ks-konfeks

  • Dokumenty295
  • Odsłony17 642
  • Obserwuję20
  • Rozmiar dokumentów410.8 MB
  • Ilość pobrań11 902

Akademia Mitu - Halloween Frost - Estep Jennifer

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :144.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Akademia Mitu - Halloween Frost - Estep Jennifer.pdf

ks-konfeks EBooki różne akademia
Użytkownik ks-konfeks wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 25 stron)

Jennifer Estep - A Mythos Academy- Halloween Frost Tłumaczenie dla: Translations_Club Tłumaczenie: BookMonster Korekta całości: Isiorek

- Nie sądzisz, że jesteśmy troszkę za stare na cukierek albo psikus? Daphne Cruz moja najlepsza przyjaciółka, popatrzyła w lustro i odkręciła tubkę błyszczyku do ust. - Jaja sobie robisz? Absolutnie nie. Halloween to moje ulubione święto. Uniosłam brew. - A to niby, czemu? - Bo – Daphne zaczęła, nakładając jasnoróżowy błyszczyk na usta – przebieramy się, dostajemy darmowe słodycze i zostajemy do późna. Co tu jest do nie lubienia? Było trochę po szóstej, i nasza dwójka była w moim pokoju w Akademii Mythos. Mimo, że był to środek tygodnia, dziś było Halloween i Daphne była zdeterminowana by wyciągnąć mnie na cukierek albo psikus razem z nią, nawet, jeśli byłabym szczęśliwa gdybym mogła zostać w pokoju czytając jeden z moich komiksów przez resztę nocy. Daphne miała na myśli dokładnie to, co powiedziała o kochaniu Halloween, gdyż mogła wyjść przebrana w kostium. Moja przyjaciółka miała na sobie boską różową suknię, pokrytą frędzlami i setkami małych kryształków, wraz z pasującymi do niej szpilkami. Kilka sznurów prawdziwych pereł wisiało na jej szyi, dodając jeszcze więcej blasku do jej kostiumu. Jej blond włosy były zakręcone w fale, a subtelny makijaż sprawiał, że jej bursztynowa cera wyglądała absolutnie nieskazitelnie. Daphne wrzuciła błyszczyk do wnętrza małej ozdobionej koralikami torebki, wywołując różowe iskierki, które wystrzeliły z jej palców. Iskierki pasowały do lśniących kryształków na jej sukience. Te magiczne iskry były jedną z rzeczy, które sprawiały, iż Daphne była Walkirią, wraz z jej super siłą.

W końcu, usatysfakcjonowana swoim wyglądem, Daphne obróciła się by spojrzeć na mnie. - Nie zamierzasz się przebrać? Gdzie twój kostium? - To jest mój kostium. Jej czarne oczy zeskanowały moje trampki, dżinsy, T-shirt oraz szarą bluzę. - To nie jest kostium. Ubierasz się tak dzień w dzień. To prawda. Dżinsy i bluzy były praktycznie zawsze moim wyborem stroju, więc wyglądałam raczej zwykle, stojąc przy Daphne i jej błyskotliwym kostiumie. Nie zrobiłam nawet nic innego ze swoimi włosami, pomimo że moje rozpuszczone falowane brązowe włosy, powodowały, że moja blada cera i fiołkowe oczy były troszkę bardziej niezwykłe. A może było to tylko moje pozytywne wyobrażenie. - Poważnie, Gwen, naprawdę za nic się nie przebierzesz? – Daphne zapytała. – Jakiś kostium? - Ach, ale to jest kostium – wyciągnęłam szeroko ramiona, – teraz jestem tylko Gwen Frost, tą dziwną Cyganeczką, która dotyka rzeczy i widzi różne tam. Podeszłam do swojego biurka, uniosłam czarną skórzaną pochwę, w której przechowywałam miecz i machnęłam nim przed Daphne. – Ale teraz stałam się Gwen Frost, Cyganką, Czempionką Nike po treningu na wojowniczkę. Widzisz różnicę? Daphne prychnęła. - Jedyną rzeczą, jaką widzę to fakt jak niemożliwa jesteś. Powiedz mi, dlaczego ja w ogóle się z tobą przyjaźnię? - Bo spiknęłam cię z twoim wyśnionym facetem.

- Oh, tak. To. – Głos Daphne był sarkastyczny, ale na jej twarzy malował się uśmiech. - Zgadzam się z Gwen – usłyszałyśmy głos z angielskim akcentem. – To wszystko to skończony absurd, jeśli się mnie zapytacie. Popatrzyłam w dół na miecz, z którego wydobywał się głos. Zamiast bycia zwykłą, pozbawioną wyrazu klingą, miecz był ukształtowany na wzór połowy męskiej twarzy, która miała ucho, nos, usta oraz jedno okrągłe, wystające oko, które nie było ani fioletowe ani szare. Broń podarowała mi Nike, grecka bogini zwycięstwa, kiedy wybrała mnie na swoją Czempionkę, czyli dziewczynę, która będzie pomagać jej w walce z Żniwiarzami Chaosu, znajdującymi się w królestwie śmiertelników. Miecz nazywał się Vic i szybko się nauczyłam, że wraz z jego nieznacznym, nadętym angielskim akcentem miał opinie i postawy, do których musiałam się przyzwyczaić. - Halloween. To śmieszne, jeśli pytacie o moją opinię. – Vic pociągnął nosem. – Wkładanie głupich kostiumów, proszenie nieznajomych o cukierki, próbowanie przestraszyć innych na śmierć. Wiesz, na tym świecie jest wystarczająco dużo prawdziwych potworów. Wy wojownicy nie musicie się za nich przebierać. Ta, Daphne i ja wiedziałyśmy o potworach krążących po świecie, jak na przykład te paskudne Pantery Nemejskie, które mogły rozszarpać człowieka na kawałeczki. Dlatego też byłyśmy tu w Mythos. Z zewnątrz akademia wygląda jak kolejna, ekskluzywna szkoła, miejsce gdzie bogaci rodzice wysyłają swoje rozpieszczone dzieciaki by zdobyły wykształcenie i miały najlepsze rekomendacje do bluszczowych uniwersytetów1. Ale tak naprawdę, Mythos była szkołą przeznaczoną dla potomków antycznych wojowników jak Walkirie, Amazonki, Spartanie i wiele innych. 1 Ivy League college. – 8 najlepszych uniwersytetów w USA: Harvard, Princeton, Brown, Columbia, Darthmouth. Pennsylvania I Yale

