1
Dzień egzaminu.
Naciągnęłam chłodny materiał rękawa bluzki, zasłaniając pięć długich
poszarpanych blizn na ramieniu, i przyjrzałam się swemu odbiciu w lustrze.
Miałam na sobie niebieską tunikę, brązowe spodnie i srebrzystą bransoletę z wyrytą
na niej gwiazdą. Ta gwiazda oraz cienie zmęczenia pod oczami świadczyły o tym,
że jestem studentką pierwszego roku Uniwersytetu. Na twarzach moich koleżanek
i kolegów widniały podobne oznaki tego, że uczyli się do późna w nocy przed
dzisiejszym egzaminem. Po sześciu miesiącach uczestniczenia w zajęciach
wstępnych cała nasza dwudziestka zostanie przeegzaminowana, by każdemu z nas
przydzielić odpowiedni kierunek studiów – dziedzinę, której poświęcimy się przez
resztę życia.
Poczułam ucisk w piersi. Dawniej zdawanie testów sprawiało mi przyjemność.
Lubiłam udowadniać, że ciężko pracowałam i opanowałam zadany materiał – że
jestem bystra. Teraz jednak nie wiedziałam, co jest prawdą ani jakie będą
konsekwencje udzielenia błędnych odpowiedzi. Podczas gdy moi towarzysze z roku
martwili się tym, jak dzisiejszy test wpłynie na tok czekających ich studiów, ja
niepokoiłam się, że mogę nie dożyć jutra.
Zazwyczaj związywałam moje czarne włosy w gruby węzeł, żeby mi nie
przeszkadzały, ale dziś zdecydowałam się zostawić je luźno rozpuszczone. Może
zasłonią widniejące na mojej twarzy ślady wielomiesięcznych nieprzespanych nocy.
Jeśli nie, być może dokonają tego zimne kompresy. Ich stosowania nauczyła mnie
matka.
Na myśl o matce ogarnęła mnie bolesna tęsknota. Wprawdzie studentom
Uniwersytetu formalnie nie zabraniano kontaktowania się z rodzinami, ale też nie
zachęcano ich do tego. Większość z tych, których znałam, nie otrzymywała żadnych
wiadomości od swoich bliskich z rodzinnych stron. Ja miałam szczęście, gdyż
urzędnik z miasta Tosu zgodził się przekazywać mi okruchy wieści od moich
rodziców i czterech starszych braci. Wszyscy byli zdrowi. Ojciec i najstarszy brat
Zeen wytworzyli nowy nawóz sztuczny przyspieszający wzrost roślin uprawnych.
Mój drugi co do starszeństwa brat Hamin zaręczył się. On i jego narzeczona mieli
się pobrać na przyszłą wiosnę. Decyzja Hamina o zawarciu związku małżeńskiego
skłoniła naszą matkę do poszukiwania żon dla Zeena oraz bliźniaków Harta i Wina
– jednak, jak dotąd, jej starania nie zakończyły się powodzeniem.
Oprócz rodziny jeszcze jedna osoba zdołała przesłać mi wiadomość. Moja
najlepsza przyjaciółka Daileen zapewniła mnie, że pilnie się uczy i jest obecnie
najlepsza w klasie. Nauczycielka dała jej do zrozumienia, że w tym roku może
zostać wybrana doTestów. Daileen trzymała kciuki za to, by dołączyć do mnie
w Tosu. Miałam nadzieję, że jej się to nie uda. Pragnęłam, aby pozostała tam, gdzie
odpowiedzi na pytania są sensowne i gdzie, jak wiedziałam, będzie bezpieczna.
Drgnęłam, usłyszawszy pukanie do drzwi.
– Cześć, Cia! Jesteś gotowa? Przecież nie chcemy się spóźnić – zawołała Stacia.
Miała rację. Spóźnieni nie zostaną dopuszczeni do egzaminu. Nie wiadomo, co
by to oznaczało dla ich przyszłości, a nikt z nas nie chciał przekonać się o tym na
własnej skórze.
– Będę gotowa za chwilę! – odkrzyknęłam.
Uklękłam przy nogach łóżka i wsunęłam rękę między ramę i materac.
Namacałam niewielki przedmiot i westchnęłam z ulgą. Podróżny komunikator
mojego brata Zeena wciąż był tam bezpiecznie ukryty, podobnie jak sekrety, które
zawierał.
Przed kilkoma miesiącami odkryłam znak, który wyryłam na tym komunikatorze
po to, aby pomógł mi odnaleźć znajdujące się w nim urządzenie nagrywające
i zarejestrowane przezeń tajne wiadomości. Kiedy skończyłam wówczas
odsłuchiwanie własnej zapomnianej relacji, rozcięłam materac i schowałam w nim
komunikator. Tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu próbowałam udawać, że
informacje zawarte w tym nagraniu nie są prawdziwe. Ostatecznie przecież czyż nie
widywałam codziennie dowodów tego, że moi współtowarzysze studenci są
dobrymi osobami, a profesorowie i urzędnicy Uniwersytetu trudzą się nad
przygotowaniem nas do przyszłych zadań i pragną naszego sukcesu? Owszem,
niektórzy z nich byli nieprzystępni, a inni aroganccy. Żaden ze studentów czy
wykładowców nie był ideałem, ale kto nim jest? Bez względu na ich wady nie
chciałam uwierzyć, aby którykolwiek z nich był zdolny do postępków, o jakich
mówiły słowa wyszeptane przeze mnie do urządzenia nagrywającego – czasami tak
niewyraźnie, że z trudem mogłam je zrozumieć.
– Cia! – Głos Stacii wyrwał mnie z tych rozmyślań. – Musimy już iść.
– Racja, przepraszam – odpowiedziałam.
Włożyłam płaszcz, zarzuciłam na ramię torbę uniwersytecką i odepchnęłam od
siebie pytania dotyczące przeszłości. Będą musiały zaczekać. Chwilowo powinnam
się skupić na swojej przyszłości.
Wyszłam na korytarz. Stacia na mój widok zmarszczyła brwi. Ciemnoblond
włosy miała ściągnięte do tyłu w zgrabny koński ogon, przez co rysy jej twarzy
wydawały się ostrzejsze niż zwykle.
– Czemu się tak guzdrałaś? – burknęła. – Zjawimy się jako ostatnie.
– I to wszystkich zaniepokoi – odparłam żartobliwie. – Będą się zastanawiać,
dlaczego nie przyszłyśmy wcześniej, żeby porównać nasze notatki z innymi.
Stacia rzuciła mi przenikliwe spojrzenie i skinęła głową.
– Masz rację. Uwielbiam deprymować rywali.
Ja tego nie znoszę. Rodzice nauczyli mnie cenić nade wszystko czystą grę.
Stacia nie zauważyła mojego zakłopotania, gdy wędrowałyśmy, mijając zdrowe,
gęste drzewa, bujną trawę i liczne budynki akademickie. Co nie znaczy, że gdyby
zauważyła, wspomniałaby o tym choćby słowem. Stacia nie jest skora do
dziewczyńskich pogaduszek czy jałowych rozmówek. Początkowo jej
powściągliwość prowokowała mnie do podejmowania prób wydobycia Stacii z jej
skorupy, jak czyniłam dawniej wobec mojej najlepszej przyjaciółki w Kolonii
Pięciu Jezior. Teraz jednak, gdy w głowie kłębiło mi się tyle pytań, byłam
wdzięczna za jej milczenie.
Pomachałam do mijanych paru starszych studentów. Zignorowali nas, jak zawsze.
Po dzisiejszym dniu studenci wyższych lat przydzieleni do tego samego kierunku
studiów co my obejmą role naszych opiekunów, przewodników. Do tego czasu
jednak zachowują się tak, jakbyśmy nie istnieli. Większość moich towarzyszy
odpłacała im tym samym, lecz ja tak nie potrafiłam. Zbyt mocno wpojono mi
zasady uprzejmości.
– Ha! Powinnam się domyślić, że on będzie na nas czekał – powiedziała Stacia.
Przewróciła oczami i się roześmiała. – Założyłabym się o rekompensatę
wypłaconą moim rodzicom, że także podczas Testów trzymał się blisko ciebie.
Szkoda, że nigdy się nie dowiem, czy wygrałabym ten zakład.
Serce mocniej mi zabiło, gdy zobaczyłam Tomasa Endressa stojącego przy
frontowych drzwiach trzypiętrowego budynku z czerwonej i białej cegły – siedziby
Wydziału Wstępnych Studiów. Wiatr schyłku zimy rozwiewał mu ciemne włosy.
Torbę uniwersytecką miał niedbale przewieszoną przez ramię. Skierował prosto na
mnie spojrzenie szarych oczu i posłał mi uśmiech wywołujący uroczy dołek w jego
policzku. Pomachał do mnie i w podskokach zbiegł ze schodów. Tomas i ja znamy
się niemal od urodzenia, ale w ciągu ostatnich paru miesięcy zbliżyliśmy się do
siebie bardziej, niż mogłabym o tym marzyć w naszych rodzinnych stronach.
W jego obecności czuję się bystrzejsza, pewniejsza siebie – lecz także przerażona
tym, że wszystko, co zdaję się o nim wiedzieć i podziwiać w nim, jest nieprawdą.
Stacia znowu przewróciła oczami, gdy Tomas pocałował mnie w policzek i ujął
za rękę.
– Niepokoiłem się o ciebie – oświadczył. – Test zaczyna się za dziesięć minut.
– Cia i ja nie chciałyśmy zjawić się zbyt wcześnie i tłoczyć się ze wszystkimi
innymi. Jesteśmy doskonale przygotowane. Prawda, Cia? – odrzekła Stacia, po
czym odrzuciła do tyłu jasny koński ogon i posłała mi jeden ze swych rzadkich
uśmiechów.
– Tak – potwierdziłam z większym przekonaniem, niż w rzeczywistości czułam.
Owszem, uczyłam się pilnie do tego egzaminu, jednak wyszeptane własne słowa,
które usłyszałam z podróżnego komunikatora, zasiały we mnie wątpliwość, czy
kiedykolwiek zdołałabym w pełni przygotować się do tego, co mnie teraz czeka.
Nie po raz pierwszy pożałowałam, że nie ma tu mojego ojca, bym mogła z nim
porozmawiać. Przed trzema dekadami studiował na Uniwersytecie. Gdy dorastałam,
zadawałam mu setki pytań o jego pobyt tutaj, lecz rzadko na nie odpowiadał.
W tamtym czasie sądziłam, że milczy, aby uchronić mnie i moich braci od presji
pójścia w jego ślady. Obecnie jednak zastanawiałam się, czy za jego dyskrecją nie
kryło się coś bardziej złowrogiego.
Był tylko jeden sposób, aby się tego dowiedzieć.
Wszyscy troje weszliśmy po schodach. Przed frontowymi drzwiami Tomas
przystanął i poprosił Stacię, żeby zostawiła nas na chwilę samych. Stacia
westchnęła, ostrzegła mnie, żebym się nie spóźniła, i wmaszerowała do środka.
Kiedy znikła, Tomas odgarnął mi włosy z czoła i spojrzał mi w oczy.
– Czy w nocy w ogóle spałaś?
– Trochę – odpowiedziałam. W rzeczywistości we śnie dręczyły mnie koszmary,
które nawet gdy się obudziłam, zdawały się czaić w pobliżu. – Nie martw się.
Uczyłam się razem z tobą, a to oznacza, że potrafię odpowiedzieć na każde pytanie
bez względu na to, jak bardzo jestem zmęczona.
Podczas gdy inni studenci przeznaczali wolny czas na odpoczynek lub zwiedzanie
miasta Tosu, stolicy Zjednoczonej Wspólnoty, Tomas i ja spędzaliśmy każdą wolną
chwilę nad książkami – pod drzewem lub w razie niepogody w bibliotece.
Większość naszych towarzyszy sądziła, że my dwoje tylko udajemy wkuwanie, aby
móc być ze sobą sam na sam. Nie rozumieli, jak bardzo się boję, co może się ze
mną stać, jeśli nie zdam tego egzaminu.
Tomas pokrzepiająco ścisnął mi dłoń.
– Będzie łatwiej, gdy już przydzielą nam kierunek studiów. Ty niewątpliwie
dostaniesz się na Wydział Inżynierii Mechanicznej.
– Obyś miał rację – odrzekłam z uśmiechem. – Wprawdzie z radością
studiowałabym razem z tobą, ale na myśl o tym, że skierowano by mnie na
bioinżynierię, czuję śmiertelne przerażenie.
Moi ojciec i bracia są geniuszami w dziedzinie modyfikowania roślin, aby mogły
rosnąć w glebie zniszczonej podczas wojny. Rewitalizacja gruntów to ważne
zadanie i szczerze je podziwiam. Nawet chętnie podjęłabym się tej pracy, gdyby nie
fakt, że mimo woli uśmiercam każdą roślinę, jakiej się dotknę.
– Chodź. – Tomas musnął moje wargi lekkim pocałunkiem i pociągnął mnie
w kierunku wejścia. – Pokażmy im, jak bystrzy są studenci z Pięciu Jezior.
W holu budynku Wydziału Wstępnych Studiów panował półmrok. Drogę
oświetlał nam tylko promień słońca wpadający przez szklane szyby frontowych
drzwi. W Tosu istnieją surowe przepisy regulujące używanie elektryczności.
Chociaż produkuje się tutaj i magazynuje więcej energii elektrycznej niż w Kolonii
Pięciu Jezior, władze nakłaniają do jej oszczędzania. W ciągu dnia prąd dostarcza
się tylko do laboratoriów oraz sal wykładowych wymagających dodatkowego
oświetlenia podczas zajęć. Jednak w nocy Uniwersytet otrzymuje o wiele większy
przydział energii elektrycznej niż reszta miasta.
Z powodu dzisiejszego testu sala egzaminacyjna na pierwszym piętrze była jasno
oświetlona. W blasku lamp można było z łatwością dostrzec napięcie na twarzach
moich współtowarzyszy. Siadali przy czarnych biurkach i zaglądali do swoich
notatek w nadziei, że zapamiętają jeszcze jeden fakt, który zadecyduje o różnicy
między przyszłością, jakiej pragną, a nieznanym losem, jaki w razie oblania
egzaminu mogą im wyznaczyć nasi profesorowie.
Zjawił się ostatni student. Usiadłam przy wolnym biurku z tyłu sali. Tomas zajął
miejsce na prawo ode mnie. Położyłam torbę na podłodze i rozejrzałam się. Było
nas dwadzieścioro. Trzynastu chłopców i siedem dziewczyn. Następna generacja
przywódców Zjednoczonej Wspólnoty.
Miałam właśnie życzyć Tomasowi powodzenia, kiedy wszedł profesor Lee.
Przez minionych kilka miesięcy był naszym nauczycielem historii. Większość
pracowników naukowych Uniwersytetu prezentowała wobec nas poważny sposób
bycia, ale profesor Lee miał przyjazne spojrzenie i serdeczny uśmiech i dlatego stał
się moim ulubionym wykładowcą. Dzisiaj zamiast spłowiałej brązowej marynarki,
którą zwykle nosił, włożył odświętny fioletowy kombinezon Zjednoczonej
Wspólnoty. W sali zapadła cisza. Profesor Lee przeszedł wzdłuż rzędów biurek i na
każdym blacie położył papierową broszurę i żółty ołówek. Przesunęłam dłonią po
rysunku umieszczonym w rogu okładki broszury. Błyskawica – symbol
przydzielony mi podczas Testów.
Profesor Lee polecił, abyśmy nie otwierali broszur, dopóki nie wysłuchamy
dalszych instrukcji. Broszura była gruba. W Kolonii Pięciu Jezior trudniej o papier,
więc używamy go oszczędnie i przestrzegamy zasady recyklingu każdej
wykorzystanej kartki. Tutaj, w Tosu, wymogi nauczania są jednak ważniejsze od
reglamentacji papieru.
Bawiłam się ołówkiem, turlałam go tam i z powrotem po czarnym blacie biurka.
Kątem oka spostrzegłam, że Tomas przygląda mi się z zatroskaną miną. Nagle
z mojej pamięci wypłynął obraz innej sali. Ośmioro studentów siedzących przy
czarnych biurkach i inny urzędnik odziany w uroczysty fiolet. Jaskrawobiałe ściany
zamiast szarych. Sześciu chłopców i tylko dwie dziewczyny – jedną z nich byłam ja.
Tomas rzucił mi wtedy takie samo zaniepokojone spojrzenie, gdy obracałam
w palcach ołówek. Na leżącej przede mną broszurze widniała identyczna
błyskawica, tylko że wtedy znajdowała się w środku ośmioramiennej gwiazdy. Mój
znak wewnątrz symbolu mojej grupy Testów.
