martaprask85

  • Dokumenty259
  • Odsłony545 143
  • Obserwuję607
  • Rozmiar dokumentów506.7 MB
  • Ilość pobrań391 011

Predator - całość (1)

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :696.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Predator - całość (1).pdf

martaprask85 EBooki
Użytkownik martaprask85 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 180 stron)

Michelle Horst „Predator” Tłumaczenie : beataaa_13 Tłumaczenie to, w całości należy do autora książki, jako jego prawa autorskie. Tłumaczenia są tylko i wyłącznie materiałem marketingowym służącym do promocji danego autora. Tłumaczenia nie służą do otrzymywania korzyści materialnych. Rozpowszechnianie tłumaczenia bez mojej zgody jest ZABRONIONE!!!

Dedykacja Jestem całym sercem z każdą osobą, która doznała przemocy, z każdą matką, która musiała pożegnać się ze swoim dzieckiem, z każdą duszą, która choć raz poczuła gorzkie żądło depresji lub choroby. Czasami życie jest do bani. Czasami czujesz, że śmierć mogłaby być lepszą opcją. Czasami docierasz do końca swoich możliwości tylko po to, by grunt zawalił ci się pod nogami. W tych mrocznych chwilach swojego życia, chcę, abyś pamiętał o jednej rzeczy - to jest w porządku... W porządku jest płakać. W porządku jest się załamać. W porządku jest krzyczeć. W porządku jest leżeć w łóżku i czuć jak twoje ciało staje się częścią materaca. To jest w porządku... Bo jesteś człowiekiem i czasami potrzebujesz po prostu trochę czasu, aby wziąć oddech. Proszę, pamiętaj, że nie jesteś słaby, gdy się załamujesz. Jesteś tylko pięknie uszkodzony i wyjdziesz znacznie silniejszy, gdy burza przejdzie. Proszę, pamiętaj, że nie jesteś sam. Pamiętaj, że jesteś wart każdej szansy na wspaniałe życie. Pamiętaj, że gdy raz odpuścisz i złamiesz się na kawałki, uderzając o samo dno ciemnej studni, istnieje tylko jeden sposób, by się ruszyć – w górę.

Prolog Cara~ - Cara. - woła mnie tata. - Masz koc? - Tak, tato. Wyciągam koc z samochodu i kieruję się do rodziców. W przeciwieństwie do innych nastolatków, uwielbiam spędzać z nimi czas. Mamy świetne relacje. Wiem, że mogę porozmawiać z nimi na każdy temat. Od zawsze tak między nami było. Tata uruchamia łódź, a potem kieruje nas w dół rzeki. Jest słoneczny dzień z lekkim wiatrem, który przyjemnie ochładza, podczas najgorszego upału. Zawsze przypływamy tu po obiedzie. To jest czas tylko dla nas. Razem. Gdy dopływamy do otwartej przestrzeni, tata zwalnia łódź, a ja razem z mamą rozkładamy koce i układamy się wygodnie, głośno się przy tym śmiejąc. Tata wyłącza silnik, kiedy jest zadowolony z miejsca, w którym jesteśmy i dołącza do nas. - Spójrz na tą. - Wskazuje na chmurę. - Wygląda jak samochód. Śmieję się. - Każda wygląda jak samochód dla ciebie. - Nie, poważnie. - Też się śmieje. - Patrz, to są koła, a to dach. Rozmawiamy o najgłupszych rzeczach, a potem milkniemy i po prostu wsłuchujemy się w śpiew ptaków dookoła nas. Będę tęsknić za rodzicami, kiedy wyjadę do college'u. Zostało mi już tylko kilka tygodni. Głośny trzask wyrywa mnie ze spokojnego drzemania. Słyszę krzyk rodziców, a całe moje ciało ogarnia nieprzyjemny chłód. Statek przechyla się gwałtownie i przerzuca moje ciało na bok. Wbijam paznokcie w podłogę, próbując się czegoś chwycić, ale ciężkie krzesło uderza we mnie, powodując ostry ból. Łódź rozpada się z wielkim trzaskiem, a woda połyka kolejne kawałki wielkimi haustami. - Tatusiu! Mamusiu! - krzyczę. Rozglądam się wkoło, szukając jakiegoś znaku ich obecności, jednak nie widzę niczego, oprócz wody i rozerwanych kawałków łodzi. Zaczynam się przesuwać w dół i choć próbuję złapać się krzesła, jest już za

późno. Coś uderza w moje ramię. - Tato! Wbijam paznokcie w pozostałości łodzi, próbując powstrzymać upadek. Odłamki drewna ranią mnie i w końcu połyka mnie błotnista woda. Wiem jak pływać. Jestem dobrym pływakiem, ale kolor wody okrada mnie z każdego oddechu... jest czerwona. Z całych sił próbuję wypłynąć na powierzchnię i wtedy czuję jak zimny strach rozprzestrzenia się po całym moim ciele. Nie chcę umierać! Słyszę głośniejszy dźwięk, który nie brzmi na pozostałości po wypadku. Tym razem coś uderza w wodę, niebezpiecznie blisko mnie. Nie mogę wypłynąć. Ostry ból przepływa przeze mnie, kiedy połykam wodę. Połykam krew. *** Budzi mnie oślepiające światło i muszę mrugnąć kilka razy, zanim moje oczy przestają szczypać i łzawić. Czuję się zdezorientowana. Gdzie jestem? Staram się coś powiedzieć, ale słowa brzmią jak zniekształcony jęk. Przesuwam spojrzenie po całym pokoju, a potem ostry ból zaczyna pulsować mi w plecach. Gdzie mama i tata? Co się stało? Drżący szloch wypełnia moją pierś i powoduje większy ból, a w końcu gorące łzy wydostają się na zewnątrz. - Cara. - Odwracam się w kierunku głosu i widzę wuja Toma, brata mamy. - Przykro mi. - Wstaje z krzesła i podchodzi do mnie. Nie wiem, dlaczego mu przykro. Wzdycha ciężko i przeciera wyraźnie zmęczoną twarz. - Był wypadek. Twoi rodzice... nie udało się ich uratować. Moi rodzice... oni nie żyją? NIE! Serce boleśnie zaciska się w mojej klatce piersiowej, a potem ostre ukłucie zaczyna w niej rosnąć. Zasysam bolesny oddech, ale to uczucie rośnie, gdy uświadamiam sobie stratę rodziców. Z następnym oddechem z mojego gardła wydostaje się głośny szloch. Nie mogli odejść! Jest za wcześnie. Nie zdążyłam się pożegnać! Panika przejmuje kontrolę nad moim ciałem. Nie mogą być martwi... Nie moi rodzice. Ból, że nie zobaczę ich już nigdy więcej, uderza we mnie głęboko i zaczyna mnie niszczyć. Czuję się pusta, coś, czego nigdy nie czułam. To jest jak fala, która wymywa wszystkie szczęśliwe wspomnienia i pozostawia jedynie

