lukasz3651

  • Dokumenty61
  • Odsłony73 317
  • Obserwuję51
  • Rozmiar dokumentów94.0 MB
  • Ilość pobrań41 249

Nocna łowczyni 4-przeznaczona śmierci

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Nocna łowczyni 4-przeznaczona śmierci.pdf

lukasz3651 EBooki nocna łowczyni
Użytkownik lukasz3651 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (1)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 163 stron)

Przeznaczona śmierci Nocna Łowczyni 4 Jeaniene Frost ROZDZIAŁ PIERWSZY Jeśli mnie złapie, zginę. Biegłam jak mogłam najszybciej, pędząc między drzewami, splątanymi konarami i skałami w pobliskim lesie. Potwór warknął, nie przestając mnie gonić, a dźwięk ten rozległ się bliżej niż poprzednio. Nie ucieknę mu. Potwór biegł coraz szybciej, a ja poczułam narastające zmęczenie. Las przede mną rozrzedził się, ukazując blond wampira stojącego na wzgórzu nieco dalej. Natychmiast go rozpoznałam i nabrałam nadziei. Jeśli tylko uda mi się do niego dobiec, nic mi się nie stanie. On mnie kocha. Ochroni mnie przed potworem. Wciąż jednak byłam od niego zbyt daleko. Pod wzgórze, na którym stał wampir, podpełzła gęsta mgła, przez co wyglądał jak zjawa. Krzyknęłam jego imię, gdy kroki potwora jeszcze bardziej się do mnie zbliżyły. Spanikowana rzuciłam się naprzód, o włos unikając uchwytu kościstych dłoni, które wciągnęły by mnie do grobu. Zwiększyłam wysiłki i popędziłam w stronę wampira. Pospieszał mnie, warcząc ostrzeżenia w kierunku wciąż goniącego mnie potwora. - Zostaw mnie! - krzyknęłam, kiedy nagle znalazłam się w żelaznym uścisku. - Nie! - Kotek! Okrzyk nie nadszedł ze strony wampira przede mną. Wydał go potwór, przygniatając mnie do ziemi. Gwałtownie odwróciłam głowę w stronę wampira na wzgórzu. Jego postać jednak rozmyła się w nicość, gdy mgła ukryła go w swych oparach. Tuż przed tym jak zniknął, usłyszałam jego głos. - On nie jest twoim mężem, Catherine. Gorączkowe potrząsanie zmyło resztki snu i obudziłam się. Bones, mój wampirzy kochanek, nachylał się nade mną. - Co się stało? Jesteś ranna? Pomyślałby kto, że to dziwne pytanie, skoro miałam zwyczajny koszmar. Lecz w połączeniu z mocą i magią, sny czasami okazywały się potężną bronią. Jakiś czas temu zostałam niemal zabita w jednym z nich. Teraz jednak było inaczej. Nieważne jak bardzo był żywy, to był tylko sen. - Nic mi nie będzie, jeśli tylko przestaniesz mną trząść. Bones opuścił dłonie i westchnął z ulgą. - Nie mogłaś się obudzić i rzucałaś się na łóżku. Przywołało to straszne wspomnienia. - Nic mi nie jest. To był… dziwny sen. W wampirze ze snu było coś, co nie dawało mi spokoju. Jakbym powinna wiedzieć, kim jest. Jednak to nie miało sensu – był przecież jedynie wytworem mojej wyobraźni. - Dziwne było to, że nie mogłem nic z niego wychwycić – powiedział Bones. – Zazwyczaj twoje sny są dla mnie jak cicha muzyka rozbrzmiewająca gdzieś w tle. Bones był wampirem wysokiej rangi, potężniejszym niż większość tych, których kiedykolwiek spotkałam. Jedną z jego z dolności było czytanie w ludzkich myślach. Mimo, że byłam w połowie wampirem, zostało we mnie wystarczająco dużo człowieczeństwa, by Bones mógł słyszeć moje myśli. Dlatego też musiałam poćwiczyć blokowanie go. Wciąż jednak była to dla mnie nowość. - Słyszysz moje sny? Boże, pewnie nie masz chwili spokoju. Na twoim miejscu strzeliłabym sobie w łeb. Co nie na wiele by się jednak zdało. Jedyną skuteczną metodą na zabicie wampira było ścięcie głowy lub przebicie serca srebrnym ostrzem.

Postrzał w głowę na stałe już rozwiązałby wiele moich kłopotów, lecz Bonesowi przysporzyłby jedynie bólu głowy. Ponownie oparł się o poduszki. - Nie bój się, słonko. Powiedziałem, że przypomina to muzykę w tle, jest więc dla mnie raczej kojące. Co do ciszy – tutaj, na wodzie – jest tak cicho jak wtedy, gdy niemal zginąłem, lecz bez obumierania po drodze. Położyłam się i poczułam, jak na wspomnienie jego bliskiej śmierci przeszedł mnie zimny dreszcz. Włosy Bonesa stały się wtedy całkiem białe, lecz teraz miały znów swój głęboki brązowy kolor. - Czy właśnie dlatego dryfujemy samotnie na Atlantyku? Żebyś miał trochę ciszy i spokoju? - Chciałem spędzić z tobą trochę czasu, Kotek. Ostatnio mieliśmy go dla siebie naprawdę mało. Co za niedopowiedzenie. Chociaż odeszłam z tajnej jednostki Departamentu Bezpieczeństwa Narodowego, który tropił bandytów wśród wampirów i ghuli, życie nie było nudne. Najpierw musieliśmy poradzić sobie ze stratami, jakie w zeszłym roku ponieśliśmy podczas wojny z innym potężnym wampirem. Kilkoro z przyjaciół Bonesa – i Randy, mąż mojej najlepszej przyjaciółki – zostali zamordowani. Potem nastąpiły miesiące tropienia pozostałych sprawców tej wojny, żeby nie mogli więcej spiskować przeciwko nam. Kolejno, musiałam wyszkolić moją następczynię, by mój wuj Don miał kogoś innego do odgrywania roli przynęty, gdy jego agenci robili obławę na przestępców z nieumarłego świata. Większość wampirów i ghuli nie zabijało, kiedy się żywili, lecz byli i tacy, którzy zabijali dla zabawy. Albo z głupoty. Mój wuj dbał o to, by zajęto się takimi osobnikami i żeby zwyczajni obywatele nie dowiedzieli się o nieumarłym świecie. Kiedy więc Bones powiedział mi, że wypływamy w rejs założyłam, że stoi za tym jakiś zabójczy powód. Wyjazd tylko dla relaksu, cóż, nigdy nie zdarzył się w naszym związku. - To weekend tylko dla nas dwojga? – spytałam, nie mogąc ukryć niedowierzania w głosie. W odpowiedzi przesunął palcem po mojej dolnej wardze. - To nasze wakacje, Kotek. Ta wiadomość wprawiła mnie w wyraźne oszołomienie. - A co z moim kotem? – Zostawiłam mu jedzenie na kilka dni, ale nie na aż tak długo. - Nie martw się. Wysłałem kogoś do twojego domu, by się nim zaopiekował. Możemy popłynąć w każde miejsce na ziemi i nie spieszyć się z dotarciem tam. Powiedz mi więc, dokąd chcesz płynąć? - Do Paryża. Sama poczułam zaskoczenie na te słowa. Nigdy przedtem nie czułam jakiegoś wielkiego pragnienia, by tam pojechać, lecz z jakiegoś powodu teraz to się zmieniło. Być może dlatego, że Paryż jest niby miastem kochanków. Jednak jedno spojrzenie na Bonesa zazwyczaj wystarczało, by wprawić mnie w romantyczny nastrój. Musiał wyłapać tę myśl, gdyż uśmiechnął się, a jego twarz – moim zdaniem – stała się jeszcze bardziej zachwycająca. Na tle granatowych prześcieradeł jego skóra wręcz lśniła alabastrową bladością zbyt doskonałą, by być ludzką. Narzuta skłębiona była na jego brzuchu, prezentując mi jego doskonały, umięśniony tors. Ciemnobrązowe oczy zaczęły migotać zielenią, a spod warg wysunęły się kły. Najwyraźniej nie tylko mnie nagle zrobiło się gorąco. - W takim razie Paryż – szepnął i odrzucił prześcieradła. - …niedługo dopłyniemy. Tak, ma się dobrze, Mencheres. Wierz mi, dzwoniłeś niemal codziennie… W porządku, do zobaczenia w doku. Bones odłożył słuchawkę i potrząsnął głową. - Albo mój Pan coś ukrywa, albo dostał niezdrowej obsesji na punkcie każdej twojej czynności. Wyciągnęłam się na hamaku na pokładzie. - Następnym razem pozwól mi z nim porozmawiać. Powiem mu, że

nigdy nie było mi lepiej. Ostatnie trzy tygodnie rzeczywiście były cudowne. Jeśli mnie potrzebne były wakacje, to Bonesowi jeszcze bardziej. Jako Pan dużej linii i współwładca jeszcze większej, zawsze musiał obserwować, osądzać, odpowiadać na wyzwania oraz chronić swoich ludzi. Cała ta odpowiedzialność zbierała swoje żniwo. Dopiero w ostatnich kilku dniach zrelaksował się na tyle, by spać więcej niż jego zwyczajne kilka godzin. Była tylko jedna wada tego wspaniałego rejsu, lecz zatrzymałam ją dla siebie. Po co rujnować nasz wspólny czas i mówić Bonesowi, że miałam więcej tych głupich i pozbawionych znaczenia snów? Tym razem ich nie zauważył. Chyba nie miotałam się już we śnie. Po przebudzeniu nie pamiętałam z nich zbyt wiele. Jedyne co wiedziałam, to że były o tym samym blond wampirze bez twarzy. Tym, który nazwał mnie moim prawdziwym imieniem, Catherine, i znikał mówiąc tym samym grobowym napomnieniem – „To nie jest twój mąż”. Według ludzkiego prawa Bones nie był moim mężem. Jednak byliśmy związani krwią i poślubieni zgodnie z wampirzym prawem, a nieumarli nie uznawali rozwodów. Naprawdę nie żartowali, jeśli chodzi o zwrot „Póki śmierć nas nie rozłączy”. Może moje sny ujawniały moje podświadome pragnienie, by mieć tradycyjny ślub. Ostatnim razem, gdy tego próbowaliśmy, nasze plany pokrzyżowała wojna z wampirem, który myślał, że uwolnienie czarnej magii przeciw nam jest absolutnie w porządku. Mencheres spotkał się z nami w bloku. Mimo, że Bones nazywał go Panem - Mencheres był Panem wampira, który stworzył Bonesa - wyglądał równie młodo jak Bones. Prawdopodobnie byli w podobnym wieku, kiedy ich przemieniono. Mencheres był również niezwykle przystojny. Miał prawdziwie królewskie, egipskie rysy i długie, czarne włosy powiewające teraz na wietrze. Jednak moją uwagę zwrócił fakt, że Mencheresa otaczało osiem wysokich rangą wampirów. Jeszcze zanim zeszłam z pokładu łodzi poczułam falę mocy, która iskrzyła w powietrzu niczym wyładowania elektrostatyczne. Pewnie, Mencheres zazwyczaj podróżował w towarzystwie, lecz ci wyglądali na goryli, nie na groupies. Bones podszedł do Mencheresa i krótko go uścisnął. - Witaj, Panie. Nie mogą być tylko na pokaz – głową wskazał w stronę czekających wampirów – więc zakładam, że mamy kłopoty. Mencheres skinął głową. - Powinniśmy stąd odejść. Ten jacht jest wystarczającym znakiem naszej obecności. Na całej długości łodzi widniał szkarłatny napis „Żniwiarz”. Nawiązywał on do mojego przezwiska, Czerwony Żniwiarz, które nadano mi dzięki kolorowi włosów i wysokiej liczbie zwłok na koncie. Mencheres rzucił mi krótkie, acz grzeczne „Witam”, po czym nie odezwał się do mnie więcej. Zeszliśmy z niewielkiej przystani i skierowaliśmy się do czarnego vana. Stał tam również drugi, identyczny samochód, do którego wsiadło sześć wampirów. Kiedy odjechaliśmy i zaczęliśmy nabierać prędkości, auto trzymało się tuż za nami. - Opowiedz mi o swoich snach, Cat - powiedział Mencheres, gdy tylko ruszyliśmy. Wbiłam w niego wzrok. - Skąd o tym wiesz? Bones również wyglądał na zaskoczonego. - Ja nic o tym nie mówiłem, Kotek. Mencheres zignorował oba nasze komentarze. - Co było w tym śnie? Bądź bardzo dokładna. - Są dziwne – zaczęłam i dostrzegłam, jak Bones uniósł brwi, słysząc liczbę mnogą. – Jest w nich zawsze ten sam wampir. We śnie wiem kim jest. Słyszę nawet siebie, jak mówię jego imię, lecz kiedy się budzę, nie pamiętam go. Gdybym nie była mądrzejsza, powiedziałabym, że Mencheres wyglądał

