Jeffrey Archer
Ostrożnie z marzeniami
/Kroniki rodziny Cliftonów #4/
Tytuł oryginalny: Be Careful What You Wish For
Tłumacz: Danuta Sękalska
Gwyneth poświęcam
Za bezcenną pomoc i zbieranie materiałów
pragnę podziękować wymienionym niżej osobom:
Simon Bainbridge, Eleonor Dryden, profesor Ken
Howard, członek Akademii Królewskiej, Cormac
Kinsella,
National Railway Museum, Bryan Organ, Alison Prince,
Mari Roberts, dr Nick Robins, Shu Ueyama,
Susan Watt i Peter Watts.
PROLOG
Sebastian mocniej ścisnął kierownicę. Ciężarówka
dotknęła tylnego zderzaka mg,
szturchnęła mały samochód i zerwała tablicę
rejestracyjną, która pofrunęła wysoko w powietrze.
Sebastian próbował podjechać choć trochę do przodu, ale
nie był w stanie przyspieszyć, gdyż mógłby wtedy wpaść
na ciężarówkę przed sobą i zaryzykować, że zostaną
sprasowani.
Kilka sekund później zostali popchnięci drugi raz, gdy
ciężarówka z tyłu najechała na mg z dużo większą siłą, tak
że niemal otarli się o tę z przodu. Dopiero za trzecim
uderzeniem Sebastianowi przemknęły przez głowę słowa
Brunona: „Czy jesteś pewien, że podjąłeś słuszną
decyzję?”. Spojrzał z boku na przyjaciela, który obiema
rękami trzymał się kurczowo deski rozdzielczej.
– Oni próbują nas zabić! – wykrzyczał. – Na Boga, Seb,
zrób coś!
Sebastian spojrzał bezradnie na pasma ruchu biegnące na
południe, gdzie nieprzerwany strumień pojazdów zmierzał
w przeciwnym kierunku.
Kiedy ciężarówka z przodu zaczęła zwalniać, Sebastian
wiedział, że jeśli chcą mieć choć najmniejszą szansę
przeżycia, to musi podjąć decyzję, i to podjąć ją szybko.
Spojrzał na drugą stronę drogi, rozpaczliwie szukając
jakiejś luki w strumieniu samochodów. Gdy ciężarówka z
tyłu uderzyła w mg czwarty raz, zrozumiał, że nie ma
wyboru.
Gwałtownie skręcił kierownicę w prawo i śmignął przez
trawiasty pas prosto pod pędzące na niego samochody.
Mocno wcisnął pedał gazu i błagał niebiosa, żeby dotrzeć
do szerokich, otwartych pól, które widział przed sobą,
zanim uderzy w nich jakiś samochód.
Furgonetka i samochód gwałtownie zahamowały i
skręciły, żeby nie zderzyć się z małym mg, który tuż przed
nimi pędem przeciął szosę. Przez jedną chwilę Sebastian
myślał, że mu się uda, gdy wtem ujrzał przed sobą
drzewo. Zdjął stopę z pedału gazu i mocno skręcił
kierownicę w lewo, ale było za późno. Usłyszał jeszcze
krzyk Brunona.
HARRY I EMMA
1957–1958
1
Harry Clifton zbudził się na dźwięk telefonu.
Coś mu się śniło, ale nie pamiętał co. Może uporczywy
metaliczny dźwięk też mu się śnił?
Niechętnie się obrócił i spojrzał na zielone fosforyzujące
wskazówki zegarka na nocnym stoliku: 6.43. Uśmiechnął
się. Tylko jedna osoba może do niego telefonować tak
wcześnie rano. Podniósł
słuchawkę i wymamrotał przesadnie zaspanym głosem:
– Dzień dobry, kochanie.
Nie było odpowiedzi i przez moment Harry się
zastanawiał, czy telefonistka w hotelu nie pomyliła
pokoju. Już chciał odłożyć słuchawkę, kiedy usłyszał
płacz.
– Czy to ty, Emmo?
– Tak – padła odpowiedź.
– Co się stało? – spytał uspokajającym tonem.
– Sebastian nie żyje.
Harry nie od razu odpowiedział, bo teraz chciał wierzyć,
że wciąż śni.
– Jak to możliwe? – powiedział w końcu. – Nie dalej jak
wczoraj z nim rozmawiałem.
– Zginął dziś rano – oznajmiła Emma. Widać mogła
wypowiedzieć tylko kilka słów naraz.
Harry usiadł, nagle całkowicie przebudzony.
– W wypadku samochodowym – ciągnęła Emma, łkając.
Harry usiłował zachować spokój, czekając, aż żona mu
powie, co dokładnie się wydarzyło.
– Jechali razem do Cambridge.
– Jechali? – powtórzył Harry.
– Sebastian i Bruno.
– Czy Bruno żyje?
– Tak. Leży w szpitalu w Harlow i lekarze nie wiedzą,
czy dożyje do rana.
Harry odrzucił koc i postawił stopy na dywanie. Drżał z
zimna i ogarnęły go mdłości.
– Natychmiast pojadę taksówką na lotnisko i złapię
pierwszy samolot do Londynu.
– Jadę prosto do szpitala – powiedziała Emma. Nic
więcej nie dodała i Harry już myślał, że przerwało się
połączenie, gdy usłyszał jej szept: – Potrzebują kogoś, kto
zidentyfikuje ciało.
Emma odłożyła słuchawkę, ale upłynęło trochę czasu,
zanim zebrała siły i zdołała wstać.
W końcu przeszła chwiejnie przez pokój, czepiając się
mebli, niczym marynarz w czas burzy.
Otworzyła drzwi salonu i ujrzała stojącego w holu
Marsdena z opuszczoną głową. Nigdy nie widziała, żeby
ten stary sługa okazał choćby ślad wzruszenia w obliczu
kogoś z rodziny, i z trudem rozpoznała skurczoną figurkę
trzymającą się kurczowo gzymsu kominka; zwykła maska
opanowania opadła wobec okrutnej obecności śmierci.
– Mabel spakowała pani torbę podróżną – wyjąkał – i
jeśli pani pozwoli, odwiozę panią do szpitala.
– Dziękuję ci, Marsden, to bardzo uprzejmie z twojej
strony – powiedziała Emma, kiedy otworzył przed nią
frontowe drzwi.
Marsden wziął ją pod rękę, gdy schodzili razem schodami
do samochodu; nigdy dotychczas jej nie dotknął. Otworzył
drzwi samochodu, ona wsiadła i klapnęła na skórzaną
kanapę, jakby była starą kobietą. Marsden włączył silnik,
wrzucił pierwszy bieg i wyruszył w długą podróż z Manor
House do Princess Alexandra Hospital w Harlow.
