kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 870 923
  • Obserwuję1 391
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 680 701

Lundholm Lars Bill - Dobra dziewczyna .Morderstwa na Ostermalmie - (01. Axel Hake)

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :961.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
L

Lundholm Lars Bill - Dobra dziewczyna .Morderstwa na Ostermalmie - (01. Axel Hake) .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu L LUNDHOLM LASR BILL Cykl: Axel Hake
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 217 stron)

Nie próbuj oczyścić swojej duszy z kłamstw; jedne pociągają za sobą drugie i nawet myślą za nimi nie nadążysz, zgubisz za to sam siebie i wszystko, co ci najdroższe. Hjalmar Söderberg, Doktor Glas (tłum. Ewa Gruszczyńska)

ROZDZIAŁ 1 Pierwsze morderstwo miało nastąpić przy Jungfrugatan na Östermalmie, najbardziej wytwornej dzielnicy Sztokholmu. Na jednym końcu ulicy stał barokowy kościół Jadwigi Eleonory z kopułą w kolorze miedzi i potężnymi, żelaznymi bramami. Na drugim w słoneczny dzień można było dostrzec aleje zieleniejących się drzew przy Valhallavägen. W dniu morderstwa jednak padało i korony drzew przypominały czarne pióropusze. Cathrine Haldeman-Spegel, wychodząc z bramy swojego mieszkania przy Jungfrugatan, owinęła się mocniej płaszczem. Była za dziesięć dziewiąta w poniedziałkowy wieczór i Cathrine szła w deszczu z pochyloną głową do kiosku na Karlavägen, by kupić papierosy i „Feminę”. Wiedziała, że w czasopiśmie ma być reportaż o artyście Gustavie Rudbergu, a kochała malarstwo pejzażowe, w szczególności malarzy Skanii. Wzbudzali w niej tęsknotę do pastoralnej przyrody wokół Österlen, pragnienie powrotu do wakacji z dzieciństwa i bezpiecznej egzystencji. Przy kiosku była kolejka. Dwaj młodzi mężczyźni i kobieta stali przed nią. Mężczyźni ubrani byli w czarne kurtki, czarne spodnie i czarne buty w szpic. Mieli około dwudziestu lat, a zatem byli w tym samym wieku co ona. Cathrine jednak nie wykazywała nimi zainteresowania, mimo że szukali z nią kontaktu wzrokowego. Nie, ci mężczyźni nie byli już w jej typie. Od jakiegoś czasu czuła się znacznie starsza od swoich rówieśników. Ciepłe uczucie wezbrało w niej, kiedy pomyślała o swoim nowym przyjacielu, który był tak inny. Zarówno delikatny, jak i nieprzewidywalny. Zupełnie inny niż Peter. Ale było to też niebezpieczne połączenie. Niebezpieczne na wiele sposobów. Cathrine lubiła jednak odkrywać granice tego, co dopuszczalne. Mężczyźni przy kiosku taksowali ją wzrokiem. Widzieli młodą kobietę z długimi, brązowymi włosami, która zdawała się być zajęta własnymi myślami. Wyglądała nieco staroświecko w swoim płaszczu, półbutach i z torebką. Były to stylowe i dobrze skrojone ubrania, z pewnością dobrej jakości. Na ręce miała ekskluzywny zegarek Patek, a włosy owinęła szalem od Hermèsa. Nie była piękna w tradycyjnym znaczeniu tego słowa, ale ostre brwi nadawały jej twarzy dramatyczny wyraz. Usta miała niepomalowane i mężczyźni, którzy ją obserwowali, uważali, że wygląda jak typowa dziewczyna z wyższych sfer. Zarówno elegancka, jak i dyskretna. – Marlboro Light i „Femina” – odezwała się Cathrine, gdy przyszła jej kolej. Pryszczaty sprzedawca wyjął paczkę papierosów i pochylił się nad plikiem gazet. – „Femina” się skończyła – powiedział z żalem. – Jest jeszcze „Świat Kobiet”. – Nie, dziękuję. To wystarczy. Cathrine czuła się zawiedziona. Chciała pokazać obrazy Rudberga swojemu przyjacielowi i opowiedzieć, jak miała w zwyczaju latem schodzić na plażę, szukać muszli i szczątków statków w okolicach Sandhammaren. Chciała powiedzieć, że światło na Österlen było jak światło w Prowansji. Pewnego rodzaju świeżo umyte niebo, ze złotą poświatą na horyzoncie. Rozczarowana, wzięła papierosy i odeszła od oświetlonego kiosku w mrok alei. Obaj mężczyźni spojrzeli po sobie. Nie było chyba sensu działać. Czyż nie miała pierścionka zaręczynowego na lewej ręce? Mimo to nie mogli przestać patrzeć za nią, dopóki nie zniknęła. W jakiś sposób, w tym swoim popelinowym płaszczu ściągniętym paskiem, w nylonowych pończochach i szalu, przypominała modelkę z lat pięćdziesiątych. Jedyne, czego brakowało do pełnego obrazu, to vespy. Mężczyźni uśmiechnęli się do siebie z uznaniem, ale zapomnieli o niej, jak tylko zniknęła za rogiem. Nie mogli wiedzieć, że są jednymi z ostatnich, którzy widzieli ją żywą.

Cathrine otworzyła bramę, weszła do środka i wezwała windę. Ktoś obserwował ją z drugiej strony ulicy, ale nie zauważyła tego. Była pochłonięta myślami o tym, jak zaimponować swojemu przyjacielowi następnym razem. Może opowie, że naprawdę spała w atelier niemieckiego malarza Anselma Kiefera. Wąchała jego farby i ukradła tubkę złotej ochry, której tak często używał. Uśmiechnęła się do wspomnień i przypomniała sobie asystenta mistrza. Miał długie żółte paznokcie, jak ptasie szpony. Musiała przecierać plecy jodyną jeszcze wiele tygodni później. Kiedy chwiejna winda wreszcie zatrzymała się na trzecim piętrze, Cathrine wyszła pospiesznie. Każdy przejazd był przerażającym doświadczeniem i czuła ulgę, uwalniając się z klaustrofobicznie małej kabiny. Otworzyła frontowe drzwi, ale zatrzymała się, słysząc ponowne trzaśnięcie bramy na dole. Dziwne, nie słyszała wcześniej żadnych kroków. Cisza była gęsta. Obejrzała się czujnie, zanim weszła, i starannie zamknęła za sobą drzwi. Przez ostatni tydzień miała nieprzyjemne uczucie, że ktoś ją śledzi. Niepokój zniknął, jak tylko weszła do jasnego, przyjemnego mieszkania. Opadła na krzesło, zdjęła buty i ogarnęła spojrzeniem gustownie urządzone wnętrze, które tak dobrze odzwierciedlało jej własne ja – dwa piękne okna wychodzące na Jungfrugatan, meble w salonie będące elegancką mieszanką klasyki i nowoczesności, oraz minimalistyczna sypialnia z jasnym drewnem i szarymi tkaninami. Po chwili wstała i stanęła przed lustrem. Widok, który ją przywitał, wprawił ją w jeszcze lepszy nastrój. Była odrobinę zbyt wąska w biodrach, ale ów brak kobiecej formy rekompensował kształtny biust. Włosy, niegdyś koloryzowane henną na czerwono, ufarbowała na brąz, ponieważ uważała, że wygląda to ponadczasowo. Wygląd był dla niej najmniejszym z problemów. Podeszła do gramofonu i nastawiła koncert Mozarta. Delikatna muzyka wypełniła pokój, a Cathrine z rozkoszą zapaliła papierosa. Wygodnie skulona w jednej z wnęk okiennych wpatrywała się w jesienną ciemność. Wiatr przybierał na sile i deszcz smagał szyby. Spojrzała na budynek po drugiej stronie Jungfrugatan i w jednym z okien odkryła półnagiego mężczyznę. Pojawiła się kobieta z mokrymi włosami, w szlafroku i zaczęła go pieścić. Pozwoliła, by jej płaszcz kąpielowy opadł na podłogę. Mężczyzna położył dłoń na jej piersi. Cathrine wpatrywała się w nich zafascynowana i czuła, jak mimowolnie wzbiera w niej podniecenie. Nagle mężczyzna odwrócił lekko głowę i spojrzał prosto na Cathrine. Uśmiechnął się krzywo, podczas gdy kobieta całowała jego klatkę piersiową i zsuwała język coraz niżej wzdłuż jego brzucha. Cathrine odwróciła wzrok i zaciągnęła zasłony. Pomyślała o Peterze. Za tydzień powinien mieć dłuższy urlop. Do tego czasu musi zdecydować, co mu powie. Czy on w ogóle coś zauważy? Sama uważała, że w jakiś sposób została odmieniona. Może nieco bardziej dojrzała? Czy ma po prostu zerwać zaręczyny i powiedzieć, że to koniec, że chce być wolna i że fajnie było, ale się skończyło? A może powinna spróbować to jakoś wyjaśnić? Kiedy zaciągała zasłony w drugim oknie, zauważyła, że tuż pod bramą stoi ciemny samochód. Nie widziała go, wychodząc, a mimo tego wydawało jej się, że go poznaje. Ale to na pewno niemożliwe, pomyślała. Wieczorem samochody wyglądały z góry prawie jednakowo. Zadrżała jednak nieco na myśl, że ta nieprzyjemna osoba może być w pobliżu. Nie podobało jej się to uczucie. Nie lubiła być nieprzygotowana. Zastanawiała się też trochę nad swoim pamiętnikiem. Zniknął. Może został skradziony. Nagle usłyszała słaby skrzypiący dźwięk, który przeciskał się przez tony muzyki Mozarta, i ku swemu zdziwieniu, w odbiciu okna zobaczyła, jak otwierają się drzwi wejściowe i do środka wchodzi ciemna postać. Ktoś przez chwilę stał w miejscu, mając za plecami światło przedsionka. Cathrine nie mogła rozpoznać twarzy i zrobiło się jej jednocześnie ciepło i zimno w środku.

