kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 837 789
  • Obserwuję1 361
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 657 988

Lutz John - Mister X - (05. Frank Quinn)

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :2.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
L

Lutz John - Mister X - (05. Frank Quinn) .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu L LUTZ JOHN Cykl : Frank Quinn
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 591 stron)

Tytuł oryginału MISTER X Copyright © 2010 by John Lutz All rights reserved Projekt okładki Anna Damasiewicz Zdjęcie na okładce Tim Robinson/Arcangel Images

Redaktor prowadzący Adrian Markowski Redakcja Andrzej Opala Korekta Małgorzata Denys ISBN 978-83-7961-812-5 Warszawa 2014

Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o. 02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28 www.proszynski.pl Dla Dona Mackeya i Vernona Shultsa CZĘŚĆ I Kim jesteś, że z tęsknoty tej

Nie wolno zasnąć mi? Kolejnej nocy, jak za dnia, Za tobą ronię łzy. Edna St. Vincent Millay, Filozof 1 Quinn znalazł pudełko spinaczy do papieru w dolnej szufladzie swojego biurka i właśnie się prostował, gdy do biura weszła nieżyjąca kobieta. Wystraszyła go, pojawiając się w ten sposób, bez najmniejszego hałasu. Mało kto nazwałby ją piękną, ale ze swoimi szczupłymi biodrami, zgrabnymi nogami w nowych, sztywnych dżinsach i drobnymi piersiami pod bluzką bez rękawów była atrakcyjna. Sięgające ramion włosy miały brązowy kolor, podobnie jak jej oczy, wypukłe jak banieczki, choć ich brąz miał głębszy odcień. Miała symetryczne rysy twarzy, nieco zbyt duże usta i lekko wystające górne zęby. Pod lewym ramieniem ściskała żółtą koszulkę na dokumenty, wypchaną chyba wycinkami z gazet. W prawej ręce niosła brązową

skórzaną torbę na ramię, której zwinięty pasek służył za uchwyt. Przez telefon przedstawiła się jako Tiffany Keller. Quinn pomyślał, że gdyby żyła, dobiegałaby trzydziestki. Miała w sobie jakąś posępną determinację, jakby właśnie została obrażona i zamierzała się odgryźć. Wydatne usta wygięły się nagle w odsłaniającym zęby uśmiechu, a zacietrzewienie znikło bez śladu, jakby nie mogło się długo utrzymać na takiej twarzy. Quinn odniósł wrażenie, że przez ułamek sekundy widział kogoś zupełnie innego. – Kapitan Frank Quinn, jak sądzę. – Wystarczy Quinn – odpowiedział. – Jak na drzwiach: „Quinn i Zespół – Dochodzenia”. – Tak, wiem, że już nie pracuje pan w policji. – Proszę usiąść. – Wskazał spinaczem do papieru fotele z drewna orzechowego, ustawione pod kątem do biurka. – Dziękuję, postoję. – Uśmiechnęła się szerzej. – Nazywam się Tiffany Keller. Nie odrywał od niej wzroku, macając prawą ręką w poszukiwaniu szklanej popielniczki, w której zwykle trzymał spinacze. – Pamiętam, przedstawiła się pani, gdy umawialiśmy się telefonicznie. Czyżby ta sama Tiffany Keller, którą zabił seryjny morderca? – Nie inaczej.

Wciąż na nią patrząc, odwrócił małe pudełko do góry nogami i wysypał spinacze do popielniczki. Ciche klekotanie potwierdziło, że trafił w szklany cel. – Przepraszam bardzo, ale czy w takim razie nie jest pani martwa? – Niezupełnie. Zastanawiając się, do czego to zmierza, Quinn wyrzucił puste pudełko do stojącego pod blatem kosza na śmieci. Wylądowało na niedawno przepuszczonym przez niszczarkę papierze, nie wydając dźwięku. – W czym mogę pani pomóc, Tiffany? – Chcę, żeby znalazł pan Grawera. Grawer był seryjnym mordercą z pięcioma ofiarami na koncie; ostatnią zabił pięć lat temu, a potem zabójstwa nagle ustały. Zwyczajem większości seryjnych morderców uśmiercał wyłącznie kobiety. Obcinał im sutki, a na klatce piersiowej, tuż pod biustem, wycinał duże X. Potem podrzynał im gardła. Quinn, postrzelony w nogę podczas napadu na sklep monopolowy, był wówczas przykuty do łóżka i nie brał udziału w śledztwie. Jako inwalida mógł tylko śledzić postępy dochodzenia w gazetach i telewizyjnych serwisach informacyjnych – co było dla niego jedną z niewielu odmian wobec gapienia się w sufit. O ile dobrze pamiętał, Tiffany Keller była ostatnią ofiarą Grawera. Odchylił się do tyłu razem z fotelem i uważniej obejrzał swojego gościa.