Daphne i ja i wiele innych uczniów w Mythos uczyliśmy się jak używać naszej magii, trenować z bronią byśmy mogli walczyć. Żniwiarze Chaosu, byli złymi gośćmi, pragnącymi uwolnić złego boga Lokiego z jego mitologicznego więzienia oraz wszcząć Drugą Wojnę Chaosu. - Tak się stało, że ja lubię Halloween – Daphne oświadczyła, kładąc dłonie na swoje biodra i patrząc na miecz. - Hmph, Ja tam wolę jeść krew Żniwiarzy niż czekoladowe batoniki – powiedział Vic. Skrzywiłam się na te słowa. Wiedziałam, że Vic był mieczem, ale wciąż, zawsze zaskakiwało mnie jak bardzo był krwiożerczy. Vic zawsze mówił o walce ze Żniwiarzami, o cięciu ich na kawałki, o żuciu ich kości. Ledwo, co uszłam z życiem podczas walki z Jasmine Ashton, Żniwiarką, która próbowała mnie zabić. Nie miałam ochoty na kolejne spotkanie ze żniwiarzami albo na witanie się z Panterą Nemejską, czyli przerośniętym kocim zabójcą. Daphne i Vic patrzyli na siebie przez kolejne kilka sekund, nim Walkiria zwróciła się do mnie. - Dawaj, Cyganko – Daphne zaszczebiotała, owijając mnie ramieniem. – Zabawmy się trochę. Carson Callahan, chłopak Daphne czekał na nas w salonie Styx Hall, mojego akademika. Carson miał na sobie elegancki, czarny garnitur wykończony błyszczącym się cylindrem, zakrywającym jego brązowe włosy. Różowa wstążka przechodząca przez jego kapelusz pasowała do stroju Daphne. Razem, wyglądali jakby właśnie wyszli z jakiegoś filmu z lat dwudziestych. Brązowe oczy Carsona rozjaśniły się na widok ślicznej Walkirii.

- Wyglądasz niesamowicie – powiedział, splatając swoje palce z palcami dziewczyny. Walkiria zarumieniła się. -Dzięki. Ty też. Moi przyjaciele stali wpatrując się w swoje oczy, jakby nikt więcej nie istniał na całym świecie prócz ich dwójki. Byłam całą sobą za miłością, ale nie lubiłam być ignorowaną, więc chrząknęłam. Carson uniósł wzrok, patrząc na mnie przez swoje okulary, jakby zauważył mnie po raz pierwszy dzisiejszego wieczoru. - Oh, cześć, Gwen – zmarszczył brwi. – Gdzie twój kostium? Daphne parsknęła. - Nie chcesz wiedzieć. Chodźmy. Chcę uderzyć w kilka sklepów nim wszystkie najlepsze cukierki znikną. Opuściliśmy Styx Hall, wyszliśmy na szarą ścieżkę z kocich łbów, która okrążała akademiki, zaczęliśmy iść w dół ku ścianie o wysokości dwunastu stop, okrążającej Akademie Mythos. Normalnie, żelazna brama byłaby zamknięta i zaryglowana, skoro uczniowie nie mieli prawa opuszczać terenu szkoły w czasie tygodnia, ale dziś brama była otwarta, a nieprzerwany strumień dzieciaków wymaszerowywał przez nią, gotowy na wieczór pełen halloweenowej zabawy. Daphne, Carson i ja podążyliśmy za nimi. Kamienne sfinksy stojące po obu stronach bramy, miały otwarte oczy, obserwowały jak studenci przechodzili obok nich. Sfinksy były jednymi z wielu posągów w akademii, które zawsze powodowały u mnie gęsią skórkę. Dla mnie sfinksy wydawały się być zbyt żywe, jakby kamień był cienką muszelką, która pokrywała prawdziwego potwora, czającego się pod nią – takiego

