Dla Margaret Raymo w podzięce za rady i pomysły. Bez Ciebie nigdy bym nie
napisała tej książki.
1
Wzdrygnęłam się, usłyszawszy pukanie do drzwi mojej kwatery w akademiku.
Gdy otwierałam zamek i przekręcałam gałkę, ręce drżały mi ze zmęczenia, strachu
i napięcia nerwowego. Na widok Raffe’a Jeffriesa westchnęłam z ulgą. Chociaż
studiujemy na tym samym kierunku, niewiele nas łączy. Ja pochodzę z kolonii
i musiałam przetrwać Testy, żeby się tutaj znaleźć. On urodził się w mieście Tosu,
gdzie dzieci absolwentów przyjmuje się na Uniwersytet z otwartymi ramionami. Nie
jesteśmy przyjaciółmi. Choć ubiegłej nocy ocalił mi życie, wciąż nie wiedziałam,
czy mogę mu ufać. Nie miałam jednak wyboru.
Raffe wydawał się odprężony, ale dostrzegłam w jego oczach ostrzeżenie.
Wszedł do saloniku i zamknął za sobą drzwi.
– Cia, oni wiedzą – powiedział.
Nogi ugięły się pode mną i chwyciłam się oparcia krzesła, żeby nie upaść.
– Co wiedzą?
Że opuściłam kampus? Że odkryłam, iż spisek kierowany przez człowieka, który
w przeszłości pomógł mi podczas Testów, okazuje się czymś innym, niż sądzą
rebelianci, i gdy wkrótce rozpoczną atak, wszyscy zginą?
– Profesor Holt wie, że oboje opuściliśmy kampus. – Spojrzenie czarnych oczu
Raffe’a napotkało moje. – A Griffin zaczął szukać Damone’a.
Oczywiście, że Griffin szuka swojego kumpla. Kiedy go nie odnajdzie,
zawiadomi kierowniczkę naszego akademika, profesor Holt. A ona zacznie się
zastanawiać, dlaczego ten student Wydziału Władzy i Administracji zniknął. Czy
doktor Barnes i jego podwładni uwierzą, że Damone uciekł, bo nie wytrzymał
presji odniesienia sukcesu. A może raczej rozpoczną poszukiwania i odkryją, że on
nie żyje? Narastała we mnie panika. Powiedziałam sobie, że z pewnością tak się
stanie. Ale czy miałam rację?
Potrząsnęłam głową. Jeśli nie chcę, by usunięto mnie z Uniwersytetu lub by
spotkało mnie coś jeszcze gorszego, muszę przestać myśleć o przeszłości.
Żadne prawo nie zabraniało nam opuszczania terenu kampusu. Nie mogą mnie
ukarać tylko za to. Jednak jeśli wiedzą, co odkryłam…
Odetchnęłam głęboko, żeby się uspokoić, i zapytałam:
– Czy profesor Holt wie, dokąd się udaliśmy albo że wyszliśmy razem?
Dotknęłam symbolu błyskawicy na srebrzystozłotej bransolecie na moim
nadgarstku i pomyślałam o umieszczonym w niej urządzeniu namierzającym.
Wydawało mi się, że poradziłam sobie z nim, a jednak się myliłam. Myliłam się we
wszystkim. A teraz Michal nie żyje i…
– Nie przypuszczam, by ktokolwiek wiedział, jak długo nas nie było. Nikt nie
widział, że opuszczaliśmy kampus, i nie sądzę, aby ktokolwiek nas zauważył, kiedy
wracaliśmy. – Raffe przeczesał dłonią czarne włosy. – Ale Griffin zaczepił mnie,
gdy zamierzałem przekazać Tomasowi wiadomość od ciebie. Zapytał, czy
widziałem Damone’a, a potem o to, dokąd ty i ja pojechaliśmy tego ranka.
Wiedział, że byliśmy razem, chociaż nie mam pojęcia skąd.
Dotąd nie powiedziałam Raffe’owi o urządzeniu namierzającym w jego
bransolecie identyfikacyjnej. W głębi duszy miałam nadzieję, że nie będę musiała
wyjawić mu moich sekretów. Zanim przybyłam do Tosu, ojciec ostrzegł mnie,
żebym nikomu nie ufała. Ale musiałam zaufać kilku osobom. A teraz także
Raffe’owi, ponieważ mi pomógł i groziło mu niebezpieczeństwo.
Pospiesznie opowiedziałam o systemach namierzających w bransoletach
identyfikacyjnych i o nadajniku, który zaprojektowałam z Tomasem. Urządzenie
zakłócało ich sygnały i uniemożliwiało doktorowi Barnesowi zlokalizowanie nas.
Tylko że ubiegłej nocy albo dziś rano ten nadajnik wypadł mi z kieszeni. Nie
wiedziałam, kiedy dokładnie i gdzie go zgubiłam.
Raffe popatrzył na symbol wyryty na swojej bransolecie: zwiniętą sprężynę
pośrodku wagi sprawiedliwości o zrównoważonych szalach.
– A więc nas monitorują – rzekł bez zdziwienia czy oburzenia, po prostu
skinąwszy głową, i dodał: – Będziemy musieli znaleźć lepszy sposób zakłócenia
sygnału, jeśli nie chcemy, by śledzili każdy nasz krok, kiedy będziemy realizowali
twój plan.
Mój plan…
W tym tygodniu pani prezydent Collindar wystąpi w Izbie Debat rządu
Zjednoczonej Wspólnoty i złoży wniosek o przegłosowanie jej nowego projektu.
Projektu, który – jeśli zostanie przyjęty – pozbawi doktora Barnesa nieograniczonej
władzy nad Testami i Uniwersytetem. Zmusi go do przedstawienia raportu
prezydent Collindar i umożliwi jej zlikwidowanie procederu, który uśmiercił tyle
osób pragnących jedynie pomóc swoim koloniom i całemu krajowi. Ale chociaż
chciałabym wierzyć, że ta inicjatywa ustawodawcza się powiedzie, wszystko, czego
się dowiedziałam, wskazywało, że jest skazana na niepowodzenie. Krążyły
pogłoski, że kiedy zostanie odrzucona, stronnicy doktora Barnesa zażądają
głosowania wotum zaufania dla prezydent Collindar. Jeżeli prezydent je przegra,
będzie to oznaczało nie tylko jej koniec jako przywódczyni Zjednoczonej
Wspólnoty, lecz również wybuch walki, którą ona i buntownicy z pewnością
przegrają, gdyż doktor Barnes zna ich zamiary. W istocie doktor Barnes i jego
poplecznik Symon Dean sami zaplanowali tę rebelię. Dopiero niedawno poznałam
ich prawdziwe zamysły. Chcieli zidentyfikować, pojmać i w końcu uśmiercić
wszystkich, którzy sprzeciwiają się okrutnym metodom selekcji stosowanym
podczas Testów. Już wkrótce doktor Barnes poleci swoim ludziom, którzy wniknęli
w szeregi spiskowców, aby ich podburzyli i nakłonili do otwartego wystąpienia
zbrojnego po to, aby móc siłą zdławić bunt. Jeśli plan doktora Barnesa się
powiedzie, ci, którzy chcieli zlikwidowania Testów, zginą. Wśród tych osób był
mój brat.
Nie mogłam siedzieć bezczynnie i do tego dopuścić, ale nie miałam pojęcia, jak
powstrzymać ten fatalny bieg wydarzeń, który już został zapoczątkowany. Jeszcze
niedawno sądziłam, że to wiem, że znalazłam sposób – ale tylko pogorszyłam
sytuację. Teraz doktor Barnes będzie mnie śledził jeszcze baczniej niż dotychczas.
Żałowałam, że nie mam czasu, by się nad tym wszystkim zastanowić. Moi bracia
zawsze wyśmiewali się ze mnie, że potrzebuję godzin na podjęcie decyzji, gdy
innym wystarczyłoby kilka minut. Ojciec nauczył mnie jednak, że każda ważna
sprawa wymaga rzetelnego przemyślenia. A wybory, które mnie obecnie czekały,
były najważniejszymi w moim życiu.
Czy się bałam? Tak. Jako najmłodsza studentka Uniwersytetu wiedziałam, że
trudno się spodziewać, by moje działania odmieniły losy całego kraju, a ja okażę
się wystarczająco bystra, aby przechytrzyć doktora Barnesa i jego podwładnych
i ocalić życie buntownikom. Najprawdopodobniej poniosę klęskę, jednak musiałam
przynajmniej spróbować.
– W tej chwili jedyny mój plan to odrobić zadania domowe i trochę się przespać
– odpowiedziałam Raffe’owi, a gdy zaczął protestować, dodałam: – Ty też
potrzebujesz snu. – Jego zgarbiona sylwetka wskazywała, że jest równie znużony
jak ja. – Może jeżeli wypoczniemy, wymyślimy jakiś sposób zapobieżenia
nadciągającej katastrofie.
Po krótkim wahaniu skinął głową.
– Niezależnie od wszystkiego, co się wydarzyło, najlepiej będzie, jeśli przez
resztę dnia pozostaniemy w akademiku. Profesor Holt z pewnością kazała cię
śledzić. Musisz zachować ostrożność.
Moją uwagę przykuła seria stłumionych trzasków. Po chwili znów rozległy się
trzy ciche szczęknięcia przycisku połączenia w podróżnym komunikatorze. Był to
zaproponowany przez Zeena sygnał oznaczający, że któreś z nas dwojga chce
nawiązać łączność. Widocznie znalazł bezpieczne miejsce do rozmowy. Ale ja nie
mogłam swobodnie rozmawiać – nie w obecności Raffe’a. Musiałam mu zaufać
i wyjawić wiele spraw, ale akurat tej nie chciałam. Nie mogłam mu zawierzyć życia
mojego brata.
– Zobaczymy się później – powiedziałam.
Raffe przechylił głowę na bok i przyjrzał mi się uważnie, gdy ponownie
rozbrzmiały trzy szczęknięcia.
Udając, że nic nie usłyszałam, podeszłam do drzwi i je otworzyłam.
– Mam zadanie, nad którym muszę popracować.
Rozejrzał się po małym saloniku. Serce mi zamarło, gdy wyczekiwał na kolejne
trzaśnięcia. Kiedy nie nastąpiły, potrząsnął głową i ruszył do drzwi.
– Gdybyś czegoś potrzebowała, będę w pobliżu.
Kiedy wyszedł, zamknęłam drzwi na klucz i pospieszyłam do sypialni.
Sięgnęłam pod skraj materaca i namacałam urządzenie, które przywiozłam
z Kolonii Pięciu Jezior. Zaprojektowano je do nawiązywania łączności na
odległość niespełna dwudziestu kilometrów z drugim identycznym urządzeniem,
które ojciec trzymał w swoim gabinecie. Teraz niewątpliwie miał je Zeen czekający
na moją odpowiedź.
Trzykrotnie wcisnęłam guzik łączności na znak, że odebrałam jego sygnał.
– Cia, niezmiernie się cieszę, że Michal w końcu powiadomił cię, gdzie jestem.
Chciałem skontaktować się z tobą natychmiast po dotarciu do Tosu, ale Michal
polecił mi zaczekać. Czy wszystko u ciebie w porządku?
Usłyszenie głosu starszego brata napełniło mnie otuchą. Kiedy dorastałam,
mogłam zawsze powiedzieć Zeenowi o wszystkim. Spośród moich braci to do
niego szłam, gdy potrzebowałam pomocy w poradzeniu sobie z jakimś kłopotem.
Byłam pewna, że potrafi znaleźć rozwiązanie każdego problemu. Teraz miałam
nadzieję, że wciąż tak jest.
– Tak – odpowiedziałam. Przynajmniej na razie. – Ale…
– To dobrze. – Usłyszałam, że westchnął z ulgą. – To dobrze, Cia. Przepraszam,
że wtedy byłem taki rozgniewany. Nie powinienem był pozwolić ci wyjechać bez
pożegnania. Zazdrościłem ci, ponieważ osiągnęłaś coś, czego jak sądziłem, pragnę.
Nie wiedziałem, że…
Przypomniałam sobie, jak poczułam się zraniona, kiedy Zeen zniknął przed
moim wyjazdem na Testy. Z nas wszystkich on jest najbardziej zapalczywy
i najłatwiej wpada w gniew. Reaguje najbardziej porywczo i emocjonalnie
i najmocniej przeżywa, kiedy tym, których kocha, dzieje się krzywda albo są
zmuszeni do opuszczenia kolonii. Dlatego rozumiałam powód jego nieobecności,
gdy żegnałam się z rodziną, i mogłam teraz szczerze odpowiedzieć:
– Nie szkodzi. Poza tym, gdybyś nie wypadł jak burza z domu, musiałabym
poprosić cię o pozwolenie na zabranie tego podróżnego komunikatora, a ty byś
odmówił. Bez niego nie przetrwałabym minionych paru miesięcy.
– Szkoda, że nie słyszałaś, jak ryknąłem ze złości, kiedy zobaczyłem zostawioną
przez ciebie notkę – rzekł ze śmiechem. – Mama powiedziała, że to i tak niewielka
kara za to, jak brzydko się wobec ciebie zachowałem, ponieważ mogłem już nigdy
więcej cię nie zobaczyć. Nie chciała, żebym wyjechał, ale tata rozumiał, dlaczego
muszę to zrobić. Cia, dzieją się tu ważne rzeczy. Nie wiem, czy Michal ci
powiedział, że ludzie tutaj chcą położyć kres Testom. Tutejsi przywódcy mają plan,
który wszystko odmieni. To niebezpieczne.
– Zeen…
Ale on nie słuchał. Kiedy byłam mała, często godzinami opowiadał mi
o rzeczach, których nie pojmowałam, lecz mi to nie przeszkadzało. Uwielbiałam
słuchać jego głosu, wiedząc, że brat rozumie to, o czym mówi. Teraz jednak nie
rozumiał.
– Zeen… – spróbowałam ponownie.
– To skomplikowany plan i wyjaśnienie ci go zajęłoby mi zbyt dużo czasu. Nie
mogę długo rozmawiać, bo zaraz ktoś przyjdzie mnie szukać. Ci ludzie są bardzo
nieufni, mimo iż ręczy za mnie Michal. Myślę, że aresztowaliby mnie natychmiast,
kiedy wszedłem do ich obozu, gdyby nie…
– Zeen, przestań! – rzuciłam, a gdy zamilkł, powiedziałam: – Michal nie żyje. –
Gardło mi się ścisnęło, a w oczach zakręciły się łzy. Kiedy wypowiedziałam to na
głos, jego śmierć stała się dla mnie boleśnie realna. – Widziałam, jak zginął.
– Cia, to nie może być prawda – zaoponował, lecz napięcie w jego głosie
wskazywało, że moje słowa nim wstrząsnęły. – Gdyby Michal zginął, usłyszałbym
o tym od Symona albo Ranetty.
Mówił takim samym uspokajającym tonem, jakiego używał dawniej wobec mnie,
kiedy byłam mała i myślałam, że pod łóżkiem czają się potwory. Tylko że obecnie
nie uspokoi mnie kojącymi słowami. Wiedziałam, że te potwory są rzeczywiste.
– Symon nie powiedziałby ci o tym, ponieważ to on zabił Michala.
Spojrzałam na zegar przy łóżku. Minęło pięć minut. Jeśli Zeen miał rację,
wkrótce zaczną go szukać. Nie chciałam, żeby usłyszano, jak rozmawia przez
komunikator, i uznano go za szpiega. Było tyle do powiedzenia i tak mało czasu.
