Pierwszą i najwspanialszą właściwością natury jest ruch,
który ją nieustannie napędza.
Jednakże ten ruch jest niczym innym,
jak tylko ciągłym następstwem zbrodni,
gdyż właśnie dzięki zbrodniom ona go zachowuje.
Markiz de Sade[1]
[1] D. A. F. de Sade, Justyna, czyli nieszczęścia cnoty, tłum. Marek Bratuń, Łódź 1987, s. 58-
59.
ROZDZIAŁ 1
Mężczyzna, który szedł wzdłuż kanału Pålsund i spojrzał w dół w ciemne wody, zadrżał nieco.
Czuł się niespokojny i nie podob§ało mu się to, co wydarzyło się w ostatnim czasie. Zaczął niemal
sądzić, że popełnił wielki błąd. Ale było już za późno, aby coś z tym teraz zrobić, myśleć będzie
później, kiedy będzie po wszystkim. W każdym razie dotrzymał swojej części umowy, nikt nie
mógł powiedzieć inaczej. Jednak trudno było zignorować nieprzyjemne uczucie, które czaiło się
w okolicy żołądka. Zerknął do tyłu, ale zobaczył tylko taksówkę, którą przyjechał, stojącą po
drugiej stronie kanału, na Söder Mälarstrand. Kierowca siedział i liczył pieniądze, nie zapalając
jeszcze lampki z napisem „wolne”.
Padał deszcz. Drobna, uporczywa i zimna mżawka. Siąpiło nieprzerwanie od kilku dni, boki
kanału były błotniste, a brudnobrązowe sitowie zwisało nad wodą. Przy pomostach nadal
cumowały łodzie, czekając na wyciągnięcie. Mężczyzna nie mógł zrozumieć, że nie zrobiono
tego zaraz po zakończeniu sezonu, tylko czekano do samego końca. Nagle kanał mógł zamarznąć,
a wtedy jest już za późno. Wetknął ręce do kieszeni i przeszedł obok pięknej dębowej łodzi
z białym pokładem dziobowym. Właściciel nie zatroszczył się nawet o zdjęcie siedzisk z kokpitu.
Jak można zaniedbać łódź do takiego stopnia? Miał ochotę wejść na pokład i zabrać jedną
z poduszek do siedzenia tylko po to, by pokazać właścicielowi, jakie to głupie pozwalać takim
skarbom leżeć na zewnątrz. Poszedł jednak dalej, ściągając jedynie mocniej pasek wokół
płaszcza. Wieczór nadszedł szybko, a mżawka sprawiła, że kanał był spowity niebieskawą mgiełką,
która powodowała, że mężczyzna marzł jakpies.
Spojrzał na zegarek. Było nieco po dziewiątej wieczorem i pomimo tej dość wczesnej pory
nie było w pobliżu ani jednego człowieka. Wielkie wierzby, które pochylały się w stronę
powierzchni wody i brak oświetlenia ulicznego robiły swoje. Nie było to miejsce dla samotnych
dziewczynek na wychodzenie z psem. Ale on sam nie miał żadnego wyboru, miejsce spotkania
było ustalone i jeśli nie pojawiłby się, nie pojawiłyby się również żadne pieniądze. Zszedł z mostu
w stronę klubu żeglarskiego Heleneborg. Tuż nad nim wyginało się imponujące przęsło mostu
Västerbron, niczym ciemny łukna tle żółtego nieba.
Miejsce spotkania miało być przy postoju 22. Stała tam zacumowana piękna mahoniowa łódź
Petterssona[2] i kiedy mężczyzna zbliżał się do pomostu, ujrzał, że w kajucie motorówki świeci się
światło. Zatrzymał się, próbując zajrzeć przez okno, ale jedyne co widział, to czyjeś plecy.
Zawołał, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi i dlatego wyszedł na mostek. Zawołał znowu,
ostrożnie stawiając stopę na relingu, i zrobił krok w dół do kokpitu. Łódź zakołysała się i osoba
w kajucie odwróciła głowę, po czym natychmiast zgasiła światło. Zrobiło się czarno, że oko
wykol, i mężczyzna z trudem rozróżniał kształty w kajucie. Założył, że osoba w środku
wystraszyła się i właśnie miał powiedzieć, że to tylko on, kiedy coś mocno uderzyło go w głowę,
tuż nad okiem. Najpierw pomyślał, że się poślizgnął, gdyż podłoga z impetem wpadła na niego
z ogromną prędkością i przez chwilę wydawało się, że to właśnie ona uderzyła go prosto w twarz.
Ale w momencie, kiedy miał się podnieść na czworakach i spojrzeć w górę, zobaczył żelazną
rurę i nie zdążył nawet powiedzieć, że ktoś go z kimś pomylił, gdy rura trafiła go w głowę, na
zawsze gasząc wszelkie możliwości rozmowy i wyjaśnienia. Te były wyłącznie dla żyjących.
[2] Chodzi o typ drewnianej łodzi motorowej.
ROZDZIAŁ 2
Komisarz Axel Hake stał w kuchni i opierał się na swojej lasce. Miał szerokie ramiona, krótko
przystrzyżone włosy i był ubrany w grubą tweedową marynarkę i dżinsy.
– No, idziesz?
Spojrzał na swoją siostrę Julię, która stała przy lustrze i próbowała uporządkować swoje
zmierzwione włosy. W odróżnieniu od swojego brata nie wyglądała szczególnie dobrze, ale miała
piękne, choć ironiczne oczy. Sama uważała, że przypomina rysunek przedszkolaka, na którym
żadne proporcje właściwie się nie zgadzały. Nos był kartoflowaty, usta trochę za grube, a twarz
nieco nalana. Teraz Julii Hake to nie martwiło, jej wielką pasją było życie weterynarza w lasach
Tullinge, a na brak mężczyzn nigdy nie narzekała. Pięknych mężczyzn. Inni jej nawet nie
obchodzili. Niektórzy interesują się mężczyznami z poczuciem humoru, mężczyznami mającymi
władzę, mężczyznami z ogładą. „Mnie interesują przystojni mężczyźni, po prostu” –
zadeklarowała pewnego razu nonszalanckim tonem.
Tego dnia jednakAxel Hake podejrzewał, że coś jest nie tak, jakpowinno. Julia znalazła nawet
starą szminkę, którą rozsmarowywała po wargach i stroiła miny przed lustrem, tak że usta
wyglądały jakczerwona rana.
– Za godzinę zabieram Siri do przedszkola, więc musisz się zwijać – powiedział i zakołysał się
na lasce.
Pojechał do swojej siostry z kilkoma kartonami czerwonego wina. Była to przysługa, którą
robił jej od czasu do czasu, przede wszystkim żeby zobaczyć, jak się czuje tam, na wygnaniu.
Miejsce było odludne, położone w samym środku dużego, ciemnego lasu świerkowego i Hake
uważał, że to niezbyt fortunne miejsce zamieszkania dla samotnej kobiety, ale jego siostra nigdy
się nie bała. Przeciwnie. Czuła się bezpiecznie, gdy w pobliżu nie było zbyt wielu ludzi.
Nieco nieobecna odebrała kartony z winem, postawiła je na piecu, pokręciła się dookoła przez
chwilę i wymusiła na Axelu obietnicę, że podrzuci ją do miejsca oddalonego kilka kilometrów
dalej. Jej land rover złapał gumę, a ona nie miała czasu tego naprawić. Zmieniała ubranie kilka
razy, aby w końcu założyć swoją starą dżinsową kurtkę. W międzyczasie przeglądała się w lustrze
więcej niż kiedykolwiekwidział, by to robiła.
W końcu była gotowa, rzuciła ostatnie spojrzenie w lustro, skuliła się nieco i wyszła z domu.
Brat szedł za nią, kulejąc. Nie był inwalidą, ale został postrzelony w kolano i miał trwałe
uszkodzenie po lekarskiej robocie, którą Hake uważał za graniczącą ze znęcaniem.
– Szal – krzyknęła Julia i wpadła z powrotem do środka.
Hake westchnął i poszedł dalej do swojego starego, zardzewiałego citroena. Usiadł na masce
i błądził wzrokiem. Klinika weterynaryjna Julii wyglądała na upadającą. Duży dom mieszkalny
był wprawdzie w dobrym stanie, ale stodoła i zagrody były jeśli nie zaniedbane, to w każdym
razie marne. Wytłumaczeniem siostry było to, że zwierzęta nie mają żadnych preferencji
estetycznych i że klinika, która głównie zajmuje się rannymi końmi, psami i innymi małymi
zwierzętami, doskonale pełni swoją funkcję.
Drzwi otworzyły się ponownie i Julia pojawiła się z kolorowym szalem na ramionach,
narzuconym na dżinsową kurtkę. Zatrzymała się i spojrzała bratu prosto w twarz. Jej oczy koloru
trawy morskiej błyszczały, gdy patrzyła na niego.
– No – powiedziała. – Nadaję się?
– Czy nie masz się spotkać tylko ze zwykłym facetem z wegańskiego kolektywu?
– Nadaję się? – powtórzyła ostro.
Axel Hake kiwnął głową. Wyglądała aż za dobrze. Ale jednak się niepokoił. Przyprowadzała
do domu przystojnych, bezwartościowych mężczyzn, odkąd sięgał pamięcią. I traktowała ich jak
powietrze, co w jakiś sposób sprawiało, że jeszcze bardziej byli nią zainteresowani, ponieważ nie
byli przyzwyczajeni do takiego traktowania. Julii zdarzały się waśnie i swary i nie jeden raz Axel
Hake musiał interweniować. Jednak zawsze miał wrażenie, że ona wyjdzie z tego bez szwanku.
Tym razem jednak wydawało się, że Julia wpadła po uszy. Stała się niepewna, jeszcze bardziej
kapryśna niż zwykle, gryzła się, że może jest za stara, aby mieć dzieci. Mężczyzna, w którym się
zakochała, był właściwie tylko dwudziestokilkuletnim chłopcem rosyjskiego pochodzenia,
mieszkającym w wegańskim kolektywie, który leżał jeszcze głębiej w świerkowym lesie niż
klinika weterynaryjna. Hake nigdy go nie spotkał i jedynym, co udało mu się podsłuchać, było to,
że był blondynem i nie miał zarostu. Kiedy zapytał o osobowość chłopaka, Julia popatrzyła na
niego bez zrozumienia i zastanawiała się, co to ma do rzeczy. Chłopak wyglądał, do licha, jak
grecki bóg…
Marianne de Vrie siedziała w swoim pięknym zabytkowym mieszkaniu na Långholmen
i próbowała skupić myśli na przewodniku, który właśnie pisała. Opublikowała serię dobrze
napisanych i naszpikowanych faktami książek, które były kupowane przez wierny krąg
czytelników. Teraz jednak była w kłopocie. Nagle złapał ją pisarski kurcz i nic nie układało się tak,
jak chciała. Od przyjaciółki dostała radę, żeby nie wysilała się tak bardzo, tylko użyła Internetu,
aby znaleźć informacje o miejscach, o których pisze. Marianne uważała to za niemoralne. Ale po
sześciu miesiącach pisarskiej posuchy udała się do sieci i właśnie znalazła opis podróży w języku
francuskim, którego, jak sądziła, żaden Szwed nie będzie czytał. Poświęciła dzień na tłumaczenie
tekstu, który traktował o wizycie na targu ptaków w Marrakeszu. „Kiedy ptaki kąpią się w piasku”
miała nazwać dzieło, które miało być pierwszym rozdziałem w jej książce. Ale ten czyn
zdenerwował ją i zaniepokoił, wstydziła się trochę i zdecydowała się pójść na długi spacer, żeby
uspokoić nerwy.
Marianne patrzyła na jesienny krajobraz. Czubki liściastych drzew płonęły, kiedy szła przed
siebie Skutskepparvägen. Z każdym krokiem czuła, jak napięcie nieco odpuszcza, jak wyrzuty
sumienia zaczynają słabnąć. Jednak obejrzała się niespokojnie, wydawało się jej, że ktoś zagląda
jej przez ramię i upomina ją, by nie oszukiwała swoich czytelników. Przyspieszyła, aby pozbyć
się tego uczucia. To był jednak błąd, bo szybko poczuła się wypompowana i była zmuszona
oprzeć się o otwartą drewnianą bramę przy kanale Pålsund. Po drugiej stronie drewnianego płotu,
wzdłuż kanału biegł mostek. Wyszła na niego. Zachowywała się ostrożnie i nie chciała, by ludzie
widzieli ją sapiącą z wysiłku.
Westchnęła i spojrzała w wodę. Najpierw pomyślała, że ktoś stanął za nią, żeby przejrzeć się
w wodzie – tuż pod powierzchnią stał mężczyzna w płaszczu i wpatrywał się w nią pustymi
oczami. Dopiero kiedy zobaczyła falujące włosy, mlecznobiałe oczodoły i zdeformowaną twarz,
zrozumiała, że to martwy człowiek, stojący mniej więcej prosto. Z początku nie mogła
zrozumieć, jak to jest możliwe, ale potem zobaczyła wokół nóg mężczyzny łańcuch, który
przytrzymywał go w miejscu. A chwilę później wzdłuż kanału rozniósł się echem jej krzyk, aż do
potężnych przęseł mostu Västerbron. Echem, które wydawało się nie mieć końca.
Kolektyw wegański leżał na polanie z szumiącymi świerkami naokoło. Główny budynek był
dużą, pomalowaną na żółto trzypiętrową willą z przełomu wieków. Bellmanowska żółć
przypominała Hakemu, że kiedyś czytał o tym szwedzkim ciemnożółtym kolorze, który był
bardzo powszechny na domach i budynkach przez wiele wieków. Z boku domu znajdowały się
jakieś szopy, a przed jedną z nich stał szary bus volkswagen. Kiedy Hake zjechał z ronda,
zobaczył starszego mężczyznę, który szedł w ich stronę. Był około pięćdziesiątki i miał chudą
twarz, duże krzaczaste brwi i kasztanowe włosy. Hake spodziewał się jakiejś przypominającej
guru osoby jako przywódcy kolektywu, ale ten mężczyzna wyglądał bardziej jak myśliwy niż
filozof. Julia kiwnęła do niego i mężczyzna skinął głową.
– Co z Eliną? – zapytała Julia, kiedy wysiedli z „cytryny”.
Mężczyzna spojrzał czujnie na Axela i jego laskę, zanim ponownie utkwił wzrokw Julii.
– Sądzę, że gorączka spadła, ale chyba będzie najlepiej, jeśli sama sprawdzisz.
Julia opowiadała, że jedna z kolektywnych suksię oszczeniła i poważnie się rozchorowała, i że
ona była za nią odpowiedzialna. To takpoznała swojego towarzysza.
– Yuri jest?
Mężczyzna skinął głową w stronę wejścia.
– Czuwa nad nią.
Julia rozpromieniła się, otworzyła bagażniki wyjęła swój weterynaryjny sprzęt.
– No to chyba wejdę – powiedziała i spojrzała na swojego brata.
– Maksymalnie dziesięć minut – uściślił Hake.
Julia kiwnęła głową i pospieszyła do środka. Mężczyzna zrobił krok w kierunku Axela
i wyciągnął dłoń.
– Gustav Lövenhjelm – przedstawił się.
– Axel Hake. Jestem bratem Julii.
– Aha – powiedział Lövenhjelm. – Nie jesteście specjalnie podobni.
Lustrował Hakego bez skrępowania.
– No cóż – odparł Axel. – Nigdy nie można tak naprawdę mieć pewności, ale nasi rodzice
twierdzą, że takjest.
Lövenhjelm uśmiechnął się nieco, zakołysał na piętach i rzucił spojrzenie w stronę domu.
– W środku jest herbata ziołowa – powiedział. – Ale trzeba samemu sobie wziąć, kolektyw tak
działa.
Hake podziękował i poszedł w kierunku drzwi w tym samym czasie, kiedy dwie młode kobiety
przyjechały na rowerach i zatrzymały się przed Gustavem Lövenhjelmem. Hake słyszał, jakten
mówi coś o tym, że mają szczęście, że jest właśnie miejsce w kolektywie. Reszty już nie słyszał,
gdyż jego komórka zaczęła dzwonić wściekłym sygnałem. To był Oskar Lidman, jego policyjny
kolega.
– Musisz przyjść – powiedział krótko Lidman. – Mamy zwłoki w wodzie.
Hake wszedł do domu, żeby poszukać Julii. Wydawało mu się, że słyszy jej głos z drugiego
piętra, szedł więc w górę po szerokich schodach w stronę głosów. W jednym z pokojów Julia stała
przed młodym chłopcem z jasną, niemal przypominającą albinosa twarzą i kredowobiałymi
włosami.
– Zobaczę, Julio – mówił chłopiec ze słowiańskim akcentem. – Mam sporo do zrobienia.
– Proszę – naciskała Julia, a Hakemu nie podobał się ton w jej głosie. Brzmiał ulegle
i cukierkowo.
Chłopiec wziął jej twarz w swoje ręce i spojrzał na nią rozbawiony. Pocałował ją w czoło
i odepchnął szorstko od siebie. Potem zerknął na psa, który leżał na kocu z czterema szczeniakami
przy swoim brzuchu.
– Jakwłaściwie jest z Eliną? – zapytał.
WzrokJulii zawisł jeszcze kilka sekund na twarzy chłopca, zanim kobieta spojrzała na psa.