potwora, który był w stanie skoczyć na ciebie i zjeść cię, jeśli tylko naszłaby go ochota. Zadrżałam, poczym spuściłam wzrok z posągów. Akademia umiejscowiona była w Cypress Mountain, Północnej Karolinie, przedmieściach, które były zaraz za miastem Ashville. Daphne, Carson i ja pośpieszyliśmy drogą, która wyprowadzała z akademii na przedmieścia. Turyści zawsze okupywali Cypress Mountain, z powodu ekskluzywnych sklepów sprzedających od markowych ubrań po drogą biżuterię. To, czego nie wiedzieli turyści to fakt, iż butiki zostały tutaj założone, w związku z pozbawionymi limitu kartami kredytowymi bogatych uczniów akademii. Właściciele sklepów w Cypress Mountain musieli kochać, Halloween tak samo jak Daphne, bo przeszli samych siebie dekorując wszystko strasznymi ozdobami. Latarnie z dyni ustawione były wzdłuż ścieżki, a znajdujące się w ich wnętrzu świeczki błyskały, powodując, że uśmieszki dyń wydawały się być złowrogimi cieniami. Grube, srebrzyste pajęczyny uzupełnione tłustymi, gumowymi pająkami, ciągnęły się od jednych drzwi do kolejnych, kiedy duchy, ghuole i inne klasyczne potwory wyglądały z okna, z ramionami szeroko rozwartymi jakby pragnęli przedostać się przez szkło na zewnątrz by złapać jednego z uczniów. Ale to nie były jedyne dekoracje, które zauważyłam. Były tam też posągi – wiele, wiele posągów. Nie były to zwykłe ogrodowe gnomy czy kwiatowe ozdoby. Oh, nie. Posągi przedstawiały potwory – a żeby być dokładnym Pantery Nemejskie. W większości były one jak czarne pantery, tylko, że o wiele większe, silniejsze, i bardziej zabójcze. Prawdziwe pantery, które widziałam wydawały się mieć więcej zębów i pazurów niż cokolwiek innego, a te rzeźby stojące przy ulicy, nie były wyjątkiem. Kamienne potworności były większe niż ja, a większość pomników pokazywała

Pantery z uniesionymi w wrednych uśmieszkach wargami, które ujawniały ostre jak scyzoryki kły. Mogłam zgadywać, że pomniki w Mythos były wersją czarnych kotów, jakie stawiali w swoich ogródkach zwykli ludzie na Halloween. Ale najgorszą rzeczą, były oczy posągów, które wydawały się śledzić każdy mój ruch, każdy krok, nawet oddech, tak jak robiły to wcześniej sfinksy przy bramie. Jakby Pantery cierpliwie obserwowały, czekając na odpowiedni moment, kiedy byłabym sama by mogły wyrwać się ze swych kamiennych muszli i rozszarpać mnie dopóki nie byłabym martwa, martwa, martwa. - Posągi – wymamrotałam. – Więcej cholernych posągów. Świetnie. Po prostu świetnie. - Co, Gwen? – Zapytał Carson, obracając się by na mnie popatrzeć. – Co mówiłaś? Potrząsnęłam głową. - Nic. Całkowicie nic. Mieliśmy ze sobą puste, plastikowe pomarańczowe torebki, przypominające dynie, które dostaliśmy, gdy weszliśmy do jednego ze sklepów, które teraz ładowaliśmy wszystkim czym się dało od słonych precelków po wyśmienite czekoladowe cukierki oraz jabłka w karmelu większe niż moja pięść. Już nie mogłam się doczekać spróbowania smakołyków, szybko, więc wypełniałam moją dynię, mimo tego, że nie byliśmy jeszcze w połowie sklepów. Otworzyłam czekoladową krówkę z waniliowo–malinowym nadzieniem i wygryzłam się w nią, wzdychając, gdy bogaty smak eksplodował na moim języku. Mmm. Pychota. Ku mojemu zaskoczeniu sklepy nie rozdawały wyłącznie darmowych cukierków. Broń, zbroje, ubrania, biżuteria. Wiele butików

rozdawało drogie repliki różnych artefaktów, które członkowie Panteonu, czyli dobrzy goście, używali w walce z Lokim i jego Żniwiarzami Chaosu podczas długiej i krwawej wojny. Zatrzymaliśmy się w sklepie z biżuterią, który rozdawał piękne pierścionki, zrobione z czystego, migoczącego się kryształu w kształcie serca, który trzymał się na cienkiej, srebrnej obrączce. Ponoć, pierścionek był ucharakteryzowany na jeden z tych, które nosiła Afrodyta, grecka bogini miłości. - Meh – powiedziała Daphne, odkładając pierścionek z powrotem na szklaną ladę wraz z innym, od tak po prostu. - W zeszłym roku dawali naszyjniki z prawdziwymi diamentami. Czasami, myślałam, że nigdy nie przywyknę do tego jak swobodnie Daphne i inni uczniowie Mythos traktowali pieniądze – szczególnie, że ja sama używałam swojego talentu by zarobić dodatkowe pieniądze. Byłam Cyganką, co znaczyło, że zostałam obdarowana magią przez jednego z bogów. W moim przypadku, tą boginią była Nike, grecka bogini zwycięstwa, a moim darem stała się psychometria, co jest wymyślnym określeniem na to, że gdy czegoś dotykałam mogłam natychmiastowo poznać wszelkie uczucia jakie mu towarzyszyły oraz zobaczyć jego historię. Mogłam zobaczyć każdą osobę, która kiedykolwiek podniosła książkę czy używała mieczy, mogłam poczuć ich emocje - jeśli byli znudzeni, waleczni lub przerażeni. Mój cygański dar pozwalał mi odkryć najgłębsze ludzkie tajemnice, ich najczarniejsze sekrety nie ważne jak bardzo starali się je ukryć przede mną, a nawet przed samymi sobą. Używałam swojej magii by znaleźć przedmioty, które zgubiły dzieciaki z Mythos – portfele, klucze, komórki, torebki, laptopy. Oczywiście, gdy coś zaginęło nie mogłam tego dotknąć, ale zazwyczaj, wszystko, co musiałam zrobić by odnaleźć zaginioną komórkę to

