lukasz3651

  • Dokumenty61
  • Odsłony72 929
  • Obserwuję51
  • Rozmiar dokumentów94.0 MB
  • Ilość pobrań41 122

Nocna łowczyni 03 - W Grobie - Frost Jeaniene

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Nocna łowczyni 03 - W Grobie - Frost Jeaniene.pdf

lukasz3651 EBooki nocna łowczyni
Użytkownik lukasz3651 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (1)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 228 stron)

Twarzą w twarz ze śmiercią Nocna Łowczyni 3 Jeaniene Frost Tłumaczenie rainee (www.chomikuj.pl/rainee)

2 Mojemu mężowi, za akceptowanie bez oceniania, bezwarunkową miłość, śmiech zamiast gniewu, i myślenie przede wszystkim o innych. Jestem prawdziwą szczęściarą.

3 ROZDZIAŁ PIERWSZY Mężczyzna uśmiechnął się, a ja pozwoliłam spojrzeniu błądzić po jego twarzy. Jego oczy były w cudownym, chabrowym odcieniu. Ich kolor przypomniał mi te u psów husky, tylko że osoba przede mną w żadnym razie nie była zwierzęciem. Oczywiście, człowiekiem też nie. - Muszę już iść, Nick - powiedziałam. – Dzięki za drinki. Pogładził delikatnie moje ramię. - Napij się jeszcze jednego. Pozwól mi jeszcze chwilę podziwiać twoją piękną twarz. Zdusiłam prychnięcie. Czyż nie lubił pochlebiać? Lecz skoro tak bardzo podoba- ła mu się moja twarz, nie powinien wbijać wzroku w mój dekolt. - W porządku. Barman… - Niech zgadnę. – Z przeciwnej strony baru dobiegł mnie donośny głos, a na nie- znajomej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Gin z tonikiem, prawda Żniwiarzu? O żesz. Nick zamarł, a po chwili zrobił coś, czego się obawiałam. Uciekł. - Kod czerwony! – warknęłam rzucając się za znikającą postacią. Ubrani na czarno i potężnie uzbrojeni mężczyźni pobiegli w stronę baru, odpychając ludzi na boki. Kiedy za nim biegłam, Nick zaczął rzucać we mnie ludźmi. Krzyczące i wyma- chujące ramionami ciała uderzały we mnie sprawiając, że moje próby złapania ich i wyrzucenia noży w stronę Nicka były niemal niemożliwe. Jedno z ostrzy wbiło się w jego pierś, lecz było zbyt daleko od jego serca, żeby wyrządzić jakiekolwiek szkody. Wciąż jednak, nie mogłam pozwolić, by ludzie ci padali na podłogę jak jakieś śmieci. Nick mógł tak myśleć o śmiertelnych. Ja - nie. Mój oddział rozprzestrzenił się po barze, pilnując wszystkich wyjść i starając się odpędzić spanikowanych ludzi z drogi. Nick dotarł do końca pomieszczenia i szalonym wzrokiem rozejrzał się wokół siebie. Jego oczy spojrzały na mnie, gdy zbliżałam się do niego, a moi ludzie ce- lowali do niego ze swoich Magnum. - Jesteś otoczony – stwierdziłam fakt. – Nie wkurzaj mnie. Bo kiedy wpadnę w gniew, nie będziesz już myślał, że jestem ładna. Puść dziewczyny. W uścisku miał dwie młode kobiety, z których każdej zaciskał dłoń na gardle. Widząc przerażenie w oczach dziewczyn poczułam falę ogarniającej mnie wście- kłości. Tylko tchórze chowają się za zakładnikami. Albo mordercy - jak Nick. - Gdy wyjdę, one przeżyją – syknął Nick. W jego głosie nie było już nawet śladu romantyczności. – Powinienem był się domyśleć. Twoja skóra jest zbyt doskona- ła, by była czysto ludzka, nawet jeśli twoje włosy nie są rude, a oczy szare.

4 - Kolorowe soczewki. Nowoczesna technologia to prawdziwa suka. Bladoniebieskie oczy Nicka zapłonęły wampirzą zielenią, a z jego ust wysunęły się kły. - To był wypadek - krzyknął. – Nie chciałem jej zabić. Po prostu wziąłem za dużo! Wypadek? Chyba jaja sobie robił. - Ostrzegłoby cię coraz wolniejsze bicie jej serca - odparłam. – Nie wciskaj mi więc kitu z wypadkiem. Żyję z wampirem, a jemu nawet raz nie zdarzyło się takie „Upss”. Jeśli to możliwe, Nick jeszcze bardziej zbladł. - A skoro ty tutaj jesteś… - Właśnie, koleś. Akcent był angielski, a ton głosu - zabójczy. Poczułam na plecach falę mocy, gdy moi ludzie przesunęli się, by przepuścić Bonesa – wampira, któremu najbar- dziej ufałam… i kochałam. Nick nie spojrzał na niego, na co w duchu liczyłam. Nie, nawet na chwilę nie oderwał ode mnie wzroku. Nagle wyrwał z siebie sztylet i wbił go w pierś jednej z dziewczyn, a następnie rzucił ją na mnie. Instynktownie starałam się złapać ją, nim upadła. - Pomóż jej! – krzyknęłam do Bonesa, który rzucił się na Nicka. Z taką raną, jeśli Bones by jej nie uleczył, pozostało jej jedynie kilka sekund życia. Usłyszałam jeszcze, jak Bones przeklął pod nosem, lecz zawrócił i ukląkł przy dziewczynie. Rzuciłam się za Nickiem, sama klnąc jak szewc. Rozległy się strzały, jednak zaledwie kilka. Biorąc pod uwagę tłum ludzi w barze usiłujących dostać się do drzwi oraz Nicka trzymającego drugą z dziewczyn jak tarczę, mój zespół nie mógł tak po prostu otworzyć ognia. Nick wiedział o tym równie dobrze jak ja. Nick, wbrew zasadom grawitacji, wyskoczył w powietrze ponad głowami klien- tów, rzucając dziewczyną w jednego z moich ludzi. Bezsilny żołnierz złapał dziewczynę i upadł na plecy, gdy Nick zanurkował i chwycił jego broń. Rzuciłam jeszcze trzy ostrza, lecz przy tylu przepychających się ludziach nie potrafiłam dobrze wycelować. Nick krzyknął, kiedy jeden z noży utknął mu w plecach, tuż obok serca. W następnej chwili odwrócił się i strzelił do mnie. W ułamku sekundy dotarło do mnie, że jeżeli się uchylę, kule trafią w ludzi obok mnie. Nie byli pół-wampirami, jak ja, więc pociski pewnie by ich zabiły. Zebrałam się w sobie… i w następnej sekundzie ktoś błyskawicznie mnie odwrócił. Czołem uderzyłam w pierś Bonesa i poczułam, jak jego ciałem wstrząsają wibracje od trzech uderzeń. Kule, które przeznaczone były dla mnie. Bones puścił mnie. Natychmiast obrócił się i błyskawicznie ruszył na Nicka, któ- ry próbował chwycić kolejnego zakładnika. Nie udało mu się. Bones wpadł na niego z taką siłą, że obaj przebili się przez ścianę. Przeskakując nad ludźmi rzuciłam się w ich kierunku, i zobaczyłam jak Bones przekręca sztylet w sercu Nicka.