Wtedy Hake wykorzystał okazję, by się ujawnić. Jak gdyby akurat wszedł na górę po
schodach i nie widział, co się wcześniej działo. Yuri popatrzył na niego badawczo.
– Muszę jechać, Julio. Dzwonił Oskar Lidman. Mam dyżur, a to jest pilne. Technicy są już na
miejscu zbrodni.
– Miejscu zbrodni – powtórzył Yuri. – Jesteś gliną?
– Nie – powiedział Axel Hake. – Jestem policjantem, a ty?
Yuri uśmiechnął się nieco powściągliwie i zerknął na Julię.
– Według Julii jestem księciem Myszkinem. Wiesz, z książki Dostojewskiego.
– Zatem idiotą.
Julia rzuciła bratu nienawistne spojrzenie, ale Yuri odpowiedział spokojnie:
– To chyba prawda. Chyba jestem idiotą.
Uśmiechnął się do Julii. Był to olśniewający uśmiech.
Oskar Lidman czekał na Hakego na dole przy kanale Pålsund. Technicy odgrodzili teren i kilku
ciekawskich stało za taśmą, próbując zobaczyć, co się stało. Zwłoki leżały za płachtą, która była
rozciągnięta, by fotografowie z prasy nie mieli szansy na zrobienie zdjęć zamordowanemu
mężczyźnie. Jeden z reporterów rozmawiał z Marianne de Vrie, która cicho opowiadała, co się
stało. Komisarz Axel Hake podszedł i popatrzył na mężczyznę leżącego na plastikowych noszach.
Jego twarz była groteskowo nabrzmiała, ledwo można było rozpoznać rysy. Nawet ciało spuchło,
a skóra była gładka i nieco tłusta. Włosy miał rude, ale koloru oczu nie dało się określić. Ryby
i podwodne zwierzęta wygryzły niemal w całości gałki oczne.
– Wiemy, kim on jest? – zapytał Hake.
Oskar Lidman pokręcił głową i wsunął ręce do kieszeni kurtki. Był dużym mężczyzną, żeby
nie powiedzieć grubym, ale poruszał się miękko i szybko, jeśli było trzeba. Można było się
domyślić, że jego wielką pasją jest taniec, gdyż szedł rytmicznie, jakby podążał za melodią do
salsy albo rumby.
– Nie będzie raczej zbyt trudno z tym tatuażem.
Wskazał palcem na lewe ramię denata. Było wytatuowane białym chińskim smokiem ze
skrzydłami na czarnym tle. W jednym rogu znajdowała się cyfra dwa, a pośrodku tatuażu był
czworokąt podzielony na dwa kolory, czerwony i zielony, z czymś, co wyglądało jak złoty
płomień ognia w centralnym miejscu. Hake nigdy nie widział czegoś podobnego.
– O ile jest Szwedem – dodał Lidman.
Chudy mężczyzna podszedł do nich. Był to lekarz sądowy Brandt. Skinął lekko głową na
powitanie obydwu policjantów.
– Mogę już teraz powiedzieć, że nie da się ustalić czasu morderstwa, biorąc pod uwagę, że
z pewnością leżał w wodzie jakiś tydzień, a temperatura wody zmieniała się bardzo w ciągu tych
ostatnich dni.
Typowe, pomyślał Hake. Oznaczało to, że nie można zapytać ewentualnych podejrzanych,
czy mają alibi.
– Ale został zamordowany – ciągnął Brand swoim szorstkim głosem. – Ktoś uderzył go
okrągłym przedmiotem w czaszkę, dwa, może trzy razy. Żelazną rurą albo czymś podobnym.
– Więc był martwy, zanim został zatopiony w kanale?
Brandt spojrzał na Hakego ze źle ukrywaną złośliwością.
– Co do cholery myślisz? Jakwidzisz, czaszka jest przecież niemal roztrzaskana.
– Ale mógł przecież utonąć najpierw, a później mieć rozbitą czaszkę – powiedział Hake
spokojnie. – Może się przecież zdarzyć, że ktoś chce wyprowadzić nas w pole. Nie zamierzał
pozwolić Brandtowi łapać łatwych punktów.
Nie odpowiadając, Brandt odwrócił się i poszedł w stronę karawanu.
Hake ponownie spojrzał na zamordowanego mężczyznę. Łańcuch wokół kostki zostawił
głębokie ślady w skórze i wyraźnie można było dostrzec białą piszczel pod metalowymi linkami.
Stalowa kotwica przymocowana do łańcucha była wystarczająco ciężka, by utrzymać
mężczyznę w miejscu, pod wodą.
– Po co zatapiać go tutaj?
– Może to jest miejsce zbrodni – odparł Lidman.
– To możliwe, ale dlaczego w ogóle go zatapiać? Dlaczego go po prostu nie wyrzucić? Jeśli nie
chce się, aby ciało zostało znalezione, to rzecz jasna nie powinno się robić czegoś takiego, bo
prędzej czy później ktoś je odkryje.
– A od kiedy mordercy stali się mądrzy? – powiedział gorzko Lidman i spojrzał w górę na
hałaśliwy strop mostu Väster, a potem w dół na ziemię. Pod mostem nie rosło prawie nic, pleniły
się tam tylko stonogi i gryzonie. Wszystko było równie martwe jakosoba na plastikowej płachcie.
Ponieważ miejsce znalezienia ciała znajdowało się dokładnie pod tą masywną stalową
konstrukcją, spacerowicze chodzący po moście nie mogli widzieć tego, co się działo przy
pomoście. Po obu stronach kanału były nadal przycumowane łodzie, ale większość z nich została
już wciągnięta, panosząc się pod wielkimi plandekami. Niektóre stały na przyczepach, inne na
drewnianych stojakach. Wiele samochodów było też zaparkowanych w okolicy, a niemal nad
samą wodą stał biały, stary autobus z napisem: „Wyłączony z ruchu” umieszczonym nad kabiną
kierowcy.
Axel Hake spojrzał na zegarek.
– Tobisson jeszcze nie przyszedł?
Lidman pokręcił głową.
– Kiedy się pojawi, możesz mu powiedzieć, żeby z kilkoma ludźmi zaczął pukać do drzwi.
– Będzie przeszczęśliwy – powiedział Lidman i rozejrzał się. Nie było jednak tak wielu
domów w tej okolicy.
Hake wskazał laską na drugą stronę kanału, w kierunku wysokich, dużych kamienic
czynszowych na Lorensbergsgatan, powyżej Söder Mälarstrand.
– Och, myślałem raczej o tych tam – powiedział. – Z ich okien przecież widać to miejsce.
Lidman aż ścierpł. Mieszkały tam prawdopodobnie setki lokatorów, będzie to więc ogrom
pracy. Wolałby, aby Hake sam dał Tobiasowi Tobissonowi to zadanie.
Hake rzucił ostatnie spojrzenie na denata i odszedł do techników, by powiedzieć im, aby
zaczęli dokumentować miejsce znalezienia zwłok. Potem powędrował bez pośpiechu wzdłuż
kanału Pålsund, aż doszedł do końca stoczni Mälar. Chciał przejść się sam przez chwilę, aby
poczuć okolicę. Långholmen było piękną cząstką Södermalmu. Niemal idylliczną, w której nawet
mniejsze domy i zakłady wyglądały zachęcająco, mimo że wiedział, iż człowiek się tam
zaharowywał. Palnik spawalniczy zapalał się i gasł w jednym z zakładów i rozświetlał duże okno
wychodzące na promenadę. Hake spojrzał na wodę. Coś dręczyło go głęboko w świadomości, ale
nie umiał tego uchwycić.
Omiótł wzrokiem nabrzeże Ratusza, spojrzał dalej, w stronę Riddarholmen i w końcu ku
wzgórzom Söder. Pogrążył się w myślach o dzielnicy, w której teraz się znajdował. Södermalm
tak bardzo się zmieniło. Z początku była to prawdziwa dzielnica robotnicza ze spinnhus[3],
browarami, wytwórniami tranu i różnorakimi małymi zakładami przemysłowymi. Mrowiło się
w niej od służących, gałganiarzy, robotników zmianowych i rzemieślników. Znajdowały się tam
domy rodzin wielodzietnych, więzienia i gorzelnie, i to tam Gustaw Waza wypędzał chorych
umysłowo i trędowatych. W ostatnich latach dzielnica jednak otrzymała znacznie wyższy status,
kiedy przeprowadzili się do niej dziennikarze, działacze kulturalni i wszelkiego rodzaju artyści.
Mieszkanie na Söder stało się modne, młodzież pielgrzymowała tu, i roiło się tu od klubów,
kawiarni i restauracji. Jednak wciąż Söder wydawało się zupełnie dziwną częścią Sztokholmu.
Może nieco uboższą od pozostałych dzielnic miasta, gdyż nadal było tu pod dostatkiem małych
przedsiębiorców, mechaników, lokali bokserskich i starych chałup. Ponadto, to na Söder można
było zobaczyć, że Sztokholm jest częścią archipelagu. Tam wychodziły na światło dzienne
granity, tam spadały skały do wody i tam przylgnęły małe chałupki, jak domki rybackie wzdłuż
zboczy od Katarzyny do Marii[4].
Hake odwrócił wzrok od Söder w stronę Kungsholmen. Po drugiej stronie wody widział ulicę
Chapmansgatan, na której mieszkał. Niedaleko stamtąd znajdowało się przedszkole jego córki Siri.
Dopiero wówczas to dręczące uczucie z tyłu głowy stało się dla niego jasne. Zatrzymał się nagle
i zaklął.
– Siri – powiedział głośno. Spojrzał na zegarek i odkrył, że jest ponad godzinę spóźniony.
Wyjął komórkę i zadzwonił do przedszkola, ale linia była zajęta. Popędził z powrotem do swojego
samochodu.
[3] Långholmens Spinnhus – więzienie dla biednych i bezdomnych kobiet w Långholmen.
[4] Chodzi o dwa kościoły – Eleonory Katarzyny av Pfalz i św. Marii Magdaleny.
ROZDZIAŁ 3
Hake obudził się wcześnie następnego dnia. Robił to zawsze, kiedy miał zabrać się za nowy
przypadek. Coś się w nim już uruchomiło i był zarówno spięty, jak i ciekawy – uczucie, z którym
był aż nadto zaznajomiony. Czuł się jakkoń pełnej krwi, wprowadzany do boksu startowego, który
wie, o co chodzi, ale mimo wszystko niezupełnie chce w tym uczestniczyć, tylko robi trudności
i jest ogólnie niechętny. Kiedy już bramki startowe idą w górę i wyścig się rozpoczyna, to co
innego, ale czas przed tym momentem jest najgorszy.
Hanna nadal spała i Axel wiedział, że upłynie sporo czasu, aż będzie mógł znowu u niej
nocować. Nie chciała mieć go w swoim łóżku, kiedy był w środku śledztwa o morderstwo.
Powiedziała, że czuje, jakby zapach krwi pozostawał na jego ubraniu po wizytach u patologów
i na miejscach zbrodni. Najpierw trudno było mu to zaakceptować, ale po prostu takzdecydowali
się żyć – w separacji. On miał swoje mieszkanie na Chapmansgatan, a ona swoje przy kościele
Kungsholm. Hake odwrócił się na bok i spojrzał na nią. Miała staroświecką twarz, niemal
przezroczystą, z piegami wokół nasady nosa i obfite usta z nieco popękanymi wargami. Włosy
opadały na połowę twarzy i Hake odgarnął je ostrożnie ręką. Wymruczała coś przez sen, a potem
otworzyła jedno oko, prawie bezbarwne oko, które najpierw popatrzyło na niego ostro, zanim
odrobinę złagodniało. Pocałowała go pospiesznie w usta, po czym odwróciła się i ponownie
zasnęła.
Poprzedni wieczór był przyjemny. Hanna nie zrobiła afery, że przegapił odebranie Siri
z przedszkola. Córka także nic nie powiedziała, kiedy wreszcie się pojawił, spojrzała tylko na niego
odrobinę zmęczona, a potem wyszła z szatni, ubierając swój prochowiec.
– Powiemy coś mamie? – zapytała od niechcenia.
Weszła w ten wiek, kiedy chce się mieć tajemnice i odrobinę napięcia, by zobaczyć, gdzie
przebiegają granice.
– Chyba zrozumie – rzekł Axel.
– Ja nie jestem taka pewna – odpowiedziała Siri.
Kiedy Hake wyszedł z bramy tego wczesnego ranka, padało. Okresowe opady ciągnące się
tygodniami. Cmentarz ze swoim żelaznym ogrodzeniem wyglądał groźnie w tej szarawej
mgiełce. Horyzont ograniczały duże kamienice i w dół, w stronę wody, ciemne ściany wydawały
się zginać, by ochronić się przed deszczem. Hake przesuwał się wzdłuż fasad domów, a laska
służyła jakswego rodzaju czułekw kaskadzie deszczu ograniczającego widoczność.
W połowie drogi na komisariat przypomniał sobie, że miał iść do Medycyny Sądowej
i dlatego teraz przebijał się przez ostry wiatr z powrotem do swojego samochodu. Jazda tam była
koszmarem. Trzeba było uważać na ubrane na ciemno cienie, które nagle wkraczały po prostu na
ulicę, zakładając, że są widoczne wśród ulewnego deszczu; na samochody, które bez ostrzeżenia
hamowały przed nim gwałtownie, i na kolejki wijące się całą drogą do Solna. Zaklął cicho przez
zaciśnięte zęby.
Kiedy wreszcie dotarł do Zakładu Medycyny Sądowej i zdjął z siebie płaszcz, jego nastrój
nagle się zmienił. Teraz dla odmiany irytował go ten sztuczny porządek i regularność panująca
w salach. Gładkie powierzchnie ścian sprawiały sterylne wrażenie, połyskujące chłodnie ostro
odbijały światło padające z okna, a świeżo wymyte stoły do obdukcji stały w rzędzie, jakby były
elementem hali maszynowej. Ale tak to było, kiedy nowe śledztwo miało się rozpocząć. Irytacja
zawsze była w pogotowiu.
Hake podszedł do najodleglejszego stalowego stołu, gdzie Oskar Lidman stał razem
z Brandtem i patrzył na zwłoki. Wyglądało to obscenicznie. Nie tylko to spuchnięte ciało
i marchewkowego koloru włosy łonowe, które kłębiły się w kroczu, nie tylko miażdżona rana
głowy, która błyszczała teraz na niebiesko, szczerząc się do tego, co pozostało z rudych włosów po
goleniu, ale nawet sam pomysł, aby położyć golusieńkiego człowieka na tej błyszczącej ławie na
pokaz. Jak kawałek martwego mięsa. To, że potem Brandt dłubał w ciele i było widać duże szwy
na klatce piersiowej, w miejscu gdzie przeszła piła, nie czyniło tego wszystkiego mniej
niesmacznym.
– Nie ma żadnej wody w płucach, a więc zmarł od urazów czaszki – powiedział Brandt, kiedy
Hake się zbliżył. – Dokładnie takjaksądziłem.
Spojrzał triumfująco na Hakego.
– Coś więcej?
Brandt wskazał na miskę, w której leżały jakieś narządy.
– Kiepska wątroba. Mogę to powiedzieć od ręki – na granicy alkoholowego stłuszczenia
wątroby. Ogólnie był w złym stanie. Ale nie miał we krwi ani alkoholu, ani narkotyków.
– Czy możesz powiedzieć, kiedy zmarł?
– Nie, i wątpię, aby ktoś inny mógł to zrobić. W wodzie było zimno i proces rozkładu
postępuje wtedy przecież wolniej.
– Podaj mi przynajmniej przybliżoną datę.
– Nie próbuj. Nie jestem jakimś jasnowidzem, tylko naukowcem.
– Dwa tygodnie, trzy tygodnie?
Brandt jęknął nieco, po czym wzruszył ramionami.
– Raczej dwa, ale głowy nie dam.
– Czy możesz powiedzieć w takim razie, ile miał lat?
– Miał kondycję sześćdziesięciolatka, ale myślę, że miał około czterdziestki.
– Dlaczego?
– Żadnego powiększenia prostaty, jaku większości mężczyzn w tym wieku, zębów nie dosięgła
jeszcze paradontoza…
– Jakwyglądają plomby?
– Nie jestem ekspertem, ale w każdym razie nie wyglądają jak tradycyjne
wschodnioeuropejskie plomby. Nie ma złotego zęba, jakwidać.
– A urazy, od których zmarł?
– Olle Sandstedt z technicznego był tutaj i powiedział, że najprawdopodobniej była to żelazna
rura. Musiała być dość długa, by mieć taką siłę, że czaszka pękła.
Hake kiwnął głową i spojrzał na Lidmana, który pozwalał miętówce wędrować z jednej
strony ust na drugą. Była to ostatnio jego mania, kolejna próba, by rzucić palenie. Wcześniej żuł
zapałki, ale w końcu jego żona miała dość znajdowania wszędzie w domu mokrych, połamanych
kawałków.
– Musimy sfotografować twarz, bez względu na to, jak groteskowo wygląda. I chcę mieć też
zbliżenie tego tatuażu. – Wskazał palcem na czarnobiałego smoka.
– Nigdy nie widziałem czegoś podobnego – powiedział Brandt. – Nie wygląda ani na
chińskiego, ani na zachodniego. Rzymska dwójka i chiński smok.
