ks-konfeks

  • Dokumenty295
  • Odsłony17 763
  • Obserwuję20
  • Rozmiar dokumentów410.8 MB
  • Ilość pobrań11 999

1,5

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :874.9 KB
Rozszerzenie:pdf

1,5.pdf

ks-konfeks EBooki różne juz przeczyt
Użytkownik ks-konfeks wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 61 stron)

2 Jeanine Frost Cykl “Nocna łowczyni”: Szczęśliwi Jak Nigdy (Opowiadanie) Akcja opowiadania rozgrywa się pomiędzy tomem 1 a 2 Nocnej Łowczyni.

3 PROLOG taruszka spojrzała na zegarek. Za kwadrans jedenasta. To nie powinno potrwać już długo. Po drugiej stronie ciemnej uliczki powolnym krokiem spaceruje dwójka młodych mężczyzn, chytrze wywyższając się nad nastolatkami, co nie wróżyło nic dobrego. Ona ledwie zaszczyciła ich spojrzeniem. Zaczęła tupać stopą i nucić pod nosem. Kiedyś, bardzo dawno temu, powoli zbliżyłaby się do nich, machając przy tym biodrami i szepcząc obietnice przyjemności za pieniądze. Ale to było w innym życiu. Chłopcy zbliżyli się, a chciwość i oportunizm błyszczały w ich oczach. Kobieta wiedziała, że wyglądała jak łatwy cel: Staruszka stojąca w słabo oświetlonej alei, ubrana w drogi płaszcz, złoty zegarek i nieporęczną torebkę przerzuconą przez chude ramię. Równie dobrze mogłaby mieć doczepioną tabliczkę z napisem: „Chodźcie i bierzcie mnie!”. - Co ty tu robisz, babciu? – Zapytał jeden z nich podśpiewując. Drugi szedł jeden lub dwa kroki za nim rozglądając się dookoła i sprawdzając czy aby nikt nie patrzy. Nikogo nie było. Po tej stronie Południowej Filadelfii ludzie nie wtykali nosa w nie swoje sprawy. Na jego znak ten drugi wyciągnął nóż sprężynowy. - Dawaj pieniądze, biżuterię i torebkę albo cię potnę! Staruszka się uśmiechnęła. - Wiecie, czym jesteście? – Zapytała rozbawionym głosem. Spojrzeli po sobie, najwyraźniej nie spodziewając się jej braku strachu. Wtedy znów zaczęli patrzeć na nią spode łba. - Taak, jesteśmy tymi, którzy zamierzają cię okraść! – Powiedział ten trzymający nóż. - Nie – odezwał się ktoś na drugim końcu alei, a jego brytyjski akcent dodał ozdoby jego słowom – Jesteście obiadem. Zanim ich dwójka zdążyła choćby mrugnąć zawisnęli w powietrzu, a twarde jak skała ręce zaciskały się wokół ich gardeł. Brązowe wcześniej oczy nieznajomego zamieniły się i zaczęły jarzyć zielenią, kiedy pochylił głowę w stronę ich wyeksponowanych gardeł. Młodociany partner w zbrodni spojrzał w górę. Mógł jednak tylko wydawać przerażone jęki i przyglądać się jak kły przebijały szyję jego przyjaciela. Wtedy nieznajomy upuścił, teraz już bezwładne ciało i zacisnął usta na następnym, wyeksponowanym karku. Minutę później drugie ciało wylądowało na ulicy. Nieznajomy wytarł usta bokiem ręki i przyciągnął staruszkę do siebie. Zamiast walczyć, przytuliła go tak mocno jak tylko jej słabe ciało było w stanie. On delikatnie ścisnął ją i z uśmiechem odsunął od siebie. - Greta, coś ty sobie myślała umawiając się tu ze mną? To nie jest miejsce dla ciebie. Zaśmiała się z nutką jej danego, sprośnego chichotu. - Pomyślałam, że będziesz głodny Bones. Wiedziałam, że znajdę coś dla ciebie akurat na czas, kiedy się zjawisz. Bones również zachichotał, przeczesując jej białe włosy. - Ta sama stara Greta. Zawsze znajdzie sposób na zaspokojenie swoich chłopców. S

4 Poczuła ciepło wielu przyjemnych wspomnień. Piękna twarz Bonesa nie zmieniła się ani trochę, a to było kojące. Czas był bezlitosny dla tak wielu rzeczy włącznie z nią, ale nie miał żadnej władzy nad blond wampirem stojącym na przeciwko niej. Spojrzała na ciała leżące niedaleko jej stóp. - Czy oni są martwi? – Zapytała bardziej z ciekawości niż obawy. Z roztargnieniem Bones kopnął jednego z nich. - Nie, są tylko nieprzytomni. Wrzucę tych drani do najbliższego kontenera na śmieci zanim odejdziemy. Zasłużyli na to za te groźby kierowane w twoją stronę. To przypomniało jej, dlaczego ściągnęła go w to miejsce. - Potrzebuje przysługi. – Powiedziała Greta. Bones złapał ją za rękę. Kiedyś jego skóra byłaby zimniejsza w dotyku, ale nie teraz. Po posiłku, który przed chwila zjadł i mojemu kiepskiemu krążeniu mamy prawie taką samą temperaturę - pomyślała ironicznie Greta. Jeśli pomyślał o tym samym, nie pokazał tego na swojej twarzy. Bardzo delikatnie pocałował jej palce. - Czegokolwiek potrzebujesz, wiesz, że wystarczy tylko poprosić. Łzy napłynęły jej do oczu. Dawno temu, kiedy opuściła swój dom, Bones wydał ją za mąż za mężczyznę, w którym była szaleńczo zakochana. Piętnaście lat później nie żałowała swojej decyzji, ale czasami zastanawiała się jak potoczyłoby się jej życie gdyby zamiast tego zdecydowała się zostać z Bonesem. Greta odrzuciła na bok wspomnienia. - Chodzi o moje wnuki – zaczęła. – Są w niebezpieczeństwie. *** Dwadzieścia minut później Greta skończyła szczegółowo opowiadać o swoim problemie. Bones przytaknął z wyraźnym zamyśleniem malującym się na jego twarzy. - Nie dam rady rozwiązać tego w pojedynkę, ponieważ skupiłem całą moją energię na znalezieniu kogoś, ale wyślę faceta, który się tym zajmie. Ufam mu, więc jesteś w dobrych rękach. Masz na to moje słowo.

5 ROZDZIAŁ 1 sabella zajrzała przez lukę oddzielającą kuchnię od reszty jej restauracji. Tak, ciemnowłosy mężczyzna wciąż siedział przy swoim stoliku i tak, wciąż jej się przyglądał. Głupiec, pomyślała, kiedy znalazła się poza zasięgiem jego widzenia. Czyżby nie słyszał? Przecież jest zaręczona z Robertem "Robberym" Bertinim. “Oto nadchodzi panna młoda” - pomyślała w kolejnym porywie gniewu. Dlaczego nie wyszła za niego, kiedy poprosił ją o rękę po raz pierwszy? Albo dziesiąty? To wyłącznie jej wielokrotne odmowy wyróżniły ją na tle wszystkich innych kobiet, które wciąż kręciły się wokół jego grubego portfela. Widziała “Chłopców z ferajny”, dlatego powinna była wiedzieć, że mówiąc “nie” do szefa mafii, nawet tak stosunkowo niewiele znaczącego w hierarchii jak Robert, tylko zachęci go, aby o nią zabiegał. Dlaczego zdecydował się przychodzić do jej restauracji w każdy czwartkowy wieczór? Gdyby nigdy nie postawił stopy w tym miejscu, nic z tych rzeczy nigdy by się nie zdarzyło! Właściwie to całą winę można by przypisać klopsikom. Isa zaprezentowała garnek mięsnych pyszności w złym świetle. Taak, to była całkowicie jej wina. Cholerne smaczne małe dranie umieściły restaurację jej zmarłych rodziców na mapie. Kto przypuszczał, że okazały się one również ulubionym daniem lokalnej mafii? - Isa, stolik dziewiąty chciałby się z tobą zobaczyć! – Zawołał jej szef kuchni, Frank. Skrzywiła się. To był wysoki, ciemny i głupi “stolik”- nowy klient wynalazł jakiś problem. W innych okolicznościach, Isa nie miałaby nic przeciwko jego niezmiernej uwagi. Z pewnością nie był on osobą, na którą ciężko było patrzeć – brązowe włosy opadające na ramiona, szczupła budowa ciała oraz półuśmiech, który zdawał się być uroczy i przebiegły w tym samym czasie. Ale dzisiaj był czwartek, więc jej narzeczony – tylko na chwilę, obiecała sobie – był tutaj w typowym dla niego towarzystwie czterech bandziorów. Isa zdążyła już zauważyć, że Robert kilkakrotnie wskazywał na mężczyznę z powodu jego oczywistego świra na jej punkcie. Wkrótce Robert nie zadowoli się jedynie haniebnym spojrzeniem. Wyciągnąłby nieznajomego na zewnątrz i połamałby mu kolana, oczywiście, jeśli był w dobrym humorze… Isa nie chciała nawet myśleć o tym, co mogłoby się przydarzyć mężczyźnie, jeśli dzisiejszego wieczoru Robert był rozdrażniony. Torowała sobie drogę do stolika numer dziewięć z uprzejmym, aczkolwiek lodowatym uśmiechem na twarzy. W “Spagarelli's”, Isa była znana z tego, że zawsze znalazła czas, żeby się zatrzymać i zamienić kilka słów z klientami, pamiętała imiona stałych bywalców oraz czasami wypijała drinka z niektórymi z nich. Kiedy na nowo otworzyła restaurację, chciała być praktyczna we wszystkim, wliczając w to klientów. Teraz oczywiście, stało się to dla niej niewykonalne, aby odmówić „wysokiemu, ciemnemu i głupiemu” prośby o rozmowę z właścicielem. Miała nadzieję, że Robert pójdzie teraz do męskiej toalety, ale zamiast tego obserwował jak podchodzi do stolika człowieka ze zwężonymi, podkrążonymi oczami. - Isa – przywołał ją niezadowolonym, chropowatym głosem. - Chwileczkę – zawołała z fałszywie promiennym uśmiechem. – Muszę obsłużyć klienta. I