na zaniepokojonego. Ale, oczywiście, jeśli chodziło o niego, nie byłam ekspertką. Mencheres miał ponad cztery tysiące lat i był geniuszem w ukrywaniu swoich emocji, lecz nieznacznie zacisnął usta. A może to złudzenie optyczne. - Ile takich snów miałaś? - spytał Bones. Nie był zbyt szczęśliwy. Sposób, w jaki zacisnął wargi nie był żadnym przywidzeniem. - Cztery. I nie zaczynaj. Gdybym ci o nich powiedziała, popłynąłbyś do najbliższej fortecy, po czym całymi dniami i nocami wisiałbyś mi nad głową. Bardzo przyjemnie spędzaliśmy czas, więc nic o nich nie mówiłam. To nic takiego. Prychnął. - Ona mówi, że to nic takiego. Cóż, słonko, przekonajmy się o co tu właściwie chodzi. Przy odrobinie szczęścia nie skończy się to utratą twojego lekkomyślnego życia. – Odwrócił się do Mencheresa. – Wiedziałeś, że coś się dzieje. Dlaczego, do diabła, nie powiedziałeś mi o tym od razu? Mencheres pochylił się do przodu. - Życie Cat nie jest w niebezpieczeństwie. Jednak mamy… problem. Miałem nadzieję, że nigdy nie będziemy musieli przeprowadzać tej rozmowy. - Czy choć raz mógłbyś wyrzucić to z siebie, nie robiąc przy tym wprowadzenia? - Mencheres słynął z owijania w bawełnę. Chyba będąc tak starym jak on, nauczył się cierpliwości. - Czy kiedykolwiek słyszałaś o wampirze, który nazywa się Gregor? Na moment moją głowę przeszył ból. Minął jednak tak szybko, że rozejrzałam się, by zobaczyć czy ktoś jeszcze to poczuł. Mencheres wpatrywał się we mnie, jakby chciał obejrzeć od środka tył mojej głowy. Obok mnie Bones zaklął. - Znałem kilku Gregorów, lecz tylko jednego nazywano przeklętym Sennym Porywaczem. – Uderzył pięścią w oparcie, przez co pękło i rozpadło się. – To właśnie nazywasz zadowalającymi standardami bezpieczeństwa dla mojej żony? - Nie jestem twoją żoną. Gwałtownie zasłoniłam dłonią usta, a Bones spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Skąd to się, do diabła, wzięło? - Coś ty powiedziała? – spytał Bones. Oszołomiona zaczęłam się jąkać. - M-miałam na myśli… Jedyną rzeczą, jaką pamiętam ze snów, to jego słowa: „On nie jest twoim mężem”. I wiem, że ma na myśli ciebie, Bones. Tylko to chciałam powiedzieć. Bones wyglądał, jakbym wbiła w niego nóż, a Mencheres przybrał chłodny wyraz twarzy. Nie mogłam nic z niej wyczytać. - Wiesz, mam wrażenie, że kiedy sprawy między nami zaczynają układać się naprawdę dobrze, zjawiasz się ty i zawsze wszystko psujesz! - napadłam na Mencheresa. - Ze wszystkich miejsc na ziemi wybrałaś akurat Paryż - odparł Mencheres. - No i co? Masz coś przeciwko Francuzom? – Nagle zalał mnie irracjonalny gniew na niego i poczułam, jak wzbiera we mnie krzyk. Dlaczego nie możecie zostawić mnie w spokoju?! Wtedy jednak otrząsnęłam się. Co się ze mną działo? Miałam jakiś zespół napięcia przedmiesiączkowego czy co? Mencheres potarł czoło. Odwrócił wzrok i zobaczyłam jego doskonały profil. - Paryż to wspaniałe miasto. Cieszcie się pobytem. Zwiedźcie wszystko. Lecz nie chodźcie nigdzie bez obstawy. A jeśli jeszcze raz będziesz śniła o Gregorze, Cat, nie pozwól mu się dotknąć. Jeśli zobaczysz go we śnie – uciekaj. - Nie ma mowy, żebyś skończył tekstem w stylu „Życzę wam miłego dnia” - powiedziałam. – Kim jest Gregor? Dlaczego o nim śnię? I dlaczego nazywają go Sennym Porywaczem? - Co ważniejsze, dlaczego teraz nagle pojawił się i chce ją odnaleźć? -

głos Bonesa był zimny jak lód. – O Gregorze nikt nie słyszał od ponad dekady. Myślałem nawet, że nie żyje. - On żyje – powiedział posępnie Mencheres. – Tak jak ja, Gregor potrafi przewidywać przyszłość. Na podstawie jednej z wizji próbował zmieNocna nić przyszłość. Kiedy się o tym dowiedziałem, uwięziłem go. To była jego kara. - A czego chce od mojej żony? - Bones podkreślił ostatnie słowo, przy czym spojrzał na mnie i uniósł brew, jak gdyby chciał mnie sprowokować. Nie zareagowałam. - W jednej z wizji zobaczył Cat i zdecydował, że chce ją mieć - odpowiedział Mencheres bez emocji. – Wtedy odkrył, że zwiążesz się z nią przez krew. Kiedy zbliżały się szesnaste urodziny Cat, Gregor miał zamiar ją odnaleźć i zabrać do siebie. Jego plan był niezwykle prosty – gdyby nigdy cię nie spotkała, wtedy byłaby jego, nie twoja. - Parszywy, podstępny sukinsyn - warknął Bones, a ja otworzyłam ze zdumienia usta. – Pogratuluję mu sprytu, lecz jednocześnie wbiję mu srebrny sztylet w serce. - Nie lekceważcie Gregora - powiedział Mencheres. – Miesiąc temu uciekł z mojego więzienia, choć do dziś nie wiem jak mu się to udało. Wydaje się być bardziej zainteresowany Cat niż zemstą na mnie. Wiem, że ona jest jedyną, z którą od tamtego czasu skontaktował się we śnie. Dlaczego te szalone wampiry wciąż starały się mnie zdobyć? Bycie jedynym znanym mieszańcem przysparzało mi więcej kłopotów niż to wszystko warte. Gregor nie był pierwszym, który pomyślał, że będzie fajnie mieć mnie przy sobie jako egzotyczną zabawkę, lecz on zdobył ekstra punkty, że stworzył w tym celu prawdziwą intrygę. - A ty zamknąłeś Gregora na dwanaście lat, by nie mógł wpłynąć na moją wspólną przyszłość z Bonesem? – spytałam z wyraźnym sceptycyzmem. - Dlaczego? Nie zrobiłeś zbyt wiele, by powstrzymać stwórcy Bonesa, Iana, kiedy próbował tego samego. Stalowe oczy Mencheresa przesunęły się na Bonesa. - Były ważniejsze rzeczy – powiedział w końcu. – Gdybyś nigdy nie spotkała Bonesa, mógłby dłużej pozostać w linii Iana i nie stać się Panem własnej linii i współwładcą mojej, kiedy go potrzebowałem. Nie mogłem tego ryzykować. Nie chodziło więc o ochronę prawdziwej miłości. Kto by pomyślał. Wampiry rzadko robiły coś z czysto altruistycznych pobudek. - Co się stanie, jeśli Gregor dotknie mnie we śnie? - spytałam. – Co wtedy? Bones mi odpowiedział, a jego wzrok był tak żarliwy, że niemal poparzył mi twarz. - Jeśli Gregor pochwyci cię we śnie, to kiedy się obudzisz, będziesz tam, gdzie on. Właśnie dlatego nazywają go Sennym Porywaczem. Potrafi porwać ludzi we śnie. ROZDZIAŁ DRUGI Spierałam się, rzecz jasna. Obaj jednak rzucili mi spojrzenie, które jasno mówiło, że to głupie z mojej strony kłócić się o coś, co wiedzieli na pewno. Zdolności Gregora zazwyczaj działały jedynie na ludzi, gdyż wampiry i ghule posiadały nadnaturalną kontrolę umysłu, która zapobiegała tego typu porwaniom. Jednak ponieważ ja byłam mieszańcem, istniała możliwość, że ze mną mu się uda. Poczekajcie, aż powiem wujowi, że istnieje wampir, który potrafi takie rzeczy. Z wrażenia chyba narobi w gacie. - Gregor spróbuje zniewolić cię we śnie – powiedział Mencheres. - Najlepiej by było, gdybyś zignorowała wszystko co mówi i obudziła się tak szybko, jak tylko to możliwe. - Możesz się założyć - mruknęłam. – A przy okazji, o co chodzi z Paryżem? Powiedziałeś, że wybraliśmy akurat Paryż, jakby to coś znaczyło. - Gregor jest Francuzem - odparł Mencheres. – Wybrałaś Paryż, który od ponad dziewięciuset lat jest jego domem. Wątpię, by był to zbieg

okoliczności. Zjeżyłam się. - Cóż takiego sugerujesz? - To, co oczywiste - powiedział Bones, niemal szarpiąc mnie za ramię, gdy zmierzaliśmy do malowniczego domku, częściowo ukrytego w pnączach winorośli. - Gregor kazał ci tu przyjechać. Powitała nas urocza para wampirów, którzy wyszli nam na spotkanie i powiedzieli coś, czego nie zrozumiałam. Bones odpowiedział im w tym samym języku a jego akcent był niemal identyczny z ich. - Nie mówiłeś mi, że znasz francuski - mruknęłam. - Ty nie mówiłaś, że miałaś więcej snów – odparł. Wciąż był wściekły. Westchnęłam. Przynajmniej spędziliśmy ze sobą kilka spokojnych tygodni. Prezentacja odbyła się po angielsku. Sonya i jej mąż, Noel, byli naszymi gospodarzami podczas pobytu we Francji. - Jesteście po ślubie? – spytałam zaskoczona i zarumieniłam się. – Nie chciałam zabrzmieć na tak zszokowaną, lecz… - Jesteście pierwszą wampirzą parą małżeńską, mes amis – wtrącił gładko Bones. – Sądzę, że zaczęła myśleć, że ma monopol na ten status. Oboje roześmiali się i dziwna chwila minęła. Sonya nawet nie mrugnęła na widok ponad dwunastu wampirów otaczających teren jej domu. Gospodarze odprowadzili nas do pokoju, z którego okien roztaczał się widok na ogród. Sonya była ogrodniczką, a jej ogrody mogły służyć za szkice Edenu. - Pracowitość i morze cierpliwości, ma chérie – powiedziała, kiedy powiedziałam jej komplement. – Wszystko może się udać, gdy zastosuje się obie rzeczy w odpowiedniej proporcji. Znacząco spojrzała na Bonesa, dając mi znać, że nie przeoczyła jego wcześniejszego komentarza. - Moja droga Sonyu, postaram się to zapamiętać – odparł sucho. - Pewnie chcecie się odświeżyć i rozpakować. Cat, znajdziesz tu owoce, ser i schłodzone wino. Bones, przysłać ci kogoś teraz czy później? - Później. Najpierw muszę porozmawiać z żoną. Ponownie w jego głosie pojawiło się wyzwanie, kiedy powiedział ostatnie dwa słowa. Sonya i Noel wyszli. Zanim ich kroki ucichły w korytarzu, Bones napadł na mnie. - Niech to cholera, Kotek. Myślałem, że mamy to już za sobą, a jednak znów bez rozmowy ze mną zdecydowałaś, co mogę znieść a czego nie. Słysząc jego arogancki ton część gnębiących mnie wyrzutów zniknęła. - Myślałam, że to nic takiego. Dlatego ci nie powiedziałam. - Nic takiego? To ciekawy sposób opisania tego, że wampir bez przerwy chce porwać cię we śnie. - Nie wiedziałam co się dzieje! - Wiedziałaś, że dzieje się coś dziwnego, lecz nic mi nie powiedziałaś. Myślałem, że sześć lat temu nauczyłaś się, że ukrywanie rzeczy przede mną jest błędem. To był cios poniżej pasa. Kilka miesięcy po tym, jak się poznaliśmy, moje nieludzkie pochodzenie wydało się, kiedy zostałam aresztowana za zamordowanie gubernatora stanu Ohio. Don był agentem FBI, który mnie przesłuchiwał. Nie wiedziałam jednak, że był bratem mojego nieumarłego ojca, który spłodził mnie tylko dlatego, że przespał się z moją matką zaledwie kilka dni po swojej przemianie. Nie miałam również pojęcia, że Don od chwili moich urodzin wiedział, że jestem mieszańcem. Myślałam po prostu, że był wysoko postawionym agentem FBI, który wiedział o wampirach… i który zabiłby Bonesa, gdybym nie zgodziła się przyłączyć do jego tajnej jednostki. Oszukałam więc Bonesa i odeszłam z Donem wierząc, że to jedyny sposób na ocalenie mu życia. Bones nie przyjął porzucenia zbyt dobrze. Zajęło mu to cztery lata, lecz znalazł mnie i pokazał, jak wielce się myliłam myśląc, że to niemożliwe, byśmy byli razem. Wciąż gnębiło mnie potworne poczucie winy, a on teraz użył ich przeciwko mnie.