5 Rozluźniłam się. Przecięcie serca srebrem oznaczało dla Nicka koniec przedsta- wienia… jak i dla każdego innego wampira. Bones dla pewności przekręcił nóż jeszcze raz, po czym wyrwał go z piersi Nicka i przesunął na mnie swoje płonące spojrzenie. - Krwawisz – powiedział, a na jego twarzy pojawiło się zmartwienie. Dotknęłam policzka. Poczułam ranę w miejscu, gdzie czyjś pasek lub but, lub cokolwiek innego trafiło mnie, gdy starając się mnie spowolnić Nick rzucał mi ludzi pod nogi. - Postrzelono cię, a ty się martwisz o zadrapanie na mojej twarzy? Bones podszedł do mnie i musnął mój policzek. - Ja się leczę natychmiast, słonko. Ty – nie. Wiedziałam, że to co mówił było prawdą. Jednak nie mogłam się powstrzymać, by nie pogładzić go po plecach. Chciałam osobiście się przekonać, że jego skóra była gładka, bez krwawych ran po kulach. - Skoro o tym mowa, jest tutaj mnóstwo ludzi, których musisz uleczyć. Potem możesz zająć się moim zadrapaniem. Bones zignorował moje słowa. Przeciągnął kciukiem po jednym z kłów, po czym przesunął nim po mojej ranie, a następnie przytknął go do moich ust. - Dla mnie zawsze jesteś pierwsza, Kotek. Nikt inny mnie tak nie nazywał. Dla mojej matki byłam Catherine. Ludzie z jed- nostki nazywali mnie Cat. A w świecie nieumarłych byłam znana jako Czerwony Żniwiarz. Zlizałam krew z jego palca. Wiedziałam, że spieranie się z nim nie miało sensu. Poza tym, nie mogłam nic poradzić na to, że czułam do niego to samo. - W porządku – powiedziałam czując, jak piekący ból znika z mojej twarzy. - Za- bierajmy się stąd. Dziewczyna, którą Nick rzucił na jednego z moich ludzi, leżała niedaleko nas. Bones spojrzał na nią swoim hipnotycznym wzrokiem, dostrzegł, że nie była ran- na i ruszył dalej. - To… On nie jest… - zaczęła paplać, widząc jego płonące oczy i wystające kły. Poklepałam ją po ramieniu. - Nie martw się. Za dziesięć minut nie będziesz niczego pamiętać. - A-ale co…? Zignorowałam resztę jej jąkania i zaczęłam sprawdzać, co z innymi. Wydawało się, że poza Nickiem nikt nie zginął. Dzięki Bogu. Bones uleczył drugą dziewczy- nę, która była zakładniczką. Teraz jedyną rzeczą na jej piersi była rozmazana krew i rozdarcie w koszuli, gdzie przebił ją mój sztylet. Mieliśmy szczęście. - Jakie szkody? - spytałam Coopera, który stał przy jednym z klientów. Facet nie odrywał ode mnie wzroku. - Nieźle, Dowódco. Wiele złamań, otarć, kontuzji. To, co zwykle.

6 Patrzyłam, jak Bones chodził wśród rannych i zmuszał tych w poważniejszym stanie, by przełknęli kilka kropel jego krwi. Do uleczania się nie było nic lepszego niż wampirza krew. - Kolejny czerwony kod, querida – zauważył jeden z moich kapitanów, Juan. Wskazał na wampira-krzykacza, który nas wydał, a którego po drugiej stronie baru przytrzymywał Dave, mój drugi kapitan. Dave był ghulem, co znaczyło, że potrafił sobie poradzić ze schwytaniem wyrywającego się wampira. Żaden z ludzi w oddziale by tego nie dokonał. Skinęłam twierdząco. - Niestety. Juan westchnął. - To trzeci raz z rzędu. Niezbyt ci wychodzi ten kamuflaż, pomimo innego koloru oczu i włosów. Nie mówił mi niczego, czego już nie wiedziałam. Dostrzegłam spojrzenie Bone- sa. Cała jego twarz wręcz krzyczała: „a nie mówiłem”. W ciągu ostatnich miesięcy sprawy stały się bardziej niebezpieczne. Zbyt wielu w nieumarłym świecie wiedziało, że jest pół-wampir, który na nich poluje. Wie- dzieli już czego szukać. Wbiłam wzrok w schwytanego wampira. - Dzięki za wydanie mnie. - Chciałem tylko kupić ci drinka - rzucił. – Nie byłem nawet pewien czy to ty, jed- nak twoja skóra… Jest zbyt doskonała, by była ludzka. I bez znaczenia jest to, że oddychasz. Poza tym jesteś ruda – zobaczyłem to, gdy uniosłaś ramię. Ślad wło- sów, który zobaczyłem nie był koloru blond. Z niedowierzaniem uniosłam ramię i dokładnie przyjrzałam się wydepilowane- mu łukowi. Teraz słyszałam już wszystko. Dave również spojrzał na moją skórę. - Facet ma rację. Kto by pomyślał, że ktokolwiek będzie oglądał twoje pachy? Rzeczywiście, kto? Z frustracją przesunęłam dłonią po moich rozjaśnionych włosach. Nie miałam już do dyspozycji żadnych kolorów. Byłam już brunetką i szatynką, by poderwać i załatwić mój cel, a do tego nosiłam wielokolorowe soczewki. Ostatnio jednak nawet to nie pomagało. - Juan, potrzymaj – powiedziałam do Juana, podając mu noże. Mrugnęłam kilka razy i wyciągnęłam soczewki z oczu. Ach, co za ulga! Cały wieczór mnie wkurzały. - Pokaż mi je – odezwał się nagle wampir. – Słyszałem o nich… Ale możesz mi je pokazać? Dave zacieśnił uścisk. - Ona nie jest dziwadłem na festynie. - Nie jestem? – westchnęłam, po czym pozwoliłam, by moje oczy zapłonęły ziele- nią.

7 Błyszczały teraz tak samo, jak u wszystkich wampirów. Był to niepodważalny dowód mojego mieszanego pochodzenia. - No dobra. Mów. Przekonaj mnie, że nie powinnam cię zabijać. - Nazywam się Ernie. Jestem z linii Two-Chaina. Two-Chain jest przyjacielem Bonesa. Sama więc widzisz – nie możesz mnie zabić. - Z przyjaciółmi jak ty, komu potrzebni są wrogowie? – powiedział Bones zjadli- wie, podchodząc do mnie. Właśnie skończył leczyć ludzi i hipnozą wszczepiać im nowe wspomnienia. – Cholera, wywrzaskując jej imię założyłeś jej stryczek na szyję – ciągnął. – Tylko za to powinienem wyrwać ci jaja i wsadzić ci je do gęby. U niektórych takie słowa były by tylko pustym wyrażeniem. Jednak nie u Bone- sa. On nigdy nie blefował. Najwyraźniej Ernie słyszał o jego reputacji, gdyż na- tychmiast zasłonił krocze. - Proszę, nie rób tego. – Porzucił negocjacje i przeszedł w błagania. - Nie chciałem jej skrzywdzić, przysięgam na Kaina. - Jasne – odparł Bones zimno. – Jeśli jednak kłamiesz, będziesz potrzebował cze- goś więcej niż tylko przywołania imienia stwórcy wszystkich nieumarłych. Kotek, chciałbym wsadzić go do pudła i przewieźć do ośrodka. Chciałbym zweryfikować to, że naprawdę jest jednym z ludzi Two-Chaina. Bones zwrócił się z tym do mnie, gdyż w sprawach służbowych to ja dowodzi- łam. Jednakże jeśli chodziło o sprawy sypialniane, Bones przewyższał mnie o ponad dwa stulecia. - Pewnie. Jednak nie spodoba mu się kapsuła. Bones ponuro się roześmiał. Wiedział z doświadczenia, jak nieprzyjemny był nasz transport. - Jeśli kłamie, będzie to najmniejsze z jego zmartwień. Podszedł do nas Cooper. - Dowódco, kapsuła jest na miejscu, gotowa do użycia. - Zapnijcie go w niej. Jak najszybciej kończmy to przedstawienie. Do klubu wszedł mój zastępca, Tate Bradley. Zatrzymał się zaraz za drzwiami i granatowym spojrzeniem przesunął po zebranych, wyławiając mnie z tłumu. - Cat, to już trzeci raz, kiedy cię rozpoznano. Jak gdybym nie wiedziała. - Będziemy musieli po prostu wymyśleć jakieś lepsze przebranie. I to szybko, jeszcze przed zadaniem w następnym tygodniu. Tate nie dał się zbyć. - Przez takie ryzyko w końcu zginiesz. Któregoś dnia ktoś cię rozpozna i po prostu wyciągnie broń, zamiast zaproponować ci drinka. To się robi coraz bardziej nie- bezpieczne, nawet według twoich standardów. - Nie mów mi, co mam robić, Tate. Ja tu dowodzę, nie musisz więc odgrywać przede mną Taty Słonia. - Wiesz, że moje uczucia do ciebie są dalekie od ojcowskich.