pochodzić po czyimiś pokoju, dotknąć mebli, i zobaczyć wibracje, które rozchodziły się od biurka lub szafy. Przez większość czasu, widziałam obraz przedstawiający jak dziewczyna wrzuca swój telefon do szuflady, a potem zapomina gdzie go włożyła. Komórka zostaje znaleziona, oddana, a Gwen Frost staje się o kilkaset dolarów bogatsza. - Ta, więc – odezwałam się podnosząc jeden z pierścionków i włożyłam go do plastikowej torebki. – Może i nie jest z prawdziwych diamentów, ale myślę, że jest śliczny. Podaruję go babci Frost. Nosi ich setki. Daphne potrząsnęła głową i poszliśmy do kolejnego sklepu. Całe miasto zostało zamknięte i opanowane przez uczniów Mythos wraz z profesorami i innymi pracownikami akademii. Wyhaczyłam w tłumie sylwetki Profesor Metis, mojej nauczycielki Historii Mitów, Trenera Ajaxa, czyli faceta, który znał się na każdej broni i trenował uczniów w walce oraz Nickamedesa, głównego szefa Biblioteki Starożytności, którzy przechadzali się od sklepu do sklepu wraz z postacią na widok, której moje serce mocniej zabiło w piersi. Logan Quinn. Seksowny, wojowniczy Spartan stał naprzeciwko sklepu z biżuterią, w którym byłam kilka minut temu. Grube, falowane, czarne włosy, smukłe, muskularne ciało, lodowato niebieskie oczy. Logan wyglądał świetnie w zwyczajnych ciuchach, ale dziś, ubrany był w czarną skórę i sandały, które nosili antyczni Spartanie. Niósł miecz z brązu i pasującą do niego tarczę, która przywiązana była do jego lewego ramienia. Wyglądał absolutnie bosko – surowo, silnie i odważnie w tym samym czasie, dokładnie tak jak wiedziałam, że był. Logan kilkakrotnie ocalił mi życie, czego rezultatem stało się moje szalone zadurzenie w nim. Nawet teraz, pomimo, że powiedział mi, iż nie

możemy być razem, część mnie pragnęła podejść by z nim pomówić, by zobaczyć jak ten jego seksowny uśmieszek rozprzestrzenia się po jego twarzy, by posłuchać jak drażni mnie, że nie mam na sobie kostiumu jak wszyscy inni. Źle, że Spartan nie był sam. Savannah Warren, jego dziewczyna, była z nim. Savannah była śliczną Amazonką z pięknymi czerwonymi włosami, które opadały na jej plecy, dzisiaj, miała na sobie szmaragdowy, kostium nimf, który wydobywał jej zielone oczy. Logan powiedział coś do niej i Savannah uśmiechnęła się, cała jej twarz rozświetliła się kiedy patrzyła na Spartana. Moje serce zaczęło palić, gorzką zazdrością. Czemu to ja nie mogłam być tą, z którą był dzisiaj Logan? Dlaczego to ja nie byłam tą, do której się uśmiechał? Dlaczego na mnie nie mógł patrzeć w ten sposób, co na Savannah? Jakby mógł usłyszeć moje myśli, Spartan obrócił się w moją stronę, i nasze oczy się spotkały. Logan zawahał się, poczym pomachał do mnie. Zacisnęłam zęby, uniosłam dłoń, odmachując mu, mimo że wcale nie miałam na to ochoty. - W porządku, Gwen? – Zapytała mnie Daphne rozumiejącym tonem. Walkiria zauważyła machającego do mnie Logana i Savannah stojącą u jego boku. - Jest okay. – Odpowiedziałam, umyślnie odwracając się od Spartana. – Wszystko w porządku. Gdzie teraz? Dalej szwędaliśmy się po mieście. Po około pół godziny, zawędrowaliśmy do wszystkich sklepów na głównej ulicy i zgarnęliśmy wszystkie wspaniałości jakie mieli do zaoferowania, więc zaczęliśmy iść ku mniejszym sklepom. Nie było tam tak wielu ludzi, a noc zaczęła pokrywać krajobraz, przyciągając cienie. Powietrze zaczęło stawać się

chłodne, więc wepchnęłam dłonie do kieszeni bluzy, próbując się rozgrzać. Moja dynia zwisała z ramienia, uderzając o udo. Raz na jakiś czas, plastikowa torebka ocierała się o klingę Vica, ponieważ zawiesiłam miecz w czarnej pochwie przy pasie. Za każdym razem, gdy uderzała w niego dynia, Vic narzekał, ale zignorowałam jego mamrotanie. Prędzej czy później i tak się uciszał. Szliśmy kolejną opuszczoną dzielnicą. Daphne i Carson byli kilka kroków przede mną, rozmawiając o słodyczach, jakie dziś zebrali i porównując je do zeszłorocznych. Kopnęłam kilka kamieni leżących na ziemi, pozwalając ich szczęśliwym, podekscytowanym słowom spływać po mnie. Wszystko, co chciałam teraz robić to wracać do dormitorium, zapchać buzię słodyczami i próbować zapomnieć, iż Logan był z inną dziewczyną. Westchnęłam. Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Szliśmy dalej. Ostatecznie, minęliśmy następny posąg Pantery Nemejskiej, prawdopodobnie setny tego wieczoru. O dziwo, ten schowany był w cieniu alejki, zamiast być niedaleko sklepów jak inne, które widziałam. Wciąż, na niego patrzyłam, gdy zorientowałam się, że jego ogon się porusza. Przez moment, myślałam, że to może mój cygański dar robi mi psikusa. Czasami tak się działo i widziałam rzeczy, które w cale nie miały miejsca. Ale nie ważne jak wiele razy, albo jak mocno mrugałam, ogon Pantery wciąż bujał się z jednej strony na drugą… Istota usiadła na swoim zadzie, niczym przerośnięty kot, który był o milimetr od pochwycenia myszy. Chwilę później, jej oczy rozwarły się, pozwalając mi zauważyć jak czerwone były – jasna, paląca czerwień.