Musiałam zdecydować, co jest teraz najważniejsze, a co może zaczekać, aż uda nam
się znaleźć następną sposobność do rozmowy.
– Michal przyniósł Symonowi dowód, jakiego potrzebuje prezydent Collindar,
aby wygrać głosowanie w Izbie Debat i pokojowo zlikwidować Testy. Ukrywałam
się w pobliżu. – Wciąż miałam przed oczami obraz tego, jak przywódca buntu
uniósł rewolwer i wystrzelił dwukrotnie, a Michal upadł na ziemię. – Usłyszałam,
jak Symon powiedział, że razem z doktorem Barnesem uknuli ten spisek, aby
zdobyć kontrolę nad ludźmi, którzy chcą położyć kres Testom. Ta rebelia nie jest
prawdziwa.
– Jest prawdziwa, Cia. – Chociaż Zeen mówił cicho, usłyszałam pobrzmiewające
w jego głosie gniew, oburzenie i niedowierzanie. – Czy myślisz, że gdyby było
inaczej, nie dowiedziałbym się o tym? Ci ludzie tutaj są gotowi walczyć, aby
wprowadzić zmiany.
– Wiem. Właśnie do tego chcieliby ich sprowokować doktor Barnes i Symon.
– Cia, to nie może być prawda. Rozmawiałem z Ranettą i Symonem. On…
– Zabił Michala – weszłam mu w słowo. – Nie możesz ufać Symonowi. – Co do
Ranetty, nie miałam pewności. – Michal mu zaufał i teraz nie żyje. – Znowu
poczułam narastającą panikę. Zeen musi mi uwierzyć. – Symon ma dopilnować,
żeby powstanie się nie powiodło. Jeśli prezydent przegra głosowanie w Izbie Debat,
a rebelianci zaatakują, doktor Barnes i Symon wprowadzą do akcji czekające
w pogotowiu oddziały ochrony i służby bezpieczeństwa. Powiedzą, że użycie ich to
jedyny sposób zapewnienia spokoju reszcie miasta. Jeżeli nie zrobimy czegoś, by
temu zapobiec, rebelia upadnie i zginie jeszcze więcej ludzi.
– Zaczekaj. Jeśli masz rację… – Zeen przerwał i wziął głęboki wdech. Kiedy
znów się odezwał, mówił ledwie szeptem, ale z przekonaniem: – Musisz wydostać
się z Tosu.
– Nie mogę. Z kilku powodów – odpowiedziałam. Bransoleta na mojej ręce.
Przyjaciele, których bym porzuciła. Zeen tkwiący w samym środku spisku. Doktor
Barnes zamierzający mnie zabić. Tylko co do tej ostatniej sprawy wiedziałam, jak
sobie z nią poradzić. – Zeen, musisz opuścić obóz buntowników. Tutaj, na terenie
kampusu, jest wiele rzadko używanych budynków. Mógłbyś ukryć się w jednym
z nich.
– Nikomu nie wolno wyjść z obozu bez wyraźnego rozkazu Symona lub Ranetty.
Ranetta. Kobieta, której nigdy nie poznałam ani nawet nie widziałam. Kiedy
Michal wyjaśniał mi rozłam w łonie spisku na dwie frakcje – optującą za
pokojowym rozwiązaniem sytuacji oraz zniecierpliwioną zwlekaniem
i nakłaniającą do zbrojnej walki – powiedział, że liderką tej drugiej jest Ranetta.
Widocznie dawniej Ranetta, podobnie jak wszyscy rebelianci, popierała metody
proponowane przez Symona. Jeżeli obecnie im się sprzeciwia, czy mogę uważać ją
za sprzymierzeńca? Gdyby Zeenowi udało się z nią porozmawiać…
Nie. Wprawdzie Zeen jest bystry, ale często reaguje emocjonalnie, bez
zastanowienia. Nie należał do spisku na tyle długo, by móc zrozumieć ścierające się
w nim tendencje i trafnie ocenić, komu można zaufać. Kto wie, czy komukolwiek
tam można ufać? Przecież Michal uważał Symona za godnego zaufania, ja też. Poza
tym Zeen nie przeszedł przez Testy. Nie wie, na czym polegają ani jak bardzo są
potworne. To nie jego walka. Musi się stamtąd wynieść.
– Mógłbyś wymknąć się niepostrzeżenie – powiedziałam.
Rebelianci obozowali w dawnej bazie lotnictwa wojskowego, zniszczonej przez
trąbę powietrzną tak doszczętnie, że rząd Zjednoczonej Wspólnoty zrezygnował ze
zrewitalizowania tego obszaru. Jednak pomimo skażeń gruntu wyrosły tam drzewa
i inna roślinność. Mój brat z pewnością potrafiłby poruszać się w tym terenie
i ukryć się przed pościgiem.
– Być może – odrzekł. – I możliwe, że będę musiał to zrobić, jeśli sprawy
potoczą się tak, jak mówisz. Ale jeszcze nie teraz. Mógłbym dowiedzieć się czegoś
użytecznego. Spiskowców nie zdziwi, że facet, który niedawno się do nich
przyłączył, zadaje pytania. Muszę tylko rozstrzygnąć, czego się chcemy dowiedzieć.
Jeśli jest szansa, że…
Urwał. Czekałam, aż znów zacznie mówić, lecz z drugiej strony panowała cisza.
Z mocno bijącym sercem spojrzałam na trzymany w ręku komunikator. Widocznie
Zeen usłyszał, że ktoś nadchodzi. Czy zamilkł w porę, czy podsłuchano jego
rozmowę? Wyczekiwałam na jakiś sygnał od niego, że jest bezpieczny.
Powoli mijały minuty. Jedna. Pięć. Dziesięć. Zegar zdawał się ze mnie szydzić.
Z każdą upływającą chwilą rósł mój niepokój. W milczeniu ściskałam kurczowo
w dłoniach komunikator i modliłam się w duchu, żeby bratu nic się nie stało.
Przyniosłam Michalowi nagrania zarejestrowane na tym urządzeniu i to
doprowadziło do jego śmierci. Nie chciałam stracić także Zeena. Jeśli on zginie,
będzie kolejną osobą, która umrze z powodu moich działań. Jakaś część mnie
chciała poszukać Tomasa. Był ze mną ubiegłej nocy, kiedy po raz pierwszy
spostrzegłam Zeena w obozie buntowników. Z pewnością zgodzi się mi pomóc. Ale
chociaż pragnęłam objąć Tomasa i zdać się na niego, wiedziałam, że on niewiele
może zrobić – podobnie jak ja. Byliśmy tylko studentami Uniwersytetu i nie
mieliśmy niemal żadnego wpływu na przebieg wydarzeń.
Ale istniał ktoś, kto przypuszczalnie zdoła mi pomóc. Wprawdzie Michal nie był
pewien, czy możemy zaufać tej kobiecie, lecz nie miałam wyboru. Już nie. Zeen
tkwił w spisku gotowym wystąpić zbrojnie przeciwko doktorowi Barnesowi i jego
stronnikom. Testy wkrótce wyselekcjonują następną partię kandydatów. Ponad setka
studentów znowu zostanie zmuszona do dokonywania wyborów, które mogą
kosztować życie ich albo innych osób. A jeżeli mój udział w zabiciu
Damone’a wyjdzie na jaw, nie będę już w stanie podjąć jakiegokolwiek działania.
Zginę. Stawką jest los zbyt wielu ludzi, abym mogła wierzyć, że zdołam sama
naprawić tę sytuację. Nie jestem przywódczynią kraju. Jest nią prezydent Collindar.
To jej zadanie, nie moje.
Muszę przekonać ją, żeby mi pomogła.
Włożyłam brązowe spodnie kupione po przyjeździe do Tosu i obcisłą żółtą
tunikę ozdobioną srebrnymi guzikami. Oczyściłam, na ile zdołałam, moje
wygodne, lecz zniszczone buty, żeby wyglądały przynajmniej znośnie. Zazwyczaj
zwijałam włosy w ciasny węzeł na karku. Teraz jednak wyszczotkowałam je
starannie, aż zalśniły, a potem splotłam warkocz, taki, nad jakim ojciec zawsze
ubolewał, że nadaje mi wygląd młodej kobiety, a nie dziewczyny. Miałam nadzieję,
że się nie mylił. Aby mój plan się powiódł, prezydent musi potraktować mnie jako
kogoś więcej niż studentkę Uniwersytetu. Musi ujrzeć we mnie osobę dojrzałą.
Zwinęłam w ciasny kłąb poplamione krwią ubranie, które wczoraj nosiłam,
i wepchnęłam do torby. Nie zdołałabym usunąć z niego krwi Damone’a. Wprawdzie
rzadko ktoś mnie tu odwiedza, ale nie chciałam ryzykować, że zobaczyłby te
pokrwawione ciuchy. Musiałam się ich pozbyć.
Sięgnęłam pod materac i wyjęłam mały pistolet otrzymany od Raffe’a. Ciężar tej
broni w mojej ręce wydał mi się nieznaczny w porównaniu z tym leżącym mi na
sercu. W Kolonii Pięciu Jezior używamy broni. Już jako dziecko umiałam strzelać
ze śrutówki, a ojciec Daileen nauczył nas obie posługiwania się swoim rewolwerem
mniej więcej w tym samym czasie, gdy nauczyłam się mnożenia i dzielenia. Praca
wykonywana przez mojego ojca wymagała, abyśmy mieszkali w pobliżu terenów
niezrewitalizowanych, po których włóczą się drapieżne wilki i inne groźne
zmutowane stworzenia. Nieraz zdarzyło mi się zranić lub zabić zwierzę, które
zamierzało mnie zaatakować.
Wsadziłam podróżny komunikator do torby, zarzuciłam ją na ramię, wyszłam
z pokoju i starannie zamknęłam drzwi na klucz.
Na korytarzach akademika panowała cisza. Studenci rozmawiali głosami bardziej
ściszonymi niż zwykle. Niewątpliwie z powodu zniknięcia Damone’a. Gdy mijałam
ich na schodach, spuszczałam wzrok, żeby nie dostrzegli w nim poczucia winy. Przy
każdym kroku nasłuchiwałam trzasku komunikatora, który świadczyłby, że
Zeenowi nic się nie stało.
Kiedy znalazłam się na parterze, zmusiłam się, żeby zwolnić, i miarowym
krokiem ruszyłam do frontowego wyjścia. Nie chciałam, żeby ktokolwiek zauważył
niepokój, w jaki wprawiało mnie milczenie Zeena. Z każdą upływającą chwilą
nabierałam coraz większej pewności, że spotkało go coś okropnego. Pchnęłam
drzwi i zerknęłam przez ramię, aby się przekonać, czy przypadkiem Raffe nie
zobaczył mnie na schodach i nie podążył za mną. Nikogo nie zauważyłam, więc
wyszłam na zewnątrz w popołudniowe słońce. Spojrzałam na zegarek. Do kolacji
zostały jeszcze dwie godziny. Jeśli nie wrócę w porę, moja nieobecność podczas
posiłku niewątpliwie zostanie zauważona. Ale nie miałam wyboru.
Wyprostowałam się, okrążyłam budynek akademika i dotarłam do szopy,
w której trzyma się pojazdy. Starałam się nie patrzeć na miejsce, gdzie Raffe i ja
zepchnęliśmy Damone’a w przepaść. Wyprowadziłam z szopy mój rower,
rozejrzałam się, czy nikt mnie nie obserwuje, wskoczyłam na siodełko i nacisnęłam
na pedały. Pomimo zmęczenia napędzał mnie niepokój o brata.
Przejechałam przez most rozpięty nad siedmiometrowej szerokości rozpadliną
oddzielającą akademik Wydziału Władzy i Administracji od reszty kampusu. Kiedy
skręciłam na drogę prowadzącą do biblioteki, obejrzałam się za siebie. Z tej
odległości nie mogłam być tego pewna, ale wydało mi się, że dostrzegłam
Griffina. Stał bez ruchu na moście i wpatrywał się w ciemną czeluść rozpadliny.
Chociaż pragnęłam odszukać Tomasa i poprosić, żeby mi towarzyszył, nie
zrobiłam tego. Za nic nie chciałabym ściągnąć na niego kłopotów. Odwróciłam się
i zaczęłam pedałować najszybciej, jak potrafiłam, mając nadzieję, że zdołam
pomóc bratu i sobie.
Przejechałam pod łukiem bramy ze splecionego metalu, tak bardzo podobnym do
bransolety na moim przegubie, co przypomniało mi, że wszystkie moje ruchy są
monitorowane. Studentom Uniwersytetu nie zabraniano opuszczania terenu
kampusu, jeśli jednak odważę się zanadto oddalić, profesor Holt i doktor Barnes
niewątpliwie zaczną coś podejrzewać. Na szczęście jako stażystka w biurze
prezydenckim miałam pretekst, by się tam udać.
Za łukiem zatrzymałam się, wyjęłam z torby komunikator i włączyłam
wyświetlacz nawigacji. Wprawdzie jeździłam już wcześniej tymi drogami, ale wciąż
nie byłam pewna, czy wybiorę najlepszą trasę. Oddarłam pasek materiału
z zakrwawionego ubrania i przywiązałam nim komunikator do kierownicy, a potem
trzykrotnie wcisnęłam guzik połączenia. Bez rezultatu. Stłumiłam rozczarowanie
i skierowałam się ku centrum miasta. Podczas jazdy przywoływałam z pamięci
twarze Zandri, Malachiego, Ryme, Obidiaha i Michala. Wszyscy oni przybyli do
Tosu, pragnąc pomóc naprawić nasz świat. I wszyscy nie żyją, zginęli. Musiałam
uchronić brata przed tym samym losem. Miałam nadzieję, że nie jest za późno.
2
Lawirowałam przez ulice miasta, ledwie zważając na otoczenie, gdyż
wpatrywałam się we wskazania wyświetlacza komunikatora. Jadąc, zastanawiałam
się, co wiem. Prezydent Collindar niewątpliwie nie lubi doktora Barnesa. Sama
widziałam oznaki ich wzajemnej antypatii. Ale choć prezydent pragnie odsunąć
Barnesa od władzy, nie wiadomo, czy zechce zmodyfikować lub wręcz zlikwidować
proces selekcji kandydatów na studia uniwersyteckie. Metody stosowane podczas
Testów są potworne, ale skuteczne. Czysta woda, którą pijemy, i liczba kolonii na
zrewitalizowanych terenach dowodzą, że nasi przywódcy wykształceni na
Uniwersytecie są dobrze przygotowani do pełnienia swoich funkcji.
Czy można wierzyć, że prezydent zmieni system, który przynosi takie rezultaty?
Nie wiedziałam tego. Ale gdy jechałam i pęd powietrza rozwiewał mi włosy,
uświadomiłam sobie, że muszę się tego dowiedzieć, jeśli chcę położyć kres Testom.
Kiedy zbliżałam się do centrum miasta, drogi, przy których stały domy
jednorodzinne, ustąpiły miejsca ulicom z biurowcami. Mijały mnie prywatne
śmigacze tych osób, które obowiązki zawodowe wzywały w niedzielę do
śródmieścia. Skręciłam w następną ulicę i zobaczyłam gmach z szarego kamienia
z charakterystycznymi wieżyczkami i wieżą zegarową, gdzie mieściło się biuro
prezydent Anneline Collindar.