Pokręcił głową.
Hake rzucił ostatnie spojrzenie na mężczyznę na stalowej ławie. Śmierć nigdy nie była
twarzowa, zwłaszcza gdy dotyczyło to zwłokznajdowanych w wodzie.
Axel Hake i Oskar Lidman zjedli kaszankę w policyjnej kantynie, zanim weszli na górę do
wydziału i zaczęli urządzać pokój dowodzenia. Jeszcze za bardzo nie mieli z czym przyjść, ale
laboratorium postarało się już o zdjęcia i Lidman przymocowywał je na dużej tablicy. Były to
zdjęcia zarówno z obdukcji, jaki z miejsca znalezienia zwłok.
Drzwi otworzyły się i wszedł Tobias Tobisson. Wyglądał jak kreska przy boku cierpiącego na
nadwagę Lidmana. Uczynił cnotę z bycia wytrzymałym i chudym i postrzegał siebie samego jak
biegacza długodystansowego, który kilometr po kilometrze pokonywał ból i przez całą drogę
utrzymywał tempo. Pogardzał Lidmanem za jego zwiotczałą postawę, ale równocześnie obawiał
się trochę inteligencji i błyskotliwych komentarzy kolegi. Potrafiły trafić w sedno. Jak wtedy, gdy
Lidman przyszedł z podsumowaniem pokazującym, że nie było go w pracy mniej niż Tobissona,
pomimo jego przechwałeko tym, jakdobrze się czuje dzięki ćwiczeniom ruchowym.
– Tu masz czarno na białym. Połowa twoich nieobecności jest wynikiem urazów sportowych.
Uszkodzone łękotki tu i zapalenia więzadeł tam. Ruch się nie opłaca.
Tobissonowi zabrakło języka w gębie.
Stanął teraz przed tablicą i patrzył na fotografie. Był to pierwszy raz, kiedy widział tego
mężczyznę. Odwrócił szybko wzroki wyjął notatnik.
– Popukałem do drzwi ludzi wczoraj i dzisiaj – powiedział rzeczowo. – Nie wiedząc, o jakiej
porze ani nawet o którym tygodniu mają pamiętać. Nie mając żadnego zdjęcia faceta.
– Ktoś coś widział?
Hake podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Niebo przejaśniło się tuż po lunchu i na moment
słońce prawie przedarło się przez chmury. Ale tylko prawie, gdyż chwileczkę później znów
zaczęło lać jak z cebra. Teraz niebo było fioletowo-niebieskie, a Hake słyszał, jak woda chlupie
z rynny, gwałtownie wylewając się na asfalt.
– Widzieli wszystko, co możliwe. Wydaje się, że połowa z nich nie robi nic innego poza
gapieniem się przez okno całe boże dnie. Widzieli domniemanych złodziei łodzi, widzieli parę,
która pieprzy się w przerwach na lunch między wyciągniętymi łodziami. Widzieli różne
tajemnicze osoby. Ale kiedy się ich przyciśnie, okazuje się często, że chodzi o kogoś, kogo chcą
wsadzić.
Skrzywił się.
– Widzieli ćpunów, włóczęgów, łobuzów i frywolne kobiety, widzieli…
– Widzieli zatem coś istotnego? – przerwał niecierpliwie Lidman i cmoknął swoją miętówkę.
– Nie – odparł obcesowo Tobisson.
– Możesz mimo wszystko wydrukować raport – powiedział Hake i odwrócił się do niego. –
Błądzimy przecież po omacku, ale nigdy nic nie wiadomo.
– Może ten zamordowany jest mężczyzną, który pieprzył tę kobietę w przerwie na lunch –
powiedział Lidman. – Zazdrosny mąż mógł za nimi iść.
Tobisson uśmiechnął się do niego. Takim pewnym siebie uśmiechem kogoś wiedzącego, kto
ma Czarnego Piotrusia.
– Nie bardzo. Byli tam w każdym razie znowu przedwczoraj.
Lidman podniósł się i pociągnął za tył spodni.
– Okej, ale może coś widzieli. Jakby nie było, może warto dalej to poprowadzić.
Hake kiwnął głową Tobissonowi, który stęknął ciężko.
– Sprawdź ich.
Wrócił i usiadł na krawędzi biurka.
– Technicy zajmują się kotwicą i łańcuchem oraz ewentualnymi odciskami palców. Ty,
Oskar, sprawdź wśród naszych kontaktów, czy coś słyszeli o jakiejś egzekucji.
Mieli wielu kapusiów, którzy zwykle wiedzieli, że coś się szykowało pomiędzy różnymi
kryminalnymi grupami. Dotyczyło to zarówno tak zwanej jugo-mafii[5], jak i gangów
motocyklowych.
– Priorytetem jest oczywiście ustalenie jego tożsamości.
– A co ty będziesz robił? – zapytał Lidman.
– Pójdę do naszego szefa i poinformuję go – powiedział Hake.
– Mówiąc o ludziach bez tożsamości – dodał Lidman. – Nie widziałem Rilkego od powstania
Nilsa Dacke[6].
Jednak Seymour Rilke był wyjątkowo w swoim biurze. Wprawdzie Hake musiał czekać
dwadzieścia minut, zanim został wpuszczony przez sekretarkę Rilkego, ale była to normalna
demonstracja siły szefa policji. Doprawdy, nie był dostępny o każdej porze.
Hake usiadł naprzeciw tego małego człowieczka, który tronował za swoim okazałym biurkiem
i obracał pióro Mont Blanc między swoimi małymi dłońmi. Jego głowa była duża i wyglądała
nieproporcjonalnie w stosunku do wąskich ramion i drobnego ciała. Dobrze skrojony garnitur
z kamgarnu z chusteczką w kieszonce na piersi nadawał mu lalusiowaty wygląd, ale Hake nie
dawał się zwieść. Seymour Rilke miał zarówno prestiż, jak i ambicje, co Hake parokrotnie poczuł
sam na sobie.
Hake położył zdjęcie z prosektorium na biurku komendanta. Rilke ani drgnął, kiedy zobaczył tę
napuchniętą twarz. Przyglądał się jej rzeczowo długą chwilę.
– Kto to jest?
– Nie wiemy. Wiadomo tylko, że został zamordowany przed kilkoma tygodniami i zatopiony
w kanale Pålsund z łańcuchem i kotwicą wokół nogi.
– Szwed?
– Jakpowiedziałem, nie wiemy.
Hake zawiesił laskę na poręczy krzesła, ale ta cały czas się zsuwała. W końcu wziął ją,
postawił między swoimi nogami i takjakby oparł na niej brodę. Rilkemu nie podobała się ta poza.
Dodawała Hakemu autorytetu, którego nie powinien mieć w tym pokoju.
– Chciałbym opublikować zdjęcie – powiedział Hake. – Wszystko pójdzie wtedy szybciej.
– Nie ma o tym mowy. Świadczyłoby to tylko o tym, że jesteśmy kompletnie zbici z tropu
i nie mamy z czym iść dalej.
– Chyba takmożna opisać naszą sytuację.
– Och tam, możecie się chyba trochę wysilić, zanim zrobimy coś drastycznego. Ja w każdym
razie uważam, że to sprawa o niskim priorytecie.
– Dlaczego?
– Wygląda to jak porachunki w półświatku. Nie nazywało się to miejscem stojącym w zatoce
Nybro kiedyś, gdy grupy przestępcze pozbywały się siebie nawzajem?
– Jak powiedziałem, nie mamy pojęcia, jakiego rodzaju jest to przestępstwo, poza tym, że
chodzi o morderstwo – odparł Hake łagodnie.
– W każdym razie nie dostaniesz do tego więcej ludzi – powiedział Rilke, po czym odkręcił
zatyczkę pióra i zaczął pisać.
Audiencja była skończona i Hake wstał.
– Czy morderstwo ma niski priorytet dlatego, że zdarzyło się na Södermalmie, a nie w jakiejś
lepszej dzielnicy?
Seymour Rilke nawet na niego nie spojrzał.
– Nie bądź śmieszny Axel – powiedział.
Axel Hake zadzwonił do drzwi swojego sąsiada Larsa Larssona-Varg. Były kustosz muzeum
otworzył drzwi i kiwnął ręką na Hakego. Był ubrany w pomięty lniany garnitur i brudny t-shirt.
Na głowie miał małą aksamitną jarmułkę w kolorze czerwonym, a na nogach jakieś mocno
znoszone espadryle. Pokój był przeładowany bibelotami i obrazami, a na stole królowała duża
gipsowa głowa Strindberga. Tuż obok leżała para rękawic bokserskich, a w kryształowej karafce
znajdowało się wino. Lars nalał sobie kieliszeki wskazał gestem Hakemu, który jednakodmówił.
Hake pokazał zdjęcie tatuażu Larssonowi-Varg, który spojrzał na nie z zaciekawieniem. Lars
był ekspertem w dziedzinie sztuki renesansowej, ale interesowały go wszelkiego rodzaju zdjęcia.
– Interesujące – powiedział i pociągnął łykwina.
– To pilne.
– Daj mi kilka dni.
Spojrzał na Hakego.
– Czy to trup?
Hake kiwnął głową.
– To powinno się go obedrzeć ze skóry i zachować ten fragment z tatuażem.
– Cholernie groteskowo.
– Nie, ja naprawdę tak myślę. W japońskich muzeach znajduje się wiele pięknych
wytatuowanych skór. Całe plecy z dziełami różnych mistrzów. To przecież dzieła sztuki, do
cholery. Muszą być zachowane dla przyszłych pokoleń.
– Tego w każdym razie nie będziemy oskórowywać – powiedział Hake stanowczo.
– Jakuważasz.
Larsson-Varg dalej patrzył na fotografię.
– Teraz mogę powiedzieć jedynie, że ten smokjest takzwanym smokiem Annam[7].
Podszedł do półki z książkami i zdjął jedną. Otworzył ją i wskazał na zdjęcie smoka, który
nieco przypominał motyw tatuażu.
– Zawsze coś – rzekł Hake. – Zadzwoń do mnie, gdy będziesz wiedział więcej.
Larsson-Varg nie słyszał, kiedy Hake wyszedł. Był pochłonięty zdjęciem i wyjął jakieś próbki
kolorów, które położył obokniego.
– To może przedstawiać złoto, ten tam płomień – mamrotał sam do siebie. – To robi go
dodatkowo ciekawym…
Hake szedł powoli spacerowym krokiem wzdłuż Skutskepparvägen na Långholmen. Cały teren
był oazą w środku Sztokholmu, z wodą jeziora Mälaren wokół. Stare więzienie było obecnie
hotelem konferencyjnym, chociaż niektóre cele odstąpiono artystom. Jednak Hake nie szedł
w tym kierunku, tylko w drugą stronę, ku dawnej stoczni Mälar. Była bardziej osłonięta przed
wzrokiem przechodniów i jeśli zbrodnię popełniono w pobliżu miejsca znalezienia zwłok,
przypuszczalnie powinno się zacząć od tej strony wyspy, a nie przy więzieniu, z jego licznymi
deptakami i ścieżkami do joggingu.
Widział, jak małe łodzie, które jeszcze nie zostały wyciągnięte na zimę, stoją i kołyszą się
w swoich cumach w tej kłębiącej się wodzie, która teraz, gdy deszcz rozlał plamy ropy po całym
kanale, miała niemal kolor opalu. Oparł laskę o brezent leżący na łodzi, także deszczówka spłynęła
po płótnie. Drżąc z zimna, postawił kołnierz płaszcza i rozejrzał się po labiryncie przyczep,
przystani i wszelakich rupieci. Tak, tutaj z pewnością można było popełnić morderstwo tak, że nikt
tego nie widział.
Po prawej stronie od mostu Pålsund stał piękny pomarańczowy, murowany dom z osobliwą
nazwą „Zguba”, dawna gospoda, która obecnie dawała schronienie różnego rodzaju
stowarzyszeniom. Hake wyjął notatnik, który zawsze miał przy sobie, i zanotował, by ją
odwiedzić. Ktoś może coś zauważył. Hake zawsze próbował uchwycić swoje pierwsze wrażenia.
Często dawało to impulsy, być może irracjonalne albo mało znaczące, ale Hake ufał im i notował
je starannie. Jego pierwszy zapisek brzmiał: „szlak wodny w Sztokholmie”. Zapisał to, ponieważ
czuł, że miejsce znalezienia zwłok miało znaczenie, że istniał powód, dla którego ciało znaleziono
właśnie w tym kanale. Nie wydawało się, by morderstwo zostało popełnione na przedmieściu i że
ktoś potem jechał z ciałem, by wyrzucić je właśnie tutaj.
Hake poszedł dalej i natknął się na małą ciężarówkę, która świszcząc, przejechała obok niego
w stronę małego mostu Pålsund, który rozciągał się nad kanałem i skutecznie przeszkadzał dużym
łodziom wpływać. Hake odwrócił się i podszedł do ciężarówki, w której siedział mężczyzna około
czterdziestki. Był ubrany w brudne ciuchy robocze i miał zapadłą, wymizerowaną twarz. Na
głowie miał wyświechtaną czapkę żeglarską z daszkiem, która zdawała się być wystawiona na
zbyt wiele ulewnych deszczy. Odwrócił obojętny wzrokku Hakemu.
– Dzień dobry – powiedział Hake. – Policja. Czy mogę zadać kilka pytań?
Mężczyzna wyglądał na zrezygnowanego, jak gdyby spotkały go wszystkie nieszczęścia
świata naraz.
– To coś konkretnego?
– Znaleźliśmy zamordowanego mężczyznę tam niżej w kanale. Dokładnie pod mostem
Väster.
– Słyszałem o tym, ale nic nie wiem.
Hake zauważył, że kołnierz był tłusty, a kurtka zniszczona. Mężczyzna wydawał się nerwowy,
a jego sposób rozglądania się dookoła oraz jakieś niebieskie tatuaże na rękach zdradzały, że należał
do grona recydywistów.
– Jeździsz chyba tu wokół na ciężarówce i widzisz sporo, nieprawdaż? – powiedział Hake.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Widzę i nie widzę. Pilnuję swojego nosa.
Hake podszedł bliżej i napotkał w pewien sposób niewyraźne spojrzenie mężczyzny. Jak
gdyby jego wodniste źrenice nie mogły w ogóle się skupić.
– Pomagasz czasem właścicielom łodzi w dole przy kanale wyciągać łodzie?
Mężczyzna skinął głową.
– Znasz większość z nich?
– Znam i nie znam.
Hake wyjął zdjęcie ofiary z wewnętrznej kieszeni i podał je kierowcy ciężarówki.
– Widziałeś go kiedyś tutaj w pobliżu?
– Kurwa – powiedział mężczyzna, ale nie mógł oderwać oczu od zdjęcia.
– Jest może trochę spuchnięty, ale nie powinno być całkiem niemożliwe rozpoznanie go, jeśli
widziało się go wcześniej.
Mężczyzna oddał fotografię.
– Ja go w każdym razie wcześniej nie widziałem.
Hake schował zdjęcie.
– Klub jachtowy Heleneborg, tam – powiedział. – Mają kogoś, kto tu jest i kontroluje łodzie?
– Kontroluje i nie kontroluje. Najlepsze w tym miejscu jest to, że nikt go nie kontroluje.
Musi przecież być ktoś, kto zajmuje się klubowymi łodziami.
– Właściciele łodzi sami się tym zajmują.
– Ale klub jachtowy to chyba, do cholery, klub jachtowy.
– To w każdym razie nie moja działka.
– Ktoś zgłosił kradzież kotwicy i przynależącego do niej łańcucha?
– Nie zajmuję się…
– Może coś słyszałeś – przerwał mu Hake ostro.
Tracił powoli cierpliwość i mężczyzna wzdrygnął się, jak gdyby ktoś go uderzył. Spojrzał
w dół zbocza, ale nic nie powiedział. Hake uznał, że przypomina bojącego się lania psa.
– Jeśli na coś wpadniesz – powiedział Hake pojednawczo i wyjął swoją wizytówkę – to
odezwij się. Nie zamierzamy pytać cię, ile zarabiasz na czarno, pomagając właścicielom łodzi
wyciągać je. Interesuje nas tylko morderstwo.
Mężczyzna spojrzał na niego drętwo, nie odpowiadając.
– No to dzięki – zakończył Hake.
Właśnie kiedy miał się odwrócić i odejść, mężczyzna nagle powiedział:
– Jakaś franca siedzi i całymi dniami gapi się przez okno, tam, w posiadłości Heleneborg.
Myślę, że to inwalidka. Albo też jest to mała dziewczynka. Może ona coś widziała.
Zrobił gest w stronę żeglarskiej czapki, jakby salutował, zanim wrzucił bieg i odjechał
w kierunku pochylni.
Hake spojrzał na drugą stronę kanału, gdzie wskazał mężczyzna. Był tam stary, otynkowany
na żółto murowany, dwupiętrowy dom, z dużym atelier na jednej ścianie szczytowej. Poszedł
z powrotem przez most, przekroczył Söder Mälarstrand i zatrzymał się przy gruzowym placu
przed domem. Spojrzał w górę na rzędy okien i za ciemną szybą bardzo wyraźnie zobaczył białą
lalkowatą twarz. Hake nie znalazł żadnego wejścia od przodu, więc obszedł dom dookoła,
pomiędzy dwoma dużymi słupami bramy bez wrót, i znalazł drzwi wejściowe z zamkiem
szyfrowym. Dokładnie kiedy podszedł, zamek zabzyczał i otworzył się. Hake pchnął drzwi
i wszedł do środka. Z piętra było słychać słaby głos:
– Drugie piętro na prawo.
