TWARDY PANCERZ
STALIN — GRABARZ ARMII
CZERWONEJ
WŁADIMIR BIESZANOW
WSTĘP
Okrucieństwo, nienawiść i niesprawiedliwość nie mogą i nigdy nie będą mogły
stworzyć niczego wiecznego ani w dziedzinie intelektualnej, ani w moralnej czy
materialnej
— Pitirim Sorokin[1]
Wódz „rewolucji proletariackiej” w Rosji, Włodzimierz Iljicz Lenin, nigdy nie był
inteligentem, chociaż pochodził ze szlachty i w ankietach uznawał się za literata. Zgodnie z
marksistowskimi schematami, w Ekumenie („świecie zaludnionym”) istniały dwie
podstawowe, nieprzejednanie wrogie klasy — proletariat i burżuazja. Pierwsza z nich
miała przyszłość, jej przeznaczeniem było stanie się hegemonem, grabarzem kapitalizmu
oraz ustanowienie żelaznej dyktatury na całej kuli ziemskiej. Ta druga klasa już dawno
przekształciła się w hamulec postępu, w istocie swej była reakcyjna, eksploatatorska i
podlegała powszechnej likwidacji, niezależnie od płci i wieku.
Inteligencja jednoznacznie, „na mocy oceny prawnej całości sytuacji społecznej”,
zaliczała się do burżuazji, z której się wywodziła. A w dodatku była jeszcze „zgniło–
liberalna”. Żeby było jaśniej, bolszewicy zaliczali do inteligencji wszystkich
pracowników umysłowych nieposiadających legitymacji partyjnej. Poza tym, przynajmniej
sam Iljicz dzielił inteligencję na dwie kategorie. Do pierwszej kwalifikował myślących
abstrakcyjnie, nie opierających się na naukach Marksa i Engelsa — filozofów, historyków,
ekonomistów, socjologów, filologów, matematyków, pisarzy, kompozytorów, astronomów,
prawników, teoretyków wszelkiej maści, po prostu myślących, wykształconych ludzi,
określanych jednym, ale za to bardzo pojemnym zakresowo leninowskim słowem —
„gówno”.
Tego balastu władza radziecka pozbyła się zdecydowanie, z „szaloną energią”: tych
ludzi rozstrzeliwano w piwnicach, jarach i wprost na ulicach, wbijano gwoździe w
czaszki, morzono głodem, terroryzowano rewizjami, rekwizycjami, „zagęszczeniami” (tj.
przymusowym dokwaterowaniem dodatkowych lokatorów), prewencyjnymi
aresztowaniami, przesłuchaniami i obowiązkiem pracy przymusowej. Wszelkimi
sposobami dawano do zrozumienia, że w zbliżającym się raju komunistycznym dla nich
miejsca nie przewidziano: „Ta grupa społeczna już dożyła swego wieku”. Tylko od marca
1918 do lutego 1919 roku zmarło z głodu i zimna siedmiu członków rzeczywistych
Rosyjskiej Akademii Nauk, która w całości składała się zaledwie z ponad czterdziestu tej
rangi naukowców. Na samym początku 1920 roku, w sytuacji bez wyjścia, powiesił się
profesor prawa Uniwersytetu Moskiewskiego Władimir M. Chwostow — komuż on był
potrzebny ze swymi dociekaniami w dziedzinie etyki? Na Imperatorskim Uniwersytecie
Moskiewskim tylko w roku akademickim 1919/1920 zmarło dwunastu profesorów. W
swych wspomnieniach Michaił M. Nowikow pisał: „Pamiętam, jak Aleksiej N. Sabanin,
jeden z twórców gleboznawstwa, osłabiony niedożywieniem, poślizgnął się na ulicy,
upadł, został przeniesiony do swego mieszkania i szybko zmarł w wyniku urazów ciała.
[…] Pewnego razu poinformowano mnie o śmierci profesora fizjologii Lwa Z.
Morochowca, ulubieńca studentów. Odnalazłem jego ciało leżące na skrzynkach, na
podwórzu w oficynie. […] Żałośnie wyglądały pogrzeby tych wybitnych naukowców.
Skromną trumnę przewożono na cmentarz zwykłym wozem, łomoczącym kołami o bruk”.
W styczniu 1920 roku Ludowy Komisariat Oświaty wykosztował się i wydał Akademii
Nauk 197 racji żywnościowych — na 397 jeszcze nie wymarłych uczonych. Tytuł uczonego
wymagał wykazania się drukowanymi publikacjami naukowymi, specjalna komisja
klasyfikowała jego wartość według pięciostopniowej skali, zgodnie z którą obliczano
liczbę „kalorii” na utrzymanie naukowca.
„W wyznaczonym dniu — wspominał członek Akademii Władimir N. Ipatiew — trzeba
było iść po rację żywnościową, przy czym w zimie używaliśmy do przewożenia przydziału
niedużych sanek, a latem — wózeczków; kto nie miał takich „urządzeń”, musiał nosić
przydział na plecach. Przez co najmniej dwa lata w Piotrogrodzie można było zobaczyć
wybitnych uczonych, podróżujących z przydziałem na plecach”. Analogiczne sceny można
było zobaczyć w Moskwie. Profesor Uniwersytetu Moskiewskiego Władimir A. Kosticyn,
w „bujnej młodości” członek bojowej organizacji RSDRP[2], pisał o tamtym okresie w
autobiografii:
„Pewnego razu spotkałem na ulicy Miasnickiej profesora Własowa (matematyka),
który dźwigał na plecach worek. Na moje pytanie, co tam niesie, odpowiedział: «Śmierć
moją niosę: w Instytucie Komunikacji wydali mi ziemniaki, niosę je do siebie na
Zamoskworiecze[3]; a sam Pan wie, w jakim stanie jest moje serce». Po pół roku go
pochowaliśmy. W związku z tym Michaił N. Pokrowski[4] powiedział: «Oskarżają nas o
nowy sposób zabójstwa — poprzez rozdzielanie żywności. To niegodziwość: chodziło o
znacznie poważniejsze rzeczy, o przyszłość naszej kultury i o troskliwy stosunek do
najcenniejszego ludzkiego materiału»”.
Wyjątek stanowili poszczególni działacze kultury, „wczuwający się” w sprawy klasy
robotniczej. Ale ich też nie na długo wystarczyło. Fiodor Szaliapin, zresztą pierwszy
Artysta Ludowy Rosji Radzieckiej, pisał do ludowego komisarza oświaty Anatolija W.
Łunaczarskiego: „Nie jestem przeciwny rewizjom i ekspropriacjom, ale dlaczego zawsze
nocą, kiedy ja śpię? Czy nie można tego uporządkować?”.
Rosyjskie Stowarzyszenie Fizyczno–Chemiczne, w związku z masowymi aresztowaniami
uczonych, zwróciło się do rządu radzieckiego z prośbą o uwolnienie profesora Michaiła
M. Tichwinskiego i innych naukowców, którzy znaleźli się na listach „wrogów ludu”.
Lenin polecił swojemu sekretarzowi skierować sprawę do CzK[5], zauważając przy tym,
że Tichwinskiego aresztowano nieprzypadkowo: „Chemia i kontrrewolucja nie
wykluczają się wzajemnie”. Słowo Wodza — poleceniem działania. Chemika
Tichwinskiego rozstrzelano 21 sierpnia 1921 roku, jako uczestnika „Piotrogrodzkiej
Organizacji Bojowej”, prawie jednocześnie z członkiem tej organizacji, poetą Ilią
Sielwinskim.
Kula miała modne tłoczenie
I mózg nie wyciekł, wypełzł jak grudki[6]
(wolny przekład tłumacza)
Według bardzo niepewnych informacji, w ciągu niespełna trzech lat Rosja straciła 17
tys. naukowców, ludzi kultury i artystów. Kiedy latem 1921 roku w Pradze odbył się
Pierwszy Akademicki Zjazd Uczonych — Emigrantów, wzięło w nim udział około 500
rosyjskich uczonych.
Po wojnie domowej rosyjskich uczonych światowej sławy „humanitarnie” wyrzucano z
kraju. A żeby im nawet na myśl nie przyszedł powrót do ojczyzny, w maju 1922 roku Lenin
zaproponował ludowemu komisarzowi wymiaru sprawiedliwości do nowego kodeksu
karnego RSFRR „dodać rozstrzelanie za powrót z zagranicy bez zezwolenia”, co zostało
bezwzględnie wykonane. Wtedy też szefowi czekistów Feliksowi Dzierżyńskiemu
postawiono zadanie „wyławiania demoralizatorów uczącej się młodzieży” i
systematycznego wysyłania ich za granicę. Trochę później „Żelazny Feliks”, podchodzący
do rozwiązywania każdego problemu z głębokim przekonaniem, że „sroga represja
wszystko uporządkuje”, wydał podwładnym dyrektywę: „Przeciw każdemu inteligentowi
powinno się wytoczyć sprawę”.
10 sierpnia 1922 roku WCIK[7] wydał dekret „o zesłaniu administracyjnym”, na
którego podstawie Komisji Specjalnej udzielono prawa zsyłania „osób uczestniczących w
wystąpieniach kontrrewolucyjnych” w trybie administracyjnym, bez sądu i śledztwa, za
granicę lub do oddalonych rejonów Rosyjskiej Socjalistycznej Federacyjnej Republiki
Radzieckiej (RSFRR). Komisja niezwłocznie przystąpiła do wykonywania obowiązków.
Już w tym samym sierpniu wysłała za granicę 160 osób ze środowiska inteligencji,
próbujących bronić swoich poglądów. Znaleźli się wśród nich: rektor Uniwersytetu
Moskiewskiego, wybitny zoolog, profesor Michaił M. Nowikow i rektor Uniwersytetu
Piotrogrodzkiego, historyk i poeta, profesor Lew P. Karsawin.
Uzasadnienia aresztowań i w konsekwencji zesłań czekiści wymyślali najróżniejsze:
„podejrzany politycznie”, „szkodliwy ideologicznie”, „typ niewątpliwie szkodliwy we
wszystkich stosunkach”, „ma związki z książętami kościoła”, „zewnętrznie lojalny, ale w
istocie skrajnie szkodliwy”, a nawet „cieszy się ogromnym autorytetem”.
30 września niemiecki parowiec „Oberburgermeister Haken” dostarczył do Szczecina
pierwszą grupę wygnańców. 18 listopada statek „Prusy” wywiózł na obczyznę drugą grupę
represjonowanych Rosjan. Za granicę „ojczyzny zwycięskiego proletariatu” zostali
wyrzuceni historycy Sergiej P. Mielgunow (jeszcze dwa lata wcześniej był skazany na
rozstrzelanie, ale uwolniono go na prośbę „legendarnych rewolucjonistów” Wiery Figner
i księcia Piotra A. Kropotkina), Benedykt A. Mjakotin, Aleksandr A. Kizewetter, Antoni W.
Florowski, profesor Politechniki Moskiewskiej (MWTU) Wsiewołod I. Jasiński,
„najlepszy w Rosji specjalista w dziedzinie cukrownictwa i technologii substancji
organicznych”, profesor Piotrogrodzkiego Instytutu Agronomicznego Jefim Ł. Zubaszew.
Taki sam los zgotowano dużej grupie matematyków, na czele ze znanym astrofizykiem,
wynalazcą astrografu, twórcą i dyrektorem Rosyjskiego Instytutu Astrofizycznego,
dziekanem wydziału fizyczno–matematycznego Uniwersytetu Moskiewskiego, profesorem
Wsiewołodem W. Stratonowem i profesorem Uniwersytetu Piotrogrodzkiego Dmitrijem F.
Seliwanowem (podczas przesłuchania dowiedział się, że jego przestępstwo polega na
„burżuazyjnej metodzie wykładania matematyki”).
Pod szczególną kontrolą, prowadzoną osobiście przez Lenina (w przerwach między
atakami paralitycznymi), wysiedlano z Rosji „filozofów–białogwardzistów”, którzy nie
potrafili godnie docenić genialności dzieła Marksizm i empiriokrytycyzm: Nikołaja
Bierdiajewa, Iwana Iljina, Nikołaja Łosskiego, Siemiona Franka, Wasilija Zenkowskiego,
Siergieja Trubeckiego, Iwana Łapszyna, Borysa Wyszesławcewa, Lwa Szestowa.
Pociągiem Moskwa–Ryga doganiali ich: znany ekonomista i statystyk, były minister ds.
żywności Rządu Tymczasowego Aleksiej W. Pieszechonow i profesor katedry socjologii
Uniwersytetu Piotrogrodzkiego Pitirim A. Sorokin. Ten ostatni, będący jednym z głównych
redaktorów „eserowskich” gazet „Sprawa Ludu” i „Wola Ludu”, autorem przełożonego
na wiele języków klasycznego Systemu socjologii oraz aktualnej dla ówczesnej Rosji
Radzieckiej pracy Wpływ głodu na zachowania człowieka, życie społeczne i
organizację społeczeństwa, gwałtownie sprzeciwiał się bolszewikom: „Jesteście
zdrajcami Ojczyzny i rewolucji. Zdrajcami Ojczyzny dlatego, że własnymi rękami
otwieracie drogę zastępom niemieckiego imperatora. Zdrajcami rewolucji dlatego, że
zniszczyliście i niszczycie ją. Rewolucja nie jest z wami. Jeżeli bylibyście
rewolucjonistami, dlaczego cała rewolucyjna demokracja nie jest z wami? Z wami są
tylko ciemne bandy”.
W grudniu włoski parowiec „Jeanna” przewiózł z Odessy do Konstantynopola
wygnańców ukraińskich: ucznia Iwana Pawłowa, profesora fizjologii Uniwersytetu
Noworosyjskiego Borysa P. Babkina, historyka Jewgienija P. Trefiliewa, chirurga
Aleksandra F. Duwan–Hadży, prawoznawcę A. S. Mumokina, medyka sądowego Dmitrija
D. Krylowa (profesora katedry medycyny sądowej Uniwersytetu Noworosyjskiego),
prawnika P. A. Michajłowa, językoznawcę F. G. Aleksandrowa, zoologa S. A. Sobola oraz
innych.
W sumie latem i jesienią 1922 roku wypędzono z Rosji Radzieckiej 225 przedstawicieli
wolnych zawodów, niepotrzebnych Krajowi Rad. Każdy wypędzony podpisywał przed
wyjazdem zobowiązanie następującej treści:
„Niniejsze oświadczenie ob. Eichenwalda złożone GPU potwierdza, że zobowiązuję
się nie wracać na terytorium RSFRR bez zgody organów Władzy Radzieckiej (art. 71
Kodeksu Karnego RSFRR, zabraniający samowolnego powrotu w granice RSFRR pod
groźbą najwyższego wymiaru kary, o czym mnie poinformowano), co potwierdzam
własnoręcznym podpisem”.
Pozwalano zabrać ze sobą na drogę tylko pięć angielskich funtów szterlingów, a z rzeczy
— po dwa przedmioty określonej nazwy. Przed zaokrętowaniem czy wyjazdem czekiści
odbierali wygnańcom obrączki i krzyżyki na łańcuszkach.
Lenin, nigdy i nigdzie niepracujący, utrzymujący się na emigracji z nieregularnych darów
do kasy partyjnej oraz ekspropiacji zakładał, że ci wszyscy nieprzystosowani do życia w
„świecie pieniądza” intelektualiści powoli zmarnieją z braku środków i w nostalgii. Lecz
jeśli ktoś tam zaryzykuje powrót, zostanie natychmiast rozstrzelany. Dzięki takim
przyjemnym myślom Wódz czuł się zauważalnie lepiej, co dostrzegali leczący go medycy.
Do tego czasu zamęczono na śmierć „najbardziej utalentowanego poetę Rosji”
Aleksandra Błoka, wypchnięto, by „podleczył się w dobrym sanatorium” — mającego
wysokie mniemanie o sobie, piszącego na Kreml „ohydne listy” o nikczemności i
przestępczym charakterze bolszewickiego terroru — „ptaka wysokich lotów” Maksyma
Gorkiego. Nie czekając na aresztowanie, odczuwając organiczną niechęć do nowego
ustroju, na własną rękę emigrowali pisarze Iwan Bunin i Dmitrij Mereżkowski (władza
powierzyła mu wygłoszenie w Pałacu Zimowym przemówienia o dekabrystach, ale mówca
uciekł: „Miałem sławić męczenników rosyjskiej wolności przed tejże wolności
mordercami. Jeśliby tych pięciu powieszonych zmartwychwstało, powieszono by ich
znowu, pod panowaniem Lenina, jak za czasów Mikołaja I”), Władysław Chodasiewicz i
Marina Cwietajewa, Aleksandr Kuprin i Iwan Szmiełow, kompozytorzy Igor Strawiński i
Sergiusz Rachmaninow, malarze Mark Chagall i Wasilij Kandinsky, dziekan katedry
matematyki na politechnice Jakub Tamarkin, który został profesorem Uniwersytetu Browna
w USA oraz przyszły szachowy mistrz świata Aleksandr Alechin… Wielkiego Fiodora
Szaliapina, który ofiarowywał honoraria za swe koncerty dzieciom emigrantów rosyjskich,
pozbawiono obywatelstwa radzieckiego i tytułu Ludowego Artysty.
Za plecami wygnańców, jak smrodliwy trujący grzyb, kłębił się „opar Ojczyzny”. To
pod kierownictwem przewodniczącej Gławpolitproswieta Nadieżdy Krupskiej, bojowej
przyjaciółki Lenina, w całej Rosji palono tysiące książek. Wszystkie, jak leci — książki o
psychologii, filozofii, historii i etyce, książki o wychowaniu religijnym i elementarze,
Biblię i Ewangelie, Koran i Talmud, powieści i kryminały; zamieniano w popiół
„trywialną rozrywkę” i „mieszczańską beletrystykę”, palono tomy Tołstoja i
Dostojewskiego, dzieła Platona, Kartezjusza, Kanta, Schopenhauera. Nawet Rosyjskie
baśnie ludowe okazały się „wrogimi przodującym ideom”. W kusym spisie zalecanych
proletariuszom do przeczytania pozycji znalazły się broszury Ogólnoświatowy
Październik, Bronią dobijemy wroga i Niszczcie wesz. Na takiej literaturze i
leninowskich objawieniach miało wyrosnąć nowe pokolenie ludzi — budowniczych
komunizmu.
Lenin zaciekle nienawidził całego otaczającego świata, wszystkiego i wszystkich (z
wyjątkiem swojej zmarłej matki Marii Aleksandrowny). Szczególną nienawiścią
przewodniczący Rady Komisarzy Ludowych (Sownarkomu) pałał do duchowieństwa,
którego nauki stanowiły „opium dla ludu, rodzaj duchowego samogonu, w którym
niewolnicy kapitału topią swoją godność ludzką — duchowni znaleźli się w poprzek
rewolucji jak ciche ścierwo”[8]. Na początku młodości Wołodia Ulianow zapamiętale
deptał krzyżyk z łańcuszka. Już nad grobem, pożerany przez syfilis mózg Włodzimierza
Lenina zrodził dzikie polecenie: „Podjąć tajną decyzję Zjazdu, na mocy której konfiskata
skarbów, zwłaszcza najbogatszych ławr, klasztorów i cerkwi, powinna być
przeprowadzona z bezlitosnym zdecydowaniem, bezwarunkowo, nie powstrzymując się
przed niczym i w najkrótszym terminie. Im większą liczbę przedstawicieli reakcyjnej
burżuazji oraz reakcyjnego duchowieństwa uda się nam z tego powodu rozstrzelać, tym
lepiej”.
Oczywiście, wszystko „udało się”.
Najwybitniejszych naukowców utrzymywano „na pokaz”, aby zdobyć kapitał w polityce
zagranicznej; dawano im jeść i kategorycznie nie wypuszczano za granicę. Na przykład
fizjologa o światowej sławie, pierwszego i jedynego w kraju laureata nagrody Nobla,
akademika Iwana Pawłowa, który udowodnił naukowo, że człowiek jest jedynie zestawem
odruchów warunkowo–bezwarunkowych. Uczony nie ukrywał swej nieprzyjaźni wobec
władzy radzieckiej, określając ją jako „najgorszy rodzaj żandarmskiej samowoli
minionych czasów, doprowadzony do granic niesłychanie przesadzonych”. W
dokumencie skierowanym na ręce Łunaczarskiego Pawłow napisał: „I oto teraz ja, jako
starodawny eksperymentator życia, chociaż na poziomie elementarnym, jestem głęboko
przekonany, że przeprowadzany w Rosji eksperyment społeczny skazany jest na
nieuniknione niepowodzenie i w rezultacie nie da niczego, poza polityczną i kulturalną
zgubą mojej ojczyzny. […] Zatem nie chcę i nie mogę wbrew własnej woli przekształcić
się w socjalistę lub komunistę, to znaczy zrzec się wszystkiego własnego, uczynić się
pańszczyźnianym niewolnikiem innych”.