6 Tak na prawdę to chciałaby powiedzieć Robertowi, żeby zamknął swoją parszywą gębę i poszedł w cholerę. Najlepiej na zawsze. Niestety nie mogła powiedzieć mu tego ani niczego innego, co stale miała na końcu języka – że prędzej poślubiłaby gnijące zwłoki Al Capone, niż jego. Ostatecznie, Frazier na niej polegał. Gdzie on był i dlaczego musiała udawać, że brnie dalej z całym tym weselem, tego nie wiedziała, ale ostatnim razem, kiedy rozmawiała z bratem, Frazier powiedział, że to sprawa życia i śmierci. Więc grała przyszłą Panią Robertową Bertini, co wcale nie było łatwe. Robert miał wizję stania się następnym Michaelem Corleone i aby to osiągnąć, uważał, że potrzebuje perfekcyjnego “mafijnego” wizerunku bycia w stanie małżeńskim z tradycyjną, włoską kobietą. Fakt, że Isa ze swoją restauracją byłaby właścicielką perfekcyjnej pralni pieniędzy było jak wisienka na torcie. Tego była pewna. Tak, więc Robert musiał się jeszcze wiele nauczyć. Każdy, kto dobrze ją znał, powinien wiedzieć, że zmuszenie jej szantażem do wzięcia ślubu to zły pomysł. Czystej krwi włoszką to ona mogła być, ale tradycyjną, potulną żoną “Pana zbrodni” to z pewnością nie. Najbardziej frustrujące w tej całej sytuacji było to, że Isa stając teraz na przeciwko stolika numer dziewięć, z pewnością będzie musiała wrócić z powrotem do Roberta. - W czym mogę pomóc? – Zapytała z taktownością znacznie mniejszą niż zazwyczaj. Leniwy uśmiech rozjaśniający jego twarz sprawiał, że jego wygląd stał się nieznośnie bardziej kuszący. - Właściwie Kochanie, jestem tutaj, żeby ci pomóc. Isa nie była w nastroju na żarty. Praktycznie mogłaby usłyszeć parę wydobywającą się z uszu Roberta. Ten człowiek będzie miał szczęście, jeśli wyjdzie stąd żywy. Im dłużej z nim rozmawiała, tym jego szanse na to malały. Nie mogła sobie pozwolić na ryzykowanie jego życia przez udawanie uprzejmej restauratorki. - Potrzebowałabym twojej pomocy jedynie gdybyś był krytykiem kulinarnym lub pracownikiem Sanepidu. Teraz, chyba, że masz coś do powiedzenia na temat wina, skoro nie tknąłeś nawet gryza jedzenia, na prawdę muszę już iść. - Złodziejaszek trzyma cię na krótkiej smyczy, zgadza się? – Przerwał jej mężczyzna. – Tak jest, on był rażącą dziurą w mojej głowie przez ostatnią godzinę. Isie opadła szczęka. A więc zdążył już wyrobić sobie opinię na jej temat. Jeśli wiedział, jakim rodzajem człowieka był Robert, a mimo to pożerał wzrokiem jego narzeczoną tuż pod jego nosem, to musiał być największym głupcem świata. - Jesteś pijany? – Zapytała ściszonym głosem. Zaśmiał się odchylając głowę do tyłu. - Nic z tych rzeczy Isabella. Swoją drogą nazywam się Chance. Miło mi cię poznać. Wyciągnął rękę. Isa potrząsnęła nią przelotnie, a następnie wyprostowała się. - Rozkoszuj się resztą swojego wina Panie Chance. - Po prostu Chance – poprawił ją, dając jej kolejny powód do wpatrywania się w niego. - Wiesz, z tymi twoimi czarnymi włosami i cedrowymi oczami wyglądasz całkiem jak twoja babcia, kiedy była młodsza. Isa zamarła…a następnie pochyliła trochę niżej.

7 - Jak to możliwe, że znasz moją babcię? I skąd wiesz, że wyglądała jak ja, kiedy była młoda? Chance spojrzał przez jej ramie. - Za chwilę będziemy mieli towarzystwo, Kochanie, ale wystarczy powiedzieć, że jestem dawnym przyjacielem twojej babci i przyjechałem tu żeby ci pomóc. Paul, najbardziej zaufany bandzior Roberta pojawił się w następnej chwili. Z jego ogromnym rozmiarem i wyniszczoną osobowością Isa mentalnie porównałaby go do kuli do kręgli. - Isa – huknął. – Szef chce się z tobą widzieć. Natychmiast. Od razu się wyprostowała, a w jej umyśle zapanował chaos. Co jej babcia narobiła? Ona przecież nie powinna wiedzieć, że Frazier ma kłopoty. Boże drogi, ta kobieta ma 75 lat, nie powinna stresować się w ten sposób! - Następnym razem spróbuj Cabernet z rocznika 1997. – Powiedziała do Chance’ya stukając w butelkę jego wina. – Właściwie to na Twelfth Street znajduje się sklep o nazwie Blue Ridge Vineyards, który je sprzedaje. Zamykają o siódmej w dni powszednie, więc jutro powinieneś być w stanie odebrać jedną butelkę. Pochylił głowę posyłając jej kolejny uśmiech. - Zapamiętam. Isa miała nadzieję, że Chance’y zrozumiał jej wiadomość, żeby spotkał się z nią tutaj jutrzejszego wieczora. Cokolwiek jej babcia zaplanowała, powinno zostać odwołane. Robert nie był jakimś przeciętnym prześladowcą, którego mógł powstrzymać zwyczajny zakaz zbliżania się. On praktycznie ma całą policję w kieszeni i kimkolwiek był ten Chance – może prywatnym detektywem, którego wynajęła babcia? – Z pewnością nie byłby w stanie ogarnąć tego, co zgotowałby mu Robert. Isa westchnęła w duchu i poszła uspokoić swojego narzeczonego. *** Chance słyszał mężczyznę idącego za nim. Jego ciężkie kroki w połączeniu z bezdechem i przyspieszonym biciem serca czynił go tak głośnym jak brzdęk uderzających o siebie talerzy. Westchnął, przeczesując całą gamę wieczornych zapachów filtrując, które należały do nich. Jeden, na którego wołają Paul, wyczyścił ostatnio broń, którą trzymał w swojej marynarce; zapach naoliwionego metalu był wyraźny nawet pomimo smrodu czosnku, spaghetti i klopsików. Ten drugi, Ritchie, był mniej drobiazgowy, jeśli chodzi o jego broń palną – oraz higienę osobistą. Śmierdział jakby nie kąpał się przynajmniej od tygodnia. Chance nie przyspieszył swojego spacerowego tempa, od kiedy opuścił restaurację. Isabella przyglądała mu się, kiedy wychodził, ukradkiem oczywiście, ale zauważył jej wzrok, od razu, kiedy tylko wyszedł za drzwi. Następnie zarumieniła się, ponieważ puścił do niej oczko. Ten rumieniec był właśnie tym, o czym teraz myślał, dużo bardziej niż o tych dwóch osiłkach idących za nim na parking. Chance obserwował Isabelle, od kiedy przybył do Philadelphii przeszło trzy dni temu. Zapoznawał się z jej rutyną, oznaczał miejsca, które odwiedzała…i Roberta "Robbery’ego" Bertini również. Robert był znacznie mniej interesujący, zdaniem Chance’ya oczywiście, ale nie tylko,

8 dlatego, że Isabella była niesamowicie bardziej atrakcyjna. Robert był typowym, szkolnym gnębicielem i ani jego ciuchy, pieniądze, domy ani wpływy nie są w stanie tego zmienić. Jego zainteresowanie ślubem z kobietą, która go nie pragnie, jest tak samo złośliwe jak dziecka wymagającego szczególnej zabawki tylko i wyłącznie, dlatego, że jakieś inne dziecko taką miało. Jako wampir, Chance spotykał takich Robertów, w tej czy innej formie przez wiele dekad i jego tolerancja dla jego rodzaju nie podskoczyła ani o milimetr. Zazwyczaj wampiry nie mieszały się w ludzkie sprawy. Ludzie mieli swoje własne prawo oraz strukturę społeczną i powiedzieć, że różniło się ono od społeczeństwa wampirów to zbyt lekkie stwierdzenie. Większość wampirów miała dosyć spraw, z którymi musiała sobie poradzić we własnej grupie sojuszników i wrogów, bez dodawania do tego ludzkich perypetii. Ale w tym przypadku Chance mógł interweniować. Babcia Isabelli – Greta – należała kiedyś do linii jego stwórcy, Bonesa. Czas minął, ale Bones wciąż czuje się za nią odpowiedzialny. Chociaż Chance był teraz Panem swojej własnej linii i nie podlegał już pod władzę Bonesa, jego stwórca poprosił go o przysługę. Tak, więc Chance mógł odwołać się do swojego serca i wtrącić w weselne plany aroganckiego gangstera. Ktoś, kto mógł szantażem zmuszać kobietę do ślubu, wywoływał u Chance’ya istnie piekielną wściekłość. Siła ta powinna zostać użyta do opieki nad tymi, o których się troszczysz, a nie z iście egoistycznych pobudek. Najwyraźniej nikt nie poinformował o tym Roberta Bartini’ego. Właściwie to ktoś powinien pokazać mu gdzie jego miejsce. Na ustach Chance’ya zagościł uśmiech. Dlaczego nie? – Pomyślał. To nie było dokładnie to, o co poprosił go Bones, a mianowicie o zwyczajne wmówienie mu za pomocą siły perswazji, że nie chce już poślubić Isabelle, ale Chance upewniłby się, że ostatecznie wyjdzie na to samo. Właściwie, trochę zasłużonej kary jak najbardziej wyszłoby mu na dobre. A to oznaczałoby trochę więcej czasu spędzonego w towarzystwie rozkosznej Isabelle. Może wystarczy czasu, aby dowiedzieć się, co jeszcze sprawia, że się rumieni. Chance miał już na to kilka pomysłów… - Hej, kolego – ten imieniem Paul warknął na niego. – Chcielibyśmy z tobą porozmawiać. Chance obrócił się zauważając z rozbawieniem, że do swojej konfrontacji wybrali najciemniejszy zakątek parkingu. Jakież to mało oryginalne. - Jeśli zamierzacie ostrzec mnie, abym trzymał się z daleka od pięknej właścicielki Spagarelli's inaczej sprawicie mi ból na iście różnorodne sposoby i takie tam, to możecie równie dobrze oszczędzić sobie fatygi. – Chance odpowiedział spokojnie. – Spotkam się z nią – i wy idioci zapewne też, jak przypuszczam – jutro wieczorem punktualnie o dziewiątej. Usta Paula opadły sprawiając, że wyglądał jak świeżo złapana na wędkę rozdymka. - Zdajesz sobie sprawę, do kogo mówisz, kolego? – Wydusił z siebie. - Oczywiście. Spaghetti a la nona z dodatkowymi klopsikami. Ritchie strzelił palcami i podszedł bliżej. - Prosisz się o lanie, kretynie. - Doprawdy? Fuggetaboutit – Chance wyśmiewał się z wyraźnym włoskim akcentem. Ritchie zachwiał się. Z racji tego, że był człowiekiem, dla Chance’ya wyglądało to tak, jakby poruszał się w zwolnionym tempie. Zrobił unik schludnie i praktycznie w tym