- Jak długo jeszcze zamierzasz mnie za to karać? Jeśli twój ostatni komentarz ma być jakąś wskazówką to domyślam się, że będzie to trwało latami. Gniew po części zniknął z jego twarzy. Przeczesał dłonią włosy, rzucając mi sfrustrowane – lecz mniej potępiające – spojrzenie. - Wyobrażasz sobie przez co bym przechodził, budząc się i widząc, że zniknęłaś bez śladu? Oszalałbym, Kotek. Głęboko zaczerpnęłam powietrza i powoli je wypuściłam. Gdy pomyślałam, że to Bones zniknąłby we śnie, z nieznanych powodów porwany przez jakiegoś wampira, również straciłabym wszelki zdrowy rozsądek. Weź się w garść, Cat. To nie jest czas, byście wypominali sobie wszystko i mówili rzeczy, których żadne z was naprawdę nie myśli. - Dajmy temu spokój, dobrze? Powinnam była ci powiedzieć o tych snach. Jeśli kiedykolwiek jeszcze mi się zdarzą, powiem ci o nich, gdy tylko się obudzę. Słowo harcerza. Podszedł do mnie i chwycił mnie za ramiona. - Nie zniósłbym tego, gdybym stracił cię w taki sposób. Nakryłam jego dłonie swoimi. - Nie stracisz. Obiecuję. Budynek opery Palais Garnier był w każdym calu ekstrawagancki, wybudowany w antycznym stylu, jakby pochodził z tamtych czasów. Sonya i Noel poszli z nami, tak jak cała nasza ochrona. Bones nie zamierzał ryzykować, że Gregor wpadnie tu i zrujnuje nam zabawę. To była moja pierwsza opera. Zazwyczaj nie zakładałam pięknej kiecki, jeśli nie musiałam kogoś zabijać, lecz dopóki przedstawienie nie okaże się dużo bardziej obrazowe niż było to opisane w programie, dzisiaj się to nie zdarzy. Po drodze do wejścia Bones otrzymał tyle pełnych podziwu spojrzeń od kobiet, że mimowolnie uścisnęłam mocniej jego dłoń. Prawda, wyglądał zniewalająco w swoim czarnym smokingu i z białym szalikiem na szyi, lecz czy kobiety naprawdę musiały się na niego tak gapić? Przez większość czasu musiałam się szczypać, nie bardzo wierząc w to, że ktoś tak oszałamiająco piękny może być mój. Czasami jednak pełne pożądania spojrzenia sprawiały, że życzyłam sobie, by nie był takim cholernym ciachem. - Nie patrzą się na mnie, skarbie - mruknął Bones. – Wpatrują się w ciebie. Tak jak ja. Uśmiechnęłam się na widok pożądliwego spojrzenia, jakim mnie obrzucił. - To tylko sukienka – drażniłam się. – Układa się na moim ciele w taki sposób, że mój tyłek i cycki wydają się większe. Wieczorowa suknia z cynobrowej tafty miała kilka dodatkowych pasów na piersi, ukrywających lekkie fiszbiny, które podtrzymywały ją na mnie. Pasy te zbiegały się na moich biodrach, po czym opadały w tren wzdłuż długiej, wąskiej spódnicy. Była to najbardziej szykowna rzecz, jaką kiedykolwiek na sobie miałam. Bones roześmiał się cicho. - Nie mogę przestać się zastanawiać w jaki sposób cię w niej wezmę. Na chwilę obecną zdecydowałem, że od tyłu, lecz do końca opery to się może jeszcze zmienić. - To po co tu przyszliśmy, skoro przez cały czas będziesz mnie w myślach molestował, a nie oglądał występ? - Ponieważ to samo w sobie jest niezłą zabawą – odparł z szelmowskim uśmiechem. – Będę wyobrażał sobie wszystkie te rzeczy, które z tobą zrobię, gdy będziemy już sami. - Wtedy spoważniał, a zadowolenie zniknęło z jego oczu. – Właściwie to myślałem, że obejrzymy operę, zjemy późną kolację, a potem rozprostujemy nogi i pozwiedzamy trochę miasto. Mimo, że wszędzie pójdzie za nami eskorta, to sądzę, że nie będą musieli siedzieć nam na karkach. Chciałabyś? Z wrażenia aż otworzyłam usta. Spacer bez wszystkich moich noży i w pełni uzbrojonego oddziału przy boku? Po prostu zwiedzanie, jak robią to wszyscy normalni ludzie?

- Oui, sí… „Tak”, w każdym języku tego świata. Proszę, nie mów mi, że zaraz powiesz „głupia”. - Nie, nie zamierzam. Przedstawienie zaraz się zacznie. Znajdźmy nasze miejsca. - W porządku. - Coś bardzo jesteś dzisiaj zgodna, prawda? – W jego głosie ponownie pojawił się ten pełen zadowolenia ton. – Wykorzystam to później. Kiedy kurtyna opadła, rozpoczynając antrakt1, wiedziałam trzy rzeczy: uwielbiałam operę, chciało mi się pić i musiałam siusiu. - Idę z tobą - ogłosił Bones, kiedy powiedziałam mu o konieczności skorzystania z łazienki. Przewróciłam oczami. - Co do tego obowiązują tu pewne zasady. - Muszę przypudrować nos, Cat. Mogłabym ci towarzyszyć? – spytała Sonya. – Bones, przyniósłbyś nam trochę szampana? Z chęcią również bym się napiła. Bar znajduje się zaraz przy pokoju dla pań, nie będziesz miał więc problemów ze znalezieniem nas. Tłumaczenie było jasne. Bones będzie blisko w razie jakichkolwiek kłopotów – bez względu na to czy byłby to jakiś niechciany adorator czy upiór z opery o morderczych zapędach – i będę miała ochroniarza. Skinął głową. - Odprowadzę was. To nie jest nadopiekuńczość. To po prostu dobre maniery. - Pewnie. – Moje wargi drgnęły w uśmiechu. – Cokolwiek zechcesz. Do pokoju dla pań ustawiła się długa kolejka. Bones prychnął z rozbawieniem, gdy zobaczył pełne zastanowienia spojrzenie, jakie rzuciłam w stronę pustego wejścia do męskiej toalety. - Co do tego obowiązują tu pewne zasady - zakpił. - Wiem, że nie wszystkie te laski czekają, by ulżyć swojemu pęcherzowi. Powinni mieć tu osobny pokój do makijażu, żeby reszta z nas mogła zrobić siku – burknęłam i z przepraszającym uśmiechem odwróciłam się do Sonyi. – Eee, nie miałam na myśli ciebie. Po prostu ignoruj wszystko co mówię, a będzie dobrze. Roześmiała się. - Wiem, co miałaś na myśli, chérie. Często sama o tym myślałam, odkąd latryny od dawna już nie były mi potrzebne. - Przynieś mi drinka, Bones. I to szybko, żebym zatkała sobie usta. Pocałował mnie w dłoń. - Zaraz się zobaczymy. Kiedy odszedł, nie byłam jedyną, która z podziwem odprowadzała go wzrokiem. - Mmm hmm. Ciche westchnienie doszło ze strony brunetki stojącej dalej w kolejce. Spojrzałam na nią i uniosłam brew, po czym - dla lepszego efektu - pokazałam jej pierścionek zaręczynowy. - Zajęty, słonko. Była człowiekiem i tylko dlatego nie rzuciłam się na nią, gdy ponownie z pożądaniem spojrzała na Bonesa, po czym wzruszyła ramionami. - Nic nie trwa wiecznie. Zazgrzytałam zębami. - Poza śmiercią. Sonya powiedziała coś po francusku, przez co kobieta nadąsana wydęła wargi i odwróciła się z ostatnim komentarzem. - Jeśli nie możesz znieść, gdy podziwiają twojego mężczyznę, to lepiej trzymaj go w domu. Przy jej silnym, francuskim akcencie wszystkie bezdźwięczne spółgłoski wydawały się nieme. Nie możesz jej zabić tylko dlatego, że jest zdzirą, upomniałam się. Nawet, gdybyś dyskretnie pozbyła się jej ciała… - Pieprzy się jeszcze lepiej niż wygląda – powiedziałam tylko. W naszą stronę odwróciło się kilka głów. Nie obchodziło mnie to – byłam wściekła. – A gdy tylko wrócimy do domu, ta piękna twarz utknie między

moimi nogami. Masz na to moje słowo. Z tłumu przy barze doszedł mnie śmiech Bonesa. Sonya również się roześmiała. Kobieta rzuciła mi pełne jadu spojrzenie i wyszła z kolejki. - Bon, jedna osoba przed nami mniej. Skończymy zanim dostaniemy drinki. - Sonya przestała się śmiać i spojrzała na kolejkę. - Jedna z głowy. – Zmierzyłam spojrzeniem kobiety, które z powodu tej małej sceny albo się uśmiechały, albo unikały mojego spojrzenia. – Zostało jeszcze jakieś dwanaście. Dziesięć minut później, gdy weszłyśmy do pomieszczenia, starałam się ze zniecierpliwienia nie skakać na jednej nodze. Resztką siły woli czekałam na swoją kolej, by nie zmuszać Sonyi do użycia hipnozy i usunięcia tych wszystkich kobiet z mojej drogi. To jednak nie było by fair. Kiedy wyszłam z toalety, Sonya chowała już szminkę do torebki. Dołączyłam do niej przy lustrze i umyłam dłonie. - Jaki ten świat mały – powiedział ktoś na prawo ode mnie. Odwróciłam się i zobaczyłam wpatrującą się we mnie śliczną blondynkę. - Słucham? - Nie pamiętasz mnie? – Potrząsnęła głową. – Minęło trochę czasu. Nie byłam nawet pewna czy to ty, dopóki nie uciszyłaś tamtej kobiety. Jednak twoja kolorystyka cię wyróżnia. No i za pierwszym razem też byłaś rozdrażniona. Sądząc po jej akcencie, była Amerykanką. Nigdy w życiu jej nie widziałam. - Przykro mi, pomyliła pani osoby. – Jakby nie było, miałam dobrą pamięć. Półwampirzą, a w dodatku połączoną z moją dawną pracą. - To było w Ritzu na Placu Vendôme, pamiętasz? Ponownie potrząsnęłam głową. Westchnęła. - Nic się nie stało. Przykro mi, że nie wyszło ci z tamtym facetem, lecz zdaje się, że trafił ci się ktoś lepszy. I dobrze. - Słucham? Zaczęłam się zastanawiać czy nie zwariowała. Sonya przysunęła się bliżej mnie. Dziewczyna przypudrowała sobie nos, po czym schowała puderniczkę do torebki. - I tak wyglądałaś zbyt młodo, by wychodzić za mąż, więc cię nie winię… - Co? – spytałam, teraz już z wyraźnym niedowierzaniem. Westchnęła. - Nieważne. Miło było znów cię zobaczyć. Wyszła z łazienki. Sonya chciała chwycić ją za ramię, lecz powstrzymałam ją. - Daj spokój – mruknęłam. – Po prostu pomyliła mnie z kimś. Poczułam nagły ból w głowie, jakby w mózg wbijały mi się tysiące igieł. Potarłam skronie. - Nic ci nie jest, chérie? - spytała Sonya. - Wszystko w porządku. Pomyliła mnie z kimś - powtórzyłam. - Przecież to moja pierwsza podróż do Paryża. Szliśmy wzdłuż Rue de Clichy, z ochroniarzami podążającymi kilka metrów za nami. Nie chciałam pełnej kolacji i w jednej z ulicznych kafejek zamówiłam sobie rogalika i cappuccino. Sonya i Noel nie dołączyli do nas, chcąc dać nam trochę pseudo prywatności. Pomijając naszą eskortę i setki przechodniów miałam jednak poczucie pewnej intymności. Byliśmy po prostu jeszcze jedną parą, jedną z wielu przechadzających się po ulicach Paryża. Bones opowiadał mi o budynkach, ich architekturze… i ich funkcji w przeszłości. Śmiałam się, gdy opowiadał przy tym o sobie, swoim najlepszym przyjacielu Spadzie oraz swoim stwórcy, Ianie. Już sobie wyobrażałam piekło, jaki musieli tu zrobić. Zatrzymaliśmy się na końcu jednej długich uliczek, gdzie budynki stały wyjątkowo blisko siebie. Bones krzyknął coś po francusku, po czym poprowadził mnie w głąb wąskiej alei. - Co takiego powiedziałeś? Uśmiechnął się.