Emma nagle sobie uświadomiła, że nie zatelefonowała do
brata ani do siostry, żeby ich zawiadomić, co się stało.
Zadzwoni do Grace i Gilesa wieczorem, kiedy
prawdopodobnie będą sami. To nie było coś, czym
chciałaby się podzielić w obecności obcych. Wtem
poczuła przeszywający ból żołądka, jak dźgnięcie nożem.
Kto powie Jessice, że nigdy więcej nie zobaczy brata?
Czy jeszcze kiedyś będzie tą radosną dziewczynką, która
biegała dokoła Seba niczym posłuszne szczenię machające
ogonkiem z bezgraniczną adoracją? Jessica nie może
usłyszeć tej wiadomości od nikogo innego, a to znaczyło,
że Emma będzie musiała jak najszybciej powrócić do
Manor House.
Marsden zajechał na miejscową stację benzynową, gdzie
zwykle tankował benzynę w piątek po południu. Gdy
chłopak obsługujący pompę spostrzegł panią Clifton na
tylnym siedzeniu zielonego austina A30, przytknął palce
do czapki. Emma nie zareagowała i młody człowiek
pomyślał, że może zrobił coś nie tak. Napełnił bak, a
potem podniósł maskę samochodu, żeby sprawdzić
poziom oleju. Opuścił maskę i znów przytknął rękę do
czapki, ale Marsden odjechał
bez słowa, nie zostawiwszy zwyczajowej
sześciopensówki.
– Co w nich wstąpiło? – mruknął młody człowiek, kiedy
samochód się oddalił.
Gdy z powrotem znaleźli się na drodze, Emma usiłowała
sobie przypomnieć, jakich
dokładnie słów użył tutor do spraw rekrutacji w Kolegium
Peterhouse, gdy łamiącym się głosem powiedział: „Z
przykrością muszę panią zawiadomić, że pani syn zginął w
wypadku
samochodowym”. Poza tym gołym stwierdzeniem pan
Padgett nie potrafił nic dodać – ale przecież, jak wyjaśnił,
był tylko posłańcem przekazującym wiadomość.
Pytania kłębiły się w umyśle Emmy. Dlaczego syn jechał
do Cambridge samochodem, kiedy kupiła mu bilet na
pociąg zaledwie dwa dni wcześniej? Kto prowadził –
Sebastian czy Bruno?
Czy jechali za szybko? Czy pękła opona? Czy zderzyli się
z innym samochodem? Tyle pytań, ale wątpiła, czy ktoś
zna wszystkie odpowiedzi.
Kilka minut po telefonie tutora zadzwoniła policja z
pytaniem, czy pan Clifton mógłby przyjechać do szpitala,
żeby zidentyfikować zwłoki. Emma wytłumaczyła, że jej
mąż jest w Nowym Jorku w związku z promocją książki.
Mogłaby się nie zgodzić, żeby go zastąpić, gdyby zdawała
sobie sprawę, że mąż wróci do Anglii nazajutrz. Dzięki
Bogu przylatywał
samolotem i nie musiał spędzić pięciu dni na
przepłynięcie Atlantyku, samotnie opłakując śmierć Seba.
Kiedy Marsden przejeżdżał przez nieznane miasta,
Chippenham, Newbury, Slough, Emma
kilkakrotnie wracała myślami do Don Pedra Martineza.
Czy możliwe, że szukał zemsty za to, co się zdarzyło w
Southampton kilka tygodni temu? Ale skoro drugą osobą w
samochodzie był syn Martineza, Bruno, to nie było
logiczne. Emma znowu zaczęła myśleć o Sebastianie, gdy
Marsden zjechał z Great West Road i zwrócił się na
północ w kierunku A1; tę drogę zaledwie kilka godzin
temu przemierzał Sebastian. Emma kiedyś czytała, że gdy
kogoś dotyka tragedia osobista, to jedynym jego
pragnieniem jest cofnąć zegar. Ona czuła podobnie.
Podróż przebiegła szybko, gdyż Emma prawie cały czas
rozmyślała o Sebastianie.
Wspominała, jak przyszedł na świat, kiedy Harry był w
więzieniu na drugim końcu świata, jak stawiał pierwsze
kroki, gdy miał osiem miesięcy i cztery dni, jego pierwsze
słowo „daj” i jego pierwszy dzień w szkole, kiedy
wyskoczył z samochodu, zanim Harry zdążył zahamować,
potem znów czas w Beechcroft Abbey, gdy dyrektor
szkoły chciał go wyrzucić, ale zmienił decyzję, kiedy
Sebastian zdobył stypendium na studia w Cambridge. Tak
wiele oczekiwań, tak wiele do urzeczywistnienia, i
wszystko unicestwione w jednej chwili. I w końcu jej
straszny błąd, kiedy dała się przekonać sekretarzowi
gabinetu, że Seb powinien się włączyć w plany rządu,
które miały oddać Don Pedra Martineza w ręce
sprawiedliwości. Gdyby odmówiła prośbie sir Alana
Redmayne’a, jej jedyny syn by żył. Gdyby, gdyby. .
Kiedy dotarli na przedmieścia Harlow, Emma spojrzała
przez boczne okienko i zobaczyła drogowskaz do Princess
Alexandra Hospital. Usiłowała skupić się nad tym, czego
będą tam po niej oczekiwać. Kilka minut później Marsden
przejechał przez kute żelazne wrota, które nigdy się nie
zamykały, i zahamował przed głównym wejściem. Emma
wysiadła z samochodu i skierowała się do wejścia, a
Marsden wyruszył na poszukiwanie miejsca do
parkowania.
Emma podała młodej recepcjonistce swoje nazwisko i
mina dziewczyny z radosnej zmieniła się w pełną
współczucia.
– Zechce pani chwilę poczekać – powiedziała, sięgając
po słuchawkę telefonu – a ja dam znać panu Owenowi, że
pani tu jest.
– Panu Owenowi?
– On był na dyżurze, kiedy rano przywieziono pani syna.
Emma potaknęła i zaczęła niespokojnie przemierzać tam i
z powrotem korytarz. Bezładne myśli kłębiły się jej w
głowie: kto, dlaczego, kiedy... Przystanęła dopiero wtedy,
gdy zagadnęła ją szykownie ubrana pielęgniarka w
wykrochmalonym czepku:
– Czy pani Clifton?
Emma skinęła głową.
– Proszę za mną.
Pielęgniarka poprowadziła Emmę korytarzem o zielonych
ścianach. Nie padło ani jedno
słowo. Ale cóż tu było do powiedzenia? Zatrzymały się
przed drzwiami z napisem: William Owen, członek
Królewskiego Kolegium Chirurgów. Pielęgniarka
zapukała, otworzyła drzwi i usunęła się na bok, żeby
wpuścić Emmę.