Zostawiłam rower przy stojaku obok wejścia i pchnęłam jedne z wielkich
drewnianych drzwi. Zbliżyli się do mnie dwaj funkcjonariusze w czarnych
kombinezonach, a dwaj inni zajęli stanowiska przed nami po obu stronach
łukowych drzwi. Kolor ich strojów, białe opaski na ramionach i noszone u pasa
srebrzyste rewolwery świadczyły, że są członkami służby bezpieczeństwa. Tylko jej
funkcjonariuszom wolno nosić broń w budynkach rządowych. Prawo to
ustanowiono po Wojnie Siedmiu Faz, kiedy ludzie gromadzili się i dyskutowali nad
tym, czy należy utworzyć nowy centralny rząd. Prowadzono zaciekłe spory. Wiele
osób uważało, że prezydent Dalton, ostatni przywódca Stanów Zjednoczonych,
i liderzy innych światowych mocarstw sprawujący władzę tuż przed wojną oraz
w trakcie jej kolejnych faz są winni skażenia gleby, śmierci tak wielu ludzi
i ogólnego zniszczenia. Inni z kolei dowodzili, że zorganizowana forma władzy jest
nadal niezbędna, jeśli ma się ziścić nadzieja na rewitalizację skażonych obszarów.
W tych debatach mogli zabierać głos wszyscy obywatele, jednak niektórzy uznali,
że broń jest bardziej przekonującym argumentem niż słowa. To właśnie stosowanie
broni palnej przez przeciwników nowego rządu odstręczyło przeważającą
większość ludzi od bezprawia. Pierwsze prawo uchwalone po głosowaniu nad
powołaniem nowego rządu zakazało noszenia broni w Izbie Debat. Dziesięć lat
później zakaz ten rozszerzono na wszystkie budynki rządowe.
Dzisiaj ja pogwałciłam to prawo. Aby mu się podporządkować, musiałabym
oddać pistolet od Raffe’a, a tego nie chciałam zrobić. Nie wiedziałam, jak pani
prezydent zareaguje na to, co miałam jej do powiedzenia. Musiałam być
przygotowana na wszelkie ewentualności.
Poprawiłam torbę na ramieniu i podeszłam do barczystego funkcjonariusza
służby bezpieczeństwa siedzącego za niewielkim czarnym biurkiem. Podałam moje
nazwisko i pokazałam bransoletę identyfikacyjną. Przyzwalająco skinął głową, a ja
wyprostowałam się i przeszłam przez łukowe drzwi prowadzące do
prezydenckiego biura.
Rozpoczęłam staż już przed kilkoma tygodniami, toteż wiedziałam, że
w wyznaczone przez Zjednoczoną Wspólnotę dni wypoczynku można wprawdzie
spotkać tutaj kilkoro młodych, oddanych członków zespołu prezydenckiego, lecz
rzadko samą prezydent Collindar. Ponieważ jednak prezydent zamierzała
w poniedziałek wystąpić w Izbie Debat, spodziewałam się zastać tu dziś więcej
pracujących urzędników. I nie zawiodłam się. Na korytarzach, którymi szłam do
gabinetu prezydenckiego na parterze, wrzała gorączkowa aktywność. Wszędzie
wyczuwało się atmosferę napięcia. Urzędnicy tłoczyli się wokół biurek i cicho
rozmawiali. Kilkoro spojrzało w moją stronę, gdy ich mijałam, jednak większość
była zbyt zajęta, by mnie zauważyć. Przemierzyłam wielką salę konferencyjną,
w której na tablicy wisiał harmonogram obrad następnego tygodnia. Pod
pojutrzejszą datą wypisano czerwonymi literami temat: NADZÓR NAD TESTAMI
I UNIWERSYTETEM.
W końcu dotarłam do wielkich białych drewnianych drzwi gabinetu
prezydenckiego. Przy biurku przed drzwiami po lewej stronie nikogo nie było.
Ujęłam gałkę i przekręciłam.
Drzwi okazały się zamknięte, a kiedy zapukałam, nikt nie otworzył. Moje
przypuszczenia się potwierdziły. Prezydent nie było w biurze.
Wróciłam do głównego holu i weszłam żelaznymi schodami na pierwsze piętro.
Przed kilkoma tygodniami szłam tędy po raz pierwszy, podążając za Michalem.
Byłam wtedy zaskoczona, że go tu spotkałam. Udawał, że mnie wcześniej nie znał,
kiedy oprowadzał mnie po tym budynku, jednym z najstarszych w Tosu. Teraz
pokonałam ostatni stopień i powoli ruszyłam korytarzem w kierunku podwójnych
drzwi strzeżonych przez dwóch funkcjonariuszy w fioletowych strojach. Od
Michala wiedziałam, że za tymi drzwiami mieści się prywatna kwatera prezydencka.
Żałowałam, że Michala nie ma przy mnie. Podeszłam do funkcjonariuszy
i oznajmiłam:
– Mam wiadomość dla pani prezydent.
Ciemnowłosy funkcjonariusz stojący po prawej stronie zmarszczył brwi.
– Prezydent nie ma w budynku. Możesz zostawić tę wiadomość na biurku przed
jej gabinetem na dole. Odbierze ją jutro któryś z wyższych urzędników z jej
zespołu.
Pojęłam, że mnie zlekceważył. Choć to, iż wpuszczono mnie tutaj, oznaczało, że
mam prawo tu przebywać, pewnością siebie nie mogłam zatuszować młodego
wyglądu i drobnej postury. Obie te cechy identyfikowały mnie jako studentkę, która
nie ma żadnego powodu wysyłać pism do przywódczyni Zjednoczonej Wspólnoty.
– Musi być jakiś sposób dostarczania wiadomości pani prezydent – powiedziałam
spokojnym, stanowczym tonem, jakiego używa mój ojciec, ilekroć rozmawia
z panem Taubsem o tym, że jego koza zjada nowe sadzonki rosnące w pobliżu
farmy.
– Owszem, jest – przyznał siwowłosy mężczyzna po lewej.
Zanim zdążył polecić mi odejść, dodałam:
– Nazywam się Malencia Vale. Odbywam staż u pani prezydent Collindar, która
kilka tygodni temu poprosiła mnie, żebym omówiła z nią pewną istotną kwestię.
Chciałabym, żeby ktoś powiadomił ją, że przyjechałam przedyskutować to
zagadnienie.
– Prezydent nie będzie… – zaczął gniewnie ciemnowłosy funkcjonariusz, lecz
jego towarzysz przerwał mu, unosząc rękę, i oświadczył spokojnie:
– Każę dostarczyć wiadomość od ciebie i mam nadzieję, że jest tak ważna, jak
sądzisz. Jeśli się mylisz, poniesiesz surowe konsekwencje. Czy jesteś gotowa
zaryzykować?
Wiedziałam, jaką cenę płaci się u doktora Barnesa za popełnienie błędu. Czy
prezydent Collindar stosuje podobne zasady? Nie pracowałam w jej biurze na tyle
długo, by poznać panujące tu stosunki, ale wiedziałam, że Michal nie darzył
prezydent Collindar pełnym zaufaniem. Ja również nie, jednak wystarczyło mi
pomyśleć o Tomasie i wszystkich innych, których życiu może grozić
niebezpieczeństwo, bym zdecydowała, że zaryzykuję zapłacenie każdej ceny.
Potwierdziłam skinieniem głowy i siwowłosy funkcjonariusz zniknął za
niewielkimi drzwiami po lewej. Niebawem wrócił i oznajmił:
– Przekazałem wiadomość od ciebie. Masz tu zaczekać.
Nie powiedział, na co mam czekać. Na prezydent Collindar? Na urzędników,
którzy uznali moje zachowanie za niestosowne? Wiedziałam jedynie, że moja
prośba o rozmowę z panią prezydent została zauważona. Młodsi urzędnicy, których
wcześniej widziałam pracujących w zatłoczonych gabinetach, schodzili teraz po
schodkach w dwu- lub trzyosobowych grupkach, poszeptując między sobą. Chociaż
udawali, że mają do załatwienia ważne sprawy, zdradzały ich spojrzenia rzucane
w moim kierunku. Usłyszałam uwagę jednego z nich, że ma nadzieję, iż wiem, co
robię.
Ja też miałam taką nadzieję. Im więcej ludzi mnie mijało, tym bardziej
nabierałam przekonania, że wieść o moim żądaniu spotkania z panią prezydent
rozejdzie się poza mury tego gmachu. Michal zdobył pracę w tym biurze dzięki
powiązaniom Symona z rządem. Symon umieścił go tutaj, żeby śledził prezydent
Collindar i donosił o jej planach. Nie wątpiłam, że ma tu również innych
informatorów.
Powstrzymałam się przed nerwowym przechadzaniem się tam i z powrotem.
Wpatrywałam się prosto przed siebie, mając nadzieję, że moja twarz nie zdradza
napięcia, jakie czułam. Po pewnym czasie, który wydawał się ciągnąć godzinami,
u szczytu schodów pojawiła się ciemnowłosa kobieta ubrana w oficjalną czerwień.
Przyjrzała mi się uważnie, zanim wręczyła notatkę siwowłosemu
funkcjonariuszowi. Przeczytał ją, kiwnął głową i podszedł do mnie.
– Tędy – rzekł. Poprowadził mnie do podwójnych drzwi prywatnej kwatery pani
prezydent. Otworzył je i się cofnął. – Zaczekaj tutaj. Niebawem cię wezwą.
Zanim zdążyłam zapytać kto, popchnął mnie do niewielkiego przedpokoju.
Drzwi zamknęły się za mną. Mdłe światło i szare ściany nadawały temu
pomieszczeniu ponury wygląd. Przede mną znajdowały się inne drzwi –
jaskrawobiałe, ze srebrną gałką wypolerowaną do połysku.
Napłynęły wspomnienia. Sześcioro drzwi ze srebrzystymi gałkami. Pięcioro
oznaczonych czarnymi cyframi i szóste wyjściowe. Drzwi, które miałam teraz
przed sobą, przypominały tamte, przed którymi stałam podczas trzeciego etapu
Testów. Tamten egzamin miał sprawdzić nie tylko szkolną wiedzę każdego z nas,
lecz także zdolność trafnej oceny mocnych i słabych stron członków naszych
zespołów.
– Malencia Vale – z małego głośnika w ścianie rozbrzmiał kobiecy głos. –
Możesz wejść.
Ujęłam gałkę i odetchnęłam głęboko. W trakcie tamtej próby Testów musiałam
podjąć decyzję, czy mam wejść drzwiami przeznaczonymi dla mnie i stawić czoło
zadaniu, które za nimi znajdę, czy po prostu stamtąd wyjść. Uwierzyć, że moi
koledzy z zespołu dążą do tego samego celu, czy uznać, że jeden z nich, choć
powinien pracować dla wspólnego dobra, dopuścił się zdrady. Wtedy podczas
Testów opuściłam korytarz drzwiami wyjściowymi. Teraz obróciłam gałkę
i weszłam do środka.
W wielkim pokoju o ścianach pomalowanych na słonecznie żółty kolor nie było
nikogo. Po jednej stronie stał długi czarny stół, a przed kominkiem, w którym
z trzaskiem płonął ogień, stało kilka krzeseł z niebieskimi obiciami. Na prawo od
kominka widniały zamknięte drzwi.
Otworzyłam torbę, wyłączyłam podróżny komunikator i usiadłam na krześle.
W tym momencie drzwi się otworzyły i weszła prezydent Collindar. Wysoka,
z modnie ostrzyżonymi czarnymi włosami, ubrana w obcisły czerwony żakiet,
emanowała aurą władzy. Skinęła mi głową na powitanie, a potem odwróciła się do
kogoś stojącego w drzwiach za nią i powiedziała:
– Podałam ci wszystkie informacje, jakimi dysponuję. Mam nadzieję, że będziesz
gotowy.
– Możesz mi zaufać – odpowiedział męski głos.
Wstrzymałam oddech, gdy do pokoju wszedł siwowłosy mężczyzna i posłał mi
szeroki uśmiech. Taki sam uśmiech widziałam na jego twarzy dziś rano, chwilę
przedtem zanim pociągnął za spust i zastrzelił Michala. To był przywódca
rebeliantów Symon Dean.
Pod połą jego płaszcza mignął metaliczny błysk. Nosił rewolwer.
Prawdopodobnie ten sam, którym zabił Michala. Spojrzał mi w oczy i poczułam
siłę jego wzroku, tak jak przy naszym poprzednim spotkaniu. Zetknęłam się z nim
tylko dwa razy, podczas czwartego etapu Testów, kiedy dostarczył mi żywność
i wodę. Udzielał tej pomocy, aby dać spiskowcom poczucie triumfu i nie dopuścić
do tego, by uznali, że mogliby sami skuteczniej zlikwidować Testy. Ale nie
powinnam tego pamiętać. Jeśli zdradzę się z tym, że go rozpoznałam, ujawnię, że
odzyskałam wspomnienia z Testów.
Krew dudniła mi w uszach. Opanowałam gniew i strach i zmusiłam się, by
przywołać na twarz wyraz zaciekawienia. Po kilku sekundach, które zdawały mi się
wiecznością, Symon przeniósł spojrzenie z powrotem na panią prezydent.
– Wszystko będzie gotowe, ale nadal uważam, że powinnaś przełożyć tę debatę na
później – rzekł do niej i oboje weszli głębiej do pokoju. Starałam się nie okazać
zaskoczenia jego słowami. – Choć to odroczenie może przez wielu ludzi zostać
uznane za przejaw słabości, da nam ono kilka dodatkowych dni na pozyskanie
większej liczby głosów. Obecnie…
Prezydent uniosła rękę i potrząsnęła głową.
– Niektórzy nasi stronnicy już się wahają. Zwłoka mogłaby skłonić ich do
wycofania poparcia. Chyba że zagwarantujesz mi, iż zdołasz znaleźć to, czego
potrzebuję…
– Wiesz, że udzielenie takiej gwarancji jest niemożliwe.
– To oznacza, że debata odbędzie się w zaplanowanym terminie. Tak czy inaczej,
pod koniec tygodnia ogłoszę nasze zwycięstwo.
– Zatem mamy wiele do omówienia – rzekł Symon ze znużonym westchnieniem.
Byłam jednak pewna, że dostrzegłam w jego oczach triumfalny błysk.
Sugerując, że prezydent straciłaby polityczne wpływy, gdyby odroczyła
wniesienie wniosku pod głosowanie w Izbie Debat, chciał w ten sposób odwieść ją
od takiego pomysłu. Był sprytny. Miałam nadzieję, że prezydent Collindar okaże się
sprytniejsza.
Skinęła głową.
– Spotkamy się na dole, gdy tylko skończę omawianie z moją stażystką jej
doświadczeń ze studiów na Uniwersytecie. Zważywszy na temat czekającej nas
debaty, uznałam za wskazane polecić studentce, by odświeżyła moją wiedzę
o programie nauczania. To nie powinno potrwać długo.
Symon obrzucił mnie jeszcze jednym spojrzeniem, a potem kiwnął głową
i ruszył do drzwi. Kiedy wyszedł, pani prezydent usiadła na krześle naprzeciwko
mnie.
– Powiedziałam Symonowi i innym członkom mojego zespołu, że to ja
poprosiłam, abyś spotkała się ze mną w tym tygodniu, gdy już wywiążesz się
z zadań przydzielonych ci przez wykładowców. Pomyślałam, że będzie dla ciebie
bezpieczniej, jeśli rozejdzie się wieść, że zjawiłaś się tutaj z mojego polecenia,
a nie z własnej inicjatywy. W kontekście wydarzeń czekających nas w tym tygodniu
mogłoby ci zaszkodzić, gdyby uznano cię za kogoś więcej niż tylko stażystkę
pracującą w moim biurze.