wstrząsające rozstanie. Jestem zbyt przerażona, by cokolwiek powiedzieć, ale moje oczy nadal błagają wuja Toma, by powiedział mi, że to pomyłka. Ciągle przeskakuję wzrokiem do drzwi w nadziei, że mama lub tata za chwilę się tam pojawią. - Pielęgniarki będą się tobą opiekować. Gdy tylko będziesz mogła chodzić, powinnaś opuścić kraj. Patrzę na wuja Toma zdezorientowana. Dlaczego miałabym opuścić RPA? Przecież to mój dom. Wuj unosi materac na moim łóżku, co powoduje ból w moich plecach, a następnie rzuca na mnie grubą kopertę. - Musisz schować ją w bezpiecznym miejscu. To nowy paszport i pieniądze dla ciebie. Zorganizowałem wizę, byś mogła wyjechać do Ameryki, ale jest ważna tylko przez trzy miesiące. W tak krótkim czasie udało mi się załatwić tylko tymczasową. Nie możesz tu zostać. Gdy tylko znajdziesz się w Ameryce, wyjedź do jakiegoś małego miasteczka i nigdy ponownie nie używaj swojego dotychczasowego imienia i nazwiska. Zapomnij, skąd pochodzisz, albo oni cię znajdą. Oni? Kim oni są? Dlaczego mieliby po mnie przychodzić? Nie rozumiem nic z tego. Chcę krzyczeć, kiedy ogarnia mnie uczucie bezradności. Wuj Tom delikatnie głaszcze mnie po policzku, a smutne spojrzenie jeszcze bardziej powoduje, że jego twarz przybiera mizerny wygląd. - Wyjedź z RPA, Cara. Tak szybko, jak to tylko możliwe. - Pochyla się nade mną i umieszcza pocałunek na moim czole. - Uciekaj, Cara. Ucieknij daleko i nigdy się nie zatrzymuj! Patrzę jak odchodzi i po chwili zostaję sama, pozostawiona w pokoju szpitalnym z kopertą i sercem, wypełnionym ostrymi kawałkami pustki. Przez moment potrafię tylko mrugać i oddychać, ale rzeczywistość szybko zaczyna ściskać moje wnętrzności ponownie. Moi rodzice nie żyją! Jestem sama? Zaczynam płakać. Mam tylko osiemnaście lat. Nie wiem, co robić. Chcę do mamy i taty. Pielęgniarka wchodzi do pokoju i uśmiecha się do mnie ciepło, ale nie odwzajemniam gestu. Podaje mi coś, co znacznie łagodzi ból, który szarpie moje serce. Wiem, że ulga jest tylko tymczasowa, jednak witam błogi sen z otwartymi ramionami.

Rozdział 1 (Siedem lat później) Cara~ - Czas zamykać. - Pan Johnson mówi tym swoim dziwnie, spokojnym głosem. Na początku mnie to przerażało, ale można się przyzwyczaić, jeśli potrzebujesz pieniędzy. Wykonywałam tak wiele różnych rodzajów pracy w swoim życiu, ale sprzedawanie pluszaków jest najmniej lubianym i na pewno najdziwniejszym. Pan Johnson zaproponował, że nauczy mnie „sztuczek handlu” (jego słowa, nie moje). Nie było mowy, że będę komuś wpychać zabawki. Potrzebowałam tylko stu dolców i mogłam się stąd wynieść. I tak zatrzymałam się tutaj już na zbyt długo. Prowadzę samotne życie, ale przyzwyczaiłam się do tego. Po prostu jest jak jest. Pytania w niczym nie pomagają, nie mogą niczego zmienić. Lepiej po prostu przyjąć, że takie jest teraz moje życie. Moje nowe imię brzmi Cassy Smith, po matce. Cassy to skrót od Cassandry, a Smith było jej panieńskim nazwiskiem. To miły gest ze strony wuja Toma. W ten sposób czuję się bliżej niej. Nadal nie rozumiem tego, co stało się, gdy miałam osiemnaście lat. Nie, to kłamstwo. Rozumiem ból, ponieważ to jedyna rzecz, która w moim życiu jest prawdziwa i stała. Nie rozumiem za to, co stało się na łodzi. Nie rozumiem, dlaczego musiałam wyjechać i dlaczego wuj Tom mnie zostawił. W końcu doszłam do wniosku, że życia nie da się zrozumieć – a próbowanie doprowadzi cię do obłędu. Życie po prostu trzeba przeżyć. Każdy dzień z nowymi problemami. Byłam w USA od siedmiu lat. To szczęśliwa liczba, prawda? Nie mogę korzystać już z paszportu. Był ważny tylko trzy miesiące, ale tyle wystarczyło, by znaleźć pierwszą pracę jako sprzątaczka toalet na stacji benzynowej. To była gówniania praca. Byłam tanią siłą roboczą. Cięgle się przemieszczałam, tak jak powiedział wujek Tom. Nie dłużej, niż dwa miesiące w jednym miejscu. Byłam tu już od sześciu tygodni i znajome swędzenie przypominało mi, że za niedługo trzeba będzie wyjechać. Nie

miałam przyjaciół i nie mogłam sobie pozwolić na żadnego, więc musiałam zostawić też Stevena. Wiele mi pokazał, jednak jeśli widzisz z kimś więcej, to zwykle oznacza kłopoty. Kiedy jesteś w biegu, inna osoba tylko cię spowalnia. Myślałam, że będzie dobrze połączyć się z kimś na jedną noc. Uprawialiśmy seks, nic spektakularnego, ale zaspokoił mój głód dotyku innego człowieka. On jednak nie odpuszczał. Widziałam jak kręcił się w lokalnym barze, więc przestałam tam przychodzić. Nadszedł czas, aby stąd odejść. *** Drżę w porozciąganej kurtce i upewniam się, że grzejnik pod ladą jest włączony. Ten sklep jest jak bryła lodu, choć nie ma nawet zimy. Podczas, gdy pan Johnson zamyka tylne drzwi, ja wyciągam pudełko z jedzeniem. Woda w czajniku jest jeszcze ciepła, więc zalewam kubek nudli i czekam. Pan Johnson przychodzi po chwili, więc wstaje i otwieram przednie drzwi. Nie chcę go spowalniać, ponieważ wtedy znajdzie sto rzeczy, które trzeba zrobić i będę tkwiła tu dłużej. Gdy przechodzę przez próg, przekręcam znak na „zamknięte”, a pan Johnson zamyka drzwi i powoli idzie w dół chodnika. Chyba też powinnam iść do domu. Dom Nie mam takiego miejsca. Przeprowadzam się z motelu do motelu i tak wygląda moje życie, odkąd uciekłam ze szpitala. Musiałam uciekać, nie ze strachu o swoje życie, ale dlatego, że nie miałam możliwości zapłacenia ogromnego rachunku. Zakradałam się jak złodziej w środku nocy. Idę powoli chodnikiem i palcem testuję ciepło mojego obiadu. Już ostygło. Wkładam palec głębiej i zaczynam mieszać, dopóki nie wygląda wystarczająco dobrze do jedzenia. - Cześć. - Słyszę, jak ktoś mówi za mną. Oglądam się przez ramię i widzę Stevena, biegnącego w moim kierunku. - Cóż. Życie jest do bani – mruczę. Dogania mnie i kładzie ręce na moich ramionach. - Gdzie idziemy? - My? - Och, kolego, masz w sobie wielką wiarę. - My nie idziemy nigdzie. Ja idę do domu. - Pójdę z tobą – mówi wesoło.