Pawłowowi zwrócono zarekwirowane wcześniej złote medale, przyznano „specjalny
przydział żywnościowy”, oddano na dożywotnią własność zajmowane mieszkanie oraz
wybaczono wszystko, aprobując „kontrrewolucyjne” przyzwyczajenie do otwartego
wyrażania swoich myśli, bez oglądania się na postanowienia Sownarkomu; darowano
polityczne niemowlęctwo zdziwaczałego staruszka, nierozumiejącego „klasowego
antagonizmu”.
Podobne „luksusowe warunki” miało niewielu. Można tu wymienić kompozytorów
Aleksandra K. Głazunowa (dyrektora Piotrogrodzkiego Konserwatorium) oraz Nikołaja K.
Metnera (profesora Moskiewskiego Konserwatorium), na których przykładzie nowa
władza demonstrowała „troskę o kulturę”. Jednak muzycy, zmuszeni do zarabiania na
chleb organizowaniem wszelkiego rodzaju przeglądów twórczości amatorskiej i
konkursów harmonistów, nie doceniali tej troski i przy pierwszej okazji wyjeżdżali na
gościnne występy za granicę, i już z nich nie wracali.
„Wyrzuconym na europejski śmietnik” uczonym i ludziom kultury, można powiedzieć,
udało się. Mieszkali i tworzyli na wolności, wielu odniosło sukcesy, wydało swe prace,
utwory literackie i muzyczne, sławiące ich nazwiska w cywilizowanym świecie, zostali
laureatami różnych nagród i konkursów, dokonali wielkich odkryć i stworzyli szkoły
naukowe, kierowali katedrami najbardziej prestiżowych uniwersytetów Europy i Ameryki.
Prawie o każdym z tych ludzi można napisać osobną książkę.
Zresztą „mózgi” uciekały z kraju dość aktywnie, czasem ryzykując życiem. Kilka dób
spędził za sterem żaglowej barki — można powiedzieć „holenderska krew” —
najwybitniejszy w Rosji specjalista w dziedzinie mechaniki stosowanej profesor
Aleksander P. van der Flit, zanim dotarł z rodziną z Chersonia do Warny, pod osłoną nocy
omijając pograniczne posterunki. Przeszli przez litewską granicę matematycy Abraham S.
Bezikowicz oraz Jakub D. Tamarkin. Aleksander P. van der Flit osiadł w Pradze i znacznie
przyczynił się do rozwoju czeskiego lotnictwa, drugi stanął na czele katedry w Cambridge,
trzeci udał się za ocean, gdzie został profesorem Uniwersytetu Browna i wiceprezesem
Amerykańskiego Towarzystwa Matematycznego.
Nacieszywszy się „zdziwiono–radosną” reakcją Europy, na Kremlu zmitygowali się i
zadecydowali, że jednak lepiej będzie wysyłać uczonych do „oddalonych miejscowości”.
A jeszcze lepiej — kula w potylicę.
Jako kandydaci na wygnańców siedzieli w areszcie, umieszczeni w „uzupełniającym
spisie”, profesorowie: Paweł A. Welichow, Nikołaj R. Brilling, Piotr I. Pałczyński,
Nikołaj A. Izgaryszew, Toriczan P. Krawiec, Iwan I. Kąkolewski, Nikołaj D. Tiapkin,
Aleksandr A. Rybnikow, Nikołaj P. Ogonowski. Lecz biletów na statek nie otrzymali.
Fizyka Toriczana Krawca i specjalistę w dziedzinie hydrauliki Nikołaja Tiapkina na trzy
lata wysłano na Syberię. Pozostałych, poznęcawszy się nad nimi do woli na
przesłuchaniach, zwolniono oraz pozwolono im pracować. I pracowali. Nie ze strachu, ale
zgodnie z sumieniem, dlatego że inaczej nie umieli żyć. Na przykład prorektor
Moskiewskiego Instytutu Inżynierów Transportu, specjalista w dziedzinie mechaniki
budowlanej, budowniczy mostów o światowej renomie, P. A. Wielichow podczas sześciu
lat (między trzecią a czwartą „odsiadką”) zdołał wydać prace naukowe Teoria budowli
inżynieryjnych, Teoria sprężystości i Krótki kurs mechaniki budowlanej.
Potem towarzysz Stalin oświadczył, że w miarę dążenia do komunizmu walka klasowa
tylko „zaostrza się”. Niedobitych profesorów niszczono „z marszu”, jako „szkodników” i
„wrogów ludu” — inny Wódz i inna nowomowa.
W kwietniu 1928 roku został aresztowany i po roku potajemnie, bez sądu, rozstrzelany
profesor P. I. Pałczyński. Nie był filozofem ani prawnikiem, a więc przedstawicielem
absolutnie bezużytecznych w Związku Radzieckim profesji, lecz geologiem, największym
w kraju specjalistą w dziedzinie ekonomiki górnictwa i produkcji materiałów
budowlanych, stałym konsultantem Gospłanu (Państwowej Komisji Planowania).
Od 1929 roku OGPU (Państwowy Zarząd Polityczny, poprzednik NKWD) rozkręcał
„sprawę akademików”, w wyniku której skazano w trybie pozasądowym z różnymi
wyrokami więzienia i zesłania 29 osób, elitę rosyjskich historyków, w tym dyrektora
Instytutu Literatury Rosyjskiej akademika Siergieja F. Płatonowa (zmarł na zesłaniu w 1933
roku), profesora Uniwersytetu Moskiewskiego akademika Eugeniusza W. Tarle, dyrektora
Muzeum Paleografii akademika Nikołaja P. Lichaczewa, dyrektora Archiwum Staroruskich
Rękopisów akademika Matwieja K. Lubawskiego (zmarł na zesłaniu w 1936 roku),
literaturoznawcę, kustosza Domu Puszkina Nikołaja W. Izmajłowa, orientalistę, etnografa i
lingwistę Aleksandra M. Merwarta (zmarł w więzieniu w 1932 roku), Siergieja W.
Rożdiestwienskiego (zmarł na zesłaniu w 1934 roku), Jurija W. Gotie, Siergieja W.
Bachruszina, Dmitrija N. Jegorowa (zmarł na zesłaniu w 1931 roku), bizantynistę
Władimira N. Bieneszewicza (rozstrzelany w 1938 roku) i innych, zaś 128 etatowych
pracowników Akademii Nauk zwolniono z pracy.
A czyż mogła obejść się bez inteligentów taka gigantyczna prowokacja władzy, jak tzw.
proces „Partii Przemysłowej” i związane z nim „sprawy specjalistyczne”? W jednym z
takich postępowań karnych — „o szkodliwo–szpiegowskiej organizacji w Centralnym
Zarządzie Dróg Bitych i Gruntowych” — został aresztowany i rozstrzelany w maju 1930
roku profesor P. A. Wielichow. Po raz kolejny wlepiono wyrok najwybitniejszemu
specjaliście w dziedzinie budowy silników profesorowi Nikołajowi Brillingowi. W
sprawie mitycznej „Chłopskiej Partii Pracy” zostali skazani i wysłani do miejsc
odbywania kary pozbawienia wolności oraz zesłani: wybitny ekonomista, dyrektor Instytutu
Koniunktur Nikołaj D. Kondratiew (był już skazany na rozstrzelanie w 1920 roku, a w
1938 roku został ostatecznie skazany i rozstrzelany w więzieniu w Suzdalu), członek
komisji Ludowego Komisariatu Finansów profesor Leonid N. Jurowski (ponownie skazany
i rozstrzelany w Suzdalu w 1937 roku), profesor Akademii Rolniczej im. Timiriazewa,
ekonomista i geograf Aleksandr A. Rybnikow (zwolniony, ponownie aresztowany, a
następnie rozstrzelany w 1937 roku) oraz profesor tejże akademii, pierwszy w Rosji
agrofizyk Aleksiej G. Dojarenko, członek prezydium Gospłanu ZSRR, statystyk Władimir
G. Groman (zmarł w więzieniu w 1932 roku), dyrektor Instytutu Fizyki i Biofizyki
Ludowego Komisariatu Zdrowia akademik Piotr P. Łazariew (zwolniony przed terminem,
do tego czasu instytut zlikwidowano, pracowników naukowych zwolniono, żona Łazariewa
powiesiła się), socjolog i antropolog społeczny Aleksandr W. Czajanow (ponownie
skazany, a następnie rozstrzelany w 1937 roku), ekonomista–agrarysta Nikołaj P.
Oganowski (ponownie skazany, a następnie rozstrzelany w 1938 roku), ekonomista
polityczny Jakub M. Bukszpan (przedterminowo zwolniony, ponownie aresztowany, a
następnie rozstrzelany w 1939 roku).
W marcu 1930 roku w Charkowie „trybunał ludowy” skazał członków „Związku
Wyzwolenia Ukrainy” — 45 inteligentów, na czele z wiceprezesem Ogólnoukraińskiej
Akademii Nauk, historykiem literatury Sergiejem A. Jefremowem. Było wśród nich pięciu
lekarzy „starej szkoły” — wykładowców Kijowskiego Uniwersytetu Medycznego,
stanowiących grupę „okrutnego terroru medycznego” i zamierzających, jak udowodniło
oskarżenie, „zamorzyć chorych komunistów środkami chemicznymi lub
bakteriologicznymi”, a także „użyć nauk medycznych do zlikwidowania twórców
rewolucji proletariackiej”. Ludność, zamierając z przerażenia, czytała w „Komsomolskiej
Prawdzie”: „Oskarżoną grupę medyczną nazywano «czarnym gabinetem». W «czarnym
gabinecie» szanowni profesorowie i akademicy cichutko omawiali ważny i złożony
problem: jak oni, lekarze, łatwiej i ciszej mogą likwidować komunistów? Oto Wy,
komunista, zachorowaliście i zaprosiliście lekarza. Zdaniem «czarnego gabinetu»
zasiadającego w Kijowskim Instytucie Medycznym, lekarz powinien pojawić się u Was,
sprawdzić puls, obejrzeć język, dowiedzieć się od którego roku należycie do partii… i
odprawić Was do praojców”. Ponieważ ofiar „medycznego terroru” nie udało się wykryć,
humanitarny sąd radziecki skazał „doktorów–bandytów” na różne kary pozbawienia
wolności… i „odprawił ich do praojców” w 1937 roku.
Rozpasanie sądów i represje spowodowały, że nie wrócili do kraju chemicy najwyższej
klasy, akademicy Władimir I. Ipatiew oraz Aleksiej E. Cziczibabin, akademik matematyk
Jakub W. Uspienski oraz dyrektor Instytutu Geofizycznego Władimir A. Kosticyn.
W latach 1936–1937 pomocnicy Jeżowa wzięli się za astronomów, fizyków i
geofizyków. Tak zwaną sprawą pułkowską zostało objętych ponad sto osób. Na listy
przeznaczonych do rozstrzelania trafili: dyrektor Obserwatorium Pułkowskiego Borys P.
Gierasimow, sekretarz naukowy obserwatorium Maksymilian M. Musselius, kierujący
katedrą fizyki ciała twardego Uniwersytetu Charkowskiego Lew W. Szubnikow, fizycy z
Charkowa Lew W. Rozenkiewicz i Wadim S. Górski. Dziesięć lat dostał dyrektor Instytutu
Astronomicznego Borys W. Numerow (i został rozstrzelany w więzieniu), na pięć lat
skazano twórcę służby Słońca profesora Jewgienija J. Pierepiełkina (także zastrzelony w
miejscu pozbawienia wolności), a na osiem lat dyrektora Ukraińskiego Instytutu
Fizyczno–Technicznego Iwana W. Obreimowa, po „dziesiątce wlepili” doktorom nauk
fizyczno–matematycznych, profesorom Uniwersytetu Leningradzkiego Wsiewołodowi K.
Federiksowi (zmarł w więzieniu), Wiktorowi R. Bursianowi (zmarł w więzieniu), Jurijowi
A. Krutkowowi, Piotrowi I. Łukirskiemu i wielu innym.
A ilu nikomu nieznanych, dopiero marzących o odkryciach, „zlikwidowano” bez
jakiejkolwiek „sprawy”, według list, za „niewłaściwe” pochodzenie społeczne, kierując
się „zdrowym poczuciem klasowej nieprzyjaźni” albo cechami narodowymi?
Proste pytanie: dla jakiego wywiadu może pracować człowiek znający język japoński?
Dobrze! Dalekowschodni Uniwersytet i Dalekowschodnia Filia Akademii Nauk
wyróżniały się jakościowo spośród wszelkich „orientalistów” i „japonistów”,
zamierzających obalić władzę radziecką, oddać Japończykom rosyjski Daleki Wschód i
doprowadzić do autonomii Kamczatki. Czekiści od dawna marzyli, by na czele spisku
zobaczyć znanego podróżnika Władimira K. Arsentiewa, ale ten nagle zmarł. Trzeba było
zadowolić się jego żoną — Margaritę Arsentiewową wraz ze wspólnikami–profesorami,
członkami „prawicowo–trockistowskiej organizacji kontrrewolucyjnej”, rozstrzelano z
karabinu maszynowego 21 sierpnia 1938 roku, zagłuszając strzały hałasem pracującego
traktora.
Do drugiej kategorii inteligencji należeli inżynierowie, technicy, urzędnicy, szefowie
zespołów produkcyjnych, kolejarze, telegrafiści, wojskowi — słowem „specjaliści”
wedle leninowskiej klasyfikacji. Ideałem byłoby od razu „spisać ich na straty” i
„spisywano” przy każdej okazji. Jednakże Lenin rozumiał, że w XX wieku „bez
kierownictwa specjalistów z różnych dziedzin wiedzy, techniki, ich doświadczenia,
przejście do socjalizmu jest niemożliwe”. Początkowo bolszewicy byli zmuszeni do
przeciągania specjalistów na swoją stronę „po burżuazyjnemu”, krótko mówiąc, do
obiecywania im wysokich zarobków. Ale, po pierwsze, „płacenie daniny burżuazji”,
nawet w formie wypłaty zarobków (choćby tylko do czasu, aż proletariat nauczy się
wyższej techniki pracy), było sprzeczne z zasadami komunistycznymi, a po drugie, Lenin
uważał, że wysokie wynagrodzenia demoralizują ludzi — wszyscy powinni pracować za
porcję chleba i porcja inżyniera nie powinna być większa, niż porcja średniego robotnika.
Kiedy tylko nowa władza ciut–ciut okrzepła, „specjalistom” dano kartki na żywność,
których „zawartość” mogła być różna w zależności od praktycznej wartości indywiduum.
„Zamiast chleba wydawali śledzie, zamiast mięsa śledzie, zamiast oleju śledzie” —
wspominał profesor Władimir A. Kosticyn. — „Ale śledzi także brakowało: wydawano je
zarobaczone, a robaki nazywaliśmy «skoczkami»”.
Tych, którzy nie chcieli służyć sprawie proletariatu, albo tych, których usługi były
niepotrzebne, pozostawiano bez żywności albo zabijano jako „sabotażystów” i wrogów
klasowych. „Głodem zmusiliśmy inteligencję do pracy” — chełpił się Lew Trocki.
Specjaliści wojskowi w Armii Czerwonej, dyplomaci pracujący za granicą, zostali
poinformowani, że „ich zdrada i sprzeniewierzenie się pociągnie za sobą aresztowanie
ich rodzin, a w następstwie biorą oni na siebie odpowiedzialność za los swych
najbliższych”. Poza tym, lojalność byłych carskich oficerów śledzili komisarze i ponosili
za nią odpowiedzialność: „Komisarz — to lufa pistoletu, przystawiona do skroni
dowódcy!” W 1918 roku, według informacji Trockiego, „76% całego aparatu
dowódczego i administracyjnego stanowili byli oficerowie carskiej armii i było tylko
12,9% młodych, «czerwonych» dowódców, którzy oczywiście zajmowali niższe
stanowiska”.
W końcu, wykorzystując bezlitosny terror i obietnice powszechnej równości,
mobilizację wszelkich zasobów w połączeniu z bezprzykładnym okrucieństwem, stalową
organizację opartą na najniższych instynktach, hasła samookreślenia narodów i rozdźwięki
w krajach wrogów, umożliwiające bicie ich po kolei, bolszewicy zwyciężyli w wojnie
domowej. „Murzynów, którzy zrobili swoje” usuwano ze sceny historycznej.
W latach 1921–1922, w okresie redukowania Robotniczo–Chłopskiej Armii Czerwonej
(RKKA), generałów i pułkowników ze „starego reżimu” po cichutku przenoszono do
pracy szkoleniowej. W 1924 roku usuwano ich z uczelni wojskowych i zwalniano z armii,
a w latach 1930–1931 tych, którzy pozostali wśród żywych — aresztowano, oskarżając o
udział w „spisku monarchistycznym”, m.in. takich najwybitniejszych wojskowych
uczonych i specjalistów, jak Andriej E. Snesariew, Aleksandr A. Sweczin, Aleksandr H.
Bazarewski, Nikołaj E. Kakurin. Wielu rozstrzelano. W latach 1937–1938 dobijano tych,
którzy nie zdążyli umrzeć śmiercią naturalną — A. A. Sweczina czy Pawła P. Sytina.
Tak samo „władza radziecka” poczynała sobie z nielicznym plemieniem
„burżuazyjnych inżynierów”. Najwygodniej było obwiniać ich o powodowanie awarii i
zakłóceń produkcji, powstających w wyniku ignoranckiej eksploatacji urządzeń, o wybuchy
w kopalniach, załamania gospodarcze — o „szkodnictwo”, „gospodarczą
kontrrewolucję”.
Na początku 1920 roku OGPU sfabrykował tzw. sprawę górniczą, w ramach której
aresztowano w Donbasie 53 osoby — inżynierów górnictwa, techników, mechaników,
jakoby wyrządzających szkody w przemyśle węglowym pod bezpośrednim kierownictwem
Centrum Paryskiego i będących agentami kapitałów francuskiego, polskiego i angielskiego.
Podczas otwartego procesu 11 osób skazano na śmierć, 37 otrzymało różne wyroki
pozbawienia wolności. W ramach spraw związanych z „Partią Przemysłową”, w 1929 i
1930 roku aresztowano ponad 2000 osób, głównie spośród inteligencji
naukowo–technicznej.
We wspomnieniach Osipa E. Mandelsztama czytamy: „Ludzi zdejmowano warstwami,
według kategorii: obrońcy religii, mistycy, uczeni, idealiści […] ludzie kierujący się
ideami prawnymi, państwowymi lub gospodarczymi”. Warstwa kulturalna w ogromnym
rolniczym kraju była cienka, Rosja szybko dziczała i staczała się do średniowiecza.
Wypalono jej mózg i amputowano sumienie, jej diagnoza w XX wieku — gangrena.
Jak w każdej tyranii, stawiano na przeciętność, niekompetencję, niekomplementarność,
brak inicjatywy, obowiązkowość.
Specjalistyczną kadrę kierowniczą zastąpili ludzie z awansu społecznego z „niższym
wykształceniem”, „burżuazyjnych profesorów” — „czerwona profesura”, uznająca za
najważniejszą naukę marksizm–leninizm, profesjonalnych wojskowych — „czerwoni
marszałkowie” i „czerwoni dowódcy”, nieumiejący odczytywać map, ale doskonale
znający budowę konia. „Speców” powinna zastąpić nowa, radziecka inteligencja ze
świadectwem lojalności politycznej w kieszeni, miłością do partii Lenina–Stalina w sercu
oraz fanatycznym ogniem w oczach.
Jeszcze w kwietniu 1918 roku zaczęto realizować program „proletaryzacji”
uniwersytetów. Na początek, w sierpniu tegoż roku, zlikwidowano na mocy specjalnego
dekretu obowiązek średniego wykształcenia. Od tamtej chwili każdy chętny, po osiągnięciu
16. roku życia, mógł po prostu wstąpić na wyższą uczelnię. Odwołano wszystkie egzaminy
wstępne, nawet umiejętność czytania i pisania nie była obowiązkowa. Nowa studenteria
była formowana wedle zasad klasowych: dla „ludzi pracy” drzwi wszelkich wyższych
uczelni były szeroko otwarte, osoby „pochodzenia nieproletariackiego” przyjmowano z
ograniczeniami.
