Męka niepewności
Nasuada otworzyła oczy.
Płytki pokrywały ciemny, sklepiony sufit, pokryte nieregularnymi wzorami
w odcieniach czerwieni, błękitu i złota. Składały się one z linii, które
więziły jej spojrzenie w bezsensowny sposób.
Ostatecznie jednak zmusiła się by spojrzeć w bok.
Pomarańczowy blask pochodził ze źródła, które znajdowało się gdzieś nad
nią. Światło było wystarczająco silne by ukazać kształt ośmiokątnej
komnaty, lecz nie wystarczająco mocne by rozproszyć cienie, które
przyległy do narożników pokoju przypominając ciemną mgiełkę.
Przełykając uświadomiła sobie, że jej gardło jest zupełnie suche.
Powierzchnia, na której leżała była zimna, gładka i niewiarygodnie twarda.
Miała wrażenie, że chłód kamienia przenika przez nią od obcasów po
opuszki jej palców. Zimno przenikało przez jej kości, co zmusiło ją do
zorientowania się, że jedyną rzeczą, którą miała na sobie była cienka, biała
koszula, w której położyła się spać.
Gdzie jestem?
Wspomnienia wróciły do niej w jednej chwili, nie mając sensu ani
porządku. Burza nieprzyjemnych myśli wdarła się do jej głowy tak
intensywnie, że niemal dało się to odczuć fizycznie.
Zaczęła oddychać szybko, chcąc się podnieść i usiąść, by w razie potrzeby
móc uciekać lub walczyć, lecz wtedy zdała sobie sprawę z tego, że nie jest
w stanie poruszyć się więcej niż o ułamek cala w jakimkolwiek kierunku.
Wokół jej kostek oraz nadgarstków znajdowały się wyściełane kajdany, a
jej głowę przytrzymywał gruby, skurzany pas przyciskając ją mocno do
płyty, uniemożliwiając jej podniesienie lub nawet obrócenie się.
Napięła wszystkie mięśnie próbując się uwolnić, lecz krępujące ją więzy
były zbyt silne by mogło jej się udać.
Wypuszczając powietrze zaprzestała swoich nieudolnych prób i ponownie
zaczęła bezsilnie patrzeć w sufit. Krew tętniła jej w uszach w oszalałym
tempie. Ciepło przepełniało jej ciało, policzki zaczęły płonąć, a ręce i nogi
wydawały się wypełnione gorącym olejem.
Więc, tak właśnie umrę?
Przez jeden rozpaczliwy moment zaczęła użalać się nad sobą. Jej życie
ledwie się rozpoczęło, a teraz miało dobiec końca i to w najgorszy i
najbardziej nieszczęśliwy sposób jaki mogła sobie wyobrazić. Co gorsza
nie miała już nigdy dokończyć rzeczy, które rozpoczęła. Ani wojny, ani
miłości, ani narodzin, ani nawet życia. Jedyne co po sobie pozostawiła to
bitwy i trupy oraz przemieszczające się tabory armii. Fortele zbyt liczne by
pamiętać, przysięgi przyjaźni i wierności warte teraz mniej niż obietnica
mima. Oraz niepewną, marudną, nazbyt wrażliwą armię dowodzoną przez
Smoczego Jeźdźca, młodszego nawet od niej. Wydawało się mało
prawdopodobne, że jej imię zostanie zapamiętane. A pamięć, to wszystko
co po sobie pozostawia - była ostatnią z rodu, kiedy umrze nie będzie już
nikogo, kto mógłby przejąć jej dziedzictwo.
Te myśli bolały ją. Zwymyślała samą siebie za to, że nie postarała się o
dzieci, kiedy jeszcze mogła.
Przepraszam. Wyszeptała, widząc przed oczami twarz swojego ojca.
Następnie zdyscyplinowała samą siebie i odłożyła na bok rozpacz. Jedyna
kontrola jaką miała nad sytuacją, była to samokontrola, a ona nie
zamierzała odrzucić jej dla wątpliwej przyjemności oddawania się
niepewnościom, lękom oraz żalom. Tak długo jak panowała nad swoimi
myślami i uczuciami nie była całkowicie bezbronna. To była najmniejsza
część wolności jaką mogła posiadać – jej myśli. Była jednak za to
wdzięczna, lecz wiedziała, że niedługo i ona może zostać jej odebrana,
więc była tym bardziej zdeterminowana by ją zatrzymać.
W każdym bądź razie nadal miała do spełnienia swój ostatni obowiązek –
opierać się przesłuchaniu. W tym celu musi w pełni nad sobą panować,
inaczej jej obrona szybko zostanie złamana.
Spowolniła oddech i skoncentrowała się na regularnych przepływach
powietrza przez jej gardło i nos, pozwalając temu odczuciu zniwelować
wszystkie inne. Kiedy poczuła się wystarczająco wyciszona, zdecydowała
się pomyśleć o czym może bezpiecznie rozmyślać. Tak wiele rzeczy było
niebezpiecznych - niebezpiecznych dla niej, dla Vardenów, dla jej
sojuszników lub dla Eragona i Saphiry. Nie wspominała rzeczy, których
powinna unikać, bo mogłoby to dać jej strażnikom informacje, których
pragnęli. Zamiast tego wybrała myśli i wspomnienia, które wydały jej się
niegroźne i starała się ignorować resztę. Starała się przekonać siebie, że
wszystko czym jest i czymkolwiek kiedykolwiek była składa się tylko z
tych kilku elementów.
W gruncie rzeczy próbowała utworzyć nową i prostszą tożsamość dla
samej siebie, aby w razie, gdyby została zapytana o wydarzenia ze swojej
przeszłości, mogłaby całkiem szczerze udzielać fałszywych odpowiedzi .
To była niebezpieczna technika, aby zadziałała musiała uwierzyć we
własne oszustwo i jeśli kiedykolwiek zostałaby uwolniona, mogłaby już
nigdy nie odzyskać własnej tożsamości.
Ale w tym momencie, nie miała żadnej nadziei na ratunek lub
wypuszczenie. Jedyne co chciała osiągnąć to jak najdłużej stawiać opór
swoim prześladowcom.
Gokukara, daj mi siłę aby przetrwać próby której mnie czekają. Ochraniaj
mnie i jeśli miałabym umrzeć przenieś mnie bezpiecznie z tego świata…
Zabierz mnie do mego ojca.
Jej spojrzenie wędrowało po przykrytym płytkami pokoju, sprawdzając go
cal po calu. Domyśliła się że musi znajdować się w Uru’baenie. Jedyne
logiczne wyjaśnienie , kazało sądzić, że Murtagh i Cierń zabrali ją właśnie
tam, co tłumaczyłoby elficki wygląd pokoju. Elfy zbudowały większą
część Uru’baen, miasta, które nazwali Ilirea, jeszcze przed wojną ze
smokami dawno temu, jaki i później, gdy miasto stało się częścią
królestwa Brodring, a Jeźdźcy złożyli tam oficjalną wizytę
Pamiętała to wszystko z opowieści ojca. Sama nigdy nie widziała miasta i
nie wiedziała jak ono wygląda.
Mogła jednak znajdować się w zupełnie innym miejscu. W jednej z
prywatnych posiadłości Galbatorixa. Było to całkiem możliwe.
Pokój mógł być też, jedynie iluzją. Dobrze wyszkolony mag, mógłby
decydować o wszystkim co widziała, słyszała i czuła, mógłby zmienić
świat wokół niej tak bardzo , że nawet nie zdawałaby sobie z tego sprawy.
Cokolwiek się z nią stało - cokolwiek wydawało się z nią stać, nie pozwoli
się oszukiwać
Nawet gdyby sam Eragon rozbił drzwi i zakończył jej niewolę - nadal
wierzyłaby, że to kolejny podstęp jej porywaczy. Przestała ufać swoim
zmysłom. Od momentu, gdy Murtagh, porwał ją z obozu, wszystko stało
się kłamstwem, bez nadziei że to kłamstwo kiedyś się skończy.
Jedyna rzecz która wydawała się pewna było to, że wciąż żyje. Wszystko
inne wydawało się podejrzane, nawet jej własne myśli.
Gdy minął pierwszy strach, powoli zaczęło ogarniać ją znudzenie.
Jedynym sposobem określenia czasu spędzonego w celi, były miarowy
odgłos jej żołądka domagającego się czegoś do zjedzenia i wypicia.
Próbował wypełnić czas oczekiwania, wymieniając kolejno liczby, lecz
szybko zaczęło ją to nudzić, i zapominała w którym momencie skończyła.
Mimo przerażenia, chciała by porywacze pospieszyli się i przyszli do jej
celi. Próbowała krzyczeć, ale odpowiadało jej tylko echo.
Monotonne światło oświetlające jej pokój, cały czas świeciło jednolitym
blaskiem. Stwierdziła, że musi być to jedna z lamp zrobionych przez
krasnoludy. Lampa świeciła zbyt mocno by mogła zasnąć, jednak w końcu
zmęczenie zmusiło ją do zapadnięcia w drzemkę. Perspektywa śnienia
przerażała ją. Najbardziej wrażliwa była właśnie podczas snu. Bała się że
jej nieświadomy umysł, łatwiej wyjawi informacje, które starała się ukryć.
Nie miała jednak żadnego wyboru. Prędzej czy później będzie musiał
przespać się chwile, a walczenie z sennością mogło jedynie pogorszyć jej
stan. Więc spała. Ale jej ciało wcale nie odpoczywało i gdy wreszcie się
obudziła nadal czuła zmęczenie.
Bum…
Nagły dźwięk przeraził Nasuade.
Gdzieś za sobą usłyszała skrzypienie klamki, a następnie dźwięk
otwieranych drzwi.
Jej tętno gwałtownie przyspieszyło. Według niej minął już ponad dzień
odkąd odzyskała przytomność. Była boleśnie spragniona, jej język był
obrzmiały i klejący, a całe jej ciało obolałe od bycia uwięzionym w jednej
pozycji od tak długiego czasu.
Usłyszała kroki na schodach - odgłos skórzanych butów szurających o
kamień
Przerwa. Brzęk metalu. Klucze? Noże? Coś gorszego? Odgłosy kroków
rozległ się ponownie. Ktoś zbliżał się do jej celi. Pełen godności
mężczyzna ubrany w szarą wełnianą tunikę, znalazł się w polu jej
widzenia, niosąc srebrny talerz z posiłkiem składającym się z sera, chleba,
mięsa, wina oraz wody. Mężczyzna schylił się i umieścił talerz na
kamiennej posadzce, po czym obrócił się i podszedł w jej stronę. Jego
kroki były krótkie, szybkie i dokładne, niemal delikatne.
Rzężąc nieznacznie, oparł się o krawędź płyty i spoglądał w jej stronę.
Jego głowa była jak tykwa: cebulasta na szczycie i wąska w środku. Był
gładko wygolony i głównie łysy, z wyjątkiem frędzla ciemnych, krótko
obciętych włosów.