8 Zanim zdążyłam nawet mrugnąć, Bones chwycił Tate’a za gardło i podniósł go, aż jego nogi zadyndały w powietrzu. Komentarz Tate’a tak mnie wkurzył, że dopiero po chwili powiedziałam Bonesowi, by go puścił. Gdybym nie znała Tate’a od dobrych kilku lat, sama zaczęłabym go dusić za to, jak przeze mnie podpuszczał Bonesa. Zamiast jednak kopać i walczyć z uści- skiem, Tate wykrzywił twarz w grymasie podobnym do uśmiechu. - I co mi zrobisz, Strażniku Grobowca? - wycharczał. – Zabijesz mnie? - Zostaw go, Bones. Mamy większe problem niż jego zachowanie - powiedziałam. – Musimy skończyć tutaj, sprawdzić pochodzenie Erniego, zdać Donowi raport, a później dostać się jeszcze do domu. Chodź, jest już późno. - Któregoś dnia posuniesz się za daleko - warknął Bones i puścił Tate’a, który opadł na podłogę. Rzuciłam Tate’owi ostrzegawcze spojrzenie. Tego również się obawiałam. Tate był moim przyjacielem i zależało mi na nim, lecz jego uczucia do mnie biegły zupełnie innym torem. Nie pomagało też, że ostatnio Tate wydawał się z deter- minacją pokazywać te uczucia, szczególnie wtedy, gdy w pobliżu był Bones. Co działało jak czerwona płachta na byka. Wampiry nie słynęły raczej ze swoich ten- dencji do dzielenia się swoją własnością. Jak dotąd udawało mi się zapobiec regu- larnej bójce między nimi. Wiedziałam jednak, że jeśli Tate kiedykolwiek sprawi, że Bones naprawdę straci nad sobą kontrolę, nie pożyje na tyle długo, by tego pożałować. - Senator Thompson będzie zadowolony, że morderca jego córki został ukarany - powiedział później mój wuj i szef, Don Williams. Wszyscy siedzieliśmy już w jego biurze. - Cat, słyszałem, że ponownie cię rozpoznano. To już trzeci raz. - Mam pomysł - powiedziałam. – Może ty, Tate i Juan ustawicie się w szereg i zaczniecie krzyczeć o tym z dachu? Wiem, że to już trzeci pieprzony raz, Don! Moja łacina go nie poruszyła. Don nie był obecny w moim życiu przez pierwsze dwadzieścia dwa lata, lecz przez ostatnie pięć stanowił jego centrum. Do nie- dawna nawet nie wiedziałam, że jestem z nim spokrewniona. Don ukrył przede mną nasze rodzinne koligacje, ponieważ nie chciał, bym się dowiedziała, że wampirem, który – rzekomo – zgwałcił moją matkę, był jego brat. - Będziemy musieli znaleźć kolejną kobietę, która odgrywałaby przynętę - stwierdził Don. – Wciąż będziesz dowodziła oddziałem, Cat, jednak teraz to już zbyt niebezpieczne, żebyś sama to robiła. Wiem, że Bones się ze mną zgadza. Słysząc to wybuchłam śmiechem. Bones w takim samym stopniu przepadał za tym, że ryzykowałam życie, jak ja przepadałam za moim ojcem. - Oczywiście, że się zgadza. Do diabła, Bones zatańczyłby na twoim grobie ze szczęścia, gdybym odeszła z pracy. Bones, zupełnie spokojny, uniósł brew, jednak nie zaprzeczył.

9 - Pewnie wtedy byś skłoniła go, by wyciągnął Dona spod ziemi, Cat – powiedział Dave z uśmiechem. Również się uśmiechnęłam. Właśnie to zrobił z Davem po tym, jak Dave’a zabito podczas jednego z zadań. Wiedziałam, że wampirza krew była potężnym uzdro- wicielskim eliksirem, jednak nie wiedziałam, że jeśli śmiertelnie ranna osoba połknie jej wystarczająco dużo, będzie można ją później wskrzesić jako ghula. Don kaszlnął. - Tak czy inaczej, wszyscy się zgadzamy, że to zbyt niebezpieczne, byś to ty była przynętą. Pomyśl o przypadkowych ludziach, Cat. Kiedykolwiek ogłaszasz Kod Czerwony, coraz więcej z nich jest zagrożonych śmiercią. Miał rację. Dzisiejszy wieczór był tego najlepszym przykładem. Wampiry i ghule popadały w desperację, kiedy przyparło się je do muru. Dodajmy do tego fakt, że miałam reputację osoby, która nie bierze zakładników. Co więc im zależało zabić przy tym tulu ludzi, ilu tylko zdołają? - Cholera. – Tym jednym słowem przyznałam się do porażki. – Jednak dzięki two- im seksistowskim zasadom, Don, nie mamy w zespole kolejnej kobiety, a następ- ne zadanie jest już w następnym tygodniu. To zbyt mało czasu na to, by znaleźć nowego członka jednostki, przekazać jej złe wieści o istnieniu wampirów i ghuli, odpowiednio ją wyszkolić i jeszcze wypacykować, żeby była gotowa do akcji. W pomieszczeniu zapadła cisza. Don zmarszczył brwi, Juan zagwizdał, a Dave przetoczył głową po ramionach, strzelając kręgami. - A Belinda? – zasugerował Tate. Wbiłam w niego wzrok. - Ale to morderczyni. Tate mruknął coś. - Tak, lecz jest dobra w walce i potrafi skusić mężczyzn. Biorąc pod uwagę jej dobre zachowanie, obiecaliśmy wypuścić ją po dziesięciu latach. Być może za- branie jej na akcję będzie dobrym wskaźnikiem tego czy rzeczywiście – jak twier- dzi – całkiem się zmieniła. Bones lekko wzruszył ramionami. - To ryzykowne, lecz Belinda jest wampirem. A to znaczy, że nadaje się do tej roboty. Plus, jest wystarczająco pociągająca, by robić za przynętę i nie wymaga treningu. Nie lubiłam Belindy i to nie dlatego, że kiedyś próbowała mnie zabić. Miała rów- nież pewną historię z Bonesem, która dotyczyła jego urodzin, jeszcze jednej wampirzycy - Annette, dwóch innych dziewczyn i naprawdę małej ilości rozmów. - Don? - spytałam. - Wypróbujemy Belindę w następnym tygodniu – powiedział w końcu. – Jeśli sobie nie poradzi, wtedy poszukamy kogoś innego na zastępstwo.

10 Wykorzystywanie wampirzycy, by zwabić i zabić inne wampiry. Ten pomysł był niemal tak samo szalony jak to, co robiliśmy teraz. To znaczy, wykorzystywali- śmy mnie – pół-wampira – do tego samego. - Musimy porozmawiać o czymś jeszcze – powiedział Don. – Kiedy ponad trzy miesiące temu Bones dołączył do jednostki, było to pod pewnym warunkiem. Nie prosiłem o jego największy wkład w naszą jednostkę… aż do dzisiaj. Zesztywniałam. Wiedziałam, co miał na myśli. Po mojej lewej, Bones znudzony ponownie uniósł brew. - Nie będę wypierał się tego warunku. Po prostu wymień osobę, którą mam zmienić w wampira. - Mnie. To jedno słowo padło ze strony Tate’a. Z niedowierzaniem skierowałam na niego wzrok. - Ale ty nienawidzisz wampirów! - wybuchłam. – Dlaczego chcesz, by cię zmienił w jednego z nich? - Nienawidzę go – zgodził się natychmiast Tate. – Jednak ty sama powiedziałaś, że to dana osoba decyduje o tym, jakim staje się wampirem, a nie odwrotnie. A to znaczy, że nienawidziłbym Bonesa nawet wtedy, gdyby był człowiekiem. Nieźle, pomyślałam wciąż zszokowana jego zamiarem. Dobrze wiedzieć, że ma otwarty umysł, jeśli chodzi o nieumarłych. Tak, jasne. Bones spojrzał na Dona. - Będę potrzebował czasu, by przygotować go do przemiany. Pozwólcie jednak, że od razu coś wyjaśnię. – Z powrotem spojrzał na Tate’a. – To nie sprawi, że ona cię pokocha. Przesunęłam wzrok na Bonesa. Powiedział na głos to, co również mnie martwi- ło. Boże, miałam nadzieję, że nie miałam nic wspólnego z decyzją Tate’a, by być pierwszą osobą w jednostce zmienioną w wampira. Proszę, niech nie robi nic tak drastycznego tylko ze względu na mnie. - Kocham cię jak przyjaciela, Tate. – Mój głos był łagodny. Nie znosiłam myśli, że musiałam mówić o tym przy świadkach, jednak wszyscy wiedzieli, co Tate do mnie czuł. Ostatnio nie był nieśmiały w okazywaniu tych uczuć. – W gruncie rze- czy jesteś jednym z moich najlepszych przyjaciół. Jednak patrzę na ciebie jedynie jak na przyjaciela. Don odchrząknął. - Dopóki ty lub Bones nie macie jakichś uzasadnionych obaw, osobiste uczucia Tate’a są nieistotne. - Obawiam się o jego motywację – odpowiedział natychmiast Bones. – A co, jeśli ogarnie go zgorzknienie, gdy nie uda mu się oderwać jej od mojego boku – a pozwól, że zapewnię cię, że nigdy ci się to nie uda. Wtedy pozostaje pytanie – czy dokonuje tego wyboru dla siebie, czy dla niej? Jeśli robi to z innego powodu, będzie miał mnóstwo czasu, by tego żałować.

11 W końcu odezwał się sam Tate. - Mam swoje własne powody. Jednak zapewniam, że nie wpłyną one na moje zaangażowanie i lojalność w stosunku do jednostki. Bones uśmiechnął się do niego lekko. - Za sto lat twojej pracy i szefa dawno już nie będzie, ale ty wciąż będziesz stwo- rzony przeze mnie. Będziesz winien lojalność mi, dopóki nie pozwolę ci założyć własnej linii lub dopóki nie wyzwiesz mnie na pojedynek, na który się zgodzę. Jesteś pewien, że się na to piszesz? - Poradzę sobie – powiedział tylko Tate. Bones wzruszył ramionami. - W takim razie ustalone. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, Don, będziesz miał swo- jego wampira. Tak, jak obiecałem. Na twarzy Dona pojawił się wyraz ponurej satysfakcji. - Mam nadzieję, że nie będę tego żałował. Ja również ją miałam.

