kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 870 134
  • Obserwuję1 391
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 680 134

Segal Erich - Mężczyzna, kobieta i dziecko

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :475.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
S

Segal Erich - Mężczyzna, kobieta i dziecko .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu S SEGAL ERICH Powieści
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 168 stron)

Erich Segal Kobieta, Męszczyzna i Dziecko Tytuł oryginału Mann, Woman and Child Rozdział 1 Mam dla pana ważną wiadomość, profesorze Beckwith. Jestem teraz zajęty. Czy mogę zadzwonić do pana później? Właściwie wolałbym porozmawiać z panem osobiście, panie profesorze. "Pilny" telefon wywołał Roberta Beckwitha z ostatniego w tym semestrze posiedzenia Instytutu. Dzwoniono z francuskiego konsulatu. Czy może pan przyjechać do Bostonu przed piątą? spytał podsekretarz. Jest już prawie wpół do piątej powiedział Bob. Zaczekam na pana. Czy to aż tak ważne? Uważam, że tak. Kompletnie oszołomiony, Bob przeszedł przez hali i wrócił do sali, gdzie czekało na niego pięciu innych profesorów z Instytutu Statystyki MIT. Zgłosił wniosek o zawieszenie obrad do jesieni ze względu na ich niską atrakcyjność wobec wyśmienitej pogody. Jak zwykle, był tylko jeden sprzeciw. No wiesz, Beckwith, to raczej sprzeczne z procedurą obruszył się P. Herbert Harrison. Głosujmy, Herb zaproponował Bob. Wynik głosowania brzmiał: pięć do jednego na korzyść wakacji. Bob wsiadł czym prędzej do samochodu i zaczął przepychać się przez korek panujący w godzinie szczytu na moście nad rzeką Charles. Posuwając się wolniej niż przydrożni biegacze, miał mnóstwo czasu na rozważania, co też mogło być aż tak pilne. A im więcej o tym rozmyślał, tym bardziej skłaniał się do jednego wniosku: chcieli mu dać Legię Honorową. To wcale nie jest niemożliwe, zapewniał się w duchu. Przecież wykładałem we Francji mnóstwo razy dwukrotnie na Sorbonie. Do diabła, mam nawet Peugeota. Na pewno o to chodzi. Powieszą mi na klapie taką małą, czerwoną sardelkę. Może nawet będę musiał od tej pory nosić zawsze marynarkę. 1

Dlaczego nie? Warto się poświęcić, żeby zobaczyć zawiść na niektórych gębach z Instytutu. Boże, Sheila i dziewczynki będą ze mnie dumne! Ta wiadomość nadeszła do nas teleksem powiedział M. Bertrand Pelletier, ledwo Bob usiadł w jego wytwornym, wysokim gabinecie. W ręku trzymał wąski skrawek papieru. Teraz uwaga, pomyślał Bob. Nagroda. Próbował powstrzymać uśmiech. Piszą tu, że profesor Beckwith z MIT ma nie zwłocznie skontaktować się z niejakim Monsieur Venargues z Setę. Podał papierek Bobowi. Setę? powtórzył Bob. I pomyślał: "Och, nie, to niemożliwe". To czarująca wioska, choć trochę gaucho powiedział Pelletier. Zna pan południową Fran cję? Hm... owszem. Bob zaniepokoił się jeszcze bardziej, dostrzegłszy dość ponury wyraz na twarzy urzędnika konsulatu. Monsieur Pelletier, o co tu właściwie chodzi? Wiem tylko, że sprawa dotyczy świętej pamięci Nicole Guerin. Mój Boże, Nicole. Było to tak odległe i tak dobrze tłumione wspomnienie, jakby tamta historia nigdy się naprawdę nie wydarzyła. Jedyna zdrada przez wszystkie lata jego małżeństwa. Dlaczego teraz? Po tak długim czasie? Przecież ona sama nalegała, żeby nigdy więcej się nie spotkali, ani nawet nie kontaktowali ze sobą! Zaraz,zaraz. Monsieur Pelletier, powiedział pan "świętej pamięci Nicole Guerin"? Czy ona nie żyje? Podsekretarz skinął głową. Żałuję, ale nie znam żadnych szczegółów. Przykro mi, profesorze Beckwith. Czy ten człowiek wie coś więcej? Kim jest ta osoba, z którą mam się skontaktować? Podsekretarz wzruszył ramionami. W przekładzie z francuskiego znaczyło to, że nie wie i nie chce wiedzieć. 2

Pozwoli pan, że złożę mu moje condoleances, profesorze Beckwith? Natomiast ta kwestia w przekładzie z francuskiego znaczyła, że robi się późno. A M. Pelletier miał bez wątpienia własne plany. Był przecież wonny, czerwcowy wieczór. Bob zrozumiał aluzję. Wstał. Dziękuję panu, Monsieur Pelletier. Nie ma za co. Uścisnęli sobie ręce. Bob wyszedł dość niepewnie na Aleję Commonwealth. Jego samochód stał zaparkowany bokiem tuż pod hotelem Ritz. Wstąpić do baru i zamówić kieliszek na odwagę? Nie. Lepiej najpierw zadzwonić. Z jakiegoś odosobnionego miejsca. W korytarzu panowała cisza. Wszyscy chyba wyjechali już na wakacje. Bob zamknął drzwi gabinetu, usiadł przy biurku i wykręcił numer kierunkowy do Francji. Ouui? zaskrzeczał zaspany głos z wyraźnym, prowansalskim akcentem. Mówi... Robert Beckwith. Czy mogę mówić z Monsieur Venargues? Bobbie, toja, Louis! Wreszcie cię znalazłem. Ale się namęczyłem... Nawet po tylu latach trudno było nie rozpoznać tego skrzekliwego głosu, pooranego przez dym pięćdziesięciu milionów papierosów Gauloise. Burmistrz Louis? Były burmistrz. Dasz wiarę? Wysłali mnie na zieloną trawkę, jak jakiegoś dinozaura. Rada Miejska... Bob nie miał teraz cierpliwości, by wysłuchiwać przydługich anegdot. Louis, co to za sprawa z Nicole? Och, Bobbie, to straszna tragedia. Pięć dni temu. Zderzenie czołowe. Wracała z dyżuru na kardiochirurgi. Całe miasto jest w żałobie... Och, przykro mi... 3