Postać uwolniła się z cienia i zrobiła kilka szybkich kroków w stronę salonu. Cathrine odwróciła się szybko, by coś powiedzieć, i wtedy dostała pierwszy cios nożem prosto w gardło. Zabulgotało okropnie, a ona zatoczyła się do tyłu. Drugie pchnięcie nożem trafiło ją w policzek i pokój zaczął wirować. Ciepła, lepka masa spływała jej po brodzie na zielony sweter. Przed śmiercią pomyślała, że czerwony i zielony to złe połączenie kolorów. Zawsze wygląda poniekąd jak brudne. Następnych pięciu ciosów już nie poczuła…

ROZDZIAŁ 2 Komisarz Axel Hake prowadził swojego starego, zużytego citroëna przez las Tullinge, skręcił w prawo w małą, leśną drogę i trzymał się jej aż do znaku, który głosił, że tutaj ma swoją praktykę weterynarz Julia Hake. Zwolnił i zaparkował na podwórzu. Czerwony, drewniany, dwupiętrowy dom otaczały wysokie drzewa, dzikie róże i jałowce. Tuż obok głównego budynku stała niepomalowana stodoła, obdarta przez pogodę i wiatr do ciemnoszarego, ołowianego koloru. Całe to miejsce sprawiało parszywe wrażenie, niemal złowieszcze, ale dla Hakego było zupełnie naturalne, że jego siostra Julia osiedliła się w takim odludnym i opustoszałym miejscu. Nie lubiła ludzi, a zwierzęta nie dbają o ludzkie standardy estetyczne, jak sama to ujęła. Axel Hake wysiadł z samochodu, wziął swoją laskę i ruszył w stronę domu. Drzwi się otworzyły i siostra, ubrana w znoszone dżinsy, trampki i kolorowy szalik, wyszła mu naprzeciw, by go przywitać. Przepełniała go tkliwość, gdy ją obserwował. Jego siostra nie była taka jak inne kobiety. Była dużą kobietą z długimi, zmierzwionymi włosami. Miała pełne, ale przekrzywione usta, nieforemny nos, a w jej twarzy było coś martwego. Jak na twarzach z bardzo starych, wyblakłych fotografii. Ona sama twierdziła, że ma twarz przypominającą rysunek przedszkolaka. Nie było w niej naprawdę nic szczególnie atrakcyjnego, wszystko zdawało się zbyt duże lub zbyt małe. Nic, za wyjątkiem oczu. A w odniesieniu do Julii Hake nie można było ich nie traktować jako wyjątku, gdyż miała parę oczu w kolorze morskiej trawy, z odcieniem kwiatu lipy. Jednak to nie ich kolor fascynował każdego, kto ją spotkał, ale ich wyraz. Rodzaj inteligentnego, świadomego wyrazu, za którym zawsze czaiła się ironia. Jakby Julia, śmiejąc się w duchu, przyglądała się daremnym ludzkim próbom osiągnięcia duchowego spokoju. Jakby coś odkryła, ale nie miała ani czasu, ani ochoty, by spróbować przekazać to światu. Hake otworzył bagażnik i wyjął karton czerwonego wina. Kiedy go niósł, przewiesił laskę przez ramię. Radził sobie z większością codziennych zajęć, ale od czasu do czasu potrzebował laski jako wsparcia. – Jesteś pewna, że nie dołączysz do mnie? – spytał, gdy weszli do domu. Utykał lekko, ale było to ledwo zauważalne. Julia skinęła głową i weszła przed nim do zabałaganionego pokoju. Mimo że ściany były pokryte regałami, stosy książek i czasopism leżały na podłodze. Na sofie leniły się dwa koty i pies, a na obdrapanym, drewnianym stole siedziała oswojona kawka, która odwróciła głowę, by zerknąć na gościa swoim mlecznobiałym okiem. Julia obserwowała brata. Wciąż dziwiła się, że dorósł i stał się mężczyzną. Że nie był już tym małym brzdącem, którym się opiekowała i który przez całe ich dzieciństwo był od niej mniej lub bardziej zależny. Huśtawka, która złamała mu nos, kiedy był w piątej klasie, nadała jego twarzy charakteru i teraz wyglądał raczej jak bokser, a nie jak funkcjonariusz policji kryminalnej. Był krępy i barczysty, miał włosy ostrzyżone na krótko. Jest tym ładniejszym z nas dwojga – pomyślała bez goryczy, przyglądając się jego wysokim kościom policzkowym i szerokim ustom. Jednak jego oczy nie były pełne ironii, tylko szare i czujne. Pod wieloma względami stanowili swoje przeciwieństwa, ale byli rodzeństwem i nigdy nie zdarzyło się, by nie kontaktowali się ze sobą dłużej niż przez kilka dni. Przeważnie to on dzwonił. Axel Hake postawił karton na stole. – Powoli z tymi tutaj – powiedział. – Przecież to tylko tydzień, od kiedy dostarczyłem

poprzednie. Podwoiłaś konsumpcję? Jak tylko to powiedział, zrozumiał. Kiedy spojrzał na Julię, jej oczy błyszczały, uśmiechała się szeroko. – Jak on się nazywa? – zapytał z grymasem. – David – odpowiedziała rozmarzonym głosem. – Przystojny? – Jak sądzisz? Podeszła do kartonu i zaczęła wypakowywać butelki czerwonego wina. Axel sądził, że owszem, jest. Julia przez całe swoje trzydziestodziewięcioletnie życie miała wyłącznie bardzo przystojnych, ale zupełnie bezwartościowych mężczyzn. Podniecało ją tylko piękno fizyczne. Może było to idiotyczne, ale tak właśnie się sprawy miały i nie zamierzała dręczyć się rozważaniami dlaczego. Próbowała z innymi typami mężczyzn, jednak to nigdy nie działało. Z przystojnymi mogła się trochę zabawić, a gdy się nimi zmęczyła, nie pozostawało już nic więcej. A męczyła się. I męczyli się też faceci. Hake niejeden raz w ciągu ostatnich dziesięciu lat musiał interweniować, by Julia nie została pobita. Julia wydawała się tym nie przejmować. Uważała, że to interesujące, kiedy mężczyźni tracą panowanie nad sobą, i patrzyła na nich z tą samą czułością, jak wtedy, gdy napotykała konia z zerwanymi ścięgnami lub zajączka z urwanym przez lisa uchem. – Wiesz, jak oni bardzo chcą się z tobą spotkać – powiedział i odwiesił swój płaszcz. Usiadł i postawił laskę w zasięgu ręki. Była to zwykła brązowa laska ze zniszczoną kulą, którą kupił na pchlim targu w Paryżu i której za żadną cenę nie chciał zamienić na bardziej odpowiedni, ortopedyczny wariant. – Wiem – odrzekła Julia. – Ale teraz nie chodzi o to, czego oni chcą, tylko czego ja chcę. Okej? Hake wzruszył ramionami. – Powinnaś nauczyć się wybaczać – stwierdził. Julia kiwnęła głową lekko zrezygnowana. – Może któregoś dnia dam radę mu wybaczyć – powiedziała zmęczona. – Może któregoś dnia dam radę zapukać do ich drzwi i powiedzieć: „Tato, byłeś dupkiem przez całe moje dzieciństwo. Pijusem i damskim bokserem, ale wybaczam ci”. Posłała bratu wściekłe spojrzenie. – Najgorsze jest to, że on sam nie pojmuje tego, co nam zrobił, i dlatego w jego słowniku nie ma ani zrozumienia, ani wybaczenia. Przeciągnęła palcami po splątanych włosach i odwróciła wzrok. A poza tym – pomyślała – nie wiesz nawet o połowie rzeczy, które robił, gdy pił całymi dniami, mój drogi braciszku. – Okej, pozdrowię ich w każdym razie od ciebie. Wiesz, ile on kończy lat? – Sześćdziesiąt osiem – odpowiedziała Julia, po czym poszła do kuchni i odkręciła kran. – Nastawię kawę. Hake śledził siostrę wzrokiem. Poruszała się zaskakująco płynnie, mimo że była wysoka. Szła kołyszącym krokiem, który przypominał sposób chodzenia barwnych gwiazd rocka. Jakby grał w niej jakiś bęben, a ona czuła się zmuszona naśladować jego rytm całym ciałem. Pies zeskoczył z kanapy i poszedł za nią do kuchni. Julia dała mu na wpół zjedzoną kanapkę. Zwierzęta, zwierzęta – pomyślał Hake. To one stanowiły centrum świata jego siostry. Zaczęło się to już w dzieciństwie, kiedy zabierała do domu żaby i dżdżownice. Później były wakacyjne koty i ranne ptaki. Teraz, gdy była weterynarzem, zwierzęta wypełniały całe jej życie. Oprócz tego czasu, który poświęcała mężczyznom, pięknym i zdradliwym. – A co u Siri? – spytała Julia.

– Jest nieujarzmiona, jak zwykle – rzekł i uśmiechnął się na myśl o córce. Robiło mu się zawsze ciepło w środku, gdy ktoś wspominał o Siri. Była małym postrzeleńcem z mądrymi oczami i wybuchowym temperamentem. Kochał ją bardziej, niż umiał lub odważył się wyrazić słowami. – A Hanna? Axel wzruszył wymijająco ramionami. Jego związek z Hanną Sergel, mamą Siri, był zagadką dla wszystkich w jego otoczeniu. A czasem nawet dla niego samego. Kochali się i byli parą, mimo że nie mieszkali razem. Hanna mawiała, że nie chce zapachu morderców w swoim mieszkaniu. Nie chciała, aby prosto po oględzinach zwłok wchodził do jej łóżka. Próbował zrozumieć jej argumentację, ale w głębi duszy czuł się nieszczęśliwy z powodu takiego układu. Zdziwienie otoczenia potęgowało jego własne wątpliwości. Julia zauważyła, że bratu nagle popsuł się nastrój, ale po tym, jak powiedział, że wszystko jest po staremu, nie dopytywała już więcej. – Rozmroziłam bułeczki cynamonowe. Chcesz? Axel Hake spojrzał na zegarek. Za kilka godzin ma być u rodziców. Powinien zdążyć. Skinął głową. Zadzwonił telefon. Julia odebrała. – Nie, Davidzie. Nie dzisiaj. Jutro będzie dobrze. Kiedy zamykam gabinet? Jest otwarty całą dobę, nie wiedziałeś? Wydaje mi się, że przyprowadziłeś Tapto po raz pierwszy około ósmej. Wyjątek? Roześmiała się miękko. – Tak, może. Cześć. Odłożyła słuchawkę i zamyślona spojrzała na Hakego. – Kiedy tam będziesz? – Około siódmej. A co? – Zamierzałam z tobą o nim porozmawiać. O Davidzie. – Problemy? Zwilżyła usta i skinęła lekko głową. – Okej, ale najpierw wypijemy kawę, co? Julia odwróciła się, by pójść do kuchni, gdy telefon zadzwonił ponownie. Podniosła słuchawkę, wysłuchała i podała telefon bratu. – To do ciebie. Wziął telefon. Po drugiej stronie był komisarz Bolinder. – Musisz przyjść – powiedział sucho. – To przecież ty masz dyżur. Mamy morderstwo na Östermalmie. Pół godziny później Axel Hake wysiadł z „cytryny”, minął kordon policji i poszedł na górę do mieszkania. W drzwiach spotkał lekarza sądowego Brandta. – Nie żyje od dwóch dni – poinformował Brandt i wszedł za Hakem do mieszkania. Tuż za drzwiami stała kobieta około pięćdziesiątki i histerycznie obgryzała paznokieć małego palca. Miała krew na dłoni i przedramieniu. – To jej matka, znalazła ją – wyjaśnił Brandt, gdy minęli kobietę. – Dostała środek uspokajający, z pewnością wkrótce zacznie działać. Hake rzucił okiem na matkę, która musiała opierać się o ścianę, aby utrzymać się na nogach. Dziewczyna leżała przy oknie w nienaturalnej pozycji, z jedną nogą pod ciałem. Wyglądało, jakby cała krew z niej odpłynęła – pod ciałem i wokół niego znajdowało się czarne, zakrzepłe morze cieczy. Hake stanął nieco dalej. Zawsze było mu niedobrze w takich sytuacjach. Nigdy nie potrafił zaakceptować, że człowiek, który wcześniej tańczył i biegał, leży tu teraz zupełnie