Górna część jego czoła była lśniąca, jego mięsiste policzki były rumiane a
jego usta, tak szare jak jego tunika. Miał zwyczajne oczy: brązowe i
ułożone blisko siebie.
Wysunął język i zobaczyła, że jego zęby stykały się na końcu, jak szczęki i
wystawały dalej niż normalnie, jak pysk zwierzęcia.
W jego ciepłym, wilgotnym oddechu dało się wyczuć zapach wątróbki i
cebuli. Głód spotęgował dławiący odór. Doskonale zdawała sobie że
wzrok mężczyzny prześlizgiwał się po jej skromnie ubranym ciele.
Poczuła się delikatna i krucha, jakby była tylko zabawką ku uciesze
nieznanego mężczyzny. Gniew i upokorzenie sprawiły, że zaczęła się
rumienić.
Postanowiła nie czekać aż mężczyzna ujawni swoje zamiary, spróbowała
mówić, poprosić go o szklankę wody, ale jej gardło było zbyt zaschnięte;
wszystko co mogła zrobić to cicho westchnąć.
Nieznany mężczyzna mlasnął językiem, i ku jej zdziwieniu zaczął ją
uwalniać.
W chwili, gdy stała się wolna usiadła na płycie, tworząc coś w rodzaju
noża z dłoni jej prawej ręki, zamachnęła się w kierunku szyi mężczyzny.
Złapał ją za nadgarstek, pozornie bez wysiłku. Warknęła i dźgnęła go w
oczy palcami drugiej ręki.
Ponownie złapał ja za nadgarstek. Starała się wyrywać, ale jego uścisk był
zbyt mocny by go przełamać; jej nadgarstki równie dobrze mogłyby być
zamknięte w kamieniu.
Sfrustrowana, rzuciła się do przodu i zatopiła zęby w prawym
przedramieniu człowieka. Gorąca krew dostała się do jej ust, słona i
miedziana. Zakrztusiła się, ale nadal nie zmniejszała uścisku, nawet gdy
krew zaczęła ściekać jej po brodzie. Między zębami i przed językiem czuła
mięśnie człowieka zginające się, jak wiele złapanych węży próbujących
uciec.
Poza tym nie reagował. W końcu puściła jego ramie, cofnęła głowę i
splunęła krwią prosto w jego twarz.
Nawet wtedy mężczyzna pozostał niewzruszony, z ta sama płaską
ekspresją, nie mrugnął ani w żaden inny sposób nie pokazał jakichkolwiek
oznak bólu lub gniewu.
Wyrywała mu się ponownie, a następnie obróciła swoje biodra i nogi na
płycie by kopnąć go w żołądek.
Zanim cios dosięgną celu, mężczyzna puścił jej lewy nadgarstek i uderzył
ją twardo w twarz.
Białe światło błysnęło jej przed oczami, bezgłośne eksplozje zdawały się
wybuchać wokół niej. Jej głowę odrzuciło na bok, zacisnęła mocno zęby, a
ból pomknął w dół jej kręgosłupa od podstawy czaszki. Kiedy jej wzrok
stał się wyraźny usiadła wpatrując się w człowieka, ale nie zrobiła nic by
zaatakować go ponownie. Zrozumiała, że była skazana na jego
miłosierdzie. Musiała znaleźć coś czym mogłaby przeciąć jego gardło lub
czym mogłaby pchnąć go w oko, jeśliby chciała go pokonać.
Puścił jej nadgarstki i sięgnął do tuniki skąd wyjął nudną białą chusteczkę.
Dotknął nią swoją twarz ścierając każdą kroplę krwi i śliny. Potem
obwiązał chustę wokół obrażenia na jego ramieniu używając do tego węzła
szczęki, aby złapać jeden z końców materiału.
Wzdrygnęła się, gdy wyciągnął rękę i złapał ją za ramie; jego duże grube
palce otoczyły jej kończyny. Uniósł ją z popielatej płyty, a jej nogi
uderzyły o podłogę. Wisiała jak lalka trzymana przez człowieka, a jej
ramię skręciło się pod złym katem nad głową.
Postawił ja na nogi. Tym razem wytrzymały. Na wpół podtrzymując ją
poprowadził ją w stronę małych drzwi, gdzie leżała, ciasno przywiązana do
kamiennej płyty. Obok znajdowała się krótka kondygnacja schodów, które
prowadziły do drugich, większych drzwi – tych samych, którymi jej
porywacz wszedł. Były zamknięte, jednak pośrodku znajdowała mała
metalowa krata, przez które można było dostrzec dobrze oświetlone
tkaniny wiszące na gładkiej ścianie.
Mężczyzna pchnął drzwi boczne i poprowadził ją do wąskiej latryny. Ku
jej uldze zostawił ja tam samą. Szukała po całym pokoju czegokolwiek
czego mogłaby użyć jako broni lub środka do ucieczki, lecz ku jej
rozczarowaniu znalazła tylko kurz, wióry drzewne i bardziej złowrogie
zaschnięte ślady krwi.
Więc zrobiła to czego po niej oczekiwano, a kiedy wyszła z wychodka,
pocący się szaro ubrany mężczyzna złapał ją za ramię i zaciągnął z
powrotem do płyty.
Gdy się zbliżali zaczęła kopać i walczyć, wolałaby być pobita niż
powstrzymana jak przedtem. Mimo wszystkich jej wysiłków nie udało jej
się zatrzymać lub spowolnić mężczyznę. Jego kończyny były jak z żelaza i
nawet cios w jego miękki brzuch nic nie dał.
Postępował z nią jak z małym dzieckiem, przyciskając jej ramiona płasko
do głazu, a następnie zamykając kajdanki wokół jej nadgarstków i kostek.
Wreszcie przeciągnął skórzany pas nad jej czołem i zaczepił go
wystarczająco mocno, żeby utrzymać jej głowę w miejscu, ale nie na tyle
mocno, żeby spowodować jej ból.
Spodziewała się, że pójdzie zjeść obiad, kolację – czy cokolwiek to było –
ale zamiast tego podniósł talerz, zaniósł ku niej i zaproponował jej łyk
wodnistego wina.
Z powodu leżenia na plecach było trudne do przełknięcia, więc musiała
szybko wypić napój z cisnącego się na usta srebrnego kielicha. Uczucie
suchości w gardle zniwelowało spływające rozcieńczone wino; to dało jej
chłodną ulgę.
Kiedy kielich był pusty, mężczyzna odsunął go na bok i podsunął jej
pocięte kromki chleba i sera.
- Jak …? - powiedziała, gdyż głos w końcu zaczął słuchać jej poleceń – Jak
masz na imię?
Człowiek patrzył na nią bez emocji. Jego bulwiaste czoło lśniło niczym
wypolerowana kość słoniowa w świetle bezogniowej lampy.
Pchnął chleb i ser w jej kierunku.
- Kim jesteś? Czy to Urû’baen? Czy jesteś więźniem jak ja? Możemy
pomóc sobie nawzajem. Galbatorix nie jest wszechwiedzący. Wspólnie
możemy znaleźć sposób na ucieczkę. To może wydawać się niemożliwe,
ale wcale takie nie jest, przysięgam - nadal kontynuowała niskim,
spokojnym głosem, mając nadzieję, ze powie coś dzięki czemu zyska sobie
sympatię tego człowieka lub odwoła się do jego egoizmu.
Wiedziała, że mogła być przekonywująca – wielogodzinne negocjacje w
imieniu Vardenów udowadniały to ku jej satysfakcji – ale jej słowa
zdawały się nie mieć wpływu na mężczyznę. Gdyby nie jego oddech,
równie dobrze mógłby być martwy tak jak tam stał, trzymając chleb i ser.
Przyszło jej do głowy, że być może jest głuchy, ale zauważył, gdy
próbowała poprosić o wodę, więc odrzuciła tę możliwość.
Mówiła dopóki nie wyczerpała wszystkich argumentów i odwołań, które
wpadły jej do głowy, a kiedy zatrzymała się – by wymyślić inne –
mężczyzna umieścił chleb i ser w jej ustach przytrzymując go tam.
Wściekła chciała go wyjąć, ale jego ręka nawet nie drgnęła, a on sam
patrzył na nią z tym samym pustym wyrazem obojętności.
Jej kark zesztywniał, zdała sobie sprawę, że to nie było udawanie; ona
naprawdę nie robiła na nim wrażenia. Mogłaby to zrozumieć, gdyby jej
nienawidził, czy też odczuwał perwersyjną przyjemność w dręczeniu jej,
lub gdyby był niewolnikiem, który niechętnie słuchał rozkazów
Galbatorixa, ale żadne z tych rzeczy nie zdawały się być blisko prawdy.
Przeciwnie - był obojętny, pozbawiony najmniejszych nawet strzępów
empatii. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że mógł zabić ją tak samo
łatwo jak i opiekować się nią, bez najmniejszego wysiłku jak niejeden
mógłby rozmiażdżyć mrówkę.
Cicho przeklinając konieczność tego, otworzyła usta i pozwoliła mu na
położenie kawałka chleba i sera na jej język, mimo że miała ochotę ugryźć
jego palce.
Karmił ją. Jak dziecko. Wkładając w usta każdy kęs jedzenia tak
delikatnie, jakby to była wydrążona szklana kula, którą mogą rozbić zbyt
gwałtowne ruchy. Głębokie poczucie wstrętu wzbierało się w niej. Aby
przejść z pozycji lidera największego sojuszu w historii Alagaësii do – nie,
to nie miało sensu. Była córką swojego ojca. Żyła w Surdzie, w kurzu i
upale, wśród odbijającym się echem rozmów kupców w tętniących życiem
ulicach rynku. To wszystko. Nie miała powodu, by być dumną, nie było
powodu by odrzucać swój upadek.
Niemniej jednak, nienawidziła mężczyzny zbliżającego się do niej.
Nienawidziła tego, że nalegał na karmienie jej, podczas gdy ona sama
mogła to zrobić. Nienawidziła, że Galbatorix, lub ktokolwiek nadzorował
jej niewolę, starał się pozbawić ją dumy i godności. I nienawidziła tego, że
w pewnym stopniu mu się to udało.
W końcu zdecydowała, że zabije człowieka. Gdyby mogła dokonać tylko
jednej jeszcze rzeczy w swym życiu, zabiłaby swojego strażnika. Z
wyjątkiem ucieczki, nic innego nie dałoby jej takiej satysfakcji. Tak czy
inaczej, znajdę sposób.
Pomysł ucieszył ją i zjadła resztę posiłku ze smakiem, cały czas spiskując
jak doprowadzić do upadku mężczyzny.
Kiedy skończyła, człowiek wziął tace i wyszedł.
Słuchała jak jego kroki cichną, gdy otwierał i zamykał drzwi za sobą
zasuwając zatrzask, a następnie ciężki odgłos kroków za drzwiami.