Zimny strach wypełnił mój żołądek, gdy zrozumiałam, że posąg wcale nie był posągiem, a prawdziwa, żywą Panterą Nemejską – taką, która chciała rozedrzeć mnie i moich przyjaciół na kawałeczki. Nie myślałam – tylko reagowałam. Rzuciłam się na Daphne i Carsona, popychając ich na ziemię tak daleko od Pantery jak tylko mogłam. Mój desperacki czyn podziałał, bo zamiast skoku na nich, Pantera Nemejska wylądowała w przysiadzie kilka stóp od nich. Istota natychmiastowo okręciła łeb w moim kierunku. Jej gruba, czarna sierść, miała przebłyski czerwieni, kiedy padała na nią złota poświata ulicznych lamp, a oczy zalśniły niczym krwawe rubiny - Gwen! Co do… - Daphne wybełkotała, jej twarz rozgnieciona była o jezdnię. - Walcz teraz, gadaj później! – Wykrzyknęłam, pociągając Walkirię na nogi. Stanęłam przed przyjaciółmi, którzy zastygli na widok Pantery rozciągniętej przed nami. Daphne zaklęła, ona i Carson wstaliby mi pomóc. Potwór zaświszczał i popatrzył na mnie. Nie miałam czasu na to by wyjąć Vica z pochwy, która wisiała przy mojej tali, wciąż miałam w ręku opakowanie pełne słodyczy, więc zrobiłam jedyną możliwą rzecz – rzuciłam zapełnioną dynią Panterze w twarz. Pomarańczowa, plastikowa torba eksplodowała jak pinata, a cukierki, biżuteria i inne rzeczy, które zebrałam poleciały w różnych kierunkach. Pantera zasyczała z zaskoczenia i cofnęła się, ale wciąż gotowała się do skoku z wyciągniętym pazurami. Ledwie udało mi się zrobić ruch by minąć się z pocięciem na plasterki.

Pantera znów zaatakowała, zmuszając mnie do cofnięcia się, Daphne wystąpiła przede mną by zmierzyć się z bestią. Walkiria wzięła jedną z ogromnych dyniowych latarni, które stały przy ulicy. Dynia musiała ważyć, co najmniej siedemdziesiąt pięć funtów, ale dzięki sile Walkirii, Daphne uniosła ją jakby nie ważyła więcej niż mała torebka, wystąpiła naprzód, poczym rzuciła nią w samą głowę zwierzęcia. Latarnia wydawała się przylgnąć do niej na sekundę, powodując, że Pantera wyglądała przekomicznie, nim istota użyła swych pazurów by zniszczyć ją. Daphne sięgnęła po kolejną dynię, by zaatakować nią potwora. Carson zrobił to samo, tyle, że nie mógł wybrać tak ciężkiej jak Daphne. Jako Celt, nie posiadał takiej siły. Pogrzebałam w pochwie i w końcu wyjęłam ze skóry Vica. - W samą porę przypominałaś sobie, że mnie masz – powiedział miecz, jego fioletowe oko zamigotało w ciemności. – A teraz zabijmy koteczka! - Zamknij się Vic – rozkazałam unosząc go. Pantera skoczyła i wylądowała na ulicy przed naszą trójką. Czerwone oczy istoty krążyły między mną, Carsonem i Daphne, zastanawiając się, które z nas było największym zagrożeniem i trzeba było wyeliminować go najpierw. Ja z moim mieczem, czy Daphne i Carson z latarniami. Ostatecznie, zdecydował się na Daphne, skoro to ona przywaliła mu w łeb. Pantera przysiadła, naprężając się na Walkirię, ale Daphne była gotowa do ataku. Czekała nim bestia będzie gotowa i przywaliła jej dynią w głowę najmocniej jak mogła. - To za zrujnowanie mi kiecki, ty przerośnięty kociaku! – Warknęła Walkiria.