Wysoki, szczupły, łysiejący mężczyzna o smętnym obliczu
przedsiębiorcy pogrzebowego
wstał zza biurka. Emma chciałaby wiedzieć, czy na tej
twarzy pojawiał się kiedy uśmiech.
– Dzień dobry pani – powiedział mężczyzna, wskazując
jej jedyne wygodne krzesło
w pokoju. – Niezmiernie mi przykro, że musimy się
spotkać w tak smutnych okolicznościach –
dodał.
Emmie zrobiło się żal tego biedaka. Ile razy dziennie
musiał wypowiadać te słowa? Sądząc po jego minie, nie
przychodziło mu to łatwo.
– Obawiam się, że trzeba będzie wypełnić mnóstwo
papierów, ale najpierw koroner wymaga przeprowadzenia
formalnej identyfikacji zwłok.
Emma schyliła głowę i rozpłakała się, żałując, że nie
zgodziła się na sugestię Harry’ego, żeby to on podjął się
tego zadania ponad siły. Owen zerwał się, przykucnął
koło niej i powiedział:
– Tak bardzo mi przykro, proszę pani.
Harold Guinzburg okazał się nadzwyczaj taktowny i
pomocny.
Wydawca Harry’ego zarezerwował pisarzowi miejsce w
pierwszym samolocie odlatującym
do Londynu, w pierwszej klasie. Przynajmniej będzie mu
wygodnie, pomyślał Harold, chociaż nie wyobrażał sobie,
żeby biedak mógł zasnąć. Uznał, że to nie jest
odpowiednia chwila, żeby podzielić się z Harrym dobrą
nowiną, poprosił go tylko, żeby przekazał od niego Emmie
płynące z serca kondolencje.
Kiedy czterdzieści minut później Harry opuścił hotel
Pierre, zobaczył, że na chodniku stoi szofer Harolda i
czeka, żeby go zawieźć na lotnisko Idlewild. Harry usiadł
z tyłu limuzyny, bo nie miał ochoty na rozmowę.
Instynktownie pomyślał o Emmie i o tym, co ona musi
przeżywać.
Nie odpowiadało mu, że Emma ma zidentyfikować zwłoki
syna. Może personel szpitalny
zasugeruje, żeby poczekała do jego powrotu?
Harry nie pomyślał o tym, że będzie jednym z pierwszych
pasażerów, którzy przemierzą Atlantyk non stop, gdyż
mógł myśleć tylko o synu i o tym, jak bardzo chłopak
pragnął znaleźć się w Cambridge i rozpocząć pierwszy
rok studiów. A potem... Harry uważał, że ze swoim
talentem do języków Sebastian zechce wstąpić do służby
zagranicznej albo zostać tłumaczem, albo może uczyć, czy
też...
Kiedy Comet wzniósł się w powietrze, Harry nie przyjął
kieliszka szampana od
uśmiechniętej stewardesy, ale skąd ona miała wiedzieć, że
jemu było nie do śmiechu? Nie wytłumaczył, czemu nie
będzie jadł ani spał. Podczas wojny, kiedy był za liniami
wroga, Harry nauczył się nie spać przez trzydzieści sześć
godzin, pobudzany tylko strachem. Wiedział, że nie będzie
mógł zasnąć, dopóki nie spojrzy na syna ostatni raz, i
podejrzewał, że również przez dłuższy czas potem: tym
razem pobudzany rozpaczą.
Lekarz w milczeniu prowadził Emmę przygnębiającym
korytarzem, aż stanęli przed
hermetycznie zamkniętymi drzwiami z jednym słowem:
„Kostnica” wypisanym stosownie
czarnymi literami na marmurkowej szybie. Pan Owen
otworzył drzwi i przepuścił Emmę. Drzwi zamknęły się za
nią z plaśnięciem. Zadrżała pod wpływem nagłej zmiany
temperatury, a po chwili jej wzrok spoczął na wózku
stojącym w środku pomieszczenia. Pod płachtą widniał
niewyraźny zarys ciała jej syna.
Pracownik w białym kitlu stał przy wózku, ale nic nie
mówił.
– Czy jest pani gotowa? – spytał łagodnie Owen.
– Tak – odpowiedziała zdecydowanie Emma, wbijając
paznokcie w zaciśnięte dłonie.
Owen skinął głową i człowiek w białym kitlu odrzucił
płachtę, odsłoniwszy okaleczoną i zmiażdżoną twarz,
którą Emma od razu poznała. Krzyknęła, upadła na kolana
i zaniosła się niepowstrzymanym płaczem.
Lekarza i pracownika kostnicy nie zaskoczyła ta dająca
się przewidzieć reakcja matki na widok martwego syna,
ale zaszokowały ich jej słowa:
– To nie Sebastian – powiedziała cicho.
2
Taksówka zajechała pod szpital i Harry zdziwił się na
widok Emmy, która stała przy wejściu i najwyraźniej na
niego czekała. Jeszcze bardziej się zdumiał, kiedy puściła
się ku niemu biegiem; na jej twarzy malowała się ulga.
– Seb żyje! – zawołała, zanim do niego dobiegła.
– Przecież mi mówiłaś... – zaczął, ale ona zarzuciła mu
ręce na szyję.
– Policja się pomyliła. Uznali, że prowadził właściciel
samochodu i że Seb siedział na miejscu pasażera.
– Więc to Bruno był pasażerem? – spytał cicho Harry.
– Tak – odparła Emma. Czuła się trochę winna.
– Zdajesz sobie sprawę, co to znaczy? – zapytał Harry,
uwalniając się z objęć.
– Nie. Co masz na myśli?
– Policja musiała powiedzieć Martinezowi, że jego syn
przeżył, a tymczasem później się okaże, że to Bruno
zginął, nie Sebastian.
Emma pochyliła głowę.
– Biedny człowiek – powiedziała, gdy wchodzili do
szpitala.
– Chyba że... – zaczął Harry, ale nie skończył zdania. – A
jak się czuje Seb? – spytał cicho. –
W jakim jest stanie?
– Bardzo złym. Pan Owen mi powiedział, że nie ma
prawie żadnej całej kości. Zdaje się, że zostanie w
szpitalu przez kilka miesięcy i może do końca życia będzie
musiał poruszać się na wózku.
– Cieszmy się, że żyje – powiedział Harry, obejmując
żonę ramieniem. – Czy pozwolą mi się z nim widzieć?
– Tak, ale tylko przez parę minut. I uprzedzam, kochanie,
że cały jest w gipsie i w bandażach, tak że możesz nawet
go nie poznać.
Emma wzięła Harry’ego za rękę i poprowadziła go na
pierwsze piętro, gdzie natknęli się na kobietę w
granatowym uniformie, która się krzątała, pilnując
pacjentów, i od czasu do czasu wydawała polecenie
pielęgniarkom.