12 ROZDZIAŁ DRUGI W środku nocy obudziłam się w łóżku sama. Zaspana rozejrzałam się po pokoju, lecz Bonesa w sypialni nie było. Zaciekawiona zeszłam na dół i znalazłam go w salonie. Siedział na kanapie i zamyślony wpatrywał się za okno, w widoczny w oddali górski masyw. Wampiry miały zdolność siedzenia całkowicie nieruchomo, niczym prawdziwe posągi. Oczywiście Bones był wystarczająco piękny, by stanowić dzieło sztuki. Księżycowy blask sprawiał, że jego włosy wydawały się jaśniejszy od jego zwy- czajnego, ciemnego brązu. Powtórnie wrócił do swojego naturalnego koloru, by nie wyróżniać się tak bardzo podczas wykonywanych zadań. Delikatne, srebrne promienie wydobywały również wypukłości i wgłębienia jego doskonałej skóry, podkreślając jego szczupłą i doskonałą budowę. Jego ciemniejsze brwi pasowały do niemal czarnych oczu, kiedy te nie lśniły zielenią. Kiedy odwrócił głowę i zoba- czył mnie w progu, jego kości policzkowe zdawały się być jeszcze bardziej wyrazi- ste. - Hej – Zawiązałam ciaśniej szlafrok, który na siebie narzuciłam, wyczuwając w powietrzu . – Coś nie tak? - Wszystko w porządku, słonko. Nieco się jednak denerwuję. To przykuło moją uwagę. Usiadłam obok niego. - Ty się nigdy nie denerwujesz. Bones uśmiechnął się. - Mam coś dla ciebie. Jednak nie mam pojęcia czy to zechcesz. - A dlaczego miałabym nie chcieć? Bones ześlizgnął się z kanapy i uklęknął przede mną. Wciąż nic do mnie nie do- cierało. Dopiero, kiedy w jego dłoni dostrzegłam niewielkie pudełko z czarnego aksamitu zrozumiałam, co zamierzał. - Catherine. – Gdybym nawet nie zgadła, użycie przez niego mojego pełnego imienia z pewnością naprowadziło by mnie na właściwy trop. - Catherine Kathle- en Crawfield, wyjdziesz za mnie? Dopiero w tym momencie dotarło do mnie, jak bardzo chciałam, by Bones zadał mi to pytanie. Pewnie, wedle wampirzego prawa byliśmy zaślubieni, lecz przecię- cie dłoni przez Bonesa, złączenie jej z moją i zadeklarowanie mnie jako swojej żony nie było szczytem marzeń, jakie miałam jako mała dziewczynka. Plus, Bones zrobił to, by zapobiec wojnie między swoimi ludźmi a ludźmi Iana, swojego stwórcy, przez kwestię dotyczącą tego, do kogo należę. Jednakże patrząc teraz na Bonesa, wszystkie moje dziecinne marzenia rozmyły się w nicość. Prawda, Bones był byłym-śmiertelnym-żigolo-zmienionym w wam-

13 pira-zabójcą, a nie księciem z bajki, lecz żadna bohaterka z baśni nie mogła czuć się tak jak ja teraz, kiedy mężczyzna, którego kochałam jak szalona na kolanach prosił mnie o rękę. Z napływających emocji poczułam aż ściskanie w gardle. Ja- kim cudem spotkało mnie takie szczęście? Bones westchnął z pełną rozbawienia irytacją. - Akurat teraz nie wiesz, co powiedzieć. Jeśli nie masz jednak nic przeciwko, to wybierz jedną z dwóch odpowiedzi. To napięcie to prawdziwa tortura. - Tak. Do oczu napłynęły mi łzy, mimo że śmiałam się, dając upust kipiącej we mnie radości. Poczułam, jak na palec wślizguje mi się coś twardego i chłodnego. Led- wie widziałam co to, gdyż mój wzrok był zamglony od łez, lecz dostrzegłam błysk czerwieni. - Dałem go do ścięcia i oszlifowania już pięć lat temu - powiedział Bones. – Wiem, że sądzisz, że byłem zmuszony do związania się z tobą wcześniej. Zapewniam cię jednak, że to nieprawda. Zawsze miałem zamiar się z tobą ożenić. Po raz tysięczny pożałowałam, że lata temu opuściłam Bonesa w taki sposób. Myślałam, że go chronię. Okazało się jednak, że bez potrzeby raniłam nas oboje. - Jakże mogłeś się denerwować poproszeniem mnie o rękę, Bones? Umarłabym dla ciebie. Dlaczego więc nie miałabym dla ciebie żyć? Pocałował mnie długo i głęboko, szepcząc do mnie jedynie wtedy, gdy musia- łam zaczerpnąć powietrza. - Wiem, że teraz zamierzam zrobić to. Dużo później leżałam wyciągnięta w jego ramionach i czekałam na świt, który miał nadejść lada chwila. - Chcesz gdzieś uciec i wziąć cichy ślub czy raczej myślisz o hucznym weselu? – spytałam sennie. Bones uśmiechnął się. - Wiesz, jakie są wampiry, zwierzaczku. Nigdy nie gardzimy wielką pokazówką. Wiem również, że nasza wampirza „ceremonia” niespecjalnie spełniła twoje wy- obrażenia o ślubie. Dlatego właśnie chciałem dać ci coś, co to zmieni. Mruknęłam z rozbawieniem. - Wow, wielkie wesele. Będziemy mieli piekielny problem z wyjaśnieniem wszyst- kiego potencjalnej firmie cateringowej. Wybór dania głównego: wołowina bądź owoce morza dla ludzi, surowe mięso i różne części ciała dla ghuli… a dla wampi- rów wielka beczka ciepłej, świeżej krwi przy barze. Boże, już wyobrażam sobie wyraz twarzy mojej matki. Bones uśmiechnął się przebiegle i wstał. Zaciekawiona nie odrywałam od niego wzroku, kiedy przeszedł przez pokój i wybrał numer na swojej komórce. - Justina.

14 Kiedy tylko usłyszałam imię mojej matki, wyskoczyłam z łóżka jak oparzona. Bones uciekł ode mnie walcząc, by nie wybuchnąć śmiechem i kontynuował roz- mowę. - Tak, z tej strony Bones. Ach, co za brzydkie słowo na określenie mojej osoby… Taa. I nawzajem, jak sądzę… - Oddaj mi telefon - zażądałam. Zignorował mnie, ponownie uciekając poza zasięg moich rąk. Od momentu poznania mojego ojca, moja matka nienawidziła wampirów z niewiarygodną więc zaciekłością. Kiedyś nawet próbowała zabić Bonesa – dwa razy – i właśnie dlatego czerpał tak wiele przyjemności mogąc teraz nieco się na niej odegrać. - Tak naprawdę, Justino, nie zadzwoniłem do ciebie, by porozmawiać o tym, jakim to jestem obrzydliwym, nieumarłym mordercą … A tak, zdegenerowanym skurwielem również. Czyż wspominałem już, że moja mama była kurwą? Nie? Och, cholera, tak naprawdę, to pochodzę z długiej linii prostytutek… Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza, gdy Bones zaczął rozwodzić się nad ko- lejnym rarytasem ze swojej przeszłości. Do tej pory moja matka pewnie toczyła już pianę z ust. - …zadzwoniłem, by przekazać ci wspaniałe wieści. Poprosiłem twoją córkę o rękę, a ona mnie przyjęła. Gratulacje! Teraz oficjalnie zostanę twoim zięciem. Chcesz, żebym od razu zaczął mówić ci „mamo”, czy mam zaczekać z tym aż do ślubu? Rzuciłam się przez pokój i zanurkowałam w powietrzu. Wpadłam na niego z impetem i w końcu udało mi się wyrwać mu z dłoni telefon. Bones śmiał się tak bardzo, że zaczął przy tym regularnie oddychać. - Mamo? Jesteś tam? Mamo…? - Coś mi się zdaje, że będziesz musiała dać jej chwilkę. Zdaje się, że zemdlała. Bywały dni, kiedy czułam dojmujący żal, że nigdy nie zostanę matką. Pewnie, mój ojciec był wystarczająco młodym wampirem, by zapłodnić moją matkę, lecz generalnie wampiry nie mogły się rozmnażać. A ja nigdy nie przekazałabym mo- ich zmutowanych genów dziecku poczętemu w drodze sztucznego zapłodnienia, ani nie naraziłabym adoptowanego dziecka na mój niebezpieczny styl życia. Teraz jednak byłam wdzięczna za to, że nie jestem matką. Polując na wampiry i ghule widziałam już dużo potworności. Jednak hordy dzieci naszprycowanych cukrem, wrzeszczących podczas grania to w jedną, to w drugą grę, kiedy wiedzia- łam, że to przede mną nie ma ucieczki? Prawdziwie przerażająca wizja. Bones był na zewnątrz „Chuck E. Cheese”, szczęśliwy drań. To ze względu na jego poziom mocy. Kiedy był blisko, to znaczy w środku lokalu, inne wampiry go wyczuwały. Zazwyczaj Bones obserwował nas do chwili rozpoczęcia akcji, gdy nasz cel wiedział, że on lub ona był na celowniku. Ja nie miałam aury typowej dla nieumarłych, przypominającej wszystko od wyładowania elektrostatycznego do

