda najlepiej, ale dobra wiadomość jest taka, że już wzięli Toma na oddział udarowy, gdzie będą go obserwować i zapewnią mu niezbędną opiekę. – Czyli wszystko będzie dobrze? – Nie wiem. – Hanna czuje się przytłoczona, u kresu sił. – Muszę kończyć. Przyjedziesz najszybciej, jak się da? Proszę. – Wóz mi nawalił. Nie wiem, czy... Wpada jej w słowo. Ten jeden raz w życiu Julie musi wziąć się w garść. – Przyjedź pociągiem albo autobusem. Wszystko jedno. Jesteśmy na oddziale udarowym w szpitalu przy King’s Lane. Przepraszam, ale muszę wracać do Toma. – Jasne. – Głos Julie nagle się łamie. – Ucałuj go ode mnie, dobrze? – Obiecuję. Do zobaczenia. Rozłączając się, słyszy pierwsze szlochy. * Kiedy wreszcie Hanna zostaje wpuszczona na salę, Tom leży w łóżku jak w klatce, oblepiony czujnikami, ponakłuwany igłami. Na stojaku obok wisi worek z przezroczystym płynem. Ze ściśniętym żołądkiem, ogarnięta lękiem siada na krześle i bierze męża za rękę. Doktor Malik opiera się o łóżko i patrzy na Hannę. – Kluczowa jest najbliższa doba – mówi przyciszonym głosem. – Trzeba obserwować, czy nie pojawią się komplikacje. Jeśli uda się zdiagnozować przyczynę udaru, zdecydujemy, jakiej rehabilitacji będzie wymagał Tom. Hanna wpatruje się w męża. Wdech. Wydech. Boi się, że jeśli na moment odwróci wzrok, oddech ustanie. Łzy spływają jej po policzkach.

– Jak długo mogę przy nim zostać? – Jak długo zechcesz. – Dziękuję. Po wyjściu lekarza odwraca się do Toma. Zdumiewające, jak młodo wygląda. W półmroku zniknęły zmarszczki – świadectwo lat spędzonych w korporacjach – i przed sobą ma chłopaka, który nie mógł oderwać od niej wzroku w barze w Soho. Błogie chwile... Hanna podnosi oczy na groźne wykresy na monitorach. Policzki ma mokre od łez. Przytłacza ją świadomość, jak wiele stracili. Wtem czuje na palcach słaby uścisk. Tom prawą ręką otoczył jej dłoń. Też ma w oczach łzy. Od lat nie widziała go płaczącego. Tom. Och, Tom. Gładzi go po twarzy i czeka, aż przymknie powieki. Kiedy oddech się wyrównuje i mąż zapada w sen, przypomina sobie, co zamierzała dziś z siebie wyrzucić. Słowa, które wzbierały w niej od tygodni. Miesięcy. Opiera głowę na rękach i błagalnie szepcze do ciemnej sali pełnej szumu aparatury. Nikt nie słyszy. Paragon: 35,75 funtów, bar Rainbow Lato 2006 Na pierwszej randce wylądowali w gejowskim barze. – Nie tak sobie wyobrażałem romantyczną atmosferę. – Tom westchnął. Usiłował nie zsunąć się ze stołka obitego skórą lamparta i z całej siły zapierał się łokciami o miniaturowy, metalowy stolik. – O co ci chodzi? Hanna zrzuciła skórzaną kurtkę i przeciągnęła palcami przez bujne loki. W kącikach błyszczących warg tańczył uśmieszek. Tom marzył, żeby je pocałować. Ilekroć jednak zbierał się na

odwagę, ona akurat coś piła albo jadła. Ta dziewczyna kiedyś doprowadzi go do szału. Usiadła z gracją na stołku barowym. – Cóż może być bardziej romantycznego niż picie trującej margarity z różowego, fluorescencyjnego wiaderka? – Racja. Takie sceny w kinie nazywają kultowymi. – Sączył przez słomkę drinka, odwracając wzrok, gdy klaty bardziej męskie niż jego młodzieńczy tors napierały na kontuar. – Właściwie chodziło mi bardziej o muzykę. – Co?! – udała oburzenie. – A ja myślałam, że zamówiłeś te kawałki u didżeja specjalnie dla mnie! Pokręcił głową. Z głośników dudniło Take on Me A-ha. – Przykro mi. Przykrył dłonią jej dłoń. Odetchnął, gdy nie cofnęła ręki. Była taka ciepła. – Typowy student prawa. Traktuje świat, a zwłaszcza siebie, tak strasznie serio, że nie potrafi docenić starego, poczciwego popu. Przewrócił oczami. – Za to ty, niepoważna studentka filologii, oczywiście masz w głowie siano – powiedział z udawaną zgrozą. – A skoro lubisz taki chłam, to niestety predestynuje cię do skreślenia z listy kandydatek do drugiej randki. – Doprawdy? – Nachyliła się, a on skorzystał z okazji, by podziwiać widoki, jakie oferował głęboki dekolt różowego topu. – A któż jeszcze figuruje na liście? Kim są moje rywalki? Uniósł brwi. – Za długo by wyliczać. Odsunęła się. – Rozumiem... Wszystkie wieczory, kiedy nie mogłeś się ze mną umówić, bo rzekomo zasuwałeś w pubie, spędzałeś z innymi? – Mówiła żartobliwie, ale w oczach, zanim je przymrużyła, dostrzegł błysk niepokoju. – W sumie to nawet dobrze. Wiem, na czym stoję. Nie potrafił odgadnąć: żartowała czy nie?

Nachylił się, by wziąć ją za rękę, ale zakołysał się tak niebezpiecznie na stołku, że z trudem złapał równowagę. Wyluzuj, Tom. Wyluzuj. – Wierz mi, Hanno, w moim życiu nie ma tabunów kobiet. Mama. Siostra. Dość sympatyczna kioskarka, u której kupuję sobotnią prasę, choć uporczywie pokazuje mi zdjęcia niezliczonych wnucząt. I na tym właściwie koniec. Hanna nadal miała wzrok wbity w blat. – Naprawdę? – Naprawdę. Podniosła głowę i pociągnęła łyk przez słomkę. Tomowi kamień spadł z serca, gdy zobaczył jej uśmiech. – Nie żebym się przejmowała czy coś. – Wzruszyła ramionami. – Ja też nie mogę się opędzić od wielbicieli. To akurat była prawda. Tyle że Hanna kompletnie nie zdawała sobie z tego sprawy. Jej wyznanie dodało Tomowi skrzydeł. Próbował naprężyć muskuły. Biceps nie posłuchał. – Zrobię z nich wszystkich marmoladę. Nie ma innej opcji. Pochyliła się. – Oczywiście. – Szeroko otworzyła oczy. – To dopiero byłby widok. – Doprawdy? – Udawał luzaka, choć czuł się ostatnim frajerem. – Owszem. – Uniosła brew. – To co bym straciła? Gdybym nie załapała się do kandydatek na drugą randkę? Przeciągnął palcami po ustach, jakby zaciągał suwak, i pokręcił głową. – Aha. – Dyskotekowe światło odbiło się w jej srebrnym wisiorku. – Znowu twoja specjalność: pan tajemniczy. – Zgadza się. Nachylił się ku niej. Z ustami tuż przy jej wargach pomyślał w oszołomieniu: Nareszcie. – To twoja komórka wibruje czy po prostu tak się cieszysz, że się ze mną spotkałeś?