– Panna Puddicombe – przedstawiła się, wyciągając rękę
na powitanie.
– Dla ciebie to siostra przełożona – szepnęła Emma.
Harry uścisnął podaną dłoń i powiedział:
– Dzień dobry, siostro przełożona.
Drobna kobietka bez słowa zaprowadziła ich na oddział
Bevana, gdzie ciągnęły się łóżka ustawione w dwóch
równych rzędach, wszystkie zajęte. Panna Puddicombe
sunęła przed siebie, aż dotarła do pacjenta na końcu sali.
Zaciągnęła zasłonę wokół Sebastiana Arthura Cliftona, a
potem odeszła. Harry spojrzał na syna. Jego lewa noga
spoczywała na wyciągu, prawa, też w gipsie, leżała
płasko na łóżku. Głowę Sebastiana spowijały bandaże, w
szparze widać było jedno oko, które utkwił w rodzicach,
ale nie poruszył ustami.
Gdy Harry się schylił, żeby pocałować syna w czoło,
pierwsze słowa, jakie wydobył z siebie Sebastian,
brzmiały:
– Co z Brunonem?
– Przykro mi, że muszę państwa przesłuchać po tym, co
przeszliście oboje – powiedział
nadinspektor Miles. – Nie robiłbym tego, gdyby to nie
było absolutnie konieczne.
– A dlaczego jest to konieczne? – spytał Harry, któremu
nie były obce metody detektywów ani ich sposoby
wydobywania informacji.
– Muszę się upewnić, czy to, co się wydarzyło na A1, to
był wypadek.
– Co pan sugeruje? – zagadnął Harry, patrząc prosto na
oficera.
– Niczego nie sugeruję, proszę pana, ale nasi chłopcy z
zaplecza przeprowadzili dokładne oględziny samochodu i
uważają, że parę rzeczy się nie zgadza.
– Na przykład? – spytała Emma.
– Po pierwsze – powiedział Miles – nie możemy
zrozumieć, dlaczego państwa syn przeciął
pas pomiędzy jezdniami, skoro ryzykował niechybne
zderzenie z jakimś nadjeżdżającym
samochodem.
– Może samochód miał jakąś mechaniczną wadę? –
podsunął Harry.
– To była nasza pierwsza myśl – odparł Miles. – Ale
mimo że samochód został poważnie uszkodzony, żadna
opona nie pękła i kolumna kierownicy była nienaruszona,
co się prawie nie zdarza przy takich wypadkach.
– To żaden dowód, że popełniono przestępstwo –
zauważył Harry.
– Nie, proszę pana – rzekł Miles – i tylko na tej podstawie
nie mógłbym żądać, żeby koroner skierował sprawę do
dyrektora prokuratury Korony. Jednak zgłosił się świadek,
który złożył dość niepokojące zeznanie.
– Co on powiedział?
– To ona – sprostował Miles, zajrzawszy do notatek. –
Pani Challis oświadczyła, że
wyprzedził ją mg z odkrytym dachem, który chciał
wyprzedzić trzy ciężarówki jadące
w konwoju na wewnętrznym pasie, gdy nagle pierwsza
ciężarówka zjechała na zewnętrzny pas, chociaż przed nią
nie było żadnego pojazdu. W rezultacie kierowca mg
musiał nagle zahamować.
Trzecia ciężarówka też bez widocznego powodu
przejechała na zewnętrzny pas, natomiast środkowa
ciężarówka jechała swoją prędkością, co nie pozwalało
mg na wyprzedzenie jej ani zmianę pasa na wewnętrzny.
Pani Challis powiedziała jeszcze, że te trzy ciężarówki
blokowały mg w ten sposób przez dłuższy czas, aż jego
kierowca, ni stąd, ni zowąd, przeciął na pełnym gazie pas
zieleni i wpadł prosto pod nadjeżdżające samochody.
– Czy udało się panu przesłuchać któregoś z kierowców
tych trzech ciężarówek? – zapytała Emma.
– Nie. Nie udało się nam wytropić żadnego z nich. I
proszę nie myśleć, że się nie staraliśmy.
– Ale to, co pan sugeruje, jest wręcz nieprawdopodobne –
zauważył Harry. – Kto by chciał
zabić dwóch niewinnych chłopców?
– Zgodziłbym się z panem, gdybyśmy się ostatnio nie
dowiedzieli, że Bruno Martinez
początkowo nie zamierzał towarzyszyć pana synowi do
Cambridge.
– Skąd pan to może wiedzieć?
– Bo zgłosiła się jego dziewczyna, panna Thornton, i
poinformowała nas, że tego dnia planowała pójść z
Brunonem do kina, ale w ostatniej chwili odwołała
spotkanie, bo się zaziębiła.
– Nadinspektor wyjął z kieszeni pióro, przewrócił kartkę
w notesie i wbił wzrok w rodziców Sebastiana, a potem
zapytał: – Czy któreś z was ma powód, żeby sądzić, że
ktoś chciał zrobić krzywdę waszemu synowi?
– Nie – rzucił Harry.
– Tak – powiedziała Emma.
3
– Tym razem postarajcie się skończyć robotę. – Don
Pedro Martinez prawie krzyczał. – To nie powinno być za
trudne – dodał, wychylając się do przodu na krześle. –
Wczoraj rano mogłem bez przeszkód wejść do szpitala, a
wieczorem to powinno być o wiele łatwiejsze.
– Jak mamy go ukatrupić? – spytał rzeczowo Karl.
– Poderżnij mu gardło – odparł Martinez. – Wystarczy ci
biały kitel, stetoskop i skalpel chirurgiczny. Upewnij się
tylko, żeby był ostry.
– To może nie być rozsądne – ocenił Karl. – Lepiej udusić
chłopca poduszką, żeby uznali, że umarł z powodu
obrażeń.
– Nie, chcę, żeby ten młody Clifton umierał powolną i
bolesną śmiercią. Im wolniej, tym lepiej.
– Rozumiem, co pan czuje, szefie, ale lepiej nie dawać
temu inspektorowi policji więcej powodów do
wznowienia śledztwa.
Martinez miał rozczarowaną minę.
– No dobrze, to go uduś – powiedział niechętnie. – Ale
postaraj się, żeby to trwało jak najdłużej.
– Czy pan chce, żeby Diego i Luis mi pomagali?
– Nie. Chcę, żeby byli na pogrzebie jako przyjaciele
Sebastiana i żeby zdali mi relację. Chcę usłyszeć, że oni
cierpią tak bardzo, jak ja cierpiałem, kiedy pierwszy raz
uświadomiłem sobie, że to nie Bruno przeżył.
– Ale co z...