Przez jakiś czas, bawiła się śledzeniem jednej z linii namalowanych na
suficie i próby ustalenia czy ma początek i koniec. Linia, którą wybrała
była niebieska; ten kolor przemawiał do niej ze względu na skojarzenia z
pewna osobą, o której, ponad wszystko, nie śmiała myśleć.
W międzyczasie znudziła się linią i fantazjami o zemście, zamknęła oczy i
usnęła niespokojnym półsnem, gdzie godziny wydawały się, z
paradoksalną logiką koszmarów, płynąć szybciej i wolniej niż zwykle.
Kiedy mężczyzna w białej tunice wrócił, była niemal zadowolona z jego
widoku , za tą reakcję gardziła sobą, uważając ją za słabość.
Nie była pewna jak długo czekała – nie mogła być pewna, skoro nikt jej
nie powiedział – ale wiedziała, że był to czas krótszy niż wcześniej. Nadal
jednak czuła, jakby musiała czekać w nieskończoność i bała się, że ma
pozostać przywiązana i odizolowana, lecz na pewno nie ignorowana. Ku
jej zniesmaczeniu, była wdzięczna, że mężczyzna miał odwiedzać ją
częściej niż początkowo sądziła. Leżenie bez ruchu na płaskim kamieniu
przez tak wiele godzin, mogła przecierpieć, ale być pozbawioną kontaktu z
żadna inna żywą istotą, nawet tak niezdarną i odrażającą jak jej strażnik -
było torturą samą w sobie i było zdecydowanie trudniejszą próbą do
zniesienia.
Gdy mężczyzna uwalniał ją od jej więzów, zauważyła, że jego rana na
przedramieniu została uleczona; skóra była tak gładka i różowa jak prosię.
Nasuada powstrzymywała się od walki, ale w drodze do latryny udawała,
że się chwieje i upada, mając nadzieję, że zbliży się wystarczająco do
talerza, gdzie mogłaby ukraść mały nożyk, który mężczyzna używał do
krojenia owoców. Jednak talerz okazał się być zbyt daleko, a człowiek był
zbyt ciężki dla niej, by podejść bliżej bez powiadamiania go o jej intencji.
Jej taktyka zawiodła. Zmuszała się do przyjmowania ze spokojem reszty
jego usług; musiała go przekonać, że poddała się, by mógł być z tego
powodu zadowolony, i jeśli miała szczęście, nieostrożny.
Podczas, gdy ją karmił, studiowała wygląd jego paznokci. Wcześniej była
zbyt zła, by zwrócić na nie uwagę, ale teraz gdy uspokoiła się, ich
osobliwość zafascynowała ją.
Jego paznokcie były grube i głęboko sklepione. Zostały one
umiejscowione w głębi ciała, a białe księżyce przy skórce były duże i
szerokie. Stwierdziła, że nie różniły się od paznokci wielu ludzi i
krasnoludów, którymi się zajmowała.
Kiedy się nimi zajmowała?... Nie pamiętała.
Coś sprawiło, że jego paznokcie były tak zadbane, oprócz staranności w
dbaniu o nie. I wydało jej się, że uprawianie to dobre określenie dla niej w
stosunku do jego paznokci, gdyż były jak rzadkie kwiaty, którym ogrodnik
poświęcił długie godziny pielęgnacji. Skórki były schludne i odpowiednio
wykończone, bez śladu łez, a paznokcie były równo przycięte, nie za długo
nie za krótko, wierzch paznokci był wypolerowany, jak porcelana, jakby
wcierano w nie olej lub masło.
Z wyjątkiem elfów, nigdy nie widziała mężczyzn z tak perfekcyjnymi
paznokciami.
Elfy? Odrzuciła tę myśl, zła na siebie. Ona nie znała elfów.
Paznokcie były zagadką, w obecnych warunkach skądinąd zrozumiałą;
tajemnicą, którą chciałaby rozwiązać, choć chyba nie było sensu
próbować.
Zastanawiała się kto był odpowiedzialny za wzorowy stan paznokci. Czy
to on sam? Wydawał się zbyt wybredny i nie mogła sobie wyobrazić, żeby
miał żonę bądź córkę lub pracownika lub kogokolwiek innego będącego
wystarczająco blisko niego, kto zwróciłby aż tyle uwagi na płytki na jego
palcach. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że może się mylić, wiele
bitewnych ponurych blizn blisko ust mężczyzn, którzy kochali tylko wino,
kobiety i wojny – zaskakiwało ją, gdyż pewne aspekty ich charakterów
były w sprzeczności z ich wyglądem zewnętrznym: mieli talent do
rzeźbienia w drewnie, skłonność do zapamiętywania romantycznych
wierszy, zamiłowanie do psów lub całkowite oddanie rodzinie, które
ukrywali przed resztą świata. Lata temu nauczyła się, że Jörmun…
Zamknęła napływ myśli, zanim pomyślała o czymś jeszcze.
W każdym razie, pytanie, które wciąż do niej powracało było proste:
dlaczego? Motywacja była naprawdę wymowna, skoro nawet tak drobne
rzeczy jak paznokcie były interesujące.
Jeśli paznokcie są dziełem kogoś innego, to musiały być dziełem albo
kogoś zakochanego albo przerażonego. Ale wątpiła, żeby to był przypadek;
coś było nie tak. Jeśli zamiast tego były dziełem samego mężczyzny, to
wiele możliwości było prawdopodobnych. Być może jego paznokcie były
dla niego drogą do wywierania wpływu nad swoim życiem, które już nie
należało do niego.
Lub możliwe, że czuł, iż były cząstką jego samego, która mogłaby być
atrakcyjna. A może opieka nad nimi była tylko nerwowym tikiem,
zwyczajem, który nie służył żadnym innym celom, tylko zapełnieniu sobie
godzin.
Niezależnie od prawdy fakt był taki, że ktoś oczyszczał, przycinał,
polerował i naoliwiał jego paznokcie i nie był to przypadkowy bądź
niezamierzony wysiłek.
Nadal rozważała tą sprawę, jednocześnie jedząc, cały czas je obserwując.
Okazjonalnie, patrzyła w górę, w poszukiwaniu wskazówki takiej lub innej
na topornej twarzy mężczyzny, ale zawsze bez powodzenia.
Po nakarmieniu jej ostatnim kawałkiem chleba, mężczyzna pchnął się poza
krawędź płyty, podniósł talerz i odwrócił się.
Przeżuła i połknęła chleb tak szybko jak mogła bez zadławienia się, a
potem głosem zachrypniętym i skrzypiącym z nieużywania, powiedziała:
- Masz ładne paznokcie. Są bardzo... błyszczące.
Mężczyzna zatrzymał się w połowie kroku, a jego duża ciężka głowa
obróciła się ku niej. Przez chwilę pomyślała, że mógłby uderzyć ją
ponownie, ale potem jego szare wargi rozdzieliły się i uśmiechnął się do
niej, pokazując zarówno dolne i górne rzędy zębów.
Stłumiła dreszcz; wyglądał jakby był gotowy odgryźć głowę kurczakowi.
Wciąż z tym samym wyrazem niepokoju, mężczyzna zniknął z jej pola
widzenia, a kilka sekund później usłyszała jak drzwi celi otwierają się i
zamykają.
Uśmiech wkradł się na jej usta. Duma i próżność pozostały jego słabymi
punktami, które mogłaby wykorzystać. Jeśli miała uzdolnienia w jakiejś
dziedzinie była to zdolność do zaginania innych według jej woli.
Mężczyzna dał jej najmniejszy uchwyt – nie więcej niż potrzymać palec,
czy raczej paznokieć – ale to było to co potrzebowała . Teraz mogła zacząć
się wspinać.
Westybul Wieszczki
Za trzecim razem kiedy przyszedł do niej owy mężczyzna, Nasuada
spokojnie spała. Dźwięk otwieranych przez niego drzwi wyrwał ją ze snu.
W krótkim czasie zorientowała się, gdzie jest. Jej ręce były mocno
związane, więc próbowała przetrzeć sobie oczy mrugając.
Wtedy zorientowała się, że na jej ubraniu wciąż widnieje plama z wina
które piła przy posiłku.
Dlaczego on tak szybko wrócił?
Jej serce waliło coraz mocniej, kiedy mężczyzna przeszedł obok niej z
miedzianym naczyniem pełnym węgla, po czym postawił je na schodku.
Między węgielkami znajdowały się długie, metalowe pręty.
Nasuadę ogarniał coraz większy niepokój.
Próbowała spojrzeć mu w oczy, ale on nie zwracał na nią uwagi.
Wyjąwszy z sakwy przywiązanej do paska krzemień, rozpalił on ogień w
naczyniu. Ukłonił się i delikatnie, niczym matka całująca swe
nowonarodzone dziecko, dmuchał w kierunku zaiskrzonych węgli, które
nagle zajęły się ogniem.
Przez kilka minut, doglądał go, dokładając coraz więcej węgla.
Nasuada wciąż patrzyła, wręcz nie mogła oderwać swojego spojrzenia
pomimo tego, co miało ją zaraz spotkać. Nikt nie wymówił ani słowa,
jakby byli zawstydzeni całą sytuacją.
Mężczyzna znów dmuchnął na ogień, odwrócił się i ruszył w jej stronę.
Nie poddawaj się - powiedziała sama do siebie.
Kiedy podchodził do niej, wstrzymała oddech, a on był coraz bliżej i
bliżej.
Poczuła na sobie delikatny podmuch wiatru, kiedy ją wymijał. Mężczyzna
wchodził po schodach, a Nasuada wsłuchiwała się w jego cichnące kroki.
Cicho wzdychając, trochę się uspokoiła. Rozżarzone węgle wciąż
przyciągały do siebie jej uwagę. Pręty w naczyniu pokrywały się rdzawym
kolorem od rozgrzania.
Mocząc sobie usta, marzyła a łyku wody, brakowało jej tego.
W komnacie nie było słychać niczego, poza okazjonalnym dźwiękiem
wydawanym przez pękający węgiel.
Kiedy tak leżała, uwięziona i bezbronna, nie chciała o niczym myśleć.
Przeszkadzałoby jej to w skoncentrowaniu się. Cokolwiek miało się
zdarzyć - zdarzy się i nic nie było w stanie tego powstrzymać.
Nagle, w korytarzu przy komnacie rozbrzmiały kroki, jakieś nieznane
dotąd. Nie były to kroki jednej osoby, raczej grupy ludzi. Brzmiały tak
chaotycznie, że nie można było ocenić ile osób zbliżało się do niej. Tuż
przed drzwiami, kroki nagle ustały i można było usłyszeć czyjąś rozmowę,
tuż po tym, dwie osoby weszły do pokoju.
Drzwi zatrzasnęły się, wydając głuchy dźwięk.