Ani trochę nie speszyło jej to badanie. – Tak naprawdę jestem siostrą bliźniaczką Tiffany – powiedziała. – Skąd więc ta maskarada? – spytał Quinn. Udało jej się uśmiechnąć jeszcze szerzej. Mnóstwo równych białych trzonowców. Quinn poszedłby o zakład, że nigdy nie miała żadnych ubytków. Cheerleaderka z takim białym, popisowym uśmiechem bez trudu olśniłaby nawet kogoś siedzącego w ostatnim rzędzie. – Pomyślałam, że łatwiej będzie pana przekonać, jeśli jedna z ofiar Grawera osobiście poprosi o zajęcie się sprawą – odparła. Mówiła z monotonnym głosem, lekko rozciągając głoski. Jej akcent zdradzał, że nie mieszkała na Północnym Wschodzie. Pochodziła raczej ze Środkowego Zachodu. Z krainy kukurydzy. – Jestem Chrissie. – Aha. – Chrissie Keller. Mama nadała nam imiona na cześć swoich ulubionych gwiazd muzyki z lat osiemdziesiątych, Chrissie Hynde i Tiffany. – Jakiej Tiffany? – Nie używała nazwiska. Niektórzy artyści tak robią. – Niektórzy artyści, których ja spotykam, też – powiedział Quinn. – Znaczy kieszonkowcy, kanciarze i tym podobni? – Aha. I tacy, co podszywają się pod innych. – Nie musiałam podszywać się pod Tiffany – odparła. – Chciałam tylko, by przez sekundę lub dwie pomyślał pan, że może stoi z nią twarzą w twarz. Ofiara prosząca

o doprowadzenie swojego zabójcy przed oblicze sprawiedliwości. – Apel do emocji. – Właśnie. – Niełatwo na tym świecie o sprawiedliwość, Chrissie. Czasem nawet trudno ją zdefiniować. Znalezienie jej może wymagać dużo pracy, wydatków, a to jeszcze nie znaczy, że znaleziona przypadnie nam do gustu. – Nie znaczy też, że nie będziemy się nią upajać. Quinn nigdy nie znajdował się w jej sytuacji, więc trudno mu było z tym dyskutować. – Mam fundusze, żeby zapłacić za pańską pracę – powiedziała. – Chcę, żeby za te pieniądze morderca został ujęty i odpowiedział za swoją zbrodnię. Może zabrzmi to dziwnie, ale wydaje mi się, że właśnie dlatego je mam. Że dlatego wygrałam w „Traf trzy małpki i zgarnij pulę” w międzystanowej superkumulacji. – Przeniosła ciężar ciała na jedną nogę, opiętą sztywnymi dżinsami, i stała teraz z wysuniętym biodrem. – Trzy małpki trzy razy z rzędu! – dodała z odcieniem dumy. – Naprawdę? – Quinn odgadł, że chodziło jej o wygrane na jednorękich bandytach. Zakołysała się w przód i w tył na stopie, na której spoczywał ciężar ciała, jakby od niechcenia miażdżyła małego insekta. Na nogach miała gumowe sandały. Wyglądały, jakby ocierały jej stopy.