- Wolałabym sama. - Zrzucam jego ręce i idę dalej. - Och, daj spokój, kochanie. Przeżyliśmy razem cudowną noc. Zatrzymuję się gwałtownie. - Jedna noc – mówię i podnoszę palec wskazujący dla podkreślenia. - To nie wydarzy się ponownie. - On jednak łapie mnie za rękę i ciągnie w dół ulicy. - Powiedziałam 'nie', dupku. - Staram się wyrwać rękę z jego uścisku, a dzwonki alarmowe zaczynają rozbrzmiewać w moim ciele. - Rozlałeś mój obiad! - krzyczę na niego. Stevena jednak nie obchodzi mój rozlany obiad, bo mocniej chwyta moją rękę i zmusza do poruszania się szybciej. Mój żołądek się przewraca i po raz pierwszy tak naprawdę zaczynam wątpić w siebie. Jak dobrze znam tego mężczyznę? Co, jeśli zaciągnie mnie do lasu i zgwałci? Gówno. Co, jeśli jest seryjnym mordercą? - Dobrze – mówię bez tchu. Moje serce wali dziko, kiedy panika zalewa żyły. - Idź do baru i tam się spotkamy. Ja po prostu potrzebuję najpierw wziąć prysznic. Kurwa, mógł spokojnie usłyszeć strach w moim głosie. - Nie, nie, skarbie. Nigdzie nie idziesz. Przeciąga mnie przez ulicę i wtedy słyszę pisk opon. Zanim moje zmysły zaczynają działać, jest już za późno. Ktoś chwyta mnie za plecami i przykłada szmatkę do ust i nosa. Lęk przebiega przez moje ciało, kiedy zdaję sobie sprawę, że jestem w niebezpieczeństwie. Krzyk przerażenia zamiera w moim gardle, a po chwili zostaję rzucona na twardą, metalową powierzchnię. Słyszę zamykanie drzwi i zalewa mnie przytłaczające uczucie zagrożenia. W końcu udaje mi się oderwać twarz od śmierdzącej tkaniny. - Puść mnie! - krzyczę i kopię, uderzając we wszystko wokół. - Jedź, jedź, jedź! - krzyczy Steven. - Mamy przesyłkę. Coś ciężkiego uderza w bok mojej głowy, a potem w prawe ramię, gdy pokonujemy kolejne ostre zakręty. Staram się wyszarpać, ale jest już za późno. Kręci mi się w głowie i po chwili świat zaczyna się zamazywać.

Rozdział 2 Cara~ Pomieszczenie jest zamglone i na początku myślę, że nadal śnię, albo jestem pod wodą, jednak potem czuję słodycz na języku. Zawsze w snach czułam metaliczny smak krwi, ale to nie było to. Ten smak jest słodki. Moje oczy są ciężkie, ale otwieram je, choć wszędzie jest ciemno. Przyjmuję pozycję siedzącą. - Cześć? - szepczę, bo boję się mówić głośno. Nie ma żadnej odpowiedzi, jedynie szorstkie echo mojego własnego, żałośnie przerażonego głosu. Powoli wstaję i starannie testuję podłogę pod moimi stopami. Słyszę cichy dźwięk i zdaję sobie sprawę, że muszę stać na jakimś metalowym bloku... tak myślę. Automatycznie wyciągam ręce w bok, bojąc się, że na coś wpadnę. Nie chcę się ruszać, ale wiem, że nie mogę tu stać. Całe moje ciało zaczyna drżeć, jakby dopiero się przekonało, że wpadliśmy w ogromną ilość gówna. - No dalej, Cara. - Staram się wydobyć jakąś odwagę w swoim umyśle. - Znajdź wyjście. Musisz tylko znaleźć wyjście. Zachowaj spokój i się go trzymaj. Robię małe kroczki naprzód, a moje dłonie strasznie się trzęsą. Kiedy wpadam na solidną ścianę, mój oddech zamienia się w gwałtowne westchnienie. - Nie. Cholera! Gdzie ja jestem? - Idę wzdłuż ściany, ale nie znajduję niczego, oprócz drugiej, a potem kolejnej. Przestrzeń jest taka mała. - Kurwa. Jestem tak głęboko w gównie. Zabiją mnie. O Boże. Jak mnie znaleźli? Co zrobiłam źle? Panika wpada do mojego umysłu i momentalnie zapominam o zdrowym rozsądku. Kulę się w kącie, a lęk sprawia, że ciemność dotyka mnie swoimi pazurami. Czas spowalnia, a powietrze staje się ciężkie. Moje usta są suche, a sekundy przekręcają się w krwiożercze minuty. Minuty prześlizgują się w przerażające godziny. Nie wiem, która jest godzina. Nie wiem, czy jest dzień czy noc. Nie wiem, kto mnie porwał i dlaczego. Nie wiem nic, poza wielkim strachem. Przytrzymuję kolana przy klatce piersiowej, kołysząc się lekko, gdy słyszę