Dasz wiarę? Była taka młoda. Święta kobieta, bez cienia egoizmu. Cały Wydział Medycyny z Montpellier przyszedł na mszę. Sam wiesz, Bobbie, że nie znosiła religii, ale musieliśmy urządzić mszę. Urwał z westchnieniem. Bob skorzystał z okazji. Louis, to straszna wiadomość. Ale nie rozumiem, dlaczego chciałeś, żebym do ciebie zadzwonił. Przecież upłynęło już dziesięć lat, odkąd się z nią widziałem. W słuchawce zaległa nagle cisza. Wreszcie Louis wyszeptał: Chodzi o dziecko... Dziecko? Nicole była mężatką? Nie, nie. Oczywiście, że nie. Była "samotną matką", jak to się mówi. Sama wychowywała chłopca. Nadal nie rozumiem, co to ma wspólnego ze mną. Bobbie... nie wiem, jak ci to powiedzieć... Powiedz! To także twoje dziecko odparł Louis Venar gues. Przez chwilę po obu stronach Atlantyku panowała cisza. Bobowi odebrało mowę. Bobbie, jesteś tam jeszcze? Allo? Co? Wiem, że to może być dla ciebie szok. Nie, Louis. To nie szok. Po prostu w to nie wierzę odparł Bob odzyskując w gniewie mowę. Ale to prawda. Byłem we wszystkim jej powiernikiem. Skąd u diabła jesteś taki pewny, że to ja jestem ojcem? Bobbie odpowiedział delikatnie Louis byłeś tutaj w maju. Przypominasz sobie demonstracje? Chłopiec urodził się, jak to się mówi, zgodnie z rozkładem. W tym czasie w jej życiu nie było nikogo innego. Powiedziałaby mi o tym. Oczywiście, nie chciała, żebyś się kiedykolwiek dowiedział. Jezu Chryste, pomyślał Bob, to nie do wiary. Niech to szlag, Louis, nawet jeśli to prawda, nie jestem odpowiedzialny... 4

Bobbie, uspokój się. Nikt nie żąda od ciebie odpowiedzialności. Jean-Claude jest materialnie za bezpieczony. Uwierz mi, jestem wykonawcą testamentu. Urwał, po czym dodał: Jest tylko jeden mały problem. Bob zadrżał. Jaki? spytał. Chłopiec nie ma absolutnie nikogo. Nicole nie miała żadnej rodziny. Został zupełnie sam. Bob nie odpowiedział. Wciąż starał się odgadnąć, do czego zmierza ta rozmowa. W normalnych warunkach Marie-Therese i ja wzięlibyśmy go do siebie... Louis urwał. Jesteśmy jego prawnymi opiekunami. Ale Marie jest chora, Bob, poważnie chora. Nie zostało jej wiele czasu. Przykro mi wtrącił cicho Bob. Cóż mam powiedzieć? Przez czterdzieści lat mieliśmy miodowy miesiąc. Ale teraz sam widzisz, że nie możemy wziąć chłopca. Jeśli nie znajdziemy jakiegoś innego rozwiązania, i to szybko, zabiorą go władze. W końcu Bob zrozumiał, o co tu chodzi. Z każdym oddechem wpadał w coraz większy gniew. I w przerażenie. Chłopiec jest okropnie przygnębiony ciągnął Louis. Nie można go pocieszyć. Wpadł w taką rozpacz, że nawet nie może już płakać. Siedzi tylko i... Przejdź do sedna powiedział Bob. Louis zawahał się. Chcę mu powiedzieć. Co powiedzieć? Że istniejesz. Nie! Oszalałeś? Co mu to da? Chcę tylko, żeby wiedział, że gdzieś na świecie żyje jego ojciec. To już będzie coś, Bobbie. Rany boskie, Louis! Mam żonę i dwie małe córki. Posłuchaj, naprawdę przykro mi z powodu Nicole. 5

Przykro mi z powodu chłopca. Ale nie pozwolę się w to wplątać. Nie dam skrzywdzić mojej rodziny. Nie mogę. Nie chcę. To moje ostatnie słowo. W słuchawce znów zapanowała cisza. Albo przynajmniej dziesięć sekund pozbawionego słów bezruchu. Dobrze odezwał się wreszcie Louis. Nie będę cię więcej niepokoił. Przyznaję jednak, że jestem bardzo rozczarowany. Paskudna sprawa. Dobranoc, Louis. Louis znów urwał na chwilę (żeby dać Bobowi chwilę do namysłu), po czym poddał się ostatecznie. Dobranoc, Bobbie mruknął i wyłączył się. Bob odłożył słuchawkę i ukrył twarz w dłoniach. Wszystko to było zbyt trudne, żeby przejść nad tym od razu do porządku dziennego. Po tylu latach Nicole Guerin znów pojawiła się w jego życiu. Czy ich krótki romans mógł rzeczywiście zaowocować dzieckiem? Synem? Boże, co ja mam teraz robić? Dobry wieczór, profesorze. Bob podniósł wzrok, zaskoczony. Była to Lilah Coleman, sprzątaczka, która odbywała codzienny obchód gabinetów. Ach, pani Coleman, co u pani słychać? Po staremu. Jak panu idzie statystyka? Całkiem nieźle. Nie zna pan jakichś szczęśliwych numerów? Zalegam z czynszem i coś mi się ostatnio nie wiedzie. Niestety, pani Coleman, ja też nie czuję się szczęściarzem. Jak to mówią, panie profesorze: Jak nie masz nosa, nie kupuj losa". Ja bynajmniej wyznaję taką filozofię. Trzeba polegać na swoim wyczuciu. Opróżniła kosz ze śmieciami i przejechała szmat ką po jego biurku. Pędzę dalej, profesorze. Przyjemnych wakacji. Niech panu odpocznie ta drogocenna łepetyna. Wyszła i zamknęła ostrożnie drzwi. Kilka jej słów zapadło mu jednak w pamięć. "Trzeba polegać na swoim wyczuciu". 6