15 porażenia prądem, w zależności od mocy posiadanej przez wampira. Nie, moje serce biło i oddychałam, przez co wydawałam się nieszkodliwa dla tych, którzy i tak nie wiedzieli czego szukać. Na koniec, moja skóra była niemal w całości zakryta. Hej, nie byłam przynętą, nie musiałam więc nosić mojego zwyczajnego stroju zdziry. To Belinda miała na sobie głęboko wycięty top i biodrówki, ukazujące kilkanaście centymetrów jej brzucha. Miała zakręcone włosy i makijaż. To rzadkość, gdyż jako więzień Dona, nie wychodziła zbyt często. Patrząc na Belindę, jej blond włosy, pełne, rozciągnięte w uśmiechu usta i po- nętne krągłości, ludzie nigdy by nie zgadli, że jest wampirem. Szczególnie, że był dzień. Nawet ci skłonni uwierzyć, że wampiry istnieją wierzyli w błędne mity, według których mogły one wychodzić jedynie nocą. Mówiąc krótko wszystkie te historie, razem ze spaniem w trumnach, wstrętem do symboli religijnych lub zabiciem ich przy pomocy drewnianego kołka, były nieprawdziwe. Mały chłopiec stanął obok mnie i pociągnął mnie za ramię. - Jestem głodny – powiedział. Zmieszałam się. - Ale dopiero co jadłeś. Przewrócił oczami. - Paniusiu, to było godzinę temu. - Mów do mnie mamo, Ethan – przypomniałam mu z szerokim uśmiechem, jed- nocześnie wyławiając z torebki pieniądze. To miało być zadanie najprostsze ze wszystkich. Nie miałam pojęcia, skąd Don załatwił dziesięciolatka, by odgrywał mojego syna. Jednak załatwił, by Ethan do nas dołączył. Powiedział, że jeśli mamy spędzić kilka godzin w „Chuck E. Cheese” bez dziecka, nasz wampirzy cel założy, że albo jesteśmy pedofilami, albo – jak rany – łowcami wampirów. Ethan chwycił mi z dłoni garść drobnych, nie czekając nawet, aż wyjmę bankno- ty. - Dzięki! – powiedział i pędem rzucił się w kierunku kolejki po pizzę. No dobra. To wyglądało autentycznie. Przez cały dzisiejszy dzień, plus również wczorajszy, patrzyłam jak dzieci robią to swoim rodzicom. Dobry Boże… Przez dwa dni wyda- łam więcej pieniędzy na niekończące się jedzenie i różne gry niż przez cały ty- dzień w robocie, kupując w barach niezliczone giny z tonikiem. Przynajmniej wszystko fundował Wuj Sam, nie ja. W „Chuck E. Cheese” było tylko jedno piętro, łatwiej więc było nie spuszczać wzroku z Belindy. Nie było nawet potrzeby, by siedzieć obok niej i dyszeć jej w kark. Stała teraz na lewo od głównych drzwi, grając w Skee-Ball. Kolejny raz rzuciła piłką, idealnie trafiając w sam środek kół. Światełka maszyny przygasły nieco, gdy kolejna warstwa biletów wypadła z jej boku. Przy stopach Belindy

16 widniała już ich sterta, a obok zgromadziła się już pokaźna grupa dzieci z podzi- wiającymi ją ojcami. Jednak w „Chuck E. Cheese” nie było żadnego wampira, mimo że lokal ten był powiązany z tajemniczym zniknięciem całej rodziny przed trzema tygodniami. Nie, żeby ktokolwiek z klientów o tym wiedział. Don zaczął podejrzewać, że wampiry mają cokolwiek z tym wspólnego, gdyż kamery przemysłowe zareje- strowały osobę z płonącymi, zielonymi oczami. Nieumarli zabójcy lubili kilka razy polować na tym samym terenie. Co – prawdę mówiąc - stanowiło dla mnie piekielne zaskoczenie. Gdyby wampiry czy ghule nie powracały dwa razy w to samo miejsce, wydział specjalny Departamentu Bezpie- czeństwa Wewnętrznego, którym kierował mój wuj, nie miał by pracy. Tylko niektórzy z krwiopijców byli wystarczająco inteligentni, by – jak błyskawica – nigdy nie uderzać dwa razy w to samo miejsce. Poczułam wibracje mojej komórki. Zdjęłam ją z paska, spojrzałam na numer… i uśmiechnęłam się. Na wyświetlaczu widniało „911”, co znaczyło, że na parkingu właśnie zauważono wampira. Powoli przeszłam do miejsca, w którym stała Be- linda, nie spuszczając przy tym wzroku z Ethana. Położyłam jej dłoń na ramieniu, na co spojrzała na mnie z irytacją. - Czas na pokaz - mruknęłam. - Zabieraj ręce – odparła, nie przestając słodko się uśmiechać. Zamiast tego ści- snęłam ją jeszcze bardziej. - Jeśli tylko czegoś spróbujesz – zabiję cię. Jeśli tylko Bones nie zrobi tego pierw- szy. Oczy Belindy na moment zamigotały jasną zielenią, po czym dziewczyna wzru- szyła ramionami. - Jeszcze dziesięć lat i nie będę musiała więcej na ciebie patrzeć. Puściłam ją. - Masz rację. Nie spieprz więc oferty lepszej niż na to zasługujesz. - Nie musisz być gdzieś indziej, Żniwiarzu? – syknęła tak cicho, że ledwie ją sły- szałam. – Nie chcesz chyba wystraszyć rybki, co? Zanim odeszłam, rzuciłam Belindzie chłodne i oceniające spojrzenie. Mówiłam poważnie. Jeśli będzie chciała wyciąć jakiś numer i narazi którekolwiek z dzieci, zabiję ją. Ale – zgodnie z przysłowiem – daliśmy jej w ręce pełen dzban. Teraz tylko musieliśmy poczekać i zobaczyć czy urwie się od niego ucho. W drodze do Ethana moja komórka ponownie zawibrowała. Zerknęłam na nią i jęknęłam w duchu. Kolejne „911”. To znaczyło, że pojawił się kolejny wampir. Niedobrze. Dotarłam do Ethana, chcąc mieć na oku zarówno jego, jak i drzwi. Nie trwało długo, gdy zobaczyłam jak obaj wchodzą do środka. Poznałam ich po lśniącej skórze i charakterystycznych ruchach, które odróżniały ich od zwyczajnych ludzi.

17 Ponownie z frustracją rozejrzałam się po „Chuck E. Cheese”. Ze wszystkimi obecnymi tu dziećmi, było to najgorsze miejsce na walkę z nieumarłymi. Gdybym to ja robiła za przynętę, starałabym się zwabić wampiry z powrotem na parking, by zminimalizować ewentualne ofiary w ludziach. Jednak Belinda pewnie nie dbała o śmiertelnych. Cóż, będę musiała zostać i jej pomóc. Chwyciłam Ethana za rękę. - Już czas – powiedziałam. Jego zielono błękitne oczy rozszerzyły się. - Są tutaj źli ludzie? – wyszeptał. Wątpiłam, by Don wyjaśnił Ethanowi – lub jego rodzicom, kimkolwiek byli wa- riaci, którzy zgodzili się na udział ich syna w operacji – jakiego rodzaju „złych ludzi” ścigamy. Ja również nie chciałam się nad tym rozwodzić. - Masz nie znikać mi z oczu, pamiętasz? – powiedziałam łagodnie, acz stanowczo. – Wszystko będzie dobrze. Skinął głową, wyraźnie gromadząc w sobie odwagę. - Dobrze. Jaki dobry chłopiec. Moja komórka znów zawibrowała, a na ekranie pojawiła się seria cyfr - „911– 911”. - O żesz k..urka – W ostatniej chwili się powstrzymałam. Ethan zerknął na mnie. - Co się stało? Ciaśniej ujęłam jego dłoń. - Nic. Oczywiście, to było kłamstwo. Podniosłam wzrok na tyle, by dostrzec trzeciego wampira wchodzącego właśnie przez drzwi. Potem czwartego. Zobaczyłam, jak Belinda zamarła w połowie zagrywki do Skee-Ball, popatrzyła na nich i uśmiech- nęła się. Szeroko. To będzie piekielne popołudnie.