Wspomnienie tamtej sali rozwiało się, gdy profesor Lee oznajmił głębokim
głosem:
– Gratuluję wam ukończenia wstępnego etapu studiów, obowiązkowego dla
wszystkich studentów Uniwersytetu. Dzisiejszy egzamin w połączeniu z oceną
dokonaną przez waszych profesorów określi, do jakiego kierunku studiów
predestynują was wasze uzdolnienia. Jutro zostanie wywieszona lista z rezultatami
testu oraz kierunek studiów wyznaczony każdemu z was: edukacja, bioinżynieria,
inżynieria mechaniczna, medycyna lub władza i administracja. Wszystkie te
dziedziny są niezbędne do kontynuowania rewitalizacji naszej ziemi, wzbogacania
technologii i poprawy warunków życia obywateli. Chociaż każde z was ma swoje
nadzieje i oczekiwania, prosimy, abyście zaufali naszemu wyborowi, gdyż
skierujemy was na drogę kariery zawodowej najlepiej odpowiadającej potrzebom
naszego kraju. Nie próbujcie odgadywać, które pytania testu decydują o przydziale
do danego kierunku studiów. Każdy student, którego wyniki egzaminu wzbudzą
wątpliwości, nie zda i zostanie usunięty z grona studiujących na Uniwersytecie.
Profesor Lee powiódł wzrokiem po sali, aby się upewnić, że sens jego słów
dotarł do wszystkich. W panującej ciszy słyszałam łomotanie swojego serca.
Wreszcie profesor podjął:
– Odpowiadajcie na każde pytanie najlepiej, jak potraficie. Nie udzielajcie
odpowiedzi wykraczającej poza jego zakres. Pragniemy nie tylko poznać
rozległość waszej wiedzy, lecz także ustalić, jak dobrze rozumiecie zadawane wam
pytania. Odpowiedzi wykraczające poza zakres pytań wpłyną negatywnie na wyniki
waszego testu.
Przełknęłam nerwowo i zastanowiłam się, jaki to może być negatywny wpływ.
Obniżenie stopnia czy coś gorszego?
– Na ukończenie tego egzaminu macie osiem godzin. Jeśli będziecie
potrzebowali przerwy na posilenie się, napicie wody lub udanie do toalety, proszę,
żebyście podnieśli rękę. Pracownik Uniwersytetu odprowadzi was do pokoju
socjalnego. Nie wolno wam jednak opuścić budynku ani rozmawiać z kimkolwiek
oprócz eskortującej was osoby. Złamanie któregoś z tych zakazów skutkuje
niezdaniem egzaminu i wydaleniem z Uniwersytetu. Kiedy skończycie pisanie testu,
unieście broszurę. Odbiorę ją i odprowadzę was do drzwi. Potem możecie robić, co
chcecie – zakończył profesor Lee i posłał nam porozumiewawczy uśmiech.
Nacisnął guzik na ścianie za sobą. Z sufitu opuścił się niewielki ekran
z wyświetlonymi na nim czerwonymi cyframi. Profesor wcisnął inny guzik
i oznajmił:
– Rozpoczął się ośmiogodzinny egzamin.
Cyfry na ekranie zaczęły odliczanie, pokazując nam, ile czasu pozostało do
końca testu. Rozległ się szelest papieru, gdy otwierano broszury. Ujęto w dłonie
ołówki. Rozpoczął się egzamin, który wyznaczy kierunek reszty naszego życia.
Uśmiechnęłam się na widok pierwszego pytania: Co to jest twierdzenie o wartości
średniej? Proszę podać formalną definicję, własne wyjaśnienie i przykład.
Rachunki. Coś, w czym jestem dobra. Szybko odpowiedziałam na pytanie,
napisałam definicję twierdzenia i przykładowe równanie. Zastanowiłam się
przelotnie, czy powinnam również wyjaśnić, w jaki sposób to twierdzenie stosuje
się do funkcji wektorowych albo jak jest używane w integracji. Przypomniałam
sobie jednak instrukcje profesora Lee. Mamy udzielić tylko takiej odpowiedzi,
jakiej się od nas wymaga. Nic więcej ani nic mniej. Przez chwilę zastanawiałam się
dlaczego i uznałam, iż chodzi o to, że przywódcy mają starannie dobierać słowa.
Aby zapobiec konfliktom, muszą być pewni, że ludzie, którymi rządzą, dokładnie
zrozumieją sens ich wypowiedzi. Ponieważ absolwenci Uniwersytetu staną przed
tego rodzaju odpowiedzialnością, nic dziwnego, że profesorowie pragną sprawdzić
nasze zdolności w tej dziedzinie.
Powtórnie przeczytałam pytanie. Uznałam, że moja odpowiedź jest wyczerpująca
i mieści się w jego zakresie, po czym przeszłam do następnego zadania. Mój
ołówek śmigał po papierze, gdy wyjaśniałam, jakie szkody w trakcie pierwszych
Czterech Faz Wojny rozmaite państwa wyrządziły sobie nawzajem oraz glebie
planety. Opisałam też następne Trzy Fazy Wojny, podczas których Ziemia dokonała
odwetu za użyte przeciwko niej zabójcze chemikalia i inne destrukcyjne środki.
Trzęsienia ziemi, sztormy, powodzie, huragany i tornada przetoczyły się przez cały
glob i w kilka lat zniszczyły to, czego stworzenie zajęło ludzkości stulecia. Nad
naprawieniem owych zniszczeń Zjednoczona Wspólnota trudzi się od stu lat.
Zapełniałam pismem kolejne strony. Chemia. Geografia. Fizyka. Historia.
Muzyka. Sztuka. Rozumienie sensu czytanych tekstów. Biologia. Każde pytanie
wprowadzało nowy przedmiot i wymagało odmiennego zestawu umiejętności.
Radziłam sobie z większością pytań, ale z napięcia wstrzymałam oddech, gdy na
jedno nie potrafiłam odpowiedzieć. Nie byłam pewna, o co w nim chodzi ani jaka
może być poprawna odpowiedź. Pominęłam je w nadziei, że zdążę do niego wrócić
po ukończeniu reszty testu. Jeśli nie... Moje myśli zaczęły dryfować ku słowom
nagranym na podróżnym komunikatorze. Ku żałosnemu losowi, jaki spotkał
kandydatów Testów, którzy ośmielili się zgadywać i udzielili błędnej odpowiedzi.
Nie! Odepchnęłam od siebie te myśli. Zamartwianie się przeszłością w niczym mi
nie pomoże. Mogę poradzić sobie jedynie z teraźniejszością.
Według wskazań zegara do końca egzaminu pozostały niespełna cztery godziny.
Rozprostowałam ramiona i uświadomiłam sobie, jak bardzo cała zesztywniałam.
W przerwach między napięciem i rozluźnieniem moje mięśnie zaczęły protestować
bólem. Do tego dołączył swoje skargi pusty żołądek. Chociaż lęk przed oblaniem
testu ponaglał mnie, by kontynuować pisanie, usłyszałam w głowie głos mojej
matki mówiącej, że mózg i ciało potrzebują paliwa, aby mogły funkcjonować na
najwyższych obrotach. Nie chciałam tracić czasu, jednak jeszcze gorsza byłaby
utrata energii i zdolności koncentracji.
Rozejrzałam się po sali. Wszystkie biurka były zajęte. Nikt inny nie zrobił sobie
przerwy. Czy opuszczenie pokoju, aby się pokrzepić, pracownicy Uniwersytetu
uznają za oznakę słabości? Zlustrowałam wzrokiem pomieszczenie, wypatrując
ukrytych kamer, lecz nie spostrzegłam żadnej. To nie oznacza jednak, że ich tu nie
ma.
Znowu zaburczało mi w brzuchu. Czułam suchość w gardle i piekły mnie oczy.
Potrzebowałam przerwy bez względu na to, jak zostanie to odebrane. Jeśli nie
wykorzystam chwili na ponowne naładowanie akumulatorów, ucierpi przez to
reszta moich odpowiedzi.
Przełknęłam z wysiłkiem, zamknęłam broszurę, położyłam obok niej ołówek
i uniosłam rękę. Profesor Lee nie od razu to zauważył – w przeciwieństwie do
kilkorga studentów. Niektórzy rzucili mi triumfalne spojrzenia, jak gdyby byli
dumni z tego, że są wytrzymalsi ode mnie. Przez moment rozważyłam, czy nie
opuścić ręki, ale zachęcające skinienie głową przez Tomasa sprawiło, że
podniosłam ją jeszcze wyżej.
Profesor Lee w końcu to dostrzegł, uśmiechnął się i dał mi znak, że mogę wstać
zza biurka. Z zesztywniałymi stawami przeszłam do drzwi z przodu sali. Na
zewnątrz czekała na mnie urzędniczka Uniwersytetu ubrana w oficjalny czerwony
strój. Odprowadziła mnie po schodach na dół do pomieszczenia na parterze,
w którym stały stoły z jedzeniem i wodą do picia. Nałożyłam sobie na talerz
kurczaka, plastry sera o ostrym zapachu oraz sałatkę z owoców, zieleniny
i orzechów – potrawy, do których spożycia przed ważnymi egzaminami rodzice
zawsze namawiali mnie oraz moich braci – i zaczęłam wcinać.
Przeżuwałam i przełykałam, ledwie zważając na smak tego, co zjadam. Nie
miałam delektować się tym posiłkiem, tylko uzupełnić paliwo, którego musi mi
wystarczyć na następne cztery godziny. Szybko skończyłam jeść, a potem
skorzystałam z łazienki i spryskałam twarz wodą. Po niespełna kwadransie
siedziałam już znowu za biurkiem – mając o wiele więcej energii niż wtedy, gdy je
opuszczałam. Wzięłam do ręki ołówek, otworzyłam broszurę i znów zaczęłam
pisać.
Odpowiadałam na pytania o kod genetyczny, ważne postacie historyczne,
przełomowe odkrycia w medycynie i metody magazynowania energii słonecznej.
Zapełniając kolejne strony, czułam, jak drętwieją mi palce. Dotarłam do ostatniego
pytania i zamrugałam zaskoczona. Proszę, wymień kierunek, który chcesz studiować,
i uzasadnij, dlaczego, według ciebie, nadajesz się najbardziej właśnie do takiej
kariery zawodowej. Teraz miałam szansę przekonać pracowników Uniwersytetu
o mojej pasji i zdolnościach do rozwijania technologii naszego kraju.
Odetchnęłam głęboko i zaczęłam pisać. Włożyłam w to wszystkie moje nadzieje
i pragnienie rozszerzenia naszego krajowego systemu łączności, od obecnie
ograniczonego użycia radiostacji pulsacyjnych do zaawansowanej sieci dostępnej
dla wszystkich obywateli. Całą moją fascynację dotyczącą odkrywania nowych
źródeł energii, które zapewnią nam lepsze oświetlenie i skuteczniej zasilą wszystkie
inne urządzenia. Moją niezłomną wiarę w to, że potrafię wnieść twórczy wkład
w technologię Zjednoczonej Wspólnoty.
Czas upływał, a ja pisałam i poprawiałam swoją odpowiedź, niepokojąc się tym,
że jedno błędnie użyte słowo może niekorzystnie odmienić kierunek mojej
przyszłej kariery zawodowej. Inni studenci, jeden po drugim, unosili w górę
broszury, czekali, aż profesor Lee odbierze je od nich, i wychodzili z sali. Wreszcie
przy biurkach siedziało nas już tylko pięcioro. Zadowolona z mojej ostatecznej
odpowiedzi podniosłam wzrok na zegar. Do końca egzaminu pozostały trzy minuty.
Ze zdenerwowania zaschło mi w ustach, gdy przypomniałam sobie, że
pominęłam cztery pytania, zamierzając powrócić do nich później. Zbyt długo
jednak formułowałam odpowiedź na ostatnie pytanie, by wystarczyło mi czasu na te
pominięte. Z szaleńczo bijącym sercem przekartkowałam broszurę, licząc, że
zdołam udzielić przynajmniej jednej odpowiedzi. Ale nie zdążyłam. Wyznaczonych
osiem godzin upłynęło, gdy kończyłam ponownie czytać pierwsze z opuszczonych
wcześniej pytań. Polecono nam odłożyć ołówki. Minął czas testu, a ja go nie
dokończyłam.
Żadne z pytań, na które nie zdążyłam odpowiedzieć, nie dotyczyło matematyki
ani nauk fizycznych – przedmiotów, które uważałam za najważniejsze dla inżynierii
mechanicznej. Usiłowałam się tym pocieszać, gdy oddawałam broszurę
profesorowi Lee. Trudno jednak było mi zachować optymizm, skoro wiedziałam,
że nie napisałam całego testu. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że wszystko się
dobrze ułoży.
Wyszłam z sali. Tuż za drzwiami czekał na mnie Tomas. Spojrzał mi w oczy
i z jego twarzy zniknął uśmiech.
– Jak ci poszło? – zapytał.
– Zostawiłam bez odpowiedzi cztery pytania. Dokończyłabym test, gdybym nie
zrobiła sobie przerwy na jedzenie.
Tomas potrząsnął głową.
– Biorąc przerwę, postąpiłaś rozsądnie. Gdyby nie twój przykład, ja bym jej nie
wziął. Zaczynałem tracić koncentrację, a ty przypomniałaś mi, jak ważne jest
wyjście na chwilę z sali egzaminacyjnej, nabranie dystansu i oczyszczenie umysłu.
Po powrocie ponownie przeczytałem swoją ostatnią odpowiedź i znalazłem w niej
dwa błędy. Zawdzięczam to tobie.
Jego delikatny pocałunek był dla mnie aż nadto wystarczającą rekompensatą.
Potem Tomas odsunął się i posłał mi uśmiech wywołujący uroczy dołek
w policzku.
– Poza tym dzięki tobie miałem też rozrywkę. Widok min wszystkich studentów,
kiedy opuszczałaś salę, był wprost nieoceniony. Nie wiedzieli, czy mają czuć
podziw, czy niepokój z powodu twojej pewności siebie.
Zamrugałam zaskoczona. Pewność siebie to ostatnia rzecz, jaką czułam,
wychodząc z sali egzaminacyjnej na przerwę. Słowa Tomasa sprawiły jednak, że
przystanęłam, by się zastanowić. Jak bym się poczuła, gdyby ktoś inny pierwszy
podniósł rękę? Gdyby wyszedł coś przekąsić, nie przejmując się upływającym
czasem? Sądziłabym, że ta osoba nie martwi się ryzykiem nieukończenia egzaminu
w porę. W istocie pomyślałabym, że taki ktoś nie tylko zdąży napisać test, lecz
nawet dysponuje nadwyżką wolnego czasu. Słowa Tomasa przypomniały mi, że fakt
uznania czegoś za prawdę nie czyni tego prawdziwym. Sposób postrzegania
rzeczywistości jest niemal równie ważny jak ona sama.
Światła zaczęły przygasać, gdy Tomas i ja, trzymając się za ręce, szliśmy do
jadalni. Studenci starszych lat unikali tej sali jadalnej, ponieważ każdy wydział ma
własny akademik i kuchnię. Zazwyczaj jadała tutaj tylko garstka niższych rangą
pracowników administracyjnych Uniwersytetu, paru wykładowców oraz ja i moi
towarzysze ze wstępnych studiów. Podawano tu w zasadzie proste potrawy: kanapki,
owoce, bułki, surówki. Żadnych dań wymagających skomplikowanego
przygotowania czy podgrzewania. Mimo że właśnie minęliśmy kamień milowy na
naszej życiowej drodze, serwowane tutaj jedzenie pozostało takie samo. Jeszcze nie
świętowano tego wydarzenia – dopóki nie zostaną podane wyniki egzaminu i nie
przydzieli się nam kierunków studiów.
W ciągu minionych sześciu miesięcy pobytu na Uniwersytecie zdawaliśmy wiele
testów. Po każdym jadalnia rozbrzmiewała gwarem rozmów studentów, którzy
porównywali swoje odpowiedzi, lamentowali z powodu udzielenia błędnych
i cieszyli się z poprawnych. Dziś jednak nic takiego się nie działo. Większość moich
współtowarzyszy spożywała posiłek ze wzrokiem wbitym w swoje talerze.
Niektórzy w ogóle nie jedli, a tylko grzebali widelcami w potrawach, starając się
wyglądać i zachowywać jak zwykle. Wszyscy czuli się wyczerpani testem i obawą
o jego rezultaty.
Skubnęłam trochę chleba i owoców. Ze zdenerwowania nie mogłam przełknąć
więcej niż kilka kęsów. Natomiast Tomas bez żadnych problemów zjadł wszystko
z talerza. Nie musiałam go nawet pytać, jak mu poszło na egzaminie.