Dość banalna rada. Lecz bardzo ludzka. Siedział bez ruchu, wpatrzony w telefon, długo po tym jak kroki pani Coleman ucichły w końcu korytarza. Bił się rozpaczliwie z myślami; jego serce toczyło bój z rozsądkiem. Nie bądź szaleńcem, Bob. Nie stawiaj na szali swojego małżeństwa. Nic nie jest tego warte. Kto wie, czy to wszystko w ogóle jest prawdą? Zapomnij o tym. Zapomnieć? Nagły, niepohamowany impuls kazał mu podnieść słuchawkę. Kiedy wykręcał numer, nadal nie był pewny, co ma powiedzieć. Halo... to ja, Bob. Och, jak to dobrze. Wiedziałem, że zmienisz zdanie. Posłuchaj, Louis, potrzebuję czasu do namysłu. Zadzwonię do ciebie jutro. Dobrze, dobrze. To uroczy chłopiec. Ale za dzwoń trochę wcześniej, co? Dobranoc, Louis. Bob odłożył słuchawkę. Wpadł teraz w przerażenie. Postawił na szali całe swoje życie. Dlaczego zadzwonił drugi raz? Z miłości do Nicole? Nie. Myśl o niej napawała go teraz tylko przemożną wściekłością. Z powodu małego chłopca, którego nigdy nie widział? Idąc w stronę parkingu przypominał żywego trupa. W głowie czuł paniczny zamęt. Musiał z kimś porozmawiać. Ale na całym szerokim świecie miał tylko jednego bliskiego przyjaciela, który naprawdę go rozumiał. Swoją żonę, Sheilę. Rozdział 2 O tej porze Autostrada nr 2 była już pusta, toteż znalazł się w Lexington za szybko. Potrzebował na prawdę więcej czasu. Żeby zapanować nad sobą. Uporządkować myśli. 7

Co mam powiedzieć? Jak do diabła spojrzę jej w twarz? Dlaczego wracasz tak późno, Bob? Paula, jego dziewięcioletnia córka, nieustannie ćwiczyła się w przejmowaniu roli jego żony. Mieliśmy zebranie w Instytucie odparł Bob, z rozmysłem nie karcąc ją za to, że bezprawnie zwróciła się do niego po imieniu. W kuchni Jessica Beckwith, lat dwanaście i pół według metryki i dwadzieścia pięć sądząc po zachowaniu, dyskutowała z matką. Temat: mięczaki, palanty, kujony i mydłki. Naprawdę, mamo, w całej budzie nie ma ani jednego przyzwoitego faceta. O czym tak rozprawiacie? spytał Bob wchodząc i całując obie starsze kobiety ze swojej rodziny. Postanowił zachowywać się naturalnie. Jessie narzeka na niski czy raczej beznadziejny poziom przedstawicieli przeciwnej płci w szkole. Może więc powinnaś się przenieść, Jess zażartował Bob. Och, ojcze, ależ ty jesteś ślepy. Stan Massachussets to wiocha. Prowincja, która wzdycha za miastem. Sheila uśmiechnęła się pobłażliwie do Boba. Co pani wobec tego proponuje, panno Beckwith? spytał Bob. Jessie zarumieniła się. Bob przerwał jej starannie przygotowaną kampanię. Mama wie powiedziała Jessica. Europa, Bob wyjaśniła Sheila. Twoja córka chce jechać na obóz nastolatków do Europy w te wakacje. Właściwie ona jeszcze nie jest nastolatką odparował Bob. Ale z ciebie pedant, tato westchnęła Jessica. Jestem wystarczająco dorosła, żeby pojechać. Nie na tyle, żebyś nie mogła poczekać jeszcze rok. Tato, nie chcę spędzić znów wakacji ze swoją burżujską rodziną na tym nudnym Cape Cod. No to idź do pracy. Poszłabym, ale jestem za młoda. Q.E.D., panno Beckwith odparł triumfalnie Bob. Czy byłbyś tak miły i oszczędził mi tej akademickiej gadki? Co będzie, jeśli wybuchnie wojna atomowa? Umrę nie zobaczywszy Luwru. Jessica powiedział Bob, zadowolony z chwili oddechu od swoich trosk wiem z wiarygodnych źródeł, że przynajmniej w ciągu najbliższych trzech lat nie będzie wojny atomowej. 8

Ergo masz mnóstwo czasu, żeby obejrzeć Luwr, zanim nas załatwią. Nie strasz, tato. To ty poruszyłaś ten temat, Jessie powiedziała Sheila, zaprawiona w rozsądzaniu sporów między ojcem a córką. Ech, wszyscy jesteście beznadziejni westchnęła powtórnie Jessica Beckwith i wyszła ociężałym, pogardliwym krokiem z kuchni. Zostali sami. Czy ona musi akurat dziś tak pięk nie wyglądać? pomyślał Bob. Powinni wyjąć spod prawa okres dojrzewania powiedziała Sheila idąc do męża po codzienny, wieczorny uścisk, na który czekała od śniadania. Objęła go rękoma. Dlaczego przyszedłeś tak późno? Kolega znów wygłaszał epokowe mowy? Tak. Był dzisiaj w oszałamiającej formie. Po tylu latach porozumiewali się specjalnym kodem. Według niego w Instytucie Boba pracowało trzech mężczyzn, dwie kobiety i "Kolega" P. Herbert Harrison, nadęty osioł, który wygłaszał przydługie, innowiercze rozprawy na każdy temat. Przyjaciele Beckwithów również mieli swoje przydomki. Sowa i Kiciuś zaprosili nas i Carole Kupersmith na obiad w sobotę. Tylko nas? A co z Małpoludem z Kasztanowego Wzgórza? Wrócił do żony. Byli bardzo zgraną parą. A Sheila bezbłędnie wyczuwała każdą zmianę w jego nastroju. Dobrze się czujesz? Tak... odparł Bob. Dlaczego pytasz? Jesteś trochę blady. To tylko uczelniana bladość. Dwa dni na Cape Cod i będę jak nowo narodzony. Obiecaj mi, że nie będziesz pracował dziś w nocy. Dobra zgodził się Bob. (Jak gdyby był w stanie skupić się na czymkolwiek!) Masz jakąś pracę z Wydawnictwa? Nic pilnego. Ciągle babrzę się w tej rosyjskochińskiej dyplomacji. Mówię ci, jak na profesora uniwersytetu ten Reinhardt pisze wyjątkowo żywym językiem. Kochanie, gdyby wszyscy autorzy pisali jak Churchill, byłabyś bezrobotna. W każdym razie, ty też dzisiaj nie pracuj. 9