Drzwi do mieszkania na drugim piętrze były już otwarte i Hake wszedł do jasnego, pięknego
pokoju, który był gustownie urządzony w żółtych i beżowych odcieniach. Mocno pachniało wodą
różaną. Syjamski kot z apatycznymi oczami spojrzał na niego przelotnie, zanim udał się do innego
pokoju. Po drugiej stronie szeroko otwartych drzwi znajdował się salon, a tuż przy oknie siedziała
drobna kobieta na wózku inwalidzkim. Jedna noga była odcięta tuż pod kolanem i spodnie od
piżamy były podpięte agrafką. Na piżamę miała ubrany elegancki jedwabny szlafrok. Dopiero
teraz Hake zobaczył, że to była stara twarz, mocno umalowana, ale w taki sposób, że
przypominała lalkę. Oczy były porcelanowo niebieskie, a policzki lekko różowe na kościsto-białej
twarzy, jak gdyby było trochę za gorąco w mieszkaniu, przez co cera nieco nabrała koloru.
Kobieta była bardzo delikatna i niemal zupełnie bez biustu, taki miniaturowy człowiek.
– Lizzi Hammarlund – przedstawiła się. – Telefonistka, zanim wariat na mnie najechał.
Miała wyraźnie południowy dialekt, który w parze z jasnym, prawie niewinnym głosem
sprawiał komiczne wrażenie.
Hake przedstawił się i rozejrzał się wokół zafascynowany. W salonie stare meble z czasów
Ludwika XIV mieszały się z komputerami, a na gustawiańskim stole stał profesjonalny sprzęt
fotograficzny. W sąsiednim pokoju, do którego drzwi były uchylone, dostrzegł małe dziecięce
łóżko obokobszernej toaletki zawalonej szminkami i perfumami oraz lustro w złotej ramie.
– Nigdy nie wychodzę – powiedziała. – Wszystko zamawiam stąd. Przez Internet. Także
procenty.
Zrobiła gest w stronę eleganckiego kieliszka z likierem, który był do połowy wypity. Obokstała
butelka zielonego Chartreuse.
– To nie ty jesteś „Edmundem”?
– Nie, jestem policjantem.
– Och, wszyscy twierdzą, że są zarówno jednym, jak i drugim. Ja pytałam głównie dlatego,
że „Edmund” wytropił mnie na czacie i napisał, że wpadnie mnie odwiedzić. Prawdopodobnie
pedofil. Udawałam, że mam dwanaście lat.
Śmiała się bez opamiętania, aż zaczęła kaszleć. Nie przeszkodziło to jej wyjąć srebrną
papierośnicę i zapalić papierosa. Hake wyjął legitymację, ale Lizzi nie spojrzała na nią.
– To można na dobrą sprawę podrobić, jakwszystko inne.
– Możliwe. Ale ja naprawdę jestem policjantem i interesuje mnie to, co mogłaś widzieć.
– Czy to ten papla w ciężarówce powiedział, że siedziałam tu i szpiegowałam całe boże dnie?
– Niedokładnie taksię wyraził.
Lizzi uśmiechnęła się szeroko. Także jej zęby miały niemal idealny kolor, zupełnie białe,
i Hake zastanawiał się, czy je również malowała. Nie potrafił rozstrzygnąć, czy miała trzydzieści,
czy sześćdziesiąt lat, takmocno była uszminkowana.
– Mogę postawić moją ostatnią koronę, że on jest recydywistą. Widziałeś chyba dziary na
jego rękach?
Hake kiwnął głową.
– I nie ma żadnych wątpliwości, że nie raz tam wróci. Widziałam go, jakrobi…
– Wyjaśniam morderstwo, Lizzi, więc wszystko inne musi pójść normalnymi kanałami
policyjnymi.
Lizzi Hammarlund zamilkła gwałtownie, jak gdyby została spławiona, i odwróciła się do okna
wychodzącego na kanał Pålsund. Po chwili zaczęła znów mówić swoim szarpanym dziecinnym
językiem.
– Jasne, siedzę tu całymi dniami i szpieguję. Nie mam zbyt wiele czegoś innego do roboty.
Ale często jestem tam, w cyberprzestrzeni, i komunikuję się z całym światem.
Przeciągnęła ręką po włosach. Ciemnoczerwone paznokcie nie pasowały do tej małej
dziewczęcej dłoni.
– To mój sposób, żeby „zobaczyć” świat. Podróżuję daleko każdego dnia i to do cholery dużo
dalej, niż ten tam tirowiec kiedykolwiek był. Siedzenie i kręcenie się w kółko po Långholmen
całymi dniami, co to jest za życie?
Uśmiechnęła się powściągliwie.
– O morderstwie – powiedział Hake i oparł się na lasce. Noga zaczęła go boleć po spacerach.
Jakby czytając w myślach Hakego, Lizzi powiedziała:
– Usiądź.
Policjant usiadł na drewnianym krześle, które prawdopodobnie było miejscem kota – było
pełne sierści.
– Czy wiesz, że w tym domu mieszkali Alfred Nobel i jego ojciec? Brat wysadził samego
siebie i czterech innych w powietrze przy pomocy oleju glicerynowego w jakichś budynkach
laboratorium, które leżały dużo dalej na działce. Gdyby Alfred zginął, uniknęlibyśmy dynamitu
i historia świata wyglądałaby zupełnie inaczej. Wszystko jest tylko przypadkiem i chaosem.
Gdybym nie została przejechana przez pieprzonego idiotę, leżałabym na plaży w Buenos Aires
z moim szefem. Byliśmy w każdym razie w drodze tam, kiedy niebo runęło w dół.
– O morderstwie – zaczął znowu Hake.
– Morderstwo, tak – zamyśliła się Lizzi. – Słyszałam o tym w radiu dziś rano. Widocznie
gówno wiecie.
– Oj tam, trochę chyba wiemy – odezwał się Hake i wyciągnął zdjęcie mężczyzny
znalezionego w kanale.
– Wygląda paskudniej niż ja – powiedziała z obrzydzeniem. – Ale nie poznaję go. Czy jest
Szwedem?
– Nie wiemy.
– Otóż to, gówno wiecie.
– Wiemy w każdym razie, że został zamordowany silnym uderzeniem w głowę, a potem
zatopiony w kanale Pålsund.
– Zdjęcie niewiele daje, ale takiego rudzielca bym rozpoznała, gdyby przebywał w tych
okolicach.
Hake spojrzał na nią odrobinę zawiedziony.
– Trzeba po prostu się wgryźć, powiedziała Lizzi radośnie. – I nie poddawać się. Życie jest
jednaktylko jedną długą kiełbasą gówna, z której trzeba brać kęs każdego dnia. Chodzi jednako to,
żeby przełknąć.
Zrobiła gest w stronę swojej nogi.
– Popatrz na mnie – ciągnęła. – Ledwo mogę sama się wyszczać, a nie pieprzyłam się od
ośmiu lat. Nawet pijaczkowie nie chcą tu przyjść i mnie przelecieć. Ale nie zamierzam się
poddawać. Pewnego dnia znajdę kogoś tam w sieci, miejmy nadzieję mężczyznę, który szuka
dokładnie kogoś takiego jakja. Jednonogiego byłego telefonistę.
Uśmiechnęła się sarkastycznie.
– Albo sprawdzę Nobla.
Wskazała gestem okno.
– Po śmierci brata kontynuował jedynie eksperyment na barce, tutaj, na Mälaren.
Roześmiała się swoim perlistym śmiechem, zanim rozedma płuc zakłuła ją tak, że zaczęła
kaszleć. Kiedy skończyła, spojrzała na Hakego niewinnymi niebieskimi oczami.
– Zresztą, dlaczego jesteście takzainteresowani zmarłymi? To my, żyjący was potrzebujemy.
Kiedy Hake jechał przez Västerbron z powrotem na komisariat policji, spojrzał w dół na
miejsce znalezienia zwłok. Miejsce było wybrane starannie, z góry nie można było zobaczyć,
gdzie mężczyzna został zatopiony. Mżawka sprawiała, że Hake z najwyższego punktu prześwitu
mostu nie mógł nawet dojrzeć Riddarholmen ani Starówki. Wycieraczki w starej „cytrynie”
pracowały frenetycznie.
Inaczej było minionego lata. Wyż utrzymywał się nad Skandynawią przez kilka miesięcy
i wakacje w Skagen były nadzwyczaj udane. Axel, Hanna i Siri wynajęli letni domek w pobliżu
słynnego Hotelu Bröndum na duńskim północnym wybrzeżu. Dom z sypialnianym poddaszem
i dużym pokojem dziennym z widokiem na morze. Kąpali się całymi dniami przy płytkiej plaży,
chodzili na spacery albo po prostu przesiadywali na działce. Axel i Siri zbrązowieli jak pierniczki,
Hanna ze swoim alabastrowo-białym ciałem pozostała blada, z wyjątkiem twarzy, która trochę
się zaczerwieniła, co czyniło piegi jeszcze wyraźniejszymi. Siri nauczyła się jeździć na
dwukołowym rowerku z kółkiem podporowym, a on i Hanna próbowali uczyć się duńskiego
z pomocą rozmówek. Rywalizowali o poprawienie słownictwa i intensywnie przepytywali się
nawzajem wieczorami. Po godzinie dwunastej mieli mówić tylko po duńsku.
– Du är sød[8] – powiedział Axel.
– Skal vi bola[9] – zapytała Hanna i uśmiechnęła się.
I „bola” robili przez pół nocy. Hanna smakowała kremem do opalania i słoną wodą i drapała
go po plecach tak, że musiał nosić bawełnianą koszulę przez kilka dni. Tej nocy chciała mieć
więcej dzieci, tej nocy chciała mieć całą gromadkę dzieci, z którymi mogliby się kąpać i bawić.
Nie chciała przestać się kochać i zasnęli szczęśliwi i wyczerpani w swoich ramionach.
Siri, która skończyła pięć lat, chciała uczyć się pływać. Widziała sztuczki swojego taty
w wodzie i chciała robić tak samo. Axelowi, który pływał zarówno kraulem, jak i brawurowo
motylkiem, trudno było przekonać ją, że to zbyt skomplikowany styl pływacki dla małej
dziewczynki. Kiedy Siri wreszcie zrozumiała, jakie to trudne, nie chciała w ogóle uczyć się
pływać.
W zamian za to Axel postanowił, że będą budować papierowy latawiec, który mogliby
puszczać na plaży. Zakupili bambusowe patyki i papier, a Siri mogła pomalować latawca
z pomocą Hanny. Była to szalenie piękna kaskada kolorów, która przyniosłaby zaszczyt każdemu
ekspresjoniście. Duże pola czerwonego i złota z kropkami i kółkami i czymś, co miało
przedstawiać różne zwierzęta. Kiedy papier wysechł, Axel rozpiął go między mocnymi,
skrzyżowanymi ze sobą bambusowymi patykami i przymocował długą żyłkę pośrodku. Oto
powinien latać wysoko. Poszli grupą w dół, nad morze, gdzie zawsze wiał silny wiatr
i przygotowali się na swoją pierwszą próbę lotu.
Axel trzymał linę. Hanna i Siri trzymały latawiec. Hake zaczął biec, lekko kulejąc, aż poczuł
opór liny i krzyknął, żeby puściły. Latawiec przeleciał nisko, zanim bez ceregieli runął prosto
w piach. Axel spojrzał na Hannę, która wzruszyła ramionami.
– Byłeś za wolny – powiedziała Siri.
– Zrobimy jeszcze jedną próbę – postanowił. – Może miałem za długą linę.
Zaczęli od nowa. Hake przy linie, Hanna i Siri przy latawcu. Axel biegł ile sił z podniesioną
ręką i wzdrygnął się, kiedy one puściły latawca. Ten wzleciał w powietrze i Hake już miał wydać
piskradości, kiedy latawiec zaczął się kołysać, by tuż potem znów runąć na ziemię.
Hake podszedł do latawca. Bambusowe patyki były skrzywione, papier się podarł, a jego
kolano bolało jaknigdy dotąd.
– Musisz biec jeszcze szybciej tato – powiedziała Siri oskarżycielsko, mimo że wiedziała
o niepełnosprawności swojego ojca.
Może był to sposób, by odpłacić się za pływanie.
Hake usiadł na piasku i odetchnął. Wyjął taśmę maskującą i łatał latawca tam, gdzie papier
puścił. Potem dodatkowo umocnił bambus kawałkiem żyłki.
– Jeśli któraś z was chce biegać, to możecie spokojnie to robić – powiedział.
Żadna nie czuła się wezwana. Axel wstał, a wiatr pochwycił latawiec, tak że trudno było go
utrzymać. Żadnej winy w siłach pogody w każdym razie nie było. Axel przypomniał sobie, że
widział program w telewizji o staruszkach, którzy puszczali latawce w Chinach. Żaden nie biegł
szczególnie szybko, by je wyciągnąć w powietrze. Napotkał spojrzenie Hanny.
– Po prostu go wypuścimy – powiedziała, jakby czytając w jego myślach.
– Jeśli dasz mu extra kuksańca, może się podniesie.
Hanna kiwnęła głową, a Hake odszedł takdaleko, aż lina się napięła.
– Jesteście ze mną?
Kiwnęły w napięciu.
– Raz, dwa, trzy – krzyknął Hake pod wiatr i pokuśtykał wzdłuż skraju wody.
Hanna i Siri rzuciły latawiec w powietrze, ale ten stawił opór.
Hake posuwał się dalej wzdłuż plaży i nie czuł ani muszli, ani kamieni pod stopami, ani nawet
chora noga nie dała o sobie znać. Pędził i potykał się, a latawiec dotrzymywał mu kroku,
właściwie się nie unosząc. Kręcił się wokół własnej osi i w końcu upadł kawałek dalej w wodę.
Hanna i Siri przybiegły. Brodziły w wodzie i wyciągnęły latawiec, podczas gdy Axel leżał,
dysząc, na brzegu. Hanna trzymała latawiec nad głową, brodząc w stronę lądu. Papier zmókł
i kolory zaczęły spływać. Wyglądała pod światło jakafrykańska księżniczka, czarna i smukła.
– Nie da się – powiedziała Siri.
– Musimy go najpierw wysuszyć.
Szli nieco osowiali w górę do domu.
Nad wydmami stał starszy, żylasty mężczyzna obok swojego roweru. Miał na głowie chustkę
do nosa i kiwał do nich. Oni pokiwali również, a kiedy minęli go, zawołał:
– Den skal ha en kæmpehale.
Pomachali i szli dalej w górę. Hanna poddała się pierwsza.
– Co on powiedział?
– Sądziłem, że znasz duński.
– W każdym razie powinien coś mieć – powiedziała Hanna.
– Kæmpehale.
Było tylko kilkaset metrów od domu, kiedy Hanna puściła latawiec i zaczęła biec w stronę
domu. Hake kulał za nią.
Siri gapiła się za nimi, nie rozumiejąc, i podniosła latawiec.
Hanna była pierwsza w środku w domu i pobiegła do regału, Hake był krokza nią, ale wspinał
się z trudem na poddasze.
– Gdzie do cholery jest słownik? – wołała podniecona Hanna i grzebała po regale.
Axel sądził, że wie, ale słownika nie było na górze na poddaszu.
Siri weszła i popatrzyła na nich. Położyła latawiec do wyschnięcia na werandzie.
– Co wy właściwie robicie?
Zatrzymali się, wyścig się skończył.
– Tamten wujekpowiedział coś, czego nie zrozumieliśmy – powiedziała Hanna.
– Kæmpehale – odpowiedziała Siri z odpowiednią duńską wymową. Opanowała dyftongi
lepiej niż Axel i Hanna i naśladowała beztrosko inne dzieci na plaży.
– No właśnie.
– Kæmpe nie jestem pewna – powiedziała Siri. – Ale hale wiem, co to jest.
Skierowała rękę do tyłu i podniosła swój koński ogon.
– To jest hestehale.
– Ogon – krzyknęli Hake i Hanna naraz. Latawiec potrzebuje kæmpe – ogona. Olbrzymiego
ogona.
Teraz przypomniał sobie, że wiele latawców miało długi ogon.
Ten mały ogonek, który zrobił, był najwyraźniej niewystarczający. Rozpoczął tworzenie go,
wziął linę i przywiązywał do niej kokardki i inne błyskotki. Z tyłu przymocował mnóstwo
materiałowych tasiemek.
Kiedy latawiec wysechł i ogon był na miejscu, poszli znów na plażę, drżąc z podniecenia.
Hake chwiejnym krokiem poszedł z liną, Hanna i Siri rzuciły latawca w powietrze. Ten zakołysał
się i początkowo wyglądał, jakby spadał, ale odbił i nagle wzbił się w powietrze.
Axel czuł szarpnięcie za linę, a latawiec po prostu wznosił się i wznosił. Wisiał w powietrzu
daleko nad wodą. Hanna i Siri podeszły do niego, promieniejąc radością, i Siri przejęła linę
latawca. Hanna i Axel objęli się nawzajem ramionami za szyje i tańczyli w koło.