Odsunęłam resztę jedzenia i zagadnęłam:
– Myślisz, że podadzą wyniki z samego rana czy każą nam czekać do końca dnia?
Zanim Tomas zdążył wysunąć jakieś przypuszczenie, wysoki głos powiedział:
– To pierwsze.
Tomas zesztywniał, gdy tyczkowaty Will, nasz towarzysz ze wstępnych studiów,
z uśmiechem wśliznął się na wolne krzesło obok mnie. Wzdrygnęłam się w duchu,
ale na zewnątrz zachowałam opanowanie i rzekłam z uśmiechem:
– Wydajesz się tego całkiem pewny.
– Bo jestem – odparł z błyskiem w oczach. – Podsłuchałem rozmowę dwóch
pracowników administracyjnych. Nie wydawali się zachwyceni tym, że przez całą
noc nie zmrużą oka, aby rezultaty egzaminu były gotowe z samego rana. –
Uśmiechnął się szerzej. – W istocie sprawiali wrażenie mocno zirytowanych. Nie
przeszkadza im, że wymagają od nas zarywania nocy, lecz sami nie lubią tego robić.
No, a jak wam dziś poszło?
Tomas wzruszył ramionami i spuścił wzrok na talerz. Z jakiegoś powodu,
którego nie chciał wyjawić, nie lubił Willa. Wprawdzie nigdy nie zachowywał się
wobec niego nieuprzejmie, jednak o jego stosunku do Willa świadczyły zdawkowe
odpowiedzi, jakich mu udzielał, oraz spojrzenie pełne rezerwy i nieufności.
– A tobie, Cia? – zapytał Will. – Domyślam się, że wypadłaś świetnie, jak zawsze.
Mam rację?
Chciałabym, żeby tak było.
– Test zawierał zbyt wiele pytań, aby dało się doskonale odpowiedzieć na
wszystkie – odrzekłam.
– Ja wiem, że zawaliłem pytania z historii sztuki. Uznałem, że oni potrzebują
przywódców kierujących rewitalizacją kraju. Jak miałaby w tym pomóc wiedza
o jakimś wyrzeźbionym nagim facecie? Co do nagiej kobiety... – Will znowu się
uśmiechnął. – Cóż, to całkiem inna sprawa.
Mimo woli się roześmiałam, a potem słuchałam jednym uchem, jak Will
dowcipkuje na temat rozmaitych pytań testu i spekuluje, czy zostanie przydzielony
do swojego wymarzonego kierunku studiów – edukacji.
Lubiłam jego błyskotliwe poczucie humoru. Poza tym Will bardzo kochał swoją
rodzinę, a zwłaszcza brata bliźniaka Gilla, który również przybył do miasta Tosu na
Testy, ale nie dostał się na Uniwersytet. Niedługo po tym, jak zostaliśmy studentami,
Will pokazał mi zdjęcie siebie z bratem. Mieli identyczne twarze, na których
widniały rozbawione uśmiechy, oraz wysokie, chude sylwetki i ziemistą cerę
świadczącą o niedostatku zdrowej żywności w ich rodzimej kolonii. Z wyjątkiem
długości włosów – Willowi sięgały do ramion, a Gill miał je krótko ostrzyżone –
nie różnili się niczym, nawet wyrazem miłości i szczęścia widniejącym w ich
ciemnozielonych oczach.
To właśnie tęsknota i miłość, jakie widziałam we wzroku Willa, przyciągały
mnie do niego, mimo iż oskarżenia zarejestrowane na podróżnym komunikatorze
ostrzegały, abym trzymała się od niego z daleka. Trudno mi było uwierzyć, że za
tym przyjaznym uśmiechem czai się ktoś, kto usiłował zabić zarówno Tomasa, jak
i mnie. Ale mój nagrany głos powiedział mi, że taki właśnie jest Will. I dlatego
trzymałam się blisko niego. Byłam zdecydowana dowiedzieć się, czy ten głos
mówił prawdę – o Willu, o Tomasie i o wszystkim innym.
2
Siedzieliśmy w tej samej sali wykładowej, w której poprzedniego dnia pisaliśmy
test. Dwadzieścioro studentów wybranych z osiemnastu kolonii Zjednoczonej
Wspólnoty. Czekaliśmy, aby się dowiedzieć, w jaki sposób będziemy pomagać
w odbudowie naszego kraju.
Rozejrzałam się po sali. Dość dobrze poznałam już większość moich
współtowarzyszy. Willa, który chce uczyć. Stacię, która ma nadzieję studiować
zarządzanie i prawo. Vica, potężnie zbudowanego rudowłosego chłopaka
pochodzącego z tej samej kolonii co ona, którego ambicją jest leczenie złamanych
kości. Kit, smukłą brunetkę z włosami sięgającymi do bioder, która nieustannie
flirtuje z Tomasem, choć jednocześnie usiłuje zepchnąć go z czołowej pozycji
w bioinżynierii. Chłopca o imieniu Brick utrzymującego, że z radością będzie
studiował każdy kierunek, jaki wyznaczy mu Zjednoczona Wspólnota. Ponad
połowa studentów w tej sali pragnęła zostać członkami rządu i tworzyć prawa
naszego kraju. Łączyła nas jedynie świadomość, że nie mamy żadnego wpływu na
naszą przyszłość.
Do sali wszedł profesor Lee niosący podkładkę do pisania z klipsem.
Wstrzymałam oddech. Serce waliło mi mocno i starałam się nie wiercić nerwowo,
gdy powiedział:
– Trzymam w ręku wyniki waszego egzaminu. Na tej kartce są wasze nazwiska
ułożone w porządku alfabetycznym. Obok każdego nazwiska znajduje się adnotacja
wskazująca, czy dana osoba zdała test i przydzielono jej odpowiedni kierunek
studiów, czy nie zdała i dlatego zostanie odesłana do rejonu poza terenem
Uniwersytetu. Wszyscy studenci, którzy nie uzyskali pozytywnej oceny, spotkają się
w południe przed akademikiem z urzędnikiem Zjednoczonej Wspólnoty, a on
odprowadzi ich do miejsca, gdzie przedyskutują następny etap swojej kariery
zawodowej.
Puls mi przyspieszył. Czy to rutynowa część komunikatu wygłaszana co roku,
czy może ktoś z naszego rocznika rzeczywiście oblał test? Nie miałam czasu o to
zapytać, gdyż profesor Lee mówił dalej:
– Obok nazwisk tych, którzy zdali egzamin, wydrukowano nazwy wybranych dla
nich dziedzin studiów. Jutro spotkacie się z doradcami akademickimi waszych
wydziałów. Każdemu z was zostanie przydzielony opiekun-student, który pomoże
wam wprowadzić się do akademika odpowiadającego waszemu kierunkowi studiów.
Zanim rozpoczną się zajęcia uniwersyteckie, dostaniecie tydzień na ulokowanie się
w kwaterach i poznanie osób, z którymi będziecie współpracować w trakcie dalszej
kariery zawodowej. Z niecierpliwością oczekuję na spotkanie wielu z was na moich
zajęciach.
Profesor Lee odwrócił się, powiesił podkładkę na ścianie i ruszył do wyjścia.
Przy drzwiach zatrzymał się i obejrzał za siebie.
– Gratuluję wszystkim dotychczasowych osiągnięć. Wiem, że w przyszłości
dokonacie wielkich rzeczy.
Rzucił nam jeszcze jeden, ostatni uśmiech i wyszedł.
Nie zaskoczyło mnie, że Stacia wstała pierwsza. Odsunięto krzesła i kilka z nich
się przewróciło, gdy moi współtowarzysze popędzili na przód sali, aby zobaczyć,
co los chowa dla nich w zanadrzu. Ktoś krzyknął podekscytowany. Przez plecy
przebiegł mi dreszcz oczekiwania podszytego lękiem. Powoli podniosłam się
i poszłam w kierunku listy.
Mam metr pięćdziesiąt pięć wzrostu i jestem najniższa z naszego roku. Ponieważ
jako ostatnia wstałam zza biurka, znalazłam się na końcu grupy. Chociaż wspięłam
się na palce i wyciągnęłam szyję, wciąż nie mogłam zobaczyć listy. Za to wyraźnie
widziałam innych studentów. Niski, ciemnoskóry chłopiec o imieniu Rawson
klepnął w plecy Willa. Kit mocno uściskała Tomasa i objęła go ramionami, choć
usiłował się wyswobodzić. Stacia sztywnym krokiem ruszyła do drzwi. W jej
oczach błyszczały łzy i na ten widok przeszył mnie zimny dreszcz strachu. Czy nie
przydzielono jej dziedziny studiów, jakiej pragnęła, czy może zdarzyło się
nieprawdopodobne i oblała?
Lawirowałam między innymi studentami. W końcu odepchnęłam z drogi
uśmiechniętego szeroko Willa i stanęłam tuż przed listą. Ułożono ją w porządku
alfabetycznym. Przeniosłam spojrzenie na dół listy, odszukałam swoje nazwisko
i zobaczyłam:
Vale, Malencia – zdała – Wydział Władzy i Administracji
Zamknęłam oczy, trzykrotnie odetchnęłam głęboko i znowu je otworzyłam.
Napis się nie zmienił. Z niepojętego dla mnie powodu przydzielono mi kierunek,
który najmniej chciałam studiować.
To musi być jakaś pomyłka. Zwalczyłam chęć, by pobiec za profesorem Lee
i błagać o wyjaśnienie. Czyżbym nie dobrała właściwych słów, odpowiadając na
ostatnie pytanie? Mam talent do matematyki oraz manipulowania metalowymi
elementami i przewodami, a nie do pustosłowia i starannego układania gładkich
frazesów. Dlaczego władze Uniwersytetu miałyby skierować mnie do studiowania
dziedziny, w której z pewnością zawiodę?
Łzy zdławiły mi gardło, ale nie pozwoliłam im popłynąć z oczu. Nie tutaj. Nikt
nie zobaczy mojego rozczarowania. Ani pracownicy Uniwersytetu, ani koleżanki
i koledzy. Nie pozwolę, by ktokolwiek się dowiedział, z jakim wysiłkiem
zachowuję równy oddech i powstrzymuję się przed zaciśnięciem dłoni w pięści.
Zobaczą tylko moją radość z tego, że zdałam.
Wykrzywiłam wargi w uśmiechu i przeczytałam pozostałe wyniki, szukając
nazwisk moich przyjaciół. Najpierw odnalazłam Tomasa i naprawdę się
uśmiechnęłam. Bioinżynieria. Przepełniły mnie duma i szczęście. Poszukałam go
wzrokiem w tłumie i zobaczyłam, że stoi pół metra ode mnie. Otoczyłam go
ramionami i uściskałam mocno. Profesorowie dokonali właściwego wyboru.
Tomas ich nie rozczaruje.
Trzymając go za rękę, odnalazłam umieszczone jedno pod drugim nazwiska
Stacii i Willa. Medycyna dla Stacii. Władza i Administracja dla Willa. Podobnie jak
w moim przypadku, żadnemu z nich dwojga nie wyznaczono preferowanego
kierunku studiów, co tłumaczyło żal Stacii. Ale oboje zdali, a to nie wszystkim
spośród moich współtowarzyszy się udało. Moje osobiste rozczarowanie rozwiało
się, gdy zobaczyłam obok nazwiska Obidiaha Martineza jedno słowo: „Usunięty”.
Zastanowiłam się, jakie konsekwencje przyniesie mu ta decyzja.
To było pierwsze pytanie, które zadałam Tomasowi, po tym jak opuściliśmy salę
i udaliśmy się na dwór do miejsca, gdzie istniało najmniejsze prawdopodobieństwo,
że ktokolwiek nam przeszkodzi. Widziałam, że Tomas wolałby porozmawiać
o tym, jak przyjęłam własny wynik testu. Kiedy go zapewniłam, że jestem
zadowolona, odpowiedział:
– Przypuszczam, że Obidiaha przydzielą do zespołu technicznego tutaj,
w mieście, albo wyślą do jednej z kolonii, aby pomagał przy jej rozbudowie. Jak
myślisz?
Nie byłam pewna, co o tym myśleć. Obidiah nie należał do grona moich
przyjaciół. W gruncie rzeczy nie sądziłam, by przyjaźnił się tutaj z kimkolwiek.
Kilka osób, w tym także ja, próbowało wciągnąć go do rozmowy. Tydzień po
naszym przybyciu do kampusu uniwersyteckiego zobaczyłam, jak siedzi pod
drzewem i wpatruje się w dal. Chociaż jego potężna budowa ciała, zacięta mina
i egzotycznie wyglądające włosy zaplecione w warkoczyki powinny w normalnych
okolicznościach mnie odstraszyć, smutek, jaki ujrzałam w jego oczach, kazał mi do
niego podejść. W chwili gdy wymówiłam jego imię, wyraz twarzy Obidiaha się
zmienił. Smutek został wyparty przez gniew. Obidiah zażądał porywczo, abym
odeszła. To zdarzenie wystarczyło, by powstrzymać mnie przed ponowieniem
próby nawiązania z nim przyjaznej pogawędki. Teraz tego pożałowałam.
– Na pewno nie martwisz się przydziałem kierunku studiów? – zapytał Tomas,
gdy wracaliśmy do mojego akademika. Przystanął i zajrzał mi w oczy. Poczułam,
jak zaczyna pękać moja psychiczna tarcza, mająca chronić mnie przed napływem
emocji. Przygryzłam usta. Tomas musnął dłonią mój policzek i dodał: – Jeżeli
może to być dla ciebie jakimś pocieszeniem... uważam, że dokonali właściwego
wyboru.
Te słowa uderzyły mnie jak cios obuchem i wydusiły mi powietrze z płuc.
– Myślisz, że nie jestem wystarczająco dobra, by zajmować się inżynierią
mechaniczną?
Dotknął mojego ramienia. Usiłowałam strząsnąć jego rękę, lecz ścisnął je
mocno.
– Myślę, że nikomu nie zaufałbym bardziej niż tobie w kwestii kierowania
naszym krajem. Sprawowanie rządów nie zawsze jest sprawiedliwe i uczciwe. Ale
powinno być. Wierzę, że ty postarasz się je takim uczynić.
Jego słowa i pocałunek odegnały moje wątpliwości, jednak one powróciły, gdy
tylko odszedł, aby spakować się przed jutrzejszą przeprowadzką. Tomas wierzył we
mnie, lecz nie byłam pewna, czy mogę podzielić i odwzajemnić jego zaufanie. Nie
wierzyłam w siebie, w niego ani w cokolwiek.
Stanęłam pośrodku mojego pokoju w akademiku i zastanowiłam się, co mam
najpierw zapakować. Od zakończenia Testów przybyło mi bardzo niewiele rzeczy.
Zaledwie tyle, bym mogła wykorzystać jedną z toreb, jakie dostarczono nam przed
naszą przeprowadzką do nowych kwater. Tylko kilka dodatkowych ubrań, parę
książek i mały wazonik z zasuszonymi kwiatami. Te kwiaty były prezentem
urodzinowym z domu, chociaż wszyscy sądzili, że dostałam je od Michala –
urzędnika z Tosu, który przywiózł mnie na Testy. Nawet Tomas nie znał prawdy,
nie chciałam bowiem ryzykować narażenia na kłopoty Michala lub mojej rodziny.
Dzisiaj ten wazonik nasunął mi myśl o ojcu. Gdy wzięłam go do ręki, łzy
popłynęły mi z oczu. Co ojciec sądziłby o kierunku studiów, jaki mi wyznaczono?
Czy byłby tym równie zdezorientowany jak ja? Niegdyś władze Uniwersytetu
skierowały go do studiowania genetycznej modyfikacji roślin. Trzymałam
w dłoniach dowód świadczący o słuszności ich oceny i decyzji. Mój ojciec jest
geniuszem w zakresie udoskonalania wszelkiej roślinności. Jego pasja do pracy to
jedna z cech, jakie najbardziej w nim podziwiam. Zawsze sądziłam, że sam wybrał
zajmowanie się rewitalizacją ziemi. Nie zdawałam sobie sprawy, że podjęto tę
decyzję za niego – i teraz zastanawiałam się, jakiego wyboru by dokonał, gdyby
pozostawiono mu wolną rękę. Czy, podobnie jak Tomasa, skierowano go do
dziedziny, którą się pasjonował, czy może spotkało go to samo co obecnie mnie?
Otarłam łzy, sięgnęłam do materaca i wyjęłam schowany w nim podróżny
komunikator. Żółć podeszła mi do gardła. Opowieści zarejestrowane na tym
urządzeniu mówiły o metodach testów prowadzonych przez rząd Zjednoczonej
Wspólnoty, które nie miały nic wspólnego z uczciwością i sprawiedliwością. Czy
mam być aktywnym członkiem systemu, zachęcającym kandydatów Testów do
zabijania i zezwalającym na to, aby byli mordowani? Czy ostateczny rezultat –
wspaniałe wyniki pracy mojego ojca i setki przełomowych odkryć dokonanych
przez absolwentów Uniwersytetu – usprawiedliwia stosowanie takich środków?