Świetnie. Coś ci chodzi po głowie? Jej zielone oczy błyszczały. Serce zakłuło go na myśl o tym, co będzie musiała usłyszeć. Kocham cię powiedział. Dobrze. Ale tymczasem nakryj do stołu, zgoda? Tato, jak długo mogłeś oglądać telewizję, kiedy byłeś w moim wieku? Paula spojrzała porozumiewawczo na Boba. Kiedy byłem w twoim wieku, nie było telewizji. Jesteś aż taki stary? Twój ojciec chce powiedzieć wyjaśniła Sheila hiperbolę Boba że uważał czytanie książek za bardziej wartościowe zajęcie. Książki czytamy w szkole powiedziała Paula. Mogę teraz obejrzeć telewizję? Jeśli odrobiłaś lekcje zastrzegła Sheila. Co jest w programie? spytał Bob, z obowiązku zainteresowany zajęciami kulturalnymi swojego potomstwa. "Scott i Zelda" odparła Jessica. O, to ma chyba jakąś wartość edukacyjną. W Telewizji Publicznej? Ech, tato westchnęła z rozdrażnieniem Jessica czy ty naprawdę jesteś aż taki ciemny? O, za pozwoleniem, czytałem wszystkie książki Scotta. "Scott i Zelda" to serial wyjaśniła z pogardą Paula. O psie z Marsa i dziewczynie z Kalifornii dodała Jessica. Fascynujące. Które z nich jest Scottem? zapytał Bob. Och, tato, nawet mama to wie. Sheila spojrzała na niego z miłością. My biedni ciemniacy, pomyślała. Niczego już nie kapujemy. Kochanie, popatrz z nimi w telewizor. Ja po sprzątam ze stołu. Nie powiedział Bob. Ja posprzątam. A ty popatrz na tego Cudownego Psa. Tato, pies to Zelda rzuciła ponuro Paula i popędziła do jadalni. Idziesz, mamo? spytała Jessie. Za nic nie mogę tego opuścić powiedziała Sheila spoglądając na zmęczonego męża, który nosił stosy brudnych naczyń. 10

Do zobaczenia, Robert. Dobra. Zaczekał, aż dziewczynki zasną. Sheila siedziała skulona na kanapie czytając "absurdalnie brukowe" romansidło. Jean-Pierre Rampal grał Vivaldiego, a Bob udawał, że czyta "The New Republic". Napięcie było nie do zniesienia. Chcesz drinka, kochanie? Nie, dzięki odparła Sheila podnosząc wzrok. A ja mogę się napić? Od kiedy to musisz mnie prosić o pozwolenie? Wróciła do swojej lektury. Nie do wiary mruknęła. Nie uwierzyłbyś, gdzie oni się kochają w tym rozdziale. W samym środku rodeo. Boże, pomyślał, jak to powiedzieć? Słuchaj, możemy chwilę porozmawiać? Siedział niecały metr od niej, z większą niż zazwyczaj szklanką szkockiej w ręku. Jasne. Coś nie gra? Chyba można tak powiedzieć. Spuścił głowę. Sheila przeraziła się nagle. Odłożyła książkę i usiadła wyprostowana. Bob, chyba nie jesteś chory? Nie, tylko tak się czuję, pomyślał. Potrząsnął głową. Kochanie, muszę z tobą o czymś porozmawiać. Sheila Beckwith poczuła nagle, że brakuje jej tchu. Ileż to jej przyjaciółek usłyszało już, jak mężowie zaczynają rozmowę od podobnego wstępu? Musimy porozmawiać. Chodzi o nasze małżeństwo. A sądząc po ponurym wyrazie twarzy Boba, on także miał za chwilę powiedzieć: "Nie pasujemy do siebie". Bob powiedziała otwarcie przeraża mnie twój głos. Czy coś zrobiłam? Nie, nie. Chodzi o mnie. To ja coś zrobiłem. Co takiego? Chryste, nie wyobrażasz sobie, jak trudno mi to powiedzieć. Proszę cię, Robert, nie zniosę tego napięcia. Bob zaczerpnął powietrza. 11

Drżał. Sheila, pamiętasz jak byłaś w ciąży z Paulą? Tak? Musiałem wtedy polecieć do Europy, do Montpellier, z tym wykładem... I co...? Chwila ciszy. Miałem romans. Wyrzucił to z siebie jak najszybciej. Jak gdyby zrywał bandaż, by uniknąć większego bólu. Sheila poszarzała na twarzy. Nie powiedziała potrząsając gwałtownie głową, jakby chciała odepchnąć od siebie to, co właśnie usłyszała. To jakiś koszmarny żart. Szukała u niego wzrokiem potwierdzenia. Powiedz, że tak. Nie, to prawda odparł bezbarwnym głosem. Przykro mi... Kto to był? spytała. Nikt odpowiedział. Nikt szczególny. Kto, Robert? Nazywała się... Nicole Guerin. Była lekarką. "Po co jej te szczegóły? " zastanawiał się. Jak długo to trwało? Dwa, trzy dni. Więc ile, dwa czy trzy? Chcę wiedzieć, do cholery. Trzy dni powiedział. I trzy noce dodała. Tak przyznał. Czy to ważne? Wszystko jest ważne odparła Sheila, a potem powiedziała do siebie Chryste. Przyglądał się jej, jak usiłuje nad sobą zapanować. Było to gorsze niż się spodziewał. Wreszcie spojrzała na niego i powiedziała: I ukrywałeś to przez tyle lat? Skinął głową. Dlaczego mi nigdy nie powiedziałeś? Myślałam, że nasze małżeństwo opiera się na całkowitej szczerości. Dlaczego do diabła mi nie powiedziałeś? 12

Chciałem odparł słabym głosem. Ale co...? Czekałem na właściwy moment. Wiedział, że brzmi to absurdalnie, ale taka była prawda. Na prawdę chciał jej powiedzieć. Choć nie w ten sposób. I po dziesięciu latach nadszedł właściwy moment? spytała z przekąsem. Na pewno myślałeś, że będzie łatwiej. Tylko komu? Nie chciałem cię zranić powiedział wiedząc, że każda inna odpowiedź będzie daremna. Po chwili dodał: Sheila, może jest jakaś pociecha w tym, że zdarzyło mi się to tylko raz. Jeden jedyny raz. Nie odparła cicho to żadna pociecha. Raz to więcej niż nigdy. Zagryzła wargi, żeby powstrzymać łzy. A on nie powiedział jeszcze wszystkiego. Sheila, to było tak cholernie dawno temu. Musiałem ci teraz powiedzieć, bo... Odchodzisz do niej? Nie mogła powstrzymać się od wybuchu. Pół tuzina jej przyjaciółek przeżyło ten scenariusz (czy raczej zmarło w jego wyniku). Nie, Sheila, nie. Nie widziałem się z nią od dziesięciu lat. To znaczy... Wreszcie wypalił: Ona nie żyje. Zraniona, oszołomiona Sheila wpadła na dodatek w konsternację. Rany boskie, Bob, po co mi to wszystko mówisz? Czy mam napisać do kogoś list z kondolencjami? Zupełnie zwariowałeś? Chciałbym, pomyślał Bob. Sheila, mówię ci to, bo ona miała dziecko. A my mamy dwoje i co z tego, do cholery? Bob zawahał się. Potem szepnął prawie niesłyszalnie: To moje dziecko. Mój chłopiec. Wlepiła w niego wzrok z niedowierzaniem. Och, nie, to nie może być prawda. Jej oczy błagały, by temu zaprzeczył. Bob ze smutkiem skinął głową. Tak, to prawda. 13