– Wiem – odrzekłam.
Prezydent uniosła brew, ale nie skomentowała tego. Po prostu czekała, co dalej
powiem. Wyprostowałam się i odetchnęłam głęboko. Sposób, w jaki przedstawię
moje informacje, był równie istotny jak ich treść. Musiałam zachować spokój
i opanowanie. To najważniejszy test w moim dotychczasowym życiu. Zbyt wiele
zależało od właściwego doboru słów, bym mogła pozwolić sobie na popełnienie
błędu.
– Wiem, że pani zespół szuka konkretnego dowodu na to, iż metody stosowane
przez doktora Barnesa podczas Testów i kierowania Uniwersytetem przekroczyły
dopuszczalne granice. Powiedziano mi, że bez takiego dowodu głosowanie nad
odsunięciem doktora Barnesa od władzy zakończy się porażką.
Prezydent Collindar odchyliła się do tyłu na krześle. Jej czarne włosy zalśniły na
tle czerwonego materiału żakietu.
– Dobrze cię poinformowano. Czy powód, dla którego się zjawiłaś, mógłby coś
w tej sytuacji zmienić?
– Mam taką nadzieję. Chociaż nie w sposób, który jak sądzę, ma pani na myśli. –
Wzięłam głęboki wdech i wyjaśniłam: – Tuż przed początkiem mojego stażu zaczął
u pani pracować urzędnik z Tosu, który przywiózł mnie z Kolonii Pięciu Jezior na
Testy. Nazywał się Michal Gallen. – Gdy wymieniłam to nazwisko, zobaczyłam na
twarzy prezydent Collindar wyraz świadczący o tym, że je zna. – Michal powiedział
mi, że został przeniesiony do pani biura dzięki wpływom człowieka o imieniu
Symon, który kieruje ruchem dążącym do powstrzymania doktora Barnesa i jego
kontrowersyjnych metod. Oznajmiono mi, że z powodu mojego młodego wieku
byłoby dla mnie zbyt niebezpieczne, gdybym przyłączyła się do spisku
wymierzonego w doktora Barnesa. Mam koszmarne doświadczenia z Testów. Nie
wiem, czy te moje migawkowe wspomnienia są prawdziwe, ale skłoniły mnie,
abym wspomagała bunt na wszelkie możliwe sposoby. Michal bez wiedzy Symona
przydzielił mi pewne zadanie. Polecił, żebym pomogła znaleźć dowód potrzebny
do przekonania członków Izby Debat, aby poprzez głosowanie odsunęli doktora
Barnesa od władzy. Wczoraj dostarczyłam Michalowi dowód, jakiego szukał.
Prezydent Collindar pochyliła się do przodu. Zanim zdążyła poprosić o to, czego
nie mogłam jej już dać, powiedziałam:
– Michal zaniósł ten dowód Symonowi. – Uśmiech spełzł z jej twarzy, gdy
przeniosła spojrzenie na drzwi, przez które wyszedł Symon Dean. – Ponieważ
Symon nie wiedział o moim udziale w tej sprawie, Michal pomimo moich nalegań
nie chciał przyprowadzić mnie do obozu rebeliantów. Ukryłam się więc w pobliżu,
gdy przekazywał dowód, który położyłby kres Testom. I wtedy zobaczyłam, jak
Symon wyjął rewolwer i zastrzelił Michala. Dowód przepadł, a Michal nie żyje.
Prezydent przyjrzała mi się uważnie. Na jej twarzy nie widać było żadnych
emocji. Serce waliło mi w piersi. Pohamowałam odruch, by skulić się pod jej
wzrokiem. Chciałam ją błagać, żeby mi uwierzyła. Ale widziałam, że rozważa to,
co ode mnie usłyszała. Ocenia moje motywy i uczciwość.
W końcu powiedziała:
– Utrzymujesz, że Michal Gallen nie żyje. Czy potrafisz tego dowieść?
– Nie – przyznałam.
Chociaż może bym i potrafiła. Był przecież Raffe. Gdyby prezydent go tutaj
wezwała, potwierdziłby moje słowa. Ale nie wspomniałam dotąd, że jest w to
wplątany, więc prezydent mogłaby zacząć się zastanawiać, co jeszcze zataiłam.
Ponadto, co być może jeszcze ważniejsze, jeżeli prezydent Collindar mi nie
uwierzy, niewątpliwie powiadomi o naszej rozmowie Symona, a wtedy grozi mi
„usunięcie” z Uniwersytetu. Zakładając, że naprawdę mogę zaufać Raffe’owi, nie
chciałam narazić go na taki sam los. Uświadomiłam sobie jednak, że istnieje coś, co
uwiarygodni moje słowa.
– Michal nie złoży sprawozdania ze swojej pracy w poniedziałek ani w następne
dni – powiedziałam. Zacisnęłam pięści, gdy łzy żalu i poczucia winy zakręciły mi
się w oczach i ścisnęły gardło. – Jego nieobecność potwierdzi, że mówię prawdę.
Ale wówczas będzie już za późno.
– Za późno na co? – spytała spokojnie prezydent, lecz z wyrazu napięcia na jej
twarzy poznałam, że już rozważyła odpowiedź.
Jeśli można mi uwierzyć, Michal poniósł śmierć z ręki człowieka, z którym
blisko współpracowała. Człowieka, który pomógł przygotować nadchodzące
głosowanie i atak na doktora Barnesa – i zaplanował porażkę.
Mimo to odpowiedziałam:
– Do czasu, gdy ludzie upewnią się o zaginięciu Michala, pani już przedstawi
swój wniosek w Izbie Debat.
Prawo Zjednoczonej Wspólnoty stanowi, że kiedy jakiś wniosek zostanie
przedstawiony i rozpocznie się dyskusja nad nim, nie można go już wycofać.
Trzeba kontynuować debatę, a później musi się odbyć głosowanie. Prawo to
uchwalono po to, aby starannie rozważano wszystkie proponowane wnioski.
– A kiedy pani to zrobi – mówiłam dalej – zapoczątkuje pani bieg wypadków
zaplanowany przez Symona i doktora Barnesa. Chcą, żeby głosowanie zakończyło
się pani porażką i żeby rebelianci zaatakowali. W chwili gdy to się stanie, ruszą
przeciwko nim stronnicy doktora Barnesa. W ten sposób za jednym zamachem
uniemożliwią zlikwidowanie Testów i usuną panią z urzędu.
– I jeszcze wyjdą na bohaterów – dodała prezydent Collindar szeptem tak cichym,
że nie byłam pewna, czy dobrze usłyszałam.
W żadnym razie nie nazwałabym bohaterskim zamiaru doktora Barnesa, by
wyeliminować przeciwników politycznych. Teraz jednak, gdy się nad tym
zastanowiłam, uświadomiłam sobie, że prezydent dostrzegła coś, co ja
przeoczyłam. Buntownicy z konieczności działali potajemnie. Mieszkańcy Tosu nic
nie wiedzieli o ich konspiracji – oprócz kilku, których być może niedawno
nakłoniono, by chwycili za broń. Nawet jeśli cel spisku zostanie ujawniony,
większość obywateli nie zna nikogo, kogo wybrano do Testów. Tylko nieliczni są
spowinowaceni z tymi, którzy zasiadali w salach wykładowych Uniwersytetu bez
konieczności uprzedniego przejścia przez Testy czy narażenia się na usunięcie,
a później zostali przywódcami kraju. Niewielu ludzi poprze bunt, który
prawdopodobnie doprowadzi do przelania niewinnej krwi w imię celu, którego nie
rozumieją. Jeżeli plan doktora Barnesa i Symona się powiedzie, rebelianci zostaną
zabici niemal natychmiast po wybuchu walk. Kiedy nie będą w stanie przemówić
w swojej obronie, doktor Barnes może kłamliwie przedstawić ich plan jako zamiar
obalenia rządu Zjednoczonej Wspólnoty i unicestwienia misji rewitalizacji kraju.
Jego poplecznicy okrzykną go bohaterem. Historia zawsze staje po stronie
zwycięzców.
Prezydent Collindar wstała i podeszła przed kominek.
– A więc Jedidiah Barnes współdziała z Symonem – powiedziała cicho
i spokojnie, lecz usłyszałam nutę napięcia w jej głosie. – Utworzenie spisku
przeciwko samemu sobie to sprytne posunięcie. Pozwala mu kontrolować zarówno
zwolenników, jak i przeciwników. Siłą Jedidiaha zawsze była przebiegła strategia.
– Wierzy mi pani? – spytałam.
Ogarnęło mnie zdumienie i dziwne uczucie spokoju. Nie tylko zdałam ten test,
ale przekazałam problem komuś, kto jest władny zapobiec tragicznemu biegowi
wydarzeń.
– Tak. – Prezydent odwróciła się do mnie. – Nie sądziłaś, że ci uwierzę. A jednak
mimo to naraziłaś się na niebezpieczeństwo, by przekazać mi tę wiadomość. Jeszcze
zanim spotkałyśmy się po raz pierwszy w Izbie Debat, słyszałam, że różnisz się od
swoich rówieśników studiujących na Uniwersytecie. Być może dlatego, że testy
Jedidiaha nie są pomyślane tak, by nagradzać osoby skłonne do poświęceń. Z tego,
co wiem, poświęcenie się podczas Testów często powoduje wyeliminowanie
kandydata.
„Wyeliminowanie”. To łagodniejsze słowo niż „śmierć”.
– To niezwykłe, że ktoś taki jak ty dotarł aż tak daleko – dodała.
Pomyślałam o Testach. Ponad dwadzieścioro kandydatów przeszło przez czwarty
etap i przystąpiło do finałowej rozmowy kwalifikacyjnej. Doktor Barnes mógł
mnie wtedy wyeliminować. Dlaczego tego nie zrobił?
Prezydent Collindar ponownie usiadła.
– Być może potrafisz udzielić odpowiedzi na kilka moich pytań. Jak wielu
rebeliantów współpracuje z doktorem Barnesem? Czy Ranetta współdziała
z Symonem, czy jest równie nieświadoma jego prawdziwej roli, jak ja byłam
jeszcze przed chwilą?
– Nie wiem – odrzekłam z żalem. – Nigdy nie widziałam Ranetty ani z nią nie
rozmawiałam. – To mnie obecnie niepokoiło, ponieważ mój brat pracuje ramię
w ramię z nią i innymi buntownikami. – Symon polecił kilku ludziom ze swojej
grupy wynieść zwłoki Michala. Nie wydawali się zdziwieni ani wstrząśnięci jego
śmiercią. Ale sądzę, że większość rebeliantów pragnie zlikwidowania Testów.
Gdyby tak nie było, Michal nie wierzyłby w ten spisek. Ani Zeen.
– Ja też tak myślę. Niestety, nie mam pewności, którzy ze spiskowców są godni
zaufania, a którzy tylko udają, że stoją po naszej stronie, po to by odsunąć nas od
władzy. A ponieważ, jak powiedziałaś, Michala celowo wprowadzono do tego
biura, muszę podać w wątpliwość lojalność większości czy wręcz całego mojego
zespołu. Nie da się ustalić, kto sprzyja Symonowi, a kto mnie.
Miała rację. Poczułam narastające napięcie, gdy zamilkła i wpatrzyła się w ogień.
Wydęła usta. Była to jedyna oznaka świadomości powagi problemu, jakiemu
musiała stawić czoło. W tym momencie pojęłam, dlaczego wybrano ją na
przywódczynię kraju.
Skinęła głową.
– Symon zacznie się zastanawiać nad naszym spotkaniem. Muszę zejść do niego
na dół. Ktoś przyniesie ci pracę, którą się zajmiesz, żeby twoja obecność tutaj nie
wzbudziła podejrzeń. Niedługo wrócę.
– Ale…
Energicznym krokiem wyszła na korytarz i usłyszałam, jak powiedziała:
– Ktoś przyniesie projekt, nad którym panna Vale teraz popracuje. Dzięki temu
nie zmarnuje całkiem czasu pobytu tutaj.
Dobiegło mnie trzaśnięcie zamykanych drzwi. Wstałam z krzesła, gdyż pomimo
ulgi, jaką czułam, nie mogłam usiedzieć na miejscu. Chodziłam tam i z powrotem
po pokoju i rozmyślałam o reakcji prezydent Collindar na moje słowa. To, iż tak
szybko mi uwierzyła, wskazywało, że już wcześniej niepokoiła ją wiarygodność
spiskowców. A jednak mimo to nadal z nimi współdziałała. Michal powiedział mi
kiedyś, że chociaż ona piastuje najwyższe stanowisko w państwie, w rzeczywistości
dysponuje mniejszą władzą niż doktor Barnes. Chyba teraz w końcu zrozumiałam,
dlaczego to może być prawdą. Tytuł przywódcy daje władzę tylko wówczas, jeśli
towarzyszy mu poparcie ze strony urzędników i obywateli. Funkcja prezydenta traci
znaczenie, jeżeli ludzie zwrócą się o objęcie przywództwa do kogoś innego. Skoro
tak wielu urzędników Zjednoczonej Wspólnoty sprzyja doktorowi Barnesowi – być
może nawet ci w jej biurze – prezydent Collindar, aby utrzymać władzę potrzebną
do zachowania jedności państwa, musi współpracować z osobami, którym być
może nie do końca ufa. Przywódcy powinni nie tylko być wystarczająco mądrzy, by
zrozumieć stające przed nimi problemy, lecz także umieć znaleźć potencjalne
rozwiązania i skłonić innych, aby podążyli za nimi.
Prezydent Collindar objęła urząd przed niespełna pięcioma laty, po śmierci
prezydenta Wendiga. Pełnił on tę funkcję przez trzydzieści cztery lata. Moja
nauczycielka w Kolonii Pięciu Jezior nazywała go jednym z największych
przywódców w historii. Kiedy uczyłam się o osiągniętym za jego prezydencji
olbrzymim zwiększeniu ilości czystej wody, energii elektrycznej i źródeł żywności
oraz skolonizowaniu wielkich obszarów, podzielałam ten pogląd. Obecnie jednak
musiałam założyć, że prezydent Wendig wiedział o Testach i o tym, czego oczekuje
się od kandydatów, którzy znaleźli się w Centrum Egzaminacyjnym. Jak wiele
dokonań, którym patronował, było możliwych dzięki zmuszaniu studentów do
poświęcenia własnego życia? Czy aktywnie wspierał program doktora Barnesa?
A jeśli tak, czy to pomniejsza osiągnięcia z okresu jego przywództwa? Głęboko
dręczyła mnie niepewność co do odpowiedzi na te pytania.
Zapukano do drzwi i zjawiła się młoda urzędniczka ubrana w czerwony strój,
dźwigająca kilka wielkich kartonowych teczek pełnych dokumentów. Za nią weszła
druga, także obładowana papierzyskami. Obie położyły sterty teczek na stole
i pierwsza powiedziała:
– Prezydent Collindar poleciła, żebyś ułożyła te raporty o absolwentach
Uniwersytetu według miejsc pochodzenia tych osób. Kiedy się z tym uporasz, chce,
żebyś następnie uszeregowała je w porządku alfabetycznym. – Jej współczujący
uśmiech wskazywał, że jest przekonana, iż zostałam ukarana tą papierkową robotą,
ponieważ podczas spotkania z prezydent Collindar nie dostarczyłam jej
wystarczająco użytecznych informacji. Zmierzając do drzwi, dodała: – Wiele osób
spośród nas będzie dziś pracowało do późnej nocy. Jeśli po wyjściu pani prezydent
wciąż tu będziesz, chętnie ci pomożemy.