Jeszcze raz, warzywo wybuchło, ale nie wystarczająco mocno by zwolnić Panterę. Kreatura naskoczyła na Daphne, zwalając ją na ziemię, poczym odwróciła się gwałtownie by zrobić to samo z Carsonem nim ten domyśli się, co go uderzyło. Pantera naprężyła się po raz drugi, gotowa by rzucić się na mojego przyjaciela i rozedrzeć go na kawałki, ale ruszyłam na nią wznosząc Vica. Zamach, zamach, zamach. Zamachnęłam się mieczem na bestię, próbując przypomnieć sobie ruchy, które pokazywał nam na lekcji Trener Ajax, starając się przypomnieć sobie jak zaatakować potwora bez dania się zabić. Ale nie używałam miecza przez długi czas, więc jedyne umiejętności, jakie posiadałam to przesunięcie własnej śmierci o kilka sekund. Zamach, zamach, zamach. Pantera zaatakowała swymi pazurami, zmuszając mnie bym przed nimi uciekła. Moje trampki zahaczyły o kamień, moje ramiona się rozpostarły i poleciałam do przodu. Zamknęłam oczy, spodziewając się uderzenia o ziemię oraz uczucia rozdzierających mnie zębów bestii. Ale tak się nie stało. Zamiast tego, złapała mnie para silnych ramion z powrotem ustawiając mnie na własnych nogach. Krzyknęłam i wyszarpnęłam się nie wiedząc co się działo, nie wiedząc czy już umarłam. - Spokojne, Cyganko. – Głos rozbrzmiał w moim uchu. – To tylko ja. Otworzyłam oczy i nagle, Logan tam był. Zakręcił swoim mieczem i wystąpił przede mnie, oddzielając mnie od Pantery własnym ciałem jak miał już okazję robić to dwukrotnie. Na twarzy Spartana zakrólował uśmiech, kiedy popatrzył na mitologicznego stwora, a jego lodowate oczy

zalśniły w oczekiwaniu na bitwę. Spartanie byli troszkę świrnięci na tym punkcie. Uwielbiali walczyć, szczególnie, że mieli zdolność do unoszenia czegokolwiek i zamiany tego na broń. Nawet zwykły przedmiot, stawał się w ich dłoniach zabójczy. Na widok Spartana Pantera podeszła i wypuściła z siebie wyjący świst, gdy rozpoznała w nim niebezpiecznego wroga. Logan spojrzał na mnie kątem oka. - Może byśmy wspólnie zajęli się tą rzeczą? Uśmiechnęłam się do niego. - Brzmi nieźle. Logan poszedł z jednej strony, a ja z drugiej, tak, że oboje staliśmy po przeciwnych stronach ulicy. Pantera kręciła łbem to w tą to w tamtą stronę, próbując obserwować nas w tym samym czasie. - Ty pierwsza, Cyganko – Logan oświadczył. Wykonałam manewr mylący, zmuszając bestię by pobiegła ku mnie. To dawało Loganowi szansę na atak, z drugiej strony. Spartan zrobił ładne cięcie używając swego miecza nim odskoczył z ścieżki pazurów potwora. W taki sam sposób, walczyliśmy z nim, dwójka z nas zmylała go odsuwając się, by drugi mógł zranić istotę, nim ostatecznie, udało nam się zadźgać kreaturę w tym samym czasie. Bestia zawyła, robiąc okropny, okropny dźwięk, nim uderzyła o ulice. Przez chwilę, zapanowała cisza, pomieszana z dźwiękami naszych ciężkich oddechów. - Naprawdę nie żyje? – Zapytał Carson, wstając na nogi, a potem pomagając Daphne zrobić to samo.

Wyglądali na lekko potłuczonych i posiniaczonych, od czubków głowy po palce u stóp, ale poza tym, było okay. Daphne popatrzyła na wstążki i pozostałości jej pięknej sukienki poczym westchnęła. Logan podszedł i dotknął stopą bestię. Pantera się nie poruszyła. - Definitywnie martwa. - Więc – wydyszałam, próbując uspokoić oddech i patrząc na Walkirie. – Halloween nadal jest twoim ulubionym świętem? Daphne posłała mi groźne spojrzenie. Carson wraz z Daphne poszli znaleźć profesor Metis, Trenera i Nickamedesa by mogli zająć się Panterą. To pozostawiło mnie stojącą na ulicy z Loganem. Popatrzyłam na nieżywe stworzenie, które nie wyglądało tak strasznie jak śmierć. Teraz wyglądało na… pokonane – pokonane i zakrwawione. Wiedziałam, że Pantera chciała mnie rozszarpać, tak samo Carsona i Daphne na małe, krwawiące kawały, ale część mnie była smutna, że musieliśmy ją zabić. Na swój własny sposób, Pantera była piękną, wspaniałą istotą, nawet, jeśli Żniwiarze wytrenowali ją by zniszczyła takich ludzi jak ja. - Jak myślisz, czemu tu była? – Spytałam. – Pantera? Logan wzruszył ramionami. - Zazwyczaj Żniwiarze wypuszczają jedną lub dwie w czasie roku szkolnego do Cypress Mountain, z nadzieją, że może jakieś uda się zabić ucznia nim zostaną złapane albo pokonane. W tym roku, zgaduję, że to miała być jakaś żniwiarska wersja cukierka czy psikusa. - Psikusa – wymamrotałam. Nie chciałam patrzeć na Panterę, ale wolałam nie gapić się też na Logana, więc włożyłam Vica do pochwy. Teraz, gdy bitwa się skończyła, miecz zamknął oko i wrócił do snu.