Zaczął dzwonić telefon na biurku. Don Pedro schwycił
słuchawkę.
– Tak? – zapytał.
– Dzwoni pułkownik Scott-Hopkins – oznajmiła
sekretarka. – Chce z panem omówić pewną sprawę
prywatną. Mówi, że to pilne.
Wszyscy czworo przesunęli w swoich kalendarzach
terminy spotkań, żeby się stawić
nazajutrz o dziewiątej rano w biurze rządowym na
Downing Street.
Sir Alan Redmayne, sekretarz Gabinetu rządowego,
odwołał spotkanie z ambasadorem
Jeffrey Archer Ostrożnie z marzeniami /Kroniki rodziny Cliftonów #4/ Tytuł oryginalny: Be Careful What You Wish For Tłumacz: Danuta Sękalska Gwyneth poświęcam Za bezcenną pomoc i zbieranie materiałów pragnę podziękować wymienionym niżej osobom: Simon Bainbridge, Eleonor Dryden, profesor Ken Howard, członek Akademii Królewskiej, Cormac Kinsella, National Railway Museum, Bryan Organ, Alison Prince, Mari Roberts, dr Nick Robins, Shu Ueyama, Susan Watt i Peter Watts.
PROLOG Sebastian mocniej ścisnął kierownicę. Ciężarówka dotknęła tylnego zderzaka mg, szturchnęła mały samochód i zerwała tablicę rejestracyjną, która pofrunęła wysoko w powietrze. Sebastian próbował podjechać choć trochę do przodu, ale nie był w stanie przyspieszyć, gdyż mógłby wtedy wpaść na ciężarówkę przed sobą i zaryzykować, że zostaną sprasowani. Kilka sekund później zostali popchnięci drugi raz, gdy ciężarówka z tyłu najechała na mg z dużo większą siłą, tak że niemal otarli się o tę z przodu. Dopiero za trzecim uderzeniem Sebastianowi przemknęły przez głowę słowa Brunona: „Czy jesteś pewien, że podjąłeś słuszną decyzję?”. Spojrzał z boku na przyjaciela, który obiema rękami trzymał się kurczowo deski rozdzielczej. – Oni próbują nas zabić! – wykrzyczał. – Na Boga, Seb, zrób coś! Sebastian spojrzał bezradnie na pasma ruchu biegnące na południe, gdzie nieprzerwany strumień pojazdów zmierzał w przeciwnym kierunku.
Kiedy ciężarówka z przodu zaczęła zwalniać, Sebastian wiedział, że jeśli chcą mieć choć najmniejszą szansę przeżycia, to musi podjąć decyzję, i to podjąć ją szybko. Spojrzał na drugą stronę drogi, rozpaczliwie szukając jakiejś luki w strumieniu samochodów. Gdy ciężarówka z tyłu uderzyła w mg czwarty raz, zrozumiał, że nie ma wyboru. Gwałtownie skręcił kierownicę w prawo i śmignął przez trawiasty pas prosto pod pędzące na niego samochody. Mocno wcisnął pedał gazu i błagał niebiosa, żeby dotrzeć do szerokich, otwartych pól, które widział przed sobą, zanim uderzy w nich jakiś samochód. Furgonetka i samochód gwałtownie zahamowały i skręciły, żeby nie zderzyć się z małym mg, który tuż przed nimi pędem przeciął szosę. Przez jedną chwilę Sebastian myślał, że mu się uda, gdy wtem ujrzał przed sobą drzewo. Zdjął stopę z pedału gazu i mocno skręcił kierownicę w lewo, ale było za późno. Usłyszał jeszcze krzyk Brunona.
HARRY I EMMA 1957–1958
1 Harry Clifton zbudził się na dźwięk telefonu. Coś mu się śniło, ale nie pamiętał co. Może uporczywy metaliczny dźwięk też mu się śnił? Niechętnie się obrócił i spojrzał na zielone fosforyzujące wskazówki zegarka na nocnym stoliku: 6.43. Uśmiechnął się. Tylko jedna osoba może do niego telefonować tak wcześnie rano. Podniósł słuchawkę i wymamrotał przesadnie zaspanym głosem: – Dzień dobry, kochanie. Nie było odpowiedzi i przez moment Harry się zastanawiał, czy telefonistka w hotelu nie pomyliła pokoju. Już chciał odłożyć słuchawkę, kiedy usłyszał płacz. – Czy to ty, Emmo? – Tak – padła odpowiedź. – Co się stało? – spytał uspokajającym tonem. – Sebastian nie żyje.
Harry nie od razu odpowiedział, bo teraz chciał wierzyć, że wciąż śni. – Jak to możliwe? – powiedział w końcu. – Nie dalej jak wczoraj z nim rozmawiałem. – Zginął dziś rano – oznajmiła Emma. Widać mogła wypowiedzieć tylko kilka słów naraz. Harry usiadł, nagle całkowicie przebudzony. – W wypadku samochodowym – ciągnęła Emma, łkając. Harry usiłował zachować spokój, czekając, aż żona mu powie, co dokładnie się wydarzyło. – Jechali razem do Cambridge. – Jechali? – powtórzył Harry. – Sebastian i Bruno. – Czy Bruno żyje? – Tak. Leży w szpitalu w Harlow i lekarze nie wiedzą, czy dożyje do rana. Harry odrzucił koc i postawił stopy na dywanie. Drżał z zimna i ogarnęły go mdłości.
– Natychmiast pojadę taksówką na lotnisko i złapię pierwszy samolot do Londynu. – Jadę prosto do szpitala – powiedziała Emma. Nic więcej nie dodała i Harry już myślał, że przerwało się połączenie, gdy usłyszał jej szept: – Potrzebują kogoś, kto zidentyfikuje ciało. Emma odłożyła słuchawkę, ale upłynęło trochę czasu, zanim zebrała siły i zdołała wstać. W końcu przeszła chwiejnie przez pokój, czepiając się mebli, niczym marynarz w czas burzy. Otworzyła drzwi salonu i ujrzała stojącego w holu Marsdena z opuszczoną głową. Nigdy nie widziała, żeby ten stary sługa okazał choćby ślad wzruszenia w obliczu kogoś z rodziny, i z trudem rozpoznała skurczoną figurkę trzymającą się kurczowo gzymsu kominka; zwykła maska opanowania opadła wobec okrutnej obecności śmierci. – Mabel spakowała pani torbę podróżną – wyjąkał – i jeśli pani pozwoli, odwiozę panią do szpitala. – Dziękuję ci, Marsden, to bardzo uprzejmie z twojej strony – powiedziała Emma, kiedy otworzył przed nią frontowe drzwi.