– A jak! Miałam moją szczęśliwą ćwierćdolarówkę i dobry powód, żeby zdobyć sto trzydzieści dziewięć tysięcy dolarów. – Jej twarz przeciął szeroki uśmiech. – Kupa pieniędzy, nawet po potrąceniu podatku. – Nawet tu, w Nowym Jorku – przyznał Quinn. Znów odchylił się z fotelem, tym razem mocniej, aż mebel ostrzegł go piśnięciem, że może się przewrócić i w ramach kary za igranie z niebezpieczeństwem posłać Quinna na podłogę. – Czyli ruszyła pani na krucjatę. – Ruszyłam, panie Quinn. Proszę nie odsyłać mnie na policję, bo już u nich byłam. Nie wykazali zainteresowania. Grawer popełnił swoje morderstwa dawno temu i odniosłam wrażenie, że policjanci nie chcą, by przypominać im sprawę, której nie rozwiązali. – Instytucje publiczne nie lubią, gdy przypomina się im o porażkach. – Nie interesuje mnie, co lubią, a czego nie. Interesuje mnie sprawiedliwość. Dla Tiffany. Znowu ta sprawiedliwość. – Boję się krzyżowców – oznajmił Quinn i z miejsca zapachniało mu to hipokryzją. Ale powiedział prawdę. Bał się czasami samego siebie. – Nie pochodzi pani z Nowego Jorku. Wydała się nieco zaskoczona; oblizała swoje duże czerwone usta. – Aż tak to widać? – Tylko troszkę. – Quinn postukał palcem wskazującym w kość policzkową pod prawym okiem i uśmiechnął się. – Wyrobione narzędzie.

Chrissie przysunęła fotel bliżej biurka i usiadła. Mocno skrzyżowała nogi, jakby była w sukience, nie w dżinsach, albo jakby obawiała się, że Quinn zobaczy zbyt wiele okrytego materiałem uda, wpadnie w amok i rzuci się na nią. – Pochodzę z Holifield w stanie Ohio. Tak jak Tiffany, rzecz jasna. Małe miasteczko. Większość mieszkańców pracuje w zakładach chemicznych albo fabryce opon do ciężarówek. Tiffany przez jakiś czas pracowała w zakładach, a potem wyjechała do Nowego Jorku. Chciała spróbować sił jako aktorka. Nie zdążyła, ponieważ została zabita. – Przez twarz Chrissie przemknął cień gniewu. Jej usta zacisnęły się na wydatnych zębach i pobladły, ale tylko na mgnienie oka. – Chcę naprawić tę krzywdę. – Szuka pani zemsty. – Też. Musi pan wiedzieć, panie Quinn, że kiedy umiera jedno z bliźniąt, w drugim także coś kona. A sposób, w jaki Tiffany zginęła… Cóż, prawie jakby spotkało to nas obie. W wypadku bliźniaków śmierć jest czymś szczególnym. – Śmierć zawsze jest czymś szczególnym dla tego, kto umiera. Chrissie wychyliła się do przodu z rękami zaciśniętymi na kolanach. Miała długie palce, zadbane paznokcie. Żadnych pierścionków. – Policja nazwała dochodzenie w sprawie Grawera wygasłą sprawą, panie Quinn. Chcę znowu tchnąć w nią ogień. Chcę, żeby moja krucjata stała się pańską krucjatą. – Powinna pani dobrze to przemyśleć – odpowiedział Quinn. – W nowojorskiej policji nie pracują idioci. No, niewielu. A jednak pięć lat temu sprawa Grawera nie została rozwiązana.

– Czytałam o panu, panie Quinn. Jeśli idzie o seryjnych morderców, jest pan mądrzejszy od policji. Od wszystkich. – Zawstydza mnie pani. – Wątpię, czy to w ogóle możliwe – odparła. – A teraz obraża. – Nie zamierzałam. Chodziło mi o pańskie doświadczenie, o to, że zawsze pan wygrywa. – Znowu pochlebstwo. Gubię się między kijem a marchewką. – Wierzę w pana i inwestuję w pana pieniądze – powiedziała Chrissie. – Śledztwa wygasają, czas mija… sprawę trudniej rozwiązać. Nie mogę pani wiele obiecać. – Nie interesują mnie obietnice – odparła Chrissie. – Interesują mnie rezultaty. Zupełnie jak pana. – Powrócił uśmiech, czerwone rozcięcie zadowolenia, z którego popłynęły słowa. – Mówi się, że interesują pana tylko wyniki, że nagina pan przepisy w sposób niedostępny zwykłym glinom. Że jest pan myśliwym, który nigdy nie rezygnuje. – Jeszcze bardziej przesunęła się na brzeg fotela, jakby chciała przeskoczyć przez biurko i pochłonąć Quinna swoim szerokim uśmiechem. – Co pan na to? – Poddaję się. Co ja na to? – Pan na to „tak”, oczywiście. – Chyba niedobrze, że się poddałem.