Spokojnym tempem, szli oni po schodach. W najdalszym ząkątku jaki
Nasuada mogła dojrzeć, ktoś ustawił krzesło, na którym usiadł jeden z
mężczyzn.
Był duży, nie otyły, po prostu dobrze zbudowany. Na barkach miał
zawieszoną długą czarną pelerynę, którą był owinięty. Wyglądała jakby
kryła pod sobą pancerz. Światło z rozpalonych węgli i lampy którą trzymał
pozwalało dojrzeć jego kształty, ale było zbyt ciemno żeby zobaczyć go
dokładniej. Jednak korona na czole tego mężczyzny była łatwa do
zauważenia.
Serce Nasuady z każdą sekundą biło coraz szybciej.
Drugi mężczyzna, którego ubrania były otoczone złotą nicią, podszedł do
naczynia, stojąc do niej tyłem i zaczął wyjmować z niego pręty.
Siedzący mężczyzna zdjął swoje rękawice, jego dłonie były mocno
opalone.
Jego głos był niski, melodyczny i stanowczy. O takim głosie jak jego
marzył nie jeden Bard. Dla Nasuady był on jak ciepłe morskie fale, które ją
uspokajały. Słuchanie go, przypominało jej słuchanie Elvy.
- Witaj w Urû’baen Nasuado, córko Ajihada - rzekł mężczyzna. - Witaj w
moim domu, tutaj, pod antycznymi górami. Od dawna nie mieliśmy tutaj
tak zacnego gościa jak Ty. Miałem wiele spraw do załatwienia, ale teraz
zajmę się tobą, jak na gospodarza przystało.
W jego głosie można było wyczuć złowieszcze intencje.
Nasuada nigdy nie widziała Galbatorixa na własne oczy, jedynie słyszała o
nim, studiowała rysunki, ale wpływ jego głosu nie pozostawiał żadnych
wątpliwości - on na prawdę był królem.
Jego akcent i dykcja były inne, tak jakby język w którym teraz mówi nie
był jego ojczystym językiem. Nie była to duża różnica, ale na pewno nie
była niezauważalna. Wydawało jej się, że to przez to, że język zmienił się
od czasów jego młodości, było to według niej najbardziej prawdopodobne
wytłumaczenie, bo przypominało jej to-Nie, nie przypominało jej niczego.
Pochylił się w jej kierunku, mogła poczuć jego wzrok na sobie.
- Jesteś młodsza niż myślałem, wiem że dopiero niedawno stałaś się
dorosła, ale i tak jesteś tylko dzieckiem. Wszyscy są dla mnie jak dzieci -
głupie, beztroskie dzieci, które nie wiedzą co jest dla nich dobre - dzieci
które potrzebują trzymać kogoś starszego za rękę żeby cokolwiek zrobić.
- Kogoś takiego jak ty? - odpowiedziała kpiąc.
Słyszała jak się śmiał.
- Wolałabyś rządy elfów? Jestem jedynym z naszej rasy, który jest w stanie
ich powstrzymać. Według nich, nawet nasi najstarsi mędrcy są
młodzieńcami nie wartymi dorosłości.
- Według nich, ty także - nie wiedziała skąd u niej taka odwaga, ale czuła
się silniejsza niż zwykle. Nieważne czy miała zostać ukarana - mówiła, co
myślała.
- Mój wiek to jedynie liczba. Posiadam wiedzę i wspomnienia setek.
Miłość i nienawiść, zwycięstwa i porażki, nauczki i błędy - wszystko to
mówi do mnie, szepcze mi do ucha. Pamiętam Eony. W całej historii nie
było kogoś takiego jak Ja, nawet pośród elfów.
- Jak to możliwe? - szepnęła.
- Nie myśl sobie, że możesz przede mną udawać Nasuado. Wiem, że
Glaedr dał serce serc Eragonowi i Saphirze, że jest tutaj, razem z
Vardenami właśnie teraz. Wiesz o co mi chodzi.
Powstrzymała w sobie strach. Sam fakt że Galbatorix chciał o tym z nią
rozmawiać - że mówił o źródle swojej mocy - pozbawiła ją nadziei, że
kiedykolwiek opuści to miejsce.
Wskazał ręką po pokoju.
- Zanim zaczniemy, powiem ci coś o historii tego pałacu. Kiedy elfy po raz
pierwszy dotarły do tej części świata, odkryły tutaj pewną szczelinę
głęboko w skale. Obie rzeczy były przez nich wielce cenione. Skała
chroniła je przed smokami, ale to właśnie ta szczelina przyciągała ich
uwagę. Odkryli, że gazy unoszące się z niej zwiększały szanse na to, że
osoba która przy nich śpi zobaczy coś, co ma się wydarzyć w przyszłości.
Ponad dwa i pół tysiąca lat temu, elfy zbudowały pokój właśnie nad tą
szczeliną, a wyrocznia żyła tutaj setki lat, nawet po tym, kiedy elfy
opuściły resztę Ilirei. Siedziała tam, gdzie właśnie leżysz i czekała, śniąc o
tym co było i o tym, co nadejdzie."
- Od tamtych lat, powietrze utraciło swoje właściwości a wyrocznia i jej
słudzy opuścili to miejsce. Kim była i gdzie poszła, tego nikt nie jest
pewien. Znana była pod imieniem Wieszczki. Niektóre historie mówią, że
nie była ani elfką, ani krasnoludką lecz czymś całkowicie odmiennym. Tak
czy siak, podczas jej obecności, tą komnatę nazywano Westybulem
Wieszczki i jest tak nazywana do dziś - tylko że teraz to Ty jesteś
Wieszczką. Ty, Nasuado, córko Ajihad."
Galbatorix rozłożył szeroko swoje ramiona. "W tym miejscu mówi i słyszy
się tylko prawdę. Nie toleruję kłamstw, a nawet prostych wykrętów.
Ktokolwiek leży na tym kamieniu, staje się Wieszczką lub Wieszczem i
chociaż nikt nie mógł się z tym pogodzić, to i tak wszyscy zgodzili się ze
swoim przeznaczeniem. Z tobą będzie tak samo."
Nagle słychać było nieprzyjemny dźwięk skrzypiącego krzesła
przesuwanego po podłodze. Nasuada poczuła na sobie ciepły oddech
szepczącego do niej Galbatorixa. "Wiem, że to będzie dla ciebie bolesne,
nawet bardziej niż możesz to sobie wyobrazić. Będziesz musiała się
poniżyć, zanim twoja duma pozwoli ci się poddać. Nie ma przecież nic
trudniejszego niż zmienić samego siebie. Rozumiem to, zmieniałem się nie
raz. Ale będę tutaj żeby trzymać cię za rękę, żeby pomóc ci z tą przemianą.
Nie musisz sama iść tą drogą. Pamiętaj, że nigdy cię nie okłamię, nikt cię
nie okłamie w tym oto pokoju. Jeżeli nie chcesz mi wierzyć - nie rób tego,
ale kiedyś mi zaufasz. To miejsce jest uświęcone i dałbym sobie za to rękę
uciąć. Możesz pytać o co chcesz, obiecuję że każda odpowiedź będzie
prawdą. Daję ci moje królewskie słowo."
Nasuada długo zastanawiała się co odpowiedzieć, ale wreszcie wykrztusiła
z siebie odpowiedź. "Nic ci nie powiem! Nic!"
- Chyba się nie zrozumieliśmy, moja droga. Nie trzymam cię tutaj
ponieważ chcę informacji, o nie. Wiem wszystko co mogłabyś mi
powiedzieć. Ilość i umiejscowienie waszych jednostek, ich stan, wasze
drogi zaopatrzeniowe, wasze plany oblężenia tej cytadeli, obowiązki,
umiejętności i nawyki Eragona I Saphiry, Dauthdaert który zdobyliście w
Belatonie, nawet moce Elvy, którą miałaś do nie dawna ze sobą. Wiem to
wszystko, a nawet więcej. Może mam ci powiedzieć?... Nie? Dobrze. Moi
szpiegowie są liczniejsi niż ci się wydaje. Są wyżej postawieni, niż możesz
to sobie wyobrazić. A to tylko jeden z moich sposobów zdobywania
informacji. Nie masz przede mną sekretów, Nasuado. Żadnych. Dlatego
nie martw się, nie musisz niczego zatajać."
Te słowa bolały bardziej, niż rany zadane mieczem, ale ona nie poddawała
się.
- Więc dlaczego mnie tutaj trzymasz?"
- Dlaczego cię tu zaciągnąłem? Ponieważ masz dar rządzenia moja droga,
a jest to o wiele groźniejsze niż jakiekolwiek czary. Eragon mi nie zagraża,
ani elfy, zaś ty... jesteś niebezpieczna na swój sposób. Bez ciebie Vardeni
będą się rwać do walki jak zaślepiony byk. Zaatakują bez zastanowienia,
nieświadomi tego, co ich czeka. Właśnie wtedy ich złapię... i zniszczę."
- Ale porażka Vardenów nie jest powodem twojego porwania, o nie. Jesteś
tutaj, ponieważ okazałaś się warta mojej uwagi. Jesteś nieustępliwa,
ambitna i mądra. To są cechy które szczególnie cenię u moich sług. Chcę,
żebyś do mnie dołączyła, jako moja bezpośrednia doradczyni i jako generał
mojej armii kiedy wkroczę w ostatnią fazę planu, który obmyślałem od
ponad wieku. Alagaësję czeka nowy porządek, a ja chcę żebyś była jego
częścią. Od czasu, kiedy ostatni z Trzynastu zmarł szukałem osób które
dobrze by ich zastąpiły. Do niedawna bezskutecznie. Durza był bardzo
użytecznym narzędziem, ale będąc Cieniem miał swoje ograniczenia, na
przykład niedbalstwo o własne przeżycie. Ze wszystkich potencjalnych
kandydatów, Murtagh był pierwszym który wydawał mi się odpowiedni.
Ty będziesz następna, jestem pewien, zaś Eragon - trzeci."
Słuchała go przerażona, jego propozycja była gorsza niż wszystko, czego
mogła się spodziewać.
Mężczyzna przy naczyniu jeszcze bardziej ją nastraszył, uderzając stalą o
jego dno z wielką siłą.
Galbatorix wciąż mówił.
- Jeżeli przetrwasz próby które dla ciebie zaplanowałem, będziesz mogła
osiągnąć więcej niż z Vardenami. Wyobraź to sobie! Możesz mi pomóc
przywrócić pokój w Alagaësji. Właściwie byłabyś kluczową personą w
tych zmianach."
- Wolałabym być pokąsana przez tysiące węży niż dołączyć do ciebie -
odrzekła Nasuada plując w jego kierunku.
Jego śmiech znów rozległ się po pokoju, śmiech mężczyzny który nie bał
się niczego, nawet śmierci. "Jeszcze zobaczymy."