Programy nauczania trzeba było odpowiednio przystosować do poziomu katastrofalnie
niedouczonego kontyngentu. Przy tym „świadome masy” nierzadko same decydowały,
czego powinny się uczyć, a co jest „bez sensu”. Jeśli w głowach hegemona nie mieściły
się ciągi Fouriera, geometria wykreślna lub rachunek prawdopodobieństwa, oznaczało to,
że albo są to „nauki burżuazyjne”, albo „staroreżimowy” profesor uczy studentów
„metodami burżuazyjnymi”. Problem rozwiązywano zachwycająco prosto: z programu
wyrzucano niezrozumiały rozdział albo z uczelni wyrzucano profesora. Na Politechnice
Moskiewskiej usunięto na przykład z programu nauczania przedmiot „wytrzymałość
materiałów”, na wielu uniwersytetach w ogóle zlikwidowano wydziały
matematyczno–fizyczne. Jako „przestarzałe i bezużyteczne dla dyktatury proletariatu”
zostały zlikwidowane wydziały prawa, historii oraz historyczno–filozoficzne. Jednocześnie
wprowadzano takie obowiązkowe dyscypliny, jak materializm historyczny, rewolucja
proletariacka, rozwój form społecznych, a nawet marksistowska historia techniki.
Z dziejów Uniwersytetu Moskiewskiego: „Następne dziesięciolecie było
prawdopodobnie najbardziej tragiczne w historii uczelni. Wprowadzona jako
podstawowa «metoda brygadowo–laboratoryjna» nauczania, z jednoczesnym całkowitym
odwołaniem wykładów, doprowadziła do katastrofalnego obniżenia poziomu
przygotowania specjalistów. Brygady studenckie, składające się z trzech–pięciu osób,
samodzielnie «opracowywały» program nauczania, egzaminy zastąpiono kolektywnymi
sprawozdaniami, zostały zlikwidowane także prace dyplomowe. Nauki podstawowe
uznano za niepotrzebne, uniwersytet powinien zapewniać minimum wiedzy teoretycznej,
przygotowując specjalistów–praktyków o «nadzwyczaj wąskim profilu»”.
Sami zwierzchnicy radzieckiego systemu kształcenia przyznawali, że „wyższe uczelnie
przygotowują «upośledzonych» inżynierów i lekarzy, ale ich upośledzenie nie jest
zauważalne, ponieważ ci inżynierowie niczego nie budują, a lekarze pracują w
warunkach epidemii koszących ludzi”. Niczego nie budujący inżynierowie, nikogo nie
leczący lekarze, nie umiejący walczyć wojskowi — stali się jeszcze jedną radziecką
tradycją. Zresztą ideolodzy partii wiedzieli, co czynią. Wykształcenie kryło w sobie
zagrożenie dla dyktatury i już nowe pokolenia, skandujące w przedszkolach „Lenin —
nasza mama!”, a w drużynach pionierskich — „Zawsze gotowy!”, otrzymawszy wyższe
wykształcenie nabierały szkodliwych nawyków w sposobie myślenia, uświadamiania sobie
i oceniania otaczającej rzeczywistości. A uświadamianie sobie aktualnej sytuacji zawsze
budzi wątpliwości.
I oto już „smarują czoło zielonką”[9] geniuszowi fizyki teoretycznej, profesorowi
Uniwersytetu Leningradzkiego Matwiejowi Bronsztejnowi, „wsławionemu klasycznymi
pracami naukowymi w dziedzinie relatywistycznej teorii kwantowej, astrofizyki,
kosmologii oraz teorii grawitacji” — to wszystko w wieku 30 lat. A jego rówieśnikowi,
Lwu Landauowi, przyszłemu laureatowi nagrody Nobla, śledczy łamią żebra. Zaś w innym
miejscu inny śledczy bije karafką po głowie marzącego o kosmosie Siergieja
Korolowa[10].
Czyż należy dziwić się temu, że nauki w przedwojennym ZSRR po prostu nie było. Nie,
byli jacyś akademicy, zastępy doktorów i aspirantów, pozorujący burzliwą działalność,
podejmujący zobowiązania, meldujący o ich przedterminowym wykonaniu,
„socjalistycznie” współzawodniczący, piszący dysertacje na temat „wpływu biegu po
okręgu na hodowlę świń rasy szwabskiej”. Jednocześnie zwalczający „burżuazyjne
nauki”, których sami nie rozumieli, albo które, zdaniem Wielkiego Przyjaciela
Uczonych[11], były sprzeczne z dogmatami marksizmu. Na przykład za „burżuazyjną”
uznawano teorię względności, genetykę, cybernetykę, astrofizykę. Ośrodkiem
„wstecznictwa i klerykalizmu” była kosmologia, która doszła do teorii osobliwości
Wszechświata[12], co oznaczało, że otaczający nas świat miał swój początek i nastąpi jego
koniec. Tymczasem materializm dialektyczny uważał Wszechświat za nieskończony i
wieczny. Tak napisał Fryderyk Engels, a przecież podpowiedział mu to sam Karol Marks.
Tych, którzy się z tym nie zgadzali — pod ścianę, jak Matwieja P. Bronsztejna i
domorosłych genetyków: „Rasowe brednie wyciąga się z probówek z muszkami
owocowymi”.
Jako przeciwwagę dla „rozkładającego się” Zachodu wynajdywano nauki
„proletariackie”, na przykład agrobiologię. Albo działania astronoma Gawriła A.
Tichowa, który za pomocą kolorowych filtrów montowanych na teleskopie „odkrył”
roślinność na Marsie i stworzył nową naukę — astrobotanikę; przez całych 50 lat starannie
rysując kolorowe plamy na tarczy planety, obserwował marsjańskie „rośliny zielone zimą
obok roślin brunatniejących już w środku lata”.
Najważniejsze w nauce — nie zapominać: „Partyjność w filozofii stanowi podstawowy
element określający… […] Filozofia materializmu dialektycznego jest narzędziem
zmieniania świata obiektywnego, uczy aktywnego wpływania na naturę oraz jej zmiany,
lecz w konsekwencji tylko proletariat jest w stanie aktywnie wpływać na naturę i ją
zmieniać — tak mówi teoria Marksa, Engelsa, Lenina, Stalina; niedoścignionych
umysłów–gigantów”.
Głównym punktem oskarżenia w „sprawie fizyków teoretyków” było ich
sprzeniewierzenie się „ideom Dżudże”[13] oraz dążenie do zajmowania się „czystą
nauką”. Z zeznań Lwa Landaua: „Będąc pracownikiem naukowym, fizykiem teoretykiem,
wrogo odniosłem się do propagowanego w tamtym czasie przez partię wprowadzeniu do
nauki materializmu dialektycznego, który ja uważałem za szkodliwą dla nauki,
scholastyczną teorię. Ten pogląd podzielało środowisko naukowe, w którym przebywałem
w tym czasie. […] W naszych rozmowach na wszelkie sposoby wyśmiewaliśmy
materializm dialektyczny” (á propos, tą samą sprawą objęto dwóch Niemców —
antyfaszystów, którzy uciekli ze swego kraju, za co czekiści przekazali ich swoim kolegom
z Gestapo).
W czasach, gdy stalinowscy uczeni opracowywali konspekt Krótkiego kursu historii
WKP(b), na świecie pojawiły się: silnik odrzutowy i turbina gazowa, akcelerator cząstek i
reaktor jądrowy, penicylina i elektroniczna maszyna cyfrowa, rakiety sterowane i
balistyczne, radary, sonary, urządzenia na podczerwień. Już w latach 30. pracowała
telewizja berlińska, w mieszkaniach Europejczyków (i gabinetach radzieckiej
nomenklatury partyjnej) stały lodówki, w kinach wyświetlano kolorowe filmy. W ZSRR
tych osiągnięć albo nie zauważano, albo zduszono w zarodku, zamieniono w śmieci, które
należy „sprzątnąć z wielkiej drogi prawdziwej, wolnej, twórczej nauki”.
W 1937 roku Piotr Kapica konstatował: „Rozwój naszego przemysłu poraża brakiem
twórczości. […] Wobec postępu nauki i techniki jesteśmy całkowicie kolonią Zachodu.
Wszystkie zwykłe zapewnienia składane publicznie, że u nas w Związku Radzieckim
nauka ma się lepiej, niż gdzie indziej — są nieprawdziwe”. Wtórował mu za granicą
jeden z pasażerów „parostatku filozofów” Michaił A. Osorgin: „Najbardziej zdumiewa
zacofanie naukowe; poza nielicznymi (wspaniałymi, zadziwiającymi) wyjątkami, rosyjscy
uczeni to typowi gimnazjaliści. Przeglądam wydania akademickie, sprawozdania z
wykładów, zachwyty «osiągnięciami» i dziwię się ich błahości i naiwności”.
Jeszcze piętnaście lat później Piotr Kapica napisał list do Stalina — ciągle o tym
samym:
„Jeśli uwzględnić dwa ostatnie dziesięciolecia okazuje się, że zasadniczo nowe
kierunki w technice światowej, które opierają się na nowych odkryciach w fizyce,
wszystkie rozwijały się za granicą i my przejmowaliśmy je już po tym, kiedy uzyskały
bezsporne uznanie. Wyliczę najważniejsze z nich: technika krótkofalowa (włącznie z
radarem), telewizja, wszystkie rodzaje silników odrzutowych w lotnictwie, turbina
gazowa, energia atomowa, podział izotopów, akceleratory. […] Oczywiście, nie samo
wyliczenie jest straszne, ale straszne jest to, że przez te dziesięciolecia nie było u nas
potrzebnych warunków, żeby mogły rozwijać się nowe idee w nauce i technice, i to się u
nas przemilcza. […] Absolutnie słusznie zwróciliście uwagę na dwa podstawowe,
rosnące niedostatki w organizowaniu naszej pracy naukowej — to brak naukowej
dyskusji i arakczejewszczyzna[14]. […] Dla rozwoju czegoś pryncypialnie nowego w
nauce na szeroką skalę potrzeba bardzo niewiele. Trzy najważniejsze warunki to, po
pierwsze — sprawiedliwa i życzliwa ocena wszystkiego nowego, po drugie — troskliwe
poparcie rozwoju tej nowości i po trzecie — nie bać się niepowodzeń w twórczych
poszukiwaniach naukowych. Jedyna prawidłowa i obiektywna metoda oceny nowości w
przodującej nauce opiera się na swobodnej dyskusji, która, jak wskazaliście, u nas
ucichła. […] Oczywiście arakczejewski system organizacji nauki zaczyna być stosowany
tam, gdzie wielkie życie naukowe już ucichło, zaś taki system ostatecznie niszczy jej
resztki”.
List pozostał bez odpowiedzi.
Radzieckim uczniom i studentom w tym czasie, pod sztandarem „walki o wyzwolenie z
uniżoności i służalczości wobec Zachodu oraz umocnienie radzieckiego patriotyzmu”,
wciskano bajki o tym, że pierwszy na świecie samolot zbudował rosyjski oficer Aleksandr
F. Możajski jeszcze w 1883 roku. To nic, że urządzenie było parowozem ze skrzydłami i
nie mogło w ogóle wystartować, za to priorytet był rosyjski. Terrorysta z organizacji Wola
Ludu, Nikołaj I. Kibalczyc, na wolności konstruujący wyłącznie środki wybuchowe do
zabicia cara i jego „satrapów”, znalazłszy się w celi śmierci „wynalazł” napędzane
prochowymi „świeczkami” odrzutowe urządzenie do lotów kosmicznych. I dalej wszystko
w tymże duchu. Marconi ukradł sławę wynalazcy radia, rosyjskiemu uczonemu
Aleksandrowi S. Popowowi, James Watt — maszynę parową podpatrzył u „wielkiego
technika” rosyjskiego Iwana Połzunowa…
Znany w Rosji historyk Wiktor W. Danilewski opublikował w 1947 roku na ten
krzepiący temat całą pracę naukową pod tytułem Rosyjska technika, poświęconą
„wielkiemu wkładowi narodu rosyjskiego” w światowy rozwój oraz prognozującą w
najbliższej przyszłości „nowy rosyjski twórczy wiosenny przybór wód w wyniku
komunistycznego postępu technicznego”. Otrzymał za to Nagrodę Stalinowską i spotkał
się z najbardziej pozytywnymi ocenami w prasie radzieckiej oraz w „kręgach
naukowych”. Gazeta „Prawda” pisała: „Położono fundament pod rozwój nowej gałęzi
nauki, nazywanej historią techniki rosyjskiej. Obowiązkiem radzieckich uczonych jest
podchwycenie i rozwinięcie inicjatywy pisarza i uczonego–patrioty. […] Książka
Danilewskiego «Rosyjska technika» uzbraja do walki z wciąż jeszcze spotykaną
służalczością i uniżonością wobec zagranicy i pomaga w kształtowaniu radzieckiego
patriotyzmu”.
O ile bez lodówek i telewizorów ZSRR mógł się w pełni obejść, to bez broni —
absolutnie nie. Jeszcze przed dojściem do władzy bolszewicy wypowiedzieli wojnę
całemu światu „rozpasanego kapitalizmu”. W latach 1915–1916 Lenin uzasadnił
teoretycznie i przedstawił swój program wojenny: na początek przechwycić władzę w
jednym z państw, następnie, wszechstronnie się uzbroiwszy, zbrojnie wystąpić przeciw
innym państwom, ponieważ „niemożliwe jest swobodne zjednoczenie narodów w
socjalizmie bez […] wytrwałej walki socjalistycznych republik z pozostałymi
państwami”. Stalin był „najlepszym uczniem” i doskonale wszystko rozumiał:
„Jedno z dwojga: albo my uznajemy nasz kraj za bazę rewolucji proletariackiej […]
albo za bazę rewolucji nie uznajemy naszego kraju, warunków do budowy nie mamy, nie
możemy zbudować socjalistycznego społeczeństwa — i wtedy, w przypadku zwłoki
zwycięstwa socjalizmu w innych państwach, musimy pogodzić się z tym, że
kapitalistyczne elementy gospodarki narodowej wezmą górę. Władza radziecka
rozpadnie się, partia się wyrodzi. Oto dlaczego utrata międzynarodowej perspektywy
rewolucyjnej prowadzi do niebezpieczeństwa nacjonalizmu i zwyrodnienia”.
Wszystko dla obrony socjalistycznej Ojczyzny!
W 1929 roku Związek Radziecki zaczął rozwijać na niewiarygodną skalę program
zbrojeniowy. Właśnie w celu „przekształcenia kraju w bazę dalszego rozwijania
światowej rewolucji” wprowadzano industrializację, kolektywizację i pełną unifikację
życia społecznego. Przewidywano przezbrojenie na masową skalę armii i floty oraz
wyposażenie ich w najnowsze zdobycze techniki wojskowej, utworzenie nowych
technicznych rodzajów wojsk, modernizację starych systemów, zmotoryzowanie i
przebudowę organizacji dawnych rodzajów wojsk, przygotowanie kadr technicznych oraz
składu osobowego do posługiwania się nowym sprzętem bojowym. Zadanie niezwykle
złożone, lecz, jak lubił powtarzać towarzysz Gieorgij Ł. Piatakow[15]: „Kiedy myśl
kieruje się na przemoc, pryncypialnie i psychologicznie wolną, nie związaną
jakimikolwiek prawami, ograniczeniami, przeszkodami — sfera możliwości rozszerza się
do gigantycznych rozmiarów, a sfera niemożliwości zawęża się do minimum, spada do
zera”.
Zastosowawszy swoją uniwersalną metodę, „partia cudów” szybko i niesłychanie
okrutnie złupiła chłopów, robiąc z nich kołchoźników, pracujących za roboczodniówki, zaś
uzyskane środki przekazała na uprzemysłowienie. Jednocześnie uzupełniano kontyngent
bezpłatnej siły roboczej, zamkniętej w obozach pracy poprawczej.
Gorzej było z kadrami naukowo–technicznymi. Starych inżynierów i technologów
wytępiono, świeżo upieczeni nie potrafili użyć suwaka logarytmicznego. Nie miał kto
projektować fabryk. Co w nich produkować — nie za bardzo wiedziano. Dotkliwie
brakowało specjalistów, potrafiących posługiwać się nowoczesnymi urządzeniami. Marnie
wykształceni „bohaterowie wojny domowej” dla pełnego i ostatecznego zwycięstwa nad
„światowym kapitałem” z jednej strony wpadali w zachwyt dzikusów wobec
nowoczesnych osiągnięć naukowych i żądali dla armii „wszystkiego, co najlepsze”:
samolotów startujących pionowo, pociągów pancernych sterowanych drogą radiową, dział
uniwersalnych, „lądowych pancerników”, z drugiej zaś strony wyrażali pogardę dla
wszelkiej nauki.
Słabo wykształceni inżynierowie, nieznający wytrzymałości materiałów i różnego
rodzaju „samorodki” z awansu społecznego, bez wahania zabierali się do realizacji
najbardziej idiotycznych projektów. Dziesiątki milionów rubli wydano na wojskową
fantastykę: „maszynę czasu”, „promienie śmierci”, działo elektromagnetyczne, podziemne
czołgi, niewidoczne samoloty i myśliwce przechwytujące, które miały rozcinać bombowce
wroga bezpośrednio w powietrzu, urządzenia do przechwytywania pocisków artyleryjskich
oraz pociski „z korkociągiem” do przewiercania bunkrów. Zero na wejściu dawało zero
na wyjściu.
Ten problem rozwiązywano trzema sposobami:
1. Zabierano chłopom zboże, za uzyskane pieniądze po prostu kupowano
przedsiębiorstwa od tych, których w przyszłości zamierzano „pochować” —
amerykańskich burżujów. W latach 1929–1932 firma Alberta Kahna, mieszcząca się w
Detroit, zaprojektowała dla Związku Radzieckiego ponad 520 obiektów. Były to przede
wszystkim fabryki traktorów w Stalingradzie, Czelabińsku i Charkowie, zakłady lotnicze w
Kramatorsku i Tomsku, fabryki samochodów w Czelabińsku, Moskwie, Stalingradzie,
Niżnym Nowgorodzie i Samarze, hale kuźnicze w Czelabińsku, Dniepropietrowsku i
Kołomnie, zakłady przemysłu maszynowego w Kałudze i Nowosybirsku, Leningradzkie
Zakłady Aluminiowe…
Amerykanie zaprojektowali i pomogli zbudować prawie cały radziecki przemysł
zbrojeniowy, ponieważ, jak pisała gazeta „Izwiestia”: „Produkcja czołgów i traktorów
ma wiele wspólnego. Nawet artylerię, karabiny maszynowe i działa można produkować w
cywilnych przedsiębiorstwach przemysłowych”.
Jednocześnie radzieckie delegacje wojskowo–techniczne rozjechały się po całej
Europie, by podpisywać porozumienia z czołowymi włoskimi, francuskimi i niemieckimi
firmami w sprawie dostaw wyposażenia, urządzeń i technologii, niezbędnych do produkcji
wojskowej, a także najnowszych opracowań wojskowych. W 1930 roku na te zakupy
przeznaczono prawie półtora miliona dolarów. Czego nie udawało się nabyć za pieniądze,
można było ukraść i skopiować bez żadnej licencji. Tak oto traktor Fordson został
„Czerwonym Putiłowcem”. Josif Unszlicht[16] prosił przewodniczącego WSNCh
(Najwyższej Rady Gospodarki Narodowej) Waleriana Kujbyszewa o przydzielenie jeszcze
700 tysięcy dolarów na szpiegostwo wojskowo–przemysłowe, w celu otrzymania „z
zagranicy drogą agenturalną rysunków technicznych i gotowych egzemplarzy armat”,
ponieważ „stan naszych organizacji konstruktorskich obecnie nie może zapewnić
wymaganych terminów konstruowania i produkcji nowych systemów uzbrojenia
artyleryjskiego dla Armii Czerwonej”.
2. Trzeba było dopuścić do istnienia w państwie robotniczo–chłopskim pewnej
intelektualnej warstwy społecznej — radzieckiej inteligencji. Uzasadnienie teoretyczne
latem 1931 dał Stalin, przedstawiając słynne „sześć warunków” rozwoju przemysłu:
„Nasz kraj wkroczył w taką fazę rozwoju, kiedy klasa robotnicza powinna stworzyć
sama sobie własną inteligencję produkcyjno–techniczną, zdolną do obrony jej interesów
w produkcji, jako interesów klasy panującej.
Ani jedna klasa panująca nie obywała się bez swojej własnej inteligencji. Nie ma
żadnego uzasadnienia, by sądzić, że klasa robotnicza ZSRR może obejść się bez własnej
inteligencji produkcyjno–technicznej”.
Podjęto działania w celu podniesienia poziomu wyższego wykształcenia: na
uniwersytety powróciły wytrzymałość materiałów i wyższa matematyka, wznowiono
wykłady dla studentów, od których zaczęto wymagać wiedzy. Do specjalistów
zagranicznych dołączano radzieckich, by przejmowali ich doświadczenie. Tysiące młodych
inżynierów i uczonych odbywało staże oraz przeszkolenia w czołowych światowych
koncernach.