Dopóki się nie dowiem, czy nagrane przeze mnie relacje są prawdą, czy jedynie
urojeniem, nie poznam odpowiedzi na te pytania.
Ponieważ wszystkim kandydatom, którzy pomyślnie przeszli Testy, wymazano
wspomnienia z tego okresu, nie mogłam ustalić, co naprawdę wówczas się
wydarzyło. Jeżeli jednak istotnie jestem bystra, zdołam znaleźć sposób na poznanie
prawdy.
Spojrzałam na zegar na nocnym stoliku. Była 11.04. Zgodnie z instrukcją
profesora Lee, Obidiah w południe spotka się przed tym budynkiem z urzędnikiem
Uniwersytetu, aby rozpocząć nową drogę kariery zawodowej. Wprawdzie poznanie
losu, jaki go czeka, nie wyjaśni mi, czy nagrane przeze mnie relacje są prawdziwe,
jednak da mi pojęcie o tym, co władze Uniwersytetu uważają za stosowną karę za
oblanie wczorajszego egzaminu. Jeżeli będzie to coś przypominającego nagrane
przeze mnie historie, dostanę odpowiedź, której szukam.
Owinęłam podróżny komunikator w ręcznik i wsunęłam go między już
zapakowane ubrania. Potem wzięłam jakąś książkę i zeszłam po schodach na parter.
Will, Vic i dwóch innych kolegów z mojego roku rzucali sobie piłkę baseballową
na otwartej przestrzeni przed akademikiem. Will skinął na mnie, żebym się do nich
przyłączyła, ale potrząsnęłam głową, uniosłam w górę książkę na znak, że mam
inne plany, i poszłam dalej.
Ponieważ Will i jego towarzysze grali w piłkę po lewej stronie akademika,
skierowałam się na prawo ku piętrowemu budynkowi z szarego kamienia –
siedzibie Wydziału Wstępnych Studiów. Tomas i ja często siadywaliśmy na ławce
w pobliżu frontowych drzwi, więc nikt nie zwrócił na mnie uwagi, gdy usadowiłam
się na zimnym metalu i udawałam, że czytam. Z tego punktu obserwacyjnego
miałam dobry widok na aleję biegnącą od akademika naszego wydziału.
Wkrótce spostrzegłam charakterystyczne warkoczyki Obidiaha, gdy wyszedł
z budynku i przystanął w alejce, czekając na swoją eskortę. Na prawym ramieniu
ciążyła mu wielka czarna torba. Troskliwie tulił w ramionach zniszczoną gitarę. Nie
miałam pojęcia, że Obidiah muzykuje. Wątpiłam, czy ktokolwiek o tym wiedział.
Jednak bardziej zaskoczył mnie szeroki uśmiech na twarzy Obidiaha wpatrującego
się w dal. Być może starał się zachować pozory ze względu na studentów
znajdujących się w pobliżu, lecz nie sądziłam, by o to chodziło. Po raz pierwszy,
odkąd go poznałam, wyglądał na szczęśliwego. Spróbowałam sobie wyobrazić, jak
ja bym się czuła, gdybym się dowiedziała, że opuszczam Uniwersytet. Byłabym
przygnębiona, przeżywałabym bolesne rozczarowanie z powodu poniesionej
porażki.
Nie wydawało się, aby Obidiah doświadczał tego rodzaju przykrych emocji.
Przypomniałam sobie tamtą chwilę sprzed kilku miesięcy, kiedy sprawiał wrażenie
tak smutnego i samotnego – i zaczęłam się zastanawiać. Czy on naprawdę oblał ten
test? A może celowo zaniżył swój rezultat w nadziei, że w ten sposób zdoła wrócić
do domu?
Zobaczyłam, że zbliżyło się do niego dwoje pracowników Uniwersytetu. Kobieta
była ubrana w oficjalną czerwień, a mężczyzna w fiolet. Powiedzieli coś do
Obidiaha, a on skinął głową i podążył za nimi, gdy skierowali się aleją na północ.
Uważając, aby nie stracić ich z oczu, zamknęłam książkę, wstałam i poszłam
trasą równoległą do alei. Zwykle, gdy przemierzam kampus, znajduję czas na
podziwianie budynków uniwersyteckich, z których wiele liczy sobie ponad dwieście
lat. Po zakończeniu Wojny Siedmiu Faz ocalała ludność dawnych Stanów
Zjednoczonych miała odwagę rozpocząć imponujące dzieło odbudowy kraju.
Przywódcy wybrali leżące w niegdysiejszym stanie Kansas miasto Wichita,
przemianowane na Tosu, jako punkt startowy procesu rewitalizacji. Wielkie
aglomeracje miejskie, takie jak Chicago, Nowy Jork i Denver, uległy zniszczeniu
podczas wojny, natomiast miasto Wichita pozbawione celów strategicznych
pozostało nietknięte. Wprawdzie reakcja sejsmiczna skorupy ziemskiej na
prowadzone przez ludzi działania wojenne obróciła w ruinę wiele tutejszych
budynków, jednak przeważającą część miasta udało się odbudować i wykorzystać.
Zazwyczaj podziwiałam architekturę Tosu i rozmyślałam o nadziei, jaką
symbolizują budowle tego miasta. Dziś jednak trzymałam spuszczoną głowę,
starając się, aby nie zauważyli mnie studenci i wykładowcy przemierzający kampus.
Co jakiś czas rzucałam spojrzenia na Obidiaha i eskortujących go funkcjonariuszy,
by się upewnić, że pozostają w zasięgu wzroku. Nikt nie zabronił studentom, którzy
zdali egzamin, spacerowania po terenach uniwersyteckich, nie byłam jednak na tyle
naiwna, aby sądzić, że moja obecność ucieszy Obidiaha lub towarzyszących mu
urzędników.
Promienie słońca błyszczały w szybach mijanych przeze mnie domów. Obidiah
i jego eskorta szli szybko, toteż musiałam przyspieszyć, aby się zorientować, dokąd
zmierzają. Przeszli obok kilku wielkich budynków i skręcili w aleję wiodącą
w moim kierunku.
W pobliżu nie rosły żadne duże drzewa, za którymi mogłabym się ukryć. Po
lewej, jakieś trzydzieści metrów ode mnie, kilkoro starszych studentów
przechadzało się po trawie. Byli zbyt daleko, aby mogło wyglądać, że należę do ich
grupy. Wejście do najbliższego budynku znajdowało się w odległości co najmniej
piętnastu metrów. Jeśli puszczę się biegiem, niewątpliwie ktoś mnie zauważy
i zacznie się zastanawiać, dlaczego mi tak spieszno. Mimo zdenerwowania i chęci,
by umknąć, zanim urzędnicy mnie spostrzegą, zrobiłam jedyne, co przyszło mi do
głowy. Usiadłam na zimnej ziemi, otworzyłam książkę, spuściłam głowę, tak aby
spadające włosy zasłoniły mi twarz, i udałam, że czytam z zainteresowaniem.
Usłyszałam zbliżające się kroki. Te odgłosy napięły mi nerwy i zaparły dech
w piersi. Zorientowałam się, że urzędnicy i Obidiah przechodzą teraz w odległości
zaledwie trzech metrów od miejsca, gdzie siedzę. Przewróciłam stronę i nadal
wbijałam wzrok w drukowane słowa pływające mi przed oczami. Udawałam
całkowicie pochłoniętą lekturą, choć w istocie byłam świadoma każdej upływającej
sekundy. Wreszcie odgłos kroków zaczął cichnąć. Odważyłam się podnieść głowę
znad książki i zobaczyłam, że urzędnicy kierują się na północ ku następnej alejce.
Obidiah wciąż szedł za nimi, ale zwolnił. Odwrócił głowę i przez chwilę nasze
spojrzenia się spotkały. Zobaczyłam na jego twarzy zakłopotanie oraz inne emocje,
których nie potrafiłam nazwać. Czy ucieszył się na widok koleżanki z pierwszego
roku studiów? Czy przypomniał sobie, że próbowałam się z nim zaprzyjaźnić,
i teraz pożałował, że odtrącił mój gest?
Ostatni raz popatrzyliśmy na siebie, a potem Obidiah ruszył dalej. Zerwałam się
na nogi i powoli poszłam za nim. Dwukrotnie się obejrzał. Nawet jeśli dostrzegł
mnie kryjącą się za krzakami czy przemykającą w cieniu drzew, niczym nie dał tego
po sobie poznać. Po prostu szedł za urzędnikami, którzy prowadzili go w kierunku
ceglanego budynku otoczonego wysokim czarnym ogrodzeniem, stojącego
samotnie przy północnej granicy kampusu, z dala od naszego akademika i innych
zabudowań uniwersyteckich przeznaczonych dla studentów. Trawa rosnąca za
budynkiem wydawała się nędzniejsza, a ziemia gorsza, mniej zrewitalizowana niż
reszta terenu. Tego budynku nie zwiedziliśmy podczas naszej wycieczki mającej na
celu zapoznanie nas z kampusem, ale przewodnik poinformował nas wtedy, że
Uniwersytet znajduje się na północnym skraju Tosu. Aż do teraz nie zdawałam
sobie sprawy, jak blisko jesteśmy granicy miasta. Na ogrodzeniu w pobliżu otwartej
bramy wisiała tabliczka z napisem: ADMINISTRACJA UNIWERSYTETU
W TOSU.
Patrzyłam, jak Obidiah i jego eskorta zniknęli za wielkimi białymi drzwiami,
i zastanawiałam się, co mam teraz zrobić. W przeciwieństwie do reszty terenu
kampusu uniwersyteckiego nikt tutaj nie spacerował, nie siedział na ławkach ani nie
rozprawiał z towarzyszami w cieniu drzew. Czymkolwiek był ten budynek, nie
wyglądało na to, by odwiedzało go wiele osób. Odczekałam kilka chwil, by się
przekonać, czy nadejdzie ktoś jeszcze. Kiedy nikt się nie pojawił, wśliznęłam się za
płot i śmiało ruszyłam w kierunku frontowych drzwi, jakbym miała pełne prawo tu
przebywać. Gdyby ktoś mnie zatrzymał, zamierzałam powiedzieć, że postanowiłam
uczcić zdanie egzaminu, zwiedzając nieznane mi części terenu Uniwersytetu.
Zajrzałam przez długą, wąską szybę frontowych drzwi. Wypatrywałam jakichś
śladów obecności Obidiaha, lecz niczego nie dostrzegłam.
I co teraz? Czy powinnam wejść do środka, ryzykując natknięcie się na
pracownika Uniwersytetu, czy zaczekać tutaj, aż Obidiaha wyprowadzą na
zewnątrz? Już miałam otworzyć drzwi, gdy zobaczyłam przez szybę kierownika
Testów doktora Barnesa i drobną ciemnowłosą kobietę. Oboje wyszli z pokoju
i podążyli w głąb budynku. Niewątpliwie szli spotkać się z Obidiahem.
Przyglądałam się, jak zniknęli w pomieszczeniu na końcu korytarza, po czym
pospiesznie okrążyłam dom, zamierzając znaleźć po drugiej stronie okno, przez
które mogłabym obserwować spotkanie.
Dotarłam na tyły budynku i ogarnęło mnie rozczarowanie. Pośrodku ściany
znajdowały się wielkie metalowe drzwi i klawiatura zamka, lecz nie było żadnego
okna. Przypuszczalnie dlatego, że nikt nie miał ochoty wyglądać na garaż
ulokowany trzydzieści metrów od tylnych drzwi ani na leżące za nim łąkę
niezrewitalizowanej trawy i szosę z popękanego asfaltu. Z tej strony nie było
ogrodzenia, prawdopodobnie dlatego, by umożliwić dostęp pojazdom.
Rozciągający się dalej teren był suchy i jałowy, choć oczyszczono go ze śmieci.
Aby przygotować grunt do rekultywacji czy odseparować ten budynek?
Ponieważ niczego tu nie zobaczyłam, ruszyłam z powrotem w kierunku
frontowych drzwi, lecz znieruchomiałam, usłyszawszy zgrzyt trybów i warkot
silnika. Odwróciłam się i ujrzałam wielki czarny śmigacz wyjeżdżający z garażu.
Popędziłam za róg domu i przywarłam do ściany za mizernym krzakiem, aby nie
dostrzegł mnie kierowca pojazdu. Ryk silnika narastał, a potem ucichł, z czego
wywnioskowałam, że śmigacz zatrzymał się gdzieś w pobliżu. Usłyszałam odgłos
otwieranych drzwi, a potem kobiecy głos powiedział:
– To takie marnotrawstwo. On powinien był zostać jedną z gwiazd swojego
rocznika studiów. Powinien istnieć jakiś inny sposób.
– Te procedury wdrożono nie bez powodu, MayLin. – Serce podeszło mi do
gardła. Ten głos należał do doktora Jedidiaha Barnesa. – Nasz kraj nie może sobie
pozwolić na zmianę kursu. Nie teraz, kiedy zaczynamy w końcu dokonywać
prawdziwego postępu. Wiesz, co masz zrobić z tym chłopcem.
– Tak jest – odpowiedział kobiecy głos.
Wyjrzałam zza węgła budynku i nogi się pode mną ugięły. Wbiłam palce
w ceglaną ścianę, żeby nie upaść, gdy zobaczyłam, jak dwóch funkcjonariuszy
niesie Obidiaha do śmigacza. Jego głowa zwisała bezwładnie do tyłu, warkoczyki
wlokły się po ziemi. Funkcjonariusze dotarli do pojazdu, położyli chłopca na
podłodze, a sami wsiedli do kabiny kierowcy. Czekałam, aż Obidiah podniesie się
do pozycji siedzącej, ale tego nie zrobił. Wypatrywałam unoszenia się i opadania
jego klatki piersiowej, lecz niczego takiego nie dostrzegłam.
Pojawiła się urzędniczka, która wcześniej eskortowała Obidiaha. Niosła jego
czarną torbę i gitarę. Wrzuciła obie te rzeczy do śmigacza i wspięła się do kabiny
kierowcy. Pojazd uniósł się nad ziemię i pomknął przez jałową okolicę. Zanim
zdołałam pojąć, co przed chwilą widziałam, śmigacz z Obidiahem w środku
zniknął mi z oczu.
3
W oczach zakręciły mi się łzy. Oddychałam szybko i płytko, wciąż przywierając
do zimnego, twardego muru. Obidiah zniknął. Został usunięty. Nie żyje. Mnie też to
spotka, jeśli nie będę ostrożna.
Doktor Barnes mówił dalej:
– Dobrze wiesz, jak wielkie rozczarowanie przeżywam, ilekroć tak obiecujący
student zostaje usunięty. Ale to jedyne wyjście. Rewitalizacja wymaga jedności. Nie
można pozwolić, aby studenci obdarzeni takim potencjałem jak Obidiah pracowali
poza ramami Zjednoczonej Wspólnoty. Ludzie mogliby zacząć poszukiwać liderów
pośród nich, zamiast podążać kursem wytyczonym nam przez naszych obecnych
przywódców. Tego rodzaju rozdźwięk podkopałby wszystko, co osiągnęliśmy
przez minione stulecie.
– Wiem – odrzekła MayLin. – Ale usuwanie nie może już dłużej stanowić
rozwiązania. Pani prezydent coraz głośniej wyraża zaniepokojenie liczbą
studentów, którym nie udaje się ukończyć Uniwersytetu.
– Pani prezydent może sobie wyrażać zaniepokojenie, jednak dopóki prawo nie
zostanie zmienione, ja kieruję procesem testowania i kształcenia naszych
przywódców. Lepiej dla naszego kraju, jeśli dowiemy się zawczasu, że dany student
nie jest w stanie poradzić sobie z rodzajem presji, jakiej musiałby w przyszłości
sprostać.
Coś w słowach doktora Barnesa zabrzmiało mi znajomo. Poczułam skurcz
w żołądku, gdy z głębi pamięci wypłynął przelotnie obraz Ryme Reynald, mojej
współlokatorki z Testów. Jej jasne włosy, żółta sukienka. Usiłowałam zatrzymać to
wspomnienie, lecz rozwiało się jak dym, gdy zadudnił głos doktora Barnesa:
– Usunięcie przyczyny jest lepsze niż cierpienie z powodu szkód, jakie mogłaby
później wywołać. Jeśli prezydent tego nie rozumie, trzeba będzie ją przekonać.
Zaszliśmy już zbyt daleko...