9 samym czasie, obracając Ritchi’ego delikatnie w prawą stronę. Ten cios z półobrotu wylądował, więc na facjacie Paula, który zakołysał się do tyłu właśnie wtedy, gdy Ritchie z trudem łapał powietrze. Chance nawet się nie trudziłby powstrzymać śmiech. - Och…chyba jesteś winien koledze przeprosiny. – Zachichotał. Ritchie zakręcił się wokół własnej osi w tym samym momencie, kiedy Paul zaczął jęczeć coś o złamanym nosie. Z nagłego, słodkiego zapachu w powietrzu Chance’y nie musiał nawet rzucić okiem by wiedzieć, że wszystko zmierza w odpowiednim kierunku. Z warknięciem Ritchie zaatakował go ponownie. Tym razem Chance’y nie zrobił uniku w bok. Po prostu poruszył się w jego stronę i podstawił mu nogę. Ritchie wyłożył się jak długi z głuchym łomotem dobre kilka metrów dalej. Bogatszy i jeszcze bardziej apetyczny zapach uniósł się w powietrzu. Ritchie obtarł kolano i łokieć na asfalcie wystarczająco, żeby obydwa zaczęły krwawić. - Długo jeszcze będziemy sobie tańczyć w ten sposób? – Zapytał Chance. Ritchie powoli dochodził do siebie obdarzając Chance’ya iście morderczym spojrzeniem. Paul wciąż skupiał się na swoim nosie, a coraz więcej czerwonych plam pojawiało się na jego koszuli. - Nabawiłeś się ekstrawaganckich ruchów, towarzyszu? – Zapytał Ritchie wyciągając broń z wewnętrznej kieszeni marynarki. – Spróbuj uchylić się przed tym! Wystrzelił dwukrotnie trafiając Chance’ya w klatkę piersiową. Kule nie były srebrne tak, więc ból trwał zaledwie kilka sekund. Wystarczająco długo jednak dla niego, by upaść na ziemię jak zrobiłaby zwyczajna osoba i złapał się za klatkę piersiową, (aby ukryć szybko leczące się rany po kulach) złapać kilka oddechów…a następnie zachłysnąć się jednym ostatnim, dramatycznym oddechem. Warte Oscara, jeśli miałby mówić sam za siebie. - Jezu! – Wysyczał Paul. – Co do chuja? Wokół są ludzie! Serce Ritchiego zaczęło bić jak szalone, zapewne z powodu domniemanego zabójstwa albo ze strachu przed daniem się złapać. Tak czy inaczej, ten dźwięk sprawił, że kły Chance’ya zaczęły boleć z tęsknoty. - Bierz jego kluczyki – warknął Ritchie – Wsadzimy go do bagażnika, podążysz za mną swoim samochodem i zakopiemy tego pierdolca zanim przybędzie tu „zdobywca odznaki”. Ruchy! Chance poczuł jak wyszarpnęli kluczyki do samochodu z jego ręki, podnieśli go mamrocząc przekleństwa pod nosem o byciu wystarczająco szybkim, by uniknąć wzroku potencjalnych osób trzecich, a następnie głuchy odgłos lądowania w jego własnym bagażniku. W myślach przeliczył czas. Ukrycie ciała w mniej niż dwie minuty od wystrzału – nie najgorzej. Najwyraźniej to nie był ich pierwszy raz. Został pchnięty dalej w głąb bagażnika, ponieważ Paul zawrócił pojazdem poza parkingiem. Ostrożnie Chance, zwróć uwagę na pisk opon. Wgnieciesz mojego nowego Camaro, a wepchnę ci kierownicę w sam środek dupy. Myśl o Isabell przywróciła mu dobry nastrój. Miała taką piękną twarz, ciało o krągłych kształtach, które zadowalały dzisiejsze przerażające tendencje oraz opancerzone elementy lojalności połączone z odwagą. W końcu nie każda osoba poświęciłaby siebie by oszczędzić niewartego ratowania brata. Frazier Spaga wplątał się w interesy z Robertem Bertini z chęci

10 zarobienia łatwych pieniędzy. Teraz jest używany, jako zabezpieczenie przeciw jego siostrze, a Isabelle myślała, że nie pozostało jej nic jak tylko zapłacić okup swoją osobą, by odzyskać go z powrotem. Ale jesteś w błędzie. Chance wyciągnął usta w dumnym uśmiechu. Po prostu jeszcze tego nie wiesz.

11 ROZDZIAŁ 2 sa przyszła do Blue Ridge Vineyards piętnaście minut wcześniej. Nie chciała ryzykować, że minie się z Chancey’em, jeśli w ogóle miał zamiar się pojawić. Cóż za dziwne imię – pomyślała. – Może to jakiś pseudonim? Po raz kolejny zaczęła się zastanawiać, co wymyśliła jej babcia. Oczywiście nie kłopotała się żeby do niej zadzwonić i po prostu zapytać. Nie chciała jej denerwować mówiąc, że cokolwiek sobie ubzdurała, powinna natychmiast to odwołać. Chance powiedział jej, że jego „Stwórca”, Isa założyła, że jest to formalne słowo określające jego ojca, był przyjacielem jej babci. Biorąc pod uwagę, co rusz to bardziej wymyśle kłamstwa Isy, jej babcia musiała się domyśleć, że Frazier ma kłopoty, co z resztą było normą. Jako nastolatek był typem buntownika i choć uspokoił się, kiedy skończył dwudziestkę to i tak nie czyniło z niego przykładnego obywatela. Isa nie miała pojęcia, jakim cudem udawało mu się płacić czynsz na czas, skoro od lat nie potrafił utrzymać żadnego stałego zatrudnienia. Dodając więc dziwne zniknięcie jej brata do niespodziewanych zaręczyn z mężczyzną pokroju Roberta, nic dziwnego, że jej babcia była zaniepokojona. - Cześć Isa – przywitał się z nią pracownik sklepu. Od kiedy zaczęła kupować dużo wina do swojej restauracji, przeszła na „ty” z większością pracowników. - Jak leci, Jim? – Zapytała. - Któżby chciał słuchać narzekania? – Odpowiedział z przyjaznym uśmiechem. No właśnie, kto? Nie mogła się z tym nie zgodzić. Na pewno nie policja. Poszła do nich zaraz po oświadczynach Roberta, jeśli oczywiście powiedzenie: - Fantastyczne wieści Isa. Postanowiłem, że bierzemy ślub – oraz zanim zdążyła odmówić dodając z błyskiem w oku: - Widziałaś gdzieś ostatnio swojego brata? - dodając po chwili: - Tak, wiem. Właściwie to zobaczysz go dopiero po ślubie, ale jeśli takowego nie będzie…cóż. Ten twój brat…jest zdaje się niezbyt odporny na wypadki? Tak, to z pewnością można nazwać oświadczynami… Isa opowiedziała o tym pierwszemu napotkanemu funkcjonariuszowi na posterunku policji jeszcze tego samego dnia. I zapewne nigdy nie zapomni tego, co się wtedy wydarzyło. A mianowicie policjant rozejrzał się dookoła, zatrzasnął drzwi swojego gabinetu i podał jej formularz dotyczący złożenia skargi. - Wyglądasz na miłą kobietę – powiedział nawet na nią nie patrząc, – Dlatego złożę jedynie moje gratulacje z powodu zaręczyn oraz dam ci małą radę. Nigdy tu nie wracaj z tym wnioskiem - ani do mnie, ani do żadnego innego funkcjonariusza - jeśli dobro twoje oraz twojego brata leży ci na sercu. Wtedy zdała sobie sprawę, że wszystkie te plotki krążące o Robercie Bartinim są jak najbardziej prawdziwe. Nie tylko wszystkie ulice należą do niego, ale najwyraźniej cała policja również. Generalnie mogła spróbować na kilka innych sposobów: zadzwonić do FBI, Agencji Bezpieczeństwa Narodowego czy kogokolwiek innego, ale pod koniec tego dnia odebrała telefon w swojej restauracji: I