A potem powiedział jej wszystko. O strajku we Francji. O spotkaniu z Nicole. O ich przelotnym romansie. I o wydarzeniach tego dnia. O telefonie Louisa. O chłopcu. O problemie z chłopcem. Naprawdę o tym nie wiedziałem, Sheila. Proszę, uwierz mi. Dlaczego? Dlaczego miałabym teraz uwierzyć ci w cokolwiek? Nie potrafił na to odpowiedzieć. Podczas strasznego milczenia, które potem nastąpiło, Bob przypomniał sobie naraz coś, co wyznał jej dawno temu wtedy było to tak nieistotne. Że chciałby zostać ojcem chłopca. Nie miałbym nic przeciwko małemu futboliście. A jeśli to znów będzie dziewczynka? Cóż, będziemy starać się dalej. Czy to nie jest w tym wszystkim najlepsze? Śmiali się wówczas. "Futbolistą" okazała się oczywiście Paula. A operacja przy jej narodzinach sprawiła, że nie mogli już mieć więcej dzieci. Przez wiele miesięcy Sheila czuła się "stracona dla miłości". Ale Bob pocieszał ją, aż wreszcie znów uwierzyła, że to, co ich łączy, jest zbyt silne, by cokolwiek mogło to zmienić. Więź między nimi stała się jeszcze silniejsza. Aż do tego wieczora, który pogrzebał ich wzajemne zaufanie. Teraz wszędzie czaiły się nowe źródła bólu. Sheila, posłuchaj... Nie. Już dość się nasłuchałam. Wstała i wymknęła się do kuchni. Bob zawahał się, po czym ruszył za nią. Siedziała przy stole i łkała. Przynieść ci coś do picia? Nie. Idź do diabła. Wyciągnął rękę, żeby pogłaskać ją po jasnych włosach. Odsunęła się. Sheila, proszę... Bob, dlaczego musiałeś mi to powiedzieć. Dla czego? 14

Bo nie wiem, co mam robić. I chyba dlatego, że w głębi duszy oczekiwałem od ciebie pomocy, pomyślał. I dlatego, że jestem egoistycznym draniem. Usiadł naprzeciwko niej przy stole i spojrzał na nią. Sheila, proszę cię. Chciał, żeby mówiła. Żeby powiedziała cokolwiek, by zakończyć to bolesne milczenie. Nie zrozumiesz, jak bardzo to boli powiedziała. Och, Boże, tak ci ufałam. Tak ufałam... Znów wybuchnęła płaczem. Ogarnęła go tęsknota, by wziąć ją w ramiona, naprawić krzywdę. Ale bał się. Nie można zapomnieć tylu szczęśliwych lat... Spojrzała na niego i uśmiechnęła się smutno. O to właśnie chodzi powiedziała. Przed chwilą dowiedziałam się, że wcale nie były to szczęśliwe lata. Sheila, nie! Okłamałeś mnie! krzyknęła. Proszę cię, kochanie. Zrobię wszystko, żeby to naprawić. Nie możesz. Przeraził go ostateczny ton tego oświadczenia. Chyba nie chcesz powiedzieć, że się rozstajemy... Zawahała się. Robert, nie mam teraz dość sił. Na nic. Wstała od stołu. Wezmę tabletkę nasenną, Bob. Mógłbyś wyświadczyć mi pewną przysługę. Zrobię wszystko rzucił z rozpaczliwą skwapliwością. Proszę, śpij w swoim gabinecie powiedziała. 15

Rozdział 3 Rany boskie, czy ktoś umarł w nocy? Przynajmniej raz w ponurych żartach Jessici tkwiła nieoczekiwana prawda. Siedzieli wszyscy w kuchni i jedli, a Jessie stosowała dietę. Połykała Preperat K zmieszany w połowie z chudym mlekiem i wodą oraz wyrażała sądy na temat atmosfery panującej w rodzinie. Jedz śniadanie, Jessie rozkazała Sheila siląc się na normalne zachowanie. Okropnie wyglądasz, tato orzekła zatroskanym głosem Paula. Pracowałem do późnej nocy odparł z nadzieją, że jego "młodsza żona" nie wykryjejego bezsennej nocy w gabinecie. Pracujesz o wiele za dużo stwierdziła Paula. On chce zdobyć światową sławę wyjaśniła siostrze Jessie. Przecież już zdobył odpowiedziała Paula, po czym zwróciła się do Sheili szukając potwierdzenia. Prawda, mamo? Przecież tatuś już jest wszędzie sławny? Tak odparła Sheila absolutnie wszędzie. Ale nie w Sztokholmie wtrąciła Jessie powodując spięcie w przepływie prądu pochlebstw. A co tam jest? spytała Paula chwytając przynętę Jessie. Nagroda Nobla, idiotko. Twój ojciec chce się przejechać za darmo do Szwecji i dostać lepszy stół w Klubie Profesorskim. Kapujesz, kurzy móżdżku? Jessie upomniała ją Sheila nie obrażaj siostry. Mamo, jej istnienie jest obrazą dla każdego o normalnej inteligencji. Chcesz dostać tym masłem orzechowym w buzię? spytała Paula. Przestańcie obie przerwał im Bob. Komitet w Sztokholmie bierze pod uwagę maniery rodziny kandydata. Ach, ci amerykańscy mężczyźni westchnęła Jessica dość niespodziewanie. Co proszę, Jessie? spytała Sheila. Amerykańscy mężczyźni tak bezgranicznie po wodują się ambicją. Przez to są tacy prowincjonalni. O, przepraszam! zaprotestował Bob. To tylko socjologiczne obserwacje, ojcze. Paula stanęła przed Bobem, żeby zasłonić go przed słownymi pociskami ze strony wrogo nastawionej starszej córki. Tato, ona lubi się ciebie czepiać. Ale jak cię nie ma, chwali się tobą przed wszystkimi. 16