Trzaśnięcie zamykanych drzwi ucięło resztę jego słów. Wzięłam głęboki wdech
i wyjrzałam zza węgła, aby się upewnić, że doktor Barnes i MayLin zniknęli
wewnątrz budynku. Potem puściłam się biegiem.
Dopiero gdy dotarłam do stadionu położonego przy odległym północno-
zachodnim skraju kampusu, zwolniłam kroku. Dyszałam ciężko i usiłowałam
zebrać myśli.
W oddali widziałam ludzi spacerujących po mizernej trawie schyłku zimy. Nikt
nie patrzył w moją stronę. Mimo to przywołałam na twarz uśmiech i udawałam, że
serce nie wali mi szaleńczo. Otuliłam się szczelnie kurtką i przeszłam przez
Joelle Charbonneau SAMODZIELNE STUDIA przełożył Janusz Maćczak
Tytuł oryginału: Independent Study Copyright © 2014 by Joelle Charbonneau Published by special arrangement with Houghton Mifflin Harcourt Publishing Company. All rights reserved. Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXV Copyright © for the Polish translation by Janusz Maćczak, MMXV Wydanie I Warszawa MMXV
Spis treści Dedykacja 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19
Dla Casey i Michaela
1 Dzień egzaminu. Naciągnęłam chłodny materiał rękawa bluzki, zasłaniając pięć długich poszarpanych blizn na ramieniu, i przyjrzałam się swemu odbiciu w lustrze. Miałam na sobie niebieską tunikę, brązowe spodnie i srebrzystą bransoletę z wyrytą na niej gwiazdą. Ta gwiazda oraz cienie zmęczenia pod oczami świadczyły o tym, że jestem studentką pierwszego roku Uniwersytetu. Na twarzach moich koleżanek i kolegów widniały podobne oznaki tego, że uczyli się do późna w nocy przed dzisiejszym egzaminem. Po sześciu miesiącach uczestniczenia w zajęciach wstępnych cała nasza dwudziestka zostanie przeegzaminowana, by każdemu z nas przydzielić odpowiedni kierunek studiów – dziedzinę, której poświęcimy się przez resztę życia. Poczułam ucisk w piersi. Dawniej zdawanie testów sprawiało mi przyjemność. Lubiłam udowadniać, że ciężko pracowałam i opanowałam zadany materiał – że jestem bystra. Teraz jednak nie wiedziałam, co jest prawdą ani jakie będą konsekwencje udzielenia błędnych odpowiedzi. Podczas gdy moi towarzysze z roku martwili się tym, jak dzisiejszy test wpłynie na tok czekających ich studiów, ja niepokoiłam się, że mogę nie dożyć jutra. Zazwyczaj związywałam moje czarne włosy w gruby węzeł, żeby mi nie przeszkadzały, ale dziś zdecydowałam się zostawić je luźno rozpuszczone. Może zasłonią widniejące na mojej twarzy ślady wielomiesięcznych nieprzespanych nocy. Jeśli nie, być może dokonają tego zimne kompresy. Ich stosowania nauczyła mnie matka. Na myśl o matce ogarnęła mnie bolesna tęsknota. Wprawdzie studentom Uniwersytetu formalnie nie zabraniano kontaktowania się z rodzinami, ale też nie zachęcano ich do tego. Większość z tych, których znałam, nie otrzymywała żadnych wiadomości od swoich bliskich z rodzinnych stron. Ja miałam szczęście, gdyż urzędnik z miasta Tosu zgodził się przekazywać mi okruchy wieści od moich rodziców i czterech starszych braci. Wszyscy byli zdrowi. Ojciec i najstarszy brat Zeen wytworzyli nowy nawóz sztuczny przyspieszający wzrost roślin uprawnych. Mój drugi co do starszeństwa brat Hamin zaręczył się. On i jego narzeczona mieli się pobrać na przyszłą wiosnę. Decyzja Hamina o zawarciu związku małżeńskiego skłoniła naszą matkę do poszukiwania żon dla Zeena oraz bliźniaków Harta i Wina – jednak, jak dotąd, jej starania nie zakończyły się powodzeniem. Oprócz rodziny jeszcze jedna osoba zdołała przesłać mi wiadomość. Moja najlepsza przyjaciółka Daileen zapewniła mnie, że pilnie się uczy i jest obecnie
najlepsza w klasie. Nauczycielka dała jej do zrozumienia, że w tym roku może zostać wybrana doTestów. Daileen trzymała kciuki za to, by dołączyć do mnie w Tosu. Miałam nadzieję, że jej się to nie uda. Pragnęłam, aby pozostała tam, gdzie odpowiedzi na pytania są sensowne i gdzie, jak wiedziałam, będzie bezpieczna. Drgnęłam, usłyszawszy pukanie do drzwi. – Cześć, Cia! Jesteś gotowa? Przecież nie chcemy się spóźnić – zawołała Stacia. Miała rację. Spóźnieni nie zostaną dopuszczeni do egzaminu. Nie wiadomo, co by to oznaczało dla ich przyszłości, a nikt z nas nie chciał przekonać się o tym na własnej skórze. – Będę gotowa za chwilę! – odkrzyknęłam. Uklękłam przy nogach łóżka i wsunęłam rękę między ramę i materac. Namacałam niewielki przedmiot i westchnęłam z ulgą. Podróżny komunikator mojego brata Zeena wciąż był tam bezpiecznie ukryty, podobnie jak sekrety, które zawierał. Przed kilkoma miesiącami odkryłam znak, który wyryłam na tym komunikatorze po to, aby pomógł mi odnaleźć znajdujące się w nim urządzenie nagrywające i zarejestrowane przezeń tajne wiadomości. Kiedy skończyłam wówczas odsłuchiwanie własnej zapomnianej relacji, rozcięłam materac i schowałam w nim komunikator. Tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu próbowałam udawać, że informacje zawarte w tym nagraniu nie są prawdziwe. Ostatecznie przecież czyż nie widywałam codziennie dowodów tego, że moi współtowarzysze studenci są dobrymi osobami, a profesorowie i urzędnicy Uniwersytetu trudzą się nad przygotowaniem nas do przyszłych zadań i pragną naszego sukcesu? Owszem, niektórzy z nich byli nieprzystępni, a inni aroganccy. Żaden ze studentów czy wykładowców nie był ideałem, ale kto nim jest? Bez względu na ich wady nie chciałam uwierzyć, aby którykolwiek z nich był zdolny do postępków, o jakich mówiły słowa wyszeptane przeze mnie do urządzenia nagrywającego – czasami tak niewyraźnie, że z trudem mogłam je zrozumieć. – Cia! – Głos Stacii wyrwał mnie z tych rozmyślań. – Musimy już iść. – Racja, przepraszam – odpowiedziałam. Włożyłam płaszcz, zarzuciłam na ramię torbę uniwersytecką i odepchnęłam od siebie pytania dotyczące przeszłości. Będą musiały zaczekać. Chwilowo powinnam się skupić na swojej przyszłości. Wyszłam na korytarz. Stacia na mój widok zmarszczyła brwi. Ciemnoblond włosy miała ściągnięte do tyłu w zgrabny koński ogon, przez co rysy jej twarzy wydawały się ostrzejsze niż zwykle. – Czemu się tak guzdrałaś? – burknęła. – Zjawimy się jako ostatnie. – I to wszystkich zaniepokoi – odparłam żartobliwie. – Będą się zastanawiać, dlaczego nie przyszłyśmy wcześniej, żeby porównać nasze notatki z innymi. Stacia rzuciła mi przenikliwe spojrzenie i skinęła głową.
– Masz rację. Uwielbiam deprymować rywali. Ja tego nie znoszę. Rodzice nauczyli mnie cenić nade wszystko czystą grę. Stacia nie zauważyła mojego zakłopotania, gdy wędrowałyśmy, mijając zdrowe, gęste drzewa, bujną trawę i liczne budynki akademickie. Co nie znaczy, że gdyby zauważyła, wspomniałaby o tym choćby słowem. Stacia nie jest skora do dziewczyńskich pogaduszek czy jałowych rozmówek. Początkowo jej powściągliwość prowokowała mnie do podejmowania prób wydobycia Stacii z jej skorupy, jak czyniłam dawniej wobec mojej najlepszej przyjaciółki w Kolonii Pięciu Jezior. Teraz jednak, gdy w głowie kłębiło mi się tyle pytań, byłam wdzięczna za jej milczenie. Pomachałam do mijanych paru starszych studentów. Zignorowali nas, jak zawsze. Po dzisiejszym dniu studenci wyższych lat przydzieleni do tego samego kierunku studiów co my obejmą role naszych opiekunów, przewodników. Do tego czasu jednak zachowują się tak, jakbyśmy nie istnieli. Większość moich towarzyszy odpłacała im tym samym, lecz ja tak nie potrafiłam. Zbyt mocno wpojono mi zasady uprzejmości. – Ha! Powinnam się domyślić, że on będzie na nas czekał – powiedziała Stacia. Przewróciła oczami i się roześmiała. – Założyłabym się o rekompensatę wypłaconą moim rodzicom, że także podczas Testów trzymał się blisko ciebie. Szkoda, że nigdy się nie dowiem, czy wygrałabym ten zakład. Serce mocniej mi zabiło, gdy zobaczyłam Tomasa Endressa stojącego przy frontowych drzwiach trzypiętrowego budynku z czerwonej i białej cegły – siedziby Wydziału Wstępnych Studiów. Wiatr schyłku zimy rozwiewał mu ciemne włosy. Torbę uniwersytecką miał niedbale przewieszoną przez ramię. Skierował prosto na mnie spojrzenie szarych oczu i posłał mi uśmiech wywołujący uroczy dołek w jego policzku. Pomachał do mnie i w podskokach zbiegł ze schodów. Tomas i ja znamy się niemal od urodzenia, ale w ciągu ostatnich paru miesięcy zbliżyliśmy się do siebie bardziej, niż mogłabym o tym marzyć w naszych rodzinnych stronach. W jego obecności czuję się bystrzejsza, pewniejsza siebie – lecz także przerażona tym, że wszystko, co zdaję się o nim wiedzieć i podziwiać w nim, jest nieprawdą. Stacia znowu przewróciła oczami, gdy Tomas pocałował mnie w policzek i ujął za rękę. – Niepokoiłem się o ciebie – oświadczył. – Test zaczyna się za dziesięć minut. – Cia i ja nie chciałyśmy zjawić się zbyt wcześnie i tłoczyć się ze wszystkimi innymi. Jesteśmy doskonale przygotowane. Prawda, Cia? – odrzekła Stacia, po czym odrzuciła do tyłu jasny koński ogon i posłała mi jeden ze swych rzadkich uśmiechów. – Tak – potwierdziłam z większym przekonaniem, niż w rzeczywistości czułam. Owszem, uczyłam się pilnie do tego egzaminu, jednak wyszeptane własne słowa, które usłyszałam z podróżnego komunikatora, zasiały we mnie wątpliwość, czy
kiedykolwiek zdołałabym w pełni przygotować się do tego, co mnie teraz czeka. Nie po raz pierwszy pożałowałam, że nie ma tu mojego ojca, bym mogła z nim porozmawiać. Przed trzema dekadami studiował na Uniwersytecie. Gdy dorastałam, zadawałam mu setki pytań o jego pobyt tutaj, lecz rzadko na nie odpowiadał. W tamtym czasie sądziłam, że milczy, aby uchronić mnie i moich braci od presji pójścia w jego ślady. Obecnie jednak zastanawiałam się, czy za jego dyskrecją nie kryło się coś bardziej złowrogiego. Był tylko jeden sposób, aby się tego dowiedzieć. Wszyscy troje weszliśmy po schodach. Przed frontowymi drzwiami Tomas przystanął i poprosił Stacię, żeby zostawiła nas na chwilę samych. Stacia westchnęła, ostrzegła mnie, żebym się nie spóźniła, i wmaszerowała do środka. Kiedy znikła, Tomas odgarnął mi włosy z czoła i spojrzał mi w oczy. – Czy w nocy w ogóle spałaś? – Trochę – odpowiedziałam. W rzeczywistości we śnie dręczyły mnie koszmary, które nawet gdy się obudziłam, zdawały się czaić w pobliżu. – Nie martw się. Uczyłam się razem z tobą, a to oznacza, że potrafię odpowiedzieć na każde pytanie bez względu na to, jak bardzo jestem zmęczona. Podczas gdy inni studenci przeznaczali wolny czas na odpoczynek lub zwiedzanie miasta Tosu, stolicy Zjednoczonej Wspólnoty, Tomas i ja spędzaliśmy każdą wolną chwilę nad książkami – pod drzewem lub w razie niepogody w bibliotece. Większość naszych towarzyszy sądziła, że my dwoje tylko udajemy wkuwanie, aby móc być ze sobą sam na sam. Nie rozumieli, jak bardzo się boję, co może się ze mną stać, jeśli nie zdam tego egzaminu. Tomas pokrzepiająco ścisnął mi dłoń. – Będzie łatwiej, gdy już przydzielą nam kierunek studiów. Ty niewątpliwie dostaniesz się na Wydział Inżynierii Mechanicznej. – Obyś miał rację – odrzekłam z uśmiechem. – Wprawdzie z radością studiowałabym razem z tobą, ale na myśl o tym, że skierowano by mnie na bioinżynierię, czuję śmiertelne przerażenie. Moi ojciec i bracia są geniuszami w dziedzinie modyfikowania roślin, aby mogły rosnąć w glebie zniszczonej podczas wojny. Rewitalizacja gruntów to ważne zadanie i szczerze je podziwiam. Nawet chętnie podjęłabym się tej pracy, gdyby nie fakt, że mimo woli uśmiercam każdą roślinę, jakiej się dotknę. – Chodź. – Tomas musnął moje wargi lekkim pocałunkiem i pociągnął mnie w kierunku wejścia. – Pokażmy im, jak bystrzy są studenci z Pięciu Jezior. W holu budynku Wydziału Wstępnych Studiów panował półmrok. Drogę oświetlał nam tylko promień słońca wpadający przez szklane szyby frontowych drzwi. W Tosu istnieją surowe przepisy regulujące używanie elektryczności. Chociaż produkuje się tutaj i magazynuje więcej energii elektrycznej niż w Kolonii Pięciu Jezior, władze nakłaniają do jej oszczędzania. W ciągu dnia prąd dostarcza
się tylko do laboratoriów oraz sal wykładowych wymagających dodatkowego oświetlenia podczas zajęć. Jednak w nocy Uniwersytet otrzymuje o wiele większy przydział energii elektrycznej niż reszta miasta. Z powodu dzisiejszego testu sala egzaminacyjna na pierwszym piętrze była jasno oświetlona. W blasku lamp można było z łatwością dostrzec napięcie na twarzach moich współtowarzyszy. Siadali przy czarnych biurkach i zaglądali do swoich notatek w nadziei, że zapamiętają jeszcze jeden fakt, który zadecyduje o różnicy między przyszłością, jakiej pragną, a nieznanym losem, jaki w razie oblania egzaminu mogą im wyznaczyć nasi profesorowie. Zjawił się ostatni student. Usiadłam przy wolnym biurku z tyłu sali. Tomas zajął miejsce na prawo ode mnie. Położyłam torbę na podłodze i rozejrzałam się. Było nas dwadzieścioro. Trzynastu chłopców i siedem dziewczyn. Następna generacja przywódców Zjednoczonej Wspólnoty. Miałam właśnie życzyć Tomasowi powodzenia, kiedy wszedł profesor Lee. Przez minionych kilka miesięcy był naszym nauczycielem historii. Większość pracowników naukowych Uniwersytetu prezentowała wobec nas poważny sposób bycia, ale profesor Lee miał przyjazne spojrzenie i serdeczny uśmiech i dlatego stał się moim ulubionym wykładowcą. Dzisiaj zamiast spłowiałej brązowej marynarki, którą zwykle nosił, włożył odświętny fioletowy kombinezon Zjednoczonej Wspólnoty. W sali zapadła cisza. Profesor Lee przeszedł wzdłuż rzędów biurek i na każdym blacie położył papierową broszurę i żółty ołówek. Przesunęłam dłonią po rysunku umieszczonym w rogu okładki broszury. Błyskawica – symbol przydzielony mi podczas Testów. Profesor Lee polecił, abyśmy nie otwierali broszur, dopóki nie wysłuchamy dalszych instrukcji. Broszura była gruba. W Kolonii Pięciu Jezior trudniej o papier, więc używamy go oszczędnie i przestrzegamy zasady recyklingu każdej wykorzystanej kartki. Tutaj, w Tosu, wymogi nauczania są jednak ważniejsze od reglamentacji papieru. Bawiłam się ołówkiem, turlałam go tam i z powrotem po czarnym blacie biurka. Kątem oka spostrzegłam, że Tomas przygląda mi się z zatroskaną miną. Nagle z mojej pamięci wypłynął obraz innej sali. Ośmioro studentów siedzących przy czarnych biurkach i inny urzędnik odziany w uroczysty fiolet. Jaskrawobiałe ściany zamiast szarych. Sześciu chłopców i tylko dwie dziewczyny – jedną z nich byłam ja. Tomas rzucił mi wtedy takie samo zaniepokojone spojrzenie, gdy obracałam w palcach ołówek. Na leżącej przede mną broszurze widniała identyczna błyskawica, tylko że wtedy znajdowała się w środku ośmioramiennej gwiazdy. Mój znak wewnątrz symbolu mojej grupy Testów. Wspomnienie tamtej sali rozwiało się, gdy profesor Lee oznajmił głębokim głosem: – Gratuluję wam ukończenia wstępnego etapu studiów, obowiązkowego dla