12 - Isa – powiedział jej brat i natychmiast dodał – Nie wymawiaj mojego imienia i słuchaj bardzo uważnie. Musisz brnąć dalej w te zaręczyny. Robert myśli, że przyparł nas do muru, ale wszystko będzie dobrze. Obiecuję. - Wszystko z tobą w porządku? – Zapytała cicho, aby nie przyciągnąć uwagi pracowników. - Tak. Nie mogę ci tego wyjaśnić, ale po prostu trzymaj się i udawaj dalej. Skontaktuję się z tobą tak szybko jak to tylko będzie możliwe, ale nie przez telefon. Robert prawdopodobnie niedługo zacznie podsłuchiwać twoje rozmowy. Połączenie zostało przerwane, ale Isa powiedziała: - Przepraszam, pomyłka – i odłożyła słuchawkę tak jakby nic dziwnego się nie wydarzyło. Dopiero później zaczęła się zastanawiać, jak Frazier mógł powiedzieć rzeczy w stylu „udawaj dalej” i „Robert myśli, że przyparł nas do muru”. Wątpliwe jest to, że jako zakładnik miałby przywileje w postaci prywatnych telefonów, a mówienie takich rzeczy przy swoich porywaczach nie miałoby najmniejszego sensu. Czyży Frazierowi udało się jakoś uciec? - Cześć Izabella. Isa była tak pochłonięta swoimi myślami, że nawet nie usłyszała, kiedy drzwi sklepu się otworzyły. Chance jednak się pojawił. Stał za nią z lekkim uśmiechem na twarzy. W ostrym świetle fluorescencyjnym jego włosy zdawały się być ciemnobrązowe, a nie kruczoczarne jak wydawało jej się poprzedniego wieczoru, a jego skóra była zaskakująco blada. Natomiast oczy, których koloru nie mogła odgadnąć wcześniej, okazały się być mieszaniną szarego i niebieskiego. Jak ocean – pomyślała – tuż przed burzą. Nie mogła przestać się w niego wpatrywać. Potrząsnęła głową i nakazała sobie natychmiast powrócić do teraźniejszości. - Jim, mogłabym pokazać mojemu przyjacielowi nową kolekcję win na zapleczu? – Zapytała z promiennym aczkolwiek formalnym uśmiechem. - Jasna sprawa – odpowiedział leniwym machnięciem ręki. Zawsze kupowała hurtowe ilości i płaciła na czas. Jim pozwoliłby jej praktycznie na wszystko. Isa ruszyła na tyły sklepu zadowolona, że Chance poszedł za nią bez zadawania zbędnych pytań. Kiedy znaleźli się z dala od wścibskich oczu zaczęła: - Do czegokolwiek moja babcia cię wynajęła, twoja praca tutaj dobiegła końca. Jeśli jest ci winna jakiekolwiek pieniądze za twój poświęcony czas, zapłacę ile będzie trzeba, tylko powiedz jej, że nie odkryłeś tutaj niczego podejrzanego i że wszystko jest w porządku. W jej wieku nie powinna narażać się na taki stres. Chance przyjrzał się jej z ciekawością. - Myślisz, że twoja babcia mnie wynajęła? Chcesz powiedzieć, że nigdy ci o mnie nie wspomniała? - Nie – powiedziała z niecierpliwością – Ale kimkolwiek jesteś uwierz mi na słowo, że nie chcesz być w to zamieszany. To nie zmieściłoby się w żadnej tabeli opłat. Chance przyglądał jej się jakby mówiła do niego w jakimś nieznanym języku. Isa tupnęła nogą. Może opis „wysoki, ciemny i głupi” jednak do niego pasował?

13 - Twoja babcia nie wspomniała nigdy przy tobie nikogo o imieniu Bones? – Zapytał ostrożnie. - O kim? Chance westchnął. Po jej zapachu oraz całkowitym zdziwieniu na twarzy wiedział, że mówi prawdę. Nie miała najmniejszego pojęcia, że on jest wampirem. Ponadto, skoro babcia nie powiedziała jej nigdy niczego o Bonesie, Isa nie miała zielonego pojęcia, że wampiry w ogóle istnieją. To z pewnością komplikuje całą sprawę. - Jedyne nazwisko, jakie ma tutaj jakiekolwiek znaczenie to Robert Bartini. – Kontynuowała Isa – Zdaje się, że już wiesz, co z niego za typ i w jakie podejrzane interesy jest zaangażowany, więc chyba nie muszę ci wyjaśniać, jakie to może się okazać niebezpieczne dla twojego zdrowia, jeśli nadal będziesz z nim zadzierać. Chance się roześmiał. - Byłabyś zdumiona wiedząc, co moje zdrowie potrafi udźwignąć, Kochanie. Twój mały Robbery w ogóle mnie nie przeraża. Tak jak powiedziałem ci wczorajszego wieczoru – jestem tutaj, żeby ci pomóc. To nie jest kwestia pieniędzy tak, więc możesz zachować swoje konto bankowe nietknięte. Dla mnie to kwestia honoru. - Honoru? – Isa nie mogła powstrzymać parsknięcia. Miała już wystarczająco problemów, z którymi musiała się zmierzyć bez wtrącania się w to osób trzecich. - Dobrze, więc wyświadcz mi przysługę i zniknij stąd zanim pogorszysz całą sytuację. Było by o wiele łatwiej gdyby wiedziała, czym jestem - pomyślał Chance. Ale to nie było jego zadanie, aby jej o tym mówić. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Być może jest jakiś powód, dla którego Greta trzymała to w tajemnicy? Być może Isabella była jedną z tych osób, które nie poradziłyby sobie z taką wiedzą? Chance’a nie odniósł takiego wrażenia, ale w końcu był to dopiero drugi raz, kiedy z nią rozmawiał. Uśmiechnął się. - Dziękuję za rekomendację wina – powiedział i zaczął kierować się w stronę wyjścia. Isa patrzyła jak odchodzi i odniosła wrażenie, że nie jest to ostatni raz, kiedy go widzi. *** Punktualnie o dziewiątej przeczucia Isy się potwierdziły, kiedy ciemnowłosy mężczyzna zajął miejsce przy stoliku dwunastym w jej restauracji. Prawie jęknęła z frustracji. Mówić do słupa a słup jak dupa! Chance miał nawet czelność puścić do niej oczko, kiedy zajmował swoje miejsce. Co się dzieje ostatnio z tymi facetami? Nie rozumieją, że „nie znaczy nie”? Ile razy trzeba im to tłumaczyć? Nie czekała na kelnerkę tylko sama podeszła do jego stolika. - Czegokolwiek byś nie chciał, informuję, że już nam się skończyło. – Zakomunikowała. Chance odsunął menu z lekkim uśmiechem. - To nie ma żadnego znaczenia. Jestem tu tylko dla ciebie, Kochanie. Isa zacisnęła pięści. Być może nie jest w stanie wyrzucić Roberta na zbity pysk – jeszcze – ale to nie oznacza, że każdy facet w pobliżu będzie ignorował jej życzenia i zamieniał je na swoje własne!

14 - Wynoś się! A przy okazji – zwracanie się do kobiety per „Kochanie”, kiedy się jej nawet nie zna jest seksistowskie i poniżające. Załapałeś, słodkie usteczka? Chciała, aby to pieszczotliwe określenie zabrzmiało jak obelga, ale niestety nie udało jej się uzyskać takiego efektu. Zauważyła pojawiający się błysk w jego oczach. Gdyby Isa wiedziała więcej, mogłaby przysiąc, że zaiskrzyły zielenią. - Słodkie usteczka…mmm. Przyznaję, zaciekawiłaś mnie. Sposób, w jaki spojrzał na jej usta sprawił, że miała ochotę je wytrzeć. Ale nie z obrzydzeniem, tylko, aby sprawdzić czy jakimś cudem nie zmieniły się w deser, ponieważ tylko w taki sposób mogłaby uzasadnić intensywność spojrzenia Chancey’a. Jak na kogoś, kto twierdził, że nie przyszedł tutaj dla jedzenia, Chance’y wyglądał na bardzo, ale to baardzo głodnego. - Powinieneś już iść. Natychmiast. Isa powiedziała to zagłuszając dreszcz, który rozbudził się wewnątrz jej ciała. Ostatnią rzeczą, o której marzyła była kolejna komplikacja w jej życiu, a uparty i seksowny jak diabli, prywatny detektyw był z pewnością jedną z nich. Dwóch matołów Roberta – Ritchie i Paul – stanęli właśnie w drzwiach. - Do diabła, Śmierdziel i Kula do kręgli… - mruknęła Isa. Chance zaczął się śmiać. - Tak się do nich zwracasz? Jakież to profesjonalne. Rzuciła mu gniewne spojrzenie. - Masz życzenie śmierci? Uciekaj! Zanim cię zobaczą! Ale było już za późno. Paul rozejrzał się po lokalu i zatrzymał tak gwałtownie, że wpadł na jednego z kelnerów. Spaghetti a la nona ozdobiło jego koszulę, ale on sprawiał wrażenie jakby w ogóle tego nie zauważył. - Ty! – Zawołał Paul głośniej niż zazwyczaj. Chance pochylił głowę. - Widzę, że przebrałeś się za swój ulubiony posiłek. Teraz, jeśli tylko byś mógł zderzyć z kimś niosącym klopsiki twój ubiór byłby kompletny. Isa zamknęła oczy. Dobry Boże, już jesteś martwy. Ritchie, co dziwne, nie wpadł w swój zwyczajny, szaleńczy nastrój. - Ty nie możesz tu być – prawie piszczał – Ja… - Ty, co? – Przerwał mu Chance’y. – Zastrzeliłeś mnie? Wrzuciłeś do bagażnika, zawiozłeś do starego magazynu, zawinąłeś w plastikową folię i zakopałeś? Chance zaczekał, aż jego słowa dotrą do niego, a potem uśmiechnął się bardzo niewinnie. - Jakież to niedorzeczne. Jeśli byłbym to ja, to przecież nie siedziałbym tutaj, prawda? Wszyscy w restauracji przestali jeść i zaczęli przysłuchiwać się ich wymianie zdań. Isa była rozdarta pomiędzy zachowaniem swojej restauracji w porządnym stanie a rozbiciem talerzy na głowie Paula, Ritchiego a nawet Chance’ya. Zdaje się, że restauracja wygrała. Isa zaczęła się śmiać jakby usłyszała niestosowny żart, a Ritchie i Paul wydęli usta w fałszywym uśmiechu.