– Kæmpehale, kæmpehale – krzyczeli.
Siri posłała im tylko uroczyste spojrzenie, zanim zafascynowana poszybowała latawca wzdłuż
plaży Skagen.
Hake uśmiechnął się na to wspomnienie, ale przypomniał sobie również, że ledwo wstał
z łóżka następnego dnia i musiał zażywać leki przeciwzapalne przez tydzień, aby zmniejszyć
obrzękkolana. Duński lekarz potrząsnął tylko bez zrozumienia głową i mruknął:
– Og De skal være en politimand[10].
Siri podniosła oczy znad swojej kolorowanki.
– To znaczy gliniarz – powiedziała nonszalancko.
Hake skręcił z Scheelegatan i zaparkował przed komisariatem. Naciągnął płaszcz nad głowę
i poszedł przez deszcz w stronę wejścia.
Pierwszą i najwspanialszą właściwością natury jest ruch, który ją nieustannie napędza. Jednakże ten ruch jest niczym innym, jak tylko ciągłym następstwem zbrodni, gdyż właśnie dzięki zbrodniom ona go zachowuje. Markiz de Sade[1] [1] D. A. F. de Sade, Justyna, czyli nieszczęścia cnoty, tłum. Marek Bratuń, Łódź 1987, s. 58- 59.
ROZDZIAŁ 1 Mężczyzna, który szedł wzdłuż kanału Pålsund i spojrzał w dół w ciemne wody, zadrżał nieco. Czuł się niespokojny i nie podob§ało mu się to, co wydarzyło się w ostatnim czasie. Zaczął niemal sądzić, że popełnił wielki błąd. Ale było już za późno, aby coś z tym teraz zrobić, myśleć będzie później, kiedy będzie po wszystkim. W każdym razie dotrzymał swojej części umowy, nikt nie mógł powiedzieć inaczej. Jednak trudno było zignorować nieprzyjemne uczucie, które czaiło się w okolicy żołądka. Zerknął do tyłu, ale zobaczył tylko taksówkę, którą przyjechał, stojącą po drugiej stronie kanału, na Söder Mälarstrand. Kierowca siedział i liczył pieniądze, nie zapalając jeszcze lampki z napisem „wolne”. Padał deszcz. Drobna, uporczywa i zimna mżawka. Siąpiło nieprzerwanie od kilku dni, boki kanału były błotniste, a brudnobrązowe sitowie zwisało nad wodą. Przy pomostach nadal cumowały łodzie, czekając na wyciągnięcie. Mężczyzna nie mógł zrozumieć, że nie zrobiono tego zaraz po zakończeniu sezonu, tylko czekano do samego końca. Nagle kanał mógł zamarznąć, a wtedy jest już za późno. Wetknął ręce do kieszeni i przeszedł obok pięknej dębowej łodzi z białym pokładem dziobowym. Właściciel nie zatroszczył się nawet o zdjęcie siedzisk z kokpitu. Jak można zaniedbać łódź do takiego stopnia? Miał ochotę wejść na pokład i zabrać jedną z poduszek do siedzenia tylko po to, by pokazać właścicielowi, jakie to głupie pozwalać takim skarbom leżeć na zewnątrz. Poszedł jednak dalej, ściągając jedynie mocniej pasek wokół płaszcza. Wieczór nadszedł szybko, a mżawka sprawiła, że kanał był spowity niebieskawą mgiełką, która powodowała, że mężczyzna marzł jakpies. Spojrzał na zegarek. Było nieco po dziewiątej wieczorem i pomimo tej dość wczesnej pory nie było w pobliżu ani jednego człowieka. Wielkie wierzby, które pochylały się w stronę powierzchni wody i brak oświetlenia ulicznego robiły swoje. Nie było to miejsce dla samotnych dziewczynek na wychodzenie z psem. Ale on sam nie miał żadnego wyboru, miejsce spotkania było ustalone i jeśli nie pojawiłby się, nie pojawiłyby się również żadne pieniądze. Zszedł z mostu w stronę klubu żeglarskiego Heleneborg. Tuż nad nim wyginało się imponujące przęsło mostu Västerbron, niczym ciemny łukna tle żółtego nieba. Miejsce spotkania miało być przy postoju 22. Stała tam zacumowana piękna mahoniowa łódź Petterssona[2] i kiedy mężczyzna zbliżał się do pomostu, ujrzał, że w kajucie motorówki świeci się światło. Zatrzymał się, próbując zajrzeć przez okno, ale jedyne co widział, to czyjeś plecy. Zawołał, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi i dlatego wyszedł na mostek. Zawołał znowu, ostrożnie stawiając stopę na relingu, i zrobił krok w dół do kokpitu. Łódź zakołysała się i osoba w kajucie odwróciła głowę, po czym natychmiast zgasiła światło. Zrobiło się czarno, że oko wykol, i mężczyzna z trudem rozróżniał kształty w kajucie. Założył, że osoba w środku wystraszyła się i właśnie miał powiedzieć, że to tylko on, kiedy coś mocno uderzyło go w głowę, tuż nad okiem. Najpierw pomyślał, że się poślizgnął, gdyż podłoga z impetem wpadła na niego z ogromną prędkością i przez chwilę wydawało się, że to właśnie ona uderzyła go prosto w twarz. Ale w momencie, kiedy miał się podnieść na czworakach i spojrzeć w górę, zobaczył żelazną rurę i nie zdążył nawet powiedzieć, że ktoś go z kimś pomylił, gdy rura trafiła go w głowę, na zawsze gasząc wszelkie możliwości rozmowy i wyjaśnienia. Te były wyłącznie dla żyjących.
[2] Chodzi o typ drewnianej łodzi motorowej.
ROZDZIAŁ 2 Komisarz Axel Hake stał w kuchni i opierał się na swojej lasce. Miał szerokie ramiona, krótko przystrzyżone włosy i był ubrany w grubą tweedową marynarkę i dżinsy. – No, idziesz? Spojrzał na swoją siostrę Julię, która stała przy lustrze i próbowała uporządkować swoje zmierzwione włosy. W odróżnieniu od swojego brata nie wyglądała szczególnie dobrze, ale miała piękne, choć ironiczne oczy. Sama uważała, że przypomina rysunek przedszkolaka, na którym żadne proporcje właściwie się nie zgadzały. Nos był kartoflowaty, usta trochę za grube, a twarz nieco nalana. Teraz Julii Hake to nie martwiło, jej wielką pasją było życie weterynarza w lasach Tullinge, a na brak mężczyzn nigdy nie narzekała. Pięknych mężczyzn. Inni jej nawet nie obchodzili. Niektórzy interesują się mężczyznami z poczuciem humoru, mężczyznami mającymi władzę, mężczyznami z ogładą. „Mnie interesują przystojni mężczyźni, po prostu” – zadeklarowała pewnego razu nonszalanckim tonem. Tego dnia jednakAxel Hake podejrzewał, że coś jest nie tak, jakpowinno. Julia znalazła nawet starą szminkę, którą rozsmarowywała po wargach i stroiła miny przed lustrem, tak że usta wyglądały jakczerwona rana. – Za godzinę zabieram Siri do przedszkola, więc musisz się zwijać – powiedział i zakołysał się na lasce. Pojechał do swojej siostry z kilkoma kartonami czerwonego wina. Była to przysługa, którą robił jej od czasu do czasu, przede wszystkim żeby zobaczyć, jak się czuje tam, na wygnaniu. Miejsce było odludne, położone w samym środku dużego, ciemnego lasu świerkowego i Hake uważał, że to niezbyt fortunne miejsce zamieszkania dla samotnej kobiety, ale jego siostra nigdy się nie bała. Przeciwnie. Czuła się bezpiecznie, gdy w pobliżu nie było zbyt wielu ludzi. Nieco nieobecna odebrała kartony z winem, postawiła je na piecu, pokręciła się dookoła przez chwilę i wymusiła na Axelu obietnicę, że podrzuci ją do miejsca oddalonego kilka kilometrów dalej. Jej land rover złapał gumę, a ona nie miała czasu tego naprawić. Zmieniała ubranie kilka razy, aby w końcu założyć swoją starą dżinsową kurtkę. W międzyczasie przeglądała się w lustrze więcej niż kiedykolwiekwidział, by to robiła. W końcu była gotowa, rzuciła ostatnie spojrzenie w lustro, skuliła się nieco i wyszła z domu. Brat szedł za nią, kulejąc. Nie był inwalidą, ale został postrzelony w kolano i miał trwałe uszkodzenie po lekarskiej robocie, którą Hake uważał za graniczącą ze znęcaniem. – Szal – krzyknęła Julia i wpadła z powrotem do środka. Hake westchnął i poszedł dalej do swojego starego, zardzewiałego citroena. Usiadł na masce i błądził wzrokiem. Klinika weterynaryjna Julii wyglądała na upadającą. Duży dom mieszkalny był wprawdzie w dobrym stanie, ale stodoła i zagrody były jeśli nie zaniedbane, to w każdym razie marne. Wytłumaczeniem siostry było to, że zwierzęta nie mają żadnych preferencji estetycznych i że klinika, która głównie zajmuje się rannymi końmi, psami i innymi małymi zwierzętami, doskonale pełni swoją funkcję. Drzwi otworzyły się ponownie i Julia pojawiła się z kolorowym szalem na ramionach, narzuconym na dżinsową kurtkę. Zatrzymała się i spojrzała bratu prosto w twarz. Jej oczy koloru trawy morskiej błyszczały, gdy patrzyła na niego. – No – powiedziała. – Nadaję się?
– Czy nie masz się spotkać tylko ze zwykłym facetem z wegańskiego kolektywu? – Nadaję się? – powtórzyła ostro. Axel Hake kiwnął głową. Wyglądała aż za dobrze. Ale jednak się niepokoił. Przyprowadzała do domu przystojnych, bezwartościowych mężczyzn, odkąd sięgał pamięcią. I traktowała ich jak powietrze, co w jakiś sposób sprawiało, że jeszcze bardziej byli nią zainteresowani, ponieważ nie byli przyzwyczajeni do takiego traktowania. Julii zdarzały się waśnie i swary i nie jeden raz Axel Hake musiał interweniować. Jednak zawsze miał wrażenie, że ona wyjdzie z tego bez szwanku. Tym razem jednak wydawało się, że Julia wpadła po uszy. Stała się niepewna, jeszcze bardziej kapryśna niż zwykle, gryzła się, że może jest za stara, aby mieć dzieci. Mężczyzna, w którym się zakochała, był właściwie tylko dwudziestokilkuletnim chłopcem rosyjskiego pochodzenia, mieszkającym w wegańskim kolektywie, który leżał jeszcze głębiej w świerkowym lesie niż klinika weterynaryjna. Hake nigdy go nie spotkał i jedynym, co udało mu się podsłuchać, było to, że był blondynem i nie miał zarostu. Kiedy zapytał o osobowość chłopaka, Julia popatrzyła na niego bez zrozumienia i zastanawiała się, co to ma do rzeczy. Chłopak wyglądał, do licha, jak grecki bóg… Marianne de Vrie siedziała w swoim pięknym zabytkowym mieszkaniu na Långholmen i próbowała skupić myśli na przewodniku, który właśnie pisała. Opublikowała serię dobrze napisanych i naszpikowanych faktami książek, które były kupowane przez wierny krąg czytelników. Teraz jednak była w kłopocie. Nagle złapał ją pisarski kurcz i nic nie układało się tak, jak chciała. Od przyjaciółki dostała radę, żeby nie wysilała się tak bardzo, tylko użyła Internetu, aby znaleźć informacje o miejscach, o których pisze. Marianne uważała to za niemoralne. Ale po sześciu miesiącach pisarskiej posuchy udała się do sieci i właśnie znalazła opis podróży w języku francuskim, którego, jak sądziła, żaden Szwed nie będzie czytał. Poświęciła dzień na tłumaczenie tekstu, który traktował o wizycie na targu ptaków w Marrakeszu. „Kiedy ptaki kąpią się w piasku” miała nazwać dzieło, które miało być pierwszym rozdziałem w jej książce. Ale ten czyn zdenerwował ją i zaniepokoił, wstydziła się trochę i zdecydowała się pójść na długi spacer, żeby uspokoić nerwy. Marianne patrzyła na jesienny krajobraz. Czubki liściastych drzew płonęły, kiedy szła przed siebie Skutskepparvägen. Z każdym krokiem czuła, jak napięcie nieco odpuszcza, jak wyrzuty sumienia zaczynają słabnąć. Jednak obejrzała się niespokojnie, wydawało się jej, że ktoś zagląda jej przez ramię i upomina ją, by nie oszukiwała swoich czytelników. Przyspieszyła, aby pozbyć się tego uczucia. To był jednak błąd, bo szybko poczuła się wypompowana i była zmuszona oprzeć się o otwartą drewnianą bramę przy kanale Pålsund. Po drugiej stronie drewnianego płotu, wzdłuż kanału biegł mostek. Wyszła na niego. Zachowywała się ostrożnie i nie chciała, by ludzie widzieli ją sapiącą z wysiłku. Westchnęła i spojrzała w wodę. Najpierw pomyślała, że ktoś stanął za nią, żeby przejrzeć się w wodzie – tuż pod powierzchnią stał mężczyzna w płaszczu i wpatrywał się w nią pustymi oczami. Dopiero kiedy zobaczyła falujące włosy, mlecznobiałe oczodoły i zdeformowaną twarz, zrozumiała, że to martwy człowiek, stojący mniej więcej prosto. Z początku nie mogła zrozumieć, jak to jest możliwe, ale potem zobaczyła wokół nóg mężczyzny łańcuch, który przytrzymywał go w miejscu. A chwilę później wzdłuż kanału rozniósł się echem jej krzyk, aż do potężnych przęseł mostu Västerbron. Echem, które wydawało się nie mieć końca. Kolektyw wegański leżał na polanie z szumiącymi świerkami naokoło. Główny budynek był dużą, pomalowaną na żółto trzypiętrową willą z przełomu wieków. Bellmanowska żółć przypominała Hakemu, że kiedyś czytał o tym szwedzkim ciemnożółtym kolorze, który był
bardzo powszechny na domach i budynkach przez wiele wieków. Z boku domu znajdowały się jakieś szopy, a przed jedną z nich stał szary bus volkswagen. Kiedy Hake zjechał z ronda, zobaczył starszego mężczyznę, który szedł w ich stronę. Był około pięćdziesiątki i miał chudą twarz, duże krzaczaste brwi i kasztanowe włosy. Hake spodziewał się jakiejś przypominającej guru osoby jako przywódcy kolektywu, ale ten mężczyzna wyglądał bardziej jak myśliwy niż filozof. Julia kiwnęła do niego i mężczyzna skinął głową. – Co z Eliną? – zapytała Julia, kiedy wysiedli z „cytryny”. Mężczyzna spojrzał czujnie na Axela i jego laskę, zanim ponownie utkwił wzrokw Julii. – Sądzę, że gorączka spadła, ale chyba będzie najlepiej, jeśli sama sprawdzisz. Julia opowiadała, że jedna z kolektywnych suksię oszczeniła i poważnie się rozchorowała, i że ona była za nią odpowiedzialna. To takpoznała swojego towarzysza. – Yuri jest? Mężczyzna skinął głową w stronę wejścia. – Czuwa nad nią. Julia rozpromieniła się, otworzyła bagażniki wyjęła swój weterynaryjny sprzęt. – No to chyba wejdę – powiedziała i spojrzała na swojego brata. – Maksymalnie dziesięć minut – uściślił Hake. Julia kiwnęła głową i pospieszyła do środka. Mężczyzna zrobił krok w kierunku Axela i wyciągnął dłoń. – Gustav Lövenhjelm – przedstawił się. – Axel Hake. Jestem bratem Julii. – Aha – powiedział Lövenhjelm. – Nie jesteście specjalnie podobni. Lustrował Hakego bez skrępowania. – No cóż – odparł Axel. – Nigdy nie można tak naprawdę mieć pewności, ale nasi rodzice twierdzą, że takjest. Lövenhjelm uśmiechnął się nieco, zakołysał na piętach i rzucił spojrzenie w stronę domu. – W środku jest herbata ziołowa – powiedział. – Ale trzeba samemu sobie wziąć, kolektyw tak działa. Hake podziękował i poszedł w kierunku drzwi w tym samym czasie, kiedy dwie młode kobiety przyjechały na rowerach i zatrzymały się przed Gustavem Lövenhjelmem. Hake słyszał, jakten mówi coś o tym, że mają szczęście, że jest właśnie miejsce w kolektywie. Reszty już nie słyszał, gdyż jego komórka zaczęła dzwonić wściekłym sygnałem. To był Oskar Lidman, jego policyjny kolega. – Musisz przyjść – powiedział krótko Lidman. – Mamy zwłoki w wodzie. Hake wszedł do domu, żeby poszukać Julii. Wydawało mu się, że słyszy jej głos z drugiego piętra, szedł więc w górę po szerokich schodach w stronę głosów. W jednym z pokojów Julia stała przed młodym chłopcem z jasną, niemal przypominającą albinosa twarzą i kredowobiałymi włosami. – Zobaczę, Julio – mówił chłopiec ze słowiańskim akcentem. – Mam sporo do zrobienia. – Proszę – naciskała Julia, a Hakemu nie podobał się ton w jej głosie. Brzmiał ulegle i cukierkowo. Chłopiec wziął jej twarz w swoje ręce i spojrzał na nią rozbawiony. Pocałował ją w czoło i odepchnął szorstko od siebie. Potem zerknął na psa, który leżał na kocu z czterema szczeniakami przy swoim brzuchu. – Jakwłaściwie jest z Eliną? – zapytał. WzrokJulii zawisł jeszcze kilka sekund na twarzy chłopca, zanim kobieta spojrzała na psa.