Poza tym, Wódz wezwał do „zmiany stosunku wobec kadr inżynieryjno–technicznych
starej szkoły, poświęcenia im więcej uwagi i troski, śmielszego przyciągania ich do
pracy”, ponieważ „aktywni szkodnicy” ze środowiska „burżuazyjnej inteligencji” byli
już w zasadzie rozgromieni, a „neutralni” specjaliści, pod wpływem sukcesów władzy
radzieckiej, przekształcili się w „lojalnych”.
Tym niemniej wiosną 1936 roku, opowiadając komsomolcom o Armii Czerwonej,
komandarm Ijeronim P. Uborewicz konstatował: „Mamy inżynierów i techników, którzy
nie wiedzą «jak ugryźć» termodynamikę, nie znają ułamków dlatego, że w szkole średniej
diabli wiedzą co robili”. Także on zauważył, że chociaż zachodnią kulturę nazywają
burżuazyjną, to „nieźle jest znać matematykę, geografię, nauki przyrodnicze”.
3. Cały kraj przekształcono w obóz wojskowy i wszystkich zmuszono do pracy „po
stachanowsku”, dlatego kontynuowano wsadzanie do więzień i obozów oraz pouczające
rozstrzeliwanie „wolnych ludzi radzieckich”.
Myśl naukową stymulowano także regularnym wsadzaniem inżynierów–konstruktorów
do „instytucji typu zamkniętego”, skazywaniem ich wyrokami z obietnicą wypuszczenia
na wolność w przypadku wynalezienia czegoś pożytecznego dla kraju. Zgodnie z pismem
okólnym z 15 maja 1930 roku, zaczęto oficjalnie tworzyć specjalne biura konstrukcyjne, by
racjonalnie wykorzystywać „szkodników”, a 1 kwietnia 1931 roku w ramach Zarządu
Gospodarczego OGPU zorganizowano Specjalny Oddział Techniczny ds. Wykorzystania
Skazanych Specjalistów, zapewniający „warunki do pracy naukowej” i kontrolujący jej
wyniki.
„Tylko warunki pracy w sytuacji zmilitaryzowanej — pisał Henryk Jagoda do
Wiaczesława Mołotowa — umożliwiają zapewnienie efektywnej działalności
specjalistów, w przeciwieństwie do demoralizującej sytuacji w cywilnych instytucjach”.
Interesujące jest, że w tamtym czasie 52% pracowników Zarządu Gospodarczego OGPU
miało wykształcenie podstawowe.
System „szaraszek”[17] rozwinął się maksymalnie za czasów Ławrentija Berii. Jak
można było oczekiwać, wskaźnik wydajności podobnych instytucji był niezbyt wysoki,
niczego wybitnego w nich nie dokonano.
Pod koniec drugiej wojny światowej ujawniło się jeszcze większe zacofanie radzieckiej
nauki i techniki w stosunku do czołowych państw kapitalistycznych.
Wiosną 1945 roku wojska radzieckie zdobyły w Niemczech kilkadziesiąt rakiet
balistycznych V–2. W celu zbadania trofeów oraz dokumentacji, skierowano do
niemieckich przedsiębiorstw najlepszych radzieckich specjalistów w dziedzinie silników
odrzutowych i lotnictwa. Prawie wszyscy przeżyli przedtem więzienia, obozy i
niewolnicze „szaraszki” oraz prawie wszyscy zostali później członkami Akademii Nauk.
„Wchodząc do sali” — wspominał Borys E. Czertok[18] — „od razu zobaczyłem
brudną dyszę, w której sterczała dolna część tułowia Isajewa. Wsadził on głowę przez
dyszę do komory spalania i przyświecając sobie lampką badał szczegóły. Obok siedział
przygnębiony Bołchowitinow.
Zapytałem:
— Co to jest, Wiktorze Fiedorowiczu?
— To jest to, czego nie może być! — odpowiedział.
Silnika rakietowego na paliwo płynne o takich rozmiarach w tym czasie po prostu
sobie nie wyobrażaliśmy”.
I znowu trzeba było w pośpiechu, zagarniając jeszcze niemieckich specjalistów,
kopiować zachodnie wzory i przyklejać do nich radzieckie etykietki, jak do traktora Forda.
Amerykanin John Scott, który na Uralu pracował przez pięć lat na budowach, napisał w
swojej książce:
„W 1940 roku Winston Churchill oświadczył narodowi angielskiemu, że nie może
niczego oczekiwać, poza krwią, potem i łzami. Kraj walczy, jest w stanie wojny. […]
Jednak Związek Radziecki już od 1932 roku znajdował się w stanie wojny i jego naród
spływał potem, krwią i łzami. Ludzie byli ranieni i zabijani, kobiety i dzieci zamarzały,
miliony zmarły z głodu, tysiące trafiły przed sądy wojskowe i zostały rozstrzelane w
bojowym marszu ku kolektywizacji i industrializacji. Jestem gotów założyć się, że w
Rosji walka o produkcję surówki i stali doprowadziła do większych ofiar, aniżeli bitwa
nad Marną podczas pierwszej wojny światowej. Przez całe lata 30. naród rosyjski
prowadził wojnę” — przemysłową wojnę.
Nie wypowiem się w imieniu narodu rosyjskiego, ale Stalin w tej „przemysłowej
wojnie” odniósł zwycięstwo. Ile ono kosztowało — wiadomo jedynie w przybliżeniu. W
rezultacie została utworzona największa armia świata, uzbrojona wedle ostatniego słowa
techniki, gotowa nieść „prawdę bolszewików” na wszystkie krańce Starego i Nowego
Świata.
„Rozgromimy wroga na wrogiej ziemi
I niewiele swej krwi przelejemy!”[19] (wolny przekład tłumacza)
Przy rozpatrywaniu zagadnień związanych z katastrofą, która nastąpiła w 1941 roku oraz
wielką wojną ojczyźnianą jako całością, tym bardziej zdumiewa dysproporcja między
kolosalnym wysiłkiem narodu radzieckiego, hekatombami ofiar złożonych przez reżim na
ołtarzu rewolucji światowej, niewiarygodną ilością wyprodukowanej broni, globalnością
przewidywanych zadań, a mizernymi rezultatami tego wszystkiego.
Gdzie się to wszystko podziało? Przede wszystkim — dlaczego?
Mimowolnie powstaje pytanie o efektywność działania systemu radzieckiego, który ani
nie mógł zwyciężyć w walce zbrojnej, ani dogonić i wyprzedzić państw kapitalistycznych,
ani nawet zbliżyć się do nich w gospodarczym współzawodnictwie. Więcej nawet — jak
przewidział Stalin, „władza radziecka się rozpadła, partia się wyrodziła” i system runął,
pożerając sam siebie.
Być może nie należało tak mocno trzymać się dogmatu marksizmu–leninizmu?
Być może w ogóle nie należało zdobywać Pałacu Zimowego?
ROZDZIAŁ 1
Jak wiadomo, przed „największym wydarzeniem XX wieku” — rewolucją
październikową — armia rosyjska nie miała czołgów z powodu ogólnego „zacofania
caratu”. Wielu radzieckich historyków oceniało stopień „zacofania” lub „rozwoju” kraju
wedle liczby produkowanych czołgów i bombowców. Chociaż również dziś tempem
rozwoju produkcji przemysłowej, sieci transportowej i energetycznej, bankowości,
prywatnej inicjatywy, poziomem swobód demokratycznych (Rosjanie nie znali wcześniej
obowiązku meldunkowego) oraz głębokością przeprowadzanych reform, Rosja cara
Mikołaja wyprzedza Rosję putinowsko–miedwiediewowską. I jakoś Rosja carska
obchodziła się bez petrodolarów. I kradziono mimo wszystko mniej.
Seryjną produkcję opancerzonych wozów bojowych na gąsienicach, które dla utajnienia
nazywano „tankami”[20], opanowały do 1916 roku tylko dwa mocarstwa — Anglia i
Francja. Kajzerowskie Niemcy do końca pierwszej wojny światowej zdążyły zrobić tylko
20 Sturmpanzerwagenów. W imperium rosyjskim istniały własne projekty wstępne:
zrealizowano oryginalne opracowania konstrukcyjne (pędnik gąsienicowy Kegresse’a i
pełne opony Gussa), przeszły próby poszczególne modele doświadczalne („pojazd
terenowy” Aleksandra A. Porochowszczikowa i „Czołg–car” kapitana Lebiedienki, zwany
też „Nietoperzem”). W zakładach putiłowskim, iżorskim i obuchowskim zaczęto produkcję
kołowych i półgąsienicowych wozów pancernych, w Rybińsku planowano wytwarzanie
12–tonowych „krążowników polowych”, a w Petersburgu „pojazdów samobieżnych”
pułkownika Gulkiewicza. Powstało także określenie „rosyjski typ czołgu”.
Jednakże rwąca się do władzy i nieoglądająca się na skutki, podważająca podstawy
carskiego reżimu narodowa burżuazja, wykorzystując trudności przedłużającej się wojny,
zdołała w lutym 1917 roku obalić monarchię, lecz nie potrafiła już sama opanować
zalewającej kraj anarchii. Huragan świadomie wywołanej przez bolszewików wojny
domowej zmiótł wszystko i wszystkich: „obszarników i kapitalistów”, kadetów i
liberałów, zakłady przemysłowe i fabryki, finanse i transport, naukę i wykształcenie, kadrę
inżynieryjną i proletariat przemysłowy — „cały świat przemocy”. Kraj został cofnięty o
dwieście lat. Jednocześnie bolszewicy trąbili w uszy zwycięskiemu hegemonowi, że na
swoje szczęście doznał zaszczytu dożycia triumfu najbardziej postępowego ustroju
społecznego w historii ludzkości i wzywali do przyjścia ze zbrojną pomocą ludziom pracy
ze wszystkich „pozostałych krajów”, aby także ich uszczęśliwić walką klasową i dyktaturą
proletariatu oraz otoczyć troską „władzy radzieckiej”.
Oczywiście przy tak arcyważnej, globalnej sprawie, jak światowa rewolucja, nie można
było obejść się bez czołgów. Decyzję o ich produkcji przewodniczący Sownarkomu W. I.
Lenin podpisał już 10 sierpnia 1919 roku. Jednakże w ówczesnych warunkach udało się
zmontować zaledwie 15 wozów bojowych, a i to wymagało prawie dwóch lat.
Po wojnie domowej sprawami związanymi z produkcją sprzętu pancernego dla Armii
Czerwonej kierował Główny Zarząd Przemysłu Wojennego (GUWP), powołany w 1923
roku. Po upływie roku powstało przy nim Moskiewskie Techniczne Biuro Czołgowe,
którym kierował były inżynier zakładów putiłowskich Siergiej P. Szukałow. Jeśli
wcześniej konstruowaniem wozów bojowych zajmowały się poszczególne zakłady, co nie
sprzyjało gromadzeniu koniecznego doświadczenia, teraz wszystkie prace skoncentrowano
w jednym ośrodku. Jednak w zespole konstruktorów nie było ani jednego zajmującego się
wcześniej projektowaniem czołgów, nie istniała też jakakolwiek dokumentacja techniczna.
W tym czasie w Jekaterinogradzie zmarł na tyfus Mendelejew, uciekł jak najdalej od tego
bezeceństwa do ojczystej Francji były szef imperatorskiego garażu Kegresse, na emigrację
udał się Lebiedienko, a Porochowszczikow ostatecznie przeszedł do lotnictwa. Trzeba było
wszystko zaczynać od zera.
Towarzysze wojskowi żądali podjęcia niecierpiących zwłoki działań, by zaopatrzyć siły
pancerne Republiki w sprzęt bojowy, ponieważ w służbie pozostawało tylko kilkadziesiąt
zdobycznych czołgów angielskich i francuskich — przestarzałych, skrajnie zużytych, bez
części zamiennych i w większości nieuzbrojonych — tuzin zmontowanych w
rzemieślniczych warunkach zwiastunów radzieckiego przemysłu produkcji czołgów,
skopiowanych z francuskiego Renault FT–17, typu „Bojownik o wolność tow. Lenin” oraz
„Tow. Trocki”, także, oczywiście, „bojownik”.
We wrześniu 1924 roku przy GUWP utworzono specjalną komisję ds. produkcji
czołgów, która w oparciu o doświadczenia z wojny domowej oraz konstrukcji zdobycznych
czołgów doszła do wniosku, że konieczne jest posiadanie w uzbrojeniu trzech typów
czołgów: dużego, średniego i małego. 25 października 1925 roku w Zarządzie Planowania
Mobilizacyjnego Armii Czerwonej odbyła się narada na temat produkcji czołgów,
systematyzująca prowadzone już prace projektowo–konstrukcyjne. Na naradzie
zadecydowano, że z powodu niedoboru środków zrezygnuje się z projektowania
„pozycyjnego” (ciężkiego) czołgu, a wszystkie wysiłki zostaną skoncentrowane na
wykonaniu „manewrowego” oraz „małego” czołgu. Jednakże na razie pozostawało to
wszystko w sferze czystej fantazji. W kraju zaledwie zaczynającym się odradzać, i to
wyłącznie dzięki temu, iż bolszewicy świadomie od tego procesu się odsunęli, ogłaszając
Nową Politykę Gospodarczą oraz „czasowe wycofanie się”, nie było praktycznie
przemysłu i brakowało środków na jego odbudowanie.
Nota bene ta przerwa nie trwała długo. W kwietniu 1926 roku Stalin ogłosił kurs na
uprzemysłowienie: „Musimy przekształcić nasz kraj z kraju rolniczego w kraj
przemysłowy i to im szybciej — tym lepiej”. Właśnie od tej chwili słowo zaczęło
przekształcać się w konkret.
2 czerwca 1926 roku dowództwo Armii Czerwonej oraz kierownictwo GUWP przyjęły
trzyletni program produkcji czołgów. Przewidywał on formowanie w składzie dywizji
piechoty batalionów czołgów towarzyszących, „tankietek towarzyszących” (po 112 sztuk
w batalionie) oraz czołgów średnich, „manewrowych” (60 sztuk). Zadanie tych ostatnich
polegało na neutralizacji i zdławieniu polowych węzłów oporu, a także działaniach na
szlakach komunikacyjnych przeciwnika. Czołgi i tankietki towarzyszące miały iść do ataku
wspólnie z piechotą i kawalerią. We wrześniu, by nie tracić czasu, odbyła się narada
dowództwa Armii Czerwonej, kierownictwa GUWP i Zjednoczenia Artyleryjsko–
Arsenałowego na temat opracowania wymogów dotyczących wozów bojowych, które
należało wyprodukować dla Armii Czerwonej. Żadnych zadań taktyczno–technicznych
zamawiający nie przedstawił, wynalazcy kierowali się doświadczeniem zagranicznym i
własnymi pomysłami.
Za najbardziej przydatny model wozu bojowego towarzyszącego piechocie został uznany
włoski Fiat 3000A z 1920 roku, stanowiący lżejszy wariant już klasycznego Renault,
uzbrojony w karabiny maszynowe. Zdecydowano się przyjąć ten wóz jako podstawę, ale
poza podwójnym karabinem maszynowym, zażądano zamontowania na wieżyczce armaty i
zmieszczenia się w pięciu tonach masy, aby mieć możliwość transportowania czołgu
ciężarówkami.
Projekt opracowywało Główne Biuro Konstrukcyjne Zjednoczenia Artyleryjsko–
Arsenałowego (byłe „biuro czołgowe”) pod kierownictwem Siergieja P. Szukałowa.
Zamówienie na wytwarzanie wozu bojowego oznaczonego T–18 otrzymała leningradzka
fabryka „Bolszewik” (była obuchowska). Kadłub czołgu był konstrukcją nitowaną z
montowanych na szkielecie blach pancernych o grubości 8–16 mm. Konstruktor Aleksandr
A. Mikulin opracował zwarty czterocylindrowy silnik chłodzony powietrzem o mocy 35
KM, zblokowany ze skrzynią biegów i mechanizmem kierowniczym. Silnik był montowany
w tylnej części poprzecznie, co zapewniało zwartą konstrukcję przedziału napędowego. W
podwoziu, aby zmniejszyć gabaryty, uprościć i obniżyć koszty konstrukcji, zamiast czterech
dwukołowych wózków jezdnych umieszczono trzy. Jako elastyczne elementy zawieszenia
zastosowano sprężyny spiralne, osłonięte obudowami.
Doświadczalny egzemplarz opuścił halę montażową w marcu 1927 roku. Po pierwszych
przejazdach, aby zmniejszyć kołysanie się wzdłuż osi podłużnej, trzeba było przedłużyć
część jezdną o jeszcze jedno koło napinające. To z kolei spowodowało konieczność
umieszczenia w przedniej części przedłużacza — balastowego bloku metalu o masie 150
kg. W sumie masa bojowa wozu osiągnęła 5,9 tony, długość 3,5 m, a prędkość wyniosła
16,5 km/h. Uzbrojenie składało się początkowo z armaty kal. 37 mm z lufą o długości 20
kalibrów i dwulufowego karabinu maszynowego Fiodorowa kal. 6,5 mm w jarzmie
kulistym (później został on zastąpiony 7,62–mm karabinem maszynowym Diegtariewa).
Armatę chciano mieć „dużej mocy”, ale w końcu zdecydowano się na lekko udoskonaloną
przez Pawła N. Sjaczintowa 37–mm armatę Hotchkiss z kolbą naramienną i odległością
celowania 300 m. Broń ta składała się z armaty i celownika dioptrycznego. Załoga była
dwuosobowa. Sytuację wokół wozu obserwowano przez szczeliny obserwacyjne. Nad
miejscem kierowcy–mechanika znajdowało się „pancerne oko” — coś w rodzaju lunetki–
peryskopu. Urządzeń do łączności wewnętrznej i zewnętrznej nie było. Dla zwiększenia
możliwości pokonywania przeszkód terenowych podczas przekraczania okopów i skarp,
czołg miał w tylnej części zdejmowany przedłużacz (tzw. ogon).
Wóz otrzymał nazwę mały czołg towarzyszący wzór 1927 MS–1 (T–18) i 6 lipca, na
mocy decyzji Rewolucyjnej Rady Wojskowej (Rewwojensowieta), został przyjęty do
uzbrojenia. Do 1 maja 1929 roku fabryka „Bolszewik” wyprodukowała 30 pierwszych
pojazdów. Czołgi te trafiły do batalionów pancernych i pułków piechoty, a także do nowo
formowanych zmechanizowanych związków taktycznych.
Włosi w tym czasie montowali w Fiacie 3000 silniki o mocy 63 KM i 37–mm armaty,
przy czym ich czołgi ważyły 5,6 tony i rozwijały prędkość 24 km/h. Francuzi,
skonstruowawszy nowy mechanizm jezdny, mieli Renault NC1, rozwijającego 25 km/h, z
pancerzem czołowym o grubości 30 mm. W dodatku wozy dowodzenia Renault
wyposażano w radiostacje jeszcze od 1917 roku. Japończycy zaś, kupiwszy ten wóz od
Francuzów, zmodernizowali go i w 1929 roku posiadali czołg Typ 89 Otsu, uzbrojony w
armatę kal. 57 mm.
Zarówno „rosyjski Fiat”, jak i „rosyjski Renault” w wielu parametrach ustępowały
swoim prototypom.
Równolegle z MS–1 prowadzono prace nad jednomiejscową tankietką T–17 „Liliput”.
Po dwuletnim bezowocnym projektowaniu podjęto decyzję, aby szczególnie nie
wymądrzać się i zamontować nitowany korpus na podwoziu doświadczalnego czołgu T–18.
Gąsienice tego wozu były gumowo–metalowe, wzmocnione stalową linką. W kabinie
mieścił się kierowca, będący jednocześnie strzelcem karabinu maszynowego. Napęd
stanowił tenże sam silnik Mikulina, tylko dwucylindrowy, a więc z mocą zmniejszoną o
połowę — do 18 KM.
Do budowy „czołgu manewrowego” przystąpiono jesienią 1927 roku. Produkcję seryjną
zlecono fabryce parowozów im. Kominternu w Charkowie, w której biurze konstrukcyjnym
utworzono wydział czołgów. Fabryka miała już doświadczenie w produkcji niemieckich
ciągników gąsienicowych Hanomag, oczywiście przemianowanych na „Komunard”.
Ogólny nadzór nad przygotowaniem produkcji czołgu, który otrzymał oznaczenie T–12,
sprawował główny konstruktor Siergiej P. Szukałow; odpowiedzialnym wykonawcą
projektu został konstruktor prowadzący sekcję pojazdów gąsienicowych W. Pasławski;
zespół napędowy projektował Aleksandr Mikulin. Z ramienia Charkowskiej Fabryki
Parowozów za zbudowanie czołgu odpowiadał zastępca szefa działu głównego inżyniera
M. Andrianow oraz zastępca naczelnika wydziału czołgowego I. Dudka. Tak więc w
Charkowie opracowywano napęd i część jezdną, a w Moskwie korpus i wieżę.