Najwidoczniej plan prezydent Collindar przekonania współpracowników, że
tylko zmarnowałam jej czas, w pełni się powiódł.
Chociaż wiedziałam, że to zadanie w istocie nie ma znaczenia, postanowiłam je
wykonać. Przynajmniej mogłam zająć się czymś, co oderwie moje myśli od
niepokoju związanego ze spotkaniem pani prezydent z Symonem. Wyznaczyłam na
Joelle Charbonneau EGZAMIN DOJRZAŁOŚCI przełożył Janusz Maćczak
Tytuł oryginału: Graduation Day Copyright © 2014 by Joelle Charbonneau Published by special arrangement with Houghton Mifflin Harcourt Publishing Company. All rights reserved. Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXV Copyright © for the Polish translation by Janusz Maćczak, MMXV Wydanie I Warszawa MMXV
Spis treści Dedykacja 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20
Dla Margaret Raymo w podzięce za rady i pomysły. Bez Ciebie nigdy bym nie napisała tej książki.
1 Wzdrygnęłam się, usłyszawszy pukanie do drzwi mojej kwatery w akademiku. Gdy otwierałam zamek i przekręcałam gałkę, ręce drżały mi ze zmęczenia, strachu i napięcia nerwowego. Na widok Raffe’a Jeffriesa westchnęłam z ulgą. Chociaż studiujemy na tym samym kierunku, niewiele nas łączy. Ja pochodzę z kolonii i musiałam przetrwać Testy, żeby się tutaj znaleźć. On urodził się w mieście Tosu, gdzie dzieci absolwentów przyjmuje się na Uniwersytet z otwartymi ramionami. Nie jesteśmy przyjaciółmi. Choć ubiegłej nocy ocalił mi życie, wciąż nie wiedziałam, czy mogę mu ufać. Nie miałam jednak wyboru. Raffe wydawał się odprężony, ale dostrzegłam w jego oczach ostrzeżenie. Wszedł do saloniku i zamknął za sobą drzwi. – Cia, oni wiedzą – powiedział. Nogi ugięły się pode mną i chwyciłam się oparcia krzesła, żeby nie upaść. – Co wiedzą? Że opuściłam kampus? Że odkryłam, iż spisek kierowany przez człowieka, który w przeszłości pomógł mi podczas Testów, okazuje się czymś innym, niż sądzą rebelianci, i gdy wkrótce rozpoczną atak, wszyscy zginą? – Profesor Holt wie, że oboje opuściliśmy kampus. – Spojrzenie czarnych oczu Raffe’a napotkało moje. – A Griffin zaczął szukać Damone’a. Oczywiście, że Griffin szuka swojego kumpla. Kiedy go nie odnajdzie, zawiadomi kierowniczkę naszego akademika, profesor Holt. A ona zacznie się zastanawiać, dlaczego ten student Wydziału Władzy i Administracji zniknął. Czy doktor Barnes i jego podwładni uwierzą, że Damone uciekł, bo nie wytrzymał presji odniesienia sukcesu. A może raczej rozpoczną poszukiwania i odkryją, że on nie żyje? Narastała we mnie panika. Powiedziałam sobie, że z pewnością tak się stanie. Ale czy miałam rację? Potrząsnęłam głową. Jeśli nie chcę, by usunięto mnie z Uniwersytetu lub by spotkało mnie coś jeszcze gorszego, muszę przestać myśleć o przeszłości. Żadne prawo nie zabraniało nam opuszczania terenu kampusu. Nie mogą mnie ukarać tylko za to. Jednak jeśli wiedzą, co odkryłam… Odetchnęłam głęboko, żeby się uspokoić, i zapytałam: – Czy profesor Holt wie, dokąd się udaliśmy albo że wyszliśmy razem? Dotknęłam symbolu błyskawicy na srebrzystozłotej bransolecie na moim nadgarstku i pomyślałam o umieszczonym w niej urządzeniu namierzającym. Wydawało mi się, że poradziłam sobie z nim, a jednak się myliłam. Myliłam się we wszystkim. A teraz Michal nie żyje i…
– Nie przypuszczam, by ktokolwiek wiedział, jak długo nas nie było. Nikt nie widział, że opuszczaliśmy kampus, i nie sądzę, aby ktokolwiek nas zauważył, kiedy wracaliśmy. – Raffe przeczesał dłonią czarne włosy. – Ale Griffin zaczepił mnie, gdy zamierzałem przekazać Tomasowi wiadomość od ciebie. Zapytał, czy widziałem Damone’a, a potem o to, dokąd ty i ja pojechaliśmy tego ranka. Wiedział, że byliśmy razem, chociaż nie mam pojęcia skąd. Dotąd nie powiedziałam Raffe’owi o urządzeniu namierzającym w jego bransolecie identyfikacyjnej. W głębi duszy miałam nadzieję, że nie będę musiała wyjawić mu moich sekretów. Zanim przybyłam do Tosu, ojciec ostrzegł mnie, żebym nikomu nie ufała. Ale musiałam zaufać kilku osobom. A teraz także Raffe’owi, ponieważ mi pomógł i groziło mu niebezpieczeństwo. Pospiesznie opowiedziałam o systemach namierzających w bransoletach identyfikacyjnych i o nadajniku, który zaprojektowałam z Tomasem. Urządzenie zakłócało ich sygnały i uniemożliwiało doktorowi Barnesowi zlokalizowanie nas. Tylko że ubiegłej nocy albo dziś rano ten nadajnik wypadł mi z kieszeni. Nie wiedziałam, kiedy dokładnie i gdzie go zgubiłam. Raffe popatrzył na symbol wyryty na swojej bransolecie: zwiniętą sprężynę pośrodku wagi sprawiedliwości o zrównoważonych szalach. – A więc nas monitorują – rzekł bez zdziwienia czy oburzenia, po prostu skinąwszy głową, i dodał: – Będziemy musieli znaleźć lepszy sposób zakłócenia sygnału, jeśli nie chcemy, by śledzili każdy nasz krok, kiedy będziemy realizowali twój plan. Mój plan… W tym tygodniu pani prezydent Collindar wystąpi w Izbie Debat rządu Zjednoczonej Wspólnoty i złoży wniosek o przegłosowanie jej nowego projektu. Projektu, który – jeśli zostanie przyjęty – pozbawi doktora Barnesa nieograniczonej władzy nad Testami i Uniwersytetem. Zmusi go do przedstawienia raportu prezydent Collindar i umożliwi jej zlikwidowanie procederu, który uśmiercił tyle osób pragnących jedynie pomóc swoim koloniom i całemu krajowi. Ale chociaż chciałabym wierzyć, że ta inicjatywa ustawodawcza się powiedzie, wszystko, czego się dowiedziałam, wskazywało, że jest skazana na niepowodzenie. Krążyły pogłoski, że kiedy zostanie odrzucona, stronnicy doktora Barnesa zażądają głosowania wotum zaufania dla prezydent Collindar. Jeżeli prezydent je przegra, będzie to oznaczało nie tylko jej koniec jako przywódczyni Zjednoczonej Wspólnoty, lecz również wybuch walki, którą ona i buntownicy z pewnością przegrają, gdyż doktor Barnes zna ich zamiary. W istocie doktor Barnes i jego poplecznik Symon Dean sami zaplanowali tę rebelię. Dopiero niedawno poznałam ich prawdziwe zamysły. Chcieli zidentyfikować, pojmać i w końcu uśmiercić wszystkich, którzy sprzeciwiają się okrutnym metodom selekcji stosowanym podczas Testów. Już wkrótce doktor Barnes poleci swoim ludziom, którzy wniknęli
w szeregi spiskowców, aby ich podburzyli i nakłonili do otwartego wystąpienia zbrojnego po to, aby móc siłą zdławić bunt. Jeśli plan doktora Barnesa się powiedzie, ci, którzy chcieli zlikwidowania Testów, zginą. Wśród tych osób był mój brat. Nie mogłam siedzieć bezczynnie i do tego dopuścić, ale nie miałam pojęcia, jak powstrzymać ten fatalny bieg wydarzeń, który już został zapoczątkowany. Jeszcze niedawno sądziłam, że to wiem, że znalazłam sposób – ale tylko pogorszyłam sytuację. Teraz doktor Barnes będzie mnie śledził jeszcze baczniej niż dotychczas. Żałowałam, że nie mam czasu, by się nad tym wszystkim zastanowić. Moi bracia zawsze wyśmiewali się ze mnie, że potrzebuję godzin na podjęcie decyzji, gdy innym wystarczyłoby kilka minut. Ojciec nauczył mnie jednak, że każda ważna sprawa wymaga rzetelnego przemyślenia. A wybory, które mnie obecnie czekały, były najważniejszymi w moim życiu. Czy się bałam? Tak. Jako najmłodsza studentka Uniwersytetu wiedziałam, że trudno się spodziewać, by moje działania odmieniły losy całego kraju, a ja okażę się wystarczająco bystra, aby przechytrzyć doktora Barnesa i jego podwładnych i ocalić życie buntownikom. Najprawdopodobniej poniosę klęskę, jednak musiałam przynajmniej spróbować. – W tej chwili jedyny mój plan to odrobić zadania domowe i trochę się przespać – odpowiedziałam Raffe’owi, a gdy zaczął protestować, dodałam: – Ty też potrzebujesz snu. – Jego zgarbiona sylwetka wskazywała, że jest równie znużony jak ja. – Może jeżeli wypoczniemy, wymyślimy jakiś sposób zapobieżenia nadciągającej katastrofie. Po krótkim wahaniu skinął głową. – Niezależnie od wszystkiego, co się wydarzyło, najlepiej będzie, jeśli przez resztę dnia pozostaniemy w akademiku. Profesor Holt z pewnością kazała cię śledzić. Musisz zachować ostrożność. Moją uwagę przykuła seria stłumionych trzasków. Po chwili znów rozległy się trzy ciche szczęknięcia przycisku połączenia w podróżnym komunikatorze. Był to zaproponowany przez Zeena sygnał oznaczający, że któreś z nas dwojga chce nawiązać łączność. Widocznie znalazł bezpieczne miejsce do rozmowy. Ale ja nie mogłam swobodnie rozmawiać – nie w obecności Raffe’a. Musiałam mu zaufać i wyjawić wiele spraw, ale akurat tej nie chciałam. Nie mogłam mu zawierzyć życia mojego brata. – Zobaczymy się później – powiedziałam. Raffe przechylił głowę na bok i przyjrzał mi się uważnie, gdy ponownie rozbrzmiały trzy szczęknięcia. Udając, że nic nie usłyszałam, podeszłam do drzwi i je otworzyłam. – Mam zadanie, nad którym muszę popracować. Rozejrzał się po małym saloniku. Serce mi zamarło, gdy wyczekiwał na kolejne
trzaśnięcia. Kiedy nie nastąpiły, potrząsnął głową i ruszył do drzwi. – Gdybyś czegoś potrzebowała, będę w pobliżu. Kiedy wyszedł, zamknęłam drzwi na klucz i pospieszyłam do sypialni. Sięgnęłam pod skraj materaca i namacałam urządzenie, które przywiozłam z Kolonii Pięciu Jezior. Zaprojektowano je do nawiązywania łączności na odległość niespełna dwudziestu kilometrów z drugim identycznym urządzeniem, które ojciec trzymał w swoim gabinecie. Teraz niewątpliwie miał je Zeen czekający na moją odpowiedź. Trzykrotnie wcisnęłam guzik łączności na znak, że odebrałam jego sygnał. – Cia, niezmiernie się cieszę, że Michal w końcu powiadomił cię, gdzie jestem. Chciałem skontaktować się z tobą natychmiast po dotarciu do Tosu, ale Michal polecił mi zaczekać. Czy wszystko u ciebie w porządku? Usłyszenie głosu starszego brata napełniło mnie otuchą. Kiedy dorastałam, mogłam zawsze powiedzieć Zeenowi o wszystkim. Spośród moich braci to do niego szłam, gdy potrzebowałam pomocy w poradzeniu sobie z jakimś kłopotem. Byłam pewna, że potrafi znaleźć rozwiązanie każdego problemu. Teraz miałam nadzieję, że wciąż tak jest. – Tak – odpowiedziałam. Przynajmniej na razie. – Ale… – To dobrze. – Usłyszałam, że westchnął z ulgą. – To dobrze, Cia. Przepraszam, że wtedy byłem taki rozgniewany. Nie powinienem był pozwolić ci wyjechać bez pożegnania. Zazdrościłem ci, ponieważ osiągnęłaś coś, czego jak sądziłem, pragnę. Nie wiedziałem, że… Przypomniałam sobie, jak poczułam się zraniona, kiedy Zeen zniknął przed moim wyjazdem na Testy. Z nas wszystkich on jest najbardziej zapalczywy i najłatwiej wpada w gniew. Reaguje najbardziej porywczo i emocjonalnie i najmocniej przeżywa, kiedy tym, których kocha, dzieje się krzywda albo są zmuszeni do opuszczenia kolonii. Dlatego rozumiałam powód jego nieobecności, gdy żegnałam się z rodziną, i mogłam teraz szczerze odpowiedzieć: – Nie szkodzi. Poza tym, gdybyś nie wypadł jak burza z domu, musiałabym poprosić cię o pozwolenie na zabranie tego podróżnego komunikatora, a ty byś odmówił. Bez niego nie przetrwałabym minionych paru miesięcy. – Szkoda, że nie słyszałaś, jak ryknąłem ze złości, kiedy zobaczyłem zostawioną przez ciebie notkę – rzekł ze śmiechem. – Mama powiedziała, że to i tak niewielka kara za to, jak brzydko się wobec ciebie zachowałem, ponieważ mogłem już nigdy więcej cię nie zobaczyć. Nie chciała, żebym wyjechał, ale tata rozumiał, dlaczego muszę to zrobić. Cia, dzieją się tu ważne rzeczy. Nie wiem, czy Michal ci powiedział, że ludzie tutaj chcą położyć kres Testom. Tutejsi przywódcy mają plan, który wszystko odmieni. To niebezpieczne. – Zeen… Ale on nie słuchał. Kiedy byłam mała, często godzinami opowiadał mi