głośny huk na jednej ze ścian. Wrzeszczę i przytulam się mocniej do zimnego metalu. Co to było? Przechodzę przez kolejne etapy. Najpierw panika, potem strach. W końcu rozumiem, że nie znajdę sposobu na ucieczkę, dopóki nie będę spokojna. Gniew zanika, kiedy obmyślam taktykę obrony, ale szybko ponownie napełnia mnie wściekłość, gdy wyobrażam sobie, że kogoś zabijam. W ciągu kilku sekund przechodzę od gorączki do zimna, od histerycznego płaczu do kołysania się jak szalona osoba. Ale teraz czuję tylko paraliżujący strach. Ciągle mam przed oczami, że ta sekunda może być moją ostatnią. Martwię się, że zabraknie mi powietrza. Co, jeśli jestem pogrzebana, ale nawet o tym nie wiem? Ciągle wyobrażam sobie, że umieram w tej czarnej dziurze i nikt się nie dowie. Nagle słyszę dźwięk przekręcanych kluczy i po chwili lekkie światło dostaje się do pokoju. Przerażony krzyk wydostaje się z moich suchych ust, ale szybko skanuję otoczenie, zanim światło zniknie. To tylko szare ściany, podłoga i sufit. Wygląda jak małe pudełko. O Boże. Trzymają mnie w małym pudełku. Zamordują mnie! Moja klatka piersiowa zaciska się i trudno mi oddychać. Nie chcę umierać w ten sposób. Gorące łzy rozlewają się po moich policzkach, ale boję się je wytrzeć. Człowiek stojący przy drzwiach patrzy na mnie i to jest przerażające jak cholera. Ma brodę i siwe włosy. Jest większy od przeciętnego człowieka. Wysoki i szeroki... zapewne żyje komfortowo. Zajmuje mi chwilę, aby go rozpoznać, a kiedy to robię, czuję się jeszcze gorzej. - Pan Attridge? Staram się wstać, używając ściany dla równowagi, ale moje nogi są trzęsącym się bałaganem i grożą upadkiem w każdej chwili. On cały czas przychodził do naszego domu. On, tata i wujek byli naprawdę blisko przez wypadkiem. Ale teraz patrzy na mnie wzrokiem, który jest daleki od przyjaznego. - Cara – mówi, wchodząc do pokoju. Zamyka drzwi i nie mogę go już zobaczyć. Po chwili jednak zapala zapalniczkę. Płomień sprawia, że niesamowite cienie skaczą i tańczą na stalowych ścianach. Odpala papierosa i wszystko, co mogę teraz zobaczyć, to rozżarzony, czerwony węgiel. - Wyobraź sobie nasze zdziwienie, kiedy zobaczyliśmy jak wchodzisz do baru Easy. Wyglądasz tak samo jak matka. Niech spoczywa w pokoju. - Zaciąga się i dym wypełnia małe pomieszczenie. - Zmiana swoich danych na matki było głupie. Tak łatwo udało nam się ciebie odnaleźć. Znów się zaciąga, a przerażający, czerwony blask oświetla jego twarz.

- To było naprawdę głupie posunięcie – szepcze, a chłód rozchodzi się po moim ciele. - Cóż, niestety dla ciebie, ale mamy kilka nierozwiązanych spraw z twoim ojcem. Nie rozumiem, dlaczego on tu w ogóle jest. Zaczynam się trząść, a ból w piersiach powoduje, że nie mogę złapać oddechu. - Ja tego nie rozumiem! - wołam, kiedy strach staje się nie do zniesienia. - Wiem, moja dziewczynko. Przykro mi, ale tak już musi być. Wiesz jak to działa. Dzieci płacą za grzechy ojców. Drzwi się otwierają i do środka wchodzi dwóch mężczyzn. Przez chwilę podziwiam ich sylwetki w małym świetle. Jeden trzyma kamerę, a czerwona lampka miga, skierowana w moją stronę. Do czego oni potrzebują kamery? Pozostały podchodzi bliżej mnie i wtedy go rozpoznaję. Steven! Steven jest jednym z nich? Opanowują mnie dreszcze i nie potrafię nic powiedzieć. Jak mogłam być tak nieostrożna! - Powiedz imię do kamery, dziewczynko – rozkazuje pan Attridge. - Cassy Smith – jęczę. - Twoje prawdziwe imię! - wrzeszczy, a ja kulę się na wrogość w jego głosie. - Cara Ellison. - Powiedz datę. - Dziewiąty październik. - Przeskakuję wzrokiem między panem Attridgem, a Stevenem. - Kim dla ciebie jest Ralph Ellison? Mój żołądek przewraca się ze strachu. - Jest moim ojcem. - Macie tylko dziesięć minut, chłopcy. Tyle wystarczy, by ten kawałek gówna uwierzył, że jesteśmy poważni. Twój kochany wujek przyjedzie cię uratować, tak jak wtedy, kiedy zabiłem twoich rodziców. Nie bądź zła, Cara, tak to już jest. Żadnych uczuć. - Pan Attridge wręcza papierosa mężczyźnie obok. - Proszę, Henry. - Potem wychodzi, zostawiając mnie z facetami. Drzwi zamykają się i pozostaje tylko czerwone, migoczące światełko, skupiające się na mnie. Wszystko inne jest czarne. Moje ciało zaczyna się trząść i mocniej przylegam do zimnej ściany. Co się dzieję? Co oni zamierzają zrobić?

Milion strasznych scen przebiega mi przez umysł, zaciskając uchwyt paniki na moich wnętrzach. Henry rusza pierwszy i staje przede mną. Wygląda jak masywna ciemność. Krzyczę i próbuję odsunąć się na bok, ale on chwyta mnie za ramię i stawia z powrotem przed kamerą. - Nie stój tak! Rusz dupę i przytrzymaj ją! Wyrywam się z jego uchwytu, ale tracę równowagę i ląduję na podłodze. Moje kolana mocno uderzają o twardą powierzchnię i zaciskam zęby, by nie pokazać bólu. - Zdejmij kurtkę – wzdycha Henry. - Nie – wrzeszczę i staram się cofnąć. - Proszę, nie! Nawet nie wiem, o co proszę, ale to jedyne, co mój umysł potrafi w tej chwili wymyślić. Moje ruchy są szaleńcze, a powietrze staje się coraz cięższe w tym małym pomieszczeniu. Dym papierosa dodatkowo pogarsza sytuację i zaczynam się dusić. Siedzę przez chwilę nieruchomo i powoli wszystkie zmysły do mnie wracają. Wtedy Henry popycha mnie i upadam do tyłu, uderzając głową o stalową podłogę, tworząc kolejny głośny huk. Zaczynam panikować, gdy uczucie duszności mnie przytłacza. - Pieprzcie się! - pluję na nich i zaczynam kopać ze wszystkich sił, jakie mam w nogach. Udaje mi się uderzyć w Henrego, który upada na tyłek. Używam chwili chwały i zwycięstwa, by się podnieść, a każdy mój ruch rozbrzmiewa echem w malutkiej przestrzeni. Steven rusza w moim kierunku, a ja pewnie staję na trzęsących się nogach. Przynajmniej moje instynkty wróciły i będę mogła uciec, albo przynajmniej się bronić. Lepiej późno, niż wcale! Nagle oślepia mnie jasne światło i zanim mogę zareagować, oni rzucają się na mnie, powalając na podłogę. Czuję tak wiele rąk na sobie! Słyszę głośne oddechy, a chwilę później ktoś boleśnie chwyta mnie za ramiona i siłą ściąga moją kurtkę. Kopię i rzucam się na wszystkie strony, kiedy strach przejmuję każdą moją część. W tym stanie terroru przyświeca mi tylko jedna myśl – przetrwać. Muszę to jakoś przetrwać! Zawsze myślałam, że strach jest zimny. Tak właśnie go opisywałam. Jednak bardzo się myliłam. Lęk sprawia, że twój umysł jest krystalicznie czysty. Potrafisz dostrzec każdą rzecz, dziejącą się wokół ciebie. Twoje ciało działa wyłącznie na adrenalinie, a nie na krwi, którą pompują twoje żyły. Słyszę szelest ubrań, kiedy ktoś porusza się obok mnie. Henry unosi rękę i