nieruchomo, z pustymi oczami i niebijącym sercem. Komisarz Bolinder stanął obok Hakego. Był to wysoki, przygarbiony mężczyzna z wąskimi wargami i naczyniakiem pokrywającym lewy policzek. – Cathrine Haldeman-Spegel. Dwadzieścia trzy lata. Studentka sztuki. Mieszka sama, ale jest zaręczona z Peterem Severinem. Podporucznikiem w Strängnäs. Matka do niego zadzwoniła. – Haldeman-Spegel – powtórzył z zadumą Hake. Bolinder skinął głową. – Właśnie. Pochodzi z rodziny finansistów Haldeman-Spegel. Jej ojciec, Birger, jest właścicielem jednej z tych firm rynku kapitałowego, wypłacalnej na wiele milionów. Zasiada także w szeregu zarządów i jest ekspertem w Ministerstwie Sprawiedliwości. Myślę, że to prawnik z wykształcenia. Jego bracia są właścicielami wielu firm związanych z drewnem, stalą i technologią. – O cholera. – Hake przypomniał sobie artykuł, który czytał o tej pełnej sukcesów rodzinie. W głowie zaświtały mu określenia „dynastia” i „książęta przemysłowi”. – Narzędziem zbrodni był prawdopodobnie długi nóż. Nie znaleźliśmy go. – Siedem ciosów – dodał koroner. Hake przykucnął, kładąc laskę w zasięgu ręki, włożył lateksową rękawiczkę i podniósł spódnicę zmarłej dziewczyny. Zarejestrował, że majtki były nienaruszone. – Sprawdź, czy niedawno uprawiała seks – powiedział do koronera. Co ty sobie, do cholery, myślisz?! – pomyślał naburmuszony Brandt. Był lekarzem sądowym przez trzydzieści lat i widział wielu policjantów, którzy przychodzili i odchodzili, a współpraca nie zgrzytała, ale z Axelem Hakem od razu dochodziło do konfrontacji. Brandtowi było trudno dogadać się z tym nowym rodzajem komisarzy, którzy wtrącali się do każdej pracy, jakby nikomu nie ufali. Brandt uważał, że Hake przypomina wilka z chłodnym, wyczekującym spojrzeniem. – Sprawdź, czy miała AIDS – powiedział Hake. Brandt wściekł się. – Do czego to się przyda? Hake podniósł się i odciągnął Brandta trochę na bok, by znaleźli się poza zasięgiem słuchu innych. – Widziałeś chyba matkę? Ma krew dziewczyny na dłoni i przedramieniu, a teraz stoi i obgryza palec, którym dotykała córkę. Doktor może wie, że krew zaraża? – I co zrobimy, jeśli jest zarażona? – zapytał z irytacją Brandt. – Nie pomożemy matce, jeśli jest zarażona, ale może nadal sypia ze swoim mężem, może ma pracę, gdzie może stanowić ryzyko zakażenia. Chyba rozumiesz. Bolinder podszedł do nich i chwycił Hakego za rękaw płaszcza. – Chodź tutaj – powiedział krótko i poprowadził go do łazienki. W środku znajdowało się normalnej wielkości lustro, na którym widniały duże, czerwone litery. Hake przyglądał się w zamyśleniu słowu, które wydawało się być napisane szminką. – Zdzira – przeczytał. – Chore – skomentował Bolinder. Hake skinął głową. Dobrze przynajmniej, że morderca pozostawił po sobie jakiś ślad, szczególnie gdy narzędzie zbrodni zniknęło. W drugim końcu pokoju stali dwaj policjanci w cywilu. Jednym z nich był inspektor kryminalny Oskar Lidman, tęgawy mężczyzna w średnim wieku, który gryzł zapałkę. Drugim był Tobias Tobisson. Był młodszy, wysportowany, i przyglądał się światu podejrzliwym wzrokiem. Hake podszedł do nich.

– Oskar, porozmawiaj z matką – powiedział. – A ty, Tobisson, popytaj sąsiadów. Obydwaj kiwnęli głowami, ale nie wydawali się szczególnie zadowoleni z przydzielonych zadań. Axel Hake był zły, że nikt nie wyprowadził matki z mieszkania, co było rutyną. – Mam to teraz zrobić? – spytał Tobisson. – Czemu nie? Hake odwrócił się na pięcie i wyszedł jednemu z techników naprzeciw. Znał Ollego Sandstedta od dawna i wiedział, że ten pomarszczony mężczyzna z tłustymi włosami jest sprawnym fachowcem, który nie zostawia niczego przypadkowi. Szkła w okularach sprawiały, że jego oczy wydawały się niezwykle małe, ale niewiele im umykało. – Cześć – powiedział Hake. – Naświnione jak diabli. Technik skinął głową i spojrzał na czarną podłogę obok kobiety. Naświnione to odpowiednie słowo – pomyślał. Nawet jeśli Hake wiedział, że technicy wykonują dobrą robotę, zawsze chciał sam zbadać miejsce zbrodni. Rozejrzał się badawczo po pokoju, po czym podszedł do drzwi wejściowych i zbadał futrynę. Nie mógł znaleźć żadnych śladów uszkodzenia. – Czy to pan będzie zajmował się sprawą? – zapytał nagle niepewny głos. Hake odwrócił się i stanął oko w oko z matką. – Na to wygląda – odpowiedział Hake. – Nie była żadną zdzirą, komisarzu. Była dziewczyną z dobrego domu. – Jestem tego pewien – powiedział Hake i zauważył, że matka obserwuje go z napięciem. – Widzę, że nie. Jest pan z pewnością tak cyniczny, jak wszyscy inni tutaj. – Przykro mi, że sprawiłem na pani takie wrażenie, ale prawdę mówiąc, nie wiem nic o pani córce. – Nie miała żadnych wrogów, to wszystko musi być pomyłką. Ktoś ją z kimś pomylił. – Zbadamy wszystkie możliwości – powiedział oficjalnie Hake. – Była wesołą i pełną życia dziewczyną – ciągnęła matka. – Z wielkim talentem. Z wielką przyszłością. Zaszlochała. – A teraz jej nie ma… Hake skinął głową w stronę Lidmana, który udawał, że nie widzi, tylko nadal żuł swoją zapałkę i rozmawiał z Tobissonem. – Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby znaleźć mordercę – pocieszał. – To mi jej nie zwróci – odrzekła matka z rozpaczą. Jakaś policjantka zlitowała się nad nim w końcu i zajęła się załamaną kobietą. Hake podszedł do drzwi, odwrócił się i pozwolił całej scenie wryć się w pamięć. Więc to tędy wszedł ten bydlak – pomyślał. Hake przyglądał się miejscu zbrodni, gdy błysnął flesz. Nagle w mocnym, białym świetle ujrzał dziewczynę, jakby przez mgnienie oka była zamrożona. Zamierzał dopilnować, żeby matka nie zobaczyła tego obrazu. Nikt nigdy nie powinien zobaczyć swoich bliskich w taki sposób. Axel Hake wyjął swój notes i zaczął notować w skupieniu. Zawsze starał się zapisać swoje pierwsze wrażenia z miejsca zbrodni. Zapachy, nastroje, myśli. Jego pierwszym spostrzeżeniem było to, że w tym mieszkaniu żyła dość konwencjonalna dziewczyna z wyższych sfer. Ale równocześnie było coś, co nie do końca się zgadzało. Może chodziło o brutalność tego morderstwa. Tak, jakby człowiek spodziewał się, że w tym dobrze urządzonym mieszkaniu zamordowana kobieta będzie leżeć blada i piękna na świeżo pościelonym łóżku, a nie, jak tutaj, w czystych majtkach siedzieć w kałuży czarnej krwi. Może chodziło o to, że matka powiedziała, jak dobra była to dziewczyna, choć napis na lustrze sugerował coś innego. Cokolwiek to było,

Hake zamierzał się tego dowiedzieć, ponieważ w morderstwie, tak jak w miłości, kłamać można tylko przez chwilę.