o rzeczach, których nie pojmowałam, lecz mi to nie przeszkadzało. Uwielbiałam słuchać jego głosu, wiedząc, że brat rozumie to, o czym mówi. Teraz jednak nie rozumiał. – Zeen… – spróbowałam ponownie. – To skomplikowany plan i wyjaśnienie ci go zajęłoby mi zbyt dużo czasu. Nie mogę długo rozmawiać, bo zaraz ktoś przyjdzie mnie szukać. Ci ludzie są bardzo nieufni, mimo iż ręczy za mnie Michal. Myślę, że aresztowaliby mnie natychmiast, kiedy wszedłem do ich obozu, gdyby nie… – Zeen, przestań! – rzuciłam, a gdy zamilkł, powiedziałam: – Michal nie żyje. – Gardło mi się ścisnęło, a w oczach zakręciły się łzy. Kiedy wypowiedziałam to na głos, jego śmierć stała się dla mnie boleśnie realna. – Widziałam, jak zginął. – Cia, to nie może być prawda – zaoponował, lecz napięcie w jego głosie wskazywało, że moje słowa nim wstrząsnęły. – Gdyby Michal zginął, usłyszałbym o tym od Symona albo Ranetty. Mówił takim samym uspokajającym tonem, jakiego używał dawniej wobec mnie, kiedy byłam mała i myślałam, że pod łóżkiem czają się potwory. Tylko że obecnie nie uspokoi mnie kojącymi słowami. Wiedziałam, że te potwory są rzeczywiste. – Symon nie powiedziałby ci o tym, ponieważ to on zabił Michala. Spojrzałam na zegar przy łóżku. Minęło pięć minut. Jeśli Zeen miał rację, wkrótce zaczną go szukać. Nie chciałam, żeby usłyszano, jak rozmawia przez komunikator, i uznano go za szpiega. Było tyle do powiedzenia i tak mało czasu. Musiałam zdecydować, co jest teraz najważniejsze, a co może zaczekać, aż uda nam się znaleźć następną sposobność do rozmowy. – Michal przyniósł Symonowi dowód, jakiego potrzebuje prezydent Collindar, aby wygrać głosowanie w Izbie Debat i pokojowo zlikwidować Testy. Ukrywałam się w pobliżu. – Wciąż miałam przed oczami obraz tego, jak przywódca buntu uniósł rewolwer i wystrzelił dwukrotnie, a Michal upadł na ziemię. – Usłyszałam, jak Symon powiedział, że razem z doktorem Barnesem uknuli ten spisek, aby zdobyć kontrolę nad ludźmi, którzy chcą położyć kres Testom. Ta rebelia nie jest prawdziwa. – Jest prawdziwa, Cia. – Chociaż Zeen mówił cicho, usłyszałam pobrzmiewające w jego głosie gniew, oburzenie i niedowierzanie. – Czy myślisz, że gdyby było inaczej, nie dowiedziałbym się o tym? Ci ludzie tutaj są gotowi walczyć, aby wprowadzić zmiany. – Wiem. Właśnie do tego chcieliby ich sprowokować doktor Barnes i Symon. – Cia, to nie może być prawda. Rozmawiałem z Ranettą i Symonem. On… – Zabił Michala – weszłam mu w słowo. – Nie możesz ufać Symonowi. – Co do Ranetty, nie miałam pewności. – Michal mu zaufał i teraz nie żyje. – Znowu poczułam narastającą panikę. Zeen musi mi uwierzyć. – Symon ma dopilnować, żeby powstanie się nie powiodło. Jeśli prezydent przegra głosowanie w Izbie Debat,
a rebelianci zaatakują, doktor Barnes i Symon wprowadzą do akcji czekające w pogotowiu oddziały ochrony i służby bezpieczeństwa. Powiedzą, że użycie ich to jedyny sposób zapewnienia spokoju reszcie miasta. Jeżeli nie zrobimy czegoś, by temu zapobiec, rebelia upadnie i zginie jeszcze więcej ludzi. – Zaczekaj. Jeśli masz rację… – Zeen przerwał i wziął głęboki wdech. Kiedy znów się odezwał, mówił ledwie szeptem, ale z przekonaniem: – Musisz wydostać się z Tosu. – Nie mogę. Z kilku powodów – odpowiedziałam. Bransoleta na mojej ręce. Przyjaciele, których bym porzuciła. Zeen tkwiący w samym środku spisku. Doktor Barnes zamierzający mnie zabić. Tylko co do tej ostatniej sprawy wiedziałam, jak sobie z nią poradzić. – Zeen, musisz opuścić obóz buntowników. Tutaj, na terenie kampusu, jest wiele rzadko używanych budynków. Mógłbyś ukryć się w jednym z nich. – Nikomu nie wolno wyjść z obozu bez wyraźnego rozkazu Symona lub Ranetty. Ranetta. Kobieta, której nigdy nie poznałam ani nawet nie widziałam. Kiedy Michal wyjaśniał mi rozłam w łonie spisku na dwie frakcje – optującą za pokojowym rozwiązaniem sytuacji oraz zniecierpliwioną zwlekaniem i nakłaniającą do zbrojnej walki – powiedział, że liderką tej drugiej jest Ranetta. Widocznie dawniej Ranetta, podobnie jak wszyscy rebelianci, popierała metody proponowane przez Symona. Jeżeli obecnie im się sprzeciwia, czy mogę uważać ją za sprzymierzeńca? Gdyby Zeenowi udało się z nią porozmawiać… Nie. Wprawdzie Zeen jest bystry, ale często reaguje emocjonalnie, bez zastanowienia. Nie należał do spisku na tyle długo, by móc zrozumieć ścierające się w nim tendencje i trafnie ocenić, komu można zaufać. Kto wie, czy komukolwiek tam można ufać? Przecież Michal uważał Symona za godnego zaufania, ja też. Poza tym Zeen nie przeszedł przez Testy. Nie wie, na czym polegają ani jak bardzo są potworne. To nie jego walka. Musi się stamtąd wynieść. – Mógłbyś wymknąć się niepostrzeżenie – powiedziałam. Rebelianci obozowali w dawnej bazie lotnictwa wojskowego, zniszczonej przez trąbę powietrzną tak doszczętnie, że rząd Zjednoczonej Wspólnoty zrezygnował ze zrewitalizowania tego obszaru. Jednak pomimo skażeń gruntu wyrosły tam drzewa i inna roślinność. Mój brat z pewnością potrafiłby poruszać się w tym terenie i ukryć się przed pościgiem. – Być może – odrzekł. – I możliwe, że będę musiał to zrobić, jeśli sprawy potoczą się tak, jak mówisz. Ale jeszcze nie teraz. Mógłbym dowiedzieć się czegoś użytecznego. Spiskowców nie zdziwi, że facet, który niedawno się do nich przyłączył, zadaje pytania. Muszę tylko rozstrzygnąć, czego się chcemy dowiedzieć. Jeśli jest szansa, że… Urwał. Czekałam, aż znów zacznie mówić, lecz z drugiej strony panowała cisza. Z mocno bijącym sercem spojrzałam na trzymany w ręku komunikator. Widocznie
Zeen usłyszał, że ktoś nadchodzi. Czy zamilkł w porę, czy podsłuchano jego rozmowę? Wyczekiwałam na jakiś sygnał od niego, że jest bezpieczny. Powoli mijały minuty. Jedna. Pięć. Dziesięć. Zegar zdawał się ze mnie szydzić. Z każdą upływającą chwilą rósł mój niepokój. W milczeniu ściskałam kurczowo w dłoniach komunikator i modliłam się w duchu, żeby bratu nic się nie stało. Przyniosłam Michalowi nagrania zarejestrowane na tym urządzeniu i to doprowadziło do jego śmierci. Nie chciałam stracić także Zeena. Jeśli on zginie, będzie kolejną osobą, która umrze z powodu moich działań. Jakaś część mnie chciała poszukać Tomasa. Był ze mną ubiegłej nocy, kiedy po raz pierwszy spostrzegłam Zeena w obozie buntowników. Z pewnością zgodzi się mi pomóc. Ale chociaż pragnęłam objąć Tomasa i zdać się na niego, wiedziałam, że on niewiele może zrobić – podobnie jak ja. Byliśmy tylko studentami Uniwersytetu i nie mieliśmy niemal żadnego wpływu na przebieg wydarzeń. Ale istniał ktoś, kto przypuszczalnie zdoła mi pomóc. Wprawdzie Michal nie był pewien, czy możemy zaufać tej kobiecie, lecz nie miałam wyboru. Już nie. Zeen tkwił w spisku gotowym wystąpić zbrojnie przeciwko doktorowi Barnesowi i jego stronnikom. Testy wkrótce wyselekcjonują następną partię kandydatów. Ponad setka studentów znowu zostanie zmuszona do dokonywania wyborów, które mogą kosztować życie ich albo innych osób. A jeżeli mój udział w zabiciu Damone’a wyjdzie na jaw, nie będę już w stanie podjąć jakiegokolwiek działania. Zginę. Stawką jest los zbyt wielu ludzi, abym mogła wierzyć, że zdołam sama naprawić tę sytuację. Nie jestem przywódczynią kraju. Jest nią prezydent Collindar. To jej zadanie, nie moje. Muszę przekonać ją, żeby mi pomogła. Włożyłam brązowe spodnie kupione po przyjeździe do Tosu i obcisłą żółtą tunikę ozdobioną srebrnymi guzikami. Oczyściłam, na ile zdołałam, moje wygodne, lecz zniszczone buty, żeby wyglądały przynajmniej znośnie. Zazwyczaj zwijałam włosy w ciasny węzeł na karku. Teraz jednak wyszczotkowałam je starannie, aż zalśniły, a potem splotłam warkocz, taki, nad jakim ojciec zawsze ubolewał, że nadaje mi wygląd młodej kobiety, a nie dziewczyny. Miałam nadzieję, że się nie mylił. Aby mój plan się powiódł, prezydent musi potraktować mnie jako kogoś więcej niż studentkę Uniwersytetu. Musi ujrzeć we mnie osobę dojrzałą. Zwinęłam w ciasny kłąb poplamione krwią ubranie, które wczoraj nosiłam, i wepchnęłam do torby. Nie zdołałabym usunąć z niego krwi Damone’a. Wprawdzie rzadko ktoś mnie tu odwiedza, ale nie chciałam ryzykować, że zobaczyłby te pokrwawione ciuchy. Musiałam się ich pozbyć. Sięgnęłam pod materac i wyjęłam mały pistolet otrzymany od Raffe’a. Ciężar tej broni w mojej ręce wydał mi się nieznaczny w porównaniu z tym leżącym mi na sercu. W Kolonii Pięciu Jezior używamy broni. Już jako dziecko umiałam strzelać ze śrutówki, a ojciec Daileen nauczył nas obie posługiwania się swoim rewolwerem
mniej więcej w tym samym czasie, gdy nauczyłam się mnożenia i dzielenia. Praca wykonywana przez mojego ojca wymagała, abyśmy mieszkali w pobliżu terenów niezrewitalizowanych, po których włóczą się drapieżne wilki i inne groźne zmutowane stworzenia. Nieraz zdarzyło mi się zranić lub zabić zwierzę, które zamierzało mnie zaatakować. Wsadziłam podróżny komunikator do torby, zarzuciłam ją na ramię, wyszłam z pokoju i starannie zamknęłam drzwi na klucz. Na korytarzach akademika panowała cisza. Studenci rozmawiali głosami bardziej ściszonymi niż zwykle. Niewątpliwie z powodu zniknięcia Damone’a. Gdy mijałam ich na schodach, spuszczałam wzrok, żeby nie dostrzegli w nim poczucia winy. Przy każdym kroku nasłuchiwałam trzasku komunikatora, który świadczyłby, że Zeenowi nic się nie stało. Kiedy znalazłam się na parterze, zmusiłam się, żeby zwolnić, i miarowym krokiem ruszyłam do frontowego wyjścia. Nie chciałam, żeby ktokolwiek zauważył niepokój, w jaki wprawiało mnie milczenie Zeena. Z każdą upływającą chwilą nabierałam coraz większej pewności, że spotkało go coś okropnego. Pchnęłam drzwi i zerknęłam przez ramię, aby się przekonać, czy przypadkiem Raffe nie zobaczył mnie na schodach i nie podążył za mną. Nikogo nie zauważyłam, więc wyszłam na zewnątrz w popołudniowe słońce. Spojrzałam na zegarek. Do kolacji zostały jeszcze dwie godziny. Jeśli nie wrócę w porę, moja nieobecność podczas posiłku niewątpliwie zostanie zauważona. Ale nie miałam wyboru. Wyprostowałam się, okrążyłam budynek akademika i dotarłam do szopy, w której trzyma się pojazdy. Starałam się nie patrzeć na miejsce, gdzie Raffe i ja zepchnęliśmy Damone’a w przepaść. Wyprowadziłam z szopy mój rower, rozejrzałam się, czy nikt mnie nie obserwuje, wskoczyłam na siodełko i nacisnęłam na pedały. Pomimo zmęczenia napędzał mnie niepokój o brata. Przejechałam przez most rozpięty nad siedmiometrowej szerokości rozpadliną oddzielającą akademik Wydziału Władzy i Administracji od reszty kampusu. Kiedy skręciłam na drogę prowadzącą do biblioteki, obejrzałam się za siebie. Z tej odległości nie mogłam być tego pewna, ale wydało mi się, że dostrzegłam Griffina. Stał bez ruchu na moście i wpatrywał się w ciemną czeluść rozpadliny. Chociaż pragnęłam odszukać Tomasa i poprosić, żeby mi towarzyszył, nie zrobiłam tego. Za nic nie chciałabym ściągnąć na niego kłopotów. Odwróciłam się i zaczęłam pedałować najszybciej, jak potrafiłam, mając nadzieję, że zdołam pomóc bratu i sobie. Przejechałam pod łukiem bramy ze splecionego metalu, tak bardzo podobnym do bransolety na moim przegubie, co przypomniało mi, że wszystkie moje ruchy są monitorowane. Studentom Uniwersytetu nie zabraniano opuszczania terenu kampusu, jeśli jednak odważę się zanadto oddalić, profesor Holt i doktor Barnes niewątpliwie zaczną coś podejrzewać. Na szczęście jako stażystka w biurze
prezydenckim miałam pretekst, by się tam udać. Za łukiem zatrzymałam się, wyjęłam z torby komunikator i włączyłam wyświetlacz nawigacji. Wprawdzie jeździłam już wcześniej tymi drogami, ale wciąż nie byłam pewna, czy wybiorę najlepszą trasę. Oddarłam pasek materiału z zakrwawionego ubrania i przywiązałam nim komunikator do kierownicy, a potem trzykrotnie wcisnęłam guzik połączenia. Bez rezultatu. Stłumiłam rozczarowanie i skierowałam się ku centrum miasta. Podczas jazdy przywoływałam z pamięci twarze Zandri, Malachiego, Ryme, Obidiaha i Michala. Wszyscy oni przybyli do Tosu, pragnąc pomóc naprawić nasz świat. I wszyscy nie żyją, zginęli. Musiałam uchronić brata przed tym samym losem. Miałam nadzieję, że nie jest za późno.