Gdy Vic został schowany, przykucnęłam i zaczęłam sprzątać bałagan, jakiego narobiłam, gdy rzuciłam plastikową torebką w Panterą. Precelki, cukierki i karmelowe jabłka. Wszystkie były zgniecione i zmiażdżone w czasie walki. A ja tak bardzo marzyłam o uczcie! Westchnęłam, zebrałam tak wiele jak mogłam, poczym wrzuciłam wszystko do śmietnika. Wytarłam dłonie w bluzę, nawet, jeśli była tak samo brudna i rozdarta jak ubrania Daphne i Carsona. - Masz. Zapomniałaś o tym – powiedział cicho Logan. Spartan przysunął się, wyciągając ku mnie pięść, z rozwartymi palcami. Pierścionek, który wzięłam ze sklepu jubilerskiego świecił w jego dłoni. W jakiś sposób przetrwał walkę niezniszczony, kryształ w kształcie serca migotał jak łezka z diamentu przy skórze Logana. - Dzięki – powiedziałam. Wzięłam pierścionek2, ostrożnie by nie musnąć jego nagich palców swoimi. Moja psychometria pozwalała mi odbierać żywe wspomnienia od przedmiotów, ale mogłam też zdobyć obrazy uczuć, kiedy dotykałam innej osoby. Cześć mnie pragnęła dotknąć Logana, by zobaczyć co tak naprawdę do mnie czuł, jaki sekret ukrywał, który powodował, że myślał, iż nie lubiłabym go gdybym go znała. Ale druga część mnie, martwiła się, że mogłabym zobaczyć coś, że mogłabym odkryć, iż Logan nie dba o mnie tak jak ja o niego. To złamałoby moje serce bardziej niż widok go i Savannah. - Cieszę się, że z tobą okay, Cyganko – odezwał się miękkim głosem. Pokiwałam głową. 2 Ale skoro on go dotykał to i tak powinna dostać jakieś wibracje!!!!

- Ja też. Tyle, że muszę spytać, co ty tu w ogóle robisz? Cała akcja ma miejsce na głównej ulicy. Wzruszył ramionami. - Zobaczyłem jak idziecie w dół. Chciałem się przywitać, więc poszedłem za wami. - Dobrze, że tak się stało – odparłam. – Inaczej Pantera zabiłaby nas wszystkich. Spartan potrząsnął głową. - Nie uważam tak. Wyglądało na to, że dawałaś sobie radę, Cyganeczko. Jak zwykle. Uśmiechnął się do mnie – tym swoim ciepłym, seksownym, drażniącym uśmieszkiem, który odbierał mi oddech. Popatrzyłam w jego lodowe oczy, i nagle moja niepewność przestała być ważna. Nic się nie liczyło prócz powiedzenie mu jak wdzięczna byłam, że znów nas uratował, jak bardzo to doceniałam, jak mocno doceniałam go, co do niego czułam. - Logan, ja… - Logan! – Krzyknął jakiś głos. Spartan spojrzał przez ramię. Obróciłam się i zobaczyłam Savannah Warren, biegnącą do Logana3. Spartan spoglądnął na mnie, a w jego oczach coś pojawiło się coś podobnego do żalu, nim poszedł do tamtej dziewczyny. Moje serce spadło w dół niczym kamień rzucony do rzeki, topiąc słowa, które właśnie miałam wyznać. Savannah stanęła obok chłopaka i zarzuciła ramiona wokół jego pasa. - Wszystko okay? 3 Należę do pacyfistek ale na taką to wysłałabym ze sto Panter nienawidzę jej chyba bardziej niż Gwen to robi.

Logan uścisnął ją. - W porządku. To tylko Pantera. Nic niebezpiecznego. Ulga zalała oczy Amazonki, poczym dziewczyna ułożyła głowę na piersi Logana4. Mój żołądek się zacisnął, więc odwróciłam wzrok. Kilka sekund później, wrócili moi przyjaciele, wraz z profesor Metis, Ajaxem i Nickamedesem. Widziałam już ich wcześniej, ale do tej chwili nie zwróciłam uwagi na ich kostiumy. Metis przebrana była za Atenę, grecką boginię mądrości, której była Czempionką. Profesor wyglądała bardzo ładnie, jej długa, elegancka suknia, zwisała z jednego z jej ramion i opadała wzdłuż ciała. Srebrny kolor materiału, wydobywał jej brązową cerę, wraz z czarnymi włosami. Oczy Metis były jasno zielone i schowane za okularami. Ajax tak samo jak Logan miał na sobie strój antycznego wojownika, jego skóra, oczy i włosy były niemal tak samo czarne jak skóra pokrywająca jego ciało. Ale trener nie miał ze sobą broni czy tarczy. Był zbyt duży i umięśniony żeby jej potrzebować. Ajax wyglądał jak typ osoby, która mogła miażdżyć diamenty nagimi dłońmi. Ale to kostium Nickamedesa potrzebował podwójnego zmierzenia. Bibliotekarz ubrany był w jasną purpurę od głowy po place, z dzwoneczkami na końcu rękawów oraz butów. Śmieszny kapelusz z czterema dzwoneczkami, zakrywał jego ciemne włosy. Wyglądał jak wyrzutek z renesansowego targu i zajęło mi chwilę aby zdać sobie sprawę z tego, że wyglądał jak nadworny błazen. Jego kostium aż prosił się o żarty. - Fajny strój – powiedziałam kpiącym tonem. 4 Dawaj Gwen, kopnij ją w tyłek! Właśnie pokonałaś Panterę, jedna mała Amazonka to nic dla Ciebie.