- Lepiej, żebyś nie wiedziała – powiedział. Nagle pocałował mnie i przyciągnął mnie do siebie. W następnej chwili poczułam, jak jego dłonie wsuwają się pod moją suknię i unoszą ją do góry. - Oszalałeś? W pobliżu jest z pół tuzina wampirów… - Żaden w zasięgu wzroku – roześmiał się. – Jak im polecono. - Ale wszystko słyszą, Bones – protestowałam dalej. Nagle obrócił mnie i stanęłam twarzą do ściany. Nie przestawał się śmiać. - W takim razie upewnij się, ze mówisz same pochlebne rzeczy. Objął mnie w talii ramieniem, przyciskając mnie mocno do swego ciała. Chciałam się uwolnić, lecz z jego dłońmi pod spódnicą, moja suknia zadarła się jeszcze wyżej. W pewnej chwili zamarłam, gdy poczułam jego kły zatapiające się w mojej szyi. Z jego gardła wydobył się głęboki pomruk zadowolenia. - Ach, Kotek, kochasz to niemal tak samo jak ja. Utoń we mnie, jak ja utonę w tobie. Miałam wrażenie, że wypływająca ze mnie i wpływająca w jego usta krew zmieniła się w płynny ogień. Bones miał rację – uwielbiałam, kiedy mnie gryzł. Moja skóra zdawała się płonąć, a serce zaczęło szybciej bić. Zaczęłam ocierać się o niego, jęcząc ze zniecierpliwienia, gdy rozpinał spodnie. - Bones – udało mi się wykrztusić. – Tak… Ściana budynku uderzyła we mnie z taką siłą, że poczułam, jak pęka mi kość w policzku. Potem usłyszałam strzały. Dochodziły przerywanymi seriami gdzieś z góry, ze wszystkich stron… oprócz budynku, przy którym staliśmy. Bones przyciskał mnie do ściany. Zakrywał mnie własnym ciałem, drżąc na całym ciele, gdy uderzył w mur przed nami. Starał się zrobić w nim drzwi, których nie było. Właśnie wtedy zrozumiałam, dlaczego tak się trząsł. Wszystkie kule trafiały w jego plecy. Z tego co słyszałam, nasza eskorta była w jeszcze gorszym położeniu. Ze sporadycznych przerw, kiedy Bones szarpał się od trafiających w niego pocisków, musieli stworzyć krąg wokół naszych skurczonych ciał. Kiedy skoncentrowany ogień urwał się wraz z czyimś krzykiem, zaczęłam szarpać się w panice. Było o wiele gorzej niż myślałam. Kimkolwiek byli napastnicy, strzelali srebrnymi kulami. - Musimy uciekać. Boże, to cię zabije! – krzyknęłam, starając się uwolnić z kłębka, w jaki zwinął mnie Bones. Ściskał mnie jednak z taką siłą, że jedynie wierzgałam nogami niczym przewrócony na grzbiet żółw. - Jeśli zaczniemy biec, mogliby cię zabić – wychrypiał niemal bezgłośnie w hałasie wystrzałów. – Jeden z naszych zadzwoni po wsparcie. Poczekamy. Mencheres przyjedzie. - Do tego czasu będziesz już martwy - powiedziałam. Ciężko było zabić wampira z broni palnej, nawet mając w magazynku srebrne kule, gdyż zbyt długo trwało rozstrzelanie serca. Bones mnie tego nauczył. Żaden wampir nie będzie stał i dla ciebie pozował… tak powiedział do mnie ponad sześć lat temu, odrzucając broń palną z grupy tych najbardziej efektywnych. A jednak sam równie dobrze mógł siedzieć i dla nich pozować. Wsparcie przybędzie zbyt późno. Wiedział to równie dobrze jak ja. Po raz pierwszy mi skłamał. Budynek zatrząsł się, gdy uderzył pięścią w ścianę. Ludzie w środku krzyknęli ze strachu. Mając wystarczająco wiele czasu Bones mógłby przebić się przez budowlę i mielibyśmy schronienie przed bezlitosnym ogniem. Jednak uderzanie w mur jedną ręką, jednocześnie będąc napakowanym srebrem? Bones już poruszał się wolniej, a każdy jego cios przypominał uderzenie pijaka. Boże, on umrze skulony na ulicy, właśnie w tej chwili. Poczułam, jak obudziła się we mnie jakaś dzikość. W moim umyśle nie pojawiła się nawet jedna myśl, która wydałaby ciału jakiekolwiek polecenie. Jedyne co wiedziałam, to że Bones musiał wydostać się spod

ostrzału na tyle długo, by móc się uleczyć. Z tym jednym celem w głowie udało mi się tak wymanewrować ciałem, że zerwałam się na nogi i wystrzeliłam po schodach, oplatając go ramionami. Dotarliśmy na szczyt pięciopiętrowemu budynku, o który się opieraliśmy. Kiedy byliśmy już na dachu, przetoczyłam się po ziemi razem z nim, jednak – co dziwne – nie trafiła w nas żadna kula. Nie zawracałam sobie głowy rozmyślaniami, dlaczego strzelcy już w nas nie celowali. Nie wtedy, gdy zobaczyłam, jak pod Bonesem ugięły się nogi i zwisł bezwładnie w moim uścisku. Zalała mnie fala strachu, która dodała mi sił. Przeskoczyłam z nim na dach sąsiedniego budynku, a potem na następny i jeszcze następny. Nie traciłam nawet czasu na zdumienie tym, co właśnie robiłam. Kiedy pozostałe strzały ucichły w oddali, zatrzymałam się. Po tym, co musiałam zrobić, z pewnością padnę jak zabita, lecz Bones potrzebował krwi. Mnóstwa krwi. Nie ścigali nas żadni latający zabójcy. Może nasza obstawa wystarczająco ich powstrzymała, lecz to może nie potrwać długo. Chwyciłam bezwładną głowę Bonesa i przeciągnęłam jego kłem po nadgarstku, pozwalając, by moja krew wypełniła jego usta. Przez jedną, pełną przerażenia chwilę nic się nie działo. Nie przełknął, otworzył oczu czy zrobił cokolwiek, by powstrzymać wypływ szkarłatnego strumienia z jego warg. Oszalała ze strachu chwyciłam drugą dłonią jego szczękę i przechyliłam, sprawiając, że krew spływała wprost do jego gardła. Mój wzrok zamglił się od łez, gdyż każdy fragment jego ciała podziurawiony był od kul. Miał rany nawet na policzkach. Och Boże, proszę, nie pozwól mu umrzeć… W końcu przełknął. Nie otworzył oczu, lecz zaczął ssać z mojego nadgarstka. Ssał coraz mocniej, a ulga, jaka mnie ogarnęła, przytłumiła otępienie, które nadeszło po chwili. Oszołomiona patrzyłam, jak dziury w jego ciele zaczęły puchnąć, po czym rozbite srebrne pociski zaczęły wychodzić spod jego skóry. Uśmiechnęłam się, mimo że obraz rozmył mi się przed oczami i zapadłam w ciemność w chwili, gdy Bones otworzył oczy. ROZDZIAŁ TRZECI - …budzi się… - …wkrótce wyjedzie, przybędzie jutro… Fragmenty rozmowy rozbrzmiewały gdzieś nad moją głową. Było mi ciepło. Cóż, może poza ramieniem. Poczułam na czole coś miękkiego i chłodnego. - Obudziłaś się, Kotek? Na te słowa otworzyłam gwałtownie oczy, budząc się z letargu. Chciałam usiąść, lecz powstrzymał mnie zdecydowany uścisk. - Nie ruszaj się. Daj mojej krwi chwilę, by zaczęła krążyć. Krwi? Mrugnęłam kilka razy i twarz Bonesa nabrała ostrości. Wciąż cały pokryty był czerwonymi smugami, lecz spojrzenie miał jasne. Uspokoiło mnie to na tyle, że ponownie opadłam na poprzednie miejsce, co okazało się być jego udami. Obok niego leżały dwie puste torby po krwi, igła i cewnik. - Gdzie jesteśmy? - W vanie, w drodze do Londynu - odparł. – Pamiętasz atak? - Pamiętam, jak wyłaziło z ciebie wystarczająco dużo srebra, by ufundować komuś studia – odpowiedziałam i rozejrzałam się. Razem z nami był Mencheres i cztery inne wampiry. – Mogłeś zginąć. Nigdy więcej tego nie rób. Roześmiał się cicho. - I to mówi kobieta, która wtoczyła we mnie niemal całą swoją krew. - Miałeś w sobie zbyt wiele srebra, by się wyleczyć. Co miałam robić, rozsiąść się wygodnie i patrzeć, jak umierasz? - A ci strzelcy mogli odstrzelić tobie głowę – odpowiedział spokojnie. - Kim oni byli? Udało im się uciec?

Dotknęłam swojego policzka. Nie czułam bólu. Krew, którą podał mi Bones nie była tylko ludzka. Mogłam zdrowieć szybciej niż przeciętni ludzie, lecz tylko wampirza krew mogła w takim tempie wyleczyć złamane kości. - Przepraszam, słonko – mruknął Bones. – Przeze mnie niemal zginęłaś, kiedy tak bezmyślnie wprowadziłem cię w tę ścieżkę zdrowia. - Ilu zginęło? - Trzech z sześciu. W jego głosie kryło się coś więcej niż samopotępienie i smutek. Nie potrafiłam jednak określić, co to. - Zaatakowały nas ghule. Były cholernie uzbrojone, jak wiesz. Zaraz po tym, jak mnie stamtąd zabrałaś, do walki dołączyło około ośmiu wampirów. - Przynajmniej pomoc nadeszła – uśmiechnęłam się do Mencheresa. – Dziękuję. Wargi Bonesa drgnęły. - To nie ludzie Mencheresa przyszli nam na pomoc. Jednak prawdopodobne jest, że gdyby Mencheres w końcu nie dotarł do nas ze wsparciem, za chwilę by nas zaatakowali. Być może nowa krew nie dotarła jeszcze do mojego mózgu, ponieważ nie rozumiałam jego słów. - Skoro nie byli naszymi ludźmi, to czyimi? - Śledziły nas dwie grupy - podsumował Bones. – Te ghule oraz ludzie Gregora, jak sądzę. Musiał zmęczyć się, starając dotrzeć do ciebie przez sny i zdecydował na bardziej fizyczną formę porwania. Nie uszło mojej uwadze, że Mencheres nie odezwał się nawet słowem. - A co ty o tym myślisz? Spojrzał na mnie. - Kiedy dotrzemy do Spade’a, będziemy mieć więcej swobody na przeprowadzenie tej rozmowy. - Teraz. – Jedno słowo Bonesa zabrzmiało, jakby wypowiedział ich tysiąc. - Crispin… - A teraz zwracasz się do mnie moim ludzkim imieniem, jak gdybym wciąż był człowiekiem – przerwał mu Bones. – Przez nasz sojusz jestem tobie równy i dlatego powiesz mi wszystko, co wiesz na temat Gregora. Bones rzucał Mencheresowi wyzwanie, by swoją odmową rozpoczął wojnę między nimi. Nie oczekiwałam, by w taki sposób ustalił granicę i praktycznie na nią nasikał, a sądząc po minie Mencheresa – on również. Wtedy jednak Mencheres uśmiechnął się lekko. - W porządku. Mówiłem wam, że uwięziłem Gregora za próbę wpłynięcia na przyszłość Cat w taki sposób, by nigdy cię nie spotkała. Czego nie powiedziałem, to że zanim to zrobiłem, Gregor zdążył już ją porwać. Usiadłam gwałtownie. - Nigdy w życiu nie spotkałam Gregora! - Tak pamiętasz – odparł Mencheres. – Czujesz ból w głowie, gdy mowa o Gregorze, prawda? To ukłucia twoich ukrytych wspomnień. Zanim znaleźliśmy was dwoje w Paryżu, spędziłaś z nim kilka tygodni. Do tego czasu udało mu się rozkochać cię w sobie i omotać cię kłamstwami. Wiedziałem, że muszę wpłynąć na twoją pamięć, by wszystko naprawić. Właśnie dlatego nie masz żadnych wspomnień z tego czasu, który z nim spędziłaś. - To nie… On nie może… - Poczułam pulsowanie w głowie. On nie jest twoim mężem… Przykro mi, że nie wyszło ci z tamtym facetem… To było w Ritzu na Placu Vendôme… - Ale wampirza hipnoza na mnie nie działa – wykrztusiłam w końcu. – Jestem mieszańcem – to nigdy nie miało na mnie wpływu! - Właśnie dlatego tylko ja mogłem tego dokonać – powiedział cicho Mencheres. – Musiałem użyć całej mojej mocy i zaklęcia, by wymazać z twojej pamięci ten czas. Wampir niższej rangi nie zdołałby tego zrobić. Bones wydawał się również ogłuszony. - Partir de la femme de mon maître - mruknął. – Właśnie to krzyknął do

mnie jeden z wampirów, zanim uciekł. To dlatego Gregor ma na jej punkcie taką obsesję. Mencheres milczał. Bones spojrzał na niego, a potem na mnie. - Nie obchodzi mnie to – powiedział w końcu. - Gregor może wsadzić sobie swoje roszczenia w dupę. Wciąż nie byłam przekonana. - Ale zanim spotkałam Bonesa nienawidziłam wampirów. Nigdy bym nie wyjechała z jednym z nich na tak długo. - Nienawidziłaś ich przez wpływ twojej matki - powiedział Mencheres. – Gregor najpierw nią się zajął. Zahipnotyzował ją, by powiedziała ci, że jest jej przyjacielem, który zapewni ci ochronę. Bones warknął. - Jak bardzo rozeszły się roszczenia Gregora? Mencheres przyjrzał mu się przez chwilę. - Nie spytaliście mnie czy to w ogóle się stało. Poczułam się, jakby mówił w innym języku. - Co? - Nieważne. Dostanie ją dopiero po moim martwym i pomarszczonym trupie. - Co?! – Dla podkreślenia słów wsadziłam Bonesowi łokieć w żebra. - Roszczenia Gregora – powiedział zimno Bones. – Teraz, kiedy jest wolny, mówi ludziom, że gdzieś w ciągu tych paru tygodni jakie ze sobą spędziliście, poślubił cię. Wbrew powszechnej opinii, kilka razy w życiu zdarzyły się sytuacje, kiedy oniemiałam. Po pierwsze, w wieku szesnastu lat, kiedy moja matka powiedziała mi, że moje zdolności odziedziczyłam po ojcu – wampirze. Kolejny raz, gdy po czterech latach ponownie zobaczyłam Bonesa. To jednak przebijało wszystko. Przez kilka długich minut nie mogłam znaleźć wystarczająco gwałtownego zaprzeczenia. Nie tylko ja wytrzeszczyłam oczy na tę wieść. Nawet w tak wielkim oszołomieniu, w jakim byłam, dostrzegłam zdumienie na twarzach towarzyszących nam wampirów, które natychmiast zniknęło po tym, jak Bones poczęstował ich jednym ze swoich spojrzeń. Mencheres wciąż patrzył na nas tym samym, zdecydowanym wzrokiem. W końcu udało mi się powiedzieć coś spójnego. - Nie. – To jedno słowo poprawiło mi nastrój, powtórzyłam je więc głośniej. – Nie, to nieprawda. - A nawet jeśli, nie potrwa to dłużej niż do jego śmierci – obiecał Bones. Wskazałam na Mencheresa. - Byłeś tam, tak? Powiedz mu, że to się nie stało! Mencheres wzruszył ramionami. - Nie widziałem ceremonii krwi. Gregor twierdził, że stało się to tuż przed tym, jak przybyłem. Kilkoro jego ludzi powiedziało, że byli jej świadkami, lecz równie dobrze mogli kłamać. A uczciwość Gregora pozostawia wiele do życzenia. - A co ja powiedziałam? Nagle poczułam strach. Czyżbym poślubiła nieznanego sobie wampira? Nie mogłam przecież, prawda? Mencheres wbił we mnie wzrok. - Wpadłaś w histerię. Gregor manipulował twoimi emocjami, a właśnie zabierano go, by poddać go nieznanej karze. Powiedziałabyś wszystko, bez względu czy była to prawda, czy nie, byle tylko temu zapobiec. Innymi słowy… - Bones swoje zdanie w tej kwestii - Mencheres przesunął spojrzeniem po wszystkich w vanie. – Jako jego współwładca w pełni go popieram. Czy ktokolwiek z was ma inne zdanie? Na raz rozległy się zaprzeczenia. - W takim razie wszystko jasne. Gregor rozgłasza bezpodstawne roszczenia, które zostaną zignorowane. Cat nie może sama potwierdzić, że to prawda, a jest jedyną, która mogłaby stwierdzić, że ceremonia miała miejsce. Bones?

