kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 827 047
  • Obserwuję1 347
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 650 532

Archer Jeffrey - 03. Sekret najpilniej strzeżony - (Kroniki Cliftonów)

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
A

Archer Jeffrey - 03. Sekret najpilniej strzeżony - (Kroniki Cliftonów) .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu A ARCHER JEFFREY Cykl: Kroniki Cliftonów
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 392 stron)

===OwtuXWpdPF49Cj8GZV05DD4JOFlgUzYFY1QwAjEDMgE=

Shabnam i Alexandrowi poświęcam

Podziękowania Oto osoby, którym pragnę podziękować za bezcenne rady i pomoc w zbieraniu materiałów do tej książki: Simin Bainbridge, Robert Bowman, Eleanor Dryden, Alison Prince, Mari Roberts i Susan Watt

BARRINGTONOWIE ===OwtuXWpdPF49Cj8GZV05DD4JOFlgUzYFY1QwAjEDMgE=

CLIFTONOWIE ===OwtuXWpdPF49Cj8GZV05DD4JOFlgUzYFY1QwAjEDMgE=

PROLOG Big Ben wybił czwartą. Chociaż lord kanclerz był wyczerpany po wydarzeniach tej nocy, przeżyte napięcia nie pozwalały mu zmrużyć oka. Obiecał ich lordowskim mościom, że ogłosi werdykt w sprawie Barrington przeciwko Cliftonowi i tym samym rozstrzygnie, który z młodzieńców powinien odziedziczyć tytuł i wielkie posiadłości rodowe. Jeszcze raz zaczął rozpatrywać fakty, gdyż uważał, że tylko i wyłącznie fakty zdecydują, jakie wyda ostateczne orzeczenie. Kiedy jakieś czterdzieści lat temu zaczynał praktykę adwokacką, jego mentor mu zalecał, żeby odrzucił wszelkie uczucia osobiste, opinie czy uprzedzenia, kiedy przyjdzie mu wyrobić sobie pogląd na temat klienta bądź czekającej go sprawy. Prawo nie jest profesją dla ludzi bojaźliwych czy romantyków, podkreślał. Jednakże lord kanclerz, wierny tej zasadzie przez cztery dziesięciolecia, teraz musiał przyznać, że nigdy nie napotkał sprawy tak idealnie wyważonej. Gdybyż F.E. Smith żył, wtedy mógłby poprosić go o radę. Z jednej strony... jakże nie cierpiał tych wyświechtanych słów. Z jednej strony, Harry Clifton urodził się trzy tygodnie wcześniej niż jego najbliższy przyjaciel Giles Barrington: fakt. Z drugiej strony, Giles Barrington był niewątpliwie prawowitym synem sir Hugona Barringtona i jego ślubnej żony, Elizabeth: fakt. Ale to nie przesądzało, że jest pierworodnym synem sir Hugona, a to był istotny punkt testamentu. Z jednej strony, Maisie Tancock wydała na świat Harry’ego dwudziestego ósmego dnia dziewiątego miesiąca po igraszkach miłosnych, jak przyznała, z sir Hugonem Barringtonem na wycieczce pracowniczej do Weston-super-Mare. Fakt. Z drugiej strony, Maisie Tancock była poślubiona Arthurowi Cliftonowi, kiedy Harry się urodził, i metryka urodzenia jednoznacznie stwierdza, że Arthur

jest ojcem dziecka. Fakt. Z jednej strony... lord kanclerz wrócił myślami do tego, co się stało, kiedy w końcu nastąpił podział Izby i posłowie skierowali się do korytarzy do głosowania, żeby zdecydować, czy Giles Barrington, czy Harry Clifton powinien odziedziczyć tytuł i wszystko, co do niego przynależy. Przypomniał sobie, co dokładnie powiedział główny whip, kiedy ogłaszał wyniki przed wypełnioną do ostatka Izbą. – Za: dwieście siedemdziesiąt trzy głosy z prawej; przeciw: dwieście siedemdziesiąt trzy głosy z lewej. Wrzawa wybuchła na czerwonych ławach. Lord kanclerz uznał, że w wyniku remisu przypadło mu niewdzięczne zadanie rozstrzygnięcia, kto odziedziczy rodowy tytuł Barringtonów, renomowaną linię żeglugową, a także majątek, ziemię i kosztowności. Gdybyż tak wiele nie zależało od jego decyzji, jeśli chodzi o przyszłość tych dwóch młodych ludzi! Czy powinien wziąć pod uwagę fakt, że Giles Barrington pragnie odziedziczyć tytuł, a Harry Clifton – nie? Nie powinien. Jak wskazał lord Preston w swojej przekonującej mowie z ław opozycji, stworzyłoby to niedobry precedens, nawet jeśliby to było wygodne. Z drugiej strony, gdyby poparł Harry’ego... w końcu zapadł w drzemkę, z której zbudziło go delikatne stuknięcie w drzwi o wyjątkowo późnej siódmej godzinie. Jęknął i z zamkniętymi oczyma liczył uderzenia Big Bena. Tylko trzy godziny do chwili ogłoszenia werdyktu, a on wciąż nie podjął decyzji. Lord kanclerz jęknął ponownie, stawiając stopy na podłodze, potem wsunął je w kapcie i poczłapał do łazienki. Nawet siedząc w wannie, borykał się z tym problemem. Fakt. Harry Clifton i Giles Barrington byli daltonistami, podobnie jak sir Hugo. Fakt. Daltonizm może zostać dziedziczony jedynie w linii żeńskiej, zatem jest to tylko zbieg okoliczności i z tego względu należy go odrzucić. Wyszedł z wanny, wytarł się i narzucił szlafrok. Opuścił łazienkę i powędrował wyłożonym grubym dywanem korytarzem do swojego gabinetu. Lord kanclerz ujął wieczne pióro i wypisał u góry kartki nazwiska „Barrington” i „Clifton”, a pod spodem zaczął wymieniać argumenty przemawiające za i przeciw w odniesieniu do nich obu. Gdy zapełnił trzy kartki swoim starannym, kaligraficznym pismem, Big Ben wybił ósmą. Ale lord kanclerz wciąż nie był ani odrobinę mądrzejszy. Odłożył pióro i niechętnie udał się na posiłek. Siedział sam i jadł śniadanie w milczeniu. Nawet nie rzucił okiem na poranne