15 - Zaprowadźmy was, chłopaki do waszego ulubionego stolika. Lauren, przynieś coś, czym moglibyśmy trochę wyczyścić Paula. A ty Ritchie, wyglądasz jakbyś potrzebował czegoś zimnego do picia. Uprzejmie przeciągnęła ich na drugą stronę lokalu, stwarzając pozory idealnej gospodyni. Obaj poruszali się tak, jakby byli oszołomieni, jednocześnie wpatrując się w Chancey’a. Isa nie miała zielonego pojęcia, o co chodziło z tym jego dziwacznym wyobrażeniem, co niby Ritchie zamierzał powiedzieć, ale do jasnej cholery! To była jej restauracja! Nie jakiś krąg przestępczej adoracji. Paul zesztywniał. - Uh…musimy iść, Isa. – Powiedział. – Musimy coś sprawdzić. - Myślisz, że to kewlar?– Szepnął Ritchie, zerkając w kierunku Chancey’a. [Kewlar jest to sztuczne włókno charakteryzujące się dużą odpornością na rozciąganie. Produkuje się z niego m.in. opony do samochodów]. - A cóżby innego? – Mruknął Paul. Isa miała głęboko w poważaniu to, o czym tam sobie bełkotali, byle by nie niepokoili więcej jej klientów. - Nim się nie przejmuj. Już wydeptał sobie drogę do trumny. – Szepnął Paul, spojrzał na Chancey’a i chrząknął – Mogliśmy o tym pomyśleć zeszłej nocy. Co?? Ritchie złapał Paula za ramię. - Zwijamy się. Szef powinien się o tym dowiedzieć. Z ostatnim spojrzeniem na Chancey’a – oraz bałaganem na koszuli od Armaniego – Paul wraz z Ritchiem zaczęli kierować się do wyjścia. Chance’y posłał im radosny uśmiech sprawiając, że Isa znów zapragnęła rozbić coś na jego głowie. Na jej szczęście, dwóch ulubionych zbirów Roberta miało do załatwienia pilny biznes w innym miejscu. Chance wstał, przeciągnął się i delikatnie pogłaskał dłonią jej policzek. - Jest kilka rzeczy, o których chciałbym z tobą porozmawiać. Ale nie tutaj. Do zobaczenia później, Kochanie. - Nie, nie chcesz, cukiereczku. – Powiedziała tak cicho jak tylko mogła. Zaśmiał się obrzucając ją przeciągłym spojrzeniem. - Tak, chcę.

16 ROZDZIAŁ 3 obert zjawił się od razu po zamknięciu. Klienci już wyszli, więc była tylko ona, kilku kelnerów i jej szef kuchni, Frank sprzątający resztki brudnych naczyń. - Isa – powiedział, nie zwracając uwagi na kogokolwiek z personelu – Przyniosłem twoją suknię ślubną. Frank i reszta opuścili salę nie zwracając uwagi na nieuprzejmość Roberta. Paul podszedł w kierunku Isy trzymając w rękach torbę z odzieżą. Isa wpatrywała się w nią przez chwilę zanim zdecydowała się, żeby po nią sięgnąć. Już samo trzymanie sukni w rękach sprawiało, że zaczynała panikować. Oby Frasier zadzwonił do niej jak najszybciej, ponieważ nie wie jak długo zniesie jeszcze tę farsę. - Um…dzięki. – Nie mogła zmusić się do większego entuzjazmu. - Należała do mojej matki, Boże świeć nad jej duszą. – Odpowiedział Robert, żegnając się. – Moja siostra umówiła cię z krawcową, aby dokonać wszelkich przymiarek. Zadzwoni do ciebie jutro i poda wszystkie szczegóły. Zero konsultacji i zero wglądu w jej harmonogram. Isa nie uczestniczyła nawet w rozmowie, podczas której ustalono, kiedy jej wesele miało mieć miejsce. Siostra Roberta miała zjawić się w restauracji już tydzień temu i poinformować ją, jaki kościół i jaka data została ustalona. W sumie to nawet dobrze, skoro Isa i tak nie miała najmniejszego zamiaru poślubić Roberta to niech ktoś inny zajmie się całym tym planowaniem. - Chłopaki mówili mi, że ten ciemnowłosy matoł znów kręcił się w pobliżu. – Robert podszedł bliżej – Ostrzegli go, żeby trzymał się od ciebie z daleka, ale powiedział im, że zjawi się tu ponownie dzisiaj wieczorem. Nie podoba mi się to, Isa. To okazuje jego brak szacunku. Musiała działać ostrożnie. Może Chance szukał kłopotów, ale Isa nie zamierzała podawać mu go na srebrnej tacy. - To tylko klient, Robert. Nawet bym go nie zapamiętała, gdyby Ritchie i Paul nie zrobili z tego takiej wielkiej sprawy, gdy go tylko zobaczyli. Robert obrzucił ją surowym spojrzeniem, ale Isa zdążyła już wyszkolić u siebie niewinny wyraz twarzy. Skoro katolickie zakonnice nie mogły sprawić, że przyzna się do ściągania na teście w liceum, to tym bardziej Robert nie miał szans na rozgryzienie jej spojrzenia. W końcu wzruszył ramionami. - Dobrze. W takim razie nie powinnaś mieć nic, przeciwko jeśli chłopcy powstrzymają tego mąciwodę przed niepokojeniem ciebie w przyszłości. - Jeśli go jeszcze raz zobaczę, to własnoręcznie zabronię mu pokazywania się w mojej restauracji. – Powiedziała całkowicie szczerze Isa. Robert przysunął się jeszcze bliżej. Isa zmusiła się z całej siły, aby się nie wzdrygnąć, kiedy dotknął jej twarzy. - Jednak… może powinnaś wrócić ze mną do domu. Ten facet może być kompletnym świrem. Nie chciałbym by przydarzyło ci się coś złego. Isa nie znała Chancey’a zbyt dobrze, ale domyślała się, że z nich dwóch prawdziwym świrem był mężczyzna stojący naprzeciwko niej. R

17 - Wszystko w porządku Robert. Nic mi nie będzie. Jeśli go jeszcze raz zobaczę, od razu do ciebie zadzwonię żebyś mógł się z nim rozprawić. Totalne kłamstwo. Przepędziłaby Chancey’a własnoręcznie, to prawda, ale nigdy nie przekazałaby go w ręce Roberta. Robert przeciągnął palcami wzdłuż jej ramienia. - On może nie być jedynym powodem, dla którego chciałbym, żebyś została ze mną. – Powiedział chrapliwym głosem. O cholera! Isa zmusiła się do pozostania w miejscu zamiast uciekać wykrzykując: - Po moim trupie! - Na co miała ogromną ochotę. - Już ci mówiłam. Jestem staroświecką, katolicką dziewczyną. To jedna z tych rzeczy, którą tak we mnie lubiłeś, pamiętasz? W mojej rodzinie nie uprawiamy seksu przed nocą poślubną. Kolejna porcja pieprzenia! Isa nie była dziewicą odkąd skończyła dziewiętnaście lat, a od tego czasu miała jeszcze kilku innych kochanków. Jednakże żadnego, od kiedy trzy lata temu powróciła do Philadelphii, dlatego Robert nie miał o nich najmniejszego pojęcia i wciąż wierzył we wszystkie jej kłamstwa. Isa nie mogła mówić w imieniu swoich dziadków, ale była całkowicie pewna, że jej rodzice z pewnością nie przestrzegali tej zasady. Ale na wypadek gdyby Robert potrzebował czegoś więcej niż jego pożądanie, aby zaczekać do nocy poślubnej… - Poza tym –szepnęła Isa przywołując Roberta machnięciem ręki, aby podszedł bliżej. Rozpięła swoją torebkę, aby jej zawartość była widoczna. - To może nie być najlepsza chwila. Robert zajrzał do środka i zobaczył wiele pojemników, a następnie podniósł jeden z nich ze zdziwieniem. - Vagisil – odczytał napis na etykiecie, a jego usta opadły. – Na kobiece dolegliwości, ostre swędzenie i nadmierne wydzieliny – Uhgh! Rzucił Vagisil na drugi kąt pomieszczenia jakby trzymał w rękach, co najmniej ogromnego, włochatego karalucha. Isa przygryzła wargę, aby powstrzymać uśmiech na widok przerażonej miny Roberta. - Cóż za paskudztwo wyhodowałaś sobie tam na dole? - Wydyszał Ritchie zanim rzucił okiem poniżej jej pasa. Robert zamachnął się i uderzył go prosto w twarz. - Mówisz do mojej przyszłej żony! – Warknął, chociaż również rzucił okiem na jej dolne partie ciała. Obrócił się i oburzony zapiął jej torebkę. Pomocne było to, że żaden z nich nie widział jej twarzy, ponieważ jej wargi nie mogły się powstrzymać przed uśmiechem. - To nie żadne paskudztwo, to grzybica. – Poinformowała ich pruderyjnym, tonem. – To bardzo powszechne. Zniknie po kolejnym tygodniu kuracji, albo coś w tym stylu. Mój lekarz tak powiedział. Pamiętasz tą umówioną wizytę, którą miałam w zeszłym tygodniu, prawda Robert? Więc to było właśnie to. Mój lekarz nawet przepisał mi antybiotyki, aby się upewnić, że nie zamieni się to w zakażenie dróg moczowych. Kłamstwo numer trzy. Isa poszła do lekarza i dostała antybiotyki, prawda, ale były one na ból gardła, który uparcie twierdziła, że jej dolega. Wtedy kupiła każdy rodzaj