Patrzył, jak podnosiła podniszczoną skórzaną torebkę, opartą o nogę fotela, i jak wyjmowała książeczkę czekową. Nie powstrzymywał jej. Na jego rozum miała rację. I była szczęściarą. Dlatego wygrała w „Traf trzy małpki i zgarnij pulę” w międzystanowej superkumulacji. Co on kiedykolwiek wygrał? 2 Wszystko działo się bardzo szybko, a oko łatwo oszukać. Przebrana za kelnerkę Pearl Kasner stała pod ścianą ciemnej wnęki u wejścia do restauracji Sammy’s Steaks, niepewna, co przed chwilą widziała. Czekała cierpliwie tuż poza zasięgiem wzroku Lindy. Ta szczupła i niestrudzona młoda kobieta, której naturalne loki wiły się wokół uszu, była jedną z najbardziej zapracowanych kelnerek w Sammy’s. Klienci za nią przepadali. Skanując kartę kredytową kolejnego klienta, Linda od niechcenia wyjęła z kieszeni przedmiot wyglądający jak małe czarne pudełko, położyła go na stoliku i przesunęła kartę po raz drugi.

Pudełko wróciło do kieszeni fartuszka. Odbyło się to tak szybko i gładko, że trzeba było wiedzieć, czego wypatrywać, i ani na sekundę nie odwracać wzroku, żeby to zauważyć. Pearl skryła się w najgłębszej ciemności, a na jej twarz wypłynął uśmiech. Wyciągnęła właściwe wnioski, gdy przyłapała Lindę po raz pierwszy. Gdy tylko dziewczyna była sama podczas regulowania należności, skanowała kartę dwukrotnie, raz legalnie, a potem ukrywanym w kieszonce fartuszka urządzeniem, które rejestrowało numer karty. Jeśli znało się nazwiska klientów, można było przez kilka dni bezpiecznie używać zeskanowanych numerów, płacąc za zakupy. Kiedy klienci wreszcie odkrywali, co jest grane, i zawiadamiali firmę, która wydała kartę, raczej nie przychodziło im do głowy połączenie skradzionego numeru z ledwie już pamiętanym stekiem zjedzonym w Sammy’s. Pearl niepostrzeżenie opuściła wnękę i lawirując między stolikami okrytymi białymi obrusami, ruszyła na drugą stronę sali. Miała niewiele ponad metr pięćdziesiąt wzrostu, żywe ciemne oczy, czerwone usta i bardzo, bardzo czarne włosy do ramion. Przyciągała wzrok mężczyzn, a ci, gdy przyjrzeli się uważniej, widzieli pełne, kształtne ciało, które wibrowało energią. Pearl miała zgrabnie zaokrąglone kostki i wąską talię. Jej biust był za duży i przez to niemodny, ale tak mógł powiedzieć tylko ktoś pracujący w świecie mody. Nikt nie żałował, że popatrzył na Pearl. Dotarła do boksu, w którym mężczyzna w wymiętym brązowym garniturze, chudy, choć z wydatnym brzuszkiem, wpatrywał się w nadziewaną grzybami przystawkę i do połowy opróżnioną szklankę martini. Przekroczył wiek średni, łysiał, a w