gazety starannie ułożone po drugiej stronie stołu ani nie włączył radia, nie chciał bowiem, aby jakiś niedoinformowany komentator wpłynął na jego osąd. Gazety dużego formatu zastanawiały się, jaka przyszłość czekałaby zasadę dziedziczenia, gdyby lord kanclerz wypowiedział się za Harrym, natomiast prasę brukową interesowało tylko jedno: czy Emma będzie mogła czy nie będzie mogła poślubić mężczyznę, którego kocha. Do chwili, gdy lord kanclerz wrócił do łazienki, by umyć zęby, szale sprawiedliwości ani drgnęły. Ledwo Big Ben wydzwonił dziewiątą, lord kanclerz znalazł się ponownie w gabinecie i zaczął przeglądać notatki w nadziei, że szale sprawiedliwości w końcu się przechylą na jedną ze stron, ale one pozostawały nieporuszone. Jeszcze raz pochylił się nad swoimi notatkami, kiedy pukanie do drzwi przypomniało mu, że mimo całej swojej wszechwładzy, jakiej był świadom, czasu zatrzymać nie może. Westchnął głęboko, wyrwał z notesu trzy kartki, wstał i wychodząc z gabinetu i idąc korytarzem, dalej czytał. Wszedł do sypialni, gdzie ujrzał pokojowego Easta, który stał w nogach łóżka i czekał, żeby odprawić poranny rytuał. East zręcznie zdjął z lorda kanclerza jedwabny szlafrok, po czym pomógł mu włożyć białą koszulę, jeszcze ciepłą od żelazka. Potem – wykrochmalony kołnierzyk i misternie obrębiony koronką fular. Kiedy lord kanclerz wciągał czarne spodnie zapinane pod kolanem, zdał sobie sprawę, że od czasu objęcia urzędu sporo utył. Teraz East pomógł mu narzucić długą, czarną, haftowaną złotem togę, a następnie zajął się głową i stopami pryncypała. Nasadził mu na głowę opadającą do ramion perukę, pod stopy podsunął pantofle ze sprzączkami. Dopiero kiedy znamionujący urząd złoty łańcuch, który nosiło trzydziestu dziewięciu poprzedników, ozdobił jego ramiona, lord kanclerz zmienił się z damy występującej w pantomimie w najwyższy prawniczy autorytet kraju. Rzut oka w lustro i poczuł się gotów do wstąpienia na scenę i odegrania roli w rozgrywającym się dramacie. Szkoda tylko, że wciąż nie znał swojej kwestii. Moment, jaki lord kanclerz wybrał na wejście i wyjście z Wieży Północnej Pałacu Westminsterskiego, wprawiłby w podziw starszego sierżanta sztabowego. O 9.47 rozległo się pukanie do drzwi i sekretarz lorda, David Bartholomew, wszedł do pokoju. – Dzień dobry, milordzie – powiedział. – Dzień dobry, panie Bartholomew – odparł lord kanclerz. – Z przykrością donoszę – rzekł Bartholomew – że lord Harvey zmarł wczoraj

wieczorem w karetce w drodze do szpitala. Obaj mężczyźni wiedzieli, że to nieprawda. Lord Harvey – dziadek Gilesa i Emmy Barringtonów – zasłabł tuż przedtem, nim rozległ się dzwonek oznajmiający podział Izby. Jednak obaj stosowali się do prastarej zasady: jeżeli jakiś poseł Izby Gmin bądź Izby Lordów umarł podczas sesji parlamentu, należało przeprowadzić szczegółowe śledztwo w sprawie okoliczności śmierci, zatem żeby uniknąć tej nieprzyjemnej i zbytecznej farsy, przyjęto na taką okoliczność formułę „zmarł w drodze do szpitala”. Zwyczaj ten sięgał czasów Olivera Cromwella, kiedy posłom wolno było nosić miecz w Izbie i w wypadku zgonu zabójstwo zawsze było realną możliwością. Lorda kanclerza zasmuciła śmierć lorda Harveya, kolegi, którego lubił i podziwiał. Żeby tylko sekretarz nie przypomniał mu jednego faktu, który odnotował swoim starannym, kaligraficznym pismem pod nazwiskiem Gilesa Barringtona; mianowicie, że lord Harvey nie był w stanie oddać głosu po swym zasłabnięciu, a gdyby to uczynił, byłoby to na rzecz Gilesa Barringtona. Rozstrzygnęłoby to sprawę raz na zawsze, a on mógłby spokojnie spać tej nocy. Teraz wszyscy oczekują, że to on rozstrzygnie tę sprawę raz na zawsze. Pod nazwiskiem Harry’ego Cliftona zanotował jeszcze jeden fakt. Kiedy sześć miesięcy temu sprawa trafiła pod obrady sędziów prawa, wypowiedzieli się czterema głosami przeciw trzem za odziedziczeniem przez Cliftona tytułu i, cytując sformułowanie testamentu, wszystkiego, co do niego przynależy. Znowu pukanie do drzwi i oto zjawił się człowiek, który miał za zadanie nieść tren. Miał na sobie strój jak z operetki Gilberta i Sullivana, co sygnalizowało rozpoczęcie starodawnej ceremonii. – Dzień dobry, milordzie. – Dzień dobry, panie Duncan. Gdy Duncan schwycił skraj długiej czarnej togi lorda kanclerza, do przodu wystąpił David Bartholomew i otworzył dwuskrzydłowe drzwi sali recepcyjnej, żeby jego pryncypał mógł rozpocząć trwającą siedem minut wędrówkę do Izby Lordów. Posłowie, posłańcy i urzędnicy parlamentu wykonujący codzienne czynności prędko usuwali się na bok na widok zbliżającego się lorda kanclerza, by bez przeszkód mógł dotrzeć do Izby. Gdy przechodził, nisko się kłaniali, nie jemu, lecz Suwerenowi, którego reprezentował. Sunął pokrytym czerwonym dywanem korytarzem w tym samym tempie jak co dzień od sześciu lat, aby wkroczyć do Izby z pierwszym uderzeniem Big Bena, wydzwaniającego dziesiątą przed