Marsden wziął ją pod rękę, gdy schodzili razem schodami do samochodu; nigdy dotychczas jej nie dotknął. Otworzył drzwi samochodu, ona wsiadła i klapnęła na skórzaną kanapę, jakby była starą kobietą. Marsden włączył silnik, wrzucił pierwszy bieg i wyruszył w długą podróż z Manor House do Princess Alexandra Hospital w Harlow. Emma nagle sobie uświadomiła, że nie zatelefonowała do brata ani do siostry, żeby ich zawiadomić, co się stało. Zadzwoni do Grace i Gilesa wieczorem, kiedy prawdopodobnie będą sami. To nie było coś, czym chciałaby się podzielić w obecności obcych. Wtem poczuła przeszywający ból żołądka, jak dźgnięcie nożem. Kto powie Jessice, że nigdy więcej nie zobaczy brata? Czy jeszcze kiedyś będzie tą radosną dziewczynką, która biegała dokoła Seba niczym posłuszne szczenię machające ogonkiem z bezgraniczną adoracją? Jessica nie może usłyszeć tej wiadomości od nikogo innego, a to znaczyło, że Emma będzie musiała jak najszybciej powrócić do Manor House. Marsden zajechał na miejscową stację benzynową, gdzie zwykle tankował benzynę w piątek po południu. Gdy chłopak obsługujący pompę spostrzegł panią Clifton na tylnym siedzeniu zielonego austina A30, przytknął palce do czapki. Emma nie zareagowała i młody człowiek pomyślał, że może zrobił coś nie tak. Napełnił bak, a potem podniósł maskę samochodu, żeby sprawdzić
poziom oleju. Opuścił maskę i znów przytknął rękę do czapki, ale Marsden odjechał bez słowa, nie zostawiwszy zwyczajowej sześciopensówki. – Co w nich wstąpiło? – mruknął młody człowiek, kiedy samochód się oddalił. Gdy z powrotem znaleźli się na drodze, Emma usiłowała sobie przypomnieć, jakich dokładnie słów użył tutor do spraw rekrutacji w Kolegium Peterhouse, gdy łamiącym się głosem powiedział: „Z przykrością muszę panią zawiadomić, że pani syn zginął w wypadku samochodowym”. Poza tym gołym stwierdzeniem pan Padgett nie potrafił nic dodać – ale przecież, jak wyjaśnił, był tylko posłańcem przekazującym wiadomość. Pytania kłębiły się w umyśle Emmy. Dlaczego syn jechał do Cambridge samochodem, kiedy kupiła mu bilet na pociąg zaledwie dwa dni wcześniej? Kto prowadził – Sebastian czy Bruno? Czy jechali za szybko? Czy pękła opona? Czy zderzyli się z innym samochodem? Tyle pytań, ale wątpiła, czy ktoś
zna wszystkie odpowiedzi. Kilka minut po telefonie tutora zadzwoniła policja z pytaniem, czy pan Clifton mógłby przyjechać do szpitala, żeby zidentyfikować zwłoki. Emma wytłumaczyła, że jej mąż jest w Nowym Jorku w związku z promocją książki. Mogłaby się nie zgodzić, żeby go zastąpić, gdyby zdawała sobie sprawę, że mąż wróci do Anglii nazajutrz. Dzięki Bogu przylatywał samolotem i nie musiał spędzić pięciu dni na przepłynięcie Atlantyku, samotnie opłakując śmierć Seba. Kiedy Marsden przejeżdżał przez nieznane miasta, Chippenham, Newbury, Slough, Emma kilkakrotnie wracała myślami do Don Pedra Martineza. Czy możliwe, że szukał zemsty za to, co się zdarzyło w Southampton kilka tygodni temu? Ale skoro drugą osobą w samochodzie był syn Martineza, Bruno, to nie było logiczne. Emma znowu zaczęła myśleć o Sebastianie, gdy Marsden zjechał z Great West Road i zwrócił się na północ w kierunku A1; tę drogę zaledwie kilka godzin temu przemierzał Sebastian. Emma kiedyś czytała, że gdy kogoś dotyka tragedia osobista, to jedynym jego pragnieniem jest cofnąć zegar. Ona czuła podobnie. Podróż przebiegła szybko, gdyż Emma prawie cały czas
rozmyślała o Sebastianie. Wspominała, jak przyszedł na świat, kiedy Harry był w więzieniu na drugim końcu świata, jak stawiał pierwsze kroki, gdy miał osiem miesięcy i cztery dni, jego pierwsze słowo „daj” i jego pierwszy dzień w szkole, kiedy wyskoczył z samochodu, zanim Harry zdążył zahamować, potem znów czas w Beechcroft Abbey, gdy dyrektor szkoły chciał go wyrzucić, ale zmienił decyzję, kiedy Sebastian zdobył stypendium na studia w Cambridge. Tak wiele oczekiwań, tak wiele do urzeczywistnienia, i wszystko unicestwione w jednej chwili. I w końcu jej straszny błąd, kiedy dała się przekonać sekretarzowi gabinetu, że Seb powinien się włączyć w plany rządu, które miały oddać Don Pedra Martineza w ręce sprawiedliwości. Gdyby odmówiła prośbie sir Alana Redmayne’a, jej jedyny syn by żył. Gdyby, gdyby. . Kiedy dotarli na przedmieścia Harlow, Emma spojrzała przez boczne okienko i zobaczyła drogowskaz do Princess Alexandra Hospital. Usiłowała skupić się nad tym, czego będą tam po niej oczekiwać. Kilka minut później Marsden przejechał przez kute żelazne wrota, które nigdy się nie zamykały, i zahamował przed głównym wejściem. Emma wysiadła z samochodu i skierowała się do wejścia, a Marsden wyruszył na poszukiwanie miejsca do parkowania.