dniu, w którym Pearl zaczęła odgrywać kelnerkę, on wszedł w rolę lekko podchmielonego klienta, zamawiającego przystawki, żeby mieć wymówkę do samotnego picia. Było to lepsze od picia przy barze, gdzie członkowie klubu sportowego, przeważnie dobiegający czterdziestki, oglądali i komentowali mecz bejsbolowy. Ich komentarze były głośne, a czasami niecenzuralne. Potrafili toczyć burzliwą, wielogodzinną dyskusję na temat używania sterydów. Samotnym pijakiem był Larry Fedderman, od zawsze partner Quinna – najpierw w radiowozie, kiedy jeszcze byli zwykłymi krawężnikami, a potem w wydziale zabójstw na południowym Manhattanie. Gdy Quinn zakładał agencję, Fedderman był na emeryturze i mieszkał na Florydzie. Pearl pracowała wtedy jako mundurowy strażnik w Sixth National Bank na Dolnym Manhattanie. Oboje porzucili swoje zajęcia i zaczęli pracować dla Quinna jako młodsi partnerzy w agencji Quinn i Zespół – Dochodzenia. Zespół to byli oni. Sammy Carminatto, właściciel restauracji, zlecił QUiZ wykrycie, w jaki sposób skradziono numer karty Visa należącej do jego kuzyna, skoro jedynym miejscem, w którym kuzyn użył karty, zanim pociął ją na sześć równych części, żeby nie wpadła w ręce jego ostatniej, młodej i reprezentacyjnej żony, był lokal Sammy’ego. Quinn przydzielił sprawę Pearl i Feddermanowi, a oni weszli w swoje role. Wyglądało na to, że znaleźli już rozwiązanie zagadki wędrujących numerów kart kredytowych. Kryło się w kieszeni fartuszka Lindy. Napawało to Pearl smutkiem, bo polubiła Lindę, uroczą jak szczeniaczek, naiwną i prawdopodobnie przez kogoś wykorzystywaną. – Zdaje się, że to Linda – oznajmiła Feddermanowi.

Nic po sobie nie pokazał, ale powiedział: – Trudno uwierzyć. Takie dobre dziecko. – Dobre, niedobre, pójdzie siedzieć. Ma w fartuszku czytnik kopiujący dane z kart magnetycznych. – No popatrz. Wypatrywałem czegoś takiego, ale przegapiłem – przyznał Fedderman. – Musi być dobra. – Widać, że nie pierwszy raz to robiła. – Nie psujmy jej wieczoru – zaproponował Fedderman, upijając nieco martini, którego nie zmieszał z wodą. – Niech skopiuje jeszcze kilka numerów, będziemy mieć mocniejszy materiał dowodowy. – Mamy patrzeć, jak łamie prawo? – Pewnie. – Nie robi to z nas współsprawców? – spytała Pearl. Odkąd została młodszą partnerką, bardzo uważała, żeby nie narażać siebie i agencji na ewentualne spory prawne. Nie mogła już liczyć na to, że nowojorska policja pokryje koszty procesu. Choć może to z powodu szczerej sympatii do Lindy nie chciała pogarszać jej już i tak trudnej sytuacji. – W pewnym sensie robi – odpowiedział Fedderman. – Ale nikt poza nami nie musi o tym wiedzieć. A przecież, Pearl, żadne z nas drugiego nie podkabluje. – Pewnie masz rację. W połowie – odparła Pearl. Zaczekała, aż do zamknięcia lokalu brakowało godziny, po czym

wezwała policję. Linda została zatrzymana z czytnikiem w fartuszku. Znajdowały się w nim nazwiska i numery kart kredytowych pięciu klientów, którzy tego wieczoru płacili rachunki plastikowymi pieniędzmi. Dowód nie do obalenia. Wyprowadzana Linda głośno i we łzach zrzucała całą winę na faceta imieniem Bobby. Pearl jej wierzyła. – Mężczyźni! – powiedziała głosem ociekającym pogardą. Fedderman nie odpowiedział, myśląc sobie, że to przecież Linda nielegalnie kopiowała numery kart. Sammy, promieniejący i pod wrażeniem, powiedział, że nie czekając na rachunek, wyśle pocztą czek wystawiony na QUiZ. Pearl i Fedderman opuścili restaurację około dwudziestej trzeciej i rozeszli się do swoich mieszkań. Jutro każde z nich napisze osobny raport i przedstawi go Quinnowi, który bez wątpienia każe wystawić Sammy’emu rachunek. Nieważne, że rachunek zapewne minie się na poczcie z czekiem. Biznes to biznes. Fedderman czekał przed restauracją, podczas gdy Pearl usiłowała złapać taksówkę. Temperatura wciąż wahała się w okolicach trzydziestu stopni, a powietrze było tak parne, że pewne było, iż deszcz lunie jak z cebra, zamiast zwyczajnie się rozpadać. Taksówkarze zwykle zdumiewająco szybko zauważali Pearl, toteż Fedderman zdawał sobie sprawę, że niedługo zostanie sam i pójdzie w stronę znajdującej się dwie przecznice dalej stacji metra. Pearl postawiła jedną nogę na ulicy i pomachała. Zdawało się, że