Bezpośrednie kierownictwo sprawował szef specjalnego wydziału montażu i badań
czołgów doświadczalnych inżynier Siergiej N. Machonin. Opracowaniem części jezdnej
zajmowały się przyszłe „gwiazdy” radzieckiego przemysłu czołgowego: Iwan N.
Aleksiejenko, Michaił I. Tarszinow, Aleksandr A. Morozow, Nikołaj A. Kuczerenko,
Władimir M. Doroszenko.
Układ T–12 był zapożyczony z amerykańskiego wozu bojowego T1 z wielopoziomowym
rozlokowaniem uzbrojenia — 45–mm długolufowej armaty lub 57–mm haubicy i trzech
karabinów maszynowych. W konstrukcji części jezdnej powrócono do schematu Fiata 3000
TWARDY PANCERZ STALIN — GRABARZ ARMII CZERWONEJ WŁADIMIR BIESZANOW
WSTĘP Okrucieństwo, nienawiść i niesprawiedliwość nie mogą i nigdy nie będą mogły stworzyć niczego wiecznego ani w dziedzinie intelektualnej, ani w moralnej czy materialnej — Pitirim Sorokin[1] Wódz „rewolucji proletariackiej” w Rosji, Włodzimierz Iljicz Lenin, nigdy nie był inteligentem, chociaż pochodził ze szlachty i w ankietach uznawał się za literata. Zgodnie z marksistowskimi schematami, w Ekumenie („świecie zaludnionym”) istniały dwie podstawowe, nieprzejednanie wrogie klasy — proletariat i burżuazja. Pierwsza z nich miała przyszłość, jej przeznaczeniem było stanie się hegemonem, grabarzem kapitalizmu oraz ustanowienie żelaznej dyktatury na całej kuli ziemskiej. Ta druga klasa już dawno przekształciła się w hamulec postępu, w istocie swej była reakcyjna, eksploatatorska i podlegała powszechnej likwidacji, niezależnie od płci i wieku. Inteligencja jednoznacznie, „na mocy oceny prawnej całości sytuacji społecznej”, zaliczała się do burżuazji, z której się wywodziła. A w dodatku była jeszcze „zgniło– liberalna”. Żeby było jaśniej, bolszewicy zaliczali do inteligencji wszystkich pracowników umysłowych nieposiadających legitymacji partyjnej. Poza tym, przynajmniej sam Iljicz dzielił inteligencję na dwie kategorie. Do pierwszej kwalifikował myślących abstrakcyjnie, nie opierających się na naukach Marksa i Engelsa — filozofów, historyków, ekonomistów, socjologów, filologów, matematyków, pisarzy, kompozytorów, astronomów, prawników, teoretyków wszelkiej maści, po prostu myślących, wykształconych ludzi, określanych jednym, ale za to bardzo pojemnym zakresowo leninowskim słowem — „gówno”. Tego balastu władza radziecka pozbyła się zdecydowanie, z „szaloną energią”: tych ludzi rozstrzeliwano w piwnicach, jarach i wprost na ulicach, wbijano gwoździe w czaszki, morzono głodem, terroryzowano rewizjami, rekwizycjami, „zagęszczeniami” (tj. przymusowym dokwaterowaniem dodatkowych lokatorów), prewencyjnymi aresztowaniami, przesłuchaniami i obowiązkiem pracy przymusowej. Wszelkimi sposobami dawano do zrozumienia, że w zbliżającym się raju komunistycznym dla nich miejsca nie przewidziano: „Ta grupa społeczna już dożyła swego wieku”. Tylko od marca 1918 do lutego 1919 roku zmarło z głodu i zimna siedmiu członków rzeczywistych Rosyjskiej Akademii Nauk, która w całości składała się zaledwie z ponad czterdziestu tej rangi naukowców. Na samym początku 1920 roku, w sytuacji bez wyjścia, powiesił się profesor prawa Uniwersytetu Moskiewskiego Władimir M. Chwostow — komuż on był potrzebny ze swymi dociekaniami w dziedzinie etyki? Na Imperatorskim Uniwersytecie Moskiewskim tylko w roku akademickim 1919/1920 zmarło dwunastu profesorów. W swych wspomnieniach Michaił M. Nowikow pisał: „Pamiętam, jak Aleksiej N. Sabanin,
jeden z twórców gleboznawstwa, osłabiony niedożywieniem, poślizgnął się na ulicy, upadł, został przeniesiony do swego mieszkania i szybko zmarł w wyniku urazów ciała. […] Pewnego razu poinformowano mnie o śmierci profesora fizjologii Lwa Z. Morochowca, ulubieńca studentów. Odnalazłem jego ciało leżące na skrzynkach, na podwórzu w oficynie. […] Żałośnie wyglądały pogrzeby tych wybitnych naukowców. Skromną trumnę przewożono na cmentarz zwykłym wozem, łomoczącym kołami o bruk”. W styczniu 1920 roku Ludowy Komisariat Oświaty wykosztował się i wydał Akademii Nauk 197 racji żywnościowych — na 397 jeszcze nie wymarłych uczonych. Tytuł uczonego wymagał wykazania się drukowanymi publikacjami naukowymi, specjalna komisja klasyfikowała jego wartość według pięciostopniowej skali, zgodnie z którą obliczano liczbę „kalorii” na utrzymanie naukowca. „W wyznaczonym dniu — wspominał członek Akademii Władimir N. Ipatiew — trzeba było iść po rację żywnościową, przy czym w zimie używaliśmy do przewożenia przydziału niedużych sanek, a latem — wózeczków; kto nie miał takich „urządzeń”, musiał nosić przydział na plecach. Przez co najmniej dwa lata w Piotrogrodzie można było zobaczyć wybitnych uczonych, podróżujących z przydziałem na plecach”. Analogiczne sceny można było zobaczyć w Moskwie. Profesor Uniwersytetu Moskiewskiego Władimir A. Kosticyn, w „bujnej młodości” członek bojowej organizacji RSDRP[2], pisał o tamtym okresie w autobiografii: „Pewnego razu spotkałem na ulicy Miasnickiej profesora Własowa (matematyka), który dźwigał na plecach worek. Na moje pytanie, co tam niesie, odpowiedział: «Śmierć moją niosę: w Instytucie Komunikacji wydali mi ziemniaki, niosę je do siebie na Zamoskworiecze[3]; a sam Pan wie, w jakim stanie jest moje serce». Po pół roku go pochowaliśmy. W związku z tym Michaił N. Pokrowski[4] powiedział: «Oskarżają nas o nowy sposób zabójstwa — poprzez rozdzielanie żywności. To niegodziwość: chodziło o znacznie poważniejsze rzeczy, o przyszłość naszej kultury i o troskliwy stosunek do najcenniejszego ludzkiego materiału»”. Wyjątek stanowili poszczególni działacze kultury, „wczuwający się” w sprawy klasy robotniczej. Ale ich też nie na długo wystarczyło. Fiodor Szaliapin, zresztą pierwszy Artysta Ludowy Rosji Radzieckiej, pisał do ludowego komisarza oświaty Anatolija W. Łunaczarskiego: „Nie jestem przeciwny rewizjom i ekspropriacjom, ale dlaczego zawsze nocą, kiedy ja śpię? Czy nie można tego uporządkować?”. Rosyjskie Stowarzyszenie Fizyczno–Chemiczne, w związku z masowymi aresztowaniami uczonych, zwróciło się do rządu radzieckiego z prośbą o uwolnienie profesora Michaiła M. Tichwinskiego i innych naukowców, którzy znaleźli się na listach „wrogów ludu”. Lenin polecił swojemu sekretarzowi skierować sprawę do CzK[5], zauważając przy tym, że Tichwinskiego aresztowano nieprzypadkowo: „Chemia i kontrrewolucja nie wykluczają się wzajemnie”. Słowo Wodza — poleceniem działania. Chemika Tichwinskiego rozstrzelano 21 sierpnia 1921 roku, jako uczestnika „Piotrogrodzkiej Organizacji Bojowej”, prawie jednocześnie z członkiem tej organizacji, poetą Ilią
Sielwinskim. Kula miała modne tłoczenie I mózg nie wyciekł, wypełzł jak grudki[6] (wolny przekład tłumacza) Według bardzo niepewnych informacji, w ciągu niespełna trzech lat Rosja straciła 17 tys. naukowców, ludzi kultury i artystów. Kiedy latem 1921 roku w Pradze odbył się Pierwszy Akademicki Zjazd Uczonych — Emigrantów, wzięło w nim udział około 500 rosyjskich uczonych. Po wojnie domowej rosyjskich uczonych światowej sławy „humanitarnie” wyrzucano z kraju. A żeby im nawet na myśl nie przyszedł powrót do ojczyzny, w maju 1922 roku Lenin zaproponował ludowemu komisarzowi wymiaru sprawiedliwości do nowego kodeksu karnego RSFRR „dodać rozstrzelanie za powrót z zagranicy bez zezwolenia”, co zostało bezwzględnie wykonane. Wtedy też szefowi czekistów Feliksowi Dzierżyńskiemu postawiono zadanie „wyławiania demoralizatorów uczącej się młodzieży” i systematycznego wysyłania ich za granicę. Trochę później „Żelazny Feliks”, podchodzący do rozwiązywania każdego problemu z głębokim przekonaniem, że „sroga represja wszystko uporządkuje”, wydał podwładnym dyrektywę: „Przeciw każdemu inteligentowi powinno się wytoczyć sprawę”. 10 sierpnia 1922 roku WCIK[7] wydał dekret „o zesłaniu administracyjnym”, na którego podstawie Komisji Specjalnej udzielono prawa zsyłania „osób uczestniczących w wystąpieniach kontrrewolucyjnych” w trybie administracyjnym, bez sądu i śledztwa, za granicę lub do oddalonych rejonów Rosyjskiej Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Radzieckiej (RSFRR). Komisja niezwłocznie przystąpiła do wykonywania obowiązków. Już w tym samym sierpniu wysłała za granicę 160 osób ze środowiska inteligencji, próbujących bronić swoich poglądów. Znaleźli się wśród nich: rektor Uniwersytetu Moskiewskiego, wybitny zoolog, profesor Michaił M. Nowikow i rektor Uniwersytetu Piotrogrodzkiego, historyk i poeta, profesor Lew P. Karsawin. Uzasadnienia aresztowań i w konsekwencji zesłań czekiści wymyślali najróżniejsze: „podejrzany politycznie”, „szkodliwy ideologicznie”, „typ niewątpliwie szkodliwy we wszystkich stosunkach”, „ma związki z książętami kościoła”, „zewnętrznie lojalny, ale w istocie skrajnie szkodliwy”, a nawet „cieszy się ogromnym autorytetem”. 30 września niemiecki parowiec „Oberburgermeister Haken” dostarczył do Szczecina pierwszą grupę wygnańców. 18 listopada statek „Prusy” wywiózł na obczyznę drugą grupę represjonowanych Rosjan. Za granicę „ojczyzny zwycięskiego proletariatu” zostali wyrzuceni historycy Sergiej P. Mielgunow (jeszcze dwa lata wcześniej był skazany na rozstrzelanie, ale uwolniono go na prośbę „legendarnych rewolucjonistów” Wiery Figner i księcia Piotra A. Kropotkina), Benedykt A. Mjakotin, Aleksandr A. Kizewetter, Antoni W. Florowski, profesor Politechniki Moskiewskiej (MWTU) Wsiewołod I. Jasiński, „najlepszy w Rosji specjalista w dziedzinie cukrownictwa i technologii substancji
organicznych”, profesor Piotrogrodzkiego Instytutu Agronomicznego Jefim Ł. Zubaszew. Taki sam los zgotowano dużej grupie matematyków, na czele ze znanym astrofizykiem, wynalazcą astrografu, twórcą i dyrektorem Rosyjskiego Instytutu Astrofizycznego, dziekanem wydziału fizyczno–matematycznego Uniwersytetu Moskiewskiego, profesorem Wsiewołodem W. Stratonowem i profesorem Uniwersytetu Piotrogrodzkiego Dmitrijem F. Seliwanowem (podczas przesłuchania dowiedział się, że jego przestępstwo polega na „burżuazyjnej metodzie wykładania matematyki”). Pod szczególną kontrolą, prowadzoną osobiście przez Lenina (w przerwach między atakami paralitycznymi), wysiedlano z Rosji „filozofów–białogwardzistów”, którzy nie potrafili godnie docenić genialności dzieła Marksizm i empiriokrytycyzm: Nikołaja Bierdiajewa, Iwana Iljina, Nikołaja Łosskiego, Siemiona Franka, Wasilija Zenkowskiego, Siergieja Trubeckiego, Iwana Łapszyna, Borysa Wyszesławcewa, Lwa Szestowa. Pociągiem Moskwa–Ryga doganiali ich: znany ekonomista i statystyk, były minister ds. żywności Rządu Tymczasowego Aleksiej W. Pieszechonow i profesor katedry socjologii Uniwersytetu Piotrogrodzkiego Pitirim A. Sorokin. Ten ostatni, będący jednym z głównych redaktorów „eserowskich” gazet „Sprawa Ludu” i „Wola Ludu”, autorem przełożonego na wiele języków klasycznego Systemu socjologii oraz aktualnej dla ówczesnej Rosji Radzieckiej pracy Wpływ głodu na zachowania człowieka, życie społeczne i organizację społeczeństwa, gwałtownie sprzeciwiał się bolszewikom: „Jesteście zdrajcami Ojczyzny i rewolucji. Zdrajcami Ojczyzny dlatego, że własnymi rękami otwieracie drogę zastępom niemieckiego imperatora. Zdrajcami rewolucji dlatego, że zniszczyliście i niszczycie ją. Rewolucja nie jest z wami. Jeżeli bylibyście rewolucjonistami, dlaczego cała rewolucyjna demokracja nie jest z wami? Z wami są tylko ciemne bandy”. W grudniu włoski parowiec „Jeanna” przewiózł z Odessy do Konstantynopola wygnańców ukraińskich: ucznia Iwana Pawłowa, profesora fizjologii Uniwersytetu Noworosyjskiego Borysa P. Babkina, historyka Jewgienija P. Trefiliewa, chirurga Aleksandra F. Duwan–Hadży, prawoznawcę A. S. Mumokina, medyka sądowego Dmitrija D. Krylowa (profesora katedry medycyny sądowej Uniwersytetu Noworosyjskiego), prawnika P. A. Michajłowa, językoznawcę F. G. Aleksandrowa, zoologa S. A. Sobola oraz innych. W sumie latem i jesienią 1922 roku wypędzono z Rosji Radzieckiej 225 przedstawicieli wolnych zawodów, niepotrzebnych Krajowi Rad. Każdy wypędzony podpisywał przed wyjazdem zobowiązanie następującej treści: „Niniejsze oświadczenie ob. Eichenwalda złożone GPU potwierdza, że zobowiązuję się nie wracać na terytorium RSFRR bez zgody organów Władzy Radzieckiej (art. 71 Kodeksu Karnego RSFRR, zabraniający samowolnego powrotu w granice RSFRR pod groźbą najwyższego wymiaru kary, o czym mnie poinformowano), co potwierdzam własnoręcznym podpisem”. Pozwalano zabrać ze sobą na drogę tylko pięć angielskich funtów szterlingów, a z rzeczy
— po dwa przedmioty określonej nazwy. Przed zaokrętowaniem czy wyjazdem czekiści odbierali wygnańcom obrączki i krzyżyki na łańcuszkach. Lenin, nigdy i nigdzie niepracujący, utrzymujący się na emigracji z nieregularnych darów do kasy partyjnej oraz ekspropiacji zakładał, że ci wszyscy nieprzystosowani do życia w „świecie pieniądza” intelektualiści powoli zmarnieją z braku środków i w nostalgii. Lecz jeśli ktoś tam zaryzykuje powrót, zostanie natychmiast rozstrzelany. Dzięki takim przyjemnym myślom Wódz czuł się zauważalnie lepiej, co dostrzegali leczący go medycy. Do tego czasu zamęczono na śmierć „najbardziej utalentowanego poetę Rosji” Aleksandra Błoka, wypchnięto, by „podleczył się w dobrym sanatorium” — mającego wysokie mniemanie o sobie, piszącego na Kreml „ohydne listy” o nikczemności i przestępczym charakterze bolszewickiego terroru — „ptaka wysokich lotów” Maksyma Gorkiego. Nie czekając na aresztowanie, odczuwając organiczną niechęć do nowego ustroju, na własną rękę emigrowali pisarze Iwan Bunin i Dmitrij Mereżkowski (władza powierzyła mu wygłoszenie w Pałacu Zimowym przemówienia o dekabrystach, ale mówca uciekł: „Miałem sławić męczenników rosyjskiej wolności przed tejże wolności mordercami. Jeśliby tych pięciu powieszonych zmartwychwstało, powieszono by ich znowu, pod panowaniem Lenina, jak za czasów Mikołaja I”), Władysław Chodasiewicz i Marina Cwietajewa, Aleksandr Kuprin i Iwan Szmiełow, kompozytorzy Igor Strawiński i Sergiusz Rachmaninow, malarze Mark Chagall i Wasilij Kandinsky, dziekan katedry matematyki na politechnice Jakub Tamarkin, który został profesorem Uniwersytetu Browna w USA oraz przyszły szachowy mistrz świata Aleksandr Alechin… Wielkiego Fiodora Szaliapina, który ofiarowywał honoraria za swe koncerty dzieciom emigrantów rosyjskich, pozbawiono obywatelstwa radzieckiego i tytułu Ludowego Artysty. Za plecami wygnańców, jak smrodliwy trujący grzyb, kłębił się „opar Ojczyzny”. To pod kierownictwem przewodniczącej Gławpolitproswieta Nadieżdy Krupskiej, bojowej przyjaciółki Lenina, w całej Rosji palono tysiące książek. Wszystkie, jak leci — książki o psychologii, filozofii, historii i etyce, książki o wychowaniu religijnym i elementarze, Biblię i Ewangelie, Koran i Talmud, powieści i kryminały; zamieniano w popiół „trywialną rozrywkę” i „mieszczańską beletrystykę”, palono tomy Tołstoja i Dostojewskiego, dzieła Platona, Kartezjusza, Kanta, Schopenhauera. Nawet Rosyjskie baśnie ludowe okazały się „wrogimi przodującym ideom”. W kusym spisie zalecanych proletariuszom do przeczytania pozycji znalazły się broszury Ogólnoświatowy Październik, Bronią dobijemy wroga i Niszczcie wesz. Na takiej literaturze i leninowskich objawieniach miało wyrosnąć nowe pokolenie ludzi — budowniczych komunizmu. Lenin zaciekle nienawidził całego otaczającego świata, wszystkiego i wszystkich (z wyjątkiem swojej zmarłej matki Marii Aleksandrowny). Szczególną nienawiścią przewodniczący Rady Komisarzy Ludowych (Sownarkomu) pałał do duchowieństwa, którego nauki stanowiły „opium dla ludu, rodzaj duchowego samogonu, w którym niewolnicy kapitału topią swoją godność ludzką — duchowni znaleźli się w poprzek