Na jego twarzy pojawił się nagle szeroki uśmiech, lecz był tak samo zimny, jak ja byłam w środku. - Zobaczmy jak długo pożyje ten, który będzie twierdził, że moja żona nie jest moją żoną. - Jak sobie życzysz. - Mencheres nie okazał żadnego poruszenia na wieść o ewentualnym uszczupleniu linii. – Przed świtem dotrzemy do Spade’a. Ja, choć raz, jestem zmęczony. W takim razie było nas dwoje. Jednak wątpiłam czy zasnę. Na myśl, że z mojej pamięci wymazano ponad miesiąc życia, poczułam się zbezczeszczona. Wbiłam wzrok w Mencheresa. Nic dziwnego, że zawsze miałam z tobą problem. Podświadomie musiałam pamiętać, że zmanipulował moją pamięć, nawet jeśli nie miałam żadnych konkretnych wspomnień. A może miałam? - Dlaczego nie możesz zajrzeć w mój umysł i sam zobaczyć czy ten fakt miał miejsce? Wymazałeś mi pamięć. Nie możesz jej przywrócić? - Ukryłem ją poza nawet moim własnym zasięgiem. Chciałem być pewien, że zniknie na zawsze. Świetnie. Jeśli wampir mega wysokiej rangi, jakim był Mencheres, nie mógł przywołać tych wspomnień, to rzeczywiście muszą być stracone. - Nie obchodzi mnie czy Gregor i pozostali w to wierzą – powiedział do mnie miękko Bones. – Liczy się jedynie to, co ty o tym myślisz. Co ja myślę? Że jestem bardziej popieprzona niż sądziłam. Z usuniętą pamięcią o ponad miesiącu spędzonym z obcym, którego mogłam poślubić lub nie? Do diabła, od czego miałam zacząć? - Chciałabym, żeby wszyscy po prostu zostawili nas w spokoju - powiedziałam. – Pamiętasz, kiedy byliśmy tylko we dwoje w twojej wielkiej, ciemnej jaskini? Kto by pomyślał, że to będzie najmniej skomplikowany okres w naszym życiu? ROZDZIAŁ CZWARTY Baron Charles DeMortimer, który nadał sobie imię Spade, by nigdy nie zapomnieć, że niegdyś był więźniem kolonii karnej, do którego zwracano się jedynie po nazwie narzędzia swojej pracy, miał niezwykły dom. Był to rozległy budynek otoczony nieskazitelnymi trawnikami i wysokim żywopłotem. Zbudowany w osiemnastowiecznym stylu wyglądał, jakby wzniesiono go jeszcze w czasie, kiedy Spade był człowiekiem. Wewnątrz były długie, ogromne korytarze, a ściany pokrywała piękna, rzeźbiona boazeria. Sufity zdobiły malowidła, a zwieszające się żyrandole były z czystego kryształu. Pokoje urządzone były antykami i ręcznie tkanymi gobelinami, a w salonie znajdował się kominek tak wielki, że można by urządzić w nim spotkanie. - Gdzie jest królowa? – mruknęłam bez szacunku, kiedy odźwierny wpuścił nas do środka. - Nie w twoim guście, słonko? – spytał Bones z wiele mówiącym spojrzeniem. To mało powiedziane. Wychowałam się w wiejskiej okolicy Ohio, gdzie moje najlepsze, niedzielne ubranie było szmatą w porównaniu do materiału na kanapie, którą właśnie minęliśmy. - Wszystko jest takie doskonałe. Gdybym na czymś usiadła, miałabym wrażenie, że to bezczeszczę. - W takim razie może nie rozkładaj się w swojej sypialni. Najpierw zobacz czy w stajniach znajdziesz coś bardziej odpowiadającego twoim gustom – rozległ się kpiący głos. W drzwiach stanął Spade. Jego czarne włosy były wzburzone, jakby niedawno wstał z łóżka. Zapragnęłam zapaść się pod ziemię. - Masz cudowny dom - powiedziałam. – Nie przejmuj się mną. Nauczę się manier, gdy świnie zaczną latać. Spade na powitanie uścisnął Bonesa i Mencheresa, po czym – ku mojemu zdumieniu – ujął moja dłoń i pocałował ją. Zazwyczaj nie był tak oficjalny.

Nocna Łowczyni 4 – tłumaczenie: rainee 26 - Świnie nie latają. – Jego usta drgnęły. – Chociaż słyszałem, że dzisiaj to ty dostałaś skrzydeł. Sposób, w jaki to powiedział sprawił, że poczułam zażenowanie. - Nie latałam. Po prostu skakałam naprawdę wysoko. Nie wiem nawet, jak to zrobiłam. Bones rzucił mi spojrzenie, którego nie potrafiłam rozszyfrować. Spade otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz Mencheres podniósł dłoń. - Nie teraz. Spade poklepał Bonesa w plecy. - Racja. Już niemal świt. Pokażę wam wasz pokój. Blady jesteś, Crispin, więc zaraz kogoś do ciebie przyślę. - Jeśli jestem blady, to z pewnością nie z braku krwi - powiedział Bones matowym głosem. – Kiedy odzyskałem przytomność, wypiłem z niej większość krwi. Gdyby Mencheres nie przybył z tymi workami z plazmą, mogłaby ulec przemianie zanim byłaby na to gotowa. Podążyliśmy za Spadem na piętro. - Jej krew nie jest czysto ludzka, co dowiedziono naukowo, więc wciąż kogoś przyślę. - Mam na głowie inne rzeczy niż pożywianie się. Spade nie słyszał jeszcze o wisience na torcie naszego wieczoru. Wiedział tylko o ataku ghuli. Spade otworzył drzwi do pokoju, za którymi moim oczom ukazała się przestrzenna sypialnia urządzona meblami z epoki. Było tam również łoże z baldachimem, w którym mógł spać sam Kopciuszek – oczywiście po tym, jak książę już ją wyniósł – i kolejny ogromny kominek. Ściana, za którą znajdowała się łazienka wykonana była całkowicie z ręcznie malowanego witraża. Kolejny raz uderzyła mnie niechęć do dotykania czegokolwiek. Nawet wyszywane jedwabnymi nićmi prześcieradła na łóżku wydawały się zbyt piękne, by pod nimi spać. Bones nie podzielał żadnych z moich obaw. Zdjął marynarkę, ukazując podziurawioną koszulę i spodnie, które wciąż miał na sobie, kopnięciem zrzucił buty i opadł na najbliższe krzesło. - Wyglądasz jak kawałek szwajcarskiego sera - skomentował Spade. - Padam z nóg, lecz muszę ci o czymś powiedzieć. Spade przechylił głowę na bok. - Co? W kilku zwięzłych zdaniach Bones przekazał rewelację dotyczącą tych kilku zapomnianych tygodni, gdy miałam szesnaście lat… i roszczeń Gregora, według których byłam jego żoną, a nie Bonesa. Spade przez chwilę milczał. Zmarszczył brwi, by w końcu syknąć cicho. - Cholera, Crispin. - Przepraszam – wymamrotałam, odwracając wzrok od Bonesa i wbijając je w podziurawione i podarte ubrania. Wszystko przez ciebie, zakpiło moje sumienie. - Nawet nie waż się przepraszać – powiedział natychmiast Bones. – Nie prosiłaś, by się w taki sposób urodzić i nie prosiłaś Gregora, by tropił cię w tak bezlitosny sposób. Nikomu nie jesteś winna przeprosin. Nie wierzyłam w to, lecz nie spierałam się. Zabrało by to więcej energii niż miało którekolwiek z nas. Zamiast tego ukryłam moje myśli za psychicznym murem. Było to coś, czego nauczyłam się w zeszłym roku. - Spade ma rację. Przyda ci się więcej krwi. Wezmę prysznic, a ty możesz wypić z kogokolwiek, kto jest w ofercie baru. Spade skinął z aprobatą. - W takim razie ustalone. Przyniesiono tu parę rzeczy, które chciałabyś mieć, Cat. Dla ciebie też, Crispin. Mencheres, pokażę ci twój pokój. Potem zajmiemy się resztą tego bajzlu. Ścigała mnie śmierć. Nieprzerwanie prześlizgiwała się wąskimi ulicami i zaśmieconymi alejkami, którymi biegłam. Każdym ciężkim oddechem krzyczałam, wzywając pomocy, lecz z przerażającą jasnością

wiedziałam, że nie ma dla mnie ucieczki. W tych ulicach było coś znajomego, pomimo tego, że były tak bardzo opustoszałe. Gdzie się wszyscy podziali? Dlaczego nikt nie chciał mi pomóc? A ta mgła… niech będzie przeklęta. Przez nią potykałam się o ukryte przedmioty. Wydawała się też owijać wokół moich kostek, gdy z trudem się przez nią przedzierałam. - Tutaj… Znałam ten głos. Odwróciłam się w jego kierunku i zdwoiłam wysiłki, by do niego dobiec. Za moimi plecami Śmierć klęła, również przyspieszając. Od czasu do czasu jej szpony wbijały mi się w plecy, przez co krzyczałam ze strachu i bólu. - Jeszcze tylko trochę. Głos ponaglał mnie do biegu w kierunku skrytej w cieniu postaci, która pojawiła się na końcu uliczki. Gdy tylko go zobaczyłam, Śmierć pozostała z tyłu, tracąc kilka kroków. Z każdym wydłużonym krokiem oddalających mnie od niej czułam ogarniającą mnie ulgę. Nie martw się, jesteś już niemal przy mnie… Mężczyzna wyszedł z cienia. Rysy jego twarzy stały się wyraźne, ukazując gęste brwi nad szarozielonymi oczami, zakrzywiony, arystokratyczny nos, pełne usta i ciemnoblond włosy. Od jednej z brwi do skroni biegła poszarpana blizna, a sięgające ramion włosy powiewały na nocnym wietrze. - Chodź do mnie, chérie. W mojej głowie rozbłysło ostrzeżenie. W jednej chwili opustoszałe ulice wokół nas zniknęły. Zostaliśmy tylko my dwoje i morze zapomnienia. - Kim jesteś? Wciąż czułam, że coś było nie tak. Część mnie chciała pobiec w jego stronę, lecz reszta kazała się cofnąć. - Znasz mnie, Catherine. Ten głos. Znajomy, a jednocześnie całkowicie obcy. Catherine. Nikt mnie tak już nie nazywał… - Gregor. Gdy tylko wypowiedziałam jego imię, moje oszołomienie zniknęło. To musiał być on, a to znaczyło, że śniłam. A skoro śniłam… Zatrzymałam się tuż przed jego wyciągniętymi w moją stronę ramionami i zrobiłam kilka kroków w tył. Ja pieprzę, niemal rzuciłam mu się na szyję. Jego twarz wykrzywiła się z frustracji, po czym powoli ruszył w moją stronę. - Chodź do mnie, moja żono. - Mowy nie ma. Wiem co chcesz zrobić, Porywaczu. Mój głos był znów zwyczajny. I ostry. Z każdym słowem cofałam się jeszcze bardziej, w myślach wołając do siebie, by się obudzić. Otwórz oczy, Cat! Pobudka kogutka! - Wiesz zaledwie to, co ci powiedzieli. Mówił z francuskim akcentem, co nie było dla mnie zaskoczeniem, a jego słowa rozchodziły się echem. Nawet we śnie wyczuwałam jego moc. O żesz, nie jesteś jakąś zwykłą halucynacją, co? Cofnij się, Cat. Ten szczeniak gryzie. - Wiem tyle, ile trzeba. Roześmiał się na moje wyzwanie. - Doprawdy, chérie? A czy powiedzieli ci, że wymazali mnie z twojej pamięci, bo był to jedyny sposób, by cię ode mnie oderwać? Powiedzieli ci, że wyrwali cię krzyczącą z moich ramion? Powiedzieli, że błagałaś, by cię zostawili? Że nie chciałaś mnie opuścić? Wciąż podchodził bliżej, na co ja nie przestawałam się cofać. Kto by pomyślał – we śnie nie byłam uzbrojona. - Coś w tym stylu. Ale nie jestem twoją żoną. Gregor podszedł jeszcze bliżej. Był wysoki, miał ze dwa metry wzrostu, a gdy się uśmiechnął brutalne piękno jego rysów stało się jeszcze bardziej wyraźne.