Nickamedes popatrzył na mnie, jego niebieskie oczy były mroźne przy bladej twarzy, ale to nie było nic nadzwyczajnego. Bibliotekarz lubił mnie tak jak ja jego, pomimo że pracowałam z nim w bibliotece kilka godzin tygodniowo. - Przynajmniej kłopotałem się przebraniem na tę okazję, Gwendolyn – Nickamedes parsknął. – A nie tak jak ty. Zwęziłam oczy, otwierając usta by warknąć na niego, ale Metis uniosła dłoń, grając rolę arbitra jak zawsze. - Opowiedz, co się stało – Metis przerwała – od początku. Daphne powiedziała im o ataku Pantery. Metis, Ajax i Nickamedes byli radą ochronny akademii i byli odpowiedzialni za bezpieczeństwo uczniów, wraz z innymi sprawami. Gdy dorośli zrozumieli, że wszystko było już w porządku, powiedzieli, że zajmą się ciałem zwierzęcia oraz, że upewnią się, iż nie ma ich więcej, a my możemy iść. Logan popatrzył na mnie, nim Savannah i on obrócili się by pójść ku głównej dzielnicy. - W porządku, Gwen? – Zapytała mnie miękkim głosem Daphne, różowe iskierki wystrzeliwały z jej paznokci w zrozumieniu. - Jest okay. – Odparłam, odciągając wzrok od znikającej postaci Spartana, próbując zignorować pulsujący ból serca. – Wracajmy do akademii. Nie wiem jak wy, ale ja mam już dosyć psikusów. Wróciliśmy do Cypress Mountain. Zatrzymaliśmy się by zebrać przedmioty, które miały zastąpić te zagubione, ale moi przyjaciele byli zmęczeni i wyczerpani tak jak ja. Walka o życie z mitologicznym stworem powoduje takie rzeczy. Czterdzieści pięć minut później, powiedziałam Daphne i Carsonowi dobranoc i poszłam do swojego dormitorium.

Wzięłam prysznic, włożyłam parę miękkiej, flanelowej, fioletowej piżamy i przygotowałam się do spania. Odwiesiłam Vica na jego zwyczajowym miejscu na ścianie. Miecz ziewnął, budząc się z drzemki i otwierając oko. - Co? Wróciliśmy do tego zakrwawionego pokoju? Jak rozczarowująco. – Vic wymamrotał. - Co jest tak rozczarowujące? Vic posłał mi spojrzenie sugerujące, że odpowiedź jest oczywista. - Powinniśmy być na zewnątrz i zabijać więcej Panter. I Żniwiarzy. Mogę się założyć, że czekają ich tuziny w ciemnych alejkach gotowe do ataku. Zadrżałam, rozmyślając o tym jak Pantera niemal nie zabiła mnie, Daphne i Carsona. - Uważam, że wpadnięcie na jednego to wystarczająco jak na jeden wieczór. - Wydaje mi się, że zabicie Pantery, nie jest złym początkiem tygodnia – przyznał Vic. – Ale definitywnie musimy poprawić twoją technikę. Nike dała mi cię z jakiegoś powodu, Gwen. A wiesz jaki jest ten powód? By zabijać potwory. Wiele potworów. Im wcześniej zaczniemy tym lepiej. Bo ze mną przy twoim boku, nie możesz przegrać! Przewróciłam oczami na słowa miecza. Pewność siebie to coś, czego Vic miał w bród, nie wspominając o nastawieniu. - Możemy porozmawiać o tym jutro. W między czasie, muszę pozwolić swemu pięknu odpocząć, tak samo jak ty. Branoc Vic. Moje słowa wydały się zaspokoić krwiożerczy miecz, bo pokiwał głową na znak zgody.

- Bardzo dobrze. Do jutra. Vic zamknął oko i wrócił do spania. Rozsiadłam się na łóżku, ale zamiast przykryć się, rozpakowałam jeden z czekoladowych batoników, które zebrałam w drodze powrotnej do akademii. Odłamałam kawałek i włożyłam go do ust. Nie był tak dobry jak te domowej roboty babci Frost, ale usatysfakcjonował moją potrzebę cukru. Zostałabym dłużej i zjadłabym resztę słodyczy, które przyniosłam, ale miałam jutro lekcje. Mimo imprezy z powodu Halloween, dyrekcja akademii wciąż oczekiwała, że uczniowie wstaną wczesnym rankiem. Zakopałam się pod szarą pościelą i zgasiłam światło przy łóżku, jednak nie mogłam zasnąć. Zamiast tego, wciąż odtwarzałam w głowie walkę z panterą. Mimo mojego przerażenia, Vic miał rację, sprawy wcale nie były najgorsze. Zabawiłam się z przyjaciółmi, no może dopóki nie pojawiła się bestia, która chciała nas pożreć. Wciąż jednak przeżyłam kolejną potyczkę z Panterą Nemejską, kiedy prawdopodobnie nie powinnam. To był wystarczający powód by świętować. No i był jeszcze Logan. Moje oczy powędrowały do biurka. Kiedy wróciłam do pokoju, nałożyłam pierścionek, który poddał mi Spartan, na mały posążek Nike stojący na mym biurku, tak by wisiał na szyi bogini jak naszyjnik. Światło księżyca przedzierające się przez zasłony oświetlało cały pokój, włączając w to kryształowe serduszko na pierścionku, powodując, iż na skórze bogini migotały gwiazdy. Pomyślałam o tym jak Spartan wkroczył w walkę bez zawahania, o tym jak stanął miedzy mną a Panterą, zdeterminowany by uchronić mnie przed istotą. Jasne, Logan był dziś z Savannah, ale przybiegł mi na

ratunek po raz kolejny i tylko to się liczyło. W jakiś sposób, wiedziałam, że zawsze przybiegnie. Spartan może i był z inną dziewczyną, może i powiedział mi, że nie możemy być razem, ale sprawy pomiędzy mną a Loganem jeszcze się nie zakończyły.