Poczuła, jak ktoś dotyka jej łokcia, powoli zataczając koło palcem, powoli
schodząc do pierwszej z wielu blizn na jej ramieniu, dotykając jej trzy
razy. To samo zrobił z innymi bliznami.
- Pokonałaś przeciwnika w Próbie Długich Noży" - powiedział Galbatorix,
- odnosząc więcej ran niż ktokolwiek odniósł w ostatnich czasach. Masz na
prawdę silną wolę i potrafisz powstrzymać swoją wyobraźnię. To właśnie
ona jest powodem porażki, to ona sprawia że mężni stają się tchórzami, a
nie strach jak to się może wydawać. Niestety nie pomogą ci one. Co gorsza
będą ci nawet przeszkadzać. Każdy ma jakieś ograniczenia. Fizyczne czy
Męka niepewności Nasuada otworzyła oczy. Płytki pokrywały ciemny, sklepiony sufit, pokryte nieregularnymi wzorami w odcieniach czerwieni, błękitu i złota. Składały się one z linii, które więziły jej spojrzenie w bezsensowny sposób. Ostatecznie jednak zmusiła się by spojrzeć w bok. Pomarańczowy blask pochodził ze źródła, które znajdowało się gdzieś nad nią. Światło było wystarczająco silne by ukazać kształt ośmiokątnej komnaty, lecz nie wystarczająco mocne by rozproszyć cienie, które przyległy do narożników pokoju przypominając ciemną mgiełkę. Przełykając uświadomiła sobie, że jej gardło jest zupełnie suche. Powierzchnia, na której leżała była zimna, gładka i niewiarygodnie twarda. Miała wrażenie, że chłód kamienia przenika przez nią od obcasów po opuszki jej palców. Zimno przenikało przez jej kości, co zmusiło ją do zorientowania się, że jedyną rzeczą, którą miała na sobie była cienka, biała koszula, w której położyła się spać. Gdzie jestem? Wspomnienia wróciły do niej w jednej chwili, nie mając sensu ani porządku. Burza nieprzyjemnych myśli wdarła się do jej głowy tak intensywnie, że niemal dało się to odczuć fizycznie.
Zaczęła oddychać szybko, chcąc się podnieść i usiąść, by w razie potrzeby móc uciekać lub walczyć, lecz wtedy zdała sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie poruszyć się więcej niż o ułamek cala w jakimkolwiek kierunku. Wokół jej kostek oraz nadgarstków znajdowały się wyściełane kajdany, a jej głowę przytrzymywał gruby, skurzany pas przyciskając ją mocno do płyty, uniemożliwiając jej podniesienie lub nawet obrócenie się. Napięła wszystkie mięśnie próbując się uwolnić, lecz krępujące ją więzy były zbyt silne by mogło jej się udać. Wypuszczając powietrze zaprzestała swoich nieudolnych prób i ponownie zaczęła bezsilnie patrzeć w sufit. Krew tętniła jej w uszach w oszalałym tempie. Ciepło przepełniało jej ciało, policzki zaczęły płonąć, a ręce i nogi wydawały się wypełnione gorącym olejem. Więc, tak właśnie umrę? Przez jeden rozpaczliwy moment zaczęła użalać się nad sobą. Jej życie ledwie się rozpoczęło, a teraz miało dobiec końca i to w najgorszy i najbardziej nieszczęśliwy sposób jaki mogła sobie wyobrazić. Co gorsza nie miała już nigdy dokończyć rzeczy, które rozpoczęła. Ani wojny, ani miłości, ani narodzin, ani nawet życia. Jedyne co po sobie pozostawiła to bitwy i trupy oraz przemieszczające się tabory armii. Fortele zbyt liczne by pamiętać, przysięgi przyjaźni i wierności warte teraz mniej niż obietnica mima. Oraz niepewną, marudną, nazbyt wrażliwą armię dowodzoną przez Smoczego Jeźdźca, młodszego nawet od niej. Wydawało się mało prawdopodobne, że jej imię zostanie zapamiętane. A pamięć, to wszystko co po sobie pozostawia - była ostatnią z rodu, kiedy umrze nie będzie już nikogo, kto mógłby przejąć jej dziedzictwo.
Te myśli bolały ją. Zwymyślała samą siebie za to, że nie postarała się o dzieci, kiedy jeszcze mogła. Przepraszam. Wyszeptała, widząc przed oczami twarz swojego ojca. Następnie zdyscyplinowała samą siebie i odłożyła na bok rozpacz. Jedyna kontrola jaką miała nad sytuacją, była to samokontrola, a ona nie zamierzała odrzucić jej dla wątpliwej przyjemności oddawania się niepewnościom, lękom oraz żalom. Tak długo jak panowała nad swoimi myślami i uczuciami nie była całkowicie bezbronna. To była najmniejsza część wolności jaką mogła posiadać – jej myśli. Była jednak za to wdzięczna, lecz wiedziała, że niedługo i ona może zostać jej odebrana, więc była tym bardziej zdeterminowana by ją zatrzymać. W każdym bądź razie nadal miała do spełnienia swój ostatni obowiązek – opierać się przesłuchaniu. W tym celu musi w pełni nad sobą panować, inaczej jej obrona szybko zostanie złamana. Spowolniła oddech i skoncentrowała się na regularnych przepływach powietrza przez jej gardło i nos, pozwalając temu odczuciu zniwelować wszystkie inne. Kiedy poczuła się wystarczająco wyciszona, zdecydowała się pomyśleć o czym może bezpiecznie rozmyślać. Tak wiele rzeczy było niebezpiecznych - niebezpiecznych dla niej, dla Vardenów, dla jej sojuszników lub dla Eragona i Saphiry. Nie wspominała rzeczy, których powinna unikać, bo mogłoby to dać jej strażnikom informacje, których pragnęli. Zamiast tego wybrała myśli i wspomnienia, które wydały jej się niegroźne i starała się ignorować resztę. Starała się przekonać siebie, że wszystko czym jest i czymkolwiek kiedykolwiek była składa się tylko z tych kilku elementów.
W gruncie rzeczy próbowała utworzyć nową i prostszą tożsamość dla samej siebie, aby w razie, gdyby została zapytana o wydarzenia ze swojej przeszłości, mogłaby całkiem szczerze udzielać fałszywych odpowiedzi . To była niebezpieczna technika, aby zadziałała musiała uwierzyć we własne oszustwo i jeśli kiedykolwiek zostałaby uwolniona, mogłaby już nigdy nie odzyskać własnej tożsamości. Ale w tym momencie, nie miała żadnej nadziei na ratunek lub wypuszczenie. Jedyne co chciała osiągnąć to jak najdłużej stawiać opór swoim prześladowcom. Gokukara, daj mi siłę aby przetrwać próby której mnie czekają. Ochraniaj mnie i jeśli miałabym umrzeć przenieś mnie bezpiecznie z tego świata… Zabierz mnie do mego ojca. Jej spojrzenie wędrowało po przykrytym płytkami pokoju, sprawdzając go cal po calu. Domyśliła się że musi znajdować się w Uru’baenie. Jedyne logiczne wyjaśnienie , kazało sądzić, że Murtagh i Cierń zabrali ją właśnie tam, co tłumaczyłoby elficki wygląd pokoju. Elfy zbudowały większą część Uru’baen, miasta, które nazwali Ilirea, jeszcze przed wojną ze smokami dawno temu, jaki i później, gdy miasto stało się częścią królestwa Brodring, a Jeźdźcy złożyli tam oficjalną wizytę Pamiętała to wszystko z opowieści ojca. Sama nigdy nie widziała miasta i nie wiedziała jak ono wygląda. Mogła jednak znajdować się w zupełnie innym miejscu. W jednej z prywatnych posiadłości Galbatorixa. Było to całkiem możliwe.
Pokój mógł być też, jedynie iluzją. Dobrze wyszkolony mag, mógłby decydować o wszystkim co widziała, słyszała i czuła, mógłby zmienić świat wokół niej tak bardzo , że nawet nie zdawałaby sobie z tego sprawy. Cokolwiek się z nią stało - cokolwiek wydawało się z nią stać, nie pozwoli się oszukiwać Nawet gdyby sam Eragon rozbił drzwi i zakończył jej niewolę - nadal wierzyłaby, że to kolejny podstęp jej porywaczy. Przestała ufać swoim zmysłom. Od momentu, gdy Murtagh, porwał ją z obozu, wszystko stało się kłamstwem, bez nadziei że to kłamstwo kiedyś się skończy. Jedyna rzecz która wydawała się pewna było to, że wciąż żyje. Wszystko inne wydawało się podejrzane, nawet jej własne myśli. Gdy minął pierwszy strach, powoli zaczęło ogarniać ją znudzenie. Jedynym sposobem określenia czasu spędzonego w celi, były miarowy odgłos jej żołądka domagającego się czegoś do zjedzenia i wypicia. Próbował wypełnić czas oczekiwania, wymieniając kolejno liczby, lecz szybko zaczęło ją to nudzić, i zapominała w którym momencie skończyła. Mimo przerażenia, chciała by porywacze pospieszyli się i przyszli do jej celi. Próbowała krzyczeć, ale odpowiadało jej tylko echo. Monotonne światło oświetlające jej pokój, cały czas świeciło jednolitym blaskiem. Stwierdziła, że musi być to jedna z lamp zrobionych przez krasnoludy. Lampa świeciła zbyt mocno by mogła zasnąć, jednak w końcu zmęczenie zmusiło ją do zapadnięcia w drzemkę. Perspektywa śnienia przerażała ją. Najbardziej wrażliwa była właśnie podczas snu. Bała się że jej nieświadomy umysł, łatwiej wyjawi informacje, które starała się ukryć. Nie miała jednak żadnego wyboru. Prędzej czy później będzie musiał
przespać się chwile, a walczenie z sennością mogło jedynie pogorszyć jej stan. Więc spała. Ale jej ciało wcale nie odpoczywało i gdy wreszcie się obudziła nadal czuła zmęczenie. Bum… Nagły dźwięk przeraził Nasuade. Gdzieś za sobą usłyszała skrzypienie klamki, a następnie dźwięk otwieranych drzwi. Jej tętno gwałtownie przyspieszyło. Według niej minął już ponad dzień odkąd odzyskała przytomność. Była boleśnie spragniona, jej język był obrzmiały i klejący, a całe jej ciało obolałe od bycia uwięzionym w jednej pozycji od tak długiego czasu. Usłyszała kroki na schodach - odgłos skórzanych butów szurających o kamień Przerwa. Brzęk metalu. Klucze? Noże? Coś gorszego? Odgłosy kroków rozległ się ponownie. Ktoś zbliżał się do jej celi. Pełen godności mężczyzna ubrany w szarą wełnianą tunikę, znalazł się w polu jej widzenia, niosąc srebrny talerz z posiłkiem składającym się z sera, chleba, mięsa, wina oraz wody. Mężczyzna schylił się i umieścił talerz na kamiennej posadzce, po czym obrócił się i podszedł w jej stronę. Jego kroki były krótkie, szybkie i dokładne, niemal delikatne. Rzężąc nieznacznie, oparł się o krawędź płyty i spoglądał w jej stronę. Jego głowa była jak tykwa: cebulasta na szczycie i wąska w środku. Był gładko wygolony i głównie łysy, z wyjątkiem frędzla ciemnych, krótko obciętych włosów.