Żeby zaimponować chłopakom. Wcale nie! zaprotestowała Jessica z twarzą czerwoną od oburzenia i zażenowania. Rywalizacja między siostrami pozwoliła Bobowi i Sheili zapomnieć na chwilę o małżeńskim konflikcie. Uśmiechnęli się do siebie. Potem przypomnieli sobie, że nie jest to zwyczajny poranek. Wycofali uśmiechy w nadziei, że dzieci tego nie zauważą. Ciągle wymieniasz jego nazwisko przy tych gamoniach z drużyny futbolowej powiedziała Paula wyciągając w stronę siostry oskarżycielski palec. Doprawdy, Paula, jesteś niepoczytalna po wiedziała Jessica czując się dość nieswojo. Umiem czytać tak samo jak ty, Jessie! Przestańcie, dzieci burknęła Sheila tracąc cierpliwość. W tym domu jest tylko jedno dziecko odparowała Jessica, nie zauważywszy rozdrażnienia matki. Panienki przerwał im Bob podwiozę was obie na przystanek autobusowy. Natychmiast. Rzucił strapione spojrzenie w stronę Sheili. Dobra powiedziała Paula chwytając w po śpiechu swoje książki. Proszę to gdzieś odnotować oświadczyła Jessie Beckwith. Jestem przeciwna przymusowemu dowożeniu autobusem. Ależ, Jessie powiedział Bob ten autobus podjeżdża pod twoją szkołę. Jessica spojrzała na niego. Było jasne, że jej nie nawidzi. Nie miał szacunku dla jej przekonań. A ostatnio doszła do wniosku, że nawet nie jest jej prawdziwym ojcem. Być może pewnego dnia Sheila zwierzy się jej, że ona i Sartre... Jessie, pospiesz się... A jednak w tej chwili Sheila była wciąż po jego stronie. Stał niezdecydowanie przy drzwiach, podczas gdy dziewczęta ubierały się. Czy... będziesz tu jeszcze, kiedy wrócę? spytał niepewnie. Nie wiem odpowiedziała Sheila. Zastał ją nadal w domu. Odchodzisz? Nie. Chciałem powiedzieć... wychodzisz do pracy? Nie. Dzwoniłam do Wydawnictwa i powiedziałam, że popracuję dziś w domu. 17

Kiedy odwiózł dziewczynki i wrócił do domu, Sheila wciąż siedziała przy stole w kuchni patrząc na swoje odbicie w filiżance kawy. To ja ją tak urządziłem, pomyślał i poczuł do siebie odrazę. Usiadł naprzeciw niej. Nie kwapiła się do rozmowy, więc po dłuższym milczeniu powiedział: Sheila, jak mogę za to odpokutować? Podniosła wolno głowę i spojrzała na niego. Chyba nie możesz powiedziała. To znaczy, że rozejdziemy się z tego powodu? spytał. Nie wiem odparła. Nic nie wiem. Żałuję tylko... Słucham? Żałuję tylko, że nie jestem zdolna do zemsty. Gdybym choć mogła wyrazić swoją wściekłość... Jej głos załamał się. Omal nie zdradziła się, że pomimo wszystko nadal go kocha. Przynajmniej to udało się jej ukryć. Wiem, co czujesz powiedział. Naprawdę, Bob? Wyobrażam sobie. Chryste, jak ja żałuję, że ci to powiedziałem! Ja też, pomyślała. Więc dlaczego mi powiedziałeś, Bob? Wypowiedziała to oskarżycielskim tonem. Nie wiem. Cholera, Bob, ty wiesz. Wiesz! Zawrzała z wściekłości. Teraz dopiero zrozumiała, czego od niej chciał. Niech go szlag! Chodzi ci o dziecko powiedziała. Jej słowa dotarły do niego z przerażającą siłą. Ja... sam nie wiem powiedział. Ale wiedział to doskonale. Posłuchaj, Bob, znam cię na wylot. Nie chciałeś go, nie planowałeś, ale skoro już je masz, czujesz się za nie odpowiedzialny. Bał się postawić sobie pytanie, czy to prawda. Nie wiem powiedział. Bob, na miłość boską, bądź uczciwy wobec samego siebie. 18

Oboje musimy stawić temu czoła. Szukając jakiej ś deski ratunku uchwycił się słowa "oboje" jako znaku, że nie postawiła jeszcze krzyżyka na ich związku. Więc jak? Czekała na odpowiedź. Wreszcie zebrał się na odwagę i przyznał: Tak, czuję się odpowiedzialny. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale czuję, że powinienem coś zrobić. Właściwie nic mu nie jesteś winny. Wiesz o tym, prawda? Tak, oczywiście, że to prawda... obiektywnie patrząc. Jest zupełnie sam powiedział Bob z ulgą, że może wreszcie wyznać, co myśli. Może mógłbym mu pomóc uporządkować życie. Znaleźć jakieś inne wyjście niż... no wiesz, odesłanie go do przytułku. Nie jesteś jego ojcem tylko dlatego, że pieprzyłeś jego matkę, krzyczała w duchu Sheila, lecz nie po wiedziała tego na głos. Jak właściwie miałbyś mu pomóc? spytała. Nie wiem. Ale może gdybym tam poleciał... Po co? Znasz kogoś, kto weźmie go do siebie? Masz jakikolwiek plan? Nie, Sheila. Nie, nie mam. To po co masz tam lecieć? Nie potrafił wytłumaczyć swojej instynktownej reakcji. Ledwo mógł ją zrozumieć. I wtedy wprawiła go w osłupienie. Chyba jest tylko jedno wyjście. Sprowadź go tutaj. Wlepił w nią wzrok z niedowierzaniem. Czy wiesz, co mówisz? Skinęła głową. Czy nie dlatego mi o tym powiedziałeś? Nie był pewny, ale podejrzewał, że miała rację. Kolejny raz. Zniosłabyś to? Uśmiechnęła się ze smutkiem. Muszę, Bob. To nie wspaniałomyślność, lecz samoobrona. 19