rewolucji jak ciche ścierwo”[8]. Na początku młodości Wołodia Ulianow zapamiętale deptał krzyżyk z łańcuszka. Już nad grobem, pożerany przez syfilis mózg Włodzimierza Lenina zrodził dzikie polecenie: „Podjąć tajną decyzję Zjazdu, na mocy której konfiskata skarbów, zwłaszcza najbogatszych ławr, klasztorów i cerkwi, powinna być przeprowadzona z bezlitosnym zdecydowaniem, bezwarunkowo, nie powstrzymując się przed niczym i w najkrótszym terminie. Im większą liczbę przedstawicieli reakcyjnej burżuazji oraz reakcyjnego duchowieństwa uda się nam z tego powodu rozstrzelać, tym lepiej”. Oczywiście, wszystko „udało się”. Najwybitniejszych naukowców utrzymywano „na pokaz”, aby zdobyć kapitał w polityce zagranicznej; dawano im jeść i kategorycznie nie wypuszczano za granicę. Na przykład fizjologa o światowej sławie, pierwszego i jedynego w kraju laureata nagrody Nobla, akademika Iwana Pawłowa, który udowodnił naukowo, że człowiek jest jedynie zestawem odruchów warunkowo–bezwarunkowych. Uczony nie ukrywał swej nieprzyjaźni wobec władzy radzieckiej, określając ją jako „najgorszy rodzaj żandarmskiej samowoli minionych czasów, doprowadzony do granic niesłychanie przesadzonych”. W dokumencie skierowanym na ręce Łunaczarskiego Pawłow napisał: „I oto teraz ja, jako starodawny eksperymentator życia, chociaż na poziomie elementarnym, jestem głęboko przekonany, że przeprowadzany w Rosji eksperyment społeczny skazany jest na nieuniknione niepowodzenie i w rezultacie nie da niczego, poza polityczną i kulturalną zgubą mojej ojczyzny. […] Zatem nie chcę i nie mogę wbrew własnej woli przekształcić się w socjalistę lub komunistę, to znaczy zrzec się wszystkiego własnego, uczynić się pańszczyźnianym niewolnikiem innych”. Pawłowowi zwrócono zarekwirowane wcześniej złote medale, przyznano „specjalny przydział żywnościowy”, oddano na dożywotnią własność zajmowane mieszkanie oraz wybaczono wszystko, aprobując „kontrrewolucyjne” przyzwyczajenie do otwartego wyrażania swoich myśli, bez oglądania się na postanowienia Sownarkomu; darowano polityczne niemowlęctwo zdziwaczałego staruszka, nierozumiejącego „klasowego antagonizmu”. Podobne „luksusowe warunki” miało niewielu. Można tu wymienić kompozytorów Aleksandra K. Głazunowa (dyrektora Piotrogrodzkiego Konserwatorium) oraz Nikołaja K. Metnera (profesora Moskiewskiego Konserwatorium), na których przykładzie nowa władza demonstrowała „troskę o kulturę”. Jednak muzycy, zmuszeni do zarabiania na chleb organizowaniem wszelkiego rodzaju przeglądów twórczości amatorskiej i konkursów harmonistów, nie doceniali tej troski i przy pierwszej okazji wyjeżdżali na gościnne występy za granicę, i już z nich nie wracali. „Wyrzuconym na europejski śmietnik” uczonym i ludziom kultury, można powiedzieć, udało się. Mieszkali i tworzyli na wolności, wielu odniosło sukcesy, wydało swe prace, utwory literackie i muzyczne, sławiące ich nazwiska w cywilizowanym świecie, zostali laureatami różnych nagród i konkursów, dokonali wielkich odkryć i stworzyli szkoły
naukowe, kierowali katedrami najbardziej prestiżowych uniwersytetów Europy i Ameryki. Prawie o każdym z tych ludzi można napisać osobną książkę. Zresztą „mózgi” uciekały z kraju dość aktywnie, czasem ryzykując życiem. Kilka dób spędził za sterem żaglowej barki — można powiedzieć „holenderska krew” — najwybitniejszy w Rosji specjalista w dziedzinie mechaniki stosowanej profesor Aleksander P. van der Flit, zanim dotarł z rodziną z Chersonia do Warny, pod osłoną nocy omijając pograniczne posterunki. Przeszli przez litewską granicę matematycy Abraham S. Bezikowicz oraz Jakub D. Tamarkin. Aleksander P. van der Flit osiadł w Pradze i znacznie przyczynił się do rozwoju czeskiego lotnictwa, drugi stanął na czele katedry w Cambridge, trzeci udał się za ocean, gdzie został profesorem Uniwersytetu Browna i wiceprezesem Amerykańskiego Towarzystwa Matematycznego. Nacieszywszy się „zdziwiono–radosną” reakcją Europy, na Kremlu zmitygowali się i zadecydowali, że jednak lepiej będzie wysyłać uczonych do „oddalonych miejscowości”. A jeszcze lepiej — kula w potylicę. Jako kandydaci na wygnańców siedzieli w areszcie, umieszczeni w „uzupełniającym spisie”, profesorowie: Paweł A. Welichow, Nikołaj R. Brilling, Piotr I. Pałczyński, Nikołaj A. Izgaryszew, Toriczan P. Krawiec, Iwan I. Kąkolewski, Nikołaj D. Tiapkin, Aleksandr A. Rybnikow, Nikołaj P. Ogonowski. Lecz biletów na statek nie otrzymali. Fizyka Toriczana Krawca i specjalistę w dziedzinie hydrauliki Nikołaja Tiapkina na trzy lata wysłano na Syberię. Pozostałych, poznęcawszy się nad nimi do woli na przesłuchaniach, zwolniono oraz pozwolono im pracować. I pracowali. Nie ze strachu, ale zgodnie z sumieniem, dlatego że inaczej nie umieli żyć. Na przykład prorektor Moskiewskiego Instytutu Inżynierów Transportu, specjalista w dziedzinie mechaniki budowlanej, budowniczy mostów o światowej renomie, P. A. Wielichow podczas sześciu lat (między trzecią a czwartą „odsiadką”) zdołał wydać prace naukowe Teoria budowli inżynieryjnych, Teoria sprężystości i Krótki kurs mechaniki budowlanej. Potem towarzysz Stalin oświadczył, że w miarę dążenia do komunizmu walka klasowa tylko „zaostrza się”. Niedobitych profesorów niszczono „z marszu”, jako „szkodników” i „wrogów ludu” — inny Wódz i inna nowomowa. W kwietniu 1928 roku został aresztowany i po roku potajemnie, bez sądu, rozstrzelany profesor P. I. Pałczyński. Nie był filozofem ani prawnikiem, a więc przedstawicielem absolutnie bezużytecznych w Związku Radzieckim profesji, lecz geologiem, największym w kraju specjalistą w dziedzinie ekonomiki górnictwa i produkcji materiałów budowlanych, stałym konsultantem Gospłanu (Państwowej Komisji Planowania). Od 1929 roku OGPU (Państwowy Zarząd Polityczny, poprzednik NKWD) rozkręcał „sprawę akademików”, w wyniku której skazano w trybie pozasądowym z różnymi wyrokami więzienia i zesłania 29 osób, elitę rosyjskich historyków, w tym dyrektora Instytutu Literatury Rosyjskiej akademika Siergieja F. Płatonowa (zmarł na zesłaniu w 1933 roku), profesora Uniwersytetu Moskiewskiego akademika Eugeniusza W. Tarle, dyrektora Muzeum Paleografii akademika Nikołaja P. Lichaczewa, dyrektora Archiwum Staroruskich
Rękopisów akademika Matwieja K. Lubawskiego (zmarł na zesłaniu w 1936 roku), literaturoznawcę, kustosza Domu Puszkina Nikołaja W. Izmajłowa, orientalistę, etnografa i lingwistę Aleksandra M. Merwarta (zmarł w więzieniu w 1932 roku), Siergieja W. Rożdiestwienskiego (zmarł na zesłaniu w 1934 roku), Jurija W. Gotie, Siergieja W. Bachruszina, Dmitrija N. Jegorowa (zmarł na zesłaniu w 1931 roku), bizantynistę Władimira N. Bieneszewicza (rozstrzelany w 1938 roku) i innych, zaś 128 etatowych pracowników Akademii Nauk zwolniono z pracy. A czyż mogła obejść się bez inteligentów taka gigantyczna prowokacja władzy, jak tzw. proces „Partii Przemysłowej” i związane z nim „sprawy specjalistyczne”? W jednym z takich postępowań karnych — „o szkodliwo–szpiegowskiej organizacji w Centralnym Zarządzie Dróg Bitych i Gruntowych” — został aresztowany i rozstrzelany w maju 1930 roku profesor P. A. Wielichow. Po raz kolejny wlepiono wyrok najwybitniejszemu specjaliście w dziedzinie budowy silników profesorowi Nikołajowi Brillingowi. W sprawie mitycznej „Chłopskiej Partii Pracy” zostali skazani i wysłani do miejsc odbywania kary pozbawienia wolności oraz zesłani: wybitny ekonomista, dyrektor Instytutu Koniunktur Nikołaj D. Kondratiew (był już skazany na rozstrzelanie w 1920 roku, a w 1938 roku został ostatecznie skazany i rozstrzelany w więzieniu w Suzdalu), członek komisji Ludowego Komisariatu Finansów profesor Leonid N. Jurowski (ponownie skazany i rozstrzelany w Suzdalu w 1937 roku), profesor Akademii Rolniczej im. Timiriazewa, ekonomista i geograf Aleksandr A. Rybnikow (zwolniony, ponownie aresztowany, a następnie rozstrzelany w 1937 roku) oraz profesor tejże akademii, pierwszy w Rosji agrofizyk Aleksiej G. Dojarenko, członek prezydium Gospłanu ZSRR, statystyk Władimir G. Groman (zmarł w więzieniu w 1932 roku), dyrektor Instytutu Fizyki i Biofizyki Ludowego Komisariatu Zdrowia akademik Piotr P. Łazariew (zwolniony przed terminem, do tego czasu instytut zlikwidowano, pracowników naukowych zwolniono, żona Łazariewa powiesiła się), socjolog i antropolog społeczny Aleksandr W. Czajanow (ponownie skazany, a następnie rozstrzelany w 1937 roku), ekonomista–agrarysta Nikołaj P. Oganowski (ponownie skazany, a następnie rozstrzelany w 1938 roku), ekonomista polityczny Jakub M. Bukszpan (przedterminowo zwolniony, ponownie aresztowany, a następnie rozstrzelany w 1939 roku). W marcu 1930 roku w Charkowie „trybunał ludowy” skazał członków „Związku Wyzwolenia Ukrainy” — 45 inteligentów, na czele z wiceprezesem Ogólnoukraińskiej Akademii Nauk, historykiem literatury Sergiejem A. Jefremowem. Było wśród nich pięciu lekarzy „starej szkoły” — wykładowców Kijowskiego Uniwersytetu Medycznego, stanowiących grupę „okrutnego terroru medycznego” i zamierzających, jak udowodniło oskarżenie, „zamorzyć chorych komunistów środkami chemicznymi lub bakteriologicznymi”, a także „użyć nauk medycznych do zlikwidowania twórców rewolucji proletariackiej”. Ludność, zamierając z przerażenia, czytała w „Komsomolskiej Prawdzie”: „Oskarżoną grupę medyczną nazywano «czarnym gabinetem». W «czarnym gabinecie» szanowni profesorowie i akademicy cichutko omawiali ważny i złożony
problem: jak oni, lekarze, łatwiej i ciszej mogą likwidować komunistów? Oto Wy, komunista, zachorowaliście i zaprosiliście lekarza. Zdaniem «czarnego gabinetu» zasiadającego w Kijowskim Instytucie Medycznym, lekarz powinien pojawić się u Was, sprawdzić puls, obejrzeć język, dowiedzieć się od którego roku należycie do partii… i odprawić Was do praojców”. Ponieważ ofiar „medycznego terroru” nie udało się wykryć, humanitarny sąd radziecki skazał „doktorów–bandytów” na różne kary pozbawienia wolności… i „odprawił ich do praojców” w 1937 roku. Rozpasanie sądów i represje spowodowały, że nie wrócili do kraju chemicy najwyższej klasy, akademicy Władimir I. Ipatiew oraz Aleksiej E. Cziczibabin, akademik matematyk Jakub W. Uspienski oraz dyrektor Instytutu Geofizycznego Władimir A. Kosticyn. W latach 1936–1937 pomocnicy Jeżowa wzięli się za astronomów, fizyków i geofizyków. Tak zwaną sprawą pułkowską zostało objętych ponad sto osób. Na listy przeznaczonych do rozstrzelania trafili: dyrektor Obserwatorium Pułkowskiego Borys P. Gierasimow, sekretarz naukowy obserwatorium Maksymilian M. Musselius, kierujący katedrą fizyki ciała twardego Uniwersytetu Charkowskiego Lew W. Szubnikow, fizycy z Charkowa Lew W. Rozenkiewicz i Wadim S. Górski. Dziesięć lat dostał dyrektor Instytutu Astronomicznego Borys W. Numerow (i został rozstrzelany w więzieniu), na pięć lat skazano twórcę służby Słońca profesora Jewgienija J. Pierepiełkina (także zastrzelony w miejscu pozbawienia wolności), a na osiem lat dyrektora Ukraińskiego Instytutu Fizyczno–Technicznego Iwana W. Obreimowa, po „dziesiątce wlepili” doktorom nauk fizyczno–matematycznych, profesorom Uniwersytetu Leningradzkiego Wsiewołodowi K. Federiksowi (zmarł w więzieniu), Wiktorowi R. Bursianowi (zmarł w więzieniu), Jurijowi A. Krutkowowi, Piotrowi I. Łukirskiemu i wielu innym. A ilu nikomu nieznanych, dopiero marzących o odkryciach, „zlikwidowano” bez jakiejkolwiek „sprawy”, według list, za „niewłaściwe” pochodzenie społeczne, kierując się „zdrowym poczuciem klasowej nieprzyjaźni” albo cechami narodowymi? Proste pytanie: dla jakiego wywiadu może pracować człowiek znający język japoński? Dobrze! Dalekowschodni Uniwersytet i Dalekowschodnia Filia Akademii Nauk wyróżniały się jakościowo spośród wszelkich „orientalistów” i „japonistów”, zamierzających obalić władzę radziecką, oddać Japończykom rosyjski Daleki Wschód i doprowadzić do autonomii Kamczatki. Czekiści od dawna marzyli, by na czele spisku zobaczyć znanego podróżnika Władimira K. Arsentiewa, ale ten nagle zmarł. Trzeba było zadowolić się jego żoną — Margaritę Arsentiewową wraz ze wspólnikami–profesorami, członkami „prawicowo–trockistowskiej organizacji kontrrewolucyjnej”, rozstrzelano z karabinu maszynowego 21 sierpnia 1938 roku, zagłuszając strzały hałasem pracującego traktora. Do drugiej kategorii inteligencji należeli inżynierowie, technicy, urzędnicy, szefowie zespołów produkcyjnych, kolejarze, telegrafiści, wojskowi — słowem „specjaliści” wedle leninowskiej klasyfikacji. Ideałem byłoby od razu „spisać ich na straty” i „spisywano” przy każdej okazji. Jednakże Lenin rozumiał, że w XX wieku „bez
kierownictwa specjalistów z różnych dziedzin wiedzy, techniki, ich doświadczenia, przejście do socjalizmu jest niemożliwe”. Początkowo bolszewicy byli zmuszeni do przeciągania specjalistów na swoją stronę „po burżuazyjnemu”, krótko mówiąc, do obiecywania im wysokich zarobków. Ale, po pierwsze, „płacenie daniny burżuazji”, nawet w formie wypłaty zarobków (choćby tylko do czasu, aż proletariat nauczy się wyższej techniki pracy), było sprzeczne z zasadami komunistycznymi, a po drugie, Lenin uważał, że wysokie wynagrodzenia demoralizują ludzi — wszyscy powinni pracować za porcję chleba i porcja inżyniera nie powinna być większa, niż porcja średniego robotnika. Kiedy tylko nowa władza ciut–ciut okrzepła, „specjalistom” dano kartki na żywność, których „zawartość” mogła być różna w zależności od praktycznej wartości indywiduum. „Zamiast chleba wydawali śledzie, zamiast mięsa śledzie, zamiast oleju śledzie” — wspominał profesor Władimir A. Kosticyn. — „Ale śledzi także brakowało: wydawano je zarobaczone, a robaki nazywaliśmy «skoczkami»”. Tych, którzy nie chcieli służyć sprawie proletariatu, albo tych, których usługi były niepotrzebne, pozostawiano bez żywności albo zabijano jako „sabotażystów” i wrogów klasowych. „Głodem zmusiliśmy inteligencję do pracy” — chełpił się Lew Trocki. Specjaliści wojskowi w Armii Czerwonej, dyplomaci pracujący za granicą, zostali poinformowani, że „ich zdrada i sprzeniewierzenie się pociągnie za sobą aresztowanie ich rodzin, a w następstwie biorą oni na siebie odpowiedzialność za los swych najbliższych”. Poza tym, lojalność byłych carskich oficerów śledzili komisarze i ponosili za nią odpowiedzialność: „Komisarz — to lufa pistoletu, przystawiona do skroni dowódcy!” W 1918 roku, według informacji Trockiego, „76% całego aparatu dowódczego i administracyjnego stanowili byli oficerowie carskiej armii i było tylko 12,9% młodych, «czerwonych» dowódców, którzy oczywiście zajmowali niższe stanowiska”. W końcu, wykorzystując bezlitosny terror i obietnice powszechnej równości, mobilizację wszelkich zasobów w połączeniu z bezprzykładnym okrucieństwem, stalową organizację opartą na najniższych instynktach, hasła samookreślenia narodów i rozdźwięki w krajach wrogów, umożliwiające bicie ich po kolei, bolszewicy zwyciężyli w wojnie domowej. „Murzynów, którzy zrobili swoje” usuwano ze sceny historycznej. W latach 1921–1922, w okresie redukowania Robotniczo–Chłopskiej Armii Czerwonej (RKKA), generałów i pułkowników ze „starego reżimu” po cichutku przenoszono do pracy szkoleniowej. W 1924 roku usuwano ich z uczelni wojskowych i zwalniano z armii, a w latach 1930–1931 tych, którzy pozostali wśród żywych — aresztowano, oskarżając o udział w „spisku monarchistycznym”, m.in. takich najwybitniejszych wojskowych uczonych i specjalistów, jak Andriej E. Snesariew, Aleksandr A. Sweczin, Aleksandr H. Bazarewski, Nikołaj E. Kakurin. Wielu rozstrzelano. W latach 1937–1938 dobijano tych, którzy nie zdążyli umrzeć śmiercią naturalną — A. A. Sweczina czy Pawła P. Sytina. Tak samo „władza radziecka” poczynała sobie z nielicznym plemieniem „burżuazyjnych inżynierów”. Najwygodniej było obwiniać ich o powodowanie awarii i