południem. W zwykły dzień, a to nie był zwykły dzień, ilekroć wkraczał do Izby Wyższej, witała go garstka posłów, którzy grzecznie podnosili się z czerwonych ław, składali ukłon i stali, gdy biskup odmawiał poranne modły, po których przystępowano do czynności dnia. Ale nie dziś, bo na długo przedtem, zanim dotarł do Izby, dobiegł jego uszu zgiełk rozprawiających głosów. Nawet jego zdumiał widok, jaki go przywitał, gdy wszedł do matecznika milordów. Czerwone ławy były tak zatłoczone, że niektórzy posłowie usadowili się na stopniach przed tronem, inni, którzy nie znaleźli miejsca siedzącego, stali w barze Izby. Jak pamiętał, Izba Lordów bywała tak nabita tylko wtedy, kiedy Jego Królewska Mość wygłaszał mowę tronową, w której informował deputowanych obu Izb o aktach prawnych, jakie jego rząd proponuje uchwalić podczas następnej sesji parlamentu. Gdy lord kanclerz wkroczył na salę, milordowie natychmiast przestali rozmawiać, podnieśli się jak jeden mąż i złożyli ukłon, kiedy stanął przed swoim fotelem. Najwyższy autorytet prawniczy w kraju rozejrzał się wolno wokół sali, a ponad tysiąc niecierpliwych spojrzeń spoczęło na jego twarzy. W końcu podniósł wzrok na troje młodych ludzi, którzy siedzieli na drugim krańcu Izby, w galerii dla wybitnych gości. Giles Barrington, jego siostra Emma i Harry Clifton w żałobnej czerni dla okazania szacunku ukochanemu dziadkowi, a w wypadku Harry’ego – mentorowi i drogiemu przyjacielowi. Współczuł wszystkim trojgu, zdając sobie sprawę, że werdykt, który za chwilę ogłosi, całkiem odmieni ich życie. Westchnął w duchu: Oby na lepsze. Kiedy Jego Ekscelencja Peter Watts, biskup Bristolu – jakże à propos, pomyślał lord kanclerz – otworzył modlitewnik, milordowie pochylili głowy i nie podnieśli ich, dopóki nie wyrecytował słów: „W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. Zgromadzeni zajęli swoje miejsca, tylko lord kanclerz nadal stał. Usadowiwszy się, milordowie czekali na jego werdykt. – Milordowie – zaczął. – Nie mogę udawać, że wykonanie zadania, które mi powierzyliście, przyszło łatwo. Przeciwnie, przyznaję, że to jedna z najtrudniejszych decyzji, jaką musiałem podjąć w mojej długiej karierze prawniczej. Ale przecież to Thomas More nam przypomniał, że gdy przywdziewamy te szaty, powinniśmy być gotowi podejmować decyzje, które rzadko zadowolą wszystkich. I rzeczywiście, milordowie, trzykrotnie zdarzyło się

w przeszłości, że lord kanclerz po ogłoszeniu orzeczenia tego samego dnia został ścięty. Śmiech, z jakim przyjęto tę wypowiedź, rozładował napięcie, ale tylko na chwilę. – Jednakże moim obowiązkiem jest pamiętać – dodał, gdy ucichł śmiech – że ponoszę odpowiedzialność tylko przed Wszechmogącym. Mając to na uwadze, milordowie, w sprawie Barrington przeciwko Cliftonowi, dotyczącej prawowitego następstwa po sir Hugonie Barringtonie oraz tytułu rodowego, posiadłości i wszystkiego, co do tego przynależy... Lord kanclerz jeszcze raz podniósł oczy na galerię i zawahał się. Jego wzrok spoczął na trojgu niewinnych młodych ludziach na galerii, którzy się w niego wpatrywali. Poprosił w duchu o mądrość Salomona, po czym rzekł: – Wziąwszy pod uwagę wszystkie fakty, opowiadam się po stronie... Gilesa Barringtona. W Izbie wybuchł gwar. Dziennikarze prędko opuścili galerię dla prasy, aby przekazać czekającym redaktorom orzeczenie lorda kanclerza, że zasada dziedziczenia pozostaje nienaruszona, a Harry Clifton może teraz poprosić Emmę Barrington, żeby została jego poślubioną w oczach prawa żoną, natomiast publiczność w galerii dla gości wychyliła się przez balustradę, ciekawa, jak lordowie zareagują na werdykt. Ale to nie był mecz piłki nożnej, a lord kanclerz w nim nie sędziował. Nie trzeba było gwizdać, jako że każdy z ich lordowskich mości akceptował i podporządkował się werdyktowi lorda kanclerza bez sprzeciwu. Kiedy lord kanclerz czekał, aż ucichnie wrzawa, znowu spojrzał na troje osób na galerii, których bezpośrednio dotyczyła jego decyzja, ciekaw, jak zareagowali. Harry, Emma i Giles wciąż patrzyli na niego bez wyrazu, jakby pełne znaczenie werdyktu jeszcze do nich nie dotarło. Po miesiącach niepewności Giles odczuł natychmiastową ulgę, choć śmierć kochanego dziadka zniweczyła uczucie zwycięstwa. Harry myślał tylko o jednym, mocno ściskając rękę Emmy. Będzie teraz mógł poślubić kobietę, którą kocha. Emma była niepewna. W końcu lord kanclerz stworzył dla ich trojga całą nową gamę problemów, które nie on będzie rozwiązywał. Lord kanclerz otworzył czerwoną teczkę ze złotymi frędzlami i przestudiował porządek dnia. Drugim punktem programu miała być debata na temat państwowej służby zdrowia. Kilku lordów wymknęło się z Izby, skoro wszystko wróciło do normy.