Górna część jego czoła była lśniąca, jego mięsiste policzki były rumiane a jego usta, tak szare jak jego tunika. Miał zwyczajne oczy: brązowe i ułożone blisko siebie. Wysunął język i zobaczyła, że jego zęby stykały się na końcu, jak szczęki i wystawały dalej niż normalnie, jak pysk zwierzęcia. W jego ciepłym, wilgotnym oddechu dało się wyczuć zapach wątróbki i cebuli. Głód spotęgował dławiący odór. Doskonale zdawała sobie że wzrok mężczyzny prześlizgiwał się po jej skromnie ubranym ciele. Poczuła się delikatna i krucha, jakby była tylko zabawką ku uciesze nieznanego mężczyzny. Gniew i upokorzenie sprawiły, że zaczęła się rumienić. Postanowiła nie czekać aż mężczyzna ujawni swoje zamiary, spróbowała mówić, poprosić go o szklankę wody, ale jej gardło było zbyt zaschnięte; wszystko co mogła zrobić to cicho westchnąć. Nieznany mężczyzna mlasnął językiem, i ku jej zdziwieniu zaczął ją uwalniać. W chwili, gdy stała się wolna usiadła na płycie, tworząc coś w rodzaju noża z dłoni jej prawej ręki, zamachnęła się w kierunku szyi mężczyzny. Złapał ją za nadgarstek, pozornie bez wysiłku. Warknęła i dźgnęła go w oczy palcami drugiej ręki. Ponownie złapał ja za nadgarstek. Starała się wyrywać, ale jego uścisk był zbyt mocny by go przełamać; jej nadgarstki równie dobrze mogłyby być zamknięte w kamieniu.
Sfrustrowana, rzuciła się do przodu i zatopiła zęby w prawym przedramieniu człowieka. Gorąca krew dostała się do jej ust, słona i miedziana. Zakrztusiła się, ale nadal nie zmniejszała uścisku, nawet gdy krew zaczęła ściekać jej po brodzie. Między zębami i przed językiem czuła mięśnie człowieka zginające się, jak wiele złapanych węży próbujących uciec. Poza tym nie reagował. W końcu puściła jego ramie, cofnęła głowę i splunęła krwią prosto w jego twarz. Nawet wtedy mężczyzna pozostał niewzruszony, z ta sama płaską ekspresją, nie mrugnął ani w żaden inny sposób nie pokazał jakichkolwiek oznak bólu lub gniewu. Wyrywała mu się ponownie, a następnie obróciła swoje biodra i nogi na płycie by kopnąć go w żołądek. Zanim cios dosięgną celu, mężczyzna puścił jej lewy nadgarstek i uderzył ją twardo w twarz. Białe światło błysnęło jej przed oczami, bezgłośne eksplozje zdawały się wybuchać wokół niej. Jej głowę odrzuciło na bok, zacisnęła mocno zęby, a ból pomknął w dół jej kręgosłupa od podstawy czaszki. Kiedy jej wzrok stał się wyraźny usiadła wpatrując się w człowieka, ale nie zrobiła nic by zaatakować go ponownie. Zrozumiała, że była skazana na jego miłosierdzie. Musiała znaleźć coś czym mogłaby przeciąć jego gardło lub czym mogłaby pchnąć go w oko, jeśliby chciała go pokonać. Puścił jej nadgarstki i sięgnął do tuniki skąd wyjął nudną białą chusteczkę. Dotknął nią swoją twarz ścierając każdą kroplę krwi i śliny. Potem
obwiązał chustę wokół obrażenia na jego ramieniu używając do tego węzła szczęki, aby złapać jeden z końców materiału. Wzdrygnęła się, gdy wyciągnął rękę i złapał ją za ramie; jego duże grube palce otoczyły jej kończyny. Uniósł ją z popielatej płyty, a jej nogi uderzyły o podłogę. Wisiała jak lalka trzymana przez człowieka, a jej ramię skręciło się pod złym katem nad głową. Postawił ja na nogi. Tym razem wytrzymały. Na wpół podtrzymując ją poprowadził ją w stronę małych drzwi, gdzie leżała, ciasno przywiązana do kamiennej płyty. Obok znajdowała się krótka kondygnacja schodów, które prowadziły do drugich, większych drzwi – tych samych, którymi jej porywacz wszedł. Były zamknięte, jednak pośrodku znajdowała mała metalowa krata, przez które można było dostrzec dobrze oświetlone tkaniny wiszące na gładkiej ścianie. Mężczyzna pchnął drzwi boczne i poprowadził ją do wąskiej latryny. Ku jej uldze zostawił ja tam samą. Szukała po całym pokoju czegokolwiek czego mogłaby użyć jako broni lub środka do ucieczki, lecz ku jej rozczarowaniu znalazła tylko kurz, wióry drzewne i bardziej złowrogie zaschnięte ślady krwi. Więc zrobiła to czego po niej oczekiwano, a kiedy wyszła z wychodka, pocący się szaro ubrany mężczyzna złapał ją za ramię i zaciągnął z powrotem do płyty. Gdy się zbliżali zaczęła kopać i walczyć, wolałaby być pobita niż powstrzymana jak przedtem. Mimo wszystkich jej wysiłków nie udało jej się zatrzymać lub spowolnić mężczyznę. Jego kończyny były jak z żelaza i nawet cios w jego miękki brzuch nic nie dał.
Postępował z nią jak z małym dzieckiem, przyciskając jej ramiona płasko do głazu, a następnie zamykając kajdanki wokół jej nadgarstków i kostek. Wreszcie przeciągnął skórzany pas nad jej czołem i zaczepił go wystarczająco mocno, żeby utrzymać jej głowę w miejscu, ale nie na tyle mocno, żeby spowodować jej ból. Spodziewała się, że pójdzie zjeść obiad, kolację – czy cokolwiek to było – ale zamiast tego podniósł talerz, zaniósł ku niej i zaproponował jej łyk wodnistego wina. Z powodu leżenia na plecach było trudne do przełknięcia, więc musiała szybko wypić napój z cisnącego się na usta srebrnego kielicha. Uczucie suchości w gardle zniwelowało spływające rozcieńczone wino; to dało jej chłodną ulgę. Kiedy kielich był pusty, mężczyzna odsunął go na bok i podsunął jej pocięte kromki chleba i sera. - Jak …? - powiedziała, gdyż głos w końcu zaczął słuchać jej poleceń – Jak masz na imię? Człowiek patrzył na nią bez emocji. Jego bulwiaste czoło lśniło niczym wypolerowana kość słoniowa w świetle bezogniowej lampy. Pchnął chleb i ser w jej kierunku. - Kim jesteś? Czy to Urû’baen? Czy jesteś więźniem jak ja? Możemy pomóc sobie nawzajem. Galbatorix nie jest wszechwiedzący. Wspólnie możemy znaleźć sposób na ucieczkę. To może wydawać się niemożliwe, ale wcale takie nie jest, przysięgam - nadal kontynuowała niskim,
spokojnym głosem, mając nadzieję, ze powie coś dzięki czemu zyska sobie sympatię tego człowieka lub odwoła się do jego egoizmu. Wiedziała, że mogła być przekonywująca – wielogodzinne negocjacje w imieniu Vardenów udowadniały to ku jej satysfakcji – ale jej słowa zdawały się nie mieć wpływu na mężczyznę. Gdyby nie jego oddech, równie dobrze mógłby być martwy tak jak tam stał, trzymając chleb i ser. Przyszło jej do głowy, że być może jest głuchy, ale zauważył, gdy próbowała poprosić o wodę, więc odrzuciła tę możliwość. Mówiła dopóki nie wyczerpała wszystkich argumentów i odwołań, które wpadły jej do głowy, a kiedy zatrzymała się – by wymyślić inne – mężczyzna umieścił chleb i ser w jej ustach przytrzymując go tam. Wściekła chciała go wyjąć, ale jego ręka nawet nie drgnęła, a on sam patrzył na nią z tym samym pustym wyrazem obojętności. Jej kark zesztywniał, zdała sobie sprawę, że to nie było udawanie; ona naprawdę nie robiła na nim wrażenia. Mogłaby to zrozumieć, gdyby jej nienawidził, czy też odczuwał perwersyjną przyjemność w dręczeniu jej, lub gdyby był niewolnikiem, który niechętnie słuchał rozkazów Galbatorixa, ale żadne z tych rzeczy nie zdawały się być blisko prawdy. Przeciwnie - był obojętny, pozbawiony najmniejszych nawet strzępów empatii. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że mógł zabić ją tak samo łatwo jak i opiekować się nią, bez najmniejszego wysiłku jak niejeden mógłby rozmiażdżyć mrówkę. Cicho przeklinając konieczność tego, otworzyła usta i pozwoliła mu na położenie kawałka chleba i sera na jej język, mimo że miała ochotę ugryźć jego palce.