ROZDZIAŁ 3 Następnego ranka Axel Hake obudził się z pulsującym bólem głowy. Zawsze tak było, gdy spotykał się z rodzicami. Wciąż nie był pewien, czy to z powodu taty czy mamy. Prawdopodobnie przez nich oboje, ponieważ zawsze coś działo się, gdy byli blisko siebie. Powstawało jakieś niewytłumaczalne napięcie. Kiedy chodził z ojcem na ryby, nie miewał bólów głowy, i kiedy z Siri i z matką szli do cukierni, nigdy nie czuł się źle. Nie, to oni oboje razem sprawiali, że drżał przed każdymi odwiedzinami w domu. Wziął prysznic, założył rudy szlafrok i usiadł w swoim ulubionym fotelu. Wyjrzał przez okno w stronę Pontonjärparken, gdzie drzewa zarysowywały się jak czarne tło. Na zewnątrz wciąż było ciemno, a deszcz rozmazywał widok. Park wyglądał inaczej, jakby nie był uporządkowanym miejskim krajobrazem, ale bezkształtnym, dzikim obszarem leśnym z zarania czasów. Prehistoryczna góra w tle piętrzyła się jak cień. Axel Hake sięgnął po notatnik i przeczytał go. Dużymi literami było w nim napisane „Wiltenbergowie”. Tobias Tobisson po godzinnym przepytywaniu sąsiadów wezwał Hakego i poprosił, by przyszedł porozmawiać z Wiltenbergami, którzy mieszkali po drugiej stronie ulicy, na tym samym piętrze, co Cathrine Haldeman--Spegel. Mieszkanie było duże i przestronne. Zbyt duże dla dwojga bezdzietnych ludzi w wieku około trzydziestu pięciu lat – pomyślał Hake. Mężczyzna przedstawił się jako Rickard Wiltenberg i kiwnął głową, gdy pokazano mu fotografię Cathrine. – Tak, widziałem ją – powiedział i zerknął na żonę. Była drobna i szczupła, siedziała pochylona na brzegu kanapy, paląc namiętnie cały czas. Kobieta spojrzała na męża, uśmiechając się kącikiem ust. – Kiedy ją widziałeś? – spytał Hake. Wiltenberg wzruszył ramionami i przeciągnął dłonią po długich, ciemnych włosach podzielonych przedziałkiem. – Czy to było tuż po dziewiątej, jak…? Spojrzał z uśmiechem na żonę, która skinęła w odpowiedzi. Hake nie rozumiał ich interakcji. Bezustannie robili sobie nawzajem aluzje spojrzeniami i uśmieszkami. Hake czuł się tak, jakby nieproszony wkroczył do ich sypialni, tak intymny był ten kontakt. Kiedy tylko wszedł do mieszkania, zwrócił uwagę na to, że ciągle się dotykają, stale mają kontakt wzrokowy. Byli dość niedopasowaną parą. On – wysoki i elegancki, by nie powiedzieć okazały. Ona – z małym biustem i nijaką prezencją. Mimo to Hake miał wrażenie, że to ona dowodzi. – Gdzie ją pan widział? Znowu spojrzenie. Uśmieszek. – Widziałem ją przez okno po drugiej stronie ulicy. Nasze mieszkania leżą prawie na tym samym poziomie. Więc tuż po dziewiątej żyła, pomyślał Hake i zanotował. Brandt później da radę określić czas morderstwa, ale to może potrwać. Hake wolał świadków. – Co robiła? Widział pan? Mężczyzna potrząsnął głową, spojrzał na kobietę. – Nie, byłem zajęty czymś innym. – Widział pan, czy była sama? Mężczyzna zastanowił się. – Tak sądzę. Gapiła się przez chwilę na mnie, później zaciągnęła zasłony.

– Miała w zwyczaju tak robić? – Gapić się czy zaciągać zasłony? – Nie próbuj być zabawny – wtrącił Tobisson. Irytował go język ciała tej pary i nie mógł się dłużej powstrzymać. Hake rzucił Tobissonowi wściekłe spojrzenie. Wiedział, że jeśli spróbuje się utemperować mężczyznę przy jego kobiecie, ten od razu zamknie usta. – Gapić się w wasze okno – powiedział ugodowo Hake. Mężczyzna skulił się trochę, tak jakby stracił całe zainteresowanie tym wypytywaniem. – Nie, to był chyba pierwszy raz. Reszta przesłuchania poszła niemrawo. Mieszkali w okolicy od pięciu lat. On był kierownikiem biura podróży, a kobieta siedziała w domu. Hake zastanawiał się w duchu, co robiła całymi dniami w tym wielkim mieszkaniu. Czekała, aż mąż wróci do domu na obiad? Może przychodził w porze lunchu na miłosne igraszki? Wiltenberg znał Cathrine Haldeman- Spegel tylko z widzenia. Nigdy nie był w jej mieszkaniu. Jego żona też nie. W tej dzielnicy każdy dbał tylko o siebie. To tylko przypadek, że ich widziała, a on Cathrine. Tego wieczoru kobieta w ogóle jej nie zauważyła. Po chwili Hake zdał sobie sprawę, że nie wyciągnie dużo więcej z Wiltenbergów. Podziękował i wyszedł od nich razem z Tobissonem. – Co za typ – narzekał Tobisson. – Czy ona jest jego niewolnicą, czy co? Hake nie był w stanie powiedzieć Tobissonowi, jakim był idiotą, chrząknął więc tylko, gdy kolega rozwodził się nad zachowaniem pary. Axel Hake porzucił myśli o Wiltenbergach i znowu zerknął przez okno. Burza zdawała się wzbierać na sile i model żaglowca, który stał w kącie okna, wyglądał tak, jakby znajdował się pośrodku sztormu. Hake nalał sobie kubek gorącej, czarnej kawy z łyżeczką niesolonego masła i położył plasterek sera Roquefort na żytnim chlebie. To był jego przysmak. Nauczył się tego od jednego dokera w Dunkierce, kiedy był na szkoleniu we francuskiej policji. Wspomnienia sprawiły, że zatęsknił za Francją, więc podszedł do odtwarzacza CD i nastawił płytę. Le Basier zespołu Indochine wypełniło pokój. Z kubkiem w jednej ręce chodził po pokoju, rozkoszował się muzyką i wkrótce poczuł się trochę lepiej. Kiedy był w swoim mieszkaniu, nie używał laski tak często. Jeśli noga go zawodziła, mógł uchwycić się krzeseł lub stołu, żeby się nie przewrócić. A jeśli zdarzyło mu się upaść, nic wielkiego się nie stało. Był wysportowany, zwinny, i szybko był w stanie znowu się podnieść. W pracy policjanta nie chciał ryzykować. Częściowo mogło to podkopać jego autorytet, częściowo nienawidził, gdy ludzie oferowali mu pomoc. Czuł się wtedy jak dziecko. Nagle uświadomił sobie, że stracił poczucie czasu. Spojrzał na zegarek. Była ósma. Pora, by udać się do pracy. Przebrał się, włożył timberlandy oraz szorstki garnitur z nakrapianej irlandzkiej wełny. Wielu uważało go za snoba, ponieważ garnitur był szyty na miarę, ale tak naprawdę gotowe garnitury nigdy na niego nie pasowały – albo spodnie były za długie, albo marynarka za ciasna. Przyglądał się z zadumą swojej twarzy w lustrze w holu i był zszokowany tym, że wygląda na tak wyczerpanego. Polowanie na mordercę przecież jeszcze nawet się nie zaczęło. Prawdopodobnie to niepokój o Hannę odcisnął na nim swój ślad. Ich związek był w kruchym stadium. Hake ubzdurał sobie, że Hanna ma kochanka, ale ona zbywała go, mówiąc, że jest patologicznie zazdrosny. Siedziba policji w Kungsholmen mieściła się wcześniej w budynku z początku dwudziestego wieku, ale pod koniec lat sześćdziesiątych potrzebowano więcej przestrzeni i ogromny kompleks biurowy został zbudowany przy parku Kronoberg. Mieścił wszystko: od aresztu po dział rzeczy znalezionych. Pracowały tu tysiące ludzi, a na jego obszarze znajdowały się zarówno strzelnice,

jak i baseny. Hake cieszył się, że komisariat leży tak blisko jego mieszkania, ale i tak zawsze brał samochód. Gdy był w terenie, wolał jeździć własnym autem niż policyjnym radiowozem. Poprosił mechanika, by ustawił pedały w taki sposób, aby nie obciążały jego kolana, gdy zmieniał biegi. Zjechał na dół i zaparkował na swoim miejscu w garażu policyjnym, a następnie wjechał windą na górę do swojego pokoju i natychmiast wezwał Lidmana i Tobissona. Każdy z jego najbliższych współpracowników to osobna historia. Oskar Lidman miał zawsze zapałkę w ustach, odkąd tylko przestał palić. Porzucenie nałogu poskutkowało dwudziestokilogramową nadwagą i gwałtownymi huśtawkami nastroju. Hake nie miałby nic przeciwko, gdyby Lidman znowu zaczął palić. Tobisson był łatwiejszy w obejściu. Nie był cholerykiem, ale i tak przeważnie był poirytowany. Hake kartkował swój czarny notatnik w linie. W czasie każdego śledztwa zużywał ich kilkanaście. Na okładce znajdował się kawałek taśmy, a na niej widniał napis „Cathrine Haldeman-Spegel”. – Okej – powiedział Hake. – Co mamy od techników? Lidman otworzył swoją teczkę, ugryzł zapałkę i zaczął czytać na głos. – Sprawdzają jej bilingi, żeby zobaczyć, kto do niej dzwonił i do kogo ona wydzwaniała. To potrwa, jak wiemy z doświadczenia. Przerzucił kartkę dalej. – No i mamy masę odcisków palców, których analiza też zajmie jakiś czas, ale nie sądzę, żeby to coś dało. Hake uniósł brwi. – Technicy znaleźli odcisk rękawiczki tu i tam, prawdopodobnie nosił je morderca. – Gdzie tu i tam? – zapytał rzeczowo Hake. – Część na desce sedesowej. Wygląda na to, że poszedł się wysikać po wszystkim. – Albo przed – powiedział Tobisson. – Nie – odrzekł Hake. – Później. Tobisson spojrzał na niego ze zdziwieniem. – Musiała być wtedy martwa, w przeciwnym razie z pewnością by jakoś zareagowała na to, że ktoś nosi rękawiczki w toalecie – wyjaśnił Hake. – Część na szmince, którą pisał – kontynuował Lidman. – To była jej własna? Lidman skinął głową, wstał, podciągnął spodnie z tyłu i ponownie usiadł. – Analizy wskazują, że szminka, którą morderca napisał „zdzira” na lustrze, jest marki Revlon. Kolor nazywa się „maroon”. Lidman spojrzał na swoich kolegów. – Jest to więc ta sama szminka, którą z powrotem odstawiono między pozostałe i która ma, jak się wydaje, rozmazany odcisk rękawiczki na… Jak do cholery nazywa się to, w czym jest szminka? Tłok? Ani Tobisson, ani Hake nie umieli odpowiedzieć na to pytanie. – Co powiedział Brandt? – zapytał Hake i odwrócił się do Tobissona. – Jeszcze nie skończył obdukcji, ale w każdym razie nie została zgwałcona. Stwierdził to już w nocy. Axel Hake pokiwał głową. Widział, że majtki były całe, ale nigdy nie wiadomo. Było wiele dziwnych stworzeń na tej niezwykłej planecie. W Sztokholmie przestępstwa seksualne podwoiły się w ciągu dziesięciu lat, podczas gdy morderstwa utrzymywały się mniej więcej na tym samym poziomie. Około pięćdziesięciu rocznie.