18 ROZDZIAŁ TRZECI Zauważenie Belindy nie zajęło wampirom dużo czasu. Być może nawet wyczuli jej zapach zanim ją w ogóle zobaczyli, gdyż nie minęła nawet minuta od ich wej- ścia, gdy skierowali się w jej stronę. Trzymałam Ethana mocno za rękę i słysza- łam, jak Belinda się z nimi wita. Wytężałam przy tym słuch, by upewnić się, że nie powie niczego, czego nie powinna. Jak na przykład „pułapka”, albo „Żniwiarz”. Jak dotąd, było nieźle. Belinda po prostu sobie flirtowała… przy czym robiła to nieco uszczypliwie i z podtekstem, pytając ich czy zamierzali tu kogoś zjeść. - A myślałaś, że po co tu jesteśmy? – powiedział jeden z nich, uśmiechając się z wyższością. – Z pewnością nie dla tej wielkiej, grubej myszy. Pozostali roześmiali się, a ja mimowolnie zacisnęłam zęby. Skurwiele. - Jesteś tu z kimś? – spytał kolejny, spoglądając na Belindę z pożądaniem. - Z jakąś laską, którą tu spotkałam i jej synem - odparła Belinda wymijająco. – Jeden z was może ją zjeść, ale do chłopaka pierwszeństwo mam ja. - Wskaż ich – odezwał się brunet. Gdy Belinda uniosła wzrok i wskazała na nas palcem, odwróciłam od nich wzrok i spojrzałam na Ethana, a na twarzy pojawił mi się fałszywy uśmiech. Nie martw się. Nic ci się nie stanie. - Blondynka w czarnym golfie, która trzyma chłopca za rękę. To oni. - Ładna – powiedział brunet przeciągle, po czym dodał szybko. – Ale nie tak ładna jak ty, oczywiście. - Dzięki. – Głos Belindy jasno wskazywał, że nie był jednak wystarczająco szybki, lecz postanowiła dać sobie spokój. – To jak zazwyczaj to robicie? Po prostu łapie- cie dzieciaka i zwiewacie? - Widzisz tamtego faceta? – Wysoki, chudy wampir wskazał mężczyznę z plakiet- ką pracownika lokalu. – Wystarczy, że spojrzę mu w oczy i zahipnotyzuję, a odda mi swój strój. - A niby po co chcesz nosić łachy jakiegoś gościa? – spytała Belinda z niedowie- rzaniem. Swobodnie spojrzałam w ich kierunku. Sama się nad tym zastanawia- łam. - Nie jego ubranie, ale uniform „Chuck E. Cheese” – odparł wampir z uśmiechem. – Dzieciaki łatwo jest wyprowadzić bez wzbudzania zbędnych podejrzeń, kiedy go nosisz. Nawet, jeśli zauważą nas ich rodzice, jeden z nas po prostu ich hipno- tyzuje, a wracają do domu myśląc, że wszystko w porządku. Dopiero po jakichś dwóch dniach zauważają, że ich dzieci nie ma w domu, lecz nie pamiętają, gdzie je zostawili.

19 - Wyprowadzamy ich po kolei i przechowujemy w bagażniku – dodał inny. – O tej porze roku jest wystarczająco chodno, by nie umarli i zgnili, a dzięki hipnozie nie robią zamieszania i siedzą cicho. Tak mocno ścisnęłam dłoń Ethana, że aż jęknął. Szybko rozluźniłam uścisk, walcząc by z furii moje oczy nagle nie rozbłysły. Każda śmierć będzie dla nich zbyt szybka. Belinda uśmiechnęła się. - Wampir w kostiumie „Chuck E. Cheese”? Muszę to zobaczyć. Mężczyzna również odpowiedział uśmiechem. - Poczekaj tu, skarbie. Spodoba ci się przedstawienie. Jak na zawołanie, przypominające roboty postacie zaczęły poruszać się na sce- nie. Dzieci zapiszczały z uciechy. Patrzyłam, jak jeden z wampirów podążył za wskazanym pracownikiem za kulisy. Miałam zamiar pójść za nimi, lecz słysząc następne słowa stanęłam jak wryta. - …głodny teraz. Idę wrzucić coś na ząb – powiedział rudowłosy wampir, po czym zaczął oddalać się od Belindy i pozostałych. Puściłam dłoń Ethana. Belinda podkreśliła, że chłopiec należy do niej, a to w obecnej sytuacji czyniło go najbezpieczniejszym dzieckiem na sali. Uklękłam obok niego, by móc spojrzeć mu w oczy. - Widzisz tamtą grę? – spytałam wskazując na maszynę najbliżej nas. – Zagraj w nią i nie odchodź stąd, dopóki ja lub jeden z mężczyzn, których poznałeś wcze- śniej po ciebie nie przyjdzie. Obiecaj mi. Ethan skinął głową. - Obiecuję. - Dobry chłopiec - mruknęłam. Ethan podszedł do automatu i wrzucił do niego wszystkie swoje drobne. Obserwowałam, jak rudowłosy wampir poluje na swoją ofiarę i poczułam, jak budzi się we mnie wściekłość. - Wszystkie jednostki, przygotować się – powiedziałam cicho do komórki. Sprawy szybko mogły przybrać zły obrót. Kiedy wampir krążył po sali, dyskretnie wodziłam za nim wzrokiem. Bystrym wzrokiem wyłapywał, które dzieci były z opiekunem, a które bez. Przy maszynie wymieniającej bilety stał chłopiec zbierający zamienione żetony. Wampir obser- wował go i podszedł do niego z tyłu w chwili, gdy chłopiec zaczął przeglądać róż- ne gry. Potem poczekał, aż podejdą do rogu sali i położył mu dłoń na ramieniu. Chłopiec podniósł wzrok… i tyle wystarczyło. Wampirze oczy zalśniły zielonym światłem, a wampir mruknął coś tak cicho, że nie zdołałam tego usłyszeć. Nikt nic nie zauważył. Chłopiec bez wahania podążył za wampirem do następnej sali, po czym zniknął za jednym z przepierzeń. Ruszyłam za nimi. Zauważyłam, że wampir wybrał najmniej uczęszczane miej- sce, które służyło do magazynowania zepsutych automatów. Klęczał, a chłopiec

20 stał zwrócony do niego twarzą. Widziałam zieloną poświatę odbijającą się od twarzy dziecka, które nie próbowało nawet uciekać czy krzyczeć. Wampir zamierzał go właśnie ugryźć. Dokładnie w tym miejscu, gdzie w mniej niż minutę mógł ukryć małe ciało za jedną z zepsutych maszyn. A jego rodzice zaczną podejrzewać, że coś mu grozi dopiero wtedy, gdy on już będzie martwy… Rudowłosy pochylił się do szyi chłopca, niepowstrzymywany przez strach przed rodzicami, Bogiem, czy czymkolwiek innym. Wyciągnęłam z rękawa srebrny sztylet i podkradłam się bliżej. Przywitaj się z moim małym przyjacielem, dupku! - Co do…? Czując falę mocy za plecami obróciłam się gwałtownie tuż przed tym, jak usły- szałam zdziwiony głos. Stał za mną wampir w przebraniu „Chuck E. Cheese”, który pytająco przekrzywił głowę przyozdobioną wielką, pluszową myszą. Wam- pir przed chłopcem zdjął ręce z jego ramion i podszedł do mnie, zmrużonymi oczami wpatrując się w mój nóż. - Srebro – mruknął. Wpadliśmy. - Ruszać! – wrzasnęłam wiedząc, że Bones mnie usłyszy, po czym rzuciłam no- żem. Ostrze aż po rękojeść zatopiło się w jego piersi. Niemal w tym samym momen- cie rzuciłam się na niego, przewracając go i kilkukrotnie przekręcając sztylet. Poczułam jednak, jak coś na mnie spadło. Coś ciężkiego… i miękkiego. Wampir w przebraniu myszy. Przetoczyłam się na bok, podciągając nogi do piersi i kopniakiem go z siebie zrzuciłam. Upadł na jedną z maszyn z grami video, która pchnięta impetem wy- padła przez okno. Usłyszałam Tate’a krzyczącego „Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego, nie ruszać się!” i rzuciłam kolejnymi ostrzami, które bezbłędnie wylądowały w pluszowej piersi krwiopijcy. Cofnął się, jednak nie upadł. Cholerny kostium musiał być zbyt gruby. Chwyciłam kolejne noże i zaatakowałam go. Walczył z zaciekłością niezwykłą jak na kogoś uwiązanego w kostiumie myszy. Zaczęliśmy tarzać się po ziemi. Ja próbowałam wbić w niego sztylet na tyle głęboko, by go zabić, a on usiłował mnie pobić pomimo krępującego go przebrania. - Zostaw Chucky’ego w spokoju! – usłyszałam dziecięce zawodzenie, po którym nastąpił zbiorowy płacz. Jezu Nazareński, jak tu nie mówić o psychicznym okaleczaniu dzieci? szczegól- nie, gdy patrzyły na kogoś, kto według nich był jakąś wariatką usiłującą zasztyle- tować ich ukochanego idola. Jeśli Bones nie usunie im tego wspomnienia, przez całe lata będą śnić koszmary. Nie skupiałam jednak na tym uwagi. Wciąż wbijałam w wampira noże, gdy usły- szałam niedaleko wybuch innej bójki. Pozostałe wampiry. W końcu udało mi się