robi to całym ciałem. Jak łatwo było przewidzieć, mignęły światła stopu, taksówka zrobiła zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, przez co rząd jadących pojazdów rozproszył się pośród gniewnego trąbienia, przejechała pół przecznicy pod prąd wewnętrznym pasem i wyhamowała przy krawężniku tuż obok Pearl. – Mogło chodzić o Bobbie, przez I-E – powiedział Fedderman, gdy Pearl sadowiła się na tylnym siedzeniu taksówki. – O kobietę. Pearl łypnęła na niego. – Śnij dalej. Zatrzasnęła drzwiczki, zanim zdążył odpowiedzieć. Fedderman patrzył, jak taksówka ponownie robi w tył zwrot, by włączyć się do ruchu. Zastanawiał się, czy Pearl zawsze taka była. Czy urodziła się z zadrą w tyłku. Mało kto dorównywał jej inteligencją, ale zawsze się odszczekiwała i pakowała w kłopoty. Cóż za marnotrawstwo! Szanse na awans w nowojorskiej policji od początku miała równie marne, co on. Flegmatyczny Fedderman był ociężałym, metodycznym detektywem, nieobeznanym z polityką wydziału i na tyle mądrym, by trzymać się od niej z daleka. Trzymanie się od czegoś z daleka nie istniało w słowniku Pearl. Po prostu tego nie umiała. Jej inny problem wiązał się z tym, że była kobietą i wyglądała tak, jak wyglądała. Jej uroda przyciągała niechcianą uwagę, a Pearl była w gorącej wodzie kąpana i nie potrafiła podejść do tego na luzie. Kiedyś w hotelu w Midtown dała w gębę kapitanowi policji, który dotknął jej tam, gdzie nie powinien. Po czymś takim większość karier poszłaby na dno jak kamień, ale Pearl ledwo, ledwo utrzymywała się na powierzchni,

choć w przeciekającej łódce. Musiała nieustannie wydobywać z niej wodę, żeby nie utonąć. Dlatego ostatecznie rozstała się z Policją Miasta Nowy Jork i zatrudniła się jako strażnik bankowy. Potrafiła być miła dla ludzi przez dziesięć sekund (w porywach do dwudziestu), więc praca jej odpowiadała. Ale w banku nigdy nie była szczęśliwa. Brakowało jej wyzwań, działania, satysfakcji z przymykania wszelkiej maści zbirów, a nawet niebezpieczeństwa. Tego samego brakowało Feddermanowi, gdy ganiał wiecznie ginące piłki golfowe na Florydzie albo wędkował w wodach zatoki, wyławiając z morza stworzenia, w których nawet nie rozpoznawał ryb. Oboje byli zatem gotowi na wezwanie Quinna. Fedderman posłał uśmiech odjeżdżającej Pearl. Gdy oddalał się w swoją stronę, rozpięty rękaw jego koszuli łopotał przy każdym kroku jak biała flaga poddającej się armii. Jeśli w ogóle to zauważył, nie przejął się za bardzo. Jakoś bardziej go martwiło, że skończyły się darmowe drinki i przystawki u Sammy’ego. 3 Następnego ranka siedzieli pośród biurek składających się na