- Nie chciałabyś sama tego wiedzieć, zamiast tylko słuchać w co masz wierzyć? Przyjrzałam mu się podejrzliwie. - Sorry, koleś, śmieci już dawno trafiły do śmietnika w mojej głowie. Mencheres nie potrafi podnieść jego pokrywy, by zobaczyć co jest w środku, a tylko ty twierdzisz, że jesteśmy małżeństwem. - Oni nie mogą przywrócić ci wspomnień. - Gregor ponownie wyciągnął do mnie ręce. – Ja tak. Gregor spróbuje pochwycić cię we śnie. W głowie rozbrzmiało mi ostrzeżenie Mencheresa. Nie mylił się. - Kłamca. Odwróciłam się gwałtownie, rzucając w przeciwnym kierunku, lecz Gregor pojawił się tuż przede mną, jakby się teleportował. - Nie kłamię. Rozejrzałam się, lecz wokół była tylko bezużyteczna mgła. Musiałam się obudzić. Jeśli ten facet mnie dotknie, mogę obudzić się po uszy w kłopotach. - Słuchaj, Gregor. Wiem, że Mencheres zamknął cię gdzieś na bardzo długi czas, i jesteś o to wściekły… ale bądźmy rozsądni. Ceremonią krwi związałam się z mężczyzną, którego kocham, a na mnie świat się nie kończy. Powiedzmy sobie adieu, a potem znajdź sobie jakąś inną dziewczynę do porwania we śnie. Potrząsnął swoją jasną głową ze smutkiem. - Wcale tak nie myślisz. Nie chciałaś być zabójcą i spędzić reszty życia oglądając się przez ramię. Mogę to cofnąć, Catherine. Miałaś przedtem wybór. Wybrałaś mnie. Weź mnie za rękę. Zwrócę ci wszystko, co straciłaś. - Nie. – Za plecami usłyszałam jakiś dźwięk, jakby warknięcie. Po moim kręgosłupie przebiegł dreszcz strachu. Śmierć ponownie po mnie przyszła. Gregor zacisnął dłonie w pięści, jakby również to usłyszał. - Teraz, Catherine, musisz przyjść do mnie teraz! Warczenie stało się głośniejsze. Za mną była Śmierć, przede mną Gregor. Musiałam wybrać któreś z nich. Dlaczego nie mogłam się obudzić? Co takiego zbudziło mnie poprzednim razem? Wtedy też uciekałam, goniona przez potwora… Obróciłam się do tyłu, ignorując krzyk Gregora, i pognałam wprost w kierunku czyhającej na mnie Śmierci. Albo to podziała, albo… Poczułam na twarzy uderzenie, a po chwili następne. Potrząsano mną tak bardzo, że niemal wyleciały mi zęby. Bones mówił coś do mnie, tak bardzo zajęty trzęsieniem mną, że dopiero przy moim trzecim okrzyku zwrócił uwagę, że nie śpię. - Przestań! - Kotek? Chwycił moją twarz w dłonie, a jego oczy błyszczały dziko, całe zielone. Nakryłam jego ręce swoimi i zauważyłam, że jestem mokra. I zimna. I obolała. I miałam publiczność. - Coś ty mi zrobił? Leżałam na podłodze. Bones siedział przy mnie, a sądząc po mokrym dywanie, licznym przedmiotach rozrzuconych wokół oraz zmartwionych spojrzeniach zgromadzonych tu osób, byłam nieprzytomna dość długo. Spojrzałam na siebie i dostrzegłam to, czego już się domyślałam. Byłam tak samo naga jak wtedy, gdy zasypaliśmy. - Boże, Bones! dlaczego po prostu nie zaprosimy wszystkich do łóżka następnym razem, gdy będziemy chcieli się bzykać? W ten sposób nie będą musieli obchodzić się smakiem! Przynajmniej Spade nie był nagi, jak ostatnim razem, gdy obudziłam się przy ludziach z koszmaru. Obok niego stał Mencheres i nieznana mi śmiertelniczka. - Jasna cholera. Jeśli jeszcze choć raz, nawet za tysiąc lat, przyjdzie mi przeżywać to ponownie, to będzie zbyt szybko – warknął Bones i przeciągnął dłonią po włosach. – Ten sen nie był taki, jak poprzednie, Mencheres. Co to oznacza?

Bonesa wcale nie obchodził fakt, że był nagi. Wampiry nie miały nawet krzty skromności. Chwyciłam najbliższe mi przykrycie – którym okazała się kołdra – i wetknęłam mu ją w dłoń. - Znajdź sobie jakieś spodnie, a dla mnie szlafrok. Co…? Gdy tylko się poruszyłam, moje plecy przeszył ból, który zaraz przeszedł w silne pulsowanie. W ustach poczułam krew, a w głowie mi huczało. Mencheres ukląkł obok mnie. - Pamiętasz coś z tego snu, Cat? Ubranie. Teraz – pomyślałam do Bonesa. - Kogo to obchodzi? – mruknął, lecz naciągnął na siebie parę spodni i rzucił mi szlafrok. – Trzymaj – powiedział, po czym skaleczył się w dłoń i przytknął mi do warg. – Przełknij. Zlizałam jego krew i poczułam natychmiastową ulgę, gdy zniknął ból w moim ciele. Podniosłam się z podłogi i usiadłam na łóżku, skąd dostrzegłam, co stało się z dywanem. - Co dokładnie żeście mi robili? – spytałam z niedowierzaniem. - Staraliśmy się ciebie obudzić - powiedział Bones zgryźliwie. – Kaleczyłem cię, oblałem wodą, uderzałem po twarzy i przypaliłem ci stopy zapalniczką. Tak na przyszłość… Jak myślisz, który z tych środków podziałał? - Dobry Boże - syknęłam. – Nic dziwnego, że w moim śnie byłeś wcieleniem Śmierci. Właśnie dlatego na początku zaczęłam biec w stronę Gregora! - W takim razie pamiętasz ten sen - stwierdził Mencheres. – To źle wróży. Strach sprawił, że moja odpowiedź była ostra. - Hej, Ty, Który Nosisz Się Jak Egipcjanin1! Może choć raz przestaniesz być tak cholernie oficjalny i zaczniesz mówić jak ktoś, kto żyje w dwudziestym pierwszym wieku? - Będzie rozpierducha. Zacznij nawijać, yo – odparł natychmiast Mencheres. Wbiłam w niego wzrok, po czym wybuchłam śmiechem. Zważywszy na jego iście grobowe ostrzeżenie, było to naprawdę niestosowne. - Nie wiem, co w tym śmiesznego - mruknął Bones. - Ja też nie, ale to wciąż prześmieszne – udało mi się wyksztusić. – Przepraszam za dywan, Spade. Krew, przypalanie, woda… Może rzeczywiście powinieneś umieścić nas w stajniach. - Jak już mówiłem – podjął znów Mencheres – to źle wróży. Spojrzał na mnie, jakby prowokując do kolejnego komentarza. Nie odezwałam się, chociaż usta wciąż mi drgały. - Pamiętasz sen i nie reagowałaś na żadne bodźce. To oznacza, że Gregor jest blisko. Musicie natychmiast wyjechać. Bones spojrzał na Spade’a. - Mówiłeś komuś, że przyjeżdżamy? Spade potrząsnął głową. - Cholera, Crispin, sam dopiero co się o tym dowiedziałem. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, a nie byliście znów tak daleko od mojego domu. To logiczne założenie, że możecie tu być. - Możliwe. - Bones nie brzmiał na przekonanego. – A może nie byliśmy wystarczająco ostrożni i nie zauważyliśmy, że ktoś nas śledzi. - Zaraz każę przyprowadzić samochód. - Trzy samochody. - Bones spojrzał na mnie z uwagą. – Wszystkie ruszą w innych kierunkach, a w każdym z nich będzie człowiek i przynajmniej dwa wampiry. Niech ktokolwiek, kto nas obserwuje, zgaduje, w którym jest Cat. - Żeby to naprawić będziesz potrzebował czegoś więcej niż jakiś wykręt. Sarkastyczna część mnie wpadła na pomysł. Pozwólmy Gregorowi spędzić ze mną trochę czasu. To kompletnie wyleczy go z chęci posia- 1 "Walk Like an Egyptian" – hit z roku 1986, śpiewany przez zespół The Bangles. Pochodzi z albumu “Different Light” dania mnie w jego życiu. Kłopoty podążały za mną niczym przykry zapach. Jednak uśmiechnęłam się tylko z udawaną radością. - Spade, uwielbiam twój dom. Mencheres… pokazałeś klasę. Bones… –

Zegar wybił dziewiątą rano. Spałam zaledwie dwie godziny, lecz niech mnie diabli, jeśli jeszcze choć na chwilę zmrużę oko. – Jestem gotowa. - Wyjeżdżamy. – Rzucił mi jakieś ubrania i wciągnął przez głowę koszulę, nie patrząc nawet jaką. – Gdy tylko się ubierzesz. ROZDZIAŁ PIĄTY Samolot wylądował odbijając się kilka razy od powierzchni pasa. Nie przeszkadzało mi to, lecz zobaczyłam jak Bones zacisnął usta. Nie lubił latać. Gdyby nie odległość, sądzę, że starałby się namówić mnie na prawdziwie swobodny lot. Takim, gdzie byłabym przyciśnięta do jego piersi niczym mojego prywatnego samolotu. Wciąż jednak wszyscy mieli jakieś ograniczenia. Weszliśmy na pokład zaledwie trzy godziny po opuszczeniu domu Spade'a. Mój wuj, Don, po moim telefonie z informacją, że natychmiast wracamy do Stanów, pociągnął za kilka sznurków. Nagle okazało się, że w pełni obsadzonym locie z Londynu do Ontario znalazły się cztery dodatkowe miejsca. Posiadanie członka rodziny z powiązaniami w wysokich kręgach rządowych czasami okazywało się przydatne. Mencheres i Spade zostali w Londynie, lecz dwa wampiry -Hopscotch i Band-Aid - polecieli z nami. Dla zabicia czasu zapytałam ich, jak wybrali swoje imiona1. Hopscotch - Aborygen, który znał Bonesa od ponad dwustu lat - powiedział, że była to ulubiona gra jego przybranego dziecka. Band-Aid uśmiechnął się szeroko i powiedział, że powodem było to, że nie czuł bólu. Nie naciskałam, by podzielił się ze mną szczegółami. Byliśmy pierwszymi, którzy wysiedli z samolotu, ponaglani przez asystentów pokładowych. Samolot jeszcze nawet nie zbliżył się do terminala. Zamiast tego wyszliśmy na jedną z tych wysokich platform transportowych, zazwyczaj zarezerwowanych dla mechaników. Niedaleko zaparkowana była limuzyna. Szyba w jednym z jej okien obniżyła się, ukazując twarz mojego wuja. 1 Hopscotch - gra w klasy; Band-Aid - plaster Nie widziałam go ładnych parę miesięcy. Kiedy jego poznaczona zmarszczkami twarz rozciągnęła się w uśmiechu uderzyło mnie, jak bardzo za nim tęskniłam. - Myślałem, że cię zaskoczę. - Bones rozejrzał się uważnie, po czym poprowadził mnie do pojazdu. Band-Aid i Hopscotch obrócili się dookoła, wąchając powietrze niczym myśliwskie psy. Potem wsiedli za nami i usiedli na przeciwko nas. Impulsywnie uściskałam Dona, zaskakując tym nas oboje. Kiedy go puściłam, z przodu samochodu dobiegł mnie znajomy głos. - Querida, nie pocałujesz swojego hombre? - Juan? - roześmiałam się. - Don zatrudnił cię jako szofera? - Poprowadziłbym nawet traktor, by cię zobaczyć. - Obrócił się do mnie i uśmiechnął szeroko. - Tęskniłem za twoim uśmiechem, twoją twarzą i krągłym, ponętnym... - Prowadź, kolego - przerwał mu Bones. - Spieszy nam się. Don wydawał się zaskoczony jego obcesowością. Normalnie Bones i Juan byli względem siebie bardzo przyjacielscy, pomijając oczywiście całą hierarchię. W zeszłym roku Bones zmienił Juana w wampira i dlatego Juan należał do linii Bonesa. Sam Juan również wydawał się zdumiony komentarzem. Przecież zawsze ze mną flirtował - jak i z każdą kobietą w promieniu stu metrów - lecz teraz nic nie powiedział. Rzucił mi ostatni uśmiech i ruszył. - Prosiłem, żeby czekał na nas nierzucający się w oczy samochód, zaparkowany gdzieś w ukryciu - Bones napadł na mojego wuja. -Zamiast tego podjechałeś limuzyną pod sam samolot. Coś ty sobie myślał? Don zmarszczył brwi. - Poczekaj dwie minuty zanim zaczniesz krytykować. - Oboje jesteśmy zmęczeni - powiedziałam, po czym pomyślałam do Bonesa: Nikt nawet nie wie, że wróciliśmy do Stanów. Przestań odgryzać ludziom głowy. Jednocześnie uścisnęłam jego dłoń, obiecując w myślach, że po przybyciu na miejsce z pewnością poczujemy się lepiej. - Jestem trochę przewrażliwiony, Don. Przepraszam, że tak na ciebie warknąłem - powiedział Bones, splatając swoje palce z moimi. -Ciebie też, Juan, lecz wyświadcz mi przysługę. Ogranicz swoje komplementy do minimum. Obawiam się, że w chwili obecnej to bardzo drażliwy temat.