2 Lawirowałam przez ulice miasta, ledwie zważając na otoczenie, gdyż wpatrywałam się we wskazania wyświetlacza komunikatora. Jadąc, zastanawiałam się, co wiem. Prezydent Collindar niewątpliwie nie lubi doktora Barnesa. Sama widziałam oznaki ich wzajemnej antypatii. Ale choć prezydent pragnie odsunąć Barnesa od władzy, nie wiadomo, czy zechce zmodyfikować lub wręcz zlikwidować proces selekcji kandydatów na studia uniwersyteckie. Metody stosowane podczas Testów są potworne, ale skuteczne. Czysta woda, którą pijemy, i liczba kolonii na zrewitalizowanych terenach dowodzą, że nasi przywódcy wykształceni na Uniwersytecie są dobrze przygotowani do pełnienia swoich funkcji. Czy można wierzyć, że prezydent zmieni system, który przynosi takie rezultaty? Nie wiedziałam tego. Ale gdy jechałam i pęd powietrza rozwiewał mi włosy, uświadomiłam sobie, że muszę się tego dowiedzieć, jeśli chcę położyć kres Testom. Kiedy zbliżałam się do centrum miasta, drogi, przy których stały domy jednorodzinne, ustąpiły miejsca ulicom z biurowcami. Mijały mnie prywatne śmigacze tych osób, które obowiązki zawodowe wzywały w niedzielę do śródmieścia. Skręciłam w następną ulicę i zobaczyłam gmach z szarego kamienia z charakterystycznymi wieżyczkami i wieżą zegarową, gdzie mieściło się biuro prezydent Anneline Collindar. Zostawiłam rower przy stojaku obok wejścia i pchnęłam jedne z wielkich drewnianych drzwi. Zbliżyli się do mnie dwaj funkcjonariusze w czarnych kombinezonach, a dwaj inni zajęli stanowiska przed nami po obu stronach łukowych drzwi. Kolor ich strojów, białe opaski na ramionach i noszone u pasa srebrzyste rewolwery świadczyły, że są członkami służby bezpieczeństwa. Tylko jej funkcjonariuszom wolno nosić broń w budynkach rządowych. Prawo to ustanowiono po Wojnie Siedmiu Faz, kiedy ludzie gromadzili się i dyskutowali nad tym, czy należy utworzyć nowy centralny rząd. Prowadzono zaciekłe spory. Wiele osób uważało, że prezydent Dalton, ostatni przywódca Stanów Zjednoczonych, i liderzy innych światowych mocarstw sprawujący władzę tuż przed wojną oraz w trakcie jej kolejnych faz są winni skażenia gleby, śmierci tak wielu ludzi i ogólnego zniszczenia. Inni z kolei dowodzili, że zorganizowana forma władzy jest nadal niezbędna, jeśli ma się ziścić nadzieja na rewitalizację skażonych obszarów. W tych debatach mogli zabierać głos wszyscy obywatele, jednak niektórzy uznali, że broń jest bardziej przekonującym argumentem niż słowa. To właśnie stosowanie broni palnej przez przeciwników nowego rządu odstręczyło przeważającą większość ludzi od bezprawia. Pierwsze prawo uchwalone po głosowaniu nad
powołaniem nowego rządu zakazało noszenia broni w Izbie Debat. Dziesięć lat później zakaz ten rozszerzono na wszystkie budynki rządowe. Dzisiaj ja pogwałciłam to prawo. Aby mu się podporządkować, musiałabym oddać pistolet od Raffe’a, a tego nie chciałam zrobić. Nie wiedziałam, jak pani prezydent zareaguje na to, co miałam jej do powiedzenia. Musiałam być przygotowana na wszelkie ewentualności. Poprawiłam torbę na ramieniu i podeszłam do barczystego funkcjonariusza służby bezpieczeństwa siedzącego za niewielkim czarnym biurkiem. Podałam moje nazwisko i pokazałam bransoletę identyfikacyjną. Przyzwalająco skinął głową, a ja wyprostowałam się i przeszłam przez łukowe drzwi prowadzące do prezydenckiego biura. Rozpoczęłam staż już przed kilkoma tygodniami, toteż wiedziałam, że w wyznaczone przez Zjednoczoną Wspólnotę dni wypoczynku można wprawdzie spotkać tutaj kilkoro młodych, oddanych członków zespołu prezydenckiego, lecz rzadko samą prezydent Collindar. Ponieważ jednak prezydent zamierzała w poniedziałek wystąpić w Izbie Debat, spodziewałam się zastać tu dziś więcej pracujących urzędników. I nie zawiodłam się. Na korytarzach, którymi szłam do gabinetu prezydenckiego na parterze, wrzała gorączkowa aktywność. Wszędzie wyczuwało się atmosferę napięcia. Urzędnicy tłoczyli się wokół biurek i cicho rozmawiali. Kilkoro spojrzało w moją stronę, gdy ich mijałam, jednak większość była zbyt zajęta, by mnie zauważyć. Przemierzyłam wielką salę konferencyjną, w której na tablicy wisiał harmonogram obrad następnego tygodnia. Pod pojutrzejszą datą wypisano czerwonymi literami temat: NADZÓR NAD TESTAMI I UNIWERSYTETEM. W końcu dotarłam do wielkich białych drewnianych drzwi gabinetu prezydenckiego. Przy biurku przed drzwiami po lewej stronie nikogo nie było. Ujęłam gałkę i przekręciłam. Drzwi okazały się zamknięte, a kiedy zapukałam, nikt nie otworzył. Moje przypuszczenia się potwierdziły. Prezydent nie było w biurze. Wróciłam do głównego holu i weszłam żelaznymi schodami na pierwsze piętro. Przed kilkoma tygodniami szłam tędy po raz pierwszy, podążając za Michalem. Byłam wtedy zaskoczona, że go tu spotkałam. Udawał, że mnie wcześniej nie znał, kiedy oprowadzał mnie po tym budynku, jednym z najstarszych w Tosu. Teraz pokonałam ostatni stopień i powoli ruszyłam korytarzem w kierunku podwójnych drzwi strzeżonych przez dwóch funkcjonariuszy w fioletowych strojach. Od Michala wiedziałam, że za tymi drzwiami mieści się prywatna kwatera prezydencka. Żałowałam, że Michala nie ma przy mnie. Podeszłam do funkcjonariuszy i oznajmiłam: – Mam wiadomość dla pani prezydent. Ciemnowłosy funkcjonariusz stojący po prawej stronie zmarszczył brwi.
– Prezydent nie ma w budynku. Możesz zostawić tę wiadomość na biurku przed jej gabinetem na dole. Odbierze ją jutro któryś z wyższych urzędników z jej zespołu. Pojęłam, że mnie zlekceważył. Choć to, iż wpuszczono mnie tutaj, oznaczało, że mam prawo tu przebywać, pewnością siebie nie mogłam zatuszować młodego wyglądu i drobnej postury. Obie te cechy identyfikowały mnie jako studentkę, która nie ma żadnego powodu wysyłać pism do przywódczyni Zjednoczonej Wspólnoty. – Musi być jakiś sposób dostarczania wiadomości pani prezydent – powiedziałam spokojnym, stanowczym tonem, jakiego używa mój ojciec, ilekroć rozmawia z panem Taubsem o tym, że jego koza zjada nowe sadzonki rosnące w pobliżu farmy. – Owszem, jest – przyznał siwowłosy mężczyzna po lewej. Zanim zdążył polecić mi odejść, dodałam: – Nazywam się Malencia Vale. Odbywam staż u pani prezydent Collindar, która kilka tygodni temu poprosiła mnie, żebym omówiła z nią pewną istotną kwestię. Chciałabym, żeby ktoś powiadomił ją, że przyjechałam przedyskutować to zagadnienie. – Prezydent nie będzie… – zaczął gniewnie ciemnowłosy funkcjonariusz, lecz jego towarzysz przerwał mu, unosząc rękę, i oświadczył spokojnie: – Każę dostarczyć wiadomość od ciebie i mam nadzieję, że jest tak ważna, jak sądzisz. Jeśli się mylisz, poniesiesz surowe konsekwencje. Czy jesteś gotowa zaryzykować? Wiedziałam, jaką cenę płaci się u doktora Barnesa za popełnienie błędu. Czy prezydent Collindar stosuje podobne zasady? Nie pracowałam w jej biurze na tyle długo, by poznać panujące tu stosunki, ale wiedziałam, że Michal nie darzył prezydent Collindar pełnym zaufaniem. Ja również nie, jednak wystarczyło mi pomyśleć o Tomasie i wszystkich innych, których życiu może grozić niebezpieczeństwo, bym zdecydowała, że zaryzykuję zapłacenie każdej ceny. Potwierdziłam skinieniem głowy i siwowłosy funkcjonariusz zniknął za niewielkimi drzwiami po lewej. Niebawem wrócił i oznajmił: – Przekazałem wiadomość od ciebie. Masz tu zaczekać. Nie powiedział, na co mam czekać. Na prezydent Collindar? Na urzędników, którzy uznali moje zachowanie za niestosowne? Wiedziałam jedynie, że moja prośba o rozmowę z panią prezydent została zauważona. Młodsi urzędnicy, których wcześniej widziałam pracujących w zatłoczonych gabinetach, schodzili teraz po schodkach w dwu- lub trzyosobowych grupkach, poszeptując między sobą. Chociaż udawali, że mają do załatwienia ważne sprawy, zdradzały ich spojrzenia rzucane w moim kierunku. Usłyszałam uwagę jednego z nich, że ma nadzieję, iż wiem, co robię. Ja też miałam taką nadzieję. Im więcej ludzi mnie mijało, tym bardziej
nabierałam przekonania, że wieść o moim żądaniu spotkania z panią prezydent rozejdzie się poza mury tego gmachu. Michal zdobył pracę w tym biurze dzięki powiązaniom Symona z rządem. Symon umieścił go tutaj, żeby śledził prezydent Collindar i donosił o jej planach. Nie wątpiłam, że ma tu również innych informatorów. Powstrzymałam się przed nerwowym przechadzaniem się tam i z powrotem. Wpatrywałam się prosto przed siebie, mając nadzieję, że moja twarz nie zdradza napięcia, jakie czułam. Po pewnym czasie, który wydawał się ciągnąć godzinami, u szczytu schodów pojawiła się ciemnowłosa kobieta ubrana w oficjalną czerwień. Przyjrzała mi się uważnie, zanim wręczyła notatkę siwowłosemu funkcjonariuszowi. Przeczytał ją, kiwnął głową i podszedł do mnie. – Tędy – rzekł. Poprowadził mnie do podwójnych drzwi prywatnej kwatery pani prezydent. Otworzył je i się cofnął. – Zaczekaj tutaj. Niebawem cię wezwą. Zanim zdążyłam zapytać kto, popchnął mnie do niewielkiego przedpokoju. Drzwi zamknęły się za mną. Mdłe światło i szare ściany nadawały temu pomieszczeniu ponury wygląd. Przede mną znajdowały się inne drzwi – jaskrawobiałe, ze srebrną gałką wypolerowaną do połysku. Napłynęły wspomnienia. Sześcioro drzwi ze srebrzystymi gałkami. Pięcioro oznaczonych czarnymi cyframi i szóste wyjściowe. Drzwi, które miałam teraz przed sobą, przypominały tamte, przed którymi stałam podczas trzeciego etapu Testów. Tamten egzamin miał sprawdzić nie tylko szkolną wiedzę każdego z nas, lecz także zdolność trafnej oceny mocnych i słabych stron członków naszych zespołów. – Malencia Vale – z małego głośnika w ścianie rozbrzmiał kobiecy głos. – Możesz wejść. Ujęłam gałkę i odetchnęłam głęboko. W trakcie tamtej próby Testów musiałam podjąć decyzję, czy mam wejść drzwiami przeznaczonymi dla mnie i stawić czoło zadaniu, które za nimi znajdę, czy po prostu stamtąd wyjść. Uwierzyć, że moi koledzy z zespołu dążą do tego samego celu, czy uznać, że jeden z nich, choć powinien pracować dla wspólnego dobra, dopuścił się zdrady. Wtedy podczas Testów opuściłam korytarz drzwiami wyjściowymi. Teraz obróciłam gałkę i weszłam do środka. W wielkim pokoju o ścianach pomalowanych na słonecznie żółty kolor nie było nikogo. Po jednej stronie stał długi czarny stół, a przed kominkiem, w którym z trzaskiem płonął ogień, stało kilka krzeseł z niebieskimi obiciami. Na prawo od kominka widniały zamknięte drzwi. Otworzyłam torbę, wyłączyłam podróżny komunikator i usiadłam na krześle. W tym momencie drzwi się otworzyły i weszła prezydent Collindar. Wysoka, z modnie ostrzyżonymi czarnymi włosami, ubrana w obcisły czerwony żakiet, emanowała aurą władzy. Skinęła mi głową na powitanie, a potem odwróciła się do
kogoś stojącego w drzwiach za nią i powiedziała: – Podałam ci wszystkie informacje, jakimi dysponuję. Mam nadzieję, że będziesz gotowy. – Możesz mi zaufać – odpowiedział męski głos. Wstrzymałam oddech, gdy do pokoju wszedł siwowłosy mężczyzna i posłał mi szeroki uśmiech. Taki sam uśmiech widziałam na jego twarzy dziś rano, chwilę przedtem zanim pociągnął za spust i zastrzelił Michala. To był przywódca rebeliantów Symon Dean. Pod połą jego płaszcza mignął metaliczny błysk. Nosił rewolwer. Prawdopodobnie ten sam, którym zabił Michala. Spojrzał mi w oczy i poczułam siłę jego wzroku, tak jak przy naszym poprzednim spotkaniu. Zetknęłam się z nim tylko dwa razy, podczas czwartego etapu Testów, kiedy dostarczył mi żywność i wodę. Udzielał tej pomocy, aby dać spiskowcom poczucie triumfu i nie dopuścić do tego, by uznali, że mogliby sami skuteczniej zlikwidować Testy. Ale nie powinnam tego pamiętać. Jeśli zdradzę się z tym, że go rozpoznałam, ujawnię, że odzyskałam wspomnienia z Testów. Krew dudniła mi w uszach. Opanowałam gniew i strach i zmusiłam się, by przywołać na twarz wyraz zaciekawienia. Po kilku sekundach, które zdawały mi się wiecznością, Symon przeniósł spojrzenie z powrotem na panią prezydent. – Wszystko będzie gotowe, ale nadal uważam, że powinnaś przełożyć tę debatę na później – rzekł do niej i oboje weszli głębiej do pokoju. Starałam się nie okazać zaskoczenia jego słowami. – Choć to odroczenie może przez wielu ludzi zostać uznane za przejaw słabości, da nam ono kilka dodatkowych dni na pozyskanie większej liczby głosów. Obecnie… Prezydent uniosła rękę i potrząsnęła głową. – Niektórzy nasi stronnicy już się wahają. Zwłoka mogłaby skłonić ich do wycofania poparcia. Chyba że zagwarantujesz mi, iż zdołasz znaleźć to, czego potrzebuję… – Wiesz, że udzielenie takiej gwarancji jest niemożliwe. – To oznacza, że debata odbędzie się w zaplanowanym terminie. Tak czy inaczej, pod koniec tygodnia ogłoszę nasze zwycięstwo. – Zatem mamy wiele do omówienia – rzekł Symon ze znużonym westchnieniem. Byłam jednak pewna, że dostrzegłam w jego oczach triumfalny błysk. Sugerując, że prezydent straciłaby polityczne wpływy, gdyby odroczyła wniesienie wniosku pod głosowanie w Izbie Debat, chciał w ten sposób odwieść ją od takiego pomysłu. Był sprytny. Miałam nadzieję, że prezydent Collindar okaże się sprytniejsza. Skinęła głową. – Spotkamy się na dole, gdy tylko skończę omawianie z moją stażystką jej