Karmił ją. Jak dziecko. Wkładając w usta każdy kęs jedzenia tak delikatnie, jakby to była wydrążona szklana kula, którą mogą rozbić zbyt gwałtowne ruchy. Głębokie poczucie wstrętu wzbierało się w niej. Aby przejść z pozycji lidera największego sojuszu w historii Alagaësii do – nie, to nie miało sensu. Była córką swojego ojca. Żyła w Surdzie, w kurzu i upale, wśród odbijającym się echem rozmów kupców w tętniących życiem ulicach rynku. To wszystko. Nie miała powodu, by być dumną, nie było powodu by odrzucać swój upadek. Niemniej jednak, nienawidziła mężczyzny zbliżającego się do niej. Nienawidziła tego, że nalegał na karmienie jej, podczas gdy ona sama mogła to zrobić. Nienawidziła, że Galbatorix, lub ktokolwiek nadzorował jej niewolę, starał się pozbawić ją dumy i godności. I nienawidziła tego, że w pewnym stopniu mu się to udało. W końcu zdecydowała, że zabije człowieka. Gdyby mogła dokonać tylko jednej jeszcze rzeczy w swym życiu, zabiłaby swojego strażnika. Z wyjątkiem ucieczki, nic innego nie dałoby jej takiej satysfakcji. Tak czy inaczej, znajdę sposób. Pomysł ucieszył ją i zjadła resztę posiłku ze smakiem, cały czas spiskując jak doprowadzić do upadku mężczyzny. Kiedy skończyła, człowiek wziął tace i wyszedł. Słuchała jak jego kroki cichną, gdy otwierał i zamykał drzwi za sobą zasuwając zatrzask, a następnie ciężki odgłos kroków za drzwiami. Przez jakiś czas, bawiła się śledzeniem jednej z linii namalowanych na suficie i próby ustalenia czy ma początek i koniec. Linia, którą wybrała
była niebieska; ten kolor przemawiał do niej ze względu na skojarzenia z pewna osobą, o której, ponad wszystko, nie śmiała myśleć. W międzyczasie znudziła się linią i fantazjami o zemście, zamknęła oczy i usnęła niespokojnym półsnem, gdzie godziny wydawały się, z paradoksalną logiką koszmarów, płynąć szybciej i wolniej niż zwykle. Kiedy mężczyzna w białej tunice wrócił, była niemal zadowolona z jego widoku , za tą reakcję gardziła sobą, uważając ją za słabość. Nie była pewna jak długo czekała – nie mogła być pewna, skoro nikt jej nie powiedział – ale wiedziała, że był to czas krótszy niż wcześniej. Nadal jednak czuła, jakby musiała czekać w nieskończoność i bała się, że ma pozostać przywiązana i odizolowana, lecz na pewno nie ignorowana. Ku jej zniesmaczeniu, była wdzięczna, że mężczyzna miał odwiedzać ją częściej niż początkowo sądziła. Leżenie bez ruchu na płaskim kamieniu przez tak wiele godzin, mogła przecierpieć, ale być pozbawioną kontaktu z żadna inna żywą istotą, nawet tak niezdarną i odrażającą jak jej strażnik - było torturą samą w sobie i było zdecydowanie trudniejszą próbą do zniesienia. Gdy mężczyzna uwalniał ją od jej więzów, zauważyła, że jego rana na przedramieniu została uleczona; skóra była tak gładka i różowa jak prosię. Nasuada powstrzymywała się od walki, ale w drodze do latryny udawała, że się chwieje i upada, mając nadzieję, że zbliży się wystarczająco do talerza, gdzie mogłaby ukraść mały nożyk, który mężczyzna używał do krojenia owoców. Jednak talerz okazał się być zbyt daleko, a człowiek był zbyt ciężki dla niej, by podejść bliżej bez powiadamiania go o jej intencji.
Jej taktyka zawiodła. Zmuszała się do przyjmowania ze spokojem reszty jego usług; musiała go przekonać, że poddała się, by mógł być z tego powodu zadowolony, i jeśli miała szczęście, nieostrożny. Podczas, gdy ją karmił, studiowała wygląd jego paznokci. Wcześniej była zbyt zła, by zwrócić na nie uwagę, ale teraz gdy uspokoiła się, ich osobliwość zafascynowała ją. Jego paznokcie były grube i głęboko sklepione. Zostały one umiejscowione w głębi ciała, a białe księżyce przy skórce były duże i szerokie. Stwierdziła, że nie różniły się od paznokci wielu ludzi i krasnoludów, którymi się zajmowała. Kiedy się nimi zajmowała?... Nie pamiętała. Coś sprawiło, że jego paznokcie były tak zadbane, oprócz staranności w dbaniu o nie. I wydało jej się, że uprawianie to dobre określenie dla niej w stosunku do jego paznokci, gdyż były jak rzadkie kwiaty, którym ogrodnik poświęcił długie godziny pielęgnacji. Skórki były schludne i odpowiednio wykończone, bez śladu łez, a paznokcie były równo przycięte, nie za długo nie za krótko, wierzch paznokci był wypolerowany, jak porcelana, jakby wcierano w nie olej lub masło. Z wyjątkiem elfów, nigdy nie widziała mężczyzn z tak perfekcyjnymi paznokciami. Elfy? Odrzuciła tę myśl, zła na siebie. Ona nie znała elfów. Paznokcie były zagadką, w obecnych warunkach skądinąd zrozumiałą; tajemnicą, którą chciałaby rozwiązać, choć chyba nie było sensu próbować.
Zastanawiała się kto był odpowiedzialny za wzorowy stan paznokci. Czy to on sam? Wydawał się zbyt wybredny i nie mogła sobie wyobrazić, żeby miał żonę bądź córkę lub pracownika lub kogokolwiek innego będącego wystarczająco blisko niego, kto zwróciłby aż tyle uwagi na płytki na jego palcach. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że może się mylić, wiele bitewnych ponurych blizn blisko ust mężczyzn, którzy kochali tylko wino, kobiety i wojny – zaskakiwało ją, gdyż pewne aspekty ich charakterów były w sprzeczności z ich wyglądem zewnętrznym: mieli talent do rzeźbienia w drewnie, skłonność do zapamiętywania romantycznych wierszy, zamiłowanie do psów lub całkowite oddanie rodzinie, które ukrywali przed resztą świata. Lata temu nauczyła się, że Jörmun… Zamknęła napływ myśli, zanim pomyślała o czymś jeszcze. W każdym razie, pytanie, które wciąż do niej powracało było proste: dlaczego? Motywacja była naprawdę wymowna, skoro nawet tak drobne rzeczy jak paznokcie były interesujące. Jeśli paznokcie są dziełem kogoś innego, to musiały być dziełem albo kogoś zakochanego albo przerażonego. Ale wątpiła, żeby to był przypadek; coś było nie tak. Jeśli zamiast tego były dziełem samego mężczyzny, to wiele możliwości było prawdopodobnych. Być może jego paznokcie były dla niego drogą do wywierania wpływu nad swoim życiem, które już nie należało do niego. Lub możliwe, że czuł, iż były cząstką jego samego, która mogłaby być atrakcyjna. A może opieka nad nimi była tylko nerwowym tikiem, zwyczajem, który nie służył żadnym innym celom, tylko zapełnieniu sobie godzin.
Niezależnie od prawdy fakt był taki, że ktoś oczyszczał, przycinał, polerował i naoliwiał jego paznokcie i nie był to przypadkowy bądź niezamierzony wysiłek. Nadal rozważała tą sprawę, jednocześnie jedząc, cały czas je obserwując. Okazjonalnie, patrzyła w górę, w poszukiwaniu wskazówki takiej lub innej na topornej twarzy mężczyzny, ale zawsze bez powodzenia. Po nakarmieniu jej ostatnim kawałkiem chleba, mężczyzna pchnął się poza krawędź płyty, podniósł talerz i odwrócił się. Przeżuła i połknęła chleb tak szybko jak mogła bez zadławienia się, a potem głosem zachrypniętym i skrzypiącym z nieużywania, powiedziała: - Masz ładne paznokcie. Są bardzo... błyszczące. Mężczyzna zatrzymał się w połowie kroku, a jego duża ciężka głowa obróciła się ku niej. Przez chwilę pomyślała, że mógłby uderzyć ją ponownie, ale potem jego szare wargi rozdzieliły się i uśmiechnął się do niej, pokazując zarówno dolne i górne rzędy zębów. Stłumiła dreszcz; wyglądał jakby był gotowy odgryźć głowę kurczakowi. Wciąż z tym samym wyrazem niepokoju, mężczyzna zniknął z jej pola widzenia, a kilka sekund później usłyszała jak drzwi celi otwierają się i zamykają. Uśmiech wkradł się na jej usta. Duma i próżność pozostały jego słabymi punktami, które mogłaby wykorzystać. Jeśli miała uzdolnienia w jakiejś dziedzinie była to zdolność do zaginania innych według jej woli. Mężczyzna dał jej najmniejszy uchwyt – nie więcej niż potrzymać palec,
czy raczej paznokieć – ale to było to co potrzebowała . Teraz mogła zacząć się wspinać. Westybul Wieszczki Za trzecim razem kiedy przyszedł do niej owy mężczyzna, Nasuada spokojnie spała. Dźwięk otwieranych przez niego drzwi wyrwał ją ze snu. W krótkim czasie zorientowała się, gdzie jest. Jej ręce były mocno związane, więc próbowała przetrzeć sobie oczy mrugając. Wtedy zorientowała się, że na jej ubraniu wciąż widnieje plama z wina które piła przy posiłku. Dlaczego on tak szybko wrócił? Jej serce waliło coraz mocniej, kiedy mężczyzna przeszedł obok niej z miedzianym naczyniem pełnym węgla, po czym postawił je na schodku. Między węgielkami znajdowały się długie, metalowe pręty. Nasuadę ogarniał coraz większy niepokój. Próbowała spojrzeć mu w oczy, ale on nie zwracał na nią uwagi. Wyjąwszy z sakwy przywiązanej do paska krzemień, rozpalił on ogień w naczyniu. Ukłonił się i delikatnie, niczym matka całująca swe nowonarodzone dziecko, dmuchał w kierunku zaiskrzonych węgli, które nagle zajęły się ogniem. Przez kilka minut, doglądał go, dokładając coraz więcej węgla.
Nasuada wciąż patrzyła, wręcz nie mogła oderwać swojego spojrzenia pomimo tego, co miało ją zaraz spotkać. Nikt nie wymówił ani słowa, jakby byli zawstydzeni całą sytuacją. Mężczyzna znów dmuchnął na ogień, odwrócił się i ruszył w jej stronę. Nie poddawaj się - powiedziała sama do siebie. Kiedy podchodził do niej, wstrzymała oddech, a on był coraz bliżej i bliżej. Poczuła na sobie delikatny podmuch wiatru, kiedy ją wymijał. Mężczyzna wchodził po schodach, a Nasuada wsłuchiwała się w jego cichnące kroki. Cicho wzdychając, trochę się uspokoiła. Rozżarzone węgle wciąż przyciągały do siebie jej uwagę. Pręty w naczyniu pokrywały się rdzawym kolorem od rozgrzania. Mocząc sobie usta, marzyła a łyku wody, brakowało jej tego. W komnacie nie było słychać niczego, poza okazjonalnym dźwiękiem wydawanym przez pękający węgiel. Kiedy tak leżała, uwięziona i bezbronna, nie chciała o niczym myśleć. Przeszkadzałoby jej to w skoncentrowaniu się. Cokolwiek miało się zdarzyć - zdarzy się i nic nie było w stanie tego powstrzymać. Nagle, w korytarzu przy komnacie rozbrzmiały kroki, jakieś nieznane dotąd. Nie były to kroki jednej osoby, raczej grupy ludzi. Brzmiały tak chaotycznie, że nie można było ocenić ile osób zbliżało się do niej. Tuż przed drzwiami, kroki nagle ustały i można było usłyszeć czyjąś rozmowę, tuż po tym, dwie osoby weszły do pokoju.