zakłóceń produkcji, powstających w wyniku ignoranckiej eksploatacji urządzeń, o wybuchy w kopalniach, załamania gospodarcze — o „szkodnictwo”, „gospodarczą kontrrewolucję”. Na początku 1920 roku OGPU sfabrykował tzw. sprawę górniczą, w ramach której aresztowano w Donbasie 53 osoby — inżynierów górnictwa, techników, mechaników, jakoby wyrządzających szkody w przemyśle węglowym pod bezpośrednim kierownictwem Centrum Paryskiego i będących agentami kapitałów francuskiego, polskiego i angielskiego. Podczas otwartego procesu 11 osób skazano na śmierć, 37 otrzymało różne wyroki pozbawienia wolności. W ramach spraw związanych z „Partią Przemysłową”, w 1929 i 1930 roku aresztowano ponad 2000 osób, głównie spośród inteligencji naukowo–technicznej. We wspomnieniach Osipa E. Mandelsztama czytamy: „Ludzi zdejmowano warstwami, według kategorii: obrońcy religii, mistycy, uczeni, idealiści […] ludzie kierujący się ideami prawnymi, państwowymi lub gospodarczymi”. Warstwa kulturalna w ogromnym rolniczym kraju była cienka, Rosja szybko dziczała i staczała się do średniowiecza. Wypalono jej mózg i amputowano sumienie, jej diagnoza w XX wieku — gangrena. Jak w każdej tyranii, stawiano na przeciętność, niekompetencję, niekomplementarność, brak inicjatywy, obowiązkowość. Specjalistyczną kadrę kierowniczą zastąpili ludzie z awansu społecznego z „niższym wykształceniem”, „burżuazyjnych profesorów” — „czerwona profesura”, uznająca za najważniejszą naukę marksizm–leninizm, profesjonalnych wojskowych — „czerwoni marszałkowie” i „czerwoni dowódcy”, nieumiejący odczytywać map, ale doskonale znający budowę konia. „Speców” powinna zastąpić nowa, radziecka inteligencja ze świadectwem lojalności politycznej w kieszeni, miłością do partii Lenina–Stalina w sercu oraz fanatycznym ogniem w oczach. Jeszcze w kwietniu 1918 roku zaczęto realizować program „proletaryzacji” uniwersytetów. Na początek, w sierpniu tegoż roku, zlikwidowano na mocy specjalnego dekretu obowiązek średniego wykształcenia. Od tamtej chwili każdy chętny, po osiągnięciu 16. roku życia, mógł po prostu wstąpić na wyższą uczelnię. Odwołano wszystkie egzaminy wstępne, nawet umiejętność czytania i pisania nie była obowiązkowa. Nowa studenteria była formowana wedle zasad klasowych: dla „ludzi pracy” drzwi wszelkich wyższych uczelni były szeroko otwarte, osoby „pochodzenia nieproletariackiego” przyjmowano z ograniczeniami. Programy nauczania trzeba było odpowiednio przystosować do poziomu katastrofalnie niedouczonego kontyngentu. Przy tym „świadome masy” nierzadko same decydowały, czego powinny się uczyć, a co jest „bez sensu”. Jeśli w głowach hegemona nie mieściły się ciągi Fouriera, geometria wykreślna lub rachunek prawdopodobieństwa, oznaczało to, że albo są to „nauki burżuazyjne”, albo „staroreżimowy” profesor uczy studentów „metodami burżuazyjnymi”. Problem rozwiązywano zachwycająco prosto: z programu wyrzucano niezrozumiały rozdział albo z uczelni wyrzucano profesora. Na Politechnice
Moskiewskiej usunięto na przykład z programu nauczania przedmiot „wytrzymałość materiałów”, na wielu uniwersytetach w ogóle zlikwidowano wydziały matematyczno–fizyczne. Jako „przestarzałe i bezużyteczne dla dyktatury proletariatu” zostały zlikwidowane wydziały prawa, historii oraz historyczno–filozoficzne. Jednocześnie wprowadzano takie obowiązkowe dyscypliny, jak materializm historyczny, rewolucja proletariacka, rozwój form społecznych, a nawet marksistowska historia techniki. Z dziejów Uniwersytetu Moskiewskiego: „Następne dziesięciolecie było prawdopodobnie najbardziej tragiczne w historii uczelni. Wprowadzona jako podstawowa «metoda brygadowo–laboratoryjna» nauczania, z jednoczesnym całkowitym odwołaniem wykładów, doprowadziła do katastrofalnego obniżenia poziomu przygotowania specjalistów. Brygady studenckie, składające się z trzech–pięciu osób, samodzielnie «opracowywały» program nauczania, egzaminy zastąpiono kolektywnymi sprawozdaniami, zostały zlikwidowane także prace dyplomowe. Nauki podstawowe uznano za niepotrzebne, uniwersytet powinien zapewniać minimum wiedzy teoretycznej, przygotowując specjalistów–praktyków o «nadzwyczaj wąskim profilu»”. Sami zwierzchnicy radzieckiego systemu kształcenia przyznawali, że „wyższe uczelnie przygotowują «upośledzonych» inżynierów i lekarzy, ale ich upośledzenie nie jest zauważalne, ponieważ ci inżynierowie niczego nie budują, a lekarze pracują w warunkach epidemii koszących ludzi”. Niczego nie budujący inżynierowie, nikogo nie leczący lekarze, nie umiejący walczyć wojskowi — stali się jeszcze jedną radziecką tradycją. Zresztą ideolodzy partii wiedzieli, co czynią. Wykształcenie kryło w sobie zagrożenie dla dyktatury i już nowe pokolenia, skandujące w przedszkolach „Lenin — nasza mama!”, a w drużynach pionierskich — „Zawsze gotowy!”, otrzymawszy wyższe wykształcenie nabierały szkodliwych nawyków w sposobie myślenia, uświadamiania sobie i oceniania otaczającej rzeczywistości. A uświadamianie sobie aktualnej sytuacji zawsze budzi wątpliwości. I oto już „smarują czoło zielonką”[9] geniuszowi fizyki teoretycznej, profesorowi Uniwersytetu Leningradzkiego Matwiejowi Bronsztejnowi, „wsławionemu klasycznymi pracami naukowymi w dziedzinie relatywistycznej teorii kwantowej, astrofizyki, kosmologii oraz teorii grawitacji” — to wszystko w wieku 30 lat. A jego rówieśnikowi, Lwu Landauowi, przyszłemu laureatowi nagrody Nobla, śledczy łamią żebra. Zaś w innym miejscu inny śledczy bije karafką po głowie marzącego o kosmosie Siergieja Korolowa[10]. Czyż należy dziwić się temu, że nauki w przedwojennym ZSRR po prostu nie było. Nie, byli jacyś akademicy, zastępy doktorów i aspirantów, pozorujący burzliwą działalność, podejmujący zobowiązania, meldujący o ich przedterminowym wykonaniu, „socjalistycznie” współzawodniczący, piszący dysertacje na temat „wpływu biegu po okręgu na hodowlę świń rasy szwabskiej”. Jednocześnie zwalczający „burżuazyjne nauki”, których sami nie rozumieli, albo które, zdaniem Wielkiego Przyjaciela Uczonych[11], były sprzeczne z dogmatami marksizmu. Na przykład za „burżuazyjną”
uznawano teorię względności, genetykę, cybernetykę, astrofizykę. Ośrodkiem „wstecznictwa i klerykalizmu” była kosmologia, która doszła do teorii osobliwości Wszechświata[12], co oznaczało, że otaczający nas świat miał swój początek i nastąpi jego koniec. Tymczasem materializm dialektyczny uważał Wszechświat za nieskończony i wieczny. Tak napisał Fryderyk Engels, a przecież podpowiedział mu to sam Karol Marks. Tych, którzy się z tym nie zgadzali — pod ścianę, jak Matwieja P. Bronsztejna i domorosłych genetyków: „Rasowe brednie wyciąga się z probówek z muszkami owocowymi”. Jako przeciwwagę dla „rozkładającego się” Zachodu wynajdywano nauki „proletariackie”, na przykład agrobiologię. Albo działania astronoma Gawriła A. Tichowa, który za pomocą kolorowych filtrów montowanych na teleskopie „odkrył” roślinność na Marsie i stworzył nową naukę — astrobotanikę; przez całych 50 lat starannie rysując kolorowe plamy na tarczy planety, obserwował marsjańskie „rośliny zielone zimą obok roślin brunatniejących już w środku lata”. Najważniejsze w nauce — nie zapominać: „Partyjność w filozofii stanowi podstawowy element określający… […] Filozofia materializmu dialektycznego jest narzędziem zmieniania świata obiektywnego, uczy aktywnego wpływania na naturę oraz jej zmiany, lecz w konsekwencji tylko proletariat jest w stanie aktywnie wpływać na naturę i ją zmieniać — tak mówi teoria Marksa, Engelsa, Lenina, Stalina; niedoścignionych umysłów–gigantów”. Głównym punktem oskarżenia w „sprawie fizyków teoretyków” było ich sprzeniewierzenie się „ideom Dżudże”[13] oraz dążenie do zajmowania się „czystą nauką”. Z zeznań Lwa Landaua: „Będąc pracownikiem naukowym, fizykiem teoretykiem, wrogo odniosłem się do propagowanego w tamtym czasie przez partię wprowadzeniu do nauki materializmu dialektycznego, który ja uważałem za szkodliwą dla nauki, scholastyczną teorię. Ten pogląd podzielało środowisko naukowe, w którym przebywałem w tym czasie. […] W naszych rozmowach na wszelkie sposoby wyśmiewaliśmy materializm dialektyczny” (á propos, tą samą sprawą objęto dwóch Niemców — antyfaszystów, którzy uciekli ze swego kraju, za co czekiści przekazali ich swoim kolegom z Gestapo). W czasach, gdy stalinowscy uczeni opracowywali konspekt Krótkiego kursu historii WKP(b), na świecie pojawiły się: silnik odrzutowy i turbina gazowa, akcelerator cząstek i reaktor jądrowy, penicylina i elektroniczna maszyna cyfrowa, rakiety sterowane i balistyczne, radary, sonary, urządzenia na podczerwień. Już w latach 30. pracowała telewizja berlińska, w mieszkaniach Europejczyków (i gabinetach radzieckiej nomenklatury partyjnej) stały lodówki, w kinach wyświetlano kolorowe filmy. W ZSRR tych osiągnięć albo nie zauważano, albo zduszono w zarodku, zamieniono w śmieci, które należy „sprzątnąć z wielkiej drogi prawdziwej, wolnej, twórczej nauki”. W 1937 roku Piotr Kapica konstatował: „Rozwój naszego przemysłu poraża brakiem twórczości. […] Wobec postępu nauki i techniki jesteśmy całkowicie kolonią Zachodu.
Wszystkie zwykłe zapewnienia składane publicznie, że u nas w Związku Radzieckim nauka ma się lepiej, niż gdzie indziej — są nieprawdziwe”. Wtórował mu za granicą jeden z pasażerów „parostatku filozofów” Michaił A. Osorgin: „Najbardziej zdumiewa zacofanie naukowe; poza nielicznymi (wspaniałymi, zadziwiającymi) wyjątkami, rosyjscy uczeni to typowi gimnazjaliści. Przeglądam wydania akademickie, sprawozdania z wykładów, zachwyty «osiągnięciami» i dziwię się ich błahości i naiwności”. Jeszcze piętnaście lat później Piotr Kapica napisał list do Stalina — ciągle o tym samym: „Jeśli uwzględnić dwa ostatnie dziesięciolecia okazuje się, że zasadniczo nowe kierunki w technice światowej, które opierają się na nowych odkryciach w fizyce, wszystkie rozwijały się za granicą i my przejmowaliśmy je już po tym, kiedy uzyskały bezsporne uznanie. Wyliczę najważniejsze z nich: technika krótkofalowa (włącznie z radarem), telewizja, wszystkie rodzaje silników odrzutowych w lotnictwie, turbina gazowa, energia atomowa, podział izotopów, akceleratory. […] Oczywiście, nie samo wyliczenie jest straszne, ale straszne jest to, że przez te dziesięciolecia nie było u nas potrzebnych warunków, żeby mogły rozwijać się nowe idee w nauce i technice, i to się u nas przemilcza. […] Absolutnie słusznie zwróciliście uwagę na dwa podstawowe, rosnące niedostatki w organizowaniu naszej pracy naukowej — to brak naukowej dyskusji i arakczejewszczyzna[14]. […] Dla rozwoju czegoś pryncypialnie nowego w nauce na szeroką skalę potrzeba bardzo niewiele. Trzy najważniejsze warunki to, po pierwsze — sprawiedliwa i życzliwa ocena wszystkiego nowego, po drugie — troskliwe poparcie rozwoju tej nowości i po trzecie — nie bać się niepowodzeń w twórczych poszukiwaniach naukowych. Jedyna prawidłowa i obiektywna metoda oceny nowości w przodującej nauce opiera się na swobodnej dyskusji, która, jak wskazaliście, u nas ucichła. […] Oczywiście arakczejewski system organizacji nauki zaczyna być stosowany tam, gdzie wielkie życie naukowe już ucichło, zaś taki system ostatecznie niszczy jej resztki”. List pozostał bez odpowiedzi. Radzieckim uczniom i studentom w tym czasie, pod sztandarem „walki o wyzwolenie z uniżoności i służalczości wobec Zachodu oraz umocnienie radzieckiego patriotyzmu”, wciskano bajki o tym, że pierwszy na świecie samolot zbudował rosyjski oficer Aleksandr F. Możajski jeszcze w 1883 roku. To nic, że urządzenie było parowozem ze skrzydłami i nie mogło w ogóle wystartować, za to priorytet był rosyjski. Terrorysta z organizacji Wola Ludu, Nikołaj I. Kibalczyc, na wolności konstruujący wyłącznie środki wybuchowe do zabicia cara i jego „satrapów”, znalazłszy się w celi śmierci „wynalazł” napędzane prochowymi „świeczkami” odrzutowe urządzenie do lotów kosmicznych. I dalej wszystko w tymże duchu. Marconi ukradł sławę wynalazcy radia, rosyjskiemu uczonemu Aleksandrowi S. Popowowi, James Watt — maszynę parową podpatrzył u „wielkiego technika” rosyjskiego Iwana Połzunowa… Znany w Rosji historyk Wiktor W. Danilewski opublikował w 1947 roku na ten
krzepiący temat całą pracę naukową pod tytułem Rosyjska technika, poświęconą „wielkiemu wkładowi narodu rosyjskiego” w światowy rozwój oraz prognozującą w najbliższej przyszłości „nowy rosyjski twórczy wiosenny przybór wód w wyniku komunistycznego postępu technicznego”. Otrzymał za to Nagrodę Stalinowską i spotkał się z najbardziej pozytywnymi ocenami w prasie radzieckiej oraz w „kręgach naukowych”. Gazeta „Prawda” pisała: „Położono fundament pod rozwój nowej gałęzi nauki, nazywanej historią techniki rosyjskiej. Obowiązkiem radzieckich uczonych jest podchwycenie i rozwinięcie inicjatywy pisarza i uczonego–patrioty. […] Książka Danilewskiego «Rosyjska technika» uzbraja do walki z wciąż jeszcze spotykaną służalczością i uniżonością wobec zagranicy i pomaga w kształtowaniu radzieckiego patriotyzmu”. O ile bez lodówek i telewizorów ZSRR mógł się w pełni obejść, to bez broni — absolutnie nie. Jeszcze przed dojściem do władzy bolszewicy wypowiedzieli wojnę całemu światu „rozpasanego kapitalizmu”. W latach 1915–1916 Lenin uzasadnił teoretycznie i przedstawił swój program wojenny: na początek przechwycić władzę w jednym z państw, następnie, wszechstronnie się uzbroiwszy, zbrojnie wystąpić przeciw innym państwom, ponieważ „niemożliwe jest swobodne zjednoczenie narodów w socjalizmie bez […] wytrwałej walki socjalistycznych republik z pozostałymi państwami”. Stalin był „najlepszym uczniem” i doskonale wszystko rozumiał: „Jedno z dwojga: albo my uznajemy nasz kraj za bazę rewolucji proletariackiej […] albo za bazę rewolucji nie uznajemy naszego kraju, warunków do budowy nie mamy, nie możemy zbudować socjalistycznego społeczeństwa — i wtedy, w przypadku zwłoki zwycięstwa socjalizmu w innych państwach, musimy pogodzić się z tym, że kapitalistyczne elementy gospodarki narodowej wezmą górę. Władza radziecka rozpadnie się, partia się wyrodzi. Oto dlaczego utrata międzynarodowej perspektywy rewolucyjnej prowadzi do niebezpieczeństwa nacjonalizmu i zwyrodnienia”. Wszystko dla obrony socjalistycznej Ojczyzny! W 1929 roku Związek Radziecki zaczął rozwijać na niewiarygodną skalę program zbrojeniowy. Właśnie w celu „przekształcenia kraju w bazę dalszego rozwijania światowej rewolucji” wprowadzano industrializację, kolektywizację i pełną unifikację życia społecznego. Przewidywano przezbrojenie na masową skalę armii i floty oraz wyposażenie ich w najnowsze zdobycze techniki wojskowej, utworzenie nowych technicznych rodzajów wojsk, modernizację starych systemów, zmotoryzowanie i przebudowę organizacji dawnych rodzajów wojsk, przygotowanie kadr technicznych oraz składu osobowego do posługiwania się nowym sprzętem bojowym. Zadanie niezwykle złożone, lecz, jak lubił powtarzać towarzysz Gieorgij Ł. Piatakow[15]: „Kiedy myśl kieruje się na przemoc, pryncypialnie i psychologicznie wolną, nie związaną jakimikolwiek prawami, ograniczeniami, przeszkodami — sfera możliwości rozszerza się do gigantycznych rozmiarów, a sfera niemożliwości zawęża się do minimum, spada do zera”.