18 preparatów na grzybicę, jakie udało jej się zdobyć bez recepty i upchała je wszystkie w swojej torebce, czekając tylko na moment, gdyby Robert znów poruszył ten temat. - Ty… - Robert zdawał się nie wiedzieć, co chce powiedzieć. Isa odwróciła się do niego plecami przygryzając swoje policzki, aby powstrzymać się przed śmiechem. Robert obrzucił torebkę jeszcze jednym spojrzeniem, co wywołało u niego kolejne wzdrygnięcie. - Doprowadź się do porządku i dzwoń, jeśli ten ćwok znów się tu pojawi. Zobaczymy się, uhgh, za kilka dni. Ritchie i Paul pospiesznie poszli za nim. Dopiero, kiedy Isa usłyszała jak samochód Roberta odjeżdża z piskiem opon pozwoliła sobie na wybuch śmiechu. Jej szef kuchni Frank wyszedł z przyległego pomieszczenia. Widząc po jego radosnej minie, słyszał każde słowo. - Ależ z ciebie sadystyczna kreatura. – Powiedział z podziwem. Uśmiech Isy powiększył się. - Nigdy nie lekceważ potęgi kobiety. – Opadła na fotel – Albo Vagisil’u. *** Isa wyszła ze swojej łazienki wycierając włosy ręcznikiem i zamarła. W jej sypialni był Chance. Jedną rękę oparł na niskim stoliku, natomiast drugą głaskał materiał wyściełający fotel, na którym siedział. - Nie zamykasz okien. – Powiedział przeciągle. Spontanicznie spojrzała na okno, a następnie z powrotem na niego. Mieszkała na piątym piętrze, a schody przeciwpożarowe zlikwidowano dawno temu. Jakim cudem…? - Jesteś jakimś dziwacznym kotem-włamywaczem czy coś? Cóż, przykro mi. Wszystkie pieniądze zainwestowałam w restaurację. Przestał głaskać jej fotel i wyciągnął usta w półuśmiechu. - Czy coś, ale nie kotem-włamywaczem. Isie przyszło do głowy, że najrozsądniejszą rzeczą, jaką powinna zrobić to zadzwonić na 911. Albo zacząć wołać o pomoc. Albo wbiec do łazienki, zamknąć drzwi na klucz i zacząć robić obie te rzeczy jednocześnie. Jakby nie było, tego mężczyznę poznała zaledwie dwa dni temu. Mógł być jakimś seryjnym mordercą – pomyślała. Być może i jej babcia go wynajęła, ale to nie o oznacza, że jest bezpieczna. - Więc czym jesteś? – Zapytała w zamian, oplatając się szczelniej ręcznikiem. Całe szczęście, że nie wyszła z łazienki paradując całkiem nago. Wszystko byłoby wtedy jeszcze bardziej skomplikowane. Chance oplótł ją poważnym spojrzeniem. - Nie jesteś jeszcze gotowa na to, by wiedzieć, czym jestem. Więc nie zadawaj mi tego pytania, jeśli nie chcesz poznać szczerej odpowiedzi. Arogancki dupek. Gdzie jest jej pełna hormonalnego obrzydlistwa torebka, kiedy tak bardzo jej potrzebowała? - Mogłabym sprawić, że aresztują cię za kradzież z włamaniem. – Powiedziała ściągając ręcznik z głowy.

19 Chance wzruszył ramionami. - Nie ma sprawy, ale jak tylko Robbery dowie się, że byłem w twoim mieszkaniu, będzie nalegał, abyś została u niego. Jakoś nie wydaje mi się, żeby był to szczyt twoich marzeń? Bystry skurczybyk. Nie, Isa z pewnością tego nie chciała i z jakiegoś dziwnego powodu nie sądziła, że jest w jakimkolwiek niebezpieczeństwie ze strony Chancey’a, tak więc nie zamierzała wcale dzwonić na policję. - W porządku. Więc co jest tak ważne, że musiałeś się po to włamywać do mojego domu? - Okazja by z tobą porozmawiać. – Odpowiedział błyskawicznie. – Znacznie milej jest, gdy – jak ich nazwałaś? Kula do kręgli i Śmierdziel? – Nie kręcą się w pobliżu, żeby nam przeszkodzić. Przepiękny i tajemniczy mężczyzna włamał się do jej sypialni, ponieważ chce porozmawiać? Isa przewróciła oczami. Tak, takie było właśnie jej szczęście… - Dobrze, Chance. Jest druga w nocy i jestem bardzo zmęczona, więc streszczaj się. Rozciągnął się prężąc swoje mięśnie od ramion po czubki palców. Isa stała i przyglądała mu się. Wow. To było coś, co z chęcią zobaczyłaby jeszcze raz. Z wyrazu jego twarzy można było odgadnąć, że domyślił się, o czym pomyślała. Cóż, Isa była pewna, że nie jest jedyną kobietą, która uznałaby to za imponujące. - Zamierzam powstrzymać to wesele i przyprowadzić twojego brata całego i zdrowego. – Powiedział tak spokojnie, jakby, co najmniej komentował pogodę. – Ale będę potrzebował, abyś w międzyczasie dalej udawała narzeczoną Roberta. To już druga osoba, która jej to mówi. Isa nie była zadowolona słysząc to z ust brata zaledwie dwa tygodnie temu, a tym razem nie zabrzmiało to ani trochę bardziej kusząco. - Oczywiście, że tak! Później zamierzasz dać mi wielokrotne orgazmy i spłacić całą moją hipotekę. Widziałam ten film, kolego. Znalazłam go zdaje się chyba w sekcji science- fiction? Uśmiech, którym ją obdarzył był zdradziecki. - Czy mogę wybrać kolejność, w której te rzeczy się pojawią? Ponieważ mam swoje preferencje, Isabella. Ta aluzja sprawiła, że jego oczy znów zaiskrzyły zielenią, a jej serce przyspieszyło. A kiedy powoli zmierzył ją wzrokiem od góry do dołu, poczuła ciepło w całym swoim ciele. To było całkiem jak pieszczota. Chance wziął długi, głęboki wdech, który jakimś cudem zabrzmiał tak intymnie jak pocałunek. Isa przeczesała włosy palcami. Tak, z pewnością atmosfera robiła się tutaj zbyt gorąca. - I jak niby zamierzasz odzyskać mojego brata bez sprawienia, że on – i prawdopodobnie ja – zginiemy przy okazji? – Zapytała odganiając od siebie myśli o tym, że ostatnio uprawiała seks chyba wieki temu. Ugh, jeśli miała na myśli dobry seks to musiałaby cofnąć się myślami chyba nie tylko do poprzedniego stulecia. - Zamierzam dowiedzieć się gdzie jest twój brat, a jak tylko odstawię go na bezpieczną odległość przekonam Roberta, że w jego najlepszym interesie będzie zostawienie ciebie i twojej rodziny w spokoju. Isa prychnęła w bardzo mało kobiecy sposób. - Niby, w jaki sposób? Jesteś jakimś światowej sławy hipnotyzerem?

20 Chance nie zaśmiał się. - Coś w ten deseń. Tym razem wpatrywała się w niego z całkiem innego powodu. On tak na poważnie? Dobry Boże, być może jednak był jakimś niebezpiecznym szaleńcem. Skąd jej babka go wytrzasnęła? - Powinieneś już iść. – Powiedziała wolno Isa. – I po raz kolejny proszę cię, żebyś trzymał się od tego z daleka. Robert nie jest tym, za kogo go uważasz, a żadne czary-mary na niego nie podziałają. On cię zabije i zakopie twoje ciało obok Jimmy’ego Hoffa tak, że nikt cię nigdy nie znajdzie, czaisz? Chance westchnął. - Mam ci zademonstrować, żebyś poczuła się lepiej? Zademonstrować? - Co masz dokładnie na myśli? - Moje magiczne sztuczki jak sama to nazwałaś. Isa odsunęła się. Z minuty na minutę to robi się coraz dziwniejsze! - Słuchaj, dla czego po prostu sobie nie pójdziesz… - Możesz już otworzyć oczy. Isa mrugnęła, a następnie otworzyła oczy szeroko ze zdziwienia. Była na fotelu razem z Chancey’em. A dokładniej na jego kolanach, z rękami zawieszonymi na jego szyi i ustami zaledwie kilka cali od jego. Jasna cholera, jakim cudem TO się stało? *** Chance przyglądał się jej szamotaninie, a jej kłykcie zbielały od kurczowego trzymania ręcznika. Cofnęła się o kilka kroków i rozejrzała po sypialni, zupełnie jakby spodziewała się zobaczyć w niej kogoś jeszcze. - Co mi zrobiłeś? Jakim cudem wylądowałam na twoich kolanach? – Pomagała się odpowiedzi. Jakież prostsze byłoby powiedzenie jej wszystkiego. Aby zademonstrować jej prawdę, chociaż ten jeden, jedyny raz powiedziałby: - Jestem wampirem. I tak, domagałaby się dowodu. Ale nieufność w jej spojrzeniu powstrzymała go. Cóż, to i fakt, że chciał, aby zdążyła poznać go lepiej zanim dowie się, czym jest. Chance żył wystarczająco długo by wiedzieć, co go rozprasza – a to na szczęście nie działo się często. Owszem, przyciągała go do siebie już od pierwszego wieczoru, kiedy ja zobaczył i od razu polubił ją za jej odwagę i męstwo, ale nie tylko to w niej było rzadko spotykane. Było to natomiast dodatkowe uczucie, które go zainspirowało, a mianowicie to, iż poczuł jakby była kimś, kto powinien stać się częścią jego życia. Jedni nazwaliby to chemią, inni zauroczeniem, a jeszcze inni przeznaczeniem. Chance’ya nie obchodziło jednak jakkolwiek by się to nie nazywało. Wiedział tylko, że było to prawdziwe. I ona również to czuła. Mógł wyczuć to po tym, jak zmieniał się jej zapach, gdy była blisko niego, po sposobie, w jaki szybciej zaczynało bić jej serce, kiedy na nią patrzył oraz tym jak reagowało jej ciało nawet, jeśli oczy mówiły coś innego. Oh, część z tego była zwykłym pociągiem między kobietą a mężczyzną, ale kryło się za tym również coś więcej. Chance miał zamiar dowiedzieć się,