21 wystarczająco głęboko wepchnąć ostrze w ciało pode mną, by wampir zwiotczał, i przekręciłam ostrze. Podniosłam się z ziemi i napotkałam przerażony wzrok dzieci i ich rodziców. Nie miałam jednak czasu wyjaśniać, że Chucky nie był Chuckym, lecz jego złym bliź- niakiem. Z wrzaskiem wampir o blond włosach rzucił się na mnie, niemal tratując ludzi po drodze. Sięgnęłam po kolejny nóż i zauważyłam, że pozostało mi ich już zaledwie kilka sztuk. Nie miałam jednak wyboru. Z odsłoniętym ostrzem wyszłam mu naprzeciw. Nie mogłam ryzykować rzucenia sztyletu. Gdyby zrobił unik, trafi- łabym kogoś stojącego za nim. Nie, to musiała być bezpośrednia walka. Pozwoli- łam, by moje oczy w końcu zalśniły. Dalej, blondynku, zobaczmy co potrafisz. Na widok moich oczu zawahał się, lecz zaledwie na chwilę. Kątem oka zauważy- łam, jak Belinda zmaga się z ciemnowłosym wampirem. Z oczywistych powodów nie daliśmy jej żadnej broni, lecz widok jej walczącej dla nas, a nie przeciwko nam, stanowił pewną ulgę. Za blondwłosym wampirem pojawił się ostatni z ich grupy. Kiedy mnie zoba- czył, warknął dziko i również ruszył w moim kierunku. Niemal natychmiast jednak zatrzymał się i spojrzał na drzwi. - O żesz – powiedział, po czym błyskawicznie uciekł za scenę. Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć co go tak przestraszyło. Czułam, że na sali pojawił się Bones. W tym samym jednak momencie drugi z wampirów zaata- kował mnie, nie mogłam więc rozkoszować się widokiem również jego, podwija- jącego pod siebie ogon. - Idź za nim, ja się zajmę blondynkiem – zawołałam uchylając się przed parą kłów próbujących rozszarpać mi gardło. - Dorwę skurwiela – warknął Bones, po czym zniknął za dużymi, puszystymi, automatycznymi postaciami, które wciąż śpiewały i żartowały na scenie. - Na zewnątrz, ludzie! – rozkazałam między jednym a drugim ciosem. I to szybko, nim ktokolwiek z dzieci lub rodziców zostanie zakładnikiem, pomyślałam. Zerknęłam na Belindę, która złapała już jednego z wampirów i teraz w niemal niedźwiedzim uścisku wyprowadzała go na zewnątrz. Wydawało mi się, że jedno- cześnie coś do niego mówi, jednak w całym tym zgiełku niech mnie diabli, jeśli cokolwiek zdołałabym usłyszeć. Potężny cios ponownie zwrócił moją uwagę na wampira przede mną. Jeszcze tylko troszkę, mówiłam sobie w myślach. Nie chcę zabić również ciebie na oczach tych dzieci. I tak będą miały koszmary. Kiedy stanął przed dziurą w wybitym oknie, przez które wyleciał automat z grą, zaatakowałam go nisko, starając się uniknąć jego kłów. Wypadliśmy na parking, twardo uderzając o asfalt. Miałam przy sobie zaledwie kilka noży, nie oczekiwa- łam bowiem, że tyle ich stracę wbijając je w ubranko Chucky’ego. Musiałam do- brze wybrać moment.

22 - Mamusiu, niech oni przestaną – zawyło jakieś dziecko, a ja zaklęłam w duchu. To najgorsze miejsce na obławę wampirów. Sądząc po odgłosach, chłopaki mieli wystarczająco dużo kłopotu z powstrzy- maniem spanikowanych rodziców i dzieci przed wybiegnięciem na parking, co jeszcze bardziej skomplikowało by sprawy. Dave warknął rozkaz, by ciemnowło- sego wampira, z którym zmagała się Belinda, umieszczono w kapsule. Sprytnie. Zamknięty w tym pudle nie będzie już zagrożeniem, a zawsze będziemy mogli go zabić później, po powrocie do ośrodka. Pochyliłam się, starając uniknąć potężnego ciosu, który przetrącił by mi kark i spojrzałam na Belindę. Jakby w zwolnionym tempie patrzyłam, jak pozbawiona już swojego więźnia wampirzyca doskoczyła nagle do Zachary’ego, nowego w naszej jednostce, i zatopiła kły w jego szyi. - Tate, powstrzymaj ją! – wrzasnęłam bezradna, że nie mogę nic zrobić. Belinda poderwała głowę, puszczając Zachary’ego, który upadł na ziemię. Ranny trzymał się za gardło, a ciepła krew tryskała spomiędzy jego palców. Wtedy Belinda ucie- kła. Usłyszałam strzały, przekleństwa i tupot wielu stóp, kiedy pozostali żołnierze z jednostki pospieszyli do nas. - Wróg na wolności! Zabezpieczyć teren! - krzyknął Cooper. Zimnym wzrokiem spojrzałam na wampira przede mną. - Nie mam na to czasu – warknęłam i natarłam na niego, przewracając nas oboje. Zaczął młócić pięściami, zadając liczne ciosy, lecz nie broniłam się. Przyjmowa- łam je wszystkie, jedną ręką odsuwając od siebie jego szczękę, drugą zaś chwyta- jąc sztylet i przebijając nim jego serce. Wystarczyły trzy ruchy ostrzem, by był dosłownie martwy. Odsunęłam się od niego. Żebra bolały mnie jak diabli, jednak nie przycisnęłam do nich ręki, jak instynktownie chciałam. Nagle po mojej lewej wybuchło zamie- szanie. Odwróciłam głowę w samą porę, by zobaczyć jak ciemnowłosy wampir, którego właśnie umieszczano w kapsule, powala dwóch najbliżej stojących żoł- nierzy na ziemię. Większość oddziału, która nie pilnowała wyjść z lokalu, pobiegła za Belindą. Zostali jedynie ci, którzy opatrywali Zachary’ego. Ten wampir zaś w pełni wyko- rzystał ich nieuwagę. Dave rzucił się na niego, lecz krwiopijca zrobił unik, niczym makabryczny pin- gwin na brzuchu prześlizgnął się po asfalcie, po czym pędem puścił się przed siebie. Rzuciłam się za nim, gdy usłyszałam głosy Tate’a i Coopera, którzy ścigali Belin- dę. Jako śmiertelnicy nie mieli najmniejszych szans, by ją dogonić. W ułamku sekundy podjęłam decyzję i podjęłam pościg za Belindą. Była dla nas większym zagrożeniem. Belinda znała nazwiska ludzi z jednostki. Znała wszelkie szczegóły działalności organizacji Dona i – będąc tak długo uwięzioną w naszym systemie