wszystkich studentów Uniwersytetu. Dzisiejszy egzamin w połączeniu z oceną dokonaną przez waszych profesorów określi, do jakiego kierunku studiów predestynują was wasze uzdolnienia. Jutro zostanie wywieszona lista z rezultatami testu oraz kierunek studiów wyznaczony każdemu z was: edukacja, bioinżynieria, inżynieria mechaniczna, medycyna lub władza i administracja. Wszystkie te dziedziny są niezbędne do kontynuowania rewitalizacji naszej ziemi, wzbogacania technologii i poprawy warunków życia obywateli. Chociaż każde z was ma swoje nadzieje i oczekiwania, prosimy, abyście zaufali naszemu wyborowi, gdyż skierujemy was na drogę kariery zawodowej najlepiej odpowiadającej potrzebom naszego kraju. Nie próbujcie odgadywać, które pytania testu decydują o przydziale do danego kierunku studiów. Każdy student, którego wyniki egzaminu wzbudzą wątpliwości, nie zda i zostanie usunięty z grona studiujących na Uniwersytecie. Profesor Lee powiódł wzrokiem po sali, aby się upewnić, że sens jego słów dotarł do wszystkich. W panującej ciszy słyszałam łomotanie swojego serca. Wreszcie profesor podjął: – Odpowiadajcie na każde pytanie najlepiej, jak potraficie. Nie udzielajcie odpowiedzi wykraczającej poza jego zakres. Pragniemy nie tylko poznać rozległość waszej wiedzy, lecz także ustalić, jak dobrze rozumiecie zadawane wam pytania. Odpowiedzi wykraczające poza zakres pytań wpłyną negatywnie na wyniki waszego testu. Przełknęłam nerwowo i zastanowiłam się, jaki to może być negatywny wpływ. Obniżenie stopnia czy coś gorszego? – Na ukończenie tego egzaminu macie osiem godzin. Jeśli będziecie potrzebowali przerwy na posilenie się, napicie wody lub udanie do toalety, proszę, żebyście podnieśli rękę. Pracownik Uniwersytetu odprowadzi was do pokoju socjalnego. Nie wolno wam jednak opuścić budynku ani rozmawiać z kimkolwiek oprócz eskortującej was osoby. Złamanie któregoś z tych zakazów skutkuje niezdaniem egzaminu i wydaleniem z Uniwersytetu. Kiedy skończycie pisanie testu, unieście broszurę. Odbiorę ją i odprowadzę was do drzwi. Potem możecie robić, co chcecie – zakończył profesor Lee i posłał nam porozumiewawczy uśmiech. Nacisnął guzik na ścianie za sobą. Z sufitu opuścił się niewielki ekran z wyświetlonymi na nim czerwonymi cyframi. Profesor wcisnął inny guzik i oznajmił: – Rozpoczął się ośmiogodzinny egzamin. Cyfry na ekranie zaczęły odliczanie, pokazując nam, ile czasu pozostało do końca testu. Rozległ się szelest papieru, gdy otwierano broszury. Ujęto w dłonie ołówki. Rozpoczął się egzamin, który wyznaczy kierunek reszty naszego życia. Uśmiechnęłam się na widok pierwszego pytania: Co to jest twierdzenie o wartości średniej? Proszę podać formalną definicję, własne wyjaśnienie i przykład. Rachunki. Coś, w czym jestem dobra. Szybko odpowiedziałam na pytanie,
napisałam definicję twierdzenia i przykładowe równanie. Zastanowiłam się przelotnie, czy powinnam również wyjaśnić, w jaki sposób to twierdzenie stosuje się do funkcji wektorowych albo jak jest używane w integracji. Przypomniałam sobie jednak instrukcje profesora Lee. Mamy udzielić tylko takiej odpowiedzi, jakiej się od nas wymaga. Nic więcej ani nic mniej. Przez chwilę zastanawiałam się dlaczego i uznałam, iż chodzi o to, że przywódcy mają starannie dobierać słowa. Aby zapobiec konfliktom, muszą być pewni, że ludzie, którymi rządzą, dokładnie zrozumieją sens ich wypowiedzi. Ponieważ absolwenci Uniwersytetu staną przed tego rodzaju odpowiedzialnością, nic dziwnego, że profesorowie pragną sprawdzić nasze zdolności w tej dziedzinie. Powtórnie przeczytałam pytanie. Uznałam, że moja odpowiedź jest wyczerpująca i mieści się w jego zakresie, po czym przeszłam do następnego zadania. Mój ołówek śmigał po papierze, gdy wyjaśniałam, jakie szkody w trakcie pierwszych Czterech Faz Wojny rozmaite państwa wyrządziły sobie nawzajem oraz glebie planety. Opisałam też następne Trzy Fazy Wojny, podczas których Ziemia dokonała odwetu za użyte przeciwko niej zabójcze chemikalia i inne destrukcyjne środki. Trzęsienia ziemi, sztormy, powodzie, huragany i tornada przetoczyły się przez cały glob i w kilka lat zniszczyły to, czego stworzenie zajęło ludzkości stulecia. Nad naprawieniem owych zniszczeń Zjednoczona Wspólnota trudzi się od stu lat. Zapełniałam pismem kolejne strony. Chemia. Geografia. Fizyka. Historia. Muzyka. Sztuka. Rozumienie sensu czytanych tekstów. Biologia. Każde pytanie wprowadzało nowy przedmiot i wymagało odmiennego zestawu umiejętności. Radziłam sobie z większością pytań, ale z napięcia wstrzymałam oddech, gdy na jedno nie potrafiłam odpowiedzieć. Nie byłam pewna, o co w nim chodzi ani jaka może być poprawna odpowiedź. Pominęłam je w nadziei, że zdążę do niego wrócić po ukończeniu reszty testu. Jeśli nie... Moje myśli zaczęły dryfować ku słowom nagranym na podróżnym komunikatorze. Ku żałosnemu losowi, jaki spotkał kandydatów Testów, którzy ośmielili się zgadywać i udzielili błędnej odpowiedzi. Nie! Odepchnęłam od siebie te myśli. Zamartwianie się przeszłością w niczym mi nie pomoże. Mogę poradzić sobie jedynie z teraźniejszością. Według wskazań zegara do końca egzaminu pozostały niespełna cztery godziny. Rozprostowałam ramiona i uświadomiłam sobie, jak bardzo cała zesztywniałam. W przerwach między napięciem i rozluźnieniem moje mięśnie zaczęły protestować bólem. Do tego dołączył swoje skargi pusty żołądek. Chociaż lęk przed oblaniem testu ponaglał mnie, by kontynuować pisanie, usłyszałam w głowie głos mojej matki mówiącej, że mózg i ciało potrzebują paliwa, aby mogły funkcjonować na najwyższych obrotach. Nie chciałam tracić czasu, jednak jeszcze gorsza byłaby utrata energii i zdolności koncentracji. Rozejrzałam się po sali. Wszystkie biurka były zajęte. Nikt inny nie zrobił sobie przerwy. Czy opuszczenie pokoju, aby się pokrzepić, pracownicy Uniwersytetu
uznają za oznakę słabości? Zlustrowałam wzrokiem pomieszczenie, wypatrując ukrytych kamer, lecz nie spostrzegłam żadnej. To nie oznacza jednak, że ich tu nie ma. Znowu zaburczało mi w brzuchu. Czułam suchość w gardle i piekły mnie oczy. Potrzebowałam przerwy bez względu na to, jak zostanie to odebrane. Jeśli nie wykorzystam chwili na ponowne naładowanie akumulatorów, ucierpi przez to reszta moich odpowiedzi. Przełknęłam z wysiłkiem, zamknęłam broszurę, położyłam obok niej ołówek i uniosłam rękę. Profesor Lee nie od razu to zauważył – w przeciwieństwie do kilkorga studentów. Niektórzy rzucili mi triumfalne spojrzenia, jak gdyby byli dumni z tego, że są wytrzymalsi ode mnie. Przez moment rozważyłam, czy nie opuścić ręki, ale zachęcające skinienie głową przez Tomasa sprawiło, że podniosłam ją jeszcze wyżej. Profesor Lee w końcu to dostrzegł, uśmiechnął się i dał mi znak, że mogę wstać zza biurka. Z zesztywniałymi stawami przeszłam do drzwi z przodu sali. Na zewnątrz czekała na mnie urzędniczka Uniwersytetu ubrana w oficjalny czerwony strój. Odprowadziła mnie po schodach na dół do pomieszczenia na parterze, w którym stały stoły z jedzeniem i wodą do picia. Nałożyłam sobie na talerz kurczaka, plastry sera o ostrym zapachu oraz sałatkę z owoców, zieleniny i orzechów – potrawy, do których spożycia przed ważnymi egzaminami rodzice zawsze namawiali mnie oraz moich braci – i zaczęłam wcinać. Przeżuwałam i przełykałam, ledwie zważając na smak tego, co zjadam. Nie miałam delektować się tym posiłkiem, tylko uzupełnić paliwo, którego musi mi wystarczyć na następne cztery godziny. Szybko skończyłam jeść, a potem skorzystałam z łazienki i spryskałam twarz wodą. Po niespełna kwadransie siedziałam już znowu za biurkiem – mając o wiele więcej energii niż wtedy, gdy je opuszczałam. Wzięłam do ręki ołówek, otworzyłam broszurę i znów zaczęłam pisać. Odpowiadałam na pytania o kod genetyczny, ważne postacie historyczne, przełomowe odkrycia w medycynie i metody magazynowania energii słonecznej. Zapełniając kolejne strony, czułam, jak drętwieją mi palce. Dotarłam do ostatniego pytania i zamrugałam zaskoczona. Proszę, wymień kierunek, który chcesz studiować, i uzasadnij, dlaczego, według ciebie, nadajesz się najbardziej właśnie do takiej kariery zawodowej. Teraz miałam szansę przekonać pracowników Uniwersytetu o mojej pasji i zdolnościach do rozwijania technologii naszego kraju. Odetchnęłam głęboko i zaczęłam pisać. Włożyłam w to wszystkie moje nadzieje i pragnienie rozszerzenia naszego krajowego systemu łączności, od obecnie ograniczonego użycia radiostacji pulsacyjnych do zaawansowanej sieci dostępnej dla wszystkich obywateli. Całą moją fascynację dotyczącą odkrywania nowych źródeł energii, które zapewnią nam lepsze oświetlenie i skuteczniej zasilą wszystkie
inne urządzenia. Moją niezłomną wiarę w to, że potrafię wnieść twórczy wkład w technologię Zjednoczonej Wspólnoty. Czas upływał, a ja pisałam i poprawiałam swoją odpowiedź, niepokojąc się tym, że jedno błędnie użyte słowo może niekorzystnie odmienić kierunek mojej przyszłej kariery zawodowej. Inni studenci, jeden po drugim, unosili w górę broszury, czekali, aż profesor Lee odbierze je od nich, i wychodzili z sali. Wreszcie przy biurkach siedziało nas już tylko pięcioro. Zadowolona z mojej ostatecznej odpowiedzi podniosłam wzrok na zegar. Do końca egzaminu pozostały trzy minuty. Ze zdenerwowania zaschło mi w ustach, gdy przypomniałam sobie, że pominęłam cztery pytania, zamierzając powrócić do nich później. Zbyt długo jednak formułowałam odpowiedź na ostatnie pytanie, by wystarczyło mi czasu na te pominięte. Z szaleńczo bijącym sercem przekartkowałam broszurę, licząc, że zdołam udzielić przynajmniej jednej odpowiedzi. Ale nie zdążyłam. Wyznaczonych osiem godzin upłynęło, gdy kończyłam ponownie czytać pierwsze z opuszczonych wcześniej pytań. Polecono nam odłożyć ołówki. Minął czas testu, a ja go nie dokończyłam. Żadne z pytań, na które nie zdążyłam odpowiedzieć, nie dotyczyło matematyki ani nauk fizycznych – przedmiotów, które uważałam za najważniejsze dla inżynierii mechanicznej. Usiłowałam się tym pocieszać, gdy oddawałam broszurę profesorowi Lee. Trudno jednak było mi zachować optymizm, skoro wiedziałam, że nie napisałam całego testu. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że wszystko się dobrze ułoży. Wyszłam z sali. Tuż za drzwiami czekał na mnie Tomas. Spojrzał mi w oczy i z jego twarzy zniknął uśmiech. – Jak ci poszło? – zapytał. – Zostawiłam bez odpowiedzi cztery pytania. Dokończyłabym test, gdybym nie zrobiła sobie przerwy na jedzenie. Tomas potrząsnął głową. – Biorąc przerwę, postąpiłaś rozsądnie. Gdyby nie twój przykład, ja bym jej nie wziął. Zaczynałem tracić koncentrację, a ty przypomniałaś mi, jak ważne jest wyjście na chwilę z sali egzaminacyjnej, nabranie dystansu i oczyszczenie umysłu. Po powrocie ponownie przeczytałem swoją ostatnią odpowiedź i znalazłem w niej dwa błędy. Zawdzięczam to tobie. Jego delikatny pocałunek był dla mnie aż nadto wystarczającą rekompensatą. Potem Tomas odsunął się i posłał mi uśmiech wywołujący uroczy dołek w policzku. – Poza tym dzięki tobie miałem też rozrywkę. Widok min wszystkich studentów, kiedy opuszczałaś salę, był wprost nieoceniony. Nie wiedzieli, czy mają czuć podziw, czy niepokój z powodu twojej pewności siebie. Zamrugałam zaskoczona. Pewność siebie to ostatnia rzecz, jaką czułam,
wychodząc z sali egzaminacyjnej na przerwę. Słowa Tomasa sprawiły jednak, że przystanęłam, by się zastanowić. Jak bym się poczuła, gdyby ktoś inny pierwszy podniósł rękę? Gdyby wyszedł coś przekąsić, nie przejmując się upływającym czasem? Sądziłabym, że ta osoba nie martwi się ryzykiem nieukończenia egzaminu w porę. W istocie pomyślałabym, że taki ktoś nie tylko zdąży napisać test, lecz nawet dysponuje nadwyżką wolnego czasu. Słowa Tomasa przypomniały mi, że fakt uznania czegoś za prawdę nie czyni tego prawdziwym. Sposób postrzegania rzeczywistości jest niemal równie ważny jak ona sama. Światła zaczęły przygasać, gdy Tomas i ja, trzymając się za ręce, szliśmy do jadalni. Studenci starszych lat unikali tej sali jadalnej, ponieważ każdy wydział ma własny akademik i kuchnię. Zazwyczaj jadała tutaj tylko garstka niższych rangą pracowników administracyjnych Uniwersytetu, paru wykładowców oraz ja i moi towarzysze ze wstępnych studiów. Podawano tu w zasadzie proste potrawy: kanapki, owoce, bułki, surówki. Żadnych dań wymagających skomplikowanego przygotowania czy podgrzewania. Mimo że właśnie minęliśmy kamień milowy na naszej życiowej drodze, serwowane tutaj jedzenie pozostało takie samo. Jeszcze nie świętowano tego wydarzenia – dopóki nie zostaną podane wyniki egzaminu i nie przydzieli się nam kierunków studiów. W ciągu minionych sześciu miesięcy pobytu na Uniwersytecie zdawaliśmy wiele testów. Po każdym jadalnia rozbrzmiewała gwarem rozmów studentów, którzy porównywali swoje odpowiedzi, lamentowali z powodu udzielenia błędnych i cieszyli się z poprawnych. Dziś jednak nic takiego się nie działo. Większość moich współtowarzyszy spożywała posiłek ze wzrokiem wbitym w swoje talerze. Niektórzy w ogóle nie jedli, a tylko grzebali widelcami w potrawach, starając się wyglądać i zachowywać jak zwykle. Wszyscy czuli się wyczerpani testem i obawą o jego rezultaty. Skubnęłam trochę chleba i owoców. Ze zdenerwowania nie mogłam przełknąć więcej niż kilka kęsów. Natomiast Tomas bez żadnych problemów zjadł wszystko z talerza. Nie musiałam go nawet pytać, jak mu poszło na egzaminie. Odsunęłam resztę jedzenia i zagadnęłam: – Myślisz, że podadzą wyniki z samego rana czy każą nam czekać do końca dnia? Zanim Tomas zdążył wysunąć jakieś przypuszczenie, wysoki głos powiedział: – To pierwsze. Tomas zesztywniał, gdy tyczkowaty Will, nasz towarzysz ze wstępnych studiów, z uśmiechem wśliznął się na wolne krzesło obok mnie. Wzdrygnęłam się w duchu, ale na zewnątrz zachowałam opanowanie i rzekłam z uśmiechem: – Wydajesz się tego całkiem pewny. – Bo jestem – odparł z błyskiem w oczach. – Podsłuchałem rozmowę dwóch pracowników administracyjnych. Nie wydawali się zachwyceni tym, że przez całą noc nie zmrużą oka, aby rezultaty egzaminu były gotowe z samego rana. –
Uśmiechnął się szerzej. – W istocie sprawiali wrażenie mocno zirytowanych. Nie przeszkadza im, że wymagają od nas zarywania nocy, lecz sami nie lubią tego robić. No, a jak wam dziś poszło? Tomas wzruszył ramionami i spuścił wzrok na talerz. Z jakiegoś powodu, którego nie chciał wyjawić, nie lubił Willa. Wprawdzie nigdy nie zachowywał się wobec niego nieuprzejmie, jednak o jego stosunku do Willa świadczyły zdawkowe odpowiedzi, jakich mu udzielał, oraz spojrzenie pełne rezerwy i nieufności. – A tobie, Cia? – zapytał Will. – Domyślam się, że wypadłaś świetnie, jak zawsze. Mam rację? Chciałabym, żeby tak było. – Test zawierał zbyt wiele pytań, aby dało się doskonale odpowiedzieć na wszystkie – odrzekłam. – Ja wiem, że zawaliłem pytania z historii sztuki. Uznałem, że oni potrzebują przywódców kierujących rewitalizacją kraju. Jak miałaby w tym pomóc wiedza o jakimś wyrzeźbionym nagim facecie? Co do nagiej kobiety... – Will znowu się uśmiechnął. – Cóż, to całkiem inna sprawa. Mimo woli się roześmiałam, a potem słuchałam jednym uchem, jak Will dowcipkuje na temat rozmaitych pytań testu i spekuluje, czy zostanie przydzielony do swojego wymarzonego kierunku studiów – edukacji. Lubiłam jego błyskotliwe poczucie humoru. Poza tym Will bardzo kochał swoją rodzinę, a zwłaszcza brata bliźniaka Gilla, który również przybył do miasta Tosu na Testy, ale nie dostał się na Uniwersytet. Niedługo po tym, jak zostaliśmy studentami, Will pokazał mi zdjęcie siebie z bratem. Mieli identyczne twarze, na których widniały rozbawione uśmiechy, oraz wysokie, chude sylwetki i ziemistą cerę świadczącą o niedostatku zdrowej żywności w ich rodzimej kolonii. Z wyjątkiem długości włosów – Willowi sięgały do ramion, a Gill miał je krótko ostrzyżone – nie różnili się niczym, nawet wyrazem miłości i szczęścia widniejącym w ich ciemnozielonych oczach. To właśnie tęsknota i miłość, jakie widziałam we wzroku Willa, przyciągały mnie do niego, mimo iż oskarżenia zarejestrowane na podróżnym komunikatorze ostrzegały, abym trzymała się od niego z daleka. Trudno mi było uwierzyć, że za tym przyjaznym uśmiechem czai się ktoś, kto usiłował zabić zarówno Tomasa, jak i mnie. Ale mój nagrany głos powiedział mi, że taki właśnie jest Will. I dlatego trzymałam się blisko niego. Byłam zdecydowana dowiedzieć się, czy ten głos mówił prawdę – o Willu, o Tomasie i o wszystkim innym.