21 co oznaczało to „więcej”, a wtedy powiedziałby jej, czym jest, ponieważ nie zamierzał ukrywać tego przed nią dłużej niż było to konieczne. - Wykorzystałem moje czary-mary i zahipnotyzowałem cię. – Odpowiedział. W większości była to prawda. Nie zamierzał tylko powiedzieć jej, że jest to jedna z cech bycia wampirem. - Zahipnotyzowałeś mnie? – Powtórzyła. – Za pomocą, czego? Wzruszył ramionami. - Mojego spojrzenia i mojego głosu. I znów trochę prawdy. - To zbyt dziwne. Jesteś kimś w rodzaju stukniętego Davida Copperfielda i moja babka zatrudniła cię byś za pomocą swojego abrakadabra sprowadził mojego brata bezpiecznie do domu? - Powiedziałem ci już, że to nie jest kwestia pieniędzy – Poprawił ją Chance. - Co za różnica! – Powiedziała Isa, a jej oczy się zwęziły – Nie zrobiłeś niczego perwersyjnego, kiedy siedziałam na twoich kolanach, prawda? Chance skrzyżował ręce na piersi. - Jeśli uważasz, że jestem jakąś szumowiną, która zmusza kobiety do seksu wbrew jej woli, sugeruję, że chyba jednak powinnaś zadzwonić na policję. Zmusiłem cię, abyś do mnie podeszła, ponieważ to dowodzi temu, że potrafię robić to, co twierdziłem, że potrafię. Z pewnością nie usiadłabyś na moich kolanach ze swojej własnej nieprzymuszonej woli, gdybym cię o to poprosił, prawda? Ale nie, nie zrobiłaś nic poza tym, a ręce trzymałem przy sobie przez cały czas. Przyglądał się jej do czasu, aż odwróciła wzrok. Wciąż było to mylące, prawda, z dodatkową dawką ostrożności,…ale żadnego więcej oskarżania. Isa przeszła nerwowo na drugą stronę swojego łóżka. - Więc…możesz podejść do Roberta i, hmm, hipnozą zmusić go do wyjawienia gdzie jest Frazier? - Tak – powiedział wprost. Zagryzła wargę. To już ponad dwa tygodnie, od kiedy brat się z nią skontaktował. Nawet, jeśli udało mu się uciec, aby wykonać ten telefon, możliwe, że został złapany i zaciągnięty z powrotem. Cała ta niepewność o los jej brata uczyniła ją lekkomyślną. Nie mogła po prostu siedzieć na tyłku i zaakceptować zapewnień Roberta, że z Frazierem jest wszystko w porządku. Jeśli wszystkim, co miała teraz po swojej stronie był nieznający granic hipnotyzer rodem z horroru…więc dobrze. Musiała zrobić z tego jak najlepszy użytek. - Zakładając, że jesteś w stanie to zrobić, nie zmienia to faktu, że Frazier z pewnością jest dobrze pilnowany. Całkiem nieźle radzisz sobie ze swoimi małymi sztuczkami przy konfrontacji jeden na jednego, jak widać, ale przeciwko kilku uzbrojonym mini- gangsterom? Zastrzelą cię zanim, chociaż zbliżysz się do Fraziera, a jeśli nie, to i tak nie uda ci się stamtąd uciec. Musimy działać wspólnie, jeśli ma się to udać. Dom Roberta jest ogromny, a on lubi trzymać swoje zabawki blisko siebie, wiec to jest pierwsza rzecz, którą powinieneś sprawdzić. Mogłabym pojechać do niego i zostawić otwarte drzwi czy coś w

22 tym rodzaju. A potem mogę, umm, rozpraszać go do czasu, aż podejdziesz bliżej i wykonasz na nim ten twój mały trik Davida Copperfielda. - Isa…to bardzo odważne z twojej strony, ale nie ma takiej potrzeby. Mogę wejść do domu Roberta bez większego wysiłku i ani on ani jego ludzie nie dadzą rady powstrzymać mnie, gdy będę wychodził. - Twoja arogancja może sprawić, że mój brat zginie. – Warknęła – Wybacz mi, jeśli nie czuję się z tym komfortowo! Napotkał jej baczne spojrzenie. - Robiłem to już wcześniej. Mój stwórca mi ufa. Twoja babcia mi ufa. Tak, więc i ty powinnaś to zrobić. Spojrzała na niego groźnie. To, co powiedział nie przekona jej do ufania komukolwiek innemu poza nią. Chance to doceniał. Żył z podobnym przeświadczeniem przez całe dwadzieścia siedem lat swojego ludzkiego życia. - Spójrz na to z tej strony – kontynuował – Gdzie teraz jesteś? Zależna od bardzo wątpliwej łaski Roberta, że nie zabije twojego brata? Tam właśnie jesteś. Używasz swojej jedynej karty przetargowej, jaką masz by zapewnić Frazierowi bezpieczeństwo, ale to Robert wciąż trzyma pozostałe karty. Potrzebujesz jakiegoś asa w rękawie, którego Robert nie będzie się spodziewał. Cóż, Isabella, ja jestem tym asem, a ty możesz mieć pewność, że Robert nigdy nie będzie się tego spodziewać. - Zgadzam się. – Odpowiedziała z oczywistą defensywnością – Nie widziałam cię wcześniej w restauracji jak sprawiałeś, że Robert dostaje erekcji! Na ustach Chancey’a pojawił się uśmiech. - Ah tak, twoja postępująca grzybica. Bardzo zręczny unik. Jestem pewny, że Mały Mob nie będzie mógł się z tego otrząsnąć przez kilka dni. - Mały Mob? – Zaśmiała się Isa. Chance lubił obserwować jak jej twarz się rozświetla. - Jesteś fanem Austina Powersa? - Przyznaję się do winy. - Zaczekaj chwileczkę – jej śmiech od razu ją rozweselił – Jak się o tym dowiedziałeś? Nie było cię tam. Jak to możliwe, że o tym wiesz? Ponieważ byłem na dachu budynku po drugiej stronie ulicy i podsłuchiwałem cię przez całą noc. I prawie skoczyłem w dół i zgniotłem jaja Roberta moimi własnymi, gołymi rękami, kiedy usłyszałem jak zasugerował, że powinnaś pojechać z nim do domu. Robert powinien dziękować swojej szczęśliwej gwieździe, że miałaś tą swoją sztuczną grzybicę, jako tarczę, albo upewniłbym się, że nigdy nie zostałby ojcem. Ale Chance oczywiście nie mógł jej tego powiedzieć. Nie mógł powiedzieć jej, że obserwował ją dłużej niż wymagało to standardowe rozpoznanie. Albo, że, podczas gdy chwilę temu była pod prysznicem, on leżał w jej łóżku po to, aby mógł cały przesiąknąć jej zapachem. Taak, jakiego słowa nie użyto by, aby opisać teraz jego stan, było złe. - Śledziłem Roberta w nadziei, że uda mi się złapać go samego. - To było właśnie to, na co liczył Chance. – Byłem, więc niedaleko restauracji, by usłyszeć, co się dzieje. Żaden z nich nawet się nie zorientował jak zresztą i ty sama. Mam w tym trochę praktyki, Isabella. Możesz mi zaufać.