mogę przysiąc, że moja skóra rozciąga się na mojej twarzy, czekając na cios. Niewiedza sprawia, że jest o wiele gorzej. Strach powoduje gorszy ból. Strach sprawia, że czas staje w miejscu. Strach zamienia ludzi w potwory, a każdy dźwięk w ostrzeżenie tego, co może nadejść. Pięść mocno uderza mój policzek i zaczynam krzyczeć, kiedy ból pogrąża całą lewą cześć mojej twarzy. - Zdejmuj koszulę! - ryczy szaleńczo. Próbuję się czołgać, ale są o wiele szybsi ode mnie. Steven staje nade mną, a żółć wypala moje gardło. Żałuję, że nie mogę zwymiotować na nich wszystkich. Może wtedy by przestali. Ale nie wymiotuję. Nawet, kiedy Steven przytrzymuje mnie w miejscu. Nie mogę pozwolić, żeby mnie bili! Cholera, co jeśli chcą mnie zgwałcić? O Boże. Nie przeżyję tego. Tylko jedna myśl o tym, że jeden z tych popierdoleńców włoży we mnie kutasa wystarczy, bym zmieniła się w dziką bestię. Odbijam się i kolanem staram się uderzyć w Stevena, który jednak z łatwością blokuje mój ruch. Potem chwyta mnie za koszulę i zrywa ją ze mnie. Próbuję ją trzymać, ale czuję na sobie kolejne uderzenie i po chwili nic już nie ma. Zimne powietrze owiewa moją talię. - Nie. Pieprzcie się! Nie – krzyczę. Moje gardło pali. - Chwyć ją za ramiona – mruczy Henry. Widzę jak czerwona końcówka papierosa oświetla jego twarz. To sprawia, że wygląda jak diabeł. - Puść mnie! - wrzeszczę. Z całych sił próbuję wydostać się z tej beznadziejnej sytuacji. Henry kładzie kolano na moich udach, a lewą ręką obejmuje moje piersi. Mocniej przyciska mnie do podłogi i gasi papierosa na podłodze. Zapach jest intensywny, ale to nic w porównaniu z obawą, co stanie się dalej. Henry wyrzuca papierosa i uderza mnie pięścią. Cios sprawia, że moja twarz pulsuje z bólu i świat zaczyna się kręcić. Mdły smak eksploduje w moich ustach, a żółć ponownie podchodzi mi do gardła. Następny cios sprawia

wrażenie, jakby próbował przebić moją twarz. Trzeci powoduje, że światło zanika i przestaję walczyć. Krew wypływa z moich ust i spływa po bolącej szczęce. Ostatnie, co pamiętam, to ostry ból, kiedy jego stopa łączy się z moimi żebrami. *** Ciemność mnie zabija. Oślepiające światło przeraża mnie jeszcze bardziej. Wiem, że minęły cztery dni. To nie brzmi na dużo, ale codziennie robią nagranie dla wujka Toma. Nie sądzę, że tym razem mi pomoże. Nie rozmawiałam z nim od lat. Ja nawet nie wiem, czy on żyje. Każdego dnia pan Attridge dodaje pięć minut bicia. Wczoraj było już dwadzieścia pięć, które czułam jak dwadzieścia pięć lat. Myślałam, że to nigdy się nie skończy. Dziś się boję! Każdy dźwięk sprawia, że podskakuję ze strachu. Codziennie pozbywają mnie też kolejnego ubrania. W drugim dniu były tenisówki, w trzecim – skarpetki. Wczoraj zdjęli mi dżinsy. Zostawiają coraz mniej, a ja trzęsę się coraz bardziej. Nie wiem, czy z zimna czy strachu. Zostały już tylko dwie rzeczy. Pierwszego dnia byłam w szoku. Nic nie zjadłam, kiedy stary mężczyzna przyniósł mi posiłek. Drugiego dnia zmusiłam się do ruszenia. Zjadłam trochę i udało mi się utrzymać jedzenie w sobie. Dzień trzeci był gorszy, a wczoraj nic nie pozostało w moim żołądku. Mam złamane żebro, może dwa. Moje biodro strasznie boli, jakby ktoś raz za razem je ściskał. Małą przestrzeń wypełniają wymioty i krew. Pachnie śmiercią. Staruszek nigdy na mnie nie patrzy. On po prostu stawia jedzenie i wodę, a potem wychodzi w pośpiechu. Zastanawiałam się, czy dałabym radę go pokonać, ale nie mogę nawet ustać na własnych nogach, nie mówiąc już o walce z mężczyzną. Słyszę, że ktoś przekręca klucz i mocniej wciskam się w kąt, a moje ciało krzyczy z bólu. Wiem, że to nie pomoże, ale to instynkt. Kiedy Steven wchodzi sam, marszczę brwi. Nie brał udziału w żadnym z pobić. Zawsze tylko mnie trzymał. Obserwuję jak układa kamerę na statywie, a potem naciska 'nagrywanie' i pojawia się światło. - Więc teraz ty będziesz mnie bił? - syczę. - Nie, Henry zajmuje się biciem – mówi spokojnie. Zbyt spokojnie. Łapie się za pasek i wtedy moje usta się otwierają. Potrząsam głową.

- Nie zamierzam pozwolić ci się ze mną pieprzyć! - No dalej, kochanie. Jak za starych, dobrych czasów. Rozpina dżinsy i obniża je do wysokości bokserek. Świeża fala adrenaliny przepływa przeze mnie i podbiegam do drzwi. Nie jestem nawet w połowie drogi, kiedy zostaję złapana. Moje ciało uderza o podłogę, twarzą w dół i krzyczę z bólu. Steven chwyta mnie za uda i ciągnie z powrotem przed kamerę. Rzucam się na ziemi jak dzikie zwierzę, starając się oderwać. Steven jednak przygniata mnie swoją wagą. - Złaź ze mnie! Próbuję dosięgnąć go łokciem, ale on z łatwością przyszpila moją rękę do podłogi. Używa kolan, by rozsunąć moje nogi, kiedy z całych sił staram się go zrzucić. - Nie! - W ostatecznej chwili uciekam się do żebractwa. - Proszę, nie! Staram się walczyć, ale przez leżenie na brzuchu, większość prób staje się bezużyteczna. Moje oddechy są szybkie, a gniew wypełnia moje ciało i zaczynam krzyczeć, by pozbyć się beznadziejności. Steven nawet nie wysila się, by ściągnąć moje majtki. Czuję jego penisa, naciskającego na mój tyłek i fala wstrętu sprawia, że żółć podchodzi mi do gardła. Jego palce rozrywają bawełnę. - Nie! - krzyczę, gdy czuję go przy moim wejściu. Zdaję sobie jednak sprawę, że moja walka i protesty tylko bardziej go podniecają. Pozostaję więc cicho i staram się zacisnąć nogi, ale jego kolana niweczą moje próby. Gwałtownie się we mnie wbija i wtedy nie potrafię już powstrzymać przerażających krzyków. - Nie. - To jedyne słowo, które mój mózg umie wymyślić w tej chwili całkowitej deprawacji. Łzy pojawiają się w moich oczach. - Nie martw się, skarbie – mruczy bez tchu. - Będę szybki. Nie zapamiętasz tego na długo. - Cięgle wpycha się we mnie. Czuję się zepsuta. - Jutro Henry przyjdzie pozbyć się twojego stanika – mówi, przyspieszając ruchy. Dochodzi głośno, a jego ciało drży pode mną. - Chyba nie sądzisz, że wyjdziesz z tego żywa, prawda? - Czuje jego oddech przy swoim uchu. - Ale najpierw się wszyscy zabawimy. Będziesz błagać Henry'ego o kulkę między oczy, kiedy będziemy cię pieprzyć po kolei. Chwyta mnie za włosy i podnosi się, a jego lepki kutas ociera się o moje udo i