Wtedy Hake wykorzystał okazję, by się ujawnić. Jak gdyby akurat wszedł na górę po schodach i nie widział, co się wcześniej działo. Yuri popatrzył na niego badawczo. – Muszę jechać, Julio. Dzwonił Oskar Lidman. Mam dyżur, a to jest pilne. Technicy są już na miejscu zbrodni. – Miejscu zbrodni – powtórzył Yuri. – Jesteś gliną? – Nie – powiedział Axel Hake. – Jestem policjantem, a ty? Yuri uśmiechnął się nieco powściągliwie i zerknął na Julię. – Według Julii jestem księciem Myszkinem. Wiesz, z książki Dostojewskiego. – Zatem idiotą. Julia rzuciła bratu nienawistne spojrzenie, ale Yuri odpowiedział spokojnie: – To chyba prawda. Chyba jestem idiotą. Uśmiechnął się do Julii. Był to olśniewający uśmiech. Oskar Lidman czekał na Hakego na dole przy kanale Pålsund. Technicy odgrodzili teren i kilku ciekawskich stało za taśmą, próbując zobaczyć, co się stało. Zwłoki leżały za płachtą, która była rozciągnięta, by fotografowie z prasy nie mieli szansy na zrobienie zdjęć zamordowanemu mężczyźnie. Jeden z reporterów rozmawiał z Marianne de Vrie, która cicho opowiadała, co się stało. Komisarz Axel Hake podszedł i popatrzył na mężczyznę leżącego na plastikowych noszach. Jego twarz była groteskowo nabrzmiała, ledwo można było rozpoznać rysy. Nawet ciało spuchło, a skóra była gładka i nieco tłusta. Włosy miał rude, ale koloru oczu nie dało się określić. Ryby i podwodne zwierzęta wygryzły niemal w całości gałki oczne. – Wiemy, kim on jest? – zapytał Hake. Oskar Lidman pokręcił głową i wsunął ręce do kieszeni kurtki. Był dużym mężczyzną, żeby nie powiedzieć grubym, ale poruszał się miękko i szybko, jeśli było trzeba. Można było się domyślić, że jego wielką pasją jest taniec, gdyż szedł rytmicznie, jakby podążał za melodią do salsy albo rumby. – Nie będzie raczej zbyt trudno z tym tatuażem. Wskazał palcem na lewe ramię denata. Było wytatuowane białym chińskim smokiem ze skrzydłami na czarnym tle. W jednym rogu znajdowała się cyfra dwa, a pośrodku tatuażu był czworokąt podzielony na dwa kolory, czerwony i zielony, z czymś, co wyglądało jak złoty płomień ognia w centralnym miejscu. Hake nigdy nie widział czegoś podobnego. – O ile jest Szwedem – dodał Lidman. Chudy mężczyzna podszedł do nich. Był to lekarz sądowy Brandt. Skinął lekko głową na powitanie obydwu policjantów. – Mogę już teraz powiedzieć, że nie da się ustalić czasu morderstwa, biorąc pod uwagę, że z pewnością leżał w wodzie jakiś tydzień, a temperatura wody zmieniała się bardzo w ciągu tych ostatnich dni. Typowe, pomyślał Hake. Oznaczało to, że nie można zapytać ewentualnych podejrzanych, czy mają alibi. – Ale został zamordowany – ciągnął Brand swoim szorstkim głosem. – Ktoś uderzył go okrągłym przedmiotem w czaszkę, dwa, może trzy razy. Żelazną rurą albo czymś podobnym. – Więc był martwy, zanim został zatopiony w kanale? Brandt spojrzał na Hakego ze źle ukrywaną złośliwością. – Co do cholery myślisz? Jakwidzisz, czaszka jest przecież niemal roztrzaskana. – Ale mógł przecież utonąć najpierw, a później mieć rozbitą czaszkę – powiedział Hake spokojnie. – Może się przecież zdarzyć, że ktoś chce wyprowadzić nas w pole. Nie zamierzał pozwolić Brandtowi łapać łatwych punktów.
Nie odpowiadając, Brandt odwrócił się i poszedł w stronę karawanu. Hake ponownie spojrzał na zamordowanego mężczyznę. Łańcuch wokół kostki zostawił głębokie ślady w skórze i wyraźnie można było dostrzec białą piszczel pod metalowymi linkami. Stalowa kotwica przymocowana do łańcucha była wystarczająco ciężka, by utrzymać mężczyznę w miejscu, pod wodą. – Po co zatapiać go tutaj? – Może to jest miejsce zbrodni – odparł Lidman. – To możliwe, ale dlaczego w ogóle go zatapiać? Dlaczego go po prostu nie wyrzucić? Jeśli nie chce się, aby ciało zostało znalezione, to rzecz jasna nie powinno się robić czegoś takiego, bo prędzej czy później ktoś je odkryje. – A od kiedy mordercy stali się mądrzy? – powiedział gorzko Lidman i spojrzał w górę na hałaśliwy strop mostu Väster, a potem w dół na ziemię. Pod mostem nie rosło prawie nic, pleniły się tam tylko stonogi i gryzonie. Wszystko było równie martwe jakosoba na plastikowej płachcie. Ponieważ miejsce znalezienia ciała znajdowało się dokładnie pod tą masywną stalową konstrukcją, spacerowicze chodzący po moście nie mogli widzieć tego, co się działo przy pomoście. Po obu stronach kanału były nadal przycumowane łodzie, ale większość z nich została już wciągnięta, panosząc się pod wielkimi plandekami. Niektóre stały na przyczepach, inne na drewnianych stojakach. Wiele samochodów było też zaparkowanych w okolicy, a niemal nad samą wodą stał biały, stary autobus z napisem: „Wyłączony z ruchu” umieszczonym nad kabiną kierowcy. Axel Hake spojrzał na zegarek. – Tobisson jeszcze nie przyszedł? Lidman pokręcił głową. – Kiedy się pojawi, możesz mu powiedzieć, żeby z kilkoma ludźmi zaczął pukać do drzwi. – Będzie przeszczęśliwy – powiedział Lidman i rozejrzał się. Nie było jednak tak wielu domów w tej okolicy. Hake wskazał laską na drugą stronę kanału, w kierunku wysokich, dużych kamienic czynszowych na Lorensbergsgatan, powyżej Söder Mälarstrand. – Och, myślałem raczej o tych tam – powiedział. – Z ich okien przecież widać to miejsce. Lidman aż ścierpł. Mieszkały tam prawdopodobnie setki lokatorów, będzie to więc ogrom pracy. Wolałby, aby Hake sam dał Tobiasowi Tobissonowi to zadanie. Hake rzucił ostatnie spojrzenie na denata i odszedł do techników, by powiedzieć im, aby zaczęli dokumentować miejsce znalezienia zwłok. Potem powędrował bez pośpiechu wzdłuż kanału Pålsund, aż doszedł do końca stoczni Mälar. Chciał przejść się sam przez chwilę, aby poczuć okolicę. Långholmen było piękną cząstką Södermalmu. Niemal idylliczną, w której nawet mniejsze domy i zakłady wyglądały zachęcająco, mimo że wiedział, iż człowiek się tam zaharowywał. Palnik spawalniczy zapalał się i gasł w jednym z zakładów i rozświetlał duże okno wychodzące na promenadę. Hake spojrzał na wodę. Coś dręczyło go głęboko w świadomości, ale nie umiał tego uchwycić. Omiótł wzrokiem nabrzeże Ratusza, spojrzał dalej, w stronę Riddarholmen i w końcu ku wzgórzom Söder. Pogrążył się w myślach o dzielnicy, w której teraz się znajdował. Södermalm tak bardzo się zmieniło. Z początku była to prawdziwa dzielnica robotnicza ze spinnhus[3], browarami, wytwórniami tranu i różnorakimi małymi zakładami przemysłowymi. Mrowiło się w niej od służących, gałganiarzy, robotników zmianowych i rzemieślników. Znajdowały się tam domy rodzin wielodzietnych, więzienia i gorzelnie, i to tam Gustaw Waza wypędzał chorych umysłowo i trędowatych. W ostatnich latach dzielnica jednak otrzymała znacznie wyższy status, kiedy przeprowadzili się do niej dziennikarze, działacze kulturalni i wszelkiego rodzaju artyści.
Mieszkanie na Söder stało się modne, młodzież pielgrzymowała tu, i roiło się tu od klubów, kawiarni i restauracji. Jednak wciąż Söder wydawało się zupełnie dziwną częścią Sztokholmu. Może nieco uboższą od pozostałych dzielnic miasta, gdyż nadal było tu pod dostatkiem małych przedsiębiorców, mechaników, lokali bokserskich i starych chałup. Ponadto, to na Söder można było zobaczyć, że Sztokholm jest częścią archipelagu. Tam wychodziły na światło dzienne granity, tam spadały skały do wody i tam przylgnęły małe chałupki, jak domki rybackie wzdłuż zboczy od Katarzyny do Marii[4]. Hake odwrócił wzrok od Söder w stronę Kungsholmen. Po drugiej stronie wody widział ulicę Chapmansgatan, na której mieszkał. Niedaleko stamtąd znajdowało się przedszkole jego córki Siri. Dopiero wówczas to dręczące uczucie z tyłu głowy stało się dla niego jasne. Zatrzymał się nagle i zaklął. – Siri – powiedział głośno. Spojrzał na zegarek i odkrył, że jest ponad godzinę spóźniony. Wyjął komórkę i zadzwonił do przedszkola, ale linia była zajęta. Popędził z powrotem do swojego samochodu. [3] Långholmens Spinnhus – więzienie dla biednych i bezdomnych kobiet w Långholmen. [4] Chodzi o dwa kościoły – Eleonory Katarzyny av Pfalz i św. Marii Magdaleny.
ROZDZIAŁ 3 Hake obudził się wcześnie następnego dnia. Robił to zawsze, kiedy miał zabrać się za nowy przypadek. Coś się w nim już uruchomiło i był zarówno spięty, jak i ciekawy – uczucie, z którym był aż nadto zaznajomiony. Czuł się jakkoń pełnej krwi, wprowadzany do boksu startowego, który wie, o co chodzi, ale mimo wszystko niezupełnie chce w tym uczestniczyć, tylko robi trudności i jest ogólnie niechętny. Kiedy już bramki startowe idą w górę i wyścig się rozpoczyna, to co innego, ale czas przed tym momentem jest najgorszy. Hanna nadal spała i Axel wiedział, że upłynie sporo czasu, aż będzie mógł znowu u niej nocować. Nie chciała mieć go w swoim łóżku, kiedy był w środku śledztwa o morderstwo. Powiedziała, że czuje, jakby zapach krwi pozostawał na jego ubraniu po wizytach u patologów i na miejscach zbrodni. Najpierw trudno było mu to zaakceptować, ale po prostu takzdecydowali się żyć – w separacji. On miał swoje mieszkanie na Chapmansgatan, a ona swoje przy kościele Kungsholm. Hake odwrócił się na bok i spojrzał na nią. Miała staroświecką twarz, niemal przezroczystą, z piegami wokół nasady nosa i obfite usta z nieco popękanymi wargami. Włosy opadały na połowę twarzy i Hake odgarnął je ostrożnie ręką. Wymruczała coś przez sen, a potem otworzyła jedno oko, prawie bezbarwne oko, które najpierw popatrzyło na niego ostro, zanim odrobinę złagodniało. Pocałowała go pospiesznie w usta, po czym odwróciła się i ponownie zasnęła. Poprzedni wieczór był przyjemny. Hanna nie zrobiła afery, że przegapił odebranie Siri z przedszkola. Córka także nic nie powiedziała, kiedy wreszcie się pojawił, spojrzała tylko na niego odrobinę zmęczona, a potem wyszła z szatni, ubierając swój prochowiec. – Powiemy coś mamie? – zapytała od niechcenia. Weszła w ten wiek, kiedy chce się mieć tajemnice i odrobinę napięcia, by zobaczyć, gdzie przebiegają granice. – Chyba zrozumie – rzekł Axel. – Ja nie jestem taka pewna – odpowiedziała Siri. Kiedy Hake wyszedł z bramy tego wczesnego ranka, padało. Okresowe opady ciągnące się tygodniami. Cmentarz ze swoim żelaznym ogrodzeniem wyglądał groźnie w tej szarawej mgiełce. Horyzont ograniczały duże kamienice i w dół, w stronę wody, ciemne ściany wydawały się zginać, by ochronić się przed deszczem. Hake przesuwał się wzdłuż fasad domów, a laska służyła jakswego rodzaju czułekw kaskadzie deszczu ograniczającego widoczność. W połowie drogi na komisariat przypomniał sobie, że miał iść do Medycyny Sądowej i dlatego teraz przebijał się przez ostry wiatr z powrotem do swojego samochodu. Jazda tam była koszmarem. Trzeba było uważać na ubrane na ciemno cienie, które nagle wkraczały po prostu na ulicę, zakładając, że są widoczne wśród ulewnego deszczu; na samochody, które bez ostrzeżenia hamowały przed nim gwałtownie, i na kolejki wijące się całą drogą do Solna. Zaklął cicho przez zaciśnięte zęby. Kiedy wreszcie dotarł do Zakładu Medycyny Sądowej i zdjął z siebie płaszcz, jego nastrój nagle się zmienił. Teraz dla odmiany irytował go ten sztuczny porządek i regularność panująca w salach. Gładkie powierzchnie ścian sprawiały sterylne wrażenie, połyskujące chłodnie ostro odbijały światło padające z okna, a świeżo wymyte stoły do obdukcji stały w rzędzie, jakby były
elementem hali maszynowej. Ale tak to było, kiedy nowe śledztwo miało się rozpocząć. Irytacja zawsze była w pogotowiu. Hake podszedł do najodleglejszego stalowego stołu, gdzie Oskar Lidman stał razem z Brandtem i patrzył na zwłoki. Wyglądało to obscenicznie. Nie tylko to spuchnięte ciało i marchewkowego koloru włosy łonowe, które kłębiły się w kroczu, nie tylko miażdżona rana głowy, która błyszczała teraz na niebiesko, szczerząc się do tego, co pozostało z rudych włosów po goleniu, ale nawet sam pomysł, aby położyć golusieńkiego człowieka na tej błyszczącej ławie na pokaz. Jak kawałek martwego mięsa. To, że potem Brandt dłubał w ciele i było widać duże szwy na klatce piersiowej, w miejscu gdzie przeszła piła, nie czyniło tego wszystkiego mniej niesmacznym. – Nie ma żadnej wody w płucach, a więc zmarł od urazów czaszki – powiedział Brandt, kiedy Hake się zbliżył. – Dokładnie takjaksądziłem. Spojrzał triumfująco na Hakego. – Coś więcej? Brandt wskazał na miskę, w której leżały jakieś narządy. – Kiepska wątroba. Mogę to powiedzieć od ręki – na granicy alkoholowego stłuszczenia wątroby. Ogólnie był w złym stanie. Ale nie miał we krwi ani alkoholu, ani narkotyków. – Czy możesz powiedzieć, kiedy zmarł? – Nie, i wątpię, aby ktoś inny mógł to zrobić. W wodzie było zimno i proces rozkładu postępuje wtedy przecież wolniej. – Podaj mi przynajmniej przybliżoną datę. – Nie próbuj. Nie jestem jakimś jasnowidzem, tylko naukowcem. – Dwa tygodnie, trzy tygodnie? Brandt jęknął nieco, po czym wzruszył ramionami. – Raczej dwa, ale głowy nie dam. – Czy możesz powiedzieć w takim razie, ile miał lat? – Miał kondycję sześćdziesięciolatka, ale myślę, że miał około czterdziestki. – Dlaczego? – Żadnego powiększenia prostaty, jaku większości mężczyzn w tym wieku, zębów nie dosięgła jeszcze paradontoza… – Jakwyglądają plomby? – Nie jestem ekspertem, ale w każdym razie nie wyglądają jak tradycyjne wschodnioeuropejskie plomby. Nie ma złotego zęba, jakwidać. – A urazy, od których zmarł? – Olle Sandstedt z technicznego był tutaj i powiedział, że najprawdopodobniej była to żelazna rura. Musiała być dość długa, by mieć taką siłę, że czaszka pękła. Hake kiwnął głową i spojrzał na Lidmana, który pozwalał miętówce wędrować z jednej strony ust na drugą. Była to ostatnio jego mania, kolejna próba, by rzucić palenie. Wcześniej żuł zapałki, ale w końcu jego żona miała dość znajdowania wszędzie w domu mokrych, połamanych kawałków. – Musimy sfotografować twarz, bez względu na to, jak groteskowo wygląda. I chcę mieć też zbliżenie tego tatuażu. – Wskazał palcem na czarnobiałego smoka. – Nigdy nie widziałem czegoś podobnego – powiedział Brandt. – Nie wygląda ani na chińskiego, ani na zachodniego. Rzymska dwójka i chiński smok. Pokręcił głową. Hake rzucił ostatnie spojrzenie na mężczyznę na stalowej ławie. Śmierć nigdy nie była twarzowa, zwłaszcza gdy dotyczyło to zwłokznajdowanych w wodzie.