doświadczeń ze studiów na Uniwersytecie. Zważywszy na temat czekającej nas debaty, uznałam za wskazane polecić studentce, by odświeżyła moją wiedzę o programie nauczania. To nie powinno potrwać długo. Symon obrzucił mnie jeszcze jednym spojrzeniem, a potem kiwnął głową i ruszył do drzwi. Kiedy wyszedł, pani prezydent usiadła na krześle naprzeciwko mnie. – Powiedziałam Symonowi i innym członkom mojego zespołu, że to ja poprosiłam, abyś spotkała się ze mną w tym tygodniu, gdy już wywiążesz się z zadań przydzielonych ci przez wykładowców. Pomyślałam, że będzie dla ciebie bezpieczniej, jeśli rozejdzie się wieść, że zjawiłaś się tutaj z mojego polecenia, a nie z własnej inicjatywy. W kontekście wydarzeń czekających nas w tym tygodniu mogłoby ci zaszkodzić, gdyby uznano cię za kogoś więcej niż tylko stażystkę pracującą w moim biurze. – Wiem – odrzekłam. Prezydent uniosła brew, ale nie skomentowała tego. Po prostu czekała, co dalej powiem. Wyprostowałam się i odetchnęłam głęboko. Sposób, w jaki przedstawię moje informacje, był równie istotny jak ich treść. Musiałam zachować spokój i opanowanie. To najważniejszy test w moim dotychczasowym życiu. Zbyt wiele zależało od właściwego doboru słów, bym mogła pozwolić sobie na popełnienie błędu. – Wiem, że pani zespół szuka konkretnego dowodu na to, iż metody stosowane przez doktora Barnesa podczas Testów i kierowania Uniwersytetem przekroczyły dopuszczalne granice. Powiedziano mi, że bez takiego dowodu głosowanie nad odsunięciem doktora Barnesa od władzy zakończy się porażką. Prezydent Collindar odchyliła się do tyłu na krześle. Jej czarne włosy zalśniły na tle czerwonego materiału żakietu. – Dobrze cię poinformowano. Czy powód, dla którego się zjawiłaś, mógłby coś w tej sytuacji zmienić? – Mam taką nadzieję. Chociaż nie w sposób, który jak sądzę, ma pani na myśli. – Wzięłam głęboki wdech i wyjaśniłam: – Tuż przed początkiem mojego stażu zaczął u pani pracować urzędnik z Tosu, który przywiózł mnie z Kolonii Pięciu Jezior na Testy. Nazywał się Michal Gallen. – Gdy wymieniłam to nazwisko, zobaczyłam na twarzy prezydent Collindar wyraz świadczący o tym, że je zna. – Michal powiedział mi, że został przeniesiony do pani biura dzięki wpływom człowieka o imieniu Symon, który kieruje ruchem dążącym do powstrzymania doktora Barnesa i jego kontrowersyjnych metod. Oznajmiono mi, że z powodu mojego młodego wieku byłoby dla mnie zbyt niebezpieczne, gdybym przyłączyła się do spisku wymierzonego w doktora Barnesa. Mam koszmarne doświadczenia z Testów. Nie wiem, czy te moje migawkowe wspomnienia są prawdziwe, ale skłoniły mnie, abym wspomagała bunt na wszelkie możliwe sposoby. Michal bez wiedzy Symona
przydzielił mi pewne zadanie. Polecił, żebym pomogła znaleźć dowód potrzebny do przekonania członków Izby Debat, aby poprzez głosowanie odsunęli doktora Barnesa od władzy. Wczoraj dostarczyłam Michalowi dowód, jakiego szukał. Prezydent Collindar pochyliła się do przodu. Zanim zdążyła poprosić o to, czego nie mogłam jej już dać, powiedziałam: – Michal zaniósł ten dowód Symonowi. – Uśmiech spełzł z jej twarzy, gdy przeniosła spojrzenie na drzwi, przez które wyszedł Symon Dean. – Ponieważ Symon nie wiedział o moim udziale w tej sprawie, Michal pomimo moich nalegań nie chciał przyprowadzić mnie do obozu rebeliantów. Ukryłam się więc w pobliżu, gdy przekazywał dowód, który położyłby kres Testom. I wtedy zobaczyłam, jak Symon wyjął rewolwer i zastrzelił Michala. Dowód przepadł, a Michal nie żyje. Prezydent przyjrzała mi się uważnie. Na jej twarzy nie widać było żadnych emocji. Serce waliło mi w piersi. Pohamowałam odruch, by skulić się pod jej wzrokiem. Chciałam ją błagać, żeby mi uwierzyła. Ale widziałam, że rozważa to, co ode mnie usłyszała. Ocenia moje motywy i uczciwość. W końcu powiedziała: – Utrzymujesz, że Michal Gallen nie żyje. Czy potrafisz tego dowieść? – Nie – przyznałam. Chociaż może bym i potrafiła. Był przecież Raffe. Gdyby prezydent go tutaj wezwała, potwierdziłby moje słowa. Ale nie wspomniałam dotąd, że jest w to wplątany, więc prezydent mogłaby zacząć się zastanawiać, co jeszcze zataiłam. Ponadto, co być może jeszcze ważniejsze, jeżeli prezydent Collindar mi nie uwierzy, niewątpliwie powiadomi o naszej rozmowie Symona, a wtedy grozi mi „usunięcie” z Uniwersytetu. Zakładając, że naprawdę mogę zaufać Raffe’owi, nie chciałam narazić go na taki sam los. Uświadomiłam sobie jednak, że istnieje coś, co uwiarygodni moje słowa. – Michal nie złoży sprawozdania ze swojej pracy w poniedziałek ani w następne dni – powiedziałam. Zacisnęłam pięści, gdy łzy żalu i poczucia winy zakręciły mi się w oczach i ścisnęły gardło. – Jego nieobecność potwierdzi, że mówię prawdę. Ale wówczas będzie już za późno. – Za późno na co? – spytała spokojnie prezydent, lecz z wyrazu napięcia na jej twarzy poznałam, że już rozważyła odpowiedź. Jeśli można mi uwierzyć, Michal poniósł śmierć z ręki człowieka, z którym blisko współpracowała. Człowieka, który pomógł przygotować nadchodzące głosowanie i atak na doktora Barnesa – i zaplanował porażkę. Mimo to odpowiedziałam: – Do czasu, gdy ludzie upewnią się o zaginięciu Michala, pani już przedstawi swój wniosek w Izbie Debat. Prawo Zjednoczonej Wspólnoty stanowi, że kiedy jakiś wniosek zostanie przedstawiony i rozpocznie się dyskusja nad nim, nie można go już wycofać.
Trzeba kontynuować debatę, a później musi się odbyć głosowanie. Prawo to uchwalono po to, aby starannie rozważano wszystkie proponowane wnioski. – A kiedy pani to zrobi – mówiłam dalej – zapoczątkuje pani bieg wypadków zaplanowany przez Symona i doktora Barnesa. Chcą, żeby głosowanie zakończyło się pani porażką i żeby rebelianci zaatakowali. W chwili gdy to się stanie, ruszą przeciwko nim stronnicy doktora Barnesa. W ten sposób za jednym zamachem uniemożliwią zlikwidowanie Testów i usuną panią z urzędu. – I jeszcze wyjdą na bohaterów – dodała prezydent Collindar szeptem tak cichym, że nie byłam pewna, czy dobrze usłyszałam. W żadnym razie nie nazwałabym bohaterskim zamiaru doktora Barnesa, by wyeliminować przeciwników politycznych. Teraz jednak, gdy się nad tym zastanowiłam, uświadomiłam sobie, że prezydent dostrzegła coś, co ja przeoczyłam. Buntownicy z konieczności działali potajemnie. Mieszkańcy Tosu nic nie wiedzieli o ich konspiracji – oprócz kilku, których być może niedawno nakłoniono, by chwycili za broń. Nawet jeśli cel spisku zostanie ujawniony, większość obywateli nie zna nikogo, kogo wybrano do Testów. Tylko nieliczni są spowinowaceni z tymi, którzy zasiadali w salach wykładowych Uniwersytetu bez konieczności uprzedniego przejścia przez Testy czy narażenia się na usunięcie, a później zostali przywódcami kraju. Niewielu ludzi poprze bunt, który prawdopodobnie doprowadzi do przelania niewinnej krwi w imię celu, którego nie rozumieją. Jeżeli plan doktora Barnesa i Symona się powiedzie, rebelianci zostaną zabici niemal natychmiast po wybuchu walk. Kiedy nie będą w stanie przemówić w swojej obronie, doktor Barnes może kłamliwie przedstawić ich plan jako zamiar obalenia rządu Zjednoczonej Wspólnoty i unicestwienia misji rewitalizacji kraju. Jego poplecznicy okrzykną go bohaterem. Historia zawsze staje po stronie zwycięzców. Prezydent Collindar wstała i podeszła przed kominek. – A więc Jedidiah Barnes współdziała z Symonem – powiedziała cicho i spokojnie, lecz usłyszałam nutę napięcia w jej głosie. – Utworzenie spisku przeciwko samemu sobie to sprytne posunięcie. Pozwala mu kontrolować zarówno zwolenników, jak i przeciwników. Siłą Jedidiaha zawsze była przebiegła strategia. – Wierzy mi pani? – spytałam. Ogarnęło mnie zdumienie i dziwne uczucie spokoju. Nie tylko zdałam ten test, ale przekazałam problem komuś, kto jest władny zapobiec tragicznemu biegowi wydarzeń. – Tak. – Prezydent odwróciła się do mnie. – Nie sądziłaś, że ci uwierzę. A jednak mimo to naraziłaś się na niebezpieczeństwo, by przekazać mi tę wiadomość. Jeszcze zanim spotkałyśmy się po raz pierwszy w Izbie Debat, słyszałam, że różnisz się od swoich rówieśników studiujących na Uniwersytecie. Być może dlatego, że testy Jedidiaha nie są pomyślane tak, by nagradzać osoby skłonne do poświęceń. Z tego,
co wiem, poświęcenie się podczas Testów często powoduje wyeliminowanie kandydata. „Wyeliminowanie”. To łagodniejsze słowo niż „śmierć”. – To niezwykłe, że ktoś taki jak ty dotarł aż tak daleko – dodała. Pomyślałam o Testach. Ponad dwadzieścioro kandydatów przeszło przez czwarty etap i przystąpiło do finałowej rozmowy kwalifikacyjnej. Doktor Barnes mógł mnie wtedy wyeliminować. Dlaczego tego nie zrobił? Prezydent Collindar ponownie usiadła. – Być może potrafisz udzielić odpowiedzi na kilka moich pytań. Jak wielu rebeliantów współpracuje z doktorem Barnesem? Czy Ranetta współdziała z Symonem, czy jest równie nieświadoma jego prawdziwej roli, jak ja byłam jeszcze przed chwilą? – Nie wiem – odrzekłam z żalem. – Nigdy nie widziałam Ranetty ani z nią nie rozmawiałam. – To mnie obecnie niepokoiło, ponieważ mój brat pracuje ramię w ramię z nią i innymi buntownikami. – Symon polecił kilku ludziom ze swojej grupy wynieść zwłoki Michala. Nie wydawali się zdziwieni ani wstrząśnięci jego śmiercią. Ale sądzę, że większość rebeliantów pragnie zlikwidowania Testów. Gdyby tak nie było, Michal nie wierzyłby w ten spisek. Ani Zeen. – Ja też tak myślę. Niestety, nie mam pewności, którzy ze spiskowców są godni zaufania, a którzy tylko udają, że stoją po naszej stronie, po to by odsunąć nas od władzy. A ponieważ, jak powiedziałaś, Michala celowo wprowadzono do tego biura, muszę podać w wątpliwość lojalność większości czy wręcz całego mojego zespołu. Nie da się ustalić, kto sprzyja Symonowi, a kto mnie. Miała rację. Poczułam narastające napięcie, gdy zamilkła i wpatrzyła się w ogień. Wydęła usta. Była to jedyna oznaka świadomości powagi problemu, jakiemu musiała stawić czoło. W tym momencie pojęłam, dlaczego wybrano ją na przywódczynię kraju. Skinęła głową. – Symon zacznie się zastanawiać nad naszym spotkaniem. Muszę zejść do niego na dół. Ktoś przyniesie ci pracę, którą się zajmiesz, żeby twoja obecność tutaj nie wzbudziła podejrzeń. Niedługo wrócę. – Ale… Energicznym krokiem wyszła na korytarz i usłyszałam, jak powiedziała: – Ktoś przyniesie projekt, nad którym panna Vale teraz popracuje. Dzięki temu nie zmarnuje całkiem czasu pobytu tutaj. Dobiegło mnie trzaśnięcie zamykanych drzwi. Wstałam z krzesła, gdyż pomimo ulgi, jaką czułam, nie mogłam usiedzieć na miejscu. Chodziłam tam i z powrotem po pokoju i rozmyślałam o reakcji prezydent Collindar na moje słowa. To, iż tak szybko mi uwierzyła, wskazywało, że już wcześniej niepokoiła ją wiarygodność spiskowców. A jednak mimo to nadal z nimi współdziałała. Michal powiedział mi
kiedyś, że chociaż ona piastuje najwyższe stanowisko w państwie, w rzeczywistości dysponuje mniejszą władzą niż doktor Barnes. Chyba teraz w końcu zrozumiałam, dlaczego to może być prawdą. Tytuł przywódcy daje władzę tylko wówczas, jeśli towarzyszy mu poparcie ze strony urzędników i obywateli. Funkcja prezydenta traci znaczenie, jeżeli ludzie zwrócą się o objęcie przywództwa do kogoś innego. Skoro tak wielu urzędników Zjednoczonej Wspólnoty sprzyja doktorowi Barnesowi – być może nawet ci w jej biurze – prezydent Collindar, aby utrzymać władzę potrzebną do zachowania jedności państwa, musi współpracować z osobami, którym być może nie do końca ufa. Przywódcy powinni nie tylko być wystarczająco mądrzy, by zrozumieć stające przed nimi problemy, lecz także umieć znaleźć potencjalne rozwiązania i skłonić innych, aby podążyli za nimi. Prezydent Collindar objęła urząd przed niespełna pięcioma laty, po śmierci prezydenta Wendiga. Pełnił on tę funkcję przez trzydzieści cztery lata. Moja nauczycielka w Kolonii Pięciu Jezior nazywała go jednym z największych przywódców w historii. Kiedy uczyłam się o osiągniętym za jego prezydencji olbrzymim zwiększeniu ilości czystej wody, energii elektrycznej i źródeł żywności oraz skolonizowaniu wielkich obszarów, podzielałam ten pogląd. Obecnie jednak musiałam założyć, że prezydent Wendig wiedział o Testach i o tym, czego oczekuje się od kandydatów, którzy znaleźli się w Centrum Egzaminacyjnym. Jak wiele dokonań, którym patronował, było możliwych dzięki zmuszaniu studentów do poświęcenia własnego życia? Czy aktywnie wspierał program doktora Barnesa? A jeśli tak, czy to pomniejsza osiągnięcia z okresu jego przywództwa? Głęboko dręczyła mnie niepewność co do odpowiedzi na te pytania. Zapukano do drzwi i zjawiła się młoda urzędniczka ubrana w czerwony strój, dźwigająca kilka wielkich kartonowych teczek pełnych dokumentów. Za nią weszła druga, także obładowana papierzyskami. Obie położyły sterty teczek na stole i pierwsza powiedziała: – Prezydent Collindar poleciła, żebyś ułożyła te raporty o absolwentach Uniwersytetu według miejsc pochodzenia tych osób. Kiedy się z tym uporasz, chce, żebyś następnie uszeregowała je w porządku alfabetycznym. – Jej współczujący uśmiech wskazywał, że jest przekonana, iż zostałam ukarana tą papierkową robotą, ponieważ podczas spotkania z prezydent Collindar nie dostarczyłam jej wystarczająco użytecznych informacji. Zmierzając do drzwi, dodała: – Wiele osób spośród nas będzie dziś pracowało do późnej nocy. Jeśli po wyjściu pani prezydent wciąż tu będziesz, chętnie ci pomożemy. Najwidoczniej plan prezydent Collindar przekonania współpracowników, że tylko zmarnowałam jej czas, w pełni się powiódł. Chociaż wiedziałam, że to zadanie w istocie nie ma znaczenia, postanowiłam je wykonać. Przynajmniej mogłam zająć się czymś, co oderwie moje myśli od niepokoju związanego ze spotkaniem pani prezydent z Symonem. Wyznaczyłam na