Lord kanclerz nigdy by nie przyznał się nikomu, nawet najbardziej zaufanemu powiernikowi, że w ostatniej chwili zmienił zdanie. ===OwtuXWpdPF49Cj8GZV05DD4JOFlgUzYFY1QwAjEDMgE=

HARRY CLIFTON I EMMA BARRINGTON 1945–1951 ===OwtuXWpdPF49Cj8GZV05DD4JOFlgUzYFY1QwAjEDMgE=

1 – Zatem jeżeli ktokolwiek może przedstawić słuszny powód, dlaczego nie mogą zostać połączeni w oczach prawa, niechaj teraz przemówi albo zachowa milczenie do końca swych dni. Harry Clifton nigdy nie zapomni chwili, kiedy pierwszy raz usłyszał te słowa, ani uczucia, że całe jego życie obróciło się w proch i pył. Old Jack, który jak George Washington nigdy nie kłamał, wyjawił na pośpiesznie zwołanym zebraniu w zakrystii, że być może Emma Barrington, kobieta, którą Harry uwielbiał i która miała właśnie zostać jego żoną, jest jego siostrą przyrodnią. Rozpętało się piekło, kiedy matka Harry’ego przyznała, że raz, i tylko raz, doszło do zbliżenia między nią a ojcem Emmy, Hugonem Barringtonem. Wobec tego było możliwe, że Harry i Emma są dziećmi jednego ojca. W tym czasie, gdy matka Harry’ego miała przygodę z Hugonem Barringtonem, spotykała się z Arthurem Cliftonem, dokerem, który pracował w stoczni Barringtona. Mimo że Maisie wkrótce potem wyszła za mąż za Arthura, kapłan odmówił połączenia Harry’ego i Emmy węzłem małżeńskim ze względu na prastare prawa kościoła dotyczące pokrewieństwa. Chwilę potem Hugo, ojciec Emmy, wymknął się tylnymi drzwiami z kościoła niczym tchórz uciekający z pola bitwy. Emma z matką wyjechała do Szkocji, natomiast pogrążony w rozpaczy Harry tkwił w swoim kolegium w Oksfordzie, nie wiedząc, co robić. Decyzję za niego podjął Adolf Hitler. Harry kilka dni później opuścił uniwersytet i zamienił studencką togę na mundur młodszego marynarza. Pełnił służbę morską niespełna dwa tygodnie, gdy niemiecka torpeda zatopiła jego okręt i nazwisko Harry’ego Cliftona trafiło na listę zaginionych na morzu. – Czy chcesz poślubić tę oto kobietę i dochować jej wierności aż po kres

żywotów waszych? – Tak. Dopiero po zakończeniu działań wojennych, kiedy Harry wrócił z pola bitwy ciężko ranny i okryty sławą, dowiedział się, że Emma urodziła mu syna, Sebastiana Arthura Cliftona. Jednak Harry nie odkrył, dopóki nie wyzdrowiał, że Hugo Barrington został zabity w straszliwych okolicznościach i zostawił w spadku rodzinie Barringtonów inny problem, dla Harry’ego równie druzgocący jak ten, że nie może poślubić kobiety, którą kocha. Harry nie przywiązywał wagi do faktu, że jest o kilka tygodni starszy od Gilesa Barringtona, brata Emmy i swojego najbliższego przyjaciela, aż do chwili, kiedy się dowiedział, że może być pierwszym w kolejności dziedzicem, któremu przypadnie tytuł rodowy, wszelkie dobra i posiadłości oraz, jak to ujęto w testamencie, wszystko co do tego przynależy. Prędko oznajmił, że nie interesuje go dziedzictwo po Barringtonie i że pragnie zrzec się prawa pierworództwa, jakie mogłoby mu przysługiwać, na rzecz Gilesa. Wielki heraldyk Anglii zdawał się temu sprzyjać i wszystko mogło się potoczyć jak najlepiej, gdyby lord Preston, szeregowy deputowany laburzystowski w Izbie Wyższej, nie podjął się obrony roszczenia Harry’ego do tytułu, nawet nie pytając go o zdanie. – To kwestia zasad – tłumaczył lord Preston sprawozdawcom parlamentarnym, kiedy go indagowali. – Czy chcesz poślubić tego oto mężczyznę, żyć z nim zgodnie z przykazaniem Bożym w świętym stanie małżeńskim? – Tak. Podczas całego epizodu Harry i Giles pozostali nierozłącznymi przyjaciółmi, chociaż oficjalnie występowali przeciwko sobie w najwyższym sądzie w kraju, a także na pierwszych stronach krajowych gazet. Decyzja lorda kanclerza sprawiłaby radość obydwu przyjaciołom, gdyby dziadek Emmy, lord Harvey, siedząc nadal w przedniej ławie, mógł ją usłyszeć, lecz on nigdy się nie dowiedział o swoim zwycięstwie. Społeczeństwo było podzielone co do wyniku, natomiast obie rodziny musiały się z tym wszystkim jakoś uładzić. Drugą konsekwencją werdyktu lorda kanclerza, czego prasa nie omieszkała przekazać żądnym sensacji czytelnikom, był fakt, że najwyższy sąd kraju orzekł, iż Harry’ego i Emmy nie łączą więzy krwi, a zatem mogą zostać poślubieni