- Bueno, pero cuál es el problema? - Po angielsku Juan - powiedziałam. - Chce wiedzieć, w czym jest problem. - Bones odchylił się i poklepał mnie po biodrze. - Zapnij pas. Jeszcze tego brakuje, żebyś została ranna w wypadku samochodowym. Zapięłam klamrę. - Zadowolony? Obok nas śmignęła czarna limuzyna. Potem kolejna. I jeszcze jedna. Zdumiona spojrzałam przez tylną szybę i zobaczyłam ponad tuzin takich samochodów na tej samej drodze, co my. - Obsada nowego filmu wytwórni Miramax właśnie dostała pozwolenie na opuszczenie lotniska - powiedział Don i uniósł brew. - Biedni ludzie, zatrzymała ich ochrona. Czekali na was kilka ładnych godzin. Bones zaczął się uśmiechnąć. - Zręczny, stary pająk z ciebie, co? - Mam lata praktyki w ukrywaniu jej, pamiętasz? Bones prychnął szyderczo. - Tak, pamiętam doskonale. - Bądźcie grzeczni - powiedziałam. Konkurs miedzy nimi, kto dalej siknie, był ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowaliśmy. Bones uścisnął moje palce. - Nie bój się, dawno minął mi gniew na niego. W gruncie rzeczy, to może być przydatny. Powiedz mi więc, staruszku, czy któryś z twoich stukniętych naukowców posiada pigułki, które mogą zapobiec snom? Z ponurą fascynacją Don słuchał, gdy opowiadałam mu o Gregorze, mojej możliwej z nim przeszłości i powodach, dla których nazywano go Sennym Porywaczem. Kiedy skończyłam odpowiadać na wszystkie jego pytania, minęły dwie godziny, a mój wuj wyglądał na coraz bardziej chorego. - Juan, skręć na następnym zjeździe. Na stacji Shella czeka na nas inny transport - polecił Bones. - Kotek, będziesz miała zaledwie kilka minut, zanim ruszymy. - Zobaczę, co da się zrobić w sprawie tabletek dla Cat - powiedział Don, kiedy doszedł już do siebie. - Powinienem mieć coś, co jej pomoże. Juan zjechał z międzystanowej i zatrzymał się na pierwszej stacji metra, należącej do Shella. - Ach, jesteśmy na miejscu. Juan, vaya con dios. Don... - Bones wyciągnął dłoń. - Trzymaj się. Don potrząsnął dłonią Bonesa. - Każę natychmiast rozpocząć pracę nad tymi pigułkami. Uścisnęłam wuja na pożegnanie, chociaż nigdy nie okazywaliśmy sobie uczuć. Jednak któż to wiedział, kiedy ponownie go zobaczę? Poza moją matką, Don był moją jedyną rodziną. - Dzięki, że zabrałeś się na tę przejażdżkę, Don. Musiało to piekielnie namieszać w twoim kalendarzu. - Moje spotkania mogą poczekać - Don uścisnął moje ramię. - Bądź ostrożna, Cat. - Obiecuję. Hopscotch i Band-Aid wysiedli pierwsi. Szybko, acz dokładnie przeszukali teren stacji, po czym uniesionymi kciukami dali znać, że wszystko w porządku. Bones podszedł do brązowo-czerwonej terenówki, wymieniając kilka słów z kierowcą. To pewnie nasz transport. Przesunęłam się na siedzenie obok kierowcy. - Nie uściskasz mnie? Juan zaparkował samochód, lecz nie wyłączał silnika, i przechylił się, by uścisnąć mnie nie chwytając, jak zwykle, za tyłek. - Hombre jest w podłym nastroju - mruknął. - Po prostu nie spał. Nic nam nie będzie. - Kotek. - Bones postukał nogą w ziemię. 37 - Jesteśmy za bardzo na widoku. Lepiej nie opóźniajmy niczego. - Racja. - Po raz ostatni uśmiechnęłam się do Juana. - Trzymaj się z dala od kłopotów. - Ty też, querida.

Ruszyłam w stronę drzwi z napisem „Panie", na zewnątrz budynku stacji. Przy okazji pomyślałam w stronę Bonesa, że nie musi pełnić straży przed toaletą. Wnętrze było ohydne, jednym słowem, lecz nie miałam zbytnio wyboru. Gdybym naprawdę nie chciała więcej odwiedzać publicznych toalet, przeszłabym zmianę w wampira. Ponieważ jednak postanowiłam pozostać w połowie człowiekiem, nie mogłam winić nikogo innego za towarzyszące temu niedogodności. Zanim przejechaliśmy przez trzydziestokilometrowy most wiodący do Nowego Orleanu, ponownie zapadł wieczór. Nigdy tu nie byłam, gdyż nie wymagało tego stanowisko, jakie piastowałam u Dona. „Wielki Relaks"2 może i miał niski wskaźnik przestępczości, lecz - co dziwne - większość przestępstw była popełniana przez ludzi, a nie wampiry czy ghule. Bones nie chciał spać podczas pięciogodzinnej drogi z Tallahassee do Nowego Orleanu. Zgadywałam, że bał się, że kiedy nie będzie mnie obserwował jak jastrząb, również przysnę. Hopscotch kierował, a Band-Aid siedział obok niego, na miejscu dla pasażera. Kiedy przejechaliśmy jednak przez most, w końcu spytałam się, dlaczego jedziemy akurat do tego miasta. - Muszę porozmawiać z Królową Orleanu - odparł Bones. - Gdyby sprawy z Gregorem stały się nieciekawe, byłaby potężnym sojusznikiem. Jednak nie lubi telefonów, kiedy ktoś chce poprosić ją o pomoc. - Kolejna królowa? - Europa miała mniej monarchii niż nieumarli. 2 Wielki Relaks (The Big Easy) - zwyczajowa nazwa Nowego Orleanu, nadana dzięki swobodnemu i pełnemu zabaw stylu życia, jaki prowadzą mieszkańcy miasta. Spojrzał na mnie z ukosa. - Królową Nowego Orleanu jest Marie Laveau, chociaż teraz posługuje się imieniem Majestic. Marie należy do najpotężniejszych ghuli w kraju. Słyszałaś o voodoo? To wcale nie plotki, słonko. Nie podobało mi się to. Ostatnia królowa, jaką poznałam, a która posiadała magiczne zdolności, niemal zabiła nas wszystkich. Szczerze wierzyłam w to, że kobiety były bardziej przerażające od mężczyzn. - Czy bezpieczne jest spotykanie się z nią, skoro para się magią? - Marie postępuje według bardzo surowej etykiety. Jeśli zgodzi się na spotkanie z tobą, masz zapewnione bezpieczne przybycie, pobyt i powrót z tej wizyty. Może ci powiedzieć, że zaszlachtuje cię przy pierwszej nadarzającej się okazji, lecz pozwoli ci odejść w spokoju. Potem jednak bardzo mądre jest iść dalej. - Może być uprzejmą gospodynią, ale co z każdą inną osobą bez tętna w mieście? No wiesz, „Upss, Majestic, wykończyłem kilku turystów"? Bones prychnął ponuro. - Z Marie nie ma żadnych „upss". Jeśli stanie po naszej stronie, nikt nie odważy się zaatakować nas w obrębie Dzielnicy. Nawet Gregor. - Zatrzymamy się w hotelu? - Mam tutaj dom, ale rzadko już z niego korzystam. Mieszka tam moja stara przyjaciółka, która wszystkim się zajmuje. Nie jestem pewien jak długo tu zostaniemy, jako że jeszcze nie mam ustalonego spotkania z Marie. Królowa woli, by ludzie byli już na miejscu, gdy postanowi się z nimi zobaczyć. Ulice stawały się coraz węższe. Zanim dotarliśmy do Francuskiej Dzielnicy, wszystkie były już jednokierunkowe. Cegła i kamień zastąpiły tynk i gips, a miasto zdawało się starzeć w oczach. Jednak rzeczą najbardziej rzucająca się w oczy wcale nie była architektura. - Bones. - Zdumiona zaczęłam rozglądać się dookoła. - Mój Boże, spójrz na nich... Jego wargi drgnęły. - Stanowią niezły widok, prawda? Z żadnym z nich nie zaczynaj rozmowy - od ich gadania odpadnie ci głowa. Duchy były wszędzie. Wisiały nad dachami, wałęsały się po chodnikach, siedziały na ławkach obok (lub na) niczego nie podejrzewających turystów. Kiedy zatrzymaliśmy się na czerwonym świetle, staliśmy obok grupy ludzi na wyciecze, na temat - o ironio! - pełnej nawiedzeń historii Nowego Orleanu. Patrzyłam, jak trzy duchy spierały się o błędy w opowieści przewodnika. Jeden z nich był tak rozdrażniony, że wciąż przenikał przez ciało przewodnika, przez co nieszczęśnik

przez cały czas drgał. Biedny frajer, pewnie myślał, że ma niestrawność. Co jednak miał, to wkurzonego ducha w kiszkach. Widziałam już wcześniej duchy, lecz nigdy w takiej liczbie. W jakiś sposób, razem z pulsowaniem, jakie dochodziło z tego miejsca - co czułam nawet w samochodzie - wydawały się tutaj pasować. - Tu jest pięknie - powiedziałam w końcu. - Naprawdę podoba mi się tu. Słysząc to Bones uśmiechnął się, a napięcie zniknęło z jego twarzy. - Ach, Kotek. Tak podejrzewałem. Terenówka zatrzymała się na skrzyżowaniu tuż za najbardziej ruchliwą częścią Dzielnicy. Bones wyskoczył z wozu i otworzył drzwi po mojej stronie. - Jesteśmy na miejscu. Rzędy, które okazały się miejskimi kamienicami stały rozrzucone wzdłuż ulic, lecz zaledwie kilka z nich miało drzwi frontowe. - W taki sposób je zaprojektowano - odpowiedział Bones na moje milczące pytanie, gdy Band-Aid odjechał. Hopscotch został z nami. -Kreolskie rodziny sądziły, że to pretensjonalne. Wchodzi się bocznym wejściem. Przeszedł przez bramę wejściową i skierował się w boczną alejkę. Po chwili otworzył drzwi umieszczone w jednej ze ścian. Weszłam za nim do środka, zaskoczona bogatym wnętrzem w porównaniu z niejako obskurną elewacją. - Liza - zawołał Bones. - Jesteśmy. Obróciłam się, z uprzejmym uśmiechem na twarzy i zobaczyłam dziewczynę schodzącą po schodach. - Miło mi cię poznać, chere - powitała mnie z lekkim akcentem. - Uhm... - Wyciągnęłam do niej dłoń, jąkając się przy odpowiedzi. Liza była ghulem - więc była pewnie sporo ode mnie starsza - lecz dobry Boże... Licząc w ludzkich latach, wyglądała najwyżej na czternaście. Jej dłoń była szczupła i delikatna, podobnie jak cała ona. Miała metr pięćdziesiąt wzrostu, zaokrąglając, i ważyła około czterdziestu pięciu kilo. Czarne włosy, które wyglądały na zbyt ciężkie dla niej, kołysały się, gdy podeszła do Bonesa. - Mon cher... Wystarczyło jedno spojrzenie na jej twarz, gdy patrzyła na niego, bym domyśliła się natury łączącego ich niegdyś związku. Świnia z ciebie, Bones. Zawsze to podejrzewałam, ale teraz w końcu mam dowód. Bones uściskał ją. Liza praktycznie zniknęła w jego ramionach, lecz zdążyłam zauważyć wyraz jej twarzy. Jej rysy rozświetlił błogi uśmiech. Ładna jest, uświadomiłam sobie nagle. Na początku tego nie zauważyłam. Puścił ją, a ona cofnęła się i zwróciła na mnie całą swoją uwagę. - Cat, przygotowałam dla ciebie jedzenie i kawę. Domyślam się, że masz ochotę na kofeinę? - Tak, na mnóstwo. - Gdybym nie była tak zmęczona, już uderzyłabym Bonesa. Nie wyglądała nawet na wystarczająco dorosłą, by oglądać filmy dla dorosłych. - Dziękuję. Powstrzymałam się od komentarza, by usiadła nim przewróci ją podmuch z klimatyzacji. Zamiast natychmiastowej nienawiści, jaką czułam do kobiet, z którymi spał Bones, do Lizy nabrałam bardziej opiekuńczego stosunku. Wiem, to absurdalne. Po pierwsze, była martwa, nie potrzebowała więc mojej ochrony. Po drugie, sądząc po spojrzeniach, jakie rzucała w stronę Bonesa, była w nim zakochana. Pedofil! - Lizo, mogłabyś łaskawie powiedzieć Cat, ile miałaś lat w momencie przemiany? - poprosił dziewczynę Bones, patrząc na mnie znacząco. - Zaraz zostanę pobity na podstawie źle wyciągniętych wniosków. Roześmiała się nieśmiało. - Miałam siedemnaście lat. Myślę. Że gdybym była człowiekiem, można by mnie określić mianem „dziewczyny późnego rozkwitu". - Och. - Przynajmniej w obecnych czasach nie było to przestępstwo. Z sygnałów, jakie wysyłała Liza, to najwyraźniej w czasach, kiedy jeszcze żyła, również nie. - W takim razie dlaczego nie poczekałaś, by przejść przemianę? Na twarzy Lizy pojawił się smutek. - Nie mogłam. Zostałam otruta i byłam już martwa. Jestem tu tylko dlatego, że tego samego dnia wypiłam wampirzą krew. Moja rodzina wysłała moje ciało do domu,