Emma podała młodej recepcjonistce swoje nazwisko i mina dziewczyny z radosnej zmieniła się w pełną współczucia. – Zechce pani chwilę poczekać – powiedziała, sięgając po słuchawkę telefonu – a ja dam znać panu Owenowi, że pani tu jest. – Panu Owenowi? – On był na dyżurze, kiedy rano przywieziono pani syna. Emma potaknęła i zaczęła niespokojnie przemierzać tam i z powrotem korytarz. Bezładne myśli kłębiły się jej w głowie: kto, dlaczego, kiedy... Przystanęła dopiero wtedy, gdy zagadnęła ją szykownie ubrana pielęgniarka w wykrochmalonym czepku: – Czy pani Clifton? Emma skinęła głową. – Proszę za mną. Pielęgniarka poprowadziła Emmę korytarzem o zielonych ścianach. Nie padło ani jedno słowo. Ale cóż tu było do powiedzenia? Zatrzymały się przed drzwiami z napisem: William Owen, członek
Królewskiego Kolegium Chirurgów. Pielęgniarka zapukała, otworzyła drzwi i usunęła się na bok, żeby wpuścić Emmę. Wysoki, szczupły, łysiejący mężczyzna o smętnym obliczu przedsiębiorcy pogrzebowego wstał zza biurka. Emma chciałaby wiedzieć, czy na tej twarzy pojawiał się kiedy uśmiech. – Dzień dobry pani – powiedział mężczyzna, wskazując jej jedyne wygodne krzesło w pokoju. – Niezmiernie mi przykro, że musimy się spotkać w tak smutnych okolicznościach – dodał. Emmie zrobiło się żal tego biedaka. Ile razy dziennie musiał wypowiadać te słowa? Sądząc po jego minie, nie przychodziło mu to łatwo. – Obawiam się, że trzeba będzie wypełnić mnóstwo papierów, ale najpierw koroner wymaga przeprowadzenia formalnej identyfikacji zwłok. Emma schyliła głowę i rozpłakała się, żałując, że nie zgodziła się na sugestię Harry’ego, żeby to on podjął się tego zadania ponad siły. Owen zerwał się, przykucnął
koło niej i powiedział: – Tak bardzo mi przykro, proszę pani. Harold Guinzburg okazał się nadzwyczaj taktowny i pomocny. Wydawca Harry’ego zarezerwował pisarzowi miejsce w pierwszym samolocie odlatującym do Londynu, w pierwszej klasie. Przynajmniej będzie mu wygodnie, pomyślał Harold, chociaż nie wyobrażał sobie, żeby biedak mógł zasnąć. Uznał, że to nie jest odpowiednia chwila, żeby podzielić się z Harrym dobrą nowiną, poprosił go tylko, żeby przekazał od niego Emmie płynące z serca kondolencje. Kiedy czterdzieści minut później Harry opuścił hotel Pierre, zobaczył, że na chodniku stoi szofer Harolda i czeka, żeby go zawieźć na lotnisko Idlewild. Harry usiadł z tyłu limuzyny, bo nie miał ochoty na rozmowę. Instynktownie pomyślał o Emmie i o tym, co ona musi przeżywać. Nie odpowiadało mu, że Emma ma zidentyfikować zwłoki syna. Może personel szpitalny zasugeruje, żeby poczekała do jego powrotu?
Harry nie pomyślał o tym, że będzie jednym z pierwszych pasażerów, którzy przemierzą Atlantyk non stop, gdyż mógł myśleć tylko o synu i o tym, jak bardzo chłopak pragnął znaleźć się w Cambridge i rozpocząć pierwszy rok studiów. A potem... Harry uważał, że ze swoim talentem do języków Sebastian zechce wstąpić do służby zagranicznej albo zostać tłumaczem, albo może uczyć, czy też... Kiedy Comet wzniósł się w powietrze, Harry nie przyjął kieliszka szampana od uśmiechniętej stewardesy, ale skąd ona miała wiedzieć, że jemu było nie do śmiechu? Nie wytłumaczył, czemu nie będzie jadł ani spał. Podczas wojny, kiedy był za liniami wroga, Harry nauczył się nie spać przez trzydzieści sześć godzin, pobudzany tylko strachem. Wiedział, że nie będzie mógł zasnąć, dopóki nie spojrzy na syna ostatni raz, i podejrzewał, że również przez dłuższy czas potem: tym razem pobudzany rozpaczą. Lekarz w milczeniu prowadził Emmę przygnębiającym korytarzem, aż stanęli przed hermetycznie zamkniętymi drzwiami z jednym słowem: „Kostnica” wypisanym stosownie czarnymi literami na marmurkowej szybie. Pan Owen
otworzył drzwi i przepuścił Emmę. Drzwi zamknęły się za nią z plaśnięciem. Zadrżała pod wpływem nagłej zmiany temperatury, a po chwili jej wzrok spoczął na wózku stojącym w środku pomieszczenia. Pod płachtą widniał niewyraźny zarys ciała jej syna. Pracownik w białym kitlu stał przy wózku, ale nic nie mówił. – Czy jest pani gotowa? – spytał łagodnie Owen. – Tak – odpowiedziała zdecydowanie Emma, wbijając paznokcie w zaciśnięte dłonie. Owen skinął głową i człowiek w białym kitlu odrzucił płachtę, odsłoniwszy okaleczoną i zmiażdżoną twarz, którą Emma od razu poznała. Krzyknęła, upadła na kolana i zaniosła się niepowstrzymanym płaczem. Lekarza i pracownika kostnicy nie zaskoczyła ta dająca się przewidzieć reakcja matki na widok martwego syna, ale zaszokowały ich jej słowa: – To nie Sebastian – powiedziała cicho.
2 Taksówka zajechała pod szpital i Harry zdziwił się na widok Emmy, która stała przy wejściu i najwyraźniej na niego czekała. Jeszcze bardziej się zdumiał, kiedy puściła się ku niemu biegiem; na jej twarzy malowała się ulga. – Seb żyje! – zawołała, zanim do niego dobiegła. – Przecież mi mówiłaś... – zaczął, ale ona zarzuciła mu ręce na szyję. – Policja się pomyliła. Uznali, że prowadził właściciel samochodu i że Seb siedział na miejscu pasażera. – Więc to Bruno był pasażerem? – spytał cicho Harry. – Tak – odparła Emma. Czuła się trochę winna. – Zdajesz sobie sprawę, co to znaczy? – zapytał Harry, uwalniając się z objęć. – Nie. Co masz na myśli? – Policja musiała powiedzieć Martinezowi, że jego syn przeżył, a tymczasem później się okaże, że to Bruno zginął, nie Sebastian.