w obliczu prawa. – Tą obrączką zaślubiam cię, ciałem swoim wielbię cię, wszelkie doczesne dobra tobie ofiarowuję. Jednak Harry i Emma wiedzieli, że decyzja powzięta przez człowieka nie dowodzi ponad wszelką wątpliwość, że Hugo Barrington nie jest ojcem Harry’ego, i jako praktykujący chrześcijanie lękali się, że łamią prawo Boże. Ich miłość nie osłabła mimo cierpień, jakie były ich udziałem. Nawet jeszcze się wzmogła i przy zachęcie matki Emmy, Elizabeth, oraz z błogosławieństwem matki Harry’ego, Maisie, Emma przyjęła oświadczyny Harry’ego. Napawało ją tylko smutkiem, że żadna z jej babek nie dożyła ceremonii ślubnej. Ślub nie odbył się w Oksfordzie, jak pierwotnie planowano, z całą pompą i okazałością wesela uniwersyteckiego i nieuchronnie w świetle jupiterów, ale był skromną uroczystością w urzędzie stanu cywilnego w Bristolu, tylko z udziałem rodziny i paru bliskich przyjaciół. Chyba największym smutkiem mogła napawać wspólna decyzja Harry’ego i Emmy, że Sebastian Arthur Clifton będzie ich jedynym dzieckiem. ===OwtuXWpdPF49Cj8GZV05DD4JOFlgUzYFY1QwAjEDMgE=

2 Harry i Emma wyjechali w podróż poślubną do Szkocji, do Zamku Mulgelrie, gniazda rodzinnego lorda i lady Harvey, nieżyjących dziadków Emmy, powierzywszy Sebastiana w bezpieczne ręce Elizabeth. Pobyt w zamku przywiódł na pamięć wspomnienia spędzonych tutaj szczęśliwych dni tuż przed wstąpieniem Harry’ego na Uniwersytet Oksfordzki. W ciągu dnia wędrowali wzgórzami i rzadko wracali do zamku, zanim słońce skryło się za najwyższą górą. Po kolacji, a trzeba wspomnieć, że kucharz pamiętał, jak panicz Clifton pochłonął trzy talerze rosołu, siedzieli przy trzaskających, płonących polanach i czytali Evelyna Waugh, Grahama Greene’a i ulubieńca Harry’ego, P.G. Wodehouse’a. Po dwu tygodniach, podczas których spotkali więcej bydląt rasy górskiej niż ludzi, niechętnie wyruszyli w długą podróż powrotną do Bristolu. Przybyli do Manor House, spodziewając się spokojnego życia w domowych pieleszach, ale nie było im ono sądzone. Elizabeth wyznała, że nie mogła się doczekać, kiedy pozbędzie się opieki nad Sebastianem; próby położenia go do łóżka najczęściej kończyły się płaczem – akurat gdy to mówiła, jej syjamska kotka, Cleopatra, wskoczyła swojej pani na kolana i natychmiast zasnęła. – Naprawdę wróciliście w samą porę – dodała Elizabeth. – W ostatnich dwóch tygodniach nie udało mi się ani razu rozwiązać krzyżówki w „The Timesie”. Harry podziękował teściowej za wyrozumiałość i rodzice zabrali nadpobudliwego pięciolatka do Barrington Hall. Zanim Harry i Emma się pobrali, Giles, który spędzał większość czasu w Londynie, pełniąc obowiązki laburzystowskiego deputowanego do parlamentu, nalegał, żeby uważali Barrington Hall za swój dom. Z biblioteką o dziesięciu