Drzwi otworzyły się nagle i do pokoju wszedł Seymour Rilke. Lidman i Tobisson wyprostowali się na swoich krzesłach, a Lidman wyjął nawet zapałkę z ust. – Cześć, Seymour – powiedział Hake do szefa policji. Komendant odpowiedział na pozdrowienie i starannie zamknął za sobą drzwi. Hake pomyślał, że wygląda jak laluś z tymi swoimi małymi rączkami i w nienagannym ubraniu. Granatowy garnitur, biała koszula i grafitowo-szary, jedwabny krawat. W odróżnieniu od niego samego, Rilke był biurokratą pełną gębą. Zanim został komendantem policji, był ekspertem w Ministerstwie Sprawiedliwości, a w oczach Hakego nie było to żadną wielką zasługą. Prychał w duchu za każdym razem, gdy Rilke mówił, że widzi siebie jako kapitana dużego tankowca, który wykonuje powolne manewry. W gruncie rzeczy dobrze sobie radził ze zdobywaniem pieniędzy dla ich działalności, ale o praktycznej pracy policji nadal nie miał zielonego pojęcia. Hake nie myślał o nim ani dobrze, ani źle. Dopóki nie wtrącał się do samego śledztwa czy pracy dochodzeniowej – był stosunkowo nieszkodliwy. – Jak wam idzie, Axel? – spytał Rilke ostrożnie. – Dopiero zaczęliśmy. Rilke skinął głową w zamyśleniu, obciągnął rękawy koszuli ze zdobnymi mankietami i odchrząknął. – Rozumiesz, Birger Haldeman-Spegel, ojciec tej zamordowanej dziewczyny, to mój znajomy. Tak, dzwonił do mnie rano, zastanawiał się… no, jak idzie. Byli ze sobą bardzo blisko. Mam na myśli córkę i jego. – Przekaż mu, że gdyby rzeczywiście był blisko ze swoją córką, znaleźlibyśmy ją kilka dni wcześniej – odrzekł bezkompromisowo Hake. – To było raczej zbędne, Axel – stwierdził sztywno Rilke. Hake zgadzał się z nim, ale nienawidził tego kłamliwego obrazu rodziny, jaki tak często przed nim odmalowywano, gdy badał przypadki zbrodni. Statystyki również pokazywały, że to głównie członkowie rodzin mordowali siebie nawzajem. A dziewięć na dziesięć napaści seksualnych miało miejsce w domu i sprawcą był zazwyczaj znajomy lub krewny, nie żaden degenerat w czarnym płaszczu i z pustymi oczami. Kiedy drzwi zamykały się od środka, dla obywateli dopiero zaczynało się prawdziwe zagrożenie. Obserwował Rilkego. – Przekaż mu, że się z nim skontaktujemy, jak tylko będziemy mieć czas – powiedział i zapisał coś w swoim notesie. – Postępuj ostrożnie – powiedział komendant. – Tu nie chodzi tylko o to, że stracił córkę. Może też narobić nam sporo kłopotów, jeśli dochodzenie w jakiś sposób zmieni kierunek. Są nowe negocjacje budżetowe… no, wiecie. – Wzruszył ramionami, jak gdyby wszyscy orientowali się, co to znaczy. – Nie, nie wiemy – odrzekł Tobisson. – Możesz wyjaśnić? Lidman rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. Rilke znów odchrząknął i spojrzał chłodno na Tobissona, nim przeniósł wzrok na Hakego. – Ty w każdym razie wiesz, co mam na myśli, Axel – powiedział i ruszył w stronę drzwi. – I niech Bolinder prowadzi konferencje prasowe. Lepiej, żebyście skoncentrowali się na policyjnej robocie. Masz nas informować na bieżąco, Axel. Rozumiesz? Hake rozumiał. Patrzył na swojego szefa znikającego w drzwiach i pomyślał ponuro, że Rilke mógł równie dobrze powiedzieć wprost, jak jest. Że nie chce pokazywać w mediach zdjęć komisarza z laską i z jakiegoś powodu nie wygląda to dobrze. Rilke, podobnie jak matka Hakego, zastanawiał się, czy naprawdę potrzebuje laski, skoro nauka posunęła się tak daleko w protetyce i chirurgii. Hake poinformował go, że to właśnie z powodu źle przeprowadzonej operacji noga

stała się słaba. Nie zamierzał ponownie dawać lekarzom wolnej ręki. Dobrze się jednak stało, że to Bolinder dostał media. Był rzeczowy i poprawny, a reporterzy kryminalni nauczyli się już, że ich naciski nigdy na niego nie działają. Podobnie jak Bolinder nauczył się, że dziennikarze i tak przedstawiają sprawę, jak im się podoba. Zawsze musieli znaleźć jakiś punkt widzenia, który przy odrobinie szczęścia mógł trafić na nagłówki gazet. Zanim Hake opuścił miejsce zbrodni poprzedniego wieczoru, Bolinder odciągnął go na stronę. – Jak sądzisz, co napiszą? – Masz na myśli nagłówki? Bolinder skinął, a Hake zastanowił się chwilę. – Może coś o Östermalm? Morderca z Östermalmu? Bolinder pokręcił głową. – Dziewicobójca – orzekł dramatycznie. – Tak będzie nazwany. Ktoś, kto bierze niewinną owieczkę na rzeź i sieka siedem razy, aż odpłynie z niej cała krew. Hake uznał słowa Bolindera za makabryczne, ale nie mógł się powstrzymać od śmiechu słysząc stwierdzenie kolegi: – Ale tego nagłówka nie zamierzam im podpowiadać, trochę mogą zrobić sami. Tak, Bolinder jest absolutnie właściwą osobą do tego zadania – uznał Hake. Siedział jeszcze chwilę, patrząc na drzwi, które zamknęły się za Rilkem. Następnie wstał, wyjął kilka zdjęć z teczki i umieścił je na dużej tablicy na środku pokoju. Były to zdjęcia zamordowanej i pokoju, w którym ją znaleziono. – Zatem – powiedział, wskazując na zdjęcia – Cathrine Haldeman-Spegel została znaleziona martwa przez swoją matkę, wczoraj, w środę. Zamordowana. Jej ojciec należy do rodziny finansistów Haldeman-Spegel, co może mieć coś wspólnego z morderstwem albo i nie. Według pierwszego, wstępnego badania koronera Brandta, została zamordowana dwa dni wcześniej. W każdym razie po dziewiątej wieczorem w poniedziałek. Świadek widział ją żywą tuż po godzinie dziewiątej. Narzędziem zbrodni był najprawdopodobniej nóż, ciało nosi ślady siedmiu ciosów. Hake pomyślał, że morderca, który zadaje siedem ciosów, musi być szczególnie brutalny. – Z tego, co udało nam się ustalić, nie było to morderstwo na tle seksualnym – podjął na nowo. – Na lustrze napisano jednak „zdzira” jej własną szminką. – Jakieś komentarze? Hake utkwił wzrok w obydwu mężczyznach. – Zdzira – powiedział Tobisson. – Brzmi staroświecko. Młody morderca napisałby raczej „kurwa”. – O ile nie napisano tego, żeby nas zwieść – stwierdził Hake. Spojrzał na Lidmana. Ten wyjął zapałkę z ust. – Musiało pójść szybko. Nie miała żadnych ran ciętych na rękach, więc nie zdążyła się osłonić. Hake kiwnął głową i zanotował. Spojrzał na nich ponownie. – Narzędzia zbrodni nadal brakuje – powiedział. – Jak daleko zaszło dochodzenie? – Sekcja zwłok jest w toku – odpowiedział Tobisson. – Przeszukiwanie mieszkania i okolic trwa nadal. Ale na wyniki badania technicznego trzeba trochę poczekać. W międzyczasie przeanalizujemy krąg jej znajomych, sprawdzimy, czy istnieje podobny modus operandi w archiwach. – Jest tylko jeden – powiedział Hake. – Z 1953 roku, jeśli dobrze pamiętam, więc myślę, że możemy wykluczyć byłych przestępców. Lidman wiedział, że Hake zawsze dobrze pamięta i to go drażniło. Marzył o dniu, kiedy

umysł Hakego działałby na zwolnionych obrotach, a on sam mógłby zaliczyć kilka naprawdę celnych trafień. – Poszukiwanie potencjalnych świadków trwa, a jak tylko tabloidy złapią trop, wielki detektyw – społeczeństwo – zacznie marnować nasz czas ogromną ilością bezużytecznych informacji. Telefony będą się urywać. – Przydzieliłem już ludzi do centrali telefonicznej – powiedział Hake spokojnie. – I powiedziałem Bolinderowi, by nie informował prasy o tym, co było napisane na lustrze. Hake wiedział z doświadczenia, że jeśli ujawniło się coś konkretnego z miejsca zbrodni, to dziewięciu na dziesięciu samozwańczych morderców powoływało się na to jako na dowód, że tam byli. Tym razem wystarczy zapytać tych nierzadko zaburzonych ludzi, co napisali na lustrze, i tym samym szybko zrzucić balast z dochodzenia. – Coś więcej? – Zastanawiam się, jak się czuje ten drań, który to zrobił – powiedział nagle Tobisson. – Czy je dobry obiad, czy też może siedzi i się upija? Czy spokojnie poszedł do domu do swojej żony i dzieci, czy jest szaleńcem, który pędzi ulicami Sztokholmu, polując na nowe ofiary? – Porozmawiamy z psychologami później, kiedy będziemy więcej wiedzieć – odrzekł Hake. – Co można powiedzieć o miejscu zbrodni? Obserwował obu inspektorów. Oskar Lidman był bardzo inteligentny, ale wolał być postrzegany jako odrobinę niemrawy, ponieważ był wielkim leniem i nie chciał wysilać się bez potrzeby. – Oskar, dawaj! Lidman pozwolił zapałce przewędrować z jednego kącika ust do drugiego. – Jak do cholery dostał się do środka? – zapytał w końcu. – Dobrze – powiedział Hake i spojrzał z zadumą na zdjęcie holu. – Dwa scenariusze – stwierdził wreszcie – bo nie sądzę, że się włamał. W każdym razie nie było uszkodzeń na drzwiach. Lidman i Tobisson czekali na ciąg dalszy, ale Hake dostrzegł, że Lidman doszedł do takiego samego wniosku, jak on. – Pierwsza wersja jest taka, że zadzwonił, a Cathrine rozpoznała go i otworzyła. W drzwiach jest wizjer. – A druga? – spytał Tobisson. – Że morderca miał klucz… Na dziedzińcu koszar mocno wiało, gdy kapitan Murray szedł do kasyna oficerskiego. W szarym mundurze, ze znakiem dywizji pancernej na czarnym berecie, wzbudzał szacunek. Zazwyczaj okazały widok pięknych, żółtych budynków pułku Strängnäs wprawiał go w dobry humor, ale dziś jego myśli szły w inną stronę. Nie podobali mu się ludzie, którzy przyszli z wizytą. Sztokholmczycy byli w jego pojęciu osobami domagającymi się różnych rzeczy – po prostu musieli mieć wszystko od razu załatwione. Zirytowany otworzył drzwi do kasyna i rozejrzał się wokół. W fotelu siedział podporucznik Peter Severin i gapił się pustym wzrokiem przed siebie. Kapitan Murray podszedł do niego. – Jacyś panowie chcą z tobą rozmawiać, Peter – powiedział. Severin wydawał się nie słyszeć. Był pogrążony w myślach. – Peter! – Murray wziął go za ramię. Severin wyszedł z transu, rzucił szybkie spojrzenie kapitanowi i wstał. Był wysoki, około metr dziewięćdziesiąt i miał wysportowane ciało. Murray zauważył to podczas ćwiczeń polowych. – Jacyś panowie…