Jeśli nie pozwolę ci pomóc mu teraz, kiedyś oskarżysz mnie o to, że pozwoliłam na to, by twoje... twoje dziecko umieszczono w sierocińcu. Nigdy... Tak, oskarżysz mnie. Więc zrób to, Bob, zanim zmienię zdanie. Spojrzał na nią. W odpowiedzi potrafił tylko wydobyć z siebie: Dziękuję ci, Sheila. A potem sprawił, że jego śliczna żona zapomniała o swojej wściekłości i przymusie całej tej sytuacji, kiedy zaczęli omawiać odwiedziny jego francuskiego syna. Chłopiec mógł dołączyć do nich na Cape. Ale tylko na miesiąc powiedziała. Ani dnia dłużej. To powinno dać dość czasu temu Louisowi, żeby znalazł jakieś trwałe rozwiązanie. Spojrzał na nią. Zdajesz sobie sprawę, co mówisz? Tak. Wciąż nie mógł w to uwierzyć. Co powiemy dziewczynkom? Coś wymyślimy. Boże, jak ona może być taka wspaniałomyślna? Jesteś niewiarygodna powiedział. Potrząsnęła głową. Nie, Robert. Jestem tylko trzydziestodziewięcioletnią kobietą. Rozdział 4 Dwa tygodnie później chodził tam i z powrotem po korytarzu w Hali Przylotów na Lotnisku Logan. Podczas kilku napiętych i niespokojnych dni odbył wiele rozmów z Louisem Venarguesem. Trzeba było podjąć rozmaite decyzje, ustalić szczegółowy plan krótkiej wizyty chłopca w Ameryce. Miesiąc, ani dnia dłużej. A Louis musiał skorzystać z tego przewleczenia, by znaleźć jakąś alternatywę dla sierocińca. Louis miał powiedzieć Jean-Claudowi, że zaprosili go dawni przyjaciele matki. Nie było to całkowicie niewiarygodne, bo Nicole na pewno mówiła mu, że mieszkała przez rok w Bostonie. Lecz w żadnym wypadku Louis nie mógł wyjawić chłopcu, że Robert Beckwithjestjego ojcem. Oczywiście, Robert. 20

Jak sobie życzysz. Wiem, że to dla ciebie niełatwe. Rozumiem to. Naprawdę? zastanawiał się Bob. Czekało go jeszcze wcale niebłahe zadanie powiadomienia dziewczynek. Po wielu trudach Bob zwołał zebranie rodziny. Właśnie zmarła nasza przyjaciółka powiedział. Kto? spytała Paula wylęknionym głosem. Chyba nie babcia? Nie zaprzeczył Bob. Nie znałyście jej. Mieszkała we Francji. Pewna pani. Francuzka? dociekała Paula. Tak odparł Bob. Wtedy odezwała się Jessie: Po co nam o tym mówisz, skoro jej nie znałyśmy? Bo miała syna... odparł Bob. W jakim wieku? spytała zaraz Jessie. No... mniej więcej w wieku Pauli. O, kurczę powiedziała Paula. Jessica zmroziła wzrokiem młodszą siostrę, po czym zwróciła się znów do Boba. I co? dociekała dalej. Został sierotą wtrąciła Sheila dobitnym tonem, który tylko Bob mógł docenić. O, rany powiedziała ze współczuciem Paula. I dlatego... powiedział Bob ponieważ jest zupełnie sam, postanowiliśmy zaprosić go na jakiś czas do nas. Na jakiś miesiąc. To znaczy, do naszego dużego domu w Cape. Oczywiście, jeśli nie macie nic przeciwko temu. O, kurczę zaszczebiotała znów Paula. Najwyraźniej był to głos "za". Jessie? A jednak jest sprawiedliwość na tym świecie. Proszę? 21

Jeśli nie mogę pojechać do Francji, przynaj mniej będę mogła o niej porozmawiać z rodowitym Francuzem. On ma dopiero dziewięć lat powiedział Bob i będzie raczej smutny. Przynajmniej na początku. Ale chyba potrafi mówić? Oczywiście. No to usłyszę lepszą francuszczyznę niż od Mademoiselle 0Shaughnessy. Q.E.D., tato. On jest w moim wieku, a nie w twoim, Jessie wtrąciła Paula. Moja droga odparła wyniośle Jessie on nie da ci temps dujour. Czego? Ucz się francuskiego. Vous etes une gamoń. Paula wydęła wargi. Nadejdzie jeszcze dzień zemsty na Jessie. A ich zagraniczny gość wkrótce połapie się w czym rzecz i pozna, kto jest tutaj wielki duchem. Najdziwniejsza, że żadna z nich nie spytała, dla czego chłopiec ma przemierzyć Atlantyk, zamiast pojechać do jakichś przyjaciół, którzy mieszkali od robinę bliżej niego. Ale dziewięcioletnie dziewczynki szaleją z radości, gdy ma je odwiedzić chłopiec w ich wieku. A dwunastoletnie dziewczynki tęsknią do międzynarodowych kontaktów, żeby zyskać polot światowca. Sheila zmuszała się do codziennej rutyny. Dla dziewczynek nie było w jej zachowaniu nic podejrzanego. Pracowała z zawziętością i właściwie ukończyła redagowanie książki Reinhardta. Rzecz jasna, Bob wiedział, co kryje się za tą fasadą pracowitości, lecz nie mógł nic na to poradzić. Ani powiedzieć. Sheila oddalała się od niego, a on czuł coraz większą bezradność. Nigdy nie byli sobie tacy obcy. Chwilami, gdy ogarniała go tęsknota za jej uśmiechem, nienawidził samego siebie. A kiedy indziej nienawidził chłopca. 35 . Głośnik w Hali Przylotów oznajmił, że samolot linii TWA, lot numer 811, właśnie wylądował. Wokół podwójnych drzwi przy wyjściu z odprawy celnej zaczął gromadzić się tłum. Bob wpadł nagle w przerażenie. W ciągu minionych tygodni był tak pochłonięty załatwianiem różnych spraw, że nie miał czasu na emocje. Nie miał ani chwili na to, by zastanowić się, co może czuć, kiedy metalowe drzwi otworzą się i jego syn wkroczy w jego życie. Nie żaden teoretyczny problem, który omawiał przez telefon, lecz żywe dziecko. 22