2 Siedzieliśmy w tej samej sali wykładowej, w której poprzedniego dnia pisaliśmy test. Dwadzieścioro studentów wybranych z osiemnastu kolonii Zjednoczonej Wspólnoty. Czekaliśmy, aby się dowiedzieć, w jaki sposób będziemy pomagać w odbudowie naszego kraju. Rozejrzałam się po sali. Dość dobrze poznałam już większość moich współtowarzyszy. Willa, który chce uczyć. Stacię, która ma nadzieję studiować zarządzanie i prawo. Vica, potężnie zbudowanego rudowłosego chłopaka pochodzącego z tej samej kolonii co ona, którego ambicją jest leczenie złamanych kości. Kit, smukłą brunetkę z włosami sięgającymi do bioder, która nieustannie flirtuje z Tomasem, choć jednocześnie usiłuje zepchnąć go z czołowej pozycji w bioinżynierii. Chłopca o imieniu Brick utrzymującego, że z radością będzie studiował każdy kierunek, jaki wyznaczy mu Zjednoczona Wspólnota. Ponad połowa studentów w tej sali pragnęła zostać członkami rządu i tworzyć prawa naszego kraju. Łączyła nas jedynie świadomość, że nie mamy żadnego wpływu na naszą przyszłość. Do sali wszedł profesor Lee niosący podkładkę do pisania z klipsem. Wstrzymałam oddech. Serce waliło mi mocno i starałam się nie wiercić nerwowo, gdy powiedział: – Trzymam w ręku wyniki waszego egzaminu. Na tej kartce są wasze nazwiska ułożone w porządku alfabetycznym. Obok każdego nazwiska znajduje się adnotacja wskazująca, czy dana osoba zdała test i przydzielono jej odpowiedni kierunek studiów, czy nie zdała i dlatego zostanie odesłana do rejonu poza terenem Uniwersytetu. Wszyscy studenci, którzy nie uzyskali pozytywnej oceny, spotkają się w południe przed akademikiem z urzędnikiem Zjednoczonej Wspólnoty, a on odprowadzi ich do miejsca, gdzie przedyskutują następny etap swojej kariery zawodowej. Puls mi przyspieszył. Czy to rutynowa część komunikatu wygłaszana co roku, czy może ktoś z naszego rocznika rzeczywiście oblał test? Nie miałam czasu o to zapytać, gdyż profesor Lee mówił dalej: – Obok nazwisk tych, którzy zdali egzamin, wydrukowano nazwy wybranych dla nich dziedzin studiów. Jutro spotkacie się z doradcami akademickimi waszych wydziałów. Każdemu z was zostanie przydzielony opiekun-student, który pomoże wam wprowadzić się do akademika odpowiadającego waszemu kierunkowi studiów. Zanim rozpoczną się zajęcia uniwersyteckie, dostaniecie tydzień na ulokowanie się w kwaterach i poznanie osób, z którymi będziecie współpracować w trakcie dalszej
kariery zawodowej. Z niecierpliwością oczekuję na spotkanie wielu z was na moich zajęciach. Profesor Lee odwrócił się, powiesił podkładkę na ścianie i ruszył do wyjścia. Przy drzwiach zatrzymał się i obejrzał za siebie. – Gratuluję wszystkim dotychczasowych osiągnięć. Wiem, że w przyszłości dokonacie wielkich rzeczy. Rzucił nam jeszcze jeden, ostatni uśmiech i wyszedł. Nie zaskoczyło mnie, że Stacia wstała pierwsza. Odsunięto krzesła i kilka z nich się przewróciło, gdy moi współtowarzysze popędzili na przód sali, aby zobaczyć, co los chowa dla nich w zanadrzu. Ktoś krzyknął podekscytowany. Przez plecy przebiegł mi dreszcz oczekiwania podszytego lękiem. Powoli podniosłam się i poszłam w kierunku listy. Mam metr pięćdziesiąt pięć wzrostu i jestem najniższa z naszego roku. Ponieważ jako ostatnia wstałam zza biurka, znalazłam się na końcu grupy. Chociaż wspięłam się na palce i wyciągnęłam szyję, wciąż nie mogłam zobaczyć listy. Za to wyraźnie widziałam innych studentów. Niski, ciemnoskóry chłopiec o imieniu Rawson klepnął w plecy Willa. Kit mocno uściskała Tomasa i objęła go ramionami, choć usiłował się wyswobodzić. Stacia sztywnym krokiem ruszyła do drzwi. W jej oczach błyszczały łzy i na ten widok przeszył mnie zimny dreszcz strachu. Czy nie przydzielono jej dziedziny studiów, jakiej pragnęła, czy może zdarzyło się nieprawdopodobne i oblała? Lawirowałam między innymi studentami. W końcu odepchnęłam z drogi uśmiechniętego szeroko Willa i stanęłam tuż przed listą. Ułożono ją w porządku alfabetycznym. Przeniosłam spojrzenie na dół listy, odszukałam swoje nazwisko i zobaczyłam: Vale, Malencia – zdała – Wydział Władzy i Administracji Zamknęłam oczy, trzykrotnie odetchnęłam głęboko i znowu je otworzyłam. Napis się nie zmienił. Z niepojętego dla mnie powodu przydzielono mi kierunek, który najmniej chciałam studiować. To musi być jakaś pomyłka. Zwalczyłam chęć, by pobiec za profesorem Lee i błagać o wyjaśnienie. Czyżbym nie dobrała właściwych słów, odpowiadając na ostatnie pytanie? Mam talent do matematyki oraz manipulowania metalowymi elementami i przewodami, a nie do pustosłowia i starannego układania gładkich frazesów. Dlaczego władze Uniwersytetu miałyby skierować mnie do studiowania dziedziny, w której z pewnością zawiodę? Łzy zdławiły mi gardło, ale nie pozwoliłam im popłynąć z oczu. Nie tutaj. Nikt nie zobaczy mojego rozczarowania. Ani pracownicy Uniwersytetu, ani koleżanki
i koledzy. Nie pozwolę, by ktokolwiek się dowiedział, z jakim wysiłkiem zachowuję równy oddech i powstrzymuję się przed zaciśnięciem dłoni w pięści. Zobaczą tylko moją radość z tego, że zdałam. Wykrzywiłam wargi w uśmiechu i przeczytałam pozostałe wyniki, szukając nazwisk moich przyjaciół. Najpierw odnalazłam Tomasa i naprawdę się uśmiechnęłam. Bioinżynieria. Przepełniły mnie duma i szczęście. Poszukałam go wzrokiem w tłumie i zobaczyłam, że stoi pół metra ode mnie. Otoczyłam go ramionami i uściskałam mocno. Profesorowie dokonali właściwego wyboru. Tomas ich nie rozczaruje. Trzymając go za rękę, odnalazłam umieszczone jedno pod drugim nazwiska Stacii i Willa. Medycyna dla Stacii. Władza i Administracja dla Willa. Podobnie jak w moim przypadku, żadnemu z nich dwojga nie wyznaczono preferowanego kierunku studiów, co tłumaczyło żal Stacii. Ale oboje zdali, a to nie wszystkim spośród moich współtowarzyszy się udało. Moje osobiste rozczarowanie rozwiało się, gdy zobaczyłam obok nazwiska Obidiaha Martineza jedno słowo: „Usunięty”. Zastanowiłam się, jakie konsekwencje przyniesie mu ta decyzja. To było pierwsze pytanie, które zadałam Tomasowi, po tym jak opuściliśmy salę i udaliśmy się na dwór do miejsca, gdzie istniało najmniejsze prawdopodobieństwo, że ktokolwiek nam przeszkodzi. Widziałam, że Tomas wolałby porozmawiać o tym, jak przyjęłam własny wynik testu. Kiedy go zapewniłam, że jestem zadowolona, odpowiedział: – Przypuszczam, że Obidiaha przydzielą do zespołu technicznego tutaj, w mieście, albo wyślą do jednej z kolonii, aby pomagał przy jej rozbudowie. Jak myślisz? Nie byłam pewna, co o tym myśleć. Obidiah nie należał do grona moich przyjaciół. W gruncie rzeczy nie sądziłam, by przyjaźnił się tutaj z kimkolwiek. Kilka osób, w tym także ja, próbowało wciągnąć go do rozmowy. Tydzień po naszym przybyciu do kampusu uniwersyteckiego zobaczyłam, jak siedzi pod drzewem i wpatruje się w dal. Chociaż jego potężna budowa ciała, zacięta mina i egzotycznie wyglądające włosy zaplecione w warkoczyki powinny w normalnych okolicznościach mnie odstraszyć, smutek, jaki ujrzałam w jego oczach, kazał mi do niego podejść. W chwili gdy wymówiłam jego imię, wyraz twarzy Obidiaha się zmienił. Smutek został wyparty przez gniew. Obidiah zażądał porywczo, abym odeszła. To zdarzenie wystarczyło, by powstrzymać mnie przed ponowieniem próby nawiązania z nim przyjaznej pogawędki. Teraz tego pożałowałam. – Na pewno nie martwisz się przydziałem kierunku studiów? – zapytał Tomas, gdy wracaliśmy do mojego akademika. Przystanął i zajrzał mi w oczy. Poczułam, jak zaczyna pękać moja psychiczna tarcza, mająca chronić mnie przed napływem emocji. Przygryzłam usta. Tomas musnął dłonią mój policzek i dodał: – Jeżeli może to być dla ciebie jakimś pocieszeniem... uważam, że dokonali właściwego
wyboru. Te słowa uderzyły mnie jak cios obuchem i wydusiły mi powietrze z płuc. – Myślisz, że nie jestem wystarczająco dobra, by zajmować się inżynierią mechaniczną? Dotknął mojego ramienia. Usiłowałam strząsnąć jego rękę, lecz ścisnął je mocno. – Myślę, że nikomu nie zaufałbym bardziej niż tobie w kwestii kierowania naszym krajem. Sprawowanie rządów nie zawsze jest sprawiedliwe i uczciwe. Ale powinno być. Wierzę, że ty postarasz się je takim uczynić. Jego słowa i pocałunek odegnały moje wątpliwości, jednak one powróciły, gdy tylko odszedł, aby spakować się przed jutrzejszą przeprowadzką. Tomas wierzył we mnie, lecz nie byłam pewna, czy mogę podzielić i odwzajemnić jego zaufanie. Nie wierzyłam w siebie, w niego ani w cokolwiek. Stanęłam pośrodku mojego pokoju w akademiku i zastanowiłam się, co mam najpierw zapakować. Od zakończenia Testów przybyło mi bardzo niewiele rzeczy. Zaledwie tyle, bym mogła wykorzystać jedną z toreb, jakie dostarczono nam przed naszą przeprowadzką do nowych kwater. Tylko kilka dodatkowych ubrań, parę książek i mały wazonik z zasuszonymi kwiatami. Te kwiaty były prezentem urodzinowym z domu, chociaż wszyscy sądzili, że dostałam je od Michala – urzędnika z Tosu, który przywiózł mnie na Testy. Nawet Tomas nie znał prawdy, nie chciałam bowiem ryzykować narażenia na kłopoty Michala lub mojej rodziny. Dzisiaj ten wazonik nasunął mi myśl o ojcu. Gdy wzięłam go do ręki, łzy popłynęły mi z oczu. Co ojciec sądziłby o kierunku studiów, jaki mi wyznaczono? Czy byłby tym równie zdezorientowany jak ja? Niegdyś władze Uniwersytetu skierowały go do studiowania genetycznej modyfikacji roślin. Trzymałam w dłoniach dowód świadczący o słuszności ich oceny i decyzji. Mój ojciec jest geniuszem w zakresie udoskonalania wszelkiej roślinności. Jego pasja do pracy to jedna z cech, jakie najbardziej w nim podziwiam. Zawsze sądziłam, że sam wybrał zajmowanie się rewitalizacją ziemi. Nie zdawałam sobie sprawy, że podjęto tę decyzję za niego – i teraz zastanawiałam się, jakiego wyboru by dokonał, gdyby pozostawiono mu wolną rękę. Czy, podobnie jak Tomasa, skierowano go do dziedziny, którą się pasjonował, czy może spotkało go to samo co obecnie mnie? Otarłam łzy, sięgnęłam do materaca i wyjęłam schowany w nim podróżny komunikator. Żółć podeszła mi do gardła. Opowieści zarejestrowane na tym urządzeniu mówiły o metodach testów prowadzonych przez rząd Zjednoczonej Wspólnoty, które nie miały nic wspólnego z uczciwością i sprawiedliwością. Czy mam być aktywnym członkiem systemu, zachęcającym kandydatów Testów do zabijania i zezwalającym na to, aby byli mordowani? Czy ostateczny rezultat – wspaniałe wyniki pracy mojego ojca i setki przełomowych odkryć dokonanych przez absolwentów Uniwersytetu – usprawiedliwia stosowanie takich środków?