Zastosowawszy swoją uniwersalną metodę, „partia cudów” szybko i niesłychanie okrutnie złupiła chłopów, robiąc z nich kołchoźników, pracujących za roboczodniówki, zaś uzyskane środki przekazała na uprzemysłowienie. Jednocześnie uzupełniano kontyngent bezpłatnej siły roboczej, zamkniętej w obozach pracy poprawczej. Gorzej było z kadrami naukowo–technicznymi. Starych inżynierów i technologów wytępiono, świeżo upieczeni nie potrafili użyć suwaka logarytmicznego. Nie miał kto projektować fabryk. Co w nich produkować — nie za bardzo wiedziano. Dotkliwie brakowało specjalistów, potrafiących posługiwać się nowoczesnymi urządzeniami. Marnie wykształceni „bohaterowie wojny domowej” dla pełnego i ostatecznego zwycięstwa nad „światowym kapitałem” z jednej strony wpadali w zachwyt dzikusów wobec nowoczesnych osiągnięć naukowych i żądali dla armii „wszystkiego, co najlepsze”: samolotów startujących pionowo, pociągów pancernych sterowanych drogą radiową, dział uniwersalnych, „lądowych pancerników”, z drugiej zaś strony wyrażali pogardę dla wszelkiej nauki. Słabo wykształceni inżynierowie, nieznający wytrzymałości materiałów i różnego rodzaju „samorodki” z awansu społecznego, bez wahania zabierali się do realizacji najbardziej idiotycznych projektów. Dziesiątki milionów rubli wydano na wojskową fantastykę: „maszynę czasu”, „promienie śmierci”, działo elektromagnetyczne, podziemne czołgi, niewidoczne samoloty i myśliwce przechwytujące, które miały rozcinać bombowce wroga bezpośrednio w powietrzu, urządzenia do przechwytywania pocisków artyleryjskich oraz pociski „z korkociągiem” do przewiercania bunkrów. Zero na wejściu dawało zero na wyjściu. Ten problem rozwiązywano trzema sposobami: 1. Zabierano chłopom zboże, za uzyskane pieniądze po prostu kupowano przedsiębiorstwa od tych, których w przyszłości zamierzano „pochować” — amerykańskich burżujów. W latach 1929–1932 firma Alberta Kahna, mieszcząca się w Detroit, zaprojektowała dla Związku Radzieckiego ponad 520 obiektów. Były to przede wszystkim fabryki traktorów w Stalingradzie, Czelabińsku i Charkowie, zakłady lotnicze w Kramatorsku i Tomsku, fabryki samochodów w Czelabińsku, Moskwie, Stalingradzie, Niżnym Nowgorodzie i Samarze, hale kuźnicze w Czelabińsku, Dniepropietrowsku i Kołomnie, zakłady przemysłu maszynowego w Kałudze i Nowosybirsku, Leningradzkie Zakłady Aluminiowe… Amerykanie zaprojektowali i pomogli zbudować prawie cały radziecki przemysł zbrojeniowy, ponieważ, jak pisała gazeta „Izwiestia”: „Produkcja czołgów i traktorów ma wiele wspólnego. Nawet artylerię, karabiny maszynowe i działa można produkować w cywilnych przedsiębiorstwach przemysłowych”. Jednocześnie radzieckie delegacje wojskowo–techniczne rozjechały się po całej Europie, by podpisywać porozumienia z czołowymi włoskimi, francuskimi i niemieckimi firmami w sprawie dostaw wyposażenia, urządzeń i technologii, niezbędnych do produkcji wojskowej, a także najnowszych opracowań wojskowych. W 1930 roku na te zakupy
przeznaczono prawie półtora miliona dolarów. Czego nie udawało się nabyć za pieniądze, można było ukraść i skopiować bez żadnej licencji. Tak oto traktor Fordson został „Czerwonym Putiłowcem”. Josif Unszlicht[16] prosił przewodniczącego WSNCh (Najwyższej Rady Gospodarki Narodowej) Waleriana Kujbyszewa o przydzielenie jeszcze 700 tysięcy dolarów na szpiegostwo wojskowo–przemysłowe, w celu otrzymania „z zagranicy drogą agenturalną rysunków technicznych i gotowych egzemplarzy armat”, ponieważ „stan naszych organizacji konstruktorskich obecnie nie może zapewnić wymaganych terminów konstruowania i produkcji nowych systemów uzbrojenia artyleryjskiego dla Armii Czerwonej”. 2. Trzeba było dopuścić do istnienia w państwie robotniczo–chłopskim pewnej intelektualnej warstwy społecznej — radzieckiej inteligencji. Uzasadnienie teoretyczne latem 1931 dał Stalin, przedstawiając słynne „sześć warunków” rozwoju przemysłu: „Nasz kraj wkroczył w taką fazę rozwoju, kiedy klasa robotnicza powinna stworzyć sama sobie własną inteligencję produkcyjno–techniczną, zdolną do obrony jej interesów w produkcji, jako interesów klasy panującej. Ani jedna klasa panująca nie obywała się bez swojej własnej inteligencji. Nie ma żadnego uzasadnienia, by sądzić, że klasa robotnicza ZSRR może obejść się bez własnej inteligencji produkcyjno–technicznej”. Podjęto działania w celu podniesienia poziomu wyższego wykształcenia: na uniwersytety powróciły wytrzymałość materiałów i wyższa matematyka, wznowiono wykłady dla studentów, od których zaczęto wymagać wiedzy. Do specjalistów zagranicznych dołączano radzieckich, by przejmowali ich doświadczenie. Tysiące młodych inżynierów i uczonych odbywało staże oraz przeszkolenia w czołowych światowych koncernach. Poza tym, Wódz wezwał do „zmiany stosunku wobec kadr inżynieryjno–technicznych starej szkoły, poświęcenia im więcej uwagi i troski, śmielszego przyciągania ich do pracy”, ponieważ „aktywni szkodnicy” ze środowiska „burżuazyjnej inteligencji” byli już w zasadzie rozgromieni, a „neutralni” specjaliści, pod wpływem sukcesów władzy radzieckiej, przekształcili się w „lojalnych”. Tym niemniej wiosną 1936 roku, opowiadając komsomolcom o Armii Czerwonej, komandarm Ijeronim P. Uborewicz konstatował: „Mamy inżynierów i techników, którzy nie wiedzą «jak ugryźć» termodynamikę, nie znają ułamków dlatego, że w szkole średniej diabli wiedzą co robili”. Także on zauważył, że chociaż zachodnią kulturę nazywają burżuazyjną, to „nieźle jest znać matematykę, geografię, nauki przyrodnicze”. 3. Cały kraj przekształcono w obóz wojskowy i wszystkich zmuszono do pracy „po stachanowsku”, dlatego kontynuowano wsadzanie do więzień i obozów oraz pouczające rozstrzeliwanie „wolnych ludzi radzieckich”. Myśl naukową stymulowano także regularnym wsadzaniem inżynierów–konstruktorów do „instytucji typu zamkniętego”, skazywaniem ich wyrokami z obietnicą wypuszczenia na wolność w przypadku wynalezienia czegoś pożytecznego dla kraju. Zgodnie z pismem
okólnym z 15 maja 1930 roku, zaczęto oficjalnie tworzyć specjalne biura konstrukcyjne, by racjonalnie wykorzystywać „szkodników”, a 1 kwietnia 1931 roku w ramach Zarządu Gospodarczego OGPU zorganizowano Specjalny Oddział Techniczny ds. Wykorzystania Skazanych Specjalistów, zapewniający „warunki do pracy naukowej” i kontrolujący jej wyniki. „Tylko warunki pracy w sytuacji zmilitaryzowanej — pisał Henryk Jagoda do Wiaczesława Mołotowa — umożliwiają zapewnienie efektywnej działalności specjalistów, w przeciwieństwie do demoralizującej sytuacji w cywilnych instytucjach”. Interesujące jest, że w tamtym czasie 52% pracowników Zarządu Gospodarczego OGPU miało wykształcenie podstawowe. System „szaraszek”[17] rozwinął się maksymalnie za czasów Ławrentija Berii. Jak można było oczekiwać, wskaźnik wydajności podobnych instytucji był niezbyt wysoki, niczego wybitnego w nich nie dokonano. Pod koniec drugiej wojny światowej ujawniło się jeszcze większe zacofanie radzieckiej nauki i techniki w stosunku do czołowych państw kapitalistycznych. Wiosną 1945 roku wojska radzieckie zdobyły w Niemczech kilkadziesiąt rakiet balistycznych V–2. W celu zbadania trofeów oraz dokumentacji, skierowano do niemieckich przedsiębiorstw najlepszych radzieckich specjalistów w dziedzinie silników odrzutowych i lotnictwa. Prawie wszyscy przeżyli przedtem więzienia, obozy i niewolnicze „szaraszki” oraz prawie wszyscy zostali później członkami Akademii Nauk. „Wchodząc do sali” — wspominał Borys E. Czertok[18] — „od razu zobaczyłem brudną dyszę, w której sterczała dolna część tułowia Isajewa. Wsadził on głowę przez dyszę do komory spalania i przyświecając sobie lampką badał szczegóły. Obok siedział przygnębiony Bołchowitinow. Zapytałem: — Co to jest, Wiktorze Fiedorowiczu? — To jest to, czego nie może być! — odpowiedział. Silnika rakietowego na paliwo płynne o takich rozmiarach w tym czasie po prostu sobie nie wyobrażaliśmy”. I znowu trzeba było w pośpiechu, zagarniając jeszcze niemieckich specjalistów, kopiować zachodnie wzory i przyklejać do nich radzieckie etykietki, jak do traktora Forda. Amerykanin John Scott, który na Uralu pracował przez pięć lat na budowach, napisał w swojej książce: „W 1940 roku Winston Churchill oświadczył narodowi angielskiemu, że nie może niczego oczekiwać, poza krwią, potem i łzami. Kraj walczy, jest w stanie wojny. […] Jednak Związek Radziecki już od 1932 roku znajdował się w stanie wojny i jego naród spływał potem, krwią i łzami. Ludzie byli ranieni i zabijani, kobiety i dzieci zamarzały, miliony zmarły z głodu, tysiące trafiły przed sądy wojskowe i zostały rozstrzelane w bojowym marszu ku kolektywizacji i industrializacji. Jestem gotów założyć się, że w Rosji walka o produkcję surówki i stali doprowadziła do większych ofiar, aniżeli bitwa
nad Marną podczas pierwszej wojny światowej. Przez całe lata 30. naród rosyjski prowadził wojnę” — przemysłową wojnę. Nie wypowiem się w imieniu narodu rosyjskiego, ale Stalin w tej „przemysłowej wojnie” odniósł zwycięstwo. Ile ono kosztowało — wiadomo jedynie w przybliżeniu. W rezultacie została utworzona największa armia świata, uzbrojona wedle ostatniego słowa techniki, gotowa nieść „prawdę bolszewików” na wszystkie krańce Starego i Nowego Świata. „Rozgromimy wroga na wrogiej ziemi I niewiele swej krwi przelejemy!”[19] (wolny przekład tłumacza) Przy rozpatrywaniu zagadnień związanych z katastrofą, która nastąpiła w 1941 roku oraz wielką wojną ojczyźnianą jako całością, tym bardziej zdumiewa dysproporcja między kolosalnym wysiłkiem narodu radzieckiego, hekatombami ofiar złożonych przez reżim na ołtarzu rewolucji światowej, niewiarygodną ilością wyprodukowanej broni, globalnością przewidywanych zadań, a mizernymi rezultatami tego wszystkiego. Gdzie się to wszystko podziało? Przede wszystkim — dlaczego? Mimowolnie powstaje pytanie o efektywność działania systemu radzieckiego, który ani nie mógł zwyciężyć w walce zbrojnej, ani dogonić i wyprzedzić państw kapitalistycznych, ani nawet zbliżyć się do nich w gospodarczym współzawodnictwie. Więcej nawet — jak przewidział Stalin, „władza radziecka się rozpadła, partia się wyrodziła” i system runął, pożerając sam siebie. Być może nie należało tak mocno trzymać się dogmatu marksizmu–leninizmu? Być może w ogóle nie należało zdobywać Pałacu Zimowego?
ROZDZIAŁ 1 Jak wiadomo, przed „największym wydarzeniem XX wieku” — rewolucją październikową — armia rosyjska nie miała czołgów z powodu ogólnego „zacofania caratu”. Wielu radzieckich historyków oceniało stopień „zacofania” lub „rozwoju” kraju wedle liczby produkowanych czołgów i bombowców. Chociaż również dziś tempem rozwoju produkcji przemysłowej, sieci transportowej i energetycznej, bankowości, prywatnej inicjatywy, poziomem swobód demokratycznych (Rosjanie nie znali wcześniej obowiązku meldunkowego) oraz głębokością przeprowadzanych reform, Rosja cara Mikołaja wyprzedza Rosję putinowsko–miedwiediewowską. I jakoś Rosja carska obchodziła się bez petrodolarów. I kradziono mimo wszystko mniej. Seryjną produkcję opancerzonych wozów bojowych na gąsienicach, które dla utajnienia nazywano „tankami”[20], opanowały do 1916 roku tylko dwa mocarstwa — Anglia i Francja. Kajzerowskie Niemcy do końca pierwszej wojny światowej zdążyły zrobić tylko 20 Sturmpanzerwagenów. W imperium rosyjskim istniały własne projekty wstępne: zrealizowano oryginalne opracowania konstrukcyjne (pędnik gąsienicowy Kegresse’a i pełne opony Gussa), przeszły próby poszczególne modele doświadczalne („pojazd terenowy” Aleksandra A. Porochowszczikowa i „Czołg–car” kapitana Lebiedienki, zwany też „Nietoperzem”). W zakładach putiłowskim, iżorskim i obuchowskim zaczęto produkcję kołowych i półgąsienicowych wozów pancernych, w Rybińsku planowano wytwarzanie 12–tonowych „krążowników polowych”, a w Petersburgu „pojazdów samobieżnych” pułkownika Gulkiewicza. Powstało także określenie „rosyjski typ czołgu”. Jednakże rwąca się do władzy i nieoglądająca się na skutki, podważająca podstawy carskiego reżimu narodowa burżuazja, wykorzystując trudności przedłużającej się wojny, zdołała w lutym 1917 roku obalić monarchię, lecz nie potrafiła już sama opanować zalewającej kraj anarchii. Huragan świadomie wywołanej przez bolszewików wojny domowej zmiótł wszystko i wszystkich: „obszarników i kapitalistów”, kadetów i liberałów, zakłady przemysłowe i fabryki, finanse i transport, naukę i wykształcenie, kadrę inżynieryjną i proletariat przemysłowy — „cały świat przemocy”. Kraj został cofnięty o dwieście lat. Jednocześnie bolszewicy trąbili w uszy zwycięskiemu hegemonowi, że na swoje szczęście doznał zaszczytu dożycia triumfu najbardziej postępowego ustroju społecznego w historii ludzkości i wzywali do przyjścia ze zbrojną pomocą ludziom pracy ze wszystkich „pozostałych krajów”, aby także ich uszczęśliwić walką klasową i dyktaturą proletariatu oraz otoczyć troską „władzy radzieckiej”. Oczywiście przy tak arcyważnej, globalnej sprawie, jak światowa rewolucja, nie można było obejść się bez czołgów. Decyzję o ich produkcji przewodniczący Sownarkomu W. I. Lenin podpisał już 10 sierpnia 1919 roku. Jednakże w ówczesnych warunkach udało się zmontować zaledwie 15 wozów bojowych, a i to wymagało prawie dwóch lat. Po wojnie domowej sprawami związanymi z produkcją sprzętu pancernego dla Armii
Czerwonej kierował Główny Zarząd Przemysłu Wojennego (GUWP), powołany w 1923 roku. Po upływie roku powstało przy nim Moskiewskie Techniczne Biuro Czołgowe, którym kierował były inżynier zakładów putiłowskich Siergiej P. Szukałow. Jeśli wcześniej konstruowaniem wozów bojowych zajmowały się poszczególne zakłady, co nie sprzyjało gromadzeniu koniecznego doświadczenia, teraz wszystkie prace skoncentrowano w jednym ośrodku. Jednak w zespole konstruktorów nie było ani jednego zajmującego się wcześniej projektowaniem czołgów, nie istniała też jakakolwiek dokumentacja techniczna. W tym czasie w Jekaterinogradzie zmarł na tyfus Mendelejew, uciekł jak najdalej od tego bezeceństwa do ojczystej Francji były szef imperatorskiego garażu Kegresse, na emigrację udał się Lebiedienko, a Porochowszczikow ostatecznie przeszedł do lotnictwa. Trzeba było wszystko zaczynać od zera. Towarzysze wojskowi żądali podjęcia niecierpiących zwłoki działań, by zaopatrzyć siły pancerne Republiki w sprzęt bojowy, ponieważ w służbie pozostawało tylko kilkadziesiąt zdobycznych czołgów angielskich i francuskich — przestarzałych, skrajnie zużytych, bez części zamiennych i w większości nieuzbrojonych — tuzin zmontowanych w rzemieślniczych warunkach zwiastunów radzieckiego przemysłu produkcji czołgów, skopiowanych z francuskiego Renault FT–17, typu „Bojownik o wolność tow. Lenin” oraz „Tow. Trocki”, także, oczywiście, „bojownik”. We wrześniu 1924 roku przy GUWP utworzono specjalną komisję ds. produkcji czołgów, która w oparciu o doświadczenia z wojny domowej oraz konstrukcji zdobycznych czołgów doszła do wniosku, że konieczne jest posiadanie w uzbrojeniu trzech typów czołgów: dużego, średniego i małego. 25 października 1925 roku w Zarządzie Planowania Mobilizacyjnego Armii Czerwonej odbyła się narada na temat produkcji czołgów, systematyzująca prowadzone już prace projektowo–konstrukcyjne. Na naradzie zadecydowano, że z powodu niedoboru środków zrezygnuje się z projektowania „pozycyjnego” (ciężkiego) czołgu, a wszystkie wysiłki zostaną skoncentrowane na wykonaniu „manewrowego” oraz „małego” czołgu. Jednakże na razie pozostawało to wszystko w sferze czystej fantazji. W kraju zaledwie zaczynającym się odradzać, i to wyłącznie dzięki temu, iż bolszewicy świadomie od tego procesu się odsunęli, ogłaszając Nową Politykę Gospodarczą oraz „czasowe wycofanie się”, nie było praktycznie przemysłu i brakowało środków na jego odbudowanie. Nota bene ta przerwa nie trwała długo. W kwietniu 1926 roku Stalin ogłosił kurs na uprzemysłowienie: „Musimy przekształcić nasz kraj z kraju rolniczego w kraj przemysłowy i to im szybciej — tym lepiej”. Właśnie od tej chwili słowo zaczęło przekształcać się w konkret. 2 czerwca 1926 roku dowództwo Armii Czerwonej oraz kierownictwo GUWP przyjęły trzyletni program produkcji czołgów. Przewidywał on formowanie w składzie dywizji piechoty batalionów czołgów towarzyszących, „tankietek towarzyszących” (po 112 sztuk w batalionie) oraz czołgów średnich, „manewrowych” (60 sztuk). Zadanie tych ostatnich polegało na neutralizacji i zdławieniu polowych węzłów oporu, a także działaniach na
szlakach komunikacyjnych przeciwnika. Czołgi i tankietki towarzyszące miały iść do ataku wspólnie z piechotą i kawalerią. We wrześniu, by nie tracić czasu, odbyła się narada dowództwa Armii Czerwonej, kierownictwa GUWP i Zjednoczenia Artyleryjsko– Arsenałowego na temat opracowania wymogów dotyczących wozów bojowych, które należało wyprodukować dla Armii Czerwonej. Żadnych zadań taktyczno–technicznych zamawiający nie przedstawił, wynalazcy kierowali się doświadczeniem zagranicznym i własnymi pomysłami. Za najbardziej przydatny model wozu bojowego towarzyszącego piechocie został uznany włoski Fiat 3000A z 1920 roku, stanowiący lżejszy wariant już klasycznego Renault, uzbrojony w karabiny maszynowe. Zdecydowano się przyjąć ten wóz jako podstawę, ale poza podwójnym karabinem maszynowym, zażądano zamontowania na wieżyczce armaty i zmieszczenia się w pięciu tonach masy, aby mieć możliwość transportowania czołgu ciężarówkami. Projekt opracowywało Główne Biuro Konstrukcyjne Zjednoczenia Artyleryjsko– Arsenałowego (byłe „biuro czołgowe”) pod kierownictwem Siergieja P. Szukałowa. Zamówienie na wytwarzanie wozu bojowego oznaczonego T–18 otrzymała leningradzka fabryka „Bolszewik” (była obuchowska). Kadłub czołgu był konstrukcją nitowaną z montowanych na szkielecie blach pancernych o grubości 8–16 mm. Konstruktor Aleksandr A. Mikulin opracował zwarty czterocylindrowy silnik chłodzony powietrzem o mocy 35 KM, zblokowany ze skrzynią biegów i mechanizmem kierowniczym. Silnik był montowany w tylnej części poprzecznie, co zapewniało zwartą konstrukcję przedziału napędowego. W podwoziu, aby zmniejszyć gabaryty, uprościć i obniżyć koszty konstrukcji, zamiast czterech dwukołowych wózków jezdnych umieszczono trzy. Jako elastyczne elementy zawieszenia zastosowano sprężyny spiralne, osłonięte obudowami. Doświadczalny egzemplarz opuścił halę montażową w marcu 1927 roku. Po pierwszych przejazdach, aby zmniejszyć kołysanie się wzdłuż osi podłużnej, trzeba było przedłużyć część jezdną o jeszcze jedno koło napinające. To z kolei spowodowało konieczność umieszczenia w przedniej części przedłużacza — balastowego bloku metalu o masie 150 kg. W sumie masa bojowa wozu osiągnęła 5,9 tony, długość 3,5 m, a prędkość wyniosła 16,5 km/h. Uzbrojenie składało się początkowo z armaty kal. 37 mm z lufą o długości 20 kalibrów i dwulufowego karabinu maszynowego Fiodorowa kal. 6,5 mm w jarzmie kulistym (później został on zastąpiony 7,62–mm karabinem maszynowym Diegtariewa). Armatę chciano mieć „dużej mocy”, ale w końcu zdecydowano się na lekko udoskonaloną przez Pawła N. Sjaczintowa 37–mm armatę Hotchkiss z kolbą naramienną i odległością celowania 300 m. Broń ta składała się z armaty i celownika dioptrycznego. Załoga była dwuosobowa. Sytuację wokół wozu obserwowano przez szczeliny obserwacyjne. Nad miejscem kierowcy–mechanika znajdowało się „pancerne oko” — coś w rodzaju lunetki– peryskopu. Urządzeń do łączności wewnętrznej i zewnętrznej nie było. Dla zwiększenia możliwości pokonywania przeszkód terenowych podczas przekraczania okopów i skarp, czołg miał w tylnej części zdejmowany przedłużacz (tzw. ogon).
Wóz otrzymał nazwę mały czołg towarzyszący wzór 1927 MS–1 (T–18) i 6 lipca, na mocy decyzji Rewolucyjnej Rady Wojskowej (Rewwojensowieta), został przyjęty do uzbrojenia. Do 1 maja 1929 roku fabryka „Bolszewik” wyprodukowała 30 pierwszych pojazdów. Czołgi te trafiły do batalionów pancernych i pułków piechoty, a także do nowo formowanych zmechanizowanych związków taktycznych. Włosi w tym czasie montowali w Fiacie 3000 silniki o mocy 63 KM i 37–mm armaty, przy czym ich czołgi ważyły 5,6 tony i rozwijały prędkość 24 km/h. Francuzi, skonstruowawszy nowy mechanizm jezdny, mieli Renault NC1, rozwijającego 25 km/h, z pancerzem czołowym o grubości 30 mm. W dodatku wozy dowodzenia Renault wyposażano w radiostacje jeszcze od 1917 roku. Japończycy zaś, kupiwszy ten wóz od Francuzów, zmodernizowali go i w 1929 roku posiadali czołg Typ 89 Otsu, uzbrojony w armatę kal. 57 mm. Zarówno „rosyjski Fiat”, jak i „rosyjski Renault” w wielu parametrach ustępowały swoim prototypom. Równolegle z MS–1 prowadzono prace nad jednomiejscową tankietką T–17 „Liliput”. Po dwuletnim bezowocnym projektowaniu podjęto decyzję, aby szczególnie nie wymądrzać się i zamontować nitowany korpus na podwoziu doświadczalnego czołgu T–18. Gąsienice tego wozu były gumowo–metalowe, wzmocnione stalową linką. W kabinie mieścił się kierowca, będący jednocześnie strzelcem karabinu maszynowego. Napęd stanowił tenże sam silnik Mikulina, tylko dwucylindrowy, a więc z mocą zmniejszoną o połowę — do 18 KM. Do budowy „czołgu manewrowego” przystąpiono jesienią 1927 roku. Produkcję seryjną zlecono fabryce parowozów im. Kominternu w Charkowie, w której biurze konstrukcyjnym utworzono wydział czołgów. Fabryka miała już doświadczenie w produkcji niemieckich ciągników gąsienicowych Hanomag, oczywiście przemianowanych na „Komunard”. Ogólny nadzór nad przygotowaniem produkcji czołgu, który otrzymał oznaczenie T–12, sprawował główny konstruktor Siergiej P. Szukałow; odpowiedzialnym wykonawcą projektu został konstruktor prowadzący sekcję pojazdów gąsienicowych W. Pasławski; zespół napędowy projektował Aleksandr Mikulin. Z ramienia Charkowskiej Fabryki Parowozów za zbudowanie czołgu odpowiadał zastępca szefa działu głównego inżyniera M. Andrianow oraz zastępca naczelnika wydziału czołgowego I. Dudka. Tak więc w Charkowie opracowywano napęd i część jezdną, a w Moskwie korpus i wieżę. Bezpośrednie kierownictwo sprawował szef specjalnego wydziału montażu i badań czołgów doświadczalnych inżynier Siergiej N. Machonin. Opracowaniem części jezdnej zajmowały się przyszłe „gwiazdy” radzieckiego przemysłu czołgowego: Iwan N. Aleksiejenko, Michaił I. Tarszinow, Aleksandr A. Morozow, Nikołaj A. Kuczerenko, Władimir M. Doroszenko. Układ T–12 był zapożyczony z amerykańskiego wozu bojowego T1 z wielopoziomowym rozlokowaniem uzbrojenia — 45–mm długolufowej armaty lub 57–mm haubicy i trzech karabinów maszynowych. W konstrukcji części jezdnej powrócono do schematu Fiata 3000