Podwójne drzwi rozsunęły się. Wyszła załoga samolotu rozprawiając o fantastycznych rostbefach w Durgin-Park. A może uda im się potem załapać do Red Sox? Znam tę dyskotekę... powiedział przechodzący obok kapitan. Kiedy drzwi odsłoniły na chwilę miejsce odprawy celnej, Bob wyciągnął szyję, żeby zajrzeć do środka. Zobaczył kolejkę pasażerów czekających na kontrolę. Ale ani śladu małego chłopca. Był tak roztrzęsiony, że zaczął palić. Odkąd rzucił palenie w średniej szkole, wkładał sobie do ust długopis. Trochę go to uspokoiło, zanim nie zorientował się, co robi. Zażenowany schował długopis z powrotem do kieszeni. Drzwi otworzyły się znowu. Tym razem wyszła stewardessa z walizką z zielonej skóry i rozczochranym chłopcem, który przyciskał do piersi firmową torbę linii TWA. Stewardessa rozejrzała się po tłumie i prawie natychmiast zatrzymała wzrok na Bo bie. Profesor Beckwith? Tak. Dzień dobry. Chyba nie muszę was sobie przedstawiać. Zwróciła się do chłopca, powiedziała: "Baw się dobrze" i zniknęła. Nagle znaleźli się sami naprzeciw siebie. Bob spojrzał na chłopca. Czy on jest choć trochę do mnie podobny? pomyślał. Jean-Claude? Chłopiec skinął głową i wyciągnął rękę. Bob po trząsnął nią z góry. Bonjou monsieur powiedziało grzecznie dziecko. Choć Bob mówił po francusku dosyć płynnie, przy gotował sobie z góry kilka zdań. Est-ce que tu as fait un bon uoyage, Jean-Claude? Tak, aleja mówię po angielsku. Uczyłem się od dziecka prywatnie. Och, to dobrze powiedział Bob. Oczywiście, zamierzam poćwiczyć. Dziękuję panu za zaproszenie. Bob odgadł, że chłopiec też nauczył się swoich zdań na pamięć. Podniósł jego zieloną, skórzaną walizkę. Chcesz, żebym wziął twoją torbę podręczną? Nie, dziękuję odparł chłopiec, jeszcze mocniej przyciskając torbę z czerwonego płótna. 23

Mój samochód stoi na zewnątrz powiedział Bob. Na pewno masz przy sobie wszystko? Tak, proszę pana. Poszli. Minęli drzwi i dotarli do parkingu, gdzie jaskrawy dzień bladł i zmieniał się w późne popołudnie. Wilgotny, bostoński upał nie zdążył jeszcze zelżeć. Chłopiec podążał bez słowa za Bobem pół kroku z tyłu. Więc jak, podróż była w porządku? spytał znów Bob. Tak. Dość długa, ale przyjemna. Hm... a puścili dobry film? Było to kolejne, przygotowane z góry pytanie. Nie oglądałem. Czytałem książkę. Ach, takpowiedział Bob. Byli już przy samochodzie. Widzisz, Jean-Claude, to Peugeot. Nie czujesz się teraz jak w domu? Chłopiec spojrzał na niego i uśmiechnął się lekko. Co to znaczyło: "tak" czy "nie"? Chciałbyś przespać się z tyłu? spytał Bob. Nie, panie Beckwith. Wolę popatrzeć przez szybę. Proszę, Jean-Claude, nie bądź taki oficjalny. Mów mi Bob. Nie jestem senny, Bob odparł Jean-Claude. Kiedy znaleźli się w samochodzie, Bob spytał go: Wiesz, jak się zapina pasy? Nie. Pomogę ci. Bob wyciągnął rękę i chwycił pas. Mocując się z nim i przeciągając przez piersi Jean-Claudea, musnął go wierzchem dłoni. Mój Boże, pomyślał. On istnieje. Mój syn naprawdę istnieje. Kilka minut później przejeżdżali przez Tunel Sumner, a Jean-Claude spał jak zabity. Jadąc na południe autostradą 93 Bob starał się utrzymywać dozwoloną szybkość. Zwykle jazda tą drogą zabierała mu półtorej godziny. 24

Lecz chciał mieć jak najwięcej czasu, żeby przypatrzyć się chłopcu. Po prostu przypatrzyć się mu. Chłopiec leżał zwinięty w kłębek, z głową opartą o boczne drzwi. Wygląda na lekko wystraszonego, pomyślał Bob wjeżdżającw gęstniejący mrok. Do diabła, to całkiem zrozumiałe. W końcu nie dalej jak dwadzieścia godzin wcześniej obudził się w bezpiecznym świetle rodzinnej wsi. Czy bał się, kiedy wsiadał rano do krajowego samolotu do Paryża? Czy kiedykolwiek był gdzieś poza południową Francją? (O, jaki przy jemny, bezpieczny temat, można o tym porozmawiać jutro). Czy w Paryżu czekał na niego ktoś z TWA, tak jak uzgodniono? Bob myślał o tym przez cały czas o małym chłopcu, przesiadającym się z jednego samolotu na drugi. Czy wiedział, co powiedzieć? Najwyraźniej tak. Jest bardzo opanowany jak na dziewięciolatka. Dziewięć lat. Przeżył na świecie prawie całą dekadę, a Bob nie wiedział nawet o jego istnieniu. Ale o moim istnieniu on nie wie nadal, pomyślał Bob. Ciekawe, co Nicole powiedziała mu na temat ojca. Spojrzał na śpiące dziecko i pomyślał: "Jesteś obcy w obcym kraju, pięć tysięcy mil od domu, i nie wiesz, że człowiek siedzący obok ciebie to twój ojciec. A gdybyś wiedział? Czy żałowałbyś, że nie znałeś mnie wcześniej? " Znów spojrzał na chłopca. A czyja żałuję, że nie znałem ciebie? Chłopiec obudził się w chwili, gdy mijali Plymouth. Zobaczył drogowskaz. To tam jest ta słynna skała? spytał. Tak. Kiedyś się tam przejedziemy. Zwiedzimy wszystkie słynne miejsca podczas twojego pobytu. Potem przyszła kolej na takie miejscowości jak Cape Cod Canal. Albo Sandwich. Chłopiec roześmiał się. Naprawdę jest miasto o nazwie Sandwich? Tak. Bob chichotał razem z nim. Jest nawet Wschodni Sandwich. Kto wymyślił taką śmieszną nazwę? Pewnie ktoś, kto był głodny odparł Bob. Chłopiec roześmiał się znowu. 25