umeblowanie agencji Quinn i Zespół – Dochodzenia. Quinn zajął swoje zwykłe miejsce, a Pearl i Fedderman fotele naprzeciwko niego. Kładące się nisko promienie słońca wpadały przez okno z żelazną kratownicą i ogrzewały biuro. Perkoczący na stoliku w kącie ekspres do kawy wypełniał pomieszczenie głębokim aromatem świeżo parzonego naparu. Fedderman zdjął marynarkę i rozciągnięty tak, że prawie leżał na boku, robił notatki. Prawy rękaw koszuli już mu się rozpiął. Zwykle działo się tak dlatego, że Fedderman przeciągał przegubem po kartce, na której pisał. Ożywiany pyłkami kurzu promień słońca odnalazł Pearl, czyniąc jej urodę bardziej wyrazistą niż kiedykolwiek. Quinn zapragnął, nie pierwszy i nie ostatni raz, żeby to, co ich łączyło, trwało nadal. Lubił myśleć, że wciąż trwa. Pearl z kolei, jak wiedział, lubiła myśleć, że bezpowrotnie się skończyło, przynajmniej dla niej. Możliwe, że miała rację. Quinn zrobił kopie wycinków gazetowych, które zostawiła mu Chrissie, i zapoznał detektywów z sytuacją. Pearl i Fedderman słuchali uważnie. Śledztwo należało do tych, które najbardziej lubili – wielokrotne morderstwo, a nie jakieś podkradanie danych z kart kredytowych. Sensem ich pracy było łapanie czarnych charakterów i kierowanie biegu rzeczy na właściwe tory, oczywiście w miarę możliwości, więc dzięki rozwiązaniu takiej sprawy mogli poczuć się użyteczni. Gdyby tylko sprawa nie pochodziła sprzed pięciu lat! Zdawali sobie sprawę, jak słabe są szanse na ponowne rozniecenie tlącej się przeszłości i ujęcie Grawera. – Dużo czytałam o mistycznym połączeniu między bliźniętami – odezwała się Pearl, gdy Quinn skończył mówić. – Chciałabym powiedzieć, że to farmazony, ale nie jestem pewna. – Nie wiem, jakie znaczenie może tu mieć mistyka bliźniaków – odrzekł Fedderman. –

Nie licząc tego, że motywuje naszą klientkę. – Takie znaczenie nam wystarczy, skoro miasto już nie wypłaca nam pensji. – Quinn zerknął na Pearl. – Ani bank. Wszyscy troje nadstawili karku, żeby stworzyć tę agencję, i doskonale o tym wiedzieli. Troje ludzi, pracujących bez siatki zabezpieczającej. Przez chwilę nikt się nie odzywał. – Jeśli kiedykolwiek słyszałam brzemienną ciszę, to właśnie teraz – rzekła wreszcie Pearl. Fedderman, który ozdabiał swój pogryziony żółty ołówek kolejnymi śladami zębów, spojrzał na nią. – Czy to znaczy, że niedługo pojawi się następna maleńka ciszka? – Chodzi o to – powiedział Quinn – że chętnie przyjmiemy wynagrodzenie niezależnie od motywacji klienta, o ile sprawa jest zgodna z prawem i etyką. – Styknie, gdy chociaż z jednym będzie zgodna – rzuciła Pearl. Została zignorowana. – Wspominałeś, że klientka coś wygrała – zwrócił się Fedderman do Quinna. – Na automatach do gry. Trafiła trzy razy z rzędu w jakiejś międzystanowej kumulacji i chwilowo jest bogata. Uważa, że w ten sposób najlepiej spożytkuje pieniądze.