– Słyszałem – powiedział Severin i wziął wojskowy płaszcz, który leżał przerzucony przez oparcie fotela. – Oni są z policji kryminalnej ze Sztokholmu, czy jak to się nazywa. Murray spojrzał badawczo na swojego podwładnego, jakby czekając na wyjaśnienie, ale Severin kiwnął tylko szybko głową i wyszedł z kasyna. Cholera – pomyślał Severin. – Cholera, jasna cholera – mruczał do siebie jak mantrę, idąc przez dziedziniec koszar. Szarpnął drzwiami do biura, po czym zobaczył dwóch mężczyzn stojących w korytarzu i czekających na niego. Jeden był krępy, z silnymi ramionami i krótko przyciętymi włosami. Nos miał kiedyś złamany, ale pełne wargi łagodziły brutalność twarzy. Stał z szeroko rozstawionymi nogami i podpierał się laską. Drugi był szczupłym, wysportowanym mężczyzną w wieku około trzydziestu pięciu lat. Ten niski, który najwyraźniej był szefem, wyciągnął dłoń. – Witam, Axel Hake z policji kryminalnej. To jest inspektor Tobias Tobisson. Wiesz z pewnością, dlaczego tu jesteśmy. Hake patrzył z ciekawością na Severina. Był ubrany w mundur oficerski i ściskał nieporadnie w rękach wojskowy beret. Miał dość pospolitą twarz, ciemne, półdługie włosy i obwisłe wargi. – Zorganizowaliśmy tu pokój, w którym możemy przebywać, ponieważ chcemy zadać ci kilka pytań. – Co to za pytania? – mruknął podejrzliwie Severin. – Dzwoniłem na policję po tym, jak matka Cathrine skontaktowała się ze mną. Opowiedziałem, co wiem. Hake nie słuchał. Udało mu się dostać termos z kawą i jakieś herbatniki z kantyny. Trochę nalał sobie i im, a następnie starannie odwiesił płaszcz na wieszaku i usiadł. Później otworzył skórzaną teczkę i położył na stole czarny notes, terminarz, trzy długopisy oraz dyktafon. – Zacznijmy od ciebie – powiedział Hake łagodnie. – Gdzie byłeś w miniony poniedziałek między ósmą wieczorem a północą? – Mówiłem już policji, że rozmawiałem z… – Powiedz to nam, teraz – powiedział Hake i się uśmiechnął. Severin wpatrywał się w podłogę, usta miał otwarte, a w kąciku zbierała się mu ślina. – Byłem tu, w kwaterze. Hake skinął głową. – Czy ktoś cię widział? – Myślicie, że zamordowałem Cathrine? Severin popatrzył na nich wyzywająco. Hake i Tobisson wymienili spojrzenia. Taka sama reakcja, takie samo poczucie winy zarówno u tych, którzy naprawdę byli winni, jak i tych, którzy nie byli. Hake nigdy nie przestał się temu dziwić. Jakby była tam rana i dotykanie jej powodowało natychmiastową reakcję. Wrogość była jednak trudna w interpretacji i właściwie nie znaczyła niczego, gdyż praktycznie wszyscy reagowali w ten sam sposób. – Nie mamy żadnego zdania, dopóki czegoś konkretnego nie ustalimy – powiedział Hake spokojnie. – Dlatego musimy zbierać informacje, żeby móc się dowiedzieć. Okej? Severin był wciąż w wojowniczym nastroju. Hake miał nadzieję, że Tobisson zachowa spokój i nie sprowokuje chłopaka. – Więc byłeś tutaj – ciągnął Hake. – Kto cię widział? – Byłem w kasynie i oglądałem telewizję, a później poszedłem do kwatery, czytałem trochę i zasnąłem późno. – Czy ktoś może o tym zaświadczyć? – Nie wiem, ale kasyno było prawie pełne, więc ktoś musiał mnie widzieć. – Nie rozmawiałeś z nikim tego wieczoru?

Severin zastanowił się i wzruszył ramionami. – Rozmawiałem trochę z kapitanem Murrayem, oglądaliśmy razem „Aktualności”. Przypominam sobie, że skomentowałem coś o wybuchu w rosyjskiej kopalni. Hake pisał ręcznie mimo dyktafonu. Musiał przepuścić wszystkie informacje przez ciało, jak to kiedyś ujął, nie rozumiejąc samemu dokładnie, co ma na myśli. Spojrzał na Tobissona, który natychmiast wstał i wyszedł z pokoju. – Jej mama powiedziała, że była dobrą dziewczyną. Nie miała żadnych wrogów. Patrzył uporczywie na Severina. – Co o tym sądzisz? Młody podporucznik pokręcił głową. Hakego zaczęły irytować te obwisłe wargi. Coraz bardziej przypominały usta dziecka, które jeszcze nie nauczyło się kontrolować mięśni twarzy. – Nie – powiedział. – Nie znam nikogo, kto źle jej życzył. Była lubiana w szkole. Nasi znajomi ją lubili. – Pokręcił głową. – A ty? Nie życzyłeś jej źle? Severin wzdrygnął się. – Co to za pytanie? – zapytał głucho. – Jeśli jeszcze nie zrozumiałeś, to została zamordowana. Ktoś więc bardzo ją skrzywdził. Hake nadal wpatrywał się w niego. – Siedem pchnięć nożem na ciele, Peter. Ktoś to zrobił. Spróbuj pomóc nam znaleźć sprawcę. – Ten, kto to zrobił, musiał być szaleńcem – powiedział defensywnie Peter. – Lisbeth też tak uważa. – Lisbeth? – Mama Cathrine. Lisbeth Haldeman-Spegel. Uważa, że to musiał być szaleniec, który pomylił Cathrine z kimś innym. – Coś takiego nigdy nie zdarzyło się w historii szwedzkiego prawa. – Co? – W ciągu ostatnich stu lat nigdy się nie zdarzyło, by jakiś szaleniec pomylił się i zamordował niewłaściwą osobę. – Kiedyś musi być pierwszy raz – stwierdził Severin skwaszony. Hake nie naciskał dłużej, tylko rozprostował plecy i powiedział spokojnie: – W każdym razie wychodzimy z założenia, że ktoś dokładnie wiedział, co robi. Że znał ofiarę i zamordował ją, ponieważ istniał motyw. – Motyw? Co to mogło być? – Tego usiłujemy się dowiedzieć. Masz jakiś pomysł? Severin pokręcił głową. Otworzyły się drzwi i wszedł Tobisson. – Murray powiedział, że pamięta, jak Severin skomentował wypadek w rosyjskiej kopalni, kiedy w poniedziałek oglądali „Aktualności”. Hake zanotował i mimochodem spojrzał na Severina, który siedział z nieznacznym uśmiechem w jednym kąciku ust. W jego oczach nie było widać nic, co zdradzałoby cokolwiek, ale Hake nauczył się, że oczy mogą kłamać, podczas gdy człowiek często zapomina chronić usta. Nie wiedział, co ten uśmiech oznacza, ale zdecydowanie mu się nie podobał. – Czy mogę już iść? – zapytał Severin. – Za pół godziny zaczynam służbę i muszę się przebrać. Hake spojrzał na niego bez zrozumienia. – Iść? My dopiero zaczęliśmy… Axel Hake wrócił do swojego mieszkania dopiero po siódmej. Przebrał się w dżinsy

i bawełnianą koszulkę, zjadł talerz spaghetti z gorącą oliwą i czosnkiem. Do tego wypił kieliszek czerwonego wina. Jego automatyczna sekretarka mrugała nieustannie, więc odsłuchał wiadomości, w większości od dziennikarzy. Jedna była od Hanny. Chciała wiedzieć, czy mógłby zabrać Siri na weekend. Oddzwonił i powiedział, że może. Hanna tłumaczyła się niejasno, kiedy Hake zapytał, dokąd się wybiera. Razem z przyjaciółką miały popłynąć na szkiery i zatrzymać się w pensjonacie w Dalarö. Jeść i spać, jak powiedziała. W ostatnich tygodniach pracowała dzień i noc, by skończyć tegoroczną kolekcję dziecięcych mebli własnego projektu i potrzebowała odpocząć. Hake zakończył rozmowę i pomyślał o przesłuchaniu z Peterem Severinem. Powiedział mu, że z Cathrine byli razem przez dwa lata. Poznali się u jakichś znajomych Birgera Haldemana- Spegla. Zalecał się do niej, ona była początkowo nieśmiała i trochę zdystansowana, ale miękła coraz bardziej, aż w końcu zostali parą. Mieli takie samo pochodzenie, oboje chodzili do gimnazjum Östra Real, mieli wspólnych przyjaciół, a ojciec Petera był dobrym przyjacielem Haldemana-Spegla od czasu, gdy spotkali się na wycieczce po winnicach Prowansji. Jego ojciec był dyrektorem koncernu leśnego, ale nie mieszkał już z Peterem i jego matką. Byli rozwiedzeni. – Co więc robi twoja mama? – zapytał Tobisson. – Jest w domu. – Czyli? – Po prostu siedzi w domu. Zajmuje się domem. – A więc wegetuje – powiedział szorstko Tobisson. Severin zwrócił swoje ciemne spojrzenie na Hakego i udawał, że nie dosłyszał komentarza. – Mogę dostać jeszcze kawy? Hake uśmiechnął się zachęcająco i napełnił kubek Severina. Kiedy doszli do motywu, Severin twierdził, że nie był szczególnie zazdrosny. Nie miał żadnego powodu. Cathrine nie była taka. – Czyli jaka? – spytał Tobisson. – Taka, która zdradza na prawo i lewo. – Panna z ulicy Panny[1] – wyskoczył głupio Tobisson, zanim dostrzegł ostrzegawcze spojrzenie Hakego. – Masz klucz do jej mieszkania? – zapytał Hake najswobodniej jak potrafił, mając nadzieję, że zabrzmiało to jak pogawędka. Było to najważniejsze pytanie i o nie chodziło w całym przesłuchaniu. Poza alibi. – Nie – odpowiedział Severin. – Nie byliśmy małżeństwem. Uśmiechnął się lekko, potem twarz znów stała się ponura. – Byliśmy tylko zaręczeni… Jakby to wyjaśniało, dlaczego facet nie miał klucza do mieszkania swojej narzeczonej. Hake uwierzył mu i w drodze do domu nawet Tobisson przyznał, że Severin nie zawahał się ani sekundy. Było jednak coś podejrzanego w narzeczonym – myślał Hake i sączył wino. Starał się uwolnić umysł od dochodzenia i wędrował wzrokiem po mieszkaniu. Salon był prosto urządzony, z regałami wzdłuż dwóch ścian. Na jednym znajdowała się mieszanina literatury z zakresu medycyny sądowej i powieści. Klasyka obok wydań kieszonkowych. Na drugim regale miał równie wiele monografii artystów, co Cathrine Haldeman-Spegel, książki o Sztokholmie i oprawione roczniki francuskiego dziennika hippicznego „Paris-Turf”, który prenumerował i czytał od deski do deski każdego dnia. Zawierał głównie listy startowe i wyniki zawodów, ale na pierwszej stronie zawsze publikowano artykuł opisujący jeździectwo we Francji. Czytanie go było dobrym sposobem, by być z francuskim na bieżąco.