by je pochowano. Po tym, jak je przywieziono, Bones wykopał mnie z grobu i wskrzesił jako ghula. - Och! - Teraz poczułam się jak jeszcze większa zdzira. - Przykro mi. Ktokolwiek to zrobił, mam nadzieję, że piekielnie się na nich zemścił. Uśmiechnęła się lekko, ze smutkiem. - To był wypadek. Doktor podał mi truciznę myśląc, że mnie wyleczy. Od 1831 roku medycyna przeszła długą drogę. - Mówiąc o medycynie, powinniśmy zadzwonić do Dona. Być może ma już coś dla mnie. - Jesteś chora? - spytała Liza z zaskoczeniem w głosie. - Nie jest - odpowiedział za mnie Bones. - Czy plotki o roszczeniach Gregora już tutaj dotarły? Liza zerknęła na mnie. - Tak. - No dobrze. - Bones brzmiał na jeszcze bardziej poważnego. - To znaczy, że Marie również je słyszała. - Podszedł do telefonu i zaczął wybierać numer. Po sekundzie zaczął mówić w języku, który nie brzmiał jak francuski, lecz był mu bliski. Może po kreolsku? 42 Oczywiście oznaczało to, że nie rozumiałam nawet jednego cholernego słowa. - W tej chwili przedstawia się i mówi, że chciałby odbyć naradę z Majestic - przetłumaczyła Liza, domyślając się mojej frustracji. -Mówi, że chciałby, by odbyła się jak najszybciej... Sądzę, że kazali mu czekać... - Miało to sens, gdyż Bones milczał. Bębnił palcami o nogę, a po kilku sekundach znów zaczął. - Tak... tak... Zgodził się poczekać na telefon. Bones rozłączył się. - Nie ma sensu, bym wam wszystko powtarzał. Możesz teraz zadzwonić do wuja, słonko. Zrób to jednak z komórki, nie chcę zajmować tej linii. Był niemal obcesowy. Przypomniałam sobie, że cierpi na jetlag3, brak snu i wcale nie taki mały stres. Poczas gdy Bones zapoznawał Lizę z detalami dotyczącymi Gregora, ja zadzwoniłam do Dona. Zanim się rozłączyłam, Don poinstruował mnie co do dawki lekarstwa i obiecał wysłać mi je niezwłocznie. - Don przygotował coś dla mnie - powiedziałam, gdy tylko się rozłączyłam. - Podobno te tabletki mają zadziałać tak, że z fazy świadomości zapadnę prosto w głęboki sen, omijając fazę REM. Działa to niestety zaledwie siedem godzin, będziesz więc musiał wszystko dokładnie obliczać i budzić mnie soją krwią. W ten sposób nie znajdę się w fazie REM, kiedy leki przestaną już działać. Na twarzy Bonesa pojawiła się ulga. - Cieszę się, że nie zabiłem staruszka przy pierwszym spotkaniu, tak jak tego chciałem. To wspaniałe wieści, Kotek. Nie sądziłem, że jeszcze pozwolę ci zasnąć, kiedy będę się zastanawiał czy nie znikniesz mi we śnie z moich własnych ramion. Uczucie w jego głosie zmyło ze mnie irytację, jaką czułam do niego za ten poprzedni komentarz. Gdyby sytuacja była odwrotna i to 3 Jetlag - nieprzystosowanie organizmu po znaczącej zmianie strefy czasowej, objawia się m. in. bezsennością, drażliwością Bones mógłby zniknąć, to tak... ja również obgryzałabym paznokcie. - Nie zniknę - powiedziałam, po czym podeszłam i zarzuciłam mu ręce na szyję. Wtedy zadzwonił telefon Lizy. ROZDZIAŁ SZÓSTY Wałęsałam się po domu, zdumiona jego rozmiarem. Budynek miał piękne wnętrza, balkony z kutego żelaza i trzy piętra. Ściany pomalowane były w mocnych odcieniach, z białymi i ozdobnymi gzymsami. Wszystkie łazienki, jakie znalazłam, wykonane były z marmuru. Słowem, dom urządzony był bogato i ze smakiem, i nie bałam się usiąść na żadnym osiemnastowiecznym krześle. W kobiecym stylu dawał się zauważać wpływ Bonesa. Była tam kolekcja srebrnych noży. Kanapy, które stwarzały przytulne wrażenie, zamiast zaśmiecać wnętrze. Oczywiście miałam czas na zauważenie

tych rzeczy. Poszedł na spotkanie z Marie beze mnie. Słysząc jego decyzję, że zostawia mnie w domu zaczęłam protestować z taką wściekłością, że Liza szybko zniknęła z pokoju. Bones w milczeniu znosił mój gniew. Poczekał, aż skończę, po czym obojętnie odmówił zabrania mnie ze sobą. Powiedział, że moja obecność odwróci łaby uwagę Marie od tego, co chciał jej powiedzieć, albo jakieś podobne bzdury. Nawet na moment mu nie uwierzyłam. Bones znów próbował mnie bronić. Skoro nie szłam z nim, bez względu na „bezpieczne przejście”, jakie gwarantowała królowa, oznaczało to, że spotkanie z nią było niebezpieczne. Mogłam albo fizycznie z nim walczyć, albo pozwolić mu iść z obietnicą srogiego odwetu. Zdecydowałam się na to drugie. Po tym, jak już zwiedziłam dom, wzięłam kąpiel w wannie stojącej na lwich nogach. Potem ubrałam koronkowy szlafrok i ponownie ruszyłam w podróż po domu, szukając pralki i suszarki. Nie miałam ze sobą zapasowych rzeczy, a żadne z ubrań Lizy na mnie nie pasowało. Było też zbyt wcześnie, by cokolwiek kupić. Jedyne miejsca, które były otwarte o trzeciej nad ranem, to bary. Kiedy Bones wrócił, niemal już świtało. Wszedł i zatrzymał się w drzwiach na widok Lizy i mnie. Siedziałyśmy na podłodze, a ja zaplatałam jej warkocze. Podczas jego nieobecności zaczęłam rozmawiać z dziewczyną. Wydawała się prawdziwie miłą osobą i zadziwiająco szybko ją polubiłam. Spojrzałam na niego krótko i z gniewem, mimo Nocna Łowczyni 4 – tłumaczenie: rainee 43 ogromnej ulgi, że jest bezpieczny i ponownie poświęciłam uwagę włosom Lizy. - Masz wspaniałe włosy. Są takie grube. Powinnaś je zapuszczać do chwili, aż zaczniesz się o nie potykać. - Widzę, że się dogadujecie - powiedział Bones z lekkim zdziwieniem. – Nie spytasz mnie, jak poszło, Kotek? - Wróciłeś i spokojnie zszedłeś po schodach - odparłam. – I nie warknąłeś na mnie, bym wsiadała do samochodu. Wnioskuję więc, że Majestic nie powiedziała ci, że nastąpił sezon polowań na nasze tyłki. Mylę się? Uśmiechnął się lekko. - Wciąż jesteś na mnie zła, jak widzę. W takim razie powinno cię to ucieszyć - Marie chce cię poznać i nie chce, bym był przy tym obecny. Roześmiałam się z satysfakcją. - Boże, Bones, musiałeś się z nią spierać tak bardzo, że pewnie zrobiłeś się siny na twarzy. Do diabła, już ją lubię. - Tak myślałem, że spodoba ci się ten pomysł. – Wyraz jego twarzy powiedział mi, jak bardzo on sam się nie cieszył. - Mam zostawić cię z warkoczami i położyć się do łóżka? Wydaje się, że wolisz towarzystwo Lizy od mojego. - To naprawdę wkurzające, kiedy musisz siedzieć na tyłku i obgryzać paznokcie, kiedy osoba, którą kochasz, idzie w sam środek niebezpieczeństwa, prawda? – spytałam, wcale nie czując się winna. - Nie podobała mi się myśl, że nie ma cię ze mną - powiedział. – A jednak czekasz na najbliższą szansę, by zrobić to samo mnie. Liza co raz odwracała głowę to na niego, to na mnie. Ponieważ jednak wciąż trzymałam w dłoniach trzy warkocze, przychodziło jej to z niejakim trudem. - Nie dbałeś o to, co czuję, dopóki zostałam w domu – wypaliłam, a napięcie z ostatnich kilku dni nareszcie znalazło ze mnie ujście. – Więc tak, bardzo cieszy mnie zemsta. Chyba jestem płytka. - Nie, jesteś złośliwą jędzą – rzucił Bones. Podszedł do mnie i nachylił się nade mną. – I co powiesz na to? Puściłam warkocze Lizy i wstałam. Cóż, nie bawiliśmy się w dyplomację, tak? Nocna Łowczyni 4 – tłumaczenie: rainee 44

- Przyganiał kocioł garnkowi. Co jest? Wściekasz się, że poszedłeś tam spacerkiem, pomachałeś fiutem przed Marie, przypominając jej dawne czasy, lecz nie spotkałeś się z oczekiwaną reakcją? - Dla twojej informacji, nigdy nie spałem z Marie. - Bones dosłownie dźgnął mnie palcem w pierś. Liza pospiesznie odsunęła się od nas. Z niedowierzaniem spojrzałam w dół na jego palec, wciąż wciśnięty w moje ciało. - Zabieraj to ze mnie albo ci go złamię. Uniósł brew w wyraźnym wyzwaniu. - Spróbuj, słonko. Sam się o to prosiłeś, pomyślałam. W następnej sekundzie moja pięść wylądowała na jego twarzy. Bones zrobił unik, zanim trafiłam go po raz drugi, a jego oczy zalśniły zielenią. - Tylko na to cię stać? Marnie. – Ponownie dźgnął mnie palcem. Och, kochanie, przegiąłeś! Chwyciłam go za nadgarstek i szarpnęłam, jednocześnie kopiąc go w goleń, by pozbawić go równowagi. Jednak był zbyt szybki. Przeskoczył nad moją nogą i wykorzystał ten cios przeciwko mnie. Popchnął mnie lekko w plecy, co wystarczyło, bym opadła na kanapę. Liza pisnęła przerażona. - Proszę, przestańcie! Zignorowałam ją. Bones również. Zerwałam się na równe nogi, a mój puls przyspieszył w oczekiwaniu na walkę. Możliwość wyżycia się w porządnej bójce była tym, na co właśnie miałam ochotę. Sądząc po migotaniu jego oczu, Bonesowi również się to podobało. Jednak musiałam się upewnić… - Jesteś pewien, że chcesz grać ostro? – spytałam, ukrywając przed nim swoje zamiary. Przyciągnął mnie do siebie i uśmiechnął się powoli, z zadowoleniem i seksownie. - Dlaczego nie? Przecież wygrywam. Odpowiedziałam uśmiechem... i wpakowałam mu pięść w brzuch. Wykorzystaj każdy brudny chwyt, nauczył mnie, kiedy trenował mnie kilka lat wcześniej. Kto powiedział, że nie uważałam? Jednak zamiast zachwiać się, jak tego oczekiwałam, wyrzucił mnie w górę. Huknęłam o sufit, a z płuc uciekło mi całe powietrze. Miałam tylko ułamek sekunNocna Łowczyni 4 – tłumaczenie: rainee 45 dy, by zsunąć się z gzymsu, lecz zdążyłam. Bones wyskoczył w powietrze i uderzył już w puste miejsce. Opadłam na podłogę i przetoczyłam się po dywanie. Gramoliłam się, chcąc uciec i po drodze przewróciłam ławę. W następnej chwili był już przy mnie. Przycisnął mnie do podłogi i uśmiechnął się z triumfem. Góra mojego szlafroka rozchyliła się, przez co moja naga pierś ocierała się o jego koszulę, gdy próbowałam się spod niego uwolnić. Spojrzał w dół i przesunął językiem po wardze. - Poddajesz się? - spytał. Moje serce szalało z podniecenia, mimo że jednocześnie miałam ochotę zetrzeć mu z ust ten uśmieszek. Nie przytrzymał moich ramion, co było błędem. - Jeszcze nie. – Sięgnęłam do tyłu i chwyciłam pierwszą rzecz, na którą natrafiły moje dłonie. Potem zamachnęłam się tym. Marmurowy stolik rozpadł się na kilka dużych kawałków, kiedy huknęłam nim w Bonesa. Trafiłam go w głowę, oszałamiając go na chwilę, co natychmiast wykorzystałam. Wydostałam się spod niego i właśnie miałam zacząć świętować zwycięstwo, kiedy poczułam dwie żelazne obręcze zaciskające się wokół moich kostek. Starałam się uwolnić stopy, lecz on nie puszczał, strząsając z siebie resztki marmuru. Jedyną rzeczą w moim zasięgu była cynowa taca. Chwyciłam ją i zaczęłam wymachiwać nią, niczym bronią. - Zaraz jej użyję! – ostrzegłam go.