to sprawia, że jest o wiele gorzej. Czuję się brudna i pusta jak śmieć wyrzucony do kosza. Steven przesuwa mnie bliżej kamery, a potem mówi bezpośrednio do oślepiającego światła. - Nic jej nie pozostało, Tom. Powinieneś był dać nam pieniądze, kiedy prosiliśmy. Rzuca mną na bok i upadam na kolana. Nawet nie próbuję wstać. Zamiast tego zwijam się w pozycji embrionalnej. Nie zauważam, kiedy wychodzi. Nie zauważam nic, oprócz wilgoci między moimi nogami. Pustka rozciąga się we mnie i pochłania każdą część, która czyni mnie człowiekiem. Mój umysł po raz pierwszy jest cicho, jakby został wyłączony. Nie myślę o sposobach ucieczki. Nie myślę o sposobach zranienia mężczyzn. Po prostu nie myślę. Dlaczego miałabym to robić? Właściwie już jestem martwa. Oni zabili moją wolę do życia.

Rozdział 3 Cara~ - Dziewczyno! - Szept pochodzi od starca. Stoi tuż za drzwiami. Jest za wcześnie, by przynosił mi jedzenie. Może to mój ostatni posiłek. Parskam śmiechem. Jakbym mogła teraz cokolwiek utrzymać w żołądku. - Przygotuj się do ucieczki – szepcze. Drzwi się otwierają, a kiedy tam zaglądam, jego już nie ma. Nie jestem też pewna, czy usłyszałam go dobrze. Powiedział 'ucieczki'? Światło słoneczne wpada przez szeroko otwarte drzwi, ale po chwili pojawia się w nich czarna postać. - Proszę. - Tak, błagam o swoje bezwartościowe życie. Nie wiem, ile razy w ciągu ostatnich godzin powiedziałam to słowo. To oni mi to zrobili. Odebrali mi wszystko i zostało mi już tylko błaganie. Człowiek idzie w moim kierunku, a ja cofam się jak tchórz. Kiedy klęka przede mną, zasłaniam się przed ciosem, ale on zamiast uderzyć, ściąga swoją kurtkę. Wciskam się mocniej w ścianę. Nie mogę zostać zgwałconą ponownie. Mogą mnie już zabić. Nienawiść i ich tortury powtarzają się każdej nocy. Prawdziwym koszmarem są wspomnienia, z którymi musisz się zmierzyć zaraz po obudzeniu. Za każdym razem, kiedy czujesz, że dasz radę odetchnąć, one zaciągają cię głębiej i znów się dławisz. - Ruszamy – odzywa się lodowato mężczyzna. Nie czeka, aż się ruszę. Łapie mnie za ramiona i podnosi, a potem wsuwa na mnie swoją kurtkę. Chwyta moją rękę w szczelnym uścisku. Moją pierwszą myślą jest, jakiego rodzaju gwałciciel ubiera swoją ofiarę. Drugą – on nie chce mnie zgwałcić, ale zabić. Czasami w nocy chciałam, aby mnie zabili. Nie boję się śmierci, ale raczej tego, gdzie skończę. Nie wiem, gdzie pójdę, a to przeraża mnie tak mocno, że zamieniam się w drżący i szlochający bałagan.

- Stój za mną przez cały czas. Nie krzycz. Nie wychodź przede mnie. - Jego głos jest ciężki. Nie jestem pewna, dlaczego mi to mówi i nie mam czasu na zastanowienie się nad jego słowami, ponieważ natychmiast rusza i ciągnie mnie za sobą. Robię pierwszy krok w przód i wtedy w mojej głowie pojawia się trzecia myśl – może on rzeczywiście mi pomoże? Drugi krok boli, a przy każdym kolejnym ból między nogami tylko się potęguje. Kiedy docieramy do drzwi, moje oddechy są urywane, choć z całych sił próbuję przełknąć ból i oddalić napływające wspomnienia. - Podpalę to, Predatorze1 . Ty rób swoje – mówi starzec do człowieka, trzymającego moją rękę. Co to, do diabła, za imię Predator? Przesuwa mnie za siebie i puszcza moją dłoń, a moje serce przestaje bić. Cholera, to jest to! O mój Boże. Nie jestem gotowa umrzeć. Zdaję sobie sprawę, że każde kolejne uderzenie mojego serce może być ostatnim. Ale wtedy on sięga po moją lewą rękę i chwytam ją rozpaczliwie. Nie obchodzi mnie jego imię tak długo, dopóki jest tutaj, by mnie uratować. Proszę, niech będzie tutaj, by mi pomóc. - Potrzebuję prawej ręki – szepcze mrocznie. Moje oczy podążają do jego twarzy i na nowo jestem przerażona. Ten człowiek jest najstraszniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziałam. Każdy mięsień na jego twarzy drga, kiedy sięga po pistolet za plecami. Nawet nie wiedziałam, że go ma. Moje gardło i usta są suche. Cały czas powtarzam sobie jego słowa – muszę pozostać za nim. Trzymam jego dłoń obiema rękami, kiedy stajemy przed domem. Patrzę przez ramię i rzeczywistość uderza we mnie. Byłam trzymana w kontenerze, przygotowanym do wysyłki. Sukinsyny. - Wejdziemy tam. Zabijemy ich i odejdziemy. Nie dotykaj niczego. Nie zostawimy żadnych śladów, które mogłyby świadczyć o naszym udziale. Mężczyzna jest tak skupiony, że czuję jak intensywność chwili odbija się od niego falami. - My? - Słowo wydostaje się z moich ust. - Cieszę się, że jesteś wystarczająco świadoma, by usłyszeć, co mówię. - Kąciki 1 Predator – Drapieżnik. Wolałam zostawić to w oryginale ;)