Axel Hake podszedł do okna i przypatrywał się widokowi, który nauczył się kochać. Gdy patrzył w lewo, widział Pontonjärparken, plac zabaw i stromą górę, na szczycie której stało gimnazjum Kungsholmen. Gdy spojrzał w dół, na ulicę Norr Mälarstrand, widział nie tylko lśniące jezioro Mälaren i łodzie żeglujące w stronę szkierów, ale też sklepienie mostu Västerbron, od dzielnicy Marieberg do warowni na wyspie Långholmen. Dobrze się czuł w swoim domu, nawet jeśli czasami wydawał mu się trochę bezosobowy. Sąsiadów ledwo znał. W mieszkaniu obok mieszkała para emerytów. Mężczyzna był często pod wpływem alkoholu i krzyczał na swoją żonę. Hake próbował raz interweniować, ale w odpowiedzi usłyszał, że baba jest prawie głucha i że Hake może się z nim zamienić, jeśli chce. Pod Hakem mieszkała około trzydziestoletnia kobieta, pediatra o egzotycznej urodzie. Miała ciemne oczy i ciemne włosy, a wnioskując z jej mocnego akcentu, Hake przypuszczał, że pochodzi z któregoś z krajów bałkańskich. Nazywała się Sophia Bergman, ale nazwisko z pewnością przyjęła po mężu. Wypili kilka razy kawę w ogrodzie, ale poza tym nie mieli żadnego kontaktu. Kobieta wydawała się jakaś przestraszona i często sprawiała wrażenie wycofanej. Nigdy nie narzekała, kiedy Siri waliła w podłogę, albo gdy Hake puszczał francuską muzykę, aż dudniło. Nad Hakem mieszkał jego jedyny przyjaciel w budynku, stary kustosz o imponującym nazwisku Lars Larsson-Varg. Pracował kiedyś w Muzeum Narodowym i był znawcą siedemnastowiecznej sztuki europejskiej. Miał dużą, krzaczastą brodę, ogoloną głowę i twierdził, że nikt już go nie poznaje. Jako kustosz miał mianowicie wytworną fryzurę, wytworne garnitury i ani jednego włosa na brodzie. Tego samego dnia, w którym przeszedł na emeryturę, poszedł zgolić głowę, brodzie pozwolił rosnąć i kupił stary, powypychany, bordowy garnitur z manczesteru. Od tego czasu zaczął pielęgnować własną ekscentryczność i obecnie czuł się jak ryba w wodzie. Malował mierne akwarele, ale nie martwiło go to w najmniejszym stopniu. Marzeniem jego życia było napisanie ostatecznej, rozstrzygającej książki o wszystkich dziełach Rembrandta i odróżnienie kopii od oryginałów, gdyż uważał, że rynek był nimi zaśmiecony. Hake i Larsson-Varg jedli od czasu do czasu obiad i kontaktowali się ze sobą niemal codziennie. Czasami udawali się razem na spacer, ale nigdy nie chodzili do muzeów. Ten rozdział był dla Larsa zamknięty, jak sam zresztą mówił. Hake westchnął. Lubił muzea, a minęło już dużo czasu, od kiedy był w jakimś. Czas po prostu płynął. Kiedy Hanna i on zakochali się w sobie, chodzili do muzeów i na wystawy, jak tylko mieli wolną chwilę. Ale kiedy Siri pojawiła się w ich życiu, wyjścia stały się coraz rzadsze i brakowało mu niedzielnych wizyt w muzeach. Potrzebował sztuki jako przeciwwagi do swojej mrocznej codzienności. Axel Hake zabrał talerz, wziął kieliszek i usiadł na sofie. Peter Severin, tak – pomyślał. Było coś dziwnego w tym uśmieszku, który igrał w kąciku ust podporucznika, kiedy Tobisson zakomunikował, że jego alibi zostało potwierdzone przez kapitana Murraya. Co to właściwie znaczyło? [1] Gra słów – Jungfrugatan to ulica Panny Marii (przyp. tłum.).

ROZDZIAŁ 4 W Sztokholmie deszcz dalej lał jak z cebra. Miasto było pełne ludzi, którzy chronili się w klatkach wejściowych i pod drzewami. Mnóstwo parasoli i płaszczy przeciwdeszczowych. Ciężkie, ołowiane chmury wisiały nad ciemną wodą Nybroviken, kiedy Axel Hake jechał wzdłuż Strandvägen. Ta szeroka esplanada, z okazałym pałacem po jednej stronie i widokiem na znajdujące się przy brzegu szkuty, wyspę Skeppsholmen i wzgórza Söder po drugiej, była pomnikiem czasów oskariańskich. Baszty i wieżyczki wciąż stały na budynkach i można było odnieść wrażenie, że zatrzymał się tu czas. To typowe, że zawsze majątki zamożnych pozostawały nietknięte, podczas gdy budynki, w których mieszkali biedni, burzono szybko i bez oporu – pomyślał Hake. Skręcił w Narvavägen, minął wspaniałą aleję istniejącą od czasów Strindberga, zaparkował przy francuskiej ambasadzie i poszedł do nieruchomości obok. Był to okazały, wysoki budynek zwieńczony czerwonym, mansardowym dachem. Piękne, duże balkony wychodziły na aleję. Okna były wysokie i przełamywały nieco ciężkość fasady tak, że budynek sprawiał wrażenie przestronnego i eleganckiego. Kiedy Hake dotarł do wejścia, uderzyła go jego okazałość. Schody były z włoskiego marmuru, ściany pokrywały ręcznie malowane intarsje, na suficie widniał quasi-religijny motyw. Rodzina Haldeman-Spegel mieszkała na trzecim piętrze i Hake szedł wolno schodami w górę, aby móc napawać się kunsztem rzemieślniczym, który posiadał dawniej każdy architekt i budowniczy. Kiedyś wyższa szkoła architektury znajdowała się w tym samym budynku, co Akademia Sztuk Pięknych, ale obecnie były rozdzielone. Teraz technika i wytrzymałość materiałów były ważniejsze niż piękno. Lisbeth Haldeman-Spegel zdawała się czekać przy drzwiach, gdyż ledwo zdążył zadzwonić, otworzyła i zaprosiła go do środka. Mieszkanie było jasne i duże. Jak u córki, w gustownym porządku mieszały się meble starsze z nowoczesnymi. – Proszę usiąść – powiedziała i poszła przodem w stronę kompletu sof w pastelowych kolorach. – Mój mąż wkrótce przyjdzie. Kawa jest gotowa. Nalała mu filiżankę i zapaliła papierosa. Hake obserwował jej ręce. Drżały lekko, a skórki wokół paznokci były poobgryzane i poranione. Paliła nerwowo i gasiła papierosa zaledwie po kilku zaciągnięciach. Cała popielniczka była wypełniona na wpół wypalonymi niedopałkami. Widocznie tabletki uspokajające nie okazały się szczególnie przydatne. Duże, lustrzane drzwi otworzyły się i do pomieszczenia wyszedł mężczyzna około sześćdziesiątki. Był wysoki i miał na nosie okulary do czytania oraz jakieś papiery w ręce. Skinął głową Hakemu, który podniósł się i przedstawił. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – powiedział. – Ale to ważne, bym mógł z panem porozmawiać. – Mam dużo pracy – powiedział Birger Haldeman--Spegel sztywno i wskazał na papiery. – Ja również, dlatego to ważne, żebyśmy zaczęli tak szybko, jak to możliwe. Haldeman-Spegel spojrzał na niego ozięble, zdjął okulary i usiadł. – Co chce pan wiedzieć? Nasza córka nie żyje i nigdy jej nie odzyskamy. Jego żona załkała i w jej oczach pojawiły się łzy. Hake wyjął swój notatnik. Birger Haldeman-Spegel zauważył na jego wierzchu taśmę z imieniem Cathrine. – Co to jest? – Mój notatnik – powiedział prosto Hake i zapisał kilka słów.