Drzwi zatrzasnęły się, wydając głuchy dźwięk. Spokojnym tempem, szli oni po schodach. W najdalszym ząkątku jaki Nasuada mogła dojrzeć, ktoś ustawił krzesło, na którym usiadł jeden z mężczyzn. Był duży, nie otyły, po prostu dobrze zbudowany. Na barkach miał zawieszoną długą czarną pelerynę, którą był owinięty. Wyglądała jakby kryła pod sobą pancerz. Światło z rozpalonych węgli i lampy którą trzymał pozwalało dojrzeć jego kształty, ale było zbyt ciemno żeby zobaczyć go dokładniej. Jednak korona na czole tego mężczyzny była łatwa do zauważenia. Serce Nasuady z każdą sekundą biło coraz szybciej. Drugi mężczyzna, którego ubrania były otoczone złotą nicią, podszedł do naczynia, stojąc do niej tyłem i zaczął wyjmować z niego pręty. Siedzący mężczyzna zdjął swoje rękawice, jego dłonie były mocno opalone. Jego głos był niski, melodyczny i stanowczy. O takim głosie jak jego marzył nie jeden Bard. Dla Nasuady był on jak ciepłe morskie fale, które ją uspokajały. Słuchanie go, przypominało jej słuchanie Elvy. - Witaj w Urû’baen Nasuado, córko Ajihada - rzekł mężczyzna. - Witaj w moim domu, tutaj, pod antycznymi górami. Od dawna nie mieliśmy tutaj tak zacnego gościa jak Ty. Miałem wiele spraw do załatwienia, ale teraz zajmę się tobą, jak na gospodarza przystało. W jego głosie można było wyczuć złowieszcze intencje.
Nasuada nigdy nie widziała Galbatorixa na własne oczy, jedynie słyszała o nim, studiowała rysunki, ale wpływ jego głosu nie pozostawiał żadnych wątpliwości - on na prawdę był królem. Jego akcent i dykcja były inne, tak jakby język w którym teraz mówi nie był jego ojczystym językiem. Nie była to duża różnica, ale na pewno nie była niezauważalna. Wydawało jej się, że to przez to, że język zmienił się od czasów jego młodości, było to według niej najbardziej prawdopodobne wytłumaczenie, bo przypominało jej to-Nie, nie przypominało jej niczego. Pochylił się w jej kierunku, mogła poczuć jego wzrok na sobie. - Jesteś młodsza niż myślałem, wiem że dopiero niedawno stałaś się dorosła, ale i tak jesteś tylko dzieckiem. Wszyscy są dla mnie jak dzieci - głupie, beztroskie dzieci, które nie wiedzą co jest dla nich dobre - dzieci które potrzebują trzymać kogoś starszego za rękę żeby cokolwiek zrobić. - Kogoś takiego jak ty? - odpowiedziała kpiąc. Słyszała jak się śmiał. - Wolałabyś rządy elfów? Jestem jedynym z naszej rasy, który jest w stanie ich powstrzymać. Według nich, nawet nasi najstarsi mędrcy są młodzieńcami nie wartymi dorosłości. - Według nich, ty także - nie wiedziała skąd u niej taka odwaga, ale czuła się silniejsza niż zwykle. Nieważne czy miała zostać ukarana - mówiła, co myślała. - Mój wiek to jedynie liczba. Posiadam wiedzę i wspomnienia setek. Miłość i nienawiść, zwycięstwa i porażki, nauczki i błędy - wszystko to
mówi do mnie, szepcze mi do ucha. Pamiętam Eony. W całej historii nie było kogoś takiego jak Ja, nawet pośród elfów. - Jak to możliwe? - szepnęła. - Nie myśl sobie, że możesz przede mną udawać Nasuado. Wiem, że Glaedr dał serce serc Eragonowi i Saphirze, że jest tutaj, razem z Vardenami właśnie teraz. Wiesz o co mi chodzi. Powstrzymała w sobie strach. Sam fakt że Galbatorix chciał o tym z nią rozmawiać - że mówił o źródle swojej mocy - pozbawiła ją nadziei, że kiedykolwiek opuści to miejsce. Wskazał ręką po pokoju. - Zanim zaczniemy, powiem ci coś o historii tego pałacu. Kiedy elfy po raz pierwszy dotarły do tej części świata, odkryły tutaj pewną szczelinę głęboko w skale. Obie rzeczy były przez nich wielce cenione. Skała chroniła je przed smokami, ale to właśnie ta szczelina przyciągała ich uwagę. Odkryli, że gazy unoszące się z niej zwiększały szanse na to, że osoba która przy nich śpi zobaczy coś, co ma się wydarzyć w przyszłości. Ponad dwa i pół tysiąca lat temu, elfy zbudowały pokój właśnie nad tą szczeliną, a wyrocznia żyła tutaj setki lat, nawet po tym, kiedy elfy opuściły resztę Ilirei. Siedziała tam, gdzie właśnie leżysz i czekała, śniąc o tym co było i o tym, co nadejdzie." - Od tamtych lat, powietrze utraciło swoje właściwości a wyrocznia i jej słudzy opuścili to miejsce. Kim była i gdzie poszła, tego nikt nie jest pewien. Znana była pod imieniem Wieszczki. Niektóre historie mówią, że nie była ani elfką, ani krasnoludką lecz czymś całkowicie odmiennym. Tak czy siak, podczas jej obecności, tą komnatę nazywano Westybulem
Wieszczki i jest tak nazywana do dziś - tylko że teraz to Ty jesteś Wieszczką. Ty, Nasuado, córko Ajihad." Galbatorix rozłożył szeroko swoje ramiona. "W tym miejscu mówi i słyszy się tylko prawdę. Nie toleruję kłamstw, a nawet prostych wykrętów. Ktokolwiek leży na tym kamieniu, staje się Wieszczką lub Wieszczem i chociaż nikt nie mógł się z tym pogodzić, to i tak wszyscy zgodzili się ze swoim przeznaczeniem. Z tobą będzie tak samo." Nagle słychać było nieprzyjemny dźwięk skrzypiącego krzesła przesuwanego po podłodze. Nasuada poczuła na sobie ciepły oddech szepczącego do niej Galbatorixa. "Wiem, że to będzie dla ciebie bolesne, nawet bardziej niż możesz to sobie wyobrazić. Będziesz musiała się poniżyć, zanim twoja duma pozwoli ci się poddać. Nie ma przecież nic trudniejszego niż zmienić samego siebie. Rozumiem to, zmieniałem się nie raz. Ale będę tutaj żeby trzymać cię za rękę, żeby pomóc ci z tą przemianą. Nie musisz sama iść tą drogą. Pamiętaj, że nigdy cię nie okłamię, nikt cię nie okłamie w tym oto pokoju. Jeżeli nie chcesz mi wierzyć - nie rób tego, ale kiedyś mi zaufasz. To miejsce jest uświęcone i dałbym sobie za to rękę uciąć. Możesz pytać o co chcesz, obiecuję że każda odpowiedź będzie prawdą. Daję ci moje królewskie słowo." Nasuada długo zastanawiała się co odpowiedzieć, ale wreszcie wykrztusiła z siebie odpowiedź. "Nic ci nie powiem! Nic!" - Chyba się nie zrozumieliśmy, moja droga. Nie trzymam cię tutaj ponieważ chcę informacji, o nie. Wiem wszystko co mogłabyś mi powiedzieć. Ilość i umiejscowienie waszych jednostek, ich stan, wasze drogi zaopatrzeniowe, wasze plany oblężenia tej cytadeli, obowiązki,
umiejętności i nawyki Eragona I Saphiry, Dauthdaert który zdobyliście w Belatonie, nawet moce Elvy, którą miałaś do nie dawna ze sobą. Wiem to wszystko, a nawet więcej. Może mam ci powiedzieć?... Nie? Dobrze. Moi szpiegowie są liczniejsi niż ci się wydaje. Są wyżej postawieni, niż możesz to sobie wyobrazić. A to tylko jeden z moich sposobów zdobywania informacji. Nie masz przede mną sekretów, Nasuado. Żadnych. Dlatego nie martw się, nie musisz niczego zatajać." Te słowa bolały bardziej, niż rany zadane mieczem, ale ona nie poddawała się. - Więc dlaczego mnie tutaj trzymasz?" - Dlaczego cię tu zaciągnąłem? Ponieważ masz dar rządzenia moja droga, a jest to o wiele groźniejsze niż jakiekolwiek czary. Eragon mi nie zagraża, ani elfy, zaś ty... jesteś niebezpieczna na swój sposób. Bez ciebie Vardeni będą się rwać do walki jak zaślepiony byk. Zaatakują bez zastanowienia, nieświadomi tego, co ich czeka. Właśnie wtedy ich złapię... i zniszczę." - Ale porażka Vardenów nie jest powodem twojego porwania, o nie. Jesteś tutaj, ponieważ okazałaś się warta mojej uwagi. Jesteś nieustępliwa, ambitna i mądra. To są cechy które szczególnie cenię u moich sług. Chcę, żebyś do mnie dołączyła, jako moja bezpośrednia doradczyni i jako generał mojej armii kiedy wkroczę w ostatnią fazę planu, który obmyślałem od ponad wieku. Alagaësję czeka nowy porządek, a ja chcę żebyś była jego częścią. Od czasu, kiedy ostatni z Trzynastu zmarł szukałem osób które dobrze by ich zastąpiły. Do niedawna bezskutecznie. Durza był bardzo użytecznym narzędziem, ale będąc Cieniem miał swoje ograniczenia, na przykład niedbalstwo o własne przeżycie. Ze wszystkich potencjalnych
kandydatów, Murtagh był pierwszym który wydawał mi się odpowiedni. Ty będziesz następna, jestem pewien, zaś Eragon - trzeci." Słuchała go przerażona, jego propozycja była gorsza niż wszystko, czego mogła się spodziewać. Mężczyzna przy naczyniu jeszcze bardziej ją nastraszył, uderzając stalą o jego dno z wielką siłą. Galbatorix wciąż mówił. - Jeżeli przetrwasz próby które dla ciebie zaplanowałem, będziesz mogła osiągnąć więcej niż z Vardenami. Wyobraź to sobie! Możesz mi pomóc przywrócić pokój w Alagaësji. Właściwie byłabyś kluczową personą w tych zmianach." - Wolałabym być pokąsana przez tysiące węży niż dołączyć do ciebie - odrzekła Nasuada plując w jego kierunku. Jego śmiech znów rozległ się po pokoju, śmiech mężczyzny który nie bał się niczego, nawet śmierci. "Jeszcze zobaczymy." Poczuła, jak ktoś dotyka jej łokcia, powoli zataczając koło palcem, powoli schodząc do pierwszej z wielu blizn na jej ramieniu, dotykając jej trzy razy. To samo zrobił z innymi bliznami. - Pokonałaś przeciwnika w Próbie Długich Noży" - powiedział Galbatorix, - odnosząc więcej ran niż ktokolwiek odniósł w ostatnich czasach. Masz na prawdę silną wolę i potrafisz powstrzymać swoją wyobraźnię. To właśnie ona jest powodem porażki, to ona sprawia że mężni stają się tchórzami, a nie strach jak to się może wydawać. Niestety nie pomogą ci one. Co gorsza będą ci nawet przeszkadzać. Każdy ma jakieś ograniczenia. Fizyczne czy