jego ust drgają. - Nie krzycz i nie mdlej. Och, i na pewno nie rzygaj! Odsuwam się od niego, upokorzona, że wyczuł mdły zapach wymiotów na moim ciele. Zaczyna się poruszać, więc idę za nim. Nie uciekam. Wszystko we mnie krzyczy, by uciec, ale zostaję za nim jak żałosna marionetka. Przyciąga mnie bliżej, kiedy zbliżamy się do domu i widzę jego zaciskające się mięśnie, co tylko wzmaga mój lęk. Kiedy wchodzimy na ganek, czuję się jeszcze gorzej. Dlaczego do kurwy nie biegnę w przeciwnym kierunku? Dlaczego po prostu pozwalam mu się ciągnąć? Powinnam walczyć, kopać i krzyczeć! Mój umysł emanuje od absolutnej paniki do kompletnej pustki. Widzę, jak podnosi ramię, ale nic nie może mnie przygotować na głośny huk, gdy strzela do dziury, w której znajdował się zamek. A potem wszystko dzieje się w mgnieniu oka. Światła i głośne dźwięki. Krzyki i krew. Mężczyźni rzucają się na Predatora, ale on porusza się szybko i precyzyjnie, jakby robił to już milion razy. Ja stoję zakorzeniona w miejscu, ale serce bije mi jak dziki koń, uwięziony w płonącej stodole. Świat spowalnia. Każdy jego strzał uderza w cel, powodując czerwone rozpryski, dokładnie takie, jakie widzisz w filmach. Tylko, że to nie jest film. To prawdziwe ciało spadające na podłogę, prawdziwa krew, prawdziwe krzyki przerażenia i tym razem, to nie ja krzyczę. - Zostań tutaj – mówi. Patrzę na niego, gdy otwiera ciężkie drzwi po mojej prawej stronie. - Kurwa! - Ktoś krzyczy, a następnie słyszę więcej strzałów. Każdy normalny człowiek wrzeszczałby z przerażenia na ten rozgrywający się koszmar, ale ja stoję zamrożona i oglądam jak umierają ludzie. Ostatnio każdej nocy wyobrażałam sobie jak ci mężczyźni umierają, ale to nie były takie łatwe zgony. Chciałabym, by płonęli jak ten kontener na zewnątrz. Predator wraca do salonu. Jego twarz wygląda ponuro, a oczy nieustannie szukają celu. Wygląda jak drapieżnik. Teraz rozumiem jego imię. Jego oczy osiadają na mnie i wystarczy tylko spojrzenie, by serce podskoczyło mi do gardła. Podnosi broń na kilka centymetrów i wskazuje bezpośrednio nad moją

głowę. Spoglądam mu w oczy, kiedy jego palec przyciska spust. Są zimne i kalkulujące. Nie ma w nich emocji. Potem słyszę huk, głośniejszy, niż wszystkie inne. Nawet się nie wzdrygam, kiedy czuję lekkie oparzenie na policzku. Coś ciężkiego za mną upada i wypuszczam drżący oddech. Cholera, mógł mnie zastrzelić! - Dobra dziewczynka. Bierze mnie za rękę i ciągnie do frontowych drzwi. Robię wszystko, by nie patrzeć na żadne ciało, ale moje oczy są do nich przyciągane i czuję zwariowane poczucie ulgi. Zbliżamy się do drzwi, kiedy zauważam kamerę. Szarpię go za ramię, by zwrócił na mnie uwagę. - Poczekaj, tam jest kamera. - Leży na stoliku wraz ze statywem i małym stosem kart pamięci. - No i? - Och, oczywiście, że nic nie wie. - Oni mnie nagrywali, kiedy... - Przerywam, ale nie muszę dokańczać, bo szybko rozumie sytuację. - Potrzebujemy torby. Nie dotykaj niczego, poza torbą. Predator się napina. Nie podoba mi się to. Do tej pory był spokojny. Nie możemy utracić jedynego rozsądku, ponieważ jasne jest, że ja już swój straciłam. W kuchni znajdujemy torbę. Kiedy wracamy do salonu, moja stopa uderza w coś twardego i prawię tracę równowagę. Próbuję nie patrzeć na martwe ciało i krew, która jest wokół mnie, ale nie daję rady. Widzę krew. Kurwa, pełno krwi! Żółć podchodzi mi do gardła. To jest Steven! - Nie zaczynaj teraz z tym gównem. Musimy się stąd wydostać – mówi Predator. Prowadzi mnie naprzód i drżącymi rękami pomagam mu włożyć kamerę i karty pamięci do worka. Następnie chwyta moją dłoń i wychodzimy na zewnątrz. Od razu wyślizguję się z jego uścisku i biegnę tak szybko, jak tylko moje drżące nogi mogą się poruszać. Niestety nie dobiegam daleko, ponieważ po chwili tracę siły i upadam na trawę. Jestem zbyt przerażona, by się ruszyć. Jestem zbyt przerażona, by spojrzeć w tył na to, co nadchodzi.

Słyszę szum żwiru, więc kulę się i zaczynam płakać. Szlocham, ponieważ nawet Bóg nie zamierza mi pomóc. - Cara. - Podnoszę głowę na dźwięk swojego imienia. Mówi to tak, jakby miało mnie pocieszyć. - Czas iść. Jesteś już bezpieczna. Kiedy przy mnie kuca, po raz pierwszy mogę mu się przyjrzeć. Jego ciemnobrązowe włosy są krótkie i zgrabnie zgolone po bokach. Jego twarz jest ponura i twarda, z brodą, która sprawia, że wygląda jeszcze bardziej przerażająco. Potem widzę jego szare oczy, wypełnione gniewem. Opuszczam wzrok. Mam wrażenie, że widzi wszystko, podobnie jak ściany, w których byłam uwięziona. Przez chwilę uczucia grożą wybuchem, przypominając mi to, co mi tam zrobiono, ale szybko zastępuje je pustka. Wolę ją od wspomnień koszmaru, który przeżyłam. - Odejdziemy teraz. Czy możesz chodzić? - pyta. Staram się podnieść, ale cała adrenalina opuściła już moje ciało. - Okej, żadnego chodzenia. W tym momencie jego ręce wsuwają się pode mnie i po chwili znajduję się w jego ramionach. Jest o wiele większy ode mnie i czuję się taka malutka. Prowadzi mnie gdzieś, nawet nie mam pojęcia gdzie, ale dopóki jest to z dala od kontenera, nie obchodzi mnie to. Czuję jak powoli odpływam. Mój umysł, moje ciało, moja dusza – każdy kawałek mnie jest zmęczony walką. - Jesteś bezpieczna. Mam cię. - To są ostatnie słowa, które słyszę.