– To widzę, ale imię mojej córki na tej taśmie wygląda… wygląda niechlujnie. Czy aby na pewno jest pan kompetentny, by prowadzić takie dochodzenie? Rzucił podejrzliwe spojrzenie na laskę Hakego, która wisiała na oparciu krzesła. Hake zawahał się z początku, ale potem podniósł się i podszedł do okna. Spojrzał w stronę Muzeum Historycznego i na początek ulicy Linneusza, zanim odwrócił się do starszego mężczyzny. – Proponuję, żebyśmy zaczęli w tym miejscu od nowa – powiedział spokojnie. – Wchodzę do pokoju, siadam na sofie i zaczynamy rozmawiać ze sobą jak dorośli ludzie. Rozumiem pana ból, ale jestem przekonany, że zależy panu tak samo jak mnie na tym, by złapać mordercę. Nie wywołał takiej reakcji, na jaką liczył. Birger Haldeman-Spegel natychmiast wstał i spojrzał na niego wrogo. – Uważa pan, że to jakaś zabawa? – syknął. – Wcale nie, ale powinien pan chyba przestać być bezczelny, jeśli mamy dokądś dojść. – Pan jest przecież, kurwa, nienormalny – ciągnął Haldeman-Spegel, jakby nie słyszał Hakego. – Birger – zwróciła się do niego żona. – Stul pysk – powiedział twardo mężczyzna i zebrał swoje papiery. Zniknął w drzwiach i zamknął je z trzaskiem. Hake wrócił na kanapę. – Musi pan mu wybaczyć, komisarzu. Nie jest sobą od kilku dni. Matka Cathrine znów zapaliła papierosa, zaciągnęła się parę razy i zgasiła. Potem podniosła się. – Chodźmy – powiedziała i poprowadziła go przez apartament, który z pewnością miał ponad trzysta metrów kwadratowych. Minęli bibliotekę i jadalnię tworzące amfiladę, zanim doszli do mniejszego pokoju, który dawniej służył za pokój służącej. – Nie zatroszczyliśmy się o to, by go przerobić – powiedziała ostrożnie, jakby oczekując krytyki. Był to typowy dziewczęcy pokój ze staroświeckim domkiem dla lalek, łóżkiem z koronkową narzutą i biurkiem zapełnionym pluszakami i maskotkami. Na ścianach wisiały jakieś plakaty z młodymi gwiazdami filmowymi i ładnie oprawiona reprodukcja obrazu Carla Fredrika Hilla. Panna w pokoju panieńskim – pomyślał Hake. Nie dziwił się, że rodzice zostawiają pokoje swoich latorośli nieruszone, mimo że się wyprowadziły. To był jakiś rodzaj przypomnienia, że kiedyś byli całą rodziną. – Tutaj – wskazała Lisbeth Haldeman-Spegel i podniosła zdjęcie Cathrine i Petera Severina. Stali na pomoście obok pięknej żaglówki, z czystą linią horyzontu za sobą. – Byli tacy słodcy razem. Trzymali się zawsze za ręce i byli… byli ogólnie mili dla siebie. Pokręciła głową, jakby tak się nie zdarzało w większości relacji miłosnych. – Powiedziała pani, kiedy się poprzednio spotkaliśmy, że Cathrine nie miała żadnych wrogów. Jest pani tego zupełnie pewna? – Całkowicie pewnym nigdy chyba nie można być, ale miałam na myśli, że nie mogło być nikogo, kto jej nienawidził tak bardzo, by ją zamordować w taki sposób. – Jednak ktoś to zrobił – stwierdził niewzruszenie Hake. Lisbeth Haldeman-Spegel stała cicho i rozważała jego słowa. – Mogę tylko uznać, że to była pomyłka – powiedziała w końcu. Hake zauważył krzyż nad wezgłowiem łóżka. Był to zwyczajny, drewniany krzyż ze srebrnymi inkrustacjami. Uważał, że to nie licowało z plakatami i zdjęciami idoli. – Czy Cathrine była religijna? – zapytał Hake.

– Chyba wszyscy jesteśmy. Chociaż może nie za bardzo o tym wiemy – odpowiedziała tajemniczo. – Myślę o krzyżu nad łóżkiem. – Aha, to. Nie, to ja go tu umieściłam, żeby chronić jej sen. Patrzyła na krzyż przez dłuższą chwilę i mruczała coś do siebie. Hake pomyślał, że brzmi to jak modlitwa. – Jest trochę pytań, które muszę pani zadać – powiedział. – Mogą być kłopotliwe, ale po prostu muszę je zadać, w przeciwnym razie będę winny niedopełnienia obowiązków służbowych. – Tak? – Co robiła pani w poniedziałek między godziną ósmą a północą? Lisbeth Haldeman-Spegel zamierzała w pierwszej chwili zaprotestować, ale potem zebrała się w sobie i pokiwała głową. – Tak, to oczywiste, że musi pan zapytać – powiedziała, wzdychając. Hake czekał. – Byłam w kinie Park i oglądałam film. – Była pani ze swoim mężem? Zawahała się, a potem pokręciła głową. – Poszła pani z przyjaciółką? – Poszłam sama – odpowiedziała z goryczą i wzruszyła ramionami. – Może się wydawać, że to żałosny wyraz osamotnienia, ale lepsze to niż siedzenie w domu i gapienie się w telewizor w oczekiwaniu, aż mąż wróci kiedyś do domu. – Co to był za film i na którym seansie pani była? – „Tylko razem”, o dziewiątej. Okropny film. Bez miłości. Skrzywiła się. – Czy ktoś panią widział? – Nie, o ile mi wiadomo. Ja nikogo nie rozpoznałam w każdym razie. – Pamięta pani, gdzie pani siedziała? Z przodu? Z tyłu? – Mam zwyczaj siedzieć pośrodku. Hake zrobił notatkę. – Wie pani, gdzie był wtedy pani mąż? – Jeśli nie był u swojej kochanki, to był w biurze. Pracuje ciężko w swojej firmie. Chwyciła Hakego mocno za ramię. – Ale nie mów, że ja to powiedziałam. To o kochance. On nie przypuszcza, że ja wiem. Wyjęła znów paczkę papierosów i wyszperała jednego. – Zresztą, możesz powiedzieć. Gówno mnie obchodzi, co on robi. Moje życie już i tak jest zniszczone. Żyłam dla Cathrine, a nie dla niego. Zapaliła papierosa, wydmuchała dym i popatrzyła na Hakego. – „Nie tak występni, nie tak” – powiedziała cicho – „są oni jak plewa, którą wiatr rozmiata. Toteż występni nie ostoją się na sądzie ani grzesznicy – w zgromadzeniu sprawiedliwych, bo Pan uznaje drogę sprawiedliwych, a droga występnych zaginie”[2]. Hake spojrzał na nią, nie rozumiejąc. – Psalm pierwszy z Księgi Psalmów – powiedziała. – Bardzo go lubię. Hake skinął głową i przeniósł ciężar ciała na zdrową nogę. Lisbeth Haldeman-Spegel popatrzyła na niego w ten sam sposób, jak za pierwszym razem, kiedy się spotkali – ze źle ukrywanym sceptycyzmem. – Wszyscy jesteśmy grzesznikami, komisarzu, nawet pan. – Nic pani o tym nie wie – powiedział twardo Hake.

– Więc stoi pan wyżej od nas? – Tego nie powiedziałem. – Wydaje się pan to sugerować. – Czy możemy poczekać z lustrowaniem mnie i zamiast tego skupić się na pani córce? – Jak pan chce – odrzekła. – Ale niech pan nie sądzi, że jest pan nieomylny. Zaciągnęła się głęboko, spojrzała w zamyśleniu na żar i wydmuchała szybko dym, jakby czuła do niego obrzydzenie. – Co za pierdolone życie – powiedziała posępnie i wyszła z pokoju. Hake poszedł za nią. Podeszła do barku i nalała sobie duży kieliszek koniaku, który wypiła jednym duszkiem. Reszta przesłuchania dała niewiele. Po czterech filiżankach kawy Hake czuł takie kwasy w żołądku, że musiał poprosić o szklankę wody mineralnej. Lisbeth Haldeman-Spegel nie miała pojęcia, czy Cathrine miała jakichś wrogów. Jej córka rzadko się odzywała. Chodziła do Szkoły Rzemiosła Artystycznego przy Valhallavägen, kierunek malarski, i od czasów gimnazjum była zainteresowana sztuką. Hake dostał adresy kilku przyjaciół i szkoły. Peter Severin i Cathrine byli zaręczeni od dwóch lat, a mieszkanie na Jungfrugatan dostała jako prezent zaręczynowy. Lisbeth miała do niego klucz, który przechowywała w szafce kuchennej. Nie była pewna, czy jej mąż o tym wiedział, ale nigdy nie miał żadnego powodu, by odwiedzać mieszkanie córki bez jej wiedzy. Hake notował dokładnie, a potem poinformował, że ciało Cathrine jest już po obdukcji i że mogą je dostać z powrotem. Lisbeth wstała i nalała sobie jeszcze jeden spory kieliszek koniaku, który szybko opróżniła. Następnie podeszła do dużych lustrzanych drzwi i dobijając się do nich, krzyknęła głośno: – Słyszałeś, Birger? Możemy teraz odebrać ciało! Może mógłbyś wziąć swój wspaniały samochód, podjechać do kostnicy i je odebrać?! Potem skuliła się na podłodze i zaczęła płakać. Birger Haldeman-Spegel otworzył drzwi i znad okularów patrzył to na swoją żonę, to na Hakego. – Myślę, że powinieneś już iść – powiedział głucho. – Między dziewiątą a jedenastą – powiedział komisarz Bolinder chrapliwym głosem i puścił wokół stołu kopie raportu z obdukcji. Oskar Lidman swojej nie przeglądał, rozmawiał już z Brandtem i otrzymał najważniejsze informacje. Ile ważyły serce i wątroba oraz w jakim znajdowały się stanie, nie chciał wiedzieć. Tobisson natomiast czytał dokładnie, podczas gdy Hake głównie patrzył na Bolindera i tylko od czasu do czasu zerkał na raport. – Zmarła z powodu upływu krwi. Cios w serce przyniósł natychmiastowy efekt i najprawdopodobniej straciła przytomność w kilka sekund. Miała ranę tłuczoną z tyłu głowy, ale to z pewnością wynika z tego, że upadła na kaloryfer. Bolinder zrobił krótką pauzę w oczekiwaniu na ewentualne komentarze. Kiedy nikt nic nie powiedział, kontynuował. – Nie miała alkoholu ani żadnych leków we krwi. Jak widzicie, była zupełnie zdrowa, testy nie wykazały żadnych chorób. Nie miała żadnych fragmentów naskórka pod paznokciami, więc nie zadrapała napastnika. Nie miała śladów spermy w ustach, więc najprawdopodobniej nie była zmuszona do seksu oralnego ani nie została zgwałcona. Bolinder zamilkł i Hake spojrzał na niego. – Co jest? – zapytał. – Nie ma tego w raporcie, ponieważ niezupełnie da się to udowodnić – powiedział ostrożnie Bolinder – ale Brandt uważa, że była aktywna seksualnie przynajmniej poprzedniego dnia. – Skąd, do cholery, można to wiedzieć? – zapytał zdziwiony Lidman. – Powstają niewielkie rany wokół wag…