tysiącach tomów, wielkim parkiem i obszernymi stajniami był dla nich idealnym miejscem. Harry mógł w spokoju pisać swoje powieści kryminalne z detektywem Williamem Warwickiem, Emma co dzień jeździła konno, a Sebastian bawił się na rozległym terenie, regularnie znosząc do domu dziwne zwierzątka w porze podwieczorku. Giles często przyjeżdżał z Bristolu w piątkowe wieczory i zasiadał z nimi do kolacji. W sobotnie poranki pełnił dyżur poselski, a potem ze swoim asystentem Griffem Haskinsem wpadał na dwa kufle piwa do klubu dokerów. Po południu wraz z Griffem dołączali do dziesięciu tysięcy wyborców z jego okręgu na stadionie Eastville, żeby się przekonać, że drużyna piłkarska Bristol Rovers częściej przegrywa, niż wygrywa. Giles nigdy się nie przyznał, nawet Griffowi, że wolałby spędzić sobotę na meczu rugby, bo gdyby to uczynił, Griff by mu przypomniał, że publiczność na stadionie Memorial Ground rzadko liczy ponad dwa tysiące osób i w większości głosuje na konserwatystów. W niedzielę rano Gilesa widywało się w kościele Najświętszej Marii Panny na Redcliffe, klęczącego obok Harry’ego i Emmy. Harry przypuszczał, że dla Gilesa był to jeszcze jeden obowiązek wobec wyborców, ponieważ w szkole zawsze szukał wymówki, żeby nie pójść na nabożeństwo do kaplicy. Jednak nikt nie mógł zaprzeczyć, że Giles szybko zdobywa reputację sumiennego, pracowitego członka parlamentu. I nagle, bez żadnego wyjaśnienia ze strony Gilesa, jego weekendowe wizyty stały się rzadsze. Kiedy tylko Emma poruszała ten temat, Giles bąkał coś o obowiązkach parlamentarnych. Harry nie był przekonany i miał nadzieję, że częsta nieobecność szwagra we własnym okręgu wyborczym nie uszczupli jego niewielkiej przewagi w następnych wyborach. Pewnego piątkowego wieczoru Harry i Emma poznali prawdziwy powód innego zaangażowania Gilesa w ostatnich kilku miesiącach. Zatelefonował do Emmy w tygodniu i uprzedził, że wybiera się do Bristolu na weekend i przyjedzie w piątek na kolację. Nie powiedział jednak, że przywiezie z sobą gościa. Emmie na ogół podobały się dziewczyny Gilesa, które zawsze bywały atrakcyjne, często trochę roztrzepane i bez wyjątku w niego zapatrzone, choć zmieniał je tak często, że większości z nich nie zdołała poznać. Ale tym razem było inaczej. Kiedy Giles przedstawił jej w piątkowy wieczór Virginię, Emma nie mogła zrozumieć, co on widzi w tej kobiecie. Owszem, była piękna i miała dobre

pochodzenie. Zresztą zanim zasiedli do kolacji, Virginia przypomniała im więcej niż raz, że była debiutantką roku (w 1934), i trzy razy, że jest córką hrabiego Fenwick. Emma puściłaby te przechwałki mimo uszu, uznając je za przejaw zdenerwowania, gdyby nie to, że Virginia ledwo skubała potrawy i szeptała do Gilesa, zapewne świadoma, że dobrze ją słychać, jak musi być trudno znaleźć dobrą służbę w hrabstwie Gloucester. Ku zaskoczeniu Emmy Giles reagował uśmiechem na te uwagi, ani razu nie zaprzeczając. Emma już miała powiedzieć coś, czego by potem żałowała, kiedy Virginia obwieściła, że jest wyczerpana po tak męczącym dniu i pragnie udać się na spoczynek. Gdy wstała i wyszła z Gilesem, który postępował o krok za nią, Emma udała się do salonu, nalała sobie dużą whisky i padła na najbliższy fotel. – Bóg jeden wie, co moja matka powie na tę lady Virginię. Harry się uśmiechnął. – Nie będzie specjalnie ważne, co pomyśli Elizabeth, bo czuję, że Virginia nie utrzyma się dłużej niż większość dziewczyn Gilesa. – Nie jestem tego pewna – powiedziała Emma. – Ale zastanawia mnie, dlaczego ona interesuje się Gilesem, bo widać, że nie jest w nim zakochana. Gdy Giles i Virginia odjechali do Londynu po sobotnim lunchu, Emma prędko zapomniała o córce hrabiego Fenwick, ponieważ musiała się uporać z innym, niecierpiącym zwłoki problemem. Znów kolejna niania wręczyła wymówienie, oznajmiwszy, że miarka się przebrała, gdy w swoim łóżku znalazła jeża. Harry współczuł biedaczce. – To, że Sebastian jest jedynym dzieckiem, nie polepsza sprawy – powiedziała Emma, kiedy w końcu położyła syna spać. – Co to za frajda nie mieć z kim się bawić. – Mnie to nigdy nie martwiło – zauważył Harry, nie podnosząc oczu znad książki. – Twoja matka mi powiedziała, że byłeś niezłym urwisem, zanim poszedłeś do Świętego Bedy, zresztą kiedy byłeś w jego wieku, przebywałeś więcej w porcie niż w domu. – Hm, on niedługo pójdzie do Szkoły Świętego Bedy. – A co ja mam tymczasem robić? Zawozić go co rano do portu? – Niezły pomysł. – Bądź poważny, kochanie. Gdyby nie Old Jack, wciąż byś tam tkwił. – To prawda – rzekł Harry i wzniósł kieliszek, by uczcić tego wspaniałego