Rozdział 4 Damian~ Oglądam jak powoli wraca do żywych. Robiłem to już wiele razy, to moja druga natura – ale nigdy nie będzie łatwiej. Większość ludzi, po których jestem wysyłany do brudnych dziur, podobnych do tej, w której znalazłem Carę, natychmiast pozbywa się całego gówna. Płaczą, krzyczą, wymiotują. Kurwa, wymiotują tak bardzo... ale nie mogę ich za to winić. To ich sposób na radzenie sobie ze wstrząsem. Zazwyczaj pozostaję z osobą tylko jeden dzień, a potem przekazuję ją człowiekowi, który mnie wynajął, ale nie tym razem – muszę pozostać z Carą przez chwilę, by upewnić się, że jest bezpieczna. Wysłał mnie jej wujek, ale ona nie musi tego wiedzieć. Moim zadaniem jest nauczenie jej, jak być duchem i nie dać się złapać. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to będzie najtrudniejsza część. Powoli otwiera oczy. Są zielone, a w pakiecie z rudymi włosami sprawiają, że wyróżnia się jeszcze bardziej. To właśnie jej twarz powoduje, że łatwo ją dostrzec. Jest piękna, nawet z tymi wszystkimi siniakami. Rodzaj delikatności, którą chce się chronić. Łatwo przychodzi mi zabijanie. Po prostu wskaż, a strzelę. Ale nigdy nie uderzyłbym kobiety, szczególnie podobnej do Cary. Cieszę się, że zabiłem tych skurwieli. Kiedyś cieszyłem się z każdej uratowanej osoby, każdej wystrzelonej kuli, każdego martwego ciała, uderzającego o podłogę, ale po latach zastąpił je chłód. To była po prostu praca. Wejdź, znajdź cel i nie zostawiaj żyjących świadków. Czasami muszę zadzwonić do Jeffa po pomoc. Jest stary i wygląda nieszkodliwie, ale to emerytowany agent FBI. Uwielbia brudzić sobie ręce. Sprawdza wszystko; jak wielu mężczyzn, układ pomieszczeń, jak trudno będzie wyciągnąć cel. Kiedy ma wszystkie informacje, przekazuje je mi, a ja załatwiam resztę. Tylko jemu ufam. Pracujemy razem od dwanastu lat. Dziewczyna oczyszcza gardło i to przykuwa moją uwagę. Nieźle ją urządzili. Ma obrażenia szczęki, podbite oczy. Widzę też oparzenie na jej policzku. Kula przeszła zbyt blisko. Pociesza mnie jednak fakt, że dupek, który za nią stał nie

żyje. Oparzenie zniknie. - Obudziłaś się. Dobrze – mówię. Mój głos jest neutralny. Nie mogę pokazać celowi żadnych emocji. To nie problem, jeśli pozostaję z osobą jeden dzień. Ale jeśli muszi zostać ze mną dłużej, co jest rzadkie, zachowuję neutralność. Jej oczy przesuwają się po pokoju, w którym znajdują się tylko dwa łóżka i stolik. Motel wygląda jak gówno, ale im gorszy, tym lepiej dla nas. Łatwiej ukryć się w ten sposób. - Jesteś tym mężczyzną... - Znów przeczyszcza gardło. - Pomogłeś mi? - Marszczy brwi i zauważam ból w jej oczach. Nie wiem jeszcze, ile ma urazów. Chciałem, by odpoczęła, ale teraz będę musiał oczyścić jej rany. - Predator? Och tak, przydomek, który mi nadano. Nie używam już swojego prawdziwego imienia. Jednak ona będzie ze mną przez kolejny rok i nie może nazywać mnie Predatorem. - Damian – mówię imię, z którego korzystałem przez ostatnie kilka lat. Spoglądam na jej posiniaczoną twarz. - Nazywam się Damian Weston. - Damian – powtarza. - Świetnie, mówisz dzisiaj. To bardzo dobrze. - Kładę ręce na udach, a potem wstaję z krzesła w rogu, na którym siedziałem przez ostatnie czternaście godzin. - Nadszedł czas, aby cię oczyścić. Wchodzę do łazienki i odkręcam wodę. Kiedy wracam do pokoju, Cara stara się usiąść. Ważne jest, aby mogła to zrobić sama, niezależnie od tego jak bardzo jest ciężko. Nie mogę jej od siebie uzależnić. Kobiety są jak ranne ptaszki. Musisz pozwolić im uzdrowić się samym, albo nigdy nie odejdą. Nie będą w stanie sobie poradzić, jeśli będziesz je niańczył. Zazwyczaj widzą cię jako bohatera w koszmarze, a potem chcą, abyś je naprawiał. Kiedy na to pozwolisz, to koniec z tobą. Cara piszczy i z grymasem opada na łóżko, zamykając oczy. - Nie. Żadnego spania. Najpierw trzeba cię oczyścić – mówię z większą siłą. Chwytam leki przeciwbólowe i podchodzę do niej z kubkiem wody. - Podnieś głowę, Cara. - Otwiera oczy, ale się nie porusza. - Musisz ze mną współpracować. Tym razem słucha i podnosi głowę. Wkładam dwie tabletki do jej ust, a potem przytrzymuję jej szyję. Jeśli się zadławi, to wszystko pójdzie na nic.

Przysuwam szklankę do jej ust i bierze kilka łyków. - Będzie bolało, gdy będziesz pod prysznicem, ale jeśli tego nie zrobisz, dostanie się zakażenie, a my nie potrzebujemy tego rodzaju gówna. Potem poczujesz się lepiej. Obiecuję. Odkładam szklankę na stół i spoglądam na dziewczynę. Jej ciało jest napięte, a kolory znikają z jej twarzy. Mogę niemal posmakować jej strachu. Podchodzę i chwytam ją za ramiona, podciągając do pozycji siedzącej. - Mała pomoc, Cara. Tym razem więcej sił wstępuje w jej ciało. Kładzie stopy na podłodze i wstaje, a ja szybko owijam ramię wokół jej talii. Wtedy zamiera i odsuwa się ode mnie. - Mogę chodzić. Nic mi nie jest – mówi, choć w jej głosie słychać ból. Kiwam głową i robię krok w tył. Nieważne, jak bardzo chcę jej pomóc, nie mogę jej niańczyć. Miałem już takie gówno i naprawdę trudno im potem zrozumieć, że jestem mordercą, a nie materiałem na męża. Cara~ Wszystko, co mam na sobie, to jego kurtka. Jednak nie zrobił nic, oprócz położenia mnie do łóżka. Musiało tak być, ponieważ nadal śmierdzę kanalizacją i wyglądam jak gówno. Jestem zmęczona, nie tylko fizycznie. Czuję jakby moja dusza ważyła tonę i ciągnęła mnie pod falę pustki. Kładę rękę na ścianie, by podtrzymać równowagę. Gdy dochodzę do łazienki, zauważam kłęby pary. Wchodzę i od razu łapię się umywalki. Wisi nad nią małe lustro, ale jest zaparowane. - Powiem ci, co się teraz wydarzy. Weźmiesz szybki prysznic, a potem ubierzesz czyste ubrania i przyjdziesz coś zjeść. Następnie opatrzę twoje rany, by nie wdało się zakażenie i będziesz mogła pójść spać. To wszystko, co masz dzisiaj do zrobienia. Zastanawiam się, czy ten człowiek ma jakiekolwiek uczucia. Brzmi tak martwo, jak ja się czuję. - Kim jesteś? - pytam, chcąc dostać odpowiedź przynajmniej na jedno z miliona wątpliwości. - Tom Smith mnie zatrudnił. Sprzątam cudze błędy. Ty jesteś w bardzo złym