23 bezpieczeństwa – mogła przekazać jego dokładny opis temu, ko byłby wystarcza- jąco głupi, by spróbować się do niego włamać. Nie mogłam pozwolić, by komu- kolwiek przekazała te informacje. Biegłam tak szybko, jak tylko mogłam, szybko doganiając Tate’a i Juana. Nie widziałam przed sobą Belindy, usłyszałam jednak pisk hamulców i gniewne okrzyki ludzi, gdy przebiegała przez coś, co wydawało mi się ruchliwym skrzyżo- waniem. - Weź samochód – wydyszałam do Tate’a, mijając go pędem. – Namierzcie mnie! W pagerze miałam zamontowany nadajnik, a samochodem mogli dogonić mnie o wiele szybciej. Oraz załatwić sprawę z policją, gdyby do tego doszło. Rozległy się kolejne piski hamulców, gdy wypadłam na skrzyżowanie i dostrzegłam Belin- dę znikającą w jednej z bocznych uliczek. O nie, moja droga, pomyślałam. Wytężyłam siły marząc o tym, by moje żebra nie bolały tak, jakby przy każdym kroku miały się złamać. W duchu modliłam się, by Belinda nie wpadła do jakiegoś domu i próbowała wziąć zakładnika. Może jednak widziała i słyszała wystarczają- co dużo o mnie i o jednostce, by wiedzieć, że nie wyszło by jej to na dobre. Nie, uciekała jak sto diabłów, a ja – depcząc jej po piętach - przeklinałam ją w duchu na czym świat stoi. Nie zmniejszając tempa Belinda wyrzuciła ciało w powietrze i przeskoczyła przez płot. Dzięki Bogu nie należała do wysokich rangą wampirów, którzy potrafi- li latać. Wtedy było by po mnie. Pokonałam płot niemal tak szybko, jak ona, jed- nak rana, jaką zadał mi wystający kawałek drutu nie uleczyła się natychmiast, jak w jej przypadku. Bywały dni, kiedy zazdrościłam nieumarłym ich uzdrawiających zdolności. Nie na tyle jednak, by w pełni stać się jednym z nich. Kiedy dogoniłam ją na tyle, by móc zaryzykować, wyrzuciłam z dłoni noże. Zo- stały mi zaledwie dwa, musiałam więc dobrze wycelować. Sztylety wbiły się w jej plecy. Belinda zachwiała się, lecz nie upadła. Cholera, nie trafiłam w serce! Moja orientacja podczas gorączkowego biegu po nierównym gruncie i z ruchomym celem nie mogła się równać z tą, którą prezentowałam w zamkniętym ośrodku i nieruchomo. Zapamiętać: popracować nad rzucaniem do celu w czasie pościgu. Jednak ostrza zaczęły ją spowalniać. Całe to podskakiwanie podczas biegu mu- siało przesunąć jedno z nich w pobliże jej serca. Belinda jednak nie mogła po prostu zatrzymać się, by sięgnąć do tyłu i wyszarpnąć je z ciała. Próbowała za- machnąć się i pochwycić je nie zmniejszając swojej zabójczej prędkości, jednak jedyne, co jej się udało, to wepchnąć noże jeszcze głębiej. Belinda ponownie się zachwiała, a ja zmusiłam się do jeszcze szybszego biegu. Już prawie… Gaz do dechy, Cat, nie możesz pozwolić jej zwiać! Zebrałam wszystkie siły i skoczyłam na nią. Udało mi się chwycić ją za kostki i przewrócić. Momentalnie obróciła się i zaatakowała kłami każdy skrawek moje-

24 go ciała, jaki tylko znalazła. Zignorowałam to i rzuciłam się na nią, całym cięża- rem naciskając na jej pierś. Belinda natychmiast znieruchomiała. Jej ogromne, chabrowe oczy na sekundę napotkały mój wzrok, po czym szybko je zamknęła. Z jej gardła wyrwał się krzyk, który nagle zamarł. Ostrza, wciąż tkwiące w jej plecach, przecięły jej serce. Nie zamierzałam jednak ryzykować. Przewróciłam ją na brzuch, chwyciłam za rękojeści i mocnym ruchem przekręciłam noże. Momentalnie poczułam, jak jej ciało pode mną zwiotczało. Powinnaś skorzystać z dziesięcioletniej umowy, pomy- ślałam chłodno. A teraz zobacz, co z tego masz. Głośny krzyk przywrócił mnie do rzeczywistości. Wyglądało na to, że Belinda i ja znajdowałyśmy się na skraju czyjegoś trawnika. Właścicielka domu, starsza ko- bieta, była najwyraźniej poruszona widokiem dwóch dziewcząt toczących śmier- telną walkę na jej podwórku. Usiadłam z westchnieniem. - No dalej, proszę zadzwonić na 911. Poczuje się pani lepiej. – Pomimo faktu, że policja nigdy mnie nie dostanie. Nie z referencjami Dona. Poza tym gotowa by- łam się założyć, że niedługo zjawią się tu zarówno Tate z chłopakami, jak i Bones. Nie potrzebował żadnego nadajnika, by mnie zlokalizować. Wystarczył mu mój zapach. Kobieta zaczęła mamrotać coś w stylu „Morderczyni” i weszła do domu, zatrza- skując za sobą drzwi. Chwilę później usłyszałam, jak dzwoni na policję. Zostałam na trawie, przy ciele Belindy, uprzejmie kiwając głową na powitanie kilkorgu jej sąsiadom, którzy z ciekawości wyszli na zewnątrz. Natychmiast jed- nak wracali do domów i - wzorem staruszki – dzwonili na policję. Nie minęły jesz- cze trzy minuty, kiedy zobaczyłam Bonesa. Zwolnił, kiedy mnie dostrzegł i ostat- nie kilka metrów pokonał spacerem. - Nic ci nie jest, słonko? Skinęłam głową. - Tylko zadrapania i siniaki. Nic poważnego. A co z wampirem, którego ścigałeś? Bones uklęknął obok mnie. - Sądzę, że w tej chwili w piekle wita się z Belindą. Świetnie. Jeden może i uciekł, ale trzech nie, a najbardziej niebezpieczna z tej trójki zaczynała marszczyć się i wysychać w późnym, popołudniowym słońcu. - A Zachary? Bones potrząsnął głową. Głęboko zaczerpnęłam powietrza i pożałowałam, że nie mogę jeszcze raz zabić Belindy. Pisk opon zapowiedział przyjazd chłopaków. Juan i Tate wyskoczyli z samocho- du, który zatrzymał się tuż obok nas. Wstałam i otrzepałam się z trawy i kurzu. - Jak widzicie, chłopcy, Belinda została zwolniona.

25 ROZDZIAŁ CZWARTY Ciemnowłosemu wampirowi udało się uciec. Dave obwiniał się, że osobiście nie umieszczał go w kapsule, jednak atak Belindy na Zachary’ego, który oczywiście od początku planowała, całkowicie odwrócił jego uwagę. Zachary wykrwawił się, zanim jeszcze Bones skończył z ostatnim wampirem, nie było więc szans, by go uzdrowić. Zachary miał również swoją wersję testamentu za życia. Nie chciał, by w przypadku śmierci podczas misji wskrzeszono go jako nieumarłego. Dlatego też, pomimo smutku, pochowaliśmy go. Okazało się, że Ethan jest sierotą. Wyjaśniało to, dlaczego jego rodzice nie opo- nowali, by odgrywał mojego syna. Zmusiłam Dona, by obiecał, że nigdy więcej nie wykorzysta jego lub jakiegokolwiek innego dziecka do tak niebezpiecznych zadań i że znajdzie chłopcu dobrą rodzinę zastępczą. Skoro potrafił kierować tajnym wydziałem rządowym do odnajdywania nieumarłych, znalezienie takiej rodziny nie powinno sprawić mu większych kłopotów. W końcu dla Tate’a nadeszła godzina „W”. Tego dnia wszyscy znajdowali się w ośrodku. Brakowało tylko jednej osoby, lecz tylko przez problemy techniczne z samolotem. Annette - pierwszy wampir stworzony przez Bonesa - przyjeżdżała, by pomóc nam z Tatem. To ja wpadłam na ten pomysł. Od chwili, gdy Annette starała się odsunąć mnie od niego przy pomocy pikantnych historii z przeszłości, Bones ledwie z nią roz- mawiał. Wiedziałam jednak, że ta obcość mu przeszkadzała. Zaproponowałam więc, by Annette mogła pilnować Tate’a, kiedy po przemianie będzie zamknięty w celi. Zanim Tate zacznie kontrolować swój głód na tyle, by nie rozrywać pierw- szej żyły, jaką tylko zobaczy, jedynie ktoś nieumarły będzie mógł pomóc mu w ciągu tych pierwszych dni. Dave już się zgłosił. Jednak gdyby był ktoś trzeci, Bones miałby więcej wolnego czasu. A Annette miałaby szansę dojść z nim do porozumienia. Czyż nie byłam świetnym rozjemcą? Teraz jednak denerwowałam się. Za pół godziny Bones zabije Tate’a tylko po to, by zaraz potem go wskrzesić. Okres pomiędzy jego śmiercią a ponownymi naro- dzinami mógł wynieść godzinę, a może nawet kilka. Wszystko zaplanowane było na dwudziestą, zaraz po zachodzie słońca, kiedy Bones będzie najsilniejszy. Przemiana wiele wymaga od wampira. Tak przynajmniej słyszałam. To jednak było moje pierwsze takie doświadczenie. Zgodnie z przewidywaniami, Don zainstalował zestaw kamer. Podłączył nawet Tate’a do monitorów, by zarejestrować dokładny moment zgonu i zaniku fal mózgowych. Na widok całego tego wysokiej klasy sprzętu Bones tylko potrząsnął głową i kwaśno spytał czy wszystko będzie również transmitowane w sieci.