człowieka. – Ale co mamy robić? Emma tak długo nie odpowiadała, że Harry pomyślał, że pewno zasnęła. – Może czas, żebyśmy mieli następne dziecko – rzuciła w końcu. Harry tak się zdumiał, że zamknął książkę i przyjrzał się żonie, niepewny, czy dobrze słyszał. – Myślałem, żeśmy uzgodnili... – Tak. I nie zmieniłam zdania, ale przecież możemy się zastanowić nad adopcją. – Co ci nasunęło ten pomysł, kochanie? – Nie mogę przestać myśleć o dziewczynce, którą znaleziono w biurze ojca tej nocy, kiedy umarł – Emma nigdy nie zdołała wypowiedzieć słów „został zabity” – i o tym, że to mogło być jego dziecko. – Ale nie ma na to żadnego dowodu. A zresztą nie jestem pewien, jak po tak długim czasie można się dowiedzieć, gdzie ona teraz jest. – Myślałam, żeby zwrócić się po radę do sławnego autora kryminałów. Po dłuższym zastanowieniu Harry powiedział: – William Warwick prawdopodobnie by ci zalecił, żebyś odszukała Dereka Mitchella. – Ale na pewno nie zapomniałeś, że Mitchell pracował u mojego ojca i nasz interes nie leżał mu na sercu. – To prawda – przyznał Harry – i właśnie dlatego zwróciłbym się do niego po radę. W końcu to jedyna osoba, która wie, gdzie został pies pogrzebany. Uzgodnili, że spotkają się w Grand Hotelu. Emma przyszła kilka minut wcześniej i wybrała miejsce w holu hotelowym w kącie, gdzie nikt nie mógł ich podsłuchać. Czekając, przypominała sobie pytania, które zamierzała zadać. Mitchell wkroczył do holu z wybiciem czwartej. Wprawdzie trochę przytył od czasu, kiedy go ostatnio widziała, i mocniej posiwiał, ale można go było poznać po charakterystycznym utykaniu. W pierwszej chwili pomyślała, że on bardziej wygląda na dyrektora banku niż na prywatnego detektywa. Najwyraźniej poznał Emmę, bo skierował się wprost do niej. – Miło panią znowu widzieć – rzucił. – Proszę usiąść – powiedziała Emma, ciekawa, czy on jest tak samo zdenerwowany jak ona. Postanowiła od razu przystąpić do rzeczy. – Chciałam się z panem zobaczyć, ponieważ potrzebuję pomocy prywatnego detektywa. Mitchell niespokojnie poruszył się w fotelu.

– Kiedy się ostatnio widzieliśmy, obiecałam, że ureguluję panu resztę długu ojca. To była sugestia Harry’ego. Powiedział, że dzięki temu Mitchell zda sobie sprawę, że ona rzeczywiście chce go zatrudnić. Otworzyła torebkę, wyjęła kopertę i podała Mitchellowi. – Dziękuję – powiedział, wyraźnie zaskoczony. – Zapewne pamięta pan – ciągnęła Emma – że ostatnio rozmawialiśmy o niemowlęciu, które znaleziono w koszyku w biurze mojego ojca. Główny inspektor Blakemore, który prowadził tę sprawę, jak z pewnością pan pamięta, powiedział mężowi, że dziewczynką zaopiekowała się jakaś lokalna instytucja. – To normalna praktyka, jeżeli założyć, że nikt się po nią nie zgłosił. – Tak. Tyle się już dowiedziałam, a nie dalej jak wczoraj rozmawiałam z kierownikiem odpowiedniego wydziału w ratuszu, ale odmówił mi podania jakichkolwiek szczegółów o miejscu pobytu dziewczynki. – To z polecenia koronera, który prowadził dochodzenie w sprawie przyczyny zgonu. Chodzi o to, żeby chronić dziecko przed wścibskimi dziennikarzami. Co nie znaczy, że nie ma sposobu, aby się dowiedzieć, gdzie dziewczynka teraz przebywa. – Cieszę się, że to słyszę. – Emma się zawahała. – Jednak zanim podążymy tym szlakiem, muszę być przekonana, że ona jest dzieckiem mojego ojca. – Zapewniam panią, że co do tego nie ma żadnej wątpliwości. – Skąd ta pewność? – Mogę podać pani wszystkie szczegóły, ale nie chciałbym wprawić pani w zakłopotanie. – Proszę pana, nie wierzę, żeby cokolwiek, co pan powie o moim ojcu, mogło mnie zaskoczyć. Mitchell przez chwilę milczał. W końcu przemówił: – Zdaje sobie pani sprawę, że kiedy pracowałem u sir Hugona, on przeniósł się do Londynu. – Ściślej byłoby rzec, że uciekł w dniu mojego ślubu. Mitchell powstrzymał się od komentarza. – Mniej więcej rok później zamieszkał z panną Olgą Piotrovską na Lowndes Square. – Jak mógł sobie na to pozwolić, skoro mój dziadek zostawił go bez grosza? – Nie mógł. Mówiąc szczerze, nie tylko żył z panną Piotrovską, ale żył na jej koszt.

– Czy może mi pan coś o niej powiedzieć? – Sporo. Urodziła się w Polsce i uciekła z Warszawy w 1941 roku, wkrótce po aresztowaniu rodziców. – Jakie przestępstwo popełnili? – Byli Żydami – powiedział beznamiętnie Mitchell. – Oldze udało się przedostać przez granicę z częścią rodzinnego majątku i dotrzeć do Londynu, gdzie wynajęła mieszkanie przy Lowndes Square. Wkrótce poznała pani ojca na przyjęciu wydanym przez wspólnego przyjaciela. Zalecał się do niej przez kilka tygodni, a potem się do niej wprowadził, przyrzekając, że poślubi ją, jak tylko uzyska rozwód. – Powiedziałam, że nic mnie nie zaskoczy. Myliłam się. – Będzie gorzej – ostrzegł Mitchell. – Kiedy zmarł pani dziadek, sir Hugo z miejsca rzucił pannę Piotrovską, wrócił do Bristolu, zgłosił się po swoje dziedzictwo i objął stanowisko prezesa linii żeglugowej Barringtona. Ale wcześniej skradł biżuterię pannie Piotrovskiej oraz kilka cennych obrazów. – Jeśli to prawda, to czemu go nie aresztowano? – Został aresztowany – rzekł Mitchell – i miał zostać oskarżony, kiedy jego wspólnik Toby Dunstable, który miał wystąpić jako świadek koronny, popełnił w celi samobójstwo w noc przed procesem. Emma schyliła głowę. – Czy wolałaby pani, żebym dalej nie mówił? – Nie – odparła Emma, patrząc mu prosto w twarz. – Muszę wiedzieć wszystko. – Kiedy pani ojciec wrócił do Bristolu, nie wiedział, że panna Piotrovska jest w ciąży. Urodziła dziewczynkę, której w metryce urodzenia wpisano nazwisko Jessica Piotrovska. – Jak się pan tego dowiedział? – Ponieważ panna Piotrovska mnie zatrudniła, kiedy pani ojciec nie mógł mi dłużej płacić. Jak na ironię, została bez pieniędzy w chwili, gdy pani ojciec odziedziczył fortunę. Dlatego pojechała do Bristolu z Jessicą. Chciała, żeby sir Hugo się dowiedział, że ma jeszcze jedną córkę, bo uważała, że jego obowiązkiem jest ją wychować. – Teraz to jest mój obowiązek – powiedziała cicho Emma. Milczała chwilę. – Ale ja nie mam pojęcia, jak jej szukać, i miałam nadzieję, że pan będzie mi mógł pomóc. – Zrobię, co będę mógł, proszę pani. Ale minęło tyle czasu, że to nie będzie