23 Tak bardzo pragnął żeby mu zaufała, ponieważ jego celowa ogólnikowość oraz wielokrotne niedokańczenie zdań go wykańczała. Jedna z rzeczy, których nauczył się w swoim ponad stuletnim życiu było to, że uczciwość była najważniejsza w relacjach międzyludzkich. Kobiety były w stanie wybaczyć wiele rzeczy, ale kłamstwa były na szczycie ich listy grzechów niewybaczalnych. Jeśli Isa zażądałaby bardziej bezpośrednich odpowiedzi, Chance z pewnością by jej ich udzielił. Nie ważne czy była na nie gotowa, czy nie. Isa znów przygryzła wargę. Chance przyglądał się jej i zapragnął zrobić to samo. Możliwe, że przeprowadzi z nią tą całą „Wiec, jestem wampirem” pogawędkę prędzej niż później. Wdychanie zapachu jej wcześniejszego podniecenia prawie wyrwało go z trumny, ponieważ poczuł jak jego oczy zaczynały się zmieniać, a kły napierały pożądliwie na jego dziąsła całkowicie wbrew jego woli. Nawet teraz, jego krew pragnie popłynąć do bardzo strategicznego miejsca i Chance musiał koncentrować się na czymś innym. Współczuł ludzkim mężczyznom, którzy nie mieli nad tym żadnej kontroli. Umiejętność kierowania jego krwi w miejsca, które chciał była kolejną cechą bycia wampirem. Chodzenie byłoby piekłem gdyby musiał przez cały czas próbować ukryć swoją erekcję, a zaleta numer dwa: żaden wampir nigdy nie musiał się martwić o impotencję. - Ok – Powiedziała w końcu Isa – Pozwolę ci wypróbować twoje hokus-pokus na Robercie w celu zlokalizowania mojego brata, ale jeśli dowiesz się gdzie on jest, zadzwonisz do mnie, zrozumiałeś? Ponieważ jeśli coś pójdzie nie tak… - Nie pójdzie – Chance przerwał jej stanowczo. Znów posłała mu to swoje spojrzenie. To, które mówiło, że wiele rzeczy w jej życiu poszły nie tak. Chance pamiętał, że czytał o tym, że jej rodzice zginęli w katastrofie niewielkiego samolotu podczas powrotu z wakacji na Bahamach, kiedy Isa miała zaledwie trzynaście lat. Jej babcia była tą osobą, która wychowała ją i Fraziera. Tak, Isa nauczyła się za młodu, że życie nie obiecywało żadnych szczęśliwych zakończeń, ale w tym przypadku Chance mógł obiecać, że nie popełni żadnych błędów, jeśli chodzi o Fraziera. Jeśli oczywiście jeszcze żył. Chance odepchnął tę myśl. Będzie zakładał, że Frazier żyje dopóki nie zobaczy jego zwłok. Fakt, że Ritchie i Paul nie wiedzieli gdzie on jest, kiedy zapytał ich o to tamtej nocy – nie żeby pamiętali oczywiście jak ciało, które zawinęli w folię wstało i zaczęło ich przesłuchiwać – zaniepokoiło Chancey’a. Myślał, że czołowych dwóch półgłówków Roberta zostało zaznajomionych z tą informacją, ale najwyraźniej Robert załatwił tą sprawę z kimś bliższym w jego otoczeniu. To mogło być mądre posunięcie z jego strony, zważywszy na to jak słabo rozgarnięci Śmierdziel i Kula do kręgli byli. Robert kreował się na twardziela. Chance pomyślał, że będzie musiał napić się jego krwi, aby zrozumiał, czego od niego chce, podczas gdy Ritchie i Paul zobaczywszy jedynie błysk zieleni w jego oczach od razu zaczęli rozpowiadać swoje tajemnice. - Nic nie pójdzie źle. – Powtórzył Chance i naprawdę miał to na myśli. Jeśli Frazier Spaga wciąż żył, to sprowadzi go z powrotem do jego siostry. Jeśli jest jednak martwy…wtedy Chance dopilnuje, by każdy, kto miał w tym jakąkolwiek rolę, podzielił ten sam los. Isa spojrzała na niego z ukosa. - Trzymam cię za słowo.

24 ROZDZIAŁ 4 sa siedziała naprzeciwko swojej babci i przyglądała się jak parzy herbatę. Był to ich sobotnio-popołudniowy rytuał, który Isa z chęcią zrobiłaby własnoręcznie. Ale jej babcia była wciąż bardzo niezależna i nie chciała nawet o tym słyszeć. Isa zauważyła jak chude i przeźroczyste jest jej ciało, co było nieodłączną cechą starzenia się. Musiała mrugnąć, aby powstrzymać łzy. Już niedługo jej zabraknie, pomyślała Isa i poczuła ogarniający ją żal. Było to podwójnie trudne odkąd jej babcia była jednocześnie jej matką i ojcem odkąd Isa skończyła trzynaście lat, a Frazier miał nawet mniej niż dziewięć. Pięć lat po tym jak zginęli jej rodzice, zmarł również jej dziadek. Niektórzy ludzie byliby pogrążeni w żałobie, ale Greta Spaga otarła łzy po pogrzebie swojego męża i powiedziała, że śmierć jest po prostu częścią życia. Taka przedłużająca się żałoba zatarłaby jedynie wszystkie wspaniałe wspomnienia o osobie, która odeszła. Isa wątpiła, że będzie miała taką samą siłę. Teraz, przeszło dziesięć lat później, Frazier zaginął a Isa zrobiłaby praktycznie wszystko, żeby uchronić babcię przed kolejną rodzinną tragedią. Ta staruszka może i jest emocjonalnie twarda jak skała, ale to i tak więcej niż może znieść jedna osoba. Było to za dużo nawet jak dla niej. Robert nigdy nie powiedział tego dosłownie, ale Isa wiedziała, że jej brat nie był jedynym zabezpieczeniem, jakie miał przeciwko niej. Widziała jak Paul i Ritchie przejeżdżali kilkakrotnie w pobliżu domu jej babci wtedy, kiedy i ona tam była, specjalnie żeby mogła ich zobaczyć. Ich czyny przerażały ją jeszcze bardziej niż to, co spotkałoby Fraziera, gdyby odmówiła robienia tego, do czego zmuszał ją Robert. - Proszę bardzo – powiedziała jej babcia, podając filiżankę herbaty. - Więc, opowiedz mi Chance’yu – powiedziała generalnie po to, aby rozproszyć myśli, ale również czekała by dowiedzieć się czegoś więcej o tym seksownym dziwaku. Jej babcia uśmiechnęła się odstawiając filiżankę z brzdękiem. - Całkiem przyjemny dla oka, prawda? – Zapytała przebiegle Greta. Isa prawie się zachłysnęła. Nie dało się nie zauważyć nikczemnego dźwięku w głosie jej babci. - Chodziło mi o to gdzie go poznałaś? Jak zarabia na życie? I jak długo wiesz o kłopotach Fraziera, skoro już jesteśmy w tym temacie? - Hmm, gdzie poznałam Chancey’a? Dawno temu w Luizjanie. Jak zarabia na życie? – Greta zamilkła, żeby przełknąć ślinę - On nie robi nic, żeby zarobić na życie, skarbie. Jak długo wiem o problemach Fraziera? Od kiedy nie zadzwonił do mnie we wtorek trzy tygodnie temu, żeby się zameldować. Frazier zawsze dzwonił do mnie we wtorki. Nie ominął nawet jednego przez ubiegłe pięć lat. Usta Isy opadły. Jej brat Frazier, który nie pamiętał o niczyich urodzinach i nie potrafił utrzymać żadnej pracy od czasów, kiedy Melrose Place było hitem, dzwonił do swojej babci potulnie w każdy wtorek. Greta cmoknęła. - Nie bądź taka zgorszona. Frazier jest trochę nerwowy, ale ja też byłam w jego wieku. On już się uspokoił, Isa. Nie powinnaś oceniać go tak surowo. Tym razem Isa naprawdę zakrztusiła się swoją herbatą. Jak tylko uspokoiła swój oddech, wykrzyknęła: I

25 - Narwany? Konszachty z mistrzami zbrodni to trochę więcej niż narwany! Ale jej babka nie potrzebowała dodatkowych nerwów związanych z wiedzą na temat tego, że Frazier bratał się z Robertem przez ostatnich kilka miesięcy. Cholera, gdyby nie on, to Robert nigdy nie postawiłby stopy w jej restauracji. Co prawda raz rozmawiał z nim, kiedy tylko zauważył jego zainteresowanie jej osobą, ale wtedy było już za późno. - Powiedz mi coś więcej na temat Chancey’a – zażądała Isa. Chciała myśleć o wszystkim oprócz tego, jakim zarozumiałym mięczakiem był Frazier. Babcia przyglądała się jej przez chwilę w milczeniu. Isa ponowiła pytanie, myśląc, że być może jej słuch zaczyna szwankować. - Oh, usłyszałam już za pierwszym razem. – Powiedziała Greta, wciąż się w nią wpatrując – zawsze byłaś takim poważnym dzieckiem. Dlaczego przestałaś wierzyć w Świętego Mikołaja zanim zrobiły to twoje koleżanki, a kiedy zmarli twoi rodzice przestałaś wierzyć we wszystko? - A co to ma wspólnego z Chancey’em? – Zapytała uciekając przed jej wszechwiedzącym, jasnobrązowym spojrzeniem. - Bardzo dużo – odpowiedziała ostro jej babcia – Jak tylko twoi rodzice zginęli przestałaś całkowicie wierzyć w ludzi. Dlatego odepchnęłaś wszystkich swoich przyjaciół. Dlatego też nie pozwoliłaś żadnemu ze swoich chłopaków, aby poznali cię lepiej i to właśnie, dlatego jeszcze nie powiedziałam ci o kilku rzeczach. Gdyby było inaczej, już dawno byś o nich wiedziała. Isa znieruchomiała i spojrzała na jej zegarek ze sztucznym wyrazem żalu. Tak, chciała dowiedzieć się czegoś więcej o Chance’yu, ale nie za cenę rozgrzebywania dawnych ran, o których z całych sił próbowała zapomnieć. - Wybacz, nie mogę dłużej zostać. Muszę otworzyć dzisiaj restaurację. Tak, zgadza się, Frank…Frank powiedział, że jest dziś umówiony na spotkanie. Muszę już iść. Jej babcia prychnęła tak elokwentnie, jak jej dwudziestominutowa opowieść o tym jak to życie Isy było kupą gówna. - Jasne, idź. Ale zanim to zrobisz, powiem ci jedną rzecz na temat Chancey’a: Nie myśl, że świat składa się tylko z tych rzeczy, jakich nauczono cię w szkole. O nie, moja droga. To jedno z pierwszych kłamstw. Isa pocałowała ją a następnie wyszła tak szybko, jak to tylko było możliwe. Wszystko byłoby łatwiejsze gdyby jej babcia była w błędzie, zamiast zbyt dokładnie dzielić się swoimi obserwacjami, do których Isa od dawna nie chciała się przyznać. *** Chance stał na zewnątrz i czekał na Isę. Tej nocy zamykała później. Zauważył jej zdziwienie, kiedy dostrzegła go opierającego się o budynek stojący na przeciwko jej restauracji, a następnie odetchnęła z ulgą. - Wystraszyłeś mnie – powiedziała oskarżycielsko. Rzucił znaczące spojrzenie w stronę praktycznie pustego parkingu oraz zacienionego miejsca, którego nie oświetlały uliczne latarnie.