Axel Hake i Oskar Lidman zjedli kaszankę w policyjnej kantynie, zanim weszli na górę do wydziału i zaczęli urządzać pokój dowodzenia. Jeszcze za bardzo nie mieli z czym przyjść, ale laboratorium postarało się już o zdjęcia i Lidman przymocowywał je na dużej tablicy. Były to zdjęcia zarówno z obdukcji, jaki z miejsca znalezienia zwłok. Drzwi otworzyły się i wszedł Tobias Tobisson. Wyglądał jak kreska przy boku cierpiącego na nadwagę Lidmana. Uczynił cnotę z bycia wytrzymałym i chudym i postrzegał siebie samego jak biegacza długodystansowego, który kilometr po kilometrze pokonywał ból i przez całą drogę utrzymywał tempo. Pogardzał Lidmanem za jego zwiotczałą postawę, ale równocześnie obawiał się trochę inteligencji i błyskotliwych komentarzy kolegi. Potrafiły trafić w sedno. Jak wtedy, gdy Lidman przyszedł z podsumowaniem pokazującym, że nie było go w pracy mniej niż Tobissona, pomimo jego przechwałeko tym, jakdobrze się czuje dzięki ćwiczeniom ruchowym. – Tu masz czarno na białym. Połowa twoich nieobecności jest wynikiem urazów sportowych. Uszkodzone łękotki tu i zapalenia więzadeł tam. Ruch się nie opłaca. Tobissonowi zabrakło języka w gębie. Stanął teraz przed tablicą i patrzył na fotografie. Był to pierwszy raz, kiedy widział tego mężczyznę. Odwrócił szybko wzroki wyjął notatnik. – Popukałem do drzwi ludzi wczoraj i dzisiaj – powiedział rzeczowo. – Nie wiedząc, o jakiej porze ani nawet o którym tygodniu mają pamiętać. Nie mając żadnego zdjęcia faceta. – Ktoś coś widział? Hake podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Niebo przejaśniło się tuż po lunchu i na moment słońce prawie przedarło się przez chmury. Ale tylko prawie, gdyż chwileczkę później znów zaczęło lać jak z cebra. Teraz niebo było fioletowo-niebieskie, a Hake słyszał, jak woda chlupie z rynny, gwałtownie wylewając się na asfalt. – Widzieli wszystko, co możliwe. Wydaje się, że połowa z nich nie robi nic innego poza gapieniem się przez okno całe boże dnie. Widzieli domniemanych złodziei łodzi, widzieli parę, która pieprzy się w przerwach na lunch między wyciągniętymi łodziami. Widzieli różne tajemnicze osoby. Ale kiedy się ich przyciśnie, okazuje się często, że chodzi o kogoś, kogo chcą wsadzić. Skrzywił się. – Widzieli ćpunów, włóczęgów, łobuzów i frywolne kobiety, widzieli… – Widzieli zatem coś istotnego? – przerwał niecierpliwie Lidman i cmoknął swoją miętówkę. – Nie – odparł obcesowo Tobisson. – Możesz mimo wszystko wydrukować raport – powiedział Hake i odwrócił się do niego. – Błądzimy przecież po omacku, ale nigdy nic nie wiadomo. – Może ten zamordowany jest mężczyzną, który pieprzył tę kobietę w przerwie na lunch – powiedział Lidman. – Zazdrosny mąż mógł za nimi iść. Tobisson uśmiechnął się do niego. Takim pewnym siebie uśmiechem kogoś wiedzącego, kto ma Czarnego Piotrusia. – Nie bardzo. Byli tam w każdym razie znowu przedwczoraj. Lidman podniósł się i pociągnął za tył spodni. – Okej, ale może coś widzieli. Jakby nie było, może warto dalej to poprowadzić. Hake kiwnął głową Tobissonowi, który stęknął ciężko. – Sprawdź ich. Wrócił i usiadł na krawędzi biurka. – Technicy zajmują się kotwicą i łańcuchem oraz ewentualnymi odciskami palców. Ty, Oskar, sprawdź wśród naszych kontaktów, czy coś słyszeli o jakiejś egzekucji.
Mieli wielu kapusiów, którzy zwykle wiedzieli, że coś się szykowało pomiędzy różnymi kryminalnymi grupami. Dotyczyło to zarówno tak zwanej jugo-mafii[5], jak i gangów motocyklowych. – Priorytetem jest oczywiście ustalenie jego tożsamości. – A co ty będziesz robił? – zapytał Lidman. – Pójdę do naszego szefa i poinformuję go – powiedział Hake. – Mówiąc o ludziach bez tożsamości – dodał Lidman. – Nie widziałem Rilkego od powstania Nilsa Dacke[6]. Jednak Seymour Rilke był wyjątkowo w swoim biurze. Wprawdzie Hake musiał czekać dwadzieścia minut, zanim został wpuszczony przez sekretarkę Rilkego, ale była to normalna demonstracja siły szefa policji. Doprawdy, nie był dostępny o każdej porze. Hake usiadł naprzeciw tego małego człowieczka, który tronował za swoim okazałym biurkiem i obracał pióro Mont Blanc między swoimi małymi dłońmi. Jego głowa była duża i wyglądała nieproporcjonalnie w stosunku do wąskich ramion i drobnego ciała. Dobrze skrojony garnitur z kamgarnu z chusteczką w kieszonce na piersi nadawał mu lalusiowaty wygląd, ale Hake nie dawał się zwieść. Seymour Rilke miał zarówno prestiż, jak i ambicje, co Hake parokrotnie poczuł sam na sobie. Hake położył zdjęcie z prosektorium na biurku komendanta. Rilke ani drgnął, kiedy zobaczył tę napuchniętą twarz. Przyglądał się jej rzeczowo długą chwilę. – Kto to jest? – Nie wiemy. Wiadomo tylko, że został zamordowany przed kilkoma tygodniami i zatopiony w kanale Pålsund z łańcuchem i kotwicą wokół nogi. – Szwed? – Jakpowiedziałem, nie wiemy. Hake zawiesił laskę na poręczy krzesła, ale ta cały czas się zsuwała. W końcu wziął ją, postawił między swoimi nogami i takjakby oparł na niej brodę. Rilkemu nie podobała się ta poza. Dodawała Hakemu autorytetu, którego nie powinien mieć w tym pokoju. – Chciałbym opublikować zdjęcie – powiedział Hake. – Wszystko pójdzie wtedy szybciej. – Nie ma o tym mowy. Świadczyłoby to tylko o tym, że jesteśmy kompletnie zbici z tropu i nie mamy z czym iść dalej. – Chyba takmożna opisać naszą sytuację. – Och tam, możecie się chyba trochę wysilić, zanim zrobimy coś drastycznego. Ja w każdym razie uważam, że to sprawa o niskim priorytecie. – Dlaczego? – Wygląda to jak porachunki w półświatku. Nie nazywało się to miejscem stojącym w zatoce Nybro kiedyś, gdy grupy przestępcze pozbywały się siebie nawzajem? – Jak powiedziałem, nie mamy pojęcia, jakiego rodzaju jest to przestępstwo, poza tym, że chodzi o morderstwo – odparł Hake łagodnie. – W każdym razie nie dostaniesz do tego więcej ludzi – powiedział Rilke, po czym odkręcił zatyczkę pióra i zaczął pisać. Audiencja była skończona i Hake wstał. – Czy morderstwo ma niski priorytet dlatego, że zdarzyło się na Södermalmie, a nie w jakiejś lepszej dzielnicy? Seymour Rilke nawet na niego nie spojrzał. – Nie bądź śmieszny Axel – powiedział.
Axel Hake zadzwonił do drzwi swojego sąsiada Larsa Larssona-Varg. Były kustosz muzeum otworzył drzwi i kiwnął ręką na Hakego. Był ubrany w pomięty lniany garnitur i brudny t-shirt. Na głowie miał małą aksamitną jarmułkę w kolorze czerwonym, a na nogach jakieś mocno znoszone espadryle. Pokój był przeładowany bibelotami i obrazami, a na stole królowała duża gipsowa głowa Strindberga. Tuż obok leżała para rękawic bokserskich, a w kryształowej karafce znajdowało się wino. Lars nalał sobie kieliszeki wskazał gestem Hakemu, który jednakodmówił. Hake pokazał zdjęcie tatuażu Larssonowi-Varg, który spojrzał na nie z zaciekawieniem. Lars był ekspertem w dziedzinie sztuki renesansowej, ale interesowały go wszelkiego rodzaju zdjęcia. – Interesujące – powiedział i pociągnął łykwina. – To pilne. – Daj mi kilka dni. Spojrzał na Hakego. – Czy to trup? Hake kiwnął głową. – To powinno się go obedrzeć ze skóry i zachować ten fragment z tatuażem. – Cholernie groteskowo. – Nie, ja naprawdę tak myślę. W japońskich muzeach znajduje się wiele pięknych wytatuowanych skór. Całe plecy z dziełami różnych mistrzów. To przecież dzieła sztuki, do cholery. Muszą być zachowane dla przyszłych pokoleń. – Tego w każdym razie nie będziemy oskórowywać – powiedział Hake stanowczo. – Jakuważasz. Larsson-Varg dalej patrzył na fotografię. – Teraz mogę powiedzieć jedynie, że ten smokjest takzwanym smokiem Annam[7]. Podszedł do półki z książkami i zdjął jedną. Otworzył ją i wskazał na zdjęcie smoka, który nieco przypominał motyw tatuażu. – Zawsze coś – rzekł Hake. – Zadzwoń do mnie, gdy będziesz wiedział więcej. Larsson-Varg nie słyszał, kiedy Hake wyszedł. Był pochłonięty zdjęciem i wyjął jakieś próbki kolorów, które położył obokniego. – To może przedstawiać złoto, ten tam płomień – mamrotał sam do siebie. – To robi go dodatkowo ciekawym… Hake szedł powoli spacerowym krokiem wzdłuż Skutskepparvägen na Långholmen. Cały teren był oazą w środku Sztokholmu, z wodą jeziora Mälaren wokół. Stare więzienie było obecnie hotelem konferencyjnym, chociaż niektóre cele odstąpiono artystom. Jednak Hake nie szedł w tym kierunku, tylko w drugą stronę, ku dawnej stoczni Mälar. Była bardziej osłonięta przed wzrokiem przechodniów i jeśli zbrodnię popełniono w pobliżu miejsca znalezienia zwłok, przypuszczalnie powinno się zacząć od tej strony wyspy, a nie przy więzieniu, z jego licznymi deptakami i ścieżkami do joggingu. Widział, jak małe łodzie, które jeszcze nie zostały wyciągnięte na zimę, stoją i kołyszą się w swoich cumach w tej kłębiącej się wodzie, która teraz, gdy deszcz rozlał plamy ropy po całym kanale, miała niemal kolor opalu. Oparł laskę o brezent leżący na łodzi, także deszczówka spłynęła po płótnie. Drżąc z zimna, postawił kołnierz płaszcza i rozejrzał się po labiryncie przyczep, przystani i wszelakich rupieci. Tak, tutaj z pewnością można było popełnić morderstwo tak, że nikt tego nie widział. Po prawej stronie od mostu Pålsund stał piękny pomarańczowy, murowany dom z osobliwą nazwą „Zguba”, dawna gospoda, która obecnie dawała schronienie różnego rodzaju stowarzyszeniom. Hake wyjął notatnik, który zawsze miał przy sobie, i zanotował, by ją
odwiedzić. Ktoś może coś zauważył. Hake zawsze próbował uchwycić swoje pierwsze wrażenia. Często dawało to impulsy, być może irracjonalne albo mało znaczące, ale Hake ufał im i notował je starannie. Jego pierwszy zapisek brzmiał: „szlak wodny w Sztokholmie”. Zapisał to, ponieważ czuł, że miejsce znalezienia zwłok miało znaczenie, że istniał powód, dla którego ciało znaleziono właśnie w tym kanale. Nie wydawało się, by morderstwo zostało popełnione na przedmieściu i że ktoś potem jechał z ciałem, by wyrzucić je właśnie tutaj. Hake poszedł dalej i natknął się na małą ciężarówkę, która świszcząc, przejechała obok niego w stronę małego mostu Pålsund, który rozciągał się nad kanałem i skutecznie przeszkadzał dużym łodziom wpływać. Hake odwrócił się i podszedł do ciężarówki, w której siedział mężczyzna około czterdziestki. Był ubrany w brudne ciuchy robocze i miał zapadłą, wymizerowaną twarz. Na głowie miał wyświechtaną czapkę żeglarską z daszkiem, która zdawała się być wystawiona na zbyt wiele ulewnych deszczy. Odwrócił obojętny wzrokku Hakemu. – Dzień dobry – powiedział Hake. – Policja. Czy mogę zadać kilka pytań? Mężczyzna wyglądał na zrezygnowanego, jak gdyby spotkały go wszystkie nieszczęścia świata naraz. – To coś konkretnego? – Znaleźliśmy zamordowanego mężczyznę tam niżej w kanale. Dokładnie pod mostem Väster. – Słyszałem o tym, ale nic nie wiem. Hake zauważył, że kołnierz był tłusty, a kurtka zniszczona. Mężczyzna wydawał się nerwowy, a jego sposób rozglądania się dookoła oraz jakieś niebieskie tatuaże na rękach zdradzały, że należał do grona recydywistów. – Jeździsz chyba tu wokół na ciężarówce i widzisz sporo, nieprawdaż? – powiedział Hake. Mężczyzna wzruszył ramionami. – Widzę i nie widzę. Pilnuję swojego nosa. Hake podszedł bliżej i napotkał w pewien sposób niewyraźne spojrzenie mężczyzny. Jak gdyby jego wodniste źrenice nie mogły w ogóle się skupić. – Pomagasz czasem właścicielom łodzi w dole przy kanale wyciągać łodzie? Mężczyzna skinął głową. – Znasz większość z nich? – Znam i nie znam. Hake wyjął zdjęcie ofiary z wewnętrznej kieszeni i podał je kierowcy ciężarówki. – Widziałeś go kiedyś tutaj w pobliżu? – Kurwa – powiedział mężczyzna, ale nie mógł oderwać oczu od zdjęcia. – Jest może trochę spuchnięty, ale nie powinno być całkiem niemożliwe rozpoznanie go, jeśli widziało się go wcześniej. Mężczyzna oddał fotografię. – Ja go w każdym razie wcześniej nie widziałem. Hake schował zdjęcie. – Klub jachtowy Heleneborg, tam – powiedział. – Mają kogoś, kto tu jest i kontroluje łodzie? – Kontroluje i nie kontroluje. Najlepsze w tym miejscu jest to, że nikt go nie kontroluje. Musi przecież być ktoś, kto zajmuje się klubowymi łodziami. – Właściciele łodzi sami się tym zajmują. – Ale klub jachtowy to chyba, do cholery, klub jachtowy. – To w każdym razie nie moja działka. – Ktoś zgłosił kradzież kotwicy i przynależącego do niej łańcucha? – Nie zajmuję się…
– Może coś słyszałeś – przerwał mu Hake ostro. Tracił powoli cierpliwość i mężczyzna wzdrygnął się, jak gdyby ktoś go uderzył. Spojrzał w dół zbocza, ale nic nie powiedział. Hake uznał, że przypomina bojącego się lania psa. – Jeśli na coś wpadniesz – powiedział Hake pojednawczo i wyjął swoją wizytówkę – to odezwij się. Nie zamierzamy pytać cię, ile zarabiasz na czarno, pomagając właścicielom łodzi wyciągać je. Interesuje nas tylko morderstwo. Mężczyzna spojrzał na niego drętwo, nie odpowiadając. – No to dzięki – zakończył Hake. Właśnie kiedy miał się odwrócić i odejść, mężczyzna nagle powiedział: – Jakaś franca siedzi i całymi dniami gapi się przez okno, tam, w posiadłości Heleneborg. Myślę, że to inwalidka. Albo też jest to mała dziewczynka. Może ona coś widziała. Zrobił gest w stronę żeglarskiej czapki, jakby salutował, zanim wrzucił bieg i odjechał w kierunku pochylni. Hake spojrzał na drugą stronę kanału, gdzie wskazał mężczyzna. Był tam stary, otynkowany na żółto murowany, dwupiętrowy dom, z dużym atelier na jednej ścianie szczytowej. Poszedł z powrotem przez most, przekroczył Söder Mälarstrand i zatrzymał się przy gruzowym placu przed domem. Spojrzał w górę na rzędy okien i za ciemną szybą bardzo wyraźnie zobaczył białą lalkowatą twarz. Hake nie znalazł żadnego wejścia od przodu, więc obszedł dom dookoła, pomiędzy dwoma dużymi słupami bramy bez wrót, i znalazł drzwi wejściowe z zamkiem szyfrowym. Dokładnie kiedy podszedł, zamek zabzyczał i otworzył się. Hake pchnął drzwi i wszedł do środka. Z piętra było słychać słaby głos: – Drugie piętro na prawo. Drzwi do mieszkania na drugim piętrze były już otwarte i Hake wszedł do jasnego, pięknego pokoju, który był gustownie urządzony w żółtych i beżowych odcieniach. Mocno pachniało wodą różaną. Syjamski kot z apatycznymi oczami spojrzał na niego przelotnie, zanim udał się do innego pokoju. Po drugiej stronie szeroko otwartych drzwi znajdował się salon, a tuż przy oknie siedziała drobna kobieta na wózku inwalidzkim. Jedna noga była odcięta tuż pod kolanem i spodnie od piżamy były podpięte agrafką. Na piżamę miała ubrany elegancki jedwabny szlafrok. Dopiero teraz Hake zobaczył, że to była stara twarz, mocno umalowana, ale w taki sposób, że przypominała lalkę. Oczy były porcelanowo niebieskie, a policzki lekko różowe na kościsto-białej twarzy, jak gdyby było trochę za gorąco w mieszkaniu, przez co cera nieco nabrała koloru. Kobieta była bardzo delikatna i niemal zupełnie bez biustu, taki miniaturowy człowiek. – Lizzi Hammarlund – przedstawiła się. – Telefonistka, zanim wariat na mnie najechał. Miała wyraźnie południowy dialekt, który w parze z jasnym, prawie niewinnym głosem sprawiał komiczne wrażenie. Hake przedstawił się i rozejrzał się wokół zafascynowany. W salonie stare meble z czasów Ludwika XIV mieszały się z komputerami, a na gustawiańskim stole stał profesjonalny sprzęt fotograficzny. W sąsiednim pokoju, do którego drzwi były uchylone, dostrzegł małe dziecięce łóżko obokobszernej toaletki zawalonej szminkami i perfumami oraz lustro w złotej ramie. – Nigdy nie wychodzę – powiedziała. – Wszystko zamawiam stąd. Przez Internet. Także procenty. Zrobiła gest w stronę eleganckiego kieliszka z likierem, który był do połowy wypity. Obokstała butelka zielonego Chartreuse. – To nie ty jesteś „Edmundem”? – Nie, jestem policjantem. – Och, wszyscy twierdzą, że są zarówno jednym, jak i drugim. Ja pytałam głównie dlatego, że „Edmund” wytropił mnie na czacie i napisał, że wpadnie mnie odwiedzić. Prawdopodobnie