łatwe. Jak tylko czegoś się dowiem, zaraz pani o tym usłyszy. – Mówiąc to, detektyw podniósł się z fotela. Kiedy oddalił się, kulejąc, Emma poczuła się winna. Nie zaproponowała mu nawet filiżanki herbaty. Emma nie mogła się doczekać, kiedy znajdzie się w domu i opowie Harry’emu o spotkaniu z Mitchellem. Gdy wpadła do biblioteki w Barrington Hall, Harry odkładał słuchawkę telefonu. Tak szeroko się uśmiechał, że Emma powiedziała: – Mów pierwszy. – Moi amerykańscy wydawcy chcą, żebym ruszył w objazd po Stanach, gdy opublikują moją nową książkę w przyszłym miesiącu. – To wspaniała wiadomość, kochanie. W końcu poznasz stryjeczną babkę Phyllis, nie wspominając o kuzynie Alistairze. – Nie mogę się doczekać. – Nie pokpiwaj sobie, dziecko! – Nie pokpiwam sobie, bo wydawcy sugerują, żebyś towarzyszyła mi w podróży, więc ty ich też zobaczysz. – Bardzo bym chciała, kochanie, ale to najgorszy moment. Niania Ryan spakowała walizki i wstyd mi to mówić, ale agencja skreśliła nas ze swojego rejestru. – Może wydawcy by się zgodzili, żeby Seb pojechał z nami. – Skończyłoby się pewnie na tym, że nas wszystkich by deportowano. Nie, zostanę w domu z Sebem, a ty jedź na podbój kolonii. Harry wziął żonę w ramiona. – Szkoda. Już się cieszyłem na drugi miesiąc miodowy. Aha, a jak się udało spotkanie z Mitchellem? Harry był w Edynburgu, gdzie wygłaszał mowę na obiedzie literackim, gdy Derek Mitchell zatelefonował do Emmy. – Chyba wpadłem na trop – oznajmił, nie podając swojego nazwiska. – Kiedy możemy się spotkać? – Jutro o dziesiątej rano w tym samym miejscu? Ledwo odłożyła słuchawkę, a telefon znów zadzwonił. Tym razem telefonowała siostra. – Grace, co za miła niespodzianka, ale na ile cię znam, masz ważny powód, skoro dzwonisz.

– Niektórzy pracują na pełnym etacie – przypomniała jej Grace. – Ale masz rację. Dzwonię, bo wczoraj wieczorem byłam na wykładzie profesora Cyrusa Feldmana. – Dwukrotnego laureata nagrody Pulitzera? – spytała Emma, z nadzieją, że zaimponuje siostrze. – Z Uniwersytetu Stanforda, jeżeli dobrze pamiętam. – Jestem pod wrażeniem – orzekła Grace. – Ale do rzeczy: byłabyś zafascynowana mową, którą wygłosił. – On jest ekonomistą, prawda? – rzuciła Emma, próbując się wykazać. – Niezupełnie moja dziedzina. – Ani moja, ale kiedy mówił na temat transportu... – To musiało być pasjonujące. – Było pasjonujące – powiedziała Grace, nie zwracając uwagi na sarkazm siostry – szczególnie kiedy mówił o przyszłości żeglugi, teraz kiedy British Overseas Airways Corporation zamierza rozpocząć regularne loty z Londynu do Nowego Jorku. Emma nagle pojęła, dlaczego siostra do niej dzwoni. – Jest jakaś szansa na zdobycie kopii wykładu? – Masz lepszą szansę. Jego następny przystanek to Bristol, więc możesz posłuchać go na żywo. – Może będę mogła zamienić z nim parę słów po wykładzie. O tyle rzeczy chciałabym go zapytać – powiedziała Emma. – Dobry pomysł. Ale uważaj. Choć to jeden z tych rzadkich mężczyzn, co myśli mózgiem, a nie dupą, to ma już czwartą żonę i wczoraj wieczorem nigdzie nie było jej widać. Emma się roześmiała. – Siostrzyczko, jesteś wulgarna, ale dzięki za radę. Następnego ranka Harry pojechał pociągiem z Edynburga do Manchesteru i po wygłoszeniu krótkiej mowy do niewielkiego zgromadzenia w miejskiej bibliotece zgodził się odpowiadać na pytania. Pierwsze pytanie, co było do przewidzenia, zadał przedstawiciel prasy. Dziennikarze rzadko się zapowiadali i niewiele albo wcale nie interesowali się jego najnowszą książką. Dzisiaj była kolej „Manchester Guardiana”. – Jak się czuje pani Clifton? – Dziękuję, dobrze – ostrożnie odpowiedział Harry. – Czy to prawda, że oboje mieszkacie w tym samym domu, co sir Giles