– Te tajemnicze związki między bliźniętami – powiedziała Pearl. Ona także robiła notatki. Drobnymi uderzeniami stukała gumką ołówka o przedni ząb. – Pamiętam, jaką zagwozdką były dla wszystkich te morderstwa Grawera. Przejrzałeś już materiały, Quinn. Sądzisz, że mamy realną szansę na znalezienie mordercy? – Szansę mamy zawsze. – Warto by skołować akta śledztwa z policyjnego archiwum umorzonych spraw – podsunął Fedderman. – Wątpliwe, żeby teraz policja pałała chęcią współpracy – odparł Quinn – Nie chcą, żebyśmy rozgrzebywali sprawę, której nie udało im się rozwiązać. Co zresztą jest zrozumiałe. – Może gdybyś pogadał z Renzem… – zasugerowała Pearl. Harley Renz był popularnym komisarzem nowojorskiej policji; Quinn i jego ekipa znali się z nim od dawna. Bezwstydny, ambitny i skorumpowany karierowicz. – Renz miałby najwięcej do stracenia, gdybyśmy po pięciu latach rozwiązali sprawę seryjnego mordercy – odpowiedział Quinn. – Z jego punktu widzenia zrobilibyśmy z policji półgłówków. – Nie po raz pierwszy – zauważył Fedderman. – Co więc ma do stracenia? – Kapitał polityczny. Dla Renza byłoby to jak utrata własnej krwi.

W zasadzie jest to jego krew. – Quinn zaplótł palce na karku i odchylił się z fotelem. Może ciut za daleko. Pearl przyglądała mu się, czekając, aż tym razem poleci do tyłu. Może nawet z nadzieją. – Zanim pójdziemy do Renza, musimy mieć jakieś konkrety – rozważał Quinn. – I podsunąć mu coś do ugrania na tym, że rozwiążemy sprawę. – A w międzyczasie – powiedziała Pearl – robimy swoje, pokornie znosząc, że nasze wysiłki zdają się psu na budę. – Brakuje mi darmowej wyżerki i drinków u Sammy’ego – rzekł Fedderman. – Ale prawdę mówiąc, miałem powyżej uszu odgrywania zapijaczonego biznesmena. A Pearl zaczęła się zaokrąglać. – Jak zaraz do ciebie wstanę – warknęła Pearl – to łeb ci się zaokrągli. Quinn zastanawiał się, czy ich nie uspokoić, żeby mogli spokojnie zapoznać się z zamkniętą pięć lat temu sprawą seryjnego mordercy. Po namyśle nie zrobił tego. Ponieważ znał Pearl, widział, że jeszcze nie rozsierdziła się na tyle, żeby przejść do rękoczynów. A Fedderman po latach doświadczenia potrafił dryblować wokół Pearl i wbijać szpilki, pozostając tuż poza zasięgiem jej ramion. Niech więc się trochę nawzajem powkurzają, pomyślał Quinn. Wtedy pracowali najlepiej. 4

Pełna przesiadek podróż autobusami, toczącymi się w skwarze i pyle z Bennett w Dakocie Południowej do Nowego Jorku, była wyczerpująca. Odległość liczyło się w czymś więcej niż kilometry. Mary Bakehouse nie chciała odbywać podróży powrotnej. Przenigdy. Weekend minął jej na wprowadzaniu się do nowego mieszkania w East Village. Uskładała trochę pieniędzy i przez jakiś czas będzie mogła sobie na nie pozwolić. W międzyczasie zamierzała intensywnie szukać pracy. Mieszkanie znajdowało się na drugim piętrze we wschodnim skrzydle sześciokondygnacyjnego budynku. Poprzedni lokator palił papierosy i zapach zastarzałego dymu tytoniowego przypominał o sobie w nieoczekiwanych chwilach: po otwarciu drzwi szafy albo kiedy letni wietrzyk wpadał przez okno, by pofiglować nad podłogą. Okno dawało się uchylić tylko na pięć centymetrów, potem blokowało się i ani drgnęło, przez co salon przeważnie był zatęchły i duszny. Mary przy najbliższej okazji zamierzała kupić jakiś odświeżacz powietrza w aerozolu. Albo jeden z tych wynalazków, które wkładało się do gniazdka elektrycznego, a one syczały co jakieś piętnaście minut, usuwając niemiłe zapachy. Coś w każdym razie musiała z tym zrobić. Nie lubiła zapachu tytoniu i zdawało jej się, że potrafi go wyczuć z odległości kilku przecznic. Masz nos jak rasowa suka, powiedział kiedyś jej chłopak, nie do końca ogarniając dwuznaczności sformułowania. Uznała, że jest niedorobiony intelektualnie, i więcej się z nim nie umówiła. Niektórzy ostrzegali Mary przed zamieszkaniem w tej części