pedofil. Udawałam, że mam dwanaście lat. Śmiała się bez opamiętania, aż zaczęła kaszleć. Nie przeszkodziło to jej wyjąć srebrną papierośnicę i zapalić papierosa. Hake wyjął legitymację, ale Lizzi nie spojrzała na nią. – To można na dobrą sprawę podrobić, jakwszystko inne. – Możliwe. Ale ja naprawdę jestem policjantem i interesuje mnie to, co mogłaś widzieć. – Czy to ten papla w ciężarówce powiedział, że siedziałam tu i szpiegowałam całe boże dnie? – Niedokładnie taksię wyraził. Lizzi uśmiechnęła się szeroko. Także jej zęby miały niemal idealny kolor, zupełnie białe, i Hake zastanawiał się, czy je również malowała. Nie potrafił rozstrzygnąć, czy miała trzydzieści, czy sześćdziesiąt lat, takmocno była uszminkowana. – Mogę postawić moją ostatnią koronę, że on jest recydywistą. Widziałeś chyba dziary na jego rękach? Hake kiwnął głową. – I nie ma żadnych wątpliwości, że nie raz tam wróci. Widziałam go, jakrobi… – Wyjaśniam morderstwo, Lizzi, więc wszystko inne musi pójść normalnymi kanałami policyjnymi. Lizzi Hammarlund zamilkła gwałtownie, jak gdyby została spławiona, i odwróciła się do okna wychodzącego na kanał Pålsund. Po chwili zaczęła znów mówić swoim szarpanym dziecinnym językiem. – Jasne, siedzę tu całymi dniami i szpieguję. Nie mam zbyt wiele czegoś innego do roboty. Ale często jestem tam, w cyberprzestrzeni, i komunikuję się z całym światem. Przeciągnęła ręką po włosach. Ciemnoczerwone paznokcie nie pasowały do tej małej dziewczęcej dłoni. – To mój sposób, żeby „zobaczyć” świat. Podróżuję daleko każdego dnia i to do cholery dużo dalej, niż ten tam tirowiec kiedykolwiek był. Siedzenie i kręcenie się w kółko po Långholmen całymi dniami, co to jest za życie? Uśmiechnęła się powściągliwie. – O morderstwie – powiedział Hake i oparł się na lasce. Noga zaczęła go boleć po spacerach. Jakby czytając w myślach Hakego, Lizzi powiedziała: – Usiądź. Policjant usiadł na drewnianym krześle, które prawdopodobnie było miejscem kota – było pełne sierści. – Czy wiesz, że w tym domu mieszkali Alfred Nobel i jego ojciec? Brat wysadził samego siebie i czterech innych w powietrze przy pomocy oleju glicerynowego w jakichś budynkach laboratorium, które leżały dużo dalej na działce. Gdyby Alfred zginął, uniknęlibyśmy dynamitu i historia świata wyglądałaby zupełnie inaczej. Wszystko jest tylko przypadkiem i chaosem. Gdybym nie została przejechana przez pieprzonego idiotę, leżałabym na plaży w Buenos Aires z moim szefem. Byliśmy w każdym razie w drodze tam, kiedy niebo runęło w dół. – O morderstwie – zaczął znowu Hake. – Morderstwo, tak – zamyśliła się Lizzi. – Słyszałam o tym w radiu dziś rano. Widocznie gówno wiecie. – Oj tam, trochę chyba wiemy – odezwał się Hake i wyciągnął zdjęcie mężczyzny znalezionego w kanale. – Wygląda paskudniej niż ja – powiedziała z obrzydzeniem. – Ale nie poznaję go. Czy jest Szwedem? – Nie wiemy. – Otóż to, gówno wiecie.
– Wiemy w każdym razie, że został zamordowany silnym uderzeniem w głowę, a potem zatopiony w kanale Pålsund. – Zdjęcie niewiele daje, ale takiego rudzielca bym rozpoznała, gdyby przebywał w tych okolicach. Hake spojrzał na nią odrobinę zawiedziony. – Trzeba po prostu się wgryźć, powiedziała Lizzi radośnie. – I nie poddawać się. Życie jest jednaktylko jedną długą kiełbasą gówna, z której trzeba brać kęs każdego dnia. Chodzi jednako to, żeby przełknąć. Zrobiła gest w stronę swojej nogi. – Popatrz na mnie – ciągnęła. – Ledwo mogę sama się wyszczać, a nie pieprzyłam się od ośmiu lat. Nawet pijaczkowie nie chcą tu przyjść i mnie przelecieć. Ale nie zamierzam się poddawać. Pewnego dnia znajdę kogoś tam w sieci, miejmy nadzieję mężczyznę, który szuka dokładnie kogoś takiego jakja. Jednonogiego byłego telefonistę. Uśmiechnęła się sarkastycznie. – Albo sprawdzę Nobla. Wskazała gestem okno. – Po śmierci brata kontynuował jedynie eksperyment na barce, tutaj, na Mälaren. Roześmiała się swoim perlistym śmiechem, zanim rozedma płuc zakłuła ją tak, że zaczęła kaszleć. Kiedy skończyła, spojrzała na Hakego niewinnymi niebieskimi oczami. – Zresztą, dlaczego jesteście takzainteresowani zmarłymi? To my, żyjący was potrzebujemy. Kiedy Hake jechał przez Västerbron z powrotem na komisariat policji, spojrzał w dół na miejsce znalezienia zwłok. Miejsce było wybrane starannie, z góry nie można było zobaczyć, gdzie mężczyzna został zatopiony. Mżawka sprawiała, że Hake z najwyższego punktu prześwitu mostu nie mógł nawet dojrzeć Riddarholmen ani Starówki. Wycieraczki w starej „cytrynie” pracowały frenetycznie. Inaczej było minionego lata. Wyż utrzymywał się nad Skandynawią przez kilka miesięcy i wakacje w Skagen były nadzwyczaj udane. Axel, Hanna i Siri wynajęli letni domek w pobliżu słynnego Hotelu Bröndum na duńskim północnym wybrzeżu. Dom z sypialnianym poddaszem i dużym pokojem dziennym z widokiem na morze. Kąpali się całymi dniami przy płytkiej plaży, chodzili na spacery albo po prostu przesiadywali na działce. Axel i Siri zbrązowieli jak pierniczki, Hanna ze swoim alabastrowo-białym ciałem pozostała blada, z wyjątkiem twarzy, która trochę się zaczerwieniła, co czyniło piegi jeszcze wyraźniejszymi. Siri nauczyła się jeździć na dwukołowym rowerku z kółkiem podporowym, a on i Hanna próbowali uczyć się duńskiego z pomocą rozmówek. Rywalizowali o poprawienie słownictwa i intensywnie przepytywali się nawzajem wieczorami. Po godzinie dwunastej mieli mówić tylko po duńsku. – Du är sød[8] – powiedział Axel. – Skal vi bola[9] – zapytała Hanna i uśmiechnęła się. I „bola” robili przez pół nocy. Hanna smakowała kremem do opalania i słoną wodą i drapała go po plecach tak, że musiał nosić bawełnianą koszulę przez kilka dni. Tej nocy chciała mieć więcej dzieci, tej nocy chciała mieć całą gromadkę dzieci, z którymi mogliby się kąpać i bawić. Nie chciała przestać się kochać i zasnęli szczęśliwi i wyczerpani w swoich ramionach. Siri, która skończyła pięć lat, chciała uczyć się pływać. Widziała sztuczki swojego taty w wodzie i chciała robić tak samo. Axelowi, który pływał zarówno kraulem, jak i brawurowo motylkiem, trudno było przekonać ją, że to zbyt skomplikowany styl pływacki dla małej dziewczynki. Kiedy Siri wreszcie zrozumiała, jakie to trudne, nie chciała w ogóle uczyć się pływać.
W zamian za to Axel postanowił, że będą budować papierowy latawiec, który mogliby puszczać na plaży. Zakupili bambusowe patyki i papier, a Siri mogła pomalować latawca z pomocą Hanny. Była to szalenie piękna kaskada kolorów, która przyniosłaby zaszczyt każdemu ekspresjoniście. Duże pola czerwonego i złota z kropkami i kółkami i czymś, co miało przedstawiać różne zwierzęta. Kiedy papier wysechł, Axel rozpiął go między mocnymi, skrzyżowanymi ze sobą bambusowymi patykami i przymocował długą żyłkę pośrodku. Oto powinien latać wysoko. Poszli grupą w dół, nad morze, gdzie zawsze wiał silny wiatr i przygotowali się na swoją pierwszą próbę lotu. Axel trzymał linę. Hanna i Siri trzymały latawiec. Hake zaczął biec, lekko kulejąc, aż poczuł opór liny i krzyknął, żeby puściły. Latawiec przeleciał nisko, zanim bez ceregieli runął prosto w piach. Axel spojrzał na Hannę, która wzruszyła ramionami. – Byłeś za wolny – powiedziała Siri. – Zrobimy jeszcze jedną próbę – postanowił. – Może miałem za długą linę. Zaczęli od nowa. Hake przy linie, Hanna i Siri przy latawcu. Axel biegł ile sił z podniesioną ręką i wzdrygnął się, kiedy one puściły latawca. Ten wzleciał w powietrze i Hake już miał wydać piskradości, kiedy latawiec zaczął się kołysać, by tuż potem znów runąć na ziemię. Hake podszedł do latawca. Bambusowe patyki były skrzywione, papier się podarł, a jego kolano bolało jaknigdy dotąd. – Musisz biec jeszcze szybciej tato – powiedziała Siri oskarżycielsko, mimo że wiedziała o niepełnosprawności swojego ojca. Może był to sposób, by odpłacić się za pływanie. Hake usiadł na piasku i odetchnął. Wyjął taśmę maskującą i łatał latawca tam, gdzie papier puścił. Potem dodatkowo umocnił bambus kawałkiem żyłki. – Jeśli któraś z was chce biegać, to możecie spokojnie to robić – powiedział. Żadna nie czuła się wezwana. Axel wstał, a wiatr pochwycił latawiec, tak że trudno było go utrzymać. Żadnej winy w siłach pogody w każdym razie nie było. Axel przypomniał sobie, że widział program w telewizji o staruszkach, którzy puszczali latawce w Chinach. Żaden nie biegł szczególnie szybko, by je wyciągnąć w powietrze. Napotkał spojrzenie Hanny. – Po prostu go wypuścimy – powiedziała, jakby czytając w jego myślach. – Jeśli dasz mu extra kuksańca, może się podniesie. Hanna kiwnęła głową, a Hake odszedł takdaleko, aż lina się napięła. – Jesteście ze mną? Kiwnęły w napięciu. – Raz, dwa, trzy – krzyknął Hake pod wiatr i pokuśtykał wzdłuż skraju wody. Hanna i Siri rzuciły latawiec w powietrze, ale ten stawił opór. Hake posuwał się dalej wzdłuż plaży i nie czuł ani muszli, ani kamieni pod stopami, ani nawet chora noga nie dała o sobie znać. Pędził i potykał się, a latawiec dotrzymywał mu kroku, właściwie się nie unosząc. Kręcił się wokół własnej osi i w końcu upadł kawałek dalej w wodę. Hanna i Siri przybiegły. Brodziły w wodzie i wyciągnęły latawiec, podczas gdy Axel leżał, dysząc, na brzegu. Hanna trzymała latawiec nad głową, brodząc w stronę lądu. Papier zmókł i kolory zaczęły spływać. Wyglądała pod światło jakafrykańska księżniczka, czarna i smukła. – Nie da się – powiedziała Siri. – Musimy go najpierw wysuszyć. Szli nieco osowiali w górę do domu. Nad wydmami stał starszy, żylasty mężczyzna obok swojego roweru. Miał na głowie chustkę do nosa i kiwał do nich. Oni pokiwali również, a kiedy minęli go, zawołał: – Den skal ha en kæmpehale.
Pomachali i szli dalej w górę. Hanna poddała się pierwsza. – Co on powiedział? – Sądziłem, że znasz duński. – W każdym razie powinien coś mieć – powiedziała Hanna. – Kæmpehale. Było tylko kilkaset metrów od domu, kiedy Hanna puściła latawiec i zaczęła biec w stronę domu. Hake kulał za nią. Siri gapiła się za nimi, nie rozumiejąc, i podniosła latawiec. Hanna była pierwsza w środku w domu i pobiegła do regału, Hake był krokza nią, ale wspinał się z trudem na poddasze. – Gdzie do cholery jest słownik? – wołała podniecona Hanna i grzebała po regale. Axel sądził, że wie, ale słownika nie było na górze na poddaszu. Siri weszła i popatrzyła na nich. Położyła latawiec do wyschnięcia na werandzie. – Co wy właściwie robicie? Zatrzymali się, wyścig się skończył. – Tamten wujekpowiedział coś, czego nie zrozumieliśmy – powiedziała Hanna. – Kæmpehale – odpowiedziała Siri z odpowiednią duńską wymową. Opanowała dyftongi lepiej niż Axel i Hanna i naśladowała beztrosko inne dzieci na plaży. – No właśnie. – Kæmpe nie jestem pewna – powiedziała Siri. – Ale hale wiem, co to jest. Skierowała rękę do tyłu i podniosła swój koński ogon. – To jest hestehale. – Ogon – krzyknęli Hake i Hanna naraz. Latawiec potrzebuje kæmpe – ogona. Olbrzymiego ogona. Teraz przypomniał sobie, że wiele latawców miało długi ogon. Ten mały ogonek, który zrobił, był najwyraźniej niewystarczający. Rozpoczął tworzenie go, wziął linę i przywiązywał do niej kokardki i inne błyskotki. Z tyłu przymocował mnóstwo materiałowych tasiemek. Kiedy latawiec wysechł i ogon był na miejscu, poszli znów na plażę, drżąc z podniecenia. Hake chwiejnym krokiem poszedł z liną, Hanna i Siri rzuciły latawca w powietrze. Ten zakołysał się i początkowo wyglądał, jakby spadał, ale odbił i nagle wzbił się w powietrze. Axel czuł szarpnięcie za linę, a latawiec po prostu wznosił się i wznosił. Wisiał w powietrzu daleko nad wodą. Hanna i Siri podeszły do niego, promieniejąc radością, i Siri przejęła linę latawca. Hanna i Axel objęli się nawzajem ramionami za szyje i tańczyli w koło. – Kæmpehale, kæmpehale – krzyczeli. Siri posłała im tylko uroczyste spojrzenie, zanim zafascynowana poszybowała latawca wzdłuż plaży Skagen. Hake uśmiechnął się na to wspomnienie, ale przypomniał sobie również, że ledwo wstał z łóżka następnego dnia i musiał zażywać leki przeciwzapalne przez tydzień, aby zmniejszyć obrzękkolana. Duński lekarz potrząsnął tylko bez zrozumienia głową i mruknął: – Og De skal være en politimand[10]. Siri podniosła oczy znad swojej kolorowanki. – To znaczy gliniarz – powiedziała nonszalancko. Hake skręcił z Scheelegatan i zaparkował przed komisariatem. Naciągnął płaszcz nad głowę i poszedł przez deszcz w stronę wejścia.