Dopóki się nie dowiem, czy nagrane przeze mnie relacje są prawdą, czy jedynie urojeniem, nie poznam odpowiedzi na te pytania. Ponieważ wszystkim kandydatom, którzy pomyślnie przeszli Testy, wymazano wspomnienia z tego okresu, nie mogłam ustalić, co naprawdę wówczas się wydarzyło. Jeżeli jednak istotnie jestem bystra, zdołam znaleźć sposób na poznanie prawdy. Spojrzałam na zegar na nocnym stoliku. Była 11.04. Zgodnie z instrukcją profesora Lee, Obidiah w południe spotka się przed tym budynkiem z urzędnikiem Uniwersytetu, aby rozpocząć nową drogę kariery zawodowej. Wprawdzie poznanie losu, jaki go czeka, nie wyjaśni mi, czy nagrane przeze mnie relacje są prawdziwe, jednak da mi pojęcie o tym, co władze Uniwersytetu uważają za stosowną karę za oblanie wczorajszego egzaminu. Jeżeli będzie to coś przypominającego nagrane przeze mnie historie, dostanę odpowiedź, której szukam. Owinęłam podróżny komunikator w ręcznik i wsunęłam go między już zapakowane ubrania. Potem wzięłam jakąś książkę i zeszłam po schodach na parter. Will, Vic i dwóch innych kolegów z mojego roku rzucali sobie piłkę baseballową na otwartej przestrzeni przed akademikiem. Will skinął na mnie, żebym się do nich przyłączyła, ale potrząsnęłam głową, uniosłam w górę książkę na znak, że mam inne plany, i poszłam dalej. Ponieważ Will i jego towarzysze grali w piłkę po lewej stronie akademika, skierowałam się na prawo ku piętrowemu budynkowi z szarego kamienia – siedzibie Wydziału Wstępnych Studiów. Tomas i ja często siadywaliśmy na ławce w pobliżu frontowych drzwi, więc nikt nie zwrócił na mnie uwagi, gdy usadowiłam się na zimnym metalu i udawałam, że czytam. Z tego punktu obserwacyjnego miałam dobry widok na aleję biegnącą od akademika naszego wydziału. Wkrótce spostrzegłam charakterystyczne warkoczyki Obidiaha, gdy wyszedł z budynku i przystanął w alejce, czekając na swoją eskortę. Na prawym ramieniu ciążyła mu wielka czarna torba. Troskliwie tulił w ramionach zniszczoną gitarę. Nie miałam pojęcia, że Obidiah muzykuje. Wątpiłam, czy ktokolwiek o tym wiedział. Jednak bardziej zaskoczył mnie szeroki uśmiech na twarzy Obidiaha wpatrującego się w dal. Być może starał się zachować pozory ze względu na studentów znajdujących się w pobliżu, lecz nie sądziłam, by o to chodziło. Po raz pierwszy, odkąd go poznałam, wyglądał na szczęśliwego. Spróbowałam sobie wyobrazić, jak ja bym się czuła, gdybym się dowiedziała, że opuszczam Uniwersytet. Byłabym przygnębiona, przeżywałabym bolesne rozczarowanie z powodu poniesionej porażki. Nie wydawało się, aby Obidiah doświadczał tego rodzaju przykrych emocji. Przypomniałam sobie tamtą chwilę sprzed kilku miesięcy, kiedy sprawiał wrażenie tak smutnego i samotnego – i zaczęłam się zastanawiać. Czy on naprawdę oblał ten test? A może celowo zaniżył swój rezultat w nadziei, że w ten sposób zdoła wrócić
do domu? Zobaczyłam, że zbliżyło się do niego dwoje pracowników Uniwersytetu. Kobieta była ubrana w oficjalną czerwień, a mężczyzna w fiolet. Powiedzieli coś do Obidiaha, a on skinął głową i podążył za nimi, gdy skierowali się aleją na północ. Uważając, aby nie stracić ich z oczu, zamknęłam książkę, wstałam i poszłam trasą równoległą do alei. Zwykle, gdy przemierzam kampus, znajduję czas na podziwianie budynków uniwersyteckich, z których wiele liczy sobie ponad dwieście lat. Po zakończeniu Wojny Siedmiu Faz ocalała ludność dawnych Stanów Zjednoczonych miała odwagę rozpocząć imponujące dzieło odbudowy kraju. Przywódcy wybrali leżące w niegdysiejszym stanie Kansas miasto Wichita, przemianowane na Tosu, jako punkt startowy procesu rewitalizacji. Wielkie aglomeracje miejskie, takie jak Chicago, Nowy Jork i Denver, uległy zniszczeniu podczas wojny, natomiast miasto Wichita pozbawione celów strategicznych pozostało nietknięte. Wprawdzie reakcja sejsmiczna skorupy ziemskiej na prowadzone przez ludzi działania wojenne obróciła w ruinę wiele tutejszych budynków, jednak przeważającą część miasta udało się odbudować i wykorzystać. Zazwyczaj podziwiałam architekturę Tosu i rozmyślałam o nadziei, jaką symbolizują budowle tego miasta. Dziś jednak trzymałam spuszczoną głowę, starając się, aby nie zauważyli mnie studenci i wykładowcy przemierzający kampus. Co jakiś czas rzucałam spojrzenia na Obidiaha i eskortujących go funkcjonariuszy, by się upewnić, że pozostają w zasięgu wzroku. Nikt nie zabronił studentom, którzy zdali egzamin, spacerowania po terenach uniwersyteckich, nie byłam jednak na tyle naiwna, aby sądzić, że moja obecność ucieszy Obidiaha lub towarzyszących mu urzędników. Promienie słońca błyszczały w szybach mijanych przeze mnie domów. Obidiah i jego eskorta szli szybko, toteż musiałam przyspieszyć, aby się zorientować, dokąd zmierzają. Przeszli obok kilku wielkich budynków i skręcili w aleję wiodącą w moim kierunku. W pobliżu nie rosły żadne duże drzewa, za którymi mogłabym się ukryć. Po lewej, jakieś trzydzieści metrów ode mnie, kilkoro starszych studentów przechadzało się po trawie. Byli zbyt daleko, aby mogło wyglądać, że należę do ich grupy. Wejście do najbliższego budynku znajdowało się w odległości co najmniej piętnastu metrów. Jeśli puszczę się biegiem, niewątpliwie ktoś mnie zauważy i zacznie się zastanawiać, dlaczego mi tak spieszno. Mimo zdenerwowania i chęci, by umknąć, zanim urzędnicy mnie spostrzegą, zrobiłam jedyne, co przyszło mi do głowy. Usiadłam na zimnej ziemi, otworzyłam książkę, spuściłam głowę, tak aby spadające włosy zasłoniły mi twarz, i udałam, że czytam z zainteresowaniem. Usłyszałam zbliżające się kroki. Te odgłosy napięły mi nerwy i zaparły dech w piersi. Zorientowałam się, że urzędnicy i Obidiah przechodzą teraz w odległości zaledwie trzech metrów od miejsca, gdzie siedzę. Przewróciłam stronę i nadal
wbijałam wzrok w drukowane słowa pływające mi przed oczami. Udawałam całkowicie pochłoniętą lekturą, choć w istocie byłam świadoma każdej upływającej sekundy. Wreszcie odgłos kroków zaczął cichnąć. Odważyłam się podnieść głowę znad książki i zobaczyłam, że urzędnicy kierują się na północ ku następnej alejce. Obidiah wciąż szedł za nimi, ale zwolnił. Odwrócił głowę i przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały. Zobaczyłam na jego twarzy zakłopotanie oraz inne emocje, których nie potrafiłam nazwać. Czy ucieszył się na widok koleżanki z pierwszego roku studiów? Czy przypomniał sobie, że próbowałam się z nim zaprzyjaźnić, i teraz pożałował, że odtrącił mój gest? Ostatni raz popatrzyliśmy na siebie, a potem Obidiah ruszył dalej. Zerwałam się na nogi i powoli poszłam za nim. Dwukrotnie się obejrzał. Nawet jeśli dostrzegł mnie kryjącą się za krzakami czy przemykającą w cieniu drzew, niczym nie dał tego po sobie poznać. Po prostu szedł za urzędnikami, którzy prowadzili go w kierunku ceglanego budynku otoczonego wysokim czarnym ogrodzeniem, stojącego samotnie przy północnej granicy kampusu, z dala od naszego akademika i innych zabudowań uniwersyteckich przeznaczonych dla studentów. Trawa rosnąca za budynkiem wydawała się nędzniejsza, a ziemia gorsza, mniej zrewitalizowana niż reszta terenu. Tego budynku nie zwiedziliśmy podczas naszej wycieczki mającej na celu zapoznanie nas z kampusem, ale przewodnik poinformował nas wtedy, że Uniwersytet znajduje się na północnym skraju Tosu. Aż do teraz nie zdawałam sobie sprawy, jak blisko jesteśmy granicy miasta. Na ogrodzeniu w pobliżu otwartej bramy wisiała tabliczka z napisem: ADMINISTRACJA UNIWERSYTETU W TOSU. Patrzyłam, jak Obidiah i jego eskorta zniknęli za wielkimi białymi drzwiami, i zastanawiałam się, co mam teraz zrobić. W przeciwieństwie do reszty terenu kampusu uniwersyteckiego nikt tutaj nie spacerował, nie siedział na ławkach ani nie rozprawiał z towarzyszami w cieniu drzew. Czymkolwiek był ten budynek, nie wyglądało na to, by odwiedzało go wiele osób. Odczekałam kilka chwil, by się przekonać, czy nadejdzie ktoś jeszcze. Kiedy nikt się nie pojawił, wśliznęłam się za płot i śmiało ruszyłam w kierunku frontowych drzwi, jakbym miała pełne prawo tu przebywać. Gdyby ktoś mnie zatrzymał, zamierzałam powiedzieć, że postanowiłam uczcić zdanie egzaminu, zwiedzając nieznane mi części terenu Uniwersytetu. Zajrzałam przez długą, wąską szybę frontowych drzwi. Wypatrywałam jakichś śladów obecności Obidiaha, lecz niczego nie dostrzegłam. I co teraz? Czy powinnam wejść do środka, ryzykując natknięcie się na pracownika Uniwersytetu, czy zaczekać tutaj, aż Obidiaha wyprowadzą na zewnątrz? Już miałam otworzyć drzwi, gdy zobaczyłam przez szybę kierownika Testów doktora Barnesa i drobną ciemnowłosą kobietę. Oboje wyszli z pokoju i podążyli w głąb budynku. Niewątpliwie szli spotkać się z Obidiahem. Przyglądałam się, jak zniknęli w pomieszczeniu na końcu korytarza, po czym
pospiesznie okrążyłam dom, zamierzając znaleźć po drugiej stronie okno, przez które mogłabym obserwować spotkanie. Dotarłam na tyły budynku i ogarnęło mnie rozczarowanie. Pośrodku ściany znajdowały się wielkie metalowe drzwi i klawiatura zamka, lecz nie było żadnego okna. Przypuszczalnie dlatego, że nikt nie miał ochoty wyglądać na garaż ulokowany trzydzieści metrów od tylnych drzwi ani na leżące za nim łąkę niezrewitalizowanej trawy i szosę z popękanego asfaltu. Z tej strony nie było ogrodzenia, prawdopodobnie dlatego, by umożliwić dostęp pojazdom. Rozciągający się dalej teren był suchy i jałowy, choć oczyszczono go ze śmieci. Aby przygotować grunt do rekultywacji czy odseparować ten budynek? Ponieważ niczego tu nie zobaczyłam, ruszyłam z powrotem w kierunku frontowych drzwi, lecz znieruchomiałam, usłyszawszy zgrzyt trybów i warkot silnika. Odwróciłam się i ujrzałam wielki czarny śmigacz wyjeżdżający z garażu. Popędziłam za róg domu i przywarłam do ściany za mizernym krzakiem, aby nie dostrzegł mnie kierowca pojazdu. Ryk silnika narastał, a potem ucichł, z czego wywnioskowałam, że śmigacz zatrzymał się gdzieś w pobliżu. Usłyszałam odgłos otwieranych drzwi, a potem kobiecy głos powiedział: – To takie marnotrawstwo. On powinien był zostać jedną z gwiazd swojego rocznika studiów. Powinien istnieć jakiś inny sposób. – Te procedury wdrożono nie bez powodu, MayLin. – Serce podeszło mi do gardła. Ten głos należał do doktora Jedidiaha Barnesa. – Nasz kraj nie może sobie pozwolić na zmianę kursu. Nie teraz, kiedy zaczynamy w końcu dokonywać prawdziwego postępu. Wiesz, co masz zrobić z tym chłopcem. – Tak jest – odpowiedział kobiecy głos. Wyjrzałam zza węgła budynku i nogi się pode mną ugięły. Wbiłam palce w ceglaną ścianę, żeby nie upaść, gdy zobaczyłam, jak dwóch funkcjonariuszy niesie Obidiaha do śmigacza. Jego głowa zwisała bezwładnie do tyłu, warkoczyki wlokły się po ziemi. Funkcjonariusze dotarli do pojazdu, położyli chłopca na podłodze, a sami wsiedli do kabiny kierowcy. Czekałam, aż Obidiah podniesie się do pozycji siedzącej, ale tego nie zrobił. Wypatrywałam unoszenia się i opadania jego klatki piersiowej, lecz niczego takiego nie dostrzegłam. Pojawiła się urzędniczka, która wcześniej eskortowała Obidiaha. Niosła jego czarną torbę i gitarę. Wrzuciła obie te rzeczy do śmigacza i wspięła się do kabiny kierowcy. Pojazd uniósł się nad ziemię i pomknął przez jałową okolicę. Zanim zdołałam pojąć, co przed chwilą widziałam, śmigacz z Obidiahem w środku zniknął mi z oczu.
3 W oczach zakręciły mi się łzy. Oddychałam szybko i płytko, wciąż przywierając do zimnego, twardego muru. Obidiah zniknął. Został usunięty. Nie żyje. Mnie też to spotka, jeśli nie będę ostrożna. Doktor Barnes mówił dalej: – Dobrze wiesz, jak wielkie rozczarowanie przeżywam, ilekroć tak obiecujący student zostaje usunięty. Ale to jedyne wyjście. Rewitalizacja wymaga jedności. Nie można pozwolić, aby studenci obdarzeni takim potencjałem jak Obidiah pracowali poza ramami Zjednoczonej Wspólnoty. Ludzie mogliby zacząć poszukiwać liderów pośród nich, zamiast podążać kursem wytyczonym nam przez naszych obecnych przywódców. Tego rodzaju rozdźwięk podkopałby wszystko, co osiągnęliśmy przez minione stulecie. – Wiem – odrzekła MayLin. – Ale usuwanie nie może już dłużej stanowić rozwiązania. Pani prezydent coraz głośniej wyraża zaniepokojenie liczbą studentów, którym nie udaje się ukończyć Uniwersytetu. – Pani prezydent może sobie wyrażać zaniepokojenie, jednak dopóki prawo nie zostanie zmienione, ja kieruję procesem testowania i kształcenia naszych przywódców. Lepiej dla naszego kraju, jeśli dowiemy się zawczasu, że dany student nie jest w stanie poradzić sobie z rodzajem presji, jakiej musiałby w przyszłości sprostać. Coś w słowach doktora Barnesa zabrzmiało mi znajomo. Poczułam skurcz w żołądku, gdy z głębi pamięci wypłynął przelotnie obraz Ryme Reynald, mojej współlokatorki z Testów. Jej jasne włosy, żółta sukienka. Usiłowałam zatrzymać to wspomnienie, lecz rozwiało się jak dym, gdy zadudnił głos doktora Barnesa: – Usunięcie przyczyny jest lepsze niż cierpienie z powodu szkód, jakie mogłaby później wywołać. Jeśli prezydent tego nie rozumie, trzeba będzie ją przekonać. Zaszliśmy już zbyt daleko... Trzaśnięcie zamykanych drzwi ucięło resztę jego słów. Wzięłam głęboki wdech i wyjrzałam zza węgła, aby się upewnić, że doktor Barnes i MayLin zniknęli wewnątrz budynku. Potem puściłam się biegiem. Dopiero gdy dotarłam do stadionu położonego przy odległym północno- zachodnim skraju kampusu, zwolniłam kroku. Dyszałam ciężko i usiłowałam zebrać myśli. W oddali widziałam ludzi spacerujących po mizernej trawie schyłku zimy. Nikt nie patrzył w moją stronę. Mimo to przywołałam na twarz uśmiech i udawałam, że serce nie wali mi szaleńczo. Otuliłam się szczelnie kurtką i przeszłam przez