Emma pochyliła głowę. – Biedny człowiek – powiedziała, gdy wchodzili do szpitala. – Chyba że... – zaczął Harry, ale nie skończył zdania. – A jak się czuje Seb? – spytał cicho. – W jakim jest stanie? – Bardzo złym. Pan Owen mi powiedział, że nie ma prawie żadnej całej kości. Zdaje się, że zostanie w szpitalu przez kilka miesięcy i może do końca życia będzie musiał poruszać się na wózku. – Cieszmy się, że żyje – powiedział Harry, obejmując żonę ramieniem. – Czy pozwolą mi się z nim widzieć? – Tak, ale tylko przez parę minut. I uprzedzam, kochanie, że cały jest w gipsie i w bandażach, tak że możesz nawet go nie poznać. Emma wzięła Harry’ego za rękę i poprowadziła go na pierwsze piętro, gdzie natknęli się na kobietę w granatowym uniformie, która się krzątała, pilnując pacjentów, i od czasu do czasu wydawała polecenie pielęgniarkom. – Panna Puddicombe – przedstawiła się, wyciągając rękę
na powitanie. – Dla ciebie to siostra przełożona – szepnęła Emma. Harry uścisnął podaną dłoń i powiedział: – Dzień dobry, siostro przełożona. Drobna kobietka bez słowa zaprowadziła ich na oddział Bevana, gdzie ciągnęły się łóżka ustawione w dwóch równych rzędach, wszystkie zajęte. Panna Puddicombe sunęła przed siebie, aż dotarła do pacjenta na końcu sali. Zaciągnęła zasłonę wokół Sebastiana Arthura Cliftona, a potem odeszła. Harry spojrzał na syna. Jego lewa noga spoczywała na wyciągu, prawa, też w gipsie, leżała płasko na łóżku. Głowę Sebastiana spowijały bandaże, w szparze widać było jedno oko, które utkwił w rodzicach, ale nie poruszył ustami. Gdy Harry się schylił, żeby pocałować syna w czoło, pierwsze słowa, jakie wydobył z siebie Sebastian, brzmiały: – Co z Brunonem? – Przykro mi, że muszę państwa przesłuchać po tym, co przeszliście oboje – powiedział
nadinspektor Miles. – Nie robiłbym tego, gdyby to nie było absolutnie konieczne. – A dlaczego jest to konieczne? – spytał Harry, któremu nie były obce metody detektywów ani ich sposoby wydobywania informacji. – Muszę się upewnić, czy to, co się wydarzyło na A1, to był wypadek. – Co pan sugeruje? – zagadnął Harry, patrząc prosto na oficera. – Niczego nie sugeruję, proszę pana, ale nasi chłopcy z zaplecza przeprowadzili dokładne oględziny samochodu i uważają, że parę rzeczy się nie zgadza. – Na przykład? – spytała Emma. – Po pierwsze – powiedział Miles – nie możemy zrozumieć, dlaczego państwa syn przeciął pas pomiędzy jezdniami, skoro ryzykował niechybne zderzenie z jakimś nadjeżdżającym samochodem. – Może samochód miał jakąś mechaniczną wadę? – podsunął Harry.
– To była nasza pierwsza myśl – odparł Miles. – Ale mimo że samochód został poważnie uszkodzony, żadna opona nie pękła i kolumna kierownicy była nienaruszona, co się prawie nie zdarza przy takich wypadkach. – To żaden dowód, że popełniono przestępstwo – zauważył Harry. – Nie, proszę pana – rzekł Miles – i tylko na tej podstawie nie mógłbym żądać, żeby koroner skierował sprawę do dyrektora prokuratury Korony. Jednak zgłosił się świadek, który złożył dość niepokojące zeznanie. – Co on powiedział? – To ona – sprostował Miles, zajrzawszy do notatek. – Pani Challis oświadczyła, że wyprzedził ją mg z odkrytym dachem, który chciał wyprzedzić trzy ciężarówki jadące w konwoju na wewnętrznym pasie, gdy nagle pierwsza ciężarówka zjechała na zewnętrzny pas, chociaż przed nią nie było żadnego pojazdu. W rezultacie kierowca mg musiał nagle zahamować. Trzecia ciężarówka też bez widocznego powodu przejechała na zewnętrzny pas, natomiast środkowa
ciężarówka jechała swoją prędkością, co nie pozwalało mg na wyprzedzenie jej ani zmianę pasa na wewnętrzny. Pani Challis powiedziała jeszcze, że te trzy ciężarówki blokowały mg w ten sposób przez dłuższy czas, aż jego kierowca, ni stąd, ni zowąd, przeciął na pełnym gazie pas zieleni i wpadł prosto pod nadjeżdżające samochody. – Czy udało się panu przesłuchać któregoś z kierowców tych trzech ciężarówek? – zapytała Emma. – Nie. Nie udało się nam wytropić żadnego z nich. I proszę nie myśleć, że się nie staraliśmy. – Ale to, co pan sugeruje, jest wręcz nieprawdopodobne – zauważył Harry. – Kto by chciał zabić dwóch niewinnych chłopców? – Zgodziłbym się z panem, gdybyśmy się ostatnio nie dowiedzieli, że Bruno Martinez początkowo nie zamierzał towarzyszyć pana synowi do Cambridge. – Skąd pan to może wiedzieć? – Bo zgłosiła się jego dziewczyna, panna Thornton, i poinformowała nas, że tego dnia planowała pójść z Brunonem do kina, ale w ostatniej chwili odwołała
spotkanie, bo się zaziębiła. – Nadinspektor wyjął z kieszeni pióro, przewrócił kartkę w notesie i wbił wzrok w rodziców Sebastiana, a potem zapytał: – Czy któreś z was ma powód, żeby sądzić, że ktoś chciał zrobić krzywdę waszemu synowi? – Nie – rzucił Harry. – Tak – powiedziała Emma.
3 – Tym razem postarajcie się skończyć robotę. – Don Pedro Martinez prawie krzyczał. – To nie powinno być za trudne – dodał, wychylając się do przodu na krześle. – Wczoraj rano mogłem bez przeszkód wejść do szpitala, a wieczorem to powinno być o wiele łatwiejsze. – Jak mamy go ukatrupić? – spytał rzeczowo Karl. – Poderżnij mu gardło – odparł Martinez. – Wystarczy ci biały kitel, stetoskop i skalpel chirurgiczny. Upewnij się tylko, żeby był ostry. – To może nie być rozsądne – ocenił Karl. – Lepiej udusić chłopca poduszką, żeby uznali, że umarł z powodu obrażeń. – Nie, chcę, żeby ten młody Clifton umierał powolną i bolesną śmiercią. Im wolniej, tym lepiej. – Rozumiem, co pan czuje, szefie, ale lepiej nie dawać temu inspektorowi policji więcej powodów do wznowienia śledztwa. Martinez miał rozczarowaną minę. – No dobrze, to go uduś – powiedział niechętnie. – Ale
postaraj się, żeby to trwało jak najdłużej. – Czy pan chce, żeby Diego i Luis mi pomagali? – Nie. Chcę, żeby byli na pogrzebie jako przyjaciele Sebastiana i żeby zdali mi relację. Chcę usłyszeć, że oni cierpią tak bardzo, jak ja cierpiałem, kiedy pierwszy raz uświadomiłem sobie, że to nie Bruno przeżył. – Ale co z... Zaczął dzwonić telefon na biurku. Don Pedro schwycił słuchawkę. – Tak? – zapytał. – Dzwoni pułkownik Scott-Hopkins – oznajmiła sekretarka. – Chce z panem omówić pewną sprawę prywatną. Mówi, że to pilne. Wszyscy czworo przesunęli w swoich kalendarzach terminy spotkań, żeby się stawić nazajutrz o dziewiątej rano w biurze rządowym na Downing Street. Sir Alan Redmayne, sekretarz Gabinetu rządowego, odwołał spotkanie z ambasadorem